Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Łąka białych kwiatów
AutorWiadomość
Łąka białych kwiatów
Przyjemnie miejsce, dostępne jedynie dla niewielu, za dnia niewyróżniające się niczym, poza sporym zagęszczeniem kwiatów o bielących się płatkach. Dopiero nocą, gdy nieśmiałe światło księżyca pada na nie, zyskuje swój prawowity urok. Łąka zdaje się pełna niewinności i czystości, dobroci, której echa dostrzec można było już za dnia. Wokół roznosi się przyjemny zapach kwiatów. W powietrzu czuć spokój, któremu chce się naprawdę uwierzyć i pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Od końca czerwca na środku łąki znajduje się surowa szczelina. Wokół niech rozciągało się zimno, nic także nie rosło na nagich skałach. Po spojrzeniu w dół można było dostrzec wodę — była tak samo słona jak morska.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.09.22 18:40, w całości zmieniany 1 raz
| 20 kwietnia
Susanne miała przybyć lada moment. Gwen kręciła się więc wokół, nie bardzo mogąc cokolwiek zrobić. Zagroda dla zwierząt była już niemal gotowa. Pomagający mężczyźni uwijali się wokół jak mrówki, przykręcając i donosząc ostatnie rzeczy. Panna Grey zrobiła już jednak tyle, ile mogła. Ściółka była na swoim miejscu, poidła i karmniki przygotowane. Teraz tylko brakowało lokatorów, a o nich miała zadbać jasnowłosa lokatorka Rudery.
To naprawdę nie był głupi pomysł. Panna Grey nie wiedziała do końca, kto był jego inicjatorem (nic dziwnego, w końcu w Zakonie działała od niedawna), ale naprawdę z całego serca mu przytakiwała. Oaza musiała stać się jak najbardziej samodzielna, a aby to zrobić, warto było mieć źródło pożywienia, czy materiałów. Dające jajka kurczaki, czy mleczne kozy powinny tę sytuację znacznie usprawnić. A z powodu wojny wiele stworzeń było porzucanych na pastwę losu albo oddawanych za niskie pieniądze, gdy ich właściciele nie mogli się nimi zajmować. Oaza mogła swobodnie więc część z nich przyjąć, z jednej strony dając im nowy dom, z drugiej zaś po prostu czerpiąc z tego korzyść.
Oczywiście, tuzin kurczaków czy parę kóz nie zaspokoi potrzeb wszystkich mieszkańców, ale na pewno będzie ułatwieniem i zabezpieczeniem. Poza tym Gwen odnosiła wrażenie, że obecność zwierząt działała kojąco i może wręcz pomóc na starganą psychikę przybywających.
Miała na sobie podniszczoną koszulkę i stare spodnie – idealne do pracy, której Gwen wcale się przecież nie bała. Może i nigdy nie mieszkała na wsi i właściwie nie była przekonana, czy wszystko przygotowała dobrze, ale taka „praca u podstaw” koiła jej nerwy i pozwalała odciągnąć myśli od tego, co działo się dookoła. Dziś zabrała ze sobą Betty, która siedziała kawałek dalej, nie zwracając uwagi na kilkuletniego chłopczyka szarpiącego ją za sierść w okolicach szyi. Wyrastał z niej naprawdę cierpliwy pies.
Wzdychając, wstała, podchodząc do jednego z pojemników na wodę i wyciągnęła różdżkę. Krótkim machnięciem napełniła pojemnik. Nie musiała przynosić zwierzętom jedzenia (nie wiedziała nawet, co dokładnie powinna dla nich przygotować), ale przecież woda na pewno będzie im potrzebna.
Już chwilę później w miseczce znajdowała się czysta, przezroczysta ciecz, a Gwen uniosła wzrok, dostrzegając w oddali jasnowłosą sylwetkę.
– Susanne! Cześć! – powiedziała, ruszając w jej stronę.
Susanne miała przybyć lada moment. Gwen kręciła się więc wokół, nie bardzo mogąc cokolwiek zrobić. Zagroda dla zwierząt była już niemal gotowa. Pomagający mężczyźni uwijali się wokół jak mrówki, przykręcając i donosząc ostatnie rzeczy. Panna Grey zrobiła już jednak tyle, ile mogła. Ściółka była na swoim miejscu, poidła i karmniki przygotowane. Teraz tylko brakowało lokatorów, a o nich miała zadbać jasnowłosa lokatorka Rudery.
To naprawdę nie był głupi pomysł. Panna Grey nie wiedziała do końca, kto był jego inicjatorem (nic dziwnego, w końcu w Zakonie działała od niedawna), ale naprawdę z całego serca mu przytakiwała. Oaza musiała stać się jak najbardziej samodzielna, a aby to zrobić, warto było mieć źródło pożywienia, czy materiałów. Dające jajka kurczaki, czy mleczne kozy powinny tę sytuację znacznie usprawnić. A z powodu wojny wiele stworzeń było porzucanych na pastwę losu albo oddawanych za niskie pieniądze, gdy ich właściciele nie mogli się nimi zajmować. Oaza mogła swobodnie więc część z nich przyjąć, z jednej strony dając im nowy dom, z drugiej zaś po prostu czerpiąc z tego korzyść.
Oczywiście, tuzin kurczaków czy parę kóz nie zaspokoi potrzeb wszystkich mieszkańców, ale na pewno będzie ułatwieniem i zabezpieczeniem. Poza tym Gwen odnosiła wrażenie, że obecność zwierząt działała kojąco i może wręcz pomóc na starganą psychikę przybywających.
Miała na sobie podniszczoną koszulkę i stare spodnie – idealne do pracy, której Gwen wcale się przecież nie bała. Może i nigdy nie mieszkała na wsi i właściwie nie była przekonana, czy wszystko przygotowała dobrze, ale taka „praca u podstaw” koiła jej nerwy i pozwalała odciągnąć myśli od tego, co działo się dookoła. Dziś zabrała ze sobą Betty, która siedziała kawałek dalej, nie zwracając uwagi na kilkuletniego chłopczyka szarpiącego ją za sierść w okolicach szyi. Wyrastał z niej naprawdę cierpliwy pies.
Wzdychając, wstała, podchodząc do jednego z pojemników na wodę i wyciągnęła różdżkę. Krótkim machnięciem napełniła pojemnik. Nie musiała przynosić zwierzętom jedzenia (nie wiedziała nawet, co dokładnie powinna dla nich przygotować), ale przecież woda na pewno będzie im potrzebna.
Już chwilę później w miseczce znajdowała się czysta, przezroczysta ciecz, a Gwen uniosła wzrok, dostrzegając w oddali jasnowłosą sylwetkę.
– Susanne! Cześć! – powiedziała, ruszając w jej stronę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wiosna była tak piękna, że niemal paraliżowała zmysły. Lovegood zamyślała się co chwilę, zatrzymując przy kolejnych roślinach, by musnąć palcami świeże płatki i liście, nuciła pod nosem melodię pełną harmonii zrozumiałej tylko dla niej, wdychała świeże powietrze i pozwalała słońcu nagrzewać bladą skórę. To nie tak, że z nadejściem wiosny znikały wszystkie trudy. Rocznica śmierci najbliższych bardzo mocno odcisnęła się na jej sercu, żałoba wycisnęła więcej łez niż oczekiwała, a sytuacja z początku kwietnia tylko wzmagała strach. Mimo tego, potrzebowała równowagi, ciepłych nut i zwykłego, ludzkiego dobra, chwili szczęścia, nawet jeśli miało pochodzić z tego, co oglądała rok w rok. Przerażające, jak sytuacja zmieniła się w zaledwie dwa lata - dwie wiosny temu mogła czerpać ze świata z beztroską, teraz wszyscy musieli się pilnować. Oaza była jeszcze piękniejsza, jakby otaczająca ją magia wspierała najdrobniejsze łodyżki i najlichsze źdźbła traw, czyniła je bardziej zielonymi, bardziej pachnącymi. Na tyle, że mimo chłodu bijącego jeszcze od ziemi, Sue zdjęła buty i podróżowała po niej boso, prowadząc ze sobą małe stadko zwierząt. Zagubionych, pokrzywdzonych, opuszczonych. Niektóre z nich wymagały jeszcze regularnego doglądania, ale wiedziała, że tu będzie im dobrze. Woda ze źródła miała je wzmocnić i przyspieszyć regenerację słabszych podopiecznych, a trawa na pewno była lepsza niż na ziemiach skażonych rozrastającą się wojną. Pilnowała więc tych trzech krów i dwóch kóz, a kurom sypała ziarno, by podążały za nią grzecznie. Co jakiś czas opowiadała im o mieszkańcach Oazy, gdy zdarzyło się, że przestała śpiewać - nieprzerwanie uczepiła się jednak piruetów i pląsów. Prawie nie usłyszała Gwen, pochłonięta swoim światem, lecz dostrzegła ją doskonale, prędko przywołując na twarz serdeczny uśmiech.
- Gweenie! Jak dobrze cię widzieć! Jak się czujesz? Oaza jest taka inspirująca, te miejsca bardzo trafiają do serca - westchnęła, dzieląc się przemyśleniem - nie mogła wytrzymać, musiała. - Te maluszki są niczyje, biedne, ale już prawie zdrowe - oznajmiła z dumą, wskazując na zwierzęta. Niefortunnie, worek z ziarnem wypadł z dłoni, tworząc na ziemi pokaźny kopczyk, wokół którego zebrały się kury. Zignorowała to, niech sobie jedzą. - Zagroda wygląda wspaniale! - stwierdziła, rozejrzawszy się.
- Gweenie! Jak dobrze cię widzieć! Jak się czujesz? Oaza jest taka inspirująca, te miejsca bardzo trafiają do serca - westchnęła, dzieląc się przemyśleniem - nie mogła wytrzymać, musiała. - Te maluszki są niczyje, biedne, ale już prawie zdrowe - oznajmiła z dumą, wskazując na zwierzęta. Niefortunnie, worek z ziarnem wypadł z dłoni, tworząc na ziemi pokaźny kopczyk, wokół którego zebrały się kury. Zignorowała to, niech sobie jedzą. - Zagroda wygląda wspaniale! - stwierdziła, rozejrzawszy się.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Właściwie chyba trochę bała się krów. Były dość duże i z łatwością mogłyby zrobić jej krzywdę, gdyby tylko chciały. Ba, nawet niechcący któraś mogłaby unieść głowę i ją przewrócić albo podeptać! Poza tym myślała raczej, że Susanne przyprowadzi jakieś mniejsze stworzenia. Króliczki, owieczki, gęsi, może bażanty – ale krowy? Jak ona przetransportowała tu krowy?
Dlatego też w pierwszym momencie na twarzy Gwen pojawiło się zdziwienie i lekka niepewność. Przy Sue jednak trudno było długo czuć się źle. Rudowłosa prędko więc uśmiechnęła się szeroko, zbliżając się do panny Lovegood.
– Całkiem dobrze – powiedziała, kiwając głową. Wprawdzie cienie pod oczami zdradzały zmęczenie dziewczyny i problem ze snem, jednak wierzyła, że nie była osamotniona. Ostatni okres dał się we znaki im wszystkim. – Tak, jest niezwykła – powiedziała, kiwając przy tym głową.
Naprawdę chętnie wyciągnęłaby sztalugę i farby, uwieczniając uroki przemienionej białą magią wyspy. Gdy jednak wokół było tyle pracy trudno było myśleć o sztuce. Ważniejsze było przygotowanie mieszkań dla ocalonych, czy warzenie eliksirów. Malowanie okolicy raczej nikomu by się teraz nie przydało, a mogłoby Oazie nawet zaszkodzić, jeśli ilustracja wpadłaby w niepowołane ręce.
Już chwilę później jej wzrok powędrował z bladej, jasnowłosej Sue prosto na zwierzęta, które otaczały ją tak, jakby panna Lovegood zaczarowała je jakimś urokiem. Kury zbierały się wokół jej nóg, a kozy i krowy stały tuż za nią.
– Niczyje? Jak niczyje, teraz już nasze! – powiedziała, w nagłym przypływie odwagi przybliżając się do krowy i wyciągając rękę, aby zwierzę mogło ją powąchać. W ruchach panny Grey była jednak odrobina nerwowości. Nic więc dziwnego, że Gwen wycofała gwałtownie rękę, gdy krowa wydała z siebie podobny do parskania dźwięk. A może faktycznie parsknęła? – Oj! Ona chyba mnie nie lubi – powiedziała z cieniem smutku w głosie, marszcząc brwi.
W międzyczasie jednak jedna z kóz – ta mniejsza i najwyraźniej odważniejsza – podeszła do Gwen, zaczynając skubać sznurówki jej butów.
– Och… Urocza jest! – stwierdziła panna Grey. – Wiesz… Niedawno odkryłam, że koza to mój patronus – powiedziała nagle, wyciągając rękę, aby pogłaskać kozę po karczku. – Udało mi się go wyczarować i… Kozy są urocze – zakończyła nieco pokracznie.
Pokiwała głową.
– Chyba jest gotowa, ale lepiej chyba będzie, jeśli wszystko sprawdzisz – powiedziała. – Nie znam się na zwierzętach z gospodarstwa. No i jak je tam zapędzimy? Te kury… one tam chyba tak po prostu nie wejdą – powiedziała, sięgając jedną ręką ku włosom.
Koza wciąż skubała jej sznurówki, skutecznie je rozwiązując i śliniąc tak bardzo, że mogłyby uchodzić za świeżo wyprane.
Dlatego też w pierwszym momencie na twarzy Gwen pojawiło się zdziwienie i lekka niepewność. Przy Sue jednak trudno było długo czuć się źle. Rudowłosa prędko więc uśmiechnęła się szeroko, zbliżając się do panny Lovegood.
– Całkiem dobrze – powiedziała, kiwając głową. Wprawdzie cienie pod oczami zdradzały zmęczenie dziewczyny i problem ze snem, jednak wierzyła, że nie była osamotniona. Ostatni okres dał się we znaki im wszystkim. – Tak, jest niezwykła – powiedziała, kiwając przy tym głową.
Naprawdę chętnie wyciągnęłaby sztalugę i farby, uwieczniając uroki przemienionej białą magią wyspy. Gdy jednak wokół było tyle pracy trudno było myśleć o sztuce. Ważniejsze było przygotowanie mieszkań dla ocalonych, czy warzenie eliksirów. Malowanie okolicy raczej nikomu by się teraz nie przydało, a mogłoby Oazie nawet zaszkodzić, jeśli ilustracja wpadłaby w niepowołane ręce.
Już chwilę później jej wzrok powędrował z bladej, jasnowłosej Sue prosto na zwierzęta, które otaczały ją tak, jakby panna Lovegood zaczarowała je jakimś urokiem. Kury zbierały się wokół jej nóg, a kozy i krowy stały tuż za nią.
– Niczyje? Jak niczyje, teraz już nasze! – powiedziała, w nagłym przypływie odwagi przybliżając się do krowy i wyciągając rękę, aby zwierzę mogło ją powąchać. W ruchach panny Grey była jednak odrobina nerwowości. Nic więc dziwnego, że Gwen wycofała gwałtownie rękę, gdy krowa wydała z siebie podobny do parskania dźwięk. A może faktycznie parsknęła? – Oj! Ona chyba mnie nie lubi – powiedziała z cieniem smutku w głosie, marszcząc brwi.
W międzyczasie jednak jedna z kóz – ta mniejsza i najwyraźniej odważniejsza – podeszła do Gwen, zaczynając skubać sznurówki jej butów.
– Och… Urocza jest! – stwierdziła panna Grey. – Wiesz… Niedawno odkryłam, że koza to mój patronus – powiedziała nagle, wyciągając rękę, aby pogłaskać kozę po karczku. – Udało mi się go wyczarować i… Kozy są urocze – zakończyła nieco pokracznie.
Pokiwała głową.
– Chyba jest gotowa, ale lepiej chyba będzie, jeśli wszystko sprawdzisz – powiedziała. – Nie znam się na zwierzętach z gospodarstwa. No i jak je tam zapędzimy? Te kury… one tam chyba tak po prostu nie wejdą – powiedziała, sięgając jedną ręką ku włosom.
Koza wciąż skubała jej sznurówki, skutecznie je rozwiązując i śliniąc tak bardzo, że mogłyby uchodzić za świeżo wyprane.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Instynkt zachowawczy panny Lovegood nieco kulał, jeśli chodziło o zwierzęta - najstraszniejsze monstra potrafiła uznać za całkiem urocze i choć teoretycznie wiedziała o zagrożeniu, miewała więcej szczęścia niż rozsądku. Na owe szczęście - krowy nie były tak groźne jak kelpie, w oczach Susanne plasowały się więc gdzieś na linii z kotkami. Sprowadzenie ich do Oazy nie było wcale aż tak trudne, miała doświadczenie w transportowaniu zwierząt, w końcu pracowała w lecznicy i musiała dawać klientom najlepsze rady w temacie - skorzystała ze swoich zdolności transmutacyjnych, wystarczyło je zmniejszyć albo przemienić w mniejsze zwierzęta, wygodniejsze do usadzenia w specjalnych klatkach. W Oazie sprawa była najprostsza. Zdjęła wszystkie zaklęcia i pozwoliła zwierzętom iść. Za sobą, przed sobą, obok siebie - bez znaczenia. Najważniejsze, że dotarła. Dopiero teraz dostrzegła psa i nie powstrzymywała się przed rozczuloną miną. Nie miała pojęcia, że zwierzątko należy do Gwen. - Oooooch, jak ściągniemy tu owce, pies mógłby ich pilnować - rozmarzyła się, wyobrażając sobie, jak dzielny, czarny futrzak stoi na straży stada wełniaków. Już widziała, z jaką dumą... Otrząsnęła się zaraz, orientując, że znowu gubi wątki. Nie poruszała tematu Londynu i nie wypytywała o dokładną sytuację panny Grey, nie chcąc jej zasmucić, dlatego na jej deklarację dobrego samopoczucia odpowiedziała krótko i szczerze:
- Bardzo dobrze to słyszeć. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że do nas dołączyłaś - Lovegood była zdania, że pomocy w Oazie nigdy nie będzie za wiele, a wrażliwe serca tym bardziej utrzymają w tym miejscu dobrego ducha. Słyszała zresztą, że Gwen działała tu bardzo aktywnie, aż dziw, że dopiero teraz robiły coś razem!
- Nasze, a jednak wolne - odpowiedziała spokojnie, licząc na to, że będzie im tu dobrze. Kury rozbiegły się, gdy Sue ruszyła z miejsca, by pomóc koleżance dotrzeć do krowy; poruszone gdakanie kompletnie nie wzruszyło większego zwierzęcia ani jasnowłosej opiekunki. - Może być trochę nieufna, ale na pewno nic ci nie zrobi - obiecała, delikatnie dotykając ramienia Gwen, nim zbliżyła się do krowy i położyła dłoń na jej pysku. - No już, Mary - powiedziała cicho, po chwili z uśmiechem odwracając się do malarki. - Byle spokojnie, przywykniecie do siebie - nie miała co do tego wątpliwości. Jeszcze mniejsze co do kozy, już zaczepiającej nową znajomą. Sue przygryzła wargę, przypatrując się tej scenie, bardzo nie chcąc jakkolwiek jej przerywać. Wieść o patronusie tym bardziej wpłynęła na wrażenie, że nie powinna. - Chyba to wyczuła - odpowiedziała, przekrzywiając głowę. Rozejrzała się jednak pobieżnie po zagrodzie, próbując ocenić jej stan. Zachichotała na pytanie o kury i machnęła różdżką, by uprzątnąć kopczyk, który wcześniej nieuważnie zrobiła - ptaki zaczęły rozglądać się zdezorientowane, ale ich jedzenie zniknęło, wracając do worka, pilnowanego przez Sue.
- Kury pójdą wszędzie za ziarnem, zobaczysz. Wygląda naprawdę wspaniale, jest tu chyba wszystko, co potrzeba. Wystarczy, by miały swoje miejsce, wodę i jedzenie, trawy jest pod dostatkiem, wodę najlepiej będzie przynosić ze strumienia. Byłaś u źródła? Jest wspaniałe - westchnęła. - Magię czuć wszędzie... - urwała, spoglądając znów na kozę, którą rzeczywiście ciągnęło do Gwen. - Zajmowałaś się kiedyś kozą? - zapytała, unosząc spojrzenie do oczu dziewczyny. - Wydaje mi się, że nie powinnyśmy ingerować w to połączenie - mogłabyś się nią opiekować, była najbardziej zagubiona w lecznicy i na pewno nie zaszkodzi jej towarzystwo - przyznała dziarsko.
- Bardzo dobrze to słyszeć. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że do nas dołączyłaś - Lovegood była zdania, że pomocy w Oazie nigdy nie będzie za wiele, a wrażliwe serca tym bardziej utrzymają w tym miejscu dobrego ducha. Słyszała zresztą, że Gwen działała tu bardzo aktywnie, aż dziw, że dopiero teraz robiły coś razem!
- Nasze, a jednak wolne - odpowiedziała spokojnie, licząc na to, że będzie im tu dobrze. Kury rozbiegły się, gdy Sue ruszyła z miejsca, by pomóc koleżance dotrzeć do krowy; poruszone gdakanie kompletnie nie wzruszyło większego zwierzęcia ani jasnowłosej opiekunki. - Może być trochę nieufna, ale na pewno nic ci nie zrobi - obiecała, delikatnie dotykając ramienia Gwen, nim zbliżyła się do krowy i położyła dłoń na jej pysku. - No już, Mary - powiedziała cicho, po chwili z uśmiechem odwracając się do malarki. - Byle spokojnie, przywykniecie do siebie - nie miała co do tego wątpliwości. Jeszcze mniejsze co do kozy, już zaczepiającej nową znajomą. Sue przygryzła wargę, przypatrując się tej scenie, bardzo nie chcąc jakkolwiek jej przerywać. Wieść o patronusie tym bardziej wpłynęła na wrażenie, że nie powinna. - Chyba to wyczuła - odpowiedziała, przekrzywiając głowę. Rozejrzała się jednak pobieżnie po zagrodzie, próbując ocenić jej stan. Zachichotała na pytanie o kury i machnęła różdżką, by uprzątnąć kopczyk, który wcześniej nieuważnie zrobiła - ptaki zaczęły rozglądać się zdezorientowane, ale ich jedzenie zniknęło, wracając do worka, pilnowanego przez Sue.
- Kury pójdą wszędzie za ziarnem, zobaczysz. Wygląda naprawdę wspaniale, jest tu chyba wszystko, co potrzeba. Wystarczy, by miały swoje miejsce, wodę i jedzenie, trawy jest pod dostatkiem, wodę najlepiej będzie przynosić ze strumienia. Byłaś u źródła? Jest wspaniałe - westchnęła. - Magię czuć wszędzie... - urwała, spoglądając znów na kozę, którą rzeczywiście ciągnęło do Gwen. - Zajmowałaś się kiedyś kozą? - zapytała, unosząc spojrzenie do oczu dziewczyny. - Wydaje mi się, że nie powinnyśmy ingerować w to połączenie - mogłabyś się nią opiekować, była najbardziej zagubiona w lecznicy i na pewno nie zaszkodzi jej towarzystwo - przyznała dziarsko.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
To w żadnym razie nie było tak, że Gwen zwierząt nie lubiła. Nawet te potężne i straszne zasługiwały na podziw oraz szacunek. Chcąc nie chcąc, pochodziła jednak z miasta. Jej rodzice nie znali się szczególnie na gospodarskich zwierzętach i nawet gdy z matką przebywała na wsi w czasie wojennej zawieruchy pani Grey starała się trzymać córkę z dala od większych zwierząt. Jeszcze by sobie coś zrobiła! Z resztą, matka rudowłosej bała się nawet kogutów, każąc córce unikać ich szerokim łukiem. Nie była w tym szczególnie skuteczna, bo młodziutką Gwendolyn nadzwyczaj fascynowały kolorowe, ptasie pióra.
– Och, Betty? Może by mogła! Ale wiesz, Sue, to miastowy pies – powiedziała, spoglądając niepewnie na czarne psisko, wciąż zbyt zajęte dzieckiem, by w ogóle podeszło do kur.
Dopiero gdy suczka zauważyła uważne spojrzenie swojej właścicielki oraz jej koleżanki, podbiegło do nich, machając ogonem, a następnie szczekając kilkukrotnie na otaczające je zwierzęta. Krowy i kozy chyba niewiele sobie z tego zrobiły, jednak kurki rozpierzchły się na moment.
– Betty, przestań! – upomniała ją Gwen, łapiąc za obrożę. Koza odsunęła się o krok, a malarka zaczęła pilnować aż piesek pozbędzie się nadmiaru ekscytacji.
Uśmiechnęła się szeroko, widząc zupełnie szczerą radość w oczach Sue. Zgadzała się z nią w zupełności. Przepracowywała się, a w Oazie i tak bezustannie było coś do zrobienia! Brakowało im rąk do pracy, dlatego panna Grey zaczęła ostatnio zaniedbywać swoje inne obowiązki. Wciąż jednak miała wrażenie, że robi i potrafi zrobić zbyt mało.
– Na pewno? – dopytała. – Mary, jesteś pewna? Sue, ale ja chyba nigdy nie doiłam krowy, a ona chyba… chyba trzeba ją doić? – dopytała, spoglądając na Sue niepewnym wzrokiem. To chyba robiło się z krowami, prawda? Ale Gwen nie czuła się pewnie z myślą o tym, że będzie siedziała tuż przy krowich nogach, które w ciągu chwili mogły ją stratować.
Wzięła głęboki oddech, na razie woląc nie dotykać zwierzęcia. Krówki były urocze, ale panna Grey naprawdę musiała do nich przywyknąć.
Na Betty kurczaki, kozy i krowy powoli przestały robić wrażenie. W tym samym czasie chłopiec, który poprzednio się z nią bawił, zawołał psiaka, pokazując mu patyk. Gwen odetchnęła z ulgą i puściła obrożę, pozwalając psiakowi wrócić do zabawy.
– Niech się bawi. Będzie nam mniej przeszkadzać – stwierdziła. – Naprawdę myślisz, że tak? Sue, ty się chyba znasz na transmutacji, prawda? Czy gdybym mogła zmieniać się w kozę to mogłabym z nią porozmawiać? Czy to tak nie działa? – zapytała, wiedziona najczystszą ciekawością. W końcu tę dziedzinę opanowała w stopniu co najwyżej bardzo podstawowym.
Pokiwała głową, słysząc słowa Susanne. Brzmiały całkiem rozsądnie i dziewczyna nie miała podstaw, aby nie wierzyć koleżance.
– Byłam, tak, cała Oaza jest wspaniała! Możemy wyznaczać jakieś cykle opieki nad nimi… i wywiesić jakąś instrukcję, tak aby mieszkańcy Oazy też mogli pomagać – zaproponowała. – Lepiej będzie, jeśli będą mogli myśleć o zajmowaniu się zwierzątkami, niż tym… tym wszystkim – zakończyła, spoglądając na moment w przestrzeń. Jej myśli poszybowały dość niebezpiecznie w przeszłość, ku ostatniemu dniu marca, jednak panna Gwen siłą woli zmusiła się, aby wrócić do teraźniejszości. Nie mogła o tym myśleć, nie mogła!
Pokręciła głową.
– Ja… nie, nie bardzo. Mieszkałam przez kilka lat na wsi, w trakcie wojny, ale nie mieliśmy na gospodarstwie kóz – wyjaśniła. – Myślisz, że tak powinno być, Sue? A druga? Nie będzie zazdrosna? – dopytała, pochylając się po raz kolejny, aby pogłaskać zwierzątko po grzbiecie.
– Och, Betty? Może by mogła! Ale wiesz, Sue, to miastowy pies – powiedziała, spoglądając niepewnie na czarne psisko, wciąż zbyt zajęte dzieckiem, by w ogóle podeszło do kur.
Dopiero gdy suczka zauważyła uważne spojrzenie swojej właścicielki oraz jej koleżanki, podbiegło do nich, machając ogonem, a następnie szczekając kilkukrotnie na otaczające je zwierzęta. Krowy i kozy chyba niewiele sobie z tego zrobiły, jednak kurki rozpierzchły się na moment.
– Betty, przestań! – upomniała ją Gwen, łapiąc za obrożę. Koza odsunęła się o krok, a malarka zaczęła pilnować aż piesek pozbędzie się nadmiaru ekscytacji.
Uśmiechnęła się szeroko, widząc zupełnie szczerą radość w oczach Sue. Zgadzała się z nią w zupełności. Przepracowywała się, a w Oazie i tak bezustannie było coś do zrobienia! Brakowało im rąk do pracy, dlatego panna Grey zaczęła ostatnio zaniedbywać swoje inne obowiązki. Wciąż jednak miała wrażenie, że robi i potrafi zrobić zbyt mało.
– Na pewno? – dopytała. – Mary, jesteś pewna? Sue, ale ja chyba nigdy nie doiłam krowy, a ona chyba… chyba trzeba ją doić? – dopytała, spoglądając na Sue niepewnym wzrokiem. To chyba robiło się z krowami, prawda? Ale Gwen nie czuła się pewnie z myślą o tym, że będzie siedziała tuż przy krowich nogach, które w ciągu chwili mogły ją stratować.
Wzięła głęboki oddech, na razie woląc nie dotykać zwierzęcia. Krówki były urocze, ale panna Grey naprawdę musiała do nich przywyknąć.
Na Betty kurczaki, kozy i krowy powoli przestały robić wrażenie. W tym samym czasie chłopiec, który poprzednio się z nią bawił, zawołał psiaka, pokazując mu patyk. Gwen odetchnęła z ulgą i puściła obrożę, pozwalając psiakowi wrócić do zabawy.
– Niech się bawi. Będzie nam mniej przeszkadzać – stwierdziła. – Naprawdę myślisz, że tak? Sue, ty się chyba znasz na transmutacji, prawda? Czy gdybym mogła zmieniać się w kozę to mogłabym z nią porozmawiać? Czy to tak nie działa? – zapytała, wiedziona najczystszą ciekawością. W końcu tę dziedzinę opanowała w stopniu co najwyżej bardzo podstawowym.
Pokiwała głową, słysząc słowa Susanne. Brzmiały całkiem rozsądnie i dziewczyna nie miała podstaw, aby nie wierzyć koleżance.
– Byłam, tak, cała Oaza jest wspaniała! Możemy wyznaczać jakieś cykle opieki nad nimi… i wywiesić jakąś instrukcję, tak aby mieszkańcy Oazy też mogli pomagać – zaproponowała. – Lepiej będzie, jeśli będą mogli myśleć o zajmowaniu się zwierzątkami, niż tym… tym wszystkim – zakończyła, spoglądając na moment w przestrzeń. Jej myśli poszybowały dość niebezpiecznie w przeszłość, ku ostatniemu dniu marca, jednak panna Gwen siłą woli zmusiła się, aby wrócić do teraźniejszości. Nie mogła o tym myśleć, nie mogła!
Pokręciła głową.
– Ja… nie, nie bardzo. Mieszkałam przez kilka lat na wsi, w trakcie wojny, ale nie mieliśmy na gospodarstwie kóz – wyjaśniła. – Myślisz, że tak powinno być, Sue? A druga? Nie będzie zazdrosna? – dopytała, pochylając się po raz kolejny, aby pogłaskać zwierzątko po grzbiecie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 01.05.20 22:11, w całości zmieniany 1 raz
Zamyśliła się (znów! doprawdy, była w tym mistrzynią), próbując wyobrazić sobie, co musi przejść miastowy pies, by nauczyć się strzeżenia owiec. Ten wyglądał jej na bardzo młodego, więc przechyliła głowę, drapiąc się palcem po policzku i marszcząc brwi. - Jest twoja? - nie żeby załapała to po paru sekundach od wypowiedzianych słów. - Jest młoda, pewnie zdołałaby się tego nauczyć bez trudu, ale nie jestem specjalistką w szkoleniu psów - przyznała. Potrafiła je nauczyć paru sztuczek, szkoliła poprzez zabawę, ale do profesjonalnej tresury było jej daleko, poza tym działała instynktownie, sama wymyślała sposoby i w żadnym wypadku nie bazowała na strachu, jaki człowiek mógł wzbudzić w zwierzęciu. Uśmiechnęła się szeroko do Betty, która postanowiła do nich przybiec, zostawiając chłopca samego - Sue miała go na oku i prędko pomachała do malca. - Chodź do nas, poznasz zwierzątka! - zawołała go, ani myśląc zostawiać dziecko same, a jej opiekunów nie było widać, chyba by się nie obrazili - miała nadzieję. Niedługo później wrócił jednak do zabawy z psem, rozczulając pannę Lovegood tą sceną.
Uczucie robienia zbyt mało było Susanne bardzo znajome, ale trochę się z niego wyleczyła, powoli dochodząc do zdrowych wniosków - by działać sprawnie, należało zapewnić ciału odpoczynek, a umysł pozostawić czystym. W innym wypadku praca nie szła tak efektywnie i rodziło się z niej więcej frustracji, więcej negatywnych i trudnych przemyśleń. Duży udział miała też poprawa umiejętności defensywnych i stałe postępy w transmutacji. Dorosła do myśli, że nigdy nie będzie mistrzynią uroków, ale za to znała podstawy naprawdę wielu dziedzin, które sukcesywnie szlifowała. Grunt, to znaleźć swoje miejsce.
- To nic trudnego, wszystko w swoim czasie - kiedy się z nimi oswoisz i nie odczują twojej niepewności, dojenie nie będzie straszne. Wszystkiego cię nauczę, nigdzie się nie spieszy, a jestem pewna, że jest tu wiele osób, które się na tym znają i też udzielą wskazówek - podpowiedziała, zerkając na rozmówczynię, gdy gładziła krowę po pysku. Oaza była pełna najróżniejszych ludzi, którzy także musieli pomagać, a nie tylko mieszkać na gotowym - społeczność musiała być silna.
- Nie do końca tak działa, miałabyś największe szanse jako zwierzęcousta, trochę większe jako animag, ale przemiana w zwierzę zaklęciem na to nie pozwoli - wyjaśniła spokojnie, spoglądając na kozę. - Za to mogłabyś sprawdzić, jak to jest być kozą, to daje zupełnie inne wejrzenie - kiwnęła głową, zachwycona tym pomysłem. - Ale wiesz, myślę, że nie wszystkim rozmowom potrzebne są słowa - choć na pewno będzie jej miło, jeśli będziesz do niej mówić - przyznała, kucając przy zwierzęciu i delikatnie gładząc je po grzbiecie. Na kolejne słowa Gwen w Sue przebudziło się morze empatii, szumiąc doniośle w jej umyśle, ale nie pozwoliła sobie na zbyt współczującą minę. Potrzebowali solidarności, nie współczucia - pomocnej dłoni i towarzysza. Odpowiedziała więc prędko, nie tracąc entuzjazmu.
- Koniecznie, wskazówki dla mieszkańców to bardzo dobry pomysł - podejrzewam, że nie brakuje nam tu ludzi z ręką do zwierząt, a ich towarzystwo może naprawdę poprawić nastrój - miała nadzieję, że nikt nie wpadnie na zabijanie tych stworzeń. Nie zamierzała do tego dopuścić. - Mam w torbie pergamin, możemy od razu spisać, co trzeba przy nich robić - już wyciągała potrzebne rzeczy.
- Drugiej znajdziemy opiekuna, jeżeli tak się stanie - kiwnęła głową, bo trudno było przewidzieć, jak zwierzę zareaguje. - Tak myślę, wierzę w znaki i przeznaczenie. Na sylwestra, w śniegu, znalazłam pisklę memortka - musiało czekać na moją pomoc, nie wiem jakim cudem wykluło się zimą, ale przetrwało - była z niego naprawdę dumna. Dagaz był dzielną ptaszyną. - Może nawet poznać twojego patronusa, ale wydaje się, że naprawdę ci ufa - uśmiechnęła się lekko.
- Możemy zabrać ją na spacer po wodę, to niedaleko - zaproponowała, przywołując różdżką wiadra, leżące nieopodal. Na szczęście miały magię i nie musiały nieść ich same.
Uczucie robienia zbyt mało było Susanne bardzo znajome, ale trochę się z niego wyleczyła, powoli dochodząc do zdrowych wniosków - by działać sprawnie, należało zapewnić ciału odpoczynek, a umysł pozostawić czystym. W innym wypadku praca nie szła tak efektywnie i rodziło się z niej więcej frustracji, więcej negatywnych i trudnych przemyśleń. Duży udział miała też poprawa umiejętności defensywnych i stałe postępy w transmutacji. Dorosła do myśli, że nigdy nie będzie mistrzynią uroków, ale za to znała podstawy naprawdę wielu dziedzin, które sukcesywnie szlifowała. Grunt, to znaleźć swoje miejsce.
- To nic trudnego, wszystko w swoim czasie - kiedy się z nimi oswoisz i nie odczują twojej niepewności, dojenie nie będzie straszne. Wszystkiego cię nauczę, nigdzie się nie spieszy, a jestem pewna, że jest tu wiele osób, które się na tym znają i też udzielą wskazówek - podpowiedziała, zerkając na rozmówczynię, gdy gładziła krowę po pysku. Oaza była pełna najróżniejszych ludzi, którzy także musieli pomagać, a nie tylko mieszkać na gotowym - społeczność musiała być silna.
- Nie do końca tak działa, miałabyś największe szanse jako zwierzęcousta, trochę większe jako animag, ale przemiana w zwierzę zaklęciem na to nie pozwoli - wyjaśniła spokojnie, spoglądając na kozę. - Za to mogłabyś sprawdzić, jak to jest być kozą, to daje zupełnie inne wejrzenie - kiwnęła głową, zachwycona tym pomysłem. - Ale wiesz, myślę, że nie wszystkim rozmowom potrzebne są słowa - choć na pewno będzie jej miło, jeśli będziesz do niej mówić - przyznała, kucając przy zwierzęciu i delikatnie gładząc je po grzbiecie. Na kolejne słowa Gwen w Sue przebudziło się morze empatii, szumiąc doniośle w jej umyśle, ale nie pozwoliła sobie na zbyt współczującą minę. Potrzebowali solidarności, nie współczucia - pomocnej dłoni i towarzysza. Odpowiedziała więc prędko, nie tracąc entuzjazmu.
- Koniecznie, wskazówki dla mieszkańców to bardzo dobry pomysł - podejrzewam, że nie brakuje nam tu ludzi z ręką do zwierząt, a ich towarzystwo może naprawdę poprawić nastrój - miała nadzieję, że nikt nie wpadnie na zabijanie tych stworzeń. Nie zamierzała do tego dopuścić. - Mam w torbie pergamin, możemy od razu spisać, co trzeba przy nich robić - już wyciągała potrzebne rzeczy.
- Drugiej znajdziemy opiekuna, jeżeli tak się stanie - kiwnęła głową, bo trudno było przewidzieć, jak zwierzę zareaguje. - Tak myślę, wierzę w znaki i przeznaczenie. Na sylwestra, w śniegu, znalazłam pisklę memortka - musiało czekać na moją pomoc, nie wiem jakim cudem wykluło się zimą, ale przetrwało - była z niego naprawdę dumna. Dagaz był dzielną ptaszyną. - Może nawet poznać twojego patronusa, ale wydaje się, że naprawdę ci ufa - uśmiechnęła się lekko.
- Możemy zabrać ją na spacer po wodę, to niedaleko - zaproponowała, przywołując różdżką wiadra, leżące nieopodal. Na szczęście miały magię i nie musiały nieść ich same.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Pokiwała głową, słysząc pytanie Susanne.
– Johny dał mi ją jesienią – wyjaśniła. – Po tym, jak chyba coś wziął… i napędził mi stracha. Mówiłam ci o tym? Przyszłam do Rudery zaraz po tym, jak dostałam od niego sowę. Pisał w liście o jakiś niestworzonych rzeczach… i zastałam tylko Lanę. Wściekłą, że martwię się o Johnatana i proszę ją o pomoc. – Westchnęła, kręcąc głową. Johnatan naprawdę miał za co przepraszać! Koniec końców chyba jednak nie dowiedziała się, co tak naprawdę się z Bojczukiem stało, ale z drugiej strony, panna Grey nie była nawet pewna, czy jej przyjaciel w ogóle to pamięta.
Chłopiec podszedł do nich nieco niepewnie, jednak chyba i tak najbardziej interesował go duży, włochaty pies. Gwen nie dziwiła mu się. Trudno było się oprzeć urokowi Betty.
Przytaknęła, uważnie słuchając Sue.
– Ja tylko nie chcę zrobić im krzywdy – wyjaśniła, szczerze bojąc się, że ściśnie krowę za bardzo i po prostu ją skrzywdzi. Oczywiście wizja bycia stratowaną przez tak wielkie zwierzę wciąż się w niej tliła, jednak słowa panny Lovegood były całkiem uspokajające.
Przygryzła wargę, kucając przy kozie i drapiąc ją za uchem. Chyba to lubiła; całkiem jak Betty.
– Myślałam raczej o animagii – wyjaśniła. – Ale to i tak marzenie ściętej głowy; radzę sobie tylko z samymi podstawami transmutacji. – Westchnęła. – Betty też miło, gdy do niej mówię. Uspokaja się. Za to moja sowa! Nie lubi mnie. Ale teraz i tak mieszka głównie w sowiarni.
Szczerze bała się wysyłać listy, zwłaszcza w okolice Londynu. Jeszcze ktoś by je przechwycił! Czasem było to nieuniknione, ale naprawdę starała się oszczędzać Vardę. Ta nie narzekała, spędzając czas z sowami Macmillanów.
– Och, tak. Jak to zapiszemy to mogę później przygotować jakąś ładną wersję. Mogę to przepisać na drewnie, będzie trudniej zepsuć – zaproponowała. – Może zacznij od czasu karmienia? To dość ważne.
Oczy Gwen rozszerzyły się, gdy dziewczyna wspomniała o ptaszku.
– Ojej, one są prześliczne! Myślisz, że ktoś z Oazy szuka kozy? Zakonnicy są zazwyczaj bardzo zapracowani – zauważyła. – A inni… przychodzą i odchodzą.
Kiwnęła głową.
– Oczywiście! Ale może resztę zamknijmy już w zagrodzie – zaproponowała.
– Johny dał mi ją jesienią – wyjaśniła. – Po tym, jak chyba coś wziął… i napędził mi stracha. Mówiłam ci o tym? Przyszłam do Rudery zaraz po tym, jak dostałam od niego sowę. Pisał w liście o jakiś niestworzonych rzeczach… i zastałam tylko Lanę. Wściekłą, że martwię się o Johnatana i proszę ją o pomoc. – Westchnęła, kręcąc głową. Johnatan naprawdę miał za co przepraszać! Koniec końców chyba jednak nie dowiedziała się, co tak naprawdę się z Bojczukiem stało, ale z drugiej strony, panna Grey nie była nawet pewna, czy jej przyjaciel w ogóle to pamięta.
Chłopiec podszedł do nich nieco niepewnie, jednak chyba i tak najbardziej interesował go duży, włochaty pies. Gwen nie dziwiła mu się. Trudno było się oprzeć urokowi Betty.
Przytaknęła, uważnie słuchając Sue.
– Ja tylko nie chcę zrobić im krzywdy – wyjaśniła, szczerze bojąc się, że ściśnie krowę za bardzo i po prostu ją skrzywdzi. Oczywiście wizja bycia stratowaną przez tak wielkie zwierzę wciąż się w niej tliła, jednak słowa panny Lovegood były całkiem uspokajające.
Przygryzła wargę, kucając przy kozie i drapiąc ją za uchem. Chyba to lubiła; całkiem jak Betty.
– Myślałam raczej o animagii – wyjaśniła. – Ale to i tak marzenie ściętej głowy; radzę sobie tylko z samymi podstawami transmutacji. – Westchnęła. – Betty też miło, gdy do niej mówię. Uspokaja się. Za to moja sowa! Nie lubi mnie. Ale teraz i tak mieszka głównie w sowiarni.
Szczerze bała się wysyłać listy, zwłaszcza w okolice Londynu. Jeszcze ktoś by je przechwycił! Czasem było to nieuniknione, ale naprawdę starała się oszczędzać Vardę. Ta nie narzekała, spędzając czas z sowami Macmillanów.
– Och, tak. Jak to zapiszemy to mogę później przygotować jakąś ładną wersję. Mogę to przepisać na drewnie, będzie trudniej zepsuć – zaproponowała. – Może zacznij od czasu karmienia? To dość ważne.
Oczy Gwen rozszerzyły się, gdy dziewczyna wspomniała o ptaszku.
– Ojej, one są prześliczne! Myślisz, że ktoś z Oazy szuka kozy? Zakonnicy są zazwyczaj bardzo zapracowani – zauważyła. – A inni… przychodzą i odchodzą.
Kiwnęła głową.
– Oczywiście! Ale może resztę zamknijmy już w zagrodzie – zaproponowała.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zamrugała zaskoczona, wysłuchawszy historii Gwen - niby nie była w szoku, ale jednak ciekawe, że wszystko przeszło bez większego echa i Susanne nawet nie dowiedziała się o tej sytuacji po fakcie z domowych opowieści. Zwłaszcza, że ich kochana duszyca niekoniecznie zwlekała z dzieleniem się nowinkami.
- Och - odpowiedziała tylko, dając wyraz temu zaskoczeniu. - Gdybym zauważyła, że dzieje mu się coś poważnego, na pewno nie przeszłabym obok obojętnie - obiecała, drapiąc się krótko po głowie w wyrazie zastanowienia. Nie miała pojęcia, co mogło się wydarzyć, nie kojarzyła żadnych większych problemów. - Ale Lana... hmm, brzmi, jak Lana - odetchnęła z bladym uśmiechem. - Jest kochana. Nie daj się zwieść pozorom - w porządku, w oczach Sue wiele rzeczy było bardziej kolorowe niż w rzeczywistości, ale nigdy nie pomyślałaby źle o ich duchu. - Muszę przyznać, że wybrał cudowny prezent, chociaż ogólnie jestem przeciwna wręczaniu zwierząt, trzeba z tym bardzo uważać - ale Betty nie mogła trafić lepiej! - podkreśliła od razu, widząc, że psina jest z panną Grey szczęśliwa.
- Nie zrobisz, zobaczysz! Wydoimy je, jak się najedzą - obiecała, zamierzając wtedy wszystko pokazać koleżance.
- O, ja też uczę się animagii - przyznała. - Ale wciąż nie wiemy, w co byśmy się zmieniły. Moim patronusem jest płaszczka, nie wiem czy widziałaś kiedyś płaszczkę... chyba wolałabym się zmieniać w inne zwierzę. Z całym szacunkiem do płaszczek, oczywiście, są cudowne! - zaznaczyła od razu. Gorzej, że mogłaby zmieniać się tylko w wodzie. - Nie poddawaj się, z czasem na pewno się uda. Z transmutacją mogę kiedyś pomóc - kiwnęła głową.
- Hmm, nie lubi? Może po prostu jest bardzo niezależną sową, albo musisz wiedzieć, jak do niej trafić - zastanowiła się, próbując rozwikłać zagadkę nieznajomej sowy. Na pewno dałoby się ją udobruchać choć troszkę.
- Świetny pomysł! - przyznała zachwycona, już wypisując instrukcję i najważniejsze rzeczy, w tym pory karmienia. Póki co w formie luźnych notatek notowała wszystko, na co zwróciła uwagę, później musiała to uporządkować i dodać ewentualne braki, by było czytelne.
- Może nie szuka, ale na pewno ktoś postanowi ją przygarnąć. Jest tak urocza, że nie wyobrażam sobie innego wyjścia - powiedziała, bo tak czuła w głębi serca. - Rozejrzę się, komu pasowałaby kózka. Mogę też zapytać Keatona, zna tu sporo osób - myślała na głos. Pokiwała głową, od razu zabierając się za zagonienie zwierząt do zagrody, przy okazji pokazując Gwen, że to nic trudnego. Mogły wyruszyć na spacer z wiadrami i kozą. Z torby wyjęła jeszcze gotowaną marchew, zamkniętą w pudełeczku. - Czuję, że pójdzie za tobą, a gdyby miała wątpliwości - to ją przekona - wręczyła warzywo koleżance zanim skierowała się ku strumieniowi.
- Och - odpowiedziała tylko, dając wyraz temu zaskoczeniu. - Gdybym zauważyła, że dzieje mu się coś poważnego, na pewno nie przeszłabym obok obojętnie - obiecała, drapiąc się krótko po głowie w wyrazie zastanowienia. Nie miała pojęcia, co mogło się wydarzyć, nie kojarzyła żadnych większych problemów. - Ale Lana... hmm, brzmi, jak Lana - odetchnęła z bladym uśmiechem. - Jest kochana. Nie daj się zwieść pozorom - w porządku, w oczach Sue wiele rzeczy było bardziej kolorowe niż w rzeczywistości, ale nigdy nie pomyślałaby źle o ich duchu. - Muszę przyznać, że wybrał cudowny prezent, chociaż ogólnie jestem przeciwna wręczaniu zwierząt, trzeba z tym bardzo uważać - ale Betty nie mogła trafić lepiej! - podkreśliła od razu, widząc, że psina jest z panną Grey szczęśliwa.
- Nie zrobisz, zobaczysz! Wydoimy je, jak się najedzą - obiecała, zamierzając wtedy wszystko pokazać koleżance.
- O, ja też uczę się animagii - przyznała. - Ale wciąż nie wiemy, w co byśmy się zmieniły. Moim patronusem jest płaszczka, nie wiem czy widziałaś kiedyś płaszczkę... chyba wolałabym się zmieniać w inne zwierzę. Z całym szacunkiem do płaszczek, oczywiście, są cudowne! - zaznaczyła od razu. Gorzej, że mogłaby zmieniać się tylko w wodzie. - Nie poddawaj się, z czasem na pewno się uda. Z transmutacją mogę kiedyś pomóc - kiwnęła głową.
- Hmm, nie lubi? Może po prostu jest bardzo niezależną sową, albo musisz wiedzieć, jak do niej trafić - zastanowiła się, próbując rozwikłać zagadkę nieznajomej sowy. Na pewno dałoby się ją udobruchać choć troszkę.
- Świetny pomysł! - przyznała zachwycona, już wypisując instrukcję i najważniejsze rzeczy, w tym pory karmienia. Póki co w formie luźnych notatek notowała wszystko, na co zwróciła uwagę, później musiała to uporządkować i dodać ewentualne braki, by było czytelne.
- Może nie szuka, ale na pewno ktoś postanowi ją przygarnąć. Jest tak urocza, że nie wyobrażam sobie innego wyjścia - powiedziała, bo tak czuła w głębi serca. - Rozejrzę się, komu pasowałaby kózka. Mogę też zapytać Keatona, zna tu sporo osób - myślała na głos. Pokiwała głową, od razu zabierając się za zagonienie zwierząt do zagrody, przy okazji pokazując Gwen, że to nic trudnego. Mogły wyruszyć na spacer z wiadrami i kozą. Z torby wyjęła jeszcze gotowaną marchew, zamkniętą w pudełeczku. - Czuję, że pójdzie za tobą, a gdyby miała wątpliwości - to ją przekona - wręczyła warzywo koleżance zanim skierowała się ku strumieniowi.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Zmarszczyła brwi, myśląc o Johnym.
– Och… No wiesz… Johny bywa nieco… narwany. Nie pomyśli, zrobi coś i… łatwo o tragedię, rozumiesz. Wiem, że go tam pilnujecie i… i w ogóle, ale ten list… był martwiący. – Pokiwała głową sama do siebie.
Zmarszczyła brwi na wieść o Lanie. Gwen, wychowana z dala od duchów, początkowo raczej się ich bała, a potem stopniowo zaczęła odkrywać, że – tak samo jak ludzie – są różne. Niektóre z tych szkolnych lubiła, inne nie. Lana zaś musiała być całkiem irytująca w ludzkiej formie… i bywała absolutnie nieznośna w tej niematerialnej. Nie mogła jednak przecież powiedzieć tego wprost tak delikatnej dziewczynie, jak Sue.
– Lana chyba… bardzo dba o swój dom – powiedziała więc tylko, a w jej głosie tliła się odrobina niepewności. Pokiwała jednak głową na słowa dotyczące psa: – Johny wiedział, że i tak chce jakiegoś przygarnąć, więc to pewnie stąd. To może… może nie było zbyt odpowiedzialne. Ale wiedział, że chcę psa – wyjaśniła.
Kupowanie zwierząt w roli prezentu naprawdę mogło być złe i nieodpowiedzialne: z tym Gwen w pełni zgodziłaby się z Sue. Ale Johnatan był przecież jej przyjacielem. Dobrze wiedział, że dziewczyna powoli rozgląda się za pupilem i po prostu przyjemnie ją zaskoczył. Rudowłosa nie miała zaś zamiaru nikomu Betty oddawać czy jej porzucać. Mogła być za duża, mogła gubić za dużo sierści i ślinić wszystko wokół, ale była przecież jej psem. A z takimi nie można się rozstawać!
Pokiwała głową. Tak, niech krowy się najedzą. Wtedy będą spokojniejsze!
– Chyba nie widziałam. A może kiedyś w zoo? Ale w tym niemagicznym nie byłam od dawna. Sue, wiesz jak działa teraz to w Londynie? Skoro nie ma w nim mugoli? – dopytała z wyraźnym zmartwieniem. Tyle zwierząt nie mogło być przecież zostawionych samopas! – Teraz próbuje trochę poprawić się w pojedynkach. Właściwie uroki nie idą mi źle… a rozumiesz, te czasy… Wolę się skupić na czymś, co trochę bardziej mi wychodzi, by w razie czego móc się bronić, rozumiesz. Ale jeśli będę potrzebować pomocy to na pewni się do ciebie zwrócę! – zapewniła.
Wzruszyła Samsonami.
– Chyba jest niezależna. Byłam z nią już u weterynarza i niewiele mi to pomogło – wyjaśniła. Pogodziła się już z faktem, że Varda niekoniecznie za nią przepada. – A Keat na pewno pomoże. On jest smokologiem, prawda?
A tacy przecież też muszą lubić zwierzęta! W końcu czy magiczne, czy nie, i tak wymagały szacunku oraz zrozumienia.
– Zobaczymy – powiedziała, niekoniecznie pewna, biorąc warzywo od Sue. Pomachała nim przed nosem kozy: – Chodź, maleńka… Chodź! Sue, jak myślisz, jak powinna mieć na imię? – dopytała. – O, patrz, chyba za mną idzie!
– Och… No wiesz… Johny bywa nieco… narwany. Nie pomyśli, zrobi coś i… łatwo o tragedię, rozumiesz. Wiem, że go tam pilnujecie i… i w ogóle, ale ten list… był martwiący. – Pokiwała głową sama do siebie.
Zmarszczyła brwi na wieść o Lanie. Gwen, wychowana z dala od duchów, początkowo raczej się ich bała, a potem stopniowo zaczęła odkrywać, że – tak samo jak ludzie – są różne. Niektóre z tych szkolnych lubiła, inne nie. Lana zaś musiała być całkiem irytująca w ludzkiej formie… i bywała absolutnie nieznośna w tej niematerialnej. Nie mogła jednak przecież powiedzieć tego wprost tak delikatnej dziewczynie, jak Sue.
– Lana chyba… bardzo dba o swój dom – powiedziała więc tylko, a w jej głosie tliła się odrobina niepewności. Pokiwała jednak głową na słowa dotyczące psa: – Johny wiedział, że i tak chce jakiegoś przygarnąć, więc to pewnie stąd. To może… może nie było zbyt odpowiedzialne. Ale wiedział, że chcę psa – wyjaśniła.
Kupowanie zwierząt w roli prezentu naprawdę mogło być złe i nieodpowiedzialne: z tym Gwen w pełni zgodziłaby się z Sue. Ale Johnatan był przecież jej przyjacielem. Dobrze wiedział, że dziewczyna powoli rozgląda się za pupilem i po prostu przyjemnie ją zaskoczył. Rudowłosa nie miała zaś zamiaru nikomu Betty oddawać czy jej porzucać. Mogła być za duża, mogła gubić za dużo sierści i ślinić wszystko wokół, ale była przecież jej psem. A z takimi nie można się rozstawać!
Pokiwała głową. Tak, niech krowy się najedzą. Wtedy będą spokojniejsze!
– Chyba nie widziałam. A może kiedyś w zoo? Ale w tym niemagicznym nie byłam od dawna. Sue, wiesz jak działa teraz to w Londynie? Skoro nie ma w nim mugoli? – dopytała z wyraźnym zmartwieniem. Tyle zwierząt nie mogło być przecież zostawionych samopas! – Teraz próbuje trochę poprawić się w pojedynkach. Właściwie uroki nie idą mi źle… a rozumiesz, te czasy… Wolę się skupić na czymś, co trochę bardziej mi wychodzi, by w razie czego móc się bronić, rozumiesz. Ale jeśli będę potrzebować pomocy to na pewni się do ciebie zwrócę! – zapewniła.
Wzruszyła Samsonami.
– Chyba jest niezależna. Byłam z nią już u weterynarza i niewiele mi to pomogło – wyjaśniła. Pogodziła się już z faktem, że Varda niekoniecznie za nią przepada. – A Keat na pewno pomoże. On jest smokologiem, prawda?
A tacy przecież też muszą lubić zwierzęta! W końcu czy magiczne, czy nie, i tak wymagały szacunku oraz zrozumienia.
– Zobaczymy – powiedziała, niekoniecznie pewna, biorąc warzywo od Sue. Pomachała nim przed nosem kozy: – Chodź, maleńka… Chodź! Sue, jak myślisz, jak powinna mieć na imię? – dopytała. – O, patrz, chyba za mną idzie!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem i, jak zwykle, łagodnością otaczającą jasne oczy. Nie znała może Bojczuka od podszewki, nie wiedziała o nim tak wiele, jak chociażby o Bertim, lecz trudno było pominąć niektóre jego cechy i zachowania.
- Wiem - przytaknęła spokojnie. - Zupełnie się nie dziwię, że zareagowałaś, to nawet dobrze - trzeba się mu czasem bacznie przyjrzeć - stwierdziła. Sama czasami ingerowała w życia innych, lecz tylko w dobrej wierze, pamiętając o ich własnej przestrzeni. Na tym polegała przyjaźń i dbanie o bliskich.
- Zdecydowanie! I dobrze, mnie też trudno byłoby porzucić coś bardzo bliskiego sercu - uznała na głos, lecz zachowała dla siebie przemyślenia co do charakteru Lany. Podejrzewała, że mogli nie mieć do czynienia z pełnym odwzorowaniem kobiety, jaką była przed śmiercią, lecz teraz mogła się jedynie domyślać. Tę tajemnicę zabrała, cóż, do grobu. - Tym lepiej, bardzo się ciesze, że Betty trafiła właśnie na ciebie. Jestem pewna, że jej nie zaniedbasz - odparła, by dziewczyna nie miała wątpliwości - Sue naprawdę nie widziała w tym prezencie nic złego, po prostu uznawała, że lepiej z podobnymi uważać.
- Pokażę ci, w końcu zawsze mam ją przy sobie - odpowiedziała, bo rzeczywiście nosiła swojego strażnika w duszy zawsze i wszędzie, nie dało się temu zaprzeczyć. Zakonowe umiejętności i treningi znacznie usprawniły proces wydobywania płaszczki na ten świat - teraz jednak koncentrowała się na zadaniu, zostawiając ten mały pokaz na kiedy indziej. Nie wątpiła, że zdarzy się jeszcze niejedna okazja. Westchnęła na pytanie o londyńskie zoo. - Sama się nad tym zastanawiałam i nie może być za dobrze. Wiem, że są czarodzieje, którzy próbują jakoś te zwierzęta ratować i pomagać, ale nie mam pojęcia, na jakim dokładnie etapie stanęła ta sprawa - odpowiedziała, kręcąc głową ze smutkiem.
- Rozumiem, sama spędziłam nad tym trochę czasu, ale to jednak nie moja bajka, chyba zostanę przy szlifowaniu transmutacji - podstawowe umiejętności w urokach musiały jej wystarczyć.
- Więc to nic złego. Możesz próbować ją przekonać, a nuż się uda, jeśli trafisz w odpowiednią nutę - uznała, nadal pogodnie. - Tak, pracuje ze smokami - potwierdziła.
- Nie mogę ci podpowiedzieć, sama musisz je znaleźć - odpowiedziała poważnie, z uciechą obserwując, jak koza człapie nieporadnie za Gwen - podążała za nią przez całą drogę do strumienia i z powrotem, wyraźnie przepadając za towarzystwem rudowłosej. Lovegood nie widziała na to innego wyjaśnienia niż przeznaczenie, ich dusze musiały spleść się ze sobą, gdy tylko się spotkały! Woda wesoło chlupotała w wiadrach, z których przelały ją ostrożnie do poideł, zajęły się też innymi pracami w zagrodzie, gdy białowłosa Zakonniczka tłumaczyła wszystko koleżance. Mogły być z siebie dumne i stopniowo, jeśli będzie taka okazja, sprowadzać na miejsce coraz więcej zwierząt.
| zt x2
- Wiem - przytaknęła spokojnie. - Zupełnie się nie dziwię, że zareagowałaś, to nawet dobrze - trzeba się mu czasem bacznie przyjrzeć - stwierdziła. Sama czasami ingerowała w życia innych, lecz tylko w dobrej wierze, pamiętając o ich własnej przestrzeni. Na tym polegała przyjaźń i dbanie o bliskich.
- Zdecydowanie! I dobrze, mnie też trudno byłoby porzucić coś bardzo bliskiego sercu - uznała na głos, lecz zachowała dla siebie przemyślenia co do charakteru Lany. Podejrzewała, że mogli nie mieć do czynienia z pełnym odwzorowaniem kobiety, jaką była przed śmiercią, lecz teraz mogła się jedynie domyślać. Tę tajemnicę zabrała, cóż, do grobu. - Tym lepiej, bardzo się ciesze, że Betty trafiła właśnie na ciebie. Jestem pewna, że jej nie zaniedbasz - odparła, by dziewczyna nie miała wątpliwości - Sue naprawdę nie widziała w tym prezencie nic złego, po prostu uznawała, że lepiej z podobnymi uważać.
- Pokażę ci, w końcu zawsze mam ją przy sobie - odpowiedziała, bo rzeczywiście nosiła swojego strażnika w duszy zawsze i wszędzie, nie dało się temu zaprzeczyć. Zakonowe umiejętności i treningi znacznie usprawniły proces wydobywania płaszczki na ten świat - teraz jednak koncentrowała się na zadaniu, zostawiając ten mały pokaz na kiedy indziej. Nie wątpiła, że zdarzy się jeszcze niejedna okazja. Westchnęła na pytanie o londyńskie zoo. - Sama się nad tym zastanawiałam i nie może być za dobrze. Wiem, że są czarodzieje, którzy próbują jakoś te zwierzęta ratować i pomagać, ale nie mam pojęcia, na jakim dokładnie etapie stanęła ta sprawa - odpowiedziała, kręcąc głową ze smutkiem.
- Rozumiem, sama spędziłam nad tym trochę czasu, ale to jednak nie moja bajka, chyba zostanę przy szlifowaniu transmutacji - podstawowe umiejętności w urokach musiały jej wystarczyć.
- Więc to nic złego. Możesz próbować ją przekonać, a nuż się uda, jeśli trafisz w odpowiednią nutę - uznała, nadal pogodnie. - Tak, pracuje ze smokami - potwierdziła.
- Nie mogę ci podpowiedzieć, sama musisz je znaleźć - odpowiedziała poważnie, z uciechą obserwując, jak koza człapie nieporadnie za Gwen - podążała za nią przez całą drogę do strumienia i z powrotem, wyraźnie przepadając za towarzystwem rudowłosej. Lovegood nie widziała na to innego wyjaśnienia niż przeznaczenie, ich dusze musiały spleść się ze sobą, gdy tylko się spotkały! Woda wesoło chlupotała w wiadrach, z których przelały ją ostrożnie do poideł, zajęły się też innymi pracami w zagrodzie, gdy białowłosa Zakonniczka tłumaczyła wszystko koleżance. Mogły być z siebie dumne i stopniowo, jeśli będzie taka okazja, sprowadzać na miejsce coraz więcej zwierząt.
| zt x2
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
3 sierpnia
Była tutaj tak krótko, a już wydawało jej się, że zna w Oazie każdy kąt. Może to ta wrodzona ruchliwość? Postarała się, by nie poszła na marne, a służyła rozwojowi poznawania. Zrezygnowała w tym tygodniu z jakiegokolwiek wyjścia z Oazy, by lepiej zbadać jej każdy kąt. Mogła stwierdzić do tej pory jedno - na pewno jest to miejsce przepełnione jakimś dziwnym rodzajem magii. Gdy padał deszcz, był on ciepły, co nie powinno jej dziwić ze względu na porę roku, ale jakoś poprawiał humor w tajemniczy sposób. Uspokajał, nawet jeśli Lizzie nie lubiła deszczowej pogody, bo kojarzyła jej się z brakiem zabawy w dzieciństwie. Ledwie miesiąc w tym miejscu i mogłaby nawet biegać w tym deszczu. Codziennie. Tak się składało jednak, że siadała z książką, bo sową przyszła do niej prenumerata serii Miłość gorąca jak mikstura buchorożca, a konkretnie piętnasty tom, który nosił nazwę Ja i tuzin wil. Czytała ją z zapartym tchem, chcąc skończyć jak najszybciej, by zobaczyć czy Bruklinda i Taneo znowu się ze sobą zejdą, bo ostatnio rozdzielił ich smok. Dosłownie, stanął między nimi rogogon węgierski i porwał Taneo. Nikt jej nie wmówi, że to nie jest emocjonująca historia.
Dzisiaj nie było mowy o deszczu. Słońce grzało przyjemnie jej skórę, przyozdobioną masą jasnych pieprzyków. Na łące było dzisiaj wiele dziewczyn. Wszystkie podekscytowane, zadowolone. Tak mało potrzebowały do szczęścia, tylko ogłoszenia, że będzie można rzucić wianki na wodę. To było naprawdę przyjemne, że w tych czasach, tak trudnych, okazywało się, że naprawdę wiele dziewczyn liczyło na taniec z tym jednym jedynym, którego chciały upolować. Aż zazdrościła, że akurat w tej chwili nie miała nikogo specjalnego na oku. Jej jedynym obiektem westchnień pozostawał przystojny, jasnowłosy Kariusus, brat Bruklindy. Problemem było tylko to, że był tylko słowami nadrukowanymi na biały pergamin książki, którą właśnie czytała. Ale takich mężczyzn nie było naprawdę! Tak miłych, czułych i rozważnych. Albo to ona na takiego nie trafiła.
Zajęła miejsce prawie na samym środku, choć w lekkiej odległości od dziewcząt zbierających białe kwiaty do wianka. Chciała, żeby Debbie dostrzegła ją łatwo, choć naprawdę trudno było ją przeoczyć, przez kolor spódnicy - wściekle czerwony. A do tego wzór w czarne kropki, przez które przezwana została biedronką. Bo to była jej ulubiona spódnica.
If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trochę z dystansem podchodziła do tego całego zamieszania powstałego w Oazie tak właściwie z dnia na dzień. Wychowywała się w centrum Londynu będąc odciętą od magicznych, jak i tych bardziej ludowych tradycji żyjąc światem kreowanym przez mugolską codzienność rodziców i obrazem miasta widzianego przez okna kawalerki, czy czarnobiały ekran telewizora. Nie rozumiała ekscytacji, jaką budziła atrakcja z Festiwalu Lata organizowanego przez Prewettów, czy też sama tradycja rzucania wianków na wodę. Trochę z tego powodu marszczyła w dziwnym uczuciu zazdrości nosek, kiedy to siedząc przed domem patrzyła na roześmiane twarze zmierzające w stronę łąki lub brzegu. Podnosiła niebieskie oczy na zdobiące kobiece głowy korony uwite z wysokiej trawy i kolorowych kwiatów. Wyglądały ślicznie. Też taką chciała! Choć była odważna i pierwsza w komentowaniu tego co jej się nie podoba tak jednak czuła się onieśmielona by prosić o coś czego by chciała. Tak więc z dąsem wymalowanym na twarzy butnie myślała o tym, że to głupie i dobrze, że nie bierze w tym udziału - Po co to komu... - prychnęła bez przekonania pod nosem wstając i ostentacyjnie strzepując czystą sukienkę. Nie była ze sobą szczera. Ani trochę. Elizabeth nie miała trudności w tym by ją przejrzeć. Może też dzięki temu z łatwością ją podeszła przekonując do towarzystwa w zabawie. Co prawda Debbie odmówiła kłamiąc, ze ma dużo rzeczy na głowie i nie ma czasu na to by się z nią bawić, lecz koniec końców pojawiła się na łące. W małej ręce trzymała pęk wysokiej trawy rosnącej w bliższym sąsiedztwie nabrzeża. Drugą robiła nad marszczącymi się od słońca oczami daszek wypatrując spod niego Liezzie. Nie było to takie trudne. Pobiegła ku niej, a gdzieś za nią w leniwym krokiem podążała kugucharzyca. Machała nerwowo ogonem będąc nie zadowoloną z niezrozumiałej konieczności podążania za dziewczynką, której nie umiała zanegować.
- Przyniosłam trochę takiej - poinformowała pokazując Liezzie pęk trawy który zaczęła zawijać w kształt banana - ...ale to chyba wszystko na nic - trwa wydawała jej się za krótka by dało się związać jej końce w supeł tworząc przy tym pętlę dostatecznie dużą by ta mogła zdobić głowę - I jak te kwiatki się przyczepia? Na klej? Ja nie mam przy sobie żadnego - przykucnęła opierając zaraz kolana na polanie i siadając na piętach.
- Przyniosłam trochę takiej - poinformowała pokazując Liezzie pęk trawy który zaczęła zawijać w kształt banana - ...ale to chyba wszystko na nic - trwa wydawała jej się za krótka by dało się związać jej końce w supeł tworząc przy tym pętlę dostatecznie dużą by ta mogła zdobić głowę - I jak te kwiatki się przyczepia? Na klej? Ja nie mam przy sobie żadnego - przykucnęła opierając zaraz kolana na polanie i siadając na piętach.
Od razu rozpoznała w Debbie butną dziewczynkę, ale jednak mimo wszystko dziewczynkę. Lizzie pamiętała czasy, kiedy sama miała mniej więcej tyle lat co nowa podopieczna jej brata i właściwie miały naprawdę podobne preferencje w spędzaniu czasu. Wprawdzie panna Dearborn nigdy nie była aż tak wygadana i ciężka w obyciu, ale za dziecka uwielbiała biegać w ubłoconej sukience, wpinać się po drzewach lub zwiedzać najciemniejsze zakątki Doliny Godryka. Oczywiście, w szyciu i gotowaniu również pomagała swojej mamie, ale wymagała też rozładowania energii, wybiegania się. Wszystkie prace manualne, nauka, czytanie książek, to było bardziej na drugim planie. Dzisiaj trochę inaczej się sprawy miały, ale nadal uważała, że należy utrzymywać chociaż trochę formy pomiędzy przygotowywaniem eliksirów, czytaniem harlekinów i gotowaniem.
Gdy tylko dostrzegła na horyzoncie Debbie, schowała książkę w szeroką kieszeń, specjalnie doszytą to jej rozłożystej spódnicy, z kompletnie innego materiału. Z resztą z sukienkami dziewczynki też tak zrobiła, parę dni temu, tłumacząc, że przecież to wygodne. Zwłaszcza dla dziecka, które co chwila znajduje jakieś skarby. Już zwłaszcza, gdy mieszkały tak blisko morza i to z każdej strony. Gdyby tak mieszkała jako dzieciak, sama codziennie wykopywałaby pewnie dziesiątki mieniących się muszelek. - Okej, przyda się. - Powiedziała, chociaż przez chwilę jej spojrzenie na kłąb długiej trawy był trochę sceptyczny. Nie miał w sobie ani jednego kwiatu, ale właściwie dlaczego nie miały zrobić wianka, który będzie mocno ozdobiony zielenią? Takie też są ładne. - Czekałam na Ciebie z rozpoczęciem, żeby Ci pokazać. Ich się nie przykleja tylko wplata w inne łodygi. Podobnie jak warkocz.
Wyciągnęła z trawy kilka małych, białych kwiatków, które rosły nieopodal w taki sposób, by miały jak najdłuższe łodygi i poprosiła Debbie o te roślinki, które ona przyniosła. Następnie zebrała ich kilka w pęczek, pozbywając się korzeni i zaczęła dokładnie na oczach dziewczyny pokazywać w jaki sposób przekładać jedno źdźbło po drugim, żeby na koniec kwiatek na łodyżce znalazł się w odpowiednim miejscu wianka, w otoczeniu źdźbeł trawy i młodych listków. - I dokładasz w połowie następny. Spróbuj sama.
Wybrała nawet Debbie jakich składników do tego powinna użyć. - Jakby się słabo trzymało, wzięłam ze sobą nitkę, ona też pomaga.
Gdy tylko dostrzegła na horyzoncie Debbie, schowała książkę w szeroką kieszeń, specjalnie doszytą to jej rozłożystej spódnicy, z kompletnie innego materiału. Z resztą z sukienkami dziewczynki też tak zrobiła, parę dni temu, tłumacząc, że przecież to wygodne. Zwłaszcza dla dziecka, które co chwila znajduje jakieś skarby. Już zwłaszcza, gdy mieszkały tak blisko morza i to z każdej strony. Gdyby tak mieszkała jako dzieciak, sama codziennie wykopywałaby pewnie dziesiątki mieniących się muszelek. - Okej, przyda się. - Powiedziała, chociaż przez chwilę jej spojrzenie na kłąb długiej trawy był trochę sceptyczny. Nie miał w sobie ani jednego kwiatu, ale właściwie dlaczego nie miały zrobić wianka, który będzie mocno ozdobiony zielenią? Takie też są ładne. - Czekałam na Ciebie z rozpoczęciem, żeby Ci pokazać. Ich się nie przykleja tylko wplata w inne łodygi. Podobnie jak warkocz.
Wyciągnęła z trawy kilka małych, białych kwiatków, które rosły nieopodal w taki sposób, by miały jak najdłuższe łodygi i poprosiła Debbie o te roślinki, które ona przyniosła. Następnie zebrała ich kilka w pęczek, pozbywając się korzeni i zaczęła dokładnie na oczach dziewczyny pokazywać w jaki sposób przekładać jedno źdźbło po drugim, żeby na koniec kwiatek na łodyżce znalazł się w odpowiednim miejscu wianka, w otoczeniu źdźbeł trawy i młodych listków. - I dokładasz w połowie następny. Spróbuj sama.
Wybrała nawet Debbie jakich składników do tego powinna użyć. - Jakby się słabo trzymało, wzięłam ze sobą nitkę, ona też pomaga.
If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 7 kwietnia
Nie dało się ukryć, że był podekscytowany. Wstał jako pierwszy i tłukł się po domu jakby miał wiewiórkę w spodniach. Już od jakiegoś czasu nie był w Oazie. Miał wrażenie, że już nawet nie pamięta jak wygląda Skamielina po zadomowieniu się w Irlandii. Dlatego właśnie od razu przystał na propozycje brata, aby razem się tam z nimi wybrał. Nie do ratusza, oczywiście. Był żółtodziobem bez powodu, aby się tam zjawić. Wszystko co miałby do powiedzenia przekazał Billemu. Te paskudztwa, strzygi jedne, harpie niegodziwie po nocach mu się śniły. Gdyby wtedy nie uciekły same z siebie nie był pewny czy zdołałby ocalić Petrę. Jak? Nawet nie wiedzieli czym to coś było. Mogło ją zabić. Prawie to zrobiło. A on? Ledwo zdążył unieść różdżkę w momencie, gdy Petra już leżała na ziemi. Jakie zaklęcie by rzucił? Zdawało mu się, że miał teraz tą samą pustkę w głowie co wtedy. Co jeśli nie zrobiłby nic stojąc jak słup soli? Co jeśli zrobiłby niewystarczająco wiele, albo się pomylił? Mieli szczęście, zmory same odeszły, ale następnym razem mogło nie być już tak łatwo.
W czasie gdy Billy z Volansem udali się do ratusza, on pozwolił sobie zawitać w znanych mu miejscach. Nawet w środku obozowiska było czuć morską bryzę, świeżą i chłodną. Udał się w swej wędrówce jednak głębiej w wyspę przewidując, że spotkanie w ratuszu potrwa dość długo. Gdzie się nie odwrócił kogoś widział. Wyspa była przepełniona, ale mieszkańcy radzili sobie jak mogli, no bo jaki inny wybór mieli? Życie tu może nie było najłatwiejsze, kosztowało wiele wyrzeczeń, ale przynajmniej byli bezpieczni. Myśl ta pojawiła się w jego głowie chyba za wcześnie, gdyż chwilę po tym mógł poczuć ogarniający całą wyspę wstrząs. Zaparł się na nogach, ale to nic nie dało, a on i tak wylądował na ziemi czując jak świat dookoła drży. Nie trwało to długo. Po chwili, która ciągnęła się w nieskończoność wszystko ustało. Oparł się o drzewo obok wstając i rozglądając się, aby móc zobaczyć jakich zniszczeń dokonała siła natury. Znajdował się przy linii drzew w pewnej odległości od łąki, ale nawet stąd mógł dostrzec wyrwę w ziemi, długą na kilkanaście metrów. W pierwszym odruchu chciał podejść bliżej, ale zatrzymał się w pół kroku oglądając się za siebie. Co z Billym, Volansem i resztą?
Nie dało się ukryć, że był podekscytowany. Wstał jako pierwszy i tłukł się po domu jakby miał wiewiórkę w spodniach. Już od jakiegoś czasu nie był w Oazie. Miał wrażenie, że już nawet nie pamięta jak wygląda Skamielina po zadomowieniu się w Irlandii. Dlatego właśnie od razu przystał na propozycje brata, aby razem się tam z nimi wybrał. Nie do ratusza, oczywiście. Był żółtodziobem bez powodu, aby się tam zjawić. Wszystko co miałby do powiedzenia przekazał Billemu. Te paskudztwa, strzygi jedne, harpie niegodziwie po nocach mu się śniły. Gdyby wtedy nie uciekły same z siebie nie był pewny czy zdołałby ocalić Petrę. Jak? Nawet nie wiedzieli czym to coś było. Mogło ją zabić. Prawie to zrobiło. A on? Ledwo zdążył unieść różdżkę w momencie, gdy Petra już leżała na ziemi. Jakie zaklęcie by rzucił? Zdawało mu się, że miał teraz tą samą pustkę w głowie co wtedy. Co jeśli nie zrobiłby nic stojąc jak słup soli? Co jeśli zrobiłby niewystarczająco wiele, albo się pomylił? Mieli szczęście, zmory same odeszły, ale następnym razem mogło nie być już tak łatwo.
W czasie gdy Billy z Volansem udali się do ratusza, on pozwolił sobie zawitać w znanych mu miejscach. Nawet w środku obozowiska było czuć morską bryzę, świeżą i chłodną. Udał się w swej wędrówce jednak głębiej w wyspę przewidując, że spotkanie w ratuszu potrwa dość długo. Gdzie się nie odwrócił kogoś widział. Wyspa była przepełniona, ale mieszkańcy radzili sobie jak mogli, no bo jaki inny wybór mieli? Życie tu może nie było najłatwiejsze, kosztowało wiele wyrzeczeń, ale przynajmniej byli bezpieczni. Myśl ta pojawiła się w jego głowie chyba za wcześnie, gdyż chwilę po tym mógł poczuć ogarniający całą wyspę wstrząs. Zaparł się na nogach, ale to nic nie dało, a on i tak wylądował na ziemi czując jak świat dookoła drży. Nie trwało to długo. Po chwili, która ciągnęła się w nieskończoność wszystko ustało. Oparł się o drzewo obok wstając i rozglądając się, aby móc zobaczyć jakich zniszczeń dokonała siła natury. Znajdował się przy linii drzew w pewnej odległości od łąki, ale nawet stąd mógł dostrzec wyrwę w ziemi, długą na kilkanaście metrów. W pierwszym odruchu chciał podejść bliżej, ale zatrzymał się w pół kroku oglądając się za siebie. Co z Billym, Volansem i resztą?
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Łąka białych kwiatów
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda