Wydarzenia


Ekipa forum
Everild Cresswell
AutorWiadomość
Everild Cresswell [odnośnik]03.03.20 1:42

Everild Cresswell

Data urodzenia: 1 stycznia roku 1931
Nazwisko matki: Tsagairt
Miejsce zamieszkania: Nokturn
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Korepetytorka opcm (i nielegalnie cm)
Wzrost: 178
Waga: 81
Kolor włosów: Jasny blond
Kolor oczu: Szarozielone
Znaki szczególne: męska sylwetka (szerokie ramiona, wąskie biodra, brak wąskiej talii); niewidoczny obfity biust (najczęściej jest on zabandażowany); zawsze niezadowolony wyraz twarzy; włosy ledwo do ramion, najczęściej spięte w krótki kucyk; blizny na rękach zakryte bandażami; często mylona z młodym mężczyzną




Wpadające przez okno promienie słoneczne wybudziły ją z letargu. Siedziała w wygodnym fotelu o aksamitnym czerwonym obiciu, śledząc wzrokiem swojego podstarzałego terapeutę.
Mężczyzna podał jej herbatę w białej porcelanowej filiżance, którą kobieta obojętnie przyjęła. Nie było po co się sprzeciwiać.
Zanim zaczniemy, powinnaś to wreszcie zrozumieć – zagadnął wolno. Jego pogodna twarz zdawała się zaprzeczać mrocznej nucie w jego głosie. – Nikt nie może odwrócić tego, co stało się pół roku temu. Nie mamy żadnej kontroli nad przeszłością.
Co, znowu ta sama śpiewka? Straciła rachubę, ile razy już to przerabiali. Spojrzała na niego chłodno, udzielając mu niewerbalnej odpowiedzi.
Trzeba się z nią pogodzić, żeby móc żyć dalej – oświadczył, zajmując gwałtownie swoje miejsce za biurkiem.
I tak zrobiłam – skłamała machinalnie z kpiącym uśmiechem na ustach. Wiedziała jednak, że on jeden znał prawdę. Ale dobrze – przed nim przynajmniej nie musiała specjalnie udawać. Mogła być cyniczna do woli i nie uważać na przeszywające niczym sztylet słowa.
Czyżby? – odpowiedział szybko, jakby był pewny, że to czarownica właśnie powie. – W takim razie nie mam czym się przejmować. Pora na małe ćwiczenie.
Powiodła wzrokiem za mężczyzną, który właśnie zajmował swoje miejsce za biurkiem. Rozparł się wygodnie, zakładając nogę na nogę. Czy to czasem trochę nie… Za bardzo damskie?
Opowiedz mi, kim jesteś. – Splótł ręce i złożył je na kolanach. – Dokładnie i ze szczegółami. Niczego nie przeocz.
Naprawdę musieli to przerabiać? Zmarszczyła brwi, potrząsając głową. No cóż, skoro już musiała…



***

Urodziłam się w tysiąc dziewięćset trzydziestym pierwszym roku w Anglii, a ściślej mówiąc w hrabstwie Kent. To tam od najmłodszych lat mieszkałam, to tam dorastałam. Tam stawiałam pierwsze kroki i nawiązywałam pierwsze relacje.
Przez osiem lat wychowywałam się w małym domu w pełnej rodzinie. Przez osiem lat mój ojciec zajmował się doradztwem księgowym, a moja mama mu w tym pomagała. Przez osiem lat byłam karmiona konserwatywnymi wywodami na temat szkodliwości szlam i skrzętnie uczona historii magii, aby nie przynieść rodzinie wstydu, kiedy już dołączę do Hogwartu. Przez osiem lat byłam uważana za dobrą córkę i świetny materiał na żonę, synową i z całą pewnością siostrę.
Aż do dnia, w którym wszystko się zmieniło.

