Jadeitowy salon
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Jadeitowy salon
Bogato zdobiony salon, w którym zwykle przyjmuje się gości, choć świetnie sprawdza się także na kameralne spotkania w rodzinnym gronie. Wszystkie odcienie znajdujących się wewnątrz barw idealnie ze sobą współgrają, aczkolwiek ciężko przebywać w tym miejscu na dłużej. Intensywność panującej wszechobecnie zieleni może wydać się męcząca dla nieprawionego odwiedzającego. Greengrassowie natomiast uwielbiają eksponować w nim bogactwo złota, wspaniałych obrazów oraz drogich dywanów. Najpiękniej jest tu wieczorem, gdy wokół unosi się zapach sosnowego drewna palonego w kominku, natomiast kolory nie rażą tak w oczy. Krzesła niekoniecznie są wygodne, ale sofy nadrabiają te braki.
Volans Moore. Najstarszy — o ile się nie myliła — brat Lydii. To zabawne, jak świat potrafił być mały. Teoretycznie czarodziejów było wbród; kiedyś wystarczyła tylko prędka podróż do Londynu, by wpaść w samo serce tętniącego magią miasta, by dojrzeć głowy tych, których nie miało się prawa znać, bo wszystkich jest za dużo, za wiele by ich spamiętać, choć Mare starała się zawsze przypisywać twarz do imienia, a imię do zasług. Nawet przed wojną, gdy wystawiała zielone pantofelki za granice Weymouth nie spodziewała się, że przyjdzie jej gościć we własnej rezydencji jednego z braci jej szkolnej przyjaciółki. Co prawda nie występował on w roli honorowego gościa, jeszcze nie, wezwany został poniekąd na rozkaz, choć w przekazanym mu ustnie przez jednego ze sług komunikacie padły słowa "na skąpane w przyjaznej pamięci życzenie". Sprawa była pilna, nie mogła czekać na zaangażowanie męża.
Wybór akurat tego pracownika rezerwatu nie był przypadkowy — to właśnie z Moorem zdarzyło jej się kilkukrotnie wymienić kilka zdań na temat rezerwatu oraz przebywających w nim stworzeń. Majestatyczne, ale wciąż bestie stanowiły słaby punkt lady Greengrass, w której pamięci kultywowano przez lata bohaterstwo jej własnej rodziny oraz ofiarę, którą poniósł jej najstarszy brat Lacus. Pojawienie się lady Mare w rezerwacie stanowiło okoliczność bardzo rzadką, a przez to także podniosłą; obiecała sobie jednak, że w miarę upływu czasu aktywniej zawalczy ze swoimi lękami tak, aby móc godnie reprezentować interesy rodu także na tej płaszczyźnie. Asysta specjalisty była przy tym nieoceniona. Zdystansowana płomiennowłosa dama czuła zatem dług wdzięczności, którego część przy okazji dzisiejszej rozmowy zamierzała spłacić.
— Claudio przynieś, proszę poczęstunek. Pan Moore może zjawić się w każdej chwili — łagodnie brzmiący głos Mare odbił się od ścian jadeitowego salonu, gdy zieleń spojrzenia spoczęła na jej osobistej służce. Claudia przybyła do Derby z Weymouth, jako część posagu swej lady, lecz zażyłość i zaufanie, którym się dzieliły, były godne pozazdroszczenia.
Wyjście służącej z saloniku nie oznaczało jednak tego, że Mare została w nim sama. Wciąż bowiem miała na rękach swą córkę, przysypiającą teraz na ramieniu jej ciemnozielonej, obszytej złotą nicią sukni Saoirse. Jej rude loki do złudzenia przypominały te, które stały się znakiem rozpoznawczym jej matki, choć dziś lady Greengrass miała włosy upięte w wysoki kok za pomocą złotej spinki w kształcie motyla. Kobieta pogłaskała dziewczynkę po plecach, bardzo ostrożnie składając pocałunek na czubku jej głowy. Och, jak ciężko było jej przekazać ją w uważne ramiona niani, która złożyła dziewczynkę do snu w jej własnej komnacie i czuwać miała nad jej bezpieczeństwem na czas rozmowy... Jednakże nie mogła wymagać od swego gościa ciszy potrzebnej do utrzymania dziecka we śnie. Nie, gdy zaprosiła go na rozmowę.
Na stoliku pomiędzy dwoma kanapami — Mare nie miała serca skazywać Volansa na niewygodę krzeseł; otrzymanie zaproszenia na nie równało się bowiem z wypadnięciem z łask lady i był to fakt powszechnie wśród służby znany — pojawiły się dwa porcelanowe talerzyki ozdobione ręcznie malowanym czarnym motylem rodu z dodatkiem złotej obwódki, dwie złote łyżeczki oraz patera, na której ułożono pokrojone już kawałki ciasta gruszkowego. W pasującym do zestawu dzbanku parzyła się już czarna herbata. Zawsze, gdy sięgała po ten napój, wracała myślami do swego starszego brata i jego otwarcie deklarowanej miłości do białej herbaty. Sentymentalna podróż, biorąc pod uwagę to, jak trudno było zdobyć ją w tych trudnych czasach.
Żeby zabić kwitnącą w oczekiwaniu nerwowość, przesunęła dwie filiżanki od kompletu tak, by obie znajdowały się na godzinie trzeciej od ucha dzbanka. Tak wyglądały najkorzystniej, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Pozostawało już tylko czekać.
| składniki na ciasto gruszkowe oraz czarna herbata z domyślnej kategorii I[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie bywał często na salonach. Właściwie wcale nie bywał. Do tej pory omijał rezydencje możnych szerokim łukiem, nie mając powodu do przebywania tam. Ich mieszkańcy nie mieli też powodu do zapraszania go. Aż do teraz. Tworzyło to pewien dysonans. Pracowanie w rezerwacie należącym do jakiegoś rodu nie oznaczało, że lordowie i lady mogą go wzywać w jakieś miejsce, kiedy tylko najdzie ich ochota. Dla właścicieli ziemskich, na których włościach stał rezerwat będący miejscem jego pracy, był dostępny w jej trakcie. Czas prywatny należał jednak do niego. Jego relacja z lady Greengrass musiała zostać utrzymana wyłącznie na szczeblu zawodowym. Czy z czasem się to zmieni? Trudno powiedzieć. Niemniej zdecydował się przyjąć to zaproszenie i przyszedł pod wskazany adres.
Dom Greengrassów wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażał. Zamieszkanie w takim miejscu przekraczało jego możliwości pod każdym względem. Nie to, żeby chciał mieszkać w dworku, który pomimo tego całego drogiego i pięknego wyposażenia musiał być bardzo pustym miejscem. Chciał w niedalekiej przyszłości zakupić albo wybudować dom. O ile będzie go na to stać. Na chwilę obecną wydawało mu się to mało prawdopodobne. Na chwilę obecną ma gdzie mieszkać. Jednak wielu ludzi straciło swoje domy albo było zmuszone je opuścić. Gdyby on miał tak tak wielki dom starałby się wykorzystać go jak najlepiej.
Dotarłszy na miejsce przekroczył bramy posesji i zbliżył do drzwi wejściowych posiadłości po to, by zapukać do jej wrót oraz zostać wprowadzonym środka przez kogoś ze służby. W końcu przekroczył próg jadeitowego salonu, którego przepych wprost raził w oczy. Patrzenie na wszechobecną zieleń było również męczące dla oczu, tak samo jak to wyeksponowane bogactwo. Złoto, wspaniałe obrazy oraz drogie dywany... rzeczy, których posiadania im nie zazdrościł. Jego zdaniem taki przepych był zbyteczny, zwłaszcza w obecnej sytuacji prostych ludzi.
— Dzień dobry, pani Greengrass. Dziękuję za zaproszenie — Powitał kobietę z ledwie dostrzegalnym uśmiechem wynikającym z grzeczności. Nie czuł się swobodnie w tym pomieszczeniu, starał się nie okazywać swojego zdenerwowania. W tym nie było nic dziwnego. Nie był u siebie, więc nie pośpieszył zająć jednego z krzeseł czy miejsca na kanapie. Czekanie na swoiste przyzwolenie albo zachętę wydawało mu się zasadne.
Dom Greengrassów wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażał. Zamieszkanie w takim miejscu przekraczało jego możliwości pod każdym względem. Nie to, żeby chciał mieszkać w dworku, który pomimo tego całego drogiego i pięknego wyposażenia musiał być bardzo pustym miejscem. Chciał w niedalekiej przyszłości zakupić albo wybudować dom. O ile będzie go na to stać. Na chwilę obecną wydawało mu się to mało prawdopodobne. Na chwilę obecną ma gdzie mieszkać. Jednak wielu ludzi straciło swoje domy albo było zmuszone je opuścić. Gdyby on miał tak tak wielki dom starałby się wykorzystać go jak najlepiej.
Dotarłszy na miejsce przekroczył bramy posesji i zbliżył do drzwi wejściowych posiadłości po to, by zapukać do jej wrót oraz zostać wprowadzonym środka przez kogoś ze służby. W końcu przekroczył próg jadeitowego salonu, którego przepych wprost raził w oczy. Patrzenie na wszechobecną zieleń było również męczące dla oczu, tak samo jak to wyeksponowane bogactwo. Złoto, wspaniałe obrazy oraz drogie dywany... rzeczy, których posiadania im nie zazdrościł. Jego zdaniem taki przepych był zbyteczny, zwłaszcza w obecnej sytuacji prostych ludzi.
— Dzień dobry, pani Greengrass. Dziękuję za zaproszenie — Powitał kobietę z ledwie dostrzegalnym uśmiechem wynikającym z grzeczności. Nie czuł się swobodnie w tym pomieszczeniu, starał się nie okazywać swojego zdenerwowania. W tym nie było nic dziwnego. Nie był u siebie, więc nie pośpieszył zająć jednego z krzeseł czy miejsca na kanapie. Czekanie na swoiste przyzwolenie albo zachętę wydawało mu się zasadne.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nadchodzące z daleka kroki — dwie pary stóp, kroki dość stanowcze i żwawe, to musieli być mężczyźni — przywołały myśli lady Greengrass na prawidłowe tory. Ostatnie wygładzenie sukni, która musiała prezentować się idealnie niezależnie od statusu podejmowanego gościa, a po tym mogła już podnieść się z miejsca zajmowanego na kanapie. Udało jej się idealnie zgrać z przestępującym próg panem Moore. Dzięki temu zieleń jej spojrzenia spoczęła na mężczyźnie dokładnie w momencie wypowiadania przez niego przywitania.
Brew nie drgnęła na brak ukłonu; nie wypadało wymagać manier od kogoś, kto prawdopodobnie odwiedzał szlachecki dworek po raz pierwszy w życiu. Życiu, w którym zarabiał na siebie poprzez pracę z magicznymi stworzeniami równie wymagającymi, co trójogony edalskie. Sytuację ratował uśmiech, który Mare zdołała zauważyć — była całkiem sprawną obserwatorką, a skupienie się na mimice towarzyszy rozmowy stanowiło jeden z filarów sukcesu w jej prowadzeniu. Pozostało więc tylko delikatne rozczarowanie tym, że pan Moore nie poczuł się do chociaż pobieżnego przestudiowania obyczajów szlacheckich, celem zapobieżenia obrażenia gospodyni w jej własnym domu. Lady Greengrass słynęła jednak z dość szeroko rozciągającej się wyrozumiałości — może wynikającej z towarzystwa, które posiadała w żeńskim dormitorium Gryffindoru przez siedem lat nauki szkolnej (Prudence, Jackie i Procella w szczególności wystawiały jej cierpliwość na próbę), może ze względu na więzy rodzinne, które łączyły jej gościa z kolejną ze znajomości zawartych w szkole — ten jeden raz rozciągnęła ją również na niego. Stojąca w kącie pomieszczenia Claudia wiedziała już, że odprowadzając pana Moore do wyjścia, będzie musiała wspomnieć mu o wadze dobrych manier. Co zrobi z ostrzeżeniem — dowiedzą się przy następnej okazji, o ile taka się pojawi.
— Panie Moore, niezmiernie cieszę się, że przyjął pan me zaproszenie — dłoń kobiety ułożyła się na kilka sekund na sercu, gdy dama uraczyła swego gościa powitaniem w towarzystwie ciepłego uśmiechu oraz skinienia głową. Niedługo później ta sama dłoń wskazała na jedną z kanap, znajdującą się naprzeciw tej, którą wcześniej zajmowała. — Proszę spocząć. Przygotowałam dla pana ciasto gruszkowe oraz herbatę. Mam nadzieję, że trafią one w pana gusta, lecz gdyby życzył pan sobie czegokolwiek jeszcze, proszę się nie krępować. Rada będę, gdy wizyta na Grove Street 12 zapisze się w pana pamięci pozytywnie.
Gdy skończyła mówić, sama cofnęła się, by zająć swoje wcześniejsze miejsce. Tymczasem Claudia pojawiła się po jej prawej stronie, aby ostrożnie rozlać herbatę do przygotowanych filiżanek. Gdy Volans zgodnie z prośbą zajął miejsce (oczekiwanie na zgodę przyjęła oczywiście bardzo dobrze, pozwalając sobie na nadzieję, że niezbyt perfekcyjne przywitanie było wyłącznie wynikiem stresu, który często dopadał gości zjawiających się w dworku po raz pierwszy), pozwoliła sobie skupić na nim swe spojrzenie raz jeszcze.
— Pozwoliłam sobie na wystosowanie do pana zaproszenia z powodu sprawy, której delikatna natura nie pozwala na długą zwłokę. Słyszał pan może o wiosce Froggatt? — nazwa tej konkretnej wioski nie padła w ciszę wypełniającą przestrzeń między smokologiem a arystokratką bez przyczyny. Uważne spojrzenie lady Greengrass lustrowało oblicze Volansa, chcąc wyłapać nawet najdrobniejsze drżenie mięśni. Jakąkolwiek wskazówkę pozwalającą stwierdzić, że w istocie, pan Moore mógł być w posiadaniu interesujących ją informacji.
