Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Leicestershire
Pub "Pies Gończy"
AutorWiadomość
Pub "Pies Gończy"
Władający na ziemiach hrabstwa Leicestershire ród Flint słynie z uwielbienia do polowań. Nic dziwnego, że w okolicy Charnwood powstał niewielki pub nawiązujący do tej tradycji. Stworzony przez myśliwego, Nathana Reda, stanowi swoisty hołd dla psów myśliwskich. Ściany lokalu ozdabiają ruchome obrazy tych zwierząt, a na półkach stroją figurki oraz książki traktujące o magicznej kynologii. Nawet przy niektórych stolikach można znaleźć rzeźbione, nieco kiczowate psy.
Pub skryty jest przed oczami mugoli, a jego ceny można uznać za umiarkowane. Właściciel pilnuje, ab do wnętrza nie zaglądały osoby bez grosza przy duszy, bez wahania wypraszając ciemne typy z lokalu. Jest przy tym niezwykle przychylny okolicznej szlachcie, ciesząc się opinią dobrego gospodarza.
Poza całkiem niezłym alkoholem w pubie można również zjeść nie najgorszy, domowy obiad: posiłki są przygotowywane przez żonę oraz młodszą córkę pana Reda.
Pub skryty jest przed oczami mugoli, a jego ceny można uznać za umiarkowane. Właściciel pilnuje, ab do wnętrza nie zaglądały osoby bez grosza przy duszy, bez wahania wypraszając ciemne typy z lokalu. Jest przy tym niezwykle przychylny okolicznej szlachcie, ciesząc się opinią dobrego gospodarza.
Poza całkiem niezłym alkoholem w pubie można również zjeść nie najgorszy, domowy obiad: posiłki są przygotowywane przez żonę oraz młodszą córkę pana Reda.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:36, w całości zmieniany 1 raz
| 11 kwietnia
Cóż to był za dzień. Od rana pomagała w Oazie, która przynajmniej chwilowo zabierała jej większą część wolnego czasu. Sama bądź w towarzystwie Betty rzucała się w wir pracy, warząc eliksiry, gotując, pomagając jak tylko mogła. Może nie była uzdrowicielem, ale przecież potrafiła podawać podstawowe wywary lecznicze, a w Oazie ręce były potrzebne po prostu do wszystkiego.
Przed południem musiała jednak opuścić miejsce, aby wybrać się do klientki mieszkającej w Charnwood. Kobieta do niedawna spotykała się z panną Grey w Londynie, jednak z powodu aktualnej sytuacji na stałe osiadła w swoim rodzinnym domu. Gwen wcale się jej nie dziwiła, w końcu sama opuściła stolicę. Dziwiła się tylko beztrosce kobiety, która mimo sytuacji i tak w dalszym ciągu skupiała się na sztuce. Była starą panną, która – zamiast kotów – kolekcjonowała sztukę. Malarka pomagała jej w wyborze obrazów, a nawet raz czy dwa stworzyła dla niej proste dzieła. Dziś odwiedziły wspólnie lokalny sklep, w którym po namyśle kupiły kolejne malowidło. Autor nie należał do znanych, ale zgodnie uznały, że jego warsztat jest wystarczający, by trafić do kolekcji.
Chociaż sama współpraca z kolekcjonerką była zwykle przyjemna to Gwen po prostu nie była ostatnio w nastroju, aby cieszyć się sztuką tak, jak robiła to wcześniej. Była wyczerpana psychicznie i fizycznie. Miała ochotę skulić się w kącie i płakać, skupić się tylko na swojej osobistej tragedii, tworząc przepełnione bólem i smutkiem dzieła. Nie była już jednak dzieckiem, prawda? Musiała. MUSIAŁA jakoś się trzymać. I pomagać. Oj tak, pomaganie w Oazie było chyba jedyną rzeczą, która aktualnie trzymała ją w jako-takim stanie, nawet jeśli jednocześnie była powodem chronicznego zmęczenia malarki.
Krążąc myślami wokół zadań, które będzie miała do wykonania kolejnego dnia, weszła do pierwszego lepszego pubu, który pojawił się jej przed nosem. Powinna wracać, najlepiej do Oazy, ale czuła, że potrzebuje chwili wśród nieznajomych. Ostatnio nie miała chwili dla samej siebie. Wokół zawsze byli znajomi bądź mniej znajomi ludzie, którzy czegoś od niej chcieli i ten moment w miejscu, przypominającym choć odrobinę londyńskie kawiarnie okazał się zbyt kuszący dla młodej czarownicy.
Uchyliła drzwi, wchodząc do środka i dopiero wtedy orientując się, że ma do czynienia z magicznym miejscem: obrazy na ścianach się poruszały, a barman nalewał whisky bez użycia rąk. Westchnęła w duchu. Chyba powinna unikać takich miejsc, szczególnie teraz. Nie miała przecież pojęcia, kto ten lokal prowadził. W okolicy jednak chyba nie było nic innego, a przecież nie była nikim znanym. To był tylko bar, nikt nie powinien się jej pytać o pochodzenie, prawda?
Odziana w zieloną, letnią sukienkę, ruszyła ku jednemu ze stolików, planując, że zamówi sobie kremowe piwo. Nie piła go od lat, a odrobinka szkolnych wspomnień brzmiało jak coś, na co w tej chwili miała ochotę.
Cóż to był za dzień. Od rana pomagała w Oazie, która przynajmniej chwilowo zabierała jej większą część wolnego czasu. Sama bądź w towarzystwie Betty rzucała się w wir pracy, warząc eliksiry, gotując, pomagając jak tylko mogła. Może nie była uzdrowicielem, ale przecież potrafiła podawać podstawowe wywary lecznicze, a w Oazie ręce były potrzebne po prostu do wszystkiego.
Przed południem musiała jednak opuścić miejsce, aby wybrać się do klientki mieszkającej w Charnwood. Kobieta do niedawna spotykała się z panną Grey w Londynie, jednak z powodu aktualnej sytuacji na stałe osiadła w swoim rodzinnym domu. Gwen wcale się jej nie dziwiła, w końcu sama opuściła stolicę. Dziwiła się tylko beztrosce kobiety, która mimo sytuacji i tak w dalszym ciągu skupiała się na sztuce. Była starą panną, która – zamiast kotów – kolekcjonowała sztukę. Malarka pomagała jej w wyborze obrazów, a nawet raz czy dwa stworzyła dla niej proste dzieła. Dziś odwiedziły wspólnie lokalny sklep, w którym po namyśle kupiły kolejne malowidło. Autor nie należał do znanych, ale zgodnie uznały, że jego warsztat jest wystarczający, by trafić do kolekcji.
Chociaż sama współpraca z kolekcjonerką była zwykle przyjemna to Gwen po prostu nie była ostatnio w nastroju, aby cieszyć się sztuką tak, jak robiła to wcześniej. Była wyczerpana psychicznie i fizycznie. Miała ochotę skulić się w kącie i płakać, skupić się tylko na swojej osobistej tragedii, tworząc przepełnione bólem i smutkiem dzieła. Nie była już jednak dzieckiem, prawda? Musiała. MUSIAŁA jakoś się trzymać. I pomagać. Oj tak, pomaganie w Oazie było chyba jedyną rzeczą, która aktualnie trzymała ją w jako-takim stanie, nawet jeśli jednocześnie była powodem chronicznego zmęczenia malarki.
Krążąc myślami wokół zadań, które będzie miała do wykonania kolejnego dnia, weszła do pierwszego lepszego pubu, który pojawił się jej przed nosem. Powinna wracać, najlepiej do Oazy, ale czuła, że potrzebuje chwili wśród nieznajomych. Ostatnio nie miała chwili dla samej siebie. Wokół zawsze byli znajomi bądź mniej znajomi ludzie, którzy czegoś od niej chcieli i ten moment w miejscu, przypominającym choć odrobinę londyńskie kawiarnie okazał się zbyt kuszący dla młodej czarownicy.
Uchyliła drzwi, wchodząc do środka i dopiero wtedy orientując się, że ma do czynienia z magicznym miejscem: obrazy na ścianach się poruszały, a barman nalewał whisky bez użycia rąk. Westchnęła w duchu. Chyba powinna unikać takich miejsc, szczególnie teraz. Nie miała przecież pojęcia, kto ten lokal prowadził. W okolicy jednak chyba nie było nic innego, a przecież nie była nikim znanym. To był tylko bar, nikt nie powinien się jej pytać o pochodzenie, prawda?
Odziana w zieloną, letnią sukienkę, ruszyła ku jednemu ze stolików, planując, że zamówi sobie kremowe piwo. Nie piła go od lat, a odrobinka szkolnych wspomnień brzmiało jak coś, na co w tej chwili miała ochotę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Kwietniowe dni zlewały się w jedno, sprawiając, że Rosier coraz bardziej pogrążał się w dziwnej nostalgii. Sytuacja w Świecie, powrót Callisty, cisza między nim i Isabellą, echo marcowych wydarzeń odbijających się na jego psychice. Eliksir działał, przynosił chwilową ulgę i mógł w miarę klarownie myśleć. Cztery ściany jego komnat w Chateau Rose sprawiały, że czuł się jak w klatce. Wizyty w Rezerwacie pozwalały na chwilę wytchnienia, a jednak coś dusiło go w środku, nie pozwalając na pełen oddech. Znikał, głównie wieczorami, opuszczał bezpieczne komnaty i kierował swe kroki w różne miejsca. Wenus było ostatnim punktem na jego liście, był tam stałym bywalcem, a siłą rzeczy potrzebował nowych bodźców, aby całkowicie nie zatracić się w szaleństwie.
Wycieczki w różne miejsca świata sprawiały mu przyjemność. Nie musiał spowiadać się ze swoich grzechów, był Lordem, który cenił sobie wolność. Tym razem wylądował w Leicestershire, w pubie o wdzięcznej nazwie "Pies Gończy". Im bardziej nieprzewidywalne były miejsca, w których się znajdował tym lepiej. Dla niego oczywiście. W Londynie prawie każdy go znał i prawie każdy mógł coś powiedzieć na jego temat. Rosier trzymał się w cieni, zawsze na uboczy, więc w takich miejscach jak to był nierozpoznawalny. Co za tym idzie, istniało poczucie komfortu, przyjemne, bardzo potrzebne Lordowi w tym trudnym czasie.
Siedział przy stoliku, kiedy zauważył dziewczynę wchodzącą do środka. Nie wzbudzał podejrzeń, więc nie zwróciła na niego uwagi, co oczywiście nie powstrzymało go przed złapaniem jej za rękę, kiedy przechodziła zaraz obok. Zaskoczył ją zapewne tym śmiałym gestem, a potem posłał jej całkiem znany uśmiech. Już go widziała, przy ostatnim spotkaniu.
- No proszę. Los pcha nas w swoje objęcia. - mruknął. Był inny. Tak, alkohol robił swoje, wyzwalając otwartość. Puścił jej przegub i wskazał miejsce naprzeciw siebie. Niespodziewane towarzystwo też było mu całkiem potrzebne. - Przyszłaś się napić? Wyglądasz jakbyś potrzebowała. - dodał, przekręcając lekko głowę w bok. Sam obrócił w dłoni szklankę ognistej, przyglądając jej się uważnie.
Wycieczki w różne miejsca świata sprawiały mu przyjemność. Nie musiał spowiadać się ze swoich grzechów, był Lordem, który cenił sobie wolność. Tym razem wylądował w Leicestershire, w pubie o wdzięcznej nazwie "Pies Gończy". Im bardziej nieprzewidywalne były miejsca, w których się znajdował tym lepiej. Dla niego oczywiście. W Londynie prawie każdy go znał i prawie każdy mógł coś powiedzieć na jego temat. Rosier trzymał się w cieni, zawsze na uboczy, więc w takich miejscach jak to był nierozpoznawalny. Co za tym idzie, istniało poczucie komfortu, przyjemne, bardzo potrzebne Lordowi w tym trudnym czasie.
Siedział przy stoliku, kiedy zauważył dziewczynę wchodzącą do środka. Nie wzbudzał podejrzeń, więc nie zwróciła na niego uwagi, co oczywiście nie powstrzymało go przed złapaniem jej za rękę, kiedy przechodziła zaraz obok. Zaskoczył ją zapewne tym śmiałym gestem, a potem posłał jej całkiem znany uśmiech. Już go widziała, przy ostatnim spotkaniu.
- No proszę. Los pcha nas w swoje objęcia. - mruknął. Był inny. Tak, alkohol robił swoje, wyzwalając otwartość. Puścił jej przegub i wskazał miejsce naprzeciw siebie. Niespodziewane towarzystwo też było mu całkiem potrzebne. - Przyszłaś się napić? Wyglądasz jakbyś potrzebowała. - dodał, przekręcając lekko głowę w bok. Sam obrócił w dłoni szklankę ognistej, przyglądając jej się uważnie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Serce podeszło Gwen do gardła, gdy poczuła, że ktoś chwyta ją za dłoń. W tym samym momencie druga ręka odruchowo powędrowała w stronę kieszeni, zaciskając się na różdżce. Czasy były niebezpieczne, o czym panna Grey przekonała się na własnej skórze. A różdżka była jej jedyną linią obrony. Była w końcu niewielka i szczupła, nigdy zaś niczego nie trenowała. Właściwie każdy mężczyzna byłby w stanie ją dogonić, o sile nie wspominając. Nie miała szans w bezpośrednim starciu, dlatego zostawała jej magia.
Właściwie broń palna mogłaby być równie skuteczna… Ważyła jednak więcej i była o wiele mniej wszechstronna. Poza tym miała jedno główne zadanie – zabić. A Gwen nie miała zamiaru nikogo zabijać. Przynajmniej nie bez ostateczności. Zaklęcia pozwalały zaś na dopasowanie ataku do sytuacji.
Jednocześnie Gwen odruchowo próbowała wyrwać przegub z uścisku, jednak bezskutecznie. Mężczyzna chwycił ją zbyt mocno.
Chwilę później jednak zauważyła znajomą twarz. Dłoń zrezygnowała z poszukiwania różdżki, a na twarzy malarki pojawił się wyraz zaskoczenia. On? Znowu? Tutaj? Dziewczyna na chwilę zamarła w bezruchu, próbując zorientować się w sytuacji. Słowa Matheiu brzmiały nieco inaczej, niż podczas ich poprzednich spotkań. Jego głos był jakby… bardziej miękki, wyraźnie podchmielony.
– W objęcia to może nie – powiedziała cicho, nieszczególnie inteligentnie, próbując szybko przemyśleć całą sytuację. Jako nowy członek Zakonu została zapoznana z poplecznikami Czarnego Pana. Wiedziała, że krewny Mathieu, którego również poznała przecież nie tak dawno temu, był jednym z najbardziej niebezpiecznych popleczników tego złoczyńcy. Nie wiedziała nic o tym, by ciemnowłosy lord go wspierał, ale… kto wie? Nawet jeśli nie, Gwen odniosła wrażenie, że Tristan był z nim w przynajmniej poprawnych stosunkach, więc mogła przypuszczać, że młodszy Rosier popiera poglądy nestora, prawda? Powinna więc zachować szczególną ostrożność. Tak na wszelki wypadek.
A najlepiej jak najszybciej opuścić do miejsce, aby nie kusić losu.
Mathieu jednak nie zdawał sobie sprawy z wewnętrznych rozterek Gwendolyn, zapraszając ją, by się przysiadła. Dziewczyna, nieco spięta przez całą zaistniałą sytuację, zajęła wskazane miejsce.
– Ja… tylko po kremowe piwo – wydukała, nerwowo przeczesując dłonią włosy. – Bywa lord w okolicy? – spytała, by nie zapadła pomiędzy nimi niewygodna cisza. Starała się rozluźnić, przynajmniej pozornie, ale naprawdę nigdy nie była najlepsza w udawaniu.
Właściwie broń palna mogłaby być równie skuteczna… Ważyła jednak więcej i była o wiele mniej wszechstronna. Poza tym miała jedno główne zadanie – zabić. A Gwen nie miała zamiaru nikogo zabijać. Przynajmniej nie bez ostateczności. Zaklęcia pozwalały zaś na dopasowanie ataku do sytuacji.
Jednocześnie Gwen odruchowo próbowała wyrwać przegub z uścisku, jednak bezskutecznie. Mężczyzna chwycił ją zbyt mocno.
Chwilę później jednak zauważyła znajomą twarz. Dłoń zrezygnowała z poszukiwania różdżki, a na twarzy malarki pojawił się wyraz zaskoczenia. On? Znowu? Tutaj? Dziewczyna na chwilę zamarła w bezruchu, próbując zorientować się w sytuacji. Słowa Matheiu brzmiały nieco inaczej, niż podczas ich poprzednich spotkań. Jego głos był jakby… bardziej miękki, wyraźnie podchmielony.
– W objęcia to może nie – powiedziała cicho, nieszczególnie inteligentnie, próbując szybko przemyśleć całą sytuację. Jako nowy członek Zakonu została zapoznana z poplecznikami Czarnego Pana. Wiedziała, że krewny Mathieu, którego również poznała przecież nie tak dawno temu, był jednym z najbardziej niebezpiecznych popleczników tego złoczyńcy. Nie wiedziała nic o tym, by ciemnowłosy lord go wspierał, ale… kto wie? Nawet jeśli nie, Gwen odniosła wrażenie, że Tristan był z nim w przynajmniej poprawnych stosunkach, więc mogła przypuszczać, że młodszy Rosier popiera poglądy nestora, prawda? Powinna więc zachować szczególną ostrożność. Tak na wszelki wypadek.
A najlepiej jak najszybciej opuścić do miejsce, aby nie kusić losu.
Mathieu jednak nie zdawał sobie sprawy z wewnętrznych rozterek Gwendolyn, zapraszając ją, by się przysiadła. Dziewczyna, nieco spięta przez całą zaistniałą sytuację, zajęła wskazane miejsce.
– Ja… tylko po kremowe piwo – wydukała, nerwowo przeczesując dłonią włosy. – Bywa lord w okolicy? – spytała, by nie zapadła pomiędzy nimi niewygodna cisza. Starała się rozluźnić, przynajmniej pozornie, ale naprawdę nigdy nie była najlepsza w udawaniu.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Tożsamość Tristana może i była jej znana, ale Mathieu miał pewność, że nadal pozostawał anonimowy i nikt nie wiedział o jego wsparciu dla Rycerzy. Oczywiście nie było to powodem do wstydu, wręcz przeciwnie, był dumny służąc w szeregach Czarnego Pana, ale dawało mu to niezliczoną ilość możliwości. Mógł sobie pozwolić na wiele więcej, wszak nikt nie znał jego prawdziwego ja. Mogli to wykorzystać, do szpiegowania czy innych zadań, aczkolwiek nie wychylał się, póki nie dostał wyraźnego sygnału. Gwen nie miała pojęcia, że mężczyzna obok niej jes w tym tak samo umoczony jak jego drogi kuzyn. Mogła podejrzewać, w końcu należeli do jednego rodu, ale bez wyraźnych dowodów to były tylko domysły.
Zabawna j błyskotliwa jak zawsze. Czy naprawdę przy Lordzie odbierało jej mowę i zdolność składania pełnego zdania? Zaśmiał się lekko i pokiwał głową. Czy on wyglądał na kogoś, kto mordował z zimną krwią? Raczej na takiego, który w otoczeniu szczeniaczków byłby w siódmym niebie. Maska numer piętnaście umieszczona na twarzy, zabawę czas zacząć.
- Dobrze, masz rację, w objęciach nie, ale w pobliżu z pewnością. - dodał. Jakiż on był gadatliwy ostatnio! Nie dość, że mówił statystycznie więcej niż w zeszłym roku, to do tego żartował! I to z dziewczyną, którą widział raptem dwa razy. Nikt mu przecież nie zabroni, był Lordem i mógł robić to, na co miał ochotę. A Gwendolyn powinna nieco wyluzować, bo szczerze mówiąc nie wyglądała na specjalnie rozluźnioną, raczej na spiętą, potrzebującą dużej dawki alkoholu.
- Tylko po kremowe piwo? - spojrzał na nią zdziwiony, a raczej zaskoczony jej dukaniem. Naprawdę, potwierdzały się jego słowa, przynajmniej te, które ostatnio układał sobie w myślach przy spotkaniu z Lordem Shafiqiem. Westchnął cicho. - Wyglądasz jakbyś potrzebowała całej beczki tego piwa. Siadaj, na mój koszt dzisiaj. - mruknął do niej. - Ostatnio bywam w wielu okolicach. Chyba unikam niedoszłej byłej... - mruknął. Niech już Gwen przestanie mu Lordować, niech ujrzy w nim człowieka, przecież byli tylko ludźmi, nie? No on był człowiekiem wysoko urodzonym, ale to nie zmieniało niczego. - Planowanie ślubu wykańcza, a ona mi wyrosła spod ziemi. Mniejsza. Co Ciebie trapi? - spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Zamówił jej to krewmowe piwo przy okazji, sobie wziął dokładkę ognistej.
Zabawna j błyskotliwa jak zawsze. Czy naprawdę przy Lordzie odbierało jej mowę i zdolność składania pełnego zdania? Zaśmiał się lekko i pokiwał głową. Czy on wyglądał na kogoś, kto mordował z zimną krwią? Raczej na takiego, który w otoczeniu szczeniaczków byłby w siódmym niebie. Maska numer piętnaście umieszczona na twarzy, zabawę czas zacząć.
- Dobrze, masz rację, w objęciach nie, ale w pobliżu z pewnością. - dodał. Jakiż on był gadatliwy ostatnio! Nie dość, że mówił statystycznie więcej niż w zeszłym roku, to do tego żartował! I to z dziewczyną, którą widział raptem dwa razy. Nikt mu przecież nie zabroni, był Lordem i mógł robić to, na co miał ochotę. A Gwendolyn powinna nieco wyluzować, bo szczerze mówiąc nie wyglądała na specjalnie rozluźnioną, raczej na spiętą, potrzebującą dużej dawki alkoholu.
- Tylko po kremowe piwo? - spojrzał na nią zdziwiony, a raczej zaskoczony jej dukaniem. Naprawdę, potwierdzały się jego słowa, przynajmniej te, które ostatnio układał sobie w myślach przy spotkaniu z Lordem Shafiqiem. Westchnął cicho. - Wyglądasz jakbyś potrzebowała całej beczki tego piwa. Siadaj, na mój koszt dzisiaj. - mruknął do niej. - Ostatnio bywam w wielu okolicach. Chyba unikam niedoszłej byłej... - mruknął. Niech już Gwen przestanie mu Lordować, niech ujrzy w nim człowieka, przecież byli tylko ludźmi, nie? No on był człowiekiem wysoko urodzonym, ale to nie zmieniało niczego. - Planowanie ślubu wykańcza, a ona mi wyrosła spod ziemi. Mniejsza. Co Ciebie trapi? - spytał, przekręcając lekko głowę w bok. Zamówił jej to krewmowe piwo przy okazji, sobie wziął dokładkę ognistej.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie powinna oceniać po rodzinie, prawda? Przypisywanie komuś łatki przez jego pochodzenie było czymś, z czym przecież właśnie walczyli. Gwen byłaby więc hipokrytką, gdyby skreśliła niemal nieznanego sobie mężczyznę od razu. Trwała jednak wojna, w której to tacy jak ona byli ofiarami. Czy jej się to podobało, czy nie, musiała być ostrożna. Po prostu musiała.
A że w ostatnim czasie trudno jej było zaznać spokoju w ogóle, to nic dziwnego, że przy młodszym Rosierze czuła się jeszcze bardziej spięta. Gdyby ich spotkania przebiegały inaczej… może wtedy byłoby inaczej? W tej chwili jednak nie wiedziała, czy powinna się przed nim korzyć, uciekać, czy może zacząć zwyczajną rozmowę, jak gdyby nigdy nic się między nimi specyficznego nie wydarzyło.
– Jak… jak… no… widać – mruknęła pod nosem, nie ciągnąc tego tematu dalej.
Mathieu przy Gwen właściwie zawsze mówił całkiem sporo, najpierw kłócąc się z nią w bibliotece, a potem całkiem swobodnie rozmawiając w lokalu na Pokątnej. Dziewczyna w żadnym razie nie miała go więc za milczka. Wręcz przeciwnie. Nie zmieniało to faktu, że starszy smokolog trochę ją peszył, choć w zupełnie inny sposób, niż Tristan.
Pokiwała głową.
– Eemm… tak, nie mam zbyt mocnej głowy – przyznała. Zmarszczyła brwi, słysząc propozycję mężczyzny, nie do końca wiedząc, co z tym zrobić. Mathieu raczej nie wyglądał na takiego, którego nie stać na zapłacenie dziewczynie za piwo, ale z drugiej strony… – Ja… eee… wcale nie, ale… eee… niech będzie – wydukała, ostatecznie dochodząc do wniosku, że właściwie niegrzecznie będzie się spierać o taką głupotę, a skoro już przysiadła to nie mogła przecież od razu wyjść.
Obiecała sobie jednak, że opuści lokal jak najprędzej. Niech tylko minie ta chwila, w trakcie której opuszczenie pubu będzie niegrzeczne.
Jednocześnie powoli zaczynała zauważać, że Matheiu chyba nie ma jej ani za złe poprzedniego spotkania, ani w ogóle zdaje się go nie pamiętać? Odzywał się do niej w tej chwili raczej jak do kolegi na piwie, niż prawie obcej kobiety. A przynajmniej ona tak zaczynała to odbierać. To sprawiało, że kołaczące w piersi serce stopniowo zaczynało zwalniać, choć Gwen dalej zachowywała czujność.
– Nachodzi lorda? – spytała cicho. – Nie chce dopuścić do ślubu?
Może Matheiu tego teraz potrzebował? Kolegi do picia, który pocieszy w związku z raczej typowymi, ludzkimi problemami? Ciekawe, czy tacy bogacze w ogóle mieli… ba! Mogli mieć takich znajomych? Nie miała pojęcia. Czy Anthony wychodził z kolegami na piwo? Mógł? Nie śledziła go, nie miała pojęcia, co lord Macmillan robił w swoim prywatnym czasie. To nie była jej sprawa.
– To… jest na pewno męczące, ale pewnie też daje dużo radości? – zagadnęła. Wyobrażała sobie, że to powinien być bardzo szczęśliwy okres w życiu młodej pary. Przecież Isabelle i Mathieu na pewno byli w sobie gorąco zakochani. Gyby było inaczej, po co braliby ślub.
Wzruszyła ramionami, słysząc jego pytanie. Wiedziała, że kłamstwo sprawiłoby, że stałaby się znów nerwowa. Mogła jednak przecież po prostu nie mówić wszystkiego.
– Wojna, chaos, mało zleceń – powiedziała po prostu. – No i pies mi wczoraj okulał. Na wieczornym spacerze… niby nic, ale nie spałam. – Westchnęła.
Nauczyła się już jakiś czas temu, że podanie konkretnej informacji zwykle bywa skuteczne. Dała lordowi Rosierowi temat do drążenia. Liczyła więc, że nie będzie ją wypytywać o wojenne detale. Bo i co miałaby mu odpowiedzieć? Tak właściwie jestem mugolaczką, musiałam uciekać z Londynu, bo ostatniego dnia marca prawie (prawdopodobnie) zostałam zamordowana, tylko nie mów kuzynowi?
A kulejący pies był prawdą. Gorzej z powodem bezsenności: problem Betty tylko pogorszył sytuację, ale jednak głównym powodem był toczący się obecnie w Anglii spór.
Gdy pojawiło się przed nią piwo, podziękowała i ostrożnie podniosła kufel. Był całkiem ciężki.
A że w ostatnim czasie trudno jej było zaznać spokoju w ogóle, to nic dziwnego, że przy młodszym Rosierze czuła się jeszcze bardziej spięta. Gdyby ich spotkania przebiegały inaczej… może wtedy byłoby inaczej? W tej chwili jednak nie wiedziała, czy powinna się przed nim korzyć, uciekać, czy może zacząć zwyczajną rozmowę, jak gdyby nigdy nic się między nimi specyficznego nie wydarzyło.
– Jak… jak… no… widać – mruknęła pod nosem, nie ciągnąc tego tematu dalej.
Mathieu przy Gwen właściwie zawsze mówił całkiem sporo, najpierw kłócąc się z nią w bibliotece, a potem całkiem swobodnie rozmawiając w lokalu na Pokątnej. Dziewczyna w żadnym razie nie miała go więc za milczka. Wręcz przeciwnie. Nie zmieniało to faktu, że starszy smokolog trochę ją peszył, choć w zupełnie inny sposób, niż Tristan.
Pokiwała głową.
– Eemm… tak, nie mam zbyt mocnej głowy – przyznała. Zmarszczyła brwi, słysząc propozycję mężczyzny, nie do końca wiedząc, co z tym zrobić. Mathieu raczej nie wyglądał na takiego, którego nie stać na zapłacenie dziewczynie za piwo, ale z drugiej strony… – Ja… eee… wcale nie, ale… eee… niech będzie – wydukała, ostatecznie dochodząc do wniosku, że właściwie niegrzecznie będzie się spierać o taką głupotę, a skoro już przysiadła to nie mogła przecież od razu wyjść.
Obiecała sobie jednak, że opuści lokal jak najprędzej. Niech tylko minie ta chwila, w trakcie której opuszczenie pubu będzie niegrzeczne.
Jednocześnie powoli zaczynała zauważać, że Matheiu chyba nie ma jej ani za złe poprzedniego spotkania, ani w ogóle zdaje się go nie pamiętać? Odzywał się do niej w tej chwili raczej jak do kolegi na piwie, niż prawie obcej kobiety. A przynajmniej ona tak zaczynała to odbierać. To sprawiało, że kołaczące w piersi serce stopniowo zaczynało zwalniać, choć Gwen dalej zachowywała czujność.
– Nachodzi lorda? – spytała cicho. – Nie chce dopuścić do ślubu?
Może Matheiu tego teraz potrzebował? Kolegi do picia, który pocieszy w związku z raczej typowymi, ludzkimi problemami? Ciekawe, czy tacy bogacze w ogóle mieli… ba! Mogli mieć takich znajomych? Nie miała pojęcia. Czy Anthony wychodził z kolegami na piwo? Mógł? Nie śledziła go, nie miała pojęcia, co lord Macmillan robił w swoim prywatnym czasie. To nie była jej sprawa.
– To… jest na pewno męczące, ale pewnie też daje dużo radości? – zagadnęła. Wyobrażała sobie, że to powinien być bardzo szczęśliwy okres w życiu młodej pary. Przecież Isabelle i Mathieu na pewno byli w sobie gorąco zakochani. Gyby było inaczej, po co braliby ślub.
Wzruszyła ramionami, słysząc jego pytanie. Wiedziała, że kłamstwo sprawiłoby, że stałaby się znów nerwowa. Mogła jednak przecież po prostu nie mówić wszystkiego.
– Wojna, chaos, mało zleceń – powiedziała po prostu. – No i pies mi wczoraj okulał. Na wieczornym spacerze… niby nic, ale nie spałam. – Westchnęła.
Nauczyła się już jakiś czas temu, że podanie konkretnej informacji zwykle bywa skuteczne. Dała lordowi Rosierowi temat do drążenia. Liczyła więc, że nie będzie ją wypytywać o wojenne detale. Bo i co miałaby mu odpowiedzieć? Tak właściwie jestem mugolaczką, musiałam uciekać z Londynu, bo ostatniego dnia marca prawie (prawdopodobnie) zostałam zamordowana, tylko nie mów kuzynowi?
A kulejący pies był prawdą. Gorzej z powodem bezsenności: problem Betty tylko pogorszył sytuację, ale jednak głównym powodem był toczący się obecnie w Anglii spór.
Gdy pojawiło się przed nią piwo, podziękowała i ostrożnie podniosła kufel. Był całkiem ciężki.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Uniósł brew ku górze, kiedy zaczęła się jakąć. Dobrze, że Rosier niespecjalnie znał się na chorobach, bo jeszcze przypadkiem pomyślałby, że Grey właśnie ma jakiś udar. Oczywiście rozumiał, że obecność Lorda w swoim otoczeniu mogła być dla niej problematyczna, nie zmieniało to jednak faktu, że nie musiała się krępować, a Rosier zamierzał jej udowodnić, że jest niezwykle miłym młodym szlachcicem, którego nie należy się obawiać. Istniały powody do obaw? Poza tym, że jego drogi kuzyn był najbliższy Czarnemu Panu, a ludzie w jego otoczeniu zwyczajnie nie znosili szlam? No cóż, uprzedzenia odstawmy na bok. One nie miały teraz znaczenia.
Jeszcze kilka chwil i to jąkanie zacznie go irytować. A jeszcze pamiętał jak pyskata była w Wyniuchaj Troski czy wcześniej w bibliotece Londyńskiej. Hej twarda dziewczyno, gdzie jesteś! Nie to, że Mathieu lubił jak mu ktoś pyskował, ale zwyczajnie wolał, kiedy ludzie składali sensowne zdania, pozbawione bezsensownego "eeee" przed każdym słowem dłuższym niż trzy litery. Na szczęście Gwen się opamiętała, bo jeszcze chwila i poleciłby jej swojego żabiego nauczyciela! Może by coś się z niej jeszcze dało zrobić.
- Raczej przypomniała mi, że kiedyś byłem zdolny do uczuć. - stwierdził cicho i spojrzał gdzieś w bok. Avery to Avery, piękna kobieta, która potrafiła zawrócić mu w głowie i do której naprawdę coś czuł. Nie chciałą odpuścić i nie odpuści, musiałby jej nie znać, a znał aż za dobrze. Potrafiła go rozbawić, ale to nie zmieniało faktu, że za jakiś czas miał wziąć ślub z Isabellą. A to czy chciał pogadać przy piwie z kolegą czy nie... To też nie miało znaczenia. Nie chciał po raz kolejny pić sam, po prostu.
Radość z planowania ślubu? Przede wszystkim, wesela były organizowane dla kobiet, żeby zadowolić ich wymagania. Jemu tak na dobrą sprawę było obojętne co tam będzie, byleby na stołach były czerwone róże Rosierów, reszta nie miała dla niego większego znaczenia. Dla niego dobór materiałów czy odcieniu chyba beżu zastawy był... kompletnie bezsensowne. Co za różnica czy będzie to koronkowa biel, białe szaleństwo, koziołem matołek czy perłowa organza. Wszystko było dla niego białe, ale w różnych odcieniach. Jedno mniej brudne od drugiego. Tyle.
- Szczerze? Nie bardzo. - zaśmiał się, podsumowując swoje chwilowe przemyślenia na temat planowania ślubu. Z radością niewiele ma to wspólnego, więc zwyczajnie kwestia zaakceptowania pewnych faktów. To nie było takie zwykłe wesele, wśród szlachty miało to swoje prawa i tradycje, więc nie było niczym nadmiernie fascynującym.
- Wojna męczy każdego... - stwierdził tylko i westchnął cicho. Gwen nie była wyjątkiem, nie ważne po której stronie barykady stała. Tak czy siak, zleceń na pewno przez to miała mniej, co nie było zaskakujące. - W końcu się ruszy, a jak nie to ja Cię zatrudnię. - dodał jeszcze unosząc szkło z alkoholem do ust, zaczerpnął solidny haust, coś na kształt toastu. On nie narzekał na brak pieniędzy, nie miał najgorzej. - A z jakiego powodu pies okulał? Nic poważnego mu się nie stało? - spytał. Miał zamiłowanie do zwierząt, magicznych i niemagicznych, więc zapewne wybrała temat, który Rosiera mógł zainteresować bardziej niż cokolwiek innego.
Jeszcze kilka chwil i to jąkanie zacznie go irytować. A jeszcze pamiętał jak pyskata była w Wyniuchaj Troski czy wcześniej w bibliotece Londyńskiej. Hej twarda dziewczyno, gdzie jesteś! Nie to, że Mathieu lubił jak mu ktoś pyskował, ale zwyczajnie wolał, kiedy ludzie składali sensowne zdania, pozbawione bezsensownego "eeee" przed każdym słowem dłuższym niż trzy litery. Na szczęście Gwen się opamiętała, bo jeszcze chwila i poleciłby jej swojego żabiego nauczyciela! Może by coś się z niej jeszcze dało zrobić.
- Raczej przypomniała mi, że kiedyś byłem zdolny do uczuć. - stwierdził cicho i spojrzał gdzieś w bok. Avery to Avery, piękna kobieta, która potrafiła zawrócić mu w głowie i do której naprawdę coś czuł. Nie chciałą odpuścić i nie odpuści, musiałby jej nie znać, a znał aż za dobrze. Potrafiła go rozbawić, ale to nie zmieniało faktu, że za jakiś czas miał wziąć ślub z Isabellą. A to czy chciał pogadać przy piwie z kolegą czy nie... To też nie miało znaczenia. Nie chciał po raz kolejny pić sam, po prostu.
Radość z planowania ślubu? Przede wszystkim, wesela były organizowane dla kobiet, żeby zadowolić ich wymagania. Jemu tak na dobrą sprawę było obojętne co tam będzie, byleby na stołach były czerwone róże Rosierów, reszta nie miała dla niego większego znaczenia. Dla niego dobór materiałów czy odcieniu chyba beżu zastawy był... kompletnie bezsensowne. Co za różnica czy będzie to koronkowa biel, białe szaleństwo, koziołem matołek czy perłowa organza. Wszystko było dla niego białe, ale w różnych odcieniach. Jedno mniej brudne od drugiego. Tyle.
- Szczerze? Nie bardzo. - zaśmiał się, podsumowując swoje chwilowe przemyślenia na temat planowania ślubu. Z radością niewiele ma to wspólnego, więc zwyczajnie kwestia zaakceptowania pewnych faktów. To nie było takie zwykłe wesele, wśród szlachty miało to swoje prawa i tradycje, więc nie było niczym nadmiernie fascynującym.
- Wojna męczy każdego... - stwierdził tylko i westchnął cicho. Gwen nie była wyjątkiem, nie ważne po której stronie barykady stała. Tak czy siak, zleceń na pewno przez to miała mniej, co nie było zaskakujące. - W końcu się ruszy, a jak nie to ja Cię zatrudnię. - dodał jeszcze unosząc szkło z alkoholem do ust, zaczerpnął solidny haust, coś na kształt toastu. On nie narzekał na brak pieniędzy, nie miał najgorzej. - A z jakiego powodu pies okulał? Nic poważnego mu się nie stało? - spytał. Miał zamiłowanie do zwierząt, magicznych i niemagicznych, więc zapewne wybrała temat, który Rosiera mógł zainteresować bardziej niż cokolwiek innego.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie musiała się krępować? Na pewno mogła czuć się swobodnie, szczególnie przy jego kuzynie. Lordowie reagowali przeróżnie i panna Grey nie do końca potrafiła wyczuć, jak powinna się przy którym zachowywać. Niektórzy nawet nie przedstawiali się tytułami, inni domagali się tego, nawet jeśli w oczach Gwen w żadnym razie nie zachowywali się godnie. Podczas poprzedniego spotkania Mathieu upomniał rudowłosą, a ta, aby nie podpaść mu po raz kolejny, zaczęła go tytułować. Mimo że w gruncie rzeczy uważała to za całkiem głupie. Nie ona jednak była teraz w pozycji, by sposób przemawiania zmieniać. Rosier sam ją upomniał, więc jeśli chciał, aby dziewczyna mówiła do niego normalnie musiał sam na to zwrócić uwagę.
Malarka rozluźniła się na tyle, aby mówić stosunkowo swobodnie, ale na pewno nie na tyle, by przestać uważać na swoje słowa i rozsiąść się zupełnie wygodnie. Wciąż siedziała wyprostowana, regularnie spoglądając na Mathieu i pijąc niewielkimi łykami. Słodkie, kremowe piwo powinno przypominać jej o miłych chwilach z minionych lat, jednak w tej chwili dziewczyna ledwo czuła jego smak.
Nie tak planowała wizytę w tym miejscu. To naprawdę miało wyglądać inaczej.
Przekrzywiła delikatnie głowę, słysząc słowa ciemnowłosego.
– …kiedyś? Przecież… lord i lady Selwyn… – …jesteście zakochani. Prawda, że tak było? Nie mogło być inaczej. Kim jednak była, aby zadać to pytanie wprost? To, w gruncie rzeczy, była cudza sprawa. Nie powinna wtykać nosa w sprawy bogaczy. Już raz próbowała i nie wyszła na tym najlepiej.
No tak. Mężczyźni. Gdy panny młode cieszyły się z przygotowywanej ceremonii, oni mieli pewnie tego wszystkiego dosyć już po pierwszym dniu. Ale przecież lord Rosier miał fundusze. Jeśli coś go męczyło, zawsze mógł większość rzeczy zlecić komuś innego. Było go stać, przynajmniej z tego co wiedziała… i widziała. Zarówno Mathieu, jak i Tristan nie wyglądali przecież na biedaków. Przeciwnie wręcz.
Westchnęła więc tylko, nie mając zamiaru kłócić się z mężczyzną.
– Dziękuję – odparła, marszcząc brwi. – Ale mam nadzieję, że jednak… się ruszy. – Pokiwała głową sama do siebie.
Gdyby Matheiu zaproponował jej prace, to pewnie wiązałoby się z wizytami w jego rodzinnym domu… a tego chyba wolałaby uniknąć. Chociaż z drugiej strony… właściwie to… była okropnym kłamcą i pewnie byłaby jeszcze gorszym szpiegiem. Ale może tak mogłaby być przydatna dla Zakonu?
– Ale jeśli nie, będę wiedziała do kogo się zgłosić – obiecała.
Wzruszyła ramionami, gdy lord dopytał o psa.
– Rano już nie kulała. Pewnie coś sobie nadwyrężyła. Zbyt łatwo panikuje – wyjaśniła.
Malarka rozluźniła się na tyle, aby mówić stosunkowo swobodnie, ale na pewno nie na tyle, by przestać uważać na swoje słowa i rozsiąść się zupełnie wygodnie. Wciąż siedziała wyprostowana, regularnie spoglądając na Mathieu i pijąc niewielkimi łykami. Słodkie, kremowe piwo powinno przypominać jej o miłych chwilach z minionych lat, jednak w tej chwili dziewczyna ledwo czuła jego smak.
Nie tak planowała wizytę w tym miejscu. To naprawdę miało wyglądać inaczej.
Przekrzywiła delikatnie głowę, słysząc słowa ciemnowłosego.
– …kiedyś? Przecież… lord i lady Selwyn… – …jesteście zakochani. Prawda, że tak było? Nie mogło być inaczej. Kim jednak była, aby zadać to pytanie wprost? To, w gruncie rzeczy, była cudza sprawa. Nie powinna wtykać nosa w sprawy bogaczy. Już raz próbowała i nie wyszła na tym najlepiej.
No tak. Mężczyźni. Gdy panny młode cieszyły się z przygotowywanej ceremonii, oni mieli pewnie tego wszystkiego dosyć już po pierwszym dniu. Ale przecież lord Rosier miał fundusze. Jeśli coś go męczyło, zawsze mógł większość rzeczy zlecić komuś innego. Było go stać, przynajmniej z tego co wiedziała… i widziała. Zarówno Mathieu, jak i Tristan nie wyglądali przecież na biedaków. Przeciwnie wręcz.
Westchnęła więc tylko, nie mając zamiaru kłócić się z mężczyzną.
– Dziękuję – odparła, marszcząc brwi. – Ale mam nadzieję, że jednak… się ruszy. – Pokiwała głową sama do siebie.
Gdyby Matheiu zaproponował jej prace, to pewnie wiązałoby się z wizytami w jego rodzinnym domu… a tego chyba wolałaby uniknąć. Chociaż z drugiej strony… właściwie to… była okropnym kłamcą i pewnie byłaby jeszcze gorszym szpiegiem. Ale może tak mogłaby być przydatna dla Zakonu?
– Ale jeśli nie, będę wiedziała do kogo się zgłosić – obiecała.
Wzruszyła ramionami, gdy lord dopytał o psa.
– Rano już nie kulała. Pewnie coś sobie nadwyrężyła. Zbyt łatwo panikuje – wyjaśniła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Upomniał ją, bo była nadmiernie przekonana o swojej wyższości i atakowała go, w zasadzie bezpodstawnie. To nie jego wina, że zachowywała się w taki sposób, ale zostało jej wybaczone. Co prawda nie sądził, aby kiedykolwiek Grey mogła poczuć się w jego towarzystwie wyjątkowo swobodnie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że sam nie do końca potrafił zapomnieć o różnicach, które ich dzieliły. Zauważył, że tak to właśnie działało w tym świecie, a wysnute wnioski były podparte wieloma przykładami. Gwendolyn Grey była jednym z nich i całkowicie uważał, że w ten schemat wpasowała się idealnie. Dziś jednak nie był czas na dogłębne analizy, to nie miało większego znaczenia. Nie dyskutowało się o takich tematach w miejscach jak to.
- Prawda niejednokrotnie różni się od rzeczywistości, Gwen... - odparł, wzruszając lekko ramionami. Isabella nie była mu obojętna, owszem, ale związek rozpoczęty od obowiązku wobec rodu nie mógł obfitować w nadmiar uczuć, niejednokrotnie takie relacje były jedynie wytworem przygotowanym dla tłumu, niekoniecznie sprawdzając się w prawdziwym, wspólnym życiu. Gwen na pewno zdawała sobie sprawę z tego jak sprawy aranżowanych małżeństw wyglądały wśród szlachty. To było raczej oficjalne i nikogo nie dziwiło, stąd podejrzewał, że i Grey ma świadomość prawdy. - Co nie zmienia faktu, że zależy mi na Isabelli. - dodał jeszcze. Nie był dupkiem bez grama uczucia, potrafił jednak rozróżnić to powstające z poczucia obowiązku od tego, które zaistniało mimowolnie, prawdziwie. A z Callistą Avery tak właśnie było.
- Myślę, że wiesz gdzie wysłać sowę. - dodał tylko. Nie wiedział, że Grey współpracowała z Zakonem. To nie była najlepsza strona, jaką młoda kobieta mogła wybrać. Nikogo nie namawiał wbrew jego woli do dołączenia i wspierania rycerzy, tym bardziej, że Gwendolyn wyglądała mu raczej na taką niewinną osobę, której walka dla Czarnego Pana nie była pisana.
- Co prawda bardziej znam się na smokach niż na psach, ale w razie problemów możesz się do mnie zgłosić. - dodał jeszcze na jej słowa. Co prawda faktycznie wiedza obszerniejsza w temacie smoków niewiele mogła pomóc w jej przypadku, jednak nie oferował niczego, czego nie był w stanie zrobić.
- Nie sądziłem natomiast, że spotkam Cię poza Londynem. Sytuacja w stolicy zmusiła Cię do wyjazdu? - spytał, marszcząc lekko brwi. On nie musiał rejestrować różdżki i przechodzić przez to wszystko, logicznym było więc, że jeśli ktoś miał dość bycia w centrum konfliktu, wolał zniknąć gdzieś, gdzie było pozornie bezpiecznie.
- Prawda niejednokrotnie różni się od rzeczywistości, Gwen... - odparł, wzruszając lekko ramionami. Isabella nie była mu obojętna, owszem, ale związek rozpoczęty od obowiązku wobec rodu nie mógł obfitować w nadmiar uczuć, niejednokrotnie takie relacje były jedynie wytworem przygotowanym dla tłumu, niekoniecznie sprawdzając się w prawdziwym, wspólnym życiu. Gwen na pewno zdawała sobie sprawę z tego jak sprawy aranżowanych małżeństw wyglądały wśród szlachty. To było raczej oficjalne i nikogo nie dziwiło, stąd podejrzewał, że i Grey ma świadomość prawdy. - Co nie zmienia faktu, że zależy mi na Isabelli. - dodał jeszcze. Nie był dupkiem bez grama uczucia, potrafił jednak rozróżnić to powstające z poczucia obowiązku od tego, które zaistniało mimowolnie, prawdziwie. A z Callistą Avery tak właśnie było.
- Myślę, że wiesz gdzie wysłać sowę. - dodał tylko. Nie wiedział, że Grey współpracowała z Zakonem. To nie była najlepsza strona, jaką młoda kobieta mogła wybrać. Nikogo nie namawiał wbrew jego woli do dołączenia i wspierania rycerzy, tym bardziej, że Gwendolyn wyglądała mu raczej na taką niewinną osobę, której walka dla Czarnego Pana nie była pisana.
- Co prawda bardziej znam się na smokach niż na psach, ale w razie problemów możesz się do mnie zgłosić. - dodał jeszcze na jej słowa. Co prawda faktycznie wiedza obszerniejsza w temacie smoków niewiele mogła pomóc w jej przypadku, jednak nie oferował niczego, czego nie był w stanie zrobić.
- Nie sądziłem natomiast, że spotkam Cię poza Londynem. Sytuacja w stolicy zmusiła Cię do wyjazdu? - spytał, marszcząc lekko brwi. On nie musiał rejestrować różdżki i przechodzić przez to wszystko, logicznym było więc, że jeśli ktoś miał dość bycia w centrum konfliktu, wolał zniknąć gdzieś, gdzie było pozornie bezpiecznie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Uniosła brew, słysząc komentarz lorda Rosiera.
– A czy prawda nie jest odbiciem rzeczywistości? – spytała. – Czy nie jest jednością rozumu i rzeczy? – dodała, ciągnąc myśl Platona i Arystotelesa, która trwała już od tysięcy lat.
Po chwili jednak zorientowała się, że przecież nie tego dotyczyła rozmowa. To uczucia Matheiu były na tapecie. Jego ślub, jego życie. I tak powinno zostać. Gwen wolała się nie tłumaczyć młodemu mężczyźnie z tego, co aktualnie robiła i czym się zajmowała.
– Ja… ja… może nie powinnam i się nie znam, ale czy lord nie powinien odwołać ślubu, jeśli nie jest szczerze zakochany? – Zmarszczyła brwi. – Jeśli… jeśli nie darzy jej lord szczerą miłością to obydwoje się unieszczęśliwicie. A chyba nie to powinno być celem wspólnego, długiego życia?
Większość dorosłych, młodych ludzi marzyła oczywiście o założeniu własnej rodziny, ale co to był za żywot bez wzajemnej miłości? Gwen chyba nie potrafiłaby funkcjonować w takim związku. Z reszta, po części przed właśnie takim uciekała z Francji, choć kontynentalny kraj opuściła w gruncie rzeczy przede wszystkim przez konflikt z rodzicielką. Jak dobrze, że miała wtedy azyl w postaci ojcowskiego, londyńskiego mieszkania.
Miała nadzieję, że lord skupi się na jej słowach. Niech ją upomina, albo niech zacznie dywagację na temat małżeństwa. Niech poruszy temat filozofii i moralności. Cokolwiek. Byleby nie zadawał jej kolejnych pytań.
Pragnienia panny Grey okazały się jednak płonne, bo już chwilę później Mathieu przeszedł do jej osoby, z nieznanych dziewczynie przyczyn interesując się jej rudowłosą osobą. Och, zostaw mnie, lordzie Rosierze, ja naprawdę nie chcę tobie opowiadać o własnym życiu! Nie ufam ci, to niebezpieczne, a poza własną różdżką, nie ma w okolicy nikogo, kogo pomocy byłabym pewna. To nie były sprzyjające mi ziemie.
– Wiem – przytaknęła, z delikatnym uśmiechem. Nawet, jeśli zapomniałaby nazwy ich rodzinnej posiadłości, wystarczyło otworzyć skorowidz, aby mieć do niej dostęp. – I będę pamiętać – obiecała.
Obiecała, chociaż w żadnym razie nie miała zamiaru się do niego zgłaszać. Na całe szczęście to drobne, grzecznościowe kłamstewko powinno przejść niezauważone, prawda? Któż przejmowałby się takimi przytaknięciami, gdy Matheiu poruszał temat własnych uczuć i emocji.
Przełknęła głośno ślinę, słysząc kolejne jego pytanie, a na twarzy dziewczyny na moment pojawiło się przerażenie. Spróbowała się jednak opanować i znów przybrać jak najbardziej neutralny wyraz twarzy.
– Ona chyba nikomu nie sprzyja – zauważyła. – Stolica nie jest teraz dobrym miejscem dla artystów.
Miała nadzieję, że takie słowa wystarczą lordowi Rosierowi za wytłumaczenie. Mężczyzna był chyba ostatnią osoba, której Gwen chciałaby się spowiadać ze swoich przeżyć z ostatniego dni marca i tłumaczyć, w jaki sposób wydostała się z Londynu. Trochę nielegalnie z resztą.
– A czy prawda nie jest odbiciem rzeczywistości? – spytała. – Czy nie jest jednością rozumu i rzeczy? – dodała, ciągnąc myśl Platona i Arystotelesa, która trwała już od tysięcy lat.
Po chwili jednak zorientowała się, że przecież nie tego dotyczyła rozmowa. To uczucia Matheiu były na tapecie. Jego ślub, jego życie. I tak powinno zostać. Gwen wolała się nie tłumaczyć młodemu mężczyźnie z tego, co aktualnie robiła i czym się zajmowała.
– Ja… ja… może nie powinnam i się nie znam, ale czy lord nie powinien odwołać ślubu, jeśli nie jest szczerze zakochany? – Zmarszczyła brwi. – Jeśli… jeśli nie darzy jej lord szczerą miłością to obydwoje się unieszczęśliwicie. A chyba nie to powinno być celem wspólnego, długiego życia?
Większość dorosłych, młodych ludzi marzyła oczywiście o założeniu własnej rodziny, ale co to był za żywot bez wzajemnej miłości? Gwen chyba nie potrafiłaby funkcjonować w takim związku. Z reszta, po części przed właśnie takim uciekała z Francji, choć kontynentalny kraj opuściła w gruncie rzeczy przede wszystkim przez konflikt z rodzicielką. Jak dobrze, że miała wtedy azyl w postaci ojcowskiego, londyńskiego mieszkania.
Miała nadzieję, że lord skupi się na jej słowach. Niech ją upomina, albo niech zacznie dywagację na temat małżeństwa. Niech poruszy temat filozofii i moralności. Cokolwiek. Byleby nie zadawał jej kolejnych pytań.
Pragnienia panny Grey okazały się jednak płonne, bo już chwilę później Mathieu przeszedł do jej osoby, z nieznanych dziewczynie przyczyn interesując się jej rudowłosą osobą. Och, zostaw mnie, lordzie Rosierze, ja naprawdę nie chcę tobie opowiadać o własnym życiu! Nie ufam ci, to niebezpieczne, a poza własną różdżką, nie ma w okolicy nikogo, kogo pomocy byłabym pewna. To nie były sprzyjające mi ziemie.
– Wiem – przytaknęła, z delikatnym uśmiechem. Nawet, jeśli zapomniałaby nazwy ich rodzinnej posiadłości, wystarczyło otworzyć skorowidz, aby mieć do niej dostęp. – I będę pamiętać – obiecała.
Obiecała, chociaż w żadnym razie nie miała zamiaru się do niego zgłaszać. Na całe szczęście to drobne, grzecznościowe kłamstewko powinno przejść niezauważone, prawda? Któż przejmowałby się takimi przytaknięciami, gdy Matheiu poruszał temat własnych uczuć i emocji.
Przełknęła głośno ślinę, słysząc kolejne jego pytanie, a na twarzy dziewczyny na moment pojawiło się przerażenie. Spróbowała się jednak opanować i znów przybrać jak najbardziej neutralny wyraz twarzy.
– Ona chyba nikomu nie sprzyja – zauważyła. – Stolica nie jest teraz dobrym miejscem dla artystów.
Miała nadzieję, że takie słowa wystarczą lordowi Rosierowi za wytłumaczenie. Mężczyzna był chyba ostatnią osoba, której Gwen chciałaby się spowiadać ze swoich przeżyć z ostatniego dni marca i tłumaczyć, w jaki sposób wydostała się z Londynu. Trochę nielegalnie z resztą.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Naiwność tej dziewczyny była bezgranicza. Choć czy to tak naprawdę naiwność? Może wyimaginowany obraz otaczającego ją świata, w którym to miłość zawsze zwyciężała, a każdy związek jako podwalinę miał silne i prawdziwe uczucie. Ona miała tą wolność, miała możliwość zakochania się i związku z prawdziwego zdarzenia, podpartego uczuciem płomiennym i iskrzącym, gorącą namiętność. On nie miał takiej możliwości. Wśród szlachty panowały inne zasady, mieli niezliczoną ilość ograniczeń, do których musieli się stosować. Jednym z wymagań było właśnie to - aranżowane małżeństwa. Związek Róży i Salamandry miał umocnić pozycję obu rodów. Co nie zmieniało faktu, że jego serce wolało mroźne oblicze Lady Avery.
- Gwendolyn. - zaczął spokojnie i westchnął cicho. - Nie powinienem, bo to nie ja decydowałem o tym ślubie. Tak samo jak Isabella. - wprowadził ją odrobinę w temat, który w zasadzie był znany chyba wszystkim poza nią. - To pewien rodzaj umowy... między dwoma rodami. Zarówno ja, jak i Isabella mamy tego świadomość. Niemniej jednak... staramy się zbliżyć do siebie, a to wymaga czasu. - dopowiedział, przesuwając palce po szkle wypełnionym alkoholem. Chwilę później uniósł szklankę do ust i napił się. Nie uspokajał sumienia, bo w zasadzie nie czuł się niczemu winien. Śluby z miłości nie były raczej normalne wśród szlachty. Zawsze był w tym jakiś interes.
Gwen zachowywała się jakoś dziwne. Oczywiście Mathieu pojęcia nie miał o jej pogawędce z Tristanem, ale zwalał jej zachowanie na fakt, że pochodzili z różnych środowisk. Co nie zmieniało faktu, że całkowicie unikała mówienia o sobie, choć on powiedział jej całkiem sporo, prawda? To niesprawiedliwe! Czy przypadkiem Lord Rosier nie wyglądał na kompletnie szczerego i miłego? Naprawdę widziała w nim kogoś, kto zaraz wyjąłby różdżkę i pozbawił życia? Stereotypy były krzywdzące.
- To jeśli stolica nie wypali, masz inne możliwości? Skąd pochodzisz? - zaczął dopytywać. Mało istotne informacje, o których w zasadzie mogła mu powiedzieć. To kolejna niesprawiedliwość, o jego rodzie mogła poczytać w Skorowidzu, a on nie wiedział o niej w zasadzie nic, poza tym, że była artystką. No i tyle. Mogłaby zdradzić rąbek tajemnicy, a nie zasłaniać się uprzedzeniami, bo przecież on był Lordem i nie można z nim normalnie porozmawiać.
- Gwendolyn. - zaczął spokojnie i westchnął cicho. - Nie powinienem, bo to nie ja decydowałem o tym ślubie. Tak samo jak Isabella. - wprowadził ją odrobinę w temat, który w zasadzie był znany chyba wszystkim poza nią. - To pewien rodzaj umowy... między dwoma rodami. Zarówno ja, jak i Isabella mamy tego świadomość. Niemniej jednak... staramy się zbliżyć do siebie, a to wymaga czasu. - dopowiedział, przesuwając palce po szkle wypełnionym alkoholem. Chwilę później uniósł szklankę do ust i napił się. Nie uspokajał sumienia, bo w zasadzie nie czuł się niczemu winien. Śluby z miłości nie były raczej normalne wśród szlachty. Zawsze był w tym jakiś interes.
Gwen zachowywała się jakoś dziwne. Oczywiście Mathieu pojęcia nie miał o jej pogawędce z Tristanem, ale zwalał jej zachowanie na fakt, że pochodzili z różnych środowisk. Co nie zmieniało faktu, że całkowicie unikała mówienia o sobie, choć on powiedział jej całkiem sporo, prawda? To niesprawiedliwe! Czy przypadkiem Lord Rosier nie wyglądał na kompletnie szczerego i miłego? Naprawdę widziała w nim kogoś, kto zaraz wyjąłby różdżkę i pozbawił życia? Stereotypy były krzywdzące.
- To jeśli stolica nie wypali, masz inne możliwości? Skąd pochodzisz? - zaczął dopytywać. Mało istotne informacje, o których w zasadzie mogła mu powiedzieć. To kolejna niesprawiedliwość, o jego rodzie mogła poczytać w Skorowidzu, a on nie wiedział o niej w zasadzie nic, poza tym, że była artystką. No i tyle. Mogłaby zdradzić rąbek tajemnicy, a nie zasłaniać się uprzedzeniami, bo przecież on był Lordem i nie można z nim normalnie porozmawiać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nie była przecież głupia, prawda? Znała historię, przynajmniej trochę. I mugolską, i magiczną. Miała świadomość, że małżeństwa bogatych rodzin często były ustanawiane przez rodziców, nie zakochanych, młodych ludzi. Ale na Merlina! Mieli już lata pięćdziesiąte, nie żyli w osiemnastym wieku! Takie zwyczaje już dawno powinny zostać zniesione. Nie wiedziała jednak, czy powinna o tym otwarcie mówić przy kimś takim, jak Mathieu.
– Wiem, jak to wygląda – powiedziała, marszcząc brwi. – Ale gdy świat idzie do przodu… i uwalnia innych z takich powinności… czy czasem naprawdę warto krzywdzić siebie i innych dla rodzinnej tradycji? Ja… oczywiście, nie namawiam lorda do niczego. Tylko myślę – powiedziała, wzruszając ramionami. Nieistotne przemyślenia młodej śmiertelniczki, lordzie Rosier. Nie powinieneś na nie zwracać uwagi.
Ale skoro nie byli w sobie zakochani… to może zauroczenie Steffena miało jednak sens? Może… może on i Isabella mieli szansę na wspólne życie? Nie znała dziewczyny, nie wiedziała na ile ta jest posłuszna swojej rodzinie. Może młody reporter w ogóle nigdy jej nie spotkał? Ale skoro pisał dla „Czarownicy” to przecież nie było wykluczone. Musiała dać mu znać. Niech wie, że… chyba ma jakąś szansę. Że przynajmniej ten żabio-smoczy szlachcic nie chce pobrać się z młodą Bellą z miłości, a jedynie z rodzinnego obowiązku.
Wzięła głęboki oddech, popijając kremowe piwo i przygryzając wargę. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Matheiu robił się coraz bardziej dociekliwy, a panna Grey wolała trzymać dystans. Coraz trudniej jej było to jednak robić. Lord Rosier nie wydawał się przecież złym człowiekiem, wyglądał też na całkiem szczerego. Być może potrafił być aroganckim paniczykiem, ale to pewnie tylko kwestia jego wychowania, czyż nie…?
Ale nie mogła. Po prostu nie mogła, bo jeszcze przypadkiem powie mu coś, czego nie powinna.
– Z Londynu – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ale niech się lord nie martwi, mam przyjaciół. – Zakonników. – I odłożone fundusze. Może uda mi się kupić jakiś urokliwy domek? W końcu miałabym gdzie trzymać swoje prace… a i pies byłby bardziej zadowolony niż w mieście – mówiła, ważąc słowa. Nie podawała konkretów, imion, nazwisk, dokładnych miejsc. Tak na wszelki wypadek. Unikała jednak bezpośredniego kłamstwa, aby się w nim nie zamotać.
Westchnęła, powoli wstając:
– No i… co do psa. Chyba na mnie czeka. Powinnam już iść – oznajmiła, z grzecznym uśmiechem powoli kierując się w stronę wyjścia: – Do widzenia, lordzie Rosier.
Chyba naprawdę powinna porozmawiać z członkami Zakonu. O Rosierach. I o tym, co mogłaby z tą znajomością poczynić. Dopóki jednak tego nie zrobi, lepiej będzie, jeśli będzie trzymała Mathieu na dystans.
| zt dla Gwen?
– Wiem, jak to wygląda – powiedziała, marszcząc brwi. – Ale gdy świat idzie do przodu… i uwalnia innych z takich powinności… czy czasem naprawdę warto krzywdzić siebie i innych dla rodzinnej tradycji? Ja… oczywiście, nie namawiam lorda do niczego. Tylko myślę – powiedziała, wzruszając ramionami. Nieistotne przemyślenia młodej śmiertelniczki, lordzie Rosier. Nie powinieneś na nie zwracać uwagi.
Ale skoro nie byli w sobie zakochani… to może zauroczenie Steffena miało jednak sens? Może… może on i Isabella mieli szansę na wspólne życie? Nie znała dziewczyny, nie wiedziała na ile ta jest posłuszna swojej rodzinie. Może młody reporter w ogóle nigdy jej nie spotkał? Ale skoro pisał dla „Czarownicy” to przecież nie było wykluczone. Musiała dać mu znać. Niech wie, że… chyba ma jakąś szansę. Że przynajmniej ten żabio-smoczy szlachcic nie chce pobrać się z młodą Bellą z miłości, a jedynie z rodzinnego obowiązku.
Wzięła głęboki oddech, popijając kremowe piwo i przygryzając wargę. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Matheiu robił się coraz bardziej dociekliwy, a panna Grey wolała trzymać dystans. Coraz trudniej jej było to jednak robić. Lord Rosier nie wydawał się przecież złym człowiekiem, wyglądał też na całkiem szczerego. Być może potrafił być aroganckim paniczykiem, ale to pewnie tylko kwestia jego wychowania, czyż nie…?
Ale nie mogła. Po prostu nie mogła, bo jeszcze przypadkiem powie mu coś, czego nie powinna.
– Z Londynu – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ale niech się lord nie martwi, mam przyjaciół. – Zakonników. – I odłożone fundusze. Może uda mi się kupić jakiś urokliwy domek? W końcu miałabym gdzie trzymać swoje prace… a i pies byłby bardziej zadowolony niż w mieście – mówiła, ważąc słowa. Nie podawała konkretów, imion, nazwisk, dokładnych miejsc. Tak na wszelki wypadek. Unikała jednak bezpośredniego kłamstwa, aby się w nim nie zamotać.
Westchnęła, powoli wstając:
– No i… co do psa. Chyba na mnie czeka. Powinnam już iść – oznajmiła, z grzecznym uśmiechem powoli kierując się w stronę wyjścia: – Do widzenia, lordzie Rosier.
Chyba naprawdę powinna porozmawiać z członkami Zakonu. O Rosierach. I o tym, co mogłaby z tą znajomością poczynić. Dopóki jednak tego nie zrobi, lepiej będzie, jeśli będzie trzymała Mathieu na dystans.
| zt dla Gwen?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Mogłaby powiedzieć cokolwiek, to nie zmieniało faktu, że ślub z Isabellą Selwyn był mu pisany. Starał się zbliżyć do jasnowłosej Lady, robił wszystko, aby ich relacja szła ku dobremu. Była w niej iskra, którą potrafił zrozumieć i była mu bliska. Jemu brakowało tych emocji, brakowało mu intensywności, a Isabella potrafiła niezwykle przyciągnąć jego uwagę, skupić ją na sobie. Przecież to nie tak, że była tylko częścią umowy między Tristanem, a Morganą. Mathieu poznał ją wcześniej, w kawiarni na Pokątnej, mieli okazję na niezobowiązującą rozmowę, podczas której zainteresowała go niezwykle mocno. Dlaczego więc miałby podejść do tego w inny sposób, skoro sam chciał zaproponować ją jako wybraną partnerkę, ale Nestorzy rodów zdołali go uprzedzić. Chciał pogłębiać relację z nią, tyle, że w ostatnich dniach wszystko się skomplikowało, tak po prostu.
Postanowił jednak tego nie komentować, skupiając się na jej słowach. Pochodziła z Londynu, ale miała przyjaciół, którzy jej pomogą. To dobrze, pomocna dłoń zawsze była ceniona. Lord Rosier niewiele miał do powiedzenia w tej kwestii, bo jedyną tak bliską osobą był mu Zachary Shafiq, na którego rzeczywiście mógł liczyć w każdym momencie. Przyjaciel na złe i dobre czasy, reszta nie miała specjalnego znaczenia.
- To dobrze, że sobie radzisz. - skomentował krótko. Nie wnikał, nie dopytywał, choć z natury przepadał za zdobywaniem wiedzy, a nie dzieleniem się informacjami o sobie. Dzisiaj i tak Gwendolyn dostała całkiem solidną dawkę wiadomości na temat Lorda Rosiera. Wielu pewnie uznałoby, że nie powinien, ale był w niezbyt dobrej formie i zwykła rozmowa z kimś spoza szlacheckich kręgów była zwyczajnie wskazana. Nic wielkiego, nic poważnego, nie powiedział nic o wielkim znaczeniu, tak samo jak nie zdradził jej żadnych sekretów.
A jednak, dziewczyna chyba jednak była nadmiernie speszona jego towarzystwem, bo alkohol pochłonęła w szybkim tempie. Nie wnikał odnośnie jej zapotrzebowania na alkohol. Sam też sączył swój napój w odpowiednio szybkim czasie. A Gwen nie chciała uraczyć Lorda swoim towarzystwem, postawiła na szybką ucieczkę.
- Bywaj... - mruknął na pożegnanie i sam dokończył swój alkohol, pozostając ponownie ze swoimi myślami w odosobnieniu. Później po prostu zabrał się i zniknął.
ZT
Postanowił jednak tego nie komentować, skupiając się na jej słowach. Pochodziła z Londynu, ale miała przyjaciół, którzy jej pomogą. To dobrze, pomocna dłoń zawsze była ceniona. Lord Rosier niewiele miał do powiedzenia w tej kwestii, bo jedyną tak bliską osobą był mu Zachary Shafiq, na którego rzeczywiście mógł liczyć w każdym momencie. Przyjaciel na złe i dobre czasy, reszta nie miała specjalnego znaczenia.
- To dobrze, że sobie radzisz. - skomentował krótko. Nie wnikał, nie dopytywał, choć z natury przepadał za zdobywaniem wiedzy, a nie dzieleniem się informacjami o sobie. Dzisiaj i tak Gwendolyn dostała całkiem solidną dawkę wiadomości na temat Lorda Rosiera. Wielu pewnie uznałoby, że nie powinien, ale był w niezbyt dobrej formie i zwykła rozmowa z kimś spoza szlacheckich kręgów była zwyczajnie wskazana. Nic wielkiego, nic poważnego, nie powiedział nic o wielkim znaczeniu, tak samo jak nie zdradził jej żadnych sekretów.
A jednak, dziewczyna chyba jednak była nadmiernie speszona jego towarzystwem, bo alkohol pochłonęła w szybkim tempie. Nie wnikał odnośnie jej zapotrzebowania na alkohol. Sam też sączył swój napój w odpowiednio szybkim czasie. A Gwen nie chciała uraczyć Lorda swoim towarzystwem, postawiła na szybką ucieczkę.
- Bywaj... - mruknął na pożegnanie i sam dokończył swój alkohol, pozostając ponownie ze swoimi myślami w odosobnieniu. Później po prostu zabrał się i zniknął.
ZT
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Pub "Pies Gończy"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Leicestershire