Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Przedsionek
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Przedsionek
Nie za duży korytarzyk, który służy jako poczekalnia. Pomieszczenie jest bardzo schludne, znajduje się w nim kilka krzeseł i kominek podpięty do sieci Fiuu, a na ścianie wisi parę ramek zawierających anatomiczne ryciny i rysunki z zielników. Są dni, kiedy pomieszczenie zapełnione jest po brzegi, a potrzebujący stoją również i na zewnątrz niewielkiego budynku. Z pomieszczenia można przejść do gabinetu uzdrowicielskiego lub malutkiej łazienki. Tuż obok drzwi wejściowych zawieszony jest złoty dzwoneczek – pociągnięcie za łańcuszek sprawi, że rozbrzmi on czystym dźwiękiem, informując uzdrowicieli o przybyciu kolejnego pacjenta.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 1 raz
idziemy stąd
Nie umiałaby w żaden sposób poradzić Lucindzie odnośnie własnego umysłu. Nie wtedy, kiedy była obłożona klątwą, nie wtedy, kiedy kolejne problemy mnożyły się jeden przez drugi, przesypując się przez dłonie niczym piasek, niemożliwe do złapania i skomplikowane coraz to mocniej im bardziej chciała sobie z nimi poradzić. Ba, świat się teraz tak miotał, że nie była pewna, czy w ogóle dożyje własnych urodzin, a te przecież były w połowie lutego. Ale nie miała co skupiać się na przeszłości, bo najbardziej zależało jej teraz na wykonaniu zadania, uwagę więc skierowała na słowa swojej towarzyski.
- Czy w takim razie mamy pewność co do zaufanych osób? Jeżeli mamy jakieś informacje komu możemy ufać, możemy właśnie tym osobom przekazać pluskwy, w przeciwnym wypadku nie zmieni to sytuacji i również wtedy wszystko może się wydać dość szybko. Przy okazji takie osoby mogą lepiej wiedzieć z kim można skontaktować się kiedy coś by się stało z pluskwą. – Mieszkaniec okolicy mógł całym sercem wspierać Zakon Feniksa, ale skąd miał wiedzieć kto do niego należy? Skąd miał mieć pewność, że ludzie który się za niego podają tak naprawdę nie chcą im zrobić krzywdy? W tych czasach nic nie było pewne tak w zasadzie.
Złapała kobietę zgodnie z poleceniem, pozwalając nieznajomej na oparcie jej ciężaru ciała na Thalii. Dużo zajmowała się ściąganiem pijanych ludzi z rozmaitych miejsc, nie przeszkadzało więc jej aby ktoś się na niej uwieszał, zwłaszcza, że w tym wypadku niosły ją dwie. Zmartwiła ją informacja, że kobieta potrzebuje uzdrowiciela – to znaczyło, że rana była poważna i nie miała zbyt wiele czasu, więc nie mogły tu zabawić.
- Prowadź, dopasuję do was swoje tempo. – Ściągnęła jeszcze szalik, pozwalając sobie docisnąć go do rany i tamować jak najlepiej. Kierowała się w stronę świstoklika, potem zaś przenieść się mogły do lecznicy w Dolinie. Co prawda niewiele wiedziała o tych ludziach znajdujących się w tym miejscu poza Olliem, skoro Lucinda uważała, że to dobre miejsce, to znaczyło, że warto było się tu udać. Nie wiedziała też, ile czasu zostało jeszcze kobiecie, dlatego miała nadzieję, że na miejscu był uzdrowiciel.
- Jest tu ktoś? Potrzebujemy pomocy. – Głos rozniósł się po miejscu, chociaż Thalia nawet niezbyt zwracała uwagę na to, kto i gdzie miałby pójść. Póki co potrzebowali kogokolwiek, bo na ten moment liczyło się aby towarzysząca im kobieta przeżyła. Dobrze by było wiedzieć też, co się jej stało, bo może stał za tym poważniejszy atak, teraz jednak musiały mieć pewność wraz z Lucindą, że kobieta przetrwa.
Nie umiałaby w żaden sposób poradzić Lucindzie odnośnie własnego umysłu. Nie wtedy, kiedy była obłożona klątwą, nie wtedy, kiedy kolejne problemy mnożyły się jeden przez drugi, przesypując się przez dłonie niczym piasek, niemożliwe do złapania i skomplikowane coraz to mocniej im bardziej chciała sobie z nimi poradzić. Ba, świat się teraz tak miotał, że nie była pewna, czy w ogóle dożyje własnych urodzin, a te przecież były w połowie lutego. Ale nie miała co skupiać się na przeszłości, bo najbardziej zależało jej teraz na wykonaniu zadania, uwagę więc skierowała na słowa swojej towarzyski.
- Czy w takim razie mamy pewność co do zaufanych osób? Jeżeli mamy jakieś informacje komu możemy ufać, możemy właśnie tym osobom przekazać pluskwy, w przeciwnym wypadku nie zmieni to sytuacji i również wtedy wszystko może się wydać dość szybko. Przy okazji takie osoby mogą lepiej wiedzieć z kim można skontaktować się kiedy coś by się stało z pluskwą. – Mieszkaniec okolicy mógł całym sercem wspierać Zakon Feniksa, ale skąd miał wiedzieć kto do niego należy? Skąd miał mieć pewność, że ludzie który się za niego podają tak naprawdę nie chcą im zrobić krzywdy? W tych czasach nic nie było pewne tak w zasadzie.
Złapała kobietę zgodnie z poleceniem, pozwalając nieznajomej na oparcie jej ciężaru ciała na Thalii. Dużo zajmowała się ściąganiem pijanych ludzi z rozmaitych miejsc, nie przeszkadzało więc jej aby ktoś się na niej uwieszał, zwłaszcza, że w tym wypadku niosły ją dwie. Zmartwiła ją informacja, że kobieta potrzebuje uzdrowiciela – to znaczyło, że rana była poważna i nie miała zbyt wiele czasu, więc nie mogły tu zabawić.
- Prowadź, dopasuję do was swoje tempo. – Ściągnęła jeszcze szalik, pozwalając sobie docisnąć go do rany i tamować jak najlepiej. Kierowała się w stronę świstoklika, potem zaś przenieść się mogły do lecznicy w Dolinie. Co prawda niewiele wiedziała o tych ludziach znajdujących się w tym miejscu poza Olliem, skoro Lucinda uważała, że to dobre miejsce, to znaczyło, że warto było się tu udać. Nie wiedziała też, ile czasu zostało jeszcze kobiecie, dlatego miała nadzieję, że na miejscu był uzdrowiciel.
- Jest tu ktoś? Potrzebujemy pomocy. – Głos rozniósł się po miejscu, chociaż Thalia nawet niezbyt zwracała uwagę na to, kto i gdzie miałby pójść. Póki co potrzebowali kogokolwiek, bo na ten moment liczyło się aby towarzysząca im kobieta przeżyła. Dobrze by było wiedzieć też, co się jej stało, bo może stał za tym poważniejszy atak, teraz jednak musiały mieć pewność wraz z Lucindą, że kobieta przetrwa.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Na chwilę zapanowała cisza. Pacjenci tłoczyli się w przedsionku lecznicy, a oni uzdrowiciele starali się stanowić opór ich liczebności. Ciężki, niemalże duszący zapach ziół i leczniczych mikstur unosił się w powietrzu i ten zupełnie odmienny - metaliczny, osadzający się na języku i nozdrzach. Przedsionek przesiąkł zapachem brudnych łachman i wilgoci, a gorąc rozpalonego ogniska jedynie potęgował wrażenie przytłoczenia. Dłonie z dobrze znaną pewnością zaciskały się na różdżce, a wargi snuły te same zaklęcia, nadgarstek poruszał się wypracowanym ruchem. Niemalże nie czuła upływającego czasu, ten zdawał się przesypywać się przez palce. Wciąż była go zbyt mało, wciąż zbyt niewiele by dopełnić ogromu prac, które ich czekały. W końcu inni uzdrowiciele umknęli gdzieś na chwilę. By zjeść w kurniku, by na chwilę odpocząć. Jej odpoczynek czekał w Irlandii. Ilekroć pojawiała się na przypisanym jej dyżurze, zostawała tu do samego końca. Chciała wykorzystać poświęcany tu czas, bo wiązał się z długą podróżą. W kieszeni fartucha wyczuwała zaś kanciasty kształt dwukierunkowego lustra podarowanego przez lorda Abbotta - prosił, aby była gotowa na wezwanie i nie chciała zawieść jego oczekiwań. Dni upływały pod jarzmem obowiązków, zobowiązań, których starczyłoby na całe miesiące. Oni mieli jednak niewiele czasu. Pacjenci nie mogli czekać, obowiązków nie dało się odłożyć na później. Zaledwie na chwilę, udało jej się znaleźć czas na to, aby przekąsić kilka kęsów przygotowanego wcześniej posiłku - nie tak ohydnego jak zazwyczaj, widocznie czyniła postępy.
Drzwi lecznicy zaskrzypiały, kobiecy głos odbił się od ścian. W pośpiechu ruszyła w stronę przedsionka, aby dowiedzieć się co się stało.
Trzy kobiety oczekiwały na uzdrowiciela w przedsionku. Rozpoznała tylko jedną z nich - Lucy.
Słowa niepewnie opuściły wargi na widok czarownicy. Jeszcze rok temu dzieliło je zaledwie kilka budynków i spopielona w ognisku jej kominka książka. - Do gabinetu - popędziła je ruchem dłoni, sięgając do klamki, aby otworzyć przed nimi drzwi - Co się stało? - zapytała, wskazując im miejsce, w którym miały usadzić ranną kobietę.
Drzwi lecznicy zaskrzypiały, kobiecy głos odbił się od ścian. W pośpiechu ruszyła w stronę przedsionka, aby dowiedzieć się co się stało.
Trzy kobiety oczekiwały na uzdrowiciela w przedsionku. Rozpoznała tylko jedną z nich - Lucy.
Słowa niepewnie opuściły wargi na widok czarownicy. Jeszcze rok temu dzieliło je zaledwie kilka budynków i spopielona w ognisku jej kominka książka. - Do gabinetu - popędziła je ruchem dłoni, sięgając do klamki, aby otworzyć przed nimi drzwi - Co się stało? - zapytała, wskazując im miejsce, w którym miały usadzić ranną kobietę.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Wojna grała według własnych reguł. Nawet jeśli miały dziś misje do wykonania. Niesamowicie ważną w świecie opartym na propagandzie. O wiele ważniejsi jednak byli ludzie. Może ktoś inny by się nie zatrzymał, może ktoś inny widziałby w tym zagrożenie, bo przecież kobieta mogłaby wydać całe przedsięwzięcie. Nie mogły tego wiedzieć podchodząc do kobiety. Mogła być wrogiem, lub wspierać wrogą politykę. Oddała to wszystko przypadkowi i tym razem się nie pomyliła. Tym razem mogły uratować czyjeś życie, które przecież wisiało na włosku. To chyba wciąż przypominało jej o człowieczeństwie. Zatracała się w tym, często działała po omacku przekraczając własne granice rozsądku. Nie spodziewała się, że będzie do tego zdolna, ale jak widać trudne czasy rodzą silnych ludzi. Tym jednak różnił się Zakon Feniksa od Rycerzy Walpurgii. Bez względu na to kim była ta kobieta, bez względu na to jakie miała zamiary, to i tak zasługiwała na to by żyć. Zasługiwała na to by wyciągnąć do niej pomocną dłoń bez względu na wszystko, bez względu na rezultat wykonywanej w przemyślany sposób misji. Ta nie znaczy nic jeśli nie ma w niej miejsca dla człowieka. Bo finalnie, na końcu drogi zostaje właśnie człowiek. Tylko o to walczą, tylko po to stają na froncie w taki czy inny sposób.
Lucinda przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę. Wiedziała, że ta jest tutaj w innym celu, ale w końcu to ona pierwsza dobiegła do kobiety by zagwarantować jej pomoc. To ona wspomniała o eliksirach i uzdrowicielu. Musiała być pewna tego co teraz nastąpi, a Lucinda musiała być pewna samej kobiety. W szeregach Zakonu było wielu uzdrowicieli i chociaż zwykle nie stawali do walki, to chronili ich w inny sposób. Może nawet ważniejszy. Blondynka musiała pokładać nadzieję w nową sojuszniczkę, bo miała zamiar zaprowadzić ją do jednej z uzdrowicielek. Ta wiedza nie mogła wyjść poza krąg Zakonu Feniksa. Czy nie doświadczyli już wystarczającej ilości zdrad w swoim otoczeniu?
Kiedy udało im się dotrzeć do świstoklika, Lucinda pomyślała o jedynym odpowiednim miejscu. Leśnej Lecznicy. Znalazły się w przedsionku już po chwili, a blondynka miała jedynie nadzieję, że kobieta nie wykrwawi im się na rękach. Kiedy z jednego z gabinetów wybiegła Roselyn, Lucinda odetchnęła z ulgą. – Rose – zaczęła i ruszyła w stronę gabinetu, do którego weszła uzdrowicielka. – Znalazłyśmy ją na otwartej przestrzeni. Nie wiemy co jej się przydarzyło, mam wrażenie, że ona za chwile odleci. Z tego co zauważyłam ma ranę w okolicy pępka i… sama nie wiem… - czarownica przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę mając nadzieje, że ta zauważyła coś jeszcze. Nie mogły niczego pominąć. Czas tu miał największe znaczenie.
Lucinda przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę. Wiedziała, że ta jest tutaj w innym celu, ale w końcu to ona pierwsza dobiegła do kobiety by zagwarantować jej pomoc. To ona wspomniała o eliksirach i uzdrowicielu. Musiała być pewna tego co teraz nastąpi, a Lucinda musiała być pewna samej kobiety. W szeregach Zakonu było wielu uzdrowicieli i chociaż zwykle nie stawali do walki, to chronili ich w inny sposób. Może nawet ważniejszy. Blondynka musiała pokładać nadzieję w nową sojuszniczkę, bo miała zamiar zaprowadzić ją do jednej z uzdrowicielek. Ta wiedza nie mogła wyjść poza krąg Zakonu Feniksa. Czy nie doświadczyli już wystarczającej ilości zdrad w swoim otoczeniu?
Kiedy udało im się dotrzeć do świstoklika, Lucinda pomyślała o jedynym odpowiednim miejscu. Leśnej Lecznicy. Znalazły się w przedsionku już po chwili, a blondynka miała jedynie nadzieję, że kobieta nie wykrwawi im się na rękach. Kiedy z jednego z gabinetów wybiegła Roselyn, Lucinda odetchnęła z ulgą. – Rose – zaczęła i ruszyła w stronę gabinetu, do którego weszła uzdrowicielka. – Znalazłyśmy ją na otwartej przestrzeni. Nie wiemy co jej się przydarzyło, mam wrażenie, że ona za chwile odleci. Z tego co zauważyłam ma ranę w okolicy pępka i… sama nie wiem… - czarownica przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę mając nadzieje, że ta zauważyła coś jeszcze. Nie mogły niczego pominąć. Czas tu miał największe znaczenie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wiedziała, że najpewniej minie jeszcze sporo czasu, nim ludzie którzy dużo na tej wojnie widzieli, w pełni jej zaufają. Nie do końca jednak jej na tym zależało, a wręcz przeciwnie – czuła się znacznie lepiej, nie znając sekretów, nie wiedząc wielu rzeczy, bo gdyby coś jej się stało, mogłaby odchodzić z czystym sumieniem, że nikt nie będzie wygrzebywał z jej głowy informacji, które mogą komuś zaszkodzić. Poza tym, nie musiała się angażować w ważne misje bojowe, bo nie taki cel sobie postawiła – chciała pomagać ludziom. Tym, którzy wymęczeni przez wojnę nie mieli nic, chociaż nigdy takiego życia nie pragnęli, a jedyne czego poszukiwali to stabilność. Którzy w tę wojnę angażować się nie chcieli i nie mogli i chcieli tylko żyć w spokoju.
Rozumiała to. Bezsilność. Mierzyła się z nią całe dzieciństwo, próbując walczyć z całym systemem ustawionych zasad świata. Z niesprawiedliwością społeczną, z tym, co spotykało ją w sierocińcu. Co spotykało ją potem. W większości wypadków nie miała nikogo, kto by się za nią wstawił albo jej pomógł, tak samo, jak ci ludzie teraz. Oni też nie mieli nikogo i najczęściej niczego, co mogłoby im pomóc..więc jak nie oni, jak nie Zakon, to kto?
- Uciskałam, aby nieco zatamować krwawienie, ale nie wydaje się znikać. – Nie to, że liczyła na to, że to nagle magicznie zniknie, ale fakt, że krew wciąż płynęła na pewno świadczyła o mocniejszych obrażeniach. Dłonie Thalii barwiła już krew, przesiąkająca przez materiał, ale Wellers nie zwracała na to najmniejszej uwagi, skupiając się na innych rzeczach niż to, na co poradzić nie mogła. Niestety nie miała do powiedzenia nic więcej na temat tej samej sytuacji, nie skupiając się na wydarzeniach a raczej na tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do miejsca gdzie ktoś mógł się kobietą zająć.
- Przydam się na coś, czy mam stać z boku? – Pytanie było proste i ograniczone w swojej formie, ale nie miała na myśli nic złego. Wiedziała, że w takich sytuacjach liczył się nie tylko czas, ale też fakt aby nie przeszkadzać w pracy, bo czyniło się tym więcej szkody niż pożytku. Z drugiej strony, wykorzystanie dodatkowej pary rąk do pomocy mogło być czasem przydatne, więc jeżeli potrzebna była jako zasób, właśnie się do tego oferowała. Jeżeli zaś jedyne, co miała zrobić to usiąść w kącie i siedzieć cicho, również nie miała nic przeciwko. Nie zamierzała protestować, mając przed sobą osoby o wiele bardziej doświadczone.
Rozumiała to. Bezsilność. Mierzyła się z nią całe dzieciństwo, próbując walczyć z całym systemem ustawionych zasad świata. Z niesprawiedliwością społeczną, z tym, co spotykało ją w sierocińcu. Co spotykało ją potem. W większości wypadków nie miała nikogo, kto by się za nią wstawił albo jej pomógł, tak samo, jak ci ludzie teraz. Oni też nie mieli nikogo i najczęściej niczego, co mogłoby im pomóc..więc jak nie oni, jak nie Zakon, to kto?
- Uciskałam, aby nieco zatamować krwawienie, ale nie wydaje się znikać. – Nie to, że liczyła na to, że to nagle magicznie zniknie, ale fakt, że krew wciąż płynęła na pewno świadczyła o mocniejszych obrażeniach. Dłonie Thalii barwiła już krew, przesiąkająca przez materiał, ale Wellers nie zwracała na to najmniejszej uwagi, skupiając się na innych rzeczach niż to, na co poradzić nie mogła. Niestety nie miała do powiedzenia nic więcej na temat tej samej sytuacji, nie skupiając się na wydarzeniach a raczej na tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do miejsca gdzie ktoś mógł się kobietą zająć.
- Przydam się na coś, czy mam stać z boku? – Pytanie było proste i ograniczone w swojej formie, ale nie miała na myśli nic złego. Wiedziała, że w takich sytuacjach liczył się nie tylko czas, ale też fakt aby nie przeszkadzać w pracy, bo czyniło się tym więcej szkody niż pożytku. Z drugiej strony, wykorzystanie dodatkowej pary rąk do pomocy mogło być czasem przydatne, więc jeżeli potrzebna była jako zasób, właśnie się do tego oferowała. Jeżeli zaś jedyne, co miała zrobić to usiąść w kącie i siedzieć cicho, również nie miała nic przeciwko. Nie zamierzała protestować, mając przed sobą osoby o wiele bardziej doświadczone.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uchylone przez kobiety drzwi wpuściły do przedsionka przeraźliwy podmuch zimnego wiatru. Poczuła jego lodowaty dotyk na skórze, mimowolnie wzdrygając się. Znacznie bardziej jednak mrożącym krew w żyłach, było to co ze sobą przyniosły. Kolejny pacjent, kolejna ofiara wojny, która rozgorzała na terenach Anglii. Przybywali tu tłumnie czy to nosząc na barkach ciężar opresji, czy pozostawiając za sobą krwawy ślad w drodze do gabinetu medycznego. Tym stała się codzienność mieszkańców Wielkiej Brytanii. Nawet w najdalsiejsze zakątki docierało widmo rozgrywających się wydarzeń, każdy odczuwał ich skutki. Im - uzdrowicielom - przyszło mierzyć się ze straszliwymi reperkusjami konfliktu. Każdego dnia przyglądała się wychudzonym, zmęczonym, schorowanym twarzom. Każdego dnia miała do czynienia z krzywdą, z bólem. I to w większości nie tych, którzy sami zdecydowali podnieść różdżkę i walczyć o swoje miejsce na ziemi, ale również tych, którzy starali się po prostu egzystować, przetrwać - utrzymać rodzinę, zadbać o swoich najbliższych o samych siebie. Zwykłych ludzi, których życiem zawładnął zły los. Złe miejsce. Zły czas.
Leśna Lecznica nie znała jednak podziałów, którymi rządziła się ich codzienność. Zmierzali tu i biedni, i ci którzy byli w stanie odwdzięczyć się za leczenie galeonami czy też innego rodzaju dobrami. Ci, których status krwi wpasowywał się w standardy nowego rządu oraz ci, których czystość krwi pozostawiała wiele do życzenia.
Nie mogła jednak rzec, że przywykła do obcych. Gdzieś na dnie serca gotował się strach, że pewnego dnia zapukają tu ci, którzy chcieli się pozbyć wszelkiego oporu. Że być może ktoś sprzeda ich za kilka galeonów i obietnicę lepszego życia. Zdawała sobie sprawę z tego z jakim ryzykiem się mierzyli.
Spojrzenie uzdrowicielki niespokojnie wędrowało między twarzami kobiet. Obecność zakonniczki w jakiś stopniu tonowała rozszalałe emocje. Jedna z nich była ranna, ta trzecia pozostawała niewiadomą. Chociaż rys jej twarzy pozostawał dziwnie znajomym. W świecie czarodziejów w większości obcowali ze sobą - na szkolnych korytarzach, w oddziałach magicznych ośrodków. Nie wydawała się być wiele młodsza od niej. Jej tożsamość jak na razie miała pozostać tajemnicą.
- Musiała stracić wiele krwi. Szybko - pogoniła je w odpowiedzi na słowa Lucindy, a gdy tylko kobieta zajęła miejsce na kozetce, pomogła jej ściągnąć ubrania, które utrudniały dostęp do rany.
- Na razie nie. Odpocznijcie - zawyrokowała, unosząc różdżkę.
Rana nie była głęboka. Jedynie powierzchowna, ale krwawiła dość obficie. Osłabienie, stres, ubytek krwi mogły doprowadzić kobietę do obecnego stanu. Najważniejszym było zatrzymanie krwawienie i zaleczenie rany. Resztą miała zająć się za chwilę.
- Curatio Vulnera Maxima!
Moc zaklęcia sięgnęła rany, pobudziła uszkodzone tkanki, a te pod wpływem mglistego powiewu magii zaczęły się zrastać.
Ulga na chwilę przemknęła przez twarzy Rose. Chociaż pewna była swych umiejętności. Magia bywała kapryśna, a uzdrowiciele nie mogli pozwalać sobie na błędy. Ulga również wymalowała się na zmęczonych rysach twarzy kobiety.
- Co się pani stało? - zapytała, spoglądając na kobietę. - Jak się pani nazywa? - zapytała już nieco poważniej, chcąc określić jej stan na podstawie tego jak składnie była w stanie się wypowiedzieć. Musiała dokładnie wiedzieć co jej się przydarzyło. Czy uderzyła się? Bełkoczący ton, zagubienie mogłoby wskazać na uraz głowy lub po prostu na stres pourazowy. Jeszcze nie wiedziała. Oczekiwała odpowiedzi.
Leśna Lecznica nie znała jednak podziałów, którymi rządziła się ich codzienność. Zmierzali tu i biedni, i ci którzy byli w stanie odwdzięczyć się za leczenie galeonami czy też innego rodzaju dobrami. Ci, których status krwi wpasowywał się w standardy nowego rządu oraz ci, których czystość krwi pozostawiała wiele do życzenia.
Nie mogła jednak rzec, że przywykła do obcych. Gdzieś na dnie serca gotował się strach, że pewnego dnia zapukają tu ci, którzy chcieli się pozbyć wszelkiego oporu. Że być może ktoś sprzeda ich za kilka galeonów i obietnicę lepszego życia. Zdawała sobie sprawę z tego z jakim ryzykiem się mierzyli.
Spojrzenie uzdrowicielki niespokojnie wędrowało między twarzami kobiet. Obecność zakonniczki w jakiś stopniu tonowała rozszalałe emocje. Jedna z nich była ranna, ta trzecia pozostawała niewiadomą. Chociaż rys jej twarzy pozostawał dziwnie znajomym. W świecie czarodziejów w większości obcowali ze sobą - na szkolnych korytarzach, w oddziałach magicznych ośrodków. Nie wydawała się być wiele młodsza od niej. Jej tożsamość jak na razie miała pozostać tajemnicą.
- Musiała stracić wiele krwi. Szybko - pogoniła je w odpowiedzi na słowa Lucindy, a gdy tylko kobieta zajęła miejsce na kozetce, pomogła jej ściągnąć ubrania, które utrudniały dostęp do rany.
- Na razie nie. Odpocznijcie - zawyrokowała, unosząc różdżkę.
Rana nie była głęboka. Jedynie powierzchowna, ale krwawiła dość obficie. Osłabienie, stres, ubytek krwi mogły doprowadzić kobietę do obecnego stanu. Najważniejszym było zatrzymanie krwawienie i zaleczenie rany. Resztą miała zająć się za chwilę.
- Curatio Vulnera Maxima!
Moc zaklęcia sięgnęła rany, pobudziła uszkodzone tkanki, a te pod wpływem mglistego powiewu magii zaczęły się zrastać.
Ulga na chwilę przemknęła przez twarzy Rose. Chociaż pewna była swych umiejętności. Magia bywała kapryśna, a uzdrowiciele nie mogli pozwalać sobie na błędy. Ulga również wymalowała się na zmęczonych rysach twarzy kobiety.
- Co się pani stało? - zapytała, spoglądając na kobietę. - Jak się pani nazywa? - zapytała już nieco poważniej, chcąc określić jej stan na podstawie tego jak składnie była w stanie się wypowiedzieć. Musiała dokładnie wiedzieć co jej się przydarzyło. Czy uderzyła się? Bełkoczący ton, zagubienie mogłoby wskazać na uraz głowy lub po prostu na stres pourazowy. Jeszcze nie wiedziała. Oczekiwała odpowiedzi.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Czasem zwyczajnie żałowała, że nie zna się na magii leczniczej. Już w szkole zdała sobie sprawę, że ta wiedza wykracza poza jej strategie myślenia i nawet jeśli chciałaby przyłożyć się do tego teraz, to nie miałoby to żadnego sensu. Niejednokrotnie słyszała, że jeden człowiek nie może znać się na wszystkim. Przyjmowała to jako szeroko pojętą hipokryzje, bo te słowa padały z ust jej guwernantek, rodziców, osób zaangażowanych w szlachecką edukacje. Z jednej strony człowiek nie mógł znać się na wszystkim, a z drugiej właśnie tego od niej wymagali. Masz tańczyć, śpiewać, znać historię magii, rozróżniać rośliny, interesować się stworzeniami. Masz robić wszystko co zahacza o kobiece morale. Wszystko co poza nie jest mile widziane, wszystko co wymaga od ciebie zabrania głosu jest niepotrzebne. Teraz inaczej spoglądała na sens tych słów. Widząc jak wiele rzeczy jeszcze nie potrafi, zdając sobie sprawę z tego, że jej możliwości są już w pewnym sensie ograniczone. Nawet gdyby chciała, nie będzie w stanie oddać serca medycynie. To już było zajęte. Dlatego tak bardzo cieszyła się, że są ludzie w ich szeregach, którzy wybrali tę ścieżkę. W innym razie co by zrobiła? Przecież nie mogłyby jej przetransportować do Św. Munga. Umarłaby na ich rękach, a one z bezradnością patrzyłyby jak to się dokonuje.
Na szczęście trafiły do Leśnej Lecznicy na czas. Przynajmniej taką miała nadzieje patrząc jak Rose rzucając odpowiednie zaklęcie ukaja ból nieznajomej. Idąc za słowami bliskiej znajomej zajęła miejsce na stołku znajdującym się przy kolejnej leżance. – Od czego mogła być ta rana? – zapytała spoglądając na uzdrowicielkę. – Na pewno masz lepsze oko. To magia? Lancea? Lamino? – nie wiedziała dlaczego ta wiedza jest jej w tym momencie tak bardzo potrzebna, ale czuła, że może się później tego nie dowiedzieć. Czuła, że nieznajoma pozostawi ten sekret dla siebie, nie zaufa im tylko dlatego, że uratowały jej życie.
Blondynka przeniosła spojrzenie na stojącą obok towarzyszkę. Zabarwione szkarłatem ręce były znakiem. Lucinda nie znała Thalii zbyt dobrze, ale nawet po zachowanej zimnej krwi potrafiła wywnioskować, że ta wiele w swoim życiu przeszła i wiele już widziała. Nie miała zamiaru umniejszać jej doświadczeniu. Mało na świecie teraz ludzi, którzy nie mogliby się pochwalić masą wojennych doświadczeń.
Słysząc pytania, które padły z ust uzdrowicielki, Lucinda podniosła się ze stołka i zrobiła dwa kroki w stronę leżanki, na której leżała kobieta. Nie podchodziła za blisko nie chcąc jej przestraszyć czy zdezorientować. Słuchała. – Ja… - zaczęła kobieta, ale zaraz zaniosła się ściskającym kaszlem. -… wody – poprosiła. Nie czekając, blondynka podeszła do stolika, na której stała karafka z wodą i nalała kobiecie do szklanki trochę wody.
- Nie bój się. – zaczęła uśmiechając się przy tym uspokajająco. – Przyprowadziłyśmy cię tutaj. Już nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. – dodała podając kobiecie szklankę. Gdy ta upiła łyk utkwiła swoje spojrzenie w uzdrowicielce.
- Dziękuje. – powiedziała i te słowa kierowała do wszystkich kobiet znajdujących się w pomieszczeniu. – Miałam spotkać się z przyjaciółką, ale ona… to była zasadzka. Zabrali mi wszystko. – dodała spoglądając tym razem na Thalię prawdopodobnie pamiętając, że to jej dłonie zatamowały krwawiącą ranę.
Na szczęście trafiły do Leśnej Lecznicy na czas. Przynajmniej taką miała nadzieje patrząc jak Rose rzucając odpowiednie zaklęcie ukaja ból nieznajomej. Idąc za słowami bliskiej znajomej zajęła miejsce na stołku znajdującym się przy kolejnej leżance. – Od czego mogła być ta rana? – zapytała spoglądając na uzdrowicielkę. – Na pewno masz lepsze oko. To magia? Lancea? Lamino? – nie wiedziała dlaczego ta wiedza jest jej w tym momencie tak bardzo potrzebna, ale czuła, że może się później tego nie dowiedzieć. Czuła, że nieznajoma pozostawi ten sekret dla siebie, nie zaufa im tylko dlatego, że uratowały jej życie.
Blondynka przeniosła spojrzenie na stojącą obok towarzyszkę. Zabarwione szkarłatem ręce były znakiem. Lucinda nie znała Thalii zbyt dobrze, ale nawet po zachowanej zimnej krwi potrafiła wywnioskować, że ta wiele w swoim życiu przeszła i wiele już widziała. Nie miała zamiaru umniejszać jej doświadczeniu. Mało na świecie teraz ludzi, którzy nie mogliby się pochwalić masą wojennych doświadczeń.
Słysząc pytania, które padły z ust uzdrowicielki, Lucinda podniosła się ze stołka i zrobiła dwa kroki w stronę leżanki, na której leżała kobieta. Nie podchodziła za blisko nie chcąc jej przestraszyć czy zdezorientować. Słuchała. – Ja… - zaczęła kobieta, ale zaraz zaniosła się ściskającym kaszlem. -… wody – poprosiła. Nie czekając, blondynka podeszła do stolika, na której stała karafka z wodą i nalała kobiecie do szklanki trochę wody.
- Nie bój się. – zaczęła uśmiechając się przy tym uspokajająco. – Przyprowadziłyśmy cię tutaj. Już nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. – dodała podając kobiecie szklankę. Gdy ta upiła łyk utkwiła swoje spojrzenie w uzdrowicielce.
- Dziękuje. – powiedziała i te słowa kierowała do wszystkich kobiet znajdujących się w pomieszczeniu. – Miałam spotkać się z przyjaciółką, ale ona… to była zasadzka. Zabrali mi wszystko. – dodała spoglądając tym razem na Thalię prawdopodobnie pamiętając, że to jej dłonie zatamowały krwawiącą ranę.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spoglądała na twarz kobiety przed sobą, przeoraną równie wieloma problemami co twarz kobiety, która dotąd jej towarzyszyła. Nie dziwiła się, wiedząc, że każde miejsce przyjmujące potrzebujących było na wagę złota, co znaczyło jednocześnie, że było oblegane gdy tylko znalazła się na to chwila. Nie zazdrościła tego życia, nawet jeżeli własnego chwalić nie mogła, a jednocześnie podziwiała – to oddanie. To, że się nie zostawiło wszystkiego, chociaż mogło. Nie wszyscy dawali radę, ale tutaj jednak…cóż, zbierał ten wysiłek jakieś żniwo, pozwalał im jednak na to, aby doszukiwać się odrobiny nadziei w tym, co każda z nich robiła. Nawet jeżeli do końca nie pojmowała działań pozostałych.
Skoro miała odpocząć – w co trochę powątpiewała, skoro adrenalina wciąż zdawała się rozbudzać ją do działania – rozejrzała się nieco bezradnie po pomieszczeniu, nie do końca wiedząc, gdzie mogłaby znaleźć dla siebie kąt. Nosiło ją całe życie i nigdy nie była zbyt dobra w czekaniu, chociaż stresujące sytuacje potrafiły sprawić, że zmieniała się nieco, wciąż jednak miała ochotę ruszyć i działać. Na szczęście rozsądek potrafił czasem dochodzić do głosu i wskazywał, że to wielce nierozsądne. Podłapała spojrzenie Lucindy, chcąc odpowiedzieć jakimś gestem…lecz jej umysł pozostał pusty i nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Dopiero wtedy dotarło do niej, że mogłaby umyć się nieco, bo poruszać się z dłońmi we krwi nie wypadało – najdelikatniej mówiąc. Udała się do zlewu, ostrożnie, tak by nie marnować zbyt wiele wody, przepłukując dłonie. Szalik wcisnęła do kieszeni, decydując się na późniejsze zainteresowanie się nim w kwestii wyczyszczenia.
Kobieta wydawała się kontaktować więcej, a przynajmniej tak można było wywnioskować z działań które podjęła pozostała dwójka, więc Thalia zostawiła nieco dystansu. Absolutnie nie chciały teraz przytłaczać rannej, pochylając się nad nią we trójkę niczym sępy nad ciekawym okazem dorodnej padliny. Samo to skojarzenie już wydawało się ponure, na szczęście jednak dość łatwo je było odgonić, zwłaszcza że dostrzegła wpatrujące się w nią jasne tęczówki. Posłała jej delikatny uśmiech, na tyle, by móc ją jakoś wesprzeć, ale nie aby pokazać, że śmieszy ją ta sytuacja. Wyprostowała się nieco bardziej na wspomnienie o zasadzce.
- Czy możemy jakoś odzyskać twoje rzeczy? Albo pomóc w inny sposób? – Pytania padły ostrożnie, tak aby nie wystraszyć kobiety, na pewno na dzisiejszy dzień miała już sporo przeżyć.
Skoro miała odpocząć – w co trochę powątpiewała, skoro adrenalina wciąż zdawała się rozbudzać ją do działania – rozejrzała się nieco bezradnie po pomieszczeniu, nie do końca wiedząc, gdzie mogłaby znaleźć dla siebie kąt. Nosiło ją całe życie i nigdy nie była zbyt dobra w czekaniu, chociaż stresujące sytuacje potrafiły sprawić, że zmieniała się nieco, wciąż jednak miała ochotę ruszyć i działać. Na szczęście rozsądek potrafił czasem dochodzić do głosu i wskazywał, że to wielce nierozsądne. Podłapała spojrzenie Lucindy, chcąc odpowiedzieć jakimś gestem…lecz jej umysł pozostał pusty i nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Dopiero wtedy dotarło do niej, że mogłaby umyć się nieco, bo poruszać się z dłońmi we krwi nie wypadało – najdelikatniej mówiąc. Udała się do zlewu, ostrożnie, tak by nie marnować zbyt wiele wody, przepłukując dłonie. Szalik wcisnęła do kieszeni, decydując się na późniejsze zainteresowanie się nim w kwestii wyczyszczenia.
Kobieta wydawała się kontaktować więcej, a przynajmniej tak można było wywnioskować z działań które podjęła pozostała dwójka, więc Thalia zostawiła nieco dystansu. Absolutnie nie chciały teraz przytłaczać rannej, pochylając się nad nią we trójkę niczym sępy nad ciekawym okazem dorodnej padliny. Samo to skojarzenie już wydawało się ponure, na szczęście jednak dość łatwo je było odgonić, zwłaszcza że dostrzegła wpatrujące się w nią jasne tęczówki. Posłała jej delikatny uśmiech, na tyle, by móc ją jakoś wesprzeć, ale nie aby pokazać, że śmieszy ją ta sytuacja. Wyprostowała się nieco bardziej na wspomnienie o zasadzce.
- Czy możemy jakoś odzyskać twoje rzeczy? Albo pomóc w inny sposób? – Pytania padły ostrożnie, tak aby nie wystraszyć kobiety, na pewno na dzisiejszy dzień miała już sporo przeżyć.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Każdy z nich miał własne talenty i własne ograniczenia. Każdy w jakikolwiek sposób mógł przyczynić się do tego, aby chociaż odrobinę polepszyć sytuację ludności na półwyspie, nie mówiąc już o tych, którzy wciąż skrywali się za jego granicami. Oczywiście, jedni mieli szansę wykazać się w bardziej widowiskowy sposób niż drudzy. Jedni walczyli z nadciągającymi z opanowanych ministerialną ideologią terenów szmalcownikami, inni wspierali ich działania dzieląc się swoimi umiejętności. Uzdrowiciele leczyli rannych. Zielarze dbali o ich zasoby. Każda pomoc była w jakiś sposób ważna, gdy tak niewielu decydowało się ją dawać. Jej znacznie bliższe było dzielenie się swoimi umiejętnościami właśni tutaj, gdzie mogła uczynić z nich największy pożytek. Nie była stworzona do walki. Nie była w stanie bronić tutejszych domostw, ani stać na straży porządku. To były zadania dla innych, nie dla niej. Ona mogła leczyć - łatać rany, łagodzić ból. Starać się wyrwać ze szpon śmierci tak wielu jak tylko się dało. To było w zasięgu jej dłoni i temu mogła się poświęcić. - Myślę, że raczej Lancea. Lamino jest znacznie potężniejsze, pozostawia głębszą ranę - odpowiedziała, zerkając na Lucindę. Z pewnością te zaklęcie było znacznie bliższe zakonniczce, Rose znała jego działanie z zupełnie innej strony. Pracując na oddziale urazów pozaklęciowych musiała zgłębiać tą wiedzę. Znać poszczególne inkantacje oraz ich działanie, nawet jeśli jej różdżka nieskora była do skutecznego parania się tego rodzaju magią.
Jeszcze przez chwilę badała kobietę. Wsłuchiwała się w rytm jej serca, zmierzyła temperaturę ciała, sprawdziła czy źrenicę reagują na światło. Oprócz osłabienia i znacznej utraty krwi zdawała się nie mieć innych głębszych urazów. Pozwoliła Lucindzie i drugiej kobiecie zadawać pytania, przysłuchiwała się ich konwersacji.
- Zabrali wszystko. Wszystko. Nie wiem gdzie. Od jakiegoś czasu napadają na mieszkańców. Nikt nas przed nimi nie chroni.
Spojrzenie kobiety na chwilę zamarło - Musicie dać znać mojemu mężowi. Miałam wrócić niebawem, pewnie umiera ze strachu. Muszę wracać - drgnęła lekko, ale dłoń Rose zatrzymała ją w połowie ruchu.
- Nie teraz. Jeszcze nie. Musi pani odpocząć. Jestem pewna, że uda nam się poinformować pani rodzinę, a potem zapewnić pani bezpieczny powrót do domu. Prawda? - wzrok niepewnie przemknął po twarzach niegdysiejszej Lady Selwyn i rudowłosej kobiety. Nie chciała zrzucać im tego zadania na barki. Potrzebowała, aby pomogły jej ją uspokoić. Uratowały ją, a odpowiedzialność za jej życie wciąż była w rękach ich całej trójki. Nie mogły pozwolić jej tak po prostu wyjść.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Pomimo tego, że dorastała w magii, to zawsze ze zdziwieniem przyglądała się jak ta wpływa na całe środowisko. Dopiero co widziały dziewczynę, która półprzytomnie próbowała przed nimi uciekać. Kilka prostych zaklęć i czarownica rozmawiała z nimi jakby nic się nie stało. Jedynie grymas bólu malujący się na jej twarzy mógł przypominać kobietom o tym czego były świadkiem. Lucinda nigdy nie pojmowała mocy tej magii, po części uważała, że to jedna z najsilniejszych dziedzin, bo jeśli potrafisz się uzdrowić, to czy cokolwiek jest dla ciebie straszne? Czegokolwiek powinieneś się bać? Oczywiście, to było nazbyt skrajne stwierdzenie, ale chyba doskonale pokazujące cały sens.
Blondynka skinęła głową, gdy Rose potwierdziła jej przepuszczenia. Równie dobrze mogła zostać dźgnięta nożem, ale takie rzeczy w magicznym świecie działy się raczej rzadko. Ostatnio coraz częściej, ale wciąż zbyt rzadko. Tacy łupieżcy byli zwykle leniwi. Atakowali bezbronnych, bo była to opcja najprostsza z możliwych. Nóż oddawał prawdopodobnie im jedynie więcej przyjemności niżeli atak różdżką, ale i tak wystarczająco w życiu widziała by wiedzieć, że najprostsze z wyjaśnień są najbardziej prawdopodobne.
Lucinda przeniosła zatroskany wzrok na ranną kobietę. To był bardzo przykry obraz, ale do takich akurat można było przywyknąć. Ludziom nie było łatwo, świat ogarnęło cierpienie, a to wylewało się ulicami każdego dnia. – Słyszałam o tym – zaczęła przypominając sobie ostatnią rozmowę z przyjacielem. – To nie jest pierwsza taka sytuacja. – dodała zastanawiając się nad kluczową kwestią, która zdawała jej się ciągle umykać. – Rozumiem, że jesteś częścią jakiejś większej grupy, tak? – zapytała spoglądając na swoją towarzyszkę. Pewnie mogłyby spróbować odbić skradzione rzeczy, ale tak naprawdę nawet nie wiedziały z kim przyjdzie im się mierzyć. Lucinda była szalona, lubiła ryzyko i adrenalinę, ale jednak nie pokusiłaby się do tego, żeby ruszyć na bandę łupieżców. Jedyne czego nauczyła ją wojna, to to, że nie wszystko jest takie jak się wydaje.
- Oczywiście. Proszę podać dane męża, a ja poślę sowę. Organizm potrzebuje odpoczynku, niech pani zaufa uzdrowicielce, bywają upierdliwi, ale zwykle dla naszego dobra – dodała i posłała kobiecie delikatny uśmiech. Może pokrzepiający, mający dodać otuchy. Przecież tak wiele wycierpiała.
Blondynka skinęła głową, gdy Rose potwierdziła jej przepuszczenia. Równie dobrze mogła zostać dźgnięta nożem, ale takie rzeczy w magicznym świecie działy się raczej rzadko. Ostatnio coraz częściej, ale wciąż zbyt rzadko. Tacy łupieżcy byli zwykle leniwi. Atakowali bezbronnych, bo była to opcja najprostsza z możliwych. Nóż oddawał prawdopodobnie im jedynie więcej przyjemności niżeli atak różdżką, ale i tak wystarczająco w życiu widziała by wiedzieć, że najprostsze z wyjaśnień są najbardziej prawdopodobne.
Lucinda przeniosła zatroskany wzrok na ranną kobietę. To był bardzo przykry obraz, ale do takich akurat można było przywyknąć. Ludziom nie było łatwo, świat ogarnęło cierpienie, a to wylewało się ulicami każdego dnia. – Słyszałam o tym – zaczęła przypominając sobie ostatnią rozmowę z przyjacielem. – To nie jest pierwsza taka sytuacja. – dodała zastanawiając się nad kluczową kwestią, która zdawała jej się ciągle umykać. – Rozumiem, że jesteś częścią jakiejś większej grupy, tak? – zapytała spoglądając na swoją towarzyszkę. Pewnie mogłyby spróbować odbić skradzione rzeczy, ale tak naprawdę nawet nie wiedziały z kim przyjdzie im się mierzyć. Lucinda była szalona, lubiła ryzyko i adrenalinę, ale jednak nie pokusiłaby się do tego, żeby ruszyć na bandę łupieżców. Jedyne czego nauczyła ją wojna, to to, że nie wszystko jest takie jak się wydaje.
- Oczywiście. Proszę podać dane męża, a ja poślę sowę. Organizm potrzebuje odpoczynku, niech pani zaufa uzdrowicielce, bywają upierdliwi, ale zwykle dla naszego dobra – dodała i posłała kobiecie delikatny uśmiech. Może pokrzepiający, mający dodać otuchy. Przecież tak wiele wycierpiała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W przeciwieństwie do Lucindy, Thalia od dziecka trwała w świecie fizyczności, nie zmieniając nic w sobie, co mogłoby powiedzieć coś więcej o niej samej. Sierociniec, pod który ją podrzucono, był tym, w którym magia nie była praktykowana, a wszystkie dzieci poza nią nigdy nie wiedziały o działaniu magii – dopiero w późniejszych czasach, kiedy odwiedzała regularnie rodzinę Weasley, rozumiała kim jest i co się działo z jej zmianami ciała. Świat marynarzy był również dość fizyczny, kiedy pięści dawały nie tylko przewagę, ale również pozwalały się wyżyć. W tym momencie, kiedy obserwowała, jak kobieta leczy ranną, jak Lucinda sprawie przejmuje dowodzenie, zastanawiała się, czy rzeczywiście można było powiedzieć coś o niej samej i jej talentach. I przydatności, bo czarownica z niej była raczej marna. Zdecydowanie musiała poćwiczyć.
- Być może ktoś z pozostałej grupy albo z jakiegoś miasteczka niedaleko wie, kto napada na ludzi, albo chociaż gdzie się znajdują– odezwała się cicho w stronę Lucindy, wysnuwając jedynie przypuszczenie które rzeczywiście mogło nie mieć pokrycia w rzeczywistości. Jednak jeżeli i tak miałyby odwiedzić tamte okolice, aby rozdawać pluskwy, mogły zwrócić uwagę na dziwne i podejrzane zachowanie. Albo, gdyby znalazła się jakaś chętna osoba, być może podpytać dyskretnie o wydarzenia w okolicy. Thalia w końcu mogła tam iść w sposób raczej niezapadający w pamięć.
- Jest…jest nas więcej… - głos kobiety nie brzmiał już tak boleśnie, wciąż jednak odczuwała dyskomfort, psychiczny i fizyczny. Spojrzenie jej wędrowało pomiędzy wszystkie trzy kobiety, ostatecznie jednak skierowała je na stojącą obok niej Lucindę, ostrożnie wyciągając dłoń w jej kierunku, jakby ta prośba, złożona teraz, miała jeszcze znaleźć potwierdzenie w rzeczywistym geście. Ostatecznie jednak opuściła ją, przymykając oczy. – Mieszkamy w lesie, większość z nas…jakoś daje radę. Mój mąż, Joe Marloe…będzie w okolicy. – Ciężko było podać konkretne namiary, kiedy większość z nich siedziała pośród głuszy. Ale aby wskazać to miejsce bezpośrednio, musiałaby ich zaprowadzić, na co obecnie nie miała czasu.
Thalia za to spojrzała na Lucinde, ciekawa, co ta teraz zadecyduje. Wellers była gotowa iść, ale jeżeli miała mieć inne zajęcie, cóż..dla niej to żaden problem.
- Być może ktoś z pozostałej grupy albo z jakiegoś miasteczka niedaleko wie, kto napada na ludzi, albo chociaż gdzie się znajdują– odezwała się cicho w stronę Lucindy, wysnuwając jedynie przypuszczenie które rzeczywiście mogło nie mieć pokrycia w rzeczywistości. Jednak jeżeli i tak miałyby odwiedzić tamte okolice, aby rozdawać pluskwy, mogły zwrócić uwagę na dziwne i podejrzane zachowanie. Albo, gdyby znalazła się jakaś chętna osoba, być może podpytać dyskretnie o wydarzenia w okolicy. Thalia w końcu mogła tam iść w sposób raczej niezapadający w pamięć.
- Jest…jest nas więcej… - głos kobiety nie brzmiał już tak boleśnie, wciąż jednak odczuwała dyskomfort, psychiczny i fizyczny. Spojrzenie jej wędrowało pomiędzy wszystkie trzy kobiety, ostatecznie jednak skierowała je na stojącą obok niej Lucindę, ostrożnie wyciągając dłoń w jej kierunku, jakby ta prośba, złożona teraz, miała jeszcze znaleźć potwierdzenie w rzeczywistym geście. Ostatecznie jednak opuściła ją, przymykając oczy. – Mieszkamy w lesie, większość z nas…jakoś daje radę. Mój mąż, Joe Marloe…będzie w okolicy. – Ciężko było podać konkretne namiary, kiedy większość z nich siedziała pośród głuszy. Ale aby wskazać to miejsce bezpośrednio, musiałaby ich zaprowadzić, na co obecnie nie miała czasu.
Thalia za to spojrzała na Lucinde, ciekawa, co ta teraz zadecyduje. Wellers była gotowa iść, ale jeżeli miała mieć inne zajęcie, cóż..dla niej to żaden problem.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Buzująca w ich żyłach magia miała tak wiele odcieni, że każdy z nich był w jakiś sposób odrębny. Zbyt wiele było jej dziedzin, aby opanować je wszystkie. Każdy z nich posiadał swój własny potencjał, każdy z nich mocne strony i słabości. Jednak mimo wszystko liczyło się również to co chcieli uczynić z wiedzą i umiejętnościami, które udawało im się zdobyć na przestrzeni lat. Jakimi byli ludźmi. Zbyt była już pozbawiona złudzeń, aby wierzyć w bajkową prawdę iż dobre czyny są nagradzane, a te złe karane. Mimo wszystko liczyło się to kim byli, jaką spuściznę po sobie zostawiali. Czy żyli jak pozbawione ludzkich odruchów zwierzęta, czy rozwijali się jako społeczeństwo. Ostatecznie to nie magia sprowadziła na nich tę wojnę, a czarodzieje. Mieli się za rodzaj lepszy. Mogli pomścić za krzywdy jakie wyrządziła im mugolska wojna, sami jednak czynili podobnie, niszcząc różnorodność własnej kultury, dziesiątkujące magiczną populację. Przerażało ją to jak mogłaby wyglądać Anglia za kilkanaście lat i nie chciała, aby jej dziecko dorastało w takim świecie. Nie mogła na to pozwolić. Nie miała jednak władzy, by to zatrzymać. Mogła jedynie pomagać. W zakresie własnych umiejętności, rozwijać je, aby skuteczniej ratować ludzkie życie, aby potrafić się bronić przed niebezpieczeństwami. Była tylko i aż uzdrowicielką. Tak jak i Lucinda była tylko szlachcianką. Kobietą wychowaną w świecie, w którym jej życie miało jedno przeznaczenie. Mimo wszystko wyrwała się okowów życia, którego nie chciała. Walczyła o siebie. Walczyła o innych Była czymś więcej niż tylko. Nie znała Thalii, nie znała jej historii, ale i ją coś tutaj przywiodło, sprowadziła tutaj ranną kobietę, chociaż mogło odwrócić głowę. Odsunąć się od zagrożenia. Tak jak robiło wielu.
Zdawała sobie sprawę z tego, że ciężko było im odpuścić. Odpocząć. Przestać przejmować się tym co będzie dalej z nieznaną kobietą. Rose potrzebowała jednak dzielić te kilka chwil tylko z nią. Usunąć rozproszenia, wyciszyć się, skupić na działaniu zaklęcia, na tym aby ją dokładnie przebadać, odsunąć ryzyko wszelakich komplikacji.
Odsunęła się na chwile, przez chwilę krzątała się po gabinecie w poszukiwaniu ciepłego koca, który mógłby pomóc utrzymać jej temperaturę ciała. Była wyziębiona i straciła dużo krwi. Wciąż jednak przysłuchiwała się ich rozmowie.
W końcu ponownie zbliżyła się do pacjentki - Podam pani wywar wzmacniający i eliksir słodkiego snu, aby mogła pani wypocząć. Później zastanowimy się co dalej - powiedziała. - Kończcie powoli, musi odpocząć - dodała, przenosząc spojrzenie z Lucindy na rudowłosą kobietę. - Czy mogę coś zrobić dla was? - zapytała. Mimo ciężkiej sytuacji obie wyglądały na całe i zdrowe, warto było jednak upewnić się.
Zdawała sobie sprawę z tego, że ciężko było im odpuścić. Odpocząć. Przestać przejmować się tym co będzie dalej z nieznaną kobietą. Rose potrzebowała jednak dzielić te kilka chwil tylko z nią. Usunąć rozproszenia, wyciszyć się, skupić na działaniu zaklęcia, na tym aby ją dokładnie przebadać, odsunąć ryzyko wszelakich komplikacji.
Odsunęła się na chwile, przez chwilę krzątała się po gabinecie w poszukiwaniu ciepłego koca, który mógłby pomóc utrzymać jej temperaturę ciała. Była wyziębiona i straciła dużo krwi. Wciąż jednak przysłuchiwała się ich rozmowie.
W końcu ponownie zbliżyła się do pacjentki - Podam pani wywar wzmacniający i eliksir słodkiego snu, aby mogła pani wypocząć. Później zastanowimy się co dalej - powiedziała. - Kończcie powoli, musi odpocząć - dodała, przenosząc spojrzenie z Lucindy na rudowłosą kobietę. - Czy mogę coś zrobić dla was? - zapytała. Mimo ciężkiej sytuacji obie wyglądały na całe i zdrowe, warto było jednak upewnić się.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Lucinda doskonale już znała tego typu historie. Zaczęły się już dawno temu, bo przecież wojna istniała zanim ktoś otwarcie nazwał ją wojną. Zawsze znalazł się ktoś kto prześladował malutkich, zawsze był też ktoś przed kim należało uciekać. Teraz tych ludzi było znacznie więcej. Baraki wybudowane w lasach, ludzie grzejący się jedynie delikatnym ogniem i to tylko w określonych godzinach by nie zwrócić na siebie czyjeś uwagi. Dla takich ludzi powstała właśnie Oaza, ale nie można było się oszukiwać. Nie mogli zmieścić tam całego Londynu, całego kraju. Była to jedynie kropla w morzu potrzeb. Do niektórych uda im się dotrzeć, niektórzy poradzą sobie przecież sami, ale będą tacy, którzy nie doczekają ratunku. Zginą z głodu, wycieńczenia, albo zostaną zabici. Bo ludzkie życie w tych czasach nie znaczy zbyt wiele. Nie jeśli w twoich żyła płynie inna krew. Bo na Merlina, krew… decyduje o wszystkim.
Blondynka utkwiła wzrok w towarzyszącej jej kobiecie. Myślały o tym samym. Tym ludziom należało pomóc, tej kobiecie należało pomóc. Wiedziała jednak, że ta misja przewyższa decyzyjność tak samo jej jak i sojuszniczki. To rozmowa na wyższym szczeblu. Organizacja osady lub możliwość przeniesienia tej całej grupy do bezpiecznego miejsca w Oazie. Teraz wciąż miały jeszcze coś do zrobienia. Nie mogła pozbyć się uczucia, że powinny być teraz gdzieś indziej, robić coś innego, ale wiedziała też, że to już jej spaczenie. Nie mogła nazwać się wojowniczką, ale czasami zachowywała się jak żołnierz i to w stu procentach. Z klapkami na oczach na wszystko inne, zwarta i gotowa, trzymająca wszystkie emocje na wodzy. Kobieta przeniosła spojrzenie na wymęczoną kobietę, a po chwili na uzdrowicielkę. – Masz rację – zaczęła uśmiechając się delikatnie. – Proszę teraz odpocząć. Przyjdziemy jutro, kiedy się Pani już zregeneruje, odpocznie. Zabierzmy Panią do… domu. – nie mogła znaleźć innego słowa. To przecież był jej dom nawet jeśli nie miał ścian czy konkretnego adresu. Po chwili znów przeniosła spojrzenie na dobrze znaną jej uzdrowicielkę. – Dziękujemy. Naprawdę. Już nie będziemy zawracać ci głowy, bo to na pewno nie jedyna twoja pacjentka dzisiejszego dnia. Przyjdziemy jutro. Naprawdę dziękujemy. – dodała i posłała kobiecie delikatny uśmiech. Z wdzięczności do jej magii, wielkiej magii.
Blondynka utkwiła wzrok w towarzyszącej jej kobiecie. Myślały o tym samym. Tym ludziom należało pomóc, tej kobiecie należało pomóc. Wiedziała jednak, że ta misja przewyższa decyzyjność tak samo jej jak i sojuszniczki. To rozmowa na wyższym szczeblu. Organizacja osady lub możliwość przeniesienia tej całej grupy do bezpiecznego miejsca w Oazie. Teraz wciąż miały jeszcze coś do zrobienia. Nie mogła pozbyć się uczucia, że powinny być teraz gdzieś indziej, robić coś innego, ale wiedziała też, że to już jej spaczenie. Nie mogła nazwać się wojowniczką, ale czasami zachowywała się jak żołnierz i to w stu procentach. Z klapkami na oczach na wszystko inne, zwarta i gotowa, trzymająca wszystkie emocje na wodzy. Kobieta przeniosła spojrzenie na wymęczoną kobietę, a po chwili na uzdrowicielkę. – Masz rację – zaczęła uśmiechając się delikatnie. – Proszę teraz odpocząć. Przyjdziemy jutro, kiedy się Pani już zregeneruje, odpocznie. Zabierzmy Panią do… domu. – nie mogła znaleźć innego słowa. To przecież był jej dom nawet jeśli nie miał ścian czy konkretnego adresu. Po chwili znów przeniosła spojrzenie na dobrze znaną jej uzdrowicielkę. – Dziękujemy. Naprawdę. Już nie będziemy zawracać ci głowy, bo to na pewno nie jedyna twoja pacjentka dzisiejszego dnia. Przyjdziemy jutro. Naprawdę dziękujemy. – dodała i posłała kobiecie delikatny uśmiech. Z wdzięczności do jej magii, wielkiej magii.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie znała tej wojny jeszcze w pełni, nie tak, jak obydwie kobiety tutaj przed nią. Znała jednak to, jak traktowało się wcześniej sieroty, odstawione do przytułków niczym niechciany prezent, czasem zaś lądujące tam przez wypadki rodzinne i śmierci, które sprawiały, że na tym świecie przestawały mieć kogokolwiek. Znała bardzo dobrze nienawiść ludzką, uderzenia na małej skórze, bolesne noce kiedy nie dało się przez to wszystko spać. Miała nadzieję, że chociaż część osób zdoła ochronić przed podobnymi wydarzeniami, jednak w czasach wojny było jeszcze bardziej problematyczne. Było za dużo problemów, za dużo rąk, które potrzebowały pomocy a za mało tych, które mogły rzeczywiście dawać nadzieję, a przy tym radzić sobie samemu.
Wyrwała się z ponurych myśli i ostatecznie rozluźniła swoją twarz, w razie czego gotowa jeszcze być na jakieś zawołanie albo przyniesienie czegoś, mimo to, nie przeszkadzało jej nic, co mogłoby oznaczać, że się jakoś przyda. Uniosła głowę, spoglądając na Roselyn, ale skoro miały dać teraz spokój pacjentce, najlepiej było zrobić właśnie tak.
- Dziękujemy za zaufanie, proszę teraz odpocząć – uśmiechnęła się jeszcze w stronę kobiety, która teraz potrzebowała czasu aby lecznicza magia zadziałała nie tylko ciało, ale też na ducha. Skłoniła się też lekko przed Roselyn, nie w ten ironiczny czy prześmiewczy sposób, ale ze szczerym podziękowaniem. – Gdyby czegoś jeszcze było potrzeba, proszę dać znać, ale na nas już czas, tak abyśmy nie przeszkadzały. Dziękujemy za wszystko.
Skierowała się na zewnątrz, ostrożnie kierując się do wyjścia, wiedząc, że czasem potrafiła być niczym słoń w składzie porcelany kiedy tylko zbytnio się zamyślała. Dopiero po wyjściu z lecznicy i upewnieniu się, że wraz z Lucindą odeszły na wystarczającą odległość, poza zasięgi ciekawskich uszu, spojrzała na towarzyszkę, wiedząc, że dalsze akcje zależały już od nich.
- Więcej dzisiaj dla niej nie zrobimy, możemy więc wrócić na miejsce i dokończyć roznoszenie pluskiew. Czy będę potrzebna tutaj jutro, czy już sama dasz radę? – Nie musiała jej teraz odpowiadać, ale dobrze było wiedzieć na co powinna się nastawiać.
Wyrwała się z ponurych myśli i ostatecznie rozluźniła swoją twarz, w razie czego gotowa jeszcze być na jakieś zawołanie albo przyniesienie czegoś, mimo to, nie przeszkadzało jej nic, co mogłoby oznaczać, że się jakoś przyda. Uniosła głowę, spoglądając na Roselyn, ale skoro miały dać teraz spokój pacjentce, najlepiej było zrobić właśnie tak.
- Dziękujemy za zaufanie, proszę teraz odpocząć – uśmiechnęła się jeszcze w stronę kobiety, która teraz potrzebowała czasu aby lecznicza magia zadziałała nie tylko ciało, ale też na ducha. Skłoniła się też lekko przed Roselyn, nie w ten ironiczny czy prześmiewczy sposób, ale ze szczerym podziękowaniem. – Gdyby czegoś jeszcze było potrzeba, proszę dać znać, ale na nas już czas, tak abyśmy nie przeszkadzały. Dziękujemy za wszystko.
Skierowała się na zewnątrz, ostrożnie kierując się do wyjścia, wiedząc, że czasem potrafiła być niczym słoń w składzie porcelany kiedy tylko zbytnio się zamyślała. Dopiero po wyjściu z lecznicy i upewnieniu się, że wraz z Lucindą odeszły na wystarczającą odległość, poza zasięgi ciekawskich uszu, spojrzała na towarzyszkę, wiedząc, że dalsze akcje zależały już od nich.
- Więcej dzisiaj dla niej nie zrobimy, możemy więc wrócić na miejsce i dokończyć roznoszenie pluskiew. Czy będę potrzebna tutaj jutro, czy już sama dasz radę? – Nie musiała jej teraz odpowiadać, ale dobrze było wiedzieć na co powinna się nastawiać.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Doskonale znała to uczucie, gdy wszystko co robiła zdawało się być po prostu niewystarczające. Każde kolejny dzień spędzony wśrod pacjentów lecznicy, każda wizyta domowa, do której się zobowiązywała, każdy działanie jakie brała na własne barki. Wszystko to zdawała się być niewystarczającym, aby zrobiło to faktyczną różnicę. Nadzieja zalęgła się w jej sercu, dnia gdy powstała Oaza. To miało być miejsce gdzie bezpieczną ostoję znajdzie każdy kto tylko poszukiwał ucieczki przed narastającymi represjami. Nie oczekiwała, że przyniesie szczęście, ulgę, ale chociażby bezpieczeństwo. Obozowisko z dnia na dzień wypełniało się ludźmi, było zbyt mało jedzenia, zbyt niewiele rąk do pracy, środków by zapewnić ich chociażby odrobinę ludzkiej godności. Lecznica mająca służyć za ośrodek gdzie każdy mógł skorzystać z opieki medycznej również wypełniała się ilościami pacjentów, których nie byli w stanie obsłużyć. A co z innymi hrabstwami? Co z innymi miejscami gdzie faktycznie mogli zrobić coś dla okolicznej ludności. Zawsze było coś jeszcze. Coś więcej co dałoby się zrobić, ale nawet wtedy… to znów było zbyt mało. Jedynie kropla w morzu potrzeb. Uratować jednych, pogodzić się z utratą drugich. Umysł chociaż racjonalizował, próbował wyjaśnić zachodzące w nim procesy, nie był w zgodzie z jej sercem. Ono szybkim, szalonym biciem uderzało o klatkę piersiową, rozgrzewało krew w żyłach. Niewystarczająco to zawsze było zbyt mało. Ono popychało do tego, aby starać się zrobić więcej niż gotowe było znieść ciało, więcej niż wszystko to co ją ograniczało.
- Wiesz, że nie ma za co - odpowiedziała Lucindzie, gdy tylko oddaliły się już od pacjentki. - Po to tu jesteśmy - uśmiech, a raczej jego imitacja wygięła kącik ust, szczupła dłoń sięgnęła ramienia łamaczki klątw. - Mimo okoliczności, dobrze cię widzieć całą i zdrową, Lucy- rzekła ciszej, przenosząc wzrok na rudowłosą kobietę, wyciągając do niej rękę - Roselyn. Wierzę, że nie miałyśmy okazji się jeszcze poznać.
- Wyślę sowę Lucindzie, gdy uznam, że jest już gotowa do podróży. - kiwnęła głową, spoglądając na obie kobiety - Jeśli chcecie napić się czegoś ciepłego, to mam kawę zbożową. Możecie tu odpocząć - zaproponowała im.
- Wiesz, że nie ma za co - odpowiedziała Lucindzie, gdy tylko oddaliły się już od pacjentki. - Po to tu jesteśmy - uśmiech, a raczej jego imitacja wygięła kącik ust, szczupła dłoń sięgnęła ramienia łamaczki klątw. - Mimo okoliczności, dobrze cię widzieć całą i zdrową, Lucy- rzekła ciszej, przenosząc wzrok na rudowłosą kobietę, wyciągając do niej rękę - Roselyn. Wierzę, że nie miałyśmy okazji się jeszcze poznać.
- Wyślę sowę Lucindzie, gdy uznam, że jest już gotowa do podróży. - kiwnęła głową, spoglądając na obie kobiety - Jeśli chcecie napić się czegoś ciepłego, to mam kawę zbożową. Możecie tu odpocząć - zaproponowała im.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Roselyn przeszła dużo w swoim życiu. Lucinda o tym wiedziała i wiedziała też, że kobieta ma wiele do stracenia stając w szeregach Zakonu Feniksa. Chociaż nie musiała stawać na pierwszym froncie, to i tak zdarzało jej się to robić. Pamiętała ich ostatnią rozmowę przy kominku. O niepewnościach, o dzieciach i przyszłości. Blondynka miała problem z przyjęciem swoich najbliższych przyjaciół w kręgu Zakonu, martwiła się o ich bezpieczeństwo, zastanawiała się czy znajomość z nią może przynieść im więcej szkód. Nie mogła jednak postawić się na miejscu Rose. Ona miała córkę, miała dla kogo żyć, miała kogo chronić, a jednak… przychodziła tutaj wiedząc, że może uratować komuś życie. To wielkie poświęcenie, ale ludzie opowiadający się za Zakonem Feniksa zawsze będą nieść brzemię. To matki, ojcowie, zwykli cywile i wprawieni w boju wojownicy. To często tylko dzieci, których zmuszono do wybrania ścieżki. Wojna nie brała jeńców. Nawet jeśli stąpałeś po ziemi, to czy aby na pewno byłeś jeszcze wolny?
Blondynka skupiła spojrzenie na swojej towarzyszce. Choć trzymała się na uboczu to jednak odnajdywała się w tej całej sytuacji. Lucinda taka właśnie była. Zawsze skupiała się na innych ludziach, starała się zrozumieć ich tok rozumowania, sprawić by czuli się bezpiecznie w jej otoczeniu. Czasami żałowała, że ma w sobie tak wiele emocji. Ciągle się ich uczy, ciągle stara się trzymać je na wodzy i zwykle gdy nadchodzi godzina W jest w stanie to zrobić. Gorzej jak dzieje się coś takiego jak teraz. Gdy rozprasza ją jednocześnie wszystko i nic. – Będę cię potrzebować – odparła niemal od razu. – Nie wiemy co tam zastaniemy. Nie jestem zwolennikiem samotnych misji ratunkowych, bo zwykle kończą się one jeszcze większą misją ratunkową – całkiem niedawno mogli się przekonać czym skutkuje działanie w pojedynkę. Może nie miały oznak, że może przydarzyć im się coś złego, ale przezorny zawsze ubezpieczony, a ona w ostatnim czasie właśnie taka się stała.
Na chwile jeszcze skupiła wzrok na uzdrowicielce. – Dawno się nie widziałyśmy – stwierdziła z lekkim zdziwieniem. – Wszystko w porządku? – zapytała kontrolnie, ale nie czekając na to co powie kobieta rzuciła. – Odwiedzisz mnie? Wyślij sowę, to powiem gdzie można mnie znaleźć – dodała i uśmiechnęła się delikatnie.
- W takim razie czekamy na wiadomość. Jakby cokolwiek się zmieniło… daj znać. – miała nadzieje, że nic się nie zmieni, że kobieta przeżyje, bo choć Lucinda nie była uzdrowicielem to wiedziała jak wygląda bardzo niebezpieczna rana i to była… bardzo niebezpieczna rana.
z.t x3
Blondynka skupiła spojrzenie na swojej towarzyszce. Choć trzymała się na uboczu to jednak odnajdywała się w tej całej sytuacji. Lucinda taka właśnie była. Zawsze skupiała się na innych ludziach, starała się zrozumieć ich tok rozumowania, sprawić by czuli się bezpiecznie w jej otoczeniu. Czasami żałowała, że ma w sobie tak wiele emocji. Ciągle się ich uczy, ciągle stara się trzymać je na wodzy i zwykle gdy nadchodzi godzina W jest w stanie to zrobić. Gorzej jak dzieje się coś takiego jak teraz. Gdy rozprasza ją jednocześnie wszystko i nic. – Będę cię potrzebować – odparła niemal od razu. – Nie wiemy co tam zastaniemy. Nie jestem zwolennikiem samotnych misji ratunkowych, bo zwykle kończą się one jeszcze większą misją ratunkową – całkiem niedawno mogli się przekonać czym skutkuje działanie w pojedynkę. Może nie miały oznak, że może przydarzyć im się coś złego, ale przezorny zawsze ubezpieczony, a ona w ostatnim czasie właśnie taka się stała.
Na chwile jeszcze skupiła wzrok na uzdrowicielce. – Dawno się nie widziałyśmy – stwierdziła z lekkim zdziwieniem. – Wszystko w porządku? – zapytała kontrolnie, ale nie czekając na to co powie kobieta rzuciła. – Odwiedzisz mnie? Wyślij sowę, to powiem gdzie można mnie znaleźć – dodała i uśmiechnęła się delikatnie.
- W takim razie czekamy na wiadomość. Jakby cokolwiek się zmieniło… daj znać. – miała nadzieje, że nic się nie zmieni, że kobieta przeżyje, bo choć Lucinda nie była uzdrowicielem to wiedziała jak wygląda bardzo niebezpieczna rana i to była… bardzo niebezpieczna rana.
z.t x3
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Przedsionek
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica