Piwnica
AutorWiadomość
Piwnica
Piwnica to jedyne pomieszczenie w Kurniku, które nie jest jasne. Wejść do niej można przez drzwi, które znajdują się w przedpokoju. Jest w niej chłodno, ale sucho. Nie znajduje się w niej praktycznie nic, jeżeli nie liczyć paru zamkniętych kufrów, których zawartość zna tylko Alexander oraz nory Otella, niuchacza należącego do Farleya. Otello do tego miejsca znosi wszelkie błyskotki, które wpadły mu w łapki. Jeżeli komuś coś błyszczącego zaginęło w Kurniku to piwnica jest tym miejscem, które należy odwiedzić w pierwszej kolejności.
Zaklęcia ochronne:
Cave Inimicum, Mała twierdza (drzwi i kufry), Muffliato, Tenuistis
Cave Inimicum, Mała twierdza (drzwi i kufry), Muffliato, Tenuistis
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:15, w całości zmieniany 9 razy
Wszystkie mięśnie Alexandra drżały ze skrajnego wysiłku. Niesiony niemiłosiernie gorącym powietrzem pył oblepiał mu nozdrza i wysuszony na wiór język, który wystawał spomiędzy spierzchniętych warg. Dłonie, które zawsze wcześniej były wypielęgnowane w niczym nie przypominały rąk pianisty. Paznokcie były w dużej mierze pozdzierane, a skóra niknęła pod warstwami brudu i zaschniętej krwi. Dyszał ciężko, jednak zmusił swoje ciało do kolejnego podciągnięcia się na czarnych skałach. Ciemny horyzont skąpany był w ciemnopomarańczowej, złowieszczej łunie, której epicentrum górowało nad głową chłopaka, posyłając w niebo skotłowane kłęby dławiącego dymu. Zapach siarki był jedynym, co Alexander czuł. Pozostałe jego zmysły poddały się już, przytłoczone nieustającym od dawna bólem i wysiłkiem. Kolejny ciężki oddech ledwo wydostał się z jego piersi, a łańcuszek na szyi zdawał się nie nieść ciężaru ledwie kawałka złota, a całej góry. Góra. Góra, góra, góra. Była jego obsesją od początku tej podróży tak dalekiej, że nie pamiętał już jej początku. Trawa. Czy pamiętasz, jak wyglądała trawa, panie Farley?, zapytał Bertie, będąc obok Alexandra na kamienistym zboczu góry, wyglądając tak mizernie, jak uzdrowiciel.
Nie pamiętał.
Pomóż Bertie, pomóż! Ja już nie mogę, wycharczał Alex, padając na kamienie. Bertie spojrzał na Alexa, po czym w jego oczach zabłysnęła niesamowita determinacja: taka, na jaką tylko prawdziwy przyjaciel mógł się zdobyć. Popatrzył przez chwilę na Farleya, aż w końcu podniósł się na obie nogi i powiedział:
Nie mogę ponieść pierścienia, ale mogę ponieść ciebie!
***
Alexander wyprostował się nagle, wyrwany w środku nocy ze snu. Powrót Króla wysunął się z jego dłoni i upadł na podłogę; książka była otwarta, leżała okładką ku górze jakby połamała kręgosłup w samobójczym skoku z łóżka. Gwardzista zerknął na posłanie bok, jednak Louis spał głęboko. Farley podniósł książkę, wygładził jej kartki i włożył do środka zakładkę, po czym na powrót zaczął układać się w pierzynie. Jego uszu dobiegł jednak dziwny hałas z parteru. Bez zastanowienia sięgnął po leżącą pod poduszką różdżkę i najciszej jak tylko potrafił wyszedł z sypialni i zszedł na dół. Chiche stukoty i szuranie stawało się z każdym jego krokiem coraz lepiej słyszalne: dochodziły z kuchni. Alexander przemknął się właściwie bezszelestnie przez przedpokój i korytarz, zbliżając się do swojego celu. Wziął głęboki oddech, po czym jednym susem wskoczył do pomieszczenia i rzucił niewerbalne Lumos.
Ostatnim co zobaczył były dwie okrągłe plamy zieleni i lecący w jego stronę słoik.
Sen wymykał się spomiędzy palców, uciekał spod powiek, aż w końcu pożegnała go smutnym westchnieniem rezygnacji. Ciemność rozlana w pokoju wzmagała poczucie niepokoju, mimo miłej obecności brata zakopanego pod kołdrą w sąsiednim łóżku. Nie zamierzała kłócić się z własnym organizmem, pozwoliła więc stopom zsunąć się na miękki dywan i spokojnie podreptała do kuchni, początkowo postanawiając zrobić sobie herbatę i podumać nad drewnianym blatem, jeśli szczęście pozwoli - w towarzystwie kochanej Lany. Szybko jednak poczuła impuls do zrobienia czegoś. Bezczynność pogłębiała rozterki i zmartwienia, parujący napój zdawał się taki samotny bez towarzystwa ciasteczek. Zaczęła więc zaglądać do półek, nucąc sobie cicho pod nosem zmyślone kuchenne melodie. Wkrótce na stole wylądowały składniki, lecz poszukiwania zostały powstrzymane przez brakującą, acz niezbędną ingrediencję. - Accio miód - wypowiedziała, gdy skapitulowała w ręcznych poszukiwaniach słodyczy. Cisza, jak makiem zasiał. Co mogła zrobić? Podrapała się po głowie, nie chcąc odpuścić nocnego pieczenia, aż wreszcie do głowy przyszła jej genialna myśl! Zrobi sobie wycieczkę.
W księżycowym świetle wyglądała jak duch, przemykając do Kurnika w białej, długiej koszuli nocnej. Już w drodze użyła zaklęcia zmieniającego oczy w zwierzęce - wybrała świetne do nocnych wizji, bo kocie - i do domu przyjaciela wkradała się po przemianie, zdeterminowana, by zdobyć pożądaną część przepisu, przy okazji nie budząc nikogo, a musiała przyznać, że osób do zerwania z łóżka nie brakowało. Ostatnio nieźle się zaludnił. Lepszy wzrok miał ułatwić plan i istotnie, sprawdzał się świetnie, gdy buszowała po kuchennych półkach Farleya w poszukiwaniu miodu - wreszcie udało jej się go znaleźć, gdy przesunęła kilka innych słoików, właśnie się odwracała, zamykając szafkę, już miała po prostu sobie iść i upiec te ciasteczka, którymi jutro na pewno poczęstowałaby gospodarza kurniczej zgrai oraz wszystkie jego nowe Kury, ale jakaś okropnie jasna plama oślepiła jej biedne kocie oczy. W odruchu wypchnęła ręce do przodu, mając wrażenie, że jest atakowana przez jakiegoś nieznajomego (Merlinie, może chciał zaatakować Alexandra?!) - przez to wszystko słoik pokonał niedługą trasę między dłońmi Sue a nosem napastnika, a Lovegood wyciągnęła różdżkę, szybko rzucając Finite, by wrócić do normalnego widzenia. Była przez chwilę oślepiona, ale odgłos, jaki wydał z siebie młody mężczyzna wystarczył, by poznała, z kim ma do czynienia. Oj. Ojojojojoj. Ależ wyrzuty sumienia paliły!
- Aaaa aaaa aaa - wydała z siebie półszeptem, przerażona, że mogła zrobić mu krzywdę. Kicnęła w dwóch podskokach do przyjaciela. - Alex, o nie, przepraszam, nie, ojej - słoik potoczył się po ziemi, na szczęście nie rozbijając, ale nie miała pojęcia, co stało się z nosem Farleya. - Nie chciałam, chciałam tylko upiec ciasteczka, chodź, chodź, trzeba to obejrzeć, pomogę ci, nie gniewaj się proszę proszę proszę - mówiła, już ciągnąc uzdrowiciela na krzesło. - Wszystko mi powiesz i ja naprawię ci nos, będzie jak nowy. O nie, po co krwawisz, nie rób mi tego - jęknęła zrozpaczona, widząc czerwoną strużkę. Sięgnęła raz dwa po ścierkę i zmoczyła ją zimną wodą, starając się delikatnie przyłożyć do alexandrowego nosa, ale pozwoliła mu sobie pomóc, by przypadkiem nie zabolało go za mocno.
W księżycowym świetle wyglądała jak duch, przemykając do Kurnika w białej, długiej koszuli nocnej. Już w drodze użyła zaklęcia zmieniającego oczy w zwierzęce - wybrała świetne do nocnych wizji, bo kocie - i do domu przyjaciela wkradała się po przemianie, zdeterminowana, by zdobyć pożądaną część przepisu, przy okazji nie budząc nikogo, a musiała przyznać, że osób do zerwania z łóżka nie brakowało. Ostatnio nieźle się zaludnił. Lepszy wzrok miał ułatwić plan i istotnie, sprawdzał się świetnie, gdy buszowała po kuchennych półkach Farleya w poszukiwaniu miodu - wreszcie udało jej się go znaleźć, gdy przesunęła kilka innych słoików, właśnie się odwracała, zamykając szafkę, już miała po prostu sobie iść i upiec te ciasteczka, którymi jutro na pewno poczęstowałaby gospodarza kurniczej zgrai oraz wszystkie jego nowe Kury, ale jakaś okropnie jasna plama oślepiła jej biedne kocie oczy. W odruchu wypchnęła ręce do przodu, mając wrażenie, że jest atakowana przez jakiegoś nieznajomego (Merlinie, może chciał zaatakować Alexandra?!) - przez to wszystko słoik pokonał niedługą trasę między dłońmi Sue a nosem napastnika, a Lovegood wyciągnęła różdżkę, szybko rzucając Finite, by wrócić do normalnego widzenia. Była przez chwilę oślepiona, ale odgłos, jaki wydał z siebie młody mężczyzna wystarczył, by poznała, z kim ma do czynienia. Oj. Ojojojojoj. Ależ wyrzuty sumienia paliły!
- Aaaa aaaa aaa - wydała z siebie półszeptem, przerażona, że mogła zrobić mu krzywdę. Kicnęła w dwóch podskokach do przyjaciela. - Alex, o nie, przepraszam, nie, ojej - słoik potoczył się po ziemi, na szczęście nie rozbijając, ale nie miała pojęcia, co stało się z nosem Farleya. - Nie chciałam, chciałam tylko upiec ciasteczka, chodź, chodź, trzeba to obejrzeć, pomogę ci, nie gniewaj się proszę proszę proszę - mówiła, już ciągnąc uzdrowiciela na krzesło. - Wszystko mi powiesz i ja naprawię ci nos, będzie jak nowy. O nie, po co krwawisz, nie rób mi tego - jęknęła zrozpaczona, widząc czerwoną strużkę. Sięgnęła raz dwa po ścierkę i zmoczyła ją zimną wodą, starając się delikatnie przyłożyć do alexandrowego nosa, ale pozwoliła mu sobie pomóc, by przypadkiem nie zabolało go za mocno.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Nie raz i nie dwa Alexander wyobrażał sobie swój koniec. Znaczy się, swój koniec poza tym końcem, na który sam się zdecydował na swojej Próbie Gwardzisty. Oraz nie licząc tego końca, który przebiegł nie do końca po myśli Rosiera w Azkabanie. A także pewnie wielu innych, których zwyczajnie nie pamiętał, a w których poniekąd umarł tudzież powinien był umrzeć, ponieważ szanse na przeżycie były zbyt skromne, aby ktokolwiek podejrzewał, że chłopak wstrzeli się w wąskie okienko pozostania przy życiu.
Wyobrażał już sobie zarówno we śnie jak i na jawie, że umrze w walce z którymś z popleczników Czarnego Pana, Mulciberem chociażby. Tak, on dość często pojawiał się w myślach Farleya, zwłaszcza tych podświadomych i koszmarnych. Czasem widział też siebie, siwego i pomarszczonego, dożywającego swych dni w towarzystwie Idy. To zdarzało się jednak niezwykle rzadko: nie pozwalał sobie na wiarę w takie zakończenie żywota i wkładał je między bajki i piękne sny, w których mógł szukać tylko chwilowego i ulotnego ukojenia myśli. Wyobrażał sobie to, że odchodzi tonąc w ciemnej i zimnej toni wodnej, albo zjadany przez wygłodniałe paszcze pożogi, tudzież rozszarpywany przez dzikie bestie, a także zgniatany przez olbrzymy. Wiele razy myślał też o swojej śmierci stając oko w oko z Voldemortem, ten koszmar nawiedzał go na tyle często, że młody uzdrowiciel nie był w stanie wskazać bardziej przerażającej go osoby.
Alexander nigdy natomiast nie przypuszczałby, że umrze z powodu słoika.
Szybciej niż zdążyłby rzucić zaklęcie twarde i ciężkie szkło zatrzymało się na jego twarzy, a dokładnie rzecz ujmując to na jego nosie. W niezrozumiałym wręcz podświadomym odruchu próbował złapać słoik, jednocześnie zalewając się krwią i tracąc wzrok. Ból był okropny, toteż nawet nie próbował hamować żałosnego jęku, który wyrwał się spomiędzy skąpanych w szkarłacie warg. Na piętrze rozległy się dźwięki zwiastujące obudzenie pozostałych mieszkańców Kurnika, lecz Alex nie do końca to zarejestrował, zamroczony bólem. Może dlatego właśnie czarownica dała radę usadzić o wiele większego od siebie Farleya na jednym z kuchennych stołków. Jej słowa z początku nie docierały do Gwardzisty, któremu mroczki tańczył przed oczami, a głowa zdawała się być aktualnie na dzikiej przejażdżce karuzelą.
– Sue? – zapytał, brzmiąc dość żałośnie, jeszcze żałośniej wyglądając, cały umazany krwią, która skapywała z wyjątkowo brzydko złamanego nosa. – Ciasteczka? Jakie ciasteczka? – wymamrotał, nim niechcący nie zachłysnął się krwią. Jeżeli myślał, że nie mogłoby go boleć bardziej to okropnie się pomylił: kiedy zaczął zanosić się kaszlem miał wrażenie, że jego głowa zaraz pęknie jak skorupka jajka, którego swoją drogą pewnie też używało się do tych ciastek, co to je Sue chciała piec.
Wyobrażał już sobie zarówno we śnie jak i na jawie, że umrze w walce z którymś z popleczników Czarnego Pana, Mulciberem chociażby. Tak, on dość często pojawiał się w myślach Farleya, zwłaszcza tych podświadomych i koszmarnych. Czasem widział też siebie, siwego i pomarszczonego, dożywającego swych dni w towarzystwie Idy. To zdarzało się jednak niezwykle rzadko: nie pozwalał sobie na wiarę w takie zakończenie żywota i wkładał je między bajki i piękne sny, w których mógł szukać tylko chwilowego i ulotnego ukojenia myśli. Wyobrażał sobie to, że odchodzi tonąc w ciemnej i zimnej toni wodnej, albo zjadany przez wygłodniałe paszcze pożogi, tudzież rozszarpywany przez dzikie bestie, a także zgniatany przez olbrzymy. Wiele razy myślał też o swojej śmierci stając oko w oko z Voldemortem, ten koszmar nawiedzał go na tyle często, że młody uzdrowiciel nie był w stanie wskazać bardziej przerażającej go osoby.
Alexander nigdy natomiast nie przypuszczałby, że umrze z powodu słoika.
Szybciej niż zdążyłby rzucić zaklęcie twarde i ciężkie szkło zatrzymało się na jego twarzy, a dokładnie rzecz ujmując to na jego nosie. W niezrozumiałym wręcz podświadomym odruchu próbował złapać słoik, jednocześnie zalewając się krwią i tracąc wzrok. Ból był okropny, toteż nawet nie próbował hamować żałosnego jęku, który wyrwał się spomiędzy skąpanych w szkarłacie warg. Na piętrze rozległy się dźwięki zwiastujące obudzenie pozostałych mieszkańców Kurnika, lecz Alex nie do końca to zarejestrował, zamroczony bólem. Może dlatego właśnie czarownica dała radę usadzić o wiele większego od siebie Farleya na jednym z kuchennych stołków. Jej słowa z początku nie docierały do Gwardzisty, któremu mroczki tańczył przed oczami, a głowa zdawała się być aktualnie na dzikiej przejażdżce karuzelą.
– Sue? – zapytał, brzmiąc dość żałośnie, jeszcze żałośniej wyglądając, cały umazany krwią, która skapywała z wyjątkowo brzydko złamanego nosa. – Ciasteczka? Jakie ciasteczka? – wymamrotał, nim niechcący nie zachłysnął się krwią. Jeżeli myślał, że nie mogłoby go boleć bardziej to okropnie się pomylił: kiedy zaczął zanosić się kaszlem miał wrażenie, że jego głowa zaraz pęknie jak skorupka jajka, którego swoją drogą pewnie też używało się do tych ciastek, co to je Sue chciała piec.
Farley wiedział, że to na co się dzisiaj porywali było operacją dość ryzykowną. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak jak to sobie zaplanowali, lecz prawda była taka, że wszyscy trzej byli szalenie biegłymi w magii czarodziejami i w razie problemów na pewno by sobie poradzili. Alexander w to nie wątpił dlatego po przeanalizowaniu tego, gdzie ewentualnie mogliby polec – był w końcu zawodowym wręcz poszukiwaczem dziury w całości własnych planów – był pełen wiary w to, że właściwie bez szwanku uda im się porwać Forsythię i przesłuchać tak aby raz na zawsze odpowiedzieć na pytanie, co stało za jej listami do Anthony'ego.
Przygotował się niezwykle skrupulatnie do tego dnia. Wstał wcześnie i zabrał się za przygotowanie wszystkiego, czego mieli potrzebować. Zaczął od odpowiedniej zmiany wyglądu piwnicy przy pomocy czarów, za iluzjami ukrywając wszelkie kufry, szafy i kredensy, pozostawiając widok gołych, ceglanych ścian roztaczających się na przestrzeni mniejszej niż prawdziwa. Na środku pomieszczenia ustawił krzesło, bliżej krawędzi piwnicy stolik, na którym umieścił myślodsiewnię i kilka pustych fiolek wraz z korkami. Wydawało mu się, że więcej nie było trzeba, choć to mieli jeszcze zweryfikować aurorzy. Skamander i Dearborn mieli pojawić się popołudniu, na półtorej godziny przed rozpoczęciem całego przedstawienia. Do tego czasu Alexander miał zamiar zająć się pracą w lecznicy oraz jeszcze myśleniem nad całością ich dzisiejszego przedsięwzięcia – jak się okazało, czas miał mu zlecieć niezwykle szybko. Nim się obejrzał pojawili się u niego Zakonnicy, a w dwie godziny później wrócili do wyjątkowo opustoszonego z domowników Kurnika – o ile nie liczyć objętej kwarantanną w swoim pokoju Idy – wraz z nieprzytomną i spętaną Forsythią Crabbe.
Zapytany o to kiedyś, przed rokiem lub dwoma, nie przypuszczałby, że będzie porywał ludzi. A jednak, życie ciągle zaskakiwało. Wraz z pomoc dwójki aurorów usadził czarownicę na krześle, przywiązując ją do niego za kostki, zaś ręce związując w nadgarstkach za oparciem. Głowa zwisała jej na piersi unoszącej się w miarowym oddechu: był szybki z rzuceniem Facio coma, choć chyba w ostatniej chwili zorientowała się, że coś było nie tak. Tak czy inaczej, magia lecznicza pozostawała nieocenionym narzędziem pełnym wielu niezwykle zaskakujących rozwiązań.
Odsunął się o dosłownie cztery kroki od krzesła, spojrzał po Samuelu i Cedricu po czym westchnął i przybrał swoją naturalną postać, gubiąc przypadkową twarz, którą przybrał wcześniej na czas spotkania z Forsythią w umówionym przez Anthony'ego miejscu. Nie pamiętał, który z aurorów miał różdżkę czarownicy, ale nie miało to mieć na razie większego znaczenia. Obrócił w palcach hikorowe drewno swojej własnej różdżki, stanął naprzeciw krzesła po czym wykonał zgrabny ruch nadgarstka, niewerbalnie zdejmując z czarownicy zaklęcie śpiączki, cierpliwie czekając aż to przestanie działać, a panna Crabbe zacznie nieco trzeźwiej myśleć. Miał w tym czasie chwilę na przypatrzenie się jej, tego jak notabene dość niegroźnie wyglądała z nieco zniszczoną fryzurą i zaspanym spojrzeniem, lecz wiedział, że pozory mogły bardzo dobrze mylić.
– Dobry wieczór – powiedział, splatając dłonie za plecami i obracając w palcach różdżkę, na usta przywołując wstrzemięźliwy, uprzejmy uśmiech. – Forsythia Crabbe, jak mniemam? – zagaił, a jego palce nieco zwolniły obracanie hikorowego drewna za plecami, co pozostawało poza wzrokiem czarownicy.
| Bonjour, turlam na wykrywanie ewentualnego kłamstwa w odpowiedzi Forsythii przy pomocy legilimencji (ST 51).
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Jak wiele może wnieść w życie człowieka słowo pisane? Było to pytanie, które dręczyło czarownicę od momentu pierwszego listu, jaki wylądował na jej parapecie wraz z postawnym ptaszyskiem szanownego nieznajomego. Towarzyszyło jej gdy paliła ostatnią korespondencję. Towarzyszyło jej również wtedy gdy stawiła się na umówione spotkanie, a potem… zapadła ciemność.
Gdzie latają niebieskie brzękotki? Czy ich skrzydełka w odróżnieniu od pomarańczowych snuły smutną pieśń płaczu? Czy lgnęły do chłodu i mrozu? W krainie snów z pewnością istniały i przykrywały trzepotem błękitnych skrzydełek wizję koszmarów. Ten wyjątkowy raz gdy nie zastała jej pustka, nie zastał jej również koszmar, a zaledwie melancholijnie sunący obraz wzlatujących ciem. Pozostał z nią do czasu, aż mogła unieść powieki i usilnie próbowała jeszcze dostrzec te zagubione stworzenia lgnące do chłodu, lecz miast nich najpierw dostrzegła rozmyty kobalt płaszcza, by już chwilę potem przenieść spojrzenie do góry. Gdzie była? Kim byli ci ludzie? Co się właściwie wydarzyło? Pytania mieszały się w jej głowie, przecinane ostrzami zwątpienia, a pozycja pełna dyskomfortu zdążyła podrażnić nerwy niepokojem. Poruszyła bezwiednie nadgarstkami, a potem kostkami, lecz usłyszała zaledwie tarcie skóry trzewika o drewno krzesła, odruchowo chcąc się wyswobodzić. Wszystkie ruchy były jednak tak powolne, tak zaspane, niemal porównywalne do przebudzonego, małego niedźwiadka w zimie. Serce zadrżało, a powitanie ulotniło się gdzieś w eterze, bo czy było zaledwie myślą, czy faktycznym dźwiękiem? Wieczór? Był już wieczór? Ciemne oczy wylądowały na twarzy przed nią, majacząc znanym wizerunkiem. Jednym z dwóch, które figurowały w jej liście podejrzeń. Czy nie miała się z nim spotkać? Z szanownym i dobrodusznym panem A.? Tyle pytań chciało przecisnąć się przez usta, a jednak ciało wydawało się wciąż zaspane i nieposłuszne. Podążyła za uśmiechem, słysząc własne imię i nazwisko, na co kiwnęła głową, a usta zadrżały delikatnie, chcąc wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. – Tak, to ja... – przyznała wreszcie, przenosząc zmącone drzemką spojrzenie na pozostałych mężczyzn. Kolejny, którego wizerunek dostrzegała na ulicach. Skamander. Dziesięć tysięcy galeonów za dwie głowy - Skamander i Farley - które właśnie na nią spoglądały. A trzecia? Może mniej znana, lecz przecież byli to ludzie, którym chciała pomóc. Którym chciała dać cokolwiek, z czego oni mogliby zrobić użytek, gdy ona sama nie byłaby w stanie. Niebezpieczni przeciwnicy rządu, który pogrążał kochaną Anglię w chaosie.
Westchnęła ciężko, poddając się całkowicie w próbach wygodniejszego ułożenia nóg i rąk, to nie miało sensu. W głowie roiły się kolejne pytanie – dlaczego? Po co? Czy wyglądam, jakbym miała zrobić komuś krzywdę? Wędrowała z jednej twarzy na kolejną, aż wreszcie zatrzymała się na tej przed sobą. Alexander, czyli to on? To ten A.? Czemu pan mi nie ufa? Jednak podświadomy głos wydawał się odpowiadać za nią, przecież była, kim była, a takim jak ona nie można było w pełni zaufać. I świadomość tego bolała. Nie była w pozycji do zadawania pytań, ani do negocjacji, więc w ciszy czekała. Tak było trzeba, rozumiała to. Sama najpewniej postąpiłaby podobnie na miejscu pana A., o ile… był to rzeczywiście on. Wszak gdzie ta koniczynka w butonierce?
| nie kłamię
Gdzie latają niebieskie brzękotki? Czy ich skrzydełka w odróżnieniu od pomarańczowych snuły smutną pieśń płaczu? Czy lgnęły do chłodu i mrozu? W krainie snów z pewnością istniały i przykrywały trzepotem błękitnych skrzydełek wizję koszmarów. Ten wyjątkowy raz gdy nie zastała jej pustka, nie zastał jej również koszmar, a zaledwie melancholijnie sunący obraz wzlatujących ciem. Pozostał z nią do czasu, aż mogła unieść powieki i usilnie próbowała jeszcze dostrzec te zagubione stworzenia lgnące do chłodu, lecz miast nich najpierw dostrzegła rozmyty kobalt płaszcza, by już chwilę potem przenieść spojrzenie do góry. Gdzie była? Kim byli ci ludzie? Co się właściwie wydarzyło? Pytania mieszały się w jej głowie, przecinane ostrzami zwątpienia, a pozycja pełna dyskomfortu zdążyła podrażnić nerwy niepokojem. Poruszyła bezwiednie nadgarstkami, a potem kostkami, lecz usłyszała zaledwie tarcie skóry trzewika o drewno krzesła, odruchowo chcąc się wyswobodzić. Wszystkie ruchy były jednak tak powolne, tak zaspane, niemal porównywalne do przebudzonego, małego niedźwiadka w zimie. Serce zadrżało, a powitanie ulotniło się gdzieś w eterze, bo czy było zaledwie myślą, czy faktycznym dźwiękiem? Wieczór? Był już wieczór? Ciemne oczy wylądowały na twarzy przed nią, majacząc znanym wizerunkiem. Jednym z dwóch, które figurowały w jej liście podejrzeń. Czy nie miała się z nim spotkać? Z szanownym i dobrodusznym panem A.? Tyle pytań chciało przecisnąć się przez usta, a jednak ciało wydawało się wciąż zaspane i nieposłuszne. Podążyła za uśmiechem, słysząc własne imię i nazwisko, na co kiwnęła głową, a usta zadrżały delikatnie, chcąc wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. – Tak, to ja... – przyznała wreszcie, przenosząc zmącone drzemką spojrzenie na pozostałych mężczyzn. Kolejny, którego wizerunek dostrzegała na ulicach. Skamander. Dziesięć tysięcy galeonów za dwie głowy - Skamander i Farley - które właśnie na nią spoglądały. A trzecia? Może mniej znana, lecz przecież byli to ludzie, którym chciała pomóc. Którym chciała dać cokolwiek, z czego oni mogliby zrobić użytek, gdy ona sama nie byłaby w stanie. Niebezpieczni przeciwnicy rządu, który pogrążał kochaną Anglię w chaosie.
Westchnęła ciężko, poddając się całkowicie w próbach wygodniejszego ułożenia nóg i rąk, to nie miało sensu. W głowie roiły się kolejne pytanie – dlaczego? Po co? Czy wyglądam, jakbym miała zrobić komuś krzywdę? Wędrowała z jednej twarzy na kolejną, aż wreszcie zatrzymała się na tej przed sobą. Alexander, czyli to on? To ten A.? Czemu pan mi nie ufa? Jednak podświadomy głos wydawał się odpowiadać za nią, przecież była, kim była, a takim jak ona nie można było w pełni zaufać. I świadomość tego bolała. Nie była w pozycji do zadawania pytań, ani do negocjacji, więc w ciszy czekała. Tak było trzeba, rozumiała to. Sama najpewniej postąpiłaby podobnie na miejscu pana A., o ile… był to rzeczywiście on. Wszak gdzie ta koniczynka w butonierce?
| nie kłamię
Nieufność była aktualnie wyjątkowo skutecznym środkiem zapobiegawczym problem. I tę stosował w nadmiarze bardzo często, nawet jeszcze przed... wojną. Chociaż ta, toczyła się od dawna. Absurdalne było wręcz to, że zło, z którym poprzysiągł walczyć, dziś kreowało się na "dobro". Przynajmniej, jeśli prawo czarodziejskie można było kategoryzować w podobnych granicach pojmowania. Gorycz wsiąkała na języku na myśl, że tak wielu - nie biorąc pod uwagę samego strachu, tak łatwo uwierzyło we wszystkie wpychane im kłamstwa. Tylko czy miał prawo oceniać? Cóż, robił to codziennie. Prawdopodobnie, bez tego zginąłby w pierwszej potyczce, jaka mu się trafiła po powrocie z więzienia.
To jednak nie podobna myśl wierciła mu w głowie dziurę. Umysł zajmowała kobieta i bynajmniej bez jakiegokolwiek kontekstu emocjonalnego. Forsythia Crabbe. Samo nazwisko nie napawało optymizmem, a po relacji, jaką usłyszał podczas spotkania, ciężko było uwierzyć w jej dobre intencje. Niezależnie od prawdy, jaka była, byłby skończonym ignorantem, pozwalając na przyjęcie wszystkich otrzymanych wiadomości za pewnik. I właśnie dlatego tak on, Alexander i Cedrik, mieli zapewnić coś więcej niż "wiarę" w prawdziwość zdobytych informacji.
Jeszcze zanim czarownica znalazła się w przygotowanej lokacji, zadbał wraz z towarzyszami o dodatkowe zabezpieczenia. Do samego przesłuchiwania był przyzwyczajony. Potrafił niemal bezbłędnie odczytać rzeczywiste manipulacje rozmówców i próby okłamania. A pochwycona, nie miała możliwości zażyć czegoś, co byłoby w stanie go oszukać. Ale w nawyk już wchodziła także inkantacja, która rzeczywiście weryfikowała widzialną dla oka prawdę - Veritas Claro - pokazując rzeczywistość taką, jaka była. Dawało mu też wgląd we właściwą formę ich lokalizacji, ale uwagę skupiał na siedzącej już na krześle kobiecie, która przyciągała uwagę nie tylko na przyczynę "spotkania".
Zakaszlał zaraz potem, gdy rozbrzmiałą cicha werbalizacja mocy, ale nieprzyjemne kichnięcie - skutek brzydkiego przeziębienia, które męczyło go od czasów ostatniej walki - na szczęście nie zakłóciło jego działania. Nie bez powodu jednak usta i zaczerwieniony od kataru nos zakrył chustą, wycierając przy okazji cieknący z nosa śluz. Lekko łzawiące i przekrwione ze zmęczenia oczy, śledziły jednak ciemnowłosą czarownicę czujnie, nie dając szansy na ewentualne oszustwo. Porozumiewawczo zerknął na równie zakatarzonego Cedrika. Dzielili ból przeziębienia, które zgodnie z uzdrowicielskim słowem, miało minąć po tygodniu. Oby.
Pierwsze pytanie i odpowiedź, nie wymagały większej refleksji. Rozszerzone źrenice porwanej, w mieszance emocji lustrowało zebranych, szukając prawdopodobnie przyczyny zaistniałej sytuacji - Dopóki będziesz odpowiadać na nasze pytania szczerze i prawdziwie, będziemy uprzejmi - w odróżnieniu od Farleya, nie uśmiechał się, opierając się na chłodnej tonacji głosu. Zdecydował się już na wstępie określić warunki ich rozmowy, nie oferując możliwości na jakikolwiek sprzeciw. Była kobietą, tak i ów fakt przekładał się na specyficzną kulturę zachowania. Przynajmniej do czasu. Była też potencjalnym zdrajcą. Wrogiem. A dla takich nie miał prawa mieć litości. Zbyt wiele kosztowały ich popełnione do tej pory błędy i z pełna odpowiedzialnością przyjmował na siebie konsekwencje podjętej decyzji.
To jednak nie podobna myśl wierciła mu w głowie dziurę. Umysł zajmowała kobieta i bynajmniej bez jakiegokolwiek kontekstu emocjonalnego. Forsythia Crabbe. Samo nazwisko nie napawało optymizmem, a po relacji, jaką usłyszał podczas spotkania, ciężko było uwierzyć w jej dobre intencje. Niezależnie od prawdy, jaka była, byłby skończonym ignorantem, pozwalając na przyjęcie wszystkich otrzymanych wiadomości za pewnik. I właśnie dlatego tak on, Alexander i Cedrik, mieli zapewnić coś więcej niż "wiarę" w prawdziwość zdobytych informacji.
Jeszcze zanim czarownica znalazła się w przygotowanej lokacji, zadbał wraz z towarzyszami o dodatkowe zabezpieczenia. Do samego przesłuchiwania był przyzwyczajony. Potrafił niemal bezbłędnie odczytać rzeczywiste manipulacje rozmówców i próby okłamania. A pochwycona, nie miała możliwości zażyć czegoś, co byłoby w stanie go oszukać. Ale w nawyk już wchodziła także inkantacja, która rzeczywiście weryfikowała widzialną dla oka prawdę - Veritas Claro - pokazując rzeczywistość taką, jaka była. Dawało mu też wgląd we właściwą formę ich lokalizacji, ale uwagę skupiał na siedzącej już na krześle kobiecie, która przyciągała uwagę nie tylko na przyczynę "spotkania".
Zakaszlał zaraz potem, gdy rozbrzmiałą cicha werbalizacja mocy, ale nieprzyjemne kichnięcie - skutek brzydkiego przeziębienia, które męczyło go od czasów ostatniej walki - na szczęście nie zakłóciło jego działania. Nie bez powodu jednak usta i zaczerwieniony od kataru nos zakrył chustą, wycierając przy okazji cieknący z nosa śluz. Lekko łzawiące i przekrwione ze zmęczenia oczy, śledziły jednak ciemnowłosą czarownicę czujnie, nie dając szansy na ewentualne oszustwo. Porozumiewawczo zerknął na równie zakatarzonego Cedrika. Dzielili ból przeziębienia, które zgodnie z uzdrowicielskim słowem, miało minąć po tygodniu. Oby.
Pierwsze pytanie i odpowiedź, nie wymagały większej refleksji. Rozszerzone źrenice porwanej, w mieszance emocji lustrowało zebranych, szukając prawdopodobnie przyczyny zaistniałej sytuacji - Dopóki będziesz odpowiadać na nasze pytania szczerze i prawdziwie, będziemy uprzejmi - w odróżnieniu od Farleya, nie uśmiechał się, opierając się na chłodnej tonacji głosu. Zdecydował się już na wstępie określić warunki ich rozmowy, nie oferując możliwości na jakikolwiek sprzeciw. Była kobietą, tak i ów fakt przekładał się na specyficzną kulturę zachowania. Przynajmniej do czasu. Była też potencjalnym zdrajcą. Wrogiem. A dla takich nie miał prawa mieć litości. Zbyt wiele kosztowały ich popełnione do tej pory błędy i z pełna odpowiedzialnością przyjmował na siebie konsekwencje podjętej decyzji.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Z wczorajszego spotkania w Akacjowej Ostoi, w Irlandii, powróciłem do Oazy z zapasem ziół od Vincenta i porcją tłustej zupy, co miało rzekomo w ciągu kilku najbliższych dni wyleczyć mnie z paskudnego przeziębienia, jakiego nabawiłem się przed tygodniem. Było już nieco lepiej, lecz wciąż nie czułem się i nie wyglądałem za dobrze - nadal trzymała się mnie gorączka, silny ból głowy i jeszcze silniejszy katar. Niekiedy kichnięcia utrudniały czarowanie, co okazało się wyjątkowo upierdliwie, gdy nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek - druga połowa listopada obfitowała w obowiązki, kolejne zobowiązania, przygotowania do wyprawy, w którą wmanewrował mnie Anthony Skamander. Obawiałem się jej, niezaprzeczalnie, stawienie czoła śmierciotulom w tym stanie równało się właściwie pewnej śmierci - dlatego piłem wszystko co podsuwali mi uzdrowiciele i Vincent.
Kładłem się spać z nadzieją, że ból głowy zelżeje choć trochę, nazajutrz miałem spotkać się z kuzynem Anthony'ego i Alexandrem, by wcielić w życie jego plan co do przesłuchania autorki listów do Macmillana, której życiorys został szczegółowo omówiony podczas minionego spotkania Zakonu Feniksa - chociaż chyba nikt z nas nie mógł mieć pewności co z tego było faktem, a co wymysłem albo plotką.
Na umówionym miejscu pojawiłem się punktualnie, przygotowany; wciąż z bólem głowy i czerwonym od kataru nosem, dlatego starałem się nie odzywać za dużo. Do planu Farleya podchodziłem sceptycznie, kilkukrotnie sprawdzałem, czy w umówionym miejscu nie pojawił się ktoś więcej, niż - jak się okazało - ciemnowłosa czarownica, mająca być rzekomo Forsythią Crabbe, było jednak pusto. Co wcale nie oznaczało, że moje wątpliwości co do tej czarownicy się rozwiały - do tego droga była daleka. Pierwszy wyciągnąłem rękę, aby zabrać jej różdżkę i wsunąć do kieszeni własnej szaty.
Zaklęcie Alexandra okazało się zaskakująco użyteczne. Nie sądziłem nawet, że coś podobnego jest możliwe. Wprowadzenie kogoś w stan śpiączki, jak powiedział, mogło okazać się skuteczniejsze niż choćby Petryficus Totalus, które można było przełamać, jeśli miało się w sobie ostatecznie dużo siły - uśpienie zarówno ciała jak i umysłu wykluczało podobną możliwość. Dzięki temu panna Crabbe wylądowała w piwnicy Kurnika, spętana i unieruchomiona, co nie wzbudzało we mnie żadnego poczucia winy, czy skrępowania - to była konieczność. Środek ostrożności. Pomogłem Alexandrowi przywiązać ją do krzesła i stanąłem kilka kroków dalej, splótłszy ręce na piersi, w palcach ściskając różdżkę; skupiłem na jej twarzy - skądinąd bardzo ładnej - badawcze spojrzenie, samemu starając się nie zdradzać żadnych emocji. Ciszę przerwało kolejne moje kichnięcie, spojrzałem wtedy na Samuela, któremu doskwierały podobne objawy - dwóch zakatarzonych aurorów z nosami jak Rudolf Czerwononosy, z pewnością oboje wyglądaliśmy jak profesjonaliści i groźni porywacze.
- Z kim miałaś się spotkać? - spytałem od razu, szybko, nie czekając aż Farley zacznie penetrować jej umysł - chciałem coś sprawdzić.
Kładłem się spać z nadzieją, że ból głowy zelżeje choć trochę, nazajutrz miałem spotkać się z kuzynem Anthony'ego i Alexandrem, by wcielić w życie jego plan co do przesłuchania autorki listów do Macmillana, której życiorys został szczegółowo omówiony podczas minionego spotkania Zakonu Feniksa - chociaż chyba nikt z nas nie mógł mieć pewności co z tego było faktem, a co wymysłem albo plotką.
Na umówionym miejscu pojawiłem się punktualnie, przygotowany; wciąż z bólem głowy i czerwonym od kataru nosem, dlatego starałem się nie odzywać za dużo. Do planu Farleya podchodziłem sceptycznie, kilkukrotnie sprawdzałem, czy w umówionym miejscu nie pojawił się ktoś więcej, niż - jak się okazało - ciemnowłosa czarownica, mająca być rzekomo Forsythią Crabbe, było jednak pusto. Co wcale nie oznaczało, że moje wątpliwości co do tej czarownicy się rozwiały - do tego droga była daleka. Pierwszy wyciągnąłem rękę, aby zabrać jej różdżkę i wsunąć do kieszeni własnej szaty.
Zaklęcie Alexandra okazało się zaskakująco użyteczne. Nie sądziłem nawet, że coś podobnego jest możliwe. Wprowadzenie kogoś w stan śpiączki, jak powiedział, mogło okazać się skuteczniejsze niż choćby Petryficus Totalus, które można było przełamać, jeśli miało się w sobie ostatecznie dużo siły - uśpienie zarówno ciała jak i umysłu wykluczało podobną możliwość. Dzięki temu panna Crabbe wylądowała w piwnicy Kurnika, spętana i unieruchomiona, co nie wzbudzało we mnie żadnego poczucia winy, czy skrępowania - to była konieczność. Środek ostrożności. Pomogłem Alexandrowi przywiązać ją do krzesła i stanąłem kilka kroków dalej, splótłszy ręce na piersi, w palcach ściskając różdżkę; skupiłem na jej twarzy - skądinąd bardzo ładnej - badawcze spojrzenie, samemu starając się nie zdradzać żadnych emocji. Ciszę przerwało kolejne moje kichnięcie, spojrzałem wtedy na Samuela, któremu doskwierały podobne objawy - dwóch zakatarzonych aurorów z nosami jak Rudolf Czerwononosy, z pewnością oboje wyglądaliśmy jak profesjonaliści i groźni porywacze.
- Z kim miałaś się spotkać? - spytałem od razu, szybko, nie czekając aż Farley zacznie penetrować jej umysł - chciałem coś sprawdzić.
becomes law
resistance
becomes duty
Była całkowicie zaspana i zdezorientowana: w innych okolicznościach nie byłby to widok, który w pierwszym odruchu nakłaniałby obserwatora do wzmożonej czujności. Było w ludziach tuż po przebudzeniu coś, co stanowiło niezakłamany obraz ich osoby, takie okruchy prawdy o tym, kim byli, co w sobie nosili. U niektórych mogły być to ostatnie przejawy ludzkiej natury, kiedy jeszcze świadomość potwora nie przejmowała kontroli nad ich zachowaniem.
Alexander uważnie obserwował kobietę, z różdżką w dłoniach starając się przejrzeć przez jej słowa dokładniej, niż byłby w stanie oczyma. Wiedział jednak, że jego próba najprawdopodobniej była nieudana: wychwycenie kłamstwa w ten sposób może i nie było trudne w dziedzinie legilimencji, lecz wciąż wymagało w pewien sposób dostrojenia się do danej osoby, wbicia w jej rytm i emocje. Nie zamierzał jednak zaprzestać swych wysiłków, byłoby to wielce niepodobne do Alexandra tak poddawać się przy pierwszych niedogodnościach. Miał ograniczenia, lecz o to przecież też chodziło: aby je niwelować.
Dwóch prychających aurorów za plecami może i nie tworzyło najdogodniejszych warunków do skupienia się, jednakże zrzucanie winy na kichnięcie byłoby niezwykle nieprofesjonalne. Farley potrzebował się skupić pomimo braku idealnych po temu warunków.
Jego uśmiech zniknął, pozostawiając po sobie jedynie uprzejmy, właściwie to pogodny i spokojny wyraz twarzy. Widział, jak panna Crabbe lustruje jego sylwetkę, jak spogląda następnie na Samuela, a później na Cedrika. Nie wątpił, że obliczyła już wartość tego zgromadzenia, już na pergaminie brzmiała bowiem jako osoba bystra i przenikliwa, połączenie tak oczywistych faktów nie musiało więc stwarzać jej problemów, zwłaszcza po błysku emocji przechodzących przez jej oczy. Kiwnął krótko głową na krótkie wyłożenie warunków przez Samuela, milczał również kiedy Cedric zadawał swoje pytanie. Miał wrażenie, że wiedział o co mu chodziło, lecz na ile skuteczne będzie to pytanie miało okazać się dopiero przy odpowiedzi. Stał więc dalej na swoim miejscu, w palcach wciąż trzymając różdżkę i wyszukując pierwszych oznak kłamstwa w słowach Forsythii.
| Rzucam na wykrywanie kłamstwa przy pomocy legilimencji (ST 51) i idziemy do szafki
Alexander uważnie obserwował kobietę, z różdżką w dłoniach starając się przejrzeć przez jej słowa dokładniej, niż byłby w stanie oczyma. Wiedział jednak, że jego próba najprawdopodobniej była nieudana: wychwycenie kłamstwa w ten sposób może i nie było trudne w dziedzinie legilimencji, lecz wciąż wymagało w pewien sposób dostrojenia się do danej osoby, wbicia w jej rytm i emocje. Nie zamierzał jednak zaprzestać swych wysiłków, byłoby to wielce niepodobne do Alexandra tak poddawać się przy pierwszych niedogodnościach. Miał ograniczenia, lecz o to przecież też chodziło: aby je niwelować.
Dwóch prychających aurorów za plecami może i nie tworzyło najdogodniejszych warunków do skupienia się, jednakże zrzucanie winy na kichnięcie byłoby niezwykle nieprofesjonalne. Farley potrzebował się skupić pomimo braku idealnych po temu warunków.
Jego uśmiech zniknął, pozostawiając po sobie jedynie uprzejmy, właściwie to pogodny i spokojny wyraz twarzy. Widział, jak panna Crabbe lustruje jego sylwetkę, jak spogląda następnie na Samuela, a później na Cedrika. Nie wątpił, że obliczyła już wartość tego zgromadzenia, już na pergaminie brzmiała bowiem jako osoba bystra i przenikliwa, połączenie tak oczywistych faktów nie musiało więc stwarzać jej problemów, zwłaszcza po błysku emocji przechodzących przez jej oczy. Kiwnął krótko głową na krótkie wyłożenie warunków przez Samuela, milczał również kiedy Cedric zadawał swoje pytanie. Miał wrażenie, że wiedział o co mu chodziło, lecz na ile skuteczne będzie to pytanie miało okazać się dopiero przy odpowiedzi. Stał więc dalej na swoim miejscu, w palcach wciąż trzymając różdżkę i wyszukując pierwszych oznak kłamstwa w słowach Forsythii.
| Rzucam na wykrywanie kłamstwa przy pomocy legilimencji (ST 51) i idziemy do szafki
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Piwnica
Szybka odpowiedź