Wejście
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Do domku wchodzi się po skrzypiących, drewnianych schodach. Przed wejściem znajduje się nawet niewielki ganek z bujanym krzesłem!
Wejście i ganek
Do domku wchodzi się po skrzypiących, drewnianych schodach. Przed wejściem znajduje się nawet niewielki ganek z bujanym krzesłem!
Can I not save one
from the pitiless wave?
Frustrował się własną słabością, która dzisiejszego dnia wyszła na światło dzienne. Denerwował się zbyt małą koncentracją doprowadzającą do przeoczenia kilku istotnych elementów, które mogły przybliżyć ich do zwycięstwa. Drażniły go nieudane zaklęcia, za mało precyzji, brak dalekosiężnego myślenia, które mogło podpowiedzieć mu o zaopatrzeniu w wzmacniające specyfiki. Nie potrafił pogodzić się z niewystarczającymi umiejętnościami zahaczającymi o bardziej zaawansowaną dziedzinę magii. Jakiekolwiek pozytywne aspekty dzisiejszego pojedynku, nie wchodziły w grę. Poniósł porażkę i właśnie taki tok myślenia zakorzenił się w rozedrganym umyśle - już na dobre. Jeśli nie dawali rady jednemu, doświadczonemu przeciwnikowi, co mogło stać się w przypadku, gdy na ich drodze pojawiłoby się kilkukrotnie więcej bezceremonialnych, okrutnych oprawców? Dobry nastrój nie powracał. Kombinacyjne działania aranżowane przez blondynkę jedynie pogłębiały niezadowolenie wymalowane na zebranych w ciasną linijkę ustach. Gdzieś w głębi duszy był jej wdzięczny za cierpliwość, wyrozumiałość i chęć niesienia pomocy. Sam fakt, że cały czas pozostawała w jego obrębie roznosząc przyjemniejszą, przeciwną aurę, sprawiało, że choć odrobinę odpuścił; rozluźnił za bardzo spięte mięśnie zabierając się do roboty. Kiwnął głową na słowa aurora i nadal opierając się o kant blatu wypowiedział nurtujące pytania zahaczające o potrzebę rady, zrozumienia, rozwiania wątpliwości, usłyszenia kilku, drobnych zapewnień, że nie tylko on, czasami nie radzi sobie z najprostszymi zaklęciami. Uniósł głowę koncentrując jasne spojrzenie na twarzy mężczyzny. Zmarszczył brwi analizując to, co do tej pory usłyszał. Pokręcił głową sam do siebie: – Nie chodzi mi tutaj akurat o anomalie. Ta sytuacja miała miejsce bardzo niedawno. – doprecyzował zaniepokojony. Słyszał o tych przedziwnych zjawiskach, lecz niemożliwym byłoby, aby taka sytuacja dosięgnęła właśnie jego. Lustrował rodzeństwo intensywnie, badawczo, wyciągając najważniejsze przesłanki. Magia była żywym organizmem, z tym mógł się zgodzić. Nieprzewidywalna, kapryśna, podatna na zmiany otoczenia, czy te dotyczące swego właściciela. Potrafiła wymknąć się spod kontroli, aby następnie zemścić się na zbyt zachłannym czarodzieju. Nowe informacje zrodziły kolejne pytania:
– Czy można z tym jakoś walczyć? Wiem, że trzeba praktykować, uczyć się, trenować, ale czy to na pewno wystarczy? – zapytał niepewnie zsuwając się z krawędzi drewna. Westchnął ciężko zmartwiony, iż sprawy, nad którymi debatował tak długi czas, stawały się coraz bardziej skomplikowane. – Czyli można założyć, że takie sytuacje mogą przytrafić się nawet najsilniejszemu czarodziejowi w obrębie jakiejś jednostki? – dopytał jeszcze po krótkiej chwili poszukując tej niepodważalnej pewności, iż nie jest w tym sam, a jego działania nie kończą się hucznymi przegranymi i niebezpiecznymi katastrofami. Na drugie pytanie dostał jednogłośną odpowiedź. Ich wspólny znajomy zajmował się różdżkami zawodowo, czyż nie mógł trafić lepiej? Skaza na głogowym drewnie nie dawała mu spokoju, czy mogła być przyczyną niekontrolowania niektórych czarów? – Jeśli będziesz miała chwilę to byłbym wdzięczny. – rzucił w stronę Justine, dokładając do tego lekki, niewymuszony uśmiech. Westchnął. – Dzięki za pomoc. – podsumował wracając do rozpoznawania zawartości słoiczka. Zapach przygotowywanej potrawy rozpalał przenikliwy głód. Nie wiedząc kiedy wnętrze zabulgotało przeraźliwie, a on z utęsknieniem spoglądał na zawartość patelni. Gdy towarzyszka odebrała mu opakowanie, odkręcił się w jej stronę i uniósł brew w zaciekawieniu. Odpowiedział również na stwierdzenie: – Niech zostanie u was, potem wytłumaczę wam do czego może się przydać. – zaproponował obserwując jak współlokatorka kosztuje zawartości. Widząc jej niezadowoloną minę zaśmiał się pod nosem nie mogąc się powstrzymać: – Pyszne, prawda? – odebrał słoiczek i zakręcił go szczelnie odstawiając na bok. Odprowadził blondyna wzrokiem, aby po krótkiej chwili ponownie witać go w progu niewielkiej kuchni z konfiturą z czarnej porzeczki trzymaną w prawej ręce. Pomógł przygotowywać zastawę i wstawił wodę na herbatę. Zaparzył czarny napar dodając kilka płatków suszonego nagietka, aby podkręcić walory smakowe. Z nieco większą swobodą i spokojem ducha zasiadł do stołu pochłaniając co najmniej cztery naleśniki. To był ciężki dzień zwieńczony prawdziwe wyśmienitą ucztą.
| zt
– Czy można z tym jakoś walczyć? Wiem, że trzeba praktykować, uczyć się, trenować, ale czy to na pewno wystarczy? – zapytał niepewnie zsuwając się z krawędzi drewna. Westchnął ciężko zmartwiony, iż sprawy, nad którymi debatował tak długi czas, stawały się coraz bardziej skomplikowane. – Czyli można założyć, że takie sytuacje mogą przytrafić się nawet najsilniejszemu czarodziejowi w obrębie jakiejś jednostki? – dopytał jeszcze po krótkiej chwili poszukując tej niepodważalnej pewności, iż nie jest w tym sam, a jego działania nie kończą się hucznymi przegranymi i niebezpiecznymi katastrofami. Na drugie pytanie dostał jednogłośną odpowiedź. Ich wspólny znajomy zajmował się różdżkami zawodowo, czyż nie mógł trafić lepiej? Skaza na głogowym drewnie nie dawała mu spokoju, czy mogła być przyczyną niekontrolowania niektórych czarów? – Jeśli będziesz miała chwilę to byłbym wdzięczny. – rzucił w stronę Justine, dokładając do tego lekki, niewymuszony uśmiech. Westchnął. – Dzięki za pomoc. – podsumował wracając do rozpoznawania zawartości słoiczka. Zapach przygotowywanej potrawy rozpalał przenikliwy głód. Nie wiedząc kiedy wnętrze zabulgotało przeraźliwie, a on z utęsknieniem spoglądał na zawartość patelni. Gdy towarzyszka odebrała mu opakowanie, odkręcił się w jej stronę i uniósł brew w zaciekawieniu. Odpowiedział również na stwierdzenie: – Niech zostanie u was, potem wytłumaczę wam do czego może się przydać. – zaproponował obserwując jak współlokatorka kosztuje zawartości. Widząc jej niezadowoloną minę zaśmiał się pod nosem nie mogąc się powstrzymać: – Pyszne, prawda? – odebrał słoiczek i zakręcił go szczelnie odstawiając na bok. Odprowadził blondyna wzrokiem, aby po krótkiej chwili ponownie witać go w progu niewielkiej kuchni z konfiturą z czarnej porzeczki trzymaną w prawej ręce. Pomógł przygotowywać zastawę i wstawił wodę na herbatę. Zaparzył czarny napar dodając kilka płatków suszonego nagietka, aby podkręcić walory smakowe. Z nieco większą swobodą i spokojem ducha zasiadł do stołu pochłaniając co najmniej cztery naleśniki. To był ciężki dzień zwieńczony prawdziwe wyśmienitą ucztą.
| zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Uśmiechnął się ciepło, tknięty czymś pomiędzy zrozumieniem a tkliwością. Podchodziłby tak do młodziutkich kursantów, gdyby było mu dane ich szkolić.
-Rineheart, potknięcia zdarzają się nawet najlepszym. Sztuka polega na tym, by... nauczyć się stąpać z głową podniesioną do góry i wybrnąć jakoś z nielicznych upadków. - zaproponował metaforycznie. Ojciec Vincenta wprost kazał mu wziąć się w garść, pogodzić z porażkami, zrobić wszystko, by z każdej jakoś wybrnąć. Rineheart na pewno słyszał jednak już frazesy Kierana, więc Michael zdecydował się na inne, nietypowe dla aurorów podejście.
-Zdolny z ciebie czarodziej - widział przecież przed chwilą, podczas sparingu-A takie dociekania jedynie potwierdzają, że ogarniasz własną magię. A przynajmniej próbujesz. - spróbował pocieszyć kolegę, zniżając głos. Przy Just trochę nie wypadało rozmawiać z Vincentem tak... szczerze, ale Mike nie chciał czekać na kolejną okazję, gdy napiją się w cztery oczy. -Lord Ollivander na pewno doradzi, jeśli to kwestia różdżki. - potwierdził słowa siostry, mając nadzieję, że nie dobija zbytnio ambicji Rinehearta. Vincent zdawał się przyjąć przegraną o wiele gorzej niż Mike. Wydawał się rozdrażniony, zirytowany, pokonany. Zupełnie jakby...
...cóż, podejrzliwość i wesołość nie opuszczały Michaela. Lubił tego człowieka, a Just wydawała się mieć przy nim wyśmienity humor. Przez ostatnie miesiące była bardzo poważna, zamyślona - najpierw tłumaczył to żalem po śmierci mamy, potem dowiedział się o Zakonie Feniksa i odpowiedzialności, która spoczywała na barkach młodszej siostry. Przy Vincencie wydawała się jakaś rozluźniona, zadowolona, jakby na moment zapomniała o wszystkich troskach. Rineheart był zaś spięty, zestresowany. Dziwne. Przegrana tak na niego podziałała? Może Mike powinien z nim porozmawiać, uświadomić mu, jak bardzo poprawił dziś humor Justine. I przypomnieć, że prawdziwy mężczyzna powinien umieć przegrywać, nie boczyć się i z wdzięcznością wcinać naleśniki.
Pachniały smakowicie, nawet przypalone.
-Już pędzę po lepszy dżem! Masz, Vincent, możesz sobie wziąć tą lukrecję. - Rineheart jako jedyny nie okazał obrzydzenia, więc Mike wcisnął mu słoik do rąk i pognał do piwnicy.
/zt < 3
-Rineheart, potknięcia zdarzają się nawet najlepszym. Sztuka polega na tym, by... nauczyć się stąpać z głową podniesioną do góry i wybrnąć jakoś z nielicznych upadków. - zaproponował metaforycznie. Ojciec Vincenta wprost kazał mu wziąć się w garść, pogodzić z porażkami, zrobić wszystko, by z każdej jakoś wybrnąć. Rineheart na pewno słyszał jednak już frazesy Kierana, więc Michael zdecydował się na inne, nietypowe dla aurorów podejście.
-Zdolny z ciebie czarodziej - widział przecież przed chwilą, podczas sparingu-A takie dociekania jedynie potwierdzają, że ogarniasz własną magię. A przynajmniej próbujesz. - spróbował pocieszyć kolegę, zniżając głos. Przy Just trochę nie wypadało rozmawiać z Vincentem tak... szczerze, ale Mike nie chciał czekać na kolejną okazję, gdy napiją się w cztery oczy. -Lord Ollivander na pewno doradzi, jeśli to kwestia różdżki. - potwierdził słowa siostry, mając nadzieję, że nie dobija zbytnio ambicji Rinehearta. Vincent zdawał się przyjąć przegraną o wiele gorzej niż Mike. Wydawał się rozdrażniony, zirytowany, pokonany. Zupełnie jakby...
...cóż, podejrzliwość i wesołość nie opuszczały Michaela. Lubił tego człowieka, a Just wydawała się mieć przy nim wyśmienity humor. Przez ostatnie miesiące była bardzo poważna, zamyślona - najpierw tłumaczył to żalem po śmierci mamy, potem dowiedział się o Zakonie Feniksa i odpowiedzialności, która spoczywała na barkach młodszej siostry. Przy Vincencie wydawała się jakaś rozluźniona, zadowolona, jakby na moment zapomniała o wszystkich troskach. Rineheart był zaś spięty, zestresowany. Dziwne. Przegrana tak na niego podziałała? Może Mike powinien z nim porozmawiać, uświadomić mu, jak bardzo poprawił dziś humor Justine. I przypomnieć, że prawdziwy mężczyzna powinien umieć przegrywać, nie boczyć się i z wdzięcznością wcinać naleśniki.
Pachniały smakowicie, nawet przypalone.
-Już pędzę po lepszy dżem! Masz, Vincent, możesz sobie wziąć tą lukrecję. - Rineheart jako jedyny nie okazał obrzydzenia, więc Mike wcisnął mu słoik do rąk i pognał do piwnicy.
/zt < 3
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Wejście
Szybka odpowiedź