Rok tysiąc dziewięćset trzydziesty dziewiąty był przełomowy w moim życiu. To właśnie wtedy przyszła na świat moja młodsza siostrzyczka. Jej narodziny świętował każdy – łącznie ze mną. Moja mama była co prawda nadal osłabiona po porodzie, ale medyk powiedział, że nic jej nie będzie. Większość czasu spędzała głównie w łóżku, ale niebawem miała stanąć na nogi.
Aż pewnego razu zemdlała. Próbowaliśmy skontaktować się z medykiem, ale nadaremno zaledwie kilka godzin później jej serce przestało bić już na zawsze. A my zostaliśmy sami. Ja, mój ojciec i moja maleńka siostra.
Pomyślałabym nawet kiedyś, że to tragedia, która zapoczątkowała w moim życiu niekończące się pasmo niefortunnych zdarzeń. Śmierć mojej matki nie była jednak finiszem mojej historii.

Zdawać by się mogło, że wszyscy się jakiś czas później po tym pozbierają – w końcu życie idzie dalej. Jedni umierają, drudzy przychodzą na świat. A ojciec przecież nadal miał nas. Szybko zauważyłam jednak, że w naszym przypadku tak nie jest.
Z dnia na dzień widziałam jak mizerniał w oczach. Początkowo starał się nami w pojedynkę opiekować, robić nam jedzenie i pracować. Powoli jednak miewał coraz mniej zleceń, sama musiałam kupować konieczne książki do jakiejkolwiek edukacji, a moja siostra coraz częściej zostawała bez opieki, choć doskonale wiedział, że jako niemowlak nie da sobie rady.
Co więcej, ojciec zaczął widzieć we mnie wroga. Niesłusznie obwiniał mnie o śmierć mojej matki, choć jedynie Ann-Marie mogła się do tego przyczynić. Rozmyślałam nad tym bardzo długo, ale nie potrafiłam go zrozumieć. Być może po śmierci ukochanej żony ogarnęło go kompletne szaleństwo – kiedyś wydawało mi się to całkiem logicznym wytłumaczeniem.
Daremnie starałam się sprostać jego wygórowanym oczekiwaniom, nieustannie spędzając czas z nosem w książkach i nie rozumiejąc, że tak nie zdobędę żadnych znajomych. Nie potrzebowałam towarzystwa obcych, wystarczyło mi szczęście mojej własnej rodziny. Nie sądziłam, żebym prosiła o zbyt wiele, ale nieważne jak wielki podejmowałam trud, dla mojego ojca nigdy nie był on wystarczający.
Chociaż wtedy, jak tak myślę, nie było wcale tak najgorzej. Przynajmniej raz w tygodniu przynosił do domu pieniądze. Mieliśmy co jeść i nie martwiłam się bezpieczeństwem Ann-Marie. To, co stało się później, było stanowczo większym utrapieniem.

Kiedy osiągnęłam wiek jedenastu lat, mój ojciec już nie przynosił do domu żadnych pieniędzy. Zamiast tego codziennie wracał cuchnący damskimi perfumami i alkoholem. Często nie miał siły, by podnieść się z przedpokoju i jakoś doczołgać do sypialni. Nie raz i nie dwa musiałam trudnić się drobnymi obowiązkami domowymi naszych sąsiadów, żeby jakoś utrzymać siebie i siostrę. To ja sprzątałam i robiłam jedzenie, gdy naszego ojca nieustannie nie było w domu.
Co gorsza, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że zamiast do – upragnionej szkoły – Hogwartu, będę uczęszczać do Durmstrangu, który był znacznie dalej od mojego miejsca zamieszkania. Był to dla mnie szok, bo – choć moja mama niezaprzeczalnie znała bardzo dobrze tamtejszy język i wychowała ją ta dziwna szkoła – byłam przekonana, że jak większość dzieciaków znajdę się w Hogwarcie. Byłam pewna, że dołączę do zastępu Krukonów i Ślizgonów i przyniosę dumę swojej rodzinie.
Ostatecznie chcąc nie chcąc, próbowałam na szybko podszkolić się ze skandynawskiego języka, licząc, że to coś pomoże. Niestety, zdążyłam tylko opanować podstawy i w szkole nieraz byłam obiektem kpin z tego powodu, o nieporozumieniach w trakcie lekcji nie wspominając.
Język obcy nie był jednak najgorszym problemem podczas mojej nauki w Durmstrangu. Zostałam naznaczona mianem śmiecia, bo w porównaniu do reszty uczniów miałam krew o najniższym statusie spośród dopuszczalnych w szkole. Dzieciaki nieraz mnie wyśmiewały, dokuczały mi i mnie gnębiły, jakbym w ogóle tam nie pasowała. W jednym miały rację – odstawałam. I to bardzo.
Nawet kiedy z trudem zdobyłam pierwszego i jedynego szkolnego przyjaciela, odebrano mi go. Nauczyłam się, że przyjaźń nie istnieje, a szkolna hierarchia zawsze pozostanie niezachwiana. Musiała znaleźć się jakaś ofiara. A ja, by nią być, najwyraźniej zasługiwałam.
Przez wszystkie szkolne lata szłam więc zupełnie sama. Tym trudniejsze było to, gdy nie potrafiłam wyuczyć się najbardziej wymagających przedmiotów w szkole, na które zawsze kładziono największy nacisk, w końcu była to broszka naszej oświaty – wśród nich była obrona przed czarną magią. Ani trochę w siebie nie wierzyłam. Mając typowo wątłe ciało nastoletniej dziewczyny, wiedziałam, że nie miałam szans w starciu – ani w tym fizycznym, ani magicznym.
O dziwo, nie miałam problemu z czarną magią, którą wykuwałam najzwyczajniej w świecie na pamięć. Wbrew pozorom nie używaliśmy jej przeciwko sobie. Większość zajęć opierała się głównie na teorii, za co w duchu trochę dziękowałam – miałam początkowo wrażenie, że robię coś złego, w końcu nie wszędzie magia ta była dozwolona.
Obrona przed czarną magią spędzała mi jednak sen z powiek. To przez nią ledwo zdałam do trzeciej klasy i martwiłam się przyszłym rokiem. Wtedy nieoczekiwanie nadeszła pomoc.

Moim ratunkiem został znacznie starszy ode mnie mężczyzna, mieszkający bardzo blisko mnie. Nigdy nie pytałam o pochodzenie jego umiejętności, ale wiedziałam jedno: były imponujące. A przynajmniej były dobre na tyle że został moim mistrzem i dzięki niemu udało mi się odbudować odrobinę swoją samoocenę.
Dzięki niemu również znacznie poprawiłam się w kwestii obrony przed czarną magią, lądując później w Klubie Pojedynków i reprezentacji. Nauczył mnie odpowiedniej postawy i ruchów, które trzeba wykonać różdżką. Pozwolił mi również poznać tajniki anatomii, żebym wiedziała, gdzie trafiać najlepiej. Za jego sprawą nigdy już nie stałam jak słup soli, czekając na wymierzony we mnie cios - byłam całkiem ruchliwym, trudnym do pokonania wojownikiem.
Za sprawą dojrzewania i regularnych treningów moje ciało przeszło wiele zmian. Chłopiec powiedziałby zapewne: „Zmężniałem”. Nie jestem pewna, czy było to coś aż tak zauważalnego na pierwszy rzut oka, prócz wysokiego wzrostu i dodatkowych mięśni. Byłam jednak pewna, że jestem silniejsza niż dotychczas.

Ale pomimo mojej zmieniającej się sylwetki i rosnących umiejętności, miałam wrażenie, że moje życie nadal było w opłakanym stanie. Choć wszyscy w szkole zaczęli do mnie czuć respekt ze względu na moje dobre oceny i osiągnięcia, zauważyłam, że nadal robię sobie krzywdę. Był to mimowolny nawyk zapoczątkowany jeszcze na początku mojej nauki – kiedy potrafiłam złamać celowo nawet rękę, byle uniknąć chodzenia na zajęcia i dalszego gnębienia ze strony rówieśników.
Nie rozumiałam, czemu tak było, ale co jakiś czas jakby czułam potrzebę, żeby rozwalić sobie nadgarstki do krwi, waląc w lustro czy przeciąć się nożem. Kiedy tego nie robiłam, czułam się, jakbym była martwa.
Wypełniała mnie pustka, gdy wracałam do domu na wakacje. Gdy miałam opiekować się siostrą, robiłam, co mogłam, byle zająć czymś natrętne myśli. Skupiałam się na tym na chwilę i na jakiś czas to uczucie odpuszczało. Byłam szczęśliwa, spędzając czas z siostrą. Jednak zaraz potem to uczucie uderzało ze zdwojoną siłą.
To dlatego moje ręce zdobią liczne blizny ukryte pod tonami bandaży. Część z tych ran nadal jest świeża. Część została wykonana przeze mnie.

Tak czy siak, czułam się tak, jakby moje życie stanęło w miejscu, a ja byłam chodzącym trupem. Rok w rok ta sama eskalacja – obczyzna, ferie, obczyzna, wakacje. Mój ojciec nadal był w tragicznym stanie, a ja dalej niewiele znaczyłam w jego oczach.
Moje serce pokruszyło się już zupełnie, gdy po tym jak ukończyłam szkołę, mój ojciec kazał wynosić mi się z domu. Wyglądało na to, że moje jedyne życzenie nie mogło się spełnić. Opuściłam więc drogą siostrę i – wiedząc, że pobyt w Kent spowoduje tylko, że będę się zadręczać – postanowiłam wyjechać za granicę. Planowałam Amerykę, o której tak wiele słyszałam, jednak za sprawą sztormu podczas mojej podróży statkiem, traf chciał, że znalazłam się w Egipcie. Zupełnie obcym miejscu, w którym nie chciałam zostawać na dłużej.
Ostatecznie jednak tam zostałam – może wiedziona nadzieją, może rezygnacją, kto wie. Nie chciałam się dłużej przemieszczać, poza tym byłam jeszcze na tyle naiwna, że traktowałam swoje zesłanie jako całkowicie chwilowe. Wierzyłam jeszcze, że coś może się zmienić.
Znalazłam więc pracę w pobliskim porcie w Egipcie. Już podczas podróży statkiem występowałam pod fałszywym – męskim – imieniem, więc później nie było to dla mnie zbytnią trudnością. Kobiety w naszym świecie mają ciężko. Wątpię, czy ktokolwiek dałby mi robotę czy wikt i opierunek bez ukrytych intencji, gdybym zachowała swoją tożsamość. A będąc mężczyzną, miałam okazję do znalezienia całkiem dobrej – choć dosyć trudnej, w końcu chodziło o noszenie beczek wypełnionych winem – pracy. A co za tym idzie – również przetrwania. Angielskich kupców szukających taniej siły roboczej w porcie nigdy nie brakowało.

Cierpliwie czekałam na jakąkolwiek wiadomość z Anglii. Wydawało się jednak, że na próżno. Spędziłam długie tygodnie, miesiące, lata, odkładając zarobione pieniądze, żeby wspomóc swoją rodzinę po powrocie do kraju.
Któregoś dnia otrzymałam list. Nadawcą była – jak się okazało – moja młodsza siostra. Wspominała, że nasz ojciec zmarł, a jej mające przyjść na świat dziecko odziedziczy rodzinny majątek. Dla mnie oznaczało to tyle, że będę mogła spokojnie wrócić do domu. Bez kłótni, śmierdzącego alkoholu. Do domu, którego ledwo pamiętałam.
Kilka dni później, kiedy już wszystkie dokonane przeze mnie przygotowania do podróży zostały zakończone, wyruszyłam w drogę i niedługo potem znalazłam się w Anglii. Gdy jednak dotarłam do Kent, dowiedziałam się, że moja siostra nie żyje. Mój siostrzeniec lub siostrzenica również nie przeżyli. Ich ojciec zniknął zaś w niewyjaśnionych okolicznościach.
Doznałam w szoku. Minęło zaledwie kilka dni od jej listu. Znowu kiedy wszystko zaczynało się w moim życiu układać, spadłam na samo dno, kosztując piasku.
Wtedy dotarło do mnie, że to prawdopodobnie moja wina. Gdziekolwiek się nie pojawiałam, podążały za mną śmierć i cierpienie. Z jakiegoś powodu przyciągałam kłopoty jak mało kto, a moim bliskim zdecydowanie lepiej wiodło się beze mnie.

Pamiątki po matce, które finalnie otrzymałam od nowego właściciela domu, tylko mnie w tym utwierdziły. Teraz jako jedyna byłam zdolna otworzyć niewielką szkatułkę – wkrótce zorientowałam się czemu. W listach mojej matki znalazłam wiele dowodów na jej zdradę. Okazałam się bękartem ukrywanym przez rodziców pod innym nazwiskiem. Mój ojczym najwyraźniej miał powód, żeby obwiniać mnie o śmierć żony – sama w sobie zawsze była słaba, więc nie musiała mnie rodzić. Mogła się mnie pozbyć, a wówczas byliby szczęśliwą rodziną – z moją siostrą, mój ojczym zapewne nie chciał niczego więcej.
Sekret, który pewnie poznała też moja siostra, wszyscy prócz mnie zabrali jednak do grobu. Mój biologiczny ojciec nie wiedział o moim istnieniu. A ja – choć początkowo szukałam jakiegoś tropu, który mógłby mnie do niego zaprowadzić – nie czułam potrzeby się tym na prawo i lewo chwalić.
Już wcześniej byłam wyrzutkiem. Nie chciałam pogarszać sprawy.

Uciekłam więc do portu, który przez jakiś czas był mi domem. Zaszyłam się w cieniu i już zawsze podawałam się za mężczyznę, którego i tak zazwyczaj każdy we mnie widział – prócz cycków raczej nie miałam i nie mam zbyt kobiecej sylwetki. Niczym nie odbiegam od nieco wyrośniętego kastrata – jak to jeden marynarz bardzo dobrze ujął.
Nie mogłam jednak spać w porcie bez pieniędzy. Musiałam znaleźć pracę, żeby opłacić nocleg.
Takim oto sposobem znalazłam się w samym centrum ulicznych walk – znów występując jako mężczyzna. Początkowo dostawałam po mordzie i robiłam raczej za chłopca do bicia niż faktycznego zawodnika – nikt nie wierzył, że kiedykolwiek się poprawię.
Nigdy bym się do tego otwarcie nie przyznała, ale lubiłam to – smak krwi na wargach, siniaki i podbite oczy. Choć raz ktoś inny sprawiał mi ból, nie musiałam to być ja sama.
Przyszedł taki czas, że jednak zaczęłam zauważać pewien powtarzający się schemat w walkach – większość uczestników walczyła tak samo albo w podobny sposób. Było to dla mnie na tyle śmieszne, że zaczęłam to wykorzystywać dla własnej korzyści. Od dziecka zauważałam rzeczy, na które nikt inny nie zwróciłby uwagi – chciałam, by choć raz mi się to opłaciło.
I tak pasmo moich przegranych zostało przerwane oszałamiającymi zwycięstwami. Nikt nie mógł uwierzyć własnym oczom. Chyba nawet ja. Ale tabela wyników się nie myliła – zostałam jednym z czempionów nielegalnych walk. Nie wiedziałam jednak co dalej. Nie miałam przyszłości, przyjaciół, rodziny. Co powinnam zrobić?

Ostatecznie z walk wyciągnął mnie mój dobry znajomy i mieszkam obecnie na Nokturnie. Wszyscy myślą, że jestem tam mężczyzną, co nawet mi pasuje. Zajmuję się średnio legalnym nauczaniem i starszych, i młodszych obrony przed czarną magią – idzie za tym całkiem niezła suma. Nie nazwałabym co prawda gościa „przyjacielem”, bo przyjaźń moim zdaniem po prostu nie istnieje. Mimo wszystko jakoś się z nim trzymam – jest przy mnie chyba najbliżej ze wszystkich.
I to nie tak, że mam problem z nawiązywaniem nowych znajomości – nie mam. Właściwie, wszyscy z jakiegoś powodu do mnie lgną – albo zasłyszawszy gdzieś o moich osiągnięciach, albo z racji że wydaję im się tajemniczą i ciekawą osobą. Mam raczej problem z rozwijaniem relacji czy utrzymaniem bliskich więzi przez dłuższy czas. Życie nauczyło mnie, że nierozerwalna więź osłabia, sprawia, że się dusisz. Tracisz resztki przytomności umysłu, kiedy jesteś daleko od najbliższych. Nie wspominając o tym, że w moim wypadku lepiej żebym się nie przywiązywała – mimowolnie ściągam na siebie kłopoty. Mogę mieć nawet najczystsze intencje, a i tak zawsze kończy się tak samo.
Zamiast tego myślę raczej metodycznie, logicznie – nie daję ponieść się uczuciom, chyba że budzi się we mnie moc tragicznych wspomnień i mam ochotę płakać i kląć się na wszystko. Przede wszystkim dbam o siebie i jestem interesowna. A przynajmniej chcę taka być, bo nie mam wyboru. Współczucie to słabość, a słabi giną. Czasem jednak ta słabość ze mną wygrywa, choć wiem, że powinno być inaczej.
Generalnie rzecz biorąc, jestem dość spokojna i cicha. Jakby zrodzona w cieniu.
Podobno byłabym świetnym mediatorem, bo zazwyczaj mówię o rzeczach, o których większość zapomina. Poza tym, jestem dość pokojowo nastawiona i staram się raczej nie wchodzić nikomu w drogę, choć wiem, że kłopoty wszędzie mnie znajdą. Na swój cięty język i kiepskie poczucie humoru nie mam już wpływu.

Nie umiem sobie siebie wyobrazić w roli żony czy matki. Przez tyle lat byłam wszystkim – ojcem, starszym bratem, dobrą córką, wyrzutkiem i wybitnym czempionem. Ciężko byłoby mi oddać komuś wodze czy część funkcji – musiałby mieć naprawdę imponujące umiejętności, żebym mu na tyle zaufała.
Moja przesadna samodzielność jednak nie jest wcale taka zła. Umiem gotować, sprzątać, prać i co jeszcze dusza zapragnie… Ach, wspominałam, że potrafię trafić pająka nożem z drugiego końca mieszkania? W mojej kamienicy jest ich pełno. Naprawdę ich nienawidzę i najchętniej spaliłabym dom, kiedy takiego widzę. Nie rozumiem, czemu się tu zapuszczają, skoro wiedzą, co je czeka.

Mój stosunek do czarnej magii pozostał niezmienny. Od najmłodszych lat raczej nie interesowała mnie na tyle, żeby bardzo ją zgłębiać – zamiast tego mimowolnie zapamiętywałam strony z przeczytanych książek i notatek, które robiłam podczas lekcji. Nawet teraz, gdy czasem mi się nudzi, przeglądam wbrew sobie dawne zapiski. Muszę mieć dość dobrą pamięć. Szkoda że to samo nie tyczy się teraz języków obcych.
Do samej czarnej magii podchodzę dość liberalnie – jako dziecko znalazłam kilka ukrytych stron w rodzinnej biblioteczce na ten temat, więc moja rodzina na pewno musiała mieć z tym coś do czynienia. Zresztą, mieszkam już od jakiegoś czasu, gdzie ten rodzaj magii mimo że nielegalny jest tu całkiem pożądany.
Moje poglądy dotyczące czystości krwi chyba też nie uległy zmianie. Wychowałam się w tradycjonalistycznej rodzinie i jakoś, nie wiem, nie widzę szans na to, by sytuacja dzieci mugoli mogła ulec zmianie. Ktoś musi być ofiarą. Ktoś musi po prostu cierpieć.

Książka na temat historii magii jest mi ostatnio jedyną lekturą, w której odnajduję pociechę. Nie wiem szczerze, w którym kierunku podążać. To tak, jakbym wchodziła do wody i zaraz z niej wychodziła, co jest trochę ironiczne, bo nawet z reguły lubiłam sobie od czasu do czasu popływać. Woda pozwala zachować formę, ale z drugiej strony czujesz się po wyjściu, jakby wyzuła cię z wszelkiej siły. I tak się właśnie czuję.
Męczy mnie to, ale codziennie umawiam się ze zleceniodawcami. Jestem samotnikiem i nie wykorzystuję kłamstwa ani perswazji, kiedy nie muszę, ale czasem nie mam innego wyjścia. Przekonuję ich, żeby się nie poddawali, choć szczerze mówiąc, często są beznadziejni. Uspokajam ich, gdy na dobrą sprawę, na ich słowa powinnam dostawać prawdziwej szewskiej pasji.

***
Ale tak właściwie to zastanawiam się, po co ci to wszystko mówię – skończyła, wywracając oczami.
Jak to?
Twoje zachowanie nie pasuje raczej do profesjonalnego uzdrowiciela, a już na pewno nie do magiterapeuty. Nawet gównowiedzący ci to powie. – Których tak na marginesie w większości nie znosiła. – Poza tym śnisz mi się już czwarty raz w tym tygodniu. Myślałeś, że tego nie zauważę? Jesteś senną marą, moim koszmarem. A mój sen właśnie dobiega końca. – Potrząsnęła głową z żałosnym uśmiechem. Wiedziała, że znowu obudzi się zlana potem i zalana łzami. Od jej przyjazdu do Anglii sytuacja pogarszała się z dnia na dzień.
Więc co zamierzasz ze mną zrobić? – Przekrzywił głowę, opierając rękę na policzku.
Nic – westchnęła spokojnie. Tak fatalistycznie już podchodziła do życia, że najczęściej na wszelkie nowe problemy reagowała lekką irytacją, znużeniem albo rezygnacją. Od dawna czuła się żywym trupem. – Nie wiem nawet, co miałabym zrobić w sprawie swojego życia. Albo raczej nie-życia.
Nie masz żadnych planów? Nie pragniesz niczego? Nie masz żadnych ambicji? – Oparł się wygodnie w fotelu.
To, czego chcę – zaczęła powoli, patrząc w przestrzeń. – Jest niemal niemożliwe do spełnienia. I nie ma znaczenia. – Jak inaczej można byłoby nazwać cofnięcie czasu, przywrócenie do życia zmarłych i przebaczenie dawnych win? I to żeby w jej egzystencji pojawił się wreszcie ktoś, kto dałby jej szansę? Choć zachowywała pozory bycia chłodnej i hardej, wiedziała dobrze, że była nic nie warta. Cień nie mógł mieć własnego cienia czy sylwetki. Był cieniem, niczym więcej.


Patronus: Patronusem dwudziestosześciolatki jest euscorpius flavicaudis. Jest on rodzajem skorpiona z Kent, ojczystego miasta Emmy, zatem ta nie może go nie kojarzyć.
Przywołując patronusa, Cresswell wyobraża sobie dawne chwile w towarzystwie swojego mistrza. Szczególnie w pamięci utkwił jej pierwszy trening, gdzie po raz pierwszy uwierzyła we własne możliwości i chciała się doskonalić. To właśnie ten spośród wszystkich treningów przypomina sobie podczas tworzenia zwierzęcego obrońcy.

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 183 (rożdżka)
Zaklęcia i uroki:00
Czarna magia:102 (rożdżka)
Magia lecznicza:00
Transmutacja:00
Eliksiry:00
Sprawność:18Brak
Zwinność:12Brak
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaI2
Historia MagiiII10
KłamstwoII10
PerswazjaII10
SpostrzegawczośćIII25
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Wytrzymałość FizycznaI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
NeutralnyNeutralny
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
GotowanieI0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
PływanieI0.5
Walka wręczII7
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 0


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Everild Cresswell dnia 23.01.21 23:10, w całości zmieniany 12 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Everild Cresswell [odnośnik]09.07.20 1:35
Podbijam
Gość
Anonymous
Gość
Everild Cresswell
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach