Kuchnia II
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Niewielki kącik kuchenny. Mimo innych kolorów i braku funduszy na remont, Frances starała się aby kuchnia jako-tako pasowała do reszty mieszkanka. I tu jest pełno roślin, a centrum kuchni jest spory, drewniany stół który blondynka okleiła kolorową okleiną, aby ukryć porysowany blat. Wszystko zdaje się mieć swoje miejsce, nawet kilka książek walających się po jednej z półek. Kuchnia to jedno z ulubionych miejsc Frances w mieszkanku. Blondynka uwielbia siedzieć z herbatą przy stole bądź na blacie, opierając się o okienną ramę.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Nie, nie dopuszczę go do użytku. Jednak zaufanym osobom bądź tym, wspierającym moje badania mogłabym udostępnić fiolkę czy dwie… - Uroczy uśmiech pojawił się na buzi młodej alchemiczki. Ingrediencje, zwłaszcza w niepewnych czasach, były kosztowne a podczas swoich badań zużywała ich sporo. Wszelkie formy pomocy bądź oznaki, że mogła danej osobie ufać w dotrzymaniu tajemnicy z pewnością były w stanie sprawić, ze Frances mogłaby podzielić się swoimi odkryciami, samej będąc ciekawą faktycznego, praktycznego zastosowania stworzonych przez nią specyfików.
Panna Burroughs delikatnie kiwnęła głową.
- Obecnie szukam nowego mieszkania gdyż nie czuję się… dobrze w dokach. - Grzecznie odpowiedziała na pytanie, nie widząc w tym nic nadzwyczajnego. Musiała jakoś sobie radzić, nie posiadając żadnego, innego wyjścia. Dopiero teraz jednak powoli zaczynała czuć się na siłach, by wyprowadzić się z rodzinnej części Londynu.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z ust eterycznej blondynki. Wiedziała, że mężczyzna nie będzie pamiętał później ani słowa, jakie mu przekazała co pozwalało jej się trochę bardziej otworzyć. W końcu, za ledwie kilka do kilkunastu minut, te wydarzenia wymarzą się z jego umysłu.
- Jestem niemal pewna, że moja rodzina wolałaby, abym była martwa. Widzi pan, mnie interesuje nauka oraz pięcie się po szczeblach kariery, oni wolą tkwić w portowym błocie i zrzucać problemy na moje barki. Jak pan mówił, najlepiej na zdjęciach. - Frances wzruszyła ramionami, posyłając mężczyźnie nieodgadnione spojrzenie. Czuła się opuszczona, nierozumiana i zapomniana przez tych, którzy powinni być jej najbliżsi. Jednocześnie będąc niemal pewną, że nawet nie zauważą gdy wyprowadzi się z portu. Tak jak nie zauważyliby, gdyby nagle jej brakło.
- To faktycznie brzmi jak piękne otoczenie, niestety nie miałam okazji zwiedzić wielu miejsc w naszym kraju. - Ciepły uśmiech zagościł na buzi Frances, nie chcącej męczyć przypadkowego testra dłuższymi pytaniami. Była ciekawa, jak wyglądał świat zawsze jednak brakowało jej czegoś, aby tę ciekawość zaspokoić - pieniędzy, braku zobowiązań, czasu… Lista bywała długa.
- Taka postawa również jest godna podziwu. - Tym razem jej przyszło komplementować podejście Francisa. Posiadała świadomość, że prowadzenie własnej działalności wiązało się z wielką odpowiedzialnością oraz jeszcze większą ilością obowiązków.
Szaroniebieskie spojrzenie zdawało się nie odrywać od twarzy mężczyzny, co chwilę upewniając się, że wszystko na pewno jest w porządku oraz próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów oraz detali, które winna później zanotować.
- O tym porozmawiamy, gdy powróci panu możliwość zapisu wspomnień. - Odpowiedziała, posyłając mu delikatny uśmiech. Była niemal pewna, że uda im się dojść do takiego porozumienia, z którego oboje będą zadowoleni. I już chciała coś dodać, gdy kolejne słowa padły z jego ust, wzbudzając czujność jasnowłosego dziewczęcia. Szaroniebieskie spojrzenie powiodło po otoczeniu, szukając najszybszej drogi do jej domu.
- Tak, tak oczywiście. - Odpowiedziała na pytanie, kierując ich kroki w odpowiednim kierunku, mając nadzieję, że uda im się bezpiecznie przedostać do niewielkiej kamienicy. Ach, wiedziała, że spacer nie będzie dobrym pomysłem! Pozwoliła sobie jednak by przystać na prośbę gościa. Teraz pozostawało zapamiętać, by nigdy więcej tak nie robić.
- Proszę mi dokładnie powiedzieć, co pan czuje. - Poprosiła zaciskając mocniej szczupłe palce na ramieniu mężczyzny, mając nadzieję, że to pomoże im dojść do jej mieszkania… oraz, że otrzyma szczegółową odpowiedź dotyczącą stanu mężczyzny, która pozwoliłaby jej dokładnie określić zakres skutków ubocznych. A te z pewnością były powiązane z eliksirem, tego panna Burroughs była pewna, wszak przez ostatnie kilkanaście minut mężczyzna spędził w jej towarzystwie i jedynym, co spożył była przyrządzona przez nią mikstura.
- Jakby było gorzej, proszę mówić. - Dodała, przenosząc spojrzenie z jego twarzy ponownie na portowe uliczki. Skręcała tak, by obrać jak najkrótszą drogę, mając nadzieję, że już zaraz, już za chwilę zauważy doskonale znane otoczenie…
Panna Burroughs delikatnie kiwnęła głową.
- Obecnie szukam nowego mieszkania gdyż nie czuję się… dobrze w dokach. - Grzecznie odpowiedziała na pytanie, nie widząc w tym nic nadzwyczajnego. Musiała jakoś sobie radzić, nie posiadając żadnego, innego wyjścia. Dopiero teraz jednak powoli zaczynała czuć się na siłach, by wyprowadzić się z rodzinnej części Londynu.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z ust eterycznej blondynki. Wiedziała, że mężczyzna nie będzie pamiętał później ani słowa, jakie mu przekazała co pozwalało jej się trochę bardziej otworzyć. W końcu, za ledwie kilka do kilkunastu minut, te wydarzenia wymarzą się z jego umysłu.
- Jestem niemal pewna, że moja rodzina wolałaby, abym była martwa. Widzi pan, mnie interesuje nauka oraz pięcie się po szczeblach kariery, oni wolą tkwić w portowym błocie i zrzucać problemy na moje barki. Jak pan mówił, najlepiej na zdjęciach. - Frances wzruszyła ramionami, posyłając mężczyźnie nieodgadnione spojrzenie. Czuła się opuszczona, nierozumiana i zapomniana przez tych, którzy powinni być jej najbliżsi. Jednocześnie będąc niemal pewną, że nawet nie zauważą gdy wyprowadzi się z portu. Tak jak nie zauważyliby, gdyby nagle jej brakło.
- To faktycznie brzmi jak piękne otoczenie, niestety nie miałam okazji zwiedzić wielu miejsc w naszym kraju. - Ciepły uśmiech zagościł na buzi Frances, nie chcącej męczyć przypadkowego testra dłuższymi pytaniami. Była ciekawa, jak wyglądał świat zawsze jednak brakowało jej czegoś, aby tę ciekawość zaspokoić - pieniędzy, braku zobowiązań, czasu… Lista bywała długa.
- Taka postawa również jest godna podziwu. - Tym razem jej przyszło komplementować podejście Francisa. Posiadała świadomość, że prowadzenie własnej działalności wiązało się z wielką odpowiedzialnością oraz jeszcze większą ilością obowiązków.
Szaroniebieskie spojrzenie zdawało się nie odrywać od twarzy mężczyzny, co chwilę upewniając się, że wszystko na pewno jest w porządku oraz próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów oraz detali, które winna później zanotować.
- O tym porozmawiamy, gdy powróci panu możliwość zapisu wspomnień. - Odpowiedziała, posyłając mu delikatny uśmiech. Była niemal pewna, że uda im się dojść do takiego porozumienia, z którego oboje będą zadowoleni. I już chciała coś dodać, gdy kolejne słowa padły z jego ust, wzbudzając czujność jasnowłosego dziewczęcia. Szaroniebieskie spojrzenie powiodło po otoczeniu, szukając najszybszej drogi do jej domu.
- Tak, tak oczywiście. - Odpowiedziała na pytanie, kierując ich kroki w odpowiednim kierunku, mając nadzieję, że uda im się bezpiecznie przedostać do niewielkiej kamienicy. Ach, wiedziała, że spacer nie będzie dobrym pomysłem! Pozwoliła sobie jednak by przystać na prośbę gościa. Teraz pozostawało zapamiętać, by nigdy więcej tak nie robić.
- Proszę mi dokładnie powiedzieć, co pan czuje. - Poprosiła zaciskając mocniej szczupłe palce na ramieniu mężczyzny, mając nadzieję, że to pomoże im dojść do jej mieszkania… oraz, że otrzyma szczegółową odpowiedź dotyczącą stanu mężczyzny, która pozwoliłaby jej dokładnie określić zakres skutków ubocznych. A te z pewnością były powiązane z eliksirem, tego panna Burroughs była pewna, wszak przez ostatnie kilkanaście minut mężczyzna spędził w jej towarzystwie i jedynym, co spożył była przyrządzona przez nią mikstura.
- Jakby było gorzej, proszę mówić. - Dodała, przenosząc spojrzenie z jego twarzy ponownie na portowe uliczki. Skręcała tak, by obrać jak najkrótszą drogę, mając nadzieję, że już zaraz, już za chwilę zauważy doskonale znane otoczenie…
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Och. No i proszę. Specyfik, o którym prawie nikt nie wie i to funkcjonujący w tzw. drugim obiegu. Składa się pysznie, a mój apetyt rośnie w miarę jedzenia. A raczej, karmienia tymi strzępkami informacji, które składam sobie w jasne i korzystne dla siebie płótno.
-Gdybym rzekł, że jestem zainteresowany... czy mógłbym liczyć na panienkę? - pytam, odrzucając już wszystkie pozory. Frances nie jest głupia i na pewno ogarnia, że moje podchody nie są tylko i wyłącznie grzecznościowe. Każdy sobie rzepkę skrobie, jak to mówią, żaden ze mnie wyjątek.
