Okolice domu
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Okolice domu
Domek Charlie mieści się na uboczu, co najmniej kilometr od najbliższego domostwa. Alchemiczka celowo wybrała spokojne, odosobnione miejsce, do którego rzadko kto dociera. Sam dom znajduje się jakieś sto metrów od plaży i choć otacza go głównie wydmowa trawa, obok domu jest i kilka drzew, grządki z kwiatami i ziołami, a nawet maleńka szklarenka przytulona do jednej ze ścian, w której Charlie ma zamiar hodować zioła gorzej znoszące kapryśny angielski klimat, ale na ten moment nie miała głowy do porządnego ogarnięcia tego.
Jedna ze ścieżek wiedzie prosto na plażę. Od niej odchodzi inna, która wiedzie ku wyższym wydmom i klifom położonym w pewnym oddaleniu od domu. Kolejna, dłuższa i odchodząca w stronę lądu prowadzi do najbliższej gruntowej drogi, która dalej wiedzie do pobliskiego miasteczka St. Ives.
Jedna ze ścieżek wiedzie prosto na plażę. Od niej odchodzi inna, która wiedzie ku wyższym wydmom i klifom położonym w pewnym oddaleniu od domu. Kolejna, dłuższa i odchodząca w stronę lądu prowadzi do najbliższej gruntowej drogi, która dalej wiedzie do pobliskiego miasteczka St. Ives.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Kilka dni pod koniec kwietnia
Zanim Charlie wcieliła w życie plan zabezpieczenia swego domu pułapką, o której czytała, musiała najpierw zadbać o odpowiednie przygotowania. Nie było to zatem coś, co mogłaby zrobić w pięć minut. Pułapka tego rodzaju wymagała czasu, całych dni, żeby nabyć odpowiednie rośliny o właściwościach nasennych, a także przygotować miksturę, którą miała je podlać i tym samym napełnić pułapkę mocą mającą sprawić, że rośliny będą uwalniać swą usypiającą moc tylko wtedy, kiedy na terenie podwórza znajdzie się ktoś nieproszony.
Musiała też co nieco o tym przeczytać, aby wiedzieć jakie to rośliny, jak je sadzić i jak wykonać dość trudną i skomplikowaną miksturę. Robiła to pierwszy raz, ale wierzyła, że znajdowała się już na wystarczającym poziomie alchemicznego zaawansowania, by sobie z tym poradzić. Była to też dla niej okazja by znów pochylić się nad zielarskimi księgami, które zaniedbała przeżywając żałobę po utracie siostry. A przecież zależało jej na tym, by poszerzać wiedzę o zielarstwie, które było bardzo użyteczne w alchemii, zwłaszcza w eliksirach leczniczych, w których warzeniu się specjalizowała.
Gdy już zdobyła rośliny i uwarzyła miksturę, nadszedł czas na przejście do wykonywania samej pułapki. Spędziła kilka godzin, sadząc rośliny na obrzeżach podwórza tak, żeby okoliły cała posesję i jednocześnie nie rzucały się w oczy. Wszystkie te rośliny wyglądały dość zwyczajnie i nikt, kto nie znał się dobrze na zielarstwie nie powinien domyślić się ich właściwości. Ot, zwykłe kwiaty oraz rośliny zielne. Oczywiście nie sadziła ich w równym kole jedna obok drugiej, a w odpowiednich odstępach, na tyle nieregularnych, żeby nikt nie zauważył że tworzyły jakiś wzór, ale jednocześnie dość blisko siebie, by nie pozostał żaden obszar wolny od nasennych oparów, które rośliny zaczną wydzielać. Potem, gdy wszystkie były posadzone, podlała je wodą z dodatkiem mikstury, mając nadzieję, że to rzeczywiście zadziała. Eliksir wydawał się mieć dobry, podręcznikowy kolor. Będzie musiała zabieg podlewania ową cieczą jeszcze powtarzać przez najbliższych kilka dni, by wzmocnić właściwości roślin, ale skoro nie pracowała już w Mungu, to miała więcej czasu na pielęgnację ogródka i dbanie o swoje rośliny, zarówno zwykłe zioła, jak i te specjalne, które miały ją chronić przed pojawieniem się niepożądanych osób lub przynajmniej kupić jej czas niezbędny do ucieczki. Percival niedawno nałożył jej już kilka pułapek, ale jako osoba świadoma swoich braków w obronie wolała być jak najlepiej zabezpieczona.
nakładam pułapkę Somniamortem
Zanim Charlie wcieliła w życie plan zabezpieczenia swego domu pułapką, o której czytała, musiała najpierw zadbać o odpowiednie przygotowania. Nie było to zatem coś, co mogłaby zrobić w pięć minut. Pułapka tego rodzaju wymagała czasu, całych dni, żeby nabyć odpowiednie rośliny o właściwościach nasennych, a także przygotować miksturę, którą miała je podlać i tym samym napełnić pułapkę mocą mającą sprawić, że rośliny będą uwalniać swą usypiającą moc tylko wtedy, kiedy na terenie podwórza znajdzie się ktoś nieproszony.
Musiała też co nieco o tym przeczytać, aby wiedzieć jakie to rośliny, jak je sadzić i jak wykonać dość trudną i skomplikowaną miksturę. Robiła to pierwszy raz, ale wierzyła, że znajdowała się już na wystarczającym poziomie alchemicznego zaawansowania, by sobie z tym poradzić. Była to też dla niej okazja by znów pochylić się nad zielarskimi księgami, które zaniedbała przeżywając żałobę po utracie siostry. A przecież zależało jej na tym, by poszerzać wiedzę o zielarstwie, które było bardzo użyteczne w alchemii, zwłaszcza w eliksirach leczniczych, w których warzeniu się specjalizowała.
Gdy już zdobyła rośliny i uwarzyła miksturę, nadszedł czas na przejście do wykonywania samej pułapki. Spędziła kilka godzin, sadząc rośliny na obrzeżach podwórza tak, żeby okoliły cała posesję i jednocześnie nie rzucały się w oczy. Wszystkie te rośliny wyglądały dość zwyczajnie i nikt, kto nie znał się dobrze na zielarstwie nie powinien domyślić się ich właściwości. Ot, zwykłe kwiaty oraz rośliny zielne. Oczywiście nie sadziła ich w równym kole jedna obok drugiej, a w odpowiednich odstępach, na tyle nieregularnych, żeby nikt nie zauważył że tworzyły jakiś wzór, ale jednocześnie dość blisko siebie, by nie pozostał żaden obszar wolny od nasennych oparów, które rośliny zaczną wydzielać. Potem, gdy wszystkie były posadzone, podlała je wodą z dodatkiem mikstury, mając nadzieję, że to rzeczywiście zadziała. Eliksir wydawał się mieć dobry, podręcznikowy kolor. Będzie musiała zabieg podlewania ową cieczą jeszcze powtarzać przez najbliższych kilka dni, by wzmocnić właściwości roślin, ale skoro nie pracowała już w Mungu, to miała więcej czasu na pielęgnację ogródka i dbanie o swoje rośliny, zarówno zwykłe zioła, jak i te specjalne, które miały ją chronić przed pojawieniem się niepożądanych osób lub przynajmniej kupić jej czas niezbędny do ucieczki. Percival niedawno nałożył jej już kilka pułapek, ale jako osoba świadoma swoich braków w obronie wolała być jak najlepiej zabezpieczona.
nakładam pułapkę Somniamortem
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 08.10
Bardzo dawno tutaj nie była. Odkąd opuszczała dom w pośpiechu po publikacji listów gończych nie miała okazji więcej go odwiedzić, bo nie opuszczała Oazy odkąd się w niej ukryła. Dopiero w październiku zdecydowała się skorzystać z propozycji Anthony’ego Macmillana, który z zachowaniem niezbędnych środków ostrożności zabrał ją z Oazy do Kornwalii. Zatrzymała się na te kilka dni w dworku Macmillanów, gdyż jako osoba poszukiwana i przy tym prawie całkowicie bezbronna nie chciała podejmować ryzyka samotnego zamieszkania na tych kilka dni we własnym domu, gdzie, gdyby coś się stało, nikt nie przyszedłby jej z pomocą. U Macmillanów była bezpieczniejsza, a wraz z nią bezpieczna była wiedza, którą skrywała – a mimo odcięcia się od ważnych wojennych spraw Zakonu i tak wiedziała zbyt wiele, by ryzykować, poza tym dla wrogów wciąż była Zakonniczką, nie wiedzieli przecież o jej rezygnacji i nadal wielu mogło pragnąć jej głowy, czy to z powodów ideologicznych, czy po prostu dla pieniędzy.
Starała się nie być ciężarem dla Macmillanów, więc żeby jakoś odwdzięczyć się za gościnę uwarzyła dla nich trochę prostych eliksirów leczniczych ze składników, które mieli na stanie, a akurat brakowało im na podorędziu zdolnego alchemika biegłego w leczniczych wywarach. Miała też okazję pogawędzić z Rią, której bardzo dawno nie widziała. Od maja do października jedyni ludzie, z którymi miała kontakt to byli bywający w Oazie Zakonnicy i sojusznicy, a także sami mieszkańcy Oazy. Tacy jak ona, bo tym teraz właśnie była. Mieszkanką Oazy. Jedną z wielu ofiar tej wojny, która nie była zdolna do tego, by chwycić za różdżkę i stanąć do walki.
Poprosiła Anthony’ego, by jak znajdzie czas zabrał ją do domku w St. Ives, a później, jeśli się uda, chciała odwiedzić rodzinne Tinworth. Pragnęła zobaczyć grób sióstr (w końcu za tydzień rocznica śmierci Very, zaś rocznica Helen przeminęła jej już dłuższy czas temu w Oazie) i choćby z daleka popatrzeć na dawny rodzinny dom, choć trochę się tego bała. Bo co, jeśli mieszkała tam teraz jakaś inna rodzina? Bała się też tego, że ktoś ją zobaczy i rozpozna w niej poszukiwaną przez ministerstwo zbrodniarkę. W rodzinnej wiosce wielu ją pewnie znało, skoro spędziła tam spory kawał życia. W St. Ives raczej nie zdążono jej poznać, bo zdążyła tam pomieszkać ledwie sześć tygodni, a jej domek mieścił się daleko od centrum miasteczka, na zupełnych obrzeżach.
Zanim opuścili dwór Macmillanów z pomocą zaklęcia Capillus przetransmutowała swoje włosy, sprawiając, że lekko faliste pszeniczne kosmyki stały się mocno kręcone i ciemnobrązowe, co by jak najmniej przypominała dziewczynę z plakatów. Teleportowali się w okolice jej domku, a na widok znajomych scenerii Charlie aż zakręciły się w oczach łzy wzruszenia i tęsknoty. Tak bardzo brakowało jej ukochanej Kornwalii! Tak bardzo pragnęła móc tu spokojnie i bezpiecznie żyć, a przez okrutne zrządzenie losu była poszukiwana i życie poza Oazą byłoby dla niej ogromnym ryzykiem.
- Dziękuję, że zgodziłeś się mnie tutaj zabrać – podziękowała Macmillanowi, który pewnie miał wiele innych, lepszych zajęć a jednak zgodził się jej dzisiaj towarzyszyć. – Chcę sprawdzić, czy wszystko w porządku i może zabrać trochę rzeczy, których nie miałam jak zabrać w maju, a które mogą mi się przydać w Oazie. – Miała przy sobie swoją magiczną torbę, więc mogła w niej upchnąć dość sporo. Miała zamiar na przykład pozabierać resztę ubrań, szczególnie że wtedy w maju zabrała przede wszystkim te letnie, mając nadzieję że okres ukrywania się w Oazie potrwa najwyżej parę miesięcy, a zbliżała się zima, nic nie wskazywało na to by sytuacja w kraju była na tyle bezpieczna by mogła zrezygnować z mieszkania w Oazie, więc czas zabrać te odpowiednie na zimniejsze pory roku. No i książki, których nie zabrała, a których czasem jej brakowało, bo to co zabrała w maju to nie była całość jej zbiorów. – Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo tęskniłam za Kornwalią – westchnęła, napawając się wonią kornwalijskiego morza, które znajdowało się niedaleko stąd, i nad którym później chciała się przespacerować. Póki co ruszyła ścieżką w stronę domku, który wyglądał na spokojny, cichy i opuszczony, dokładnie tak jak go w maju pozostawiła. Łudziła się, że skoro nikt poza kilkoma Zakonnikami o nim nie wiedział, to powinien nadal być bezpieczny. W jej aktach w Mungu nigdy nie mieli tego adresu, gdyż zamieszkała tu już po rzuceniu pracy i nikomu nie zgłaszała faktu przeprowadzki, nigdy też nie podjęła się ryzyka rejestracji różdżki i całe szczęście, że tego nie zrobiła. Według jej stanu wiedzy ostatnim jej śladem, którym mógł dysponować Mung i ministerstwo, był jej dawny dom przy Lavender Hill 48 na przedmieściach Londynu, gdzie mieszkała kiedyś z Verą, a po jej zaginięciu samotnie. Nie miała pojęcia, co się z nim stało, czy nadal istniał – a jeśli tak, to na pewno stał pusty lub mieszkała w nim jakaś czystokrwista rodzina. W stolicy po 31 marca nie była ani razu.
Poprowadziła Anthony’ego tak, by ominąć zabezpieczenia niegdyś nałożone na domek; pragnęła wierzyć, że nadal spełniały swoje funkcje i chroniły to miejsce.
Bardzo dawno tutaj nie była. Odkąd opuszczała dom w pośpiechu po publikacji listów gończych nie miała okazji więcej go odwiedzić, bo nie opuszczała Oazy odkąd się w niej ukryła. Dopiero w październiku zdecydowała się skorzystać z propozycji Anthony’ego Macmillana, który z zachowaniem niezbędnych środków ostrożności zabrał ją z Oazy do Kornwalii. Zatrzymała się na te kilka dni w dworku Macmillanów, gdyż jako osoba poszukiwana i przy tym prawie całkowicie bezbronna nie chciała podejmować ryzyka samotnego zamieszkania na tych kilka dni we własnym domu, gdzie, gdyby coś się stało, nikt nie przyszedłby jej z pomocą. U Macmillanów była bezpieczniejsza, a wraz z nią bezpieczna była wiedza, którą skrywała – a mimo odcięcia się od ważnych wojennych spraw Zakonu i tak wiedziała zbyt wiele, by ryzykować, poza tym dla wrogów wciąż była Zakonniczką, nie wiedzieli przecież o jej rezygnacji i nadal wielu mogło pragnąć jej głowy, czy to z powodów ideologicznych, czy po prostu dla pieniędzy.
Starała się nie być ciężarem dla Macmillanów, więc żeby jakoś odwdzięczyć się za gościnę uwarzyła dla nich trochę prostych eliksirów leczniczych ze składników, które mieli na stanie, a akurat brakowało im na podorędziu zdolnego alchemika biegłego w leczniczych wywarach. Miała też okazję pogawędzić z Rią, której bardzo dawno nie widziała. Od maja do października jedyni ludzie, z którymi miała kontakt to byli bywający w Oazie Zakonnicy i sojusznicy, a także sami mieszkańcy Oazy. Tacy jak ona, bo tym teraz właśnie była. Mieszkanką Oazy. Jedną z wielu ofiar tej wojny, która nie była zdolna do tego, by chwycić za różdżkę i stanąć do walki.
Poprosiła Anthony’ego, by jak znajdzie czas zabrał ją do domku w St. Ives, a później, jeśli się uda, chciała odwiedzić rodzinne Tinworth. Pragnęła zobaczyć grób sióstr (w końcu za tydzień rocznica śmierci Very, zaś rocznica Helen przeminęła jej już dłuższy czas temu w Oazie) i choćby z daleka popatrzeć na dawny rodzinny dom, choć trochę się tego bała. Bo co, jeśli mieszkała tam teraz jakaś inna rodzina? Bała się też tego, że ktoś ją zobaczy i rozpozna w niej poszukiwaną przez ministerstwo zbrodniarkę. W rodzinnej wiosce wielu ją pewnie znało, skoro spędziła tam spory kawał życia. W St. Ives raczej nie zdążono jej poznać, bo zdążyła tam pomieszkać ledwie sześć tygodni, a jej domek mieścił się daleko od centrum miasteczka, na zupełnych obrzeżach.
Zanim opuścili dwór Macmillanów z pomocą zaklęcia Capillus przetransmutowała swoje włosy, sprawiając, że lekko faliste pszeniczne kosmyki stały się mocno kręcone i ciemnobrązowe, co by jak najmniej przypominała dziewczynę z plakatów. Teleportowali się w okolice jej domku, a na widok znajomych scenerii Charlie aż zakręciły się w oczach łzy wzruszenia i tęsknoty. Tak bardzo brakowało jej ukochanej Kornwalii! Tak bardzo pragnęła móc tu spokojnie i bezpiecznie żyć, a przez okrutne zrządzenie losu była poszukiwana i życie poza Oazą byłoby dla niej ogromnym ryzykiem.
- Dziękuję, że zgodziłeś się mnie tutaj zabrać – podziękowała Macmillanowi, który pewnie miał wiele innych, lepszych zajęć a jednak zgodził się jej dzisiaj towarzyszyć. – Chcę sprawdzić, czy wszystko w porządku i może zabrać trochę rzeczy, których nie miałam jak zabrać w maju, a które mogą mi się przydać w Oazie. – Miała przy sobie swoją magiczną torbę, więc mogła w niej upchnąć dość sporo. Miała zamiar na przykład pozabierać resztę ubrań, szczególnie że wtedy w maju zabrała przede wszystkim te letnie, mając nadzieję że okres ukrywania się w Oazie potrwa najwyżej parę miesięcy, a zbliżała się zima, nic nie wskazywało na to by sytuacja w kraju była na tyle bezpieczna by mogła zrezygnować z mieszkania w Oazie, więc czas zabrać te odpowiednie na zimniejsze pory roku. No i książki, których nie zabrała, a których czasem jej brakowało, bo to co zabrała w maju to nie była całość jej zbiorów. – Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo tęskniłam za Kornwalią – westchnęła, napawając się wonią kornwalijskiego morza, które znajdowało się niedaleko stąd, i nad którym później chciała się przespacerować. Póki co ruszyła ścieżką w stronę domku, który wyglądał na spokojny, cichy i opuszczony, dokładnie tak jak go w maju pozostawiła. Łudziła się, że skoro nikt poza kilkoma Zakonnikami o nim nie wiedział, to powinien nadal być bezpieczny. W jej aktach w Mungu nigdy nie mieli tego adresu, gdyż zamieszkała tu już po rzuceniu pracy i nikomu nie zgłaszała faktu przeprowadzki, nigdy też nie podjęła się ryzyka rejestracji różdżki i całe szczęście, że tego nie zrobiła. Według jej stanu wiedzy ostatnim jej śladem, którym mógł dysponować Mung i ministerstwo, był jej dawny dom przy Lavender Hill 48 na przedmieściach Londynu, gdzie mieszkała kiedyś z Verą, a po jej zaginięciu samotnie. Nie miała pojęcia, co się z nim stało, czy nadal istniał – a jeśli tak, to na pewno stał pusty lub mieszkała w nim jakaś czystokrwista rodzina. W stolicy po 31 marca nie była ani razu.
