Constantine Zachariah Ollivander
Nazwisko matki: Greengrass
Miejsce zamieszkania: Lancaster Castle
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: malarz i ilustrator, projektant różdżek
Wzrost: 184 cm
Waga: 73 kg
Kolor włosów: brąz
Kolor oczu: szaro-zielone
Znaki szczególne: siatki jasnych i nierównych blizn od ramion po mostek
11 cali, dość giętka, winorośl i włos centaura
Hogwart, Hufflepuff
gronostaj
nimfę wodną, Ondynę
farbą, drewnianymi wiórami, leśną ściółką i poziomkami
rodzinę w komplecie, wraz z Ophelią
wystawami w galeriach sztuki i muzeach, maluję
nikomu
jeżdżę konno
koncertów fortepianowych
Timur Simakov
Nieobecne oczy biegły, klatka piersiowa unosiła się spokojnie, a dłonie poruszały się jakby same w rytm niesłyszalnej przez nikogo muzyki. Był środek zimy, jednak jedno okno zostało uchylone – wraz z chłodnym powietrzem wpuszczając do pachnącego ziołami wnętrza cichą pieśń śniącej natury. Policzki ozdobione były deszczem różnobarwnych kropek, wyraźnie odcinających się na bladej skórze młodego mężczyzny. Jego włosy już od godzin nie przypominały starannie ułożonej fryzury, lśniąc błękitnymi i białymi pasmami w artystycznym nieładzie, zbyt wiele razy przeczesane muśniętymi kolorem palcami. Słyszał opadający w bezwietrzne popołudnie śnieg, ciche stęknięcia wiekowych murów, pomruki pogrążonego w spokoju lasu, który nieustannie od prawie dwudziestu dwóch lat zakradał się do zmysłów malarza.
Zaczęło się tak, jak zaczynają się wszystkie ludzkie historie. Pierwszy był krzyk: krótki i jakby zaskoczony. Kolejne stały się już odrobinę śmielsze, jednak i one nie trwały długo. Dziecko zamilknęło oddychając prędko i wierzgając pulchnymi rączkami i nóżkami. Trafiło do świata, który już od pierwszych chwil przytłoczył je ilością bodźców, do niekończącej się pętli dźwięków, kolorów i odczuć splecionych razem w nierozerwalną całość. Constantine był dzieckiem niezwykle ekspresyjnym, jednak rzadko kiedy używał do tego płaczu, krzyku czy pisków. Prawie nie gaworzył, wszystkich rzeczy dotykał zastanawiająco wręcz ostrożnie i uważnie, z niesamowitą fascynacją – jakby bał się, że za chwilę mogą zniknąć mu sprzed nosa. Każdy dźwięk miał dla niego swoją własną barwę, fakturę i konsystencję, a żeby lepiej zrozumieć to, czego doświadczał, eksplorował otaczający go świat z wielką wnikliwością. Szczególnie – jak na Ollivandera przystało – ukochał sobie odkrywanie otaczających Silverdale lasów. Nie dane mu było poczuć z nimi takiego rodzaju więzi jak Ulysses, lecz na swój własny, wyjątkowy sposób odnalazł w nim siebie. Życie tętniące w lesie dla niego przybierało formę dźwięków i kolorów, które otulały i przenikały go tak, jakby były jego częścią. Dla niego nie było nic dziwnego w tym, że śmiech matki rozkwitał pomarańczowo-kremową delikatnością płatków herbacianej róży, głos starszego brata wydawał mu się zielony i miękki niczym rosnący nad strumieniem mech, śpiew siostry muskał go niczym jedwabny szal pulsujący karmazynem, a bardzo rzadkie westchnięcia ojca przeszywały Constantine'a popielato-modrą smugą, która osiadała na umyśle drobną, mglistą mżawką. Tak samo i las malował dla niego obrazy. Trzeszczeniem gałęzi powodował rozlanie rzek o barwie i fakturze uciskanego ręką zbitego, mokrego piasku po ustąpieniu fali. Szelest liści tkał smugi miękko-szorstkie niczym ciepłe, wełniane szaliki na zimę splecione ze złotawo-zielonych włóczek. Trzask łamanej pod stopą gałęzi eksplodował ognistą, pomarańczową kreską ostrą niczym krawędź pękniętej porcelany. Stopy na leśnym poszyciu zostawiały plamy płynne jak mleko, różowe, lekko fioletowawe na krawędziach. Potoki płynęły siatką serpentyn z surowego, ciągnącego się ciasta, lśniąc niczym rtęć. Właśnie w takim otoczeniu po raz pierwszy ujawnił się w chłopcu talent magiczny, kiedy próbując sięgnąć do wyjątkowo czerwonego jabłka na dziko rosnącej jabłoni drzewo pochyliło się, umieszczając gałąź w zasięgu jego rączek. Był to moment, który odcisnął się żywymi barwami w pamięci małego Ollivandera, dolewając ciągnące się jak miód złote barwy do wspomnienia, które na długie lata pozostało żywe zarówno w nim, jak i w towarzyszącym mu ojcu. Rodzice zawsze byli obecni zarówno w życiu Constantine'a, jak i reszty jego rodzeństwa. Nie odgrodzili się sztabem guwernantek i nauczycieli, dając swoim dzieciom poznać, na czym polega pojęcie rodziny i jak budować relacje wokół domowego ciepła. Każdy wiedział, że ich ojciec nie jest najlepszym tancerzem, a Constantine w obawie przed połamaniem rąk i niezdolnością do malowania nigdy nie założy na nogi łyżew. Znali się na wylot, dzięki czemu potrafili wyciągnąć z siebie nawzajem to, co najlepsze.
Siostra była mu bliższa wiekiem i artystyczną duszą; kiedy rodzice nie widzieli czyniła z Kostka kolejny dodatek do swojej kolekcji lalek, w krótkie włosy wplatając mu wstążki i kokardki. Lecz kiedy ich starszy brat wracał ze szkoły do domu, najmłodszy z rodzeństwa krok w krok podążał za Ulyssesem. W przeciwieństwie do jego niezwykłego spokoju i opanowania oczy młodszego z Ollivanderów były w ciągłym, roziskrzonym ruchu, a na ustach niezmiernie często gościł ciepły uśmiech. Kiedy mówił to żywo gestykulował, nierzadko używał też kwiecistych onomatopei; uśmiechał się tak szeroko jak pozwalała mu na to skóra, a oczy iskrzyły się całą gamą emocji i nieopuszczającego ich zachwytu. Trzecia pociecha Odetty i Marcusa nie ograniczała się w niewerbalnych środkach ekspresji, prędko sięgając po kolory: wpierw z talerza, z szerokim uśmiechem na pulchnej buzi niespełna trzylatka łapiąc kawałek ugotowanej marchewki i zaczynając kreślić nią linie na niezwykle drogim obrusie zaścielającym stół w rodowej rezydencji lordów Lancashire. Reakcja była niezwykle szybka: jeszcze tego samego dnia Constantine dostał najpiękniejsze i najobszerniejsze zestawy farbek, pasteli i kredek jakie można było sobie tylko wymarzyć. Pojawiła się dopasowana do dziecięcego wzrostu pochylona niczym stara wierzba sztaluga, szerokie jak równina biurko, góry stworzone z płócien i arkuszy papieru, armie ołówków ułożonych równo niczym żołnierze w szeregu i pękate bukiety pędzli. Powstawały z nich jednak twory dość dziwaczne. Zamiast próbami naśladowania świata, który otaczał chłopca kartki pokrywały się barwnymi plamami, które wiły się, gięły i łamały, wybuchały i cichły, sięgały poza swoją płaszczyznę lub wciągały wgłąb materiału. Najpierw nieporadnie i w chaosie, z czasem jednak Constantine dzięki lekcjom rysunku i malarstwa zaczął coraz precyzyjniej przelewać na papier żyjące w nim dźwięki, kolory i faktury, również rozumiejąc je coraz lepiej i poznając je tak, jak ludzi. Pomagało temu wyciszenie i skupienie towarzyszące skrupulatnemu przyswajaniu dworskich manier i chwalebnej historii przodków. Chłopiec uczył się, jak w czasie wysławiania się nie skupiać się na pstrokatości każdej zgłoski tylko patrzeć na wymieszaną ze sobą barwę ich wszystkich razem, nie wyrywać ich z kontekstu, patrzeć szerzej. Najłatwiej było mu jednak wyciszyć się w niezmąconym spokoju pracowni przy sztaludze bądź, zdecydowanie rzadziej, dłucie wraz z siostrą: przelewał buzujące w nim kolory i kształty na płótno, glinę czy kamień, ukazując tym samym swoje znaczne zdolności manualne. Zafascynowany tym, jaki dźwięki rozwijały się w jego umyśle w barwne pióropusze próbował także uczyć się teorii muzyki, lecz rozpraszał się nadto aby osiągnąć w niej więcej niż tylko podstawy. Był spokojny i delikatny – było to jednak zwodnicze niczym cisza przed burzą, która narodziła się w nim jeszcze przed jego przyjściem na świat, z biegiem dni nieuchronnie zbliżając się nad głowę kolejnej latorośli z przeklętego rodzeństwa Ollivanderów.
Pierwszy atak Ondyny Constantine przeżył w wieku siedmiu lat, kiedy sowa pocztowa uderzyła w okienną szybę nieopodal jego sztalugi, doszczętnie tłukąc przy tym szkło. Nagły łomot spowodował szaleńczy galop serca i zbyt zachłanny oddech: powietrze uwięzło w gardle i nie chciało ani wejść, ani wyjść. Palce chłopca zacisnęły się boleśnie na ramionach, orząc skórę w dół piersi, raz po raz pozostawiając krwawe ślady na rozdartej koszuli i pod paznokciami, gdy siłą próbował rozedrzeć ciało i wpuścić powietrze do płuc. Po tym zdarzeniu wszyscy zaczęli z niepokojem patrzeć na dwuletnią wtedy Ophelię, jak gdyby tylko czekając, kiedy okropna choroba dosięgnie i ją. Od tego momentu życie Constantine'a musiało pomieścić nie tylko naukę i sztukę, ale również ziołowe inhalacje i odwiedziny u uzdrowicieli. Wysiłek fizyczny został ograniczony do minimum niezbędnego do wytworzenia u chłopca chociaż szczątkowej odporności na trudy choroby, pozostawiając jedynie rekreacyjną jazdę konną i niezbędną na salonach naukę tańca. Sesje przy sztaludze musiały zostać odmierzone nieugiętymi ramionami zegara, pozwalając na wywietrzenie z pracowni dusznych oparów terpentyny, która stała się największym problemem w rozwoju artystycznym Ollivandera.
Rozpoczęcie nauki w Hogwarcie Constantine pamięta jako mieszaninę zawierającą w sobie tyle samo ekscytacji, co stresu. Im bardziej zbliżał się pierwszy września tym mocniej spanikowany stawał się młody Ollivander. Jego głównym problemem było, oczywiście, malowanie. Na wysłanie Constantine'a do Beauxbatons było już za późno, zresztą nigdy nie miał on talentu do francuskiego, zdecydowanie lepiej chłonąc łacinę. Chłopak zamartwiał się nad faktem, że w szkole może nie mieć tyle czasu na malowanie, co w domu. Miał talent i nie zamierzał pozwolić sobie na jego zaniedbanie bądź nawet i zmarnowanie – doszło nawet do tego, że na niecały miesiąc przed planowanym odjazdem Hogwart Expressu Ollivander przyprawił się o kolejny atak choroby. Dopiero moment, w którym Ulysses cierpliwie objaśnił mu, że rodzina na pewno zadba o to, aby mógł dalej malować pomimo nauki w Hogwarcie przyniósł młodszemu z braci potrzebny mu w tym czasie spokój. Dzięki szlacheckiemu nazwisku i dobremu wrażeniu po bracie-prefekcie udało się ustalić, że w szkole Constantine'owi zostanie zorganizowane potrzebne do malowania miejsce. Zawsze miał też blisko siebie siostrę, która będąc parę roczników wyżej mogła pilnować młodszego Ollivandera. Zażegnawszy kryzys nie pozostało mu już nic innego, jak zacząć entuzjazmować się wyprawą do magicznej szkoły, o której słyszał już tyle niesamowitych historii. Po drodze nadszedł też moment, w którym Constantine udał się do rodzinnego sklepu na Pokątnej w celu innym niż obserwowanie różdżkarzy przy pracy. Nadszedł czas, aby wybrała go jego pierwsza różdżka: nie wiedział wtedy, że ta już na niego czekała, wykonana tymi samymi dłońmi, które przed każdym rodzinnym obiadem sprawdzały, czy na palcach Kostka nie zostały niedomyte smugi farb. Ulysses pozostawał obecny w najważniejszych momentach życia młodszego brata w sposób niemożliwy do zastąpienia, również jako pierwszy zwracając uwagę na nietypowy sposób, w jaki Constantine postrzegał dźwięki. Stworzona przez Ulyssesa różdżka z winorośli i włosa centaura miała rączkę delikatnie rzeźbioną w kształt liści dębu, dzięki czemu jej faktura pozostawała dla palców czymś do ciągłej eksploracji. Nie była jednak pokryta farbą, pozostawiając pole do popisu dla Constantine'a: ten pomalował ją na ciemnobrązowy kolor, następnie dodając lekko jaśniejszą farbą ze złotym refleksem drobne żyłkowanie. Spędził nad tym prawie tydzień, a kiedy skończył nie przestawał mówić o tym aż do pierwszego września.
Podróż pociągiem przyniosła mu zupełnie nowe kompozycje kolorów oraz znajomości. Rodzice nigdy nie próbowali wpoić mu pogardy dla tych, którzy nie nosili arystokratycznego nazwiska, dlatego nie interesowało go to, że dwaj chłopcy, do których dosiadł się w przedziale byli półkrwi. Zdecydowanie bardziej wolał zwrócić uwagę na to, jak ciepłą w barwach Bertie i Steffen roztaczali dookoła siebie aurę. Nim dotarli do drzwi Wielkiej Sali byli już przyjaciółmi: ten odważny i co rusz tracący głowę wraz z sercem, ten niepozorny i inteligentny oraz ten niewinny, który nigdy nic nie wie i swoją nienaganną reputacją oraz ciepłym uśmiechem próbuje kryć pozostałą dwójkę. Nawet fakt, że tiara przydziału postanowiła umieścić Botta i Cattermole'a w Gryffindorze, Ollivandera zaś w Hufflepuffie – a nie w Ravenclaw, jak podejrzewał ze względu na historię swojego starszego rodzeństwa – nie stanął na przeszkodzie temu, żeby przez kolejne siedem lat w trakcie licznych wzlotów i upadków dalej zacieśniali tę niespodziewanie powstałą więź.
Constantine uczył się, jednym słowem, dobrze. Nie stał się uczniem wybitnym, lecz osiągał wyniki całkowicie zadowalające, a chociaż Puchonem był tak właściwie wzorowym to musiał wmawiać sobie, że od czasu do czasu krycie ekscesów swojej dwójki przyjaciół nie ujmuje jego uczciwości, za to kapitalnie reprezentuje przypisywane jego domowi niesienie pomocy innym. Bo przecież jego przyjaciele mogli na niego liczyć, a on nie zamierzał ich zawieść. Po zajęciach biegł pędem na obiad, żeby popołudniami móc chwycić za pędzel i malować, a później spędzić jeszcze trochę czasu z przyjaciółmi lub siostrą, która nieraz pomagała młodszemu bratu z lekcjami. Dzięki niej Kostek zaczął bardziej przykładać się do nauki, poza naturalnie przychodzącą mu łatwością w przyswajaniu wiedzy z zielarstwa zaczynając interesować się również obroną przed czarną magią, prawdziwą pasję odkrywając jednak w transmutacji, której potencjał w kolejnych latach nakłonił go do wybrania numerologii jako kolejnego przedmiotu, który chciał zgłębiać. Dzięki temu mógł rozwijać swoje zdolności malarskie, ucząc się w jaki sposób ożywiać obrazy, nadając im osobowości i życie. Czasami docierały do niego sowy od brata, który z podróży wysyłał mu farby w wymyślnych kolorach, takich których Kostek jeszcze nigdy nie widział na swojej palecie. Z zapałem barwił wtedy płótna, po powrocie do domu na ferie lub wakacje zakradając się do pokoju starszego brata i wieszając na jego ścianie nowe dzieło stworzone przy pomocy otrzymanych od niego kolorów. Latem coraz częściej pojawiał się w prowadzonej przez rodzinę pracowni różdżkarskiej, gdzie zaczął przyswajać sztukę dobierania rdzeni i drewien, znacznie bardziej niż wykonaniem interesując się jednak samymi projektami różdżek, zbliżając się w ten sposób do zainteresowań starszej siostry. Lecz w czasie wolnego najwięcej uwagi poświęcał Ophelii, która z każdym rokiem była coraz bliżej dołączenia do niego w murach starego szkockiego zamczyska. Czuł z siostrą niezwykle silną więź, szybko dochodząc do wniosku, że ją również tiara przydziału umieści w domu Helgi Hufflepuff. Jego teoria została potwierdzona jesienią, która nastąpiła po zadowalającym zdaniu przez niego SUMów. Od szóstego roku edukacji Constantine'a okrągłe i radosne dormitorium Puchonów zamieszkiwała już dwójka Ollivanderów, a Ophie rozjaśniała je swoją obecnością jeszcze bardziej. Kostek musiał już wtedy zacząć skupiać się na zbliżających się wielkimi krokami OWUTEMach. Ze względu na swoje poświęcenie dla sztuki i nieustanną pracę nad obrazami i szkicami bądź nauką Ollivander nigdy nie podjął się aktywności w pozalekcyjnych klubach i kołach, nie objął też funkcji prefekta, z biegiem miesięcy również coraz rzadziej sięgając do płócien i kartek, lecz nigdy nie pozwalając swojemu przybornikowi na zbieranie kurzu.
Przez pewien czas zarzucał sobie, że nie zauważył wcześniej, że mógł zareagować prędzej, kiedy zdrowie i tak chorowitej Ophelii zaczęło się pogarszać. Zwrócił na to uwagę dopiero, kiedy po raz ostatni wracał ze szkoły na święta. Atmosfera w Silverdale zmieniła się diametralnie, a kiedy przyszło mu znów wsiąść do Hogwart Expressu, wsiadał do niego samotnie. Nawet Bertie i Steffen, zwykle beztroscy i roześmiani zdawali się odczuwać niepokój wiszący nad ich przyjacielem. Twarda ręka Gellerta Grindelwalda zarządzająca Hogwartem oraz widmo zbliżających się egzaminów końcowych dokładały kolejne obciążenia przygniatające młodego arystokratę. Kolejne trzy miesiące były coraz gorsze, kolory blakły i czerniały, aż w końcu w kwietniu zalały go bezdenną, smolistą falą. Kiedy dowiedział się o śmierci Ophelii doznał najgorszego ataku klątwy Ondyny w swoim życiu, o wiele gorszego niż pierwszy. Resztę kwietnia spędził w skrzydle szpitalnym, do połowy maja nie chodził na zajęcia, a aż do końca OWUTEMów nie malował i nie rysował. Egzaminy zdał przeciętnie, niektóre przedmioty ledwo zaliczył, jedynie w obronie przed czarną magią i zielarstwie osiągając powyżej oczekiwań, a transmutację ze względu na lata fascynacji zdając wybitnie. Wracając do domu miał jednak wrażenie, że wszystkie drzwi zostały przed nim zamknięte.
Dworek był zbyt milczący. Pustka i cisza osiadły szarymi, matowymi, lepkimi pajęczynami wśród ścian, gasząc także blask jego debiutu na salonach, gdzie tylko dobre wychowanie i spojrzenie Ulyssesa pomogło mu przetrwać ten wieczór i zrobić możliwie najlepsze wrażenie, na jakie w tamtym czasie było go stać. Nie mógł zostać w Silverdale – dlatego kiedy Ulysses zaczął przygotowywać się na kolejną wyprawę, Constantine również spakował swoje farby, szkicowniki i pastele, ruszając wraz z nim. Przez chwilę podróżowali wspólnie, lecz każdy z nich potrzebował też czasu dla siebie. Dlatego któregoś razu Constantine udał się w podróż samotnie. Wyjechał do Włoch, żeby malować, uczyć się klasycznych kanonów u źródła. W tym samym celu odwiedził Weimar, klasykę zamieniając na geometrię i prostotę Bauhausu. Miał pewien epizod w Danii, gdzie na moment przepadł w projektowaniu krzeseł, do sztalugi wracając jednak od razu jak tylko postawił stopę we Francji, pozwalając sobie na ekspresję w impresji. W tym okresie zaczął też intensywnie szkicować, popełniając parę rysunków do książek dla dzieci i zielników. Z biegiem miesięcy jego wyjazdy stawały się coraz krótsze, jednak w czasie jego ostatniego pobytu w Paryżu wybitnie nie dopisało mu szczęście. Na moment kiedy chciał wrócić do Anglii przypadło wyjście Wielkiej Brytanii z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, a jego ojczyzna zamknęła granice. Pomógł spanikowany list do Ulyssesa i rodowe wpływy, jednak i tak najmłodszy z Ollivanderów spędził we francuskiej stolicy o dwa tygodnie dłużej niż to na początku planował. Na podróżach upłynęły mu dwa lata, w czasie których jego warsztat artystyczny zdecydowanie się rozwinął. W kwietniu, a następnie ogarniętym anomaliami i przeprowadzkowym chaosem maju przyszło mu stworzyć jedne z najlepszych obrazów, swoje barwne odbieranie dźwięków ubierając w cechujące się niesamowitymi kolorami dzieła z serii, którą zatytułował Dźwięk rozkwitania. Dopiero w nich ostatecznie poradził sobie ze swoim bólem po stracie siostry, obrazując jej życie w przedstawieniu dziewiętnastu etapów rozwoju bratka – kwiatu, który zawsze utożsamiał z Ophelią. Jego prace zostały entuzjastycznie przyjęte przez kręgi artystyczne, ostatecznie doczekując się wystawy w Czarodziejskiej Galerii Narodowej jako najbardziej obiecujący debiut malarski trwającego półwiecza. Zaczął dostawać coraz więcej propozycji współpracy, tworząc obrazy na prywatne zlecenia i coraz częściej ilustrując wszelkiego rodzaju książki. Powrót Constantine'a na powierzchnię życia nadszedł w odpowiedniej chwili, ponieważ zaraz reszta świata zaczęła stawać na głowie. Pierwszym sygnałem wydały mu się dni, które w niemej niepewności dzielili wraz z bratem w obliczu zbliżającego się ślubu dziedzica Silverdale. Perturbacje szczytu w Stonehenge uderzyły we wszystkich, a jakby tego było mało zaraz po nieszczęsnym spotkaniu na szczycie ród Ollivanderów musiał przebrnąć przez rozwód Ulyssesa. Czasy były niepewne i nie mogli pozwolić sobie na słabość, a najsilniejsi od zawsze byli razem.
Tak jak gronostaje, Constantine nauczył się nieustannie adaptować do zmiennych sytuacji, wiedząc dobrze, że gdyby dał się im zaskoczyć to pochłonęłyby go całkowicie, strącając w ciemną otchłań. Aby przywołać patronusa Ollivander przypomina sobie dzień wernisażu wystawy, na której jego obrazy z serii Dźwięk rozkwitania zostały wystawione w Czarodziejskiej Galerii Narodowej. Przypomina sobie, jak wsłuchiwał się w las i odwzorowywał widziane przez siebie barwne dźwięki natury, ciesząc się chwilą całkowicie niezburzonego i pełnego szczęścia.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 15 | 2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 20 | 3 (różdżka) |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 3 | 3 (waga) |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język angielski | II | 0 |
Język obcy: łacina | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Numerologia | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | II | 10 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Zwinne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka etykieta | I | 0 |
Wytrzymałość fizyczna | I | 2 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Różdżkarstwo | I | 0,5 |
Malarstwo (tworzenie) | III | 25 |
Malarstwo (wiedza) | II | 7 |
Muzyka (wiedza) | I | 0,5 |
Rzeźba (tworzenie) | I | 0,5 |
Rzeźba (wiedza) | I | 0,5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Jazda konna | I | 0,5 |
Taniec balowy | I | 0,5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 0,5 |
speak to me in colours
Ostatnio zmieniony przez Constantine Ollivander dnia 03.03.20 0:18, w całości zmieniany 3 razy
biegł zanosząc się łkaniem
uszy bolały go z zimna
biegł boso w piżamie
zając ścigany przez wilka
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzała: Justine Tonks
księżycowy pył;
[31.03.20] Ingrediencje (kwiecień-czerwiec)
[03.05.20] Rejestracja różdżki
[04.05.20] Wykonywanie zawodu (kwiecień/czerwiec), +50 PD
[16.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +30 PD