Wydarzenia


Ekipa forum
Leśna lecznica
AutorWiadomość
Leśna lecznica [odnośnik]23.02.20 23:04
First topic message reminder :

Leśna lecznica

Lecznica została otwarta pod koniec kwietnia 1957 roku przez parę młodych uzdrowicieli, którzy po brutalnym ataku Ministerstwa Magii na mugoli zdecydowali się odejść ze szpitala świętego Munga i nieść pomoc potrzebującym, bez względu na status krwi czy zdolności magiczne. Niepozorna chatka ukryta jest na obrzeżach Doliny Godryka, lecz wieść o niej prędko poniosła się wśród tych, którzy potrzebowali pomocy uzdrowicielskiej.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:40, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśna lecznica - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Leśna lecznica [odnośnik]21.10.20 23:07
Kerstin potrzebowała niewiele, żeby przerzucić się na tryb troskliwej pielęgniarki - zwłaszcza, że właściwie dopiero co na krótki moment go zarzuciła, po całym poranku rozmów z pacjentami chcąc skorzystać z chwili wytchnienia, jaką dawała obecność przyjaciółki. Nie miała żadnego żalu o to, że musiała szybko wziąć się w garść, zapomnieć o ploteczkach i skupić. To nie była wina Gwen, że jest chora; Kerry wychodziła z założenia, że nawet jak ktoś naprawdę zarobił sobie na przeziębienie lub wypadek bezmyślnym zachowaniem, to wytykanie mu tego, gdy leży z gorączką w łóżku jest kopaniem leżącego. Tak się nie robiło, zawsze trzeba było zachować empatię. I pamiętać, że się różne rzeczy zdarzały i różnie ludzie podchodzili do zdrowia.
Kerstin od razu wyłapała, że Gwen za wszelką cenę próbuje wyprzeć, że może naprawdę potrzebować pomocy. Nie jednego już takiego spotkała w pracy, więc wiedziała, że musi zachować stanowczość. Łagodną. Ale jednak stanowczość.
- Bardzo się cieszę, że mi odpowiadasz - powiedziała najpierw, by zapewnić dziewczynę, że najbardziej doceni prawdę. Przeszły kawałek po wytartej ścieżce do pracowni alchemika, gdzie Kerstin pomogła Gwendolyn wypakować rzeczy na stolik. Na razie tylko tam. Nic im nie będzie, poza tym pewna była, że jakiś alchemik jak zwykle stacjonuje i dobrze się nimi zajmie na czas nim Kerstin będzie mieć okazję wrócić i wypełnić spis. Zwykle to ona się tym zajmowała, bo skrobanie piórem po papierze nie wymagało magii, ale kto wie, może nawet robota rozwiąże się "sama" w międzyczasie, kiedy wszyscy zobaczą, że jest zajęta. A dzisiaj wyjątkowo była, dużo się trafiało pacjentów takich jak Gwen, którzy stricte czarodziejskiej opieki nie potrzebowali.
- Nic się nie martw, nie zajmę ci dużo czasu. I ty nie zajmujesz mojego, nie pleć głupstw - złapała Gwen przyjacielsko pod ramię, gdy wracały do lecznicy. - Jestem teraz w pracy, a ty moją pacjentką. Tak samo ważną jak wszyscy inni. To powiedz mi może konkretniej, co takiego jadłaś przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny?
Kiedy weszły z powrotem do środka, zaprowadziła dziewczynę przez sień do głównej sali, gdzie łóżka były w większości zajęte, ale wciąż miały do dyspozycji krzesła i stołki. Wybrała pierwszy lepszy kąt i zaciągnęła tam zszarzałą zasłonkę, żeby zapewnić Gwen jako taką prywatność. Cóż, lecznica nie była szpitalem i nie mieli dużej liczby gabinetów, ale lepsze to niż nic. Z szuflad stojących pod ścianą komód wyciągnęła termometr rtęciowy oraz sfigmomanometr ze stetoskopem. Ten drugi to był kawał sprzętu, więc ostrożnie rozłożyła wszystko na stoliku między nimi.
- Ty na pewno wiesz, co to jest, prawda? Do mierzenia ciśnienia - Uśmiechnęła się niepewnie. - Zmierzę ci ciśnienie, co? Na wszelki wypadek. I gorączkę na pewno. - Zarzuciła sobie stetoskop na ramiona. - W sumie to się cieszę, wiesz? Zazwyczaj jak to wyciągam to wszyscy panikują i boją się mi dać rękę. No, na początku to jeszcze dają, ale jak im się zaczyna zaciskać mankiet to mówią, że im ciasno i że to na pewno nie jest bezpieczne. - Westchnęła. - Ale najpierw to ty mi powiedz dokładnie, co ci dolega. I od kiedy. Po kolei, Gwen, nie spiesz się. - Wyciągnęła dłoń przez stół i złapała dziewczynę ciepło za palce, ściskając je z sympatią. - Proszę, pozwól sobie pomóc.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Leśna lecznica [odnośnik]22.10.20 1:28
Nic związanego ze zdrowiem (lub jego brakiem) nie mogło umknąć Kerstin. Nic dziwnego wiec, że nieszczególnie udane matactwo Gwen zostało przez pannę Tonks właściwie w pełni zignorowane. Dziewczyna nie miała wyboru. Musiała przyzwyczaić się o myśli o tym, że będzie przez jasnowłosą malarkę perfidnie i po mugolsku wyleczona. Tak klasycznie i zupełnie bezpiecznie, czego nie można było powiedzieć o używaniu zaklęć.
Kerstin wyraźnie nie chciała, albo nie wiedziała, gdzie dokładniej może schować specyfiki, a Gwen nie miała zamiaru panoszyć się po cudzej własności, dlatego uznała, że na razie może zostawić eliksiry tam, gdzie są. Nie powinna im się stać krzywda.
Malarka nie uważała, aby potrzebowała w gruncie rzeczy jakiejkolwiek opieki (przecież samo przejdzie), magicznej czy niemagicznej, ale z pielęgniarka nie było się co kłócić. Dlatego gdy została przez nią zaprowadzona do lecznicy, jedynie spoglądała na nią błagalnym wzrokiem. No, może jednak mogłaby przestać się interesować? Jej naprawdę, naprawdę przejdzie! A jak nie to najwyżej… eee… umrze? To chyba nic takiego.
Dobrze Kerry, rozumiem – powiedziała jej jednak jedynie, wiedząc, że dziewczyna i tak nie da jej dojść do głosu: – Dziś nic takiego, nie mogłam nic ruszyć od rana. Ale wczoraj wieczorem mogłam zjeść nieświeżą kanapkę. Z serem, chyba kozim. Nie zwróciłam uwagi… Wiesz, byłam bardzo zapracowana i… ale to nie smakowało najlepiej. – Zmarszczyła brwi.
Starała się nie zwracać uwagę na pacjentów lecznicy, chcąc pozwolić im na jak największa prywatność. Dała się jednak prowadzić Kerstin i z każdą chwilą maila coraz to większe wrażenie, że pannie Tonks ta zabawa się po prostu p o d o b a. Gdy usiadły przy znajdującym się w kącie stoliku, dziewczyna ani śmiała zwolnic w swoich leczniczych zapędach i natychmiast sięgnęła po narzędzia, które nawet w oczach mugoli nie raz kojarzyły się z torturami. Chociaż panna Grey musiała przyznać, że nie do końca była w stanie wymówić nazwy cóż, przynajmniej części z nich.
Tak, wiem – przytaknęła. Nie znała nazwy, ale samo urządzenie nie było jej przecież obce: – T… tak, jasne. Och, wiesz, to jest właściwie zabawne. Czarodzieje… często mają się za lepszych, nawet gdy chcą traktować zwykłych ludzi na równi. – Gwen przyszła na myśl Charlie Leighton. – A często nie wiedzą nic o podstawowych aspektach świata. Michael mówił ci, że w szkole nie uczyli nas ani matematyki, ani literatury, ani niczego takiego? Chociaż… chociaż może prędzej Justine mówiła… – speszyła się odrobinkę. Nie powinna od razu myśleć o jej najstarszym bracie! Justine czy Gabriel byli przecież młodsi i prędzej opowiadali Kerry o swoich szkolnych czasach. Wzięła głęboki oddech: – Ja… już ci powiedziałam o wszystkim. Jest mi trochę niedobrze. I słabo. Rano prawie wymiotowałam, ale to naprawdę wszystko… tak myślę. Kerry, rozumiem. Rob co uważasz za słuszne, dobrze? Tylko nie każ mi siedzieć dwa tygodnie w domu.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Leśna lecznica [odnośnik]24.10.20 18:48
Rozwiązaniem na błagalne spojrzenia było skrupulatne ich unikanie. Kerstin zdążyła już poznać Gwendolyn lepiej, nawet się do niej przywiązać, stanowiła bowiem iskierkę normalności w tym całym zamieszaniu, jakie od dłuższego czasu plątało jej w życiu. Gwen była nie tylko bardzo miła, pełna porywającego entuzjazmu i nadziei na lepsze jutro, ale również ani razu nie dało się przy niej doświadczyć smutnego wrażenia odmienności. Chociaż panna Grey miała wszystkie cechy porządnej czarownicy, Kerry mogła z nią rozmawiać swobodnie jakby znały się od zawsze, nie obawiając przy tym, że zostanie źle zrozumiana... lub w ogóle niezrozumiana.
Dlatego w drodze patrzyła cały czas przed siebie, co jakiś czas tylko posyłając koleżance dodające otuchy uśmiechy. Wzrok natomiast utrzymywała na poziomie jej piegowatych policzków, czasem rudych włosów, byleby tylko nie dać się złapać na starą jak świat zagrywkę "proszę, zostaw".
To zresztą nie tak, że miała zamiar zatrzymać tutaj Gwen na całą noc, czy coś równie skomplikowanego, jedynie przebadać dla pewności.
Długo nie musiała jej namawiać, by zaczęła odpowiadać na pytania.
- Czyli nie masz apetytu - potwierdziła dla pewności, szarpiąc się z rurkami sfigmomanometru, żeby to jakoś wszystko doprowadzić do ładu. Musiała też strzepnąć z urządzenia kurz, bo była w tej lecznicy chyba jedyną osobą, która z niego korzystała. Nic dziwnego. - Musisz zwracać uwagę na to, co jesz, Gwen. Zwłaszcza, kiedy jest to nabiał albo mięso - dodała łagodnym tonem, bez oskarżenia, po prostu, żeby jej przypomnieć, bo nie miała wątpliwości, że nie jest pierwszą osobą, która jej o tym mówi. - Może więc złapała cię niestrawność albo lekkie zatrucie? Zaraz to rozwiążemy.
Spojrzała na dziewczynę z zaskoczeniem, chyba zbyt zdziwiona doborem tematu, by zwracać uwagę na to, jak Gwen plącze się i rumieni przy wspomnieniu Michaela. Nie pierwszy raz zresztą, ale nic dziwnego, taka partia jak Michael nie trafiała się często. Żeby tylko był rozsądniejszy w... ech, nie, nie zamierzała o tym teraz myśleć, dość tego miała w domu.
- Tak, Just mi mówiła. I wciąż do mnie to chyba nie dociera. Przecież to taka podstawowa wiedza. No... nie to. - Uniosła mankiet sfigmomanometru, bo akurat o tym jak dobrze mierzyć ciśnienie to nie uczyła się w szkole, tylko podczas studiów. - Ale matematyka... geografia. Z drugiej strony, może i dla czarodzieja najbardziej podstawową wiedzą jest jak odczytać przyszłość z gwiazd, czy coś, nie mam pojęcia. - Wzruszyła ramieniem, wyciągając dłoń po rękę Gwen i ostrożnie opierając jej łokieć na blacie stolika, tak żeby mankiet założyć na poziomie serca. - Spokojnie, nie będę ci kazać niczego. Mogę ci co najwyżej zalecić, żebyś wróciła do prawdziwej pracy dopiero wtedy, kiedy poczujesz się lepiej - podkreśliła. - To najpierw zmierzymy ciśnienie, a potem temperaturę. Miałaś może dreszcze? Bóle mięśni? - dopytywała przy okazji ścierania kurzu z miarki i zakładania stetoskopu. Po tym jak Gwen odpowiedziała, Kerry skinęła głową i przyłożyła na moment palec do ust, żeby pokazać, że na chwilkę musiały być cicho. Pierwsze i ostatnie uderzenia na słuchawkach były najcichsze, a przy tym jak na złość najważniejsze. - Z ciśnieniem wszystko w porządku, sto dziesięć na osiemdziesiąt. To dobry znak. Mam nadzieję, że ręka cię bardzo nie boli? - dopytała, instynktownie pocierając ramię Gwen i sięgając po termometr.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Leśna lecznica [odnośnik]25.10.20 14:16
Przełknęła ślinę, czując, że na samą rozmowę o jedzeniu jednocześnie robi się głodna i ma ochotę pilnie zapytać o łazienkę. Jej żołądek zaczynał poważnie wariować, choć jednak najmocniejsze było nieustanne wrażenie, że coś po prostu poważnie ją mdli.
Po prostu mi niedobrze – powiedziała, marszcząc brwi. – Wiem, Kerry, wiem, ale sama wiesz, jak jest… czasem nie ma czasu. – Westchnęła, na chwilę wpatrując się we własne ręce. W Oazie i tak brakowało żywności, głupio było jej tam ruszać cokolwiek, a tym bardziej wybrzydzać. Zwłaszcza, że po powrocie do swojego aktualnego miejsca zamieszkania naprawdę nigdy nie miała na co narzekać. – Zatrucie… tak, to chyba może być to. Nie miałam nigdy problemów z niestrawnością – wyjaśniła.
Właściwie Gwen przyjęła z ulgą to, że panna Tonks nie zwróciła szczególnej uwagi na jej plątanie się. To i tak było wystarczająco żenujące. Na Merlina, przecież Michael był od niej starszy! I to o tyle lat! Ale jednocześnie… nie, panno Grey, dosyć. Nie będziesz znów o tym myśleć.
Wiesz… czarodzieje zazwyczaj też traktują jasnowidzenie jak zabobony. Przynajmniej z tego, co wiem, nie zapisałam się na wróżbiarstwo – przyznała. – Wydaje mi się, że gdyby wiedzieli więcej, nie byłoby całej tej wojny, Kerry. Oni po prostu nie rozumieją olbrzymiej części świata. I wielu się po prostu boi. – Wzruszyła ramionami.
Rząd to jedno, ale w działaniach brali też udział normalni obywatele. Gdyby zaś mieli większą wiedzę, prawdopodobnie nie wspieraliby ich działań. A przynajmniej nie w tak dużej grupie.
Niech będzie. Ale wiesz, ja naprawdę nie mam czasu na chorobę. – Zmarszczyła brwi: – Mierz. Nie, chyba nieszczególnie. A może trochę? Tak, rano mogłam mieć trochę dreszcze – przyznała.
Skrzywiła się delikatnie, gdy ciśnieniomierz zacisnął się na jej ręce. Nie był to jej pierwszy raz, ale to nigdy nie było szczególnie komfortowe. Nie panikowała jednak, siedząc w bezruchu i starając się nie zaciskać bez potrzeby mięśni. Słysząc pytanie dziewczyny, pokręciła głową.
Nie, jest w porządku – odpowiedziała, strzepując rękę, aby pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia. Czekała cierpliwie, aż pana Tonks wyciągnie kolejny przyrząd.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Leśna lecznica [odnośnik]25.10.20 19:28
Nie ma czasu. Najczęstsza i najtrudniejsza do zbycia wymówka na zaniedbywanie własnego zdrowia. Kerstin słuchała tłumaczeń Gwen ze zmarszczonym czołem i dłońmi skrzyżowanymi na piersiach, ale za każdym razem, gdy chciała rzucić jakąś karcącą uwagą, głos wiązł jej w gardle, a żylaste palce z niepokojem postukiwały o łokcie. No bo tak, co niby mogła powiedzieć, kiedy sama nie raz i nie dwa odkładała jedzenie na później albo w ogóle dojadała resztki po innych? Że nie dosypiała, prawie nie brała urlopów od pracy w lecznicy, a już na sto procent nie pozwalała sobie wziąć urlopu od obowiązków domowych? Chciała jakoś przemówić przyjaciółce do rozsądku, ale nie miała pomysłu na to, jak to zrobić, aby nie złapać się na mieczu obosiecznym. Gwendolyn przecież na pewno wiedziała, że nie jest sama w tym życiowym rozgardiaszu.
- Wiem jak jest - przyznała więc ponuro, bocząc się na świat, który nie pozwalał ludziom skrupulatnie zachowywać wszystkich reguł bezpiecznego stylu życia. No ale przecież zawsze mogło być gorzej, prawda? Mogła wybuchnąć wojna, na przykład. Ha-ha. - Skoro jest ci cały czas niedobrze, to może najlepszym wyjściem byłoby dać sobie zwymiotować, co? - zapytała cicho, bo podobną kurację zwykle zalecała pacjentom jej mentorka. - Może organizm koniecznie chce się czegoś pozbyć, jakichś toksyn. Tylko jeżeli będziesz wymiotować albo mieć biegunkę, to musisz pamiętać, żeby pić dużo wody, cały czas. Żeby się nie odwodnić.
Kiedy Gwen opowiadała o czarodziejskich zabobonach (w tym się chyba nie różnili, dla Kerstin czytanie z gwiazd również było zabobonem, nawet przy tych wszystkich rzeczach, które obserwowała na co dzień), Kerry gestem wskazała jej, żeby przeniosła się na twardą, niepokrytą niczym kozetę, gdzie pielęgniarka przez cienki materiał ubrania szybko pouciskała jej brzuch w kilku miejscach, żeby się upewnić, że nie złapała jakiegoś szerszego odczynu zapalnego.
Potem skinęła głową i włożyła jej bez ostrzeżenia termometr w zęby.
- Nie gryź tylko, bo to szkło - ostrzegła, a potem wzruszyła ramionami. - Mi się wydaje, że to nie jest domena tylko magów, wiesz. Zawsze boimy się tego, czego nie rozumiemy. Jestem pewna, że zwykli ludzie... mugole, znaczy się... - sprostowała z rumieńcem wstydu. - Że oni też jak się dowiadują o magii albo gdyby się dowiedzieli o magii, to by się bali. Lęk to jest najpowszechniejsza reakcja. Trzeba coś dobrze poznać, żeby się go wyzbyć. Trzeba chcieć coś poznać, żeby tak było. - Wyjęła termometr i spojrzała na niego przy świetle. - Nie masz pełnej gorączki, ale stan podgorączkowy. Pewnie z tego powodu te dreszcze.
Zwinęła sfigmomanometr i zamknęła go w szufladzie, a potem odłożyła termometr na bok, żeby wyczyścić go dobrze po użytku.
- Wydaje mi się, że najlepsze, co możesz zrobić, to dać sobie dzień odpoczynku. Tylko dzień, Gwen, to wcale nie jest tak dużo - zaznaczyła, już widząc pierwsze oznaki niezadowolenia na twarzy dziewczyny. - Jeżeli to od jedzenia, to jutro, najpóźniej pojutrze wszystko powinno być w porządku. Jeżeli nie: koniecznie tutaj wróć. Teraz pij dużo wody, zrób sobie chłodny okład z ręcznika i trochę poleż w łóżku. - Nachyliła się nad Gwen, żeby spojrzeć jej w oczy z poważną miną. No, prawie poważną, bo nie mogła powstrzymać cienia uśmiechu. - Świat się nie zawali, jak sobie od niego zrobisz parę godzin przerwy. Obiecuję.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Leśna lecznica [odnośnik]25.10.20 20:08
Kerstin raczej nie udałoby się przekonać Gwen, że zawsze znajdzie się czas na zadbanie o siebie, bo malarka za dobrze orientowała się w tym, jak wygląda życie Tonksów. Byli zapracowani, często aż zbyt i wszelkie domowe obowiązku zrzucali na najmłodszą z nich, która niestety nie mogła wspomóc się czarami w sprzątaniu czy gotowaniu. Malarka nie uważała, aby to było w pełni fair, jednak jeśli była tu na kogoś zła to raczej na Justine, niż Michaela. Auror raczej po prostu nie był świadomy tego, ile zrzuca na swoją siostrę. Justine, jako kobieta, powinna być w tym względzie mądrzejsza. Z drugiej strony malarka dobrze wiedziała, że jako gwardzistka wcale nie ma zbyt wiele czasu.
Na całe szczęście Kerry po prostu się z nią zgodziła. Gwen westchnęła.
Jeśli będzie mi na tyle niedobrze… ale chyba najpierw wolałabym dostać się do domu – powiedziała, marszcząc brwi. Wcale nie podobała jej się ta wizja, choć słowa pielęgniarki brzmiały rozsądnie.
Grzecznie posłuchała dziewczyny, kładąc się na nieszczególnie wygodnym, twardym materacu. Lepsze jednak to, niż Mung, w którym trafiała na (niestety) bardzo niemiłą obsługę. Właściwie ciekawe, czy obecnie magiczny szpital był dalej otwarty dla wszystkich? Gwen wolałaby się jednak w nim obecnie nie znaleźć. Na szczęście Alex oraz przebywający w Oazie uzdrowiciele byli do dyspozycji wszystkich, którzy potrzebowali leczących zaklęć.
Kerstin bez wahania wcisnęła jej termometr. Gwen zareagowała grzecznie i bez większego problemu: robiła to już niejednokrotnie. Choć musiała przyznać, że mając w ustach szkło nie czuła się szczególnie komfortowo. Dala się zbadać, kiwając jedynie głową na słowa dziewczyny, bo wolała nie ruszać szczęką, aby przypadkiem nie zrobić sobie krzywdy. Odetchnęła z ulgą, gdy mogła w końcu go wyjąć. Pokiwała głową.
Dzień chyba dam radę odpocząć. Zajmę się… pracą papierkową. Czy czymś takim – obiecała. – Oczywiście Kerry, w razie czego będę pisać, albo po prostu się pojawię. Dziękuje – powiedziała, przytulając dziewczynę, nie myśląc nad tym, że właściwie mogłaby ją zarazić. Ale jeśli to jest tylko zatrucie to nie sadziła, aby to przenosiło się tą drogą.
Wkrótce potniej pożegnała się z nią, nie chcąc zabierać jej czasu. Sama musiała odpocząć, a Kerstin była przecież zabiegana w lecznicy.

| zt x2


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Leśna lecznica [odnośnik]28.01.21 14:39
| 25 września

Wysoki ciemnowłosy mężczyzna szedł szybkim krokiem przez Dolinę Godryka, zmierzając w kierunku leśnej lecznicy. Ręce miał schowane w kieszeniach cienkiego płaszcza, trochę zbyt drogiego jak na tę okolicę. Przez zachmurzone niebo przedzierały się pojedyncze promienie słońca, ale nie były w stanie na tyle ocieplić ziemi, żeby zniknęły z niej liczne kałuże, powstałe na skutek porannego deszczu. Lato stawało się coraz mniej wyraźnym wspomnieniem.
Mężczyzna zszedł z krzywego chodnika na leśną dróżkę, przeklinając w duchu swoją nieuwagę. Był przekonany, że świstoklik przeniesie go pod same drzwi lecznicy, a nie gdzieś na drugi koniec miejscowości. Czuł się nieswojo, przebywając tak blisko nieznanych mu osób. Oto jeden z wielu skutków wojny – strata zaufania do drugiego człowieka. A jednak szedł do lecznicy im pomagać, ot, parodia. W tych kruczoczarnych włosach, poprzetykanych pojedynczymi pasmami siwizny, krzywym nosie i żółtych zębach. Będąc trochę wyższym niż w rzeczywistości, trochę muskularniejszym. Oczy też były jakieś większe, ale ich kolor pozostał ten sam – zielony, dość oryginalny w społeczeństwie, za to całkiem pospolity w jego rodzinie. Ta jedna cecha, zupełnie przypadkowo, łączyła go z jego rzeczywistą tożsamością.
Archibald wszedł do środka, od razu kierując się w stronę małego zaplecza, żeby zaparzyć sobie coś ciepłego do picia. W międzyczasie zdjął płaszcz, wieszając go na jednym z pustych wieszaków – tak słyszał, że dzisiaj nikogo ma tu nie być, dlatego zaoferował swoją pomoc, choć ostatnio nie narzekał na brak pracy. Minęły zaledwie trzy dni od powrotu czarodziejów z Azkabanu, a łóżka w szpitalu polowym wciąż były zapełnione. Na pewno jego różdżka by się tam przydała, ale nie była konieczna – tutaj mogła się okazać ważniejsza.
Wypił zaledwie kilka łyków gorącej herbaty (czy też herbacianej lury, gdyby ktoś go pytał o zdanie), kiedy usłyszał gorączkowe pukanie do drzwi. Szybko odstawił kubek na drewniany stolik i poszedł zająć się pierwszym pacjentem.
Uzdrowiciel Taggart. Losowa zbitka liter, prawdopodobnie mająca niewiele wspólnego z prawdziwym nazwiskiem. Męczyło go to udawanie innego człowieka, nawet jeżeli jego “gra” ograniczała się jedynie do wypicia eliksiru wielosokowego i przedstawiania się za pomocą nieprawdziwych danych. Darował sobie zmianę zachowania, przecież nie był aktorem, żeby nagle robić z siebie kuśtykającego gbura z walijskim akcentem. Wpuścił pacjenta do prowizorycznego gabinetu, który co prawda miał niewiele wspólnego ze standardem szpitala św. Munga, ale był wystarczająco dobrze wyposażony, żeby dało się tu leczyć ludzi. Wskazał mu drewniane krzesło przy niedużym stole, samemu zajmując podobne u szczytu. Podwinął rękawy beżowej koszuli, splótł dłonie na blacie (jakieś takie… grubsze, ciągle było mu dziwnie patrzeć na siebie w tym wydaniu) i zamienił się w słuch.
Mężczyzna zaczął mu opisywać objawy typowe dla pospolitego kaca, a robił to w sposób niezwykle zaangażowany. Zmęczenie, ból głowy, nadwrażliwość na światło i dźwięk, nudności, suchość w gardle, wzmożone pragnienie – przez chwilę Archibald miał ochotę powiedzieć mu, żeby porządnie przespał najbliższą noc i po prostu przeczekał te nieprzyjemne objawy. Na Merlina, uzdrowiciele mieli ważniejsze rzeczy do roboty niż leczenie kaca – trzeba było tak nie imprezować. Od razu powędrował myślami do Oazy i szpitala pełnego pacjentów, takich prawdziwych pacjentów, z faktycznymi obrażeniami. Wtedy jednak mężczyzna wspomniał jak długo utrzymują się u niego te boleści. Dwa tygodnie. Dwa tygodnie silnej migreny, siedzenia w sypialni z zasłoniętymi oknami, unikania co głośniejszych dźwięków, ciągłych nudności, ale bez wymiotów. W tym kontekście jego bóle brzmiały poważniej niż zwykły kac, a Archibald zganił siebie za wcześniejsze zlekceważenie pacjenta. Poprosił go o położenie się na kozetce, gdzie przeprowadził podstawowe badania. Najpierw z pomocą różdżki, rzucając krótkie diagno coro i diagno haemo. Tym sposobem wyczuł nieznaczne problemy w wątrobie, ale to przecież znowu prowadziło w stronę alkoholu, który chwilę temu wykluczył.
A może pacjent kłamał?
Na chwilę zaprzestał badania, uważnie przyglądając się mężczyźnie. Żałował, że nie ma żadnego prostego sposobu na rozpoznanie kłamstwa. Nie znał legilimencji, nie potrafił czytać w cudzych umysłach, nie posiadał też przy sobie veritaserum. Szkoda, uzdrowiciele powinni posiadać umiejętność wydobywania z ludzi prawdy, zdecydowanie ułatwiłoby im to pracę. Część pacjentów niepotrzebnie wchodziła do gabinetu z poczuciem wstydu, a nie był nic gorszego niż takie snucie domysłów.
Westchnął niezadowolony, kontynuując badanie, ale nie udało mu się wyczuć nic więcej. Żadnych dodatkowych schorzeń. Nic, co mogłoby rozwiązać zagadkę dwutygodniowego kaca. Pozwolił pacjentowi wrócić na krzesło, ale sam wciąż stał niedaleko kozetki, intensywnie przy tym myśląc. Przypominał sobie wszystkie podobne przypadki, z jakimi miał okazję pracować, przypominał sobie strony z opasłych podręczników, które przeczytał na przestrzeni lat. Aż wreszcie coś skojarzył. No tak! Stanął naprzeciwko pacjenta, tłumacząc mu, że musiał zostać wypić eliksir Hanka Overa, prostą do uwarzenia truciznę, ale dość męczącą, jak miał okazję się przekonać na przestrzeni tych czternastu dni. Mężczyzna wydawał się wyraźnie zaskoczony tą diagnozą, bo jak to? Trucizna? Kto by mu tak źle życzył? Mina szybko mu jednak zrzedła, jakby przypomniał sobie o kimś, kto jednak byłby zdolny do tego czynu. Archibald nie zamierzał w to wnikać, przyczyny wypicia trucizny już nie były dla niego tak istotne – jego zadaniem było tylko pozbyć się skutków. Powędrował więc do niedużego regału, w którym trzymali fiolki z różnego rodzaju eliksirami leczniczymi. Na pewno gdzieś wśród tych pokręconych buteleczek znajdowało się antidotum na powszechne trucizny, sam je ostatnio przynosił – przyzwyczajenie z pracy w szpitalu, gdzie zdecydowaną większość czasu poświęcał różnym zatruciom. Paradoksalnie zwolnienie się z Munga i podjęcie pracy w leśnej lecznicy i Oazie rozwijało jego umiejętności, nie zamykał się tak jak wcześniej tylko na swojej specjalizacji, leczył wszystkie obrażenia i choroby, przypominał sobie zapomnianą wiedzę z kursu i staży na innych oddziałach. A jednak miło było popracować z takim pacjentem jak ten dzisiaj, zająć się tym, co w magomedycynie lubił najbardziej.
Wreszcie odnalazł niedużą fiolkę z etykietą zapisaną jego eleganckim pismem – antidotum na powszechne trucizny. Wrócił do pacjenta, wyjaśniając mu pokrótce działanie eliksiru Hanka Overa, po czym poprosił go o otwarcie ust. Wymierzył kilka kropel antidotum, które posłusznie opadły pacjentowi na język. Powinno szybko pomóc. Pacjent niemalże ze łzami w oczach podziękował mu za ratunek – Archibald jedynie uścisnął mu dłoń, nie widząc potrzeby w rozwijaniu tego tematu, przecież nie uratował mu życia, a jedynie wyleczył z działania prostej trucizny. Polecił mu jednak zrobić porządek wśród swoich bliskich, żeby już więcej nie paść ofiarą takiego żartu. Odprowadził mężczyznę do drzwi, po czym wezwał do środka kolejnego pacjenta. Jego choroba nie była już taka fascynująca, nie wyzwała w nim gonitwy myśli, ot, bolesne ugryzienie kuguchara. Opatrywał ranę, dalej zastanawiając się jakim cudem od razu nie rozpoznał różnicy w objawach normalnego kaca, a działania eliksiru Hanka Overa. Bo nie spodziewał się, że do lecznicy trafi ktoś z podobnym zatruciem? Bo przez wielomiesięczną przerwę w pracy toksykologa zaczął tracić intuicję? Nie, to niemożliwe! Odprowadził kobietę do wyjścia, ale za nią nie było już nikogo. Wiatr niósł ze sobą liście, coraz liczniej spadające z drzew. Archibald szybko zamknął drzwi, żeby nie wpuszczać więcej chłodnego powietrza. Rozejrzał się po wnętrzu lecznicy, ponownie kierując się na zaplecze, gdzie zostawił niedopitą herbatę. Już ostygła, ale wyjątkowo mu to nie przeszkadzało. Wyjął ze stosiku książek swój ulubiony podręcznik poświęcony toksykologii, postanawiając sprawdzić w nim parę rzeczy, zanim do drzwi nie zapuka kolejny pacjent. Zerknął jeszcze kontrolnie na zegarek, bo przecież eliksir wielosokowy nie działał wiecznie, i musiał się stąd zmyć dopóki nie wyglądał jak Prewett. Westchnął cicho, otwierając opis eliksiru Hanka Overa, żeby przy następnym pacjencie już nie mieć żadnych wątpliwośći.

zt


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Leśna lecznica [odnośnik]28.01.21 23:21
12. sierpnia 1957 r.
Bywały takie dni, że skryta w cieniu otaczających Dolinę Godryka drzew lecznica zamieniała się w buzujący życiem ul. Zdarzały się one na dobrą sprawę dość często, a skwarne sierpniowe dni zdawały się tylko wzmacniać drgające w chatce wydarzenia. Alexander zaś, jak ten truteń, uwijał się w pocie czoła i generalnie ciała całego: nie próżnował, poświęcając się bez reszty temu, co uznawał za swoje powołanie: pomocy. Ratował w końcu nie tylko jako Gwardzista, tym stał się przecież niecałe półtora roku temu. Był też uzdrowicielem, kimś, kto grę w szachy ze śmiercią opanowaną miał może nie tyle co od perfekcji, a wystarczająco, aby być w stanie wyrwać jej czy to figurę czy pionka. Alexande poświęcał się obu lecznicom, i tej w Oazie, i tej na południu Anglii, leżącej nie tak daleko miejsca, które wybrał sobie na dom. Przybytek u skraju Doliny Godryka swoim działaniem dawał Alexandrowi możliwości ratowania żyć tych, którzy już nie mogli pozwolić sobie na możliwość wyściubiania nosa poza zagubioną wyspę na Morzu Północnym. Skrzynka na datki wspierające pracę lecznicy wisiała nieodmiennie tam, gdzie Farley ją przymocował: nie zawsze znajdowało się w niej wiele, w końcu wojna nie oszczędzała właściwie nikogo, a okoliczna ludność odwdzięczała im się na różne sposoby, czasem przynosząc coś do jedzenia, innym zaś razem dzieląc się w zamian za fach w rękach uzdrowicieli ziołami i ingrediencjami na lecznicze mikstury. Młodego Alexandra mimo wszystko gniotło sumienie, nawet jeżeli doskonale wiedział, że bez zapłaty w tej czy innej formie po prostu długo by nie pociągnęli. Żyli wraz z mieszkańcami Doliny w pewnej bardzo ścisłej i zbalansowanej zależności, symbiozie, gdzie z ich wspólnej koegzystencji korzyści przychodziły dla obydwu stron.
Dzień ten nie różnił się wiele od innych. Alexander pojawił się w leśnej chatce wcześnie, rozpoczynając kolejny dzień zmagań z ludzkimi utrapieniami i słabościami. Poranek był dość spokojny: w nocy nie zbudziła go żadna pilna interwencja, żaden nagły przypadek. Mógł się z tego cieszyć, oczywiście, jednakże Farley – czy też raczej, skoro był w lecznicy, Aloysius Lupin – pozostawał względem tego spokoju dość ostrożny, przyjmując go z ulgą, ale też poczuciem nadchodzącego sztormu. Cisza przed burzą, kiedy na mieszczącym się na pięterku zapleczu cicho brzęczały porządkowane przez niego fiolki, deski ospale trzeszczały pod jego stopami, a za otwartymi na oścież oknami odbywał się zapamiętały i zawzięty koncert ptasich śpiewaków. Las niósł daleko echo tych podniebnych koncertów nawet wtedy, gdy przedsionek zaczął wypełniać się ludźmi, a młody uzdrowiciel wraz z pojawiającą się stopniowo swoją załogą brał się za bary z kolejnymi medycznymi przypadkami.
Angina, wybity palec, złamana stopa, niestrawność, nocne moczenie, skleroza, nerwica, ręka w słoiku, zatrucie przeterminowanym eliksirem na kaszel. I dalej, kojarzący się z dniem dziury nóż w dłoni, czarnomagiczne zaklęcie, niemowlęca kolka, pokąsanie przez pszczoły, zakażenie w starej nie zaleczonej ranie. Ludzkie przypadki i wypadki były najróżniejsze, jedne niegroźne, inne zagrażające życiu i zdrowiu, wszystkie jednak traktowane z należytą powagą. Nawet te najbardziej... osobliwe.
Alexander zabrał się za dezynfekowanie kozetki. Zza kurtyny dochodziło go brzęczenie uniemożliwiające podsłuchiwanie, Ida rozmawiała z pacjentką o czymś, co nie miało wyjść za ciemnozielony materiał dzielący gabinet na dwoje. I wtedy drzwi otworzyły się, a do środka wszedł chłopak mniej-więcej w wieku samego Farleya. Nie wyglądał najlepiej, już od wejścia Alexander był w stanie stwierdzić, że jego kolejny pacjent czuje się słabo. Był wyraźnie blady, jego skóra wydawała się jakby wykonana z szarawego papieru niskiej jakości, a jego czoło, skronie i policzki lśniły od potu, który miejscami zbierał się w opasłych kroplach. Było już późne popołudnie, a Farley miał za sobą ciężki i intensywny dzień, lecz mimo tego znalazł uprzejmy uśmiech dla wyraźnie cierpiącego młodzieńca, wokół którego unosiła się wyczuwalna woń spalenizny. Patrząc po jegomościu Farley odstawiał jakieś nieudane eksperymenty z kociołkiem tudzież garnkiem: różnica leżała w tym, czy miał do czynienia z czarodziejem czy tez niemagicznym. Alexander omiótł prędko spojrzeniem sylwetkę młodzieńca prawie przeoczywszy to, w jak subtelny sposób chował coś w rękawie. A więc czarodziej.
– Dzień dobry – przywitał pacjenta, prostując się i gestem dłoni zachęcając do tego, aby ten podszedł bliżej i spoczął na kozetce.
– Dzień dobry – słabym głosem odparł cierpiący czarodziej, robiąc kilka kroków w stronę kozetki, jednak nie siadając na niej. Alexandrowi nie umknęło to, w jaki sposób chłopak się poruszał. Skojarzenie na widok tego chodu miał jedno, bo już widywał ludzi z problemami tyczącymi się końcowych części układu pokarmowego. Wiedząc jednak, że chłopak chował swoją różdżkę w rękawie Farley od razu wykluczył powtórkę z tego, co już w tym roku przyszło mu raz leczyć. Nie, dzisiejszy dzień nie był dniem dziury, lecz wciąż trzeba było liczyć na to, że można zetknąć się z czymś dość nietypowym. Zawód uzdrowiciela taki już w końcu był: przypomina nieco pracę detektywa, który poprzez skrupulatne zbieranie poszlak wpierw wpadał na trop sprawy, a następnie działając od końca rozwikływał ją, dochodząc do sedna problemu. Alexander kochał to w zawodzie, którego się podjął i nie potrafił nie docenić przenikliwości, którą dzięki temu w sobie rozwijał.
– W czym tkwi problem? – Alexander zapytał, bez dociekliwości, w ten typowy dla medyków sposób. Zupełnie tak, jakby niezobowiązująco pytał o to, co człowiek przed nim stojący zjadł na śniadanie lub jaka dziś była pogoda tam, skąd przybywał. Dla Farleya zdrowie i choroba były właśnie tak codziennymi kwestiami, a to jak podchodził do sprawy niejednokrotnie sprawiało, że odwiedzający go pacjenci równiec podejmowali ten ton i spokój, który niósł: tak, jakby wszystko było w porządku, a chociaż działo się z nimi coś nie do końca mieszczącego się w normach to wciąż było to czymś akceptowalnym.
Chłopak przed Farleyem pobladł jeszcze trochę, ale w końcu wziął się w garść – a tak przynajmniej wnioskował Alexander patrząc po tym, jak ten wywraca oczami.  Już otwierał usta, kiedy nagle zamarł, a jego twarz przyoblekła się w wyraz całkowitego przerażenia. W pomieszczeniu poniósł się wpierw cichy dźwięk puszczanych gazów, który jednak w ledwie chwilę przybrał na sile w bardzo nieoczekiwany sposób. Alexaxnder otworzył szerzej oczy i zamurowany patrzył ze sporą dozą horroru w oczach, jak czarodziej... pierdzi ogniem. Farleya, choć wiele już w życiu widział, na moment zamurowało.
– Na p... – łonący stos Wendeliny– ...ortki Merlina – jęknął Alexander, kiedy ujrzał, jak noga stojącego nieopodal stołu zajmuje się ogniem. Czym prędzej dobył wtedy różdżki i wycelował nią w mebel, nieco podniesionym głosem wyczarowując wodę, która zalała strumieniem niewielki pożar, gasząc go z sykiem i swądem. Teraz Alexander nie posiadał już jakichkolwiek wątpliwości odnośnie tego, co było źródłem charakterystycznego zapachu spalenizny ciągnącego się za jegomościem. Alexander spojrzał na chłopaka raz jeszcze, a ten pomimo bladości zdawał się zarumienić ze wstydu. – Szczuroszczet, co? – zapytał tylko Farley w odpowiedzi otrzymując kiwnięcie głową. Zaraz przeszedł do działania, zachowując profesjonalny wyraz twarzy. Wiedział, że objawy ukąszenia szczuroszczeta ustępowały samoistnie, jednakże były niezwykle uporczywe. Po pierwsze, oparzenia odbytu uniemożliwiały siadanie, a samo przemieszczanie się było w tym przypadku okropnie bolesne. Nie mówiąc już w ogóle o choćby lataniu na miotle. Było to po prostu awykonalne i wiązało się z okropnym bólem. Farley ruszył czym prędzej na zaplecze w poszukiwaniu odpowiednich fiolek. Nie był w stanie zniwelować dolegliwości przed czasem tego, aż ustąpią samoistnie: jak najbardziej mógł jednak podać chłopakowi eliksiry, które miały na celu osłabienie jego wyjątkowo podręcznikowej reakcji alergicznej na ślinę szczuroszczeta. No i oczywiście, maść na oparzenia: to było całkowitą podstawą w tej sytuacji, która miała utrzymywać się jeszcze przez jakąś dobę co najmniej. To nie było wiele, było jednak wystarczającymi środkami, aby młodzieniec dotrwał jakoś do momentu, w którym objawy ustąpią.
Alexander przez całą wizytę zachował całkowicie opanowany wyraz twarzy, nie licząc tego początkowego szoku poznawczego. Ani razu nie spojrzał także na nieco osmoloną nogę stołu, choć kusiło go nie raz i nie dwa. Na tym w końcu polegał jego zawód: na wsparciu i dyskrecji. Wiedział, że przyjście po pomoc z takimi dolegliwościami nie było zbyt proste, jednak nie miał szczerą nadzieję, że nikt nie powstrzymałby się przed szukaniem pomocy kiedy z odbytu buchają mu, literalnie, płomienie.

| zt; 1320 słów


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Leśna lecznica - Page 3 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Leśna lecznica [odnośnik]14.02.21 1:18
20 X

Mleczne, gęste chmury stłumiły ostatnie przebłyski słonecznych promieni. Jesienna szarucha głębokiego granatu. W Leśnej Lecznicy w końcu zapanowała cisza przerywana jedynie cichymi odgłosami krzątania się uzdrowicielki. Ślub Idy i Alexandra zbliżał się wielkimi krokami, mogła ich odciążyć przejmując chociaż część popołudniowych zmian. W lecznicy zawsze musiał być uzdrowiciel, ktoś kto pilnował bezpieczeństwa, ale mogła pomóc przynajmniej w ten sposób. Wykorzystując moment względnego  spokoju zajęła się uporządkowaniem eliksirów w pracowni alchemicznej, Isabella starała się jak mogła, ale wciąż ciężko były o te najtrudniejsze do uwarzenia. Musieli zwrócić się o pomoc do profesjonalnego alchemika, ale to również nie było łatwe. Wojenna rzeczywistość rządziła się swoimi prawami. Ciężko było wymagać od tych, którzy ledwo wiązali koniec z końcem, by parali się również pracą charytatywną. Ceny rosły. Jedzenie, ingrediencje, aż w końcu same usługi, zaczynały być poza zasięgiem ręki zwyczajnych czarodziejów. Mimo to, potrzeby rosły. Londyn przepadł, a chaos, tak jak przewidywali, sięgnął terenów całej Anglii. Coraz więcej pacjentów, coraz większe zapotrzebowanie, coraz trudniej było zarządzać i tak uszczuplonymi zasobami. Każdy czegoś potrzebował, a oni - uzdrowiciele - zobowiązani byli pomóc. Ograniczały ich jednak środki, chociaż wielu z nich zostawiało w podzięce pieniądze, cokolwiek mogli dać, to wciąż było za mało. Za mało by móc przeć przed siebie z pełną mocą. Musieli oszczędzać, racjonować, korzystać ze swoich zasobów z głową.
Niepokój ich czasów wślizgiwał się za mury zmęczonego umysłu. Skupione na obowiązkach myśli pozwalały go okiełznać. Strach był jej towarzyszem, przywykła już do niego, ale ten z czasem stał się akceptowalny. Był czymś co po prostu było. W jakiś sposób tłumiły go myśli, że jest wiele do zrobienia. Że to jeszcze nie koniec, że każdy niespętany szaleństwem ruch może przysłużyć się nie tylko komuś innemu, ale też jej. Pomóc zachować równowagę, a tej rozpaczliwie potrzebowała, by trzymać w ryzach swój świat, a co za tym szło świat Melanie.
Przelotnie spojrzała na zegarek. Pamiętała o tym, że miała pojawić się tu Maeve, ale mijały kolejne godziny, a po wiedźmiej strażniczce nie było śladu. Gdy widziała ją ostatni raz, nie była w zbyt dobrym stanie. Zastanawiała się czy powróci. Zaklęcia, które wtedy rzuciła leczyły jedynie skutki. Mogły nastawić zwichnięty bark, zaleczyć opuchliznę, jednak nie były odpowiedzią na rany znacznie głębsze. Dlatego wieść o jej dolegliwościach budziła niepokój. Nie potrafiła ocenić ich na odległość, potrzebowała ją zobaczyć, przeprowadzić pełny wywiad, poświęcić jej więcej czasu, którego wtedy nie miała.
Odgłos zamykanych drzwi, kilka niepewnie postawionych kroków zagłuszyło milczenie. Niepewnie wyjrzała zza framugi ciemnych drzwi. W korytarzu stała kobieta. Nieznana jak większość pacjentów lecznicy. Sporo młodsza od niej. Szczupła, jak zdawać się mogło niepozorna, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że to niekoniecznie było wyznacznikiem. - Dzień dobry - powiedziała w ramach przywitania, starając się przywołać na usta delikatny uśmiech - W czym mogę pomóc? - zapytała, skupiając spojrzenie na twarzy nieznajomej.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend




Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 28.07.21 1:20, w całości zmieniany 1 raz
Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Leśna lecznica [odnośnik]18.02.21 13:15
| 20 X?

Była zmęczona. Nie tylko stale powracającymi wspomnieniami trupów, dementora, który niemalże złożył na ustach Hannah swój przerażający pocałunek czy wyrazistymi, odbierającymi możliwość zasłużonego odpoczynku omamami – ale i przyziemniejszymi, dyktowanymi przez obolałe ciało dolegliwościami. Choć Rose zadbała o zniwelowanie skutków odniesionych obrażeń, nie mogła pozbyć się ich całkiem, za dotknięciem różdżki sprawić, by nagle zapomniała o bezwładnej ręce i pulsujących tępo żebrach. Lecz czas mijał, a ona wciąż nie wróciła do pełnej sprawności, co nie tylko martwiło, ale i irytowało. Nie mogła siedzieć w miejscu, a jednocześnie – nie mogła czuć się pewnie, gdy lewe ramię kuło i drętwiało przy każdym, choćby najmniejszym, ruchu. Nawet tak proste, prozaiczne czynności jak poranna toaleta czy ubieranie się zaczęły stanowić dla niej niemałe wyzwanie. Jednak najstraszniejsze okazały się te bóle głowy, których nigdy wcześniej nie doświadczała, a które pojawiały się bez ostrzeżenia, odbierając przy tym zdolność logicznego myślenia; bała się, że czaszka pęknie na dwoje, gdy zakopywała się w łóżku z Rolandem i próbowała przeczekać, nie będąc w stanie zająć się niczym więcej, nie mając siły na nic innego jak walka z mdłościami i uciskiem w skroniach. Przetrwała to raz, przetrwała drugi – i nie chciała czekać na kolejny atak.
Wierzyła w umiejętności Rose, a teraz, gdy dość nieoczekiwanie przekonała się, że obie pomagają Zakonowi Feniksa, nie wahała się przed posłaniem do niej swej sowy z prośbą o spotkanie. Potrzebujących nie brakowało, uzdrowicielka musiała mieć ręce pełne roboty, nie zamierzała więc zajmować jej więcej czasu niż to niezbędne, mimo to nie chciała iść do nikogo innego, kto byłby dla niej obcy, a przed kim mogłaby – mniej lub bardziej świadomie – ukrywać część objawów. Poza tym, łudziła się, że dowie się od niej czegoś więcej o pogrążonym w żałobie Jaydenie; przyjaciel dalej nie odpisał na jej list, ona zaś odczuwała podskórny opór przed przybyciem do Upper Cottage wbrew jego woli, bez zaproszenia.
Kiedy tylko w końcu podołała metamorfomagicznej przemianie, która zajęła jej dłużej niż z początku przypuszczała, bezzwłocznie opuściła Lancaster, teleportując się wprost na obrzeża Doliny Godryka. Stamtąd ruszyła w dalszą drogę, powoli spacerując wśród niewielkich budyneczków, uważnie wypatrując wśród nich ścieżki mogącej zaprowadzić ją do powstałej w kwietniu leśnej lecznicy. Słyszała o niej, oczywiście, ludzie gadali, lecz jeszcze nigdy w niej nie była. Czyżby powinna zawrócić bliżej cmentarza? A może budynek, którego poszukiwała, leżał po drugiej stronie wioski? Nieliczni przechodnie unikali kontaktu – choćby i wzrokowego – za wszelką cenę, umykali przy nawet najspokojniejszej próbie rozpoczęcia rozmowy. Nie dziwiła im się, czasy zachęcały do zamykania się w domach, wzmożonej podejrzliwości względem wszystkiego i wszystkich, lecz jednocześnie żałowała, że nie może zapytać miejscowych o właściwą drogę.
Kiedy przekraczała próg lecznicy, wciąż wyglądała jak Emer – blada, długowłosa, o delikatnej twarzy i eleganckim stroju. Nie chciała się jeszcze odmieniać, przynajmniej do czasu, aż nie zostanie z Roselyn sam na sam. Powiodła dookoła uważnym wzrokiem, ostrożnie stawiając kolejne kroki, zapoznając z wnętrzem domku; wtedy też ujrzała ją, wyglądającą zza framugi. Nie widziała ani nie słyszała nikogo innego, wolała jednak upewnić się, czy nie jest w błędzie, przed porzuceniem gry pozorów. – Dzień dobry, byłyśmy umówione – odpowiedziała lekko, podchwytując przy tym spojrzenie uzdrowicielki. Oczy wciąż miała te same, znajome. Tylko czy Rose mogła pamiętać ten detal? – Wiem, że się trochę spóźniłam. Wybacz. Jesteśmy same? – dodała jeszcze cicho, powoli, przy akompaniamencie cichego stukania obcasów, skracając dzielącą je odległość. Nie wykonywała przy tym żadnych gwałtownych ruchów, nie sięgała po różdżkę, choć miała nadzieję, że Rose tak czy inaczej rozpozna w niej dawną znajomą.[bylobrzydkobedzieladnie]

| Kostka:
1 - Odnosisz nieodparte wrażenie, że ktoś cię woła - krzyk rozlega się w niedalekiej odległości, nieznany ci głos wzywa rozpaczliwie pomocy. Odczuwasz potrzebę odnalezienia tej osoby i uratowania jej, ale nawet jeśli próbujesz, nie jesteś w stanie zlokalizować źródła krzyku; ten wydaje się przenosić, za każdym razem docierając do ciebie nieco z innej strony. Omamy ustąpią po upływie jednej tury, chęć odszukania właściciela głosu będzie ci jednak towarzyszyć do końca wątku - chyba że inna postać uświadomi cię, że nic nie słyszała.
2 - Twoja twarz podlega niekontrolowanej przemianie metamorfomagicznej i przyjmuje rysy przysypanej kobiety, której nie zdążyłaś ocalić w Tower. Możesz odwrócić przemianę, ale tylko, jeśli staniesz się jej świadoma - dostrzeżesz swoje odbicie lub poinformuje cię o tym inna postać w wątku.
3 - Na krawędzi swojego pola widzenia dostrzegasz sylwetkę kobiety - masz wrażenie, że ją znasz, ale za każdym razem, gdy próbujesz odwrócić głowę, żeby lepiej się jej przyjrzeć, kobieta ucieka przed twoim wzrokiem, znów majacząc gdzieś z boku, nieuchwytna. Ma na sobie poplamiony krwią strój więzienny i nic nie mówi, jedynie spogląda na ciebie z wyrzutem. Jej obraz pozostanie z tobą już do końca wątku.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.


my body is a cage


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 18.02.21 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Leśna lecznica [odnośnik]18.02.21 13:15
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśna lecznica - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leśna lecznica [odnośnik]28.02.21 22:53
Niepokój wkradał się do wnętrza lecznicy przez wiecznie uchylone drzwi gabinetu, przez rame nieszczelnego okna. Roznosił się odgłosem nieznajomych kroków, był obcymi sylwetkami, które każdego dnia przemykały korytarzami ich małej imitacji szpitala. To nie była jedna z baśni o dobrze i źle. O złoczyńcach i bohaterach. Odcienie szarości rozlewały się między sztywnymi pojęciami, dla niektórych nie było ani dobra, ani zła. Była rzeczywistość, walka o przetrwanie, instynkty, które nie raz przerażały na równi z szaleństwem fanatycznego pragnienia utrzymania czystości krwi. Ludzie, którzy każdego dnia stawiani byli przed wyborami co zrobić, aby przeżyć, co zrobić aby ich życie przestało być tak bardzo podłe. Czasami obawiała się, że nadejdzie dzień, gdy któryś z ich pacjentów, mieszkańców Doliny postawi przed sobą te pytanie i dojdzie do wniosku, że sprzymierzenie się z siłami Ministerstwa przyniesie mu korzyści. Sprawi, że ta nowa codzienność stanie się mu mniej przykra, gdy spadnie na niego wdzięczność za wytropienie szajki zbuntowanych uzdrowicieli. Dni ciche i spokojne jak te czasami sprowadzały na nią obłęd. Dni, gdy był czas na to, żeby myśleć, analizować, przewidywać przeszłość, która pogłębiała odcienie czerni.
Czasami zaś, gdy mięśnie karku uginały się pod ciężarem przejętej pracą głowy, gdy nogi mrowiły, kręgosłup odmawiał posłuszeństwa, pozwalała sobie poczuć odrobinę otuchy. Pozwalała dojść do głosu temu cichemu głosowi, który z dnia na dzień przemawiał już coraz ciszej. Że robi tu coś dobrego. Że pomaga w czasach, gdy wielu tego odmawiało. Że jest jedną z nici sieci powiązań, które wiły się od czasu, gdy na Londyn spadł ciężar wojny. Zmuszało by pamiętać, że ludzie chociaż tak bardzo nieidealni, bywali też dla siebie dobrzy, szczególnie teraz gdy wygodniej było odwracać wzrok, dbać tylko o samego siebie. Ta świadomość sprawiała, że wracała tu każdego dnia, nawet gdy atakowała ją podejrzliwość, najciemniejsze z myśli. Wracała, próbowała trzymać się powierzchni, nie zatonąć. Robić to co do niej należy. Nie poddawać się. Bo takiego świata chciała być częścią, takiego świata pragnęła dla Melanie. Nieobojętnego. Który nigdy nie będzie idealny i przyjazny, ale gdzie podstawowe ludzkie odruchy nieumarły, bo jeśli istniało to, to istniała jeszcze nadzieje, że kiedyś to wszystko będzie wyglądało inaczej.
Odgłosy kroków rozproszyły myśli otulone marazmem. - Nie przypominam sobie - powiedziała, stawiając pierwszy krok w głąb korytarza, a zaraz za nim kolejny, zbliżając się w kierunku jeszcze nie znanej pacjentki. Spojrzenie badawczo przesunęło się po jej sylwetce, w końcu spotykając się z nią wzrokiem. Było w niej coś znajomego. Coś czego jeszcze nie potrafiła określić. Postawa? Ton głosu? Coś w wyrazie twarzy? Ciężko było przywołać to w tym konkretnym momencie, dopiero ułamek sekundy później pojawiło się zrozumienie. Krótki uśmiech ulgi rozlał się po twarzy uzdrowicielki. - Oh, Maeve. Myślałam, że już nie przyjdziesz. Nic się nie stało - pokręciła energicznie głową, a dłonią wskazała drzwi gabinetu - Tak, jesteśmy same, o tej godzinie rzadko kto do nas przychodzi, ale wejdź do środka, tam będziemy miały więcej prywatności - zaprosiła ją dłonią, po czym zamknęła za nimi drzwi.
Wtedy, gdy ich wspólna tajemnica wyszła na światło dzienne, nie miały szansy porozmawiać. Chociaż przecież nie musiały. Nie były sobie tak bliskie, by koniecznie zdradzać sobie największe sekrety, dzielić się każdą myślą, Mimo wszystko po prostu chciała. Bo sama czasami czuła się zagubiona w tym świecie, bo wszystko to dla niej było obce, nowe. Obecność czegoś, kogoś znajomego w jakiś sposób czyniła to bardziej akceptowalnym. Mogła mówić o rzeczach, o których nie mogła rozmawiać z innymi.
Przez chwilę skupiła uwagę na własnych sprawunkach, pośpiesznie wskazała jej łóżko, a sama poprawiła fartuch, odnalazła swój notatnik, zasłoniła okno. - Jak się trzymasz? W listach wspominałaś o prześladujących cię przypadłościach, co się dzieje? I od jakiego czasu je miewasz? - zapytała, podnosząc wzrok na czarownice
- Wszystko w porządku? - padło kolejne pytanie.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Leśna lecznica [odnośnik]08.03.21 13:44
Nie zdziwiła jej pierwsza reakcja Roselyn – uprzejma, lecz podszyta nieufnością. Pozwalałaby sobie na niemały błąd, gdyby każdego, kto przekraczał próg lecznicy, witała z otwartymi ramionami, bez choćby krztyny podejrzliwości. Jak wielu ludzi przewinęło się już przez prowizoryczny szpital? Dziesiątki? Setki? I ilu z nich miało już dosyć warunków, w których przyszło im żyć przez ten wyniszczający Wyspy konflikt? Niezależnie od tego, jak bardzo chciała wierzyć w dobroć, w przyzwoitość, nie potrafiła powstrzymać zakradającego się w myśli zwątpienia – wszystko to mogło kiedyś runąć jak domek z kart. Wystarczy jeden wystarczająco silny podmuch, jeden donos, jeden węszący w Dolinie Godryka pracownik wciąż funkcjonującej pod pantoflem nowej władzy Wiedźmiej Straży. Zaraz jednak wyraz twarzy Roselyn złagodniał, coś, może kolejne słowa, a może znajoma szarość tęczówek, musiało przekonać ją, że ma do czynienia z kimś, kogo nie musi się obawiać. Odetchnęła z ulgą – gdyby została do tego zmuszona, odmieniłaby się i tutaj, na środku korytarza, byle tylko przekonać uzdrowicielkę, że to ona, że nie ma powodów do paniki, wolałaby jednak uniknąć afiszowania się ze swą prawdziwą twarzą, dopóki nie zamkną się w gwarantującym namiastkę prywatności gabinecie. – Dziękuję, Rose – odpowiedziała cicho, poprawiając zsuwający się z ramienia pasek torby, mimowolnie spoglądając za siebie, w kierunku wejścia. Co zrobiłyby, gdyby w lecznicy pojawił się ktoś, kto nie powinien…? Z niemrawym uśmiechem, który samoistnie powrócił na usta, ruszyła śladem niższej czarownicy do wskazanego pokoju. Chciała z nią porozmawiać. Nie tylko o niepokojących bólach głowy, o wszystkich dolegliwościach, których nabawiła się w Tower, ale i tamtym niespodziewanym spotkaniu w Oazie. Może nie powinna się dziwić na jej widok, dawnej Gryfonce nie brakowało chęci czy umiejętności, mimo to każda znajoma twarz, którą mogła w pełni świadomie połączyć z działalnością Zakonu Feniksa, wpierw odzywała się w niej zaskoczeniem, później – mieszanką obaw i wdzięczności. Czuła się lepiej, gdy wiedziała, że może na niej polegać, a także porozmawiać z nią otwarcie, bez lawirowania między prawdą a potrzebnymi dla zachowania tajemnicy organizacji kłamstwami. A jednocześnie – obawiała się o nią, o jej bezpieczeństwo, o małą Melanie.
Zignorowała zimny uścisk na żołądku, nigdy tego nie lubiła, widywania się z magomedykami. Uparcie powtarzała sobie, że teraz będzie inaczej, w końcu to ona, mogła jej zaufać. Ostrożnie, uważając na lewą rękę, pozbyła się płaszcza, po czym położyła go obok siebie, na przeznaczonym dla pacjenta łóżku. Kątem oka obserwowała ruchy krzątającej się po gabinecie towarzyszki, dając jej czas, by przygotowała się do badania. W końcu jednak przypomniała sobie, że nadal wygląda inaczej; przymknęła powieki, samej skupiając się na zmuszeniu ciała do posłuszeństwa, odrzuceniu przybranej na czas podróży aparycji. Nie tylko po to, by ułatwić oględziny, ale i przestać karmić umysł Roselyn rozdźwiękiem między treścią wypowiadanych słów, a swą zwodniczą prezencją. Zalała ją fala znajomego mrowienia, od czubka głowy, aż po palce stóp – nie musiała spoglądać w lustro, by mieć pewność, że jest już sobą. – Uhm. Wszystko zaczęło się po powrocie… Wiesz skąd – zaczęła, odczuwając wewnętrzny opór przed wspominaniem tutaj Tower, nawet jeśli były same. Może to już paranoja, a może po prostu zdrowy rozsądek. – Wcześniej nie miewałam podobnych problemów. Kiedy zapomnę, poruszę lewą ręką, zaczyna boleć, drętwieć. Staram się na nią uważać, jednak czasem to nie takie proste – kontynuowała, wznosząc ufny wzrok na twarz czarownicy. Nie chciała ani się nad sobą rozczulać, ani pominąć czegokolwiek, co mogłoby okazać się ważne. – Najgorsze są jednak te bóle głowy… – Skrzywiła się na samo wspomnienie ostatniego ataku. – Myślałam, że czaszka pęknie mi na dwoje. Do tego mdłości. Nie miałam na nic siły, próbowałam to przespać… Ale ze snem też mam problemy. Chociaż to akurat nic nowego – zakończyła niby to lekko, z cieniem rozbawienia, choć kolejne zgłoski zabarwione były goryczą. – Myślisz, że to przejdzie? Z czasem? – dopytała po krótkiej chwili milczenia, bezwiednie przygryzając wargę. Bała się, że będzie już tak zawsze. Że te urazy, których doznała w więzieniu, czy w trakcie wybuchu, czy walki ze strażnikami, już nie miną.
Wtedy jednak coś się zmieniło; zamarła w bezruchu, wsłuchując się w rozpaczliwe, błagalne krzyki, które nagle rozdarły zapadającą między nimi ciszę. Ktoś potrzebował pomocy i to teraz, już. Nie mogła pozwolić sobie na choćby chwilę zwłoki, nie tym razem. Otworzyła szerzej oczy, tocząc dookoła uważnym,  podszytym paniką wzrokiem, szukając nim tej, która miała potrzebować ratunku. Momentalnie sięgnęła po skrytą w kieszeni różdżkę, zerwała się z łóżka, próbując nie stratować przy tym Roselyn, lecz przecież i ona musiała słyszeć, rozumieć, co się dzieje. – Ktoś tu jest, ktoś krzyczy – rzuciła tylko, wybita z rytmu, wyraźnie zdenerwowana; skierowała się w stronę drzwi na korytarz, sądziła, że to stamtąd dolatują do ich uszu nawoływania.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Leśna lecznica [odnośnik]15.03.21 22:49
Zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że świat, w którym żyli nie był przyjaznym miejscem. To nie była tylko kwestia tego co działo się teraz. Dorastali w burzliwych czasach. Rządziły nimi konflikty, społeczne niepokoje. Wojny. Te ich i te, które sprowadzili na nich mugole. Pokolenie przeklęte wojną. Czy potrafiliby egzystować w świecie, który jej nie znał? Rodzili się, dorastali, poznawali ferie barw ludzkich emocji, wyborów i ich konsekwencji. Już w młodości rodzice, a w szczególności ojciec malował świat w kolorze czerni i bieli. Istniało zło i dobro. Matka zaś wypełniała ten obraz odcieniami ciepła - była empatia, czułość, serdeczność. To nie było jednak tak proste. Jak środowisko rodzinnego ogniska, a nawet nie jak atmosfera Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Świat nie był ani czarny, ani biały. Dorosłość pozostawiła tą kwestie jasno. Nieufność względem ich społeczeństwa wzrastała, mimo wszystko zawsze starała się wierzyć, że jeszcze nie są straceni. Naiwnie? Czasami tak myślała. Spotykając się z obrazem ludzkie okrucieństwa. Obserwując jak ludzie krzywdzą siebie nawzajem. Dla przyjemności. Dla przetrwania. Dla zysku. Aż w końcu w imię poglądów, by dominować, rządzić, zniewalać. Częścią takiego miejsca być nie chciała. Nie chciała, by jej córka dojrzewała w takim świecie. By kiedyś musiała stawać przed wyborami takimi jak ci, którzy muszą żyć teraz.
Nie powinno dziwić więc to co działo się z ludźmi. Napawało żalem, strachem, złością. Wiedziała, że nie może czuć się bezpieczna tutaj w lecznicy, w Dolinie Godryka, opuszczając bezpieczne mury Upper Cottage. Nie mogła jednak tak żyć. W zamknięciu. Licząc, że świat sam się zmieni, że wszystko samo się ułoży. Tu, mimo wszystko, czuła się na miejscu, że robi coś dobrego lecząc ludzi, którzy nie mieli się gdzie podziać, ani liczyć na pomoc uzdrowiciela, chociaż ta powinna być dostępna dla każdego. Nie takim jednak był ich świat i nad tym małą częścią mieć kontrolę. Nie topić się w odcieniach obojętności, nie potrafiła dbać tylko wyłącznie o własną skórę. Być może to było jej słabością, czymś co utrudniało każdy kolejny dzień. Ale taka już była i tego zmieniać nie chciała.
Spojrzenie śledziło sylwetkę byłej wiedźmiej strażniczki, aż w końcu zamknęły się za nimi drzwi gabinetu. Były już same. Tylko we dwie.
Uwaga skupiła się na słowach Maeve. Pokiwała szybko głową na znak, że rozumie o czym mówi - Wyleczyłam wybicie, jednak tego rodzaju urazy nie znikają tak szybko. Musisz po prostu dbać o to, żeby jej nie nadwyrężać, najlepiej byłoby delikatnie rozciągać mięśnie, nie próbować zmuszać się do wykonywania ruchów, które sprawiają ból - powiedziała, dłonie ujęły ramię Maeve, unosząc je delikatnym acz pewnym, stanowczym ruchem - Boli? Czujesz, że nie możesz wykonać pełnego zakresu tego ruchu? - zapytała, uginając jej rękę w łokciu i ostrożnie przyciskając tak by jej lewa dłoń sięgnęła prawego barku. - Powinnaś ostrożnie wykonywać tego rodzaju ruchy, najlepiej w wolnej chwili rozciągać się w ten sposób, ale nie do tego stopnia, aby sprawiać sobie ból. - Mogę pokazać ci później kilka ćwiczeń, które pomogłyby szybciej wrócić ci do pełnej sprawności, ale przede wszystkim wymaga do cierpliwości i ciągłej pracy. Można też popracować nad wzmocnieniem tych mięśni - wskazała jej dłonią - jeśli będą silniejsze, odciążą stawy i te parte, które są nadwyrężane.
- Powinna - odpowiedziała w odpowiedzi na jej kolejne słowa - Wiem, że nie powinnam drążyć tego co się tam stało, ale wpływ emocji, silnej magii i urazy wywołują bóle, niepokój oraz problemy ze snem. Przy pomocy takich eliksirów jak eliksir słodkiego snu czy eliksir przeciwbólowy z czasem powinnaś odczuwać coraz słabsze skutki, a te z czasem powinny ustąpić - wytłumaczyła jej - Teraz, mogę dać ci coś z naszych zapasów, ale są dość proste do uwarzenia samemu, nie musiałabyś być zależna od nas. Potrafisz ważyć prostsze mikstury? Oczywiście, napisałabym ci jakie ilości przyjmować. Czasami nawet najprostsze w zbyt dużej ilości mogą zaszkodzić, a w zbyt małej po prostu nie działają - wyjaśniła.
Wargi rozwarły się, by kontynuować wypowiedź. Coś w zachowaniu Maeve jednak budziło niepokój. Odsunęła się gwałtownie, widząc jak szybko wyciąga różdżkę. Jeden krok w tył był efektem zaskoczenia. Ten w przód był ostrożny, nie wprawić strażniczki w większe zdenerwowanie. Dłoń zawisła w powietrzu, by powoli sięgnąć nadgarstka czarownicy i delikatnym ruchem sprawić, by opuściła różdżkę - Jesteśmy tutaj tylko we dwie. Ja i ty. Nikogo tu nie ma poza nami. Nikt nie krzyczy. Jesteśmy tylko my - powtórzyła spokojnym, łagodnym tonem, zbliżając się do kobiety - Usiądź - nakazała. - Zrobię ci coś ciepłego do picia, dobrze? - spojrzenie skrzyżowało się z tym Maeve. - To też zdarza się od wtedy? - zapytała, zaciskając usta w cienką linię.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Leśna lecznica [odnośnik]30.03.21 21:22
Choć zamknęły się już w niewielkim gabinecie – pachnącym ziołowymi specyfikami i czymś nieprzyjemnym, sterylnym, szpitalnym – i choć mogły w końcu porozmawiać na osobności, o martwiących dolegliwościach, o Zakonie Feniksa, to wciąż nie potrafiła się rozluźnić. Zupełnie jak gdyby utraciła tę zdolność wraz z kolejnymi przytłaczającymi, rozłożonymi na przestrzeni ostatnich miesięcy wydarzeniami. Niezależnie od tego, jak często i jak uparcie powtarzała sobie, że jest bezpieczna, może zmrużyć oczy, w końcu odpocząć, ciało wiedziało lepiej; każdy mięsień był naprężony, jakby gotowała się do skoku, uniku przed zaklęciem nieistniejącego przeciwnika, nerwy zaś – napięte jak postronki. Wszystko to potęgowały tylko omamy, których doświadczała od kilku tygodni. Jak radzili sobie inni…? Zapewne nie najlepiej. Wiedziała już o Lucindzie i tym, jakie tortury przygotowała dla niej podświadomość, karmiona mniej lub bardziej świadomymi wyrzutami sumienia. Co przeżywali pozostali, ci, którzy zostali posłani nie tyle do Tower, co do samego serca Azkabanu, mogła się jedynie domyślać.
Z mieszaniną wdzięczności i mimowolnej niezręczności oczekiwała zbliżenia się odzianej w fartuch Roselyn, już nie udając Emer, a ufnie odsłaniając się ze swą prawdziwą twarzą, pobladłą i naznaczoną wyraźnymi sińcami pod oczami. Zmarszczyła brwi, gdy uzdrowicielka zasugerowała rozciąganie mięśni – odezwał się w niej opór, unikała korzystania z lewej ręki, tym bardziej sprawdzania, gdzie leżą granice ruchu, bo kojarzyła się jej ona tylko i wyłącznie z dyskomfortem i bólem. Przez chwilę milczała, przełykając słowa, które próbowały odnaleźć drogę na język; wiedziała, że nie była sobą i musiała mieć się na baczności, by nie palnąć jakiegoś nieuprzejmego głupstwa. – Boli – przyznała szybko w reakcji na próbę złączenia dłoni z barkiem. Samo zgięcie ręki w łokciu nie było jeszcze aż tak nieprzyjemne, lecz ruszenie nią dalej sprawiało, że czuła, jak gdyby w mięsień wbijały się dziesiątki niezwykle ostrych igieł. Usta wygiął przelotny grymas niezadowolenia, w ostatniej chwili stłumiła też ciche jęknięcie, które niemalże wyrwało się spomiędzy warg. – Byłabym wdzięczna, Rose – dodała, gdy ta zaproponowała pokazanie odpowiednich ćwiczeń. – Chciałabym jak najszybciej wrócić do pełnej sprawności. Wiesz, że nigdy nie czułam się szczególnie pewnie podczas lotów, lecz teraz jest mi jeszcze trudniej utrzymać się na miotle… – rozwinęła myśl, znów krzywiąc się na wspomnienie chwili, kiedy wiatr dmuchnął na tyle mocno, że prawie runęła w dół z niemalże pięćdziesięciu stóp. Wolała nie zastanawiać się nad tym, co zostałoby z niej po takim upadku – i czy ktokolwiek odnalazłby ją, nim byłoby za późno. – Nigdy wcześniej o tym nie myślałam – przyznała cicho, pod nosem, nieco nerwowo poprawiając materiał ubranej na tę okazję szaty. Praca dla wiedźmiej straży wiązała się z pewnym ryzykiem, nawet jeśli to inne jednostki departamentu były szkolone do stawania na pierwszej linii frontu, odniosła więc w trakcie swej kariery kilka urazów, których nie mogła się pozbyć inaczej jak tylko zgłaszając się do Munga czy oddając w ręce zaufanego magomedyka. Nigdy jednak nie doświadczyła czegoś takiego – ani w takim natężeniu. Rana, którą niewątpliwie była nagła i tragiczna śmierć Caleba, wciąż nie zdołała się zasklepić, kiedy niepokoje zaczęły przybierać na sile, by w końcu przerodzić się w prawdziwą wojnę. Pamiętała bezksiężycową noc i zaściełane trupami, zalane krwią ulice Londynu. Pamiętała też strach, który towarzyszył jej, gdy zrywała z dawnym życiem, zostawiając za sobą Ministerstwo i cały swój dotychczasowy dobytek. Najwyraźniej pamiętała jednak Tower, nabite na pale głowy, pilnujących ich, zaklętych w kruki więźniów, zniewolone duchy, ten przerażający wybuch, przez który zostali pochwyceni, a na koniec rzucającego w nich – w nią – maczugą olbrzyma, sięgającego do ust Hannah dementora… Z letargu wyrwała ją kolejna wypowiedź czarownicy; drgnęła, przełykając ślinę, mrugając kilka razy, by znów skupić wzrok na łagodnej twarzy Rose. Mówiła tak miękko, a przy tym rzeczowo. Kiedy tak spijała z jej ust kolejne słowa, przez moment poczuła się jak wtedy, wiele lat temu, na szkolnych błoniach, w blasku zachodzącego słońca, kiedy wyciągały się na miękkiej trawie i podziwiały spokojną taflę jeziora. Zaraz jednak wrażenie to zostało zastąpione przytłaczającym, nakazującym garbić ramiona obrazem rzeczywistości. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy, była chora. Problemy ze snem, wyniszczający ciało ból, a do tego te wyraziste, mogące doprowadzić do kolejnej tragedii halucynacje; czy przypadkiem nie powinna odizolować się od wszystkiego i wszystkich? Dla własnego i ich dobra?
- Mam nadzieję, że ustąpią – przyznała, przelotnie spoglądając w kierunku pobliskich regałów; czy lecznica nie cierpiała na niedobór ingrediencji alchemicznych, a także czarodziejów, którzy byliby w stanie wytwarzać z nich odpowiednie specyfiki? – Myślę, że z prostszymi eliksirami powinnam dać sobie radę, na pewno są tacy, którym wasze leki przydadzą się bardziej. Przyznaję jednak, że nie mam pojęcia o tym, jak powinno się dawkować tego rodzaju mikstury, żeby nie zrobić sobie krzywdy. To bardzo trudne? Jest jakaś ogólna zasada, która powinna dać mi podstawy do w miarę swobodnego obracania się w tym temacie, czy co eliksir to inne zalecenia? – Uniosła wyżej brwi, próbując podchwycić przy tym wzrok rozmówczyni. O anatomii wiedziała naprawdę niewiele, zdawała sobie jednak sprawę z faktu, że informacje na temat budowy ciała, poszczególnych organów i tego, jakie komplikacje mogły nastąpić po jakim urazie, mogłyby kiedyś uratować jej życie. Do tego kwestia korzystania z jakichkolwiek eliksirów o działaniu leczniczym, im więcej będzie bywać w terenie, tym więcej razy zostanie zmuszona do ratowania się tworzonymi przez zakonnych alchemików dekoktami.
Wtedy też usłyszała coś, rozdzierające ciszę krzyki, które postawiły jej ciało w stan gotowości, zmusiły do jak najszybszego sięgnięcia po różdżkę. Chciała poderwać się z łóżka, wybiec na korytarz, nim jednak zdążyłaby cokolwiek zrobić, Rose delikatnie ujęła jej nadgarstek, zmusiła, by znów odnalazła ją spojrzeniem – i zrozumiała, że to tylko omamy. Że znowu wyobraźnia płata jej figla, że więźniarka dawno nie żyje i nic nie może już na to poradzić. – Ja… przepraszam – zawahała się, przemawiając zachrypniętym od emocji głosem, uciekając przy tym wzrokiem gdzieś w bok; próbowała zamaskować wstyd, który pojawił się wraz z zaakceptowaniem prawdy. – Tak, od wtedy. Pozwoliłam jej umrzeć – dodała cicho, słabo, nagle tracąc resztki jakiejkolwiek energii, czując dziwny uścisk w dołku.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Leśna lecznica
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach