Rhian Riordan
Nazwisko matki: Meadowes
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: urzędniczka w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wzrost: 175cm
Waga: 54kg
Kolor włosów: zazwyczaj brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: niewielka blizna nad lewą łopatką
12 cali, sztywna, kasztanowiec, włos trolla
Hufflepuff
Nosorożec
Księżyc w pełni
Mięta z cytryną
Ona sama wynajdująca lekarstwo na wilkołactwo
Paranoiczne poszukiwanie męża
Sokoły z Heidelbergu
Ganienie po lesie w czasie pełni
Różna, co akurat leci w radiu
Talulah Riley
Wiesz, to nie kwestia tego, że nie chcę o sobie rozmawiać, bo bardzo chętnie podzieliłabym się swoją historią, zamiast ciągle przelewać ją na Twoje kartki.
Dłoń ostrożnie ślizgała się po pamiętniku, przeczesując szczupłymi palcami kolejne strony, które od kilkunastu lat bez słowa sprzeciwu skrywały jej sekrety. Bez jednej skargi i zająknięcia wchłaniały w siebie wszystko to, co Rhian miała im do przekazania i co skwapliwie notowała, maczając co chwilę pióro w kałamarzu, aż drobne krople atramentu zamieniały się w litery, te w słowa i w końcu w zdania. Pamiętała moment, gdy po raz pierwszy dostała pod choinkę czysty pamiętnik. Miała wtedy zaledwie dziewięć lat, ale nie przeszkadzało jej to z jakąś dziwną pasją odnotowywać w zeszycie swoje pierwsze spostrzeżenia. Kradzież jabłka z ogrodu mugolskich sąsiadów, pierwsze nieśmiałe próby z dziecięcą miotełką, gniew ojca, gdy zauważył, jak Rhian bawi się różdżką matki, wystrzeliwując wokół siebie kolorowe iskry. A potem nastąpiły lata, gdy pamiętnik skrywał coraz to nowsze notatki, nowsze wpisy, o wiele bardziej dojrzałe, przemyślane, czasem pisane pod wpływem chwili i targających dziewczyną emocji, przesycone żalem, szczęściem, nienawiścią. Wpisy o pierwszych przyjaźniach zawartych w szkole, o miłostkach, którym ulegała jak większość dziewczyn, o zazdrości, gdy koleżance udało się skupić na sobie uwagę jakiegoś przystojnego ucznia. Pamiętniki nigdy nie pytały, nie oceniały i nie spoglądały karcąco. Pamiętniki wysłuchiwały jej w ciszy.
Och, oczywiście, że chcę dobrze wyjść za mąż, mieć kochającego mężczyznę u swojego boku, mądrego, z poczuciem humoru, dającego poczucie bezpieczeństwa. Że poluję teraz na byle pierwszego lepszego czarodzieja? Wybacz, mam dwadzieścia pięć lat, może pora obniżyć trochę standardy, bo zostanę starą panną?
Pamiętniki wiedziały wszystko nie tylko o niej, ale też o jej rodzinie. O szczęśliwym małżeństwie Riordanów, jednym z tych, które zawierano z miłości, a nie z wyboru rodziców młodych małżonków. Doczekali się dwojga dzieci, lecz o ile syn wyfrunął z rodzinnego gniazda dość wcześnie, o tyle Rhian po powrocie z Hogwartu przez kilka miesięcy mieszkała jeszcze z nimi, podejmując swoje pierwsze dorywcze prace. O tym pamiętniki doskonale wiedziały, tak jak o desperackiej próbie wyrwania się z Wysp, poznania odrobiny świata nie tylko tego magicznego, ale i mugolskiego, o którym uczyła się w szkole. Więc kiedy pojawiła się szansa, by dzięki ministerialnemu programowi dla młodych stażystów wyruszyć do Norwegii z korpusem dyplomatycznym, dziewczyna nie wahała się ani chwili. Rozstanie z rodziną i wizja wielomiesięcznej rozłąki nie sprawiły jej wbrew przewidywaniom aż takiego problemu. W pewnym sensie była nawet szczęśliwa, że w końcu ma okazję wyrwać się z rodzinnego domu, ba! wyrwać się z kraju, w którym zamieszki przestawały być już tylko dziecinną igraszką zapaleńców, ale stawały się coraz bardziej niebezpieczne.
To były naprawdę piękne miesiące, które nie wiedzieć kiedy przekształciły się w lata. Gdy nie pracowaliśmy, norweska stolica odkrywała przed sami swoje magiczne sekrety. Chyba właśnie wtedy pierwszy raz się zakochałam. Wiesz, tak poważnie. To nie było szkolne zadurzenie. Nie mogło takim być, skoro ciągle czuję to dziwne ukłucie w sercu, gdy o nim pomyślę.
Dłoń zaciśnięta na piórze zatrzymuje się na chwilę. Nie, nie powinna zdradzać wszystkich swoich sekretów. Nazwiska bywają niebezpieczne nawet w dobrze schowanych pamiętnikach. I choć te widziały już niejeden wpis o prawdziwej miłości aż po grób, niejeden wpis o zdradzie, która rozdzielała serce, pamiętniki pozostawały pamiętnikami. Lepiej, by nie było w nich śladu po tym norweskim incydencie, jak zwykła go nazywać. Minęło zaledwie kilkanaście tygodni, odkąd znalazła pod drzwiami swojego pokoju skomlące szczenię psidwaka, które stało się przyczyną wszystkiego. Wychudzone i zmizerniałe, opróżniło jej połowę lodówki z zapasów, które z powodzeniem starczyłyby jej na kolejny tydzień. Mimo starannej opieki i wizyty u norweskiego magizoologa jej nowy przyjaciel nie sprawiał wrażenia, żeby miał szybko wrócić do zdrowia. Pełna najgorszych przeczuć wałęsała się po ulicach stolicy, aż w końcu wpadła na niego. Wpadła i odbiła się od jego sztywnej sylwetki jak piłeczka pingpongowa, prawie upadając na wybrukowaną ulicę. Nawet pamiętnikowi nie zwierzyła się z tego, jakim cudem kilka godzin później nieznajomy znalazł się w jej mieszkaniu podskakując na jednej nodze, bo w łydkę drugiej ugryzł go jej schorowany zwierzak. I choć nieszczęsny psidwak zdechł kilka dni później (chciała wierzyć, że nie dobiło go to paskudne ugryzienie), pozostawił po sobie całkiem przyjemne wspomnienie młodego mężczyzny, który w ramach zadośćuczynienia pozwolił się łaskawie zaprosić do pobliskiej cukierni.
Nie sądzę, bym zapomniała tamte tygodnie, które spędziliśmy razem. Nawet gdy wyjechał bez słowa, pustka po nim zawierała to niesamowite uczucie paradoksalnego wypełnienia. Zupełnie jakby moja podświadomość czuła, że jeszcze kiedyś go spotkam. Cóż, jak widzisz, minęło już pięć lat, a ja nie tylko go nie widziałam, ale jak na złość jego nazwisko nie pada też w żadnych rozmowach. Widocznie obracamy się w zupełnie innym towarzystwie.
Szlacheckie nazwisko i mniej szlacheckie obyczaje. Arystokraci byli nieobliczalni, tak jak nieobliczalne było jego zachowanie w tamtych dniach, gdy czuła, że mogłoby połączyć ich coś więcej, niż długie godziny spędzane w sypialni. Ale powrót do kraju zbliżał się nieubłaganie, ministerialne stypendium wygasało, a wymarzona posada urzędniczki wymagała stałej bytności w Londynie. On też zresztą zaraz wyjeżdżał, kolejna misja, kolejne zadanie, kolejne czekające niebezpieczeństwa. Nic nie obiecywał, a ona nie oczekiwała obietnic. Podarował jej... kota i poza zwierzakiem („To bydle przynajmniej nie odgryzie mi nogi”) przez pięć lat od momentu pożegnania nie łączyło jej z nim zupełnie nic. Nic, oprócz upartego futrzaka, który chodził za nią krok w krok, patrząc tymi wielkimi, ufnymi oczami. Wkrótce wspomnienia zaczęły się zacierać, z miesiąca na miesiąc zastępowane innymi – z pracy, której poświęciła się całkowicie. Była mu jednak wdzięczna, bo przez te tygodnie nauczyła się od niego cennych rzeczy o łamaniu czarnomagicznych klątw, a fascynacja nimi przerodziła się w chwilową fascynację samą czarną magią. Zaklęciami i czarami, o których czarodzieje nie mówili w ogóle lub mówili szeptem. On rzucał klątwy na przedmioty, ona miała je zdejmować. On pokazywał delikatne ruchy dłoni, w której trzymał różdżkę, ona patrzyła jak zahipnotyzowana na jego długie palce, kusząco zaciskające się na magicznym drewnie. Nie odważyła się jednak eksperymentować z klątwami po jego wyjeździe – kilka z nich, które poznała, wolała zachować w swojej pamięci licząc na to, że pewnego dnia on wróci... i nauczy ją czegoś więcej.
Doskonale wiesz, że awans był moim marzeniem: ze stażystki i urzędniczego popychadła stać się pełnoprawnym pracownikiem. Miałam niecałe dwadzieścia trzy lata i fantastyczną szansę, aby w tak młodym wieku otrzymać posadę, której tak bardzo pragnęłam, bo zapewniłaby mi większą stabilizację niż tymczasowy staż. I pewnie by tak było, gdyby nie ten... incydent.
Pomięte kartki pamiętnika z rozmazanym tuszem były widocznym znakiem ogromnych emocji, które nią targały, gdy zapisywała swoje słowa. Spadające z twarzy krople mieszały się z wilgotnym atramentem, czyniąc miejscami tekst nieczytelnym i nie pozwalając zapomnieć o tym, co się wtedy stało. O tej wyprawie do Szkocji, która miała być ostatnim sprawdzianem jej umiejętności, zanim otrzymałaby awans. O zleconym przez szefa departamentu zadaniu, które miało pokazać, czy wymarzona posada faktycznie jej się należy. Kilka dni spędzonych w terenowym oddziale ministerstwa, tona papierów, mnóstwo dokumentów, które musiała przejrzeć. I w końcu wolny dzień przed wyjazdem, gdy chciała się nagrodzić za te długie godziny spędzone w archiwach na sortowaniu teczek i sprawdzaniu dokumentacji. Ten jeden dzień, gdy los pokierował jej krokami na leśną polanę, wijącą się ścieżką wprowadził ją w zacieniony las, gdy kazał jej powolnym krokiem minąć kolczaste krzaki i prowadził dalej, dalej, w głąb mrocznego boru. Gdy wyjeżdżała do Szkocji nawet nie przypuszczała, że tamtejsze lasy na zawsze zmienią jej życie. Że jedna noc sprawi tyle bólu i cierpienia. Wracając pamięcią do tamtych chwil czuła jedynie paniczny strach budzący się co miesiąc przy pełni księżyca. Strach, niepewność, przerażenie. Samo ugryzienie wyparła z pamięci jak niechciane wspomnienie; jej świadomość blokowała każdą myśl o tamtych godzinach spędzonych w lesie, każdą myśl o panicznej ucieczce, o bólu ugryzienia, o paraliżu, jaki ogarnął jej ciało, gdy leżała pośród mchu wpatrzona w błyskające między gałęziami światło księżyca. I odliczanie minut dzielących jej od wschodu słońca. Nie chciała pamiętać dni, które nastąpiły potem, gorączki, jaka opanowała jej ciało, powoli zmieniające się i dostosowujące do nowej rzeczywistości. Nie chciała pamiętać swojej pierwszej pełni po przemianie.
Kiedy obudziłam się sama w lesie, z prażącym nad głową słońcem, w pierwszym odruchu chciałam się przeciągnąć, jak po długim, dobrym śnie. A potem mój wzrok padł na rozszarpaną szatę, którą miałam na sobie i wtedy już wiedziałam.
Między kartkami pamiętnika skrywały się wspomnienia o dniach, które nastąpiły po pierwszej pełni. O bezterminowym urlopie w pracy, na który szef zareagował zdziwieniem, bo w końcu miała dostać stałą posadę. O przyjaciołach, z którymi z dnia na dzień zerwała kontakt, zaszywając się w jakiejś ponurej kawalerce na obrzeżach Londynu. I o szaleńczym strachu, gdy skreślała kolejne dni w kalendarzu, które dzieliły ją od kolejnej pełni. Wiedziała, że mogłaby się zwrócić ze swoim problemem do rodziców, a ci na pewno by ją zrozumieli, wsparli i znów przyjęli pod swój dach. Ale wiedziała też, że w chwili przemiany przestawała być ich córką, a stawała się nieobliczalnym potworem, którego jedyną dominującą cechą jest instynkt przetrwania. Mieszkała dalej sama, starając się unikać ludzi najdłużej, jak to było możliwe, ale w końcu musiała wrócić do pracy. Minęło pół roku od ugryzienia, a ona pierwszy raz stawała twarzą w twarz z „normalnym” społeczeństwem, nieskażonym przekleństwem wilkołactwa. Ukrywała swój defekt ze wszystkich sił; mizerną postawę przed i po pełni zrzucała na winę choroby, której nabawiła się jakiś czas temu, doskonale wiedząc, że gdyby jej współpracownicy dowiedzieli się, jaka to choroba, straciłaby pracę w tej samej chwili.
Kiedy wracam myślami do czasów Hogwartu, gdy zbliżające się egzaminy były moim jedynym zmartwieniem, paradoksalnie wcale za tym nie tęsknię. Trzeba umieć pożegnać przeszłość i zostawić za sobą to, co powinno tam zostać. Wspomnienia są ważne, ale to nie one kształtują naszą przyszłość.
Strony z zapiskami z czasów szkoły są napisane prostym, zwięzłym pismem bez zawijasów, niepotrzebnych ozdobników i serduszek zamiast kropek, w których tak rozmiłowały się jej koleżanki. Wpisy były krótkie i konkretne, czasami jedynie pozwoliła sobie na nieco więcej refleksji, szczególnie gdy jakiś starszy uczeń rzucił jej wieloznaczne spojrzenie, pod którym rumieniła się uroczo. Najczęściej jednak pamiętnik przyjmował proste zapiski o kolejnych godzinach spędzonych w bibliotece, pracach domowych, które spędzały jej sen z powiek, przerażeniu na lekcjach eliksirów, których do tej pory nie opanowała. W przeciwieństwie jednak do swoich rówieśników – a mogła się założyć, że i do setek uczniów, którzy już wcześniej opuścili szkolne mury – najbardziej interesowała ją... historia magii. Przedmiot, na którym zazwyczaj się spało lub który większość traktowała jako niepotrzebny zapychacz czasu, dla niej był wspaniałymi lekcjami, na które chodziła z największą przyjemnością. Wsłuchiwanie się w historię wojen i dyplomacji, w historię bitew czarodziejskich i budowania relacji z mugolami, w historię tego, co tak zwani czystokrwiści chcieli teraz sprzątnąć pod dywan – wsłuchiwanie się w takie opowieści było dla niej niesamowitym przeżyciem. To pamiętnik był świadkiem prawie codziennych wędrówek do działu historycznego w bibliotece; świadkiem jej miłości do nauki, którą wyniosła z domu i to on wiedział o jej dziecięcych marzeniach, by wzorem swojej matki dostać posadę w ministerstwie i piąć się jak najwyżej po szczeblach kolejnych awansów. Nie czuła presji ze strony w swojej rodzicielki, ale wiedziała, że byłaby dumna z córki, gdyby ta poszła w jej ślady. Rhian robiła wszystko, by jej nie zawieść i ukończyła Hogwart z bardzo zadowalającymi wynikami – nie licząc tych nieszczęsnych eliksirów, przy których widniało paskudne T.
Pęd powietrza czuję jeszcze teraz, gdy już dawno zeszłam z miotły, a gwar i hałas z trybun wokół boiska przestał mi dudnieć w uszach. Bycie tam w górze to niesamowite przeżycie, wiesz? Kiedy jedno drgnienie mięśnia sprawia, że miotła powoli skręca, a ty przetaczasz się po niebie jak błyskawica w czasie sztormu.
Pamiętniki były świadkami jej krótkiego, ale pełnego entuzjazmu epizodu z Quidditchem, gdy w szóstej klasie postanowiła zgłosić się na trening drużyny i... jakimś szaleńczym cudem udało jej dostać do niej jako pałkarz. Pierwszy mecz był dla niej tak silnym przeżyciem, że nie tylko nie jadła trzy dni wcześniej, ale chodziła tak rozkojarzona, że pomyliła drzwi do sali, w której miała mieć lekcje i jakby nigdy nic przesiedziała bite dwie godziny na transmutacji czwartego rocznika. I nikt przez ten czas nie zwrócił jej uwagi, dopóki nie opuściła pomieszczenia i nie zauważyła, że ludzie wokół są jej praktycznie nieznani. Tych kilka meczów rozegranych w tamtym okresie sprawiło, że na moment przestała myśleć o karierze urzędniczki; stanęła przed nią całkiem nowa perspektywa, bo choć nie miała większych szans, by zaistnieć w Quidditchu, jako że treningi podjęła zdecydowanie zbyt późno, to pokazało jej to jednak zupełnie nową stronę życia. Plany, które układała do tej pory, nagle przestały być już jedynymi planami. Nie musiała wcale iść w ślady matki, ale mogła robić cokolwiek. Problemem było tylko to, że przez ostatnie kilka lat nie przygotowywała się na „cokolwiek”, lecz dążyła do ustalonego celu. I bała się, że jeśli z niego zrezygnuje, nie podoła nowym wyzwaniom.
Nie, nie mam pojęcia, co mi przyniesie los. Wydaje mi się, że i tak dał mi zbyt wiele... wolałabym sobie oszczędzić kolejnych niespodzianek. Minęło już trochę czasu i czasami myślę, że mogłabym nawet do tego przywyknąć, wiesz, że w czasie pełni zamieniam się w futrzanego mordercę. Ale potem patrzę w niebo, na nieubłagany księżyc i cały koszmar zaczyna się od nowa.
Pamiętniki wiedziały, że jak setki osób przed nią i setki osób po niej, borykała się z odwiecznym dylematem – zaakceptować siebie, czy walczyć z drugą naturą. Wiedziały też, ile trudu kosztowało ją utrzymanie wszystkiego w tajemnicy. Z biegiem czasu nauczyła się znów żyć normalnie, odzyskała starych przyjaciół i nowych znajomych, a rodzinne obiady nie były już koszmarnym strachem, że wszystko się wyda. Z zewnątrz była zwyczajną dziewczyną, młodą panną na wydaniu, która wszędzie szukała okazji, by znaleźć męża. W środku była przerażoną dziewczyną, która za nic nie chciała się wiązać, bo wiedziała, że musiałaby wtedy zdradzić swój sekret. Lata szkolne już dawno minęły, a wraz z nimi beztroski czas zabaw i nauki. Znów poświęciła się pracy i ministerstwo zgodziło się ją zatrudnić jako etatowego pracownika w urzędzie łączności między norweskimi placówkami dyplomatycznymi a Ministrem Magii. I znów zaczęła marzyć – choć nieśmiało i z pewnym pesymizmem – że może w końcu uda jej się osiągnąć cel, o którym śniła kilka lat temu. Wysoka posada w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów wciąż leżała w zasięgu jej ręki... jeśli tylko udałoby jej się wytrwać kolejnych kilkanaście lat i ukrywać przez ten czas swoją przypadłość. A potem? A może może los by się do niej uśmiechnął i ktoś w końcu znalazłby lekarstwo na jej chorobę?
6 | |
3 | |
4 | |
0 | |
0 | |
2 | |
0 |
Różdżka (100pkt), kot (75pkt)
[bylobrzydkobedzieladnie]