Poprowadziła Anthony’ego tak, by ominąć zabezpieczenia niegdyś nałożone na domek; pragnęła wierzyć, że nadal spełniały swoje funkcje i chroniły to miejsce.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Obiecał, że pomoże i naprawdę chciał pomóc. Charlene była jego przyjaciółką. Podczas ostatnich rozmów zrozumiał jak bardzo przeżywała fakt bycia w Oazie. Przynajmniej próbował zrozumieć. Nikt nie lubił poczucia zamknięcia. Ale wyspa była dla niej najbardziej bezpiecznym miejscem w jakim mogła się znaleźć. Takim, gdzie nie musiała obawiać się żadnego ataku, ani bycia złapaną przez kogokolwiek. Pech chciał, że spełnienie danej obietnicy trwało zbyt długo. Przekładanie dnia pójścia po Charlie było jednak związane z tym, że zwyczajnie wiele się w jego życiu działo. Od Zakonu, po pracę.
Teraz jednak się udało. Przyprowadził ją do Kornwalii, biorąc pod uwagę wszystkie zabezpieczenia związane z przejściem przez portal. Panna Leighton mogła poczuć się jak gość Macmillanów. W Puddlemere nie musiała obawiać się niczego. Choć była w odpowiednich rękach, wiedział jednak, że nie powinna sama podróżować po okolicy. Na Macmillana polowało pół Anglii, a Cronus ponownie starał się otrzymać jego głowę na tacy. Nie sądził, żeby ktokolwiek zamierzał zrobić jej krzywdę… ale jednak, należało być zawsze ostrożnym. Bo ktoś mógł się zamierzyć na niego, a ona mogła dostać rykoszetem.
Był zmęczony i było to po nim widać. Początek miesiąca wdawał mu się w kości i sprawił, że ciągle był w ruchu. Najpierw trzeba było przenieść niewinnych i bezbronnych mugolaków i rannych do nowych schronów. Potem otrzymał list, przy którym nie potrafił zachować spokoju. Prześladowało go nazwisko Schmidta i nie wiedział, co powinien z nim zrobić. Martwił się, był wściekły. Do domu i tak wracał późno, bo ciągle pojawiały się nowe obowiązki. Zamiast spać, siedział do późnych godzin i popijał whisky. Nerwy go zjadały.
Towarzystwo Leighton i spacer miały mu pomóc w uspokojeniu się. Choć na kilka chwil miał pomyśleć o czymś innym niż chęć zemsty lub martwienie się o los niewinnych osób. Potrzebował świeżego powietrza, zwyczajnie dusił się w rezydencji.
Charlene doskonale wiedziała jak próbować zachować anonimowość. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do zmiany koloru włosów swojej przyjaciółki. Efekt sprytnego zaklęcia, o którym prawie zapomniał. Sam nic nie zmieniał, uznając że to i tak bez sensu. Był zbyt rozpoznawalny.
Szli w stronę jej wioski i domu. Na jej podziękowania (dotyczące zabrania jej do Kornwalii i domu) miał już odpowiedzieć „nie masz za co dziękować”, ale powstrzymał się i uśmiechnął.
– Jasne, zrozumiałe – odpowiedział jej. Nie miał pojęcia ile rzeczy była w stanie zabrać zanim udała się do Oazy.
Rozumiał jej tęsknotę za Kornwalią. I on tęsknił, kiedy był przez wiele lat poza granicami. Mógł udawać, że tak nie było; że bardziej podobało mu się ciepłe morze i południowy klimat, ale w głębi siebie naprawdę tęsknił. Nie wiedział czy mógłby puścić się w podobną podróż na kolejne osiem lat. Teraz, kiedy miał żonę i dziecko w drodze – na pewno nie, chyba że z nimi. No i jedynie po wygraniu wojny.
– Nawet nie wiesz jak bardzo to rozumiem – mruknął. Na jego twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia, choć oczy wskazywały na smutek.
Uważnie śledził Charlie, kiedy przechodzili w pobliżu domku. Nie miał pojęcia, że miało to na celu ominięcie zabezpieczeń. Jego myśli na momenty odchodziły w zupełnie inną stronę. List od panny F. wciąż go niepokoił.
– Gdybyś potrzebowała pomocy, to wiesz, że mogę nosić rzeczy – zaproponował. Nie wiedział ile tego chciała zabrać, ale nie mógł pozwolić na to, żeby tak drobna czarownica jak ona sama targała bagaż. – Chciałabyś zostać sama czy mam wejść z tobą do środka? – Dodał, nie będąc pewnym czy może potrzebowała chwili, żeby nacieszyć się miejscem.
W dłoni miał przygotowaną różdżkę, jak gdyby obawiając się, że ktoś mógł ich w każdej chwili napaść.
Teraz jednak się udało. Przyprowadził ją do Kornwalii, biorąc pod uwagę wszystkie zabezpieczenia związane z przejściem przez portal. Panna Leighton mogła poczuć się jak gość Macmillanów. W Puddlemere nie musiała obawiać się niczego. Choć była w odpowiednich rękach, wiedział jednak, że nie powinna sama podróżować po okolicy. Na Macmillana polowało pół Anglii, a Cronus ponownie starał się otrzymać jego głowę na tacy. Nie sądził, żeby ktokolwiek zamierzał zrobić jej krzywdę… ale jednak, należało być zawsze ostrożnym. Bo ktoś mógł się zamierzyć na niego, a ona mogła dostać rykoszetem.
Był zmęczony i było to po nim widać. Początek miesiąca wdawał mu się w kości i sprawił, że ciągle był w ruchu. Najpierw trzeba było przenieść niewinnych i bezbronnych mugolaków i rannych do nowych schronów. Potem otrzymał list, przy którym nie potrafił zachować spokoju. Prześladowało go nazwisko Schmidta i nie wiedział, co powinien z nim zrobić. Martwił się, był wściekły. Do domu i tak wracał późno, bo ciągle pojawiały się nowe obowiązki. Zamiast spać, siedział do późnych godzin i popijał whisky. Nerwy go zjadały.
Towarzystwo Leighton i spacer miały mu pomóc w uspokojeniu się. Choć na kilka chwil miał pomyśleć o czymś innym niż chęć zemsty lub martwienie się o los niewinnych osób. Potrzebował świeżego powietrza, zwyczajnie dusił się w rezydencji.
Charlene doskonale wiedziała jak próbować zachować anonimowość. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do zmiany koloru włosów swojej przyjaciółki. Efekt sprytnego zaklęcia, o którym prawie zapomniał. Sam nic nie zmieniał, uznając że to i tak bez sensu. Był zbyt rozpoznawalny.
Szli w stronę jej wioski i domu. Na jej podziękowania (dotyczące zabrania jej do Kornwalii i domu) miał już odpowiedzieć „nie masz za co dziękować”, ale powstrzymał się i uśmiechnął.
– Jasne, zrozumiałe – odpowiedział jej. Nie miał pojęcia ile rzeczy była w stanie zabrać zanim udała się do Oazy.
Rozumiał jej tęsknotę za Kornwalią. I on tęsknił, kiedy był przez wiele lat poza granicami. Mógł udawać, że tak nie było; że bardziej podobało mu się ciepłe morze i południowy klimat, ale w głębi siebie naprawdę tęsknił. Nie wiedział czy mógłby puścić się w podobną podróż na kolejne osiem lat. Teraz, kiedy miał żonę i dziecko w drodze – na pewno nie, chyba że z nimi. No i jedynie po wygraniu wojny.
– Nawet nie wiesz jak bardzo to rozumiem – mruknął. Na jego twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia, choć oczy wskazywały na smutek.
Uważnie śledził Charlie, kiedy przechodzili w pobliżu domku. Nie miał pojęcia, że miało to na celu ominięcie zabezpieczeń. Jego myśli na momenty odchodziły w zupełnie inną stronę. List od panny F. wciąż go niepokoił.
– Gdybyś potrzebowała pomocy, to wiesz, że mogę nosić rzeczy – zaproponował. Nie wiedział ile tego chciała zabrać, ale nie mógł pozwolić na to, żeby tak drobna czarownica jak ona sama targała bagaż. – Chciałabyś zostać sama czy mam wejść z tobą do środka? – Dodał, nie będąc pewnym czy może potrzebowała chwili, żeby nacieszyć się miejscem.
W dłoni miał przygotowaną różdżkę, jak gdyby obawiając się, że ktoś mógł ich w każdej chwili napaść.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozumiała, że miał dużo zajęć i nie miała do niego pretensji, że dopiero teraz mógł ją zabrać z Oazy. Miał swoje życie, ciężarną żonę, obowiązki wobec Zakonu oraz sam żył w nieustannym zagrożeniu. Niewątpliwie miał jednak więcej odwagi niż ona. Bo ona zaraz po ujrzeniu listów gończych uciekła do Oazy, przejęta panicznym strachem o to, że zaraz zostanie schwytana. W Oazie przynajmniej nie musiała się tego bać, mogła zasypiać z poczuciem bezpieczeństwa i nie obawiać się, że do drzwi zaraz zapukają ministerialne służby lub ktoś jeszcze gorszy. Musiała jednak znosić dużo innych niedogodności, z którą najpoważniejszą był niedobór jedzenia. Pierwszego dnia u Macmillanów prawie rozpłakała się ze wzruszenia, kiedy mogła zjeść ciepły i pełnowartościowy posiłek, a nie jedynie suchy chleb i odrobinę kaszy. W Oazie wszystkim było trudno, a niewątpliwie miało być jeszcze gorzej, w końcu była już jesień, a po niej nadejdzie zima. Było jeszcze sporo czasu ale już martwiła się o to, jak to będzie w przepełnionej Oazie odciętej od świata i zdanej jedynie na pomoc Zakonu Feniksa. Dotkliwe było również poczucie tego, że nie może wieść normalnego życia i chodzić dokąd chce. Musiała opuścić Kornwalię i swój dom oraz zrezygnować z pracy w leśnej lecznicy, która była jedynie namiastką tej w Mungu, ale dawała przynajmniej jakieś poczucie realizacji powołania. Niestety skoro wiedziała o swojej bezbronności, bezsensowną brawurą byłoby pozostanie tutaj, a brawura i ryzyko nigdy nie leżały w jej naturze, była od tych cech tak daleka jak to tylko możliwe.
Czuła, że Anthony jest czymś podenerwowany, ale założyła, że po prostu przeżywał to wszystko co się działo lub obawiał się jakichś problemów. I ona zaczęła się trochę obawiać, ale miała nadzieję, że nie napotkają na swojej drodze nikogo, kto mógłby źle im życzyć. Pozostawało jej się cieszyć, że wybrała domek na odludziu i nie musieli przechodzić przez gęściej zamieszkaną część miasteczka, gdzie na pewno żyli czarodzieje i gdzie ktoś mógłby ich rozpoznać.
W końcu dotarli na miejsce, a serduszko Charlie znowu ścisnęło wzruszenie i tęsknota. Może i zdążyła tu pomieszkać tylko sześć tygodni, ale był to jej dom, wymarzony i przedwcześnie przez nią opuszczony. Jej oczy na krótko się zaszkliły, ale ruszyła w stronę drzwi, choć nie bez ostrożności. Rozejrzała się dokładnie i przez chwilę nasłuchiwała, nim zdecydowała się otworzyć drzwi. Może to był jej dom, ale nie było jej tu od miesięcy, poza tym świat poza Oazą był pełen zagrożeń czyhających na tak słabą i bezbronną czarownicę jak ona.
- Nie zabieram niczego ciężkiego, tylko trochę ubrań i książek, zmieszczę to w swojej zaczarowanej torbie – zapewniła go. Nie potrzebowała brać ciężkich sprzętów, w chatce w Oazie miała niezbędne wyposażenie, a nie było tam miejsca na więcej rupieci. I tak nawet mieszkając samotnie odczuwała ciasnotę, była przyzwyczajona do większych przestrzeni, choć nie aż tak wielkich jak dwór Macmillanów, i kiedy Anthony zabrał ją tam po niemal półrocznym życiu w Oazie, była wręcz przytłoczona tym przeskokiem z maleńkiej chatki do wielkiego dworu. – Wejdź, nie chcę być sama – dodała po chwili, zachęcając go, by wszedł razem z nią. W środku też się rozejrzała, ale wszystko tu wyglądało normalnie poza tym, że meble i podłogi były pokryte grubą warstwą kurzu. – Wygląda na to, że nikt tu nie dotarł – szepnęła z ulgą. Gdyby ktoś niepowołany znalazł ten dom, wszystko niewątpliwie byłoby poniszczone i wywrócone do góry nogami. Dobrze zrobiła, że nigdy nie zarejestrowała różdżki ani że nie podawała tego adresu nikomu poza kilkoma najbardziej zaufanymi osobami. Dzięki temu nadal istniała szansa, że kiedyś będzie mogła tu wrócić, gdy sytuacja się uspokoi. – Chciałabym później jeszcze odwiedzić Tinworth. Za tydzień… przypada rocznica śmierci Very. Pragnę pójść na jej grób, nie byłam tam od maja. – Czuła ogromne wyrzuty sumienia, ale niestety nie było innego wyjścia. Nie mogła odwiedzać grobów sióstr, ale skoro teraz była w Kornwalii, to trudno było jej powstrzymać tę głęboką chęć pójścia tam, gdzie spoczęły Vera i przed kilkoma laty Helen. Aż do ucieczki do Oazy regularnie odwiedzała cmentarz, dbając o pamięć utraconych przedwcześnie sióstr oraz innych krewnych; Leightonowie żyli w Tinworth od kilku stuleci i wielu ich tam spoczęło. Najpierw jednak musiała zabrać się za przejrzenie rzeczy i wybranie tych najpotrzebniejszych. Udała się do swojej sypialni, gdzie wyrzuciła z szafy ubrania (których nie było wiele) i zaczęła zgarniać te, które najbardziej mogły się przydać jej w Oazie. Te wybrane niknęły w odmętach zaczarowanej torby, która potrafiła pomieścić w sobie znacznie więcej niż wskazywałyby jej rozmiary. Były to głównie ciepłe ubrania mogące ułatwić przetrwanie zimnych miesięcy. Swetry, płaszcze, ciepłe buty i inne tego typu rzeczy, które w maju nie były priorytetem, zresztą wtedy miała nadzieję, że do zimy wszystko jakoś się uspokoi i będzie mogła tu wrócić. Niestety wyglądało na to, że jesień i zimę również spędzi w Oazie.
- Kiedy w maju zamieszkałam w Oazie nie myślałam, że będę musiała w niej zostać tak długo, ale niestety… No cóż, dzięki tobie przynajmniej mogę zabrać te ubrania których w maju nie wzięłam, na pewno przydadzą się na nadchodzące zimne dni – powiedziała, wpychając do torby kolejny sweter, dawno temu zrobiony na drutach przez jej mamę. Tak bardzo za nią tęskniła! – Ostatnio rozmawiałam z Rią, wiesz? – odezwała się nagle, choć zapewne Ria wspomniała już swojemu mężowi o takiej sytuacji. W małżeństwach pewnie mówiono sobie o wszystkim. Tylko Charlie i jej podobne stare panny musiały iść przez życie samotnie. Jeszcze rok temu miała rodzinę, siostrę oraz rodziców których mogła odwiedzać. Teraz siostra nie żyła, rodzice ukrywali się Merlin jeden wie gdzie, a młoda alchemiczka czuła się przeraźliwie samotna mimo że w Oazie nigdy nie mogła narzekać na brak towarzystwa. A mężczyzna którego darzyła skrytym i nieodwzajemnionym uczuciem niby stał obok, ale miał żonę, a ona musiała udawać, że to co do niego czuje to tylko przyjaźń.
Czuła, że Anthony jest czymś podenerwowany, ale założyła, że po prostu przeżywał to wszystko co się działo lub obawiał się jakichś problemów. I ona zaczęła się trochę obawiać, ale miała nadzieję, że nie napotkają na swojej drodze nikogo, kto mógłby źle im życzyć. Pozostawało jej się cieszyć, że wybrała domek na odludziu i nie musieli przechodzić przez gęściej zamieszkaną część miasteczka, gdzie na pewno żyli czarodzieje i gdzie ktoś mógłby ich rozpoznać.
W końcu dotarli na miejsce, a serduszko Charlie znowu ścisnęło wzruszenie i tęsknota. Może i zdążyła tu pomieszkać tylko sześć tygodni, ale był to jej dom, wymarzony i przedwcześnie przez nią opuszczony. Jej oczy na krótko się zaszkliły, ale ruszyła w stronę drzwi, choć nie bez ostrożności. Rozejrzała się dokładnie i przez chwilę nasłuchiwała, nim zdecydowała się otworzyć drzwi. Może to był jej dom, ale nie było jej tu od miesięcy, poza tym świat poza Oazą był pełen zagrożeń czyhających na tak słabą i bezbronną czarownicę jak ona.
- Nie zabieram niczego ciężkiego, tylko trochę ubrań i książek, zmieszczę to w swojej zaczarowanej torbie – zapewniła go. Nie potrzebowała brać ciężkich sprzętów, w chatce w Oazie miała niezbędne wyposażenie, a nie było tam miejsca na więcej rupieci. I tak nawet mieszkając samotnie odczuwała ciasnotę, była przyzwyczajona do większych przestrzeni, choć nie aż tak wielkich jak dwór Macmillanów, i kiedy Anthony zabrał ją tam po niemal półrocznym życiu w Oazie, była wręcz przytłoczona tym przeskokiem z maleńkiej chatki do wielkiego dworu. – Wejdź, nie chcę być sama – dodała po chwili, zachęcając go, by wszedł razem z nią. W środku też się rozejrzała, ale wszystko tu wyglądało normalnie poza tym, że meble i podłogi były pokryte grubą warstwą kurzu. – Wygląda na to, że nikt tu nie dotarł – szepnęła z ulgą. Gdyby ktoś niepowołany znalazł ten dom, wszystko niewątpliwie byłoby poniszczone i wywrócone do góry nogami. Dobrze zrobiła, że nigdy nie zarejestrowała różdżki ani że nie podawała tego adresu nikomu poza kilkoma najbardziej zaufanymi osobami. Dzięki temu nadal istniała szansa, że kiedyś będzie mogła tu wrócić, gdy sytuacja się uspokoi. – Chciałabym później jeszcze odwiedzić Tinworth. Za tydzień… przypada rocznica śmierci Very. Pragnę pójść na jej grób, nie byłam tam od maja. – Czuła ogromne wyrzuty sumienia, ale niestety nie było innego wyjścia. Nie mogła odwiedzać grobów sióstr, ale skoro teraz była w Kornwalii, to trudno było jej powstrzymać tę głęboką chęć pójścia tam, gdzie spoczęły Vera i przed kilkoma laty Helen. Aż do ucieczki do Oazy regularnie odwiedzała cmentarz, dbając o pamięć utraconych przedwcześnie sióstr oraz innych krewnych; Leightonowie żyli w Tinworth od kilku stuleci i wielu ich tam spoczęło. Najpierw jednak musiała zabrać się za przejrzenie rzeczy i wybranie tych najpotrzebniejszych. Udała się do swojej sypialni, gdzie wyrzuciła z szafy ubrania (których nie było wiele) i zaczęła zgarniać te, które najbardziej mogły się przydać jej w Oazie. Te wybrane niknęły w odmętach zaczarowanej torby, która potrafiła pomieścić w sobie znacznie więcej niż wskazywałyby jej rozmiary. Były to głównie ciepłe ubrania mogące ułatwić przetrwanie zimnych miesięcy. Swetry, płaszcze, ciepłe buty i inne tego typu rzeczy, które w maju nie były priorytetem, zresztą wtedy miała nadzieję, że do zimy wszystko jakoś się uspokoi i będzie mogła tu wrócić. Niestety wyglądało na to, że jesień i zimę również spędzi w Oazie.
