Kres
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Przed domem
Kres to bardzo stara magiczna posiadłość, do której prowadzi tylko jedna, wiejska droga. Dotyk czasu bardzo mocno odcisnął się na całym terenie, jednak miejsce ma również w sobie coś wyjątkowego - jest jedynym w okolicy miejscem, w którym rosną drzewa, prawdopodobnie posadzone przez czarodziejów, którzy kiedyś to miejsce zamieszkiwali. Niestety nie zachowały się bezpośrednie ślady przeszłości Kresu, a po latach przestały działać również zabezpieczające zaklęcia. Całość posesji jest otoczona płotem, a zawiera się w niej murowana szopa oraz nieduży dwupiętrowy domek z pomalowanej na biało cegły. Znajduje się na tyle blisko morza, że w ciszy słychać szum fal. Ogrodzenie wymaga restauracji, zaś ogród - bardzo długiego pielenia.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Marcella już sama nie wiedziała czy wyrywa ogrodowe chwasty czy może jakieś nie do końca rozwinięte kwiatki, ale zarośnięty ogród wymagał wiele pracy. Nie wiedziała jak wiele czasu minęło od kiedy ostatni raz ktoś zamieszkiwał Kres, jednak drzewa w okolicy wskazywały, że musiały zostać tu posadzone naprawdę dawno. A naturalnie nie występowały na wybrzeżu. Nawet ogrodzenie wymagało renowacji, jednak były sprawy ważne i ważniejsze. Przede wszystkim musiała skupić się na ochronie - w dzisiejszych czasach mogło to być nawet ważniejsze niż odmalowane ściany i nowe belki w płocie. Przede wszystkim zaklęcia - one były ważne. Najlepiej jest skryć się przed niepożądanymi oczyma, gdzieś daleko i bardzo głęboko. Ale przede wszystkim musiała znowu aktywować zaklęcia, które chroniły dom przed okiem mugoli. Przyciągał on sporo uwagi, nie pasował do ogólnego klimatu tego miejsca, a niedaleko majaczyła latarnia morska, nadal odwiedzana przez jej pracowników. Nakładanie zaklęcia Repello Mugoletum zajmowało naprawdę długo - ogród był spory, choć dom w porównaniu maleńki. Musiała przejść wokół ogrodzenia, zostawiając po sobie sznurek zaklęcia. I zajęło jej to dużo czasu, upewnienie się, że każdy kąt został ukryty i na pewno nikt nie wtrąci się na teren jej domu. Nikt nie przyjedzie tu samochodem i nie zacznie węszyć. To byłaby całkiem nieprzyjemne doświadczenie. A płot był długi, bo choć dom był raczej z kategorii tych starszych i mniejszych, to teren wokół niego już był całkiem rozległy i wymagał naprawdę dużo pracy. Musiała uważać na każdy kąt. Każdy niewielki spadek terenu musiał zostać pokryty zaklęciem, by nie było w nim dziur. Zasłona musiała być idealna. Wszystkie drzewa wokół schowane za magiczną barierą. Aż ciekawiło ją jak długo zajęło zakładanie takiego zaklęcia na Hogwart, który przecież był ogromny. Naprawdę wielki, w porównaniu z posesją Marcelli właściwie jakby go nie było. Skończyła, gdy znów wróciła do bramy i wycelowała różdżkę w nią samą, po czym wypowiedziała inkantację jeszcze raz. Teraz już musiało być bezpiecznie.
| nakładam Repello Mugoletum
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Nie wahała się, gdy dostała wiadomość od Marcelli, na którą prędko skreśliła odpowiedź - przybędzie pomóc z zabezpieczeniami. Wszyscy potrzebowali ich teraz bardzo mocno, sytuacja z Londynu nie musiała powtórzyć się w innych miejscach i Lovegood miała szczerą nadzieję, że zaklęcia oraz pułapki udaremnią choć trochę z wysiłków prześladowców. Dostrzegła Zakonniczkę przed domem, domyślając się, że nie próżnowała.
- Cześć, Marcy - przywitała się spokojnie, wyjątkowo beztrosko zachwycając się wiosną. Gdyby nie dostrzegała tych szczegółów, drobnych zielonych liści, miękkiej trawy, piękna pory roku - pogrążyłaby się chyba w ogromnej rozpaczy. Nie mogła sobie na to pozwolić, gdy tak wiele ludzi potrzebowało wsparcia, gdy ona sama musiała działać, by przeżyć to wszystko. - To mimo wszystko piękna wiosna. Lubisz się czasem gubić? - zapytała cicho, rozglądając się wokół. Miała gdzie nałożyć to zaklęcie. Postanowiła zacząć od razu, czując, że to dobry moment. Abscondens. Kucnęła i dotknęła końcem różdżki ziemi, prawie wbijając w nią drewno, ozdobione piórkami - były świetną przynętą i zabawką dla zwierzaków w lecznicy; podnosiła się powoli, skoncentrowana na rozprowadzeniu czaru na większy obszar. Powoli stawiała kroki, wzrokiem przeczesując dokładnie otoczenie, które nie było jej dobrze znane, ale nie stanowiło to absolutnie żadnej przeszkody. Krok po kroku, gest po geście, cal po calu rozwijała niewidzialne ściany i ślepe zaułki, mające utrudnić przeciwnikom przedostanie się do Kresu. Błądziła myślami wśród tych korytarzy, widząc je oczyma wyobraźni, pozwalała ścianom znikać i pojawiać się gdzieś indziej, blokować to, co wydawało się otwarte; sama, jakimś cudem, nie gubiła się we własnym dziele. Nie liczyła czasu, idąc dalej, ostrożnie i powoli, cierpliwie roztaczając labirynt coraz dalej, tu zahaczając o drzewo, tam dociągając do płotu. Odetchnęła, gdy udało jej się zakończyć starania. Wymagało to naprawdę wiele zaangażowania.
- Może nie widzisz, ale masz tu labirynt - oznajmiła, kłaniając się lekko i zwiewnie. - Umiem też zrobić ruchome piaski. I Zemstę Płomyka, we wnętrzach - bardzo przydatne, ciężko skupić się na czymkolwiek, kiedy atakuje cię martwa natura - powiedziała w zamyśleniu.
| Abscondens
- Cześć, Marcy - przywitała się spokojnie, wyjątkowo beztrosko zachwycając się wiosną. Gdyby nie dostrzegała tych szczegółów, drobnych zielonych liści, miękkiej trawy, piękna pory roku - pogrążyłaby się chyba w ogromnej rozpaczy. Nie mogła sobie na to pozwolić, gdy tak wiele ludzi potrzebowało wsparcia, gdy ona sama musiała działać, by przeżyć to wszystko. - To mimo wszystko piękna wiosna. Lubisz się czasem gubić? - zapytała cicho, rozglądając się wokół. Miała gdzie nałożyć to zaklęcie. Postanowiła zacząć od razu, czując, że to dobry moment. Abscondens. Kucnęła i dotknęła końcem różdżki ziemi, prawie wbijając w nią drewno, ozdobione piórkami - były świetną przynętą i zabawką dla zwierzaków w lecznicy; podnosiła się powoli, skoncentrowana na rozprowadzeniu czaru na większy obszar. Powoli stawiała kroki, wzrokiem przeczesując dokładnie otoczenie, które nie było jej dobrze znane, ale nie stanowiło to absolutnie żadnej przeszkody. Krok po kroku, gest po geście, cal po calu rozwijała niewidzialne ściany i ślepe zaułki, mające utrudnić przeciwnikom przedostanie się do Kresu. Błądziła myślami wśród tych korytarzy, widząc je oczyma wyobraźni, pozwalała ścianom znikać i pojawiać się gdzieś indziej, blokować to, co wydawało się otwarte; sama, jakimś cudem, nie gubiła się we własnym dziele. Nie liczyła czasu, idąc dalej, ostrożnie i powoli, cierpliwie roztaczając labirynt coraz dalej, tu zahaczając o drzewo, tam dociągając do płotu. Odetchnęła, gdy udało jej się zakończyć starania. Wymagało to naprawdę wiele zaangażowania.
- Może nie widzisz, ale masz tu labirynt - oznajmiła, kłaniając się lekko i zwiewnie. - Umiem też zrobić ruchome piaski. I Zemstę Płomyka, we wnętrzach - bardzo przydatne, ciężko skupić się na czymkolwiek, kiedy atakuje cię martwa natura - powiedziała w zamyśleniu.
| Abscondens
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Była bardzo wdzięczna Susanne, że zgłosiła się do pomocy, ale sam fakt, jak kobiecie łatwo udało się dostać na miejsce już mówiło, że zdecydowanie potrzebowała większej ochrony. Już dawno wietrzyła, że będzie miała problemy. Po krótkiej akcji w Azkabanie zaczynała być coraz bardziej ostrożna, chociaż z drugiej strony mogła uznać sytuację wojenną za namiastkę jakiegoś rodzaju farta. Można było powiedzieć, że przez akcje Ministerstwa sprawa włamania do Gringotta przeszła bokiem. Co nie zmieniało faktu, że wolała się ubezpieczyć i nie liczyć na to, że w końcu po nią przyjdą. Chociaż po nią to akurat mały problem - gorzej, kiedy spróbują zaatakować jej siostrę. Dzisiaj nie mogła mieć pewności, że tak się nie stanie.
Odwróciła się do Susanne, widząc, jak bezbarwna siateczka jej poprzedniego zaklęcia rozpościera się nad całą rezydencją. Teraz mugole nie powinni już sprawiać żadnego problemu. - Witaj. - Zerknęła kątem oka w stronę koleżanki i uśmiechnęła się pogodnie. - Kiedy jesteśmy daleko jest naprawdę piękna. Mam nadzieję, że to się nie zmieni. Widziałaś wiśnie? Pięknie kwitną, pomimo tej okropnej zimy. - Może z nimi też tak będzie? Pomimo trwających burz i chłodu dzisiejszego świata, pokój również w końcu zakwitnie? - Jak Ci się tu podoba? Długo wybierałam odpowiednie miejsce. - przyznała. Nim znalazła ten dom minęło bardzo dużo czasu - bardzo wiele domków. Jednak oczywiście, że wybrała swoją ukochaną Szkocję, która wydawała się bardziej odległa. Rozejrzała się dokładnie. Nie widziała tutaj żadnego labiryntu, jednak wierzyła, że naprawdę tutaj jest. Sue w końcu była świetna w transmutacji. - Będziesz musiała mi to kiedyś pokazać. W sensie jak to robić. Ale może najpierw podstawy. Możesz zacząć z ruchomymi piaskami, ja spróbuję obronnych.
Wiedziała, że zajmie im to więcej czasu, a do herbaty będą mogły zasiąść pewnie o zachodzie słońca. Zamiast tego Marcella powoli zaczęła znowu maszerować wzdłuż swojego płotu, pozwalając, by nitki świetlistej magii otaczały każdy kąt, zaplatając się w maleńkie oka niczym w rybackiej sieci. Ta ułożyła się na każdym źdźble trawy, na każdym kamiennym kafelku, nawet przeniknęła przez ściany domu i oplotła panele, dywany. Skupienie na tym zaklęciu nie było jednak najtrudniejsze - skończyła całkiem szybko.
| Cave Inimicum
Odwróciła się do Susanne, widząc, jak bezbarwna siateczka jej poprzedniego zaklęcia rozpościera się nad całą rezydencją. Teraz mugole nie powinni już sprawiać żadnego problemu. - Witaj. - Zerknęła kątem oka w stronę koleżanki i uśmiechnęła się pogodnie. - Kiedy jesteśmy daleko jest naprawdę piękna. Mam nadzieję, że to się nie zmieni. Widziałaś wiśnie? Pięknie kwitną, pomimo tej okropnej zimy. - Może z nimi też tak będzie? Pomimo trwających burz i chłodu dzisiejszego świata, pokój również w końcu zakwitnie? - Jak Ci się tu podoba? Długo wybierałam odpowiednie miejsce. - przyznała. Nim znalazła ten dom minęło bardzo dużo czasu - bardzo wiele domków. Jednak oczywiście, że wybrała swoją ukochaną Szkocję, która wydawała się bardziej odległa. Rozejrzała się dokładnie. Nie widziała tutaj żadnego labiryntu, jednak wierzyła, że naprawdę tutaj jest. Sue w końcu była świetna w transmutacji. - Będziesz musiała mi to kiedyś pokazać. W sensie jak to robić. Ale może najpierw podstawy. Możesz zacząć z ruchomymi piaskami, ja spróbuję obronnych.
Wiedziała, że zajmie im to więcej czasu, a do herbaty będą mogły zasiąść pewnie o zachodzie słońca. Zamiast tego Marcella powoli zaczęła znowu maszerować wzdłuż swojego płotu, pozwalając, by nitki świetlistej magii otaczały każdy kąt, zaplatając się w maleńkie oka niczym w rybackiej sieci. Ta ułożyła się na każdym źdźble trawy, na każdym kamiennym kafelku, nawet przeniknęła przez ściany domu i oplotła panele, dywany. Skupienie na tym zaklęciu nie było jednak najtrudniejsze - skończyła całkiem szybko.
| Cave Inimicum
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Jeśli w zakres "łatwo" wliczało się kluczenie wokół oraz długi spacer - Susanne z pewnością dostała się tu łatwo. Nie miała nic przeciwko błądzeniu, zaś wskazówki podane przez Marcy wyłapywała z otoczenia z ciekawością, co rusz badając kolejne połacie terenu, zupełnie niezrażona chwilowymi niepowodzeniami. Okolica była piękna, dzika, daleka od wojennych zawieruch; jako miłośniczka przyrody, panna Lovegood miała ochotę sprawdzić każdy zakątek, lecz powstrzymała się, ostatecznie docierając do celu. Nie był to dla niej problem, bo zwyczajnie lubiła przebywać na otwartych przestrzeniach i zapatrywać w wyjątkowych widokach.
- Im dalej tym łatwiej ją dostrzec - przyznała, bo gdy czarne myśli nie zajmowały głowy tak, jak w centrum całego piekła, kolory potrafiły wedrzeć się w te mroczne tło i rozproszyć na chwilę nieprzyjemne chmury. Każdy moment beztroski był niesamowicie cenny w tych okolicznościach. Przynajmniej ona potrafiła je doceniać. - Jest pięknie, choć podczas spaceru fascynowało mnie, gdzie podziały się wszystkie drzewa - dopiero teraz widzę, że przywędrowały tutaj, do was - uśmiechnęła się lekko, rozglądając po gałęziach, na dłużej zatrzymując wzrok na wspomnianych wiśniach. - Kocham ten spokój i szum fal, mogłabym patrzeć na nie godzinami - tak było, ślady zanikające na brzegu, nawet krzyki mew, od zawsze wydawało jej się, że to idealne warunki do przemyśleń, zwłaszcza w szare, pochmurne dni. Morzu mogła oddawać swoje zmartwienia i nigdy nie wychodziła z tego układu niezadowolona, nieważne czy układała je w krzyk czy płynące cicho łzy, słone jak morska woda. - Wybrałaś idealnie. Czuję, że będę was odwiedzać, jeśli nie będziesz miała nic przeciwko - zaproponowała, już czując więź z okolicą.
- Pokażę - kiwnęła głową, pozwalając włosom rozsypać się na wietrze w białej aureoli - transmutacja to dziecko czasu i cierpliwości, ale nigdy nie jest za późno na podstawy - obiecała, już rozglądając się za najlepszym miejscem do rozpoczęcia kolejnego czaru. Jego zasięg był spory, musiała to dobrze przemyśleć, jak najlepiej wykorzystując potencjał terenu i samego zaklęcia - podeszła więc do frontowych drzwi, od których odliczyła pięć metrów do środka okręgu, po prostej linii idąc kolejne pięć. Głowa opadła lekko w bok, gdy Sue oceniała, czy w ten sposób nie pominie ważnego kawałka przestrzeni, lecz wyglądało na to, że wybrała dobre miejsce. Kiwnęła więc na potwierdzenie głową i ruszyła do środka kręgu, by tam rozpocząć nakładanie Duna. Ze spokojem prowadziła różdżkę, powoli rozlewając czar na podłożu, ze skupieniem poszerzała obszar, sięgając dalej i dalej, aż nie osiągnęła maksymalnej rozpiętości, którą wskazała różdżka, wibrując nieco intensywniej w dłoni. Nie był to koniec, musiała zaklęcie umocnić, zakotwiczyć, związać z otoczeniem - nie byłaby w stanie tego zrobić, gdyby nie znajomość podstaw numerologii, ale po krótkiej przeprawie zdołała sfinalizować czar. Kucnęła na zewnątrz okręgu, dłonią błądząc po trawie, gdy jeszcze trzymała moc w zasięgu różdżki - pod opuszkami mogła wyczuć ziarna piasku, mogła więc być pewna, że wszystko przebiegło poprawnie. - Gotowe. Piach w butach to strasznie niewygodna rzecz, ktokolwiek spróbuje się włamać, na pewno będzie musiał zwolnić. Co dalej? Znam jeszcze kokon, można rzucić je na klamkę albo bramę - zastanowiła się. - Pnącza zamkną intruza w kokonie, jeśli spróbuje dotknąć przedmiotu - objaśniła prędko.
| Duna
- Im dalej tym łatwiej ją dostrzec - przyznała, bo gdy czarne myśli nie zajmowały głowy tak, jak w centrum całego piekła, kolory potrafiły wedrzeć się w te mroczne tło i rozproszyć na chwilę nieprzyjemne chmury. Każdy moment beztroski był niesamowicie cenny w tych okolicznościach. Przynajmniej ona potrafiła je doceniać. - Jest pięknie, choć podczas spaceru fascynowało mnie, gdzie podziały się wszystkie drzewa - dopiero teraz widzę, że przywędrowały tutaj, do was - uśmiechnęła się lekko, rozglądając po gałęziach, na dłużej zatrzymując wzrok na wspomnianych wiśniach. - Kocham ten spokój i szum fal, mogłabym patrzeć na nie godzinami - tak było, ślady zanikające na brzegu, nawet krzyki mew, od zawsze wydawało jej się, że to idealne warunki do przemyśleń, zwłaszcza w szare, pochmurne dni. Morzu mogła oddawać swoje zmartwienia i nigdy nie wychodziła z tego układu niezadowolona, nieważne czy układała je w krzyk czy płynące cicho łzy, słone jak morska woda. - Wybrałaś idealnie. Czuję, że będę was odwiedzać, jeśli nie będziesz miała nic przeciwko - zaproponowała, już czując więź z okolicą.
- Pokażę - kiwnęła głową, pozwalając włosom rozsypać się na wietrze w białej aureoli - transmutacja to dziecko czasu i cierpliwości, ale nigdy nie jest za późno na podstawy - obiecała, już rozglądając się za najlepszym miejscem do rozpoczęcia kolejnego czaru. Jego zasięg był spory, musiała to dobrze przemyśleć, jak najlepiej wykorzystując potencjał terenu i samego zaklęcia - podeszła więc do frontowych drzwi, od których odliczyła pięć metrów do środka okręgu, po prostej linii idąc kolejne pięć. Głowa opadła lekko w bok, gdy Sue oceniała, czy w ten sposób nie pominie ważnego kawałka przestrzeni, lecz wyglądało na to, że wybrała dobre miejsce. Kiwnęła więc na potwierdzenie głową i ruszyła do środka kręgu, by tam rozpocząć nakładanie Duna. Ze spokojem prowadziła różdżkę, powoli rozlewając czar na podłożu, ze skupieniem poszerzała obszar, sięgając dalej i dalej, aż nie osiągnęła maksymalnej rozpiętości, którą wskazała różdżka, wibrując nieco intensywniej w dłoni. Nie był to koniec, musiała zaklęcie umocnić, zakotwiczyć, związać z otoczeniem - nie byłaby w stanie tego zrobić, gdyby nie znajomość podstaw numerologii, ale po krótkiej przeprawie zdołała sfinalizować czar. Kucnęła na zewnątrz okręgu, dłonią błądząc po trawie, gdy jeszcze trzymała moc w zasięgu różdżki - pod opuszkami mogła wyczuć ziarna piasku, mogła więc być pewna, że wszystko przebiegło poprawnie. - Gotowe. Piach w butach to strasznie niewygodna rzecz, ktokolwiek spróbuje się włamać, na pewno będzie musiał zwolnić. Co dalej? Znam jeszcze kokon, można rzucić je na klamkę albo bramę - zastanowiła się. - Pnącza zamkną intruza w kokonie, jeśli spróbuje dotknąć przedmiotu - objaśniła prędko.
| Duna
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Wiedziała, że Susanne naprawdę lubi naturę. Może to był klucz do ich lepszego poznania. Szkocja była na swój sposób piękna. Pełna miejsc, które pozostawały niezagospodarowane - dalekie wrzosowiska i zimne góry, nad którymi od lat nastoletnich przelatywała na miotle. I znała je z góry świetnie. To jednak coś zupełnie innego niż zobaczenie tego wszystkiego z bliska.
- Czasami lepiej po prostu dać sobie zapomnieć. - Przyznała spokojnie. Czasami chciała tylko na chwilę oddać się spokojnym myślom, zapomnieć o wojnie. Inaczej pewnie już dawno popadłaby w desperacką rozpacz. Dobrze było czuć, że jest bezpieczne miejsce, daleko od wszystkich problemów. - Tutaj nie powinny rosnąć drzewa. Zazwyczaj na wybrzeżach ich nie ma. Tutaj na pewno kiedyś mieszkał czarodziej, który je posadził... Nie wiem do końca jak... - Nie znała się specjalnie na sprawach... Gleb i roślin. - Ale możemy przejść się po okolicy po wszystkim. W wiosce jest rząd kolorowych, mugolskich domków. Wyglądają bardzo zabawnie, jakby spadła na nie tęcza. - Rzeczywiście, to miejsce było naprawdę ładne. Dla mugoli wydawało się też naprawdę wyjątkowe - ze względu na to, że było to najbardziej wysunięte na północ miejsce Wysp Brytyjskich. Czasami nawet robili sobie całe wycieczki z najbardziej odległego na południe miejsca aż tutaj. I to wszystko rekreacyjnie i na piechotę! Mugole naprawdę potrafią wmyślić przedziwne rzeczy. - To miejsce na pewno ma niesamowitą historię. Ale pośrednik, który sprzedał mi dom nie wiedział wiele... Aż szkoda. Chociaż może kiedyś znajdę coś, co da jakieś podpowiedzi...
Obserwowała sposób, w jaki Susanne działa z magią. To było dla niej coś zupełnie obcego - nigdy nie przykładała się do transmutacji, pomimo tego że udało jej się zdać z niej SUMy z calkiem niezłym wynikiem. Jednak zawsze ta dziedzina magii wydawała się zbyt skomplikowana. Dzisiaj zaś - była już bardziej doświadczoną czarownicą i chciała wiedzieć więcej. Dlatego właśnie obserwowała ten czar. Niestety ze swojego miejsca nie widziała wielkiej różnicy. Za to postanowiła pokazać czego ona ostatnio się nauczyła. Machnęła różdżką, wskazując w stronę domu i w powietrzu zaczęła rysować nieco bardzo wygiętą siatkę stworzoną z delikatnej, jasnej magii. Wyobrażała sobie w tym momencie pisk - tak głośny, że wbijał się w uszy, bardzo boleśnie w bębenki, zmieniając je w coś, co nie będzie już w stanie funkcjonować poprawnie. Chyba nie było nic bardziej strasznego dla intruza niż to, co szykowała. Ale na początek pierwszy krok. Siatka magii otoczyła całą przestrzeń wokół domu, zamykając go w niej. - Świetnie. Może jednak najpierw mogłabyś mi pomóc z czymś podstawowym. Chciałabym nałożyć Cicho-sza i Oczobłysk, to pięknie dopełni się z ruchomymi piaskami. Może Mała Twierdza?
| nakładam Cicho-sza
- Czasami lepiej po prostu dać sobie zapomnieć. - Przyznała spokojnie. Czasami chciała tylko na chwilę oddać się spokojnym myślom, zapomnieć o wojnie. Inaczej pewnie już dawno popadłaby w desperacką rozpacz. Dobrze było czuć, że jest bezpieczne miejsce, daleko od wszystkich problemów. - Tutaj nie powinny rosnąć drzewa. Zazwyczaj na wybrzeżach ich nie ma. Tutaj na pewno kiedyś mieszkał czarodziej, który je posadził... Nie wiem do końca jak... - Nie znała się specjalnie na sprawach... Gleb i roślin. - Ale możemy przejść się po okolicy po wszystkim. W wiosce jest rząd kolorowych, mugolskich domków. Wyglądają bardzo zabawnie, jakby spadła na nie tęcza. - Rzeczywiście, to miejsce było naprawdę ładne. Dla mugoli wydawało się też naprawdę wyjątkowe - ze względu na to, że było to najbardziej wysunięte na północ miejsce Wysp Brytyjskich. Czasami nawet robili sobie całe wycieczki z najbardziej odległego na południe miejsca aż tutaj. I to wszystko rekreacyjnie i na piechotę! Mugole naprawdę potrafią wmyślić przedziwne rzeczy. - To miejsce na pewno ma niesamowitą historię. Ale pośrednik, który sprzedał mi dom nie wiedział wiele... Aż szkoda. Chociaż może kiedyś znajdę coś, co da jakieś podpowiedzi...
Obserwowała sposób, w jaki Susanne działa z magią. To było dla niej coś zupełnie obcego - nigdy nie przykładała się do transmutacji, pomimo tego że udało jej się zdać z niej SUMy z calkiem niezłym wynikiem. Jednak zawsze ta dziedzina magii wydawała się zbyt skomplikowana. Dzisiaj zaś - była już bardziej doświadczoną czarownicą i chciała wiedzieć więcej. Dlatego właśnie obserwowała ten czar. Niestety ze swojego miejsca nie widziała wielkiej różnicy. Za to postanowiła pokazać czego ona ostatnio się nauczyła. Machnęła różdżką, wskazując w stronę domu i w powietrzu zaczęła rysować nieco bardzo wygiętą siatkę stworzoną z delikatnej, jasnej magii. Wyobrażała sobie w tym momencie pisk - tak głośny, że wbijał się w uszy, bardzo boleśnie w bębenki, zmieniając je w coś, co nie będzie już w stanie funkcjonować poprawnie. Chyba nie było nic bardziej strasznego dla intruza niż to, co szykowała. Ale na początek pierwszy krok. Siatka magii otoczyła całą przestrzeń wokół domu, zamykając go w niej. - Świetnie. Może jednak najpierw mogłabyś mi pomóc z czymś podstawowym. Chciałabym nałożyć Cicho-sza i Oczobłysk, to pięknie dopełni się z ruchomymi piaskami. Może Mała Twierdza?
| nakładam Cicho-sza
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Szkocja była przepiękna, Susanne uwielbiała ją zwiedzać, włóczyć się to tu, to tam, nawet na ślepo albo wyszukując cudowne widoki z góry, lecąc na miotle - bez szukania lokacji na mapach i w atlasach. Szukała tego, co ją wzruszy i przywoła do siebie, nieważne czy będzie to prosta łąka, czy tajemnicze ruiny. Nie potrzebowała nazw i historii miejsc, kochała wymyślać je sama, a właściwie - z bratem, dopiero później weryfikując je z prawdą i przeplatając z wymysłami. Na takie poszukiwania kiedyś wyruszali częściej, teraz wiele spraw przygniotło wspólne wycieczki w nieznane, a tęsknota odzywała się w Lovegood coraz żywiej. Zmienił się świat, priorytety oraz ostrożność.
- Och, możliwe. Ale wydaje mi się, że drzewa po prostu wędrują tam, gdzie im wygodnie - oczywiście tak, by nikt nie widział. Musiały wybrać to miejsce - odpowiedziała z niezbitą pewnością i próżno byłoby przekonywać ją, że się myliła. - Koniecznie! - zareagowała z entuzjazmem na wizję spaceru po okolicy, choć i w tej radosnej kwestii kryła się typowa dla dziewczęcia senna łagodność, otulająca ton głosu. - Uwielbiam wyróżniające się domy. Zawsze wydawało mi się, że rzędy takich samych budynków są takie... obezwładniające? Wiesz, każdy człowiek jest inny, a budują takie same domy, osiedla - wzruszyła ramionami. W Anglii taka jednolita zabudowa była powszechna. - Szkoda, że nie miałaś okazji odwiedzić mojego rodzinnego domu, wyglądał jak układanka, ale najbliżej było mu do kapelusza - przyznała, z rozczuleniem i ukłuciem żalu wspominając tę budowlę. Tęskniła za tymi pomieszczeniami nawet bardziej niż za Hogwartem. Skoncentrowała się jednak na Kresie. - Hmm, to miejsce aż się prosi, by odszukać prawdę - przyznała, dłoń opierając o kawałek muru i gładząc go, jakby w ten sposób mogła wywołać wspomnienia z okolic. - Albo spisać legendę. One też są magiczne - uśmiechnęła się delikatnie. Nic nie stało na przeszkodzie, by szperać w historii i przy okazji ubarwiać nieznane jej rejony.
Zakończone zaklęcie sprawiało pannie Lovegood niemałą satysfakcję, sukcesy w transmutacji zawsze bardzo ją cieszyły, choć nie obawiała się o swoje umiejętności - nawet ona, odbiegająca od rzeczywistości marzycielka, wiedziała, że potrafi znacznie więcej niż osoby w tym samym wieku, a nawet starsze. I nie zatrzymywała się. Kiwnęła głową Marcelli w krótkiej odpowiedzi.
- Pewnie, zajmę się Małą Twierdzą, a potem założę Kokon na bramę wejściową. Nie zaszkodzi - uznała, mrugając do towarzyszki i prędko zabierając się do pracy. Jeśli chciały skończyć dzisiaj, nie mogły zwlekać. Sue podeszła bliżej domu, zaklęcie rozpoczynając od jednego z jego rogów - planowała podążać przy każdej ścianie, zahaczyć działaniem czaru o każde okno i każde drzwi, co też czyniła, powoli przesuwając się coraz dalej, z koncentracją widoczną na bladej twarzy. Nie było to najtrudniejsze zabezpieczenie, należało do podstawowych pułapek, lecz jasnowłosa nie chciała pominąć żadnego kawałka domu. Wreszcie dotarła do początku i sfinalizowała całość, zgrabnie kończąc zaklęcie. Od razu wybrała się do bramy, do której przyłożyła różdżkę, rozprowadzając lekko drgające i bardzo blade światło po całości wejścia - nakładała Kokon, końcem drewnianego artefaktu wskazując miejsca, z których miały intruza zaskoczyć pnącza. Nie musiała się mocno trudzić, mimo wyższego poziomu czaru, ten wymagał w końcu umiejętności transmutacyjnych, a podstawowa wiedza zielarska także zdała się na medal. - Zrobione - odpowiedziała, czekając na kolejne wskazówki.
| Mała twierdza; Kokon na bramę wejściową
- Och, możliwe. Ale wydaje mi się, że drzewa po prostu wędrują tam, gdzie im wygodnie - oczywiście tak, by nikt nie widział. Musiały wybrać to miejsce - odpowiedziała z niezbitą pewnością i próżno byłoby przekonywać ją, że się myliła. - Koniecznie! - zareagowała z entuzjazmem na wizję spaceru po okolicy, choć i w tej radosnej kwestii kryła się typowa dla dziewczęcia senna łagodność, otulająca ton głosu. - Uwielbiam wyróżniające się domy. Zawsze wydawało mi się, że rzędy takich samych budynków są takie... obezwładniające? Wiesz, każdy człowiek jest inny, a budują takie same domy, osiedla - wzruszyła ramionami. W Anglii taka jednolita zabudowa była powszechna. - Szkoda, że nie miałaś okazji odwiedzić mojego rodzinnego domu, wyglądał jak układanka, ale najbliżej było mu do kapelusza - przyznała, z rozczuleniem i ukłuciem żalu wspominając tę budowlę. Tęskniła za tymi pomieszczeniami nawet bardziej niż za Hogwartem. Skoncentrowała się jednak na Kresie. - Hmm, to miejsce aż się prosi, by odszukać prawdę - przyznała, dłoń opierając o kawałek muru i gładząc go, jakby w ten sposób mogła wywołać wspomnienia z okolic. - Albo spisać legendę. One też są magiczne - uśmiechnęła się delikatnie. Nic nie stało na przeszkodzie, by szperać w historii i przy okazji ubarwiać nieznane jej rejony.
Zakończone zaklęcie sprawiało pannie Lovegood niemałą satysfakcję, sukcesy w transmutacji zawsze bardzo ją cieszyły, choć nie obawiała się o swoje umiejętności - nawet ona, odbiegająca od rzeczywistości marzycielka, wiedziała, że potrafi znacznie więcej niż osoby w tym samym wieku, a nawet starsze. I nie zatrzymywała się. Kiwnęła głową Marcelli w krótkiej odpowiedzi.
- Pewnie, zajmę się Małą Twierdzą, a potem założę Kokon na bramę wejściową. Nie zaszkodzi - uznała, mrugając do towarzyszki i prędko zabierając się do pracy. Jeśli chciały skończyć dzisiaj, nie mogły zwlekać. Sue podeszła bliżej domu, zaklęcie rozpoczynając od jednego z jego rogów - planowała podążać przy każdej ścianie, zahaczyć działaniem czaru o każde okno i każde drzwi, co też czyniła, powoli przesuwając się coraz dalej, z koncentracją widoczną na bladej twarzy. Nie było to najtrudniejsze zabezpieczenie, należało do podstawowych pułapek, lecz jasnowłosa nie chciała pominąć żadnego kawałka domu. Wreszcie dotarła do początku i sfinalizowała całość, zgrabnie kończąc zaklęcie. Od razu wybrała się do bramy, do której przyłożyła różdżkę, rozprowadzając lekko drgające i bardzo blade światło po całości wejścia - nakładała Kokon, końcem drewnianego artefaktu wskazując miejsca, z których miały intruza zaskoczyć pnącza. Nie musiała się mocno trudzić, mimo wyższego poziomu czaru, ten wymagał w końcu umiejętności transmutacyjnych, a podstawowa wiedza zielarska także zdała się na medal. - Zrobione - odpowiedziała, czekając na kolejne wskazówki.
| Mała twierdza; Kokon na bramę wejściową
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Marcella uwielbiała klimat swojego nowego domu. Miał w sobie pewną tajemnicę, był ciągle chłodny, trudno było rozgrzać jego mury. Był nieodkryty i nie wiadomo co można było spotkać w środku. Strych był prawdziwą skarbnicą przedziwnych skarbów, skrzyń zamkniętych może od pół wieku. Na razie nie było jednak zbyt dużo czasu, żeby się przez nie przebijać. Może kiedyś pozna historię tego domu dogłębnie, teraz chciała doprowadzić go do stanu używalności. A bezpieczeństwo było najważniejsze, by nie odpaść pierwszego dnia. Wiedziała, że w końcu ktoś się po nią zgłosi. To była kwestia czasu.
- Nie wiem czy ma jakąś legendę, ale wymyślenie jej chyba zabrałoby mu całą magię. Legendy powinno się odkrywać, nie wymyślać. Ale wracajmy do pracy. Jeszcze trochę jej mamy. - Przyznała po czym ruszyła dalej wzdłuż posesji. Dzisiaj z pewnością trochę się nachodzi - musiała obejść każdy kąt, by pułapki działały w każdym miejscu na terenie domu.
Na początku powolne ruchy różdżką, które oplatały lekką siatką teren wokół domu, robiąc wokół niego swoistą bańkę w kolorze lekko czerwonawym, jednak widoczną tylko przez chwilę. Ten czar nie wymagał od niej gigantycznej precyzji, ale z pewnością będzie przydatny. Miał przywołać iluzję bogina. Jednak na pewno się tutaj pojawił dopiero gdy obchodząc wokół płotu swoją posiadłość, dotarła znów do bramy.
Kolejny czar był już bardziej skomplikowany, jednak niemniej przydatny. Musiała skupić się na pieczętowaniu, zwłaszcza samego podłoża, bo to na nim najbardziej skupiona była magia. Rysowała lekką siateczkę niebieskich smug na nieskoszonej trawie. Wydawały się utrwalać i łączyć ze sobą w końcu tworząc wielkie, wypełnione magią koło na terenie całego podwórka i domu. To uniemożliwiało teleportację bez ostrzeżenia.
Przy kolejnym weszła bardziej wgłąb swojego ogrodu i skierowała się ku drzwiom wejściowym, na które nałożyła silne zabezpieczenie. Klamka rozbłysła na czerwono zaraz po tym, gdy magia wbiła się w nią na dobre. Wymagało to skupienia na tym jednym punkcie.
Wróciła znów za płot, żeby ponownie zacząć rozplatać siatkę na terenie swojego ogrodu. To zaklęcie było już trudniejsze i musiała się na nim bardziej skupić, poświęcić mu więcej czasu. Skupiła się na oczach - na tym jakie uczucie wywoływało błyśnięcie światła w ich stronę. Jaki ból może sprawić, co może uszkodzić. Jedno nieprawidłowe pociągnięcie różdżką i mogła poczuć jak smuga pułapki się rozmywa. Ostatecznie jednak udało jej się nałożyć całość - złotawy pobłysk trafił na całą posesję, tworząc kolejną kopułę. Wiedziała, że tworzy tutaj prawdziwą twierdzę. Zostało już tylko ostatnie zaklęcie, którego dotąd nie próbowała, ale miała zamiar go tutaj użyć. Bo gdzie indziej byłoby najlepsze? Musiała przypomnieć sobie wielkie bitwy magiczne, które znała z zajęć lub z książek. Skupiała się na ich wyobrażeniu, zupełnie jakby tam była. Strzelające zaklęcia, pył unoszący się w powietrze z ziemi. Tutaj nie musiała chodzić wokół posesji, po prostu stała z różdżką skierowaną w stronę ogrodu, skupiając się na wyobrażeniu. Dopiero gdy była pewna, że magia osiadła, opuściła różdżkę.
I w końcu mogły pójść z Sue na herbatkę.
| Zawierucha, Oczbłysk, Strach na gremliny, Tenuistis, Nierusz
zt
- Nie wiem czy ma jakąś legendę, ale wymyślenie jej chyba zabrałoby mu całą magię. Legendy powinno się odkrywać, nie wymyślać. Ale wracajmy do pracy. Jeszcze trochę jej mamy. - Przyznała po czym ruszyła dalej wzdłuż posesji. Dzisiaj z pewnością trochę się nachodzi - musiała obejść każdy kąt, by pułapki działały w każdym miejscu na terenie domu.
Na początku powolne ruchy różdżką, które oplatały lekką siatką teren wokół domu, robiąc wokół niego swoistą bańkę w kolorze lekko czerwonawym, jednak widoczną tylko przez chwilę. Ten czar nie wymagał od niej gigantycznej precyzji, ale z pewnością będzie przydatny. Miał przywołać iluzję bogina. Jednak na pewno się tutaj pojawił dopiero gdy obchodząc wokół płotu swoją posiadłość, dotarła znów do bramy.
Kolejny czar był już bardziej skomplikowany, jednak niemniej przydatny. Musiała skupić się na pieczętowaniu, zwłaszcza samego podłoża, bo to na nim najbardziej skupiona była magia. Rysowała lekką siateczkę niebieskich smug na nieskoszonej trawie. Wydawały się utrwalać i łączyć ze sobą w końcu tworząc wielkie, wypełnione magią koło na terenie całego podwórka i domu. To uniemożliwiało teleportację bez ostrzeżenia.
Przy kolejnym weszła bardziej wgłąb swojego ogrodu i skierowała się ku drzwiom wejściowym, na które nałożyła silne zabezpieczenie. Klamka rozbłysła na czerwono zaraz po tym, gdy magia wbiła się w nią na dobre. Wymagało to skupienia na tym jednym punkcie.
Wróciła znów za płot, żeby ponownie zacząć rozplatać siatkę na terenie swojego ogrodu. To zaklęcie było już trudniejsze i musiała się na nim bardziej skupić, poświęcić mu więcej czasu. Skupiła się na oczach - na tym jakie uczucie wywoływało błyśnięcie światła w ich stronę. Jaki ból może sprawić, co może uszkodzić. Jedno nieprawidłowe pociągnięcie różdżką i mogła poczuć jak smuga pułapki się rozmywa. Ostatecznie jednak udało jej się nałożyć całość - złotawy pobłysk trafił na całą posesję, tworząc kolejną kopułę. Wiedziała, że tworzy tutaj prawdziwą twierdzę. Zostało już tylko ostatnie zaklęcie, którego dotąd nie próbowała, ale miała zamiar go tutaj użyć. Bo gdzie indziej byłoby najlepsze? Musiała przypomnieć sobie wielkie bitwy magiczne, które znała z zajęć lub z książek. Skupiała się na ich wyobrażeniu, zupełnie jakby tam była. Strzelające zaklęcia, pył unoszący się w powietrze z ziemi. Tutaj nie musiała chodzić wokół posesji, po prostu stała z różdżką skierowaną w stronę ogrodu, skupiając się na wyobrażeniu. Dopiero gdy była pewna, że magia osiadła, opuściła różdżkę.
I w końcu mogły pójść z Sue na herbatkę.
| Zawierucha, Oczbłysk, Strach na gremliny, Tenuistis, Nierusz
zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
| 15 lipca
Sama była zaskoczona tym jak czas szybko leciał. Miesiące mijały, zmieniały się pory roku, ale nic poza tym. Wojna nadal zbierała swoje żniwa i w postrzeganiu Lucindy było jeszcze gorzej niż wcześniej. Zawsze myślała, że te najgorsze chwile dłużą się niemiłosiernie. Myliła się i to ją jeszcze bardziej przerażało. Nie mówiła już tu nawet o prywatnych porażkach, których naprawdę było wiele w ostatnich miesiącach. Przerażał ją fakt, że tak niewiele udało im się zdziałać przez ten czas. Oczywiście wszyscy dawali z siebie ile mogli, a przynajmniej chciałaby w to wierzyć, ale jednak miała wrażenie, że stoją w miejscu, gdy zło rośnie w siłę. Może właśnie dlatego tak bardzo jej zależało na tym, żeby wykorzystać każdą wolną chwile na doskonalenie się. Chciała być gotowa na wszystko, a tym bardziej mając w pamięci ostatnie zdarzenia. Czy to walka pod Big Benem czy na Connaught Square. Nigdy tak naprawdę nie można być pewnym tego co nas spotka na drodze. A już w szczególności teraz, gdy cały Londyn jej szuka mając w oczach jedynie nędzne galeony. Nic więcej.
- Pojawili się nagle – kontynuowała spoglądając na przyjaciółkę. Opowiedzenie jej o zdarzeniach na Connaught Square było priorytetem. Lepiej żeby wiedziały o tym kogo spotykają na swojej drodze. Ku przestrodze. – Mieliśmy spore szanse by to wygrać, ale wystarczyła krótka kalkulacja by wiedzieć, że ktoś z nas nie wróciłby stamtąd cało. Za dużo wydarzyło się w jednym momencie. Nie mówię, że nie popełniliśmy żadnych błędów, bo na pewno takie były, ale no byli silni. Jestem prawie pewna, że nie były to zwykłe kukiełki Malfoya. – dodała jeszcze kiedy zatrzymały się przed domem. Lucinda stwierdziła, że nie musi daleko szukać. Razem z Figg mogły ćwiczyć kiedy tylko chciały. To był jeden z plusów mieszania ze swoją najlepszą przyjaciółką. A było ich o wiele więcej.
Lucinda nie spodziewała się, że tak dobrze będzie jej się mieszkać z kimś innym. Nie chodziło nawet o to, że mieszkała z Marcellą. Po tylu latach życia w czterech ścianach samej ze sobą była przekonana, że nie uda jej się zaaklimatyzować mając kogoś jeszcze pod dachem. I to nie jedną osobę. Życie jednak pisze różne scenariusze i gdyby nie fakt, że została dosłownie wyrzucona z własnego domu i własnego miasta, nie dowiedziałaby się ile plusów idzie z mieszkaniem z inną osobą. Może wszystkie potknięcia niosą ze sobą coś dobrego? W głębi siebie miała na to nadzieje.
- Tak czy inaczej… liczyłam na inny koniec. – odparła jeszcze z westchnięciem obracając różdżkę w dłoni. – Zaczynamy? – zapytała unosząc kącik ust w uśmiechu. Nie musiały sprać się na kwaśne jabłko, ale zawsze mogły jakoś spożytkować ten wolny czas, który czasem miały.
Sama była zaskoczona tym jak czas szybko leciał. Miesiące mijały, zmieniały się pory roku, ale nic poza tym. Wojna nadal zbierała swoje żniwa i w postrzeganiu Lucindy było jeszcze gorzej niż wcześniej. Zawsze myślała, że te najgorsze chwile dłużą się niemiłosiernie. Myliła się i to ją jeszcze bardziej przerażało. Nie mówiła już tu nawet o prywatnych porażkach, których naprawdę było wiele w ostatnich miesiącach. Przerażał ją fakt, że tak niewiele udało im się zdziałać przez ten czas. Oczywiście wszyscy dawali z siebie ile mogli, a przynajmniej chciałaby w to wierzyć, ale jednak miała wrażenie, że stoją w miejscu, gdy zło rośnie w siłę. Może właśnie dlatego tak bardzo jej zależało na tym, żeby wykorzystać każdą wolną chwile na doskonalenie się. Chciała być gotowa na wszystko, a tym bardziej mając w pamięci ostatnie zdarzenia. Czy to walka pod Big Benem czy na Connaught Square. Nigdy tak naprawdę nie można być pewnym tego co nas spotka na drodze. A już w szczególności teraz, gdy cały Londyn jej szuka mając w oczach jedynie nędzne galeony. Nic więcej.
- Pojawili się nagle – kontynuowała spoglądając na przyjaciółkę. Opowiedzenie jej o zdarzeniach na Connaught Square było priorytetem. Lepiej żeby wiedziały o tym kogo spotykają na swojej drodze. Ku przestrodze. – Mieliśmy spore szanse by to wygrać, ale wystarczyła krótka kalkulacja by wiedzieć, że ktoś z nas nie wróciłby stamtąd cało. Za dużo wydarzyło się w jednym momencie. Nie mówię, że nie popełniliśmy żadnych błędów, bo na pewno takie były, ale no byli silni. Jestem prawie pewna, że nie były to zwykłe kukiełki Malfoya. – dodała jeszcze kiedy zatrzymały się przed domem. Lucinda stwierdziła, że nie musi daleko szukać. Razem z Figg mogły ćwiczyć kiedy tylko chciały. To był jeden z plusów mieszania ze swoją najlepszą przyjaciółką. A było ich o wiele więcej.
Lucinda nie spodziewała się, że tak dobrze będzie jej się mieszkać z kimś innym. Nie chodziło nawet o to, że mieszkała z Marcellą. Po tylu latach życia w czterech ścianach samej ze sobą była przekonana, że nie uda jej się zaaklimatyzować mając kogoś jeszcze pod dachem. I to nie jedną osobę. Życie jednak pisze różne scenariusze i gdyby nie fakt, że została dosłownie wyrzucona z własnego domu i własnego miasta, nie dowiedziałaby się ile plusów idzie z mieszkaniem z inną osobą. Może wszystkie potknięcia niosą ze sobą coś dobrego? W głębi siebie miała na to nadzieje.
- Tak czy inaczej… liczyłam na inny koniec. – odparła jeszcze z westchnięciem obracając różdżkę w dłoni. – Zaczynamy? – zapytała unosząc kącik ust w uśmiechu. Nie musiały sprać się na kwaśne jabłko, ale zawsze mogły jakoś spożytkować ten wolny czas, który czasem miały.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chciałaby choć przez chwilę poczuć, że wszystko stanęło w miejscu. Na razie wojna doprowadzała ją do okropnych myśli, do bezsenności i chciałaby tylko usłyszeć choć jedne dobre wieści. Niestety one nie przychodziły - tylko tutaj właściwie znajdowała odrobinę spokoju. Na szczęście przynajmniej sprawa z Arabellą była względnie załatwiona. Po ostatnim wybryku jej siostra została niezwłocznie odesłana za granicę w ramach paskudnej kary. Gdzie dokładnie była, nie wiedziała nawet sama Marcella. Wiedziała tylko, że do Holandii, gdzie zabrała ją zaufana osoba. Nie chciała się kontaktować z siostrą póki sytuacja nie będzie spokojna i bezpieczna. W domu zrobiło się spokojniej, od kiedy została z Lucindą sama. I gdyby nie przyjaciółka, pewnie już dawno by oszalała. Choćby dźwięki porannego krzątania się po kuchni uspokajały ją, gdy otwierała oczy, obudzona bólem pozostałym po przeszłych bitwach.
- Zapewne masz rację. Nie wszyscy z nich są takimi zwykłymi podnóżkami, nawet wydają się mieć więcej wpływu niż niektórzy nowi szefowie departamentów. - Trudno było wyjść z takich sytuacji bez błędów. Stres, adrenalina robiły swoje. A przecież część z nich nawet nie wiedziała jak zachować się w sytuacji nadmiernego ryzyka. A nie zawsze takie zachowania były tak oczywiste, jak myśleli. W dodatku zauważyła, że część Zakonników ma skłonność do nadmiernego ryzyka. Nie, żeby ona sama nie była tego przykładem.
- Rozumiem. Ale ostatnio niewiele nam wychodzi. Ja próbowałam ze Steffenem oraz Alexem dostać się do antykwariatu na Pokątnej... Zostaliśmy tak szybko pokonani, że to aż żałosne... - Westchnęła bezsilnie. Wystąpiła parę kroków z niskiego tarasu, stawiając na trawie, która właśnie nabierała pełni ciepłej, letniej zieleni. Chociaż w tej części Szkocji wiatr ciągle dął chłodem, dało się wyczuć, że zaczyna się pełnia lata. Słońce świeciło wysoko nad horyzontem, grzało w plecy, rozświetlając materiał satynowej koszuli. - Jestem nadal trochę obolała po ostatnim... Więc mam nadzieję, że dasz mi trochę forów. - Uśmiechnęła się pogodnie. - Ewentualnie... Może chcemy spróbować z oklumencją? Jeśli nadal masz ochotę mi z tym pomagać.
- Zapewne masz rację. Nie wszyscy z nich są takimi zwykłymi podnóżkami, nawet wydają się mieć więcej wpływu niż niektórzy nowi szefowie departamentów. - Trudno było wyjść z takich sytuacji bez błędów. Stres, adrenalina robiły swoje. A przecież część z nich nawet nie wiedziała jak zachować się w sytuacji nadmiernego ryzyka. A nie zawsze takie zachowania były tak oczywiste, jak myśleli. W dodatku zauważyła, że część Zakonników ma skłonność do nadmiernego ryzyka. Nie, żeby ona sama nie była tego przykładem.
- Rozumiem. Ale ostatnio niewiele nam wychodzi. Ja próbowałam ze Steffenem oraz Alexem dostać się do antykwariatu na Pokątnej... Zostaliśmy tak szybko pokonani, że to aż żałosne... - Westchnęła bezsilnie. Wystąpiła parę kroków z niskiego tarasu, stawiając na trawie, która właśnie nabierała pełni ciepłej, letniej zieleni. Chociaż w tej części Szkocji wiatr ciągle dął chłodem, dało się wyczuć, że zaczyna się pełnia lata. Słońce świeciło wysoko nad horyzontem, grzało w plecy, rozświetlając materiał satynowej koszuli. - Jestem nadal trochę obolała po ostatnim... Więc mam nadzieję, że dasz mi trochę forów. - Uśmiechnęła się pogodnie. - Ewentualnie... Może chcemy spróbować z oklumencją? Jeśli nadal masz ochotę mi z tym pomagać.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego ile daje obecność drugiej osoby. Tak naprawdę nigdy z nikim nie mieszkała. Życia w posiadłości nie mogła do tego dopisać. Pomimo mnóstwa ludzi krzątających się po domu nie czuła pociechy z ich obecności. Wręcz przeciwnie. Życie tam było przytłaczające i dlatego czerpała przyjemność z samotności. Jej mieszkanie na Pokątnej było jej ratunkiem tak samo jak późniejsza ucieczka. Teraz, gdy zamieszkała ze swoją najlepszą przyjaciółką zobaczyła jak wygląda prawdziwy dom. Nawet jeśli trwała wojna, nawet jeśli w ostatnim czasie musiały podjąć okropnie trudne decyzje to nadal było w tym coś pokrzepiającego.
Marcy miała rację. Popełniali błędy i tych się akurat nie wstydziła, ale w ostatnim czasie dotknęło ich wiele porażek. Ona zauważyła jednak, że te zaczęły ją motywować. Oczywiście nadal pozostawał niedosyt, ale powoli dochodziła do wniosku, że jeśli w końcu się nie podniesie i nie zacznie funkcjonować na wyższych obrotach to całkowicie stanie w miejscu. Zatrzyma się i nie będzie już w stanie ruszyć. Dotykała dna i miała dosyć żalu, smutku i żałoby. Jedyne czego teraz potrzebowała to właśnie motywacji. Nie widziała w tym nic złego, ale jednak była tym wszystkim zdziwiona. Kiedyś to wszystko zwróci się przeciwko niej, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze musiała wytrzymać.
- Nie wiem czy żałosne, Marcy – zaczęła patrząc na nią z troską. – Nie zawsze mamy wpływ na to co się wydarzy w pojedynku. Czasami najlepsze co możemy zrobić to się wycofać. Ciężko sobie radzić z porażkami, ale z drugiej strony spójrz jakimi zaklęciami my dysponujemy, a jakimi oni. To jak walka patykiem z nożownikiem. – odparła wzruszając ramionami. Wcześniej też się nad tym długo zastanawiała. Doszła jednak do wniosku, że szukanie w sobie złego nikomu nie wyjdzie na dobre.
Lucinda także nie czuła się jeszcze najlepiej po ostatnim pojedynku, ale pogoda zachęcała do zrobienia czegokolwiek. Słysząc propozycję przyjaciółki uniosła brew zainteresowana. – Jesteś pewna? – zapytała wiedząc, że do legilimencji trzeba się przygotować. Nie ma w tym nic przyjemnego. – To będzie boleć. Będę musiała wejść w twoje wspomnienia, a ty będziesz musiała próbować się bronić. Nie będzie to łatwe ani przyjemne, ale jeśli jesteś na to gotowa to możemy spróbować. – dodała uśmiechając się do niej pokrzepiająco.
Marcy miała rację. Popełniali błędy i tych się akurat nie wstydziła, ale w ostatnim czasie dotknęło ich wiele porażek. Ona zauważyła jednak, że te zaczęły ją motywować. Oczywiście nadal pozostawał niedosyt, ale powoli dochodziła do wniosku, że jeśli w końcu się nie podniesie i nie zacznie funkcjonować na wyższych obrotach to całkowicie stanie w miejscu. Zatrzyma się i nie będzie już w stanie ruszyć. Dotykała dna i miała dosyć żalu, smutku i żałoby. Jedyne czego teraz potrzebowała to właśnie motywacji. Nie widziała w tym nic złego, ale jednak była tym wszystkim zdziwiona. Kiedyś to wszystko zwróci się przeciwko niej, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze musiała wytrzymać.
- Nie wiem czy żałosne, Marcy – zaczęła patrząc na nią z troską. – Nie zawsze mamy wpływ na to co się wydarzy w pojedynku. Czasami najlepsze co możemy zrobić to się wycofać. Ciężko sobie radzić z porażkami, ale z drugiej strony spójrz jakimi zaklęciami my dysponujemy, a jakimi oni. To jak walka patykiem z nożownikiem. – odparła wzruszając ramionami. Wcześniej też się nad tym długo zastanawiała. Doszła jednak do wniosku, że szukanie w sobie złego nikomu nie wyjdzie na dobre.
Lucinda także nie czuła się jeszcze najlepiej po ostatnim pojedynku, ale pogoda zachęcała do zrobienia czegokolwiek. Słysząc propozycję przyjaciółki uniosła brew zainteresowana. – Jesteś pewna? – zapytała wiedząc, że do legilimencji trzeba się przygotować. Nie ma w tym nic przyjemnego. – To będzie boleć. Będę musiała wejść w twoje wspomnienia, a ty będziesz musiała próbować się bronić. Nie będzie to łatwe ani przyjemne, ale jeśli jesteś na to gotowa to możemy spróbować. – dodała uśmiechając się do niej pokrzepiająco.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ona nie była zadowolona z błędów i nie potrafiła do końca zrozumieć wyrozumiałości w ich kwestii. Każdy ich błąd mógł wiązać się z okropnymi konsekwencjami, które nie będą możliwe do naprawienia. Lucan i Gabriel popełnili błąd i tylko cud sprawił, że dało się go odwrócić… Gdyby nie zbieg okoliczności, że akurat w tym momencie dysponowali tak potężną magią, nie udałoby im się tego odwrócić. Każdy moment, gdy kogoś nazywano bohaterem był kolejnym popełnionym błędem na ich koncie. Znowu kogoś tracili. Ciągle tracą i będą tracić. Czy w ogóle będzie możliwość, żeby odwrócić karty?
Nie wiedziała kiedy zaczęła tracić na to nadzieje.
Normalność trochę ją podbudowywała. Czuła się jakoś lepiej, mogąc przywitać się z kimś rano, tak zwyczajnie, zaparzyć wspólną kawę, usiąść przy zniszczonym stole z odzysku, naprawionym odrobiną magicznej taśmy i zaklęciem Reparo. Jakoś tak na chwilę zapomnieć. Lubiła poranne żarty, pytanie o to jak się spało, głaskanie pufka z kawą w dłoni, siedząc na starej kanapie ustawionej na ganku. To ją uspokajało, do tego stopnia, że obecność Lucindy była dla niej naturalna. Zupełnie jakby była dla niej kolejną siostrą.
Chociaż o siostry o wiele bardziej się trzęsła. Bała się, że coś im się stanie i nie potrafiłaby stanąć z nim w jednym szeregu. Lucinda była kimś więcej. Tak blisko, że Marcella już nie martwiła się, by pokazać jej wszystkie swoje rozterki i smutki.
- Wycofanie się w odpowiednim momencie nie jest porażką tak do końca. Akurat bardzo dobrze, że czasami potrafimy się w odpowiednim momencie wycofać, inaczej mielibyśmy jeszcze więcej problemów na głowie. - Odetchnęła spokojnie. Ogród wyglądał ładnie, był zadbany. W końcu poza misjami nie miała właściwie nic więcej do roboty, dbała o niego, by po prostu się nie zapuścił.
Stanęła przed nią ze wzrokiem, który nie mówił o wątpliwości. Uśmiechnęła się ustami, choć nie przeszło to na całą twarz, oczy wydawały się spokojne i gotowe. Chciała spróbować tego doświadczyć. Wielokrotnie czytała i słuchała o tym jak opierać się temu zaklęciu, ale czas, żeby zaczęła uczyć się w praktyce.
- Tak, jestem pewna. Z resztą, sama musisz trochę poćwiczyć, żeby nie zapomnieć jak się to rzuca. Ufam Ci i wierzę, że nie będziesz zaglądać tam, gdzie nie powinnaś. Taką mam nadzieję. - Uniosła brew, siląc się na nieco bardziej żartobliwy ton.
Nie wiedziała kiedy zaczęła tracić na to nadzieje.
Normalność trochę ją podbudowywała. Czuła się jakoś lepiej, mogąc przywitać się z kimś rano, tak zwyczajnie, zaparzyć wspólną kawę, usiąść przy zniszczonym stole z odzysku, naprawionym odrobiną magicznej taśmy i zaklęciem Reparo. Jakoś tak na chwilę zapomnieć. Lubiła poranne żarty, pytanie o to jak się spało, głaskanie pufka z kawą w dłoni, siedząc na starej kanapie ustawionej na ganku. To ją uspokajało, do tego stopnia, że obecność Lucindy była dla niej naturalna. Zupełnie jakby była dla niej kolejną siostrą.
Chociaż o siostry o wiele bardziej się trzęsła. Bała się, że coś im się stanie i nie potrafiłaby stanąć z nim w jednym szeregu. Lucinda była kimś więcej. Tak blisko, że Marcella już nie martwiła się, by pokazać jej wszystkie swoje rozterki i smutki.
- Wycofanie się w odpowiednim momencie nie jest porażką tak do końca. Akurat bardzo dobrze, że czasami potrafimy się w odpowiednim momencie wycofać, inaczej mielibyśmy jeszcze więcej problemów na głowie. - Odetchnęła spokojnie. Ogród wyglądał ładnie, był zadbany. W końcu poza misjami nie miała właściwie nic więcej do roboty, dbała o niego, by po prostu się nie zapuścił.
Stanęła przed nią ze wzrokiem, który nie mówił o wątpliwości. Uśmiechnęła się ustami, choć nie przeszło to na całą twarz, oczy wydawały się spokojne i gotowe. Chciała spróbować tego doświadczyć. Wielokrotnie czytała i słuchała o tym jak opierać się temu zaklęciu, ale czas, żeby zaczęła uczyć się w praktyce.
- Tak, jestem pewna. Z resztą, sama musisz trochę poćwiczyć, żeby nie zapomnieć jak się to rzuca. Ufam Ci i wierzę, że nie będziesz zaglądać tam, gdzie nie powinnaś. Taką mam nadzieję. - Uniosła brew, siląc się na nieco bardziej żartobliwy ton.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Lucinda doskonale rozumiała Figg. W pewnym momencie każdy zaczynał zastanawiać się nad sensem ich działań. Blondynka jednak utwierdzała się ciągle w przekonaniu, że błędy będą się zdarzać i muszą się zdarzać. Niewielu z nich miało przygotowanie aurorskie, niewielu kiedykolwiek wcześniej stanęło na froncie. Nie byli żołnierzami, nie stanowili wojska. Grupa rebeliantów chcących na własną rękę pokonać Ministerstwo i Voldemorta. Nie wiedziała czy uda im się odwrócić szale, przeciągnąć przewagę na swoją stronę. Prawdopodobnie nikt tego nie wiedział. Lucindzie zdarzało się gdybać. Zastanawiała się ile jeszcze ta wojna potrwa, czy dożyje jej końca i czy na końcu tej drogi spoczywa wygrana czy przegrana. Wiedziała jednak, że myślami niewiele zmieni. Nawet jasnowidz nie był w stanie odpowiedzieć im na te pytania. Co jednak mogli zrobić innego? Przestać walczyć? Złożyć broń i uciec? To weszło jej już tak w krew, że nie wyobrażała sobie innego życia. Kiedyś nie potrafiła się przemóc by zostać w Londynie dłużej niż tydzień. Teraz tęskniła za normalnością, którą wtedy mieli.
Czarownica skłamałaby mówiąc, że żałuje iż Ella wyjechała. Ne chodziło o to, że jej obecność w czymkolwiek Lucindzie wadziła. Wręcz przeciwnie. Pierwszy raz od długiego czasu czuła się jak w domu. I choć bardzo mocno nie chciała tego stracić to jednak fakt, że siostra Marcy znajduje się daleko od tego konfliktu, wojny i śmierci był pocieszający. Blondynka przyzwyczaiła się już do tego, że sama wybiera sobie rodzinę, bo swojej tak naprawdę nigdy nie miała. Marcy była najbliższą osobą jaką miała. Jej cierpienie było też cierpieniem Lucindy. Miały się chronić wzajemnie i tego akurat miała zamiar dopilnować.
Blondynka skinęła głową na jej słowa. W tej kwestii się zgadzały. Tak naprawdę zgadzały się w wielu kwestiach i to chyba dawało jej tą lekkość bytu. Nie bez powodu ludzie spotykani na drodze stawali się im bliscy.
Legilimencja była trudną sztuką do opanowana. Lucinda wiedziała jednak, że o wiele trudniejsze jest opieranie się jej wpływowi – oklumencja. Już raz pomagała w ćwiczeniach i nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Wdzieranie się do czyjegoś umysłu musiało nieść ze sobą także ból. Nawet jeśli bardzo nie chciała ranić przyjaciółki to wiedziała, że tak właśnie się stanie. – Usiądź – zarządziła i zaraz usiadła naprzeciwko czarownicy – Po pierwsze spróbuj się wyciszyć. Uczucia, emocje i myśli są teraz twoim wrogiem – zaczęła kładąc kobiecie ręce na ramionach. – To co ja zobaczę w dużej mierze zależy też od ciebie. Po drugie powiedź mi co już wiesz o oklumencji? Znasz podstawy? Wiesz jak się bronić przed moim atakiem? – zapytała przypominając sobie to od czego zaczynali razem z Percivalem.
- Masz zbudować mur, Marcy. Nie przejmuj się tym, że nie będzie ci to na początku wychodzić. Masz zbudować mur, który ochroni cię przed intruzem. To tak jakbyś złapała złodzieja na gorącym uczynku. Masz mi pokazać co się z takim złodziejem robi. – dodała unosząc kącik ust w zadziornym uśmiechu. Wiedziała, że w końcu sobie poradzi. Opanuje to. – Wycisz się. Gotowa? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. Miała być złodziejem, a złodziej nie czeka na pozwolenie. – Legilimens – rzuciła.
przedział 51-70
Czarownica skłamałaby mówiąc, że żałuje iż Ella wyjechała. Ne chodziło o to, że jej obecność w czymkolwiek Lucindzie wadziła. Wręcz przeciwnie. Pierwszy raz od długiego czasu czuła się jak w domu. I choć bardzo mocno nie chciała tego stracić to jednak fakt, że siostra Marcy znajduje się daleko od tego konfliktu, wojny i śmierci był pocieszający. Blondynka przyzwyczaiła się już do tego, że sama wybiera sobie rodzinę, bo swojej tak naprawdę nigdy nie miała. Marcy była najbliższą osobą jaką miała. Jej cierpienie było też cierpieniem Lucindy. Miały się chronić wzajemnie i tego akurat miała zamiar dopilnować.
Blondynka skinęła głową na jej słowa. W tej kwestii się zgadzały. Tak naprawdę zgadzały się w wielu kwestiach i to chyba dawało jej tą lekkość bytu. Nie bez powodu ludzie spotykani na drodze stawali się im bliscy.
Legilimencja była trudną sztuką do opanowana. Lucinda wiedziała jednak, że o wiele trudniejsze jest opieranie się jej wpływowi – oklumencja. Już raz pomagała w ćwiczeniach i nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Wdzieranie się do czyjegoś umysłu musiało nieść ze sobą także ból. Nawet jeśli bardzo nie chciała ranić przyjaciółki to wiedziała, że tak właśnie się stanie. – Usiądź – zarządziła i zaraz usiadła naprzeciwko czarownicy – Po pierwsze spróbuj się wyciszyć. Uczucia, emocje i myśli są teraz twoim wrogiem – zaczęła kładąc kobiecie ręce na ramionach. – To co ja zobaczę w dużej mierze zależy też od ciebie. Po drugie powiedź mi co już wiesz o oklumencji? Znasz podstawy? Wiesz jak się bronić przed moim atakiem? – zapytała przypominając sobie to od czego zaczynali razem z Percivalem.
- Masz zbudować mur, Marcy. Nie przejmuj się tym, że nie będzie ci to na początku wychodzić. Masz zbudować mur, który ochroni cię przed intruzem. To tak jakbyś złapała złodzieja na gorącym uczynku. Masz mi pokazać co się z takim złodziejem robi. – dodała unosząc kącik ust w zadziornym uśmiechu. Wiedziała, że w końcu sobie poradzi. Opanuje to. – Wycisz się. Gotowa? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. Miała być złodziejem, a złodziej nie czeka na pozwolenie. – Legilimens – rzuciła.
przedział 51-70
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Marcella ostatnio nie mówiła wiele na temat tego jak się czuje, jednak wiedziała, że Lucinda rozumie, jak wiele znaczyło teraz dla niej to, że były tutaj razem. W tej samej sytuacji, którą rozumiały wzajemnie. Przynajmniej w kwestii bycia twarzą na listach gończych, ich sytuacja rodzinna była skomplikowana, obie o tym wiedziały. Współczuła przyjaciółce z całego serca, że ta musiała opuścić swoją rodzinę, natomiast Figg świadomie odrzucała swój dom i swoje rodzeństwo, by nie musieli się bać kolejnych dni. Nie zrobili nic złego - to ona i tylko ona była w to wszystko zamieszana. Dlatego Arabella musiała wyjechać. By być bezpieczną i z daleka od całego harmideru wojennego. Ona na to nie zasługiwała. Nigdy nie pisała się na walkę i nigdy nie powinna w niej uczestniczyć, a samo posiadanie twarzy Marcelli nie mogło być żadnym powodem. Kobieta działała też lepiej, gdy miała obok siebie kogoś, z kim mogła dzielić walkę. I Hensley ją wybrała, dlatego była tak droga. A to, że jeszcze pomagała jej w opanowaniu emocji, było tym bardziej drogie. Gdyby nie ona... To byłoby jeszcze trudniejsze. Zniesienie samotności w tym przedziwnym stanie stagnacji i odejścia z czynnego życia społecznego. Nigdy nie miała aż tyle wolnego czasu, nawet łapiąc się bardzo spokojnych robót, oddalonych od owładniętego chaosem Londynu. Sama doświadczyła najmocniej tego chaosu.
Usiadła na krześle, przed przyjaciółką i spojrzała wprost na nią, wsłuchując się w jej słowa. Kiwnęła lekko głową. Uczyła się podstaw oklumencji przez czytanie i słuchanie o niej od osób bardziej doświadczonych, ale to praktyka nauczy ją tego najlepiej.
- Tak, czytałam o tym. - Była oszczędna w słowach. Bliskość przyjaciółki sprawiła, że na ustach jasnowłosej pojawił się uśmiech, bardzo łagodny. Dłonie Lucindy były ciepłe, pocieszające. Były czymś unikatowym, czego teraz doświadczała rzadko. Bliskości. - Czytałam, że to kontrola nad myślami i snami, nastrojem. - Nie trzeba było mówić jak bardzo Marcella tej umiejętności potrzebuje zamiast tonąć w swoich własnych myślach, nie dzieląc się swoimi obawami. Być może dzięki niej właśnie nauczy się jak w sytuacji pełnego stresu odgonić myśli i zająć się logicznym podsumowaniem tego, co się dzieje. Jak stać się chłodnym człowiekiem. - Jestem gotowa, Lucy. Od dawna już jestem.
Pierwsze próby zawsze są trudne. Wiedziała, że za pierwszym razem zapewne wedrze się w jej głowę z łatwością.
Nie sądziła, że to będzie bolało, ale... Bolało. W jakiś dziwny, ciężki sposób, zupełnie jakby ktoś chodził ciężkimi buciorami po jej głowie, jak silne kopnięcia w nią, których siła jednocześnie nie zwiększała się, tak jak zazwyczaj się to działo. Zacisnęła mocno pięści, starając się przypomnieć jaka magia nią kierowała, gdy rzucała zaklęcia obronne. Zacisnęła powieki, bo przez jej głowę właśnie przechodziła przeglądana fala myśli. Każda myśl w niej była przez Lucindę widoczna i teraz mogła nakierować ją na jakąkolwiek. Postanowiła, że to będzie przyjemna myśl.
Joseph...
I wiatr we włosach. Kobieta mogła zobaczyć Highlandy, poczuć ciężkie, zimne podmuchy i ciepłe bicie serca, nostalgię. I ona należała właśnie do panny Figg. Była całkowicie jej.
Lucinda może odczytać to wspomnienie, rzucam na naukę
Usiadła na krześle, przed przyjaciółką i spojrzała wprost na nią, wsłuchując się w jej słowa. Kiwnęła lekko głową. Uczyła się podstaw oklumencji przez czytanie i słuchanie o niej od osób bardziej doświadczonych, ale to praktyka nauczy ją tego najlepiej.
- Tak, czytałam o tym. - Była oszczędna w słowach. Bliskość przyjaciółki sprawiła, że na ustach jasnowłosej pojawił się uśmiech, bardzo łagodny. Dłonie Lucindy były ciepłe, pocieszające. Były czymś unikatowym, czego teraz doświadczała rzadko. Bliskości. - Czytałam, że to kontrola nad myślami i snami, nastrojem. - Nie trzeba było mówić jak bardzo Marcella tej umiejętności potrzebuje zamiast tonąć w swoich własnych myślach, nie dzieląc się swoimi obawami. Być może dzięki niej właśnie nauczy się jak w sytuacji pełnego stresu odgonić myśli i zająć się logicznym podsumowaniem tego, co się dzieje. Jak stać się chłodnym człowiekiem. - Jestem gotowa, Lucy. Od dawna już jestem.
Pierwsze próby zawsze są trudne. Wiedziała, że za pierwszym razem zapewne wedrze się w jej głowę z łatwością.
Nie sądziła, że to będzie bolało, ale... Bolało. W jakiś dziwny, ciężki sposób, zupełnie jakby ktoś chodził ciężkimi buciorami po jej głowie, jak silne kopnięcia w nią, których siła jednocześnie nie zwiększała się, tak jak zazwyczaj się to działo. Zacisnęła mocno pięści, starając się przypomnieć jaka magia nią kierowała, gdy rzucała zaklęcia obronne. Zacisnęła powieki, bo przez jej głowę właśnie przechodziła przeglądana fala myśli. Każda myśl w niej była przez Lucindę widoczna i teraz mogła nakierować ją na jakąkolwiek. Postanowiła, że to będzie przyjemna myśl.
Joseph...
I wiatr we włosach. Kobieta mogła zobaczyć Highlandy, poczuć ciężkie, zimne podmuchy i ciepłe bicie serca, nostalgię. I ona należała właśnie do panny Figg. Była całkowicie jej.
Lucinda może odczytać to wspomnienie, rzucam na naukę
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kres
Szybka odpowiedź