[SEN] Sielanka z wyspy Wight
AutorWiadomość
Niegdyś korciło ją, by powiedzieć mu nie. Ojciec i nestor popchnęli ją w ramiona lorda Lestrange na noworocznym Sabacie, a ona słyszała przecież te okropne plotki o jego niestabilności psychicznej i mogłaby przysiąc, że chyba ukradkiem dłubał w nosie podczas kalambur lady Nott. Jej spojrzenie przykuwał zresztą wtedy lord Percival, przystojny i barczysty łowca smoków o ciepłym głosie.
Czasami, na samym początku małżeństwa, fantazjowała o alternatywnej rzeczywistości, w której ona i Francis zdobyli się na odwagę, dostrzegając w sobie nawzajem rys rebelii. W której ośmielili się zażartować ze swatających i nestorów i złożyć odpowiadające obu stronom przyrzeczenie, że wykaraskają się z niezręcznych swatów. Francis nigdy nie włożyłby jej pierścionka na palec i nadal smakowałby wolności, a ona przekonałaby w końcu ojca do kandydatury Percivala.
Życie potoczyło się jednak inaczej - młodziutka lady Carrow i dobiegający trzydziestki lord Lestrange spełnili wolę swoich rodzin i przypieczętowali rodową przyjaźń węzłem małżeńskim. I wszystko zaczęło się układać - o wiele lepiej, niż Belle myślała.
Morski klimat wyspy Wight i niespodziewanie dobre poczucie humoru Francisa zaczęły łagodzić jej stres i napady klątwy Ondyny, udrażaniając znękane płuca. Posiadłość Lestrange'ów stała się azylem młodych małżonków, ekscentrycznych na swój sposób i stroniących od polityki. Przez pierwsze miesiące małżeństwa Belle była nieco speszona i onieśmielona, jak zwykle. Francis zaczął jednak przebijać się przez jej skorupkę i udowadniać, że wcale nie jest takim przygłupem, za jakiego go miała. Ba, był zadziwiająco inteligentny - po prostu lokował swoją energię tam, gdzie uważał za stosowne, a nie tam, gdzie oczekiwało tego od niego społeczeństwo. No i cierpiał na jakiś rodzaj mylenia liter o umysłowym podłożu, ale to drobna wada - Isabelle ochoczo zaoferowała, że będzie poprawiać jego korespondencję, co dało jej doskonały wgląd do tajemnic i interesów męża.
Francis okazał się nadspodziewanie wspaniałym kochankiem, a Wenus była stabilnym źródłem dodatkowego dochodu i wzbudzała
A teraz - jeszcze córeczka, rozkoszna i ukochana. Gaworzyła właśnie w ramionach Francisa, a Isabelle słuchała śpiewu syren i zajadała jajecznicę.
-Daj, nakarmię ją... - dojadła ostatni kęs i wyciągnęła ręce do swojego skarbeńka. Uśmiechnęła się szeroko, jak zawsze na widok córeczki w ramionach Francisa. Był wspaniałym ojcem!
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Wiedziałem, że kiedyś to wszystko flopnie, ale nie sądziłem, że stanie się to tak prędko. O sobie zdanie mam raczej średnie, bo doskonale zdaję sobie sprawę z siateczki swych licznych wad, lecz przy tym całym bagażu irytujących drobnostek i przywar nieco większych, myślałem, że jestem sprytny. A przynajmniej na tyle, by wieść sobie żyćko spokojne i niefrasobliwe z dala od sukien, panien młodych, weselnych tortów z marcepanowymi figurkami szczęśliwych nowożeńców. Wywijałem tak między ślubami już ładnych parę lat i osiągnąłem w tym wprawę, podobną tej przy omijaniu stoliczków zastawianych antyczną ceramiką w zagraconych salonikach uschniętych ciotek. Umiałem zniechęcić do siebie i dziewczęta oraz - co ważniejsze - ich rodziców tudzież opiekunów i wydaje mi się, że w pewnym momencie nawet mój ojciec sobie mnie odpuścił. No, to już lekka przesada. Może i nie chciałem ustawionego mariażu, ale żeby tak własny stary przestawał się interesować? Skandal. Bezmyślnie robię mu awanturę, jak to tak może kłaść lachę na swoim pierworodnym synu, trzy godziny i bach, mam narzeczoną. Lady Carrow.
Koniarę.
Nie myślę o niej źle, po prostu nie myślę o niej w ogóle. Jedyną moją miłością jest morze i słodkie mango, a żona to obowiązki, odpowiedzialność i ograniczenie. Trzy ogromne o, które kreślą wielkie plany i marzenia o ewentualnym wykpieniu się z innych szlacheckich powinności i zaszycia się na jakimś przyjemnym stateczku albo nażarciu się skrzeloziela i zamieszkania z syrenami. Ale, ale, pan każe, sługa musi. I tym razem moja pozycja to ta przypodłogowa, a decyzji podjętej przez nestorów dwóch znamienitych rodów sprzeciwić się nie mogę. Na ślubnym kobiercu staniemy i tak, więc żadne sceny na nic się zdadzą, zresztą nie będę dostarczać pożywki pismakom oraz samej śmietance towarzyskiej, jako żywo zainteresowanej tymi niespodziewanymi zaręczynami. No rzygać mi się chce. Sam kręcę na siebie ten bat, w tym konkretnym przypadku kilkadziesiąt lat wspólnego spożywania drugich śniadań na tarasie. Ja pierdolę, wtedy na serio rozważałem, czy nie dać dyla, prysnąć za siedem mórz i wysyłać kartki na każde święta i urodziny.
Oczywiście daję się ugłaskać, uczesać, ubrać - potrójne samogłoski, nienawidzę was - głośno i wyraźnie mówię tak i kończę swój kawalerski żywot. Czuję się wtedy, jakbym urządzał swój własny pogrzeb i samodzielnie chował swoje ciało. Dziwne to wrażenie, patrzeć na to z boku, lecz obawiam się, że perspektywa z frontu spowodowałaby uaktywnienie się moich predyspozycji sprinterskich. Ślub przebiega poprawnie, tylko ja jestem odległy.
Przeglądając stare fotografie myślę, że w młodości byłem idiotą. Nie głupcem, a właśnie idiotą. Poważna twarz na każdym pieprzonym zdjęciu, chociaż rysy mam te same, to pewnie byście mnie na nich nie poznali. Teraz często się uśmiecham.
Po durnej i górnej młodości przychodzi czas na wiek męski, ale śmiało pogrywam sobie z pierwowzorem przepowiedni. Żadnej klęski, czuję się autentycznie spełniony i szczęśliwy. Odnajduję spokój i zdaję sobie sprawę z tego, że gdybym nie był tak uparty, mógłbym znaleźć go już lata temu. Tylko że wówczas bez niej.
Nadal mówię na nią koniara, częściej w myślach i wtedy, gdy nie słyszy, ale to określenie ma w sobie wiele pieszczotliwego uroku. Docieramy się cały czas i po dwudziestu latach sypiania w jednym łóżku, wciąż nie jestem znudzony. I broń Merlinie, nie rzecz w naszych igraszkach, a w każdym nawyku, który umykał, a nagle został zauważony. Wówczas spływa na mnie olśnienie przyjemnej wiedzy, jak i zaskoczenia, jak wiele wciąż pozostaje mi do odkrycia. Gdy kładzie się spać, bambosze odrzuca tak mocno, że spadają pod łóżko i rano nigdy nie może ich znaleźć, więc marudzi, stawiając bose stopy na zimną podłogę. Toaletę zaczyna od mycia rąk, które namydla przez kilkanaście sekund, odpowiadające iloczasowi trwania refrenu "Kociołka Pełnego Gorącej Miłości". Uwielbiam to wszystko, a najlepsze jest to, że wcale nie muszę udawać.
Gdy się chajtałem, sądziłem, że moja młodość właśnie umiera. Otóż nie: Bella dała mi drugą, dokładnie po dwudziestu latach małżeństwa. Eliot i Blathmac kończą szkołę, a my ponownie przeżywamy swoje początki z malutką Maille; wpadka która powinna wstrząsnąć naszym rodzinnym pożyciem i wywrócić je do góry nogami, o dziwo wychodzi nam na zdrowie. Czym jest skupienie się na sobie, jeśli nie skupieniem się na najbliższych? Całuję małą w czółko i przekazuję ją Belle, która odwrotnie niż przy bliźniakach, domaga się jak największego kontaktu z niemowlęciem.
-Zobaczymy, kto pierwszy skończy śniadanie - żartuję, rozkładając sobie serwetę na kolanach, bo w dalszym ciągu mam dziurawą brodę i potrafię pobrudzić się w dziesięć sekund od rozpoczęcia konsumpcji. Polewam sobie gofry syropem klonowym i bitą śmietaną, której kleks zaraz spada mi na spodnie - całe szczęście zabezpieczone.
-Wiesz, Belle. W weekend są w Derby wyścigi na latających dywanach. Tak sobie pomyślałem, że może zgarnę chłopaków ze szkoły i pójdziemy wszyscy pooglądać tych wariatów - mamroczę z pełnymi ustami, spoglądając na swoją żonę z nadzieją. Od czasu ślubu zrobiła się jakby bardziej zasadnicza.
Koniarę.
Nie myślę o niej źle, po prostu nie myślę o niej w ogóle. Jedyną moją miłością jest morze i słodkie mango, a żona to obowiązki, odpowiedzialność i ograniczenie. Trzy ogromne o, które kreślą wielkie plany i marzenia o ewentualnym wykpieniu się z innych szlacheckich powinności i zaszycia się na jakimś przyjemnym stateczku albo nażarciu się skrzeloziela i zamieszkania z syrenami. Ale, ale, pan każe, sługa musi. I tym razem moja pozycja to ta przypodłogowa, a decyzji podjętej przez nestorów dwóch znamienitych rodów sprzeciwić się nie mogę. Na ślubnym kobiercu staniemy i tak, więc żadne sceny na nic się zdadzą, zresztą nie będę dostarczać pożywki pismakom oraz samej śmietance towarzyskiej, jako żywo zainteresowanej tymi niespodziewanymi zaręczynami. No rzygać mi się chce. Sam kręcę na siebie ten bat, w tym konkretnym przypadku kilkadziesiąt lat wspólnego spożywania drugich śniadań na tarasie. Ja pierdolę, wtedy na serio rozważałem, czy nie dać dyla, prysnąć za siedem mórz i wysyłać kartki na każde święta i urodziny.
Oczywiście daję się ugłaskać, uczesać, ubrać - potrójne samogłoski, nienawidzę was - głośno i wyraźnie mówię tak i kończę swój kawalerski żywot. Czuję się wtedy, jakbym urządzał swój własny pogrzeb i samodzielnie chował swoje ciało. Dziwne to wrażenie, patrzeć na to z boku, lecz obawiam się, że perspektywa z frontu spowodowałaby uaktywnienie się moich predyspozycji sprinterskich. Ślub przebiega poprawnie, tylko ja jestem odległy.
Przeglądając stare fotografie myślę, że w młodości byłem idiotą. Nie głupcem, a właśnie idiotą. Poważna twarz na każdym pieprzonym zdjęciu, chociaż rysy mam te same, to pewnie byście mnie na nich nie poznali. Teraz często się uśmiecham.
Po durnej i górnej młodości przychodzi czas na wiek męski, ale śmiało pogrywam sobie z pierwowzorem przepowiedni. Żadnej klęski, czuję się autentycznie spełniony i szczęśliwy. Odnajduję spokój i zdaję sobie sprawę z tego, że gdybym nie był tak uparty, mógłbym znaleźć go już lata temu. Tylko że wówczas bez niej.
Nadal mówię na nią koniara, częściej w myślach i wtedy, gdy nie słyszy, ale to określenie ma w sobie wiele pieszczotliwego uroku. Docieramy się cały czas i po dwudziestu latach sypiania w jednym łóżku, wciąż nie jestem znudzony. I broń Merlinie, nie rzecz w naszych igraszkach, a w każdym nawyku, który umykał, a nagle został zauważony. Wówczas spływa na mnie olśnienie przyjemnej wiedzy, jak i zaskoczenia, jak wiele wciąż pozostaje mi do odkrycia. Gdy kładzie się spać, bambosze odrzuca tak mocno, że spadają pod łóżko i rano nigdy nie może ich znaleźć, więc marudzi, stawiając bose stopy na zimną podłogę. Toaletę zaczyna od mycia rąk, które namydla przez kilkanaście sekund, odpowiadające iloczasowi trwania refrenu "Kociołka Pełnego Gorącej Miłości". Uwielbiam to wszystko, a najlepsze jest to, że wcale nie muszę udawać.
Gdy się chajtałem, sądziłem, że moja młodość właśnie umiera. Otóż nie: Bella dała mi drugą, dokładnie po dwudziestu latach małżeństwa. Eliot i Blathmac kończą szkołę, a my ponownie przeżywamy swoje początki z malutką Maille; wpadka która powinna wstrząsnąć naszym rodzinnym pożyciem i wywrócić je do góry nogami, o dziwo wychodzi nam na zdrowie. Czym jest skupienie się na sobie, jeśli nie skupieniem się na najbliższych? Całuję małą w czółko i przekazuję ją Belle, która odwrotnie niż przy bliźniakach, domaga się jak największego kontaktu z niemowlęciem.
-Zobaczymy, kto pierwszy skończy śniadanie - żartuję, rozkładając sobie serwetę na kolanach, bo w dalszym ciągu mam dziurawą brodę i potrafię pobrudzić się w dziesięć sekund od rozpoczęcia konsumpcji. Polewam sobie gofry syropem klonowym i bitą śmietaną, której kleks zaraz spada mi na spodnie - całe szczęście zabezpieczone.
-Wiesz, Belle. W weekend są w Derby wyścigi na latających dywanach. Tak sobie pomyślałem, że może zgarnę chłopaków ze szkoły i pójdziemy wszyscy pooglądać tych wariatów - mamroczę z pełnymi ustami, spoglądając na swoją żonę z nadzieją. Od czasu ślubu zrobiła się jakby bardziej zasadnicza.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Francis często się śmiał. Na przykład wtedy, gdy mogła się przeziębić i rozkaszleć, szukając rano bamboszy, a on wcale jej nie pomagał tylko chichotał na łóżku. Albo gdy ignorował zasady higieny i mył ręce przez żałosne trzy sekundy, choć to ona znała się na leczeniu i powinien przyjąć jej medyczny autorytet. Musiała jednak przyznać, że im częściej śmiała się razem z nim, tym rzadsze bywały jej napady lęku i klątwy Ondyny. Aż, po dwudziestu latach małżeństwa, nie lękała się już niczego.
No, poza tym, że mąż roztrwoni dochód z Wenus, bo jego piętą Achillesową były jakieś głupie cele charytatywne. Sama Belle też miała wielkie serce, ale lubiła wiedzieć na co daje pieniądze, a on do dzisiaj nie umiał jej wytłumaczyć czym była jakaś szkocka Oaza, na którą dał pieniądze tuż przed ślubem (znalazła archiwalne księgi z Wenus, a co!). Na szczęście, teraz ona i Giovanna trzymały go w ryzach. Co on by bez nich zrobił?
Ona też nie wiedziała, co zrobiłaby bez niego. Chociaż w młodości zgrywała niezależną alchemiczkę, to w głębi duszy lękała się przecież staropanieństwa, bezdzietności i tego, że nigdy nie zazna miłości, ale takiej prawdziwej. Potrzebowała kilku lat i małego Eliota aby zrozumieć, że małżeństwo z Frankiem to właśnie to, że głębokie uczucie wkradło się między nich niepostrzeżenie, ale mocno. Że mąż okazuje je dziwnymi dowcipami, czasem spędzonym z synem i przynoszeniem termofora do łóżka, choć mogłaby to zrobić służąca. No i kupił jej dwa aetonany na ich romantyczne przejażdżki, chociaż zawsze marudził, że skręci sobie na jednym kark. A ona przestała wymiotować podczas morskich podróży - jakaś starsza matrona doradziła jej zresztą, że po urodzeniu pierwszego dziecka mniej się rzyga (pewnie wyczerpała dożywotni limit rannymi nudnościami) i miała rację. Teraz to Belle wkroczyła w wiek bycia przemądrzałą arystokratyczną kwoką i korzystała ze swojej pozycji z upodobaniem, szafując podszytymi ironią radami do młodziutkich debiutantek. Przy Francisie nauczyła się żartować z pokerową twarzą - najbardziej lubiła pilnować szlacheckiej etykiety młodych dam, gdy mąż stał w pobliżu i łapać jego spojrzenie wzrokiem. Przeważnie nie wytrzymywał jej jakże fałszywych rad (nigdy nie kończ jajecznicy przed swoim mężem, prawdziwa dama je powolutku i zostawia coś na talerzu) i musiał ratować się atakiem kaszlu, hehe.
Dziś zamierzała jednak poruszyć poważny temat - ale oczywiście Francis paplał za szybko i musiał wybić ją z dumnej równowagi. Zamrugała, zastygając z widelcem w ręce.
-Od kiedy dywany zastąpiły latające konie? - spytała z lekką dezaprobatą (żenujące było samo to, że użyła zwrotu "latające konie" - niestety, przekonała się już, że Francis naprawdę nie rozróżnia aetonanów od innych podgatunków, ech. Nikt nie jest idealny).
-Hmm...chłopcy bardzo ucieszyliby się z takiej niespodzianki. - mruknęła, wspierając brodę na dłoniach. Tryb przypuszczający w jej tonie sugerował jakiś haczyk.
-Ale zastanawiałam się, kiedy właściwie weźmiesz ich do Wenus na parę męskich rozmów? - spytała, utkwiwszy w mężu przenikliwe spojrzenie. -Służąca lady Malfoy powiedziała naszej służącej, że Eliot obściskiwał się z Padme w Hogsmeade. Nie powinien mieszać w głowie Padme Malfoy bez zrozumienia konsekwencji, ma od tego... tyle innych dziewcząt o innym nazwisku. - zacmokała ustami z lekkim namysłem. Dlaczego Eliot zadawał się z córką koleżanki mamy, no?
-No i musiałam wydać kilka galeonów żeby kupić sobie ciszę służącej lady Malfoy, rodzice Padme nie powinni nic wiedzieć.
No, poza tym, że mąż roztrwoni dochód z Wenus, bo jego piętą Achillesową były jakieś głupie cele charytatywne. Sama Belle też miała wielkie serce, ale lubiła wiedzieć na co daje pieniądze, a on do dzisiaj nie umiał jej wytłumaczyć czym była jakaś szkocka Oaza, na którą dał pieniądze tuż przed ślubem (znalazła archiwalne księgi z Wenus, a co!). Na szczęście, teraz ona i Giovanna trzymały go w ryzach. Co on by bez nich zrobił?
Ona też nie wiedziała, co zrobiłaby bez niego. Chociaż w młodości zgrywała niezależną alchemiczkę, to w głębi duszy lękała się przecież staropanieństwa, bezdzietności i tego, że nigdy nie zazna miłości, ale takiej prawdziwej. Potrzebowała kilku lat i małego Eliota aby zrozumieć, że małżeństwo z Frankiem to właśnie to, że głębokie uczucie wkradło się między nich niepostrzeżenie, ale mocno. Że mąż okazuje je dziwnymi dowcipami, czasem spędzonym z synem i przynoszeniem termofora do łóżka, choć mogłaby to zrobić służąca. No i kupił jej dwa aetonany na ich romantyczne przejażdżki, chociaż zawsze marudził, że skręci sobie na jednym kark. A ona przestała wymiotować podczas morskich podróży - jakaś starsza matrona doradziła jej zresztą, że po urodzeniu pierwszego dziecka mniej się rzyga (pewnie wyczerpała dożywotni limit rannymi nudnościami) i miała rację. Teraz to Belle wkroczyła w wiek bycia przemądrzałą arystokratyczną kwoką i korzystała ze swojej pozycji z upodobaniem, szafując podszytymi ironią radami do młodziutkich debiutantek. Przy Francisie nauczyła się żartować z pokerową twarzą - najbardziej lubiła pilnować szlacheckiej etykiety młodych dam, gdy mąż stał w pobliżu i łapać jego spojrzenie wzrokiem. Przeważnie nie wytrzymywał jej jakże fałszywych rad (nigdy nie kończ jajecznicy przed swoim mężem, prawdziwa dama je powolutku i zostawia coś na talerzu) i musiał ratować się atakiem kaszlu, hehe.
Dziś zamierzała jednak poruszyć poważny temat - ale oczywiście Francis paplał za szybko i musiał wybić ją z dumnej równowagi. Zamrugała, zastygając z widelcem w ręce.
-Od kiedy dywany zastąpiły latające konie? - spytała z lekką dezaprobatą (żenujące było samo to, że użyła zwrotu "latające konie" - niestety, przekonała się już, że Francis naprawdę nie rozróżnia aetonanów od innych podgatunków, ech. Nikt nie jest idealny).
-Hmm...chłopcy bardzo ucieszyliby się z takiej niespodzianki. - mruknęła, wspierając brodę na dłoniach. Tryb przypuszczający w jej tonie sugerował jakiś haczyk.
-Ale zastanawiałam się, kiedy właściwie weźmiesz ich do Wenus na parę męskich rozmów? - spytała, utkwiwszy w mężu przenikliwe spojrzenie. -Służąca lady Malfoy powiedziała naszej służącej, że Eliot obściskiwał się z Padme w Hogsmeade. Nie powinien mieszać w głowie Padme Malfoy bez zrozumienia konsekwencji, ma od tego... tyle innych dziewcząt o innym nazwisku. - zacmokała ustami z lekkim namysłem. Dlaczego Eliot zadawał się z córką koleżanki mamy, no?
-No i musiałam wydać kilka galeonów żeby kupić sobie ciszę służącej lady Malfoy, rodzice Padme nie powinni nic wiedzieć.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Mówią, że ćwiczenie czyni mistrza.
Bullshit wart co najwyżej funta kłaków. Dwadzieścia lat małżeńskiego stażu, a obiektywnie według wzorcowych standardów nadal jestem kiepski. Pewnie dlatego, że w ogóle się nie staram, ale sam czas, czy on nie odgrywa w tym jakiejś roli? I to istotnej?
Mi podoba się naturalność naszego domu, to jest, naszej części domu, gdzie dystansik znika jak za dotknięciem - no właśnie - czarodziejskiej różdżki. Nie mamy osobnych sypialni, więc widzę ją czasem w tłustych włosach albo z resztkami sosu pomidorowego w kącikach ust, do dziecka wstajemy na zmianę, choć odkąd przez przypadek jeszcze zaspany wyrżnąłem z małą prosto w ścianę, Belle przejmuje ode mnie ten obowiązek, grożąc, że nadrobię inaczej.
Maille nic się nie stało, ale ja miałem okropnego guza. Po kiego grzyba ten parawan stoi pośrodku komnaty - nadal! - nie wiem, służy chyba tylko do tego, bym ustawicznie się o niego potykał. Kiedyś sądziłem, że skończę zaćpany leżąc w cudzej wannie, ale życie weryfikuje te poglądy i teraz wróżę sobie smutny koniec z udziałem przeklętego parawanu i podłogi, ewentualnie futryny drzwi i może jakiegoś wystającego gwoździa. Prawdziwa ze mnie drama queen, ale nie ma się co dziwić. Rodziny się nie wybiera, a to po nich otrzymuję skłonności do przesady, egzaltowania i drobnych odpałów. Wandzia dostaje wile geny, a ja kuku na muni. Fair enough, ja dałem radę się sprzedać, ale ona mogłaby mieć z tym kłopot, u kandydatki na żonę bardziej pożąda się jednak urody.
Albo daje szanse przypadkowi.
Obraca(łem) sporo panienek i prawda jest taka, że nie patrzy się na nie jak w obrazek. Na moją żonę również nie spoglądam tak. Jest piękna, jak wszystkie zadbane kobiety, ale, no właśnie, ale. Ma najsłodszy łuk kupidyna, jaki kiedykolwiek widziałem, wykrojony tak idealnie, że nadal zdarza mi się zapatrzeć na jej usta, kiedy rozmawiamy. Jarają mnie niuanse, symetryczne twarze i tak się krzywią podczas orgazmów, wolę nierówny przedziałek Izki i jej dłonie pachnące podgrzewaną cyną. Kocham ją, chyba tak, bo się nad tym nie zastanawiam, jedynie mówię to za rzadko. Muszę?
Nie muszę, ona przecież wie.
Nie spierdoliłem na statek przy pierwszej lepszej okazji, nie zostałem uciekającym panem młodym, nie czynię jej nieszczęśliwą - ba, staram się robić wszystko dla niej, jeśli idzie to również w zgodzie z samym sobą. Najpierw Belle i dzieci, potem ja. Jesteśmy jak dzielenie, kolejność wykonywania działań w tym wypadku ma znaczenie. Inaczej nie doczekalibyśmy moich siwych włosów i jej pierwszych zmarszczek, a tak, dojrzewamy w idealnym spokoju i pogodzeniu z tym, jak zmieniają się nasze ciała, jak zmieniamy się my sami. Co prawda ćpania nie rzuciłem, ale odstawiłem wszystko poza zielem i złotą rybką. Niedużo. Raz na jakiś czas. Ojcostwo i mężostwo ma u mnie priorytet.
Odkładam sztućce na bok, gofry niewygodnie je się nożem i widelcem. Biorę potężnego gryza, czując w ustach eksplozję pożądanych smaków. Niebo w gębie. O boże, jak mi dobrze, jak mi dobrze, o boże.
-Eeee - jąkam się, maskując niepewność przez wepchnięcie sobie do buzi jeszcze jednego kawałka ociekającego słodkim syropem - nfe zstapfiły - mamroczę z pełną buzią, ku uciesze Maille, która gulgocze radośnie, najwyraźniej rozbawiona dźwiękami, jakie z siebie wydaję - tfe wypfscigy nfe som tak dkońcfa legane - wreszcie przełykam, zezując na Isabelle. Ocieram usta serwetką i biorę łyka kawy, żeby kupić sobie jeszcze parę sekund na przemyślenie odpowiednich argumentów "za". I na dobre mi to nie wychodzi, bo następne słowa Belle sprawiają, że z zaskoczenia cały łyk gorącego napoju spływa w dół mojego gardła, a ja wytrzeszczam na nią oczy. Ze co proszę Nie. Nie, nie, nie, nie. Przecież nie popchnę bliźniaków prosto w ramiona moich dziewcząt. Wiem, że im nie sprawiłoby to przykrości - ani chłopcom, ani słodkim tutkom, tylko że... Zupełnie inaczej zaprosić do burdelu swojego kuzyna, bratanka, siostrzeńca czy przyjaciela, a zabrać tam swoich synów?. Czy ona oszalała?
-Kochanie? - zagaduję - tylko się nie denerwuj, dobrze? - zastrzegam, durny, bo przed czym niby chroni ta klauzula? Ścieram ostatnim kawałkiem gofra lepką kałużę syropu z talerza, tym samym kończąc swój posiłek i tracąc ostatni ratunek w postaci okazywania zainteresowania jedzeniu.
-Eliot z Padme już nie są dziećmi - mówię, kładąc nacisk na ostatnim słowie, uparcie nie patrząc na Isabelle. Powiedział mi o tym, kiedy wrócili na ostatnie ferie - bo komu miał się zwierzyć? Brat mógł być powiernikiem, ale nie pomógłby Eliotowi rozwiązać ten problem - rozmawiałem już z Abraxasem, ale lady Malfoy została przyobiecana Meritowi Flintowi - dodaję kwaśno, to mi pachnie grubą awanturą. Pytanie tylko, czy w dniu ślubu, czy bańka pęknie wcześniej. Może i nasi potomkowie zabawią się w nieco zmodyfikowaną wersję Romea i Julii, zastanawiam się, wpatrując się w twarzyczkę Maille, już nieco zniecierpliwioną, domagającą się śniadania. Czy kapryśne, głodne dziecko uratuje mi dupę? Hołp soł, naprawdę.
Bullshit wart co najwyżej funta kłaków. Dwadzieścia lat małżeńskiego stażu, a obiektywnie według wzorcowych standardów nadal jestem kiepski. Pewnie dlatego, że w ogóle się nie staram, ale sam czas, czy on nie odgrywa w tym jakiejś roli? I to istotnej?
Mi podoba się naturalność naszego domu, to jest, naszej części domu, gdzie dystansik znika jak za dotknięciem - no właśnie - czarodziejskiej różdżki. Nie mamy osobnych sypialni, więc widzę ją czasem w tłustych włosach albo z resztkami sosu pomidorowego w kącikach ust, do dziecka wstajemy na zmianę, choć odkąd przez przypadek jeszcze zaspany wyrżnąłem z małą prosto w ścianę, Belle przejmuje ode mnie ten obowiązek, grożąc, że nadrobię inaczej.
Maille nic się nie stało, ale ja miałem okropnego guza. Po kiego grzyba ten parawan stoi pośrodku komnaty - nadal! - nie wiem, służy chyba tylko do tego, bym ustawicznie się o niego potykał. Kiedyś sądziłem, że skończę zaćpany leżąc w cudzej wannie, ale życie weryfikuje te poglądy i teraz wróżę sobie smutny koniec z udziałem przeklętego parawanu i podłogi, ewentualnie futryny drzwi i może jakiegoś wystającego gwoździa. Prawdziwa ze mnie drama queen, ale nie ma się co dziwić. Rodziny się nie wybiera, a to po nich otrzymuję skłonności do przesady, egzaltowania i drobnych odpałów. Wandzia dostaje wile geny, a ja kuku na muni. Fair enough, ja dałem radę się sprzedać, ale ona mogłaby mieć z tym kłopot, u kandydatki na żonę bardziej pożąda się jednak urody.
Albo daje szanse przypadkowi.
Obraca(łem) sporo panienek i prawda jest taka, że nie patrzy się na nie jak w obrazek. Na moją żonę również nie spoglądam tak. Jest piękna, jak wszystkie zadbane kobiety, ale, no właśnie, ale. Ma najsłodszy łuk kupidyna, jaki kiedykolwiek widziałem, wykrojony tak idealnie, że nadal zdarza mi się zapatrzeć na jej usta, kiedy rozmawiamy. Jarają mnie niuanse, symetryczne twarze i tak się krzywią podczas orgazmów, wolę nierówny przedziałek Izki i jej dłonie pachnące podgrzewaną cyną. Kocham ją, chyba tak, bo się nad tym nie zastanawiam, jedynie mówię to za rzadko. Muszę?
Nie muszę, ona przecież wie.
Nie spierdoliłem na statek przy pierwszej lepszej okazji, nie zostałem uciekającym panem młodym, nie czynię jej nieszczęśliwą - ba, staram się robić wszystko dla niej, jeśli idzie to również w zgodzie z samym sobą. Najpierw Belle i dzieci, potem ja. Jesteśmy jak dzielenie, kolejność wykonywania działań w tym wypadku ma znaczenie. Inaczej nie doczekalibyśmy moich siwych włosów i jej pierwszych zmarszczek, a tak, dojrzewamy w idealnym spokoju i pogodzeniu z tym, jak zmieniają się nasze ciała, jak zmieniamy się my sami. Co prawda ćpania nie rzuciłem, ale odstawiłem wszystko poza zielem i złotą rybką. Niedużo. Raz na jakiś czas. Ojcostwo i mężostwo ma u mnie priorytet.
Odkładam sztućce na bok, gofry niewygodnie je się nożem i widelcem. Biorę potężnego gryza, czując w ustach eksplozję pożądanych smaków. Niebo w gębie. O boże, jak mi dobrze, jak mi dobrze, o boże.
-Eeee - jąkam się, maskując niepewność przez wepchnięcie sobie do buzi jeszcze jednego kawałka ociekającego słodkim syropem - nfe zstapfiły - mamroczę z pełną buzią, ku uciesze Maille, która gulgocze radośnie, najwyraźniej rozbawiona dźwiękami, jakie z siebie wydaję - tfe wypfscigy nfe som tak dkońcfa legane - wreszcie przełykam, zezując na Isabelle. Ocieram usta serwetką i biorę łyka kawy, żeby kupić sobie jeszcze parę sekund na przemyślenie odpowiednich argumentów "za". I na dobre mi to nie wychodzi, bo następne słowa Belle sprawiają, że z zaskoczenia cały łyk gorącego napoju spływa w dół mojego gardła, a ja wytrzeszczam na nią oczy. Ze co proszę Nie. Nie, nie, nie, nie. Przecież nie popchnę bliźniaków prosto w ramiona moich dziewcząt. Wiem, że im nie sprawiłoby to przykrości - ani chłopcom, ani słodkim tutkom, tylko że... Zupełnie inaczej zaprosić do burdelu swojego kuzyna, bratanka, siostrzeńca czy przyjaciela, a zabrać tam swoich synów?. Czy ona oszalała?
-Kochanie? - zagaduję - tylko się nie denerwuj, dobrze? - zastrzegam, durny, bo przed czym niby chroni ta klauzula? Ścieram ostatnim kawałkiem gofra lepką kałużę syropu z talerza, tym samym kończąc swój posiłek i tracąc ostatni ratunek w postaci okazywania zainteresowania jedzeniu.
-Eliot z Padme już nie są dziećmi - mówię, kładąc nacisk na ostatnim słowie, uparcie nie patrząc na Isabelle. Powiedział mi o tym, kiedy wrócili na ostatnie ferie - bo komu miał się zwierzyć? Brat mógł być powiernikiem, ale nie pomógłby Eliotowi rozwiązać ten problem - rozmawiałem już z Abraxasem, ale lady Malfoy została przyobiecana Meritowi Flintowi - dodaję kwaśno, to mi pachnie grubą awanturą. Pytanie tylko, czy w dniu ślubu, czy bańka pęknie wcześniej. Może i nasi potomkowie zabawią się w nieco zmodyfikowaną wersję Romea i Julii, zastanawiam się, wpatrując się w twarzyczkę Maille, już nieco zniecierpliwioną, domagającą się śniadania. Czy kapryśne, głodne dziecko uratuje mi dupę? Hołp soł, naprawdę.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Francis bywał czasem niepraktyczny, uparcie wpadając po nocach w parawan (czy mężczyźni naprawdę widzieli w ciemności gorzej od kobiet?) i nie rozumiejąc, że "ozdoba" w sypialni jest im potrzebna i najzupełniej praktyczna. Nie chciał chyba, by służąca weszła do ich komnaty z mopem albo śniadaniem i przyłapała ich w nieprzyzwoitych objęciech? Bo odkąd przywiózł do domu tą dziwną hinduską książkę z obrazkami, to spali w naprawdę dziwnych pozycjach.
Uniosła brwi ostrzegawczo, gdy zaczął się jej gęsto tłumaczyć i omal nie zakrztusił się cukrem pudrem. Nachyliła się, tak jakby chciała ucałować męża, po czym łobuzersko odgryzła mu pół gofra gdy wkładał go do ust. Mniej gofra = mniej zakrztuszania!
Czasami miała wrażenie, że Francis się jej trochę boi, zwłaszcza, gdy zacinał się przy wspominaniu o takich nielegalnych rozrywkach, ale przecież musiała się mylić. Jak można lękać się zdania własnej żony, zwłaszcza, gdy owa żona lubi adrenalinę? Był czasem miękki jak słodka bułeczka, zwłaszcza jeśli chodziło o cele charytatywne, ale nie w małżeństwie. I nie w rodzicielstwie. Chłopców wychowywał dobrze, a nawet wspaniale - dlatego tak zaskoczyły ją wybryki Eliota z panną Malfoy.
-Achhh, nielegalne. - zawiesiła na moment wzrok, przygryzając pełną wargę i spoglądając na Francisa spode łba. Powoli rozchyliła usta i przesunęła językiem po białych ząbkach, tak jak lubił. Nóżkę, pod stołem, wsunęła między jego łydki.
-A więc pójdziemy tam... incognito? - uśmiechnęła się wreszcie, wyraźnie podekscytowana całym pomysłem. Ugryzła kawałek gofra i rozkaszlała się, zaalarmowana tym "tylko się nie denerwuj." Już wpadła w nastrój na amory, a Francis wszystkozepsuł odwlókł w czasie tym ogarnianiem Eliota za jej plecami !
-Rozmawiałeś już z Abraxasem? I mi nie powiedziałeś i pozwoliłeś, bym nadal wydawała gaelony na przekupywanie jego służącej? Francis, Wenus to nie jest taka żyła złota, by być rozrzutnym! - zmarszczyła lekko brewki. Znaczy owszem, Wenus była w istocie żyłą złota i ich majątek nieustannie się pomnażał, ale halo, aetonany i kwiaty paproci trochę kosztowały.
Gdy padło nazwisko Flinta, Isabelle pobladła, a potem uderzyła piąstką w dębowy stół. Aż podskoczył croissant, co bardzo rozbawiło Maille.
-Uważają tych myśliwych - nie, żeby Carrowowie byli koniarzami... zresztą, hodowcy najszlachetniejszych stworzeń są lepsi od leśnych dziadków! -za lepszą partię od naszego Eliota, od lorda Lestrange?! - syknęła. Chociaż razem z Francisem lubiła naigrywać się z wielu szlacheckich obyczajów, to tuż po ślubie złapała bakcyla wyższości na punkcie nowego nazwiska - albo przekonująco udawała rodową dumę. Na tyle przekonująco, że teść ją uwielbiał i wciąż powtarzał Francisowi by słuchał swojej mądrej żony, która naprawdę rozumie rodową odpowiedzialność.
-Załatw to, albo podeślę Meritowi amortencję, która zadziała na widok lady... Weasley. - wycedziła. Dwadzieścia lat temu nie powierzyłaby Francisowi tak poważnego zadania, ale nauczyła się mu ufać, o dziwo. No i był lepszym dyplomatą niż ona.
Uniosła brwi ostrzegawczo, gdy zaczął się jej gęsto tłumaczyć i omal nie zakrztusił się cukrem pudrem. Nachyliła się, tak jakby chciała ucałować męża, po czym łobuzersko odgryzła mu pół gofra gdy wkładał go do ust. Mniej gofra = mniej zakrztuszania!
Czasami miała wrażenie, że Francis się jej trochę boi, zwłaszcza, gdy zacinał się przy wspominaniu o takich nielegalnych rozrywkach, ale przecież musiała się mylić. Jak można lękać się zdania własnej żony, zwłaszcza, gdy owa żona lubi adrenalinę? Był czasem miękki jak słodka bułeczka, zwłaszcza jeśli chodziło o cele charytatywne, ale nie w małżeństwie. I nie w rodzicielstwie. Chłopców wychowywał dobrze, a nawet wspaniale - dlatego tak zaskoczyły ją wybryki Eliota z panną Malfoy.
-Achhh, nielegalne. - zawiesiła na moment wzrok, przygryzając pełną wargę i spoglądając na Francisa spode łba. Powoli rozchyliła usta i przesunęła językiem po białych ząbkach, tak jak lubił. Nóżkę, pod stołem, wsunęła między jego łydki.
-A więc pójdziemy tam... incognito? - uśmiechnęła się wreszcie, wyraźnie podekscytowana całym pomysłem. Ugryzła kawałek gofra i rozkaszlała się, zaalarmowana tym "tylko się nie denerwuj." Już wpadła w nastrój na amory, a Francis wszystko
-Rozmawiałeś już z Abraxasem? I mi nie powiedziałeś i pozwoliłeś, bym nadal wydawała gaelony na przekupywanie jego służącej? Francis, Wenus to nie jest taka żyła złota, by być rozrzutnym! - zmarszczyła lekko brewki. Znaczy owszem, Wenus była w istocie żyłą złota i ich majątek nieustannie się pomnażał, ale halo, aetonany i kwiaty paproci trochę kosztowały.
Gdy padło nazwisko Flinta, Isabelle pobladła, a potem uderzyła piąstką w dębowy stół. Aż podskoczył croissant, co bardzo rozbawiło Maille.
-Uważają tych myśliwych - nie, żeby Carrowowie byli koniarzami... zresztą, hodowcy najszlachetniejszych stworzeń są lepsi od leśnych dziadków! -za lepszą partię od naszego Eliota, od lorda Lestrange?! - syknęła. Chociaż razem z Francisem lubiła naigrywać się z wielu szlacheckich obyczajów, to tuż po ślubie złapała bakcyla wyższości na punkcie nowego nazwiska - albo przekonująco udawała rodową dumę. Na tyle przekonująco, że teść ją uwielbiał i wciąż powtarzał Francisowi by słuchał swojej mądrej żony, która naprawdę rozumie rodową odpowiedzialność.
-Załatw to, albo podeślę Meritowi amortencję, która zadziała na widok lady... Weasley. - wycedziła. Dwadzieścia lat temu nie powierzyłaby Francisowi tak poważnego zadania, ale nauczyła się mu ufać, o dziwo. No i był lepszym dyplomatą niż ona.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Obrączka na palcu nie zmienia wiele - po prostu na noc częściej jestem w domu i ludzie patrzą się na mnie jakoś przychylniej, jakbym wcześniej, jako kawaler stanowił towar wybrakowany i pośledniej jakości. Rodzina dobrze wygląda na obrazku, nasze gwiazdkowe zdjęcia stoją na gzymsie kominka i dokumentują każdy rok razem, począwszy od narodzin bliźniaków. Ładnie razem wyglądamy i dobrze się czujemy, może nie jesteśmy szczuplejsi, ale na pewno szczęśliwi. W kątach kuchni co prawda zagnieżdża się rutyna, ale na tyle nieśmiała jej odmiana, że popycha nas jedynie do wspólnych sobotnich śniadań i partyjek w pokera grudniowymi wieczorami, gdy wszyscy jesteśmy w domu. To całkiem miłe i w ogóle nie przypomina złotej klatki najeżonej kolcami, jaką sobie wyobrażałem wcześniej. Zramolałem do reszty, odpoczywając na chacie i trzymając stopy Isabelle na swoich kolanach, stawiając małżeński seks ponad imprezę z kreskami wciąganymi z nagich piersi. Czerpię dużo satysfakcji z tych mądrych przecież wyborów - czuję się kompletny snując się w powyciąganym swetrze po domu i zasypiając w fotelu przed kominkiem z książką w ręku. Dziadyga jak nic, ale poziom endorfin i dopaminy trzyma się w normie, a ja nie tęsknie wcale za jej skokami, chyba że powodowanymi nagłym wybuchem napięcia między mną a Belle w przestrzeni użyteczności publicznej. Tak ją sobie wychowałem? Nie, raczej nie, choć lubię myśleć, że moje wskazówki nieco jej pomogły w odkrywaniu ostrego charakterku zakopanego pod toną materiału z etykiety i przedmiotu wypada-nie-wypada.
-Hej! - oburzam się na jej atak na mojego gofra. Patrzę na nią spode łba, co to ma niby być? Odwracam się od niej, zaborczo chroniąc resztę wafla, dopóki całości nie wpakuję do ust - stamtąd mi już go nie wyrwie. Nieruchomieję, kiedy oblizuje językiem swoje usta, rozwiera je lekko i dalej przesuwa nimi po swoich zębach. Skubana, wie, że lubię kulinarne motywy. Zaraz czuję jej drobną stopę, przesuwającą się po mojej nodze, drażniącą się z łydką, a mój penis jak na komendę budzi się z otępienia - ale żeby tak przy dziecko?
-Może najpierw ją nakarm? - sugeruję cicho, przysuwając się bliżej z krzesłem i czekając, co zrobi.
-Dokładnie. Można też obstawiać - kuszę dalej, nie wspominając nic o wypadkach śmiertelnych. Na szczęście nie wśród widowni, wtedy zrozumiałbym jej obiekcje.
-Lepiej, żeby Abraxas o tym nie wiedział - mruczę pod nosem. Mieszek złota w jedną czy drugą stronę, to żaden problem. Izka ma węża w kieszeni, zabawne, że przed ślubem nie widziałem tego w ogóle, albo to ona nie robiła dramy, gdy obsypywałem ją klejnotami i perłami wyłowionymi z głębin przez moje syrenie przyjaciółki - chyba nie wyraziłem się dość precyzyjnie. Eliot i Padme współżyją. A ja z oczywistych względów tego Abraxasowi nie powiem. Nadziałby Eliota na płot w Wilton i rzucił jego wnętrzności tym swoim śmiesznym pawiom - mówię kwaśno, ściągając brwi. Gówniarz zainicjował bardzo niebezpieczną sytuację, zwłaszcza, że sojusz naszych rodów wciąż ma się dość krucho - ojciec Merita jest ordynatorem na wydziale chorób genetycznych, a latorośle Malfoyów ostatnio dotykają urazy poważniejsze niż świniowstręt. Znowu urodziła im się dziewczynka z serpentyną - wyjaśniam kulisy porozumienia zawartego przez Abraxasa. Mariaż czysto polityczny, płynący z żądzy wpływów i troski o jutro rodu. Nie mogę mieć mu tego za złe, pewnie sam postąpiłbym podobnie.
-To nie może się wydać, bo będziemy mieć na karku i Malfoyów i Flintów - mamroczę - obiecywał, że będzie ostrożny... - wzdycham, unosząc brwi i obserwując lewitującego rogala. No, Izka zdecydowanie ma temperament. Maille chyba odziedziczy go po niej, bo gulgocze radośnie, rozbawiona wyczynami matki.
-Przynajmniej z Balthmacem nie ma problemów. I z tobą - zwracam się do dziewczynki, okręcając sobie jej jasnobrązowy lok dookoła palca.
-Hej! - oburzam się na jej atak na mojego gofra. Patrzę na nią spode łba, co to ma niby być? Odwracam się od niej, zaborczo chroniąc resztę wafla, dopóki całości nie wpakuję do ust - stamtąd mi już go nie wyrwie. Nieruchomieję, kiedy oblizuje językiem swoje usta, rozwiera je lekko i dalej przesuwa nimi po swoich zębach. Skubana, wie, że lubię kulinarne motywy. Zaraz czuję jej drobną stopę, przesuwającą się po mojej nodze, drażniącą się z łydką, a mój penis jak na komendę budzi się z otępienia - ale żeby tak przy dziecko?
-Może najpierw ją nakarm? - sugeruję cicho, przysuwając się bliżej z krzesłem i czekając, co zrobi.
-Dokładnie. Można też obstawiać - kuszę dalej, nie wspominając nic o wypadkach śmiertelnych. Na szczęście nie wśród widowni, wtedy zrozumiałbym jej obiekcje.
-Lepiej, żeby Abraxas o tym nie wiedział - mruczę pod nosem. Mieszek złota w jedną czy drugą stronę, to żaden problem. Izka ma węża w kieszeni, zabawne, że przed ślubem nie widziałem tego w ogóle, albo to ona nie robiła dramy, gdy obsypywałem ją klejnotami i perłami wyłowionymi z głębin przez moje syrenie przyjaciółki - chyba nie wyraziłem się dość precyzyjnie. Eliot i Padme współżyją. A ja z oczywistych względów tego Abraxasowi nie powiem. Nadziałby Eliota na płot w Wilton i rzucił jego wnętrzności tym swoim śmiesznym pawiom - mówię kwaśno, ściągając brwi. Gówniarz zainicjował bardzo niebezpieczną sytuację, zwłaszcza, że sojusz naszych rodów wciąż ma się dość krucho - ojciec Merita jest ordynatorem na wydziale chorób genetycznych, a latorośle Malfoyów ostatnio dotykają urazy poważniejsze niż świniowstręt. Znowu urodziła im się dziewczynka z serpentyną - wyjaśniam kulisy porozumienia zawartego przez Abraxasa. Mariaż czysto polityczny, płynący z żądzy wpływów i troski o jutro rodu. Nie mogę mieć mu tego za złe, pewnie sam postąpiłbym podobnie.
-To nie może się wydać, bo będziemy mieć na karku i Malfoyów i Flintów - mamroczę - obiecywał, że będzie ostrożny... - wzdycham, unosząc brwi i obserwując lewitującego rogala. No, Izka zdecydowanie ma temperament. Maille chyba odziedziczy go po niej, bo gulgocze radośnie, rozbawiona wyczynami matki.
-Przynajmniej z Balthmacem nie ma problemów. I z tobą - zwracam się do dziewczynki, okręcając sobie jej jasnobrązowy lok dookoła palca.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Ostatnio zmieniony przez Francis Lestrange dnia 22.03.20 23:54, w całości zmieniany 1 raz
Francis zdecydowanie ją wychował, wykazując się zaskakującą łagodnością podczas nocy poślubnej, a później demonstrując młodej żonie ogromne pokłady szczerości i cierpliwości. Isabelle nie miała matki, jej ciotka była starą panną z wieloma schorzeniami, a z ojcem nie rozmawia się o takich rzeczach, więc gdyby nie Francis, tkwiłaby w niewinnej nieświadomości. To mąż nauczył ją okazywania uczuć w sposób inny niż trzepot rzęs, a przy mniej odważnym i samoświadomym mężczyźnie pozostałaby pewnie nieśmiała, oziębła... i wielce zdziwiona, że nie zaznawszy namiętności w małżeństwie, lordowie poszukują jej gdzie indziej.
Dobrze, że Francis dał jej szansę! Teraz mieli trójkę uroczych dzieci, w tym dwóch przystojnych młodych lordów i bobaska. A przy bobasku mogli swobodnie harcować, w końcu mała jeszcze nie rozumiała, co rodzice robią pod stołem. Isabelle rozciągnęła usta w uśmiechu - niedowierzanie Francisa zawsze ją bawiło, a przecież granice przesuwali niejednokrotnie. Na Sabatach, kolacjach, a kiedyś nawet w Hogsmeade gdy odwiedzali tam chłopców (oczywiście, gdy synowie wrócili już do Hogwartu). Belle już dawno spełniła zresztą swój małżeński obowiązek i Maille była owocem zabaw rodziców, a nie ponaglania jakiegoś nestora.
-A, chętnie ją nakarmię. - zaświergotała, biorąc córeczkę na kolana i obnażając pełną pierś. Mogłaby to zrobić dyskretniej, ale byli na razie sami, bez służby. Maille zaczęła jeść, a Belle zawiesiła butne spojrzenie na twarzy męża.
-Z przyjemnością pójdę na wyścigi... - zapowiedziała. Czyżby Francis spodziewał się trudniejszej przeprawy, hehe? -...jak ustalimy, co dalej ze sprawą Eliota i Malfoyówny. - doprecyzowała, butnie unosząc podbródek. Najpierw najważniejsze, potem przyjemności!
-Eliot zainicjował bardzo niebezpieczną sytuację, zwłaszcza, że sojusz naszych rodów wciąż ma się dość krucho. - pouczyła Francisa, choć na pewno pomyślał o tym samym, nieprawdaż?
-Pouczyłeś go, ale o wszystkim wiedzą już służące, wiem ja... na jak długo pieniądze zdołają kupić milczenie? Są dwie opcje, Eliot albo na dobre zrywa z tymi swoimi...zabawami, albo rezygnuje z wolności w imię współżycia i forsujemy sojusz naszych rodów. Co mnie obchodzą Flintowie? - zmarszczyła brewki. -W Anglii jest pełno zdolnych lekarzy, rodzice Padme powinni się skupiać na reputacji rodu i dobrym zamążpójściu samej dziewczyny, a nie zdrowiu jej kuzynek. - wzruszyła bezdusznie ramionami. Sama była obarczona Klątwą Ondyny, ale jednak dała Francisowi trójkę kochanych dzieci i od tej pory kochała się wymądrzać. To podbudowywało jej samoocenę.
-Balthmac jest taki grzeczny, że aż się boję, czym może nas zaskoczyć. - zachichotała na pozór udobruchana, choć jeszcze przed chwilą jej oczy ciskały gromy. -Ale ty jesteś małym aniołkiem. - pocałowała córeczkę w czoło. W porównaniu z dwójką poprzednich dzieci, mała była cichutka i grzeczniutka - albo to ona i Francis nauczyli się lepiej zajmować niemowlakami.
Dobrze, że Francis dał jej szansę! Teraz mieli trójkę uroczych dzieci, w tym dwóch przystojnych młodych lordów i bobaska. A przy bobasku mogli swobodnie harcować, w końcu mała jeszcze nie rozumiała, co rodzice robią pod stołem. Isabelle rozciągnęła usta w uśmiechu - niedowierzanie Francisa zawsze ją bawiło, a przecież granice przesuwali niejednokrotnie. Na Sabatach, kolacjach, a kiedyś nawet w Hogsmeade gdy odwiedzali tam chłopców (oczywiście, gdy synowie wrócili już do Hogwartu). Belle już dawno spełniła zresztą swój małżeński obowiązek i Maille była owocem zabaw rodziców, a nie ponaglania jakiegoś nestora.
-A, chętnie ją nakarmię. - zaświergotała, biorąc córeczkę na kolana i obnażając pełną pierś. Mogłaby to zrobić dyskretniej, ale byli na razie sami, bez służby. Maille zaczęła jeść, a Belle zawiesiła butne spojrzenie na twarzy męża.
-Z przyjemnością pójdę na wyścigi... - zapowiedziała. Czyżby Francis spodziewał się trudniejszej przeprawy, hehe? -...jak ustalimy, co dalej ze sprawą Eliota i Malfoyówny. - doprecyzowała, butnie unosząc podbródek. Najpierw najważniejsze, potem przyjemności!
-Eliot zainicjował bardzo niebezpieczną sytuację, zwłaszcza, że sojusz naszych rodów wciąż ma się dość krucho. - pouczyła Francisa, choć na pewno pomyślał o tym samym, nieprawdaż?
-Pouczyłeś go, ale o wszystkim wiedzą już służące, wiem ja... na jak długo pieniądze zdołają kupić milczenie? Są dwie opcje, Eliot albo na dobre zrywa z tymi swoimi...zabawami, albo rezygnuje z wolności w imię współżycia i forsujemy sojusz naszych rodów. Co mnie obchodzą Flintowie? - zmarszczyła brewki. -W Anglii jest pełno zdolnych lekarzy, rodzice Padme powinni się skupiać na reputacji rodu i dobrym zamążpójściu samej dziewczyny, a nie zdrowiu jej kuzynek. - wzruszyła bezdusznie ramionami. Sama była obarczona Klątwą Ondyny, ale jednak dała Francisowi trójkę kochanych dzieci i od tej pory kochała się wymądrzać. To podbudowywało jej samoocenę.
-Balthmac jest taki grzeczny, że aż się boję, czym może nas zaskoczyć. - zachichotała na pozór udobruchana, choć jeszcze przed chwilą jej oczy ciskały gromy. -Ale ty jesteś małym aniołkiem. - pocałowała córeczkę w czoło. W porównaniu z dwójką poprzednich dzieci, mała była cichutka i grzeczniutka - albo to ona i Francis nauczyli się lepiej zajmować niemowlakami.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Nie bez powodu przed laty wieję przed ciężką ręką nestora na statek i dalej, za siedem mórz. Cykam się nudnej żony i nudnego życia, odpowiedzialności za dzieci i te ich małe rączki i miękkie główki, świecenia oczami przed nauczycielami, kiedy sam ukradkowo popalałem w szkole, ba, nawet na lekcjach u starego Binnsa. Mam osiemnaście lat, gdzie w głowie mi wiązanie się na całe dekady i podporządkowywanie zachcianek pieluchom i babie, która pewnie nawet ze mną gadać nie będzie. Tak to sobie wyobrażam: dziewczę z porcelany, w formie idealnej szlachcianki, a więc: jasnowłosa, rumiana, o niebieskich oczętach i różowych ustach, drobna figura, małe, ale jędrne piersi i zaokrąglone biodra, po ślubie idziemy do łóżka, zaciąża, rodzi mi syna i bąsłar amigo. Osobne sypialnie i wymuszone uśmiechy na koktajl party. Ktoś mi się dziwi, że się do tego nie palę?
Wyobraźnię jednak mam bogatszą aniżeli od tego, co dostaję po powrocie z wojaży. Ponad dekadę próżnowania, wolności i zero kłótni o zabieranie kołdry. Gdy to się dzieje, znaczy, kiedy pobieramy się z Isabelle, trochę stroję fochy, ale szybko mi przechodzi. Małżeństwo może też zepsuć facet, prawda?
No i iskrzy między nami, trochę tak, jak z jakiegoś mugolskiego mechanicznego grata. Kątem oka zerkam na Izkę, po trzech ciążach i z uroczymi zmarszczkami w kącikach ust wciąż mi się podoba. Bardziej niż wcześniej, bo teraz jest moja. Ja odpowiadam za każdą mimiczną zmarszczkę i nie tak płaski brzuch, za pełne, mleczne piersi; samczo przyznam, tak, to satysfakcjonujące, ale tylko dlatego, że tak bardzo mi na niej zależy.
Mała Maille wczepia się w cycka, a ja zauważam, że jest tak samo łapczywa, jak ja. I też woli lewą pierś, z prawą ma problemy i jakoś nie może się z nią oswoić. Mleko zatrzymuje się w kącikach jej bezzębnych ust a małej odbija się solidnie. Za drugim razem może się ulać, więc pośpiesznie podaję Belle ulubioną pieluszkę dziewczynki haftowaną w żmijoptaki.
Kiwam głową, po części usatysfakcjonowany - bardziej niż oszołomy na dywanach rajcuję się teraz sprawą Eliota - gasz, to brzmi, jakbym roztrząsał właśnie poważny dylemat prawniczy, a nie przypadek chłopaka, który niestety, ale najpierw wsadza, a potem myśli. Dobrze, że miał na tyle oleju w głowie, żeby mi o tym powiedzieć.
-Służki wiedzą tyle, że młodzi się spotykają. Nie sądzę, by zakładały scenariusz, w którym dzieciaki współżyją. I nawet jeśli - sądzisz, że Abraxas uwierzy jakiejś garderobianej? - uspokajam żonę, choć w dłoni nerwowo turlam nieobraną pomarańczę - ostateczne zdanie i tak ma nestor. Mogę zwrócić się z tym do niego, jeśli tylko Padme i Eliot uprzednio zadeklarują, że tego właśnie chcą. Nie będę ich zmuszać do małżeństwa, ale jeśli się nie zgodzą, urządzę sobie z tą parką małą pogawędkę. Wóz albo przewóz, tak to się mówi? - pytam, proponując alternatywę zgłoszenia sprawy do wyższej instancji - możemy przyjąć do siebie młodsze dzieciaki Abraxasa na lato, ewentualnie przystać na mniejszy posag - dodaję, niech se wsadzą w dupę to złoto, które i tak zostanie wydane.
-Na razie. Opiekun Ravenclawu twierdzi, że nieustannie się gdzieś wymyka, ale nikt nie przyłapał go nigdy na gorącym uczynku. Pewnie się okaże, że ma jakieś jajo smoka czy coś w tym guście - prycham, bo właściwie to nie wierzę w spokojny temperament drugiego syna
-A co do ciebie, moja panno - mówię tak udawanie surowym głosem, tykając ją palcem w czubek nosa, co sprawia, że znowu wydaje z siebie ten uroczo gulgoczący dźwięk - myślę, że pójdziemy dziś na plażę - obwieszczam, dziewczyny na kocu, a ja w morzu. Odwiedzę syreny, może razem pośpiewamy. Nadal to robimy, tylko ja się starzeję.
Wyobraźnię jednak mam bogatszą aniżeli od tego, co dostaję po powrocie z wojaży. Ponad dekadę próżnowania, wolności i zero kłótni o zabieranie kołdry. Gdy to się dzieje, znaczy, kiedy pobieramy się z Isabelle, trochę stroję fochy, ale szybko mi przechodzi. Małżeństwo może też zepsuć facet, prawda?
No i iskrzy między nami, trochę tak, jak z jakiegoś mugolskiego mechanicznego grata. Kątem oka zerkam na Izkę, po trzech ciążach i z uroczymi zmarszczkami w kącikach ust wciąż mi się podoba. Bardziej niż wcześniej, bo teraz jest moja. Ja odpowiadam za każdą mimiczną zmarszczkę i nie tak płaski brzuch, za pełne, mleczne piersi; samczo przyznam, tak, to satysfakcjonujące, ale tylko dlatego, że tak bardzo mi na niej zależy.
Mała Maille wczepia się w cycka, a ja zauważam, że jest tak samo łapczywa, jak ja. I też woli lewą pierś, z prawą ma problemy i jakoś nie może się z nią oswoić. Mleko zatrzymuje się w kącikach jej bezzębnych ust a małej odbija się solidnie. Za drugim razem może się ulać, więc pośpiesznie podaję Belle ulubioną pieluszkę dziewczynki haftowaną w żmijoptaki.
Kiwam głową, po części usatysfakcjonowany - bardziej niż oszołomy na dywanach rajcuję się teraz sprawą Eliota - gasz, to brzmi, jakbym roztrząsał właśnie poważny dylemat prawniczy, a nie przypadek chłopaka, który niestety, ale najpierw wsadza, a potem myśli. Dobrze, że miał na tyle oleju w głowie, żeby mi o tym powiedzieć.
-Służki wiedzą tyle, że młodzi się spotykają. Nie sądzę, by zakładały scenariusz, w którym dzieciaki współżyją. I nawet jeśli - sądzisz, że Abraxas uwierzy jakiejś garderobianej? - uspokajam żonę, choć w dłoni nerwowo turlam nieobraną pomarańczę - ostateczne zdanie i tak ma nestor. Mogę zwrócić się z tym do niego, jeśli tylko Padme i Eliot uprzednio zadeklarują, że tego właśnie chcą. Nie będę ich zmuszać do małżeństwa, ale jeśli się nie zgodzą, urządzę sobie z tą parką małą pogawędkę. Wóz albo przewóz, tak to się mówi? - pytam, proponując alternatywę zgłoszenia sprawy do wyższej instancji - możemy przyjąć do siebie młodsze dzieciaki Abraxasa na lato, ewentualnie przystać na mniejszy posag - dodaję, niech se wsadzą w dupę to złoto, które i tak zostanie wydane.
-Na razie. Opiekun Ravenclawu twierdzi, że nieustannie się gdzieś wymyka, ale nikt nie przyłapał go nigdy na gorącym uczynku. Pewnie się okaże, że ma jakieś jajo smoka czy coś w tym guście - prycham, bo właściwie to nie wierzę w spokojny temperament drugiego syna
-A co do ciebie, moja panno - mówię tak udawanie surowym głosem, tykając ją palcem w czubek nosa, co sprawia, że znowu wydaje z siebie ten uroczo gulgoczący dźwięk - myślę, że pójdziemy dziś na plażę - obwieszczam, dziewczyny na kocu, a ja w morzu. Odwiedzę syreny, może razem pośpiewamy. Nadal to robimy, tylko ja się starzeję.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
-Nie sądzisz? Czy ty masz służki za półinteligentne? - rozdziawiła usteczka, ale zamknęła je równie szybko, nie chcąc zdradzać Francisowi zbyt wiele na temat swoich i cudzych tajemniczych konszachtów ze służbą. Uciekła wzrokiem w stronę córeczki, wspominając z bladym uśmiechem dawne czasy, w których była głupiutka i niespokojna. Wysłała nawet swoją służkę na rozmowę kwalifikacyjną do "Wenus" aby przekonać się, czy Francis traktuje dziewczyny humanitarnie, a potem załatwiła dziewczynie pracę u swojej kuzynki, aby narzeczony nigdy nie skojarzył jej twarzy. Potem nadal subtelnie sprawdzała co u niego, aż pokochała męża całym sercem, nauczyła się mu ufać i zawiesiła służalczą siatkę szpiegowską na kilka lat. Aż do czasu, gdy zaczęła potrzebować informacji o swoich dorastających synach i ich wybrykach. Sprawowali się nawet bez zarzutu, zwłaszcza jak na dzieci swoich rodziców, ale cóż, Eliot właśnie zaczął broić. I w dodatku jego ojciec wiedział o tym najpierw! Belle przygryzła lekko pełną wargę, zastanawiając się, czy zaczęła zbytnio rozpuszczać własną, nieefektywną służbę - jako młoda panna nie mogła oferować pieniędzy za informacje, ale warzyła dla panien służebnych eliksir Rue i całą gamę mikstur upiększających, żądając tajemnic w zamian zachowywanie ich sekretów.
Mąż zaczynał mówić rozsądnie - podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego ciepło, unosząc brwi dopiero na słowa "mniejszy posag."
-Hola hola, lord Abraxas powinien zejść ze swojego wyimaginowanego tronu! Minister Magii w rodzinie, niech ziemia Cronusowi lekką będzie, nie sprawia, że Malfoyowie są od nikogo lepsi, zwłaszcza jak nie ma ich przy władzy. Jesteśmy Lestrange i nie będziemy się korzyć na samym wstępie. - zadeklarowała ogniście, a lata spędzone na podlizywaniu się teściowi nauczyły ją wygłaszać podobne kwestie z odpowiednim żarem. Francis do dzisiaj prawdopodobnie nie wiedział, czy Isabelle była inteligentną i utalentowaną aktorką, czy też szczerze wierzyła w dewizy swojego nowego rodu, zagłuszając nimi jakieś kompleksy niższości Carrowów. Każda kobieta musi mieć swoje tajemnice!
-Pff, w Beauxbatons opiekunowie byli jacyś bardziej kompetentni. - przewróciła żartobliwie oczyma, ale przynajmniej nie martwiła się na razie poważnie o drugiego syna. Sen spędzała jej z oczu kwestia Padme Malfoy, a zwłaszcza jej bufońskiego ojczulka.
-Może kiedyś urządzimy sobie na plaży pokaz fajerwerków? Lubiłam je w młodości... - westchnęła, uśmiechając się do męża i córeczki. -Ale przed plażą trzeba się przebrać! - zapowiedziała, wstając z małą na rękach. Obie - Belle i Maille - spojrzały jeszcze na Francisa z miłością, a potem zniknęły za drzwiami do komnat pani domu. Jedyna córeczka lorda Lestrange nie mogła w końcu wyjść na zewnątrz bez najmodniejszego kapelusika dla dzieci!
Francis został sam.
Morze szumiało za oknem, rześka bryza wpadała do pomieszczenia przez uchyloną okiennice, a w pokoju coś... syczało? Zanim lord Lestrange zdołał zajrzeć pod stół, spod którego dochodził dziwny odgłos, zza blatu wyleciała ognista petarda. Upadła na stół, sycząc i kręcąc się wkoło, spalając tosty i croissanty i strzelając czerwonymi iskrami. Sekundę później, z każdego rogu pomieszczenia wystrzeliły kolejne fajerwerki, wybuchając to za szafkami, to pod sufitem. Pokój zalał się wielobarwnymi iskrami, a fioletowe, zielone i różowe płomienie zdawały się odcinać Francisowi drogę ucieczki.
Do czasu uspokojenia się sytuacji, z kuchni nie dało się wyjść, ale najwyraźniej dało się do niej wejść - nagle w progu stanęli nestor Percival oraz lady Morgana Selwyn, nieporuszeni małymi wybuchami pod ich stopami.
-Francisie! Masz już ponad czterdzieści lat i najwyższy czas abyś znalazł sobie żonę! - zagrzmiał lord Lestrange, spoglądając na Francisa groźnie. -Nie tolerujemy wśród nas starych kawalerów! - fuknął, jakby Isabelle nigdy nie istniała.
-Na szczęście, moja Wendelinka jest na wydaniu - i zapewniam, że życie z nią będzie wystrzałowe. - zaszczebiotała Morgana, z uśmiechem podziwiając destrukcję kuchni - a płomienie tańczyły w jej złowieszczych oczach.
Mąż zaczynał mówić rozsądnie - podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego ciepło, unosząc brwi dopiero na słowa "mniejszy posag."
-Hola hola, lord Abraxas powinien zejść ze swojego wyimaginowanego tronu! Minister Magii w rodzinie, niech ziemia Cronusowi lekką będzie, nie sprawia, że Malfoyowie są od nikogo lepsi, zwłaszcza jak nie ma ich przy władzy. Jesteśmy Lestrange i nie będziemy się korzyć na samym wstępie. - zadeklarowała ogniście, a lata spędzone na podlizywaniu się teściowi nauczyły ją wygłaszać podobne kwestie z odpowiednim żarem. Francis do dzisiaj prawdopodobnie nie wiedział, czy Isabelle była inteligentną i utalentowaną aktorką, czy też szczerze wierzyła w dewizy swojego nowego rodu, zagłuszając nimi jakieś kompleksy niższości Carrowów. Każda kobieta musi mieć swoje tajemnice!
-Pff, w Beauxbatons opiekunowie byli jacyś bardziej kompetentni. - przewróciła żartobliwie oczyma, ale przynajmniej nie martwiła się na razie poważnie o drugiego syna. Sen spędzała jej z oczu kwestia Padme Malfoy, a zwłaszcza jej bufońskiego ojczulka.
-Może kiedyś urządzimy sobie na plaży pokaz fajerwerków? Lubiłam je w młodości... - westchnęła, uśmiechając się do męża i córeczki. -Ale przed plażą trzeba się przebrać! - zapowiedziała, wstając z małą na rękach. Obie - Belle i Maille - spojrzały jeszcze na Francisa z miłością, a potem zniknęły za drzwiami do komnat pani domu. Jedyna córeczka lorda Lestrange nie mogła w końcu wyjść na zewnątrz bez najmodniejszego kapelusika dla dzieci!
Francis został sam.
Morze szumiało za oknem, rześka bryza wpadała do pomieszczenia przez uchyloną okiennice, a w pokoju coś... syczało? Zanim lord Lestrange zdołał zajrzeć pod stół, spod którego dochodził dziwny odgłos, zza blatu wyleciała ognista petarda. Upadła na stół, sycząc i kręcąc się wkoło, spalając tosty i croissanty i strzelając czerwonymi iskrami. Sekundę później, z każdego rogu pomieszczenia wystrzeliły kolejne fajerwerki, wybuchając to za szafkami, to pod sufitem. Pokój zalał się wielobarwnymi iskrami, a fioletowe, zielone i różowe płomienie zdawały się odcinać Francisowi drogę ucieczki.
Do czasu uspokojenia się sytuacji, z kuchni nie dało się wyjść, ale najwyraźniej dało się do niej wejść - nagle w progu stanęli nestor Percival oraz lady Morgana Selwyn, nieporuszeni małymi wybuchami pod ich stopami.
-Francisie! Masz już ponad czterdzieści lat i najwyższy czas abyś znalazł sobie żonę! - zagrzmiał lord Lestrange, spoglądając na Francisa groźnie. -Nie tolerujemy wśród nas starych kawalerów! - fuknął, jakby Isabelle nigdy nie istniała.
-Na szczęście, moja Wendelinka jest na wydaniu - i zapewniam, że życie z nią będzie wystrzałowe. - zaszczebiotała Morgana, z uśmiechem podziwiając destrukcję kuchni - a płomienie tańczyły w jej złowieszczych oczach.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Ogień krytyki własnej żony nieco mnie zaskakuje - co tak ostro, siostro? - więc lekko unoszę brew, bo to bardziej godne niż gapienie się na nią w totalnym osłupieniu. Przesadza ona, czy ja?
-Co? - pytam, nie kryjąc się ze zdziwieniem na jej gwałtowną rekcję. Poznaję te nerwowe gesty, coś jest na rzeczy, a Isabelle kręci i ewidentnie stara się coś przede mną ukryć. Patrzę na nią podejrzliwie, obierając banana ze skórki i wydymam usta - jedna dziewka widziała ich razem w Hogsmeade, to jeszcze nie katastrofa. Od pocałunku do współżycia daleka droga - stwierdzam, wzruszając ramionami. Nie wątpię w intelektualne możliwości służby (dajmy na to, nasz lokaj Gregory z pewnością jest mądrzejszy ode mnie, naprawdę nie rozumiem, czemu zdecydował się poświęcić życie polerowaniu naszych sreber), lecz ta dziewczyna nie dostrzegał nic, co faktycznie wpędziłaby tamtą dwójkę w kłopoty. No chyba, że zaglądała swojej pani do okienka w dormitorium, co wymagałoby od niej przynajmniej średnich umiejętności lotniczych. Hm. Tego jeszcze nie próbowałem, a miotła faktycznie daje ciekawe możliwości, chociaż w powietrzu i to na kiju raczej sam bym się nie zabawił. Isabelle coś zbytnio przejmuje się tymi pomówieniami i plotkami, ale, taka prawda, jej kiedyś mogły zrujnować życie, a mi to co najwyżej trochę krwi napsuć. Jawna niesprawiedliwość, ale u nas w domu panuje równość i braterstwo (siostrzeństwo?), więc nie wiem, czemu moja żonka dalej coś tam kombinuje ze służbą. Bo to kombinatorstwo, wcale nie jest taka słodka i niewinna, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Gdy ktoś ją chwali, że taka cicha i ułożona i mówi, że pewnie nie sprawia mi - mężowi - kłopotów, muszę walczyć, by nie wybuchnąć śmiechem. Dorównuje mi kroku, dzielnie depcze po piętach, jeśli idzie o nieprzemyślane pomysły, jesteśmy po prostu siebie warci.
Acz czasami zdaje mi się, że Izka nażarła się pychy, a Wyspa Wight z mojej królewny zrobiła księżniczkę na ziarnku grochu. Tu ją coś kłuje, tam uwiera, tu nagle perfumy są za mało pachnące, a suknia nie aż tak zdobna, jak być powinna, a złota w skrytce za mało. Na co jej one?
-Skarbie uspokój się, bo jeszcze dostaniesz ataku - mruczę, gryząc banana i patrząc na nią wzrokiem trochę znudzonym, a trochę prowokującym. Niech się wkurzy, może zacznie rzucać talerzami - nie potrzebujemy tego złota, ale kompromisu - owszem. Jeśli będzie trzeba nawet dopłacę za tą dziewczynę, skoro Eliot jest z nią szczęśliwy. Wolałbym nie wymuszać tego ślubu szantażem ani groźbą. Abraxas to dobry przyjaciel - stwierdzam, koniec dyskusji. Isabelle ma niewyparzony język, ale wie, kiedy moja decyzja pada oficjalnie, stanowczo i nieodwołalnie.
-Jeśli tylko tego sobie życzysz, Maille poślemy do Francji - proponuję, by trochę ją ugłaskać. Nie widzi mi się co prawda rozłąka z córeczką, ale wciąż mamy dużo czasu. Nauka mówienia, chodzenia, posługiwania się floretem ćwiczona w tajemnicy przed matką, sama pyszna zabawa.
-Fajerwerków? - powtarzam po niej, zdezorientowany - czemu nie? - zgadzam się ostrożnie, bo wietrzę jakiś podstęp. Ale nie, Izka jest tak samo łagodna, jak zwykle, bierze małą na ręce i przed wyjściem całuje mnie w czoło. Dosięga tylko dlatego, że wciąż siedzę przy stole, rozleniwiony i rozanielony perspektywą wolnego przedpołudnia z córką i żoną.
No i jak zwykle w takich chwilach, coś musiało się zjebać.
Najpierw czuję dziwny zapach spalenizny, później widzę kilka kolorowych iskier, które po chwili rosną aż osiągają rozmiary potężnych płomieni. Okna, drzwi, każde wyjście z jadalni bronią ci ogniści strażnicy, ostrzegawczo strzelając iskrami.
-Co do... - warczę, zrywając się z krzesła i rozglądając się po jadalni. Nie mam nawet różdżki, więc chwytam za krzesło, w akcie desperacji zamierzając użyć go jako broni. I nagle spośród tych miniaturowych wybuchów wyłania się nestor Percival i ta przebrzydła baba, nestorzyca Selwyn.
-Ale ja przecież... przecież ja... - jąkam się, ale wieść o małżeństwie z Isabelle i trójce dzieci jakoś nie chce mi przejść przez gardło. Cofam się przed nimi, bo oto wyciągają do mnie swoje łapy i usiłują wcisnąć mi na palec złotą obrączkę. Nie! Nie! Nie dam się! Kiedy jednak Morgana mnie pochwyca, zaśmiewając się przy tym triumfalnie, jak rasowa wiedźma, budzę się nagle we własnym łóżku, zlany potem i nerwowo rozglądam się w ciemności. Najpierw dotykam dłoni, ale ta jest gładka, żadnego śladu po obrączce czy choćby pierścieniu. Oddycham z ulgą, przecieram spocone czoło i wygrzebuję się z wilgotnej postaci. Zegarek wskazuje, że jest tuż przed piątą, ale nie sądzę, bym zdołał zasnąć. Muszę to wybiegać.
|ztx2
-Co? - pytam, nie kryjąc się ze zdziwieniem na jej gwałtowną rekcję. Poznaję te nerwowe gesty, coś jest na rzeczy, a Isabelle kręci i ewidentnie stara się coś przede mną ukryć. Patrzę na nią podejrzliwie, obierając banana ze skórki i wydymam usta - jedna dziewka widziała ich razem w Hogsmeade, to jeszcze nie katastrofa. Od pocałunku do współżycia daleka droga - stwierdzam, wzruszając ramionami. Nie wątpię w intelektualne możliwości służby (dajmy na to, nasz lokaj Gregory z pewnością jest mądrzejszy ode mnie, naprawdę nie rozumiem, czemu zdecydował się poświęcić życie polerowaniu naszych sreber), lecz ta dziewczyna nie dostrzegał nic, co faktycznie wpędziłaby tamtą dwójkę w kłopoty. No chyba, że zaglądała swojej pani do okienka w dormitorium, co wymagałoby od niej przynajmniej średnich umiejętności lotniczych. Hm. Tego jeszcze nie próbowałem, a miotła faktycznie daje ciekawe możliwości, chociaż w powietrzu i to na kiju raczej sam bym się nie zabawił. Isabelle coś zbytnio przejmuje się tymi pomówieniami i plotkami, ale, taka prawda, jej kiedyś mogły zrujnować życie, a mi to co najwyżej trochę krwi napsuć. Jawna niesprawiedliwość, ale u nas w domu panuje równość i braterstwo (siostrzeństwo?), więc nie wiem, czemu moja żonka dalej coś tam kombinuje ze służbą. Bo to kombinatorstwo, wcale nie jest taka słodka i niewinna, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Gdy ktoś ją chwali, że taka cicha i ułożona i mówi, że pewnie nie sprawia mi - mężowi - kłopotów, muszę walczyć, by nie wybuchnąć śmiechem. Dorównuje mi kroku, dzielnie depcze po piętach, jeśli idzie o nieprzemyślane pomysły, jesteśmy po prostu siebie warci.
Acz czasami zdaje mi się, że Izka nażarła się pychy, a Wyspa Wight z mojej królewny zrobiła księżniczkę na ziarnku grochu. Tu ją coś kłuje, tam uwiera, tu nagle perfumy są za mało pachnące, a suknia nie aż tak zdobna, jak być powinna, a złota w skrytce za mało. Na co jej one?
-Skarbie uspokój się, bo jeszcze dostaniesz ataku - mruczę, gryząc banana i patrząc na nią wzrokiem trochę znudzonym, a trochę prowokującym. Niech się wkurzy, może zacznie rzucać talerzami - nie potrzebujemy tego złota, ale kompromisu - owszem. Jeśli będzie trzeba nawet dopłacę za tą dziewczynę, skoro Eliot jest z nią szczęśliwy. Wolałbym nie wymuszać tego ślubu szantażem ani groźbą. Abraxas to dobry przyjaciel - stwierdzam, koniec dyskusji. Isabelle ma niewyparzony język, ale wie, kiedy moja decyzja pada oficjalnie, stanowczo i nieodwołalnie.
-Jeśli tylko tego sobie życzysz, Maille poślemy do Francji - proponuję, by trochę ją ugłaskać. Nie widzi mi się co prawda rozłąka z córeczką, ale wciąż mamy dużo czasu. Nauka mówienia, chodzenia, posługiwania się floretem ćwiczona w tajemnicy przed matką, sama pyszna zabawa.
-Fajerwerków? - powtarzam po niej, zdezorientowany - czemu nie? - zgadzam się ostrożnie, bo wietrzę jakiś podstęp. Ale nie, Izka jest tak samo łagodna, jak zwykle, bierze małą na ręce i przed wyjściem całuje mnie w czoło. Dosięga tylko dlatego, że wciąż siedzę przy stole, rozleniwiony i rozanielony perspektywą wolnego przedpołudnia z córką i żoną.
No i jak zwykle w takich chwilach, coś musiało się zjebać.
Najpierw czuję dziwny zapach spalenizny, później widzę kilka kolorowych iskier, które po chwili rosną aż osiągają rozmiary potężnych płomieni. Okna, drzwi, każde wyjście z jadalni bronią ci ogniści strażnicy, ostrzegawczo strzelając iskrami.
-Co do... - warczę, zrywając się z krzesła i rozglądając się po jadalni. Nie mam nawet różdżki, więc chwytam za krzesło, w akcie desperacji zamierzając użyć go jako broni. I nagle spośród tych miniaturowych wybuchów wyłania się nestor Percival i ta przebrzydła baba, nestorzyca Selwyn.
-Ale ja przecież... przecież ja... - jąkam się, ale wieść o małżeństwie z Isabelle i trójce dzieci jakoś nie chce mi przejść przez gardło. Cofam się przed nimi, bo oto wyciągają do mnie swoje łapy i usiłują wcisnąć mi na palec złotą obrączkę. Nie! Nie! Nie dam się! Kiedy jednak Morgana mnie pochwyca, zaśmiewając się przy tym triumfalnie, jak rasowa wiedźma, budzę się nagle we własnym łóżku, zlany potem i nerwowo rozglądam się w ciemności. Najpierw dotykam dłoni, ale ta jest gładka, żadnego śladu po obrączce czy choćby pierścieniu. Oddycham z ulgą, przecieram spocone czoło i wygrzebuję się z wilgotnej postaci. Zegarek wskazuje, że jest tuż przed piątą, ale nie sądzę, bym zdołał zasnąć. Muszę to wybiegać.
|ztx2
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
[SEN] Sielanka z wyspy Wight
Szybka odpowiedź