- Kiedy w maju zamieszkałam w Oazie nie myślałam, że będę musiała w niej zostać tak długo, ale niestety… No cóż, dzięki tobie przynajmniej mogę zabrać te ubrania których w maju nie wzięłam, na pewno przydadzą się na nadchodzące zimne dni – powiedziała, wpychając do torby kolejny sweter, dawno temu zrobiony na drutach przez jej mamę. Tak bardzo za nią tęskniła! – Ostatnio rozmawiałam z Rią, wiesz? – odezwała się nagle, choć zapewne Ria wspomniała już swojemu mężowi o takiej sytuacji. W małżeństwach pewnie mówiono sobie o wszystkim. Tylko Charlie i jej podobne stare panny musiały iść przez życie samotnie. Jeszcze rok temu miała rodzinę, siostrę oraz rodziców których mogła odwiedzać. Teraz siostra nie żyła, rodzice ukrywali się Merlin jeden wie gdzie, a młoda alchemiczka czuła się przeraźliwie samotna mimo że w Oazie nigdy nie mogła narzekać na brak towarzystwa. A mężczyzna którego darzyła skrytym i nieodwzajemnionym uczuciem niby stał obok, ale miał żonę, a ona musiała udawać, że to co do niego czuje to tylko przyjaźń.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Towarzystwo blondynki uspokajało go odrobinę. Naprawdę próbował nie myśleć o liście i o informacji, którą otrzymał. Skupiał się na tym, żeby choć trochę zagadać pannę Leighton w drodze do jej domu. To wydawało mu się dobrym planem. Poza tym głupio by było, gdyby tak po prostu milczeli. Nie chciał też zdradzać swoich złych myśli. Nie powinien. Charlene miała już wystarczającą ilość zmartwień na swojej głowie. Nie chciał dokładać jej własnych problemów.
Nieprzyjemnie było spoglądać na przyjaciółkę, po której widać było, że tęskniła za domem. Natychmiast sięgnął do brustaszy po poszetkę. Nie miał przy sobie żadnej innej chusteczki, którą mógłby zaoferować… Nim jednak zdołał ją podać blondynce, ta weszła do swojego domu. Szybko więc złożył ponownie materiał i wsadził go z powrotem w odpowiednie miejsce.
– Książek? – Zapytał zaciekawiony. Właściwie nigdy nie pytał jej o ulubionych autorów, więc był zainteresowany jej odpowiedzią.
Kiwnął jej głową, kiedy oznajmiła, że nie zamierzała wiele nosić i mogła poradzić sobie sama. Wszedł za nią do środka, niepewny tego, co mógł zastać. W pogotowiu wciąż miał różdżkę. Oczekiwał wywróconych rzeczy, nawet potencjalnego napastnika, ale nic takiego nie zobaczył. Uśmiechnął się. Porządna warstwa kurzu sugerowała, że rzeczywiście nikt tu nie zaglądał. No i łatwo było wyciągnąć wniosek, że nikt tutaj nie szukał panny Leighton.
– Yhm – przytaknął jej, przechodząc palcem po jednej z powierzchni, a potem strzepując z opuszków kurz. – To dobry znak… – a przynajmniej miał taką nadzieję. Mogli choć trochę odetchnąć, choć umysł Macmillana wciąż był w stanie gotowości.
Kolejny raz przytaknął swojej towarzyszce, kiedy wyraziła chęć odwiedzenia Tinworth. Nie miał nic przeciwko. Rozumiał potrzebę obchodzenia grobu. Kiedyś, po utracie swojej ukochanej, spędzał na cmentarzu całe dnie i noce. Anthony położył dłoń na jej ramieniu w geście dodania otuchy.
– Mogę? – Zapytał wskazując na jedną z półek. Nigdy wcześniej nie był w domu alchemiczki i zwyczajnie zjadała go ciekawość, żeby poznać jej zainteresowania. – Nikt nie myślał, że ten wariat utrzyma się tak długo na władzy – stwierdził, mając na myśli Cronusa Malfoya. Miał jednak nadzieję, że cała ta przeklęta wojna miała się szybko skończyć. To jest, stosunkowo szybko skończyć. – Nie dziękuj – odpowiedział jej z uśmiechem. Nie chciał, żeby czuła się dłużna. – Mogłabyś zabrać koce. Przydałyby się w Oazie – zauważył, ale oczywiście decyzję pozostawiał swojej przyjaciółce.
Nagłe wspomnienie o rozmowie z Rią sprawiło, że odwrócił się w jej stronę. Był zaskoczony i nie wiedział, co odpowiedzieć, bo nie wiedział o czym rozmawiały. Miał nadzieję, że Ria nie miała nic przeciwko obecności Charlene na dworze. Nie powinna. Przecież to sobie wytłumaczyły.
– Tak? – Zapytał ciekawsko. Podejrzewał, że rozmawiały, kiedy nie było go w domu. To było przecież oczywiste. Miał nadzieję, że zamierzała pociągnąć temat dalej, bo wyglądało na to, że miała mu coś do powiedzenia. Tylko co?
Nieprzyjemnie było spoglądać na przyjaciółkę, po której widać było, że tęskniła za domem. Natychmiast sięgnął do brustaszy po poszetkę. Nie miał przy sobie żadnej innej chusteczki, którą mógłby zaoferować… Nim jednak zdołał ją podać blondynce, ta weszła do swojego domu. Szybko więc złożył ponownie materiał i wsadził go z powrotem w odpowiednie miejsce.
– Książek? – Zapytał zaciekawiony. Właściwie nigdy nie pytał jej o ulubionych autorów, więc był zainteresowany jej odpowiedzią.
Kiwnął jej głową, kiedy oznajmiła, że nie zamierzała wiele nosić i mogła poradzić sobie sama. Wszedł za nią do środka, niepewny tego, co mógł zastać. W pogotowiu wciąż miał różdżkę. Oczekiwał wywróconych rzeczy, nawet potencjalnego napastnika, ale nic takiego nie zobaczył. Uśmiechnął się. Porządna warstwa kurzu sugerowała, że rzeczywiście nikt tu nie zaglądał. No i łatwo było wyciągnąć wniosek, że nikt tutaj nie szukał panny Leighton.
– Yhm – przytaknął jej, przechodząc palcem po jednej z powierzchni, a potem strzepując z opuszków kurz. – To dobry znak… – a przynajmniej miał taką nadzieję. Mogli choć trochę odetchnąć, choć umysł Macmillana wciąż był w stanie gotowości.
Kolejny raz przytaknął swojej towarzyszce, kiedy wyraziła chęć odwiedzenia Tinworth. Nie miał nic przeciwko. Rozumiał potrzebę obchodzenia grobu. Kiedyś, po utracie swojej ukochanej, spędzał na cmentarzu całe dnie i noce. Anthony położył dłoń na jej ramieniu w geście dodania otuchy.
– Mogę? – Zapytał wskazując na jedną z półek. Nigdy wcześniej nie był w domu alchemiczki i zwyczajnie zjadała go ciekawość, żeby poznać jej zainteresowania. – Nikt nie myślał, że ten wariat utrzyma się tak długo na władzy – stwierdził, mając na myśli Cronusa Malfoya. Miał jednak nadzieję, że cała ta przeklęta wojna miała się szybko skończyć. To jest, stosunkowo szybko skończyć. – Nie dziękuj – odpowiedział jej z uśmiechem. Nie chciał, żeby czuła się dłużna. – Mogłabyś zabrać koce. Przydałyby się w Oazie – zauważył, ale oczywiście decyzję pozostawiał swojej przyjaciółce.
Nagłe wspomnienie o rozmowie z Rią sprawiło, że odwrócił się w jej stronę. Był zaskoczony i nie wiedział, co odpowiedzieć, bo nie wiedział o czym rozmawiały. Miał nadzieję, że Ria nie miała nic przeciwko obecności Charlene na dworze. Nie powinna. Przecież to sobie wytłumaczyły.
– Tak? – Zapytał ciekawsko. Podejrzewał, że rozmawiały, kiedy nie było go w domu. To było przecież oczywiste. Miał nadzieję, że zamierzała pociągnąć temat dalej, bo wyglądało na to, że miała mu coś do powiedzenia. Tylko co?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała, z czym się zmagał. Nie zadawała wielu pytań, zdając sobie sprawę, że nie powinna pytać o rzeczy mogące być związane z działaniami Zakonu Feniksa. Dobrowolnie izolowała się od szczegółów, których dla bezpieczeństwa swojego i innych znać nie powinna. I tak nic by jej to nie dało, skoro nie walczyła ani nie angażowała się w inne ryzykowne akcje. Mieszkała w Oazie, warzyła eliksiry, pomagała mieszkańcom i to wszystko.
Tęskniła, chciałaby tu znów mieszkać, ale wiedziała, że to ryzyko, że nawet w Kornwalii ktoś mógłby ją dopaść, bo mimo że ziemie te były chronione przez Macmillanów, ich wrogowie byli sprytni i mogli tu przeniknąć. Nie wierzyła w to, że mogliby całkowicie odpuścić chęci odzyskania władzy nad całym krajem. Zresztą, mimo niedogodności życia w Oazie wiedziała też, że była tam potrzebna. Ktoś musiał wykonywać pracę u podstaw, czyli warzyć proste lekarstwa dla mieszkańców, rzucać transmutacyjne czary na domostwa, a nawet udzielać korepetycji grupce dzieci z zaprzyjaźnionych rodzin. Straciła pracę w Mungu, a potem tą w leśnej lecznicy, ale Oaza dawała namiastkę poczucia bycia potrzebną, realizowania swojego powołania.
Weszła do domu wraz z Anthonym; dostrzegła jego ostrożność, widziała że trzymał w dłoni różdżkę, ale na szczęście dom był spokojny. Może to jej zabezpieczenia zadziałały, a może po prostu rzeczywiście nikt w to miejsce nie dotarł. Nie wątpiła jednak w to, że porzucony końcem marca dom pod Londynem został przetrząśnięty bardzo dokładnie, a teraz pewnie stał pusty lub mieszkała w nim jakaś czystokrwista rodzina.
- Och, głównie takich dotyczących eliksirów, astronomii, zielarstwa i anatomii – wyjaśniła; naukowe książki miały się przydać najbardziej, te najpotrzebniejsze zabrała co prawda już w maju, ale brakowało jej w Oazie kilku innych. Kilka powieści też się znajdzie, też mogła je zabrać by mieć co czytać w długie jesienne i zimowe wieczory, bo nie samą nauką człowiek żyje.
- Może kiedyś, gdy się uspokoi, uda mi się tu wrócić – powiedziała cicho, z nostalgią przesuwając dłoń wzdłuż ściany, gdy szła po schodach na górę, gdzie była sypialnia. – Jasne – dodała, kiedy zapytał, czy może zapoznać się z zawartością półek. Najpierw jednak miała zamiar spakować ubrania, później wróci na dół, by zająć się książkami. Zaczarowana torba mogła pomieścić wiele, a część rzeczy mogła dodatkowo pomniejszyć transmutacją. – Też nie myślałam, ale niestety… To już tyle miesięcy, kiedy ja i inni mieszkańcy Oazy, oraz Merlin jeden wie jak dużo innych mieszkańców kraju, nie może normalnie i bezpiecznie żyć.
Bo nie wszyscy pokrzywdzeni przez system trafiali do Oazy. Wyspa nie mogła pomieścić wszystkich mugoli, mugolaków oraz zbuntowanych wobec ministerstwa czarodziejów. Wielu ludzi ukrywało się w różnych miejscach kraju, próbując przeżyć.
Spakowała ubrania które uznała za przydatne, wiedząc, że niektóre będzie trzeba odrobinę zwęzić.
- To dobry pomysł, wezmę też koce – zgodziła się; na zimowe dni przyda się dodatkowe przykrycie, a nadmiarowymi kocami mogła też obdzielić sąsiadów. Jeszcze przed własnym zamieszkaniem w Oazie zdarzało jej się znosić tam niepotrzebne jej ubrania i rzeczy dla potrzebujących. Oddała na przykład dużo rzeczy po Verze, które jej zmarłej siostrze już i tak się nie przydadzą. Za pomocą transmutacyjnego zaklęcia pomniejszyła koce, dzięki czemu łatwiej wsunęła je do torby.
- Zajrzała do mnie, gdy akurat przesiadywałam w jednym z pokoi. Wcześniej miesiącami się nie widziałyśmy, ostatni raz był na waszym ślubie… Myślę że po prostu chciała porozmawiać – wyjaśniła z uśmiechem, bo cieszyła się, że Ria wtedy do niej przyszła, choć w głębi duszy zazdrościła jej, że mogła być żoną kogoś tak wyjątkowego jak Anthony. Charlie chciałaby być na jej miejscu, ale wiedziała też, że Ria była lepszym materiałem na żonę dla Macmillana pod każdym względem. – Dla mnie to i lepiej, bo przez ostatnie miesiące nie miałam kontaktu z nikim spoza grona mieszkańców i bywalców Oazy. Mam jednak nadzieję, że nikomu z twoich krewnych nie przeszkadza moja obecność? Oczywiście uwarzę dla was obiecany zapasik leczniczych eliksirów, ale i tak nie chciałabym być dla nikogo ciężarem.
Była w końcu poszukiwaną przestępczynią, za pomoc jej mogły grozić konsekwencje, ale Macmillanowie przecież i tak już byli w niebezpieczeństwie, żyjąc pod jednym dachem z Anthonym, za którego głowę wyznaczono jeszcze większą nagrodę. Może druga zbrodniarka pod dachem nie zrobi im aż takiej różnicy, zwłaszcza że miała zostać tylko kilka dni, a potem zostanie odstawiona do Oazy.
Tęskniła, chciałaby tu znów mieszkać, ale wiedziała, że to ryzyko, że nawet w Kornwalii ktoś mógłby ją dopaść, bo mimo że ziemie te były chronione przez Macmillanów, ich wrogowie byli sprytni i mogli tu przeniknąć. Nie wierzyła w to, że mogliby całkowicie odpuścić chęci odzyskania władzy nad całym krajem. Zresztą, mimo niedogodności życia w Oazie wiedziała też, że była tam potrzebna. Ktoś musiał wykonywać pracę u podstaw, czyli warzyć proste lekarstwa dla mieszkańców, rzucać transmutacyjne czary na domostwa, a nawet udzielać korepetycji grupce dzieci z zaprzyjaźnionych rodzin. Straciła pracę w Mungu, a potem tą w leśnej lecznicy, ale Oaza dawała namiastkę poczucia bycia potrzebną, realizowania swojego powołania.
Weszła do domu wraz z Anthonym; dostrzegła jego ostrożność, widziała że trzymał w dłoni różdżkę, ale na szczęście dom był spokojny. Może to jej zabezpieczenia zadziałały, a może po prostu rzeczywiście nikt w to miejsce nie dotarł. Nie wątpiła jednak w to, że porzucony końcem marca dom pod Londynem został przetrząśnięty bardzo dokładnie, a teraz pewnie stał pusty lub mieszkała w nim jakaś czystokrwista rodzina.
- Och, głównie takich dotyczących eliksirów, astronomii, zielarstwa i anatomii – wyjaśniła; naukowe książki miały się przydać najbardziej, te najpotrzebniejsze zabrała co prawda już w maju, ale brakowało jej w Oazie kilku innych. Kilka powieści też się znajdzie, też mogła je zabrać by mieć co czytać w długie jesienne i zimowe wieczory, bo nie samą nauką człowiek żyje.
- Może kiedyś, gdy się uspokoi, uda mi się tu wrócić – powiedziała cicho, z nostalgią przesuwając dłoń wzdłuż ściany, gdy szła po schodach na górę, gdzie była sypialnia. – Jasne – dodała, kiedy zapytał, czy może zapoznać się z zawartością półek. Najpierw jednak miała zamiar spakować ubrania, później wróci na dół, by zająć się książkami. Zaczarowana torba mogła pomieścić wiele, a część rzeczy mogła dodatkowo pomniejszyć transmutacją. – Też nie myślałam, ale niestety… To już tyle miesięcy, kiedy ja i inni mieszkańcy Oazy, oraz Merlin jeden wie jak dużo innych mieszkańców kraju, nie może normalnie i bezpiecznie żyć.
Bo nie wszyscy pokrzywdzeni przez system trafiali do Oazy. Wyspa nie mogła pomieścić wszystkich mugoli, mugolaków oraz zbuntowanych wobec ministerstwa czarodziejów. Wielu ludzi ukrywało się w różnych miejscach kraju, próbując przeżyć.
Spakowała ubrania które uznała za przydatne, wiedząc, że niektóre będzie trzeba odrobinę zwęzić.
- To dobry pomysł, wezmę też koce – zgodziła się; na zimowe dni przyda się dodatkowe przykrycie, a nadmiarowymi kocami mogła też obdzielić sąsiadów. Jeszcze przed własnym zamieszkaniem w Oazie zdarzało jej się znosić tam niepotrzebne jej ubrania i rzeczy dla potrzebujących. Oddała na przykład dużo rzeczy po Verze, które jej zmarłej siostrze już i tak się nie przydadzą. Za pomocą transmutacyjnego zaklęcia pomniejszyła koce, dzięki czemu łatwiej wsunęła je do torby.
- Zajrzała do mnie, gdy akurat przesiadywałam w jednym z pokoi. Wcześniej miesiącami się nie widziałyśmy, ostatni raz był na waszym ślubie… Myślę że po prostu chciała porozmawiać – wyjaśniła z uśmiechem, bo cieszyła się, że Ria wtedy do niej przyszła, choć w głębi duszy zazdrościła jej, że mogła być żoną kogoś tak wyjątkowego jak Anthony. Charlie chciałaby być na jej miejscu, ale wiedziała też, że Ria była lepszym materiałem na żonę dla Macmillana pod każdym względem. – Dla mnie to i lepiej, bo przez ostatnie miesiące nie miałam kontaktu z nikim spoza grona mieszkańców i bywalców Oazy. Mam jednak nadzieję, że nikomu z twoich krewnych nie przeszkadza moja obecność? Oczywiście uwarzę dla was obiecany zapasik leczniczych eliksirów, ale i tak nie chciałabym być dla nikogo ciężarem.
