Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Tu coś będzie
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
[bylobrzydkobedzieladnie]
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Wychodzenie wieczorem z bezpiecznej nory było niebezpieczne – wiedział o tym każdy, w tym również i Yana, choć należała do grona ludzi, którzy strach, miast czuć, powinni siać w każdym zakątku Londynu. Znała jednak swój limit i swoją moc, co dawało jej poczucie niepewności w tym równie kruchym czasie. Zdolna była kiedyś dokonać jednego zabójstwa, ale doskonale zaplanowanego, skrupulatnie składanego przez lata, a nagłe spotkania z wrogami, których nie znała, były dla niej ogromnym zagrożeniem. Czuła pełzającą pod skórą irytację, gdy jej oczy wybierały kolejne ścieżki i puste chodniki, które wydawały się bezpiecznie do przemknięcia poza oczami niewygodnych oczu. Musiała sama zrobić sobie świstoklik, bo ukrócenie zasięgu teleportacji było bardziej denerwujące, niż z początku sądziła. Teraz w schronieniu się pomagał jej ciemny, długi płaszcz i późny wieczór, ale noc nie zwykła trwać długo. Musiała się spieszyć. Chciała się spieszyć.
Jej mieszkanie wklejono w samym centrum Londynu, co nie uszło poprzedniego wieczoru Yanie, gdy w milczeniu zastanawiała się nad wybraniem odpowiedniej drogi. Z nokturnowej poczty pantoflowej wiedziała, które rejony były pod ostrzałem zaklęć i które wypadałoby omijać, jeśli nie miało się w poważaniu swojego życia.
Zapukała, licząc chociaż na to, że stara, zaufana przyjaciółka, na której barki mogła składać swoje tajemnice, zamknęła drzwi do swojego niewielkiego, włoskiego królestwa. Pociągnęła za klamkę, ale ta, zamiast jęknąć buntowniczo, uległa jej palcom. Uniosła w zaskoczeniu brwi, ale weszła ostrożnie do środka i zamknęła za sobą wrota, zaraz strzepując z ramion krople deszczu, który chwilę temu nawiedził Anglię.
– Miałam nadzieję, że pozwolisz mi postać choć chwilę w tym deszczu na zewnątrz, a tu proszę, drzwi otwarte, zapraszają każdego zbira do wejścia – zawołała, zdejmując z ramion płaszcz i zaglądając do mijanych pomieszczeń w poszukiwaniu cienia Francesci. W końcu ją dostrzegła, a razem z jej sylwetką do jej nosa dotarły ciepłe, przyjemne aromaty. Dziwne, że nie poczuła ich już po wejściu. Najwyraźniej przeszkodził jej w tym smród zabijanych szlam, z którego ledwo zdołała się wydostać. – Dobrze cię widzieć, Francie – z uśmiechem ucałowała jej policzek w ramach powitania.
Ciągnęły ją do Borgii interesy, ale okazja do rozmowy, na jaką obie zasługiwały, całkiem jej odpowiadała.
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Włoszka istotnie nie lubiła się z zamykaniem drzwi, czy raczej najzwyczajniej w świecie o tym zapominała, chociaż tym razem przecież spodziewała się odwiedzin. Okupując połączoną z głównym pomieszczeniem kuchnię w towarzystwie kieliszka wina, najdziwniejszych przyrządów do obrabiania kamieni i kamieniami samymi w sobie, jedynie przelotnie zwróciła uwagę na tupot rozlegający się na klatce, a zaraz potem – ciche skrzypnięcie drzwi do mieszkania. Miała wyśmienity słuch, równie dobry co oko, z kolei chód Yany rozpoznałaby nawet w ciemnościach; tak, posiadła tę niesamowitą zdolność do rozróżniania poszczególnych chodów, jeśli przebywała z kimś w o wiele bliższej relacji niż z dziewięćdziesięcioma procentami ludzkości.
– To wszystko było zaplanowane – machnęła ręką, upewniając się dla zachowania równowagi, że chociaż Dolohov pamiętała o przekręceniu zamków. – Ale fakt, muszę wreszcie nałożyć na to mieszkanie zaklęcia. Życia mi nie szkoda, za to ich... – tu wskazała na mosiężną kasetkę ruchem dłoni – ...już tak – zbyt wiele poświęciła czasu, nerwów i zdrowia na odszukanie części ze swoich zdobyczy; zbyt wiele ryzykowała szukając ich w niejednokrotnie niebezpiecznych i niesprzyjających warunkami miejscach. Na tyle, że każdego kto bezprawnie choćby tknął jej skarby przeciągnęłaby na linie za burtą swojego statku, jego zwłoki porzucając gdzieś na środku morza.
– Ciebie również, Yaneczko, strasznie zbladłaś – odwzajemniła przyjacielski pocałunek, spoglądając uważnie na twarz Yany. Chociaż nie widziały się szmat czasu, Borgia odniosła wrażenie, że badania naukowe najwidoczniej wciągnęły jej przyjaciółkę na tyle, że zapomniała o swoim zdrowiu. A może się myliła i powód leżał gdzieś indziej?
– Jesteś w samą porę, dzisiejszego wieczora kucharz serwuje klasyczne ravioli, te pierożki z nadzieniem – uśmiechnęła się zachęcająco, w duchu nawet ciesząc się, że Giovanna kazała sprowadzić tego okropnego w obyciu człowieka do Anglii. Tęskniła za domową kuchnią a żadna z nich, sióstr, nie potrafiła przecież gotować; o wizytach w domu rodzinnym nie było nawet mowy. Nie zamierzała więc odmawiać posiłków, które chociaż w minimalnym stopniu przywodziły jej na myśl rodzinny kraj, miłe wspomnienia i pogodne czasy, które prawdopodobnie już nigdy miały nie wrócić. Tęskniła za nimi, rzecz jasna, ale wiedziała, że życie przeszłością na dłużą metę nie było ani żadnym rozwiązaniem ani nie przynosiło żadnego efektu.
– Nim przejdziemy do interesów, mia cara, opowiedz mi co u ciebie; dawno nie miałam okazji do najnormalniejszej na świecie rozmowy, wyobrażasz sobie? – poprosiła z naturalnym dla siebie włoskim entuzjazmem, ostrożnie zgarniając cenne precjoza na bok i robiąc na stole miejsce na kolację. Skoro miały niemal całą noc, opowieść o kamieniach i sposobie wyławiania bursztynów postanowiła przełożyć na później; choć sam fakt stania w lodowatej wodzie w ogóle nie zachęcał jej do opuszczania ciepłej klitki.
– To wszystko było zaplanowane – machnęła ręką, upewniając się dla zachowania równowagi, że chociaż Dolohov pamiętała o przekręceniu zamków. – Ale fakt, muszę wreszcie nałożyć na to mieszkanie zaklęcia. Życia mi nie szkoda, za to ich... – tu wskazała na mosiężną kasetkę ruchem dłoni – ...już tak – zbyt wiele poświęciła czasu, nerwów i zdrowia na odszukanie części ze swoich zdobyczy; zbyt wiele ryzykowała szukając ich w niejednokrotnie niebezpiecznych i niesprzyjających warunkami miejscach. Na tyle, że każdego kto bezprawnie choćby tknął jej skarby przeciągnęłaby na linie za burtą swojego statku, jego zwłoki porzucając gdzieś na środku morza.
– Ciebie również, Yaneczko, strasznie zbladłaś – odwzajemniła przyjacielski pocałunek, spoglądając uważnie na twarz Yany. Chociaż nie widziały się szmat czasu, Borgia odniosła wrażenie, że badania naukowe najwidoczniej wciągnęły jej przyjaciółkę na tyle, że zapomniała o swoim zdrowiu. A może się myliła i powód leżał gdzieś indziej?
– Jesteś w samą porę, dzisiejszego wieczora kucharz serwuje klasyczne ravioli, te pierożki z nadzieniem – uśmiechnęła się zachęcająco, w duchu nawet ciesząc się, że Giovanna kazała sprowadzić tego okropnego w obyciu człowieka do Anglii. Tęskniła za domową kuchnią a żadna z nich, sióstr, nie potrafiła przecież gotować; o wizytach w domu rodzinnym nie było nawet mowy. Nie zamierzała więc odmawiać posiłków, które chociaż w minimalnym stopniu przywodziły jej na myśl rodzinny kraj, miłe wspomnienia i pogodne czasy, które prawdopodobnie już nigdy miały nie wrócić. Tęskniła za nimi, rzecz jasna, ale wiedziała, że życie przeszłością na dłużą metę nie było ani żadnym rozwiązaniem ani nie przynosiło żadnego efektu.
– Nim przejdziemy do interesów, mia cara, opowiedz mi co u ciebie; dawno nie miałam okazji do najnormalniejszej na świecie rozmowy, wyobrażasz sobie? – poprosiła z naturalnym dla siebie włoskim entuzjazmem, ostrożnie zgarniając cenne precjoza na bok i robiąc na stole miejsce na kolację. Skoro miały niemal całą noc, opowieść o kamieniach i sposobie wyławiania bursztynów postanowiła przełożyć na później; choć sam fakt stania w lodowatej wodzie w ogóle nie zachęcał jej do opuszczania ciepłej klitki.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Nie pamiętała, kiedy widziały się po raz ostatni tylko po to, żeby porozmawiać. W jej rodzinie, albo raczej we krwi, jaką ta rodzina jej przekazała, mieściła się kropla poszukiwania znajomości na podstawie płynących z nich korzyści. Pewnie miała to po ojcu, po cwanym Dolohovie, czarodzieju wiecznie szukającym okazji do wykorzystania i pieniędzy do wydania. Kalkulowała podobnie, choć wierzyła, że robi to w sposób bardziej wyszukany, a wobec uzyskanych kontaktów jest lojalna i szczera. Zaczynało się od niewinnych, dziecinnych gier opierających się na wymianie informacji, poszukiwania cech, które mogły zapełnić dziury we własnym charakterze, a teraz skończyło się na tym, że z przyjacielską nutą dokonywały handlowych transakcji. Ceniła Borgię za to, że mimo wszystko nie patrzyła na Yanę krzywo i wiernie gościła ją kawą i wyśmienitymi, włoskimi ciasteczkami. Dzisiaj doceniała ją za to jeszcze mocniej.
Odetchnęła zapachami, czując się w tym domu coraz lepiej, pewniej. Jej głos, dotyk ciepłych ust na policzku, zapraszający gest. Wejdź, tu możesz na chwilę zagrzać sobie miejsce.
– Rozumiem, że w twoim rodzinnym kraju ludzie nie włamują się do domu? – uśmiechnęła się zawadiacko, tym samym pozwalając sobie w obecności przyjaciółki na nieco więcej swobody niż zazwyczaj. Rzadko miała do czynienia z klientami, coraz rzadziej, z ludźmi nie połączonymi z jej światem numerologii – jeszcze rzadziej. – Zbladłam? To pewnie przez tę angielską pogodę. Nie do wytrzymania. I przez głód, bo widzisz, ostatni posiłek jadłam rano, więc twoje ravioli – z serdecznym przekąsem spróbowała imitować egzotyczny akcent. – ratują mi życie.
W rzeczywistości bladość Yany była spowodowana zbyt długim przebywaniem w ciemnych zakamarkach domu Bonnarda, zbyt długim ślęczeniem przed płomieniami świec zamiast świetlnych promieni – gdy te pojawiały się za oknami, zazwyczaj zasłaniała ciężkie kotary, nie mogąc się skupić, gdy jasność oślepiała drugi najważniejszy dla niej organ w liczbie mnogiej – cenne oczy. To one właśnie przyuważyły błyskotki zgromadzone na stole.
– To te dla mnie? – spojrzała na Francie z uniesioną brwią i kącikiem ust unoszącym się w sytuacji do tego wielce adekwatnej. Była prostą kobietą i cieszyły ją proste rzeczy. Na przykład minerały mieniące się wieloma fantazyjnymi kolorami. – Ty nie miałaś z kim porozmawiać? Na litość, z twoją figurą i oczami ściągnęłabym tu jakiegoś ciekawego mężczyznę z językiem podobnie zręcznym, co jego dłonie – zza warg wydobył się cichy śmiech. – U mnie wszystko po staremu. Prawie. Pamiętasz może Grahama, mojego brata, o którym ci kiedyś opowiadałam? Cóż, on… jego już nie ma pośród nas, ale za to znalazłam kolejnego. Tym razem o jego istnieniu nie zdawałam sobie sprawy, matka nie raczyła podzielić się ze mną tą wspaniałą wieścią. Jest arogancki, wścibski, agresywny i impertynencki, ale cóż, jest. Istnieje.
Oparła się przedramionami o stół, rozglądając się dookoła.
– Naprawdę zgłodniałam przez te zapachy – burknęła pod nosem.
Odetchnęła zapachami, czując się w tym domu coraz lepiej, pewniej. Jej głos, dotyk ciepłych ust na policzku, zapraszający gest. Wejdź, tu możesz na chwilę zagrzać sobie miejsce.
– Rozumiem, że w twoim rodzinnym kraju ludzie nie włamują się do domu? – uśmiechnęła się zawadiacko, tym samym pozwalając sobie w obecności przyjaciółki na nieco więcej swobody niż zazwyczaj. Rzadko miała do czynienia z klientami, coraz rzadziej, z ludźmi nie połączonymi z jej światem numerologii – jeszcze rzadziej. – Zbladłam? To pewnie przez tę angielską pogodę. Nie do wytrzymania. I przez głód, bo widzisz, ostatni posiłek jadłam rano, więc twoje ravioli – z serdecznym przekąsem spróbowała imitować egzotyczny akcent. – ratują mi życie.
W rzeczywistości bladość Yany była spowodowana zbyt długim przebywaniem w ciemnych zakamarkach domu Bonnarda, zbyt długim ślęczeniem przed płomieniami świec zamiast świetlnych promieni – gdy te pojawiały się za oknami, zazwyczaj zasłaniała ciężkie kotary, nie mogąc się skupić, gdy jasność oślepiała drugi najważniejszy dla niej organ w liczbie mnogiej – cenne oczy. To one właśnie przyuważyły błyskotki zgromadzone na stole.
– To te dla mnie? – spojrzała na Francie z uniesioną brwią i kącikiem ust unoszącym się w sytuacji do tego wielce adekwatnej. Była prostą kobietą i cieszyły ją proste rzeczy. Na przykład minerały mieniące się wieloma fantazyjnymi kolorami. – Ty nie miałaś z kim porozmawiać? Na litość, z twoją figurą i oczami ściągnęłabym tu jakiegoś ciekawego mężczyznę z językiem podobnie zręcznym, co jego dłonie – zza warg wydobył się cichy śmiech. – U mnie wszystko po staremu. Prawie. Pamiętasz może Grahama, mojego brata, o którym ci kiedyś opowiadałam? Cóż, on… jego już nie ma pośród nas, ale za to znalazłam kolejnego. Tym razem o jego istnieniu nie zdawałam sobie sprawy, matka nie raczyła podzielić się ze mną tą wspaniałą wieścią. Jest arogancki, wścibski, agresywny i impertynencki, ale cóż, jest. Istnieje.
Oparła się przedramionami o stół, rozglądając się dookoła.
– Naprawdę zgłodniałam przez te zapachy – burknęła pod nosem.
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Uwaga Yany wcale jej nie zaskoczyła. Przywykła już bowiem do tego, że Anglicy zawsze dziwili się zwyczajami i podejściem Włochów do wielu kwestii, jednak teraz nie zwracała na to już tak dużej uwagi, jak dawniej. Westchnęła mimo wszystko na wspomnienie rodzinnego kraju, po czym wzruszyła ramionami. Od zawsze miała nieodparte wrażenie, że Włosi byli prostsi w obyciu niż rodowici Anglicy, a pewności nabierała wraz z latami ciężkiej współpracy. To nie oznaczało jednak, że stawiała włoskich obywateli na piedestale – zdarzały się przypadki potwierdzające stereotyp leniwego, irytującego, lekkodusznego Włocha. Z nimi na szczęście nie spotykała się zbyt często.
– Może cię to zdziwić, ale mamy lepsze rzeczy do roboty od włamywania się do mieszkań... raczej sobie ufamy – odparła spokojnie, wiedząc, że w obliczu szalejącej za oknami wojny brzmiało to co najmniej absurdalnie. Ale taka była prawda; wszyscy się znali – przynajmniej w jej małej miejscowości – każdy każdemu ufał, ludzie traktowali się jak rodzina, ot, po prostu. A tutaj było ciężko zawrzeć długotrwałe relacje, dlatego z każdym kolejnym spotkaniem cieszyła się, że los zesłał jej pod nogi Yanę i Belvinę, bo była niemal pewna, że bez nich oszalałaby już dawno. Nawet fakt, że każda ze stron widziała w tej drugiej korzyść, nie liczył się tak bardzo.
Rozmowy o różnicach pomiędzy dwiema nacjami bledły w obliczu drogocennych kamieni, które miała skrzętnie poukrywane w mieszkaniu. Dostrzegając spojrzenie Yany, uśmiechnęła się dumnie i z powrotem otworzyła leżącą na stole kasetkę.
– Brakuje tylko bursztynu – feeria mieniących się w leniwym świetle mieszkania barw radowała serce, cieszyła wzrok – cokolwiek robisz, to musi być fascynująca i droga zabawa – przesunęła kasetkę w kierunku dziewczyny a potem wróciła do nakładania kolacji; przeczuwała, że Dolohov nie wytrzyma kilku minut dłużej bez choćby ujrzenia swojego zamówienia, dlatego też nie miała zamiaru przeciągać jej niecierpliwości.
– Yaneczko, nie o takich rozmowach mówiłam – westchnęła z dezaprobatą, rozkładając porcelanowe talerze i sztućce na blacie. – Mówiłam o damskich rozmowach. Wystarczy, że pracuję niemal z samymi mężczyznami dzień w dzień. To niekorzystnie wpływa psychikę – dostawiła kieliszki, karafkę z winem i rozejrzała się kontrolnie po pomieszczeniu, sprawdzając, czy niczego nie zapomniała. Kiepska była z niej pani domu, więc brak widelca, serwetki albo innego istotnego detalu nikogo nie powinien dziwić. Ją już na pewno przestał. Informacja, która padła z ust przyjaciółki zaledwie chwilę później wprawiła Borgię w lekki dysonans poznawczy, ale również skutecznie odsunęła ciemnowłosą od chęci kontynuowania tematu mężczyzn. Nie miała pojęcia jak właściwie powinna się zachować, więc uśmiechnęła się lekko, wymuszenie i zmrużyła oczy.
– Moje kondolencje? I gratulacje? – a może podwójne kondolencje lub podwójne gratulacje? Sądząc jednak po tonie i słowach, które wypowiedziała Yana, bardziej skłaniała się ku podwójnym kondolencjom, lecz zatrzymała tę myśl dla siebie. – Przystojny? – jeśli przejął chociaż część genów odpowiedzialnych za wygląd, które definitywnie przejęła Dolohov, to musiał być miły dla oka. – Jeśli tak, można mu wybaczyć bycie wrzodem na tyłku. W każdej rodzinie taki się trafia – postawiła na środku stołu naczynie z jedzeniem i przed nałożeniem niedużych pierożków na talerze, zgarnęła włosy do tyłu, co najmniej tak, jakby zabierała się właśnie za trudną sztukę szlifowania drogocennego rubinu.
– Powinnaś mnie częściej odwiedzać na podczas posiłków, nabrałabyś siły i kolorów – zatoczyła kółko łyżką trzymaną w dłoni mniej więcej na wysokości twarzy przyjaciółki, ale w gruncie rzeczy nie miała nic złego na myśli. Ot, nie lubiła jadać w samotności a skoro własna siostra nie miała dla niej czasu i nie przepadała za marnowaniem tak dobrego jedzenia, to dlaczego nikt inny nie mógłby skorzystać? Zwłaszcza, że zarówno Yana, jak i Belvina, chyba całkiem polubiły się z włoskimi smakami, czego nie mogła powiedzieć o swoim kochanku, lordzie, zdecydowanie zbyt mocno lubującym się w tutejszej kuchni. Nie winiła go za to, lecz nie rozumiała jak można było grymasić nad makaronem, kawą, czy choćby serami zwiezionymi z jej kraju.
– Jedz na zdrowie – powiedziała, gdy już na ich talerzach znalazły się spore porcje ravioli i dodatków a w kieliszkach pasujące do potrawy wino w ilości odpowiedniej, by nie zaspały na poszukiwanie bursztynu.
– Nie myślałaś o wyprowadzce z Londynu? – spytała spokojnie, kiedy tylko przełknęła pierwszy kęs kolacji. Obie mieszkały w centrum, które było – poza portem – najbardziej objęte toczącym się konfliktem i kwestia odpowiednich poglądów, krwi według Franceski na niewiele się zdawała w obliczu zaklęć, które mogły trafić je zupełnie przypadkowo w twarz.
przerwane? zt?
– Może cię to zdziwić, ale mamy lepsze rzeczy do roboty od włamywania się do mieszkań... raczej sobie ufamy – odparła spokojnie, wiedząc, że w obliczu szalejącej za oknami wojny brzmiało to co najmniej absurdalnie. Ale taka była prawda; wszyscy się znali – przynajmniej w jej małej miejscowości – każdy każdemu ufał, ludzie traktowali się jak rodzina, ot, po prostu. A tutaj było ciężko zawrzeć długotrwałe relacje, dlatego z każdym kolejnym spotkaniem cieszyła się, że los zesłał jej pod nogi Yanę i Belvinę, bo była niemal pewna, że bez nich oszalałaby już dawno. Nawet fakt, że każda ze stron widziała w tej drugiej korzyść, nie liczył się tak bardzo.
Rozmowy o różnicach pomiędzy dwiema nacjami bledły w obliczu drogocennych kamieni, które miała skrzętnie poukrywane w mieszkaniu. Dostrzegając spojrzenie Yany, uśmiechnęła się dumnie i z powrotem otworzyła leżącą na stole kasetkę.
– Brakuje tylko bursztynu – feeria mieniących się w leniwym świetle mieszkania barw radowała serce, cieszyła wzrok – cokolwiek robisz, to musi być fascynująca i droga zabawa – przesunęła kasetkę w kierunku dziewczyny a potem wróciła do nakładania kolacji; przeczuwała, że Dolohov nie wytrzyma kilku minut dłużej bez choćby ujrzenia swojego zamówienia, dlatego też nie miała zamiaru przeciągać jej niecierpliwości.
– Yaneczko, nie o takich rozmowach mówiłam – westchnęła z dezaprobatą, rozkładając porcelanowe talerze i sztućce na blacie. – Mówiłam o damskich rozmowach. Wystarczy, że pracuję niemal z samymi mężczyznami dzień w dzień. To niekorzystnie wpływa psychikę – dostawiła kieliszki, karafkę z winem i rozejrzała się kontrolnie po pomieszczeniu, sprawdzając, czy niczego nie zapomniała. Kiepska była z niej pani domu, więc brak widelca, serwetki albo innego istotnego detalu nikogo nie powinien dziwić. Ją już na pewno przestał. Informacja, która padła z ust przyjaciółki zaledwie chwilę później wprawiła Borgię w lekki dysonans poznawczy, ale również skutecznie odsunęła ciemnowłosą od chęci kontynuowania tematu mężczyzn. Nie miała pojęcia jak właściwie powinna się zachować, więc uśmiechnęła się lekko, wymuszenie i zmrużyła oczy.
– Moje kondolencje? I gratulacje? – a może podwójne kondolencje lub podwójne gratulacje? Sądząc jednak po tonie i słowach, które wypowiedziała Yana, bardziej skłaniała się ku podwójnym kondolencjom, lecz zatrzymała tę myśl dla siebie. – Przystojny? – jeśli przejął chociaż część genów odpowiedzialnych za wygląd, które definitywnie przejęła Dolohov, to musiał być miły dla oka. – Jeśli tak, można mu wybaczyć bycie wrzodem na tyłku. W każdej rodzinie taki się trafia – postawiła na środku stołu naczynie z jedzeniem i przed nałożeniem niedużych pierożków na talerze, zgarnęła włosy do tyłu, co najmniej tak, jakby zabierała się właśnie za trudną sztukę szlifowania drogocennego rubinu.
– Powinnaś mnie częściej odwiedzać na podczas posiłków, nabrałabyś siły i kolorów – zatoczyła kółko łyżką trzymaną w dłoni mniej więcej na wysokości twarzy przyjaciółki, ale w gruncie rzeczy nie miała nic złego na myśli. Ot, nie lubiła jadać w samotności a skoro własna siostra nie miała dla niej czasu i nie przepadała za marnowaniem tak dobrego jedzenia, to dlaczego nikt inny nie mógłby skorzystać? Zwłaszcza, że zarówno Yana, jak i Belvina, chyba całkiem polubiły się z włoskimi smakami, czego nie mogła powiedzieć o swoim kochanku, lordzie, zdecydowanie zbyt mocno lubującym się w tutejszej kuchni. Nie winiła go za to, lecz nie rozumiała jak można było grymasić nad makaronem, kawą, czy choćby serami zwiezionymi z jej kraju.
– Jedz na zdrowie – powiedziała, gdy już na ich talerzach znalazły się spore porcje ravioli i dodatków a w kieliszkach pasujące do potrawy wino w ilości odpowiedniej, by nie zaspały na poszukiwanie bursztynu.
– Nie myślałaś o wyprowadzce z Londynu? – spytała spokojnie, kiedy tylko przełknęła pierwszy kęs kolacji. Obie mieszkały w centrum, które było – poza portem – najbardziej objęte toczącym się konfliktem i kwestia odpowiednich poglądów, krwi według Franceski na niewiele się zdawała w obliczu zaklęć, które mogły trafić je zupełnie przypadkowo w twarz.
przerwane? zt?
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Lipiec zapowiadał się jako miesiąc pełen zmian i wyzwań, a przede wszystkim wyjazdów poza Anglię, co cieszyło czarownicę najbardziej. Planowana skrzętnie od kilku dni wyprawa do Grecji zaczynała nabierać kształtu i koloru, a pozytywny odzew ze strony greckiego pomocnika jedynie sugerował, że wszystko miało – musiało – pójść zgodnie z planem. Wprawdzie wiedziała, że na rzecz jednego zlecenia, które nie wydawało się ani proste ani tym bardziej szybkie do zrealizowania o czym świadczył termin realizacji i niecodzienne wskazówki, będzie musiała poświęcić pracę tutaj, na miejscu, ale... czego się nie robiło dla odrobiny atrakcji w codziennej rutynie? Nie od dzisiaj było zresztą wiadomo, że Włoszką kierowała zazwyczaj niespotykana żądza przygód niż rozsądek, co jednak nie oznaczało, że podejmowała swoje decyzje pod wpływem emocji i bez wcześniejszej kalkulacji. Chociaż nad zleceniem od Ramseya nie zastanawiała się rzeczywiście zbyt długo, tak w nim upatrywała się czegoś więcej poza pieniędzmi – znajdowała tam odpoczynek i pretekst do opuszczenia Wysp. Chociaż w wojennych zawirowaniach odnalazła swój sposób na prowadzenie interesów i handlu, te zazwyczaj nie wykraczały poza granice kraju. Ostatnia dostawa produktów okazywała się być wystarczająca, a przynajmniej jak na razie nie upatrywała znaczących braków w rozprowadzanym towarze.
Lipiec był miesiącem, w którym wreszcie dojrzała do prawie trzech jakże dojrzałych decyzji: przygarnięcia czworonożnego towarzysza i zmiany dzielnicy mieszkaniowej, z czego jedno zdołała wykonać już wczorajszego dnia, gdy obdarzyła podrostka Sigrun miłością już od pierwszego wejrzenia. Prawie trzecią, w zasadzie połowiczną, decyzją była próba pojednania się z Macnairem, który – pomimo wcześniejszej jawnej niechęci – mógł okazać się rzeczywiście dobrym partnerem do interesów. W tej jednej kwestii odkąd pamiętała, dogadywali się bez przeszkód a teraz, gdy potrzebowała wokół osób, na których mogła polegać, uznała, że może mu dać szansę. Być może pochopnie, skoro pierwszym co zrobił po powrocie był cios w jej interesy, ale wierzyła w zasadę trzymania przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Zresztą jak inaczej mogłaby wiedzieć, co tym razem planuje? Trzymanie się z daleka temu nie sprzyjało. Czarownica z niewielką radością przyjęła odpowiedź Cilliana na listowną propozycję, choć chcąc nie chcąc musiała go nieco okłamać; o ile rzeczywiście planowała wyprawę do Grecji, o tyle prawdziwy cel podróży nigdy miał nie wyjść na jaw, poza nią i Mulcibera. Wątpiła też, by już za pierwszym razem odnalazła pożądane naczynie, dlatego kierując się pragmatycznością, wycieczka do kraju dobrego jedzenia i malowniczych wysp miała posłużyć jej do ściągnięcia kilku szlacheckich kamieni oraz win dla wymagających podniebień klienteli Wenus.
Gdy ona już od dłuższej chwili krzątała się po mieszkaniu, rozkładając na stole mapy i geograficzne atlasy, i nie zważając na otoczenie, młody doberman zdawał się nadrabiać za nią, stawiając co chwila uszy i nasłuchując, co uważała za niezwykły plus – przynajmniej teraz nie musiała martwić się niespodzianą wizytą głupkowatego złodzieja, czy pijanego sąsiada zachęconego faktem samotnej kobiety. Pies, który był i do przytulania, i do odgryzania ludzkich rąk na wszelki wypadek, był spełnieniem dziecięcych marzeń czarownicy, podobnie jak uszyta na miarę rękami włoskich szwaczek czerwona sukienka, którą dzisiejszego wieczoru założyła. Zwiewny materiał, krój przypominał jej rodzinny kraj, w którym był to jeden z nielicznych ubiorów ratujących przed ugotowaniem się w ostrym słońcu, choć do angielskiego klimatu niespecjalnie pasował. Wraz z nadejściem Macnaira, pies w sekundzie znalazł się pod drzwiami a ona jedynie lekkim machnięciem różdżką wpuściła go do środka.
– Dzisiaj mamy rozejm, czy będziesz próbował mnie zabić? – nawiązała w ramach powitania do ostatniego spotkania, gdy z niewyjaśnionych powodów zepchnął ją, oślepioną, na krawędź wątpliwego pomostu w szalejącym sztormie. Dopiero potem podniosła się znad atlasu i pełnym gracji krokiem przeszła przez salon, zatrzymując się przed mężczyzną z rękoma skrzyżowanymi pod biustem.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Nastał lipiec, a on pozostał w Anglii, co wydawało mu się dość nierealne. Ułożony wcześniej plan, posypał się powoli, gdy jego fundamenty naruszała każda napotkana osoba, aż wszystko runęło. Myśl, że pozostania w jednym miejscu, działała dziwnie drażniąco, lecz stopniowo oswajał się z tą zmianą. Rozeznanie w terenie, sprawdzenie wszystkich dawnych kontaktów, dało przykry wniosek, przed którym ostrzegł go poniekąd Wroński, zdradzając, jak wiele osób okazało się tchórzami. Musiał wypracować nowy grunt dla interesów, rozejrzeć się za jednostkami, które z punktu relacji biznesowych mogły zyskać ograniczone zaufanie. Nie lubił zaczynać od zera, czując, że traci wtedy zbyt wiele czasu, ale skoro nie miał wyboru, zabrał się za to od razu. Dlatego też nie znalazł czasu dla Borgii tak szybko, jak planował. Jej listy nie wyjaśniały nic, a świadomość jak uwielbiała pakować się w kłopoty, budziły jego dezaprobatę, podobnie jak fakt, że najwyraźniej chciała go w to wciągnąć. Zastanawiało go czemu, skoro ich ostatnie spotkania nacechowane były niechęcią. Naprawdę nie miała nikogo, kto zdradzałby wobec niej chociaż trochę sympatii? Kto nie męczyłby się w jej towarzystwie?
Świadom swego podejścia, rozważał zrezygnowanie, lecz myśl o wyjeździe do Grecji brzmiała wyjątkowo dobrze. Dawała szansę na znalezienie czegoś wartościowego, co później można było opchnąć za odpowiednią sumę. Grecka fauna również była dość bogata, więc przy przeważających dla niego korzyściach, dzisiejszego dnia w końcu postanowił odwiedzić Włoszkę.
Pozostawiając za sobą chatkę niedaleko Cranham, teleportował się najbliższej stolicy, jak tylko mógł. Przejście przez Londyn nie zajęło mu jakoś wybitnie dużo czasu, a dało okazję do rozejrzenia się ponownie po mieście. Z tygodnia na tydzień, wyglądało to jakoś lepiej, nawet jeśli nadal było mu mocno obojętne. Docierając na miejsce, przystanął na chwilę, spoglądając na budynek nim wszedł do środka i dotarł na odpowiednie piętro. Zapukał w drzwi oznaczone numerem czternaście, czekając aż zostanie wpuszczony do środka. Kiedy tak się stało, bez wahania przekroczył próg i zatrzymał się na widok dobermana. Obserwował przez chwilę zaciekawionego szczeniaka, który niby chciał podejść i poznać obcego, ale z drugiej strony chyba jednak się obawiał.
Przykucnął, wyciągając dłoń do psiaka.
- No chodź.- rzucił, powstrzymując uśmiech, by finalnie pogłaskać psiaka po szyi i grzbiecie. Unikał dotykania psiej głowy. Wyprostował się, kiedy usłyszał pytanie Borgii i zmierzył ją wzrokiem, zauważając czerwoną sukienkę, która przypomniała mu włoskie wesele. Ostatni moment, gdy naiwnie widzieli dla siebie jakąkolwiek przyszłość. Sięgnął za siebie, by zamknąć drzwi do mieszkania.
- Zastanowię się – odparł z krzywym uśmieszkiem. Przeniósł jeszcze raz spojrzenie na psa.- Popracuj nad jego socjalizacją, żeby później nie zgłupiał.- mruknął mimochodem, ponownie patrząc na Nią. Z bliska jeszcze bardziej wyglądała jak wtedy, brakowało tylko przeklętego wianka, a miałby wrażenie, że próbuje mu zagrać na nerwach przywołując coś, co budziło obecnie gorycz.
- Zdradzisz więcej szczegółów o tym wyjeździe do Grecji? – spytał, aby skupić się na tym, po co przyszedł.
Świadom swego podejścia, rozważał zrezygnowanie, lecz myśl o wyjeździe do Grecji brzmiała wyjątkowo dobrze. Dawała szansę na znalezienie czegoś wartościowego, co później można było opchnąć za odpowiednią sumę. Grecka fauna również była dość bogata, więc przy przeważających dla niego korzyściach, dzisiejszego dnia w końcu postanowił odwiedzić Włoszkę.
Pozostawiając za sobą chatkę niedaleko Cranham, teleportował się najbliższej stolicy, jak tylko mógł. Przejście przez Londyn nie zajęło mu jakoś wybitnie dużo czasu, a dało okazję do rozejrzenia się ponownie po mieście. Z tygodnia na tydzień, wyglądało to jakoś lepiej, nawet jeśli nadal było mu mocno obojętne. Docierając na miejsce, przystanął na chwilę, spoglądając na budynek nim wszedł do środka i dotarł na odpowiednie piętro. Zapukał w drzwi oznaczone numerem czternaście, czekając aż zostanie wpuszczony do środka. Kiedy tak się stało, bez wahania przekroczył próg i zatrzymał się na widok dobermana. Obserwował przez chwilę zaciekawionego szczeniaka, który niby chciał podejść i poznać obcego, ale z drugiej strony chyba jednak się obawiał.
Przykucnął, wyciągając dłoń do psiaka.
- No chodź.- rzucił, powstrzymując uśmiech, by finalnie pogłaskać psiaka po szyi i grzbiecie. Unikał dotykania psiej głowy. Wyprostował się, kiedy usłyszał pytanie Borgii i zmierzył ją wzrokiem, zauważając czerwoną sukienkę, która przypomniała mu włoskie wesele. Ostatni moment, gdy naiwnie widzieli dla siebie jakąkolwiek przyszłość. Sięgnął za siebie, by zamknąć drzwi do mieszkania.
- Zastanowię się – odparł z krzywym uśmieszkiem. Przeniósł jeszcze raz spojrzenie na psa.- Popracuj nad jego socjalizacją, żeby później nie zgłupiał.- mruknął mimochodem, ponownie patrząc na Nią. Z bliska jeszcze bardziej wyglądała jak wtedy, brakowało tylko przeklętego wianka, a miałby wrażenie, że próbuje mu zagrać na nerwach przywołując coś, co budziło obecnie gorycz.
- Zdradzisz więcej szczegółów o tym wyjeździe do Grecji? – spytał, aby skupić się na tym, po co przyszedł.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Rzadko kiedy zdarzało się, by układane skrupulatnie plany wypalały od początku do końca, bez żadnych zakłóceń po drodze, tym bardziej plany na przyszłość, z długofalowymi konsekwencjami, i lata doświadczenia w pracy nauczyły ją brania poprawek na to, co mogło się wydarzyć, tworzenia planów zapasowych, obserwowania i umiejętności szybkiego reagowania. W podług zresztą starego przysłowia – jeśli chcesz rozbawić Merlina to opowiedz mu o swoich planach – starała się raczej improwizować, niż zakładać z góry plan działania, co przynosiło pożądane efekty, ale równie często pakowało ją w tarapaty. W porównaniu jednak z Cillianem, uczyła się na swoich błędach, wyciągała wnioski a każdą rzuconą pod nogi kłodę traktowała jako lekcję na przyszłość.
Ale pomimo to doprawdy dalej nie była pewna jaką lekcję miała wyciągnąć z trzymania swojego byłego–niedoszłego przyjaciela, niemal wroga, w pobliżu skoro wiedziała jak się to może potoczyć. Albo znowu ich drogi się rozejdą, albo skoczą sobie wreszcie do gardeł, bo nie wiedziała, czy dalej będą w stanie się ze sobą porozumiewać na płaszczyźnie czysto zawodowej. Wierzyła w to – chciała – i poniekąd nie miała nawet wyjścia; postawione przed nią przez Mulcibera zlecenie było ekscytujące, trudne, ale i czuła, że mogło ciągnąć za sobą spore kłopoty, w których nie chciała być sama. O tym jednak nie mogła, nie zamierzała, mówić swojemu towarzyszowi; im mniej wiedział, tym lepiej spał, a przede wszystkim nie narażała wydania tajemnicy na światło dzienne. O ile Cillian jej zaufa i odrzuci węszenie spisku, jak dotychczas. A z tym mogło być ciężko.
Niemal w ogóle nie zwróciła uwagi na biegnącego do drzwi psa, gdy równie szybko dostrzegła jak mina mężczyzny rzednie a wnet zmienia się jego ton głosu. Zmarszczyła brwi początkowo w niemej odpowiedzi, bo nie spodziewała się, że ledwo po przekroczeniu progu jej mieszkania przejdą do konkretów: każdy kto ją znał, wiedział dobrze, że włoska natura sprzyjała ku wstępnej pogawędce o niczym, dopiero potem przejściu do interesów a człowiek, który stał naprzeciwko znał ją o wiele lepiej, niż inni i nie sądziła, że w tym przypadku będzie musiała odmówić sobie tej niewielkiej przyjemności. Podejrzewała jednak gdzie leżał problem, chociaż szczerze wątpiła, że kolorystycznie przypominająca pierwszy dzień końca ich znajomości sukienka wzbudzi w nim takie emocje i o ile nie założyła jej celowo, w głębi duszy złośliwa cząstka ucieszyła się z tej wiedzy. Widać wcale nie nienawidził jej tak, jak twierdził.
– Nie tak prędko. Śpieszy ci się gdzieś? – odparła, zerkając kątem oka na psa, który niezbyt już zainteresowany przybyciem obcego człowieka, wyłożył się na fotelu a potem sama odwróciła się na pięcie i usiadła obok szczeniaka, na oparciu. Chociaż pierwszy zachwyt już dawno powinien jej przejść, miała wrażenie, że z każdą kolejną chwilą doberman był jeszcze bardziej cudowny, niż przed paroma minutami. – Słodki jest, nie uważasz? – z uśmiechem pogłaskała psa po grzbiecie, a z większym trudem powstrzymała się przed wycałowaniem go po czubku głowy, pomiędzy nieproporcjonalnie dużymi do pyska uszami. – Zakładam, że Sigrun zadbała o ich socjalizację... taką przynajmniej mam nadzieję, bardziej obawiałam się chodzącego słodkiego mordercy, chociaż takim bym nie pogardziła – zwłaszcza w podróży i tu, w Anglii. Ale po pozornej powadze nie pozostało zbyt wiele, kiedy pies trącił jej dłoń gotowy na przyjęcie kolejnych pieszczot. – Napijesz się czegoś? No i liczę, że przyniosłeś to, o co prosiłam – atlas, o którym wspomniała w jednym z późniejszych listów był jej potrzebny ze względu na skupienie się szczególnie na krajach śródziemnomorskich niźli zdawkowo całym świecie.
Ale pomimo to doprawdy dalej nie była pewna jaką lekcję miała wyciągnąć z trzymania swojego byłego–niedoszłego przyjaciela, niemal wroga, w pobliżu skoro wiedziała jak się to może potoczyć. Albo znowu ich drogi się rozejdą, albo skoczą sobie wreszcie do gardeł, bo nie wiedziała, czy dalej będą w stanie się ze sobą porozumiewać na płaszczyźnie czysto zawodowej. Wierzyła w to – chciała – i poniekąd nie miała nawet wyjścia; postawione przed nią przez Mulcibera zlecenie było ekscytujące, trudne, ale i czuła, że mogło ciągnąć za sobą spore kłopoty, w których nie chciała być sama. O tym jednak nie mogła, nie zamierzała, mówić swojemu towarzyszowi; im mniej wiedział, tym lepiej spał, a przede wszystkim nie narażała wydania tajemnicy na światło dzienne. O ile Cillian jej zaufa i odrzuci węszenie spisku, jak dotychczas. A z tym mogło być ciężko.
Niemal w ogóle nie zwróciła uwagi na biegnącego do drzwi psa, gdy równie szybko dostrzegła jak mina mężczyzny rzednie a wnet zmienia się jego ton głosu. Zmarszczyła brwi początkowo w niemej odpowiedzi, bo nie spodziewała się, że ledwo po przekroczeniu progu jej mieszkania przejdą do konkretów: każdy kto ją znał, wiedział dobrze, że włoska natura sprzyjała ku wstępnej pogawędce o niczym, dopiero potem przejściu do interesów a człowiek, który stał naprzeciwko znał ją o wiele lepiej, niż inni i nie sądziła, że w tym przypadku będzie musiała odmówić sobie tej niewielkiej przyjemności. Podejrzewała jednak gdzie leżał problem, chociaż szczerze wątpiła, że kolorystycznie przypominająca pierwszy dzień końca ich znajomości sukienka wzbudzi w nim takie emocje i o ile nie założyła jej celowo, w głębi duszy złośliwa cząstka ucieszyła się z tej wiedzy. Widać wcale nie nienawidził jej tak, jak twierdził.
– Nie tak prędko. Śpieszy ci się gdzieś? – odparła, zerkając kątem oka na psa, który niezbyt już zainteresowany przybyciem obcego człowieka, wyłożył się na fotelu a potem sama odwróciła się na pięcie i usiadła obok szczeniaka, na oparciu. Chociaż pierwszy zachwyt już dawno powinien jej przejść, miała wrażenie, że z każdą kolejną chwilą doberman był jeszcze bardziej cudowny, niż przed paroma minutami. – Słodki jest, nie uważasz? – z uśmiechem pogłaskała psa po grzbiecie, a z większym trudem powstrzymała się przed wycałowaniem go po czubku głowy, pomiędzy nieproporcjonalnie dużymi do pyska uszami. – Zakładam, że Sigrun zadbała o ich socjalizację... taką przynajmniej mam nadzieję, bardziej obawiałam się chodzącego słodkiego mordercy, chociaż takim bym nie pogardziła – zwłaszcza w podróży i tu, w Anglii. Ale po pozornej powadze nie pozostało zbyt wiele, kiedy pies trącił jej dłoń gotowy na przyjęcie kolejnych pieszczot. – Napijesz się czegoś? No i liczę, że przyniosłeś to, o co prosiłam – atlas, o którym wspomniała w jednym z późniejszych listów był jej potrzebny ze względu na skupienie się szczególnie na krajach śródziemnomorskich niźli zdawkowo całym świecie.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Kiedy tylko zapytał o konkrety, wiedział, że zapomniał się i najpewniej zaraz zostanie sprowadzony na ziemię. Winę za to potknięcie zrzucił na strój Borgii, który rozproszył jego uwagę, skłonił do nieprzemyślanej decyzji. Niestety widok czerwonej sukienki, którą miała na sobie dziewczyna wzbudzał nieprzyjemne wspomnienia, będące dowodem na to, że lata temu zrobił z siebie skończonego idiotę. Co gorsza, upływ czasu wcale tego nie zmieniał, przecież nie jeden raz nadstawiał karku za dziewczynę, stawiając jej dobro ponad swoim. Była jedynym takim przypadkiem, pokonując jego egoistyczną naturę. Najchętniej zapomniałby o tym, co wydarzyło się dawniej, ale los nie był tak łaskawy względem niego.
- Tak, spieszy mi się do kochanki.- rzucił cierpko, próbując za kpiną ukryć emocje. Słowa nie były jednak zbyt fortunie dobrane, dlatego westchnął ciężko i pokręcił zaraz głową.- Nie, nie spieszę się. Po prostu wolę konkret.- dodał, zaprzeczając sobie i wchodząc w głąb mieszkania. Spoglądał przez moment na kobietę, nim przeniósł wzrok na szczeniaka, którego głaskała.
- Jak każdy szczeniak, nie znajdziesz takiego, który nie jest słodki.- odparł. Nie dziwił się, że Francesca rozczula się nad psem, ale sam za dużo miał z nimi do czynienia, aby nadal być tak zachwycony ich urokiem, gdy były małe. Podszedł bliżej, wyłapując w międzyczasie imię swej kuzynki.- Nie sądziłem, że to od niej masz psa, ale w takim razie na pewno socjalizacje w części masz z głowy. Sigrun ma rękę do psów i wie, co robi.- odparł poważnie i bez cienia wątpliwości. Był ostatnim, który mógł wątpić w swą kuzynkę, poza tym był u niej, widział, jak zachowują się szczeniaki i przecież z tego powodu, sam zamierzał wziąć od niej czworonoga.
- Nie ucz go agresji. Te psy i bez tego potrzebują pewnego przewodnika, a z pobudzoną agresją, ten tu słodziak, może okazać się niebezpieczny również dla ciebie.- wyjaśnił jej. Wolał ją od tego odwieść, niż później słuchać, że psiak rzucił France do gardła. Osobiście pozwalał sobie na to, robiąc z towarzyszących mu psów zaufanych kompanów, ale również specyficzną broń. Miał jednak wieloletnie doświadczenie i dar zwierzęcoustości, które stawały się wsparciem, gdy sierściuch wyrywał się spod kontroli.
- A co możesz zaoferować? – spytał, nieco spuszczając z tonu i odpędzając powagę, co podkreślił słabym uśmiechem, który pojawił się na jego ustach. Kiedy upomniała się o atlas, podał jej ważącą swoje, książkę.- Wątpiłaś we mnie? – błękitne tęczówki zawisły na niej ciężko, jakby nie dowierzał, że mogła sądzić, iż nie przyniósł by ze sobą tego o co prosiła.
- Tak, spieszy mi się do kochanki.- rzucił cierpko, próbując za kpiną ukryć emocje. Słowa nie były jednak zbyt fortunie dobrane, dlatego westchnął ciężko i pokręcił zaraz głową.- Nie, nie spieszę się. Po prostu wolę konkret.- dodał, zaprzeczając sobie i wchodząc w głąb mieszkania. Spoglądał przez moment na kobietę, nim przeniósł wzrok na szczeniaka, którego głaskała.
- Jak każdy szczeniak, nie znajdziesz takiego, który nie jest słodki.- odparł. Nie dziwił się, że Francesca rozczula się nad psem, ale sam za dużo miał z nimi do czynienia, aby nadal być tak zachwycony ich urokiem, gdy były małe. Podszedł bliżej, wyłapując w międzyczasie imię swej kuzynki.- Nie sądziłem, że to od niej masz psa, ale w takim razie na pewno socjalizacje w części masz z głowy. Sigrun ma rękę do psów i wie, co robi.- odparł poważnie i bez cienia wątpliwości. Był ostatnim, który mógł wątpić w swą kuzynkę, poza tym był u niej, widział, jak zachowują się szczeniaki i przecież z tego powodu, sam zamierzał wziąć od niej czworonoga.
- Nie ucz go agresji. Te psy i bez tego potrzebują pewnego przewodnika, a z pobudzoną agresją, ten tu słodziak, może okazać się niebezpieczny również dla ciebie.- wyjaśnił jej. Wolał ją od tego odwieść, niż później słuchać, że psiak rzucił France do gardła. Osobiście pozwalał sobie na to, robiąc z towarzyszących mu psów zaufanych kompanów, ale również specyficzną broń. Miał jednak wieloletnie doświadczenie i dar zwierzęcoustości, które stawały się wsparciem, gdy sierściuch wyrywał się spod kontroli.
- A co możesz zaoferować? – spytał, nieco spuszczając z tonu i odpędzając powagę, co podkreślił słabym uśmiechem, który pojawił się na jego ustach. Kiedy upomniała się o atlas, podał jej ważącą swoje, książkę.- Wątpiłaś we mnie? – błękitne tęczówki zawisły na niej ciężko, jakby nie dowierzał, że mogła sądzić, iż nie przyniósł by ze sobą tego o co prosiła.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Francesca była przyzwyczajona do prowadzenia rozmów w sposób konkretny, z niechęcią zauważając już dawno, że większość relacji biznesowych pozostawała takimi i nie było w nich miejsca na kurtuazyjne pogawędki o niczym, które były częścią jej włoskiej specyfiki. Chociaż nie wychowywała się we Włoszech, lecz na Wyspach, mimo wszystko z początku ciężko było się przyzwyczaić do sprowadzenia spotkań jedynie do interesów, jak i zresztą do wielu innych rzeczy. Pomimo zamieszkiwania Anglii pamiętała, że rodzina od najmłodszych lat pielęgnowała weń narodowe zwyczaje, za co była jej wdzięczna.
A jednak nie kryła zdziwienia, gdy Cillian w ramach powitania przywitał ją najmniej lubianymi słowami, bo zwyczajnie po nim się tego nie spodziewała. Wiedziała wprawdzie, że żartował – przynajmniej coś kazało jej tak sądzić – lecz niemal od razu zadarła brew i pozwoliła, by nie słowa opuściły jej usta a pełne dezaprobaty westchnienie. Gest czarownicy, lekka zmiana mimiki, wyrażała zresztą więcej niż tysiąc słów; od zawsze zresztą była zdumiona ile można było wyrazić samym uniesieniem brwi. I zdziwienie, i pogardę, i niepewność po oczekiwanie – w tym przypadku na reakcję.
– Jak kocha to poczeka – odparła wreszcie sucho, z niezadowoleniem wyłapując swój ton, który stracił nie tylko na pewności, ale i trzymanej wcześniej na wodzy obojętności – interesy są ważniejsze – dodała, czując jednak fałsz, który nieśmiało tańczył pomiędzy głoskami, odchrząknęła znacząco, skupiając się na psie, ratującym ją z niezręczności.
Może i miał rację, że każdy szczeniak był słodki, ale i tak nieskromnie wychodziła z założenia, że jej był po prostu najsłodszy, najlepszy i najukochańszy. Zauroczona w zwierzęciu wyłączyła się nawet na moment, następne uwagi Cilliana wpuszczając jednym uchem a wypuszczając drugim.
– Sigrun zrobiła mi już wystarczający wykład – podsumowała krótko i tym samym ucięła nie tylko temat wychowywania młodego dobermana, ale i pieszczoty, którymi raczyła zwierzę ostatnimi chwilami. Dźwignęła się z oparcia, ruszyła w kierunku kuchennej wyspy kręcąc przy tym niewymuszenie biodrami, a kiedy odnalazła butelkę ognistej w czeluści szafki, rzuciła swojemu towarzyszowi powłóczyste spojrzenie spod wachlarza gęstych rzęs. Dyskusja bowiem zeszła na o wiele ciekawszy tor i chociaż zadane przez Cilliana pytanie z początku chciała potraktować jako retoryczne, nie była w stanie powstrzymać się od uszczypliwego komentarza. I nie było w tym nic dziwnego; taki po prostu już miała charakter. I nieduże wyrzuty, które trzymała w sobie od lat. O ile dawniej zarzuciłaby mu na szyję ręce, o tyle teraz miała do zarzucenia o wiele więcej mniej przyjemnych rzeczy, choć nie była skłonna do rozmawiania ani o przeszłości ani o tym, co ich łączyło. Nie musieli oczyszczać atmosfery pomiędzy, skoro z dużym prawdopodobieństwem wystarczyła chwila, żeby zepsuli ją jeszcze bardziej. Dopóki łączył ich ten sam wspólny cel, pieniądze, dopóty zamierzała zachowywać się w miarę normalnie. Tym samym płynnym krokiem skierowała się ku niemu; ciemne włosy, lśniące i szelmowsko zmierzwione, kołysały się przy każdym kroku.
– Chciałabym zaprzeczyć, ale zbyt często dawałeś mi powody, żeby w ciebie wątpić – wzruszyła ramionami dokonując wymiany pomiędzy atlasem a szklaneczką whisky i oblizała wargi, niby nieświadoma prowokacyjnego gestu – ale tym razem nie zawiodłeś, czapki z głów – w teatralnym geście ukłoniła się nieco w pas na znak uznania – stęskniłam się za smakiem ognistej... zakładam, że nie masz nic przeciwko skoro czeka nas pracowity wieczór w swoim towarzystwie – usiadła z powrotem, przeganiając niezadowolonego tą decyzją psa z fotela – udało ci się dojść do porozumienia z Traversem? – spytała podejrzliwie, wyraźnie zaciekawiona tym, czy posłuchał się jej rady, czy zrobił na przekór. Tak jak ona jemu przez wiele lat.
A jednak nie kryła zdziwienia, gdy Cillian w ramach powitania przywitał ją najmniej lubianymi słowami, bo zwyczajnie po nim się tego nie spodziewała. Wiedziała wprawdzie, że żartował – przynajmniej coś kazało jej tak sądzić – lecz niemal od razu zadarła brew i pozwoliła, by nie słowa opuściły jej usta a pełne dezaprobaty westchnienie. Gest czarownicy, lekka zmiana mimiki, wyrażała zresztą więcej niż tysiąc słów; od zawsze zresztą była zdumiona ile można było wyrazić samym uniesieniem brwi. I zdziwienie, i pogardę, i niepewność po oczekiwanie – w tym przypadku na reakcję.
– Jak kocha to poczeka – odparła wreszcie sucho, z niezadowoleniem wyłapując swój ton, który stracił nie tylko na pewności, ale i trzymanej wcześniej na wodzy obojętności – interesy są ważniejsze – dodała, czując jednak fałsz, który nieśmiało tańczył pomiędzy głoskami, odchrząknęła znacząco, skupiając się na psie, ratującym ją z niezręczności.
Może i miał rację, że każdy szczeniak był słodki, ale i tak nieskromnie wychodziła z założenia, że jej był po prostu najsłodszy, najlepszy i najukochańszy. Zauroczona w zwierzęciu wyłączyła się nawet na moment, następne uwagi Cilliana wpuszczając jednym uchem a wypuszczając drugim.
– Sigrun zrobiła mi już wystarczający wykład – podsumowała krótko i tym samym ucięła nie tylko temat wychowywania młodego dobermana, ale i pieszczoty, którymi raczyła zwierzę ostatnimi chwilami. Dźwignęła się z oparcia, ruszyła w kierunku kuchennej wyspy kręcąc przy tym niewymuszenie biodrami, a kiedy odnalazła butelkę ognistej w czeluści szafki, rzuciła swojemu towarzyszowi powłóczyste spojrzenie spod wachlarza gęstych rzęs. Dyskusja bowiem zeszła na o wiele ciekawszy tor i chociaż zadane przez Cilliana pytanie z początku chciała potraktować jako retoryczne, nie była w stanie powstrzymać się od uszczypliwego komentarza. I nie było w tym nic dziwnego; taki po prostu już miała charakter. I nieduże wyrzuty, które trzymała w sobie od lat. O ile dawniej zarzuciłaby mu na szyję ręce, o tyle teraz miała do zarzucenia o wiele więcej mniej przyjemnych rzeczy, choć nie była skłonna do rozmawiania ani o przeszłości ani o tym, co ich łączyło. Nie musieli oczyszczać atmosfery pomiędzy, skoro z dużym prawdopodobieństwem wystarczyła chwila, żeby zepsuli ją jeszcze bardziej. Dopóki łączył ich ten sam wspólny cel, pieniądze, dopóty zamierzała zachowywać się w miarę normalnie. Tym samym płynnym krokiem skierowała się ku niemu; ciemne włosy, lśniące i szelmowsko zmierzwione, kołysały się przy każdym kroku.
– Chciałabym zaprzeczyć, ale zbyt często dawałeś mi powody, żeby w ciebie wątpić – wzruszyła ramionami dokonując wymiany pomiędzy atlasem a szklaneczką whisky i oblizała wargi, niby nieświadoma prowokacyjnego gestu – ale tym razem nie zawiodłeś, czapki z głów – w teatralnym geście ukłoniła się nieco w pas na znak uznania – stęskniłam się za smakiem ognistej... zakładam, że nie masz nic przeciwko skoro czeka nas pracowity wieczór w swoim towarzystwie – usiadła z powrotem, przeganiając niezadowolonego tą decyzją psa z fotela – udało ci się dojść do porozumienia z Traversem? – spytała podejrzliwie, wyraźnie zaciekawiona tym, czy posłuchał się jej rady, czy zrobił na przekór. Tak jak ona jemu przez wiele lat.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Nigdy nie ubolewał nad tym, że ludzie prowadzący interesy z nim, pozostają do bólu konkretni, cenił nad wyraz fakt, że był zmuszony spędzić w ich towarzystwie tylko ten niezbędny czas. Jednak w tym wychodziły różnice wychowania i kulturowe, które od zawsze zauważał między sobą, a Francescą. Nie dziwił się temu tak bardzo, zdążył przecież odwiedzić Włochy kilkukrotnie, spotkać na swojej drodze rodowitych Włochów, jak i poznać rodzinę dziewczyny, stąd rozumiał wartości, do jakich przywiązywała uwagę. Mimo to będąc w Anglii, a wcześniej krążąc po świecie, stopniowo przestał zwracać uwagę na to, co wypada, a czego nie. Kiedy zjawiał się w danym miejscu, miał cel i zamierzał osiągnąć go jak najszybciej, ale najwyraźniej dzisiejszego dnia nie miał na to szans. Spoglądając na kobietę, widział zmiany w mimice, niby drobne sygnały, swoiste podpowiedzi, że spotka się z niezadowoleniem, a Borgia stawi jawny opór względem jego pośpiechu. Wiedział o tym i podobnie jak wiele razy wcześniej, był skory dać za wygraną. Tylko względem niej potrafił odpuścić, spasować i cofnąć się o krok, ignorując to, do czego chciał doprowadzić.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, gdy zareagowała na jego słowa, ale zbył to milczeniem. Co prawda ciekawiło go na ile jej obojętność była prawdziwa czy może jednak skręcało ją wewnętrznie. Ich znajomość była specyficzna, zdawałoby się, że dzieli ich przepaś niemożliwa do pokonania, a jednak raz za razem, przy każdym spotkaniu gdzieś przypadkowo znajdowali nić porozumienia. Potrafili podjąć współpracę, nawet jeśli najczęściej opierało się to na wyciąganiu z kłopotów Borgii, jednak dostawał później coś, co sprawiało, że był usatysfakcjonowany przebiegiem wszelakich zdarzeń.
Kiedy dziewczyna oderwała się od szczeniaka i przeszła do kuchni, powiódł za nią spojrzeniem w swoistym odruchu. Uniósł lekko brew, widząc jak kręci biodrami, ale cóż nie zamierzał udawać, że niby przypadkiem błękitne tęczówki spoczęły na jej ciele. Często był bezczelny i Borgia musiała o tym wiedzieć, znali się za długo i zbyt dobrze.
- I wzajemnie.- odparł beznamiętnie, nie przejmując się słowami kobiety. Oboje zawodzili w równym stopniu, chociaż to ona mogła odhaczyć sobie, podeptanie uczuć dupka jego pokroju, ale o tym wolał zapomnieć. W końcu i tak na własne życzenie tkwił w błędnym kole, samemu depcząc własną dumę. Zamknął dłoń na szklaneczce Ognistej, którą podała mu Francesca. Prowokujący gest, najpewniej odniósłby lepszy rezultat, zwłaszcza że przyciągnął wzrok, gdyby nie następna teatralność w ukłonie. Zadziałało to zdecydowanie drażniąco, wywołując oczywiste zirytowanie.- Daruj sobie.- mruknął cicho, nie mając humoru do takich zagrywek.
- Przeboleje.- stwierdził. Wolał zdecydowanie inne używki, które działały lepiej, jednak w obecnej chwili uniemożliwiłyby pracę. Zajął miejsce na kanapie, zerkając na szczeniaka, który zaraz znalazł się obok. Pogłaskał kundla po grzbiecie, upijając alkoholu i zerkając na kobietę.- Odpuściłem. Jak na razie współpraca z nim nie jest mi potrzebna, a stworzyłaby jedynie zobowiązania, które zaczęłyby przeszkadzać.- wyjaśnił. Współpraca z arystokratami to zwykle był problem i wiedział to z doświadczenia, dlatego po namyśle i tamtym spotkaniu, dał sobie spokój. Jego uwaga i tak, póki co była skupiona na czymś innym, a do tego nie potrzebowa.
- Skoro mamy za sobą wstęp, zdradzisz w końcu coś więcej czy szykujesz jakieś niespodzianki dla zabicia czasu? – naprawdę chciał przejść do kwestii, z powodu której był tutaj.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, gdy zareagowała na jego słowa, ale zbył to milczeniem. Co prawda ciekawiło go na ile jej obojętność była prawdziwa czy może jednak skręcało ją wewnętrznie. Ich znajomość była specyficzna, zdawałoby się, że dzieli ich przepaś niemożliwa do pokonania, a jednak raz za razem, przy każdym spotkaniu gdzieś przypadkowo znajdowali nić porozumienia. Potrafili podjąć współpracę, nawet jeśli najczęściej opierało się to na wyciąganiu z kłopotów Borgii, jednak dostawał później coś, co sprawiało, że był usatysfakcjonowany przebiegiem wszelakich zdarzeń.
Kiedy dziewczyna oderwała się od szczeniaka i przeszła do kuchni, powiódł za nią spojrzeniem w swoistym odruchu. Uniósł lekko brew, widząc jak kręci biodrami, ale cóż nie zamierzał udawać, że niby przypadkiem błękitne tęczówki spoczęły na jej ciele. Często był bezczelny i Borgia musiała o tym wiedzieć, znali się za długo i zbyt dobrze.
- I wzajemnie.- odparł beznamiętnie, nie przejmując się słowami kobiety. Oboje zawodzili w równym stopniu, chociaż to ona mogła odhaczyć sobie, podeptanie uczuć dupka jego pokroju, ale o tym wolał zapomnieć. W końcu i tak na własne życzenie tkwił w błędnym kole, samemu depcząc własną dumę. Zamknął dłoń na szklaneczce Ognistej, którą podała mu Francesca. Prowokujący gest, najpewniej odniósłby lepszy rezultat, zwłaszcza że przyciągnął wzrok, gdyby nie następna teatralność w ukłonie. Zadziałało to zdecydowanie drażniąco, wywołując oczywiste zirytowanie.- Daruj sobie.- mruknął cicho, nie mając humoru do takich zagrywek.
- Przeboleje.- stwierdził. Wolał zdecydowanie inne używki, które działały lepiej, jednak w obecnej chwili uniemożliwiłyby pracę. Zajął miejsce na kanapie, zerkając na szczeniaka, który zaraz znalazł się obok. Pogłaskał kundla po grzbiecie, upijając alkoholu i zerkając na kobietę.- Odpuściłem. Jak na razie współpraca z nim nie jest mi potrzebna, a stworzyłaby jedynie zobowiązania, które zaczęłyby przeszkadzać.- wyjaśnił. Współpraca z arystokratami to zwykle był problem i wiedział to z doświadczenia, dlatego po namyśle i tamtym spotkaniu, dał sobie spokój. Jego uwaga i tak, póki co była skupiona na czymś innym, a do tego nie potrzebowa.
- Skoro mamy za sobą wstęp, zdradzisz w końcu coś więcej czy szykujesz jakieś niespodzianki dla zabicia czasu? – naprawdę chciał przejść do kwestii, z powodu której był tutaj.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zauważyła już niemal od razu, podczas pierwszego spotkania, że opanowanie i cierpliwość Macnaira gdzieś zniknęła, ustępując miejsca szybkiemu poirytowaniu właściwie bez większego powodu. I chociaż na początku uznała, że być może zbyt pochopnie go oceniła – albo po prostu w ten sposób zareagował na ich niespodziewane spotkanie – tak w perspektywie późniejszych spotkań, gdzie zachowywał się tak samo, zaczynała zastanawiać się, czy jego alergia na jej obecność była tak duża, czy gdzieś w minionych latach stracił to, co uważała zazwyczaj za jego atut. Zmarszczyła czoło, wyłapując również i teraz tę zmianę, ale nie skomentowała jej, uznając, że to nie czas i pora, ani okoliczności do dolewania oliwy do ognia. Wiedziała jednak, że w tym wydaniu tolerowała go odrobinę mniej, lecz nie miała pojęcia jak szybko przestanie powstrzymywać się przed paroma dobitnymi uwagami, które cisnęły się nieznośnie na podkreślone szminką wargi.
Kiedy miała za sobą pierwszy łyk ognistej, pozwalający skupić myśli na postawionym przez siebie pytaniu, nie kryła zadowolenia z tego, co usłyszała. Nie dlatego, że zamartwiała się o interesy któregokolwiek z nich, a o swoje własne; zresztą, im dłużej ta dwójka trzymała się od siebie z daleka, tym wszyscy mogli żyć spokojnie. Nieprzewidywalny kochanek wiedziony bezpodstawną zazdrością mógł zrobić coś, czego potem by żałował i tym samym odebrałby jej partnera do mniej legalnych interesów, o których nie wiedział. Do teraz wprawdzie nie wiedziała w jaki sposób utrzymywała niektóre rzeczy w tajemnicy, skoro wierząc w zapewnienia lorda, wiedział wszystko o wszystkich, jednak nie zamierzała specjalnie z tego powodu narzekać – musiała za to uważać, by dalej nie podwinęła się jej noga. Zwłaszcza teraz, gdy potrzebowała namówić Cilliana do wyjazdu, jednocześnie nie zdradzając prawdziwego powodu tej nagłej zmiany frontu wobec jego osoby.
– Lepiej na tym wyjdziesz – skwitowała krótko, uznając temat za zamknięty. Liczyła, że nie będą go kontynuować, więc dla odwrócenia uwagi z jej podejrzanie sporej wiedzy na temat wysoko postawionego jegomościa, przeszła wreszcie do konkretów. – Jedziemy, a przynajmniej ja jadę, do Grecji – przypomniała, sięgając po atlas rejonów śródziemnomorskich, który już po chwili otworzyła na zatoce Korynckiej. – Dasz wiarę ile minerałów można znaleźć w tych okolicach? Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi – zaczęła ostrożnie, starannie dobierając słowa i niewielkie kłamstwa wplatane pomiędzy nie – z moich obserwacji w ostatnim czasie zrobił się duży popyt na kamienie szlachetne; części z nich nie można dostać od ręki, tylko trzeba sprowadzać z odpowiednich rejonów... nie wnikam na co ludziom nieobrobiony minerał, dopóki mi za to płacą, ale moje zapasy powoli się kończą i kwestią czasu jest to, że wyschną całkowicie – wskazała palcem na wytypowane wcześniej dzięki księgom okolice, zerkając od czasu do czasu na Cilliana – problemem jest to, że z zasady trzymam się z daleka od mugoli, a te okolice nie są raczej zamieszkiwane przez czarodziejów, czego zdołałam dowiedzieć się od życzliwej osoby przebywającej w Grecji na stałe; osoby, której nie ufam jednak na tyle, by zaproponować jej to, co tobie – wyrzuciła enigmatycznie, prostując się nagle i wbijając wzrok w mężczyznę – powiem wprost, jesteś mi potrzebny, bo jak mało kto znasz moją tendencję do pakowania się w kłopoty, jesteś bardziej opanowany i co dwie głowy, to nie jedna; oczywiście nie za darmo, a ja postaram się nie uprzykrzać ci życia – kamienie były tylko częścią tego, po co jechała i zdobycie ich nie było tak ryzykowne, jak próba odnalezienia naczynia na zlecenie Niewymownego. – Chyba, że polubiłeś śmierdzący Londyn na tyle, że perspektywa kilku, czy kilkunastu, dni w sielankowej okolicy cię nie przekonuje – miała obawy od początku, że Cillian może się nie zgodzić, choćby ze względu na jej osobę, ale odpisał jej tamtego dnia na list, przyszedł tu i chciał wiedzieć więcej – to sprawiało, że nastawiała się na powodzenie.
Dając mu chwilę na przetrawienie wszystkich wyrzuconych informacji, podniosła się i zniknęła na moment w czeluściach sypialni, a kiedy wróciła na wygrzane miejsce, postawiła kuferek z kamieniami na środku stołu.
– Dokładnie o te kamienie mi chodzi; pokazuję ci je, żebyś nie pomyślał, że kłamię i podstępem próbuję cię zwabić na manowce – wzruszyła ramionami. Na tym etapie ich znajomości nie wiedziała już o czym myślał i jaki miał do niej stosunek. Wiedziała jednak, że przezorny był zawsze ubezpieczony, więc w myśl tej zasady pokazała kamienie jedynie dla potwierdzenia swoich słów.
Kiedy miała za sobą pierwszy łyk ognistej, pozwalający skupić myśli na postawionym przez siebie pytaniu, nie kryła zadowolenia z tego, co usłyszała. Nie dlatego, że zamartwiała się o interesy któregokolwiek z nich, a o swoje własne; zresztą, im dłużej ta dwójka trzymała się od siebie z daleka, tym wszyscy mogli żyć spokojnie. Nieprzewidywalny kochanek wiedziony bezpodstawną zazdrością mógł zrobić coś, czego potem by żałował i tym samym odebrałby jej partnera do mniej legalnych interesów, o których nie wiedział. Do teraz wprawdzie nie wiedziała w jaki sposób utrzymywała niektóre rzeczy w tajemnicy, skoro wierząc w zapewnienia lorda, wiedział wszystko o wszystkich, jednak nie zamierzała specjalnie z tego powodu narzekać – musiała za to uważać, by dalej nie podwinęła się jej noga. Zwłaszcza teraz, gdy potrzebowała namówić Cilliana do wyjazdu, jednocześnie nie zdradzając prawdziwego powodu tej nagłej zmiany frontu wobec jego osoby.
– Lepiej na tym wyjdziesz – skwitowała krótko, uznając temat za zamknięty. Liczyła, że nie będą go kontynuować, więc dla odwrócenia uwagi z jej podejrzanie sporej wiedzy na temat wysoko postawionego jegomościa, przeszła wreszcie do konkretów. – Jedziemy, a przynajmniej ja jadę, do Grecji – przypomniała, sięgając po atlas rejonów śródziemnomorskich, który już po chwili otworzyła na zatoce Korynckiej. – Dasz wiarę ile minerałów można znaleźć w tych okolicach? Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi – zaczęła ostrożnie, starannie dobierając słowa i niewielkie kłamstwa wplatane pomiędzy nie – z moich obserwacji w ostatnim czasie zrobił się duży popyt na kamienie szlachetne; części z nich nie można dostać od ręki, tylko trzeba sprowadzać z odpowiednich rejonów... nie wnikam na co ludziom nieobrobiony minerał, dopóki mi za to płacą, ale moje zapasy powoli się kończą i kwestią czasu jest to, że wyschną całkowicie – wskazała palcem na wytypowane wcześniej dzięki księgom okolice, zerkając od czasu do czasu na Cilliana – problemem jest to, że z zasady trzymam się z daleka od mugoli, a te okolice nie są raczej zamieszkiwane przez czarodziejów, czego zdołałam dowiedzieć się od życzliwej osoby przebywającej w Grecji na stałe; osoby, której nie ufam jednak na tyle, by zaproponować jej to, co tobie – wyrzuciła enigmatycznie, prostując się nagle i wbijając wzrok w mężczyznę – powiem wprost, jesteś mi potrzebny, bo jak mało kto znasz moją tendencję do pakowania się w kłopoty, jesteś bardziej opanowany i co dwie głowy, to nie jedna; oczywiście nie za darmo, a ja postaram się nie uprzykrzać ci życia – kamienie były tylko częścią tego, po co jechała i zdobycie ich nie było tak ryzykowne, jak próba odnalezienia naczynia na zlecenie Niewymownego. – Chyba, że polubiłeś śmierdzący Londyn na tyle, że perspektywa kilku, czy kilkunastu, dni w sielankowej okolicy cię nie przekonuje – miała obawy od początku, że Cillian może się nie zgodzić, choćby ze względu na jej osobę, ale odpisał jej tamtego dnia na list, przyszedł tu i chciał wiedzieć więcej – to sprawiało, że nastawiała się na powodzenie.
Dając mu chwilę na przetrawienie wszystkich wyrzuconych informacji, podniosła się i zniknęła na moment w czeluściach sypialni, a kiedy wróciła na wygrzane miejsce, postawiła kuferek z kamieniami na środku stołu.
– Dokładnie o te kamienie mi chodzi; pokazuję ci je, żebyś nie pomyślał, że kłamię i podstępem próbuję cię zwabić na manowce – wzruszyła ramionami. Na tym etapie ich znajomości nie wiedziała już o czym myślał i jaki miał do niej stosunek. Wiedziała jednak, że przezorny był zawsze ubezpieczony, więc w myśl tej zasady pokazała kamienie jedynie dla potwierdzenia swoich słów.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Lata podążania za własnymi celami, potykanie się o przeszkody i gorycz porażek, nie pozostawiły go nienaruszonego. Cierpliwość, jaką okazywał w jej obecności, łagodność połyskująca w błękitnych tęczówkach i wyrozumiałość wobec każdego niemądrego zachowania, jakiego dopuszczała się dziewczyna, zatarły się w nim zbyt mocno, aby był gotów okazywać je w takim samym stopniu jak dawniej. Teraz był dla niej taki sam jak dla wszystkich; rozdrażniony i emanujący niechęcią w dawkach nie do zniesienia. Mimo to gdzieś na skraju świadomości, chęci odepchnięcia kobiety, aby nie była już jego zmartwieniem, wiedział dobrze, że mógłby być dla Borgii taki jak kiedyś… wystarczyło przypomnieć sobie, dlaczego jak kopany kundel, zawsze wracał, kiedy go potrzebowała i poza jednym razem nigdy nie poruszył tego tematu. Uczucia były zdradliwe, okropnie niepotrzebne, a przynajmniej dla niego, gdy upokarzały do cna. Świadomość popełnianych błędów, nie powstrzymywała go przed pośpiechem, chociaż spoglądając w jej ciemne tęczówki wiedział, co robi i jaka będzie reakcja. Kiedy skomentowała to ciszą, przyjrzał jej się, jakby zwątpił, czy to na pewno Francesca stoi przed nim. Czyżby oboje nagle spasowali? Kolejna próba odłożenia na bok topora wojennego?
Obserwował ją z uwagą, gdy w tak prosty sposób zareagowała na jego odpuszczenie tematu i interesów z Traversem. Znał ją, wiedział dobrze, że coś kręci, już wtedy kiedy spotkali się w Cromer, czuł w kościach, że coś jest nie tak. Nie dociekał jednak, nie jego sprawa, póki ich znajomość pozostawała znów na kłamliwie neutralnym gruncie. Ile minie dni lub tygodni, zanim znów pójdą o krok za daleko i ponownie znikną ze swojego życia aż do chwili, gdy Borgia wpakuje się w kłopoty? To było istne błędne koło z którego nie mogli się wyrwać, mimo wielokrotnych prób z jego strony.
Kiedy sięgnęła po atlas, przysunął się, aby spojrzeć na region, który wskazała jako cel podróży. Słuchał jej wyjaśnień, celów, którymi się kierowała, planując wyjazd. Zwątpił mocno w jej słowa, gdy przyznała, że nie zwróciła na coś uwagi. Francesca Borgia niezwracająca uwagi na coś wchodzącego w zakres jej działania? Bzdura, ale pozwolił jej brnąc w to dalej, pozostając cicho. Niech się pogrąża, skoro najwyraźniej zapomniała już na ile się znają.
- Faktycznie jest większy popyt na kamienie szlachetne. Nie wiem, co nagle wszystkich wzięło na takie błyskotki, ale zdarzyło się już kilkukrotnie, że kierowano do mnie prośbę o sprowadzenie co lepszych i rzadszych.- tutaj mógł jej przytaknąć, gdy sam spotkał się z takowymi zleceniami, ale to był jeden z nielicznych towarów, które szmuglował skrajnie rzadko, więc wtenczas odmawiał.- Wyślij kogoś innego, żeby zdobył minerały. Masz osoby, z którymi współpracujesz od lat, więc jaki problem wykorzystać znów kogoś, komu może stać się krzywda, ale ty dostaniesz co chcesz?- nie rozumiał potrzeby pakowania się tam samej, skoro przypuszczała, że w takowej okolicy może wpakować się w kłopoty. Kiedy określiła go jako opanowanego, mało się nie roześmiał.- Czyli wiesz, że wpakujesz się w jakąś beznadziejną sytuację i już zawczasu chcesz mieć pewność, że ktoś ci pomoże. Ah, wybacz nie ktoś, tylko Ja.- nie podobało mu się to pod wieloma względami, ale wiedział już, że nie puści jej samej.- Zgoda, pojadę z Tobą. Może ugram też coś dla siebie.- bywał czasami w Grecji, miał dzięki temu świadomość jak wiele ów kraj mógł zaoferować, gdy wiedziało się, gdzie zawitać. Mógł sprowadzić coś, co później opchnie w Anglii z dużą nawiązką.- Nie zmarnuję okazji, by wyjechać stąd na trochę. Gardzę tym miastem i krajem.- dodał ponuro, nie kryjąc niechęci, która żyła w nim cały czas i nie zapowiadało się, aby miał to pokonać.
Wodził za nią spojrzeniem, gdy opuściła pomieszczenie i chwilę później wrócił. Przyjrzał się kamieniom, najszlachetniejszymi i cennymi jak mało które. Zerknął na nią bardziej oceniająco, trawiąc całą rozmowę i wszystko, co dotąd zrobiła, aby go przekonać.- I tak wiem, że kręcisz.- odparł, niszcząc pozory, że uwierzył w jej cele.- Znam Cię, Francesco, gdybyś zapomniała. Wiem o tobie wystarczająco.- ton miał poważny, niezostawiający złudzeń.- Nie obchodzi mnie jednak, co jeszcze chcesz tam znaleźć, bo skoro przełamałaś się, aby poprosić mnie o pomoc, musi być poważnie.- nie zamierzał dociekać, dopytywać. To były jej interesy, a On mógł jej potowarzyszyć.
Obserwował ją z uwagą, gdy w tak prosty sposób zareagowała na jego odpuszczenie tematu i interesów z Traversem. Znał ją, wiedział dobrze, że coś kręci, już wtedy kiedy spotkali się w Cromer, czuł w kościach, że coś jest nie tak. Nie dociekał jednak, nie jego sprawa, póki ich znajomość pozostawała znów na kłamliwie neutralnym gruncie. Ile minie dni lub tygodni, zanim znów pójdą o krok za daleko i ponownie znikną ze swojego życia aż do chwili, gdy Borgia wpakuje się w kłopoty? To było istne błędne koło z którego nie mogli się wyrwać, mimo wielokrotnych prób z jego strony.
Kiedy sięgnęła po atlas, przysunął się, aby spojrzeć na region, który wskazała jako cel podróży. Słuchał jej wyjaśnień, celów, którymi się kierowała, planując wyjazd. Zwątpił mocno w jej słowa, gdy przyznała, że nie zwróciła na coś uwagi. Francesca Borgia niezwracająca uwagi na coś wchodzącego w zakres jej działania? Bzdura, ale pozwolił jej brnąc w to dalej, pozostając cicho. Niech się pogrąża, skoro najwyraźniej zapomniała już na ile się znają.
- Faktycznie jest większy popyt na kamienie szlachetne. Nie wiem, co nagle wszystkich wzięło na takie błyskotki, ale zdarzyło się już kilkukrotnie, że kierowano do mnie prośbę o sprowadzenie co lepszych i rzadszych.- tutaj mógł jej przytaknąć, gdy sam spotkał się z takowymi zleceniami, ale to był jeden z nielicznych towarów, które szmuglował skrajnie rzadko, więc wtenczas odmawiał.- Wyślij kogoś innego, żeby zdobył minerały. Masz osoby, z którymi współpracujesz od lat, więc jaki problem wykorzystać znów kogoś, komu może stać się krzywda, ale ty dostaniesz co chcesz?- nie rozumiał potrzeby pakowania się tam samej, skoro przypuszczała, że w takowej okolicy może wpakować się w kłopoty. Kiedy określiła go jako opanowanego, mało się nie roześmiał.- Czyli wiesz, że wpakujesz się w jakąś beznadziejną sytuację i już zawczasu chcesz mieć pewność, że ktoś ci pomoże. Ah, wybacz nie ktoś, tylko Ja.- nie podobało mu się to pod wieloma względami, ale wiedział już, że nie puści jej samej.- Zgoda, pojadę z Tobą. Może ugram też coś dla siebie.- bywał czasami w Grecji, miał dzięki temu świadomość jak wiele ów kraj mógł zaoferować, gdy wiedziało się, gdzie zawitać. Mógł sprowadzić coś, co później opchnie w Anglii z dużą nawiązką.- Nie zmarnuję okazji, by wyjechać stąd na trochę. Gardzę tym miastem i krajem.- dodał ponuro, nie kryjąc niechęci, która żyła w nim cały czas i nie zapowiadało się, aby miał to pokonać.
Wodził za nią spojrzeniem, gdy opuściła pomieszczenie i chwilę później wrócił. Przyjrzał się kamieniom, najszlachetniejszymi i cennymi jak mało które. Zerknął na nią bardziej oceniająco, trawiąc całą rozmowę i wszystko, co dotąd zrobiła, aby go przekonać.- I tak wiem, że kręcisz.- odparł, niszcząc pozory, że uwierzył w jej cele.- Znam Cię, Francesco, gdybyś zapomniała. Wiem o tobie wystarczająco.- ton miał poważny, niezostawiający złudzeń.- Nie obchodzi mnie jednak, co jeszcze chcesz tam znaleźć, bo skoro przełamałaś się, aby poprosić mnie o pomoc, musi być poważnie.- nie zamierzał dociekać, dopytywać. To były jej interesy, a On mógł jej potowarzyszyć.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Bywała nieprzewidywalna, skomplikowana i uciążliwa jak kula u nogi skazańca, upierdliwa jak komar latem wyśpiewujący pieśni swojego ludu nad uchem, ale wiedziała też, kiedy odpuścić, zamilknąć i po prostu dać spokój. Tak jak teraz, gdy wolała nie kontynuować kwestii tamtego spotkania w Cromer, darując sobie dalsze komentarze. Poruszony temat interesów był na tyle dla niej poważny, bo nie dość, że ekscytujący, tak i bardzo opłacalny, dlatego nie mogła sobie pozwolić na rozpraszacze we wszelkiej postaci. A tych było dużo: od psa wprost proszącego się o dalsze głaskanie i peany, przez przechwałki o pięknych kamieniach, po rozrywkowe prowokowanie Cilliana tylko po to, by go zdenerwować ku swojej uciesze. I zwykłą rozmowę o tym, co robił przez ostatnie lata, gdy się nie widzieli, bo pomimo małej niechęci, dalej pamiętała o tym, co ich łączyło, ale na to pora miała dopiero nadejść, skoro wyraził wstępne zainteresowanie jej ofertą.
– Ludzie zaczęli zauważać do czego te błyskotki się nadają, poza ozdobą, ale dalej mało kto się na nich zna i dla równowagi jest dużo oszustów, którzy wciskają, cóż, podróbki – wzruszyła ramionami i nie miała w tej kwestii żadnych pretensji; biznes się kręcił, ona miała pieniądze, klientela się cieszyła i podsyłała w jej ręce innych, czy nie byłaby głupia, gdyby z tego nie korzystała? Wycelowane w nią przez mężczyznę oskarżenie szybko wróciło myśli Włoszki na ziemię a jej wzrok ponownie utkwił w jego twarzy. Miał rację, trudno było mu tego nie przyznać, i jak zwykle niczego nie ułatwiał.
– Oddio... nie pomyślałeś o tym, że szukałam pretekstu do zabrania cię w ramach zakopania topora wojennego jak najdalej stąd? – zmarszczyła czoło, wydrzeźniając się nieco. – To zadanie, które muszę wykonać osobiście, ot, powiedzmy, że mój zleceniodawca miał zaufanie do mnie, nie do moich ludzi... zresztą, dobrze wiesz, że jeśli chodzi o kamienie to zajmuję się nimi na własną rękę od początku do końca – w przypadku minerałów działała sama i nie pozwalała, by ktokolwiek wciskał nos w jej interesy. Mogła przyjąć pomoc drugiej osoby w błahej, pobocznej kwestii, i o nią właśnie teraz prosiła, ale starała się tego unikać. Słysząc jednak zgryźliwość, która najwidoczniej nie zamierzała ustąpić, z cichym westchnieniem zmieniła miejsce – z fotela na kanapę, siadając niebezpiecznie blisko, bo kolano w kolano ze swoim gościem.
– Wierz lub nie, nie zamierzam cię celowo pakować w kłopoty – nie tym razem, wygłosiła przekonująco przyglądając się zarysowanym kościom policzkowym porośniętych gęsto kłującym zarostem – ale nieszczęścia chodzą parami, więc nie mogę ci obiecać, że wszystko pójdzie gładko; na pewno nie będziesz się nudzić – tego była pewna, choć nie była w stanie przewidzieć, czy rzucą się na łóżko, czy ze skał do greckiej zatoki. A kiedy nareszcie z ust Macnaira padało to, czego oczekiwała, klepnęła go entuzjastycznie w to biedne kolano z zawadiackim uśmiechem. – Już wspominałam, że nie robisz tego za darmo – a może wspomniała o tym jedynie w myślach i zapomniała, że on jeszcze nie potrafił w nich czytać? – Ale liczę na to, że nie zamierzasz po raz kolejny mi dopiec, tym jestem chwilowo zmęczona – dodała po chwili zupełnie poważnym tonem, sięgając po szklaneczkę. – Wypijmy za naszą nową współpracę – najistotniejszą część mieli za sobą, więc uznała, że jak na razie mogli pozostawić ten temat w spokoju.
zt
– Ludzie zaczęli zauważać do czego te błyskotki się nadają, poza ozdobą, ale dalej mało kto się na nich zna i dla równowagi jest dużo oszustów, którzy wciskają, cóż, podróbki – wzruszyła ramionami i nie miała w tej kwestii żadnych pretensji; biznes się kręcił, ona miała pieniądze, klientela się cieszyła i podsyłała w jej ręce innych, czy nie byłaby głupia, gdyby z tego nie korzystała? Wycelowane w nią przez mężczyznę oskarżenie szybko wróciło myśli Włoszki na ziemię a jej wzrok ponownie utkwił w jego twarzy. Miał rację, trudno było mu tego nie przyznać, i jak zwykle niczego nie ułatwiał.
– Oddio... nie pomyślałeś o tym, że szukałam pretekstu do zabrania cię w ramach zakopania topora wojennego jak najdalej stąd? – zmarszczyła czoło, wydrzeźniając się nieco. – To zadanie, które muszę wykonać osobiście, ot, powiedzmy, że mój zleceniodawca miał zaufanie do mnie, nie do moich ludzi... zresztą, dobrze wiesz, że jeśli chodzi o kamienie to zajmuję się nimi na własną rękę od początku do końca – w przypadku minerałów działała sama i nie pozwalała, by ktokolwiek wciskał nos w jej interesy. Mogła przyjąć pomoc drugiej osoby w błahej, pobocznej kwestii, i o nią właśnie teraz prosiła, ale starała się tego unikać. Słysząc jednak zgryźliwość, która najwidoczniej nie zamierzała ustąpić, z cichym westchnieniem zmieniła miejsce – z fotela na kanapę, siadając niebezpiecznie blisko, bo kolano w kolano ze swoim gościem.
– Wierz lub nie, nie zamierzam cię celowo pakować w kłopoty – nie tym razem, wygłosiła przekonująco przyglądając się zarysowanym kościom policzkowym porośniętych gęsto kłującym zarostem – ale nieszczęścia chodzą parami, więc nie mogę ci obiecać, że wszystko pójdzie gładko; na pewno nie będziesz się nudzić – tego była pewna, choć nie była w stanie przewidzieć, czy rzucą się na łóżko, czy ze skał do greckiej zatoki. A kiedy nareszcie z ust Macnaira padało to, czego oczekiwała, klepnęła go entuzjastycznie w to biedne kolano z zawadiackim uśmiechem. – Już wspominałam, że nie robisz tego za darmo – a może wspomniała o tym jedynie w myślach i zapomniała, że on jeszcze nie potrafił w nich czytać? – Ale liczę na to, że nie zamierzasz po raz kolejny mi dopiec, tym jestem chwilowo zmęczona – dodała po chwili zupełnie poważnym tonem, sięgając po szklaneczkę. – Wypijmy za naszą nową współpracę – najistotniejszą część mieli za sobą, więc uznała, że jak na razie mogli pozostawić ten temat w spokoju.
zt
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Wiedział dobrze, jak ciężki charakterek miała Włoszka, jak czasami ciężko było ją znieść przez całokształt oraz dominującą czasami uciążliwość. Miał kilka lat, wiele spotkań, aby się o tym przekonać i mimo że narzekał na to nie jeden raz, potrafił znieść takowe niuanse. Przywykł do niej, może i za to cenił, bo nie była mdłą panienką lub próbującą na siłę zaznaczyć swoją obecność. Poza tym łączyły ich interesy, podobny zakres działania, gdy przestawał być łowcą na pełen etat. Skoro jednak o interesach mowa, przysłuchiwał jej się, gdy wyjaśniała skąd taka zmiana sytuacji względem kamieni szlachetnych.
- I wtedy pojawiasz się ty, specjalista od błyskotek.- mruknął nieco uszczypliwie, ale brzmiał na bardziej rozbawionego.- Pozostaje liczyć, że nie jest to chwilowe zainteresowanie.- dodał, nawet jeśli sam nie mógł ugrać na tym wiele, ale może przyjdzie im zawrzeć współpracę, opłacalną dla obu stron.
Przyglądał się zauważalnej zmianie, gdy docierały do niej jego słowa, oskarżenie rzucone bez zawahania. Powinna się tego spodziewać, a jeśli nie… nie uważał Borgii za głupią, stąd wolał nie dopuszczać takiej myśli, aby się jednak nie zawieść na tej wyjątkowo interesującej go kobiecie. Parsknął krótko, ostro na jej kontrę.- Oczywiście, jak mogłem w ogóle o tym nie pomyśleć.- nie szczędził kpiny w tych kilku słowach.- Nie jesteś kobietom, która szuka pretekstów, aby zrobić coś bez powiedzenia tego wprost. Postaraj się bardziej, jeśli już coś kombinujesz.- dodał poważniej, czując cień zirytowania, że jednak musi jej przypominać na ile się znają. Przeżyli za dużo wzlotów i upadków, by łykać teraz słabe argumenty. Średnio przypadało mu to do gustu, dlatego przez chwilę zastanawiał się, kim był ów zleceniodawca, ale finalnie nie zapytał. Może kiedyś przyjdzie mu się dowiedzieć, a póki co jego musiał to interesować jak najmniej. Obserwował Francescę z uwagą, gdy usiadła obok niego. Przesunął się nieco, kładąc ramię na oparciu kanapy i tym samym za plecami dziewczyny. Błękitne tęczówki z uwagą błądziły po twarzy rozmówczyni czekając, co miała do powiedzenia jeszcze.
- Może tym razem uwierzę.- mruknął, ale wcale nie brzmiał na przekonanego. Nawet jeśli tego nie planowała, to najpewniej wiele niespodziewanych atrakcji ich nie ominie. Największym minusem jakiejkolwiek wyprawy z Borgią było to, że martwił się, przejmował i czuł się przez to do bólu rozdrażniony.- Z Tobą nie da się nudzić, nigdy.- dodał nieco marudnie, chociaż wielokrotnie doceniał ów fakt. Uniósł brew i prychnął pod nosem, dławiąc w sobie śmiech, gdy tak entuzjastycznie klepnęła go w nogę. Czasami jej reakcje potrafiły go zaskoczyć, ale to nadal była cecha, którą w niej lubił.
Sięgnął po szklaneczkę z alkoholem, by po chwili lekko stuknąć nią o szkło trzymane przez Francescę.
- Oby była równie owocna, jak zawsze.- i byśmy wyszli z tego cało. Paradoksalnie jadąc gdzieś razem, to nie otoczenie było najbardziej nieprzewidywalnym zagrożeniem, a oni sami. Ten wniosek wyciągnął już dawno, ale pomimo upływu lat miał wrażenie, że nic się w tej kwestii nie zmieniało. Potrafili kilka dni przetrwać w zgodzie, aby następnego skakać sobie do gardeł i co bardziej zaskakujące… to on był tym kapitulującym raz za razem. Zerknął na dziewczynę, gdy po kilku szklaneczkach alkoholu, wtuliła się w jego bok. Wiedział, że miała już dość, a zmęczenie pewnie dodało trochę od siebie. Nie zważając na senne marudzenie, wziął ją na ręce, by zanieść do sypialni i pozostawić otuloną kołdrą, wyswabadzając się z kobiecych ramion, które próbowały zamknąć się na jego karku.- Nie dziś, kochanie.- szepnął miękko, tonem, który usłyszeć mogła tylko ona. Rzucił krótkie spojrzenie dobermanowi, który od początku trzymał się blisko, a teraz ułożył w nogach łóżka. Pogłaskał psa po łbie, zanim wycofał się i opuścił mieszkanie.
| zt
- I wtedy pojawiasz się ty, specjalista od błyskotek.- mruknął nieco uszczypliwie, ale brzmiał na bardziej rozbawionego.- Pozostaje liczyć, że nie jest to chwilowe zainteresowanie.- dodał, nawet jeśli sam nie mógł ugrać na tym wiele, ale może przyjdzie im zawrzeć współpracę, opłacalną dla obu stron.
Przyglądał się zauważalnej zmianie, gdy docierały do niej jego słowa, oskarżenie rzucone bez zawahania. Powinna się tego spodziewać, a jeśli nie… nie uważał Borgii za głupią, stąd wolał nie dopuszczać takiej myśli, aby się jednak nie zawieść na tej wyjątkowo interesującej go kobiecie. Parsknął krótko, ostro na jej kontrę.- Oczywiście, jak mogłem w ogóle o tym nie pomyśleć.- nie szczędził kpiny w tych kilku słowach.- Nie jesteś kobietom, która szuka pretekstów, aby zrobić coś bez powiedzenia tego wprost. Postaraj się bardziej, jeśli już coś kombinujesz.- dodał poważniej, czując cień zirytowania, że jednak musi jej przypominać na ile się znają. Przeżyli za dużo wzlotów i upadków, by łykać teraz słabe argumenty. Średnio przypadało mu to do gustu, dlatego przez chwilę zastanawiał się, kim był ów zleceniodawca, ale finalnie nie zapytał. Może kiedyś przyjdzie mu się dowiedzieć, a póki co jego musiał to interesować jak najmniej. Obserwował Francescę z uwagą, gdy usiadła obok niego. Przesunął się nieco, kładąc ramię na oparciu kanapy i tym samym za plecami dziewczyny. Błękitne tęczówki z uwagą błądziły po twarzy rozmówczyni czekając, co miała do powiedzenia jeszcze.
- Może tym razem uwierzę.- mruknął, ale wcale nie brzmiał na przekonanego. Nawet jeśli tego nie planowała, to najpewniej wiele niespodziewanych atrakcji ich nie ominie. Największym minusem jakiejkolwiek wyprawy z Borgią było to, że martwił się, przejmował i czuł się przez to do bólu rozdrażniony.- Z Tobą nie da się nudzić, nigdy.- dodał nieco marudnie, chociaż wielokrotnie doceniał ów fakt. Uniósł brew i prychnął pod nosem, dławiąc w sobie śmiech, gdy tak entuzjastycznie klepnęła go w nogę. Czasami jej reakcje potrafiły go zaskoczyć, ale to nadal była cecha, którą w niej lubił.
Sięgnął po szklaneczkę z alkoholem, by po chwili lekko stuknąć nią o szkło trzymane przez Francescę.
- Oby była równie owocna, jak zawsze.- i byśmy wyszli z tego cało. Paradoksalnie jadąc gdzieś razem, to nie otoczenie było najbardziej nieprzewidywalnym zagrożeniem, a oni sami. Ten wniosek wyciągnął już dawno, ale pomimo upływu lat miał wrażenie, że nic się w tej kwestii nie zmieniało. Potrafili kilka dni przetrwać w zgodzie, aby następnego skakać sobie do gardeł i co bardziej zaskakujące… to on był tym kapitulującym raz za razem. Zerknął na dziewczynę, gdy po kilku szklaneczkach alkoholu, wtuliła się w jego bok. Wiedział, że miała już dość, a zmęczenie pewnie dodało trochę od siebie. Nie zważając na senne marudzenie, wziął ją na ręce, by zanieść do sypialni i pozostawić otuloną kołdrą, wyswabadzając się z kobiecych ramion, które próbowały zamknąć się na jego karku.- Nie dziś, kochanie.- szepnął miękko, tonem, który usłyszeć mogła tylko ona. Rzucił krótkie spojrzenie dobermanowi, który od początku trzymał się blisko, a teraz ułożył w nogach łóżka. Pogłaskał psa po łbie, zanim wycofał się i opuścił mieszkanie.
| zt
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Kuchnia
Szybka odpowiedź