arabella figg
AutorWiadomość
arabella doreen figg
Data urodzenia: 20 III '31
Nazwisko matki: Morgan
Miejsce zamieszkania: Hogsmeade, Szkocja
Status majątkowy: ubogi
Zawód: Szyje i ceruje
Wzrost: 157 cm
Waga: 48 kg
Kolor włosów: rudoblond
Kolor oczu: intensywna zieleń; mówi, że malachitowy
Znaki szczególne:
Nazwisko matki: Morgan
Miejsce zamieszkania: Hogsmeade, Szkocja
Status majątkowy: ubogi
Zawód: Szyje i ceruje
Wzrost: 157 cm
Waga: 48 kg
Kolor włosów: rudoblond
Kolor oczu: intensywna zieleń; mówi, że malachitowy
Znaki szczególne:
kocia sierść na każdym skrawku ubrania; samodzielnie uszyte sukienki o krzywych ściegach i koszmarnych połączeniach gryzących się ze sobą wzorów; zegarek dyskretnie zapięty na kostce, schowany pod rąbkiem materiału; polny kwiatek wetknięty za ucho albo mały wianek pleciony jak bransoletka wokół nadgarstka; żadnego makijażu; owocowe kolczyki - plastry zasuszonej cytryny czy też radosne czereśnie, zabezpieczone magią tak, by nigdy nie zgniły i żeby nie wydostał się z nich sok.
umierające na moich oczach rodzeństwo, naznaczone czarnomagicznym piętnem, twarze wykrzywione w okrutnie bolesnej agonii
górskim powietrzem, wrzosami, kocią sierścią, stronicami książek
nazwę własnej audycji, zapisaną w oficjalnym harmonogramie Czarodziejskiej Rozgłośni (zatytułowaną Figga z makiem)
absolutnie wszystkim
odkrywam magię w każdym ziarenku wszechświata
artystów mugolskich i czarodziejskich zaklętych w niewielkim pudle radioodbiornika bądź w płytach snujących się po gramofonie; pianoli grającej mi kołysanki do snu; kocich pomrukiwań
Lou Schoof
~ for the ones who dream of stranger worlds.
Cella, pamiętasz jeszcze? Wichrowe wzgórza wrzosów kłaniających się nam nisko do dzisiaj mam przed oczami. Ze strychu naszego domu, pnącego się do połaci chmur jak wieża, wpatrywałam się w falujące morze fioletu, splatając łany naszych włosów w kłosa, jednego tylko, wszystko przecież miałyśmy wspólne, dzielone równo, twoje pół i moje pół, nasza całość.
Słoneczny sok mandarynek ściekał mi po rękach aż do łokci, lepkim miąższem oblepiając rozgrzaną skórę, gdy w myślach odliczałam - raz i dwa. Kawałek dla ciebie, następny dla mnie. Czasem z naszych bliźniaczych połówek trzeba było wydzielić jeszcze część dla krzątającej się w kuchni mamy; i dla taty, którego nogi oplatałyśmy ciężarem własnego ciała, gdy tylko wracał z Ministerstwa po kolejnym długim dniu. Z trudem robił każdy następny krok - już z naszym balastem (kiedy udawałyśmy, że ktoś rzucił na nas Trwałego Przylepca), ale wciąż śmiał się cicho, a cała jego twarz stawała się jeszcze bardziej pomarszczona od esów zmarszczek.
Zazwyczaj mandarynkę dzieliłam dokładnie na sześć części. O pokój starszej siostry tylko zahaczałam, dotarcie do brata na piętro na górze zajmowało już więcej czasu, zakradałam się tam na bosaka; wychylałam się zza drzwi i na palcach przemierzałam drogę od jednego rzędu frędzli, uczepionych dywanu, do drugiego. Nie słyszał, pogrążony w lekturze tomiszcza cięższego niż ja - wystarczyło szepnąć coś cicho, tuż nad rozwichrzoną czupryną, by zerwał się szybko, lecz rozgniewany wyraz twarzy niemal natychmiast ustępował uległemu uśmiechowi. Nie potrafił się na mnie długo złościć, nawet wtedy, kiedy wślizgnęłam się do jego szafy, potrząsając nią od środka i wydając z siebie potworne dźwięki; przekonana byłam, że boginy lamentują upiornie. On też nie wiedział, że wcale tak nie jest. Przez szczelinę pomiędzy drzwiczkami widziałam jak twarz jego przybiera barwę prześcieradła. I minęło kilka długich minut, nim zdecydowałam się zakończyć swój popis.
Na szkockim pustkowiu mieliśmy wprawdzie tylko siebie, ale nie zmieniłabym w tym dzieciństwie zupełnie nic - zanurzona w magii aż po czubek jeszcze wtedy intensywnie rudej głowy pewna byłam, że i dla mnie nadejdzie kiedyś dzień, w którym jasne stanie się, iż w moich żyłach również krąży magia. Cieszyłam się, gdy zostałam świadkiem eksplozji energii uwięzionej w twoim ciele, a potem jadłam upieczone przez mamę korzenne herbatniki (do dzisiaj bawi mnie to, że w gruncie rzeczy celebrowaliśmy to, że miałaś magiczny katar i przez przypadek pozbawiłaś nas szyb w oknach). Lecz tego dnia na dobranoc w poduszce ukryłam cień niepokoju, który pojawił się na mojej twarzy; chyba przywykłam, że w naszym wyścigu zawsze byłam pierwsza - torowałam dla nas drogę, badałam grząski grunt, wbiegałam po schodach na samą górę, nim ty dotarłaś do połowy klatki schodowej. Zastanawiałam się, czemu jeszcze nie wykrzesałam z siebie magii, skoro wcześniej wyprzedziłaś mnie tylko raz. Na miotle, kiedy moja pozostała skamieniała na trawie, nie pozwalając się poderwać; uwzięła się na mnie, ja obraziłam się na nią, nigdy więcej nie chciałam już wzbić się w górę. Wystarczyło to, że głowę zawsze miałam w chmurach, ja sama nie chciałam się tam znaleźć (a przynajmniej to właśnie powtarzałam sobie uparcie).
Otaczałam się magią, każdy skrawek mojej rzeczywistości musiał być nią nasiąknięty - a te nudnie pospolite przedmioty swoimi myślami kreowałam na niezwykłe. Tylko ja wciąż byłam całkiem zwyczajna, nawet wtedy, gdy wybuchałam płaczem albo śmiałam się zbyt głośno szyby pozostawały całe; nie czekałam już dłużej, aż je zniszczę, a mama w nagrodę pocałuje mnie w czoło i poszerzy mi uśmiech dżemem z samosterowalnych śliwek. Herbatniki przestały mi smakować, wciąż jednak - już po cichu - liczyłam na to, że magia któregoś dnia mnie zaskoczy. Przedstawienia zza kurtyny prześcieradeł tworzyłam sama, zabarwiając rzeczywistość w taki sposób, by zaczęła mi się ona podobać. Wiesz, teraz, z perspektywy czasu myślę, że te aktorskie popisy przypominały trochę fantasmagorie. Obnażałam w nich to, że we mnie duch magii nie istnieje. Że otacza mnie tylko jej iluzja. Taka, którą tkam sama, uparcie i wytrwale.
W nasze urodziny wszystkie prezenty dostałyśmy podwójne - tylko koperta z Hogwartu przyszła jedna. Z jednym listem. Wcześniej mogliśmy mieć przypuszczenia, których nikt nigdy nie wypowiedział na głos - teraz zyskaliśmy już pewność. Musiałam odnaleźć się w świecie, w którym tylko w wyobraźni tkwi siła magii. W mugolskiej rzeczywistości, obcej, choć przecież w jakimś stopniu bliższej mi niż świat czarodziejów.
Kilka miesięcy później pakowałyśmy się razem - mieszcząc wszystkie swoje rzeczy do dwóch bliźniaczych walizek. Każdego dnia poprzedzającego tamten moment pocieszałam cię, obiecując, że zawsze wieczorem napiszę ci list, relacjonując absolutnie wszystko - miało być tak, jakbyśmy wciąż były razem, razem spędzały wieczność rozsypaną na sekundę po sekundzie. Kiedy ty płakałaś, ja układałam naszyjnik z koralików twoich łez. Ale ten jeden raz było na odwrót, rozsypałam się w twoim uścisku, zapamiętując każdy cal ciebie, za którym przyszło mi później tęsknić najbardziej na świecie. To ty szeptałaś wtedy coś uspokajającym tonem i choć nie pamiętam nawet, co mi mówiłaś, twój głos działał na mnie kojąco. Wiesz, nie wspomniałam ci o tym nigdy, ale w rękawie koszuli od mundurku zaszyłam małą, srebrną figę na szczęście, żebyś zawsze miała coś ode mnie przy sobie.
Aberdeen było przytłaczające. Zgiełk ulic przez dzień cały i noc również sprawiał, że nie potrafiłam się na niczym skupić, tęsknym wzrokiem wpatrując się w każdy skrawek zieleni (mówiłam ci, że wrzosy rosły tylko uwięzione w doniczkach?). Ciocia i wujek wiedzieli wystarczająco dużo, by zrozumieć, czemu muszę nauczyć się, jak żyje się właśnie tam. W niewielkiej kamienicy mieli swoje kino - jedyną namiastkę magii, której tam doświadczyłam. Zza szczeliny pomiędzy dwiema przyciężkawymi kotarami łypało moje na wpół przymknięte oko (schowane za grubym denkiem kwadratowego okularu), wpatrujące się w jeden punkt z wypiekami na twarzy zaklętej w wyraźnie ni to zdumienia, ni to zgorszenia. Złączona namiętnym, przesadnie teatralizowanym pocałunkiem para migotała w ciemnościach kameralnej sali kinowej, zanim gasła już na - skrócone - zawsze (do następnego pokazu), uwieczniona we wspomnieniach widowni zafascynowanej dwugodzinną historią o miłości. Opowieści na dobranoc szemrał mi cicho projektor, gdy w dusznym pomieszczeniu kinooperatora z podwójnie zapartym tchem (czasem naprawdę nie dało się tam oddychać) wyglądałam przez kamienne ramy okienka, owiewana oparami przezrocza. Śledziłam losy bohaterów, będących dla mnie swoistego rodzaju przyjaciółmi (przez tydzień, ewentualnie dwa, choć niektórzy z nich zostali już na całe życie). Bezgłośnie poruszałam ustami, wypowiadając te najbardziej wyrywające się na ścianach pamięci kwestie, a potem trzymałam kciuki boleśnie mocno, by i tym razem wszystko skończyło się szczęśliwie. Uczyłam się też na pamięć słów z piosenek z filmów, nucąc je pod nosem, gdy przemierzałam coraz bliższe mi miejskie ścieżki (także dźwiękowe). Poza tym czasem wyręczałam już nie pierwszej młodości wujka (z pięćdziesięcioletnim stażem życia, przypominał mi papę) w najprostszych czynnościach - chociażby wtedy, gdy rolki taśmy filmowej trzeba było dotaszczyć po zdających się nie mieć końca schodach, posegregować i skleić na zakładkę.
Ukończyłam mugolską szkołę, zaczęłam pracować w jednej z pobliskich księgarni, krążąc pomiędzy cichym królestwem liter a gwarem w mikroskopijnych rozmiarów foyer, który zdawał się nigdy nie przestawać szumieć. W końcu jednak The End zamigotało dla mnie na ekranie po raz ostatni. Jeszcze dzień wcześniej wirowałam na potańcówce, kolejny wieczór spędzając w akompaniamencie znajomych brzmień, zupełnie beztrosko (zdążyłam już przywyknąć do tego życia, wiesz?) albo krążyłam bez celu, przysiadając na co dziesiątej mijanej ławce, by przeczytać kolejny wiersz Hughesa z tomiku wyniesionego z księgarni. A potem moje ręce zapaliły się żywym ogniem, jasnym, celuloid płonął szybko, z taśm wujka został tylko swąd i wyrzuty sumienia. Nie rozumiałam, co właśnie się stało, czemu iskry zatańczyły na moich palcach. Czemu po tych wszystkich głuchych latach, magia w końcu się we mnie odezwała - akurat teraz, kiedy przestałam już za nią tęsknić. Akurat w ten sposób - jako twór destrukcyjny. Mówiłaś, że to skutek anomalii, że w waszym świecie coś się zepsuło; przez chwilę egoistycznie liczyłam na to, że zadziała to na mnie w drugą stronę - że ja się naprawiłam, że magia obudziła się we mnie i zostanie już na zawsze.
Przeniosłam się do rodzinnego domu, kiedy jasne stało się, że nie jestem w stanie kontrolować stanu, w którym się znalazłam. Musieliście czuwać nade mną nieustannie, pomagając mi jakoś przetrwać w chaosie, który przylepił się do mnie jak cień. Oglądałam sama siebie jak przez stereoskop, w zupełnie innej formie, w innym wymiarze. Nie mogłam tego wytrzymać - na dłuższą metę pulsująca agresywnie magia stała się przytłaczająca; ale wy pomogliście mi przez to przebrnąć - i jakaś część mnie cieszyła się, że widzę was codziennie, a nie jedynie podczas zaanonsowanych odwiedzin. Jeśli to, co się ze mną działo, miało być tego ceną - może wcale nie była ona taka wygórowana?
Jego życie już tak. Na ten koszt nie byłam gotowa. Z ciała ojca nie zostało nic - spłonął w Ministerstwie, podczas pożaru, jakiego czarodzieje być może jeszcze nie widzieli. Uratowały się tylko jego buty na zmianę, które schował w szafce pracowniczej w tej części budynku niestrawionej w całości przez ogień. Buty z jasnej skóry - czyściłam je pół dnia, zawzięcie, starając się pozbyć z zakamarków sadzy, zneutralizować duszący zapach. Pamiętasz, jak zasznurowałyśmy je, przewieszając je na linie rozciągniętej pomiędzy słupami, nieopodal tego, co z Ministerstwa zostało? Ludzie patrzyli na nas dziwnie, kiedy z nałęczem narwanych sprzed domu wrzosów stałyśmy pod wiszącymi nad nami oksfordkami, płacząc niemo w swoich objęciach, ciała rozedrgane były pozbawionym siły krzykiem emocji. Wrzosy w wazonie butów schowałaś zaklęciem, ktoś zrobił temu zdjęcie, następnego dnia ktoś inny zawiesił podobny pomnik. Przez kilka miesięcy przychodziłam tam codziennie, wymieniając zwiędłe kwiaty.
Nie mogłam znaleźć dla siebie zajęcia - czegokolwiek bym się nie podjęła, kończyło się to co najmniej pomniejszą katastrofą. Ale, z drugiej strony - przypomniałam sobie, jak to jest żyć w rzeczywistości tak niezwykle barwnej; jak to jest znowu zasypiać z tobą u boku i dzielić ciężar każdego dnia. W grudniu jednak wszystko wróciło do normy. Anomalie ucichły, ja powróciłam do bycia jedną z nich.
Jestem odstępstwem od normy, ale czas spędzony z rodziną pokazał mi, że wcale nie muszę być wykluczona z tego świata - zepchnięta na margines, owszem, ale nikt nie zakaże mi orbitować gdzieś wokół niego. Chciałam tu zostać, być częścią czarodziejskiej społeczności. Przypomniałam sobie wtedy o twoich opowieściach ze szkoły, o wiosce Hogsmeade, do której organizowano wam wyjścia w niektóre z dni wolnych od zajęć; pokazałaś mi ją na początku stycznia. Cała była przybrana śniegiem, okalające ją góry także tonęły w bieli idealnie krystalicznej. Pomyślałam sobie, że mogłabym tam zamieszkać. Nieco na uboczu, w niewielkiej chatce, która stała na sprzedaż już trzeci rok, czekając właśnie na mnie - słowami stoczyłam bój, przekonując właściciela, który w gruncie rzeczy chyba chciał się już jej za wszelką cenę pozbyć, że właśnie ja powinnam się o nią zatroszczyć.
Wszystkie życiowe oszczędności wydałam na gołe ściany i kaprys - pianolę, którą postawiłam w kącie, na wpół magiczny instrument, w teorii całkowicie mugolski, lecz funkcjonujący tak, jakby krzewiła się w nim magia. Zawsze byłam paskudnie sentymentalna, a ta analogia tak bardzo pasuje do mojego życia. Na zakurzonym parkiecie zatańczyłam do wygrywanej przez pianolę muzyki, jakbym właśnie zaklinała szczęście. Chyba znalazłam - po tylu latach niepewności - swoje miejsce na ziemi.
Znowu zaczęłam otaczać się magią. Abstrakcyjnymi kolorami farb maluję kwiaty na oknie, tylko wrzosy pozostają niezmiennie fioletowe. Dorobiłam się kilku mebli i zasłon, które zresztą sama uszyłam (swoją drogą, szyję tak dużo, że moje sukienki zaczynają w końcu nabierać wdzięcznych kształtów). Przybłąkało się do mnie pięć kotów, jakoś tak przyszły zupełnie same, wierz lub nie. Do dzisiaj jeszcze czuję gęsią skórkę, kiedy ten biały przecina mi drogę, przez ciebie zrobiłam się chyba przesądna (ale nie wyrzucę go, za nic w świecie, dysponuję pakietem odczarowujących nieszczęścia króliczych łapek, to chyba powinno wystarczyć, by armagedon nigdy nie nadszedł). A na zamarzniętym stawie spędziłam pół zimy, sunąc w łyżwach po nierównej tafli, którą widzę z kuchennego okna.
Mówisz, że w Londynie jest wojna, ale tu dotarło tylko jej echo. Do późnych popołudni odkładam bajki na swoje miejsce, na przedramionach i chusteczkach pożyczonych na wieczne nieoddanie zapisuję swoje historie (zupełnie tak, jakbym wciąż relacjonowała ci dzień po dniu). Poranki, natomiast, mam wolne, mogę pomagać w siedzibie Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej przy tworzeniu audycji muzycznej. Wyszukuję piosenki mniej lub bardziej zapomniane, czasem przemycam coś mugolskiego, o ile prowadzącemu wpadnie to w ucho. Sterta kupowanych płyt rośnie, w moim domu nigdy nie jest cicho, gramofon na przemian z pianolą komponują ścieżkę dźwiękową mojego życia. Lubię myśleć o tym, ile jeszcze zostało mi do okrycia; ilu dźwięków magii nadal nie znam.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
sprawność: | 3 | - |
zwinność: | 7 | - |
Język | Wartość | Wydane punkty |
język ojczysty: szkocki | II | 0 |
angielski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
perswazja | II | 10 |
spostrzegawczość | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
mugoloznawstwo | II | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
literatura (wiedza) | II | 7 |
literatura - proza (tworzenie) | I | ½ |
muzyka (wiedza) | II | 7 |
krawiectwo | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
taniec współczesny | I | ½ |
łyżwiarstwo | I | ½ |
Reszta: 0 |
pięć kotów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
magnolie chylą na bok ciężar białych twarzy
nie mówmy dziś o śmierci, gdy świat się rozmarzył
nie mówmy dziś o śmierci, gdy świat się rozmarzył
Ostatnio zmieniony przez ella figg dnia 26.02.20 3:10, w całości zmieniany 16 razy
Ella Figg
Zawód : nić widmo
Wiek : 26
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
nie wypełniony tobą
mój pokój się nie kończy
nie ma ścian
ani okien
mój niepokój o ciebie
ogromnieje
mój pokój się nie kończy
nie ma ścian
ani okien
mój niepokój o ciebie
ogromnieje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzała: Justine Tonks
5 kotów, 2x peleryna niewidka
ELIKSIRY - Nazwa (X porcje, stat. x)
INGREDIENCJE posiadane: -
BIEGŁOŚCI -
HISTORIA ROZWOJU [23.02.20] Karta postaci, -50 PD
[27.02.20] Wykonywanie zawodu (styczeń/marzec), +50 PD
[13.04.20] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec): +50 PD
[29.05.20] G Zakup: 2x peleryna niewidka - 200 PM
[05.08.20] Wydarzenie: Na kogo wypadnie, na tego bęc; +60 PD
[23.01.21] Aktualizacja postaci
[27.02.20] Wykonywanie zawodu (styczeń/marzec), +50 PD
[13.04.20] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec): +50 PD
[29.05.20] G Zakup: 2x peleryna niewidka - 200 PM
[05.08.20] Wydarzenie: Na kogo wypadnie, na tego bęc; +60 PD
[23.01.21] Aktualizacja postaci
arabella figg
Szybka odpowiedź