Była w końcu poszukiwaną przestępczynią, za pomoc jej mogły grozić konsekwencje, ale Macmillanowie przecież i tak już byli w niebezpieczeństwie, żyjąc pod jednym dachem z Anthonym, za którego głowę wyznaczono jeszcze większą nagrodę. Może druga zbrodniarka pod dachem nie zrobi im aż takiej różnicy, zwłaszcza że miała zostać tylko kilka dni, a potem zostanie odstawiona do Oazy.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Uśmiechnął się niewinnie, jak gdyby trochę zawstydzony, kiedy wymieniła tematykę posiadanych książek. Powinien się tego po niej spodziewać. Zainteresowanie alchemią i wszystkim, co było do niej potrzebne, było główną (jak chciałoby się powiedzieć) „obsesją” Charlene. Gdyby tylko i on miał w sobie tyle zaparcia co ona, żeby spełniać się w swojej dziedzinie.
Wrócił zaraz do uważnego rozglądania się po pomieszczeniu, jak gdyby chcąc wyczuć czy wszystko było na swoim miejscu.
– Na pewno – odpowiedział jej na wyrażone nadzieje. Wierzył, że czym wojna miała trochę przycichnąć, to i ona mogłaby wrócić do swojego domu. A przynajmniej chciałby, żeby tak było. Pozostawało jedynie pytanie ile czasu było potrzebne, żeby konflikt został rozstrzygnięty, no i kto miał go wygrać. Biorąc pod uwagę to, że ani jedna grupa, ani druga nie zamierzały odpuścić… Och… Nie chciał załamywać przyjaciółki. – Im więcej osób przejrzy na oczy i im szybciej uda nam się załatwić tych gadów, tym lepiej – zauważył.
Miał już sięgnąć po którąś z książek, kiedy ujrzał, że panna Leighton zmierzała ku schodom. Coś go tknęło. Nagle odczuł paniczny strach, że coś mogłoby jej się stać. Natychmiast ruszył za nią. Złapał ją nagle za rękę, wyprzedził i zablokował własnym ciałem przejście.
– Lepiej będzie, jeżeli pójdę pierwszy – zaproponował, uśmiechając się łagodnie. Parter był bezpieczny, ale czy było piętro? Jeżeli coś miało się komuś stać, to lepiej, żeby stało się jemu. Zakon nie byłby w stanie znaleźć drugiego tak dobrego alchemika… a osób chętnych do walki zawsze było wiele. Podniósł różdżkę przed siebie i ruszył powoli na piętro. Uważnie się rozejrzał, zauważając jedynie kolejną warstwę kurzu. – Wszystko wydaje się być w należytym porządku – daj jej znać, żeby mogła wspiąć się dalej.
Przyglądał się temu jak pakowała rzeczy. Nie za bardzo wiedział jak pomóc. Mógłby je pakować, ale nie chciał, żeby Leighton pomyślała, że sprawdzał co zabierała ze sobą, nie mówiąc już o tym, że zdawał sobie sprawę czym była prywatna przestrzeń. Uśmiechnął się nieśmiało, kiedy zgodziła się na jego pomysł z kocami.
Chwila napięcia przed odpowiedzią dotycząca tego, o czym panna Leighton rozmawiała z jego żoną sprawiła, że wstrzymał oddech. Pierwsze, co przeszło mu przez głowę to być może rozmowy o tym czy był wiernym mężem, czy też nie… ale szybko je odrzucił. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Potem naszły go pytania czy aby wszystko było w porządku z ciążą Rii? Charlene była przecież wybitnym alchemikiem… i na pewno znała jakieś mikstury z tego zakresu. Wyjaśnienie, że zwyczajnie rozmawiały uspokoiło go i przyprawiło o szeroki, szczery uśmiech. Natychmiast zapomniał o swoich dotychczasowych zmartwieniach i zjawach z przeszłości.
– Nie, nie przeszkadza nikomu. Nie rozumiem skąd ta niepewność, Charlene – odpowiedział jej niemal natychmiast na pytanie. – Moi krewni cię cenią, są wdzięczni za to, co dla mnie zrobiłaś… rok temu – wyjaśnił, ale jego uśmiech na moment zbladł.
Przypomniał sobie ból, który odczuł po rzuceniu niewybaczalnego zaklęcia podczas pamiętnego spotkania w Stonehenge, tuż po tym jak oskarżył Cronusa o zdradę i pomógł w rzuceniu niszczycielskiego zaklęcia w stronę jego i Voldemorta. Koszmary wciąż miewał… ale nie robiły mu różnicy po kilkunastu latach ciągłego budzenia się w nocy z potem na czole.
– ...Ale ja najbardziej... – dodał po chwili, a na jego twarz wkradł się wstyd, ale też i błogi uśmiech. Gdyby nie ona, zwariowałby. Straciłby rozum.
Szybko jednak musiał zareagować na kolejną kwestię. Nie chciał roztrząsać się nad tym, co czuł poprzedniego roku. Nie było na to ani miejsca, ani czasu.
– Jeżeli będziesz na siłach, byłbym ci wdzięczny, inni także – odpowiedział, a na jego twarz znowu wkradł się uśmiech. Nie chciał martwić Leighton swoimi wspomnieniami z poprzedniego roku. – Ale pamiętaj, że jesteś dla nas gościem i masz przede wszystkim odpoczywać i korzystać z chwili – dodał. Nie chciał, żeby czuła jakikolwiek dług wobec tego, co dla niej zrobił. Obiecał, a obietnic dotrzymywał.
Wrócił zaraz do uważnego rozglądania się po pomieszczeniu, jak gdyby chcąc wyczuć czy wszystko było na swoim miejscu.
– Na pewno – odpowiedział jej na wyrażone nadzieje. Wierzył, że czym wojna miała trochę przycichnąć, to i ona mogłaby wrócić do swojego domu. A przynajmniej chciałby, żeby tak było. Pozostawało jedynie pytanie ile czasu było potrzebne, żeby konflikt został rozstrzygnięty, no i kto miał go wygrać. Biorąc pod uwagę to, że ani jedna grupa, ani druga nie zamierzały odpuścić… Och… Nie chciał załamywać przyjaciółki. – Im więcej osób przejrzy na oczy i im szybciej uda nam się załatwić tych gadów, tym lepiej – zauważył.
Miał już sięgnąć po którąś z książek, kiedy ujrzał, że panna Leighton zmierzała ku schodom. Coś go tknęło. Nagle odczuł paniczny strach, że coś mogłoby jej się stać. Natychmiast ruszył za nią. Złapał ją nagle za rękę, wyprzedził i zablokował własnym ciałem przejście.
– Lepiej będzie, jeżeli pójdę pierwszy – zaproponował, uśmiechając się łagodnie. Parter był bezpieczny, ale czy było piętro? Jeżeli coś miało się komuś stać, to lepiej, żeby stało się jemu. Zakon nie byłby w stanie znaleźć drugiego tak dobrego alchemika… a osób chętnych do walki zawsze było wiele. Podniósł różdżkę przed siebie i ruszył powoli na piętro. Uważnie się rozejrzał, zauważając jedynie kolejną warstwę kurzu. – Wszystko wydaje się być w należytym porządku – daj jej znać, żeby mogła wspiąć się dalej.
Przyglądał się temu jak pakowała rzeczy. Nie za bardzo wiedział jak pomóc. Mógłby je pakować, ale nie chciał, żeby Leighton pomyślała, że sprawdzał co zabierała ze sobą, nie mówiąc już o tym, że zdawał sobie sprawę czym była prywatna przestrzeń. Uśmiechnął się nieśmiało, kiedy zgodziła się na jego pomysł z kocami.
Chwila napięcia przed odpowiedzią dotycząca tego, o czym panna Leighton rozmawiała z jego żoną sprawiła, że wstrzymał oddech. Pierwsze, co przeszło mu przez głowę to być może rozmowy o tym czy był wiernym mężem, czy też nie… ale szybko je odrzucił. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Potem naszły go pytania czy aby wszystko było w porządku z ciążą Rii? Charlene była przecież wybitnym alchemikiem… i na pewno znała jakieś mikstury z tego zakresu. Wyjaśnienie, że zwyczajnie rozmawiały uspokoiło go i przyprawiło o szeroki, szczery uśmiech. Natychmiast zapomniał o swoich dotychczasowych zmartwieniach i zjawach z przeszłości.
– Nie, nie przeszkadza nikomu. Nie rozumiem skąd ta niepewność, Charlene – odpowiedział jej niemal natychmiast na pytanie. – Moi krewni cię cenią, są wdzięczni za to, co dla mnie zrobiłaś… rok temu – wyjaśnił, ale jego uśmiech na moment zbladł.
Przypomniał sobie ból, który odczuł po rzuceniu niewybaczalnego zaklęcia podczas pamiętnego spotkania w Stonehenge, tuż po tym jak oskarżył Cronusa o zdradę i pomógł w rzuceniu niszczycielskiego zaklęcia w stronę jego i Voldemorta. Koszmary wciąż miewał… ale nie robiły mu różnicy po kilkunastu latach ciągłego budzenia się w nocy z potem na czole.
– ...Ale ja najbardziej... – dodał po chwili, a na jego twarz wkradł się wstyd, ale też i błogi uśmiech. Gdyby nie ona, zwariowałby. Straciłby rozum.
Szybko jednak musiał zareagować na kolejną kwestię. Nie chciał roztrząsać się nad tym, co czuł poprzedniego roku. Nie było na to ani miejsca, ani czasu.
– Jeżeli będziesz na siłach, byłbym ci wdzięczny, inni także – odpowiedział, a na jego twarz znowu wkradł się uśmiech. Nie chciał martwić Leighton swoimi wspomnieniami z poprzedniego roku. – Ale pamiętaj, że jesteś dla nas gościem i masz przede wszystkim odpoczywać i korzystać z chwili – dodał. Nie chciał, żeby czuła jakikolwiek dług wobec tego, co dla niej zrobił. Obiecał, a obietnic dotrzymywał.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie w ostatnich latach większość czasu poświęcała rozwojowi alchemicznemu, a także wszystkiemu co mogło się w tym przydać. Gdy akurat nie pracowała w Mungu ani nie pochylała się nad kociołkiem w domowej pracowni, to zaczytywała się w różnych księgach lub w inny sposób pielęgnowała wiedzę. Miała w sobie wiele ambicji, a także szczerej pasji, gdyż dla niej warzenie mikstur nigdy nie było wyłącznie pracą, a przede wszystkim głęboką życiową pasją.
Gdy znalazła się w domu ogarnęła ją nostalgia, mimo że spędziła tu wcześniej tak niewiele czasu, że to nawet nie był jej rodzinny dom. Co by czuła, gdyby miała przekroczyć próg domku w Tinworth, w którym się urodziła, dorastała i w którym aż do czasu publikacji listów gończych mieszkali jej rodzice? Wtedy na pewno byłoby jej jeszcze trudniej. Nie było łatwo zostawiać za sobą dawne życie, a dotykać go ponownie po kilku miesiącach odcięcia… to wywoływało mętlik w głowie i wzbudzało nostalgię za wszystkim tym, co straciła.
- Ciekawe, kiedy to nastąpi. Kiedy coś się zmieni, kiedy znowu będzie bezpiecznie dla… takich jak ja – odezwała się cicho.
Zdziwiła się, kiedy Anthony nagle złapał ją za rękę i wyprzedził na schodach, ale po chwili zrozumiała, o co mu chodziło. Chciał najpierw sprawdzić czy jest bezpiecznie. Troszczył się o nią. Między innymi za takie cechy się w nim zakochała, o czym rzecz jasna nie wiedział. Jego troska była czysto przyjacielska, ale i tak sprawiało to, że serduszko Charlie biło szybciej. Może zawsze podświadomie potrzebowała obok siebie kogoś, kto by się nią opiekował i troszczył.
- W porządku – przytaknęła cicho, zgadzając się, żeby ruszył przodem i sprawdził górę, nim ona tam wkroczyła. – Dzięki. Ja… Chyba nadal brakuje mi pewnych odruchów. Ty, żyjąc poza Oazą, pewnie musisz być stale wyczulony na potencjalne niebezpieczeństwo? – Ale w Oazie nie musiała ich posiadać, tam było ciasno, skromnie i ubogo, ale bezpiecznie, żadne zło się tam na nią nie czaiło. Ale to nie była Oaza, tylko świat na zewnątrz, gdzie żyli nie tylko dobrzy ludzie. A Anthony na pewno miał wielu wrogów, więcej niż ona, i musiał na każdym kroku uważać.
W swojej sypialni zabrała się za wybieranie potrzebnych rzeczy i pakowanie ich do zaczarowanej torby, która naprawdę bardzo się przydawała w wielu sytuacjach. Nie była świadoma tego, co sobie myślał kiedy wspomniała mu mimochodem o rozmowie z Rią.
- Po prostu nie chcę żeby ktoś miał kłopoty, skoro… no wiesz, jestem… poszukiwana – wyjaśniła, jąkając się. Gdyby wśród Macmillanów nie było osoby również poszukiwanej, nie zwaliłaby im się na głowę, bo nie mogłaby znieść myśli, że tak ich naraża. Dlatego też nie podtrzymywała kontaktów ze znajomymi z dawnego życia, bo nawet jeśli ci najbardziej zaufani by jej nie wydali, to mogliby mieć kłopoty, gdyby ktoś odkrył, że jej pomagali. – Zrobiłam to dla ciebie, bo tak należało, bo nie mogłam odwrócić się od przyjaciela w potrzebie, i zrobiłabym to i drugi raz, choć mam nadzieję, że nie będzie to konieczne.
Wolałaby żeby więcej nie znajdował się w takim stanie jak wtedy. Ale zdawała sobie sprawę z tego, że ludzie odważni często bywali lekkomyślni i łatwo pakowali się w sytuacje niebezpieczne. Martwiła się o niego często, a co dopiero musiała czuć jego żona? Nie mogła jednak przyznawać się do tego, jak bardzo się martwiła, bardziej niż by jej wypadało. Niestety zauroczenie osobą Anthony’ego nadal jej nie minęło, odżyło znów, gdy wtedy w sierpniu się u niej pojawił. A kiedy tak z zawstydzeniem się do niej uśmiechnął, wyrażając swoją wdzięczność, prawie zmiękły jej kolana, ale oczywiście utrzymała się w pionie. I mogła tylko na siebie być zła, że Anthony tak na nią działał, że nawet po swoim ślubie wciąż wywoływał w niej żywsze bicie serca.
- I to właśnie robię. Odpoczywam, cieszę się tym, że po raz pierwszy od miesięcy widzę wokół siebie inne miejsca i krajobrazy, a także innych ludzi. Oaza jest bezpieczna, ale bywają chwile, że kojarzy się z więzieniem. Tak to jest, kiedy się gdzieś miesiącami tkwi i nie można samodzielnie, ot tak sobie wyjść. Tak jak dawniej, kiedy przecież miałam normalne życie. Rodzinę, pracę, dom, znajomych i tak dalej… - westchnęła, z nostalgią ogarniając spojrzeniem sypialnię już po tym, gdy spakowała ubrania i koce. – Teraz pozabieram jeszcze trochę książek, a na koniec chcę zejść do piwnicy, do pracowni. Stamtąd pozabierałam wszystko co ważne jeszcze w maju, ale i tak… chcę choć przez chwilę pobyć w prawdziwej pracowni alchemicznej – wyraziła swoją prośbę opuszczając sypialnię.
Zeszli znowu niżej, gdzie pościągała z półek książki, jakie uznała za mogące jej się przydać, a z którymi w maju nie dała już rady się zabrać. Wtedy priorytetem były ingrediencje, przybory alchemiczne, najważniejsze ubrania i inne tego typu rzeczy niezbędne do podstawowego urządzenia się w Oazie. Książki te dotyczyły głównie pokrewnych dziedzin alchemii, ale też transmutacji, w której ostatnimi tygodniami starała się udoskonalić, wzięła też kilka powieści. A potem zeszła po schodkach do pracowni w piwnicy, żeby chociaż ją zobaczyć, upewnić się, że to miejsce będzie na nią czekać.
Gdy znalazła się w domu ogarnęła ją nostalgia, mimo że spędziła tu wcześniej tak niewiele czasu, że to nawet nie był jej rodzinny dom. Co by czuła, gdyby miała przekroczyć próg domku w Tinworth, w którym się urodziła, dorastała i w którym aż do czasu publikacji listów gończych mieszkali jej rodzice? Wtedy na pewno byłoby jej jeszcze trudniej. Nie było łatwo zostawiać za sobą dawne życie, a dotykać go ponownie po kilku miesiącach odcięcia… to wywoływało mętlik w głowie i wzbudzało nostalgię za wszystkim tym, co straciła.
- Ciekawe, kiedy to nastąpi. Kiedy coś się zmieni, kiedy znowu będzie bezpiecznie dla… takich jak ja – odezwała się cicho.
Zdziwiła się, kiedy Anthony nagle złapał ją za rękę i wyprzedził na schodach, ale po chwili zrozumiała, o co mu chodziło. Chciał najpierw sprawdzić czy jest bezpiecznie. Troszczył się o nią. Między innymi za takie cechy się w nim zakochała, o czym rzecz jasna nie wiedział. Jego troska była czysto przyjacielska, ale i tak sprawiało to, że serduszko Charlie biło szybciej. Może zawsze podświadomie potrzebowała obok siebie kogoś, kto by się nią opiekował i troszczył.
- W porządku – przytaknęła cicho, zgadzając się, żeby ruszył przodem i sprawdził górę, nim ona tam wkroczyła. – Dzięki. Ja… Chyba nadal brakuje mi pewnych odruchów. Ty, żyjąc poza Oazą, pewnie musisz być stale wyczulony na potencjalne niebezpieczeństwo? – Ale w Oazie nie musiała ich posiadać, tam było ciasno, skromnie i ubogo, ale bezpiecznie, żadne zło się tam na nią nie czaiło. Ale to nie była Oaza, tylko świat na zewnątrz, gdzie żyli nie tylko dobrzy ludzie. A Anthony na pewno miał wielu wrogów, więcej niż ona, i musiał na każdym kroku uważać.
W swojej sypialni zabrała się za wybieranie potrzebnych rzeczy i pakowanie ich do zaczarowanej torby, która naprawdę bardzo się przydawała w wielu sytuacjach. Nie była świadoma tego, co sobie myślał kiedy wspomniała mu mimochodem o rozmowie z Rią.
- Po prostu nie chcę żeby ktoś miał kłopoty, skoro… no wiesz, jestem… poszukiwana – wyjaśniła, jąkając się. Gdyby wśród Macmillanów nie było osoby również poszukiwanej, nie zwaliłaby im się na głowę, bo nie mogłaby znieść myśli, że tak ich naraża. Dlatego też nie podtrzymywała kontaktów ze znajomymi z dawnego życia, bo nawet jeśli ci najbardziej zaufani by jej nie wydali, to mogliby mieć kłopoty, gdyby ktoś odkrył, że jej pomagali. – Zrobiłam to dla ciebie, bo tak należało, bo nie mogłam odwrócić się od przyjaciela w potrzebie, i zrobiłabym to i drugi raz, choć mam nadzieję, że nie będzie to konieczne.
Wolałaby żeby więcej nie znajdował się w takim stanie jak wtedy. Ale zdawała sobie sprawę z tego, że ludzie odważni często bywali lekkomyślni i łatwo pakowali się w sytuacje niebezpieczne. Martwiła się o niego często, a co dopiero musiała czuć jego żona? Nie mogła jednak przyznawać się do tego, jak bardzo się martwiła, bardziej niż by jej wypadało. Niestety zauroczenie osobą Anthony’ego nadal jej nie minęło, odżyło znów, gdy wtedy w sierpniu się u niej pojawił. A kiedy tak z zawstydzeniem się do niej uśmiechnął, wyrażając swoją wdzięczność, prawie zmiękły jej kolana, ale oczywiście utrzymała się w pionie. I mogła tylko na siebie być zła, że Anthony tak na nią działał, że nawet po swoim ślubie wciąż wywoływał w niej żywsze bicie serca.
- I to właśnie robię. Odpoczywam, cieszę się tym, że po raz pierwszy od miesięcy widzę wokół siebie inne miejsca i krajobrazy, a także innych ludzi. Oaza jest bezpieczna, ale bywają chwile, że kojarzy się z więzieniem. Tak to jest, kiedy się gdzieś miesiącami tkwi i nie można samodzielnie, ot tak sobie wyjść. Tak jak dawniej, kiedy przecież miałam normalne życie. Rodzinę, pracę, dom, znajomych i tak dalej… - westchnęła, z nostalgią ogarniając spojrzeniem sypialnię już po tym, gdy spakowała ubrania i koce. – Teraz pozabieram jeszcze trochę książek, a na koniec chcę zejść do piwnicy, do pracowni. Stamtąd pozabierałam wszystko co ważne jeszcze w maju, ale i tak… chcę choć przez chwilę pobyć w prawdziwej pracowni alchemicznej – wyraziła swoją prośbę opuszczając sypialnię.
Zeszli znowu niżej, gdzie pościągała z półek książki, jakie uznała za mogące jej się przydać, a z którymi w maju nie dała już rady się zabrać. Wtedy priorytetem były ingrediencje, przybory alchemiczne, najważniejsze ubrania i inne tego typu rzeczy niezbędne do podstawowego urządzenia się w Oazie. Książki te dotyczyły głównie pokrewnych dziedzin alchemii, ale też transmutacji, w której ostatnimi tygodniami starała się udoskonalić, wzięła też kilka powieści. A potem zeszła po schodkach do pracowni w piwnicy, żeby chociaż ją zobaczyć, upewnić się, że to miejsce będzie na nią czekać.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Chciał odpowiedzieć jej coś konkretnego. Powiedzieć, że wojna skończy się wtedy a wtedy; że będzie mogła czuć się bezpiecznie jak niegdyś w naprawdę możliwie najbliższym czasie. Ale… nie potrafił. Nie mógł jej odpowiedzieć, bo sam nie wiedział kiedy wszystko to się skończy. Mógł jedynie powtarzać do znudzenia „miejmy nadzieję, że wszystko skończy się jak najszybciej”. Oczywiście, podejrzewał, że nie oczekiwała od niego odpowiedzi w postaci dnia i godziny… ale jednak poczuł się dziwnie nieprzyjemnie, kiedy nie potrafił jej odpowiedzieć konkretnie. Spochmurniał na chwilę, ale niemal w tym samym momencie spróbował ukryć swoje emocje za uśmiechem.
Zapewnienie bezpieczeństwa przyjaciółce wydawało mu się teraz najważniejsze. Pomimo tego, że wszystko zdawało się być w należytym porządku, nie tracił czujności. Musiał być ostrożny… Pech chciał, że nadal nie zdawał sobie sprawy z tego ile takie drobne gesty znaczyły dla panny Leighton. A może i nie chciał widzieć?
– Powiedzmy – odpowiedział jej odrobinę niepewnie. Nie chciał wyjść na kogoś z obsesją poczucia niebezpieczeństwa, ale fakt… od szczytu zdarzały mu się momenty, kiedy celował w kogoś różdżką bez powodu. Wciąż pamiętał zaskoczenie panny Grey jego zachowaniem i wciąż wstydził się, kiedy dochodziło do podobnych momentów. Bardziej jednak obawiał się o bezpieczeństwo rodziny. Jego kuzynki czy też matka nie miały (jak mu się zdawało) jak się bronić. A widmo jeszcze większego zagrożenia zbliżało się z każdym dniem po szóstym października, kiedy to otrzymał list.
Przyglądał się dalej w ciszy temu, co robiła i co pakowała, choć gdyby ktoś zapytał go co wkładała do torby – nie potrafiłby odpowiedzieć. Oparł się o ścianę i milczał… a nawet się zamyślił, pogrążając się we własnych myślach.
– I ja jestem poszukiwany – odpowiedział na jej rozmyślania, kiedy wytrąciła go z zamyślenia. Rozumiał, że nie chciała być ciężarem, ale nie rozumiał też dlaczego jej list gończy miałby być problemem obok jego. – Nie martw się o nic – dodał z szerokim uśmiechem na twarzy. Naprawdę nie chciał, żeby czuła się źle ze swoją obecnością w Puddlemere.
Nie kłamał, kiedy mówił, że inni Macmillanowie zawdzięczali jej wiele. Za tym uśmiechnął się zawstydzony, kiedy wyjaśniła, że zrobiła to dla niego. Kiwnął głową na wyrażone przez nią nadzieje, żeby coś podobnego się nie powtórzyło. Tego nie mógł obiecać. W końcu ciągle był na polu walki, czy tego chciał, czy nie. Podejrzewał, że podobne sytuacje miały być częstsze i poważniejsze… bez względu na to ile by nie uważał i jak bardzo by się starał.
– I to się zmieni. Może nie będzie jak kiedyś… nic nie może być jak kiedyś… – prawda, Macmillan? Nie ma narzędzia i wynalazku, który wróciłby cię do błogiej młodości, pomyślał sobie. – …ale pewnego dnia w końcu będziemy mogli odpocząć i poczuć się bezpiecznie – odpowiedział na jej słowa. Rozumiał, że czuła się jak w więzieniu. Wszystko jednak się tam zmieniało. Chociażby William próbował zmienić otoczenie Oazy na bardziej przytulne. – Jasne – przytaknął, kiedy opuściła sypialnię.
Ruszył, rzecz jasna, za nią, kiedy wspomniała piwnicę. Ponownie ją wyprzedził i trzymał różdżkę przed sobą.
– Dlaczego nie zaczniesz pracować dla nas? – zwrócił się do niej, kiedy szli na dół. – Dla Macmillanów? Jako domowy alchemik?
Zapewnienie bezpieczeństwa przyjaciółce wydawało mu się teraz najważniejsze. Pomimo tego, że wszystko zdawało się być w należytym porządku, nie tracił czujności. Musiał być ostrożny… Pech chciał, że nadal nie zdawał sobie sprawy z tego ile takie drobne gesty znaczyły dla panny Leighton. A może i nie chciał widzieć?
– Powiedzmy – odpowiedział jej odrobinę niepewnie. Nie chciał wyjść na kogoś z obsesją poczucia niebezpieczeństwa, ale fakt… od szczytu zdarzały mu się momenty, kiedy celował w kogoś różdżką bez powodu. Wciąż pamiętał zaskoczenie panny Grey jego zachowaniem i wciąż wstydził się, kiedy dochodziło do podobnych momentów. Bardziej jednak obawiał się o bezpieczeństwo rodziny. Jego kuzynki czy też matka nie miały (jak mu się zdawało) jak się bronić. A widmo jeszcze większego zagrożenia zbliżało się z każdym dniem po szóstym października, kiedy to otrzymał list.
Przyglądał się dalej w ciszy temu, co robiła i co pakowała, choć gdyby ktoś zapytał go co wkładała do torby – nie potrafiłby odpowiedzieć. Oparł się o ścianę i milczał… a nawet się zamyślił, pogrążając się we własnych myślach.
– I ja jestem poszukiwany – odpowiedział na jej rozmyślania, kiedy wytrąciła go z zamyślenia. Rozumiał, że nie chciała być ciężarem, ale nie rozumiał też dlaczego jej list gończy miałby być problemem obok jego. – Nie martw się o nic – dodał z szerokim uśmiechem na twarzy. Naprawdę nie chciał, żeby czuła się źle ze swoją obecnością w Puddlemere.
Nie kłamał, kiedy mówił, że inni Macmillanowie zawdzięczali jej wiele. Za tym uśmiechnął się zawstydzony, kiedy wyjaśniła, że zrobiła to dla niego. Kiwnął głową na wyrażone przez nią nadzieje, żeby coś podobnego się nie powtórzyło. Tego nie mógł obiecać. W końcu ciągle był na polu walki, czy tego chciał, czy nie. Podejrzewał, że podobne sytuacje miały być częstsze i poważniejsze… bez względu na to ile by nie uważał i jak bardzo by się starał.
– I to się zmieni. Może nie będzie jak kiedyś… nic nie może być jak kiedyś… – prawda, Macmillan? Nie ma narzędzia i wynalazku, który wróciłby cię do błogiej młodości, pomyślał sobie. – …ale pewnego dnia w końcu będziemy mogli odpocząć i poczuć się bezpiecznie – odpowiedział na jej słowa. Rozumiał, że czuła się jak w więzieniu. Wszystko jednak się tam zmieniało. Chociażby William próbował zmienić otoczenie Oazy na bardziej przytulne. – Jasne – przytaknął, kiedy opuściła sypialnię.
Ruszył, rzecz jasna, za nią, kiedy wspomniała piwnicę. Ponownie ją wyprzedził i trzymał różdżkę przed sobą.
– Dlaczego nie zaczniesz pracować dla nas? – zwrócił się do niej, kiedy szli na dół. – Dla Macmillanów? Jako domowy alchemik?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żałowała, że życie nie mogło zawsze wyglądać tak jak kiedyś. Że pokój nie mógł trwać wiecznie. Świat byłby o wiele piękniejszy bez wojen i nieszczęść, ale zdawała sobie sprawę, że ludzka natura nie pozwalała funkcjonować bez konfliktów. Byli niedoskonałymi istotami, które lubiły dzielić innych na lepszych i gorszych według różnych kryteriów, w tym przypadku do głosu doszli fanatycy czystości krwi, którzy chcieli zaprowadzić swoje porządki. Mimo to Charlie tego nie rozumiała, bo ona sama zawsze była osobą tolerancyjną i otwartą i trzeba się było naprawdę postarać, by zasłużyć na jej niechęć. Żadna czystość krwi nigdy nie miała dla niej znaczenia, w ogóle nie zwróciłaby uwagi na istnienie czegoś takiego jak status krwi, gdyby nie to, że już w Hogwarcie niektórzy tak bardzo uwypuklali podział na czystą i brudną krew. Tak naprawdę każda była tak samo czerwona, a dla poziomu magicznych zdolności nie miało to znaczenia, bo znała zarówno bardzo utalentowanych mugolaków, jak i miernych w magii czystokrwistych. Z jej punktu widzenia wojna była zbędna, wszyscy przecież powinni żyć obok siebie w pokoju i przyjaźni, ale to była utopia niemożliwa do zrealizowania, bo nie każdy potrafił tak jak ona wznieść się ponad głupie podziały. Nie każdy był wychowywany tak jak ona, w duchu otwartości i tolerancji. Niektórym w rodzinnych domach wpajano przeciwne wartości i z takich ludzi często wyrastali później fanatycy już nie ograniczający się do drwin i wyzwisk, bo mieli obecnie przyzwolenie rządzących na znacznie gorsze uczynki.
Przez ludzi zaślepionych nietolerancją cały kraj stanął na głowie, wielu ludzi straciło życie, inni, jak Charlie i reszta mieszkańców Oazy, musieli się ukrywać, żeby też nie zginąć. I nawet odwiedzenie własnego domu wymagało starań i wielu środków ostrożności, ale doceniała, że Anthony zgodził się jej pomóc, i że tak dbał o to, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.
Spakowała potrzebne rzeczy, czując jak ciężar zaczarowanej torby powoli rośnie, kiedy napakowała jej wnętrze ubraniami, kocami i książkami, które normalnie nigdy nie pomieściłyby się w torbie tych rozmiarów, ale dzięki magii było to możliwe.
- Wiem, ale ty nie jesteś obcy, a jesteś ich rodziną – rzekła. Ona była obca, spoza rodziny, choć Leightonowie od dawien dawna żyli z Macmillanami w dobrych stosunkach. Może nie byli w tak bliskim przymierzu jak to, które łączyło Macmillanów z Wrightami, ale Leightonowie zawsze cenili sobie relacje z panami tych ziem pomimo różnego podejścia do życia, bo mimo tak różnych zainteresowań i charakterów łączyła ich tolerancja i brak antymugolskich uprzedzeń.
- Czekam na ten moment z niecierpliwością. Na czas, kiedy już nikt nie będzie musiał cierpieć za to, kim się urodził. Kiedy tacy jak ja i inni mieszkańcy Oazy będziemy mogli znowu żyć normalnie. Ale sama się czasem zastanawiam, jak będzie wyglądać ten świat po wojnie, nawet jeśli to Zakon ją wygra – odezwała się, zerkając przez ramię na swoją sypialnię nim ją opuściła. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle znowu prześpi się w tym łóżku.
Na ten moment szanse Zakonu prezentowały się marnie, ale jak mawiano, nadzieja umierała ostatnia, więc pozostawało wierzyć w to, że kiedyś sytuacja się odwróci, że ludzie zrozumieją, że czystokrwisty fanatyzm prowadzi tylko do zła i że jedyną nadzieją na normalność jest Zakon. Ale czy wtedy faktycznie dojdzie do końca uprzedzeń? Czy nie stanie się tak, że nietolerancja wciąż będzie obecna, tylko w drugą stronę? Nie wiadomo, jak to się potoczy i ilu z nich w ogóle dożyje pokoju. Bywały momenty, kiedy znowu dopadały ją depresyjne myśli i poczucie beznadziejności, i wtedy traciła nadzieję na zwycięstwo Zakonu, a wyobraźnia malowała w jej głowie obrazy płonącej Oazy i ostatecznego końca wszystkiego. A potem czasem następował zryw, kiedy znowu budziła się w jej serduszku iskierka rysująca przeciwny obraz – końca wojny, szczęśliwego wyjścia z Oazy i powrotu do Kornwalii i do Munga. Która z wizji miała się spełnić? Nie wiadomo.
Zeszli do piwnicy, Anthony przodem, a Charlie za nim. Zastanowiła się nad jego propozycją.
- Wiesz, że Ria proponowała mi to samo? – uśmiechnęła się. Z jednej strony myśl była kusząca, bo mogłaby mieszkać w swojej ukochanej Kornwalii zamiast gnieść się w ciasnej Oazie, ale trudno było jej ot tak porzucić tych wszystkich ludzi, którzy nie mieli takiej szansy. – Muszę się… zastanowić. Pomyśleć nad wszystkimi za i przeciw. Bo choć za taką propozycję jestem bardzo wdzięczna wam obojgu, to czułabym się winna, gdybym tak po prostu opuściła teraz mieszkańców Oazy. Ja nie tylko warzę eliksiry dla potrzebujących, ale też udzielam korepetycji dzieciom. Czuję, że one mnie potrzebują. – Pomaganie jednej tylko rodzinie trochę kłóciłoby się z jej poczuciem idealizmu i chęci pomagania wszystkim potrzebującym, poza tym w Kornwalii nie było aż tak bezpiecznie jak w Oazie, a ona była przecież poszukiwana. Naprawdę musiała się zastanowić nad propozycją, bo nie była to decyzja, którą mogłaby podjąć w jednej chwili. – Poza tym pewnie poza tobą i Rią inni też musieliby wyrazić zgodę? – Anthony miał przecież cały ród, i o ile jej pamięć nie myliła, takimi rodzinami zarządzali nestorzy, więc zapewne takowy też musiałby się zgodzić na jej przyjęcie na dłużej niż te kilka dni. I nawet jeśli… Jak czułaby się mieszkając pod tym samym dachem co jej niespełniona miłość?
Obejrzała piwniczkę uważnie, z nostalgią gładząc dłonią stół na którym niegdyś warzyła mikstury, a także puste półki, gdzie kiedyś ustawiała uwarzone eliksiry. Pracownia była pusta i zakurzona, ale chciała wierzyć, że kiedyś znowu wypełni się bulgotaniem kociołka i zapachem ziół.
- Chodźmy – odezwała się po dłuższej chwili zadumy. – Obejdę jeszcze podwórze, a potem możemy lecieć do Tinworth.
Chciała koniecznie zdążyć zobaczyć dziś rodzinną wioskę oraz odwiedzić groby sióstr. W swoim domku zrobiła już chyba wszystko co zrobić chciała, więc pożegnała się z nim cicho i gdy wyszli na zewnątrz, starannie zamknęła drzwi.
- Mam nadzieję, że to nie jest ostateczne pożegnanie z tym miejscem… - szepnęła, obchodząc domek dookoła, na dłużej zatrzymując się w miejscu, skąd było widać plażę i morze. W Oazie widok morza też był codziennością, ale nie budził takich sentymentów jak to tutejsze. Bo to Kornwalia była domem, Oaza tylko kryjówką. Wbiła spojrzenie w szarą wodę znaczoną miejscami przez spienione grzywy fal; morze było spokojne, ale fale były na nim obecne i z charakterystycznym odgłosem rozbijały się o brzeg. Latem na pewno zdjęłaby buty i podbiegła, by zamoczyć w nich stopy, ale w październiku było już na podobne zabawy za zimno. Stała więc w miejscu, czując jak źdźbła twardej wydmowej trawy czepiają się dołu jej sukienki. – Pamiętasz, jak kiedyś tak spotkaliśmy się na plaży? – zapytała nagle. To było w czasach sprzed listów gończych, kiedy wszystko było inaczej. Ciekawe czy też to pamiętał?
Przez ludzi zaślepionych nietolerancją cały kraj stanął na głowie, wielu ludzi straciło życie, inni, jak Charlie i reszta mieszkańców Oazy, musieli się ukrywać, żeby też nie zginąć. I nawet odwiedzenie własnego domu wymagało starań i wielu środków ostrożności, ale doceniała, że Anthony zgodził się jej pomóc, i że tak dbał o to, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.
Spakowała potrzebne rzeczy, czując jak ciężar zaczarowanej torby powoli rośnie, kiedy napakowała jej wnętrze ubraniami, kocami i książkami, które normalnie nigdy nie pomieściłyby się w torbie tych rozmiarów, ale dzięki magii było to możliwe.
- Wiem, ale ty nie jesteś obcy, a jesteś ich rodziną – rzekła. Ona była obca, spoza rodziny, choć Leightonowie od dawien dawna żyli z Macmillanami w dobrych stosunkach. Może nie byli w tak bliskim przymierzu jak to, które łączyło Macmillanów z Wrightami, ale Leightonowie zawsze cenili sobie relacje z panami tych ziem pomimo różnego podejścia do życia, bo mimo tak różnych zainteresowań i charakterów łączyła ich tolerancja i brak antymugolskich uprzedzeń.
- Czekam na ten moment z niecierpliwością. Na czas, kiedy już nikt nie będzie musiał cierpieć za to, kim się urodził. Kiedy tacy jak ja i inni mieszkańcy Oazy będziemy mogli znowu żyć normalnie. Ale sama się czasem zastanawiam, jak będzie wyglądać ten świat po wojnie, nawet jeśli to Zakon ją wygra – odezwała się, zerkając przez ramię na swoją sypialnię nim ją opuściła. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle znowu prześpi się w tym łóżku.
Na ten moment szanse Zakonu prezentowały się marnie, ale jak mawiano, nadzieja umierała ostatnia, więc pozostawało wierzyć w to, że kiedyś sytuacja się odwróci, że ludzie zrozumieją, że czystokrwisty fanatyzm prowadzi tylko do zła i że jedyną nadzieją na normalność jest Zakon. Ale czy wtedy faktycznie dojdzie do końca uprzedzeń? Czy nie stanie się tak, że nietolerancja wciąż będzie obecna, tylko w drugą stronę? Nie wiadomo, jak to się potoczy i ilu z nich w ogóle dożyje pokoju. Bywały momenty, kiedy znowu dopadały ją depresyjne myśli i poczucie beznadziejności, i wtedy traciła nadzieję na zwycięstwo Zakonu, a wyobraźnia malowała w jej głowie obrazy płonącej Oazy i ostatecznego końca wszystkiego. A potem czasem następował zryw, kiedy znowu budziła się w jej serduszku iskierka rysująca przeciwny obraz – końca wojny, szczęśliwego wyjścia z Oazy i powrotu do Kornwalii i do Munga. Która z wizji miała się spełnić? Nie wiadomo.
Zeszli do piwnicy, Anthony przodem, a Charlie za nim. Zastanowiła się nad jego propozycją.
- Wiesz, że Ria proponowała mi to samo? – uśmiechnęła się. Z jednej strony myśl była kusząca, bo mogłaby mieszkać w swojej ukochanej Kornwalii zamiast gnieść się w ciasnej Oazie, ale trudno było jej ot tak porzucić tych wszystkich ludzi, którzy nie mieli takiej szansy. – Muszę się… zastanowić. Pomyśleć nad wszystkimi za i przeciw. Bo choć za taką propozycję jestem bardzo wdzięczna wam obojgu, to czułabym się winna, gdybym tak po prostu opuściła teraz mieszkańców Oazy. Ja nie tylko warzę eliksiry dla potrzebujących, ale też udzielam korepetycji dzieciom. Czuję, że one mnie potrzebują. – Pomaganie jednej tylko rodzinie trochę kłóciłoby się z jej poczuciem idealizmu i chęci pomagania wszystkim potrzebującym, poza tym w Kornwalii nie było aż tak bezpiecznie jak w Oazie, a ona była przecież poszukiwana. Naprawdę musiała się zastanowić nad propozycją, bo nie była to decyzja, którą mogłaby podjąć w jednej chwili. – Poza tym pewnie poza tobą i Rią inni też musieliby wyrazić zgodę? – Anthony miał przecież cały ród, i o ile jej pamięć nie myliła, takimi rodzinami zarządzali nestorzy, więc zapewne takowy też musiałby się zgodzić na jej przyjęcie na dłużej niż te kilka dni. I nawet jeśli… Jak czułaby się mieszkając pod tym samym dachem co jej niespełniona miłość?
Obejrzała piwniczkę uważnie, z nostalgią gładząc dłonią stół na którym niegdyś warzyła mikstury, a także puste półki, gdzie kiedyś ustawiała uwarzone eliksiry. Pracownia była pusta i zakurzona, ale chciała wierzyć, że kiedyś znowu wypełni się bulgotaniem kociołka i zapachem ziół.
- Chodźmy – odezwała się po dłuższej chwili zadumy. – Obejdę jeszcze podwórze, a potem możemy lecieć do Tinworth.
Chciała koniecznie zdążyć zobaczyć dziś rodzinną wioskę oraz odwiedzić groby sióstr. W swoim domku zrobiła już chyba wszystko co zrobić chciała, więc pożegnała się z nim cicho i gdy wyszli na zewnątrz, starannie zamknęła drzwi.
- Mam nadzieję, że to nie jest ostateczne pożegnanie z tym miejscem… - szepnęła, obchodząc domek dookoła, na dłużej zatrzymując się w miejscu, skąd było widać plażę i morze. W Oazie widok morza też był codziennością, ale nie budził takich sentymentów jak to tutejsze. Bo to Kornwalia była domem, Oaza tylko kryjówką. Wbiła spojrzenie w szarą wodę znaczoną miejscami przez spienione grzywy fal; morze było spokojne, ale fale były na nim obecne i z charakterystycznym odgłosem rozbijały się o brzeg. Latem na pewno zdjęłaby buty i podbiegła, by zamoczyć w nich stopy, ale w październiku było już na podobne zabawy za zimno. Stała więc w miejscu, czując jak źdźbła twardej wydmowej trawy czepiają się dołu jej sukienki. – Pamiętasz, jak kiedyś tak spotkaliśmy się na plaży? – zapytała nagle. To było w czasach sprzed listów gończych, kiedy wszystko było inaczej. Ciekawe czy też to pamiętał?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nadal nie rozumiał dlaczego tak bardzo martwiła się swoją obecnością na dworze. Choć oczywistym było, że sprawę widzieli po prostu z dwóch różnych stron. Niemniej, nie żartował, kiedy mówił, że każdy na dworze w Puddlemere był wdzięczny za okazaną z jej strony pomoc tuż po Stonehenge. I nie tylko za to, bo przecież panna Leighton działała dla dobra innych. Być może i bardziej skutecznie niż on sam. Nawet gdyby jakimś cudem jej zasługa wobec Anglii była mniejsza, to była jego gościem. Jego i Rii, więc podobne myśli nie powinny zaprzątać jej ślicznej głowy. Uśmiechnął się, trochę zakłopotany, nie wiedząc jak odpowiedzieć na jej kolejne próby stwierdzenia, że była nikim. Nie była nikim obcym. Krew związana z Wrightami temu zaprzeczała. To, co robiła zwyczajnie temu zaprzeczało.
– Charlene – ponowił, pochwytując nagle jej dłonie. Chciał w ten sposób sprawić, żeby zwróciła uwagę na jego słowa. Potrzebował jej chwilowego skupienia. – Naprawdę jesteś u nas mile widziana. – Za tym podstawił dłoń pod jej podbródek i zmusił ją do spojrzenia mu prosto w oczy. W ten sposób nie mogła (jak mu się zdawało) zignorować jego słów. Skinął głową i poruszył brwiami tak, jak gdyby chciał spytać czy teraz wciąż miała podobne wątpliwości. – Działasz dla dobra innych, słabszych, jak wszyscy pozostali na plakatach. Jesteś dobrą osobą i każdy w Puddlemere jest tego świadom. Kolejne stwierdzenie, że twoja obecność na dworze jest kłopotem potraktuję jako obrazę mojej osoby – dodał potrząsając delikatnie jej dłońmi ręką, która wciąż je trzymała. – Nie ma potrzeby na tak zatrute myśli – ciągnął dalej i pogłaskał ją po poliku, mając nadzieję, że taki gest nie zostanie odebrany źle; że będzie to raczej gest, który doda jej otuchy i przywróci wiarę we własną wartość. – Naprawdę nie sprawiasz nam kłopotów swoją wizytą. Nikt z Zakonu, ani z osób go lub nas wspomagających nie sprawia nam kłopotu – zapewnił ją.
Westchnął ciężko na jej kolejne słowa. Chciał, żeby ten moment, w którym mogliby odpocząć pojawił się jak najszybciej, ale musieli wytrzymać. Spuścił głowę, wyraźnie zawstydzony tym, że nie potrafił dodać nic więcej, co byłoby pokrzepiającego dla jej ducha. Nie potrafił stwierdził jak miał wyglądać świat po tym wszystkim. W jego głowie było tyle wersji przyszłości… a każda inna. Jedna mniej mroczna, druga bardziej. Nie wierzył w to, że Anglia miała nagle stać się idealna. Na świecie zawsze byli ludzie gotowi zniszczyć jakikolwiek porządek i dobroć. Wielu chciało iść na skróty. A droga na skróty zawsze wiodła do czyjejś tragedii.
Chciał jednak wierzyć w to, że to Zakon miał wygrać; że nie miało być tak głębokich podziałów. Zdrajcy, którzy w tak podły sposób przejęli władzę powinni zapłacić za to, co zrobili. Powinni zwyczajnie zawisnąć i to publicznie. Przez nich dziesiątki, jeżeli nie setki osób ginęło w Anglii, więc nie widział innej opcji ich egzekucji. Nie chciał jednak wpadać w pułapkę własnego umysłu. Nie chciał też wprowadzać samego siebie w czarną otchłań myśli. Nie, kiedy musiał jakoś pocieszyć i dać nadzieję pannie Leighton. To ona potrzebowała tutaj pomocy i wsparcia.
– Widzisz – zaśmiał się, kiedy usłyszał, że Ria zaproponowała taką samą pracę Charlene. Kiwnął głową przyjaciółce. Niech pomyśli, na spokojnie, bez pośpiechu. – Nie opuściłabyś ich. Wciąż mogliby otrzymać twoją pomoc, choćby przeze mnie – zapewnił. Nie chciał jednak naciskać. To powinien być jej wybór, więc powinna porządnie wszystko przemyśleć. Martwił się jedynie o to, że dzieci straciłyby na nauce. – Zastanów się na spokojnie, przeanalizuj co byłoby dla ciebie i innych najlepszym rozwiązaniem. Nie musisz odpowiadać teraz, dzisiaj, jutro.
Pokręcił głową, kiedy zapytała o wyrażenie zgody od strony kogoś jeszcze, gdyby zamierzała zostać domowym alchemikiem. To byłaby tylko formalność. Obecność Leightonówny okazałaby się korzystna dla każdego Macmillana. W czasie wojny potrzebowali alchemika.
– Jasne – odpowiedział jej i poszedł za nią w stronę podwórza, kiedy dała znać, że wszystko zostało sprawdzone i zabrane.
Tak samo jak Charlene, przyglądał się chwilę otoczeniu… ale ostatecznie… spojrzał w stronę przyjaciółki. Obserwował ją uważnie przez chwilę, do momentu aż się odezwała. Wtedy nagle odwrócił głowę, udając że wcale jej nie analizował.
– Plaży? – Zapytał zaskoczony, bo nie był pewny który moment z przeszłości miała na myśli. Spotykali się na wielu plażach. Czy myślała na tę, gdzie znajdowały się fluszki? Czy może na ten moment, kiedy okazało się, że jest animagiem? Czy może?… Zaczerwienił się natychmiast, kiedy tylko przypomniał sobie o tym, że przecież w poprzednim roku wyłowił jej wianek. Ten jeden gest sprawił niegdyś, że Ria podejrzewała ich o romans. Zamiast jednak dopytać co dokładnie miała na myśli, ucichł, próbując zapanować nad palącym uczuciem wstydu na swojej twarzy.
– Charlene – ponowił, pochwytując nagle jej dłonie. Chciał w ten sposób sprawić, żeby zwróciła uwagę na jego słowa. Potrzebował jej chwilowego skupienia. – Naprawdę jesteś u nas mile widziana. – Za tym podstawił dłoń pod jej podbródek i zmusił ją do spojrzenia mu prosto w oczy. W ten sposób nie mogła (jak mu się zdawało) zignorować jego słów. Skinął głową i poruszył brwiami tak, jak gdyby chciał spytać czy teraz wciąż miała podobne wątpliwości. – Działasz dla dobra innych, słabszych, jak wszyscy pozostali na plakatach. Jesteś dobrą osobą i każdy w Puddlemere jest tego świadom. Kolejne stwierdzenie, że twoja obecność na dworze jest kłopotem potraktuję jako obrazę mojej osoby – dodał potrząsając delikatnie jej dłońmi ręką, która wciąż je trzymała. – Nie ma potrzeby na tak zatrute myśli – ciągnął dalej i pogłaskał ją po poliku, mając nadzieję, że taki gest nie zostanie odebrany źle; że będzie to raczej gest, który doda jej otuchy i przywróci wiarę we własną wartość. – Naprawdę nie sprawiasz nam kłopotów swoją wizytą. Nikt z Zakonu, ani z osób go lub nas wspomagających nie sprawia nam kłopotu – zapewnił ją.
Westchnął ciężko na jej kolejne słowa. Chciał, żeby ten moment, w którym mogliby odpocząć pojawił się jak najszybciej, ale musieli wytrzymać. Spuścił głowę, wyraźnie zawstydzony tym, że nie potrafił dodać nic więcej, co byłoby pokrzepiającego dla jej ducha. Nie potrafił stwierdził jak miał wyglądać świat po tym wszystkim. W jego głowie było tyle wersji przyszłości… a każda inna. Jedna mniej mroczna, druga bardziej. Nie wierzył w to, że Anglia miała nagle stać się idealna. Na świecie zawsze byli ludzie gotowi zniszczyć jakikolwiek porządek i dobroć. Wielu chciało iść na skróty. A droga na skróty zawsze wiodła do czyjejś tragedii.
Chciał jednak wierzyć w to, że to Zakon miał wygrać; że nie miało być tak głębokich podziałów. Zdrajcy, którzy w tak podły sposób przejęli władzę powinni zapłacić za to, co zrobili. Powinni zwyczajnie zawisnąć i to publicznie. Przez nich dziesiątki, jeżeli nie setki osób ginęło w Anglii, więc nie widział innej opcji ich egzekucji. Nie chciał jednak wpadać w pułapkę własnego umysłu. Nie chciał też wprowadzać samego siebie w czarną otchłań myśli. Nie, kiedy musiał jakoś pocieszyć i dać nadzieję pannie Leighton. To ona potrzebowała tutaj pomocy i wsparcia.
– Widzisz – zaśmiał się, kiedy usłyszał, że Ria zaproponowała taką samą pracę Charlene. Kiwnął głową przyjaciółce. Niech pomyśli, na spokojnie, bez pośpiechu. – Nie opuściłabyś ich. Wciąż mogliby otrzymać twoją pomoc, choćby przeze mnie – zapewnił. Nie chciał jednak naciskać. To powinien być jej wybór, więc powinna porządnie wszystko przemyśleć. Martwił się jedynie o to, że dzieci straciłyby na nauce. – Zastanów się na spokojnie, przeanalizuj co byłoby dla ciebie i innych najlepszym rozwiązaniem. Nie musisz odpowiadać teraz, dzisiaj, jutro.
Pokręcił głową, kiedy zapytała o wyrażenie zgody od strony kogoś jeszcze, gdyby zamierzała zostać domowym alchemikiem. To byłaby tylko formalność. Obecność Leightonówny okazałaby się korzystna dla każdego Macmillana. W czasie wojny potrzebowali alchemika.
– Jasne – odpowiedział jej i poszedł za nią w stronę podwórza, kiedy dała znać, że wszystko zostało sprawdzone i zabrane.
Tak samo jak Charlene, przyglądał się chwilę otoczeniu… ale ostatecznie… spojrzał w stronę przyjaciółki. Obserwował ją uważnie przez chwilę, do momentu aż się odezwała. Wtedy nagle odwrócił głowę, udając że wcale jej nie analizował.
– Plaży? – Zapytał zaskoczony, bo nie był pewny który moment z przeszłości miała na myśli. Spotykali się na wielu plażach. Czy myślała na tę, gdzie znajdowały się fluszki? Czy może na ten moment, kiedy okazało się, że jest animagiem? Czy może?… Zaczerwienił się natychmiast, kiedy tylko przypomniał sobie o tym, że przecież w poprzednim roku wyłowił jej wianek. Ten jeden gest sprawił niegdyś, że Ria podejrzewała ich o romans. Zamiast jednak dopytać co dokładnie miała na myśli, ucichł, próbując zapanować nad palącym uczuciem wstydu na swojej twarzy.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Taką już była osobą, że nigdy nie lubiła sprawiać innym kłopotu. A teraz, gdy była poszukiwana, sama jej obecność w czyimś domu mogła tę osobę narażać. Choć w przypadku Macmillanów oni i tak już byli narażeni, bo każdy wiedział, że udzielali schronienia Anthony’emu, i mogła się tylko zastanawiać, co sprawiało, że ci z ministerstwa jeszcze po niego nie przyszli. Czy wpływy Macmillanów wciąż były dość silne, by chronić tego, który podpadł władzy? Miała nadzieję, że tak, bo nie zniosłaby, gdyby coś mu się stało.
Kiedy Anthony pochwycił jej dłonie, a potem uniósł jej podbródek, przez jej ciało przebiegł lekki prąd, zwłaszcza gdy zieleń jej spojrzenia spotkała się z oczami jej nieodwzajemnionej miłości. Tak bardzo ją to poruszyło, że na chwilę aż zaniemówiła, a jej serce zaczęło szybciej bić w wątłej piersi, jakby wyrywając się ku Macmillanowi, który stał tak blisko, a jednocześnie był tak bardzo dla niej niedostępny. Pokiwała głową, przyjmując jego słowa do wiadomości, choć w głowie miała mętlik. Dlaczego jej głupie serce musiało zakochać się w żonatym mężczyźnie? Ale jego dobroć i opiekuńczość tak bardzo ją oczarowały, że trudno jej było tak po prostu przestać darzyć go uczuciem.
- Dobrze – szepnęła w końcu. Zawsze uważała że robi mniej niż inni Zakonnicy, bo nie walczyła, a tylko warzyła eliksiry, ale cieszyła się, że Anthony to doceniał. I że najwyraźniej nie przeszkadzało mu to, że odeszła z organizacji i wybrała życie w Oazie, bo nie potrafiła udźwignąć ciężaru bycia poszukiwaną. A kiedy pogłaskał ją po policzku, przez jej skórę znowu przeszedł prąd i na moment aż przymknęła powieki. Jego dotyk doprowadzał ją do szaleństwa, choć starała się to za wszelką cenę ukryć, byle nie domyślił się, że czuła do niego coś więcej niż tylko przyjaźń. Miała nadzieję, że nie słyszał przyspieszonego bicia jej serca, i była bardzo wdzięczna losowi za to, że najprawdopodobniej nie władał umiejętnością legilimencji i nie mógł zajrzeć w głąb jej umysłu. Chciałaby móc chociaż się do niego przytulić, ale zapewne byłoby to niestosowne, więc stała w miejscu, po prostu na niego patrząc i bez szemrania przyjmując to, co mówił, nie zaprzeczając już jego słowom ani nie umniejszając własnej wartości, do czego w depresji często miewała tendencje.
- Ja nie jestem Zakonniczką. Już nie – odezwała się tylko, choć wciąż czuła wyrzuty sumienia z powodu tego, że była takim tchórzem. Cóż, krew Leightonów była w niej dużo silniejsza niż krew Wrightów. – Ale cieszę się, mogąc pomagać tobie, twoim bliskim oraz innym, którzy potrzebują moich eliksirów i wiedzy. Dlatego ważne jest dla mnie to, co robię w Oazie, bo bez tego chyba bym tam zwariowała.
Trudno żyłoby jej się w zamknięciu i izolacji od normalnego życia, gdyby nie mogła wieść chociaż jego namiastki i pomagać tym, którzy tego potrzebowali. Walkę pozostawiała Zakonnikom, ona wolała warzyć lecznicze mikstury i udzielać korepetycji.
- Po prostu muszę się zastanowić. Pomyśleć nad tym, co byłoby lepszą opcją – rzekła. Z jednej strony chętnie zamieszkałaby u Macmillanów, bo byłaby wtedy w swojej ukochanej Kornwalii, ale z drugiej… tu nie było aż tak bezpiecznie jak w Oazie, poza tym byłaby dość mocno zależna od Macmillanów, no i musiałaby zrezygnować z udzielania korepetycji. Bo eliksiry mogła warzyć gdziekolwiek i przekazywać je Anthony’emu lub innym Zakonnikom, ale korepetycji na odległość prowadzić nie mogła.
Gdy spakowała do zaczarowanej torby wszystko, co uważała za potrzebne mogła pożegnać się z domem i opuścić go. Czuła smutek, bo żałowała, że nie może tu tak po prostu spokojnie mieszkać, ale dopóki wojna się nie skończy i listy gończe nie znikną z ulic, byłoby to skrajnie nierozsądne. Wyszli na zewnątrz, skąd było widać plażę i morze. To miejsce było naprawdę piękne, podobne do tego, w którym niegdyś dorastała, i jednocześnie zupełnie niepodobne do Oazy, mimo że tam też było morze i fale.
Spotkań z Anthonym na plaży było więcej niż jedno i dopiero po tym, jak się odezwała, zdała sobie z tego sprawę. Jakoś tak się złożyło, że los często lubił splatać ich ścieżki właśnie w sąsiedztwie morza. Pamiętała przecież moment, kiedy ponad rok temu wyłowił jej wianek podczas ostatniego festiwalu w Weymouth. Pamiętała też spotkanie na plaży z fluszkami, czy na tej w Tinworth. Wszystkie te spotkania z Macmillanem składały się na to, że stopniowo, ale nieuchronnie się w nim zakochiwała. Sama też się zarumieniła i umilkła, zadowalając się staniem obok niego i spoglądaniem w morze, jakby chciała zapisać ten widok w pamięci i móc go przywoływać w nadchodzących tygodniach, które spędzi w Oazie.
- Możemy lecieć – szepnęła nagle. Musieli jeszcze odwiedzić Tinworth. Poprosiła go więc, żeby teleportowali się właśnie na plaży w jej rodzinnej wiosce. Ona doskonale to miejsce znała i potrafiła je sobie wyobrazić, miała nadzieję, że on też pamiętał Tinworth na tyle dobrze, że bez problemu tam trafi. Spojrzała na morze i swój opuszczony domek po raz ostatni, po czym obróciła się w miejscu, wyobrażając sobie ten skrawek plaży Tinworth, gdzie kiedyś spacerowała z Anthonym. I gdy po chwili nieprzyjemnych doznań związanych z teleportacją otworzyła oczy, znowu widziała plażę i morze, podobne tym, które przed chwilą opuścili, ale jednocześnie inne. Dalej, na wydmach widziała pojedyncze domki charakterystyczne dla jej wioski. Gdyby mocniej wytężyła wzrok, dalej dostrzegłaby też ten, w którym niegdyś mieszkała. Jej serce zabiło szybciej, ale nie była pewna, czy ma odwagę podchodzić bliżej i sprawdzać, w jakim był stanie. Co, jeśli okazałoby się, że jest zupełnie zdemolowany? Albo że mieszkają tam obcy ludzie?
Zamiast tego rozejrzała się za Anthonym, mając nadzieję, że wylądował blisko i nie będzie musiała go długo szukać.
Kiedy Anthony pochwycił jej dłonie, a potem uniósł jej podbródek, przez jej ciało przebiegł lekki prąd, zwłaszcza gdy zieleń jej spojrzenia spotkała się z oczami jej nieodwzajemnionej miłości. Tak bardzo ją to poruszyło, że na chwilę aż zaniemówiła, a jej serce zaczęło szybciej bić w wątłej piersi, jakby wyrywając się ku Macmillanowi, który stał tak blisko, a jednocześnie był tak bardzo dla niej niedostępny. Pokiwała głową, przyjmując jego słowa do wiadomości, choć w głowie miała mętlik. Dlaczego jej głupie serce musiało zakochać się w żonatym mężczyźnie? Ale jego dobroć i opiekuńczość tak bardzo ją oczarowały, że trudno jej było tak po prostu przestać darzyć go uczuciem.
- Dobrze – szepnęła w końcu. Zawsze uważała że robi mniej niż inni Zakonnicy, bo nie walczyła, a tylko warzyła eliksiry, ale cieszyła się, że Anthony to doceniał. I że najwyraźniej nie przeszkadzało mu to, że odeszła z organizacji i wybrała życie w Oazie, bo nie potrafiła udźwignąć ciężaru bycia poszukiwaną. A kiedy pogłaskał ją po policzku, przez jej skórę znowu przeszedł prąd i na moment aż przymknęła powieki. Jego dotyk doprowadzał ją do szaleństwa, choć starała się to za wszelką cenę ukryć, byle nie domyślił się, że czuła do niego coś więcej niż tylko przyjaźń. Miała nadzieję, że nie słyszał przyspieszonego bicia jej serca, i była bardzo wdzięczna losowi za to, że najprawdopodobniej nie władał umiejętnością legilimencji i nie mógł zajrzeć w głąb jej umysłu. Chciałaby móc chociaż się do niego przytulić, ale zapewne byłoby to niestosowne, więc stała w miejscu, po prostu na niego patrząc i bez szemrania przyjmując to, co mówił, nie zaprzeczając już jego słowom ani nie umniejszając własnej wartości, do czego w depresji często miewała tendencje.
- Ja nie jestem Zakonniczką. Już nie – odezwała się tylko, choć wciąż czuła wyrzuty sumienia z powodu tego, że była takim tchórzem. Cóż, krew Leightonów była w niej dużo silniejsza niż krew Wrightów. – Ale cieszę się, mogąc pomagać tobie, twoim bliskim oraz innym, którzy potrzebują moich eliksirów i wiedzy. Dlatego ważne jest dla mnie to, co robię w Oazie, bo bez tego chyba bym tam zwariowała.
Trudno żyłoby jej się w zamknięciu i izolacji od normalnego życia, gdyby nie mogła wieść chociaż jego namiastki i pomagać tym, którzy tego potrzebowali. Walkę pozostawiała Zakonnikom, ona wolała warzyć lecznicze mikstury i udzielać korepetycji.
- Po prostu muszę się zastanowić. Pomyśleć nad tym, co byłoby lepszą opcją – rzekła. Z jednej strony chętnie zamieszkałaby u Macmillanów, bo byłaby wtedy w swojej ukochanej Kornwalii, ale z drugiej… tu nie było aż tak bezpiecznie jak w Oazie, poza tym byłaby dość mocno zależna od Macmillanów, no i musiałaby zrezygnować z udzielania korepetycji. Bo eliksiry mogła warzyć gdziekolwiek i przekazywać je Anthony’emu lub innym Zakonnikom, ale korepetycji na odległość prowadzić nie mogła.
Gdy spakowała do zaczarowanej torby wszystko, co uważała za potrzebne mogła pożegnać się z domem i opuścić go. Czuła smutek, bo żałowała, że nie może tu tak po prostu spokojnie mieszkać, ale dopóki wojna się nie skończy i listy gończe nie znikną z ulic, byłoby to skrajnie nierozsądne. Wyszli na zewnątrz, skąd było widać plażę i morze. To miejsce było naprawdę piękne, podobne do tego, w którym niegdyś dorastała, i jednocześnie zupełnie niepodobne do Oazy, mimo że tam też było morze i fale.
Spotkań z Anthonym na plaży było więcej niż jedno i dopiero po tym, jak się odezwała, zdała sobie z tego sprawę. Jakoś tak się złożyło, że los często lubił splatać ich ścieżki właśnie w sąsiedztwie morza. Pamiętała przecież moment, kiedy ponad rok temu wyłowił jej wianek podczas ostatniego festiwalu w Weymouth. Pamiętała też spotkanie na plaży z fluszkami, czy na tej w Tinworth. Wszystkie te spotkania z Macmillanem składały się na to, że stopniowo, ale nieuchronnie się w nim zakochiwała. Sama też się zarumieniła i umilkła, zadowalając się staniem obok niego i spoglądaniem w morze, jakby chciała zapisać ten widok w pamięci i móc go przywoływać w nadchodzących tygodniach, które spędzi w Oazie.
- Możemy lecieć – szepnęła nagle. Musieli jeszcze odwiedzić Tinworth. Poprosiła go więc, żeby teleportowali się właśnie na plaży w jej rodzinnej wiosce. Ona doskonale to miejsce znała i potrafiła je sobie wyobrazić, miała nadzieję, że on też pamiętał Tinworth na tyle dobrze, że bez problemu tam trafi. Spojrzała na morze i swój opuszczony domek po raz ostatni, po czym obróciła się w miejscu, wyobrażając sobie ten skrawek plaży Tinworth, gdzie kiedyś spacerowała z Anthonym. I gdy po chwili nieprzyjemnych doznań związanych z teleportacją otworzyła oczy, znowu widziała plażę i morze, podobne tym, które przed chwilą opuścili, ale jednocześnie inne. Dalej, na wydmach widziała pojedyncze domki charakterystyczne dla jej wioski. Gdyby mocniej wytężyła wzrok, dalej dostrzegłaby też ten, w którym niegdyś mieszkała. Jej serce zabiło szybciej, ale nie była pewna, czy ma odwagę podchodzić bliżej i sprawdzać, w jakim był stanie. Co, jeśli okazałoby się, że jest zupełnie zdemolowany? Albo że mieszkają tam obcy ludzie?
Zamiast tego rozejrzała się za Anthonym, mając nadzieję, że wylądował blisko i nie będzie musiała go długo szukać.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Uważnie obserwował blondynkę. Błądził wzrokiem po jej twarzy, starając się dojrzeć najmniejszy grymas, uśmiech, cokolwiek, co mogłoby posłużyć mu jako podpowiedź co do tego jak się czuła. Uśmiechnął się, kiedy przytaknęła ruchem głowy i ostatni raz pogłaskał kciukiem jej policzek. Patrząc tak na nią, nie był w stanie odczytać tego, co kłębiło się głęboko w jej głowie. Był nieświadomy jej uczuć i uznawał, że jej nagłe zaskoczenie spowodowane było jej wewnętrznym rozdarciem. Zbyt wiele martwiła się swoją wartością… a przecież nikt nie powinien porównywać się z drugimi osobami.
– Nie musisz być Zakonniczką, żeby być kimś ważnym dla społeczeństwa i dla tej wojny – odpowiedział w końcu.
Słysząc, że zaakceptowała fakt, że przynajmniej pomagała jemu i Macmillanom, uśmiechnął się szerzej. Miło było słyszeć, że przynajmniej co do tego się zgadzała. Kiwnął jej głową, bo rozumiał co chciała powiedzieć poza tym. Tworzenie eliksirów było (jak mu się zdawało) jak ostatni ratunek dla spokoju jej duszy. Dzięki temu czuła, że żyła. Nie zamierzał więc pośpieszać jej, jeżeli chodzi o decyzję co do tego czy powinna u nich pracować czy nie. Całkowicie rozumiał, że potrzebowała czasu. Decyzja była dla niej zapewne trudna, ale i ważna. A on był w stanie zaakceptować nawet odmowę, bez obrażania się.
– Przemyśl to dobrze i na spokojnie – podkreślił, bo uznał, że powinien. – Nie śpiesz się – dodał, klepiąc ją po dłoni, jak gdyby próbując dodać jej jeszcze więcej otuchy. Wierzył, że bez względu na to, co zamierzała wybrać, miała podjąć słuszną decyzję.
Niemniej, uważał że w Kornwalii, tuż przy polu walki (choć raczej bardziej na zapleczu), była w stanie zdziałać więcej. Tutejsi czarodzieje potrzebowali eliksirów wszelkiej maści. On także. W inny sposób nie byli w stanie bronić swojego terytorium. Ciągłe podróże do Oazy bywały wykańczające. A musieli zrobić cokolwiek było w ich mocy, żeby przechylić szalę na swoją stronę. Obecność panny Leighton wiele by dla niego znaczyła… ale oczywiście – znowu – nie chciał jej do niczego wykorzystywać. Za bardzo szanował jej umiejętności, wiedzę i po prostu ją jako osobę, żeby tak zrobić.
Oczekiwał jakiejś konkretnej odpowiedzi, jeżeli chodziło o jej nagłe wspomnienie plaży… ale takiego nie otrzymał. Zaskoczył się tym nagłym przemilczeniem tematu. Nie wiedział jak odebrać ciszę z jej strony. Był zakłopotany, a za tym pojawił się też natłok myśli. Co chciała przez to wszystko powiedzieć? Wciąż czerwienił się ze wstydu… ale widząc (nagle), że i ona to zrobiła… poczuł się wyjątkowo dziwnie. Spuścił na chwilę głowę i pogrążył się w kolejnych domysłach. Nie potrafił jednak określić tego, co przeszło przez jego umysł. Miał tyle pytań… ale wstydził się je zadać. Próbował powiedzieć cokolwiek, ale czym spróbował otworzyć usta, to od razu zmuszał się do zamilknięcia.
– Możemy lecieć – przytaknął, uznając że zmiana tematu i odejście było najlepszym rozwiązaniem. Deportował się tuż po niej.
Pojawił się kilkanaście kroków od niej, już w Tinworth. Nienawidził tego okropnego uczucia w pępku, więc machinalnie zaczął szukać jakiegoś oparcia, żeby tylko się nie wywrócić od zawrotu głowy.
Potem znowu spojrzał w stronę przyjaciółki… i znowu zaczął ją analizować. Różne pytania przechodziły mu po głowie… i nie wiedział od czego zacząć. Kwestia nagłego wypomnienia plaży cholernie zajmowała jego umysł. Nie potrafił odpuścić. Zwyczajnie nie potrafił.
– Charlene? – Zapytał niepewnie. – Co… co… co miałaś przed chwilą na myśli? – wydusił w końcu z siebie.
– Nie musisz być Zakonniczką, żeby być kimś ważnym dla społeczeństwa i dla tej wojny – odpowiedział w końcu.
Słysząc, że zaakceptowała fakt, że przynajmniej pomagała jemu i Macmillanom, uśmiechnął się szerzej. Miło było słyszeć, że przynajmniej co do tego się zgadzała. Kiwnął jej głową, bo rozumiał co chciała powiedzieć poza tym. Tworzenie eliksirów było (jak mu się zdawało) jak ostatni ratunek dla spokoju jej duszy. Dzięki temu czuła, że żyła. Nie zamierzał więc pośpieszać jej, jeżeli chodzi o decyzję co do tego czy powinna u nich pracować czy nie. Całkowicie rozumiał, że potrzebowała czasu. Decyzja była dla niej zapewne trudna, ale i ważna. A on był w stanie zaakceptować nawet odmowę, bez obrażania się.
– Przemyśl to dobrze i na spokojnie – podkreślił, bo uznał, że powinien. – Nie śpiesz się – dodał, klepiąc ją po dłoni, jak gdyby próbując dodać jej jeszcze więcej otuchy. Wierzył, że bez względu na to, co zamierzała wybrać, miała podjąć słuszną decyzję.
Niemniej, uważał że w Kornwalii, tuż przy polu walki (choć raczej bardziej na zapleczu), była w stanie zdziałać więcej. Tutejsi czarodzieje potrzebowali eliksirów wszelkiej maści. On także. W inny sposób nie byli w stanie bronić swojego terytorium. Ciągłe podróże do Oazy bywały wykańczające. A musieli zrobić cokolwiek było w ich mocy, żeby przechylić szalę na swoją stronę. Obecność panny Leighton wiele by dla niego znaczyła… ale oczywiście – znowu – nie chciał jej do niczego wykorzystywać. Za bardzo szanował jej umiejętności, wiedzę i po prostu ją jako osobę, żeby tak zrobić.
Oczekiwał jakiejś konkretnej odpowiedzi, jeżeli chodziło o jej nagłe wspomnienie plaży… ale takiego nie otrzymał. Zaskoczył się tym nagłym przemilczeniem tematu. Nie wiedział jak odebrać ciszę z jej strony. Był zakłopotany, a za tym pojawił się też natłok myśli. Co chciała przez to wszystko powiedzieć? Wciąż czerwienił się ze wstydu… ale widząc (nagle), że i ona to zrobiła… poczuł się wyjątkowo dziwnie. Spuścił na chwilę głowę i pogrążył się w kolejnych domysłach. Nie potrafił jednak określić tego, co przeszło przez jego umysł. Miał tyle pytań… ale wstydził się je zadać. Próbował powiedzieć cokolwiek, ale czym spróbował otworzyć usta, to od razu zmuszał się do zamilknięcia.
– Możemy lecieć – przytaknął, uznając że zmiana tematu i odejście było najlepszym rozwiązaniem. Deportował się tuż po niej.
Pojawił się kilkanaście kroków od niej, już w Tinworth. Nienawidził tego okropnego uczucia w pępku, więc machinalnie zaczął szukać jakiegoś oparcia, żeby tylko się nie wywrócić od zawrotu głowy.
Potem znowu spojrzał w stronę przyjaciółki… i znowu zaczął ją analizować. Różne pytania przechodziły mu po głowie… i nie wiedział od czego zacząć. Kwestia nagłego wypomnienia plaży cholernie zajmowała jego umysł. Nie potrafił odpuścić. Zwyczajnie nie potrafił.
– Charlene? – Zapytał niepewnie. – Co… co… co miałaś przed chwilą na myśli? – wydusił w końcu z siebie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie miewała czasem wyrzuty sumienia z powodu tego, że nie podołała roli Zakonniczki. Że była zbyt słaba i tchórzliwa, żeby to udźwignąć. Kiedyś, w bezpieczniejszych czasach mogła się łudzić, że to tylko zabawa w zbawianie w świata i niesienie pomocy ponad podziałami. Potem przyszła wojna i realne niebezpieczeństwo, uświadamiając jak wielkie konsekwencje miały podejmowane decyzje. I że ona przecież nigdy nie była jak inni Zakonnicy, nie miała w sobie odwagi i waleczności, a była tylko zwyczajną alchemiczką. Zrezygnowała z Zakonu i ukryła się w Oazie, ale czuła się winna, że była słaba i niewystarczająca. Żaden inny poszukiwany nie postąpił jak ona, nikt poza nią nie opuścił szeregów organizacji ani nie zamieszkał w Oazie na stałe.
- Może i nie muszę, ale pewnie niektórzy wciąż mają do mnie żal – westchnęła. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak było, zawiodła przecież ich wszystkich, no ale nigdy nie obiecywała swojej różdżki, a tylko eliksiry i wiedzę. Nie planowała walczyć ani kiedyś, ani teraz. Chciała po prostu przeżyć tę wojnę tak jak inni mieszkańcy Oazy, a przy okazji pomagała tak jak potrafiła. Warzyła eliksiry i dzieliła się wiedzą. Tyle mogła i chciała zrobić, to pomagało jej choć częściowo uporać się z poczuciem winy i zrehabilitować się w oczach swoich i innych. Lubiła czuć się potrzebna.