-Tak, tak, to zrozumiałe. Choć ładnie się tu panienka urządziła - zauważam, popatrując na kolorową kuchnię. Gdyby nie widok z okna w życiu bym nie powiedział, że to dzielnica portowych szczury, ulicznic i wytatuowanych marynarzy. Wyziera ze mnie pozerstwo pierwsza klasa, ale cóż poradzić? Przynajmniej staram się z tym walczyć. Tak, jak panienka Burroughs zresztą, choć mi się wydaje, że sięgnąć klasę wyżej jest łatwiej, niż trochę się schylić. Z mojej strony koszty to ciężka praca oraz wyrzeczenia, z jej: jedynie praca. I to może wcale nie aż tak ciężka.
Komuś, kto się z nią zaznajomił tyranie przychodzi łatwiej, niż komuś, kto całe życie pierdział w stołek i dopiero potem pojmuje, że można inaczej.
-Przykro mi panienko - kurwa, aż nie wiem co powiedzieć. Bo nie zapewnię, że wcale tak nie jest, gówno nadal wiem na ten temat, to nie moja awantura - niestety, to, czego chcą dla nas rodzice bardzo często nie pokrywa się z tym, czego chcemy my. Mają dobre intencje, ale nimi brukuje się piekło - stwierdzam, prychając cicho. Też to znam, też tego doświadczam, choć, powtarzam się, w odwróconej wersji. Mnie ciągnie do rynsztoka. Może po prostu się zamienimy?
-Koniecznie proszę nadrobić. Robi się cieplej, a to idealny czas na plażowanie. Jeśli będzie mieć panienka szczęście, może nawet ujrzy panienka syreny - dodaję, bo wszak i z tego słynie nasza wyspa. Maj, czerwiec, jeszcze wrzesień, to najlepszy czas na przyrodnicze obserwacje, później moje drogie skarby robią się nieśmiałe. Albo raczej: unikają wakacyjnego zgiełku i bachorów, przejmują we władanie pełne morze, królują daleko od brzegu, od czasu do czasu błyskają jednak srebrną łuską. Chyba, że się wie, gdzie ich szukać, jak je zabawić, czym skusić. Ale przecież wszystkich swoich sekretów zdradzić nie mogę.
-To raczej niezdyscyplinowanie, panno Burroughs. Nie sądzę, by było warte choć słowa pochwały - stwierdzam, machnąwszy ręką. Wenus pokrętnie uczy mnie odpowiedzialności, bo czuję, że jak ja coś zjebię, to x osób czeka chudy miesiąc, lecz nadal to dla mnie dobra zabawa. Robię tak, by praca pracą się nie wydawała.
-Wow - mówię, ledwo już powłócząc nogami. Praktycznie ich nie czuję, widzę, jak je podnoszę, lecz kompletnie brakuje mi połączenia myśli z ciałem. Nie, żeby to było jakieś nowe doświadczenie, ale wśród obdrapanych kamienic i tylko z jednym ramieniem owiniętym dookoła mojego, to naprawdę nic nadzwyczajnego. Ziewam potężnie, nie dbając już nawet o przesłonięcie ust ręką, w głowie mnie łupie, chce mi się spać, poczucie kaca nie mija - mszę się poażyć - bełkoczę, a słysząc swoje własne słowa, marszczę brwi. Kurwa, co?
-Muę się poożyć - próbuję raz jeszcze i znowu rozlegają się jakieś chochliki. Szlag. Chyba to nic nie da, więc ciągnę ją za ramię, próbując niewerbalnie dać znak, że jak najprędzej trzeba nam wracać. Gapię się uparcie na płyty chodnikowe, żeby przypadkiem nie wyjebać się koncertowo i prócz pamięci nie potracić jeszcze zębów, a oto na moich oczach kamienne płyty rozszerzają mi się i topnieją pod nogami - so się dzieee? - pytam głupio, wskazując na chodnik. Dżizys, prawie jak na dobrym tripie, pomijając ten przeklęty ból głowy i niemożność artykulacji niektórych głosek.
-Gdybym rzekł, że jestem zainteresowany... czy mógłbym liczyć na panienkę? - pytam, odrzucając już wszystkie pozory. Frances nie jest głupia i na pewno ogarnia, że moje podchody nie są tylko i wyłącznie grzecznościowe. Każdy sobie rzepkę skrobie, jak to mówią, żaden ze mnie wyjątek.
-Tak, tak, to zrozumiałe. Choć ładnie się tu panienka urządziła - zauważam, popatrując na kolorową kuchnię. Gdyby nie widok z okna w życiu bym nie powiedział, że to dzielnica portowych szczury, ulicznic i wytatuowanych marynarzy. Wyziera ze mnie pozerstwo pierwsza klasa, ale cóż poradzić? Przynajmniej staram się z tym walczyć. Tak, jak panienka Burroughs zresztą, choć mi się wydaje, że sięgnąć klasę wyżej jest łatwiej, niż trochę się schylić. Z mojej strony koszty to ciężka praca oraz wyrzeczenia, z jej: jedynie praca. I to może wcale nie aż tak ciężka.
Komuś, kto się z nią zaznajomił tyranie przychodzi łatwiej, niż komuś, kto całe życie pierdział w stołek i dopiero potem pojmuje, że można inaczej.
-Przykro mi panienko - kurwa, aż nie wiem co powiedzieć. Bo nie zapewnię, że wcale tak nie jest, gówno nadal wiem na ten temat, to nie moja awantura - niestety, to, czego chcą dla nas rodzice bardzo często nie pokrywa się z tym, czego chcemy my. Mają dobre intencje, ale nimi brukuje się piekło - stwierdzam, prychając cicho. Też to znam, też tego doświadczam, choć, powtarzam się, w odwróconej wersji. Mnie ciągnie do rynsztoka. Może po prostu się zamienimy?
-Koniecznie proszę nadrobić. Robi się cieplej, a to idealny czas na plażowanie. Jeśli będzie mieć panienka szczęście, może nawet ujrzy panienka syreny - dodaję, bo wszak i z tego słynie nasza wyspa. Maj, czerwiec, jeszcze wrzesień, to najlepszy czas na przyrodnicze obserwacje, później moje drogie skarby robią się nieśmiałe. Albo raczej: unikają wakacyjnego zgiełku i bachorów, przejmują we władanie pełne morze, królują daleko od brzegu, od czasu do czasu błyskają jednak srebrną łuską. Chyba, że się wie, gdzie ich szukać, jak je zabawić, czym skusić. Ale przecież wszystkich swoich sekretów zdradzić nie mogę.
-To raczej niezdyscyplinowanie, panno Burroughs. Nie sądzę, by było warte choć słowa pochwały - stwierdzam, machnąwszy ręką. Wenus pokrętnie uczy mnie odpowiedzialności, bo czuję, że jak ja coś zjebię, to x osób czeka chudy miesiąc, lecz nadal to dla mnie dobra zabawa. Robię tak, by praca pracą się nie wydawała.
-Wow - mówię, ledwo już powłócząc nogami. Praktycznie ich nie czuję, widzę, jak je podnoszę, lecz kompletnie brakuje mi połączenia myśli z ciałem. Nie, żeby to było jakieś nowe doświadczenie, ale wśród obdrapanych kamienic i tylko z jednym ramieniem owiniętym dookoła mojego, to naprawdę nic nadzwyczajnego. Ziewam potężnie, nie dbając już nawet o przesłonięcie ust ręką, w głowie mnie łupie, chce mi się spać, poczucie kaca nie mija - mszę się poażyć - bełkoczę, a słysząc swoje własne słowa, marszczę brwi. Kurwa, co?
-Muę się poożyć - próbuję raz jeszcze i znowu rozlegają się jakieś chochliki. Szlag. Chyba to nic nie da, więc ciągnę ją za ramię, próbując niewerbalnie dać znak, że jak najprędzej trzeba nam wracać. Gapię się uparcie na płyty chodnikowe, żeby przypadkiem nie wyjebać się koncertowo i prócz pamięci nie potracić jeszcze zębów, a oto na moich oczach kamienne płyty rozszerzają mi się i topnieją pod nogami - so się dzieee? - pytam głupio, wskazując na chodnik. Dżizys, prawie jak na dobrym tripie, pomijając ten przeklęty ból głowy i niemożność artykulacji niektórych głosek.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Frances skinęła jedynie głową na pytanie. Francis Lestrange bądź co bądź był człowiekiem pochodzącym z arystokratycznej części społeczeństwa a co za tym idzie, posiadał odpowiednie… Fundusze, które mogły się jej przydać przy kolejnych specyfikach. Wydawał się również na tyle przyjemny, że zapewne nie miałby większego problemu aby, po użyciu eliksiru, wysłać jej list z krótkim opisem działania, który pozwoliłby jej w przyszłości popracować nad ulepszeniem przygotowanej receptury.
- Zapewne ma pan rację. - Odpowiedziała na słowa, będące odpowiedzią na jej wypowiedź dotyczącą rodziny. Nie byli w odpowiednim miejscu by drążyć temat, nawet jeśli mężczyzna nie będzie w stanie nic sobie przypomnieć z tej rozmowy. Frances doszła do wniosku, że powinna robić to częściej - aplikować niektórym eliksir sprawiający, że nie będą pamiętać rozmowy i wylewać to, co się w niej zbierało. W ten sposób mogłaby nadal nie przekraczać granicy zaufania oraz poufności, jednocześnie czując się lżej, tak jak w tym momencie. Tworząc ten eliksir nie sądziła, że przyjdzie z niego tyle dobrego…. A przynajmniej tak myślała w chwili, gdy towarzyszący jej mężczyzna czuł się dobrze, gdy już kilka chwil później sprawy się pokomplikowały. Wszystko na swoje konsekwencje, czyż nie? To właśnie uświadamiał jej Zachary, gdy poprosiła go o odpowiedzenie na kilka, anatomicznych pytań, by mieć podstawę do stworzenia tego eliksiru.
Gdy tylko Francis zaczął włóczyć nogami, eteryczna blondynka przysunęła się do jego boku, układając sobie jego rękę na ramieniu i delikatnie obejmując go dłonią. W tym momencie żałowała, że nigdy nie przyszło jej zadbać o swoją kondycję. Może wtedy poruszanie się z mężczyzną byłoby łatwiejsze? Tego nie przyjdzie jej się dowiedzieć.
Panna Burroughs uniosła z zaciekawieniem brew ku górze, gdy z ust mężczyzny wydobył się bełkot, jakże podobny do tego, którym nie raz posługiwał się wuj Boyle gdy przesadził z Ognistą. Potrzebowała chwili, aby zrozumieć sens słów, jakie wydobywały się z jego ust, w tym wypadku ciesząc się, że miała okazję wyćwiczyć się w tym podczas pracy w Parszywym.
- Nie może się pan teraz położyć, jeszcze chwilkę, już niedaleko. - Poprosiła wiedząc jednak, że może nic nie wskórać tymi prośbami. Na Merlina, że też musiała się zgodzić na ten przeklęty spacer! I jej stawianie kroków, zwłaszcza w pantofelkach na obcasie przychodziło z coraz większym trudem.
Spojrzenie Frances podążyło za spojrzeniem mężczyzny, wprost na chodnikowe płyty które… Wyglądały całkiem normalnie. Przynajmniej dla niej nie odstawały od wszystkich innych płyt chodnikowych, jakie przyszło jej oglądać. Zaciekawione spojrzenie powędrowało w kierunku twarzy mężczyzny. To oznaczało, że albo miał problemy ze wzrokiem, albo zaczął postrzegać świat w trochę inny sposób. Może podała mu za dużą dawkę? Alkohol połączony z jadem czarnej wdowy - nawet magicznie zmanipulowanym - mógł mieć różne skutki, zwłaszcza jeśli zbyt duża ilość tej mieszanki trafiała do krwiobiegu. Fascynujące, naprawdę fascynujące… Wolała jednak nie wypowiadać swoich myśli na głos, nie chcąc, aby mężczyzna wpadł w niepotrzebną panikę, utrudniającą i tak ciężkie już zadanie.
- Niepożądane działania, efekty uboczne, niespodzianki… Może to pan nazwać, jak chce. - Odpowiedziała uprzejmym, ciepłym głosem, mając nadzieję, że jego brzmienie trochę uspokoi, jak się jej wydawało na wpół przytomnego mężczyznę.
Szaroniebieskie spojrzenie ponownie przeniosło się na otoczenie, z zaskoczeniem zauważając zbliżającą się znajomą, a co ważniejsze i przyjazną twarz jednego z sąsiadów, któremu przyszło jej kiedyś pomóc. Z pomocą sąsiada łatwiej prowadziło się otumanionego Francisa i już po kilku minutach we dwójkę przekraczali próg niewielkiej kawalerki.
Z trudem, eteryczna blondynka posadziła mężczyznę na pomarańczowej kanapie mając pewność, że te testy zapamięta przez długi czas. Szaroniebieskie spojrzenie powiodło po znanym otoczeniu w poszukiwaniu odpowiednich rzeczy. W końcu zgarnęła rolkę pergaminu, pióro oraz kałamarz by zająć miejsce na niewielkim fotelu, niedaleko kanapy, na której spoczywał mężczyzna. Frances rozpoczęła szybkie spisywanie wszystkich spostrzeżeń, w równych odstępach czasu przenosząc spojrzenie na Francisa by zobaczyć jak się ma i czy czegoś nie potrzebuje.
- Zapewne ma pan rację. - Odpowiedziała na słowa, będące odpowiedzią na jej wypowiedź dotyczącą rodziny. Nie byli w odpowiednim miejscu by drążyć temat, nawet jeśli mężczyzna nie będzie w stanie nic sobie przypomnieć z tej rozmowy. Frances doszła do wniosku, że powinna robić to częściej - aplikować niektórym eliksir sprawiający, że nie będą pamiętać rozmowy i wylewać to, co się w niej zbierało. W ten sposób mogłaby nadal nie przekraczać granicy zaufania oraz poufności, jednocześnie czując się lżej, tak jak w tym momencie. Tworząc ten eliksir nie sądziła, że przyjdzie z niego tyle dobrego…. A przynajmniej tak myślała w chwili, gdy towarzyszący jej mężczyzna czuł się dobrze, gdy już kilka chwil później sprawy się pokomplikowały. Wszystko na swoje konsekwencje, czyż nie? To właśnie uświadamiał jej Zachary, gdy poprosiła go o odpowiedzenie na kilka, anatomicznych pytań, by mieć podstawę do stworzenia tego eliksiru.
Gdy tylko Francis zaczął włóczyć nogami, eteryczna blondynka przysunęła się do jego boku, układając sobie jego rękę na ramieniu i delikatnie obejmując go dłonią. W tym momencie żałowała, że nigdy nie przyszło jej zadbać o swoją kondycję. Może wtedy poruszanie się z mężczyzną byłoby łatwiejsze? Tego nie przyjdzie jej się dowiedzieć.
Panna Burroughs uniosła z zaciekawieniem brew ku górze, gdy z ust mężczyzny wydobył się bełkot, jakże podobny do tego, którym nie raz posługiwał się wuj Boyle gdy przesadził z Ognistą. Potrzebowała chwili, aby zrozumieć sens słów, jakie wydobywały się z jego ust, w tym wypadku ciesząc się, że miała okazję wyćwiczyć się w tym podczas pracy w Parszywym.
- Nie może się pan teraz położyć, jeszcze chwilkę, już niedaleko. - Poprosiła wiedząc jednak, że może nic nie wskórać tymi prośbami. Na Merlina, że też musiała się zgodzić na ten przeklęty spacer! I jej stawianie kroków, zwłaszcza w pantofelkach na obcasie przychodziło z coraz większym trudem.
Spojrzenie Frances podążyło za spojrzeniem mężczyzny, wprost na chodnikowe płyty które… Wyglądały całkiem normalnie. Przynajmniej dla niej nie odstawały od wszystkich innych płyt chodnikowych, jakie przyszło jej oglądać. Zaciekawione spojrzenie powędrowało w kierunku twarzy mężczyzny. To oznaczało, że albo miał problemy ze wzrokiem, albo zaczął postrzegać świat w trochę inny sposób. Może podała mu za dużą dawkę? Alkohol połączony z jadem czarnej wdowy - nawet magicznie zmanipulowanym - mógł mieć różne skutki, zwłaszcza jeśli zbyt duża ilość tej mieszanki trafiała do krwiobiegu. Fascynujące, naprawdę fascynujące… Wolała jednak nie wypowiadać swoich myśli na głos, nie chcąc, aby mężczyzna wpadł w niepotrzebną panikę, utrudniającą i tak ciężkie już zadanie.
- Niepożądane działania, efekty uboczne, niespodzianki… Może to pan nazwać, jak chce. - Odpowiedziała uprzejmym, ciepłym głosem, mając nadzieję, że jego brzmienie trochę uspokoi, jak się jej wydawało na wpół przytomnego mężczyznę.
Szaroniebieskie spojrzenie ponownie przeniosło się na otoczenie, z zaskoczeniem zauważając zbliżającą się znajomą, a co ważniejsze i przyjazną twarz jednego z sąsiadów, któremu przyszło jej kiedyś pomóc. Z pomocą sąsiada łatwiej prowadziło się otumanionego Francisa i już po kilku minutach we dwójkę przekraczali próg niewielkiej kawalerki.
Z trudem, eteryczna blondynka posadziła mężczyznę na pomarańczowej kanapie mając pewność, że te testy zapamięta przez długi czas. Szaroniebieskie spojrzenie powiodło po znanym otoczeniu w poszukiwaniu odpowiednich rzeczy. W końcu zgarnęła rolkę pergaminu, pióro oraz kałamarz by zająć miejsce na niewielkim fotelu, niedaleko kanapy, na której spoczywał mężczyzna. Frances rozpoczęła szybkie spisywanie wszystkich spostrzeżeń, w równych odstępach czasu przenosząc spojrzenie na Francisa by zobaczyć jak się ma i czy czegoś nie potrzebuje.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pięknie! Z wykrzyknieniami się nie lubię co prawda, lecz akurat teraz mi pasuje jak ulał. Dobrze oddaje to, że kontent jestem z tego, jak toczy się (kołem?) wizyta u panienki Burroughs. Pal licho łączenie dragów z alkoholem, mieszanka z lekami to najlepszy pomysł (a jednak), na jaki wpadłem od... dawna. Trudno mi ocenić, czy Frances jest godna zaufania, a podobnych wniosków po naszej uroczej konwersacji pod wpływem zachowam jeszcze mniej, lecz póki co: widzę w niej taką dziką kartę. I zaraz, obok jednej opcji na wykorzystanie jej, tudzież jej umiejętności, pojawia się druga. Zerkam sobie na nią, uśmiechając się lekko, choć poddaję ją przy tym drobiazgowej analizie. No, nie ukrywam, nie wygląda... ale trucizny? Kurwa, mieszane mam uczucia.
I nieważne, bo zaraz już jestem w swoim świecie. Odkrywam, że im mniej się odzywam, a skupiam jedynie na falowaniu - znaczy, niezgrabnym dreptaniu do przodu - więcej uciech zgarniam z otaczających mnie wizuali. Głowa dalej mnie napierdala, jakby ktoś porządnie mi przyfanzolił, lecz to stare uderzenie, a uczucie jest takie, jak po naruszonym guzie. Aua. Piekło i gówniani szatani, klnę sobie w myślach, bo w myślach nie mam problemów z wymową. Nawet zwarto-wybuchowych, nawet szczelinowych. A jak para z gęby pójdzie to już tylko wstyd. Staram się utrzymać pion, ale nie bardzo mi to wychodzi, bo gnę się pod różnymi kontami, uwagę koncentrując na nieszkodliwych widziadłach. Topiące się latarnie a'la Salvador Dali, szczekający kundel, który momentami wydaje mi się najsłodszą istotką na ziemi, a zaraz po tym przybiera formę najeżonego wilkołaka. Aż wzdrygam się ze strachu, gdy tak się dzieje, czym prędzej odwracam wzrok i potykam się o własne nogi. Gdyby nie Frances, jak długi leżałbym już na tej ziemi i pewnie bym nie wstawał, bo nie miałbym siły. Jej słowa też docierają do mnie jak przez mgłę, oczywiście słyszę i rozumiem, lecz nadal dzieje się to w jakimś odległym uniwersum. Nie kontaktuję, gdy z jakimś typem prawie dosłownie wtaczają mnie na piętro, na jej kanapie siadam sztywno, wciąż otępiały, z dziwną radością maltretując materiał pokrywający sofę. Faktura ożywa pod moimi palcami, a mi zajmuje to długą, przyjemną chwilę, po czym... wszystko mija. Jak ręką odjął, łeb nie pęka, gdy mrugam widzę normalnie, kanapa to najzwyklejsza z kanap, w końcu czuję też nogi.
-To było dziwne - mówię. O, proszę, głos też działa jak należy. Rozglądam się zdezorientowany po mieszkaniu, nie mogąc za bardzo zebrać myśli i przypomnieć sobie, co takiego właściwie się stało. Zamiast rzeczywistych wspomnień, zebrałem tylko kolekcję fizycznych śladów, odległe błyski niezrozumiałych fizjologicznych reakcji.
-Co robiliśmy? - pytam Frances, bo powoli mi się coś układa, zgodziłem się przecież przetestować ten jej mały eliksir - jakbym nagle dostał kaca - narzekam, nie dbając już o jakieś tam dobre obyczaje i wykładając stopy w butach na stolik naprzeciwko kanapy. Zmęczyłem się, należy mi się - stopy najpierw mi zdrętwiały, a później w ogóle straciłem w nich czucie. I miałem jakieś zaburzenia widzenia - dodaję, o problemach z mową chyba nie muszę wspominać, zauważyła to, racja? - może trochę wina? - pytam, bo suszy mnie paskudnie, a herbata to w moim mniemaniu słaby pomysł na ten wieczór. Jak nie trzasnę teraz czegoś procentowego to zejdę, przysięgam.
-W każdym razie... To panienki zapłata - mówię, wyjmując z kieszeni mieszek z galeonami i kładąc go przed Frances - oraz bonus - dodaję, wyciągając zza pazuchy płaszcza specjalnie zabezpieczony kwiat paproci - pewnie zrobi z tego panienka lepszy użytek, niż ja - mówię z przekonaniem. Wino wypijam na raz, gdybym nosił kapelusz, to bym go uchylił, a tak, jedynie mruczę grzecznościowe do widzenia i wciąż nieco rozchwianym krokiem opuszczam portową okolicę.
|zt
przekazuję Frances kwiat paproci i 400 PM
I nieważne, bo zaraz już jestem w swoim świecie. Odkrywam, że im mniej się odzywam, a skupiam jedynie na falowaniu - znaczy, niezgrabnym dreptaniu do przodu - więcej uciech zgarniam z otaczających mnie wizuali. Głowa dalej mnie napierdala, jakby ktoś porządnie mi przyfanzolił, lecz to stare uderzenie, a uczucie jest takie, jak po naruszonym guzie. Aua. Piekło i gówniani szatani, klnę sobie w myślach, bo w myślach nie mam problemów z wymową. Nawet zwarto-wybuchowych, nawet szczelinowych. A jak para z gęby pójdzie to już tylko wstyd. Staram się utrzymać pion, ale nie bardzo mi to wychodzi, bo gnę się pod różnymi kontami, uwagę koncentrując na nieszkodliwych widziadłach. Topiące się latarnie a'la Salvador Dali, szczekający kundel, który momentami wydaje mi się najsłodszą istotką na ziemi, a zaraz po tym przybiera formę najeżonego wilkołaka. Aż wzdrygam się ze strachu, gdy tak się dzieje, czym prędzej odwracam wzrok i potykam się o własne nogi. Gdyby nie Frances, jak długi leżałbym już na tej ziemi i pewnie bym nie wstawał, bo nie miałbym siły. Jej słowa też docierają do mnie jak przez mgłę, oczywiście słyszę i rozumiem, lecz nadal dzieje się to w jakimś odległym uniwersum. Nie kontaktuję, gdy z jakimś typem prawie dosłownie wtaczają mnie na piętro, na jej kanapie siadam sztywno, wciąż otępiały, z dziwną radością maltretując materiał pokrywający sofę. Faktura ożywa pod moimi palcami, a mi zajmuje to długą, przyjemną chwilę, po czym... wszystko mija. Jak ręką odjął, łeb nie pęka, gdy mrugam widzę normalnie, kanapa to najzwyklejsza z kanap, w końcu czuję też nogi.
-To było dziwne - mówię. O, proszę, głos też działa jak należy. Rozglądam się zdezorientowany po mieszkaniu, nie mogąc za bardzo zebrać myśli i przypomnieć sobie, co takiego właściwie się stało. Zamiast rzeczywistych wspomnień, zebrałem tylko kolekcję fizycznych śladów, odległe błyski niezrozumiałych fizjologicznych reakcji.
-Co robiliśmy? - pytam Frances, bo powoli mi się coś układa, zgodziłem się przecież przetestować ten jej mały eliksir - jakbym nagle dostał kaca - narzekam, nie dbając już o jakieś tam dobre obyczaje i wykładając stopy w butach na stolik naprzeciwko kanapy. Zmęczyłem się, należy mi się - stopy najpierw mi zdrętwiały, a później w ogóle straciłem w nich czucie. I miałem jakieś zaburzenia widzenia - dodaję, o problemach z mową chyba nie muszę wspominać, zauważyła to, racja? - może trochę wina? - pytam, bo suszy mnie paskudnie, a herbata to w moim mniemaniu słaby pomysł na ten wieczór. Jak nie trzasnę teraz czegoś procentowego to zejdę, przysięgam.
-W każdym razie... To panienki zapłata - mówię, wyjmując z kieszeni mieszek z galeonami i kładąc go przed Frances - oraz bonus - dodaję, wyciągając zza pazuchy płaszcza specjalnie zabezpieczony kwiat paproci - pewnie zrobi z tego panienka lepszy użytek, niż ja - mówię z przekonaniem. Wino wypijam na raz, gdybym nosił kapelusz, to bym go uchylił, a tak, jedynie mruczę grzecznościowe do widzenia i wciąż nieco rozchwianym krokiem opuszczam portową okolicę.
|zt
przekazuję Frances kwiat paproci i 400 PM
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Doki nigdy nie były bezpieczną dzielnicą - a odkąd ulice Londynu opanowała wojenna zawierucha, zmuszając część mieszkańców miasta do nieustannej walki o przetrwanie, przebywanie w okolicach portu zaczęło wiązać się z jeszcze większym ryzykiem. Oddziały magicznej policji, oddelegowane głównie do wyłapywania buntowników i czarodziejów niestosujących się do obowiązku rejestracji różdżki, przestały przejmować się drobną przestępczością, a ta rozpleniła się jak zaraza; i chociaż Frances do tej pory mogła nie mieć okazji, by odczuć to na własnej skórze, to w końcu i jej przyszło poznać te mniej przyjemne uroki posiadania mieszkania w dokach.
Kiedy pewnego majowego wieczoru powróciła do domu, to pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła, było zmasakrowane ciało leżące w bramie prowadzącej do jej kamienicy. Przed budynkiem panował chaos: na ulicy i chodniku walały się kawałki szkła z powybijanych szyb, przemieszane z fragmentami cegieł z pokruszonych ścian. Klatka schodowa zalana była wodą - musiała zostać uszkodzona któraś z instalacji - zlewającą się po śliskich stopniach i gromadzącą na parterze. Po wejściu do środka również nie było lepiej: drzwi prowadzące do mieszkania Frances były wyłamane z zawiasów, a części okien po prostu nie było, wiatr świszczał więc w pomieszczeniach, poruszając smętnie liśćmi roślin z potłuczonych doniczek. Zdawało się, że wszystkie meble były na swoim miejscu, lecz część z nich nosiła ślady zaklęć, które wypaliły w nich dziury; oprócz tego, po rozejrzeniu się dookoła, właścicielka mieszkania mogła stwierdzić, że brakowało części sprzętów, większości sztućców, pieniędzy oraz tego, co dało się łatwo sprzedać.
| Frances, twoje mieszkanie padło ofiarą rabusiów. Równowartość poczynionych przez nich szkód to 500 PM - i taką kwotę należy odpisać ze skrytki. Część utraconych pieniędzy możesz odzyskać, rozgrywając pełne wątki na ten temat - złodzieje zapewne będą starali się sprzedać skradzione przedmioty, być może niektóre nie znajdą też kupca i zostaną rozrzucone gdzieś po okolicy. Za każdy rozegrany wątek możesz dopisać sobie 30 PM, przy czym możesz napisać maksymalnie 3 takie wątki.
Mistrz Gry pragnie przypomnieć, że zgodnie z panującymi na forum zasadami, przekazywanie punktów, przedmiotów i eliksirów pomiędzy postaciami jednego gracza jest niedozwolone, również przy wykorzystaniu do tego postaci trzeciej. Ponadto, 400 PM to równowartość kwoty, jaką przeciętny czarodziej zarabia przez kilka miesięcy - wydaje się więc nieco wygórowaną zapłatą za kilka nieistniejących eliksirów. Podobne nadużycia nie są, i nie będą akceptowane.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Kiedy pewnego majowego wieczoru powróciła do domu, to pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła, było zmasakrowane ciało leżące w bramie prowadzącej do jej kamienicy. Przed budynkiem panował chaos: na ulicy i chodniku walały się kawałki szkła z powybijanych szyb, przemieszane z fragmentami cegieł z pokruszonych ścian. Klatka schodowa zalana była wodą - musiała zostać uszkodzona któraś z instalacji - zlewającą się po śliskich stopniach i gromadzącą na parterze. Po wejściu do środka również nie było lepiej: drzwi prowadzące do mieszkania Frances były wyłamane z zawiasów, a części okien po prostu nie było, wiatr świszczał więc w pomieszczeniach, poruszając smętnie liśćmi roślin z potłuczonych doniczek. Zdawało się, że wszystkie meble były na swoim miejscu, lecz część z nich nosiła ślady zaklęć, które wypaliły w nich dziury; oprócz tego, po rozejrzeniu się dookoła, właścicielka mieszkania mogła stwierdzić, że brakowało części sprzętów, większości sztućców, pieniędzy oraz tego, co dało się łatwo sprzedać.
| Frances, twoje mieszkanie padło ofiarą rabusiów. Równowartość poczynionych przez nich szkód to 500 PM - i taką kwotę należy odpisać ze skrytki. Część utraconych pieniędzy możesz odzyskać, rozgrywając pełne wątki na ten temat - złodzieje zapewne będą starali się sprzedać skradzione przedmioty, być może niektóre nie znajdą też kupca i zostaną rozrzucone gdzieś po okolicy. Za każdy rozegrany wątek możesz dopisać sobie 30 PM, przy czym możesz napisać maksymalnie 3 takie wątki.
Mistrz Gry pragnie przypomnieć, że zgodnie z panującymi na forum zasadami, przekazywanie punktów, przedmiotów i eliksirów pomiędzy postaciami jednego gracza jest niedozwolone, również przy wykorzystaniu do tego postaci trzeciej. Ponadto, 400 PM to równowartość kwoty, jaką przeciętny czarodziej zarabia przez kilka miesięcy - wydaje się więc nieco wygórowaną zapłatą za kilka nieistniejących eliksirów. Podobne nadużycia nie są, i nie będą akceptowane.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia II
Szybka odpowiedź