Brew nie drgnęła na brak ukłonu; nie wypadało wymagać manier od kogoś, kto prawdopodobnie odwiedzał szlachecki dworek po raz pierwszy w życiu. Życiu, w którym zarabiał na siebie poprzez pracę z magicznymi stworzeniami równie wymagającymi, co trójogony edalskie. Sytuację ratował uśmiech, który Mare zdołała zauważyć — była całkiem sprawną obserwatorką, a skupienie się na mimice towarzyszy rozmowy stanowiło jeden z filarów sukcesu w jej prowadzeniu. Pozostało więc tylko delikatne rozczarowanie tym, że pan Moore nie poczuł się do chociaż pobieżnego przestudiowania obyczajów szlacheckich, celem zapobieżenia obrażenia gospodyni w jej własnym domu. Lady Greengrass słynęła jednak z dość szeroko rozciągającej się wyrozumiałości — może wynikającej z towarzystwa, które posiadała w żeńskim dormitorium Gryffindoru przez siedem lat nauki szkolnej (Prudence, Jackie i Procella w szczególności wystawiały jej cierpliwość na próbę), może ze względu na więzy rodzinne, które łączyły jej gościa z kolejną ze znajomości zawartych w szkole — ten jeden raz rozciągnęła ją również na niego. Stojąca w kącie pomieszczenia Claudia wiedziała już, że odprowadzając pana Moore do wyjścia, będzie musiała wspomnieć mu o wadze dobrych manier. Co zrobi z ostrzeżeniem — dowiedzą się przy następnej okazji, o ile taka się pojawi.
— Panie Moore, niezmiernie cieszę się, że przyjął pan me zaproszenie — dłoń kobiety ułożyła się na kilka sekund na sercu, gdy dama uraczyła swego gościa powitaniem w towarzystwie ciepłego uśmiechu oraz skinienia głową. Niedługo później ta sama dłoń wskazała na jedną z kanap, znajdującą się naprzeciw tej, którą wcześniej zajmowała. — Proszę spocząć. Przygotowałam dla pana ciasto gruszkowe oraz herbatę. Mam nadzieję, że trafią one w pana gusta, lecz gdyby życzył pan sobie czegokolwiek jeszcze, proszę się nie krępować. Rada będę, gdy wizyta na Grove Street 12 zapisze się w pana pamięci pozytywnie.
Gdy skończyła mówić, sama cofnęła się, by zająć swoje wcześniejsze miejsce. Tymczasem Claudia pojawiła się po jej prawej stronie, aby ostrożnie rozlać herbatę do przygotowanych filiżanek. Gdy Volans zgodnie z prośbą zajął miejsce (oczekiwanie na zgodę przyjęła oczywiście bardzo dobrze, pozwalając sobie na nadzieję, że niezbyt perfekcyjne przywitanie było wyłącznie wynikiem stresu, który często dopadał gości zjawiających się w dworku po raz pierwszy), pozwoliła sobie skupić na nim swe spojrzenie raz jeszcze.
— Pozwoliłam sobie na wystosowanie do pana zaproszenia z powodu sprawy, której delikatna natura nie pozwala na długą zwłokę. Słyszał pan może o wiosce Froggatt? — nazwa tej konkretnej wioski nie padła w ciszę wypełniającą przestrzeń między smokologiem a arystokratką bez przyczyny. Uważne spojrzenie lady Greengrass lustrowało oblicze Volansa, chcąc wyłapać nawet najdrobniejsze drżenie mięśni. Jakąkolwiek wskazówkę pozwalającą stwierdzić, że w istocie, pan Moore mógł być w posiadaniu interesujących ją informacji.
Pozostał wierny swoim przekonaniom i nie zamierzał zginać karku przed arystokracją, którą postrzegał jako relikt przeszłości. Może i tracili wpływy oraz przywileje, jednak nadal pływali niczym pączki w maśle. Postrzegał ich jako zbieraninę indywiduów, którzy nie potrafią pogodzić się z nowym porządkiem rzeczy. Wszystko nałożyło się na siebie i efektów tego doświadczają wszyscy, najbardziej jednak prości ludzie. Uważał, że jego dobre maniery są jak w najlepszym porządku. Gdyby tak nie było to nie powitałby kobiety uprzejmie z ogólnie przyjętymi zasadami dobrego wychowania. Nie zdradził również swoich zastrzeżeń co do charakteru rzeczonego spotkania. Wszak wolał, by te odbywały się wyłącznie na terenie rezerwatu, w którym pracował.
— Bardzo dziękuję za przyjęcie mnie pod tym dachem i okazanie mi gościnności. To już nadto. Nic więcej nie będzie konieczne. Z pewnością tak będzie — Odrzekł z tym samym delikatnym uśmiechem. Skierował swoje kroki w stronę wskazanego mu miejsca, którym okazała się kanapa. Zasiał na niej. Ciasto i herbata zdecydowanie mu wystarczy. Powiedział to, co powinien powiedzieć. Oczywiście, z pewną dozą optymizmu. Może pozytywnie się zaskoczy. Przynajmniej w jakimś stopniu.
Uniósł jedną z brwi, widząc służącą rozlewającą herbatę do filiżanek. Dotąd odwiedzał domy czarownic i czarodziejów, w których to gospodarze wykonywali takie proste czynności. Żadna praca nie hańbiła, o ile była to uczciwa praca. Arystokraci dawali zatrudnienie wielu, co było bardzo istotne podczas wojny. Ludzie potrzebowali pracy i łapali ją wszędzie, gdzie mogli. Nawet w takich domach jak ten. Przynajmniej tak sądził. Niewykluczone, że się mylił w swoim osądzie i taka praca była dla kogoś zajęciem docelowym. Sięgnął po filiżankę z herbatą.
— Oczywiście. Leży na brzegu rzeki Derwent. Usłyszałem pewne pogłoski o tym miejscu, jakoby pod mostem zadomowił się olbrzym — Zamyślił się na chwilę nad tym zagadnieniem, rozważając to, ile informacji powinien przekazać lady Greengrass i w jakiej formie. Ta wydawała mu się najlepsza, przynajmniej na chwilę obecną. List otrzymany od pana Longbottoma po zapamiętaniu jego treści wrzucił do rozpalonego kominka. Zgodnie z poleceniem. Tak było lepiej i bezpieczniej, jeżeli nikt więcej nie przeczyta tego listu. Tak uważał.
— Bardzo dziękuję za przyjęcie mnie pod tym dachem i okazanie mi gościnności. To już nadto. Nic więcej nie będzie konieczne. Z pewnością tak będzie — Odrzekł z tym samym delikatnym uśmiechem. Skierował swoje kroki w stronę wskazanego mu miejsca, którym okazała się kanapa. Zasiał na niej. Ciasto i herbata zdecydowanie mu wystarczy. Powiedział to, co powinien powiedzieć. Oczywiście, z pewną dozą optymizmu. Może pozytywnie się zaskoczy. Przynajmniej w jakimś stopniu.
Uniósł jedną z brwi, widząc służącą rozlewającą herbatę do filiżanek. Dotąd odwiedzał domy czarownic i czarodziejów, w których to gospodarze wykonywali takie proste czynności. Żadna praca nie hańbiła, o ile była to uczciwa praca. Arystokraci dawali zatrudnienie wielu, co było bardzo istotne podczas wojny. Ludzie potrzebowali pracy i łapali ją wszędzie, gdzie mogli. Nawet w takich domach jak ten. Przynajmniej tak sądził. Niewykluczone, że się mylił w swoim osądzie i taka praca była dla kogoś zajęciem docelowym. Sięgnął po filiżankę z herbatą.
— Oczywiście. Leży na brzegu rzeki Derwent. Usłyszałem pewne pogłoski o tym miejscu, jakoby pod mostem zadomowił się olbrzym — Zamyślił się na chwilę nad tym zagadnieniem, rozważając to, ile informacji powinien przekazać lady Greengrass i w jakiej formie. Ta wydawała mu się najlepsza, przynajmniej na chwilę obecną. List otrzymany od pana Longbottoma po zapamiętaniu jego treści wrzucił do rozpalonego kominka. Zgodnie z poleceniem. Tak było lepiej i bezpieczniej, jeżeli nikt więcej nie przeczyta tego listu. Tak uważał.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W związku z tym, że Volans nie zgłaszał jakichkolwiek uwag odnośnie oferowanego mu poczęstunku, Mare odetchnęła z ulgą, oczywiście w duchu. Różni ludzie znajdowali się w granicach Derbyshire, różni ludzie podejmowali pracę w rezerwacie Peak District, którym opiekowała się jej rodzina. Możliwość przebywania wśród arystokratów nauczyła Mare spokoju oraz pewnej specyficznej odmiany cierpliwości, którą nabywało się wyłącznie w towarzystwie osób o niezwykłej różnorodności charakterów. Była więc przygotowana na większość ze scenariuszy, według których mogłoby potoczyć się jej dzisiejsze spotkanie z panem Moore, choć miała nadzieję, że nie przyjdzie im zboczyć z dobrych torów, pomimo oczywistych różnic, które ukształtowały tak ich żywota, jak i obecne poglądy.
— Dziękuję, Claudio — najpierw skinienie głowy, później szeroki, szczery uśmiech. Relacja Mare z jej osobistą służącą była bardzo zażyła, a lady Greengrass naprawdę ceniła sobie jej towarzystwo oraz opiekę, którą starsza z kobiet nad nią roztaczała. Nie sądziła, by Claudia miała jakiekolwiek powody do narzekań — Mare pilnowała, by nic jej nie brakowało, by żaden z domowników Grove Street 12, nawet taki noszący nazwisko Greengrass, nie sprawił jej przykrości. Greengrassowie otaczali opieką wszystkich tych, którzy w jakikolwiek sposób pomagali tak ich rodzinie, jak i ziemiom, nad którymi sprawowali opiekę. W przypadku Volansa i jego pracy w charakterze smokologa nie mogło być więc inaczej.
Zdobna filiżanka uniosła się w jasnej, drobnej dłoni lady Greengrass, która przytknęła ją na moment do ust, aby nabrać niewielki łyk. Kwiatowa woń uderzyła nie tylko w nozdrza, ale rozlała się też słodkim nektarem na języku.
W tym czasie Moore potwierdził jej podejrzenia.
— Podobne pogłoski, choć o mniej drastycznym charakterze dotarły również do nas, panie Moore — zaczęła ostrożnie, ważąc każde wypowiadane słowo. Pojawienie się w okolicy olbrzyma skutecznie komplikowało plan, który ostrożnie kreśliła w swej głowie od momentu otrzymania pierwszych, niepokojących wieści. — Ale mówi pan o olbrzymie z taką pewnością, że zakładam, iż... ma pan informację z pewnego źródła. Do mnie dotarły jedynie pogłoski o grupach mugoli, którzy próbują przejść przez Derbyshire, nie wiem jeszcze w jakim kierunku. Niemniej jednak mam nadzieję, że nie odmówi mi pan racji, że jest to sprawa poważna. Wymagająca osobistej interwencji członka rodziny Greengrass.
Skrzące spojrzenie zielonych oczu zawiesiło się na postaci smokologa wyczekująco.
— Chciałabym wybrać się w to miejsce i na własne oczy zobaczyć, jaką pomoc udostępnić może ród Greengrass. Nie fatygowałabym pana bez powodu, panie Moore. Jest pan cenionym pracownikiem rezerwatu, ponadto posiadającym znajomość okolicznych terenów i dającym rękojmię poprawnego wykonywania swych obowiązków — kolejna przerwa na następny łyk herbaty. Odstawiona filiżanka stuknęła niemal niedosłyszalnie o spodeczek z kompletu. — Musi jednak pan wiedzieć, że moja prośba nie należy do tych, którym można odmówić. Odpowiedzialność za życia ludności Derbyshire jest silniejsza od jakichkolwiek osobistych uprzedzeń.
Ciasto gruszkowe z patery wciąż pozostawało nietknięte. Mare wyczuła pytające spojrzenie Claudii, gotowej do nałożenia na wcześniej przygotowane talerzyki dwóch porcji.
— Proszę spróbować ciasta. Moja córka je uwielbia.
— Dziękuję, Claudio — najpierw skinienie głowy, później szeroki, szczery uśmiech. Relacja Mare z jej osobistą służącą była bardzo zażyła, a lady Greengrass naprawdę ceniła sobie jej towarzystwo oraz opiekę, którą starsza z kobiet nad nią roztaczała. Nie sądziła, by Claudia miała jakiekolwiek powody do narzekań — Mare pilnowała, by nic jej nie brakowało, by żaden z domowników Grove Street 12, nawet taki noszący nazwisko Greengrass, nie sprawił jej przykrości. Greengrassowie otaczali opieką wszystkich tych, którzy w jakikolwiek sposób pomagali tak ich rodzinie, jak i ziemiom, nad którymi sprawowali opiekę. W przypadku Volansa i jego pracy w charakterze smokologa nie mogło być więc inaczej.
Zdobna filiżanka uniosła się w jasnej, drobnej dłoni lady Greengrass, która przytknęła ją na moment do ust, aby nabrać niewielki łyk. Kwiatowa woń uderzyła nie tylko w nozdrza, ale rozlała się też słodkim nektarem na języku.
W tym czasie Moore potwierdził jej podejrzenia.
— Podobne pogłoski, choć o mniej drastycznym charakterze dotarły również do nas, panie Moore — zaczęła ostrożnie, ważąc każde wypowiadane słowo. Pojawienie się w okolicy olbrzyma skutecznie komplikowało plan, który ostrożnie kreśliła w swej głowie od momentu otrzymania pierwszych, niepokojących wieści. — Ale mówi pan o olbrzymie z taką pewnością, że zakładam, iż... ma pan informację z pewnego źródła. Do mnie dotarły jedynie pogłoski o grupach mugoli, którzy próbują przejść przez Derbyshire, nie wiem jeszcze w jakim kierunku. Niemniej jednak mam nadzieję, że nie odmówi mi pan racji, że jest to sprawa poważna. Wymagająca osobistej interwencji członka rodziny Greengrass.
Skrzące spojrzenie zielonych oczu zawiesiło się na postaci smokologa wyczekująco.
— Chciałabym wybrać się w to miejsce i na własne oczy zobaczyć, jaką pomoc udostępnić może ród Greengrass. Nie fatygowałabym pana bez powodu, panie Moore. Jest pan cenionym pracownikiem rezerwatu, ponadto posiadającym znajomość okolicznych terenów i dającym rękojmię poprawnego wykonywania swych obowiązków — kolejna przerwa na następny łyk herbaty. Odstawiona filiżanka stuknęła niemal niedosłyszalnie o spodeczek z kompletu. — Musi jednak pan wiedzieć, że moja prośba nie należy do tych, którym można odmówić. Odpowiedzialność za życia ludności Derbyshire jest silniejsza od jakichkolwiek osobistych uprzedzeń.
Ciasto gruszkowe z patery wciąż pozostawało nietknięte. Mare wyczuła pytające spojrzenie Claudii, gotowej do nałożenia na wcześniej przygotowane talerzyki dwóch porcji.
— Proszę spróbować ciasta. Moja córka je uwielbia.
Poczęstunek był na samym końcu całej listy problemów, z którymi się zmagał w tym momencie. Bo tak naprawdę nie chciał przekroczyć progu tego domu ani spędzić w nim każdej kolejnej minuty. Niektórzy pewnie uznaliby to za rodzaj zaszczytu, przywilej. Dla niego była to prawdziwa strata czasu. To spotkanie nie było dla niego przyjemne. W odpowiednim momencie poruszy ten temat.
Jako smokolog w pełni oddawał się swojej pracy, ale nie dlatego, by się przypodobać Greengrassom, z którymi wolał utrzymywać głównie zawodowe stosunki. Robił to z prawdziwej pasji i dla smoków, niezwykle fascynujących stworzeń. Wiązał z nimi swoją daleką przyszłość, ale miał na nią śmiały plan. Doświadczenie zdobyte podczas pracy w kilku rezerwatach bardzo mu pomoże w osiągnięciu tego celu. Brał jednak pod uwagę kwestie finansowe. Podniósł raz jeszcze filiżankę do ust, by upić łyk herbaty.
— W istocie, posiadam informacje z pewnego źródła. Idą z Nottinghamshire. Sprawa jest naprawdę poważna, jednak interwencja kogoś z pani rodziny nie jest niezbędna — Przyznał w dalszym ciągu nie poczuwając się do tego, aby ujawnić tożsamość swojego źródła. Jego poglądy stały w sprzeczności z zaakceptowaniem obecności kogoś z arystokracji podczas powierzonego mu zadania. Świadom do czego to zmierza, byłby mniej niechętny ku temu, gdyby tutaj zamiast pani Greengrass siedział jej mąż. Osoba faktycznie decyzyjna w takich sprawach. To nie było odpowiednie miejsce dla kobiety, która nie jawiła się mu jako wojowniczka.
— Z całym szacunkiem, to również nie wymaga pani bezpośredniej obecności. Jestem w stałym kontakcie z doświadczoną uzdrowicielką, gotową zawsze nieść pomoc potrzebującym. Pani obecność byłaby choć trochę zasadna, gdyby zorganizowała pani doraźną pomoc. Pokrzepienie uchodźców to nie jest coś, z czym bym sobie nie poradził — Pozwolił sobie wyrazić swój sprzeciw dla czegoś, co zdawało się być zachcianką arystokratki. Do niczego nie była mu potrzebna. Zdawała się też być oderwana od rzeczywistości, skoro potrzebowała zobaczyć na własne oczy, co może zrobić aby pomóc tym ludziom. Byli to tacy ludzie, jak on i dobrze były mu znane potrzeby prostych ludzi. Pomagał im, jak najlepiej umiał. Gdyby posiadał taki majątek, zrobiłby z niego właściwy użytek przeznaczając go na rzecz najbardziej potrzebujących. Wliczając w to tak ogromny dom.
— Miło mi to słyszeć. W tym momencie muszę jednak zaznaczyć fakt, że jako ceniony pracownik rezerwatu wolałbym pozostać dyspozycyjny dla mojego pracodawcy w godzinach pracy na terenie rezerwatu, nie w czasie wolnym po jej zakończeniu — Wypowiedziane przez niego słowa były okraszone wręcz nienaganną uprzejmością, jednak zawierały dosadne przesłanie. Z uprzejmości przyszedł tym razem, jednak to był pierwszy i ostatni raz. Nie życzył sobie obdzierania go z cennego czasu wolnego. Nie chciał trwonić go na spotkania, które nie sprawiały mu przyjemności.
— Każdej prośbie można odmówić i to też uczyniłem. Pani zrobi, co uzna za stosowne. Jeśli zdecyduje się tam pojawić to uczyni to pani na własną odpowiedzialność. Ufam, że zna pani wiele czarów obronnych i ofensywnych — Jako nowoczesny czarodziej mugolskiego pochodzenia, niewidzący w arystokracji socjety równej królom, tylko relikt dawnych czasów, nie zamierzał się tak łatwo podporządkować. Zwykł mówić to, co myśli. Tak, jak teraz.
— Dziękuję, wystarczy mi herbata — Również odmówił i tej prośbie. Gdyby chciał to by dawno wyraził taką chęć albo nawet sam nałożyłby sobie. Nie potrzebował, by ktoś inny poza gospodynią podawał mu ciasto. Wypije herbatę i może do tego czasu zakończą to spotkanie.
Jako smokolog w pełni oddawał się swojej pracy, ale nie dlatego, by się przypodobać Greengrassom, z którymi wolał utrzymywać głównie zawodowe stosunki. Robił to z prawdziwej pasji i dla smoków, niezwykle fascynujących stworzeń. Wiązał z nimi swoją daleką przyszłość, ale miał na nią śmiały plan. Doświadczenie zdobyte podczas pracy w kilku rezerwatach bardzo mu pomoże w osiągnięciu tego celu. Brał jednak pod uwagę kwestie finansowe. Podniósł raz jeszcze filiżankę do ust, by upić łyk herbaty.
— W istocie, posiadam informacje z pewnego źródła. Idą z Nottinghamshire. Sprawa jest naprawdę poważna, jednak interwencja kogoś z pani rodziny nie jest niezbędna — Przyznał w dalszym ciągu nie poczuwając się do tego, aby ujawnić tożsamość swojego źródła. Jego poglądy stały w sprzeczności z zaakceptowaniem obecności kogoś z arystokracji podczas powierzonego mu zadania. Świadom do czego to zmierza, byłby mniej niechętny ku temu, gdyby tutaj zamiast pani Greengrass siedział jej mąż. Osoba faktycznie decyzyjna w takich sprawach. To nie było odpowiednie miejsce dla kobiety, która nie jawiła się mu jako wojowniczka.
— Z całym szacunkiem, to również nie wymaga pani bezpośredniej obecności. Jestem w stałym kontakcie z doświadczoną uzdrowicielką, gotową zawsze nieść pomoc potrzebującym. Pani obecność byłaby choć trochę zasadna, gdyby zorganizowała pani doraźną pomoc. Pokrzepienie uchodźców to nie jest coś, z czym bym sobie nie poradził — Pozwolił sobie wyrazić swój sprzeciw dla czegoś, co zdawało się być zachcianką arystokratki. Do niczego nie była mu potrzebna. Zdawała się też być oderwana od rzeczywistości, skoro potrzebowała zobaczyć na własne oczy, co może zrobić aby pomóc tym ludziom. Byli to tacy ludzie, jak on i dobrze były mu znane potrzeby prostych ludzi. Pomagał im, jak najlepiej umiał. Gdyby posiadał taki majątek, zrobiłby z niego właściwy użytek przeznaczając go na rzecz najbardziej potrzebujących. Wliczając w to tak ogromny dom.
— Miło mi to słyszeć. W tym momencie muszę jednak zaznaczyć fakt, że jako ceniony pracownik rezerwatu wolałbym pozostać dyspozycyjny dla mojego pracodawcy w godzinach pracy na terenie rezerwatu, nie w czasie wolnym po jej zakończeniu — Wypowiedziane przez niego słowa były okraszone wręcz nienaganną uprzejmością, jednak zawierały dosadne przesłanie. Z uprzejmości przyszedł tym razem, jednak to był pierwszy i ostatni raz. Nie życzył sobie obdzierania go z cennego czasu wolnego. Nie chciał trwonić go na spotkania, które nie sprawiały mu przyjemności.
— Każdej prośbie można odmówić i to też uczyniłem. Pani zrobi, co uzna za stosowne. Jeśli zdecyduje się tam pojawić to uczyni to pani na własną odpowiedzialność. Ufam, że zna pani wiele czarów obronnych i ofensywnych — Jako nowoczesny czarodziej mugolskiego pochodzenia, niewidzący w arystokracji socjety równej królom, tylko relikt dawnych czasów, nie zamierzał się tak łatwo podporządkować. Zwykł mówić to, co myśli. Tak, jak teraz.
— Dziękuję, wystarczy mi herbata — Również odmówił i tej prośbie. Gdyby chciał to by dawno wyraził taką chęć albo nawet sam nałożyłby sobie. Nie potrzebował, by ktoś inny poza gospodynią podawał mu ciasto. Wypije herbatę i może do tego czasu zakończą to spotkanie.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Potwierdzenie, że w istocie informacje te były z pewnego źródła, napawało Mare paradoksalnie większymi wątpliwościami. Nie dotyczyły one jednak prawdziwości słów przekazywanych jej przez Volansa, ale raczej tego, dlaczego akurat z Nottinghamshire trzeba było uciekać. Stanowisko rodu Nott względem niemagicznych oraz czarodziejów ich pochodzenia nie stanowiło przecież tajemnicy — co innego to, że nie spodziewała się, aby zapatrzeni w zabawę i raczej przedstawiający wzór złotoustych czarodziejów, niekoniecznie zdolnych do poważnych działań militarnych Nottowie tak szybko przejdą drogą, którą przechodzili w jej mniemaniu rzadko. Od słów do czynów.
Wróciła myślami do Percivala. Był przyjacielem jej męża, ale w nim wciąż płynęła krew Nottów. Poruszanie kwestii jego pochodzenia uważała za niepozostające w dobrym tonie, lecz jako człowiek zrodzony z ich krwi, posiadał zapewne wiedzę dotyczącą kulis podejmowania przez nich decyzji. Spróbowanie dowiedzenia się, czy czystki i banicja mugoli mogła mieć jakiś związek z kolejną szykowaną inwazją, stanowiła logiczną konsekwencję tych wieści. Gdy tylko spotkanie się zakończy, będzie musiała zlecić umocnienie granic.
Dopiero następne słowa Volansa wywołały nieco inną reakcję.
— Ta krytyczna sytuacja ma miejsce na naszej ziemi. Gdy wieki temu George Greengrass przejmował w spadku Derbyshire i Staffordshire od Ulyssesa Alesgooda, poprzysiągł bronić tych ziem własną piersią, różdżką i mieczem. Przysięga ta jest powtarzana przez każdego członka naszego rodu, żyje i wzrasta razem z nami — choć ton dalej pozostawał przystający do spokojnej rozmowy, trudno było wyczuć tę samą łagodność, która towarzyszyła jej na początku spotkania. Zielone oczy skupiły się wyłącznie na oczach smokologa. Mare przemawiała z głębi serca, absolutnie przekonana do swojej racji. Wyprostowane plecy, ściągnięte do środka łopatki oraz niewzruszona mimika dodawały jej pozycji pewności, nawet gdyby zignorować bogato zdobione wnętrze czy drogie szaty, które miała na sobie.
— Nieistotne, czy jest pan w kontakcie z uzdrowicielką. Jak już mówiłam, Derbyshire, Frogggatt i rzeka Drewent to część Derbyshire. Chciałabym jednocześnie panu przypomnieć, skoro znajduje się pan w kontakcie z uzdrowicielką, że to ja jestem w tym zamku odpowiedzialna za patronat nad uzdrowicielami pracującymi w Derbyshire i Staffordshire. Najlepiej znam ich umiejętności i jeżeli będzie potrzeba zaangażowania odpowiednich sił medycznych, nie omieszkam się tego zrobić — drobna przerwa na kolejny łyk herbaty pozwoliła Mare na delikatną relaksację mięśni twarzy. Ten człowiek działał jej na nerwy z wyjątkową intensywnością i na pewno po wszystkim będzie musiała porozmawiać o jego zawodowej przyszłości. Jeżeli nie o przyszłości w granicach ziem znajdujących się pod opieką jej rodziny. Nie zamierzała jednak okazywać mu otwartej wrogości. Pomimo tego, że stąpał po kruchym lodzie i z każdym kolejnym słowem wręcz prosił się o odpowiedź w tonie znacznie ostrzejszym niż ten, który już miał okazję usłyszeć. — Przykro mi, że postrzega pan działania tak moje, jak i mojej rodziny tak surowo. Gdybym nie miała już przygotowanego planu pomocy tym ludziom, nie zajmowałabym pana cennego czasu. Odpowiednia infrastruktura już czeka, lecz chcę mieć pewność, czy ci ludzie nie są przez kogoś podle wykorzystywani. Nie oczekuję od smokologa znajomości polityki, lecz powinien pan podejść do postawionego przed panem zadania z zachowaniem zasad ostrożności.
Odłożyła ponownie filiżankę na spodek, by przejść do próbowania ciasta. Kucharz za nie odpowiedzialny spisał się niezwykle dobrze; wielka szkoda, że dziś tylko jej będzie dane go skosztować.
— Takich, jakie zostaną zachowane przeze mnie jutrzejszego dnia. Bowiem w istocie, pomimo posiadania wykształcenia kierunkowego w dziedzinie magii medycznej, nie zaniedbywałam lekcji z zakresu białej magii oraz uroków — nie było nawet opcji, by nakłonić ją do odpuszczenia tej misji. Podejście Volansa pokazywało wyłącznie nieznajomość warunków, w których od początku stycznia figurowali Greengrassowie. Miała wyłącznie nadzieję, że przynajmniej umiejętności z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami posiadał ponadprzeciętne. Była to przecież jedyna okoliczność, która mogłaby uratować sens jego dalszej obecności w Peak District w oczach lady Mare.
| Perswazja II
Wróciła myślami do Percivala. Był przyjacielem jej męża, ale w nim wciąż płynęła krew Nottów. Poruszanie kwestii jego pochodzenia uważała za niepozostające w dobrym tonie, lecz jako człowiek zrodzony z ich krwi, posiadał zapewne wiedzę dotyczącą kulis podejmowania przez nich decyzji. Spróbowanie dowiedzenia się, czy czystki i banicja mugoli mogła mieć jakiś związek z kolejną szykowaną inwazją, stanowiła logiczną konsekwencję tych wieści. Gdy tylko spotkanie się zakończy, będzie musiała zlecić umocnienie granic.
Dopiero następne słowa Volansa wywołały nieco inną reakcję.
— Ta krytyczna sytuacja ma miejsce na naszej ziemi. Gdy wieki temu George Greengrass przejmował w spadku Derbyshire i Staffordshire od Ulyssesa Alesgooda, poprzysiągł bronić tych ziem własną piersią, różdżką i mieczem. Przysięga ta jest powtarzana przez każdego członka naszego rodu, żyje i wzrasta razem z nami — choć ton dalej pozostawał przystający do spokojnej rozmowy, trudno było wyczuć tę samą łagodność, która towarzyszyła jej na początku spotkania. Zielone oczy skupiły się wyłącznie na oczach smokologa. Mare przemawiała z głębi serca, absolutnie przekonana do swojej racji. Wyprostowane plecy, ściągnięte do środka łopatki oraz niewzruszona mimika dodawały jej pozycji pewności, nawet gdyby zignorować bogato zdobione wnętrze czy drogie szaty, które miała na sobie.
— Nieistotne, czy jest pan w kontakcie z uzdrowicielką. Jak już mówiłam, Derbyshire, Frogggatt i rzeka Drewent to część Derbyshire. Chciałabym jednocześnie panu przypomnieć, skoro znajduje się pan w kontakcie z uzdrowicielką, że to ja jestem w tym zamku odpowiedzialna za patronat nad uzdrowicielami pracującymi w Derbyshire i Staffordshire. Najlepiej znam ich umiejętności i jeżeli będzie potrzeba zaangażowania odpowiednich sił medycznych, nie omieszkam się tego zrobić — drobna przerwa na kolejny łyk herbaty pozwoliła Mare na delikatną relaksację mięśni twarzy. Ten człowiek działał jej na nerwy z wyjątkową intensywnością i na pewno po wszystkim będzie musiała porozmawiać o jego zawodowej przyszłości. Jeżeli nie o przyszłości w granicach ziem znajdujących się pod opieką jej rodziny. Nie zamierzała jednak okazywać mu otwartej wrogości. Pomimo tego, że stąpał po kruchym lodzie i z każdym kolejnym słowem wręcz prosił się o odpowiedź w tonie znacznie ostrzejszym niż ten, który już miał okazję usłyszeć. — Przykro mi, że postrzega pan działania tak moje, jak i mojej rodziny tak surowo. Gdybym nie miała już przygotowanego planu pomocy tym ludziom, nie zajmowałabym pana cennego czasu. Odpowiednia infrastruktura już czeka, lecz chcę mieć pewność, czy ci ludzie nie są przez kogoś podle wykorzystywani. Nie oczekuję od smokologa znajomości polityki, lecz powinien pan podejść do postawionego przed panem zadania z zachowaniem zasad ostrożności.
Odłożyła ponownie filiżankę na spodek, by przejść do próbowania ciasta. Kucharz za nie odpowiedzialny spisał się niezwykle dobrze; wielka szkoda, że dziś tylko jej będzie dane go skosztować.
— Takich, jakie zostaną zachowane przeze mnie jutrzejszego dnia. Bowiem w istocie, pomimo posiadania wykształcenia kierunkowego w dziedzinie magii medycznej, nie zaniedbywałam lekcji z zakresu białej magii oraz uroków — nie było nawet opcji, by nakłonić ją do odpuszczenia tej misji. Podejście Volansa pokazywało wyłącznie nieznajomość warunków, w których od początku stycznia figurowali Greengrassowie. Miała wyłącznie nadzieję, że przynajmniej umiejętności z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami posiadał ponadprzeciętne. Była to przecież jedyna okoliczność, która mogłaby uratować sens jego dalszej obecności w Peak District w oczach lady Mare.
| Perswazja II
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Dla niego ciemiężenie prostych ludzi przez szlachtę nie było niczym nowym, zmieniała się jedynie skala tego zjawiska. Podczas wojny osiągnęło ono zatrważający poziom i wszyscy to odczuwali. Uniósł nieznacznie prawą z brwi, słysząc wypowiedziane przez nią słowa. Odstawił filiżankę na spodeczek, odkładając go na stolik. Poświęcił chwilę milczenia na zebranie myśli.
— Pozwoli pani, że zapytam... skoro to wasza ziemia to dlaczego do tej pory nie uczyniliście nic, aby jej zaradzić? Osoba, która powierzyła mi to zadanie, być może również to dostrzegła — Zadał kobiecie bardzo istotne pytanie. I podejmie się tego zadania, jednak zamierzał to uczynić razem z czarodziejami, których uzna za odpowiednio biegłych w obronie przed czarną magią oraz zaklęciach i urokach. Pozostawał świadom tego, że każda z jego wypowiedzi mogła nie spodobać się pani Greengrass, jednak uważał, że to wszystko należało powiedzieć. Było to poparte wyciągniętymi przez niego wnioskami, zamiast anegdotami przedstawionymi mu bez faktycznego dowodu w postaci publikacji z zakresu historii magii. W przeciwieństwie do gospodyni, nie sprawiał wrażenia spiętego jakby połknął kij od miotły. Czuł się pewnie i swobodnie.
— Nieistotne? Nie mogę się z tym zgodzić. W istocie. Nie kwestionuję umiejętności lokalnych uzdrowicieli, aczkolwiek to mi polecono stworzyć odpowiednią drużynę do wykonania tego zadania — Po wypowiedzeniu tych słów znów wyciągnął prawą dłoń po opróżnioną do połowy filiżankę. W tym momencie zaczynał postrzegać panią Greengrass jako kogoś, kto ma wyraźne skłonności do narzucania innym swojej woli. Zdawała się źle znosić wszelkie odstępstwa od normy, jaką stanowił brak posłuszeństwa ze strony osób trzecich.
O swoją pozycję jako pracownika rezerwatu się nie martwił, gdyż był doświadczonym smokologiem z długim stażem pracy. Ze świecą takiego szukać. Pani Greengrass nie zarządzała bezpośrednio rezerwatem. Również był przykładnym obywatelem i pozostawał świadom swoich praw. Do takich ludzi, jak on będzie należeć przyszłość.
— Postrzegam tak surowo wyłącznie pani działania. W tej chwili, rzecz jasna. Również pani tego nie sprawdziła wcześniej? Polityka nie wydaje się zajęciem właściwym dla kobiet, niezależnie od ich pochodzenia. Z pewnością podejdę — Najwyraźniej miał odpowiedź na każdą odezwę pani Greengrass, pozostając nieprzejednanym. Kobieta zrobi, co uważa za stosowne, ale nie zostanie przez niego przyjęta ze szczególnym entuzjazmem na miejscu potyczki z olbrzymem.
— Jak już mówiłem, postąpi pani jak uzna za stosowne. Na własną odpowiedzialność — Nie było tak, że porzucił swoje stanowisko. Istniała szansa, że kobiecie przemówi do rozumu któryś z lordów, będący osobami faktycznie decyzyjnymi i być może jeden z nich ją zastąpi.[bylobrzydkobedzieladnie]
— Pozwoli pani, że zapytam... skoro to wasza ziemia to dlaczego do tej pory nie uczyniliście nic, aby jej zaradzić? Osoba, która powierzyła mi to zadanie, być może również to dostrzegła — Zadał kobiecie bardzo istotne pytanie. I podejmie się tego zadania, jednak zamierzał to uczynić razem z czarodziejami, których uzna za odpowiednio biegłych w obronie przed czarną magią oraz zaklęciach i urokach. Pozostawał świadom tego, że każda z jego wypowiedzi mogła nie spodobać się pani Greengrass, jednak uważał, że to wszystko należało powiedzieć. Było to poparte wyciągniętymi przez niego wnioskami, zamiast anegdotami przedstawionymi mu bez faktycznego dowodu w postaci publikacji z zakresu historii magii. W przeciwieństwie do gospodyni, nie sprawiał wrażenia spiętego jakby połknął kij od miotły. Czuł się pewnie i swobodnie.
— Nieistotne? Nie mogę się z tym zgodzić. W istocie. Nie kwestionuję umiejętności lokalnych uzdrowicieli, aczkolwiek to mi polecono stworzyć odpowiednią drużynę do wykonania tego zadania — Po wypowiedzeniu tych słów znów wyciągnął prawą dłoń po opróżnioną do połowy filiżankę. W tym momencie zaczynał postrzegać panią Greengrass jako kogoś, kto ma wyraźne skłonności do narzucania innym swojej woli. Zdawała się źle znosić wszelkie odstępstwa od normy, jaką stanowił brak posłuszeństwa ze strony osób trzecich.
O swoją pozycję jako pracownika rezerwatu się nie martwił, gdyż był doświadczonym smokologiem z długim stażem pracy. Ze świecą takiego szukać. Pani Greengrass nie zarządzała bezpośrednio rezerwatem. Również był przykładnym obywatelem i pozostawał świadom swoich praw. Do takich ludzi, jak on będzie należeć przyszłość.
— Postrzegam tak surowo wyłącznie pani działania. W tej chwili, rzecz jasna. Również pani tego nie sprawdziła wcześniej? Polityka nie wydaje się zajęciem właściwym dla kobiet, niezależnie od ich pochodzenia. Z pewnością podejdę — Najwyraźniej miał odpowiedź na każdą odezwę pani Greengrass, pozostając nieprzejednanym. Kobieta zrobi, co uważa za stosowne, ale nie zostanie przez niego przyjęta ze szczególnym entuzjazmem na miejscu potyczki z olbrzymem.
— Jak już mówiłem, postąpi pani jak uzna za stosowne. Na własną odpowiedzialność — Nie było tak, że porzucił swoje stanowisko. Istniała szansa, że kobiecie przemówi do rozumu któryś z lordów, będący osobami faktycznie decyzyjnymi i być może jeden z nich ją zastąpi.[bylobrzydkobedzieladnie]
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uniesienie brwi przez Volansa nie umknęło uwadze Mare. Arystokratka spodziewała się, że niedługo po tym geście usłyszy coś, co z pewnością jej się nie spodoba. I tym razem przeczucie jej nie myliło, jednakże słowa, które dobierał Moore były przez nią postrzegane jako skrajnie nieostrożne. Pominąć milczeniem należało to, jak bardzo były one krzywdzące. W szczególności dla kobiety, która ostatni miesiąc spędziła w całości na koordynowaniu akcji pomocowej, gdy niemal wszyscy członkowie Sojuszu Kornwalijskiego odwrócili się od swych sojuszników w potrzebie. Była kobietą czynu i wiedziała, jak bardzo istotne było osobiste zaangażowanie w sprawy, które bezpośrednio dotykały jej mieszkańców. Chciała przy nich trwać nie tylko w okresach triumfów. Mądrzy ludzie mawiali, że sukces miał wielu ojców, a porażka była sierotą. Nie mogła jednakże pozwolić na to, by mieszkańcy jej ziem czuli się osamotnieni.
Dopiero wtedy umierała nadzieja.
— Duże to słowa jak na człowieka w pańskim położeniu, panie Moore. Nie widzi pan zatem, ile uwagi poświęcono na ustabilizowanie sytuacji w Staffordshire? Niczym jest dla pana również zapewnienie bezpiecznego schronienia uciekinierom z podległych rodowi Burke ziem Durham? Nie musiał pan słyszeć o żadnej z pomocowych akcji, gdyż nie organizujemy ich dla posłuchu. Ab imo pectore.
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że pycha kroczy przed upadkiem. Podobny los mógł w przyszłości spotkać także i pana Moore'a, jednakże tą myślą Mare nie zamierzała się z nim dzielić w tym konkretnym momencie. Spotkanie niechybnie pędziło ku końcowi, obierając raczej kurs zderzeniowy. Zachowanie, jakie zaprezentował jej smokolog zostanie z pewnością zapamiętane na długo. A gdy olbrzym przestanie być zagrożeniem dla społeczności Derbyshire, Mare przysięgła sobie, że zajmie się sprawą bezczelnego mężczyzny. Choć w towarzystwie szanownego małżonka wolała poruszać tematy znacznie przyjemniejsze od tego, czy owego pracownika (a już na pewno nie schodzić na temat smoków), coraz bardziej upewniała się w przekonaniu, że należało ukrócić zapędy tego konkretnego człowieka.
Oby lepiej wykonywał swe obowiązki, niż prowadził rozmowę.
— Dlatego właśnie został pan dzisiaj zaproszony. Proszę się jednak nie martwić, dalszych zaproszeń z mojej strony nie będzie — uprzejmy uśmiech raz jeszcze rozlał się na twarzy damy, która postanowiła nie wdawać się w dalszym ciągu w słowne przepychanki. Volans już i tak pokazał, kim jest. Próbując gryźć rękę, która karmi i nie okazując kobiecie jej statusu nawet krzty szacunku, w pewnym sensie podpisał na siebie wyrok. Tak mocne negatywne wrażenie było bowiem trudne do zmycia, a i Mare należała do osób naturalnie pamiętliwych. Musiała, chcąc przeżyć to, co przynosiła jej wojna.
— Z mojej strony to wszystko. Claudio, odprowadź pana Moore do drzwi. Liczę, że jutro będzie pan w lepszym humorze. Proszę się wyspać. Olbrzymy zabierają czarodziejom dużo energii — wzniosła się z gracją z zajmowanego przezeń miejsca, po czym ostrożnie przestąpiła przez pokój.
— Żegnam.
| Spostrzegawczość II, perswazja II
z/t
Dopiero wtedy umierała nadzieja.
— Duże to słowa jak na człowieka w pańskim położeniu, panie Moore. Nie widzi pan zatem, ile uwagi poświęcono na ustabilizowanie sytuacji w Staffordshire? Niczym jest dla pana również zapewnienie bezpiecznego schronienia uciekinierom z podległych rodowi Burke ziem Durham? Nie musiał pan słyszeć o żadnej z pomocowych akcji, gdyż nie organizujemy ich dla posłuchu. Ab imo pectore.
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że pycha kroczy przed upadkiem. Podobny los mógł w przyszłości spotkać także i pana Moore'a, jednakże tą myślą Mare nie zamierzała się z nim dzielić w tym konkretnym momencie. Spotkanie niechybnie pędziło ku końcowi, obierając raczej kurs zderzeniowy. Zachowanie, jakie zaprezentował jej smokolog zostanie z pewnością zapamiętane na długo. A gdy olbrzym przestanie być zagrożeniem dla społeczności Derbyshire, Mare przysięgła sobie, że zajmie się sprawą bezczelnego mężczyzny. Choć w towarzystwie szanownego małżonka wolała poruszać tematy znacznie przyjemniejsze od tego, czy owego pracownika (a już na pewno nie schodzić na temat smoków), coraz bardziej upewniała się w przekonaniu, że należało ukrócić zapędy tego konkretnego człowieka.
Oby lepiej wykonywał swe obowiązki, niż prowadził rozmowę.
— Dlatego właśnie został pan dzisiaj zaproszony. Proszę się jednak nie martwić, dalszych zaproszeń z mojej strony nie będzie — uprzejmy uśmiech raz jeszcze rozlał się na twarzy damy, która postanowiła nie wdawać się w dalszym ciągu w słowne przepychanki. Volans już i tak pokazał, kim jest. Próbując gryźć rękę, która karmi i nie okazując kobiecie jej statusu nawet krzty szacunku, w pewnym sensie podpisał na siebie wyrok. Tak mocne negatywne wrażenie było bowiem trudne do zmycia, a i Mare należała do osób naturalnie pamiętliwych. Musiała, chcąc przeżyć to, co przynosiła jej wojna.
— Z mojej strony to wszystko. Claudio, odprowadź pana Moore do drzwi. Liczę, że jutro będzie pan w lepszym humorze. Proszę się wyspać. Olbrzymy zabierają czarodziejom dużo energii — wzniosła się z gracją z zajmowanego przezeń miejsca, po czym ostrożnie przestąpiła przez pokój.
— Żegnam.
| Spostrzegawczość II, perswazja II
z/t
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
W toku konwersacji wyszło na jaw, że Greengrassowie zdawali się wiedzieć o sytuacji tych ludzi obozujących w lesie położonym w pobliżu leża olbrzyma. I jego zdaniem nic nie zrobili w kierunku polepszenia losu tych ludzi ani też w kwestii rozwiązania problemów z olbrzymem. Gdyby tak było to nie zaangażowano go w to. I zamierzał wykonać powierzone mu zadanie przez wzgląd na ludzi w potrzebie.
Wychodził z założenia, że należało pomagać innym, gdy bezpośrednio zwrócili się o pomoc do danej osoby. Nie zwrócił się do pani Greengrass o takową pomoc. Była ostatnią osobą, do której przyszedłby. Kobieta nie zapytała go o to, czy może pomóc i jak dokładnie. Założyła, że ma ku temu pełne prawo i wyraźnie nie dopuszczała do siebie myśli, że nie jest niezastąpiona i że jej obecność może być niemile widziana. Ponadto nie zamierzał za nią odpowiadać.
— W moim położeniu? Proszę oświecić mnie co do niego. Jak mniemam zwrócono się do rodu Greengrass z prośbą o pomoc w tych wszystkich działaniach? Z pewnością nie jest to nic, jednak należy pomagać wyłącznie tym, którzy o to poproszą. Na chwilę obecną sytuację mam pod kontrolą, a jeśli chce pani pomóc to może to pani uczynić wyłącznie w oparciu o moje wskazówki. Wówczas taka pomoc będzie mile widziana. Czy może zamierza pani za wszelką cenę grać pierwsze skrzypce? — Uniesiona brew pozostała jeszcze w górze, gdy on zacisnął wargi w wąską linię. Poruszył prawą dłonią, zginając w połowie palce zupełnie jakby miał zacisnąć dłoń w pięść.
Jak na człowieka w pańskim położeniu. Powtórzył w myślach, uznając to za wyjątkowo protekcjonalne. Jego położenie mogło oznaczać wszystko. Nawet próbę ustawienia go w szeregu, pod zdobionymi pantoflami lady i przypomnienie mu, nawet niezamierzone, że jest mugolakiem. Samo to sformułowanie przywołało w jego spojrzeniu przebłysk źle skrywanej złości. W końcu musiało się to zdarzyć.
Wytyczył wyraźne granice, w których zaakceptowałby pomoc przedstawicielki tego rodu. Nie podejrzewał, by to zostałoby uznane. Do tej pory im bardziej odmawiał, tym pani Greengrass bardziej naciskała, tworząc impas. To mogło się udać wyłącznie, gdy będzie mógł działać swobodnie.
Rozpoznał, że to łacina. Nie uczono go tego języka i bez odpowiedniego słownika nie potrafił poznać znaczenia sentencji. Przed Hogwartem uczył się bardziej przydatnych rzeczy, jak chociażby rachunki. Władał też biegle dwoma dodatkowymi językami. Uważał się za wystarczająco wykształconego człowieka, gdyż nawet Hogwart ukończył z nad wyraz dobrymi wynikami i do wszystkiego doszedł sam. Ciężką pracą.
Nikt nie ułatwił mu wejścia w dorosłość, zajścia tak daleko z powodu odpowiedniego pochodzenia, nazwiska, znajomości oraz skarbca pełnego złotych monet. Nikt mu nie wmówi, że arystokracja nie korzysta z tego typu profitów i że pracuje w pocie czoła na równi z klasą robotniczą, wiążąc koniec z końcem. Dla nich ciasto gruszkowe i każde inne byłoby prawdziwym rarytasem.
— Jak już wspominałem, jestem do pani dyspozycji na terenie rezerwatu — Zapewnił kobietę, uznając za zasadne utrzymywanie między nim, a panią Greengrass wyłącznie zawodowych stosunków. Nawet, jeśli to nie ona była jego bezpośrednim przełożonym. Potrafił w taki sposób oddzielić życie zawodowe od prywatnego, lecz teraz te dwie płaszczyzny się przenikały wzajemnie i to w niezadowalający go sposób.
— Na mnie również pora. Dziękuję za herbatę. Do widzenia, pani Greengrass — Podniósł się razem z nią i ochoczo podążył za służącą, by po przywdzianiu płaszcza z ulgą opuścić ten dworek. Co przyniesie jutro? Czas pokaże. Oby wszystko poszło po jego myśli.
[zt]
Wychodził z założenia, że należało pomagać innym, gdy bezpośrednio zwrócili się o pomoc do danej osoby. Nie zwrócił się do pani Greengrass o takową pomoc. Była ostatnią osobą, do której przyszedłby. Kobieta nie zapytała go o to, czy może pomóc i jak dokładnie. Założyła, że ma ku temu pełne prawo i wyraźnie nie dopuszczała do siebie myśli, że nie jest niezastąpiona i że jej obecność może być niemile widziana. Ponadto nie zamierzał za nią odpowiadać.
— W moim położeniu? Proszę oświecić mnie co do niego. Jak mniemam zwrócono się do rodu Greengrass z prośbą o pomoc w tych wszystkich działaniach? Z pewnością nie jest to nic, jednak należy pomagać wyłącznie tym, którzy o to poproszą. Na chwilę obecną sytuację mam pod kontrolą, a jeśli chce pani pomóc to może to pani uczynić wyłącznie w oparciu o moje wskazówki. Wówczas taka pomoc będzie mile widziana. Czy może zamierza pani za wszelką cenę grać pierwsze skrzypce? — Uniesiona brew pozostała jeszcze w górze, gdy on zacisnął wargi w wąską linię. Poruszył prawą dłonią, zginając w połowie palce zupełnie jakby miał zacisnąć dłoń w pięść.
Jak na człowieka w pańskim położeniu. Powtórzył w myślach, uznając to za wyjątkowo protekcjonalne. Jego położenie mogło oznaczać wszystko. Nawet próbę ustawienia go w szeregu, pod zdobionymi pantoflami lady i przypomnienie mu, nawet niezamierzone, że jest mugolakiem. Samo to sformułowanie przywołało w jego spojrzeniu przebłysk źle skrywanej złości. W końcu musiało się to zdarzyć.
Wytyczył wyraźne granice, w których zaakceptowałby pomoc przedstawicielki tego rodu. Nie podejrzewał, by to zostałoby uznane. Do tej pory im bardziej odmawiał, tym pani Greengrass bardziej naciskała, tworząc impas. To mogło się udać wyłącznie, gdy będzie mógł działać swobodnie.
Rozpoznał, że to łacina. Nie uczono go tego języka i bez odpowiedniego słownika nie potrafił poznać znaczenia sentencji. Przed Hogwartem uczył się bardziej przydatnych rzeczy, jak chociażby rachunki. Władał też biegle dwoma dodatkowymi językami. Uważał się za wystarczająco wykształconego człowieka, gdyż nawet Hogwart ukończył z nad wyraz dobrymi wynikami i do wszystkiego doszedł sam. Ciężką pracą.
Nikt nie ułatwił mu wejścia w dorosłość, zajścia tak daleko z powodu odpowiedniego pochodzenia, nazwiska, znajomości oraz skarbca pełnego złotych monet. Nikt mu nie wmówi, że arystokracja nie korzysta z tego typu profitów i że pracuje w pocie czoła na równi z klasą robotniczą, wiążąc koniec z końcem. Dla nich ciasto gruszkowe i każde inne byłoby prawdziwym rarytasem.
— Jak już wspominałem, jestem do pani dyspozycji na terenie rezerwatu — Zapewnił kobietę, uznając za zasadne utrzymywanie między nim, a panią Greengrass wyłącznie zawodowych stosunków. Nawet, jeśli to nie ona była jego bezpośrednim przełożonym. Potrafił w taki sposób oddzielić życie zawodowe od prywatnego, lecz teraz te dwie płaszczyzny się przenikały wzajemnie i to w niezadowalający go sposób.
— Na mnie również pora. Dziękuję za herbatę. Do widzenia, pani Greengrass — Podniósł się razem z nią i ochoczo podążył za służącą, by po przywdzianiu płaszcza z ulgą opuścić ten dworek. Co przyniesie jutro? Czas pokaże. Oby wszystko poszło po jego myśli.
[zt]
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzisiejsze spotkanie z młodymi naukowcami miało być wyjątkowe. Lady Mare zaprosiła do Grove Street 12 poleconą jej przez dotychczasowych stypendystów młodą czarownicę. Stephanie, którą patronatem obejmowała już trzeci rok, przekazała jej na początku miesiąca dobre wieści — jej bliska sąsiadka z wioski Featherstone w centralnym Staffordshire dostała się na kurs uzdrowicielski przy św. Mungu. Paradoksalnie taka informacja wywołałaby większe zmartwienie jeszcze na początku roku; od momentu bezprawnej napaści na południowe hrabstwo Greengrassów minęło już jednak kilka miesięcy, a Mare miała czas na przemyślenia. Przewartościowanie dotychczasowych zabiegów, przemyślenie nowej strategii, która wykorzysta obecne położenie jej ziem do lepszych celów.
Duch Staffordshire zawsze postulował dobro. Nie ważne, jak mocno chciano go zdusić, nie ważne, do jakich okrucieństw posuwano się, by zatkać mu usta. Okoliczna ludność podnosiła się powoli po wczesnostyczniowych atakach i choć sytuacja w dalszym ciągu pozostawiała wiele do życzenia, lady Greengrass była zdania, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Oczywiście, że spektakularne, jaskrawe zwycięstwo byłoby pożądane. Z drugiej strony jednak to wielowiekowa praca u podstaw kształtowała postawy porządane przez włodaży tych ziem. Stanowiła o jedności, którą mieszkańcy tak Staffordshire, jak i Derbyshire uważali za swój największy atut. Dzięki odpowiednim ludziom w odpowiednim miejscu utrzymanie ów jedności nie powinno stanowić większego wyzwania.
Na powitanie młodego dziewczęcia został przygotowany stosowny poczęstunek; spotkanie odbywało się w porze popołudniowej herbaty, dlatego też Mare prosiła o przygotowanie stosownych przekąsek: herbaciane kanapki składały się przede wszystkim z kromek chleba pszennego (bez skórki oczywiście), posmarowanego ubitym, puszystym masłem. W zależności od rodzaju przekładane były albo powidłami owocowymi (w szczególności truskawkowymi), a także plastrami owoców, w tym przypadku były to kiwi i pomarańcze. Do posiłku podstawiono również czarną herbatę w imbryczku malowanym w motywy czarno—zielonego motyla Greengrassów z dopasowaną doń zastawą stołową. W niewielkim, przezroczystym pojemniczku spoczywał także złoty miód, którego obie panie mogły sobie, wedle uznania, dodać do herbaty.
— Lady Mare — głos służącej Claudii przywołał szlachciankę na ziemię, ściągnął z obłoków myśli, którym oddała się jeszcze na chwilę przed podjęciem gościa, studiując sprawne ruchy pędzla zanurzonego w złotej farbie, którego efektem były zdobienia na uchwytach filiżanek. Mare uśmiechnęła się skromnie do swej najwierniejszej towarzyszki, po czym uniosła się z miejsca na kanapie, które zajęła wcześniej. Wyprostowawszy niewidoczne, a możliwe do powstania przez zasiądnięcie zagniecenia sukni utrzymanej w rodowych barwach, skinęła głową w kierunku swej służącej, która następnie wpuściła do jadeitowego salonu... Młodą kobietę. Choć Mare zdawało się, że nie może ich dzielić więcej niż osiem lat, drobna postura jej gościa sprawiała, że dama już zanotowała sobie w głowie, by uważać na używanie zwrotów patronizujących. Przypominała bowiem bardziej dziewczynkę, może uczennicę piątego roku w Hogwarcie.
Ale nie wygląd był tu istotny, a kompetencje, które mogła ofiarować tak mieszkańcom Derbyshire i Staffordshire, jak i rodowi Greengrass.
— Dzień dobry, milady — dziewczę próbowało dygnąć dystyngowanie; figura wydawała się prosta, lecz każdy, kto próbował przystąpić do jej wykonania bez wcześniejszych prób, prędko dowiadywał się o tym, że pierwsze wrażenie bywało zdradzieckie. Młoda kobieta zachwiała się więc na nogach, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Czerwień zawstydzenia rozlała się na jej policzkach — absolutnie urocze — gdy po ułamku sekundy zawieszenia spojrzenia na licu lady Greengrass, wbiła wzrok w czubki własnych butów.
— Witam w Derby, panno Prince. Jak minęła pannie podróż? — miękki głos Mare odbijał się od ścian jadeitowego salonu, gdy szerokim gestem zaprosiła swego gościa do zajęcia miejsca na jednej z przygotowanych wcześniej kanap. Po późnostyczniowym spotkaniem z panem Moore coraz częściej miała ochotę sadzać przybyłych po raz pierwszy na niewygodnych krzesłach, miast na kanapach, lecz za każdym razem przypominała sobie, że niewinni nie powinni cierpieć za grzechy, których się nie dopuścili. Blondwłosa kobieta zajęła miejsce naprzeciw niej. — Proszę się częstować, przybyła pani w idealny czas na popołudniową herbatę — kontynuowała, przyglądając się swej rozmówczyni z uwagą.
— To... To dla mnie wielki zaszczyt, milady. Podróż minęła mi bezpiecznie, całe szczęście... Stephanie bardzo cieszyła się, że była pani... znaczy się... że była milady zainteresowana... Mogę? — dłoń młodej kobiety zatrzymała się nad jedną z kanapek, a pytające spojrzenie gdzieś na lewo od twarzy Mare.
— Oczywiście, proszę się nie krępować — uśmiechnęła się zachęcająco, sama próbując jednej z kanapek. W międzyczasie Claudia rozlała herbatę do zdobnych filiżanek, by później zostawić obie kobiety same.
— Od kilku lat prowadzę patronat nad nowym pokoleniem zdolnych uzdrowicieli. Stephanie jest moją pierwszą stypendystką i jak pewnie wiesz, na jesieni będzie zakańczać swój kurs uzdrowicielski. Chciałabym zaproponować ci podobną umowę: w imieniu rodu Greengrass wypłacać ci będę comiesięczne stypendium. Według ostatnich informacji przekazanych mi przez resztę stypendystów, a mam ich obecnie czterech, kwota ta jest wystarczająca do tego, by utrzymać się w Londynie. Zanim jednak przejdę do konkretów, pozwolisz, że zadam kilka pytań? — wiedziała, że takie rozmowy potrafią onieśmielać. Zwłaszcza jeżeli na stole, w samym środku (choć Mare powoli dopuszczała do siebie możliwość, że to nie środek, a koniec) wojny pojawiała się także możliwość dodatkowego zarobku, odjęcia przynajmniej części trudów życia codziennego i zobowiązań do pokrycia. Nim chwyciła za pióro i pergamin przygotowany specjalnie na tę okazję, przyjrzała się swej rozmówczyni raz jeszcze. Jej duże, ciemne oczy — w ocenie Mare — zdradzały pierwsze oznaki ekscytacji i to tego rodzaju, o który lady Greengrass chodziło. Dziewczyna poprawiła się na miejscu, po czym prędko przeżuła swą kanapkę. Na sam koniec ułożyła płasko dłonie na udach i kiwnęła kilkukrotnie głową, zgadzając się. — Proszę wybaczyć mi bezpośredniość. Pytania tej natury, zwłaszcza w obecnej sytuacji politycznej niosą ze sobą pewien ciężar, jednakże mam w sercu przede wszystkim twoje bezpieczeństwo. Prince... to nazwisko o korzeniach czystokrwistych, nie mylę się?
Lekki uśmiech zafalował na twarzy blondynki, która jeszcze raz skinęła energicznie głową.
— Tak jest, milady. Ja i moi rodzice jesteśmy czystej krwi, dlatego mama powiedziała, żebym próbowała do św. Munga się dostać... Podobno w Londynie jest bezpiecznie, jak się ma odpowiednie papiery... — zawieszone pytanie zbiegło się z próbą odnalezienia odpowiedzi w licu damy siedzącej przed nią. Rudowłosa kobieta notowała coś na pergaminie, przez moment pogrążając jadeitowy salon w ciszy przerywanej właśnie skrobnięciami pióra.
— Według mojej najlepszej wiedzy właśnie tak jest. Pytam, ponieważ przede wszystkim zależy mi na waszym — twoim — bezpieczeństwie. Gdybyś była czarownicą pochodzenia mugolskiego, nierozważnym i przede wszystkim niebezpiecznym byłoby posłanie cię do stolicy. Biorąc cię pod swoje skrzydła, panno Prince, biorę również za pannę odpowiedzialność, tak długo, jak zechce panna pozostawać pod moim patronatem. Muszę jednak mieć pewność, że jest panna w stu procentach zdecydowana. Nasza umowa musi pozostać w tajemnicy — w szczególności przed ministerstwem Uzurpatora oraz władzami szpitala. W innym wypadku grożą nam surowe konsekwencje — miała nadzieję, że nie musiała wspominać jakie. O tyle, o ile Grove Street 12 było względnie bezpieczne, co pokazały wczesnostyczniowe zdarzenia, o tyle nie mogła powiedzieć tego samego o wiosce Featherstone, z której pochodziła jej rozmówczyni. Dużo wody upłynie w Trent, nim lady Mare z czystym sumieniem będzie mogła powiedzieć, że jest to miejsce bezpiecznie.
— T—tak, Stephanie... Stephanie wspominała, że musimy być ostrożne... Ale milady, ja obiecuję, na brodę Merlina i na gwiazdy na niebie, obiecuję, że nikt niepowołany nie dowie się ani o tej rozmowie, ani o tym, skąd mam pieniądze — zapalczywa szczerość, z którą kobieta wypowiadała te słowa, wprawiła kąciki ust Mare w delikatne drżenie; nikt, to mówił w ten sposób nie mógł w takich chwilach kłamać. Lady Greengrass znała się na ludziach — potrafiła dostrzec pierwsze, czasami umykające mniej sprawnym obserwatorom oznaki czy to zdenerwowania, czy kłamstwa. Jej intuicja podpowiadała jednak, że panna Prince była z nią w tej chwili zupełnie szczera.
— Skoro już obracamy się w temacie pieniądza, chciałabym, byśmy były na tej samej stronie zrozumienia. Patronatem obejmę cię na cały czas trwania kursu uzdrowicielskiego, pod jednym warunkiem — Mare odłożyła pergamin i pióro na bok, po czym sięgnęła po filiżankę z herbatą, z której upiła jeden łyk.
— Jaki to warunek? — panna Prince nieśmiało wykonała bliźniaczy gest.
— Po zakończeniu kursu wrócisz do Staffordshire i będziesz uzdrowicielką na miejscu. Potrzebujemy odpowiedniego zabezpieczenia uzdrowicielskiego bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, panno Prince. Jesteśmy w trakcie przygotowań do otwarcia magicznych lecznic zarówno w Derbyshire, jak i Staffordshire. Św. Mungo jest miejscem, o którym marzą pokolenia tych, którzy pragną po pierwsze nie szkodzić, lecz naszą powinnością jest pędzić z pomocą nie tylko tam, gdzie spotka nas za to największy prestiż i zarobek. Poprzednim pokoleniom zawdzięczamy to, kim jesteśmy i ziemi, z której pochodzimy, musimy to oddać — krótka pauza umożliwiła Mare spojrzenie prosto w oczy siedzącej przed nią kobiety. Chciała, by słowa wybrzmiały w pełni swej powagi, by dotarły do panny Prince w odpowiednim kontekście. Następnie konieczna była chwila przerwy na zastanowienie się. Mare była ciekawa, czy takie postawienie sprawy znajdzie aprobatę wśród jej rozmówczyni. Sama pamiętała, jak namawiała swych rodziców na zgodę na kurs uzdrowicielski w Mungu. Spotkawszy się z odmową nie porzuciła jednak marzeń o dalszym szerzeniu pomocy. Jeżeli nie samodzielnie, to rękoma innych. — Nazwałabyś się córką Staffordshire?
Ostatnie pytanie wydawało się, jakby padło z zupełnie innej rozmowy. Panna Prince zamrugała kilkukrotnie, lecz zamyślenie rozwiało się, gdy sięgnęła po kolejną kanapkę. Kiwi. Dobry wybór.
— Oczywiście, milady. W Featherstone się urodziłam i dorastałam, znam to miejsce, milady wybaczy, jak nikt inny. Nie wiem, czy mi się w Londynie w ogóle będzie podobać, słyszałam od Stephanie, że ciężko się tam żyje właśnie przez ministerstwo... Ale wie milady, ja zawsze chciałam pomagać. Zwłaszcza po tym, co już się u nas działo... Wtedy, w styczniu, myślałam, że jakbym może już wcześniej była na kursie, może udałoby się coś zaradzić... — szczery smutek rozlał się na płótnie twarzy młodej kobiety; Mare doskonale znała emocję, która zawisła między nimi. Poczucie niesprawiedliwości i winy, że nie można było zapobiec temu, co najgorsze. Wzniosła się ze swego miejsca, zasiadając na kanapie obok dziewczęcia. Mogła jej w tej chwili podarować wyłącznie uśmiech i nadzieję. Nadzieję na to, że przyszłość malować się będzie w lepszych, jaśniejszych barwach.
— Cieszę się, że mogę porozmawiać z tak wrażliwą osobą, panno Prince. W dzisiejszych czasach to naprawdę rzadkość. Cieszę się, że Stephanie mi o tobie wspomniała — dziewczyna potrzebowała wsparcia. To emocjonalne Mare okazywała jej już, finansowe może otrzymać już całkiem niedługo. — Skoro wątpliwości zostały rozwiane i rozumiemy zasady naszej współpracy, pozostała mi tylko jedna rzecz. Przyniosłaś ze sobą wyniki OWUTEMów, jak prosiłam w liście?
Dziewczyna poruszyła się na miejscu, wyciągając zza pleców starą, znoszoną torbę. Po kilku kliknięciach sprzączek i minucie grzebanie w środku, którą Mare znosiła z cierpliwą godnością, czarownica przekazała jej wyniki własnych egzaminów. — Powyżej oczekiwań, powyżej oczekiwań, powyżej oczekiwań... Och, wybitny, wybitny, powyżej oczekiwań, wybitny! Niech zgadnę, była absolwentka Ravenclaw?
Ucieszona z komplementu czarownica uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając przy tym jasne, choć delikatnie krzywe zęby. Mare uznała, że dodawały jej tego dziecięcego uroku i w swej niewielkiej perfekcji stanowiły bardzo przyjemny element aparycji jej rozmówczyni. Po przestudiowaniu wyników oddała je na powrót pannie Prince, po czym wstała z miejsca, by raz jeszcze chwycić pergamin i pióro, które tym razem podała swej rozmówczyni.
— Jeżeli jesteś zdecydowana, proszę abyś przeczytała umowę i podpisała się na dole — nie chcąc wywierać presji i stać nad młodą kobietą, gdy ta studiowała zapiski umowy stypendialnej, Mare wybrała się w krótki spacer po jadeitowym salonie. Na ścianie naprzeciw kanapy, którą zajmowała składająca już swój podpis panna Prince, znajdował się herb rodu Greengrass. Czarno—niebieski motyl na białym polu, rangowa brytyjska korona książęca, hełm turniejowy z opuszczoną przyłbicą, złote labry, czarny motyl jako klejnot, dwie sarny na postumentach, wokół krótych opleciona została kaligrafowana dewiza.
Caelum et terra transibunt, verba autem mea non praeteribunt.
— Gotowe! — oznajmiła radośnie panna Prince, wyciągając zarówno pergamin, jak i pióro w kierunku lady Mare. Ta odebrała je w obie dłonie zgodnie z zasadami dobrego wychowania, po czym zwróciła się do swej nowej stypendystki raz jeszcze.
— Niebo i ziemie przeminą, ale słowa moje nie przeminą — rodowa dewiza najlepiej oddawała ducha Greengrassów, ich korzenie oraz wagę, jaką przywiązywali do danego słowa. — Dziękuję za zaufanie, panno Prince.
— To ja bardzo dziękuję za... za wszystko, milady! Obiecuję, że będę się uczyć tak mocno, że zobaczy lady sama, nigdy w Staffordshire nie było jeszcze takiego uzdrowiciela, jakim będę ja!
| 2045 słów
z/t
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
10 luty - pewnie już wieczór
Spotkanie z kuzynem było ciekawe. A jakże! Ale jak już miałam zostać w Derby na dłużej, to wzięłam od razu razem z planem o którym myślałam wcześniej przybyłam. Więc w tej torbie, co ją miałam ze sobą w nią wszystko włożyłam. Basila zostawiłam z kuzynem Elroyem na razie, a sama pozwoliłam się odtransportować do ich domu. Znaczy no siedziby. Bo tak się chyba mawiło oficjalnie. Chciałam trochę porozmawiać z kuzynką Mare, odłożyć na bok te całe zamyślanie, żale i nie żale. Potrzebowałam po prostu zajęcia i sama się nim zajęłam już wcześniej dowiadując co nieco. Rozmawiałam też trochę z wujkiem, chociaż mówił, że to z wujem Ronaldem trzeba by wszystko skontaktować. Ale zanim tam ruszać rzeczy, to wolałam podpytać Mare co myślała o tym, co ja myślałam trochę i czasem. Pewnie ktoś już nad tym myślał wcześniej, dużo ludzi wokół było a ja jednie podlotkiem byłam. Ale wolałam mieć pewność, że ktoś tą sprawę wziął pod rozwagę. W końcu znalazłam się na miejscu prowadzona przez te bezkresne korytarze. Pokoi tu było więcej niż w moim domu - ale to w sumie jasne. We wszystkich tych posiadłościach tak było. W końcu znalazłam się obok znajomej twarzy.
- Oh Mare! - ucieszyłam się podchodząc do niej szybko i łapiąc w ramiona, żeby wyściskać. Od spotkaniu w styczniu trochę minęło. A ja jak zawsze tęskniłam. - Zawsze dobrze jest was zobaczyć, wtedy wiesz, na własne oczy potwierdzam, że w miarę w porządku jest wszystko. - powiedziałam, odchodząc na bok w sensie do tyłu, żeby wzrokiem móc ją objąć. - W sensie wiesz, w porządku z tym wszystkim to nic nie jest. Ale o was martwię się niezmiernie. - przyznałam, zasiadając na jednym z foteli. A właściwie opadając z westchnieniem na niego. Ciężki był ten dzień. Dłuuugi strasznie. Nadal w głowie jeszcze mi świszczały te obrączki i bydła całe. Pokręciłam głową jednak. - Myślałam nad czymś ostatnio. - powiedziałam do niej, siadając trochę kulturalniej. Sięgnęłam do swojej torby rzuconej gdzieś obok. I wyciągnęłam notatnik, który nosiłam ze sobą. - Pewnie już to zrobione dawno zostało i wygłupie się tylko. Ale chcę pomóc, chociaż nawet jeśli trochę. - powiedziałam spoglądając na nią. Czułam, że zaczerwieniły mi się policzki. Na pewno już myśleli nad tym trochę. Ale odchrząknęłam wyciągając jeszcze z plecaka mapę Anglii. - Szlaki niebezpieczne teraz są. A ja pamiętam że gdzie zgoda tam zwycięstwo i o tym, że los śmiałym sprzyja. Na pewno już o tym myśleliście - o szlaku wodnym. Ale byłam też sama się popytać. My nie mamy funduszy, ale są ludzie, którzy potrafią się zebrać z pomocą. Gdyby każdy, coś trochę. Może moglibyśmy to jakoś, wiesz... Wyciągnąć z każdego hrabstwa to co ma w nadmiarze i pomóc innym w tym, czego braki ma. - powiedziałam unosząc na nią spojrzenie. Miałam trochę notatek, ale na razie chciałam wiedzieć, że nie wygłupiłam się strasznie. - Byłam nawet w porcie. - dodałam jeszcze na razie plotąc trochę bez sensu. Pomóc mi Mare, zatrzymaj i pokieruj trochę.
Spotkanie z kuzynem było ciekawe. A jakże! Ale jak już miałam zostać w Derby na dłużej, to wzięłam od razu razem z planem o którym myślałam wcześniej przybyłam. Więc w tej torbie, co ją miałam ze sobą w nią wszystko włożyłam. Basila zostawiłam z kuzynem Elroyem na razie, a sama pozwoliłam się odtransportować do ich domu. Znaczy no siedziby. Bo tak się chyba mawiło oficjalnie. Chciałam trochę porozmawiać z kuzynką Mare, odłożyć na bok te całe zamyślanie, żale i nie żale. Potrzebowałam po prostu zajęcia i sama się nim zajęłam już wcześniej dowiadując co nieco. Rozmawiałam też trochę z wujkiem, chociaż mówił, że to z wujem Ronaldem trzeba by wszystko skontaktować. Ale zanim tam ruszać rzeczy, to wolałam podpytać Mare co myślała o tym, co ja myślałam trochę i czasem. Pewnie ktoś już nad tym myślał wcześniej, dużo ludzi wokół było a ja jednie podlotkiem byłam. Ale wolałam mieć pewność, że ktoś tą sprawę wziął pod rozwagę. W końcu znalazłam się na miejscu prowadzona przez te bezkresne korytarze. Pokoi tu było więcej niż w moim domu - ale to w sumie jasne. We wszystkich tych posiadłościach tak było. W końcu znalazłam się obok znajomej twarzy.
- Oh Mare! - ucieszyłam się podchodząc do niej szybko i łapiąc w ramiona, żeby wyściskać. Od spotkaniu w styczniu trochę minęło. A ja jak zawsze tęskniłam. - Zawsze dobrze jest was zobaczyć, wtedy wiesz, na własne oczy potwierdzam, że w miarę w porządku jest wszystko. - powiedziałam, odchodząc na bok w sensie do tyłu, żeby wzrokiem móc ją objąć. - W sensie wiesz, w porządku z tym wszystkim to nic nie jest. Ale o was martwię się niezmiernie. - przyznałam, zasiadając na jednym z foteli. A właściwie opadając z westchnieniem na niego. Ciężki był ten dzień. Dłuuugi strasznie. Nadal w głowie jeszcze mi świszczały te obrączki i bydła całe. Pokręciłam głową jednak. - Myślałam nad czymś ostatnio. - powiedziałam do niej, siadając trochę kulturalniej. Sięgnęłam do swojej torby rzuconej gdzieś obok. I wyciągnęłam notatnik, który nosiłam ze sobą. - Pewnie już to zrobione dawno zostało i wygłupie się tylko. Ale chcę pomóc, chociaż nawet jeśli trochę. - powiedziałam spoglądając na nią. Czułam, że zaczerwieniły mi się policzki. Na pewno już myśleli nad tym trochę. Ale odchrząknęłam wyciągając jeszcze z plecaka mapę Anglii. - Szlaki niebezpieczne teraz są. A ja pamiętam że gdzie zgoda tam zwycięstwo i o tym, że los śmiałym sprzyja. Na pewno już o tym myśleliście - o szlaku wodnym. Ale byłam też sama się popytać. My nie mamy funduszy, ale są ludzie, którzy potrafią się zebrać z pomocą. Gdyby każdy, coś trochę. Może moglibyśmy to jakoś, wiesz... Wyciągnąć z każdego hrabstwa to co ma w nadmiarze i pomóc innym w tym, czego braki ma. - powiedziałam unosząc na nią spojrzenie. Miałam trochę notatek, ale na razie chciałam wiedzieć, że nie wygłupiłam się strasznie. - Byłam nawet w porcie. - dodałam jeszcze na razie plotąc trochę bez sensu. Pomóc mi Mare, zatrzymaj i pokieruj trochę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wizyta Neali w Derbyshire stanowiła prawdziwie wesołą okoliczność. Mała kuzynka miała niesamowity dar rozpościerania wokół siebie wyjątkowej atmosfery, za którą Mare — już po opadnięciu emocji związanych z pomocą udzielaną w Kreciej Norze — zdążyła poważnie zatęsknić. Wiedziała, że jej własny mąż nie odpuści sobie przyjemności w pierwszej kolejności zabrania Neali do Rezerwatu. I tak, jak mogła kręcić na to nosem, uznając, że nie było to miejsce właściwe do podejmowania w gościnę młodej damy, tak wiedziała też, że Nela zainteresowana była żywo wszelkiej maści stworzeniami, a Elroy wyraźnie nie mógł się doczekać, gdy będzie mógł zdradzić wszystkie tajniki pracy smokologa małej Saoirse. Po odebraniu od męża przysięgi, że będzie strzegł ich kuzynki jak oka w głowie, wreszcie postanowiła przystać na tę propozycję. Wielką krzywdę wyrządziłaby im, nie zgadzając się na podobny zabieg, ale kierowała nią tylko troska o ich bezpieczeństwo.
Wszelkie smutki rozwiały się jednak wraz z przestąpieniem przez Nealę progu jadeitowego salonu. Mare znalazła się tam kilka minut wcześniej, chcąc upewnić się, że wszystko zostało należycie przygotowane na wieczorną wizytę Weasley. Pomyślała, że Nela na pewno będzie głodna po całym dniu uganiania się za smokami, zdecydowała się więc przygotować im nieformalną kolację. Były przecież tak bliską rodziną, jak tylko pozwalał im status kuzynostwa. Na niskim, choć bogato zdobionym stoliku znalazła się więc stosowna zastawa konieczna do spożycia posiłku, choć szczególną uwagę zwracał dobór dań. Obie damy miały do swej dyspozycji maślane bułeczki, powidła wiśniowe oraz konfiturę z owoców leśnych, w białym imbryczku z ręcznie malowanymi motywami paproci i niebiesko—czarnymi motylami (Mare otrzymała go jako część posagu) dochodziła już herbata kwiatowa.
Odgłos zbliżających się nieuchronnie kroków wyznaczył początek spotkania i pozwolił Mare na natychmiastowe rozciągnięcie ust w uśmiechu.
— Nealo — odpowiedziała, ledwo powstrzymując się przed podobnym westchnieniem, którym jej młodsza kuzynka rozpoczęła przywitanie. Prędko objęła ją silnie ramionami, dając wyraźny sygnał na to, jak bardzo zdążyła się za nią stęsknić. Przytrzymałaby ją przy sobie dłużej, pragnąc dyskretnie sprawdzić, czy aby na pewno wyszła ze spotkania z Elroyem bez szwanku, lecz ten dziewczęcy huragan już cofnął się o krok i przyglądał się dla odmiany jej samej. — O nas nie musisz już się martwić. Wszystko jest na dobrej drodze, ale jeszcze trochę wysiłku przed nami. Całe szczęście, że nie jesteśmy sami — mówiła cicho, choć pewnie; pragnęła uspokoić najdroższą kuzynkę, bowiem ta serce miała pojemne i gotowe do współczucia jak na młodą damę przystało. Zaraz jednak Nela przeszła do zasiądnięcia na jednym z foteli, gdy Mare wybrała sobie jedną z kanap. — Jakby było ci niewygodnie, zapraszam na kanapy. Podobno któraś z dawnych lady Greengrass specjalnie zamówiła te fotele, by były okrutnie niewygodne i kazała niemile widzianym gościom zasiadać na nich w trakcie wizyt. Ja sama jeszcze nie ryzykowałam, ale ostrzegam — zaśmiała się cicho, skrywając usta za za zasłoną palców dłoni. Dopiero po tym wskazała jeszcze sugestywnie na przygotowany poczęstunek, samej sięgając po jendą z przekrojonych na pół maślanych bułeczek. I w trakcie nabierania odrobiny konfitury z owoców leśnych Nela oznajmiła, że myślała nad czymś ostatnio.
— Nad czym takim? — zapytała z ciekawością, unosząc lekko brwi. Niedługo później wszystko stało się jasne. Mapa Anglii znalazła się na niezagospodarowanej przez jedzenie części stołu, a Mare przesunęła się w jej kierunku, układając póki co połówkę bułeczki posmarowaną konfiturą na talerzyk z kompletu motylowo—paprotkowego.
Wzniosła czujne spojrzenie zielonych oczu na tłumaczącą swój pomysł Nealę, a im ta dłużej mówiła, tym bardziej poszerzał się uśmiech jej kuzynki, aż wreszcie...
— Jak wiesz, Derbyshire i Staffordshire są jedynymi hrabstwami wspierającymi sir Longbottoma, które nie mają dostępu do morza — zaczęła, by w następnej kolejności chwycić po swą różdżkę z eukaliptusowego drewna. Za jej pomocą na przedstawionej mapie wskazała jedną z większych rzek, dokładniej trzecią najdłuższą rzekę na Wyspach Brytyjskich. — Dość prędko odkryliśmy, że transport dóbr szlakami wodnymi potrafi być szybszy niż przy pomocy wozów. W dawnych czasach zawarliśmy sojusz z flisacką rodziną Wellers, która opiekuje się wodami naszych hrabstw. Jesteśmy na tyle szczęśliwi, że mamy dostęp do rzeki Trent, która swe źródła ma we Wrzosowiskach Staffordshire. Teraz jest to szczególnie ważny szlak towarowy dla hrabstwa, przynajmniej do czasu aż uporamy się z naprawą kolei.
Mówiła dalej, przesuwając różdżkę po mapie, sunąc wyraźnie w kierunku południowego zachodu, aż zatrzymała się w Somerset.
— Półwysep, Lancashire i Northumberland mają przewagę posiadania portów morskich, więc myślę, że z koordynacją takiej wymiany nie powinno być problemów większych ponad porozumienie wujów nestorów i ewentualne poprowadzenie transportów do Northumberland od strony północy. Spójrz tylko — przeskoczyła różdżką na pole przeznaczone dla hrabstwa Longbottomów, zachęcając Nealę do nachylenia się nad mapą. — Szkoci przy odrobinie zachęty powinni puścić statki bez przeszkód, ale już sama konieczność przepłynięcia obok Kent, Londynu, nie wspominając już o Norfolk... — gdyby Nela była nieco młodsza, pewnie Mare darowałaby sobie te wszystkie polityczne wstawki, lecz już w tym roku jej mała kuzynka ukończy siedemnasty rok życia, a możliwość przygotowania ją na to, co może czekać ją w niedalekiej przyszłości, mogła uratować ją nie tylko od ewentualnego rozczarowania, a jeszcze... — Wracając jednak do szlaków śródlądowych, czy nie działał niegdyś kanał między Taunton w Somerset — biedne, zranione przez Rycerzy Walpurgii Taunton, w którym niemal miesiąc temu dbała o utrzymanie nastrojów po zbrodniczym ataku i niebie rozświetloną zieloną łuną — a Tiverton w twoim Devon. Wiesz może, w jakim jest stanie? — oderwała wzrok od mapy, przenosząc spojrzenie na Nealę. Nie traktowała jej w żadnym przypadku jak dziecko, ale pełnoprawnego partnera rozmowy, poważnie podchodząc do wszystkiego, co miała jej do powiedzenia. — I co ważniejsze, jaki port odwiedziłaś? Dowiedziałaś się czegoś? I och, Nelu, nie krępuj się, może herbaty?
Wszelkie smutki rozwiały się jednak wraz z przestąpieniem przez Nealę progu jadeitowego salonu. Mare znalazła się tam kilka minut wcześniej, chcąc upewnić się, że wszystko zostało należycie przygotowane na wieczorną wizytę Weasley. Pomyślała, że Nela na pewno będzie głodna po całym dniu uganiania się za smokami, zdecydowała się więc przygotować im nieformalną kolację. Były przecież tak bliską rodziną, jak tylko pozwalał im status kuzynostwa. Na niskim, choć bogato zdobionym stoliku znalazła się więc stosowna zastawa konieczna do spożycia posiłku, choć szczególną uwagę zwracał dobór dań. Obie damy miały do swej dyspozycji maślane bułeczki, powidła wiśniowe oraz konfiturę z owoców leśnych, w białym imbryczku z ręcznie malowanymi motywami paproci i niebiesko—czarnymi motylami (Mare otrzymała go jako część posagu) dochodziła już herbata kwiatowa.
Odgłos zbliżających się nieuchronnie kroków wyznaczył początek spotkania i pozwolił Mare na natychmiastowe rozciągnięcie ust w uśmiechu.
— Nealo — odpowiedziała, ledwo powstrzymując się przed podobnym westchnieniem, którym jej młodsza kuzynka rozpoczęła przywitanie. Prędko objęła ją silnie ramionami, dając wyraźny sygnał na to, jak bardzo zdążyła się za nią stęsknić. Przytrzymałaby ją przy sobie dłużej, pragnąc dyskretnie sprawdzić, czy aby na pewno wyszła ze spotkania z Elroyem bez szwanku, lecz ten dziewczęcy huragan już cofnął się o krok i przyglądał się dla odmiany jej samej. — O nas nie musisz już się martwić. Wszystko jest na dobrej drodze, ale jeszcze trochę wysiłku przed nami. Całe szczęście, że nie jesteśmy sami — mówiła cicho, choć pewnie; pragnęła uspokoić najdroższą kuzynkę, bowiem ta serce miała pojemne i gotowe do współczucia jak na młodą damę przystało. Zaraz jednak Nela przeszła do zasiądnięcia na jednym z foteli, gdy Mare wybrała sobie jedną z kanap. — Jakby było ci niewygodnie, zapraszam na kanapy. Podobno któraś z dawnych lady Greengrass specjalnie zamówiła te fotele, by były okrutnie niewygodne i kazała niemile widzianym gościom zasiadać na nich w trakcie wizyt. Ja sama jeszcze nie ryzykowałam, ale ostrzegam — zaśmiała się cicho, skrywając usta za za zasłoną palców dłoni. Dopiero po tym wskazała jeszcze sugestywnie na przygotowany poczęstunek, samej sięgając po jendą z przekrojonych na pół maślanych bułeczek. I w trakcie nabierania odrobiny konfitury z owoców leśnych Nela oznajmiła, że myślała nad czymś ostatnio.
— Nad czym takim? — zapytała z ciekawością, unosząc lekko brwi. Niedługo później wszystko stało się jasne. Mapa Anglii znalazła się na niezagospodarowanej przez jedzenie części stołu, a Mare przesunęła się w jej kierunku, układając póki co połówkę bułeczki posmarowaną konfiturą na talerzyk z kompletu motylowo—paprotkowego.
Wzniosła czujne spojrzenie zielonych oczu na tłumaczącą swój pomysł Nealę, a im ta dłużej mówiła, tym bardziej poszerzał się uśmiech jej kuzynki, aż wreszcie...
— Jak wiesz, Derbyshire i Staffordshire są jedynymi hrabstwami wspierającymi sir Longbottoma, które nie mają dostępu do morza — zaczęła, by w następnej kolejności chwycić po swą różdżkę z eukaliptusowego drewna. Za jej pomocą na przedstawionej mapie wskazała jedną z większych rzek, dokładniej trzecią najdłuższą rzekę na Wyspach Brytyjskich. — Dość prędko odkryliśmy, że transport dóbr szlakami wodnymi potrafi być szybszy niż przy pomocy wozów. W dawnych czasach zawarliśmy sojusz z flisacką rodziną Wellers, która opiekuje się wodami naszych hrabstw. Jesteśmy na tyle szczęśliwi, że mamy dostęp do rzeki Trent, która swe źródła ma we Wrzosowiskach Staffordshire. Teraz jest to szczególnie ważny szlak towarowy dla hrabstwa, przynajmniej do czasu aż uporamy się z naprawą kolei.
Mówiła dalej, przesuwając różdżkę po mapie, sunąc wyraźnie w kierunku południowego zachodu, aż zatrzymała się w Somerset.
— Półwysep, Lancashire i Northumberland mają przewagę posiadania portów morskich, więc myślę, że z koordynacją takiej wymiany nie powinno być problemów większych ponad porozumienie wujów nestorów i ewentualne poprowadzenie transportów do Northumberland od strony północy. Spójrz tylko — przeskoczyła różdżką na pole przeznaczone dla hrabstwa Longbottomów, zachęcając Nealę do nachylenia się nad mapą. — Szkoci przy odrobinie zachęty powinni puścić statki bez przeszkód, ale już sama konieczność przepłynięcia obok Kent, Londynu, nie wspominając już o Norfolk... — gdyby Nela była nieco młodsza, pewnie Mare darowałaby sobie te wszystkie polityczne wstawki, lecz już w tym roku jej mała kuzynka ukończy siedemnasty rok życia, a możliwość przygotowania ją na to, co może czekać ją w niedalekiej przyszłości, mogła uratować ją nie tylko od ewentualnego rozczarowania, a jeszcze... — Wracając jednak do szlaków śródlądowych, czy nie działał niegdyś kanał między Taunton w Somerset — biedne, zranione przez Rycerzy Walpurgii Taunton, w którym niemal miesiąc temu dbała o utrzymanie nastrojów po zbrodniczym ataku i niebie rozświetloną zieloną łuną — a Tiverton w twoim Devon. Wiesz może, w jakim jest stanie? — oderwała wzrok od mapy, przenosząc spojrzenie na Nealę. Nie traktowała jej w żadnym przypadku jak dziecko, ale pełnoprawnego partnera rozmowy, poważnie podchodząc do wszystkiego, co miała jej do powiedzenia. — I co ważniejsze, jaki port odwiedziłaś? Dowiedziałaś się czegoś? I och, Nelu, nie krępuj się, może herbaty?
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Chyba nie zazdrościłam nigdy czegoś, czego nie miałam. Znaczy poza urodą. Ale chodziło mi o te dworki, zamki, wielki rezydencje. Zawsze czułam się w nich jakoś obco. Nieswojo może nawet. Chociaż nie brakowało w nich przestrzeni, miałam wrażenie że można się było w nich udusić, jeśli nie przywiązywało się odpowiednio dużo uwagi do tego, żeby pamiętać o oddychaniu. Nie wiem, czy mogłabym zasypiać w atłasowych pościelach ze świadomością tego co się działo. Więc byłam wdzięczna w sumie. Wdzięczna za to, że my mieliśmy tak niewiele. Nie musiałam czuć się winna chociaż temu.
- Nonsens. - nie zgodziłam się z Mare wywracając oczami. - Oczywiście, że muszę. A jeśli nie muszę - to mogę. A jak mogę - to będę. - zaprezentowałam jej krótką, ale jakże właściwą - w moim własnym odczuciu - logikę. Mówienie komuś że nie musi się martwić, przeważnie i tak sensu nie miało. Bo się nie dało wziąć i martwienia od tak po prostu wyłączyć. Zasiadłam na jednym z foteli słuchając historii o niewygodnych fotelach, decydując się bardzo szybko na to, żeby zmienić swoje miejsce. Zerknęłam też na stół dostrzegając te wszystkie pyszności a wśród nich powidła wiśniowe - byłam pewna, że właśnie te. Wykrzywiłam usta, bo moja głowa mimowolnie podrzuciła mi wiadomość o tym, że James te wiśnie właśnie uwielbiał. Już dobrze było, już na chwilę zapomniałam o tym bydle całym, o tym przekleństwie i tych niespełna rozumu insynuacjach, że ja - Neala Weasley - mogłam mieć wobec niego jakieś nadzieję. Nie mogłam, a nawet jak mogłam, to nie chciałam. A może nawet nie tyle co nie mogłam i nie chciałam a nie powinnam, bo miał żonę a to kończyło sprawę całkowicie, definitywnie i ostatecznie. Musiałam zająć czymś myśli i ciało na tyle mocno i całkowicie, by nie wracać myślami tam, gdzie nie było to konieczne stąd też to stwierdzenie, że myślałam ostatnio. Lepiej było się skupić na mówieniu o tym co myślałam, niż na myśleniu o tym co myślałam. Bo moje myśli uciekały niebezpiecznie. Nie interesował mnie kompletnie, ważniejsze było to, by pomóc komu się dało i jak się dało. To było wręcz konieczne. Sięgnęłam po swój notatnik czując jak czerwienią mi się policzki.
- W-właśnie… - zaczęłam ale w sumie nie powiedziałam nic więcej na razie, bo Mare sięgnęła po różdżkę. Słuchałam jej uważnie, podnosząc się, żeby móc lepiej spojrzeć na mapę kiedy ona mówiła. Wydęłam lekko usta przesuwając spojrzeniem - a może bardziej podążając nim za miejscami, które wskazywała marszcząc brwi w zamyśleniu. Tak, oderwania myśli od niego - zdecydowanie tego potrzebowałam.
- Dostatecznie dobrym z tego co mówił wuja, próbują rozciągnąć go do Bodmin, zabezpieczając na Devon. Problem z nim taki jest, że każdy o nim wie co wcześniej było ułatwieniem, dziś przynosi łatwość w odnalezieniu miejsca, które pod względem działań może nam niesprawne dużo krwi napsuć. - powtórzyłam słowa wuja, które czasem ku mnie kierował kiedy pytałam o to czy o tamto. Wuja ze mną rozmawiał. Zresztą ciocia też, mimo że oboje przypominali mi niezmiennie że nie jestem dorosła. Wiedziałam co się dzieje w Devon przez nich i dzięki nim. W styczniu i lutym jeździłam razem z nimi pomagać gdzie mogłam. Nabierałam doświadczenia, chciałam zwyczajnie być pomocna. Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, jak niewiele mogę i umiem. A to było strasznie, najzwyczajniej w świecie, frustrujące. - Ale dla was chyba on pomocy tak nie bardzo jest, bo wszystko to musiałoby jeszcze tędy, albo tędy pójść. - wskazałam palcem drogę przez Gloucestershire i Werwick w drugim wypadku to drugie zmieniając na Wrocester. - uniosłam dłoń żeby założyć za ucho kosmyk włosów. - Tutaj. Myślałam o tym. - wskazałam palcem niewielki przesmyk ziemi nie należącej do rodów promugolskich, który sprawiał, że te dwa hrabstwa pod opieką Greengrasów właściwie zdawały się otoczone. Gdyby się dało Derby połączyć z Lancarshire wtedy transport odbywałby się przez bardziej bezpieczne ziemię. Ale to tylko pewnie płonne nadzieje niewielkiej duszy, która rozumie tak naprawdę niewiele. Westchnęłam odwracając spojrzenie skrępowana nadal. Może powinnam być cicho? Nic nie mówić? Kto będzie słuchać mnie, skoro wokół było tylu mądrych ludzi. A ja nawet nie byłam pewna, czy cokolwiek z sensem udaje mi się mówić. Powinnam siedzieć cicho. Dlatego nie powiedziałam na ten temat już nic więcej nie wracając spojrzeniem do mapy i zabierając palec. - Oh, w Plymouth przed Nowym Rokiem odwiedziłam Uriena, uznałam że to dobry moment żeby dowiedzieć się tego i owego. - wyjaśniłam Mare odwracając kilka stron w notatniku. - Pan Owen był bardzo pomocny. - podałam jej go spisane w środku były ceny za jeden transport, różne opłaty, podkreślone rzeczy, które mogły zostać wymienione za inne dobre. Ile potrafił jeden statek przewieźć i ile potrzebował ludzi. Jak długo trwało przyuczenie do pracy na statku i co było wymagane. - Chociaż zgodnie z moim przemyśleniem, radził z drugiej strony Devon wypływać, bo droga krótsza jest jeśli o Lancashire chodzi. - wyjaśniłam to jeszcze splatając dłonie przed sobą. Wzrok pomknął znów do tych wiśnie które sprawiły, że powietrza w usta nabrałam. Bez sensu te wiśnie całe. Ja bez sensu zresztą też byłam. Usiadłam na sobie z głębokim westchnieniem.
- Nonsens. - nie zgodziłam się z Mare wywracając oczami. - Oczywiście, że muszę. A jeśli nie muszę - to mogę. A jak mogę - to będę. - zaprezentowałam jej krótką, ale jakże właściwą - w moim własnym odczuciu - logikę. Mówienie komuś że nie musi się martwić, przeważnie i tak sensu nie miało. Bo się nie dało wziąć i martwienia od tak po prostu wyłączyć. Zasiadłam na jednym z foteli słuchając historii o niewygodnych fotelach, decydując się bardzo szybko na to, żeby zmienić swoje miejsce. Zerknęłam też na stół dostrzegając te wszystkie pyszności a wśród nich powidła wiśniowe - byłam pewna, że właśnie te. Wykrzywiłam usta, bo moja głowa mimowolnie podrzuciła mi wiadomość o tym, że James te wiśnie właśnie uwielbiał. Już dobrze było, już na chwilę zapomniałam o tym bydle całym, o tym przekleństwie i tych niespełna rozumu insynuacjach, że ja - Neala Weasley - mogłam mieć wobec niego jakieś nadzieję. Nie mogłam, a nawet jak mogłam, to nie chciałam. A może nawet nie tyle co nie mogłam i nie chciałam a nie powinnam, bo miał żonę a to kończyło sprawę całkowicie, definitywnie i ostatecznie. Musiałam zająć czymś myśli i ciało na tyle mocno i całkowicie, by nie wracać myślami tam, gdzie nie było to konieczne stąd też to stwierdzenie, że myślałam ostatnio. Lepiej było się skupić na mówieniu o tym co myślałam, niż na myśleniu o tym co myślałam. Bo moje myśli uciekały niebezpiecznie. Nie interesował mnie kompletnie, ważniejsze było to, by pomóc komu się dało i jak się dało. To było wręcz konieczne. Sięgnęłam po swój notatnik czując jak czerwienią mi się policzki.
- W-właśnie… - zaczęłam ale w sumie nie powiedziałam nic więcej na razie, bo Mare sięgnęła po różdżkę. Słuchałam jej uważnie, podnosząc się, żeby móc lepiej spojrzeć na mapę kiedy ona mówiła. Wydęłam lekko usta przesuwając spojrzeniem - a może bardziej podążając nim za miejscami, które wskazywała marszcząc brwi w zamyśleniu. Tak, oderwania myśli od niego - zdecydowanie tego potrzebowałam.
- Dostatecznie dobrym z tego co mówił wuja, próbują rozciągnąć go do Bodmin, zabezpieczając na Devon. Problem z nim taki jest, że każdy o nim wie co wcześniej było ułatwieniem, dziś przynosi łatwość w odnalezieniu miejsca, które pod względem działań może nam niesprawne dużo krwi napsuć. - powtórzyłam słowa wuja, które czasem ku mnie kierował kiedy pytałam o to czy o tamto. Wuja ze mną rozmawiał. Zresztą ciocia też, mimo że oboje przypominali mi niezmiennie że nie jestem dorosła. Wiedziałam co się dzieje w Devon przez nich i dzięki nim. W styczniu i lutym jeździłam razem z nimi pomagać gdzie mogłam. Nabierałam doświadczenia, chciałam zwyczajnie być pomocna. Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, jak niewiele mogę i umiem. A to było strasznie, najzwyczajniej w świecie, frustrujące. - Ale dla was chyba on pomocy tak nie bardzo jest, bo wszystko to musiałoby jeszcze tędy, albo tędy pójść. - wskazałam palcem drogę przez Gloucestershire i Werwick w drugim wypadku to drugie zmieniając na Wrocester. - uniosłam dłoń żeby założyć za ucho kosmyk włosów. - Tutaj. Myślałam o tym. - wskazałam palcem niewielki przesmyk ziemi nie należącej do rodów promugolskich, który sprawiał, że te dwa hrabstwa pod opieką Greengrasów właściwie zdawały się otoczone. Gdyby się dało Derby połączyć z Lancarshire wtedy transport odbywałby się przez bardziej bezpieczne ziemię. Ale to tylko pewnie płonne nadzieje niewielkiej duszy, która rozumie tak naprawdę niewiele. Westchnęłam odwracając spojrzenie skrępowana nadal. Może powinnam być cicho? Nic nie mówić? Kto będzie słuchać mnie, skoro wokół było tylu mądrych ludzi. A ja nawet nie byłam pewna, czy cokolwiek z sensem udaje mi się mówić. Powinnam siedzieć cicho. Dlatego nie powiedziałam na ten temat już nic więcej nie wracając spojrzeniem do mapy i zabierając palec. - Oh, w Plymouth przed Nowym Rokiem odwiedziłam Uriena, uznałam że to dobry moment żeby dowiedzieć się tego i owego. - wyjaśniłam Mare odwracając kilka stron w notatniku. - Pan Owen był bardzo pomocny. - podałam jej go spisane w środku były ceny za jeden transport, różne opłaty, podkreślone rzeczy, które mogły zostać wymienione za inne dobre. Ile potrafił jeden statek przewieźć i ile potrzebował ludzi. Jak długo trwało przyuczenie do pracy na statku i co było wymagane. - Chociaż zgodnie z moim przemyśleniem, radził z drugiej strony Devon wypływać, bo droga krótsza jest jeśli o Lancashire chodzi. - wyjaśniłam to jeszcze splatając dłonie przed sobą. Wzrok pomknął znów do tych wiśnie które sprawiły, że powietrza w usta nabrałam. Bez sensu te wiśnie całe. Ja bez sensu zresztą też byłam. Usiadłam na sobie z głębokim westchnieniem.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 1 z 2 • 1, 2
Jadeitowy salon
Szybka odpowiedź