Te wszystkie drobne gesty Anthony’ego wywoływały w niej szybsze bicie serca. Miała nadzieję, że nie mógł tego w żaden sposób usłyszeć, wolała żeby nigdy nie dowiedział się o jej uczuciach. Liczyła też na to, że z czasem to zauroczenie jego osobą minie. Miał w końcu żonę i dziecko w drodze, nie powinna być w nim zakochana, ale trudno było tak po prostu powiedzieć sercu, żeby przestało się ku komuś wyrywać. Stojąc obok Anthony’ego i rozmyślając o tych wszystkich spotkaniach na plaży w głębi duszy pragnęła, by znowu się do niej przysunął i żeby nie ograniczał się tylko do głaskania jej po dłoni czy po policzku. Przez ułamek sekundy marzyła o tym, żeby ją pocałował, i żeby zakończyć to niedorzeczne pragnienie, podjęła decyzję o teleportacji do Tinworth, gdzie zmaterializowała się pierwsza, znajdując się na plaży. Jednej z tych, na których kiedyś się spotkali.
Wiatr targał jej włosy, wciąż pozostające w zmienionym zaklęciem kolorze. Serduszko dla odmiany wypełniło uczucie nostalgii i tęsknoty za dawnym, utraconym życiem, które nie miało już nigdy powrócić, nie w takim samym kształcie. Bo nawet jeśli wojna się skończy i ona i jej rodzina ją przeżyją, to nigdy nie spotkają się w komplecie, było to niemożliwe, skoro Vera nie żyła.
Dostrzegła Anthony’ego i ruszyła w jego stronę, a wilgotny piach miękko uginał się pod podeszwami jej butów, skrzypiąc w charakterystyczny sposób. W dzieciństwie każdego dnia biegała po tym piachu wraz z rodzeństwem, korzystając z beztroski niewinnego dorastania. I choć krajobraz wyglądał niemal dokładnie tak samo jak wtedy, jej życie całkowicie się zmieniło.
Gdy wypowiedział jej imię zadarła głowę do góry, by spojrzeć na niego uważniej, przez chwilę analizowała jego słowa, nie spodziewając się, że będzie drążyć jej wcześniejszą niewinną wspominkę. Dlaczego to robił? Czy to możliwe, że zaczynał się czegoś domyślać? Ta myśl ją wystraszyła, ale miała nadzieję, że niczego nie podejrzewał.
- Nic… To znaczy, ja po prostu… Na widok znajomego, dawno nie widzianego i stęsknionego krajobrazu wzięło mnie na nostalgię i wspominanie tych dawnych, lepszych czasów… No wiesz, czasów w których nie byliśmy poszukiwani i każde z nas wiodło normalne życie – próbowała wyjaśnić, może nieco pokrętnie i tylko częściowo zgodnie z prawdą, bo przemilczała fakt, że wspominanie spotkań na plaży miało jeszcze dodatkowy, głębszy wymiar związany z tym, że z każdym kolejnym spotkaniem z Macmillanem coraz mocniej się w nim zakochiwała, i podczas dłużących się miesięcy w Oazie pielęgnowała te piękne wspomnienia. Ale może niepotrzebnie do tego nawiązała? Nie powinna była w ogóle wspominać o dawnych spotkaniach na plaży, po prostu jej się to wymsknęło. – Wtedy wszystko było inaczej. Mogłam swobodnie bywać w Kornwalii bez cienia lęku, że ktoś mnie rozpozna i wyda. Teraz muszę mieszkać w Oazie i widzę znajome krajobrazy po raz pierwszy od maja.
Westchnęła i wzruszyła ramionami, po czym poprawiła włosy, niby swoje, a jednak nieswoje, bo pozbawione naturalnego pszenicznego koloru. Dla bezpieczeństwa wolała jak najmniej przypominać osobę z listu gończego.
- Chodźmy, chcę znaleźć groby sióstr póki jeszcze jest w miarę jasno. – W październiku słońce zachodziło wcześniej, dni stawały się coraz krótsze. Wcześniej sporo im zeszło czasu w jej domku, ale chciała jeszcze odwiedzić cmentarz w Tinworth, szczęśliwie dla nich położony na obrzeżach wioski, dokąd mogli dotrzeć rzadko uczęszczanymi ścieżkami. Charlie dobrze znała drogę, w końcu wychowała się w tej miejscowości i choć od kilku lat w niej nie mieszkała, nadal potrafiła się po niej dobrze poruszać. Zachowywała jednak ostrożność i całe jej ciało spinało się w stresie, ilekroć gdzieś w oddali dostrzegła inną ludzką sylwetkę. Ale w końcu pomyślnie dotarli do niedużego cmentarza, gdzie Charlie poprowadziła Macmillana ku dwóm położonym obok siebie kamiennym płytom, na których wyryte były dane jej sióstr. Ostatni raz była tutaj w maju. Na grobach nie było żadnych kwiatów, ale teraz nie miał kto ich odwiedzać, skoro ich rodzice i brat byli za granicą, a Charlie miesiącami ukrywała się w Oazie.
- Tak bardzo za nimi tęsknię – wyznała cicho, czując jak pod jej powiekami zbierają się łzy. Vera i Helen były zdecydowanie zbyt młode na to, by umierać, ale przewrotny los postanowił inaczej. – Za kilka dni minie rok, jak nie ma Very. – Choć dopiero w marcu dowiedziała się o jej śmierci, wcześniej Vera pozostawała zaginiona. Do samego końca pragnęła wierzyć, że siostra odnajdzie się żywa, ale tak się nie stało.
Wyczarowała dwa bukiety kwiatów, które złożyła przy obu płytach. Wiedziała jednak, że dla bezpieczeństwa nie mogli pozostawać tu zbyt długo. W pobliżu nie było nikogo poza nimi, ale i tak nie czuła się bezpiecznie.
- Może i nie muszę, ale pewnie niektórzy wciąż mają do mnie żal – westchnęła. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak było, zawiodła przecież ich wszystkich, no ale nigdy nie obiecywała swojej różdżki, a tylko eliksiry i wiedzę. Nie planowała walczyć ani kiedyś, ani teraz. Chciała po prostu przeżyć tę wojnę tak jak inni mieszkańcy Oazy, a przy okazji pomagała tak jak potrafiła. Warzyła eliksiry i dzieliła się wiedzą. Tyle mogła i chciała zrobić, to pomagało jej choć częściowo uporać się z poczuciem winy i zrehabilitować się w oczach swoich i innych. Lubiła czuć się potrzebna.
Te wszystkie drobne gesty Anthony’ego wywoływały w niej szybsze bicie serca. Miała nadzieję, że nie mógł tego w żaden sposób usłyszeć, wolała żeby nigdy nie dowiedział się o jej uczuciach. Liczyła też na to, że z czasem to zauroczenie jego osobą minie. Miał w końcu żonę i dziecko w drodze, nie powinna być w nim zakochana, ale trudno było tak po prostu powiedzieć sercu, żeby przestało się ku komuś wyrywać. Stojąc obok Anthony’ego i rozmyślając o tych wszystkich spotkaniach na plaży w głębi duszy pragnęła, by znowu się do niej przysunął i żeby nie ograniczał się tylko do głaskania jej po dłoni czy po policzku. Przez ułamek sekundy marzyła o tym, żeby ją pocałował, i żeby zakończyć to niedorzeczne pragnienie, podjęła decyzję o teleportacji do Tinworth, gdzie zmaterializowała się pierwsza, znajdując się na plaży. Jednej z tych, na których kiedyś się spotkali.
Wiatr targał jej włosy, wciąż pozostające w zmienionym zaklęciem kolorze. Serduszko dla odmiany wypełniło uczucie nostalgii i tęsknoty za dawnym, utraconym życiem, które nie miało już nigdy powrócić, nie w takim samym kształcie. Bo nawet jeśli wojna się skończy i ona i jej rodzina ją przeżyją, to nigdy nie spotkają się w komplecie, było to niemożliwe, skoro Vera nie żyła.
Dostrzegła Anthony’ego i ruszyła w jego stronę, a wilgotny piach miękko uginał się pod podeszwami jej butów, skrzypiąc w charakterystyczny sposób. W dzieciństwie każdego dnia biegała po tym piachu wraz z rodzeństwem, korzystając z beztroski niewinnego dorastania. I choć krajobraz wyglądał niemal dokładnie tak samo jak wtedy, jej życie całkowicie się zmieniło.
Gdy wypowiedział jej imię zadarła głowę do góry, by spojrzeć na niego uważniej, przez chwilę analizowała jego słowa, nie spodziewając się, że będzie drążyć jej wcześniejszą niewinną wspominkę. Dlaczego to robił? Czy to możliwe, że zaczynał się czegoś domyślać? Ta myśl ją wystraszyła, ale miała nadzieję, że niczego nie podejrzewał.
- Nic… To znaczy, ja po prostu… Na widok znajomego, dawno nie widzianego i stęsknionego krajobrazu wzięło mnie na nostalgię i wspominanie tych dawnych, lepszych czasów… No wiesz, czasów w których nie byliśmy poszukiwani i każde z nas wiodło normalne życie – próbowała wyjaśnić, może nieco pokrętnie i tylko częściowo zgodnie z prawdą, bo przemilczała fakt, że wspominanie spotkań na plaży miało jeszcze dodatkowy, głębszy wymiar związany z tym, że z każdym kolejnym spotkaniem z Macmillanem coraz mocniej się w nim zakochiwała, i podczas dłużących się miesięcy w Oazie pielęgnowała te piękne wspomnienia. Ale może niepotrzebnie do tego nawiązała? Nie powinna była w ogóle wspominać o dawnych spotkaniach na plaży, po prostu jej się to wymsknęło. – Wtedy wszystko było inaczej. Mogłam swobodnie bywać w Kornwalii bez cienia lęku, że ktoś mnie rozpozna i wyda. Teraz muszę mieszkać w Oazie i widzę znajome krajobrazy po raz pierwszy od maja.
Westchnęła i wzruszyła ramionami, po czym poprawiła włosy, niby swoje, a jednak nieswoje, bo pozbawione naturalnego pszenicznego koloru. Dla bezpieczeństwa wolała jak najmniej przypominać osobę z listu gończego.
- Chodźmy, chcę znaleźć groby sióstr póki jeszcze jest w miarę jasno. – W październiku słońce zachodziło wcześniej, dni stawały się coraz krótsze. Wcześniej sporo im zeszło czasu w jej domku, ale chciała jeszcze odwiedzić cmentarz w Tinworth, szczęśliwie dla nich położony na obrzeżach wioski, dokąd mogli dotrzeć rzadko uczęszczanymi ścieżkami. Charlie dobrze znała drogę, w końcu wychowała się w tej miejscowości i choć od kilku lat w niej nie mieszkała, nadal potrafiła się po niej dobrze poruszać. Zachowywała jednak ostrożność i całe jej ciało spinało się w stresie, ilekroć gdzieś w oddali dostrzegła inną ludzką sylwetkę. Ale w końcu pomyślnie dotarli do niedużego cmentarza, gdzie Charlie poprowadziła Macmillana ku dwóm położonym obok siebie kamiennym płytom, na których wyryte były dane jej sióstr. Ostatni raz była tutaj w maju. Na grobach nie było żadnych kwiatów, ale teraz nie miał kto ich odwiedzać, skoro ich rodzice i brat byli za granicą, a Charlie miesiącami ukrywała się w Oazie.
- Tak bardzo za nimi tęsknię – wyznała cicho, czując jak pod jej powiekami zbierają się łzy. Vera i Helen były zdecydowanie zbyt młode na to, by umierać, ale przewrotny los postanowił inaczej. – Za kilka dni minie rok, jak nie ma Very. – Choć dopiero w marcu dowiedziała się o jej śmierci, wcześniej Vera pozostawała zaginiona. Do samego końca pragnęła wierzyć, że siostra odnajdzie się żywa, ale tak się nie stało.
Wyczarowała dwa bukiety kwiatów, które złożyła przy obu płytach. Wiedziała jednak, że dla bezpieczeństwa nie mogli pozostawać tu zbyt długo. W pobliżu nie było nikogo poza nimi, ale i tak nie czuła się bezpiecznie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nie rozumiał skąd miała w sobie tyle niepewności i dlaczego myślała o sobie tak źle. Uśmiechnął się, ale nie prześmiewczo. Chciał dać znać, subtelnie, że zwyczajnie się myliła. I to bardzo. Pokręcił za tym głową i zacmokał na głos.
– Nikt nie ma do ciebie żalu – odpowiedział pewnie. Nie znał nikogo z Zakonu, kto cokolwiek by skomentował jej rezygnację z organizacji w negatywny sposób. Była w Oazie, służyła dla dobra innych, ludzi którzy sprzeciwili się fałszywemu rządowi Malfoya. Nikt nie zamierzał jej przecież do niczego zmuszać. – Naprawdę – zapewnił ją, bo podejrzewał, że Charlene zapewne miała temu zaraz zaprzeczyć.
Jego gesty nie miały na celu niczego innego niż dać jej do wiadomości to, że powinna być pewniejsza. Czarne myśli potrafiły zmącić każdego.
Był też otwarty na to, żeby zwyczajnie przeniosła się do Kornwalii, gdyby tylko miało jej to pomóc w poprawieniu samopoczucia. Być może na miejscu, w Puddlemere mogłaby spełnić się zarówno jako alchemiczka. Przy tym nie miałaby (jak się mu zdawało) wrażenia zamknięcia.
W Tinworth, już po teleportacji, zaczął myśleć nad tym, co być może chciała mu powiedzieć, ale nie powiedziała. Bo dlaczego wspominałaby plażę? Coś musiała pomyśleć, przypomnieć sobie… albo sam już nie wiedział o co mogło chodzić. Martwił się mimo wszystko. Być może bezpodstawnie, ale biorąc pod uwagę jej nastrój – nie mógł mieć innych myśli.
– Och… – zareagował westchnieniem, kiedy wyjaśniła mu o co chodziło. – Kiedyś to było – skomentował jedynie, uśmiechając się przy tym rozbawiony. Niemniej, jego życie nie było aż tak „normalne” nawet przed listami gończymi. Miał swoje problemy z przeszłością, z którymi nie potrafił się zwyczajnie pogodzić. Rozumiał jednak, co Charlene (prawdopodobnie) miała na myśli. – Tak… Bez czarnoksiężników w pobliżu – zaśmiał się. – Chociaż i pytanie na ile wtedy byliśmy wszyscy bezpieczni – dodał, pamiętając że czarownica była w Zakonie zanim on do niego dołączyć. – Być może teraz, kiedy wszystko zostało postawione niczym kawa na ławę mimo wszystko wiemy komu możemy zaufać a komu nie… choć oczywiście ma to swoje minusy.
Selwynowie, na przykład, choć nie wszyscy, byli zatajonymi zdrajcami. Nikt nie spodziewał się, że opowiedzą się po stronie przeklętego Malfoya; że wydziedziczą i Alexandra, i Isabellę.
Kiwnął jej głową, kiedy wyraziła chęć pójścia w stronę grobu sióstr. Szedł obok niej i uważnie rozglądał się za wszelkim niebezpieczeństwem. W dłoni wciąż miał różdżkę, którą był gotów użyć niemal natychmiast.
– Całkiem to rozumiem – odpowiedział, kiedy wyznała, że tęskni. I on tęsknił za kilkoma osobami, które stracił. – Ale zawsze masz jeszcze pozostałą rodzinę – dodał, mając na myśli i rodziców, ale i Wrightów z którymi była związana.
Później w milczeniu przyglądał się bukietowi złożonemu na grobie i zdał sobie sprawę, że dawno nie był na grobie swojej dawnej miłości… i że jednocześnie nie będzie w stanie odwiedzić go w najbliższym czasie. Strach było pomyśleć, co miało się stać z jej miejscem spoczynku, kiedy ten znajdował się w Londynie. Położył jedynie dłoń na barku panny Leighton, próbując dodać jej choć trochę otuchy.
– Nikt nie ma do ciebie żalu – odpowiedział pewnie. Nie znał nikogo z Zakonu, kto cokolwiek by skomentował jej rezygnację z organizacji w negatywny sposób. Była w Oazie, służyła dla dobra innych, ludzi którzy sprzeciwili się fałszywemu rządowi Malfoya. Nikt nie zamierzał jej przecież do niczego zmuszać. – Naprawdę – zapewnił ją, bo podejrzewał, że Charlene zapewne miała temu zaraz zaprzeczyć.
Jego gesty nie miały na celu niczego innego niż dać jej do wiadomości to, że powinna być pewniejsza. Czarne myśli potrafiły zmącić każdego.
Był też otwarty na to, żeby zwyczajnie przeniosła się do Kornwalii, gdyby tylko miało jej to pomóc w poprawieniu samopoczucia. Być może na miejscu, w Puddlemere mogłaby spełnić się zarówno jako alchemiczka. Przy tym nie miałaby (jak się mu zdawało) wrażenia zamknięcia.
W Tinworth, już po teleportacji, zaczął myśleć nad tym, co być może chciała mu powiedzieć, ale nie powiedziała. Bo dlaczego wspominałaby plażę? Coś musiała pomyśleć, przypomnieć sobie… albo sam już nie wiedział o co mogło chodzić. Martwił się mimo wszystko. Być może bezpodstawnie, ale biorąc pod uwagę jej nastrój – nie mógł mieć innych myśli.
– Och… – zareagował westchnieniem, kiedy wyjaśniła mu o co chodziło. – Kiedyś to było – skomentował jedynie, uśmiechając się przy tym rozbawiony. Niemniej, jego życie nie było aż tak „normalne” nawet przed listami gończymi. Miał swoje problemy z przeszłością, z którymi nie potrafił się zwyczajnie pogodzić. Rozumiał jednak, co Charlene (prawdopodobnie) miała na myśli. – Tak… Bez czarnoksiężników w pobliżu – zaśmiał się. – Chociaż i pytanie na ile wtedy byliśmy wszyscy bezpieczni – dodał, pamiętając że czarownica była w Zakonie zanim on do niego dołączyć. – Być może teraz, kiedy wszystko zostało postawione niczym kawa na ławę mimo wszystko wiemy komu możemy zaufać a komu nie… choć oczywiście ma to swoje minusy.
Selwynowie, na przykład, choć nie wszyscy, byli zatajonymi zdrajcami. Nikt nie spodziewał się, że opowiedzą się po stronie przeklętego Malfoya; że wydziedziczą i Alexandra, i Isabellę.
Kiwnął jej głową, kiedy wyraziła chęć pójścia w stronę grobu sióstr. Szedł obok niej i uważnie rozglądał się za wszelkim niebezpieczeństwem. W dłoni wciąż miał różdżkę, którą był gotów użyć niemal natychmiast.
– Całkiem to rozumiem – odpowiedział, kiedy wyznała, że tęskni. I on tęsknił za kilkoma osobami, które stracił. – Ale zawsze masz jeszcze pozostałą rodzinę – dodał, mając na myśli i rodziców, ale i Wrightów z którymi była związana.
Później w milczeniu przyglądał się bukietowi złożonemu na grobie i zdał sobie sprawę, że dawno nie był na grobie swojej dawnej miłości… i że jednocześnie nie będzie w stanie odwiedzić go w najbliższym czasie. Strach było pomyśleć, co miało się stać z jej miejscem spoczynku, kiedy ten znajdował się w Londynie. Położył jedynie dłoń na barku panny Leighton, próbując dodać jej choć trochę otuchy.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Okolice domu
Szybka odpowiedź