aneks kuchenny
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
aneks kuchenny
niewielka część chaty przeznaczona do przygotowywania posiłków - stary stół pełni też funkcję blatu, na którym niemal zawsze znajduje się coś do zjedzenia. tuż przy oknie wisi wiązka narwanych ziół, do parzenia herbat albo przyprawiania jedzenia. zapasy żywności poupychane są w szafkach pod zlewem, w których można się też natknąć na cudaczne przedmioty o nieznanym przez nikogo zastosowaniu - trafiły tu po przeprowadzeniu selekcji darowizn, gdy nie wiadomo było, co z nimi właściwie zrobić ('kiedyś jeszcze mogą się przydać'). trzy czajniki zawsze wypełnione są gorącą wodą, a zniesione przez Zakonników sztućce i zastawa stołowa tworzą jedną, spójną, chaotyczną całość, choć niemal każdy z noży jest nie do pary, a talerze mają najróżniejsze desenie. w zlewie zaczarowana myjka pracuje bez wytchnienia, zeskrobując resztki fusów z porcelanowych filiżanek do kawy; akurat na powierzchni jednej z nich namalowany kuguchar, prychając pod nosem, ucieka od piany, goniąc wkoło naczynia i próbując skryć się przed wodą za nadkruszonym uchem.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie był pewien, kto z ich dwójki jest większym szczęściarzem - Alex, że ma u swego boku Idę, czy Ida, że może liczyć na jego wsparcie; cieszył się, że pomimo tego, co dzieje się na świecie, pomimo tego jak szybko rzeczywistość pustoszeje ze szczęśliwych chwil, jutro garść osób zapomni o całej reszcie, celebrując wspólnie tę jedną radosną chwilę.
- To my powinniśmy wam podziękować - wtrącił tylko, nie z grzeczności, lecz całkiem szczerze; mało było podobnych okazji, mało kiedy można było przez kilka godzin nieumiejętnie deptać w tańcu dziewczęta ubrane w swe najładniejsze sukienki; spędzić czas z przyjaciółmi, nie rozmawiając o tym, czego brakuje w Oazie i gdzie trzeba będzie wybrać się na walkę następnego dnia.
- Tyle pieprzu, żeby z nim przesadzić, to my nie mamy - odparł tylko, wzruszając niedbale ramionami; chodziło tylko o szczyptę, darował sobie jednak przekonywanie ich, że nie odkrył tej receptury wczoraj. - Wyśpij się dzisiaj, Alex - rzucił jeszcze za nim, mrugając porozumiewawczo do Floreana. Powiedział to mniej więcej w tym samym czasie, co Florka, choć nie był do końca pewien, czy aby na pewno mieli to samo na myśli. - I nie dajcie się zwariować, nawet jak nie wszystko będzie perfekcyjne, to... no nie musi być perfekcyjnie - dokończył niezgrabnie, choć przekaz pozostał chyba jasny. Najważniejsze miało być coś innego.
- Przyjdź w mym kociołku zamieszaj, a jeśli dobrze to zrobisz - przystawił nóż do ust, jakby trzymał w nich mikrofon, i wczuł się w piosenkę, odpływając tak całkiem - na nic już więcej nie czekaaaaaaaaaaaaaaaj - słuchał tego, co mówi Florean jednym uchem; pokręcił tylko głową, kiedy padło pytanie, czy mają tu tarkę - właściwie nie wiedział. - Bo nocą cię ktoś wynagrodzi - dokończył już ciszej, skupiony na tym, żeby nie zedrzeć sobie na tarce skóry. Swojej.
- No dobra, starte, to co tam było dalej? - poinstruowany zabrał się od razu do odsączania, klnąc przez chwilę pod nosem, gdy część dyni niemalże spadła mu na podłogę. Ta starta. - Wiecie co, ja już może na tym skończę, bo nie jestem pewien, czy ozdabianie w moim wykonaniu... no mała szansa, że to będzie faktycznie ładne, ale! Mam coś, co można dać na górę tortu, czekajcie - ruszył w stronę worka (dosłownie, worka), gdzie trzymał jakieś swoje ubrania i z kieszeni wymiętolonych spodni wyciągnął dwie drewniane figurki, które umieścił ostrożnie na blacie.
- Kojarzycie pana... no tego, co sobie lubi trochę w drewnie podłubać? Dowiedział się o tym ślubie, jak chciałem pożyczyć trochę cukru i rozpytywałem po Oazie, czy ktoś jakimś cudem nie ma gdzieś jeszcze trochę, no i on... czajcie, on stwierdził, że może zrobić takie dwie figurki, wiecie, jak na prawdziwy ślubny tort... znaczy, nie to, że ten nie jest prawdziwy - dodał jeszcze pospiesznie, bo chyba właśnie ich obraził? - w każdym razie on kojarzy i Alexa i Idę, bo jest stałym bywalcem w szpitalu polowym... no i patrzcie, zrobił w drewnie ich małe podobizny, nawet podobni, Alex ma ten swój koper na twarzy, kręcone włosy, eeee... no i to wdzianko pana młodego! A Ida... jak Ida, włosy chyba podobne też, twarz bo ja wiem, może też, sukienka ślubna jest, znaczy, wszystko się zgadza - nie był pewien, czy to taki świetny pomysł, ale trochę go rozczuliło to, że jeden z oazowiczów zrobił coś takiego. Jemu się podobały. - Co myślicie?
- To my powinniśmy wam podziękować - wtrącił tylko, nie z grzeczności, lecz całkiem szczerze; mało było podobnych okazji, mało kiedy można było przez kilka godzin nieumiejętnie deptać w tańcu dziewczęta ubrane w swe najładniejsze sukienki; spędzić czas z przyjaciółmi, nie rozmawiając o tym, czego brakuje w Oazie i gdzie trzeba będzie wybrać się na walkę następnego dnia.
- Tyle pieprzu, żeby z nim przesadzić, to my nie mamy - odparł tylko, wzruszając niedbale ramionami; chodziło tylko o szczyptę, darował sobie jednak przekonywanie ich, że nie odkrył tej receptury wczoraj. - Wyśpij się dzisiaj, Alex - rzucił jeszcze za nim, mrugając porozumiewawczo do Floreana. Powiedział to mniej więcej w tym samym czasie, co Florka, choć nie był do końca pewien, czy aby na pewno mieli to samo na myśli. - I nie dajcie się zwariować, nawet jak nie wszystko będzie perfekcyjne, to... no nie musi być perfekcyjnie - dokończył niezgrabnie, choć przekaz pozostał chyba jasny. Najważniejsze miało być coś innego.
- Przyjdź w mym kociołku zamieszaj, a jeśli dobrze to zrobisz - przystawił nóż do ust, jakby trzymał w nich mikrofon, i wczuł się w piosenkę, odpływając tak całkiem - na nic już więcej nie czekaaaaaaaaaaaaaaaj - słuchał tego, co mówi Florean jednym uchem; pokręcił tylko głową, kiedy padło pytanie, czy mają tu tarkę - właściwie nie wiedział. - Bo nocą cię ktoś wynagrodzi - dokończył już ciszej, skupiony na tym, żeby nie zedrzeć sobie na tarce skóry. Swojej.
- No dobra, starte, to co tam było dalej? - poinstruowany zabrał się od razu do odsączania, klnąc przez chwilę pod nosem, gdy część dyni niemalże spadła mu na podłogę. Ta starta. - Wiecie co, ja już może na tym skończę, bo nie jestem pewien, czy ozdabianie w moim wykonaniu... no mała szansa, że to będzie faktycznie ładne, ale! Mam coś, co można dać na górę tortu, czekajcie - ruszył w stronę worka (dosłownie, worka), gdzie trzymał jakieś swoje ubrania i z kieszeni wymiętolonych spodni wyciągnął dwie drewniane figurki, które umieścił ostrożnie na blacie.
- Kojarzycie pana... no tego, co sobie lubi trochę w drewnie podłubać? Dowiedział się o tym ślubie, jak chciałem pożyczyć trochę cukru i rozpytywałem po Oazie, czy ktoś jakimś cudem nie ma gdzieś jeszcze trochę, no i on... czajcie, on stwierdził, że może zrobić takie dwie figurki, wiecie, jak na prawdziwy ślubny tort... znaczy, nie to, że ten nie jest prawdziwy - dodał jeszcze pospiesznie, bo chyba właśnie ich obraził? - w każdym razie on kojarzy i Alexa i Idę, bo jest stałym bywalcem w szpitalu polowym... no i patrzcie, zrobił w drewnie ich małe podobizny, nawet podobni, Alex ma ten swój koper na twarzy, kręcone włosy, eeee... no i to wdzianko pana młodego! A Ida... jak Ida, włosy chyba podobne też, twarz bo ja wiem, może też, sukienka ślubna jest, znaczy, wszystko się zgadza - nie był pewien, czy to taki świetny pomysł, ale trochę go rozczuliło to, że jeden z oazowiczów zrobił coś takiego. Jemu się podobały. - Co myślicie?
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uwielbiam Celestynę i mówię to nieironicznie. Ma chwytliwe piosenki, rytmiczne, dobrze się do nich tańczy – a tego najbardziej szukam w muzyce. Nie zależy mi na mądrych i wyszukanych tekstach, bo od tego jest poezja. Na co dzień potrzebuję rozrywki, skocznych i niezbyt skomplikowanych melodii, przy których można z powodzeniem skakać i obracać partnerkę. Szczególnie teraz potrzeba było wesołych numerów, a nie jakichś smętów o niesprawiedliwym losie czy wojnie; wystarczy mi, że żyję tym smutkiem na co dzień, nie potrzebuję jeszcze dodatkowych przypomnień.
W każdym razie dołączyłem się do tych śpiewów, ze strony Florence całkiem ładnych, ze strony Keata już mniej. – Nie czekaaaaaj! – Zaśpiewane do drewnianej łyżki, którą pomagałem sobie dłubać w dyni, z wyczuciem, choć trochę kabaretowo. Resztę donuciłem już pod nosem, kończąc obrabianie dyni. Pomogłem Keatowi ją odsączyć i zaniosłem ją Florence, żeby mogła tę pomarańczową paćkę wymieszać z resztą ciasta. Potem do piekarnika z pomocą magii i za kilkanaście minut miało być gotowe do spożycia.
Omal się nie wzruszyłem, kiedy Keat wyciągnął ze spodni dwie drewniane figurki. Były idealne na czubek ślubnego tortu, szczególnie w tych pokrętnych czasach, kiedy estetyka w jedzeniu schodziła na drugi plan. – Keat, są wspaniałe – powiedziałem całkiem szczerze, co ja poradzę, że nawet takie niewielkie gesty budziły we mnie emocje; zawsze tak miałem.
Kiedy ciasto było gotowe do spożycia, zajęliśmy się z Florence ozdobami. Nie było tego dużo: ot, cukier puder, pestki dyni – było skromnie, ale staraliśmy się z Florence zrobić z tej skromności elegancki minimalizm. Na samą górę postawiliśmy drewniane figurki od Keata, które spełniły rolę wisienki na torcie.
Resztę pestek postanowiliśmy wysuszyć i zabrać na ślub w roli przekąski. Nie wiedzieliśmy ile jedzenia uda im się zebrać, ale w obecnej sytuacji chyba każdy produkt był na wagę złota. – Dobra robota, moi mili – skwitowałem, zostawiając w kuchni bałagan, ale już nie chciało mi się sprzątać. – Co powiecie na spacer? Przewietrzyłbym się – rześkie powietrze aż prosiło się o wyjście z chatki.
zt flo&keat
[bylobrzydkobedzieladnie]
W każdym razie dołączyłem się do tych śpiewów, ze strony Florence całkiem ładnych, ze strony Keata już mniej. – Nie czekaaaaaj! – Zaśpiewane do drewnianej łyżki, którą pomagałem sobie dłubać w dyni, z wyczuciem, choć trochę kabaretowo. Resztę donuciłem już pod nosem, kończąc obrabianie dyni. Pomogłem Keatowi ją odsączyć i zaniosłem ją Florence, żeby mogła tę pomarańczową paćkę wymieszać z resztą ciasta. Potem do piekarnika z pomocą magii i za kilkanaście minut miało być gotowe do spożycia.
Omal się nie wzruszyłem, kiedy Keat wyciągnął ze spodni dwie drewniane figurki. Były idealne na czubek ślubnego tortu, szczególnie w tych pokrętnych czasach, kiedy estetyka w jedzeniu schodziła na drugi plan. – Keat, są wspaniałe – powiedziałem całkiem szczerze, co ja poradzę, że nawet takie niewielkie gesty budziły we mnie emocje; zawsze tak miałem.
Kiedy ciasto było gotowe do spożycia, zajęliśmy się z Florence ozdobami. Nie było tego dużo: ot, cukier puder, pestki dyni – było skromnie, ale staraliśmy się z Florence zrobić z tej skromności elegancki minimalizm. Na samą górę postawiliśmy drewniane figurki od Keata, które spełniły rolę wisienki na torcie.
Resztę pestek postanowiliśmy wysuszyć i zabrać na ślub w roli przekąski. Nie wiedzieliśmy ile jedzenia uda im się zebrać, ale w obecnej sytuacji chyba każdy produkt był na wagę złota. – Dobra robota, moi mili – skwitowałem, zostawiając w kuchni bałagan, ale już nie chciało mi się sprzątać. – Co powiecie na spacer? Przewietrzyłbym się – rześkie powietrze aż prosiło się o wyjście z chatki.
zt flo&keat
[bylobrzydkobedzieladnie]
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 09.08.21 22:38, w całości zmieniany 1 raz
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander szczelniej otulił się płaszczem, przemierzając Oazę dziarskim krokiem. Energia dziś go wręcz rozpierała, a dla tej niezwykłej hiperaktywności młody uzdrowiciel był w stanie znaleźć kilka dobrych zastosowań. Dzień rozpoczął od zakopania się we własnych notatkach, spajaniu razem zarysy pomysłu, które kreowały się w jego głowie już od zeszłego miesiąca. A może tak właściwie od kwietnia, kiedy podjął decyzję o otwarciu lecznicy? Lecznicy, której sprawy były jednym z powodów dla rozciągnięcia w czasie jego wizyty na wyspie.
Farley pisał jak szalony, tak jakby z jakiegoś powodu kończył mu się czas, jakby jutro z jakiegoś powodu nigdy nie miało nadejść. Pisał już od wielu dni, bez przerwy i bez wytchnienia poświęcając na to każdą chwilę, którą udało mu się wyrwać z niezwykle napiętego grafiku. Udawał jednak, że nie zauważał tych nieco zaniepokojonych spojrzeń, które posyłała mu reszta domowników gdy nie do końca kontaktując ze światem krążył po Kurniku z piórem za uchem, śladami czarnego atramentu na skórze, pergaminem w dłoni i mamrotaniem na ustach w rytm swoich kroków przemierzających korytarze, pokoje i schody. Krążenie po sypialni już jakiś czas temu mu przestało wystarczać. Kiedy zaś zrobiło się jasno, a dzień zaczął zbliżać się do południa, Alexander w kocu ocknął się ze swojego twórczego transu, porządkując zapiski i zbierając się do wyjścia. Zahaczył o lecznicę, z której zabrał część eliksirów, które wymagały przetransportowania do Oazy, a także księgę finansową, którą z całych sił próbował okiełznać. Mimo tego, że już od paru miesięcy starał się pojąć podstawy ekonomii wciąż brakowało mu kogoś, kto wyjaśniłby mu to do końca, rozwiał ostatnie wątpliwości. Z tego powodu zamierzał zajrzeć do Floreana po tym, jak już dostarczy fiolki w odpowiednie miejsce i zrobi swój standardowy obchód po chatach sprawdzając, czy ktoś nie potrzebuje jego pomocy. Ostatecznie swoją różdżką pomógł jednemu rozgorączkowanemu starcowi i maluchowi, który nabawił się okropnego przeziębienia i zapalenia gardła: sezon chorobowy był w pełni i co chwila pojawiały się kolejne przypadki wymagające uwagi uzdrowicieli. Farley nie omieszkał także zajrzeć do ratusza, gdzie liczył po cichu na spotkanie sir Harolda: niestety, młody zdrajca nie zastał zakonnego przywódcy w jego gabinecie, Longbottom niewątpliwie był zajęty czymś wymagającym jego niepodzielnej uwagi. Cóż, będzie musiał w takim razie opisać swoją sprawę w liście.
Teraz jednak stał na progu chaty i zapukał donośnie, a gdy usłyszał z wnętrza przyzwolenie na wejście, otworzył drzwi. Dokładnie wytarł buty i zajrzał wgłąb domostwa. W pokrytą zarostem twarz uderzyła go woń ryb, lecz mimo wszystko zdołał uśmiechnąć się na widok Fortescue.
– Witaj, Floreanie. Mogę ci zająć chwilę? – zapytał, nie do końca pewien w swoim głosie. Florean wyglądał w końcu na dość zajętego.
Nowy rok. Na wszelki wypadek nie zrobiłem żadnego podsumowania swoich osiągnięć, bo obawiałem się, że mnie załamią. Nowy ja? Nie dało się ukryć, że przez ostatnie dwanaście miesięcy zrobiłem rzeczy, które kiedyś wydawały mi się niemożliwe. Przełamałem wiele barier, naprawdę wiele, ale wcale nie napawało mnie to radością. Raczej się tego bałem, bo skoro zdobyłem się na rzeczy, których kiedyś z pewnością bym nie zrobił, teoretycznie mógłbym posunąć się jeszcze dalej. Często nawiedzały mnie te myśli, dlatego z coraz mniejszym zaangażowaniem brałem udział w otwartych walkach, raczej preferując pomoc tutaj na miejscu. Zresztą nie mogłem narzekać na brak pracy, w Oazie naprawdę ciągle było coś do zrobienia. Przez zdecydowaną większość czasu gotowałem: pomagałem oprawiać ryby, wędziłem je i suszyłem. Przygotowywałem też zupy dla siebie i sąsiadów, robiłem przetwory, raz nawet udało mi się upiec całkiem smaczne ciasto. Oczywiście wszystkie te dania były ubogie, ale starałem się, by mimo wszystko były sycące. W przerwach od gotowania najczęściej łowiłem ryby, jednak zdarzało się też, że pomagałem mieszkańcom w innych drobnych pracach, a to coś wyniosłem, przeniosłem, wyrzuciłem. Nie narzekałem na brak wolnego czasu. Ten nawał pracy mi odpowiadał, bo przynajmniej miałem czymś zajęte myśli. A te coraz częściej schodziły na niepożądane tory.
Ciach! Nóż uderzył o drewnianą deskę, odcinając rybie głowę. Florian odłożył ją do osobnej miseczki, ponieważ miał już plan zrobić z niej później zupę. Reszta ryby będzie pyszna z patelni, szkoda tylko, że nie ma do niej cytryny. Ani w ogóle żadnych przypraw... Brak przypraw bolał go najbardziej. – Otwarte! – Krzyknął, obcierając czoło rękawem. Wbił nóż w rybi grzbiet, sprawnym ruchem rozcinając ją na pół, by pozbawić ją ości. Nie zawsze to robił, lecz tym razem chciał przygotować delikatne filety. – Cześć, Alex – przywitał się z uzdrowicielem, odrywając się na chwilę od pracy. – Jasne, siadaj. O co chodzi? – Odłożył nóż, wycierając dłonie w brudnawy fartuch, który jeszcze mu się ostał z lodziarni. – Czy to rozmowa na herbatę? Bo mamy całkiem niezłą – Zaproponował, od razu wyjmując z szafki puszkę z wysuszonymi liśćmi. Starał się nie wracać myślami do ich rozmowy sprzed kilku miesięcy, choć czasem odnosił wrażenie, że przydałaby mu się jeszcze jedna.
Ciach! Nóż uderzył o drewnianą deskę, odcinając rybie głowę. Florian odłożył ją do osobnej miseczki, ponieważ miał już plan zrobić z niej później zupę. Reszta ryby będzie pyszna z patelni, szkoda tylko, że nie ma do niej cytryny. Ani w ogóle żadnych przypraw... Brak przypraw bolał go najbardziej. – Otwarte! – Krzyknął, obcierając czoło rękawem. Wbił nóż w rybi grzbiet, sprawnym ruchem rozcinając ją na pół, by pozbawić ją ości. Nie zawsze to robił, lecz tym razem chciał przygotować delikatne filety. – Cześć, Alex – przywitał się z uzdrowicielem, odrywając się na chwilę od pracy. – Jasne, siadaj. O co chodzi? – Odłożył nóż, wycierając dłonie w brudnawy fartuch, który jeszcze mu się ostał z lodziarni. – Czy to rozmowa na herbatę? Bo mamy całkiem niezłą – Zaproponował, od razu wyjmując z szafki puszkę z wysuszonymi liśćmi. Starał się nie wracać myślami do ich rozmowy sprzed kilku miesięcy, choć czasem odnosił wrażenie, że przydałaby mu się jeszcze jedna.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaproszony do środka Alexander wszedł wgłąb chatki, rozglądając się prędko, lecz nie dostrzegł innych domowników. Nie skomentował tego, choć chętnie przywitałby się z Keatem i Florence jak już tu trafił. Wciąż pamiętał jak wpadł tu z dynią na tort przed swoim ślubem, którego ostatecznie nie było. Ale, to było już historią. Teraz Farley miał ciut bardziej doczesne sprawy na głowie.
Zajął jedno z miejsc przy stole, torbę składając na kolanach, przytrzymując ją jedną ręką, drugą zaś podpierając się o stół.
– Herbata? – zapytał, zerkając nieco zaskoczony. – Już prawie zapomniałem jak smakuje. Zgaduję, że od wszystkiego można się odzwyczaić – mruknął, poruszając nieco palcami. Ostatnio zaczynało brakować mu palenia papierosów, często robił to przy planowaniu, kiedy stosy notatek rosły wraz z kupką popiołu w popielniczce. Cóż, musiał obejść si bez tego. Ale herbata była czymś, co każdy szlachecki dwór w Anglii posiadał wręcz w nadmiarze i to było coś, czemu Farleyowi niezwykle ciężko było się oprzeć. – Bardzo chętnie, dziękuję. Tak wiesz, trochę tylko – uśmiechnął się wdzięcznie i obserwując krzątającego się po aneksie Fortescue, kontynuował.
– Widzisz, przychodzę tu poniekąd jako przedsiębiorca do przedsiębiorcy – zaśmiał się, po czym jednak nieco spoważniał i przygryzł nieco wargę w namyśle, zaraz sięgając do torby. Wydobył z niej księgę rachunkową lecznicy i położył na stole. – Jak na pewno wiesz, ze wszelkimi zapasami jest niezwykle krucho i ostatnio mam coraz większe trudności w prowadzeniu lecznicy – przyznał nieco niepewnie, obnażając się właśnie z jednej ze swoich słabości. Ostatnimi miesiącami mógł zdecydowanie zrobić wiele rzeczy lepiej, ale wciąż się przecież uczył. – Potrzebuję uporządkować chaos, który stworzyłem, starając się jakoś monitorować wydatki i przychody, ale potrzebuję pomocy – westchnął. – Kiedyś ekonomiczne zawiłości tłumaczył mi już Bertie, pytałem też i Hannah, ale potrzebuję żeby ktoś rozjaśnił mi jeszcze jak tak właściwie stworzyć solidny budżet i na ile tak właściwie mogę go naginać ze względu na sytuację – powiedział, patrząc nieco błagalnym spojrzeniem na Floreana. Farley miał wrażenie, że z podstaw rozumie już więcej niż mniej, ale wciąż potrzebował więcej informacji w tym temacie.
Zajął jedno z miejsc przy stole, torbę składając na kolanach, przytrzymując ją jedną ręką, drugą zaś podpierając się o stół.
– Herbata? – zapytał, zerkając nieco zaskoczony. – Już prawie zapomniałem jak smakuje. Zgaduję, że od wszystkiego można się odzwyczaić – mruknął, poruszając nieco palcami. Ostatnio zaczynało brakować mu palenia papierosów, często robił to przy planowaniu, kiedy stosy notatek rosły wraz z kupką popiołu w popielniczce. Cóż, musiał obejść si bez tego. Ale herbata była czymś, co każdy szlachecki dwór w Anglii posiadał wręcz w nadmiarze i to było coś, czemu Farleyowi niezwykle ciężko było się oprzeć. – Bardzo chętnie, dziękuję. Tak wiesz, trochę tylko – uśmiechnął się wdzięcznie i obserwując krzątającego się po aneksie Fortescue, kontynuował.
– Widzisz, przychodzę tu poniekąd jako przedsiębiorca do przedsiębiorcy – zaśmiał się, po czym jednak nieco spoważniał i przygryzł nieco wargę w namyśle, zaraz sięgając do torby. Wydobył z niej księgę rachunkową lecznicy i położył na stole. – Jak na pewno wiesz, ze wszelkimi zapasami jest niezwykle krucho i ostatnio mam coraz większe trudności w prowadzeniu lecznicy – przyznał nieco niepewnie, obnażając się właśnie z jednej ze swoich słabości. Ostatnimi miesiącami mógł zdecydowanie zrobić wiele rzeczy lepiej, ale wciąż się przecież uczył. – Potrzebuję uporządkować chaos, który stworzyłem, starając się jakoś monitorować wydatki i przychody, ale potrzebuję pomocy – westchnął. – Kiedyś ekonomiczne zawiłości tłumaczył mi już Bertie, pytałem też i Hannah, ale potrzebuję żeby ktoś rozjaśnił mi jeszcze jak tak właściwie stworzyć solidny budżet i na ile tak właściwie mogę go naginać ze względu na sytuację – powiedział, patrząc nieco błagalnym spojrzeniem na Floreana. Farley miał wrażenie, że z podstaw rozumie już więcej niż mniej, ale wciąż potrzebował więcej informacji w tym temacie.
Przykre były to czasy, kiedy posiadanie zwykłej herbaty stało się czymś zaskakującym. Nie wspomnę już o kawie, która kiedyś zawsze stała na półce w kuchni, a teraz była wyjątkowym rarytasem. Świat zmienił się nie do poznania, ale chyba nauczyłem się już w nim funkcjonować. Nastawiłem wodę na herbatę i przygotowałem dwa beżowe kubki, jeden z nieco obszczerbionym uchem. – Nawet nie wiesz ile bym oddał za tabliczkę białej czekolady – zaśmiałem się, choć nie wiem czy był to powód do żartów, ale przecież w obecnej sytuacji nie pozostało nam nic innego. Uparcie trzymałem się filozofii życiowej Bertiego i zawsze starałem się wybrać śmiech ponad płacz. Czasami okazywało się to trudniejsze niż sądziłem, choć przecież sam miałem reputację raczej pogodnego człowieka.
– Oho, zaczyna się poważnie – stwierdziłem, zatrzymując się w połowie drogi po szklaną miseczkę, by spojrzeć z ciekawością na Aleksandra. Chyba zdążyłem już zapomnieć, że jestem przedsiębiorcą. Zresztą, patrząc na to jak skończyłem, to raczej kiepski ze mnie biznesmen. Miałem tylko nadzieję, że moja kamienica wciąż stoi w tym samym miejscu, i że po wojnie znowu będę mógł tam zamieszkać. Marzyłem o odbudowie lodziarni. Czasem nawet śniły mi się nowe przepisy, które mógłbym tam wypróbować. Nowe udogodnienia, które mógłbym tam stworzyć. Moja głowa naprawdę bywała pełna pomysłów, ale jedyne co w tym momencie mogłem zrobić to oporządzić górę ryb.
– Nie da się nie zauważyć – odparłem na wzmiankę o kiepskich zapasach, wyjmując z szuflady miseczkę, którą wkrótce zapełniłem suszonymi śliwkami. Wydawało mi się, że to całkiem niezły poczęstunek jak na obecne czasy. – To wcale nie jest takie trudne – stwierdziłem, wrzucając sobie do ust słodką śliwkę. Ach, a gdyby tak ją jeszcze wymoczyć w gorącej czekoladzie? Wtedy dopiero byłaby poezja. Podszedłem bliżej Aleksandra, spoglądając na listę, którą przyniósł. Tak na szybko udało mi się dojść do wniosku, że budżet lecznicy nie był bardziej skomplikowany od tego, co robiłem w lodziarni. – Mogę? – Wziąłem listę do ręki, przyglądając jej się odrobinę dokładniej. Moje rozmyślania przerwał dopiero głośny pisk czajnika. – O widzisz, wszędzie zostawiam za sobą ślady ryby, przepraszam – mruknąłem, zauważając, że po moich palcach ostały się tłuste plamy. Jeszcze raz wytarłem ręce o fartuch, choć pewnie niewiele to dało. Postanowiłem zająć się herbatą.
– Jesteś bystry, szybko załapiesz – stwierdziłem, zalewając kubki wodą. Byłem niewiele starszy od niego kiedy zostałem przygnieciony papierami z lodziarni. Początki nie były proste, ale to jest taka wiedza, która zostaje z tobą na zawsze. Postawiłem przed Aleksandrem kubek z gorącą herbatą, samemu wracając do obrabiania ryb. Nie do końca wiedziałem od czego zacząć, dlatego przegryzłem jeszcze jedną śliwkę. – Planowanie musisz zacząć od wypisania tego, co już masz. Radzę ci nie naginać tej listy i nie dopisywać tam niczego co masz dostać pojutrze czy za dwa dni, bo można się na tym przejechać – westchnąłem, chcąc nie chcąc wspominając swoje własne porażki w tym zakresie. – Zobacz, mam na stole pięć ryb. Załóżmy, że to są wszystkie moje zapasy na ten miesiąc – miałem nadzieję, że tak jednak nie będzie. – Następnym krokiem jest wypisanie wszystkich wydatków. Każdy pieniądz, czy w tym przypadku ryba, musi mieć swoją rolę. Na przykład... Te dwie ryby – wskazałem na dorodne dorsze – zostaną usmażone. Tego karasia uwędzę, a te dwie sielawy ususzę. Dobrze jest nadać tym zadaniom hierarchię, żeby nie popaść w jakieś długi. Na przykład w lodziarni zawsze odkładałem pieniądze na zapłacenie rachunków, choćby to miało oznaczać, że w danym miesiącu kupię najprostsze składniki na lody. Nie mogłem sobie pozwolić na długi w ministerstwie, z dwojga złego wolałem serwować przez miesiąc same lody waniliowe – odparłem, wrzucając uciętą rybią głowę do wiaderka obok. – Widzisz tu jeszcze jakieś ryby to rozdysponowania? – Zapytałem, niespodziewanie włączając w sobie tryb belfra, który chyba odziedziczyłem wraz z genami ojca. Miałem nadzieję, że Aleksander mnie rozumie, ale chyba na razie nie było w tym nic szczególnie skomplikowanego.
Herbata, śliwki suszone
– Oho, zaczyna się poważnie – stwierdziłem, zatrzymując się w połowie drogi po szklaną miseczkę, by spojrzeć z ciekawością na Aleksandra. Chyba zdążyłem już zapomnieć, że jestem przedsiębiorcą. Zresztą, patrząc na to jak skończyłem, to raczej kiepski ze mnie biznesmen. Miałem tylko nadzieję, że moja kamienica wciąż stoi w tym samym miejscu, i że po wojnie znowu będę mógł tam zamieszkać. Marzyłem o odbudowie lodziarni. Czasem nawet śniły mi się nowe przepisy, które mógłbym tam wypróbować. Nowe udogodnienia, które mógłbym tam stworzyć. Moja głowa naprawdę bywała pełna pomysłów, ale jedyne co w tym momencie mogłem zrobić to oporządzić górę ryb.
– Nie da się nie zauważyć – odparłem na wzmiankę o kiepskich zapasach, wyjmując z szuflady miseczkę, którą wkrótce zapełniłem suszonymi śliwkami. Wydawało mi się, że to całkiem niezły poczęstunek jak na obecne czasy. – To wcale nie jest takie trudne – stwierdziłem, wrzucając sobie do ust słodką śliwkę. Ach, a gdyby tak ją jeszcze wymoczyć w gorącej czekoladzie? Wtedy dopiero byłaby poezja. Podszedłem bliżej Aleksandra, spoglądając na listę, którą przyniósł. Tak na szybko udało mi się dojść do wniosku, że budżet lecznicy nie był bardziej skomplikowany od tego, co robiłem w lodziarni. – Mogę? – Wziąłem listę do ręki, przyglądając jej się odrobinę dokładniej. Moje rozmyślania przerwał dopiero głośny pisk czajnika. – O widzisz, wszędzie zostawiam za sobą ślady ryby, przepraszam – mruknąłem, zauważając, że po moich palcach ostały się tłuste plamy. Jeszcze raz wytarłem ręce o fartuch, choć pewnie niewiele to dało. Postanowiłem zająć się herbatą.
– Jesteś bystry, szybko załapiesz – stwierdziłem, zalewając kubki wodą. Byłem niewiele starszy od niego kiedy zostałem przygnieciony papierami z lodziarni. Początki nie były proste, ale to jest taka wiedza, która zostaje z tobą na zawsze. Postawiłem przed Aleksandrem kubek z gorącą herbatą, samemu wracając do obrabiania ryb. Nie do końca wiedziałem od czego zacząć, dlatego przegryzłem jeszcze jedną śliwkę. – Planowanie musisz zacząć od wypisania tego, co już masz. Radzę ci nie naginać tej listy i nie dopisywać tam niczego co masz dostać pojutrze czy za dwa dni, bo można się na tym przejechać – westchnąłem, chcąc nie chcąc wspominając swoje własne porażki w tym zakresie. – Zobacz, mam na stole pięć ryb. Załóżmy, że to są wszystkie moje zapasy na ten miesiąc – miałem nadzieję, że tak jednak nie będzie. – Następnym krokiem jest wypisanie wszystkich wydatków. Każdy pieniądz, czy w tym przypadku ryba, musi mieć swoją rolę. Na przykład... Te dwie ryby – wskazałem na dorodne dorsze – zostaną usmażone. Tego karasia uwędzę, a te dwie sielawy ususzę. Dobrze jest nadać tym zadaniom hierarchię, żeby nie popaść w jakieś długi. Na przykład w lodziarni zawsze odkładałem pieniądze na zapłacenie rachunków, choćby to miało oznaczać, że w danym miesiącu kupię najprostsze składniki na lody. Nie mogłem sobie pozwolić na długi w ministerstwie, z dwojga złego wolałem serwować przez miesiąc same lody waniliowe – odparłem, wrzucając uciętą rybią głowę do wiaderka obok. – Widzisz tu jeszcze jakieś ryby to rozdysponowania? – Zapytałem, niespodziewanie włączając w sobie tryb belfra, który chyba odziedziczyłem wraz z genami ojca. Miałem nadzieję, że Aleksander mnie rozumie, ale chyba na razie nie było w tym nic szczególnie skomplikowanego.
Herbata, śliwki suszone
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander uśmiechnął się nieco smutno na słowa Floreana o utęsknionej białej czekoladzie – sam również tęsknił za tymi drobnostkami, które potrafiły umilić dzień. poczynił jednak mentalną notatkę, aby rozejrzeć się za białą czekoladą: kto wie, może na którymś z wypadów mu się poszczęści i wpadnie mu w ręce choćby kawałek. Był dłużny Floreanowi, nie tylko za pomoc dzisiaj, ale i przecież za wcześniejsze przygotowania do ślubu: nawet jeżeli ostatecznie nie było czego świętować, to tort prezentował się wspaniale: i niewątpliwie też tak smakował, nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunki Alexandrowi nie było dane go skosztować.
Lekkoduszna reakcja Fortescue na pierwsze słowa Farleya przywołały na twarz uzdrowiciela nieco szerszy uśmiech. Dobrze było widzieć, że pomimo ciężkiej sytuacje jeszcze pozostały z nich jakieś resztki ich samych. Florean, tak jak wielu z nich, przeszło przez traumatyczne wydarzenia, a sytuacja w jakiej się znalazł nie była łatwa: tak jak wielu stracił dosłownie wszystko z dnia na dzień, a jednak wciąż im pomagał i wciąż znajdował w sobie siłę na stawienie czoła kolejnemu dniu w tej trudnej rzeczywistości. Alexander po raz kolejny znalazł się w momencie, w którym wpadał w podziw, jak wielu wspaniałych ludzi w swej łaskawości zesłał mu los.
– Proszę – powiedział, przesuwając księgę w stronę Floreana, aby drugi z czarodziejów mógł dokładniej przyjrzeć się listom rachunkowym. Zaśmiał się cicho i machnął ręką na ślady palców na pergaminie. – Wciąż lepiej ślady z ryb niż z ludzi, te drugie to bardziej moja domena – powiedział pół żartem, bo nie raz już mu przecież się zdarzyło zostawić na czymś krwiste odciski palców po wyjątkowo brudnej interwencji w lecznicy czy w terenie.
Przypatrywał się jak jego gospodarz zalewa herbatę, zerkają na niego z ciekawością gdy Fortescue przyznał mu, że jest bystry. Zaśmiał się na to cicho.
– Mimo wszystko ekonomia wydaje się potencjalnie mniej wybuchowa niż świstokliki – nawiązał do przykrego mu wydarzenia, kiedy to lord Ulysses tłumaczył im wszystkim podstawy numerologii, a Alex zrobił z tego dość bombowe wydarzenie. Wciąż nieco gryzło go wspomnienie własnej porażki, ale doszedł do wniosku, że im częściej będzie się w tego śmiał, tym szybciej w końcu zapomni o wstydzie.
Chcąc więc stanąć na wysokości zadania, Alex uważnie słuchał Floreana, gdy ten na przykładzie ryb zaczął mu tłumaczyć. Niewielka pionowa kreska pojawiła się między brwiami Farleya, gdy ten w myślach układał sobie po kolei co i jak, zaraz jednak wyławiając pióro i kałamarz z torby. Odkorkował atrament, zamoczył w nim pióro i otwierając książkę na ostatnich czystych stronach, zaczął robić notatki.
– Inwentarz trzymam zawsze w stanie faktycznym – przytaknął na słowa Floreana, w duchu ciesząc się, że w miarę intuicyjnie był w stanie już wcześniej zacząć robić coś, co dla Fortescue było oczywistością. Słuchał dalej uważnie dzielenia ryb przez drugiego Zakonnika, a gdy padło pytanie, pokręcił przecząco głową. – Rozdysponowaliśmy pięć z pięciu ryb, każda ma przypisaną funkcję – powiedział, po czym przygryzł nieco dolną wargę w namyśle. – Czyli... z góry planuję co na pewno muszę mieć. Na bazie zapisków inwentarza z poprzednich miesięcy powinienem móc ustalić jakie eliksiry schodzą mniej-węcej w podobnych ilościach co miesiąc, bo jeżeli to stałe zapotrzebowanie to ma priorytet? – zapytał, mając wrażenie, że logiczność tego wszystkiego jest dość kojąca. Przekartkował przy tym znów księgę do zapisu inwentarza z grudnia, podsuwając ją bliżej Floreana do przeanalizowania, samemu w tym czasie sięgając po jedną ze śliwek.
Lekkoduszna reakcja Fortescue na pierwsze słowa Farleya przywołały na twarz uzdrowiciela nieco szerszy uśmiech. Dobrze było widzieć, że pomimo ciężkiej sytuacje jeszcze pozostały z nich jakieś resztki ich samych. Florean, tak jak wielu z nich, przeszło przez traumatyczne wydarzenia, a sytuacja w jakiej się znalazł nie była łatwa: tak jak wielu stracił dosłownie wszystko z dnia na dzień, a jednak wciąż im pomagał i wciąż znajdował w sobie siłę na stawienie czoła kolejnemu dniu w tej trudnej rzeczywistości. Alexander po raz kolejny znalazł się w momencie, w którym wpadał w podziw, jak wielu wspaniałych ludzi w swej łaskawości zesłał mu los.
– Proszę – powiedział, przesuwając księgę w stronę Floreana, aby drugi z czarodziejów mógł dokładniej przyjrzeć się listom rachunkowym. Zaśmiał się cicho i machnął ręką na ślady palców na pergaminie. – Wciąż lepiej ślady z ryb niż z ludzi, te drugie to bardziej moja domena – powiedział pół żartem, bo nie raz już mu przecież się zdarzyło zostawić na czymś krwiste odciski palców po wyjątkowo brudnej interwencji w lecznicy czy w terenie.
Przypatrywał się jak jego gospodarz zalewa herbatę, zerkają na niego z ciekawością gdy Fortescue przyznał mu, że jest bystry. Zaśmiał się na to cicho.
– Mimo wszystko ekonomia wydaje się potencjalnie mniej wybuchowa niż świstokliki – nawiązał do przykrego mu wydarzenia, kiedy to lord Ulysses tłumaczył im wszystkim podstawy numerologii, a Alex zrobił z tego dość bombowe wydarzenie. Wciąż nieco gryzło go wspomnienie własnej porażki, ale doszedł do wniosku, że im częściej będzie się w tego śmiał, tym szybciej w końcu zapomni o wstydzie.
Chcąc więc stanąć na wysokości zadania, Alex uważnie słuchał Floreana, gdy ten na przykładzie ryb zaczął mu tłumaczyć. Niewielka pionowa kreska pojawiła się między brwiami Farleya, gdy ten w myślach układał sobie po kolei co i jak, zaraz jednak wyławiając pióro i kałamarz z torby. Odkorkował atrament, zamoczył w nim pióro i otwierając książkę na ostatnich czystych stronach, zaczął robić notatki.
– Inwentarz trzymam zawsze w stanie faktycznym – przytaknął na słowa Floreana, w duchu ciesząc się, że w miarę intuicyjnie był w stanie już wcześniej zacząć robić coś, co dla Fortescue było oczywistością. Słuchał dalej uważnie dzielenia ryb przez drugiego Zakonnika, a gdy padło pytanie, pokręcił przecząco głową. – Rozdysponowaliśmy pięć z pięciu ryb, każda ma przypisaną funkcję – powiedział, po czym przygryzł nieco dolną wargę w namyśle. – Czyli... z góry planuję co na pewno muszę mieć. Na bazie zapisków inwentarza z poprzednich miesięcy powinienem móc ustalić jakie eliksiry schodzą mniej-węcej w podobnych ilościach co miesiąc, bo jeżeli to stałe zapotrzebowanie to ma priorytet? – zapytał, mając wrażenie, że logiczność tego wszystkiego jest dość kojąca. Przekartkował przy tym znów księgę do zapisu inwentarza z grudnia, podsuwając ją bliżej Floreana do przeanalizowania, samemu w tym czasie sięgając po jedną ze śliwek.
Wzmianka Aleksandra zabrzmiała wyjątkowo złowieszczo, dlatego w pierwszej chwili nie zrozumiałem co się za nią kryło. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że zbyt wiele czasu spędziłem na walce, do której przecież zupełnie się nie nadawałem. Widziałem rzeczy, które nie ukazywały mi się nawet w najdzikszych snach. No, może poza tym jednym, z Anastazją... Aż ciarki mnie przeszły na samą myśl, ale szybko skupiłem się na czymś innym. Na rybach, budżetach, pieniądzach – ekonomii. Temacie, który wcześniej nie wydawał mi się szczególnie przydatny na obecne czasy (po co mi znajomość podatków, lepiej nauczyć się rozróżniać grzyby jadalne od niejadalnych), a jednak rzeczywistość pokazała, że podstawowa wiedza z tego zakresu naprawdę potrafiła poprawić jakość życia.
– Nie mów mi, że dalej to wspominasz – zaśmiałem się, kładąc dłonie na gorącym kubku. Opuszki kciuka odruchowo znalazły wyszczerbienie w uchu. Przestałem już myśleć o tamtej lekcji numerologii, ale faktycznie poszła mi ona całkiem nieźle – już za pierwszym razem mocno poczułem figurkę, choć nie udało mi się jej aktywować. Być może to była kwestia lepszego dnia, bo temat choć wydawał się skomplikowany, w rzeczywistości okazał się całkiem... przyjemny. – Ale musisz przyznać, że to uczucie, kiedy wprawialiśmy figurkę w ruch samymi dłońmi, było niesamowite – głos miałem wyraźnie podekscytowany, ale jak można przy takim odkryciu zachować spokój. – Wyobrażasz sobie jakie to musi być genialne, umieć czarować bez różdżki? Być w stanie tak... nie wiem... skumulować? Skumulować swoją magię, że wychodzi ci z palców? – Niesamowite. Nie-sa-mo-wi-te. Za każdym razem kiedy sobie o tym przypominałem, myślałem o tym, że też chcę tak umieć. I kiedyś będę.
Jednak czekał na nas o wiele bardziej przyziemny temat. Czekała na mnie ryba do wypatroszenia, ale zrobiłem przerwę, by dokładnie wysłuchać Aleksa. – Odpadki – odpowiedziałem, uderzając nożem w wiaderko, do którego przed chwilą wrzuciłem rybią głowę. – Zrobię na nich zupę rybną. Widzisz, musisz być uważny w sprawdzaniu swoich zapasów. Kreatywny. Zawsze można zrobić coś z niczego – przynajmniej w gotowaniu, ale gotowanie trochę przypominało alchemię, więc być może dało się przenieść te zasady poziom wyżej.
– Dokładnie tak. Z każdym miesiącem planowanie stanie się coraz prostsze, wiele rzeczy będzie się powtarzać... – odparłem, spoglądając na podsuniętą mi pod nos księgę. – Musiałbym się temu dokładniej przyjrzeć... ale widzę, że często schodził Auxlik. To ten niesmaczny eliksir na przeziębienia? Ty lepiej znasz się na medycynie, ale biorąc pod uwagę fakt, że czeka nas jeszcze kilka chłodnych miesięcy, może się przydać. W takim wypadku wpisujesz go do priorytetów – zgodziłem się z Alexem, wracając do obrabiania ryby. – Czyli na początku spisujesz swoje zapasy i priorytety na dany miesiąc – podsumowałem, biorąc szybki łyk ciepłej herbaty. – Teraz najżmudniejsza część procesu. Musisz spisywać wszystkie wydatki, czy też zużycia produktów ze swoich zapasów w danym miesiącu. Właśnie to pozwoli ci wszystko kontrolować. Hmm, wracając do ryb... Mam pięć ryb, każda dostała swój cel. Kiedy już na początku miesiąca zjadam wszystkie suszone ryby, widzę, że coś jest nie tak. Wiem, że miałem dwie na cały miesiąc. Być może przygotowałem ich za mało, a może powinienem był podzielić je na mniejsze kawałki... Będziesz na bieżąco widzieć jak korzystasz ze swoich zapasów, co z kolei pomoże ci zaplanować kolejny miesiąc. Budżety są ruchome, zmieniasz założenia w zależności od potrzeb – wytłumaczyłem, odkładając jedną przygotowaną rybę na deskę obok. – Podsumowując, masz ilość zaplanowaną wcześniej, ilość zużytą w ciągu miesiąca, i resztę. Zapasy, które przechodzą ci na następny miesiąc. Pod koniec miesiąca podsumowujesz co się wydarzyło, wyciągasz wnioski i planujesz następny okres – ciach! kolejna rybia głowa poleciała do wiaderka. – Na razie wszystko jasne? – Upewniłem się zanim przeszedłem do bardziej skomplikowanych wskazówek.
– Nie mów mi, że dalej to wspominasz – zaśmiałem się, kładąc dłonie na gorącym kubku. Opuszki kciuka odruchowo znalazły wyszczerbienie w uchu. Przestałem już myśleć o tamtej lekcji numerologii, ale faktycznie poszła mi ona całkiem nieźle – już za pierwszym razem mocno poczułem figurkę, choć nie udało mi się jej aktywować. Być może to była kwestia lepszego dnia, bo temat choć wydawał się skomplikowany, w rzeczywistości okazał się całkiem... przyjemny. – Ale musisz przyznać, że to uczucie, kiedy wprawialiśmy figurkę w ruch samymi dłońmi, było niesamowite – głos miałem wyraźnie podekscytowany, ale jak można przy takim odkryciu zachować spokój. – Wyobrażasz sobie jakie to musi być genialne, umieć czarować bez różdżki? Być w stanie tak... nie wiem... skumulować? Skumulować swoją magię, że wychodzi ci z palców? – Niesamowite. Nie-sa-mo-wi-te. Za każdym razem kiedy sobie o tym przypominałem, myślałem o tym, że też chcę tak umieć. I kiedyś będę.
Jednak czekał na nas o wiele bardziej przyziemny temat. Czekała na mnie ryba do wypatroszenia, ale zrobiłem przerwę, by dokładnie wysłuchać Aleksa. – Odpadki – odpowiedziałem, uderzając nożem w wiaderko, do którego przed chwilą wrzuciłem rybią głowę. – Zrobię na nich zupę rybną. Widzisz, musisz być uważny w sprawdzaniu swoich zapasów. Kreatywny. Zawsze można zrobić coś z niczego – przynajmniej w gotowaniu, ale gotowanie trochę przypominało alchemię, więc być może dało się przenieść te zasady poziom wyżej.
– Dokładnie tak. Z każdym miesiącem planowanie stanie się coraz prostsze, wiele rzeczy będzie się powtarzać... – odparłem, spoglądając na podsuniętą mi pod nos księgę. – Musiałbym się temu dokładniej przyjrzeć... ale widzę, że często schodził Auxlik. To ten niesmaczny eliksir na przeziębienia? Ty lepiej znasz się na medycynie, ale biorąc pod uwagę fakt, że czeka nas jeszcze kilka chłodnych miesięcy, może się przydać. W takim wypadku wpisujesz go do priorytetów – zgodziłem się z Alexem, wracając do obrabiania ryby. – Czyli na początku spisujesz swoje zapasy i priorytety na dany miesiąc – podsumowałem, biorąc szybki łyk ciepłej herbaty. – Teraz najżmudniejsza część procesu. Musisz spisywać wszystkie wydatki, czy też zużycia produktów ze swoich zapasów w danym miesiącu. Właśnie to pozwoli ci wszystko kontrolować. Hmm, wracając do ryb... Mam pięć ryb, każda dostała swój cel. Kiedy już na początku miesiąca zjadam wszystkie suszone ryby, widzę, że coś jest nie tak. Wiem, że miałem dwie na cały miesiąc. Być może przygotowałem ich za mało, a może powinienem był podzielić je na mniejsze kawałki... Będziesz na bieżąco widzieć jak korzystasz ze swoich zapasów, co z kolei pomoże ci zaplanować kolejny miesiąc. Budżety są ruchome, zmieniasz założenia w zależności od potrzeb – wytłumaczyłem, odkładając jedną przygotowaną rybę na deskę obok. – Podsumowując, masz ilość zaplanowaną wcześniej, ilość zużytą w ciągu miesiąca, i resztę. Zapasy, które przechodzą ci na następny miesiąc. Pod koniec miesiąca podsumowujesz co się wydarzyło, wyciągasz wnioski i planujesz następny okres – ciach! kolejna rybia głowa poleciała do wiaderka. – Na razie wszystko jasne? – Upewniłem się zanim przeszedłem do bardziej skomplikowanych wskazówek.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alex uśmiechnął się tylko niewinnie i wzruszył ramionami na zdziwienie Floreana, że w jego pamięci wciąż żywym pozostawała tamta fatalna pomyłka przy świstoklikach.
– Cóż, podobno najlepiej człowiek uczy się na błędach, czyż nie? – zapytał, w sumie retorycznie, ale nie miało to większego znaczenia. A sam Alexander potrafił być dla siebie niezwykle surowy jeśli o takie rzeczy chodziło. Wymagał od siebie jak najwyższych osiągnięć jak najszybciej i skrupulatnie do tego dążył, ponieważ nie było czasu do stracenia. Wojna nie zwalniała tempa, a Rycerze nie mieli zamiaru na nich poczekać. Dlatego Zakon musiał nieustannie podnosić swoje kompetencje i zwiększać umiejętności, ponieważ nie mieli aż tak dogodnej sytuacji jak ich przeciwnicy, którzy tak po prostu mieli w rękach większość zasobów w kraju. Szanse walczących po stronie mugoli i równości niemagicznych z magicznymi mieli przed sobą Goliata, sami będąc ledwie niewielkim człowiekiem wyposażonym w procę: dlatego też z tego swojego oręża musieli wycisnąć jak najwięcej się dało.
Na słowa Floreana westchnął z przeciągle, z cieniem rozmarzenia i zmęczenia.
– Czasem śni mi się to po nocach. Ale to trudna sztuka, bardzo trudna – mruknął, pocierając lewą dłonią policzek, czując jak zarost kłuje go w skórę, poniekąd otrzeźwia z tych marzeń. Mimo wszystko, Farley dążył to potęgi. Już był szalenie uzdolnionym i zabójczo wytrenowanym czarodziejem, lecz wiedział, że wciąż może więcej. Nie starczało mu jednak czasu na wszystko. Zgrzytałby zębami gdyby nie fakt, że było to okropnie szkodliwe dla zębów zajęcie. Kiedyś. – Jeżeli o tym myślisz to sądzę, że powinieneś popytać Samuela Skamandera o rady – powiedział, z wyraźnym szacunkiem wymawiając godność aurora. Sztuka magii bezróżdżkowej była czymś, co uzdrowiciel niezwykle podziwiał, a w połączeniu z resztą osiągnięć aurora... cóż, robiła się z tego naprawdę spora góra rzeczy, za które Samuela podziwiał.
Wrócili jednak prędko do głównego tematu. Farley uniósł brew i z zaciekawieniem spojrzał na wskazany przez Fortescue kubełek z rybimi głowami i innymi elementami nikoniecznie nadającymi się do zjedzenia. Alexander mruknął w zamyśleniu.
– Ah, tak – mruknął tylko pomiędzy, uważnie jednak słuchając Fortescue. Zasobów faktycznie mieli ograniczone ilości i mądre nimi gospodarowanie było jak najbardziej na miejscu: dlatego też w końcu uzdrowiciel się tu dziś pojawił. Potrzebował wiedzieć, na co zwracać większą uwagę i właśnie swoje odpowiedzi otrzymywał. – Masz rację – przyznał Floreanowi, zerkając na swoją listę inwentarza. Będzie musiał porozmawiać z Isabellą, no i odezwać się do Sprouta, bo oni najlepiej będą wiedzieli co poczynić z tym, co zostawało niewykorzystane z ingrediencyjnych zasobów, które należały do wyposażenia lecznicy.
Alexander pokiwał głową i zanotował uwagi Floreana, plus kilka własnych przemyśleń co do tego, jak ostatnio kształtowało się zapotrzebowanie i co jeszcze może okazać się najpotrzebniejsze. Pamiętał w końcu, po jakie fiolki sięgał najczęściej, spędzał w lecznicy naprawdę dużo czasu. Upił po tym łyk herbaty i oderwał spojrzenie od księgi, spoglądając znów na Floreana i kiwając głową.
– Wydaje mi się, że jasne – potwierdził, po czym raz jeszcze przeleciał wzrokiem swoje zapiski. Już chyba wiedział, jak spędzi dzisiejszy dzień. – Czyli żeby odpowiednio gospodarować eliksirami jak zwykle trzeba będzie robić selekcję, jeżeli jakichś zasobów mam mało, a są istotną częścią funkcjonowania lecznicy, powinienem pozostawiać jakiś zapas na czarną godzinę, jakiś niezwykle wymagający przypadek. Zgadza się? – zapytał jeszcze dla pewności, zastanawiając się, co też przyjdzie mu usłyszeć za chwilę.
– Cóż, podobno najlepiej człowiek uczy się na błędach, czyż nie? – zapytał, w sumie retorycznie, ale nie miało to większego znaczenia. A sam Alexander potrafił być dla siebie niezwykle surowy jeśli o takie rzeczy chodziło. Wymagał od siebie jak najwyższych osiągnięć jak najszybciej i skrupulatnie do tego dążył, ponieważ nie było czasu do stracenia. Wojna nie zwalniała tempa, a Rycerze nie mieli zamiaru na nich poczekać. Dlatego Zakon musiał nieustannie podnosić swoje kompetencje i zwiększać umiejętności, ponieważ nie mieli aż tak dogodnej sytuacji jak ich przeciwnicy, którzy tak po prostu mieli w rękach większość zasobów w kraju. Szanse walczących po stronie mugoli i równości niemagicznych z magicznymi mieli przed sobą Goliata, sami będąc ledwie niewielkim człowiekiem wyposażonym w procę: dlatego też z tego swojego oręża musieli wycisnąć jak najwięcej się dało.
Na słowa Floreana westchnął z przeciągle, z cieniem rozmarzenia i zmęczenia.
– Czasem śni mi się to po nocach. Ale to trudna sztuka, bardzo trudna – mruknął, pocierając lewą dłonią policzek, czując jak zarost kłuje go w skórę, poniekąd otrzeźwia z tych marzeń. Mimo wszystko, Farley dążył to potęgi. Już był szalenie uzdolnionym i zabójczo wytrenowanym czarodziejem, lecz wiedział, że wciąż może więcej. Nie starczało mu jednak czasu na wszystko. Zgrzytałby zębami gdyby nie fakt, że było to okropnie szkodliwe dla zębów zajęcie. Kiedyś. – Jeżeli o tym myślisz to sądzę, że powinieneś popytać Samuela Skamandera o rady – powiedział, z wyraźnym szacunkiem wymawiając godność aurora. Sztuka magii bezróżdżkowej była czymś, co uzdrowiciel niezwykle podziwiał, a w połączeniu z resztą osiągnięć aurora... cóż, robiła się z tego naprawdę spora góra rzeczy, za które Samuela podziwiał.
Wrócili jednak prędko do głównego tematu. Farley uniósł brew i z zaciekawieniem spojrzał na wskazany przez Fortescue kubełek z rybimi głowami i innymi elementami nikoniecznie nadającymi się do zjedzenia. Alexander mruknął w zamyśleniu.
– Ah, tak – mruknął tylko pomiędzy, uważnie jednak słuchając Fortescue. Zasobów faktycznie mieli ograniczone ilości i mądre nimi gospodarowanie było jak najbardziej na miejscu: dlatego też w końcu uzdrowiciel się tu dziś pojawił. Potrzebował wiedzieć, na co zwracać większą uwagę i właśnie swoje odpowiedzi otrzymywał. – Masz rację – przyznał Floreanowi, zerkając na swoją listę inwentarza. Będzie musiał porozmawiać z Isabellą, no i odezwać się do Sprouta, bo oni najlepiej będą wiedzieli co poczynić z tym, co zostawało niewykorzystane z ingrediencyjnych zasobów, które należały do wyposażenia lecznicy.
Alexander pokiwał głową i zanotował uwagi Floreana, plus kilka własnych przemyśleń co do tego, jak ostatnio kształtowało się zapotrzebowanie i co jeszcze może okazać się najpotrzebniejsze. Pamiętał w końcu, po jakie fiolki sięgał najczęściej, spędzał w lecznicy naprawdę dużo czasu. Upił po tym łyk herbaty i oderwał spojrzenie od księgi, spoglądając znów na Floreana i kiwając głową.
– Wydaje mi się, że jasne – potwierdził, po czym raz jeszcze przeleciał wzrokiem swoje zapiski. Już chyba wiedział, jak spędzi dzisiejszy dzień. – Czyli żeby odpowiednio gospodarować eliksirami jak zwykle trzeba będzie robić selekcję, jeżeli jakichś zasobów mam mało, a są istotną częścią funkcjonowania lecznicy, powinienem pozostawiać jakiś zapas na czarną godzinę, jakiś niezwykle wymagający przypadek. Zgadza się? – zapytał jeszcze dla pewności, zastanawiając się, co też przyjdzie mu usłyszeć za chwilę.
nie zwracajcie uwagi, ja tylko dorzucam zapomnianego, piątego posta do fabuły powyżej
Ozdobienie tortu było nie mniej ważne niż upewnienie się, że samo ciasto było smaczne. Na co dzień może i owszem, Florence przestała dbać o to, aby ugotowane przez nią potrawy - nie była pewna czy przy tak kiepskiej dostępności produktów nadal można to było nazywać konkretnymi potrawami - prezentowały się jakoś bardzo estetycznie. Ale halo, halo. Przecież to był ślub. Nie mogli pozwolić, żeby ciasto wyglądało tak mało wyraziście! Tort zawsze był najważniejszy, stanowił niejako koronę, jadalną ozdobę, uświetniającą całe wydarzenie. To dlatego Florence wysiliła się jak tylko mogła, aby faktycznie wyczarować jakieś cuda. Nawet fakt, że posiadali tak mało możliwości nie sprawił, że poczuła się mniej zmotywowana. Gdyby nie to, że czekało ich jeszcze trochę pracy z innymi rzeczami, kobieta prawdopodobnie poświęciłaby co najmniej dodatkową godzinę, aby upewnić się, że każda pestka leży równo, że wzorki które robiła przy użyciu cukru pudru są idealne i że nigdzie nie popełniła błędu - chociaż szczerze, nawet gdyby go popełniła, to podejrzewała, że ona jedna by go widziała. Dla postronnego oka byłby zapewne niewidoczny. Co oczywiście nie sprawiło, że Florence zamierzała się mniej starać. Ślub był w końcu najważniejszym wydarzeniem w życiu kobiety, więc panna Fortescue zamierzała zadbać, aby Ida, wkrótce pani Farley, była zadowolona. Oczywiście sam Alex też, ale no, babska solidarność w tym momencie troche wychodziła na wierzch.
Figurki, które nagle wyciągnął Keat okazały się prawdziwie szczęśliwym uśmiechem losu. Pomimo jej starań, tort nadal wyglądał po prostu jak ładnie ozdobione ciasto. Brakowało tego czegoś, co faktycznie wyróżniałoby go od zwykłego wypieku. Florence niemal od razu porwała obie figurki, bardzo delikatnie umieszczając je na właściwym miejscu.
- Teraz jest idealnie - uznała, cofając się dwa kroki i obserwując ich dzieło. No, teraz mogła otwarcie przyznać - całą trójką spisali się naprawdę na medal. - Keat, jeszcze będzie z ciebie kucharz, zobaczysz - puściła mu oko. A tak panikował, że w ogóle im się nie przyda! Tymczasem proszę, przed nimi stał perfekcyjny tort weselny. Florence kiwnęła głową, słysząc propozycję brata. Tak, mieli jeszcze sporo roboty, ale krótki spacer i chwila odpoczynku były w tym momencie mocno wskazane. Kobieta wygoniła więc mężczyzn z kuchni gestem dłoni - i zaraz za nimi podążyła.
zt
Ozdobienie tortu było nie mniej ważne niż upewnienie się, że samo ciasto było smaczne. Na co dzień może i owszem, Florence przestała dbać o to, aby ugotowane przez nią potrawy - nie była pewna czy przy tak kiepskiej dostępności produktów nadal można to było nazywać konkretnymi potrawami - prezentowały się jakoś bardzo estetycznie. Ale halo, halo. Przecież to był ślub. Nie mogli pozwolić, żeby ciasto wyglądało tak mało wyraziście! Tort zawsze był najważniejszy, stanowił niejako koronę, jadalną ozdobę, uświetniającą całe wydarzenie. To dlatego Florence wysiliła się jak tylko mogła, aby faktycznie wyczarować jakieś cuda. Nawet fakt, że posiadali tak mało możliwości nie sprawił, że poczuła się mniej zmotywowana. Gdyby nie to, że czekało ich jeszcze trochę pracy z innymi rzeczami, kobieta prawdopodobnie poświęciłaby co najmniej dodatkową godzinę, aby upewnić się, że każda pestka leży równo, że wzorki które robiła przy użyciu cukru pudru są idealne i że nigdzie nie popełniła błędu - chociaż szczerze, nawet gdyby go popełniła, to podejrzewała, że ona jedna by go widziała. Dla postronnego oka byłby zapewne niewidoczny. Co oczywiście nie sprawiło, że Florence zamierzała się mniej starać. Ślub był w końcu najważniejszym wydarzeniem w życiu kobiety, więc panna Fortescue zamierzała zadbać, aby Ida, wkrótce pani Farley, była zadowolona. Oczywiście sam Alex też, ale no, babska solidarność w tym momencie troche wychodziła na wierzch.
Figurki, które nagle wyciągnął Keat okazały się prawdziwie szczęśliwym uśmiechem losu. Pomimo jej starań, tort nadal wyglądał po prostu jak ładnie ozdobione ciasto. Brakowało tego czegoś, co faktycznie wyróżniałoby go od zwykłego wypieku. Florence niemal od razu porwała obie figurki, bardzo delikatnie umieszczając je na właściwym miejscu.
- Teraz jest idealnie - uznała, cofając się dwa kroki i obserwując ich dzieło. No, teraz mogła otwarcie przyznać - całą trójką spisali się naprawdę na medal. - Keat, jeszcze będzie z ciebie kucharz, zobaczysz - puściła mu oko. A tak panikował, że w ogóle im się nie przyda! Tymczasem proszę, przed nimi stał perfekcyjny tort weselny. Florence kiwnęła głową, słysząc propozycję brata. Tak, mieli jeszcze sporo roboty, ale krótki spacer i chwila odpoczynku były w tym momencie mocno wskazane. Kobieta wygoniła więc mężczyzn z kuchni gestem dłoni - i zaraz za nimi podążyła.
zt
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Szczerze mówiąc, zdziwiła mnie reakcja Aleksandra na moje zwierzenia. Wspomniałem o magii bezróżdżkowej, bo temat wydawał mi się szalenie interesujący, ale absolutnie nie miałem zamiaru zbierać od niego żadnych porad. Środek wojny nie sprzyjał nauce takich umiejętności – wolałem skupić się na czymś bardziej przydatnym, mimo wszystko twardo stąpać po ziemi. Jednak informacja o tym, że jeden z nas naprawdę potrafi rzucać zaklęcia bez różdżki wprawiła mnie w lekkie osłupienie. – Samuel Skamander? On to potrafi? – Zdziwienie wyraźnie wymalowało się na mojej twarzy, ale przecież na takie wieści nie da się inaczej zareagować. – Myślałem, że do tego trzeba mieć długą siwą brodę i dziewięćdziesiątkę na karku – zażartowałem, ale faktycznie wydawało mi się, że to wymagało naprawdę ogromnego nakładu pracy, której nikt w naszym wieku nie byłby w stanie wykonać. Być może to wcale nie było aż takie trudne jak można by sądzić? Będę musiał więcej o tym poczytać.
– To wszystko przypomina trochę grę logiczną, taką układankę. Trzeba uważnie patrzeć na swoje zapasy i planować co z nimi zrobić. O, a może szachy? Brzmi to trochę górnolotnie, ale chyba rozumiesz o co mi chodzi, trzeba dokładnie zaplanować swój ruch – stwierdziłem, przygotowując kolejną rybę do suszenia. Oprawianie naprawdę przychodziło mi coraz sprawniej, pociągnięcia noża stawały się pełniejsze, a dłonie zapamiętały najważniejsze ruchy. – Tak. Jeżeli wiesz, że ten eliksir jest niezastąpiony albo znacznie pomaga w leczeniu, jak najbardziej. Tylko nie bądź zbyt surowy w ocenianiu, która godzina jest czarna, bo inaczej nigdy nie zużyjesz tych awaryjnych zapasów – odparłem, nadziewając gotową do suszenia rybę na drewniany kij. Prawdopodobnie w kuchni nie pachniało rybami, a po prostu nimi cuchnęło, ale mój nos zdawał się już tego nie czuć. Nie wiem czy kiedykolwiek zmyję z siebie ten aromat, czy tak już będę pachniał zawsze.
– Oczywiście opowiadam ci o takim podstawowym rodzaju budżetu, ale możesz go modyfikować jak ci wygodniej. Wcale nie musisz go układać na miesiąc, być może z czasem odkryjesz, że łatwiej jest ci wszystko planować tygodniowo. Grunt, żebyś dzięki temu zyskał kontrolę nad swoimi zapasami i umiał je mądrze rozdysponować. Jestem pewny, że usprawni wam to pracę w lecznicy. Będziesz lepiej wiedział czego masz za mało, co szybko załatwić, co zrobić z nadwyżką... To naprawdę nie jest bardziej skomplikowane od numerologii, trzeba tylko się wdrożyć. Byle tylko wydatki nie przewyższyły dochodów, wtedy może być problem – stwierdziłem, wycierając dłonie o fartuch, by napić się herbaty. – Jak będziesz mieć jakieś wątpliwości to pisz, postaram się pomóc. Całkiem niezły ze mnie księgowy – puściłem Aleksandrowi oczko, wrzucając do ust jeszcze jedną śliwkę. Takie były dobre, że nie mogłem się od nich oderwać.
– To wszystko przypomina trochę grę logiczną, taką układankę. Trzeba uważnie patrzeć na swoje zapasy i planować co z nimi zrobić. O, a może szachy? Brzmi to trochę górnolotnie, ale chyba rozumiesz o co mi chodzi, trzeba dokładnie zaplanować swój ruch – stwierdziłem, przygotowując kolejną rybę do suszenia. Oprawianie naprawdę przychodziło mi coraz sprawniej, pociągnięcia noża stawały się pełniejsze, a dłonie zapamiętały najważniejsze ruchy. – Tak. Jeżeli wiesz, że ten eliksir jest niezastąpiony albo znacznie pomaga w leczeniu, jak najbardziej. Tylko nie bądź zbyt surowy w ocenianiu, która godzina jest czarna, bo inaczej nigdy nie zużyjesz tych awaryjnych zapasów – odparłem, nadziewając gotową do suszenia rybę na drewniany kij. Prawdopodobnie w kuchni nie pachniało rybami, a po prostu nimi cuchnęło, ale mój nos zdawał się już tego nie czuć. Nie wiem czy kiedykolwiek zmyję z siebie ten aromat, czy tak już będę pachniał zawsze.
– Oczywiście opowiadam ci o takim podstawowym rodzaju budżetu, ale możesz go modyfikować jak ci wygodniej. Wcale nie musisz go układać na miesiąc, być może z czasem odkryjesz, że łatwiej jest ci wszystko planować tygodniowo. Grunt, żebyś dzięki temu zyskał kontrolę nad swoimi zapasami i umiał je mądrze rozdysponować. Jestem pewny, że usprawni wam to pracę w lecznicy. Będziesz lepiej wiedział czego masz za mało, co szybko załatwić, co zrobić z nadwyżką... To naprawdę nie jest bardziej skomplikowane od numerologii, trzeba tylko się wdrożyć. Byle tylko wydatki nie przewyższyły dochodów, wtedy może być problem – stwierdziłem, wycierając dłonie o fartuch, by napić się herbaty. – Jak będziesz mieć jakieś wątpliwości to pisz, postaram się pomóc. Całkiem niezły ze mnie księgowy – puściłem Aleksandrowi oczko, wrzucając do ust jeszcze jedną śliwkę. Takie były dobre, że nie mogłem się od nich oderwać.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander pokiwał głową na pytanie Floreana, potwierdzając jego przypuszczenia bez słów. Zresztą, zatopił zaraz usta w herbacie, delektując się jej smakiem i kontemplując słowa swojego towarzysza z niewielkim uśmiechem majaczącym ponad krawędzią kubka.
– Może po prostu dobrze się z tym kryje i w rzeczywistości jest starczy niż my i Kieran razem wzięci – zażartował kiedy oderwał się w końcu od naparu, ukradkiem oblizując górną wargę. Nie raz zastanawiał się, co osiągnąłby on sam gdyby był starszy. Co jeszcze by potrafił? Jakie umiejętności pojawiłyby się w jego arsenale, gdyby miały kiedy zaowocować? Jednak, czy gdyby był starszy, gdyby urodził się wcześniej to czy aby na pewno miałby takie same szanse na osiągnięcie tego, co osiągnął do tej pory? Alexander raczej w to powątpiewał. Dlatego zdecydowanie lepiej było wyciskać jak najwięcej z obecnych chwil.
Na wspomnienie o szachach pokiwał energicznie głową, choć nie był pewien, czy w świetle przygód numerologicznych było to mądre wywoływać tę konkretną dziedzinę. Mimo wszystko, to porównanie działało bardzo dobrze na wyobraźnię Farleya. – Zaczynasz od odpowiedniego otwarcia, które dalej buduje kolejne elementy taktyki w rozwinięciu, a to z kolei przekłada się na grę końcową. Taki efekt domina, zabezpieczasz swoimi ruchami jakąś część dalszej gry, eliminując niektóre z zagrożeń ze strony przeciwnika – stwierdził, dochodząc do wniosku, że dobrze, że przyszedł do Fortescue by rozwiać swoje wątpliwości. – W sumie jest to naprawdę logiczne – powtórzył się, lecz tak naprawdę było, bo to samo układało się w głowie. Tak samo jak to, że nie ważne jak cenne by nie były jego zapasy, kiedyś trzeba będzie je zużyć. – Naturalnie. Wątpię jednak, bym miał być skąpcem, jeżeli moje eliksiry są ceną za cudze życie. Nie w przypadku Auxilika, naturalnie, lecz chociażby złoty eliksir... – mruknął, zasępiając się nieco, bowiem widział tendencję wzrostową w zużywaniu tego specyfiku: a to oznaczało, że walki i zaklęcia używane przez drugą stronę stawały się coraz brutalniejsze.
Farley zadumał się nieco na kolejne wyjaśnienia Floreana, skubiąc trochę od niechcenia wnętrze dolnej wargi, zastanawiając się czy przypadkiem tygodniowe planowanie nie będzie w jego przypadku bardziej adekwatne. W tym całym ekonomicznym rozmyślaniu zapomniał nieco o unoszącej się w chatce woni ryb, choć niewątpliwie przypomni mu o tym Ida kiedy wróci do Kurnika. Ah, jak trudno będzie zmyć ten zapach z włosów! Ale tym sobie teraz głowy nie zaprzątał, mając przed oczami o wiele większe sprawy, można by rzec, że były one sprawami życia i śmierci: jego pacjentów. Pokiwał głową na ostatnie przestrogi Floreana, wzdychając cicho i sięgając znów po kubek, by upić kilka łyków herbaty.
– Zapamiętam to sobie, nie wywiniesz się już tak łatwo, Floreanie – wyszczerzył się w odpowiedzi na puszczone do niego oczko, lecz zaraz spoważniał nieco, bowiem pytanie jakie chciał zadać było na serio. – Tak właściwie to nie miałbyś nic przeciwko, jeżeli jeszcze chwilę bym tu został? Myślę, że chciałbym spróbować ułożyć wstępny budżet na najbliższe... dwa tygodnie, powiedzmy. Byłbym naprawdę wdzięczny jakbyś jeszcze zerknął, czy aby na pewno dobrze myślę. Wiesz, żeby nie zaskoczyć się negatywnie za parę dni – powiedział, powstrzymując się jednak od wspomnienia raz jeszcze tamtego pamiętnego wypadku z szachowym królem.
Alexander rozsiadł się więc trochę wygodniej, zakopując się w rozmyślaniach nad księgą rachunkową lecznicy, od czasu do czasu popijając herbatę i zamieniając po kilka zdań z Floreanem. Obaj zajęci swoimi zadaniami dotrzymywali sobie tak towarzystwa aż do czasu kiedy po przejrzeniu tworów Alexandra na papierze, obaj byli zadowoleni z planu, który Farley zaczął tworzyć dla nowego, ulepszonego w efektywności działania lecznicy.
| zt
– Może po prostu dobrze się z tym kryje i w rzeczywistości jest starczy niż my i Kieran razem wzięci – zażartował kiedy oderwał się w końcu od naparu, ukradkiem oblizując górną wargę. Nie raz zastanawiał się, co osiągnąłby on sam gdyby był starszy. Co jeszcze by potrafił? Jakie umiejętności pojawiłyby się w jego arsenale, gdyby miały kiedy zaowocować? Jednak, czy gdyby był starszy, gdyby urodził się wcześniej to czy aby na pewno miałby takie same szanse na osiągnięcie tego, co osiągnął do tej pory? Alexander raczej w to powątpiewał. Dlatego zdecydowanie lepiej było wyciskać jak najwięcej z obecnych chwil.
Na wspomnienie o szachach pokiwał energicznie głową, choć nie był pewien, czy w świetle przygód numerologicznych było to mądre wywoływać tę konkretną dziedzinę. Mimo wszystko, to porównanie działało bardzo dobrze na wyobraźnię Farleya. – Zaczynasz od odpowiedniego otwarcia, które dalej buduje kolejne elementy taktyki w rozwinięciu, a to z kolei przekłada się na grę końcową. Taki efekt domina, zabezpieczasz swoimi ruchami jakąś część dalszej gry, eliminując niektóre z zagrożeń ze strony przeciwnika – stwierdził, dochodząc do wniosku, że dobrze, że przyszedł do Fortescue by rozwiać swoje wątpliwości. – W sumie jest to naprawdę logiczne – powtórzył się, lecz tak naprawdę było, bo to samo układało się w głowie. Tak samo jak to, że nie ważne jak cenne by nie były jego zapasy, kiedyś trzeba będzie je zużyć. – Naturalnie. Wątpię jednak, bym miał być skąpcem, jeżeli moje eliksiry są ceną za cudze życie. Nie w przypadku Auxilika, naturalnie, lecz chociażby złoty eliksir... – mruknął, zasępiając się nieco, bowiem widział tendencję wzrostową w zużywaniu tego specyfiku: a to oznaczało, że walki i zaklęcia używane przez drugą stronę stawały się coraz brutalniejsze.
Farley zadumał się nieco na kolejne wyjaśnienia Floreana, skubiąc trochę od niechcenia wnętrze dolnej wargi, zastanawiając się czy przypadkiem tygodniowe planowanie nie będzie w jego przypadku bardziej adekwatne. W tym całym ekonomicznym rozmyślaniu zapomniał nieco o unoszącej się w chatce woni ryb, choć niewątpliwie przypomni mu o tym Ida kiedy wróci do Kurnika. Ah, jak trudno będzie zmyć ten zapach z włosów! Ale tym sobie teraz głowy nie zaprzątał, mając przed oczami o wiele większe sprawy, można by rzec, że były one sprawami życia i śmierci: jego pacjentów. Pokiwał głową na ostatnie przestrogi Floreana, wzdychając cicho i sięgając znów po kubek, by upić kilka łyków herbaty.
– Zapamiętam to sobie, nie wywiniesz się już tak łatwo, Floreanie – wyszczerzył się w odpowiedzi na puszczone do niego oczko, lecz zaraz spoważniał nieco, bowiem pytanie jakie chciał zadać było na serio. – Tak właściwie to nie miałbyś nic przeciwko, jeżeli jeszcze chwilę bym tu został? Myślę, że chciałbym spróbować ułożyć wstępny budżet na najbliższe... dwa tygodnie, powiedzmy. Byłbym naprawdę wdzięczny jakbyś jeszcze zerknął, czy aby na pewno dobrze myślę. Wiesz, żeby nie zaskoczyć się negatywnie za parę dni – powiedział, powstrzymując się jednak od wspomnienia raz jeszcze tamtego pamiętnego wypadku z szachowym królem.
Alexander rozsiadł się więc trochę wygodniej, zakopując się w rozmyślaniach nad księgą rachunkową lecznicy, od czasu do czasu popijając herbatę i zamieniając po kilka zdań z Floreanem. Obaj zajęci swoimi zadaniami dotrzymywali sobie tak towarzystwa aż do czasu kiedy po przejrzeniu tworów Alexandra na papierze, obaj byli zadowoleni z planu, który Farley zaczął tworzyć dla nowego, ulepszonego w efektywności działania lecznicy.
| zt
|1.03.1958
Udało się, że mógł trafić do Oazy przed wyruszeniem na misję jaką przydzielił mu Harold Longbottom. Odczuwał głęboką potrzebę spotkania się z Florką nim na nią wyruszy i zwyczajnie zobaczenia jej uśmiechu oraz radosnych oczu. Nie wiedzieć kiedy przywiązał się do niej i jej sposobu bycia. Jej obecność koiła i napełniała nadzieją, a tej teraz bardzo potrzebował. Podstawą dla każdego kto walczył z uciskającą władzą był cel oraz osoby, dla których warto było ryzykować życie. Ona była jedną z takich osób, choć pewnie zaraz by zmarszczyła brwi i pogroziła mu palcem gdyby wypowiedział te słowa ma głos.
Wkroczył do Oazy trochę z ciężkim sercem nie wiedząc czego się spodziewać. Dotarły do niego głosy, że nie było im lekko, że brakowało pożywienia, ale nie spodziewał się zastać tego co zobaczył. Żal ściskał kiedy patrzył na to w jakich warunkach przyszło żyć uciekinierom. Greengrove Farm wydawało się przy tym istnym pałacem. Mieli szklarnie, w której mogli hodować rośliny, w której miała powstać hodowla tojadu. Mogli poszczycić się tym, że mają dostęp do mięsa i produktów mlecznych. Tutaj brakowało dosłownie wszystkiego. Coś należało z tym zrobić kiedy bogacze pod rządami Uzurpatora nie wiedzieli co to głód. Ich dzieci nie musiały przeżyć każdego dnia na jednej kromce chleba. Aż coś się w nim zagotowało na samą myśl i nie pozwalało przejść obojętnie obok ludzkiej tragedii.
Z przerzuconym workiem przez ramię ruszył do Jamy gdzie mieszkało rodzeństwo Fortescue. Dostrzegł unoszący się dym z komina chaty, w której zapewne obydwoje się krzątali. Poprawił worek i wkroczył do środka bez pukania. Liczył, że zobaczy Florkę i zrobi jej niespodziankę, przecież nie spodziewała się jego przybycia.
Dostrzegł ją po chwili jak krzątała się w kuchni wśród garnków i talerzy starając się stworzyć istną ucztę z tego co miała pod ręką. Nie usłyszała jak wchodził przenosząc patelnię, wszystko w pomieszczeniu strzelało i syczało w trakcie ciężkiej pracy. Odłożył worek na ziemię, w którym przyniósł trochę zapasów z własnego domu. Oparł się ramieniem o framugę drzwi i uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
-Jakie dziś święto, że takie szaleństwa w kuchni? - Zagadnął trochę niefrasobliwie obserwując reakcję czarownicy i kiedy tylko go spostrzegła uniósł dłoń aby do niej pomachać i uśmiechnąć się szerzej.
Udało się, że mógł trafić do Oazy przed wyruszeniem na misję jaką przydzielił mu Harold Longbottom. Odczuwał głęboką potrzebę spotkania się z Florką nim na nią wyruszy i zwyczajnie zobaczenia jej uśmiechu oraz radosnych oczu. Nie wiedzieć kiedy przywiązał się do niej i jej sposobu bycia. Jej obecność koiła i napełniała nadzieją, a tej teraz bardzo potrzebował. Podstawą dla każdego kto walczył z uciskającą władzą był cel oraz osoby, dla których warto było ryzykować życie. Ona była jedną z takich osób, choć pewnie zaraz by zmarszczyła brwi i pogroziła mu palcem gdyby wypowiedział te słowa ma głos.
Wkroczył do Oazy trochę z ciężkim sercem nie wiedząc czego się spodziewać. Dotarły do niego głosy, że nie było im lekko, że brakowało pożywienia, ale nie spodziewał się zastać tego co zobaczył. Żal ściskał kiedy patrzył na to w jakich warunkach przyszło żyć uciekinierom. Greengrove Farm wydawało się przy tym istnym pałacem. Mieli szklarnie, w której mogli hodować rośliny, w której miała powstać hodowla tojadu. Mogli poszczycić się tym, że mają dostęp do mięsa i produktów mlecznych. Tutaj brakowało dosłownie wszystkiego. Coś należało z tym zrobić kiedy bogacze pod rządami Uzurpatora nie wiedzieli co to głód. Ich dzieci nie musiały przeżyć każdego dnia na jednej kromce chleba. Aż coś się w nim zagotowało na samą myśl i nie pozwalało przejść obojętnie obok ludzkiej tragedii.
Z przerzuconym workiem przez ramię ruszył do Jamy gdzie mieszkało rodzeństwo Fortescue. Dostrzegł unoszący się dym z komina chaty, w której zapewne obydwoje się krzątali. Poprawił worek i wkroczył do środka bez pukania. Liczył, że zobaczy Florkę i zrobi jej niespodziankę, przecież nie spodziewała się jego przybycia.
Dostrzegł ją po chwili jak krzątała się w kuchni wśród garnków i talerzy starając się stworzyć istną ucztę z tego co miała pod ręką. Nie usłyszała jak wchodził przenosząc patelnię, wszystko w pomieszczeniu strzelało i syczało w trakcie ciężkiej pracy. Odłożył worek na ziemię, w którym przyniósł trochę zapasów z własnego domu. Oparł się ramieniem o framugę drzwi i uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
-Jakie dziś święto, że takie szaleństwa w kuchni? - Zagadnął trochę niefrasobliwie obserwując reakcję czarownicy i kiedy tylko go spostrzegła uniósł dłoń aby do niej pomachać i uśmiechnąć się szerzej.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
To nie były łatwe czasy. Z której strony by nie patrzeć, było właściwie tak naprawdę źle. Oaza była nią już tylko z nazwy, miejsce to przestało już tak naprawdę zapewniać uciekinierom tak potrzebne bezpieczeństwo - tę jedną, fundamentalną potrzebę, która stała u podstaw potrzeb każdego człowieka. Nieregularne ataki ze strony zombie były może mniej groźne niż wystawianie się na łaskę wielbicieli czarnej magii, niemniej ciężko było sobie z nimi poradzić. Napędzały stracha wszystkim w Oazie, a już w szczególności dzieciom. Już wcześniej było im ciężko, wyspa powoli się przeludniała, niemal brakowało już miejsc, które można by było wykorzystać jako tymczasowe schronienie. Brakowało pożywienia, leków, jakiejś iskierki nadziei... A teraz musieli się martwić jeszcze o to, by w nocy coś nie odgryzło im palców u stóp... albo gorzej.
Florence robiła co mogła - jak zwykle z resztą. Pomagała z gotowaniem dla uchodźców, leczyła ich rany, próbowała jakoś pocieszać. Było jej okropnie ciężko, aczkolwiek z drugiej strony odczuwała drobną satysfakcję, że może być przydatna. Nie skarżyła się nikomu, nawet jeśli czasem tęskniła za prywatnością swojego pokoiku na Pokątnej. Jama była zaś zawsze pełna ludzi, teraz szczególnie. Florence podwijała więc rękawy i brała się do pracy. Tego dnia przyniesiono jej trochę zapasów i poproszono o ugotowanie czegoś, co można by rozdać na jadłodajni i czym można by bezpiecznie napełnić żołądki najbardziej potrzebujących. Osobno składniki nie nadawały się do niczego, wymagały odpowiedniej obróbki, więc panna Fortescue wykorzystując wszystkie swoje umiejętności i wiedzę, złapała za pierwszy garnek. Udało jej się stworzyć swego rodzaju cienki bulion, a także trochę płaskie, niesłone placki przypominające podpłomyki - w zamyśle miały to być chlebki, ale niestety zupełnie nie wyrosły. Wciąż miała jeszcze kilka pomysłów i niewykorzystanych składników, ale właśnie wtedy robotę przerwał jej znajomy głos. Głos, którego się tu zupełnie nie spodziewała.
Ocierając szmatką spocone czoło, Florence podniosła wzrok znad kuchenki i spojrzała ku wyjściu. Gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z tym Herberta, jej twarz najpierw zastygła w wyrazie ogromnego zdumienia, usta ułożyły się w niemal idealne "o". Zaraz potem jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kobieta pojaśniała. - Herbert! - zawołała, zerkając jeszcze kontrolnie na patelnię, którą odstawiła, zaraz potem jednak wytarła prędko ręce w ściereczkę i szybkim krokiem obeszła stół, aby do niego podejść. Podczas gotowania kilka kosmyków wyswobodziło się z uścisku wstążki, teraz bezczelnie opadając je na oczy, dlatego szybko założyła je za ucho. Jej strój zdecydowanie nie nadawał się do przyjmowania gości, fartuch a także sama sukienka były poplamione jedzeniem, tłuszczem i sadzą - zupełnie się tym jednak nie przejęła. Bardziej niż zawstydzenie z powodu swojego wyglądu, czuła radość z tego, że go widzi. Jeśli chciał ją zaskoczyć, to zdecydowanie mu się udało. Florence zaraz przylgnęła do niego w krótkim uścisku - starając się jednocześnie jakoś nie pobrudzić jego ubrań. Dodatkowo, jako że chwilowo byli w kuchni sami... pozwoliła sobie na złożenie krótkiego pocałunku na jego policzku. I teraz zgaduj człowieku - była czerwona z wysiłku i gorąca panującego w kuchni, czy też z zawstydzenia własną śmiałością?
- Co ty tutaj robisz? Pozwolili ci wejść do Oazy? - to była... jednocześnie dobra i zła wiadomość. Coraz bardziej angażował się w sprawę, co było rzecz jasna niebezpieczne... z drugiej strony... po prostu tak bardzo cieszyła się, że go widzi.
Florence robiła co mogła - jak zwykle z resztą. Pomagała z gotowaniem dla uchodźców, leczyła ich rany, próbowała jakoś pocieszać. Było jej okropnie ciężko, aczkolwiek z drugiej strony odczuwała drobną satysfakcję, że może być przydatna. Nie skarżyła się nikomu, nawet jeśli czasem tęskniła za prywatnością swojego pokoiku na Pokątnej. Jama była zaś zawsze pełna ludzi, teraz szczególnie. Florence podwijała więc rękawy i brała się do pracy. Tego dnia przyniesiono jej trochę zapasów i poproszono o ugotowanie czegoś, co można by rozdać na jadłodajni i czym można by bezpiecznie napełnić żołądki najbardziej potrzebujących. Osobno składniki nie nadawały się do niczego, wymagały odpowiedniej obróbki, więc panna Fortescue wykorzystując wszystkie swoje umiejętności i wiedzę, złapała za pierwszy garnek. Udało jej się stworzyć swego rodzaju cienki bulion, a także trochę płaskie, niesłone placki przypominające podpłomyki - w zamyśle miały to być chlebki, ale niestety zupełnie nie wyrosły. Wciąż miała jeszcze kilka pomysłów i niewykorzystanych składników, ale właśnie wtedy robotę przerwał jej znajomy głos. Głos, którego się tu zupełnie nie spodziewała.
Ocierając szmatką spocone czoło, Florence podniosła wzrok znad kuchenki i spojrzała ku wyjściu. Gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z tym Herberta, jej twarz najpierw zastygła w wyrazie ogromnego zdumienia, usta ułożyły się w niemal idealne "o". Zaraz potem jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kobieta pojaśniała. - Herbert! - zawołała, zerkając jeszcze kontrolnie na patelnię, którą odstawiła, zaraz potem jednak wytarła prędko ręce w ściereczkę i szybkim krokiem obeszła stół, aby do niego podejść. Podczas gotowania kilka kosmyków wyswobodziło się z uścisku wstążki, teraz bezczelnie opadając je na oczy, dlatego szybko założyła je za ucho. Jej strój zdecydowanie nie nadawał się do przyjmowania gości, fartuch a także sama sukienka były poplamione jedzeniem, tłuszczem i sadzą - zupełnie się tym jednak nie przejęła. Bardziej niż zawstydzenie z powodu swojego wyglądu, czuła radość z tego, że go widzi. Jeśli chciał ją zaskoczyć, to zdecydowanie mu się udało. Florence zaraz przylgnęła do niego w krótkim uścisku - starając się jednocześnie jakoś nie pobrudzić jego ubrań. Dodatkowo, jako że chwilowo byli w kuchni sami... pozwoliła sobie na złożenie krótkiego pocałunku na jego policzku. I teraz zgaduj człowieku - była czerwona z wysiłku i gorąca panującego w kuchni, czy też z zawstydzenia własną śmiałością?
- Co ty tutaj robisz? Pozwolili ci wejść do Oazy? - to była... jednocześnie dobra i zła wiadomość. Coraz bardziej angażował się w sprawę, co było rzecz jasna niebezpieczne... z drugiej strony... po prostu tak bardzo cieszyła się, że go widzi.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Obserwowanie jak zmienia się wyraz jej twarzy było przyjemnością samą w sobie. Zaśmiał się kiedy rzuciła wszystko i podeszła do niego. Wyciągnął ramiona, aby zamknąć ją w uścisku swoich ramion nie zwracając uwagi na poplamiony fartuch. Nie stanowił żadnej przeszkody. Była coraz bardziej śmiała w okazywaniu emocji, co potwierdziła delikatnym pocałunkiem złożonym na jego nieogolonym policzku. Uśmiechnął się zadowolony z takiego gestu.
-Wzięłaś sobie do serca bajkę o Kopciuszku? - Zapytał ponownie wskazując na jej fartuszek, a następnie małą kuchnię, w której właśnie królowała. Puścił jej oczko i pochylił się w stronę worka, z którego wyjął mąkę, pół kilo baraniny oraz trochę kawy zbożowej i butelkę oleju. Nie było tego wiele, ale chociaż tak mógł pomóc. -Czas na chwilę przerwy. - Dodał jeszcze odkładając jedzenie na stół, gdzie piętrzyły się gary i naczynia. Widział zmęczenie na jej twarzy, a skoro już udało mu się tutaj dostać nie będzie tyrać w kuchni. Usłyszał pytanie jakie zadała na koniec i uśmiechnął się krzywo. -Mój kompleks bohatera został doceniony. - Zakpił z samego siebie mając w tyle głowy list od Harolda i plan, który powstawał jak realizować powierzoną mu misję. Każde działanie jakie teraz podejmował niosło ze sobą ryzyko. Ostatnia misja zakończyła się oślepieniem na parę godzin, a jego towarzysze oberwali solidne rany. Nikt jednak nie marudził, każdy zaciskał zęby i parł do przodu. -Musiałem skorzystać z okazji aby cię zobaczyć.
Posłał jej czarujący uśmiech i utkwił spojrzenie niebieskich oczu w uroczej twarzy kobiety, która zaczynała stawać się władczynią jego serca. -Napijemy się kawy? - Wskazał na saszetkę, którą przyniósł musiał dopilnować, że sama skorzysta z tego co przyniósł a nie rozda po sąsiadach. Niezwykle szlachetny gest, ale szlachetnością nikogo nie wykarmi, a tym bardziej samej będąc zmęczoną i zapracowaną. Widząc ile placków przygotowała pojął w lot, że nie są tylko dla niej i dla brata. Robiła za kucharkę, gotowała dla innych zapewne nie dbając o siebie. Dostrzegł, że straciła na wadze, że wojenna dieta odbija się na jej zdrowiu. Nie mógł dopuścić aby zatraciła samą siebie na ścieżce niesienia pomocy innym. Otworzył woreczek z kawą, aby jej zapach dotarł do Florki, aby skusił i namówił do odpoczynku jeżeli jego słowa nie były wystarczająco silne.
-Wzięłaś sobie do serca bajkę o Kopciuszku? - Zapytał ponownie wskazując na jej fartuszek, a następnie małą kuchnię, w której właśnie królowała. Puścił jej oczko i pochylił się w stronę worka, z którego wyjął mąkę, pół kilo baraniny oraz trochę kawy zbożowej i butelkę oleju. Nie było tego wiele, ale chociaż tak mógł pomóc. -Czas na chwilę przerwy. - Dodał jeszcze odkładając jedzenie na stół, gdzie piętrzyły się gary i naczynia. Widział zmęczenie na jej twarzy, a skoro już udało mu się tutaj dostać nie będzie tyrać w kuchni. Usłyszał pytanie jakie zadała na koniec i uśmiechnął się krzywo. -Mój kompleks bohatera został doceniony. - Zakpił z samego siebie mając w tyle głowy list od Harolda i plan, który powstawał jak realizować powierzoną mu misję. Każde działanie jakie teraz podejmował niosło ze sobą ryzyko. Ostatnia misja zakończyła się oślepieniem na parę godzin, a jego towarzysze oberwali solidne rany. Nikt jednak nie marudził, każdy zaciskał zęby i parł do przodu. -Musiałem skorzystać z okazji aby cię zobaczyć.
Posłał jej czarujący uśmiech i utkwił spojrzenie niebieskich oczu w uroczej twarzy kobiety, która zaczynała stawać się władczynią jego serca. -Napijemy się kawy? - Wskazał na saszetkę, którą przyniósł musiał dopilnować, że sama skorzysta z tego co przyniósł a nie rozda po sąsiadach. Niezwykle szlachetny gest, ale szlachetnością nikogo nie wykarmi, a tym bardziej samej będąc zmęczoną i zapracowaną. Widząc ile placków przygotowała pojął w lot, że nie są tylko dla niej i dla brata. Robiła za kucharkę, gotowała dla innych zapewne nie dbając o siebie. Dostrzegł, że straciła na wadze, że wojenna dieta odbija się na jej zdrowiu. Nie mógł dopuścić aby zatraciła samą siebie na ścieżce niesienia pomocy innym. Otworzył woreczek z kawą, aby jej zapach dotarł do Florki, aby skusił i namówił do odpoczynku jeżeli jego słowa nie były wystarczająco silne.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
aneks kuchenny
Szybka odpowiedź