Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet
Wnętrze gabinetu jest jasne i zdecydowanie przywodzi na myśl szpital, choć taki odrobinę bardziej przytulny. Na jednej ze ścian znajduje się szeroki, metalowy zlew, a kilka półek zastawionych jest najczęściej używanymi eliksirami i paroma interesującymi mugolskimi przyrządami medycznymi. Gdzie nie gdzie powieszonych jest parę większych rycin anatomicznych. Jako szafki służą tu stare i odrestaurowane meble, a dwie kozetki oddzielone od siebie ciemnozielonym parawanem zdecydowanie wiodą tu swoje drugie, jak nie trzecie życie. Całość jest jednak zadbana, a choć skromna to właściciele dokładają starań, aby wnętrze pomimo dominującej w nim bieli pozostało tak przyjazne, jak tylko mogłoby być.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 1 raz
stąd, 11 maja
Idącemu pod górę to i wiatr w oczy wiał, a w przypadku Anthonego oraz Kierana to nawet i gruz z walącego się budynku. Trudno sobie wyobrazić gorszy początek zaplanowanej na dziś akcji. Być może mieli nawet szczęście, że udało im się ujść jedynie z tak powierzchownymi obrażeniami co jednak nijak nie pocieszało Skamandera. Nie mógł jednak zrobić nic więcej - posłał patronusa po wsparcie i wycofał się poza teren działań po to by w następnej kolejności dostać się do Doliny Godryka, a z niej do lecznicy. Był wieczór toteż żaden petent nie kręcił się po niewielkim korytarzu. Nie czekając na czyjekolwiek zainteresowanie chwycił ciężką klamrę peleryny by wyuczonym, płynnym ruchem otworzyć ją ze szczękiem i zrzucić na jedno z krzesełek poczekalni.
- Alex, Just, Rose...?! - podniósł głos wiedząc, że któryś z ich uzdrowicieli powinien dziś czuwać bo przecież ci zostali odpowiednio wcześnie poinformowani o tym, że dzisiejszej nocy będą podejmowali się działań na terenie Londynu co znaczy, że w domyśle może być gorąco. Cóż - było.
Zaparł się jedną ręką o ścianę. Z zaciśniętymi zębami zaczął powoli osuwać się na krzesło nie ścieląc się nawet próbować zgiąć makabrycznie połamanej lewej nogi. Gdy mu się udało wypuścił wstrzymywane powietrze rozluźniając się nieznacznie.
- Posłałem po Nobby'ego. Powinni dać radę...- mrukną zdając sobie sprawę, że być może Kieran głowi się do kogo też czworonożny patronus pomkną. Nie do końca miał chęć do spoufalania się z Rineheartem ponad kwestie służbowe dlatego też więcej już nie mówił. Zacisną jeszcze raz zęby. Ostrożnie się pochylił sięgając dłońmi w stronę lewego, ciężkiego buta o wysokiej cholewie wiedząc, że oswobodzenie z niego nogi wcale nie będzie proste. Czekając na uzdrowiciela już teraz zaczął go rozsznurowywać w efekcie czego po prostu wyciągną sznurówkę, a potem dopomagając sobie zdrową nogą zeskrobywał buta z pięty. Nie miał odwagi użyć w tym celu zaklęcia. Na samą myśl tego, jak bardzo niedelikatny byłby efekt ścierpła mu niemalże skóra na karku.
Idącemu pod górę to i wiatr w oczy wiał, a w przypadku Anthonego oraz Kierana to nawet i gruz z walącego się budynku. Trudno sobie wyobrazić gorszy początek zaplanowanej na dziś akcji. Być może mieli nawet szczęście, że udało im się ujść jedynie z tak powierzchownymi obrażeniami co jednak nijak nie pocieszało Skamandera. Nie mógł jednak zrobić nic więcej - posłał patronusa po wsparcie i wycofał się poza teren działań po to by w następnej kolejności dostać się do Doliny Godryka, a z niej do lecznicy. Był wieczór toteż żaden petent nie kręcił się po niewielkim korytarzu. Nie czekając na czyjekolwiek zainteresowanie chwycił ciężką klamrę peleryny by wyuczonym, płynnym ruchem otworzyć ją ze szczękiem i zrzucić na jedno z krzesełek poczekalni.
- Alex, Just, Rose...?! - podniósł głos wiedząc, że któryś z ich uzdrowicieli powinien dziś czuwać bo przecież ci zostali odpowiednio wcześnie poinformowani o tym, że dzisiejszej nocy będą podejmowali się działań na terenie Londynu co znaczy, że w domyśle może być gorąco. Cóż - było.
Zaparł się jedną ręką o ścianę. Z zaciśniętymi zębami zaczął powoli osuwać się na krzesło nie ścieląc się nawet próbować zgiąć makabrycznie połamanej lewej nogi. Gdy mu się udało wypuścił wstrzymywane powietrze rozluźniając się nieznacznie.
- Posłałem po Nobby'ego. Powinni dać radę...- mrukną zdając sobie sprawę, że być może Kieran głowi się do kogo też czworonożny patronus pomkną. Nie do końca miał chęć do spoufalania się z Rineheartem ponad kwestie służbowe dlatego też więcej już nie mówił. Zacisną jeszcze raz zęby. Ostrożnie się pochylił sięgając dłońmi w stronę lewego, ciężkiego buta o wysokiej cholewie wiedząc, że oswobodzenie z niego nogi wcale nie będzie proste. Czekając na uzdrowiciela już teraz zaczął go rozsznurowywać w efekcie czego po prostu wyciągną sznurówkę, a potem dopomagając sobie zdrową nogą zeskrobywał buta z pięty. Nie miał odwagi użyć w tym celu zaklęcia. Na samą myśl tego, jak bardzo niedelikatny byłby efekt ścierpła mu niemalże skóra na karku.
Find your wings
Odwrót dla żadnego z nich nie był prosty i ich głównym problemem wcale nie było utrudnienie w przemieszczaniu się, kiedy jeden i drugi złamał nogę. Najbardziej zbolała była ich duma i to ona Kieranowi doskwierała najbardziej. Zdołali przykuśtykać londyńskimi ulicami poza obszar, który został skrzętnie zabezpieczony potężnymi barierami. A jednak wciąż istniało kilka przesmyków, jakimi mogli uciec ze stolicy i chwilę później teleportować do bardziej bezpiecznego miejsca. Dolina Godryka przywitała ich ze spokojem, tak jak lecznica, gdzie mogli szukać uzdrowicielskiej pomocy. W środku skromnej chatki było cieplej niż na zewnątrz, to każdemu dodałoby chociaż odrobinę otuchy. Każdemu, lecz nie Rineheartowi, który nie mógł pojąć, jak mógł nie podołać zadaniu. Przecież nie porywał się na niemożliwe, znał swoje możliwości, więc dlaczego ta cholerna tarcza…?!
Ta pierwsza próba zrobienia czegoś w tej wojnie nie powinna była zakończyć się takim fiaskiem. Mogli już tylko liczyć na to, że Gabriel zdoła jeszcze coś zdziałać, choć w pojedynkę mogło być mu z tym trudno. Właśnie dlatego komunikat Skamandera zwrócił mu odrobinę spokoju. Widział wyraźnie sylwetkę posłanego patronusa, ale jakoś nie wpadł na to, aby samemu spytać, do kogo został posłany i z jaką wiadomością. Od batalii o Londyn był rozkojarzony, przez co zrobił się też niedbały. Nawet jeśli zauważył niepokojące oznaki wcześniej, wolał je zignorować, ponieważ nie mógł być słaby, nie teraz. – To dobrze – odpowiedział ochrypłym szeptem i w końcu poszedł za przykładem tak samo rannego towarzysza i przysiadł na jednym z krzeseł, próbując nie nadwyrężać przy tym nogi. Ból pomógł mu uciec od myśli, przynajmniej na chwilę.
– Słyszałem, że chciałeś się przenieść – rzucił pomiędzy nich kłopotliwe słowa. Dotarły do niego te wieści, wszak był szefem Biura Aurorów. Dalej nim jest, ale nie ma już takich możliwości, cały organ jest w rozsypce. Już wcześniej chciał o tym pomówić, ale nie było ku temu dobrej okazji, a w obecnych okolicznościach przynajmniej nie rzucą się sobie do gardeł. Zresztą, to już nie wydaje się mieć jakiegokolwiek znaczenia. Niepotrzebne słowa, zgubna potrzeba interakcji – ewidentne dowody na to, że Kieran Rineheart zmiękł w najgorszym możliwym czasie.
Ta pierwsza próba zrobienia czegoś w tej wojnie nie powinna była zakończyć się takim fiaskiem. Mogli już tylko liczyć na to, że Gabriel zdoła jeszcze coś zdziałać, choć w pojedynkę mogło być mu z tym trudno. Właśnie dlatego komunikat Skamandera zwrócił mu odrobinę spokoju. Widział wyraźnie sylwetkę posłanego patronusa, ale jakoś nie wpadł na to, aby samemu spytać, do kogo został posłany i z jaką wiadomością. Od batalii o Londyn był rozkojarzony, przez co zrobił się też niedbały. Nawet jeśli zauważył niepokojące oznaki wcześniej, wolał je zignorować, ponieważ nie mógł być słaby, nie teraz. – To dobrze – odpowiedział ochrypłym szeptem i w końcu poszedł za przykładem tak samo rannego towarzysza i przysiadł na jednym z krzeseł, próbując nie nadwyrężać przy tym nogi. Ból pomógł mu uciec od myśli, przynajmniej na chwilę.
– Słyszałem, że chciałeś się przenieść – rzucił pomiędzy nich kłopotliwe słowa. Dotarły do niego te wieści, wszak był szefem Biura Aurorów. Dalej nim jest, ale nie ma już takich możliwości, cały organ jest w rozsypce. Już wcześniej chciał o tym pomówić, ale nie było ku temu dobrej okazji, a w obecnych okolicznościach przynajmniej nie rzucą się sobie do gardeł. Zresztą, to już nie wydaje się mieć jakiegokolwiek znaczenia. Niepotrzebne słowa, zgubna potrzeba interakcji – ewidentne dowody na to, że Kieran Rineheart zmiękł w najgorszym możliwym czasie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pół roku. Tylko tyle - albo aż - minęło, od kiedy wychodziła z gabinetu Ruthenforda składając mu swoje własne wypowiedzenie. Zmieniając ścieżkę na inną, brutalniejszą, niezmiennie polegając na ratowaniu ludzi, ale już nie w taki sam sposób. Teraz zdawała zataczać się coś w rodzaju kręgu, decydując się pomagać Alexandrowi w założonej przez jego leczniczy. Stała się jego podwładną i choć pod pewnymi względami dziwnie było mieć za przełożonego o pół dekady młodszą osobę, to jednocześnie bycie tutaj, miało swoje plusy. Mogła nadal działać na rzecz Longbottoma, wykonując polecenia od niego. Dzieląc swój czas pomiędzy lecznicę, wykonywania zadań jako przyszły auror w oderwanym od fałszywego Ministra biurze i - kiedy czas na chwilę zyskiwał więcej przestrzeni - w jednym z pomieszczeń przygotowywać kreację na Nokturn. Mieli być dzisiaj w gotowości - na wszelki wypadek. Dlatego kręciła się po lecznicy ustawiając rzeczy na półkach, by w końcu usiąść z kubkiem kawy przeciw Alexowi, który zaproponował zagranie w szachy, póki czekali. Dzisiaj, akurat oni. Zgodziła się, nie pamiętała kiedy ostatni grała. Co najmniej rok, może trochę mniej. Czas gnał a ona rzucała się w wir zdarzeń, jedno pojawiło się za drugim, po drodze więcej skupiało się wokół powinności niż przyjemności. A ona potrzebowała zajęcia, gdy miała zbyt wiele czasu dopadały ją myśli, na których nie chciała się skupiać.
Partia przesuwała się leniwie do przodu, bez wymuszonej rozmowy o niczym. Czasem podnosiła kubek, który trzymała w dłoni, nogi przewieszając przez oparcie. Przegrywała, ale nie bolało jej to za bardzo. Kiedy z korytarza dobiegło wołanie inkantowane na jej i Alexa imię spojrzała na niego porozumiewawczo, zrzucając z oparcia nogi i podnosząc się nadal z kubkiem w dłoni. Złapała za różdżkę i ruszyła do nich, unosząc jeszcze naczynie, żeby napić się z niego łyk.
- Gdzie? - zapytała dostrzegając Anthony'ego i Kierana. Przesunęła po nich spojrzeniem, które powędrowało do drzwi, jakby spodziewając się zobaczyć w nich kogoś jeszcze. - Gabriel? - zapytała, czując jak mimowolnie robi jej się zimno. Wróciła do nich spojrzeniem, zaciskając mocniej dłoń na rączce kubka. Wzrok padł na leżący obok but. Schyliła się zostawiając kubek. Obróciła różdżkę w palcach. - Magicus Extremoss. - zaczęła, pomoc wzmacniającym zaklęciem, mogła załatwić sprawę szybciej. Dlatego od niego zaczęła. Robiąc kilka kroków w ich kierunku. Czas by wziąć się do roboty.
Partia przesuwała się leniwie do przodu, bez wymuszonej rozmowy o niczym. Czasem podnosiła kubek, który trzymała w dłoni, nogi przewieszając przez oparcie. Przegrywała, ale nie bolało jej to za bardzo. Kiedy z korytarza dobiegło wołanie inkantowane na jej i Alexa imię spojrzała na niego porozumiewawczo, zrzucając z oparcia nogi i podnosząc się nadal z kubkiem w dłoni. Złapała za różdżkę i ruszyła do nich, unosząc jeszcze naczynie, żeby napić się z niego łyk.
- Gdzie? - zapytała dostrzegając Anthony'ego i Kierana. Przesunęła po nich spojrzeniem, które powędrowało do drzwi, jakby spodziewając się zobaczyć w nich kogoś jeszcze. - Gabriel? - zapytała, czując jak mimowolnie robi jej się zimno. Wróciła do nich spojrzeniem, zaciskając mocniej dłoń na rączce kubka. Wzrok padł na leżący obok but. Schyliła się zostawiając kubek. Obróciła różdżkę w palcach. - Magicus Extremoss. - zaczęła, pomoc wzmacniającym zaklęciem, mogła załatwić sprawę szybciej. Dlatego od niego zaczęła. Robiąc kilka kroków w ich kierunku. Czas by wziąć się do roboty.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Lecznica funkcjonowała już od dwóch tygodni. Chociaż, może było to więcej niż dwa tygodnie? Alexandrowi ciężko było sobie przypomnieć czy któryś z ostatnich kwietniowych dni wyróżniał się na tyle, żeby nazwać go oficjalnie dniem otwarcia lecznicy. Po dwudziestym zaczęli ostatnie przygotowania, lecz Zakonnicy już trochę wcześniej zaczęli zaglądać do Doliny w poszukiwaniu pomocy uzdrowicielskiej. Tak więc Alexander nie był w stanie określić, kiedy dokładnie ruszyli z przyjmowaniem pacjentów oficjalnie, jednak śmiało można było założyć, że było to właśnie coś około tych dwóch tygodni. To, jak zmienił się jego pierwotny pomysł w przeciągu ostatniego miesiąca odrobinę go zatrważało. Myślał, że będzie to tylko on i Ida oraz warząca dla nich eliksiry Charlene, lecz prędko jego wyobrażenia zostały zweryfikowane przez rzeczywistość. Nie byliby w stanie we dwójkę zajmować się wszystkim, dlatego napisał do Tonks. Ta poleciła mu Oliviera i Kerstin, a już przed tym zdążył rozważyć kwestię Louisa i Charlene, którym przydałoby się jakieś konkretne, rozwijające zajęcie. Później do Alexa doszły słuchy, że swoje wypowiedzenie złożył Lowemu również Archibald. I w ten sposób nieco przed połową maja Alexander zatrudniał łącznie aż siedem osób. Siedem! Może i dwie tylko w formie pomocy, a Kerstin jako nieposługującą się magią pelęgniarkę, lecz to wciąż było siedem osób, którym musiał zorganizować pracę oraz zapewnić wszystko do tejże pracy. W pierwszych dniach czuł się z tym trochę dziwnie, lecz całkiem prędko udało mu się pojąć, że nie było to coś niemożliwego. Starał się poznać systemy pracy pozostałych członków uzdrowicielskiego zespołu i udało mu się chyba wypracować coś na kształt ogólnego konsensusu. Każdy wciąż miał swój rytm, ale mieli pewien zestaw zasad, którymi się posługiwali. W określonym miejscu zapisywali zużycia eliksirów, określone szafki miały konkretną zawartość, a każdy przedmiot swoje przypisane miejsce. Alexander odkrył jednak jeden spory problem, a mianowicie fakt, że potrzebował pomocy z szacowaniem wydatków. Bertie, który od paru miesięcy prowadził swój własny lokal okazał się nieocenioną pomocą, zwłaszcza kiedy Farley sam zaczął zabierać się za księgi rachunkowe i te, które traktowały o sposobie zarządzania biznesem. Niestety, nie było to zbyt łatwe, ponieważ ze względu na aktualną sytuację wojenną standardowe metody gospodarowania środkami należało stosować z pewnym przymrużeniem oka.
Uzdrowiciel westchnął cicho, odrywając się od rachunków i wiodąc spojrzeniem po zapleczu. W jego oczy prędko rzuciła się szachownica, która zachęciła go do wstania z miejsca i poszukania Justine. Pół kubka herbaty później gra trwała w najlepsze, zapewniając myślom przyjemnie neutralne zajęcie. W ostatnich tygodniach niezwykle ważnym stało się, aby znaleźć odpowiednią równowagę dla pogrążonego w chaosie i agresji świata, nawet jeżeli były to chwile niezwykle krótkie i ulotne.
Tak było również i teraz, kiedy ich oczekiwanie przerwane zostało dźwiękiem otwieranych drzwi i dzwoneczka zawieszonego przy framudze.
Dwie pary jasnych oczu odnalazły się prędko: coś jednak poszło nie tak. Alex zostawił za sobą planszę i kubek i z różdżką w dłoni zeszli ze znajdującego się na piętrze zaplecza do poczekalni, w której już rozłożyli się Anthony z Kieranem.
– Co się stało? – zawtórował pytaniem Tonks, a kiedy ta wymówiła imię brata również i Farley podniósł głowę w kierunku drzwi. – Ktoś został? – zapytał, wzrok przenosząc na wykrzywione bólem twarze przybyłych, lecz był pewien, że nie chciałby usłyszeć odpowiedzi twierdzącej. Wciąż uczył się sztuki teleportacji łącznej i jeszcze nie był w stanie teleportować się z drugą osobą.
– Magicus Extremos – słysząc zaklęcie wypowiadane przez Gwardzistkę Alexander również zdecydował się na tę samą inkantację, dając Zakonnikom czas na udzielenie im odpowiedzi.
Uzdrowiciel westchnął cicho, odrywając się od rachunków i wiodąc spojrzeniem po zapleczu. W jego oczy prędko rzuciła się szachownica, która zachęciła go do wstania z miejsca i poszukania Justine. Pół kubka herbaty później gra trwała w najlepsze, zapewniając myślom przyjemnie neutralne zajęcie. W ostatnich tygodniach niezwykle ważnym stało się, aby znaleźć odpowiednią równowagę dla pogrążonego w chaosie i agresji świata, nawet jeżeli były to chwile niezwykle krótkie i ulotne.
Tak było również i teraz, kiedy ich oczekiwanie przerwane zostało dźwiękiem otwieranych drzwi i dzwoneczka zawieszonego przy framudze.
Dwie pary jasnych oczu odnalazły się prędko: coś jednak poszło nie tak. Alex zostawił za sobą planszę i kubek i z różdżką w dłoni zeszli ze znajdującego się na piętrze zaplecza do poczekalni, w której już rozłożyli się Anthony z Kieranem.
– Co się stało? – zawtórował pytaniem Tonks, a kiedy ta wymówiła imię brata również i Farley podniósł głowę w kierunku drzwi. – Ktoś został? – zapytał, wzrok przenosząc na wykrzywione bólem twarze przybyłych, lecz był pewien, że nie chciałby usłyszeć odpowiedzi twierdzącej. Wciąż uczył się sztuki teleportacji łącznej i jeszcze nie był w stanie teleportować się z drugą osobą.
– Magicus Extremos – słysząc zaklęcie wypowiadane przez Gwardzistkę Alexander również zdecydował się na tę samą inkantację, dając Zakonnikom czas na udzielenie im odpowiedzi.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Skamander na moment zawiesił badawcze spojrzenie na Kierana zastanawiając się czy ten podejmował wątek z czystej ciekawości, czy też jednak marzyło mu się wszczęcie między nimi kłótni. Ani przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, że być może Rineheartowi przeszkadzała cisza zwłaszcza, że jak na razie był jedynym materiałem na potencjalnego towarzysza rozmów. Trudno byłoby mu w to uwierzyć. W końcu doskonale znał zdanie Kierana na swój temat. Podczas ostatniego spotkania wszyscy poznali. Zmrużył powieki wlepiając spojrzenie w rozsupływanego buta.
- Dobrze słyszałeś - zaczął sucho, nawet nieco ucinająco - Ciekawi cię dlaczego, czy też chcesz drążyć w nadziei na poszukiwanie materiału na kłótnię lub miejsca na jakiś swój niewybredny komentarz? - spytał na poważnie, wprost eksponując swoje własne myśli, kiedy to palcem dłoni podważył napięty rzemień sznurówki wyciągając go z dziurki. Nie czuł wstydu czy też oporów przed wychodzeniem mu naprzeciw czemu nie raz dał mu tego popis. Nie powinna więc Kierana dziwić postawa Anthonego. Młody, były auror rozluźnił się w chwili w której ciężki but zsunął się z makabrycznie połamanej nogi. Zabrał się za drugiego. Z tym miało pójść już łatwiej.
Do jego uszu dobiegł zaraz dźwięk schodzących z piętra medyków. Podniósł na nich swoje spojrzenie.
- Próbowaliśmy dostać się do Londynu - to się stało - bąkną nieco marudnie - Ledwie pojawiliśmy się na ulicy, a poniosło się echo bombardy maximy - nie mojej - wydało mu się to godne podkreślenia gdyż nie od dziś postrzegano go za furiata miotającego destruktywnymi zaklęciami na lewo i prawo.Powiedzmy że Bezpodstawnie - potem poleciał na nas budynek. Gabriel uszedł cały. Jako jedyny. Kontynuuje zadanie. W tym momencie powinien być właściwie już u celu - starał się przedstawić zarys sytuacji zwięźle i konkretnie - Lewa noga poszła mi w drzazgi. Cała - wyciągną dłoń w stronę najbliższego uzdrowiciela tak, by ten pomógł mu wstać, a potem przykuśtykać do gabinetu w którym uważniej mógłby przyjrzeć się naturze złamania. Korytarz był na to nieco za wąski, za ciemny. Skamander nie zwracał uwagi na to, że zostawia za plecami wierzchnią cześć szaty i parę butów. Gdy został usadzony na kozetce szarpną za klamrę spodni zsuwając ją do kolan, lecz w dalszym zdjęciu musiał mu pomóc już uzdrowiciel. Połamana noga gibała się w materiale nogawki jak szmatka. Po jej odsłonięciu można było dostrzec, jak jedna z kości opierała się nienaturalnie na skórze obrzydliwie ją napinając. Jak tyczka podtrzymująca namiot. Skamander krzywiąc się odwrócił od tego widoku wzrok - Trzeba wymyślić sposób dzięki któremu będziemy mogli swobodniej poruszać się po Londynie, bezpieczniejszymi dzielnicami - a więc i częściej patrolowanymi.
- Dobrze słyszałeś - zaczął sucho, nawet nieco ucinająco - Ciekawi cię dlaczego, czy też chcesz drążyć w nadziei na poszukiwanie materiału na kłótnię lub miejsca na jakiś swój niewybredny komentarz? - spytał na poważnie, wprost eksponując swoje własne myśli, kiedy to palcem dłoni podważył napięty rzemień sznurówki wyciągając go z dziurki. Nie czuł wstydu czy też oporów przed wychodzeniem mu naprzeciw czemu nie raz dał mu tego popis. Nie powinna więc Kierana dziwić postawa Anthonego. Młody, były auror rozluźnił się w chwili w której ciężki but zsunął się z makabrycznie połamanej nogi. Zabrał się za drugiego. Z tym miało pójść już łatwiej.
Do jego uszu dobiegł zaraz dźwięk schodzących z piętra medyków. Podniósł na nich swoje spojrzenie.
- Próbowaliśmy dostać się do Londynu - to się stało - bąkną nieco marudnie - Ledwie pojawiliśmy się na ulicy, a poniosło się echo bombardy maximy - nie mojej - wydało mu się to godne podkreślenia gdyż nie od dziś postrzegano go za furiata miotającego destruktywnymi zaklęciami na lewo i prawo.
Find your wings
Dlaczego każde jego słowo musiano od razu brać za atak? Nie był pewien, czego tak właściwie chciał, gdy świadomie poruszał ten drażliwy temat. Być może chciał zrozumieć pobudki Skamandera albo zwyczajnie brakowało mu rozmowy – jakiejkolwiek, o czymkolwiek i z kimkolwiek. Zbyt często otaczała go cisza, zwłaszcza w domowej przestrzeni, gdzie pozostał sam. Gdyby ktoś mu powiedział, że samotność będzie dla niego tak trudna, nie uwierzyłby nigdy. Mimowolnie zaczął myśleć nad tym, kto mu jeszcze na tym świecie pozostał i wreszcie dostrzegł, że niewiele trwałych więzi zbudował na przestrzeni tych wszystkich lat. Rodzina, przyjaźnie, wszystko podporządkował pracy. Całe jego życie było ukierunkowane na nieustanną walkę ze złem. I przez to stał się oschły, krytyczny wobec każdego. Chciał ustrzec bliskich przed przyszłymi błędami, wytykając boleśnie teraźniejsze, ale nawet nie zauważył, że czyni tym większą krzywdę. Swoich błędów jakoś nigdy nie liczył.
Postąpił idiotycznie, próbując szukać zalążka jakiejś najbardziej nikłej bliskości u Anthony’ego, gdy wiedział, że cała ich relacja zbudowana była na bardzo grząskim gruncie zawodowej zależności. Teraz z kolei Rineheart miał okazję przekonać się jak nisko cenił go dawny podwładny. – Nie powinniśmy zwalczać się nawzajem, gdy tak zajadle robią to inni – odpowiedział ściszonym głosem, bardzo prostymi słowami przedstawiając skomplikowaną sytuację Zakonu Feniksa. – Chciałem się tylko zorientować jak ma się ta sprawa, nawet jeśli to już bez znaczenia.
Biuro Aurorów oderwało się od Ministerstwa Magii i stało podległe Ministrowi Longbottomowi, więc temat stał się już nieaktualny. To po cholerę go poruszył? Może dlatego, że nawet nie wiedział, a co innego mógłby spytać. Zacisnął usta z niesmakiem i skierował spojrzenie ku drzwiom gabinetu, gdy do jego uszu doszły zbliżające się kroki. Spojrzał na twarz Justine, w pełni rozumiejąc zmartwienie, które przemknęło niczym cień po jej twarzy, lecz na dłużej pozostało w oczach. Czy on sam również był zdolny do takiej reakcji? Właśnie tak reagował te kilka tygodni temu, gdy pytał o to, czy Jackie pozostawiła po sobie jakiekolwiek wieści? Chyba znów na jego twarzy pojawił się ten sam zbolały grymas. Szybko przetarł twarz dłonią, próbując przywrócić ją do stanu niewzruszenia, chłodnej powagi, przy okazji zbierając resztki skupienia.
– Powinien już do niego dołączyć Leach – dodał jeszcze od siebie do reszty wyjaśnień, choć to Skamander posłał po sojusznika patronusa. – W moim przypadku też rozchodzi się o lewą nogę – rzeczywiście była w opłakanym stanie, zdawać się mogło, ze zmiażdżona kończyna z połamanymi kośćmi zwisała z ciała.
Postąpił idiotycznie, próbując szukać zalążka jakiejś najbardziej nikłej bliskości u Anthony’ego, gdy wiedział, że cała ich relacja zbudowana była na bardzo grząskim gruncie zawodowej zależności. Teraz z kolei Rineheart miał okazję przekonać się jak nisko cenił go dawny podwładny. – Nie powinniśmy zwalczać się nawzajem, gdy tak zajadle robią to inni – odpowiedział ściszonym głosem, bardzo prostymi słowami przedstawiając skomplikowaną sytuację Zakonu Feniksa. – Chciałem się tylko zorientować jak ma się ta sprawa, nawet jeśli to już bez znaczenia.
Biuro Aurorów oderwało się od Ministerstwa Magii i stało podległe Ministrowi Longbottomowi, więc temat stał się już nieaktualny. To po cholerę go poruszył? Może dlatego, że nawet nie wiedział, a co innego mógłby spytać. Zacisnął usta z niesmakiem i skierował spojrzenie ku drzwiom gabinetu, gdy do jego uszu doszły zbliżające się kroki. Spojrzał na twarz Justine, w pełni rozumiejąc zmartwienie, które przemknęło niczym cień po jej twarzy, lecz na dłużej pozostało w oczach. Czy on sam również był zdolny do takiej reakcji? Właśnie tak reagował te kilka tygodni temu, gdy pytał o to, czy Jackie pozostawiła po sobie jakiekolwiek wieści? Chyba znów na jego twarzy pojawił się ten sam zbolały grymas. Szybko przetarł twarz dłonią, próbując przywrócić ją do stanu niewzruszenia, chłodnej powagi, przy okazji zbierając resztki skupienia.
– Powinien już do niego dołączyć Leach – dodał jeszcze od siebie do reszty wyjaśnień, choć to Skamander posłał po sojusznika patronusa. – W moim przypadku też rozchodzi się o lewą nogę – rzeczywiście była w opłakanym stanie, zdawać się mogło, ze zmiażdżona kończyna z połamanymi kośćmi zwisała z ciała.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Alexander zaczął ostrożnie egzaminować Skamandera i Rinehearta, słuchając relacji pierwszego z nich, a później uzupełnienia tego drugiego.
– Sprawdzę później co z nimi – powiedział, lecz jego myśli były skoncentrowane na czymś zupełnie innym. – Kość udowa, przynajmniej jedno, najprawdopodobniej dwa pęknięcia u obu. Just, weź Antka – zachowując spokój Alexander rzucił do Tonks, widząc jak rzeczony auror zaczyna się podnosić. – Trzeba sprawdzić czy nie pojawiło się pęknięcie również i w szyjce kości, ewentualne patologie w obrębie stawu kolanowego – Farley kontynuował, wciąż w całkowicie profesjonalnym tonie samemu ostrożnie pomagając Kieranowi w przedostaniu się do gabinetu. Na płonący stos Wendeliny, jest ciężki albo ja zbyt słaby, pomyślał tylko przelotnie, kładąc aurora na wznak na drugiej kozetce w gabinecie. Jednym ruchem różdżki rozciął lewą nogawkę Kierana wpół, mogąc przyjrzeć się jego nodze dokładniej. – Sprawdź też łydkę, Tonks. I pozostałe kończyny, adrenalina mogła wyciszyć pomniejsze urazy – powiedział już znad uda Rinehearta. Efektowne drugie kolano powstałe kawałek nad tym pierwszym podpowiedziało mu, że ma do czynienia ze złamaniem z przemieszczeniem. – Będę nastawiał kość – złapał kontakt wzrokowy z Kieranem, jednak prędko odwrócił się i zagłębił w jednej z szafek. Kiedy odwrócił się z powrotem do swojego pacjenta w dłoni dzierżył czysty rulon z białej tetry. – Zaboli, lepiej zagryź – ostrzegł, po czym podał zawiniątko Kieranowi i pozostawił mu moment na oswojenie się z tą myślą. Następnie uniósł różdżkę nad nogę Zakonnika, po czym starannie wymówił inkantację zaklęcia: – Feniterio.
Rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie, a noga wyprostowała się gwałtownie, wracając do anatomicznie poprawnej pozycji. – Oddychaj, Rineheart – młody uzdrowiciel przypomniał aurorowi, posyłając przy tym krótkie, ale bardzo uważne spojrzenie ku jego lekko pobladłej twarzy. Nie był pewien, ile mężczyzna mógł znieść, ale Alexandrowi wydawało się, że szef biura był twardszy niż wielu innych ludzi, którym wcześniej Farley nastawiał kości. Widząc więc, że wszystko jest w porządku młody uzdrowiciel zabrał się zaraz do egzaminowania uda: czy kość została nastawiona w prawidłowy sposób, czy zwiększał się obrzęk wokół urazu czy też nie. Wydawało się, że Rineheart miał dużo szczęścia: kość nie rozerwała naczyń krwionośnych i na pierwszy rzut oka nie uszkodziła również jakichkolwiek mięśni.
| Magicus Justine 1/3 +25
– Sprawdzę później co z nimi – powiedział, lecz jego myśli były skoncentrowane na czymś zupełnie innym. – Kość udowa, przynajmniej jedno, najprawdopodobniej dwa pęknięcia u obu. Just, weź Antka – zachowując spokój Alexander rzucił do Tonks, widząc jak rzeczony auror zaczyna się podnosić. – Trzeba sprawdzić czy nie pojawiło się pęknięcie również i w szyjce kości, ewentualne patologie w obrębie stawu kolanowego – Farley kontynuował, wciąż w całkowicie profesjonalnym tonie samemu ostrożnie pomagając Kieranowi w przedostaniu się do gabinetu. Na płonący stos Wendeliny, jest ciężki albo ja zbyt słaby, pomyślał tylko przelotnie, kładąc aurora na wznak na drugiej kozetce w gabinecie. Jednym ruchem różdżki rozciął lewą nogawkę Kierana wpół, mogąc przyjrzeć się jego nodze dokładniej. – Sprawdź też łydkę, Tonks. I pozostałe kończyny, adrenalina mogła wyciszyć pomniejsze urazy – powiedział już znad uda Rinehearta. Efektowne drugie kolano powstałe kawałek nad tym pierwszym podpowiedziało mu, że ma do czynienia ze złamaniem z przemieszczeniem. – Będę nastawiał kość – złapał kontakt wzrokowy z Kieranem, jednak prędko odwrócił się i zagłębił w jednej z szafek. Kiedy odwrócił się z powrotem do swojego pacjenta w dłoni dzierżył czysty rulon z białej tetry. – Zaboli, lepiej zagryź – ostrzegł, po czym podał zawiniątko Kieranowi i pozostawił mu moment na oswojenie się z tą myślą. Następnie uniósł różdżkę nad nogę Zakonnika, po czym starannie wymówił inkantację zaklęcia: – Feniterio.
Rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie, a noga wyprostowała się gwałtownie, wracając do anatomicznie poprawnej pozycji. – Oddychaj, Rineheart – młody uzdrowiciel przypomniał aurorowi, posyłając przy tym krótkie, ale bardzo uważne spojrzenie ku jego lekko pobladłej twarzy. Nie był pewien, ile mężczyzna mógł znieść, ale Alexandrowi wydawało się, że szef biura był twardszy niż wielu innych ludzi, którym wcześniej Farley nastawiał kości. Widząc więc, że wszystko jest w porządku młody uzdrowiciel zabrał się zaraz do egzaminowania uda: czy kość została nastawiona w prawidłowy sposób, czy zwiększał się obrzęk wokół urazu czy też nie. Wydawało się, że Rineheart miał dużo szczęścia: kość nie rozerwała naczyń krwionośnych i na pierwszy rzut oka nie uszkodziła również jakichkolwiek mięśni.
| Magicus Justine 1/3 +25
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Skinęła lekko głową, bez zająknięcia kierując się w kierunku Skamandera. Wyciągnęła w jego kierunku rękę, pozwalając mu podciągnąć się do pionu. Mając do dyspozycji dobrze oświetlony i przygotowany gabinet, wolała skorzystać z niego. Co prawda, była przeszkolona do działania w każdych warunkach, jednak gdy miała możliwość wybierała te właściwsze.
- Oprzyj się na mnie. - poprosiła napinając mięśnie. Anthony był od niej większy, a gdyby był nieprzytomny nie byłaby w stanie go udźwignąć. Na to nadal pozostawała zbyt słaba. Mogła jednak pomóc mu w przemieszczeniu się do gabinetu. Idąc ostrożnie z prawej strony, tak by lewa nie mogła uderzyć o jej nogę. - Nie złamię się. - zapewniła go jeszcze, oplatając swoją lewą rekę wokół jego pleców. Prawą przerzucając na szyję. Noga w czasie tego marszu - ta uszkodzona, musiała być możliwie jak najbardziej odciążona. Podprowadziła go pod kozetkę.
- Subsisto Dolorem. - rzuciła jako pierwsze, jeszcze zanim zabrała się do dalszego leczenia unosząc spojrzenie na słowa wypowiadane przez Alexandra. Zawiesiła wzrok na jego twarzy wysłuchując kolejnych poleceń. Tutaj sposobność działania wydawała się całkowicie naturalna. Nie miał znaczenie wiek - a funkcje. Skinęła głową. Urok powinien zadziałać natychmiastowo. Skupiła się na Skamanderze, kucając i ostrożnie ściągając z poranionej nogawki spodnie. Skupiona całkowicie na zadaniu; przez lata nauczyła się odcinać myśli, czy spostrzeżenia i skupiając się na zadaniu. Do dziś pamiętała jedne z dziwniejszych interwencji.
- Połóż się. - poleciła Anthony’emu, nie powinien już odczuwać bólu. W tym czasie uniosła dłonie, by zebrać włosy na czubku głowy, wiążąc je sprawnie, różdżkę przez kilka chwil przytrzymując w zębach. Nie wyciągnęła jej spoglądając na Skamandera, najpierw na kilka sekund na twarz, by zaraz całą uwagę poświęcić nodze. Przysunęła się bliżej, biodrami opierając o kozetkę. Wolne od różdżki dłonie przesunęła delikatnie po nodze właściwie na nią nie naciskając. Jej wzrok na dłużej zatrzymał się na nienaturalnym uwypukleniu. Wyciągnęła spomiędzy warg różdżkę. Zacisnęła mocniej usta zgadzając się w myślach z wypowiedzianym wcześniej przez aurora stwierdzeniem. Noga była w opłakanym stanie.
- Będziemy nastawiać. - ostrzegła go, przed kolejnym zaklęciem. Bo to, nawet przy działającym zaklęciu przeciwbólowym nie należało do najprzyjemniejszych. - Chodzi ci już coś po głowie? - zapytała, chcąc zająć go skupieniem się na czymś innym w momencie w którym ona rzuci urok.
+ 22 1/3 magicusa
| rzucam Subsisto Dolorem ST 30
- Oprzyj się na mnie. - poprosiła napinając mięśnie. Anthony był od niej większy, a gdyby był nieprzytomny nie byłaby w stanie go udźwignąć. Na to nadal pozostawała zbyt słaba. Mogła jednak pomóc mu w przemieszczeniu się do gabinetu. Idąc ostrożnie z prawej strony, tak by lewa nie mogła uderzyć o jej nogę. - Nie złamię się. - zapewniła go jeszcze, oplatając swoją lewą rekę wokół jego pleców. Prawą przerzucając na szyję. Noga w czasie tego marszu - ta uszkodzona, musiała być możliwie jak najbardziej odciążona. Podprowadziła go pod kozetkę.
- Subsisto Dolorem. - rzuciła jako pierwsze, jeszcze zanim zabrała się do dalszego leczenia unosząc spojrzenie na słowa wypowiadane przez Alexandra. Zawiesiła wzrok na jego twarzy wysłuchując kolejnych poleceń. Tutaj sposobność działania wydawała się całkowicie naturalna. Nie miał znaczenie wiek - a funkcje. Skinęła głową. Urok powinien zadziałać natychmiastowo. Skupiła się na Skamanderze, kucając i ostrożnie ściągając z poranionej nogawki spodnie. Skupiona całkowicie na zadaniu; przez lata nauczyła się odcinać myśli, czy spostrzeżenia i skupiając się na zadaniu. Do dziś pamiętała jedne z dziwniejszych interwencji.
- Połóż się. - poleciła Anthony’emu, nie powinien już odczuwać bólu. W tym czasie uniosła dłonie, by zebrać włosy na czubku głowy, wiążąc je sprawnie, różdżkę przez kilka chwil przytrzymując w zębach. Nie wyciągnęła jej spoglądając na Skamandera, najpierw na kilka sekund na twarz, by zaraz całą uwagę poświęcić nodze. Przysunęła się bliżej, biodrami opierając o kozetkę. Wolne od różdżki dłonie przesunęła delikatnie po nodze właściwie na nią nie naciskając. Jej wzrok na dłużej zatrzymał się na nienaturalnym uwypukleniu. Wyciągnęła spomiędzy warg różdżkę. Zacisnęła mocniej usta zgadzając się w myślach z wypowiedzianym wcześniej przez aurora stwierdzeniem. Noga była w opłakanym stanie.
- Będziemy nastawiać. - ostrzegła go, przed kolejnym zaklęciem. Bo to, nawet przy działającym zaklęciu przeciwbólowym nie należało do najprzyjemniejszych. - Chodzi ci już coś po głowie? - zapytała, chcąc zająć go skupieniem się na czymś innym w momencie w którym ona rzuci urok.
+ 22 1/3 magicusa
| rzucam Subsisto Dolorem ST 30
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Nie powinni się zwalczać nawzajem. Skamander aż żachną gorzko pod nosem rozbawiony ironią użytych słów i ich znaczenia w kontekście tego, jak Rineheart potraktował jego osobę. Zbeształ, zwalczał go przed wszystkimi wylewając na niego bezrefleksyjną krytykę za to, że próbował zrealizować cel organizacji do której przynależał - zakończyć wojnę jednym zaklęciem, wspierając Longbottoma w natarciu. Myślał, że on, jako starszy stażem auror, jako ktoś kto przecież przeżył już jedną wojnę zrozumie podjęte przez niego działanie, ryzyko lepiej niż ktokolwiek inny, lecz nie myślał, że tak się rozczaruje; że zostanie sprowadzony do poziomu nie zdający sobie sprawy z konsekwencji podejmowanych czynów naiwnego dziecka wymachującego różdżką na lewo i prawo. Teraz ten sam człowiek chciał się nagle jednać, a nie zwalczać. Ciekawe jak dawno wpadł na podobny pomysł - Przestań zasłaniać się Zakonem, kiedy pytam konkretnie ciebie czego chcesz - nie byli w trakcie misji, a po niej. Anthony nie miał sobie nic do zarzucenia co do tego jak się zachowywał kiedy przemierzali londyńskie uliczki - w ciszy, skupieniu wypełniał kolejne założenia ignorując kompletnie prywatne odczucia względem współtowarzyszy. Teraz jednak byli już po. Nie byli grupą, jednolitą masą, a jednostkami, oddzielnym bytem. Nie musieli się kochać, wielbić, dogadywać, a przynajmniej Skamander nie widział na to miejsca w sferze prywatnej. Tolerował go jako czarodzieja i to powinno mu wystarczyć. Ściszony, pokorny(?), mrukliwy głos siedzącego obok towarzysza nie był wstanie przetopić się przez lodowy mur wzniesiony przez Skamandera - A więc jesteś ciekawy - orzekł ostatecznie za Kierana, który najwyraźniej nie potrafił wprost nazwać tego, czego chciał - Jeszcze przed delegalizacją Biuro Aurorów przestało pełnić swoją funkcję, a jej pracownicy zostali ograniczeni w narzędziach pomagających im wypełniać swoją pracę. Choć to absurdalne bycie aurorem zaczęło utrudniać walkę z czarnoksiężnikami. Wiedźmia Straż tych ograniczeń nie miała. Ze swoimi umiejętnościami mogłem za jej pośrednictwem zrobić więcej jak i zyskać dostęp do delikatniejszych informacji. To jeden z powodów - patrzono na ręce aurorom, na ich pracę, przekształcając ich bardziej w pracowników biurowych niż terenowych. Złapanych czarnoksiężników kazali sortować na popierających i niepopierających rządu tak by tych pierwszych przypadkiem, bezprawnie nie poddawać karze. Nie zamierzał się bawić w coś takiego. Jako człowiek z natury pragmatyczny dostrzegał w zmienienie oddziału szansę na proste rozsupłanie skrępowanych przez Malfoya rąk - Na spotkaniu w styczniu, zasugerowałeś wprost, że decyzja Bones dotycząca wstawiennictwa za moją osobę była błędem - zaczął i choć brzmiał miękko i spokojnie słowa kuły od niesionego za sobą ziąbu - Zaryzykowała wszystko i wszystkim by mi pomóc choć o to nie prosiłem. Nie zawahała się, rozumiała stawkę, wagę podjętej przeze mnie decyzji choć wcale jej się z niczego nie tłumaczyłem - pod kimś takim chciałbym móc pracować. Kiedyś kimś takim byłeś, wówczas przestałeś, a dziś - już nie jesteś - jeżeli Kieran zastanawiał się kiedyś jak wygląda uchodzące z kogoś zaufanie to taki też obraz malował się przed nim samym. Puste, surowe spojrzenie zielonych tęczówek Skamandera nie miały w sobie krzty wahania, czy też rozczulenia kiedy to dzielił się swoja opinią, werdyktem. Być może miara młodego aurora była surowa, lecz nie potrafił patrzeć na głównodowodzącego przez pryzmat jego poprzedniczki - nie bojącej się ryzykować, śmiałej, wiedzącej jakim zagrożeniem jest wojna, Voldemort. Może był pod wpływem czegoś więcej niż tylko charyzmy czarownicy w śliwkowej szacie, lecz nie wyobrażał sobie ślepego podążania za kimś w kim nie mógł mieć oparcia, kto nie mógł go realnie poprowadzić do zwycięstwa, bojący się krwi nie tyle co na własnych, a rękach służących mu żołnierzy. Drażniło go też, iż pomimo wyznania w styczniu i potępieniu decyzji Bones wobec jego osoby jako głównodowodzący przez cały kwartał nie wystosował wobec niego żadnych represji choć dał wyraźny sygnał iż uważa, że te mu się należały. Puste, niepotrzebne słowa. Nic nie wnoszące, niczego nie zwiastujące. Był tym zmęczony. Jeszcze nie tak dawno, mimo niechęci potrafił w sobie znaleźć szacunek wobec Kierana dostrzegając w nim to co chciał widzieć w przywódcy za którym podążałby jak wierny pies szczerząc zęby na każdego kogo ten by nie wskazał. Dłoń podnosiła się jednak wyłącznie do karcenia, przytrzymywania łańcucha w chwilach w których wróg przechodził obok. Ciekawe, czy Rineheart żałował, że kiedyś pomógł mu tak, jak Bones niedawno? Pytania jednak już nie zawiesił w powietrzu słysząc w wąskim korytarzu pośpieszne kroki uzdrowicieli. Nie kontynuował, uznając, że wyczerpał temat mając nadzieję, że dość rzeczowo zaspokoił tym samym ciekawość Kierana.
Napięcie, jakie wywołał w nim Irlandczyk nie zelżało w chwili w której przyszło im dzielić przestrzeń z dwójką dodatkowych czarodziei. Rozchodziło się po mięśniach wraz mieszanką wyjątkowo niezdrowych, tłumionych emocji. Ignorując to wspiął się po oferowanym ramieniu z krzesła by zaraz powolnym, nieco chwiejnym krokiem podążać w stronę gabinetu robiąc co jakiś czas kwaśniejszą minę kiedy to mniej lub bardziej chcący lewa kończyna szurnęła po podłodze. Kiedy mógł sobie już ulżyć zasiadając na kozetce przeszedł go nieprzyjemny dreszcz niepokoju w chwili w której to obserwował szykowanie Kierana przez Alexandra do nastawiania kości. Prawdopodobnie nie była to popularna opinia wśród aurorów, lecz Skamander nie wierzył, że ból hartuje ciało, a cierpienie jest czymś szlachetnym. Przynajmniej nie w chwilach kiedy ewidentnie dało się go uniknąć. Z drugiej strony jawnie prosić o znieczulenie, kiedy to Kieran zdawał się nie wykazywać krzty chęci o takowe...? Nie chciał wyjść na delikatniejszego, czy też mniej męskiego. Nie kiedy chwilę wcześniej odbyli taką, a nie inną wymianę zdań. Szczęśliwie dla Anthonego, nim zaczął zbliżać się do krytycznego momentu wyboru, Justine ubiegła go odpowiednią inkantacją wprawiającą kończynę w stan przyjemnego odrętwienia. Mimo wszystko - szczęście jednak dziś mu dopisywało.
Położył się zgodnie z jej wolą, sięgając po wiążący włosy w ciasnym koku rzemień. Rozczochrał je nieco tak by leżało mu się wygodniej. Wlepił spojrzenie w sufit - W porządku - sapną czując się ostrzeżonym. Chwycił też pytanie Justine niczym spragniony na pustyni miskę wody z zamiarem odsunięcia swojej uwagi z tego co też wyprawiano z jego nogą na poszukiwanie odpowiedzi - Sprawa nie jest prosta. Szczerze to myślałem nad systemem szafek zniknięć, lecz to nieco mija się z celem kiedy to większość represji nie spotyka cię tyle co w samym Londynie, a na jego ulicach. To może zdawać egzamin, jednak tak długo, jak długo nie chcielibyśmy opuszczać kamienicy czy też lokalu w którym byśmy się pojawiali, mogłoby służyć do przerzucania ludzi tak jak zresztą świstokliki ale do bezpiecznego poruszania się po Londynie...? Sam nie wiem. Może w mniej ruchliwej dzielnicy, na przedmieściach... Co innego można byłoby robić. Wytrwale atakować patrole konkretnych dzielnic tak długo, aż zbraknie chętnych na ich obstawianie? Przywłaszczać zarejestrowane różdżki tak by raz czy dwa posłużyły za bezpieczny bilet nim właściciel zgłosi ich zaginięcie...? Produkować na hurtowe ilości eliksir kameleona, czy też kociego kroku? Ministerstwo jest obecnie zbyt szczelnym tworem by przeprowadzić jakąś wewnętrzną intrygę otwierającą jakieś nowe możliwości... - a może i nie...?
Napięcie, jakie wywołał w nim Irlandczyk nie zelżało w chwili w której przyszło im dzielić przestrzeń z dwójką dodatkowych czarodziei. Rozchodziło się po mięśniach wraz mieszanką wyjątkowo niezdrowych, tłumionych emocji. Ignorując to wspiął się po oferowanym ramieniu z krzesła by zaraz powolnym, nieco chwiejnym krokiem podążać w stronę gabinetu robiąc co jakiś czas kwaśniejszą minę kiedy to mniej lub bardziej chcący lewa kończyna szurnęła po podłodze. Kiedy mógł sobie już ulżyć zasiadając na kozetce przeszedł go nieprzyjemny dreszcz niepokoju w chwili w której to obserwował szykowanie Kierana przez Alexandra do nastawiania kości. Prawdopodobnie nie była to popularna opinia wśród aurorów, lecz Skamander nie wierzył, że ból hartuje ciało, a cierpienie jest czymś szlachetnym. Przynajmniej nie w chwilach kiedy ewidentnie dało się go uniknąć. Z drugiej strony jawnie prosić o znieczulenie, kiedy to Kieran zdawał się nie wykazywać krzty chęci o takowe...? Nie chciał wyjść na delikatniejszego, czy też mniej męskiego. Nie kiedy chwilę wcześniej odbyli taką, a nie inną wymianę zdań. Szczęśliwie dla Anthonego, nim zaczął zbliżać się do krytycznego momentu wyboru, Justine ubiegła go odpowiednią inkantacją wprawiającą kończynę w stan przyjemnego odrętwienia. Mimo wszystko - szczęście jednak dziś mu dopisywało.
Położył się zgodnie z jej wolą, sięgając po wiążący włosy w ciasnym koku rzemień. Rozczochrał je nieco tak by leżało mu się wygodniej. Wlepił spojrzenie w sufit - W porządku - sapną czując się ostrzeżonym. Chwycił też pytanie Justine niczym spragniony na pustyni miskę wody z zamiarem odsunięcia swojej uwagi z tego co też wyprawiano z jego nogą na poszukiwanie odpowiedzi - Sprawa nie jest prosta. Szczerze to myślałem nad systemem szafek zniknięć, lecz to nieco mija się z celem kiedy to większość represji nie spotyka cię tyle co w samym Londynie, a na jego ulicach. To może zdawać egzamin, jednak tak długo, jak długo nie chcielibyśmy opuszczać kamienicy czy też lokalu w którym byśmy się pojawiali, mogłoby służyć do przerzucania ludzi tak jak zresztą świstokliki ale do bezpiecznego poruszania się po Londynie...? Sam nie wiem. Może w mniej ruchliwej dzielnicy, na przedmieściach... Co innego można byłoby robić. Wytrwale atakować patrole konkretnych dzielnic tak długo, aż zbraknie chętnych na ich obstawianie? Przywłaszczać zarejestrowane różdżki tak by raz czy dwa posłużyły za bezpieczny bilet nim właściciel zgłosi ich zaginięcie...? Produkować na hurtowe ilości eliksir kameleona, czy też kociego kroku? Ministerstwo jest obecnie zbyt szczelnym tworem by przeprowadzić jakąś wewnętrzną intrygę otwierającą jakieś nowe możliwości... - a może i nie...?
Find your wings
Nie miała pojęcia o czym rozmawiał Kieran z Anthonym przed chwilą, ale zdawało się że o czymś musieli. Nie zapytała jednak, ani nie skomentowała tego, pomagając podciągnąć się Skamanderowi i oprzeć na niej wygodnie. Na tyle, na ile było to możliwe. By zaraz poprowadzić go w stronę gabinetu i wolnej kozetki. Nie miała też pojęcia o tym, jakie rozterki odbywają się właśnie w głowie samego Skamandera. Na tę chwilę zajmując się tym, po co tutaj była. Splotła sprawnie włosy kiedy Anthony zajmował miejsce, układając się tak jak poprosiła na plecach. Zaklęcie przeciwbólowe pozwoliło jej ze spokojem przeegzaminować kończynę. Jej dłonie przesuwały się sprawnie, a niebieskie tęczówki nie odstępowały ich na krok. W końcu, kiedy ustaliła już priorytety zwróciła się do niego zapowiadając to, co zamierza zrobić. Rzucając też krótkim pytaniem, które pozwoliło mu się zająć odpowiedzią, zamiast skupiać myśli na tym, czego miała się podjąć. Gdy zaczął mówić słuchała go jednym uchem. Różdżka dotknęła miejsca obok miejsca zranienia.
- Feniterio. - wypowiedziała, kiedy Anthony rozważał wytrwały atak na patrole rozstawione po Londynie. Kość, jeśli wszystko poszło zgodnie z jej działaniem powinna powrócić na swoje wcześniejsze miejsce z charakterystycznym odgłosem.
Przesunęła wzrok znów na niego wsłuchując się w kolejne słowa. Każda z tych propozycji miała coś, co mogło zadziałać, jednak oboje zdawali sobie, że potrzebny jest plan bardziej… długodystansowy. Kiedy poruszył kwestię Ministerstwa odsunęła wzrok od nogi na której był skupionym by zawiesić ją na nim.
- Mam bezpieczne wejście na Londyn. Każdą jego część. Ale mój sposób nie jest możliwy dla innych. - powiedziała zdawkowo, na nowo skupiając się na jego kończynie. Miała tożsamość. To Kieran pomógł ją jej załatwić. Wiedziała też, że Daisy pracowała wcześniej w Ministerstwie Magii. Na razie jednak dopiero zgłębiała Nokturn i tożsamość którą zyskała. Kolejne kroki nie zostały jeszcze dokładnie zaplanowane. Musiała zacząć od zyskania jako takiego zaufania. Nie zagłębiała się też w temat, nie powiedziała jak to zrobiła, ani co jej się udało. O tym, co robiła, musiało wiedzieć możliwie jak najmniej osób. - Ale nie zaszkodziłoby zyskać sojuszników w samym Ministerstwie. Albo tych, pod których można się podszyć. - zgodziła się z Anthonym, unosząc dłoń by założyć dłonie za ucho. Jednak jej dłoń nie dotarła do ucha, zatrzymując się na policzku, po którym podrapała się palcem wskazującym. - Wiek i wygląd nie są dla mnie przeszkodą. Potrafię się zmieniać razem z tęczówkami i głosem. - podzieliła się. Kłamstwo też jej szło coraz lepiej. - Najpierw jednak musielibyśmy podjąć się obserwacji, żebym mogła wyłapać ich cechy charakterystyczne, sposób mówienia. Wszystko ma znaczenie. - zawyrokowała ostatecznie, pozostawiając na chwilę sprawę w zawieszeniu.
| Feniterio - nastawiam kość w nodze
- Feniterio. - wypowiedziała, kiedy Anthony rozważał wytrwały atak na patrole rozstawione po Londynie. Kość, jeśli wszystko poszło zgodnie z jej działaniem powinna powrócić na swoje wcześniejsze miejsce z charakterystycznym odgłosem.
Przesunęła wzrok znów na niego wsłuchując się w kolejne słowa. Każda z tych propozycji miała coś, co mogło zadziałać, jednak oboje zdawali sobie, że potrzebny jest plan bardziej… długodystansowy. Kiedy poruszył kwestię Ministerstwa odsunęła wzrok od nogi na której był skupionym by zawiesić ją na nim.
- Mam bezpieczne wejście na Londyn. Każdą jego część. Ale mój sposób nie jest możliwy dla innych. - powiedziała zdawkowo, na nowo skupiając się na jego kończynie. Miała tożsamość. To Kieran pomógł ją jej załatwić. Wiedziała też, że Daisy pracowała wcześniej w Ministerstwie Magii. Na razie jednak dopiero zgłębiała Nokturn i tożsamość którą zyskała. Kolejne kroki nie zostały jeszcze dokładnie zaplanowane. Musiała zacząć od zyskania jako takiego zaufania. Nie zagłębiała się też w temat, nie powiedziała jak to zrobiła, ani co jej się udało. O tym, co robiła, musiało wiedzieć możliwie jak najmniej osób. - Ale nie zaszkodziłoby zyskać sojuszników w samym Ministerstwie. Albo tych, pod których można się podszyć. - zgodziła się z Anthonym, unosząc dłoń by założyć dłonie za ucho. Jednak jej dłoń nie dotarła do ucha, zatrzymując się na policzku, po którym podrapała się palcem wskazującym. - Wiek i wygląd nie są dla mnie przeszkodą. Potrafię się zmieniać razem z tęczówkami i głosem. - podzieliła się. Kłamstwo też jej szło coraz lepiej. - Najpierw jednak musielibyśmy podjąć się obserwacji, żebym mogła wyłapać ich cechy charakterystyczne, sposób mówienia. Wszystko ma znaczenie. - zawyrokowała ostatecznie, pozostawiając na chwilę sprawę w zawieszeniu.
| Feniterio - nastawiam kość w nodze
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Gabinet
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica