aneks kuchenny
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
aneks kuchenny
niewielka część chaty przeznaczona do przygotowywania posiłków - stary stół pełni też funkcję blatu, na którym niemal zawsze znajduje się coś do zjedzenia. tuż przy oknie wisi wiązka narwanych ziół, do parzenia herbat albo przyprawiania jedzenia. zapasy żywności poupychane są w szafkach pod zlewem, w których można się też natknąć na cudaczne przedmioty o nieznanym przez nikogo zastosowaniu - trafiły tu po przeprowadzeniu selekcji darowizn, gdy nie wiadomo było, co z nimi właściwie zrobić ('kiedyś jeszcze mogą się przydać'). trzy czajniki zawsze wypełnione są gorącą wodą, a zniesione przez Zakonników sztućce i zastawa stołowa tworzą jedną, spójną, chaotyczną całość, choć niemal każdy z noży jest nie do pary, a talerze mają najróżniejsze desenie. w zlewie zaczarowana myjka pracuje bez wytchnienia, zeskrobując resztki fusów z porcelanowych filiżanek do kawy; akurat na powierzchni jednej z nich namalowany kuguchar, prychając pod nosem, ucieka od piany, goniąc wkoło naczynia i próbując skryć się przed wodą za nadkruszonym uchem.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozejrzała się po kuchni przez sekundę nie rozumiejąc, do czego nawiązywał, ale po chwili zdała sobie sprawę, że miał rację. Faktycznie wyglądała jak Kopciuszek, umazana sadzą, w środku jednego, wielkiego bałaganu którym była kuchnia w Jamie. To nigdy nie było specjalnie dobrze zaopatrzone czy czyste miejsce, ale teraz faktycznie był to prawdziwy chaos. Zaśmiała się cicho - Coś w tym stylu. Ale książę zjawiał się w tej bajce chyba później? - uniosła kąciki ust, lekko rozbawiona. Oczywiście, że zamierzała zrobić sobie przerwę, kilka chwil odpoczynku jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Machnęła jeszcze tylko różdżką, sprawiając, że naczynia wrzucone do zlewu zaczęły się po cichu i powoli same zmywać. Dobrze że chociaż to nie wymagało dodatkowego nakładu pracy...
Nie mogła nie skrzywić się lekko, gdy użył określenia "kompleks bohatera" w stosunku do samego siebie. Ale nie dało się ukryć, że naprawdę nim był. Bohaterem. Dla niej, ale także dla wszystkich uchodźców, którym pomógł i którzy dzięki niemu mieli możliwość, aby przeżyć jeszcze jeden dzień. I jeszcze jeden. I następny. Z nadzieją i podniesionym czołem spoglądać w przyszłość. Ona tak robiła. Było łatwiej, gdy obok ciebie stał ktoś zaufany, ktoś, na kim ci zależało. Podobnie jak sam Herbert, Florence także nie mówiła tego na głos, ale Grey stał się dla niej niezwykle ważny. Był źródłem siły, która pozwalała jej także pomagać. Choćby miało być to tylko ugotowanie wielkiego gara cienkiego bulionu.
Florence posłała mężczyźnie delikatny, ale bardzo ciepły uśmiech, gdy wyrzekł na głos, że pragnął się z nią zobaczyć. Trochę szkoda, że zastał ją akurat w takiej chwili, ale to nic. Mieli mieć jeszcze dużo okazji do spotkań. A teraz, gdy Herbert miał swobodny dostęp do Oazy, Florence będzie z tym większym zapałem wstawać rano - bo kto wie, czy pan Grey znów nie zrobi jej takiej niespodzianki? I może następnym razem znajdą dla siebie trochę więcej wolnych chwil?
Rzuciła szybkim okiem na rzeczy, które przyniósł i na moment aż zaniemówiła. Mięso niektórzy z mieszkańców wyspy ostatni raz widzieli dobre parę tygodni, a może nawet i miesięcy temu. W jej głowie niemal natychmiast zaczęły pojawiać się pomysły, kto potrzebowałby tego najbardziej, a także w jaki sposób najlepiej przyrządzić baraninę by skorzystało jak najwięcej osób. Jeden rzut oka na Herberta wystarczył jednak, by zrozumiała, że mężczyzna nie przyniósł tego w geście pomocy uchodźcom. Przyniósł to dla niej. Na krótki moment zacisnęła wargi - Herbert, dziękuję, ale przyniosłeś za dużo - odezwała się. Oczywiście, że zamierzała protestować, miałaby to tak po prostu przyjąć? Przecież on też miał rodzinę, o którą musiał dbać! A z nią nie było wcale tak źle. Owszem, bardzo schudła w czasie wojny, jej skóra i włosy straciły część blasku... Florence wciąż miała jednak w pamięci to, jak zemdlała w domu Greya. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na to, aby podobna sytuacja znów miała miejsce. Jadła więc. Mało, ale nie chorobliwie mało. Jak mogła jednak odmówić mu filiżanki kawy? Szczególnie gdy faktycznie do jej nosa doleciał przyjemny, nieco już zapomniany aromat. Spojrzała na niego z pewną naganą, ale i rozbawieniem, po czym wstawiła wodę oraz wyciągnęła z szafki chyba dwa ostatnie, oczywiście zupełnie różne ale przynajmniej czyste i w miarę całe kubki. Florence wskazała na niewielkie stołki stojące w kącie, na których mogli spocząć. Zajęła jeden z nich z gorącą kawą w rękach, a gdy Grey do niej dołączył, delikatnie oparła głowę o jego ramię, przymykając na moment oczy. - Dziękuję.
Nie mogła nie skrzywić się lekko, gdy użył określenia "kompleks bohatera" w stosunku do samego siebie. Ale nie dało się ukryć, że naprawdę nim był. Bohaterem. Dla niej, ale także dla wszystkich uchodźców, którym pomógł i którzy dzięki niemu mieli możliwość, aby przeżyć jeszcze jeden dzień. I jeszcze jeden. I następny. Z nadzieją i podniesionym czołem spoglądać w przyszłość. Ona tak robiła. Było łatwiej, gdy obok ciebie stał ktoś zaufany, ktoś, na kim ci zależało. Podobnie jak sam Herbert, Florence także nie mówiła tego na głos, ale Grey stał się dla niej niezwykle ważny. Był źródłem siły, która pozwalała jej także pomagać. Choćby miało być to tylko ugotowanie wielkiego gara cienkiego bulionu.
Florence posłała mężczyźnie delikatny, ale bardzo ciepły uśmiech, gdy wyrzekł na głos, że pragnął się z nią zobaczyć. Trochę szkoda, że zastał ją akurat w takiej chwili, ale to nic. Mieli mieć jeszcze dużo okazji do spotkań. A teraz, gdy Herbert miał swobodny dostęp do Oazy, Florence będzie z tym większym zapałem wstawać rano - bo kto wie, czy pan Grey znów nie zrobi jej takiej niespodzianki? I może następnym razem znajdą dla siebie trochę więcej wolnych chwil?
Rzuciła szybkim okiem na rzeczy, które przyniósł i na moment aż zaniemówiła. Mięso niektórzy z mieszkańców wyspy ostatni raz widzieli dobre parę tygodni, a może nawet i miesięcy temu. W jej głowie niemal natychmiast zaczęły pojawiać się pomysły, kto potrzebowałby tego najbardziej, a także w jaki sposób najlepiej przyrządzić baraninę by skorzystało jak najwięcej osób. Jeden rzut oka na Herberta wystarczył jednak, by zrozumiała, że mężczyzna nie przyniósł tego w geście pomocy uchodźcom. Przyniósł to dla niej. Na krótki moment zacisnęła wargi - Herbert, dziękuję, ale przyniosłeś za dużo - odezwała się. Oczywiście, że zamierzała protestować, miałaby to tak po prostu przyjąć? Przecież on też miał rodzinę, o którą musiał dbać! A z nią nie było wcale tak źle. Owszem, bardzo schudła w czasie wojny, jej skóra i włosy straciły część blasku... Florence wciąż miała jednak w pamięci to, jak zemdlała w domu Greya. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na to, aby podobna sytuacja znów miała miejsce. Jadła więc. Mało, ale nie chorobliwie mało. Jak mogła jednak odmówić mu filiżanki kawy? Szczególnie gdy faktycznie do jej nosa doleciał przyjemny, nieco już zapomniany aromat. Spojrzała na niego z pewną naganą, ale i rozbawieniem, po czym wstawiła wodę oraz wyciągnęła z szafki chyba dwa ostatnie, oczywiście zupełnie różne ale przynajmniej czyste i w miarę całe kubki. Florence wskazała na niewielkie stołki stojące w kącie, na których mogli spocząć. Zajęła jeden z nich z gorącą kawą w rękach, a gdy Grey do niej dołączył, delikatnie oparła głowę o jego ramię, przymykając na moment oczy. - Dziękuję.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
-Przepraszam. - Zaśmiał się cicho i odsunął do framugi.-Mogę przyjść później. Mam wyjść? - Wskazał na drzwi i zaczął powoli kierować się w ich kierunku wyraźnie drocząc się z nią. Ruch różdżką, która nakazała mycie garów dała mu wyraźny znak, że jednak nie zostanie wyrzucony z kuchni za swoją wyjątkową zuchwałość. -Co to za mina?
Uszczypnął ją delikatnie w policzek widząc jak się delikatnie krzywi z dezaprobatą. Starał się bagatelizować pewne sytuacje i wydarzenia w swoim życiu, nie nadawać im wielkiego znaczenia. Pomagał uchodźcom bo tak zwyczajnie należało zrobić. Ofiarował swoje usługi Haroldowi bo tak należało zrobić. Ot co, ludzkie odruchy, potrzeba działania w imię słabszych i wolności, która była z każdym dniem im brutalnie zabierana i wyrwana z rąk tak jak dzieciom zabiera się zabawkę odkładając na najwyższą półkę. Działał, bo nie mógł już stać z boku i patrzeć jak przyjaciele i znajomi przelewają krew kiedy on włóczył się po Amazonii. Pewne sprawy należało odstawić na boczny tor. Nie żałował ani razu podjętej decyzji. Pomimo łez Despenser, pomimo smutnego zrozumienia w oczach matki, pomimo mądrego spojrzenia Florki, która szybko i sprawnie łączyła kropki.
Mógł pomagać innym, ale to o nią się troszczył. To dla niej przyniósł jedzenie choć wiedział, że je rozda, że nie pozwoli innym głodować. Nie miał zamiaru jej tego zabraniać, ale za to chociaż dopilnuje aby wypiła kawę i miała chwilę dla siebie.
-Przestań. - Uniósł do razu dłoń do góry aby nie mówiła nic więcej. To nie było za dużo, to nie była nawet wystarczająca ilość. Dla jednej osoby może tak, ale nie dla kilku. Jakby mógł przyniósł by znacznie więcej, ale nie mógł odbierać też swojej rodzinie jedzenia i ich skazywać na głód.-Po prostu przyjmij. - Zmarszczył lekko brwi dając wyraźnie znak, że nie będzie się o to spierał, bo nie było o co. W takich czasach jak teraz musieli się wspierać i być dla siebie oparciem inaczej ta cała “rebelia” jak mawiali ludzie uzurpatora padłaby dawno zjadając własne dzieci. Oni jednak trzymali się twardo na nogach, mozolnie i uparcie parli na przód zdając sobie sprawę, że mają cel o wiele większych niż tylko władza. Nie chcieli władać ludźmi i ograniczać ich swobodę. Chcieli żyć w spokoju. Tak mało i tak wiele jednocześnie.
Zapach kawy pobudził też jego zmysły. Ucieszył się kiedy Florence w końcu odpuściła i zaczęła przygotowywać ten cudowny napój, który teraz zdawał się być ogromnym rarytasem. Trzymając ciepły kubek w dłoni usiadł na jednym ze stołków i objął ramieniem kobietę kiedy oparła głowę o jego ramię.
-Odpocznij. - Powiedział cicho składając pocałunek na czubku jej głowy. Upił łyk kawy ciesząc się jej bliskością. Na zewnątrz słychać było głosy i życie w Oazie, a oni skryci w cieniu kuchennego aneksu choć na chwilę mogli zniknąć z oczu świata.
Uszczypnął ją delikatnie w policzek widząc jak się delikatnie krzywi z dezaprobatą. Starał się bagatelizować pewne sytuacje i wydarzenia w swoim życiu, nie nadawać im wielkiego znaczenia. Pomagał uchodźcom bo tak zwyczajnie należało zrobić. Ofiarował swoje usługi Haroldowi bo tak należało zrobić. Ot co, ludzkie odruchy, potrzeba działania w imię słabszych i wolności, która była z każdym dniem im brutalnie zabierana i wyrwana z rąk tak jak dzieciom zabiera się zabawkę odkładając na najwyższą półkę. Działał, bo nie mógł już stać z boku i patrzeć jak przyjaciele i znajomi przelewają krew kiedy on włóczył się po Amazonii. Pewne sprawy należało odstawić na boczny tor. Nie żałował ani razu podjętej decyzji. Pomimo łez Despenser, pomimo smutnego zrozumienia w oczach matki, pomimo mądrego spojrzenia Florki, która szybko i sprawnie łączyła kropki.
Mógł pomagać innym, ale to o nią się troszczył. To dla niej przyniósł jedzenie choć wiedział, że je rozda, że nie pozwoli innym głodować. Nie miał zamiaru jej tego zabraniać, ale za to chociaż dopilnuje aby wypiła kawę i miała chwilę dla siebie.
-Przestań. - Uniósł do razu dłoń do góry aby nie mówiła nic więcej. To nie było za dużo, to nie była nawet wystarczająca ilość. Dla jednej osoby może tak, ale nie dla kilku. Jakby mógł przyniósł by znacznie więcej, ale nie mógł odbierać też swojej rodzinie jedzenia i ich skazywać na głód.-Po prostu przyjmij. - Zmarszczył lekko brwi dając wyraźnie znak, że nie będzie się o to spierał, bo nie było o co. W takich czasach jak teraz musieli się wspierać i być dla siebie oparciem inaczej ta cała “rebelia” jak mawiali ludzie uzurpatora padłaby dawno zjadając własne dzieci. Oni jednak trzymali się twardo na nogach, mozolnie i uparcie parli na przód zdając sobie sprawę, że mają cel o wiele większych niż tylko władza. Nie chcieli władać ludźmi i ograniczać ich swobodę. Chcieli żyć w spokoju. Tak mało i tak wiele jednocześnie.
Zapach kawy pobudził też jego zmysły. Ucieszył się kiedy Florence w końcu odpuściła i zaczęła przygotowywać ten cudowny napój, który teraz zdawał się być ogromnym rarytasem. Trzymając ciepły kubek w dłoni usiadł na jednym ze stołków i objął ramieniem kobietę kiedy oparła głowę o jego ramię.
-Odpocznij. - Powiedział cicho składając pocałunek na czubku jej głowy. Upił łyk kawy ciesząc się jej bliskością. Na zewnątrz słychać było głosy i życie w Oazie, a oni skryci w cieniu kuchennego aneksu choć na chwilę mogli zniknąć z oczu świata.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Ani się waż! - zaśmiała się. Jakby faktycznie spróbował teraz tak po prostu wyjść, zaraz by za nim pobiegła, ot co! Reakcja na uszczypnięcie i pytanie o jej minę też była szybka - Już ty dobrze wiesz - odparła, trzepiąc go lekko materiałową ścierką w ramię. Mimo wszystko był to dość delikatny temat, drażliwy nawet. Florence za każdym razem bała się o niego przeokrutnie. O Floreana z resztą tak samo. Kiedy tylko znikali jej z oczu, gdy wiedziała że idą ryzykować życia, aby przynieść uchodźcom choć odrobinę nadziei... Starała się trzymać swoje lęki na wodzy, nie chcąc zamartwiać ich swoimi problemami. Jednakże życie nauczyło ją już, że niedobrze jest trzymać wszystko w sobie. Dzieliła się więc z nimi częścią tego ciężaru. Częściej poprzez spojrzenie, delikatne gesty, niż faktyczne słowa, ale jednak dzieliła. Tak by wiedzieli, ze muszą zawsze wrócić do domu - w przeciwnym razie panna Fortescue nakopie im porządnie do tyłków.
Posłała Greyowi lekko zrezygnowane spojrzenie kiedy z kolei to on zaprotestował i kazał jej zachować przyniesione dary. Wiedziała, że i tak je tu zostawi. Nawet jeśli stanowczo kazałaby mu je zabrać. Oboje byli uparci, niemal do tego samego stopnia. Tym razem jednak Herbert wygrał. Innym razem jednak to Florka postawi na swoim. Albo spróbuje mu się jakoś odwdzięczyć, o. To też nie było złe wyjście. Tymczasem jednak zasiadła z nim, racząc się kubkiem aromatycznej kawy. Kiedy przymknęła oczy, mogła sobie niemal wyobrazić, że tak naprawdę siedzą w jej kuchni, w nieistniejącym już mieszkaniu na Pokątnej. Dźwięki były co prawda inne, zapachy także, ale ta krótka chwila sprawiła, że poczuła taką samą błogość jak wtedy, gdy pichciła specjały w swoim ulubionym garnku, a po całej ciężkiej pracy przysiadała nieopodal okna, by odpocząć i poczytać książkę.
- Czyli teraz będziesz mnie odwiedzać częściej? - uśmiechnęła się lekko, czując ten pocałunek. Po chwili podniosła głowę, spoglądając na Herberta z ciepłem w orzechowych oczach. Był nieoceniony, nawet nie wyobrażał sobie jak bardzo. Była pewna, że gdyby jej rodzice wciąż żyli, byliby nim oczarowani. Szczególnie mama. Florence potrafiła wyobrazić sobie, jak seniorka Fortescue z wypiekami na lekko obwisłych policzkach wypytywałaby córkę co tam słychać u tego przystojnego pana Greya. Florka uśmiechnęła się nawet do własnych myśli - Mogłabym się przyzwyczaić do takich niespodzianek. - upiła kolejny łyk kawy - A jak ty się trzymasz? Wszystko w porządku na farmie?
Posłała Greyowi lekko zrezygnowane spojrzenie kiedy z kolei to on zaprotestował i kazał jej zachować przyniesione dary. Wiedziała, że i tak je tu zostawi. Nawet jeśli stanowczo kazałaby mu je zabrać. Oboje byli uparci, niemal do tego samego stopnia. Tym razem jednak Herbert wygrał. Innym razem jednak to Florka postawi na swoim. Albo spróbuje mu się jakoś odwdzięczyć, o. To też nie było złe wyjście. Tymczasem jednak zasiadła z nim, racząc się kubkiem aromatycznej kawy. Kiedy przymknęła oczy, mogła sobie niemal wyobrazić, że tak naprawdę siedzą w jej kuchni, w nieistniejącym już mieszkaniu na Pokątnej. Dźwięki były co prawda inne, zapachy także, ale ta krótka chwila sprawiła, że poczuła taką samą błogość jak wtedy, gdy pichciła specjały w swoim ulubionym garnku, a po całej ciężkiej pracy przysiadała nieopodal okna, by odpocząć i poczytać książkę.
- Czyli teraz będziesz mnie odwiedzać częściej? - uśmiechnęła się lekko, czując ten pocałunek. Po chwili podniosła głowę, spoglądając na Herberta z ciepłem w orzechowych oczach. Był nieoceniony, nawet nie wyobrażał sobie jak bardzo. Była pewna, że gdyby jej rodzice wciąż żyli, byliby nim oczarowani. Szczególnie mama. Florence potrafiła wyobrazić sobie, jak seniorka Fortescue z wypiekami na lekko obwisłych policzkach wypytywałaby córkę co tam słychać u tego przystojnego pana Greya. Florka uśmiechnęła się nawet do własnych myśli - Mogłabym się przyzwyczaić do takich niespodzianek. - upiła kolejny łyk kawy - A jak ty się trzymasz? Wszystko w porządku na farmie?
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uśmiechnął się trochę smutno, a trochę z rozczuleniem patrząc na oburzoną twarz Florki. Obydwoje starali się zachować swego rodzaju normalność, bez echa wojny i jej stygmatów, ale to było udawanie, odsuwanie w czasie czegoś co jest nieuniknione. Nawet jeżeli przez pięć minut się wygłupiają, to za chwilę wojna znów ich rozdzieli. On opuści Jamę by udać się na kolejną misję lub przygotować szklarnię pod hodowlę tojadu, którą już od jakiegoś czasu planował i zbierał na ten temat materiały oraz przygotowywał stanowisko pod zasianie rośliny.
Teraz jednak miał zamiar się cieszyć chwilą jaką udało mu się wygospodarować aby spotkać się z czarownicą, którą teraz siedziała obok niego.
-Być może. - Uśmiechnął się zaczepnie. Gdyby mógł to nie wyszedłby już z tej kuchni, tylko został na stałe. To była mrzonka i ciche marzenie, które może kiedyś się spełni. Być może kiedyś będzie mógł powiedzieć, że nie wychodzi i zostaje już na stałe. Gdy wychodził i powiedział z kim się widzi Hattie uśmiechnęła się promiennie jakby spodziewała się, że syn wróci z Florence i już jej nie wypuści z Greengrove Farm. Zdawał sobie sprawę, że matka liczy na to, że synowie znajdą swoje życiowe towarzyszki i założą rodziny. Wojna nie sprzyjała takim sprawą; a może wręcz przeciwnie? -Coś takiego. - Zaśmiał się słysząc o niespodziankach i będąc przekonanym, że na pewno jeszcze parę razy zaskoczy Florkę, a potem ona zacznie wypatrywać jego przybycia przez okna Jamy. Była to miła myśl, świadomość, że ktoś cię wyczekuje i wygląda twojego powrotu. -Jeżeli za każdym razem będę tak radośnie witany, to będę robił to częściej.
Upił łyk aromatycznej kawy i przez chwilę cieszył się jej smakiem zastanawiając się co odpowiedzieć kobiecie. Obiecał, że nie będzie niczego ukrywał.
-W Greengrove Farm wszyscy zdrowi. - Odpowiedział. -Dwa dni temu wróciłem z jednej misji. Nie była wielkim sukcesem, ale udało się nam przetrwać. - Wspomniał dom, którego struktury naruszył, wielką zamieć śnieżną i tymczasową ślepotę z jego strony. Sięgnął dłonią ku twarzy Florki i pogładził jej policzek. -Dostałem nowe zadanie. Już planuję całą akcję… - Uśmiechnął się smutno patrząc w te duże, ciepłe orzechowe oczy, w których mógłby utonąć gdyby tylko mu pozwolono.
Teraz jednak miał zamiar się cieszyć chwilą jaką udało mu się wygospodarować aby spotkać się z czarownicą, którą teraz siedziała obok niego.
-Być może. - Uśmiechnął się zaczepnie. Gdyby mógł to nie wyszedłby już z tej kuchni, tylko został na stałe. To była mrzonka i ciche marzenie, które może kiedyś się spełni. Być może kiedyś będzie mógł powiedzieć, że nie wychodzi i zostaje już na stałe. Gdy wychodził i powiedział z kim się widzi Hattie uśmiechnęła się promiennie jakby spodziewała się, że syn wróci z Florence i już jej nie wypuści z Greengrove Farm. Zdawał sobie sprawę, że matka liczy na to, że synowie znajdą swoje życiowe towarzyszki i założą rodziny. Wojna nie sprzyjała takim sprawą; a może wręcz przeciwnie? -Coś takiego. - Zaśmiał się słysząc o niespodziankach i będąc przekonanym, że na pewno jeszcze parę razy zaskoczy Florkę, a potem ona zacznie wypatrywać jego przybycia przez okna Jamy. Była to miła myśl, świadomość, że ktoś cię wyczekuje i wygląda twojego powrotu. -Jeżeli za każdym razem będę tak radośnie witany, to będę robił to częściej.
Upił łyk aromatycznej kawy i przez chwilę cieszył się jej smakiem zastanawiając się co odpowiedzieć kobiecie. Obiecał, że nie będzie niczego ukrywał.
-W Greengrove Farm wszyscy zdrowi. - Odpowiedział. -Dwa dni temu wróciłem z jednej misji. Nie była wielkim sukcesem, ale udało się nam przetrwać. - Wspomniał dom, którego struktury naruszył, wielką zamieć śnieżną i tymczasową ślepotę z jego strony. Sięgnął dłonią ku twarzy Florki i pogładził jej policzek. -Dostałem nowe zadanie. Już planuję całą akcję… - Uśmiechnął się smutno patrząc w te duże, ciepłe orzechowe oczy, w których mógłby utonąć gdyby tylko mu pozwolono.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
O, zdecydowanie będzie go teraz wypatrywać przez okno. Z okienka w kuchni dobrze widać było ścieżkę do Jamy, więc będzie miała idealny punkt obserwacyjny. Może także spróbuje gdzieś schomikować coś dobrego, coś co udałoby się jej dorwać ze skąpych dostaw jedzenia, które trafiały do oazy. Jakieś skrawki, z których wyczarowałaby coś specjalnie dla ich dwojga. Odrobina mąki, cukier albo miód, ze dwa jajka... wyszłoby z tego kilka ciasteczek. Idealnych do tej kawy. Oczywiście, jedzenie było bardziej potrzebne uchodźcom, ale jej też się chyba należały jakieś ochłapy, prawda? Florence aż się przez moment rozmarzyła.
- A to już musisz się przekonać na własnej skórze - oczywiście że nie zamierzała mu nic obiecywać, musiał sam sprawdzić, jak panna Fortescue będzie go za każdym razem witać. Naturalnie miała jednak nadzieję, że został zachęcony dzisiejszą reakcją i faktycznie ponownie do niej zajrzy. Najlepiej prędze niż później.
Informacja że w domu rodzinnym Greya wszystko było w porządku sprawiła Florence lekką ulgę. Dobrze, że chociaż ta ostoja nadal trwała pośrodku zamieci. Świadomość, że Grey miał miejsce, do którego mógł wrócić i ludzi, którzy na niego czekali, a którzy nadal byli bezpieczni, uspokajała także samą Florkę. Bo przecież łatwiej było wykonywać misje, gdy było się skupionym na celu, zamiast zamartwiać się o to, co dzieje się w domu, prawda? To dawało jej podstawy by wierzyć, że z każdej swojej akcji Herbert powróci w jednym kawałku - bo miał gdzie, po co i do kogo wracać.
Wiadomość o średnim powodzeniu ostatniej misji była mniej optymistyczna, ale ponownie - Florence skupiła się bardziej na fakcie, że mężczyźnie nic się nie stało. Sięgnęła dłonią do jego i delikatnie ją nakryła - na tyle na ile mogła, jako że dłoń Herberta była oczywiście większa. Gdy zaś wspomniał o kolejnej akcji, wyraźnie wzmocniła uścisk - oczywisty znak, że właśnie zaczęła się martwić. Można było to także wyczytać z jej spojrzenia. - Co to za zadanie? - tak naprawdę to wcale nie była pewna czy chce wiedzieć, ale uznała, że niewiedza byłaby znacznie gorsza. Może będzie mogła przynajmniej lepiej przygotować się aby, w razie potrzeby, sprawniej go opatrzyć po powrocie? Jeśli tylko dowie się, z czym tym razem Herbert będzie się mierzyć...
- A to już musisz się przekonać na własnej skórze - oczywiście że nie zamierzała mu nic obiecywać, musiał sam sprawdzić, jak panna Fortescue będzie go za każdym razem witać. Naturalnie miała jednak nadzieję, że został zachęcony dzisiejszą reakcją i faktycznie ponownie do niej zajrzy. Najlepiej prędze niż później.
Informacja że w domu rodzinnym Greya wszystko było w porządku sprawiła Florence lekką ulgę. Dobrze, że chociaż ta ostoja nadal trwała pośrodku zamieci. Świadomość, że Grey miał miejsce, do którego mógł wrócić i ludzi, którzy na niego czekali, a którzy nadal byli bezpieczni, uspokajała także samą Florkę. Bo przecież łatwiej było wykonywać misje, gdy było się skupionym na celu, zamiast zamartwiać się o to, co dzieje się w domu, prawda? To dawało jej podstawy by wierzyć, że z każdej swojej akcji Herbert powróci w jednym kawałku - bo miał gdzie, po co i do kogo wracać.
Wiadomość o średnim powodzeniu ostatniej misji była mniej optymistyczna, ale ponownie - Florence skupiła się bardziej na fakcie, że mężczyźnie nic się nie stało. Sięgnęła dłonią do jego i delikatnie ją nakryła - na tyle na ile mogła, jako że dłoń Herberta była oczywiście większa. Gdy zaś wspomniał o kolejnej akcji, wyraźnie wzmocniła uścisk - oczywisty znak, że właśnie zaczęła się martwić. Można było to także wyczytać z jej spojrzenia. - Co to za zadanie? - tak naprawdę to wcale nie była pewna czy chce wiedzieć, ale uznała, że niewiedza byłaby znacznie gorsza. Może będzie mogła przynajmniej lepiej przygotować się aby, w razie potrzeby, sprawniej go opatrzyć po powrocie? Jeśli tylko dowie się, z czym tym razem Herbert będzie się mierzyć...
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
-Najwyraźniej. - Uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny, lekko niepokorny sposób jednocześnie licząc na to, że będzie miał okazję częściej widywać Florkę. Być może będą mieli też możliwość spędzenia paru chwil w spokoju, w cieniu kuchni zbierając siły na kolejne, nadchodzące dni. Oaza przestała być tak bezpiecznym i spokojnym miejscem jak kiedyś, choć nie było go tu wcześniej to docierały do niego wiadomości i informacje. Nie mogli się jednak poddawać, prawda?
Ujął dłoń czarownicy gdy tylko poczuł ją na swojej i uśmiechnął się ciepło, trochę smutno.
-W jednej dolinie zaginęli ludzie, wraz z naszymi przewodnikami. - Powiedział nie chcąc zdradzać lokalizacji. -Należy ich odnaleźć… - Misja ratunkowa, która mogła zakończyć się otwartą walką jeżeli natrafią na wroga, a z listu wynikało, że musiał się liczyć z takim rozwojem sytuacji. -Poza tym, rośnie tam roślina, którą koniecznie należy zbadać. - Dodał jeszcze, bo już zaczął szukać informacji o dyptamie, który rósł w tamtej okolicy. Niestety wiedza w książkach była znikoma, a jego notatki nie przynosiły zbyt wiele odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał bazować na tym co ma i zebrać próbki na miejscu, które następnie podda bardzo dokładnym badaniom by poznać wszystkie właściwości rośliny. Troska odbija w orzechowych oczach rozczuliła go w pewnym sensie. Nie było sensu mówić kobiecie aby się nie martwiła bo to niczego nie zmieni. Należało za to po wszystkim napisać list, że nic mu nie grozi lub znów złożyć niezapowiedzianą wizytę. To ostatnie bardziej go kusiło, ponieważ widok zaskoczonej twarzy Florki, które to zaskoczenie ustępowało radości było widokiem wartym zobaczenia i zapamiętania. Dokończył picie kawy przechylając do końca kubek, po czym odstawił go na bok by mieć wolną dłoń, którą sięgnął ku Florce. -Wrócę jak najszybciej. - Tyle mógł obiecać, a te słowa i tak niosły ze sobą wielki ciężar i ryzyko niespełnienia. Pochylił się i złożył na miękkich ustach kobiety ciepły oraz pełen oddania pocałunek. Uśmiechnął się przy tym i pogłębił go, by na krótki moment zatracić się w tym uczuciu pełnym szczęścia i dodającym skrzydeł.
Wstał ze swojego miejsca z żalem w oczach, ale nadal się uśmiechając.
Gdyby został jeszcze chwile dłużej miałby ogromne problemy aby opuścić Jamę.
|zt dla Herberta
Ujął dłoń czarownicy gdy tylko poczuł ją na swojej i uśmiechnął się ciepło, trochę smutno.
-W jednej dolinie zaginęli ludzie, wraz z naszymi przewodnikami. - Powiedział nie chcąc zdradzać lokalizacji. -Należy ich odnaleźć… - Misja ratunkowa, która mogła zakończyć się otwartą walką jeżeli natrafią na wroga, a z listu wynikało, że musiał się liczyć z takim rozwojem sytuacji. -Poza tym, rośnie tam roślina, którą koniecznie należy zbadać. - Dodał jeszcze, bo już zaczął szukać informacji o dyptamie, który rósł w tamtej okolicy. Niestety wiedza w książkach była znikoma, a jego notatki nie przynosiły zbyt wiele odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał bazować na tym co ma i zebrać próbki na miejscu, które następnie podda bardzo dokładnym badaniom by poznać wszystkie właściwości rośliny. Troska odbija w orzechowych oczach rozczuliła go w pewnym sensie. Nie było sensu mówić kobiecie aby się nie martwiła bo to niczego nie zmieni. Należało za to po wszystkim napisać list, że nic mu nie grozi lub znów złożyć niezapowiedzianą wizytę. To ostatnie bardziej go kusiło, ponieważ widok zaskoczonej twarzy Florki, które to zaskoczenie ustępowało radości było widokiem wartym zobaczenia i zapamiętania. Dokończył picie kawy przechylając do końca kubek, po czym odstawił go na bok by mieć wolną dłoń, którą sięgnął ku Florce. -Wrócę jak najszybciej. - Tyle mógł obiecać, a te słowa i tak niosły ze sobą wielki ciężar i ryzyko niespełnienia. Pochylił się i złożył na miękkich ustach kobiety ciepły oraz pełen oddania pocałunek. Uśmiechnął się przy tym i pogłębił go, by na krótki moment zatracić się w tym uczuciu pełnym szczęścia i dodającym skrzydeł.
Wstał ze swojego miejsca z żalem w oczach, ale nadal się uśmiechając.
Gdyby został jeszcze chwile dłużej miałby ogromne problemy aby opuścić Jamę.
|zt dla Herberta
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Misja ratunkowa połączona z badaniem mało poznanego gatunku rośliny... Ta druga część brzmiała, jakby była wręcz stworzona dla Herberta, który przecież badaniem flory zajmował się na co dzień. Wiedziała, że w tej kwestii na pewno spisze się znakomicie, a gatunek, któremu miał się przyjrzeć, bardzo przysłuży się ich potrzebom - bo przecież z jakiegoś powodu się nim zainteresowano.
Nie wiedziała oczywiście, że ryzyko iż grupa poszukiwawcza napotka jakiś opór było wysokie, bo przecież jej tego nie powiedział. Ale świadoma była, iż taki opór istniał, więc i tak się będzie martwić i tak. Z jakiegoś powodu w końcu ci ludzie zaginęli. I to pomimo posiadania przewodników, znających teren. To nie wróżyło nic dobrego, ale nie powiedziała nic na ten temat. Tylko pokiwała głową na znak, że rozumie. To była istotna misja. Ważyły się losy ludzkie zaginionych ludzi. A czy byli to mugole czy czarodzieje... to już nie miało żadnego znaczenia. Florence najchętniej przekazałaby Herbertowi całą swoją raczej wątłą siłę, byle tylko się im powiodło... tymczasem jednak mogła tylko ściskać jego dłoń i smakować jego miękkich ust i oddając pocałunek, gdy postanowił przysunąć się bliżej. Chciała by wiedział, jak bardzo wyczekiwała jego bezpiecznego powrotu, a także że to dzięki niemu drobna iskra nadziei, którą Florence kiedyś nosiła w sercu, dziś rozgorzała i płonęła jasnym płomieniem. Każdy jego gest, każde słowo i spojrzenie karmiło ów ogień, dzięki któremu kobieta mogła się ogrzać - a także przekazywać to ciepło innym. Nieść pomoc. Przyrządzać strawę i leczyć.
- Uważaj na siebie, proszę - ona także się uśmiechała, nawet gdy Herbert odsunął się i skierował do wyjścia. Podniosła się z siedzenia zaraz po nim i odprowadziła go tych kilka kroków do drzwi - a gdy wyszedł z Jamy, obserwowała jak jego sylwetka powoli znika na ścieżce, by po chwili całkowicie stracić go z oczu. Z jej piersi wyrwało się ciche westchnięcie. Nic nie mogła poradzić na to, że dziś odrobinę pluła sobie w brodę - los skrzyżował przecież ścieżki jej oraz Herberta już dawno. Tak wiele chwil, które mogli spędzić we dwójkę. Wtedy, gdy czasy były spokojne, dostatnie i pełne światła. Wtedy jednak każde było zajęte własną karierą, pragnęło odnaleźć swoje miejsce w świecie. Nie byliby dziś dobą, gdyby ich losy potoczyły się inaczej. Wojna jednak i tak by nadeszła. Niezależnie od przeszłości, musieli więc dziś łapać każdą chwilę szczęścia jaka tylko się nadarzyła.
Z tą myślą Florence wróciła do gotowania, czując w sobie nową siłę i energię do działania.
zt
Nie wiedziała oczywiście, że ryzyko iż grupa poszukiwawcza napotka jakiś opór było wysokie, bo przecież jej tego nie powiedział. Ale świadoma była, iż taki opór istniał, więc i tak się będzie martwić i tak. Z jakiegoś powodu w końcu ci ludzie zaginęli. I to pomimo posiadania przewodników, znających teren. To nie wróżyło nic dobrego, ale nie powiedziała nic na ten temat. Tylko pokiwała głową na znak, że rozumie. To była istotna misja. Ważyły się losy ludzkie zaginionych ludzi. A czy byli to mugole czy czarodzieje... to już nie miało żadnego znaczenia. Florence najchętniej przekazałaby Herbertowi całą swoją raczej wątłą siłę, byle tylko się im powiodło... tymczasem jednak mogła tylko ściskać jego dłoń i smakować jego miękkich ust i oddając pocałunek, gdy postanowił przysunąć się bliżej. Chciała by wiedział, jak bardzo wyczekiwała jego bezpiecznego powrotu, a także że to dzięki niemu drobna iskra nadziei, którą Florence kiedyś nosiła w sercu, dziś rozgorzała i płonęła jasnym płomieniem. Każdy jego gest, każde słowo i spojrzenie karmiło ów ogień, dzięki któremu kobieta mogła się ogrzać - a także przekazywać to ciepło innym. Nieść pomoc. Przyrządzać strawę i leczyć.
- Uważaj na siebie, proszę - ona także się uśmiechała, nawet gdy Herbert odsunął się i skierował do wyjścia. Podniosła się z siedzenia zaraz po nim i odprowadziła go tych kilka kroków do drzwi - a gdy wyszedł z Jamy, obserwowała jak jego sylwetka powoli znika na ścieżce, by po chwili całkowicie stracić go z oczu. Z jej piersi wyrwało się ciche westchnięcie. Nic nie mogła poradzić na to, że dziś odrobinę pluła sobie w brodę - los skrzyżował przecież ścieżki jej oraz Herberta już dawno. Tak wiele chwil, które mogli spędzić we dwójkę. Wtedy, gdy czasy były spokojne, dostatnie i pełne światła. Wtedy jednak każde było zajęte własną karierą, pragnęło odnaleźć swoje miejsce w świecie. Nie byliby dziś dobą, gdyby ich losy potoczyły się inaczej. Wojna jednak i tak by nadeszła. Niezależnie od przeszłości, musieli więc dziś łapać każdą chwilę szczęścia jaka tylko się nadarzyła.
Z tą myślą Florence wróciła do gotowania, czując w sobie nową siłę i energię do działania.
zt
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Odpowiedź na post
Zaśmiałem się szczerze na jego żart. – Trzeba będzie go o to zapytać – stwierdziłem, wyjmując z wiadra następną rybę. Nie wszystkie były dla mnie, wiele z nich miały wywędrować do swoich właścicieli z sąsiednich chat. Ja tylko pomagałem je przyrządzić, bo nie każdy wiedział jak to zrobić, a ja i tak miałem dużo wolnego czasu. Dużo za dużo, gdyby ktoś się mnie o to zapytał. Myśli niepotrzebnie kotłowały się w głowie, wolałem je zająć czymś bardziej pożytecznym. – Dokładnie tak. Mówiłem, że szybko załapiesz – mówię, biorąc łyk ciepłej herbaty. Alexander szybko załapał wszystkie podstawowe zasady zarządzania budżetem i nie mogłem stwierdzić czy to zasługa zdolnego ucznia czy mojego talentu do nauczania. Postanowiłem uważać, że to zasługa obydwu czynników. – No tak... A duży macie ruch w lecznicy? – Podpytuję z ciekawości. Jeszcze nie miałem okazji tam zawitać i żywiłem nadzieję, że tak zostanie. Ostatnie czego mi teraz brakowało to jeszcze jakiejś choroby. Dobrze pamiętam jak Florence złapała groszczopryszczkę. Układałem jej rebusy i krzyżówki, żeby nie umarła tam z nudów. Równie groźne co choroba zakaźna.
– Wcale nie mam zamiaru, Aleksandrze! – Unoszę dłonie do góry, a Merlin mi świadkiem, że jak coś powiem to staram się dowieść dzieło do końca. Zresztą ciągle szukałem sobie zajęcia, byle tylko nie siedzieć bezczynnie w Oazie, więc zajęcie się taką księgowością byłoby dla mnie wielce miłą odskocznią.
– Skądże, możesz zostać nawet do wieczora – zapewniam, bo nasza chata i tak ciągle była dla wszystkich otwarta, a ja bardzo lubiłem harmider. Zająłem się więc rybami, od czasu do czasu zamieniając z Aleksandrem jakieś słowo. Zaglądałem mu czasem za ramię, żeby podpatrzeć czy dobrze myśli, czy może wypisuje jakieś głupoty. Zdawało się jednak, że naprawdę załapał o co w tym chodzi – zresztą nic dziwnego, bo to wcale nie było takie trudne jak się wszystkim wydawało. Pożegnałem się z nim przyjaźnie i przypomniałem, że w razie problemu zawsze może do mnie napisać, a ja pomogę w miarę możliwości. A potem posprzątałem kuchnię po pracy i poszedłem zmyć z siebie ten rybi odór.
zt
Zaśmiałem się szczerze na jego żart. – Trzeba będzie go o to zapytać – stwierdziłem, wyjmując z wiadra następną rybę. Nie wszystkie były dla mnie, wiele z nich miały wywędrować do swoich właścicieli z sąsiednich chat. Ja tylko pomagałem je przyrządzić, bo nie każdy wiedział jak to zrobić, a ja i tak miałem dużo wolnego czasu. Dużo za dużo, gdyby ktoś się mnie o to zapytał. Myśli niepotrzebnie kotłowały się w głowie, wolałem je zająć czymś bardziej pożytecznym. – Dokładnie tak. Mówiłem, że szybko załapiesz – mówię, biorąc łyk ciepłej herbaty. Alexander szybko załapał wszystkie podstawowe zasady zarządzania budżetem i nie mogłem stwierdzić czy to zasługa zdolnego ucznia czy mojego talentu do nauczania. Postanowiłem uważać, że to zasługa obydwu czynników. – No tak... A duży macie ruch w lecznicy? – Podpytuję z ciekawości. Jeszcze nie miałem okazji tam zawitać i żywiłem nadzieję, że tak zostanie. Ostatnie czego mi teraz brakowało to jeszcze jakiejś choroby. Dobrze pamiętam jak Florence złapała groszczopryszczkę. Układałem jej rebusy i krzyżówki, żeby nie umarła tam z nudów. Równie groźne co choroba zakaźna.
– Wcale nie mam zamiaru, Aleksandrze! – Unoszę dłonie do góry, a Merlin mi świadkiem, że jak coś powiem to staram się dowieść dzieło do końca. Zresztą ciągle szukałem sobie zajęcia, byle tylko nie siedzieć bezczynnie w Oazie, więc zajęcie się taką księgowością byłoby dla mnie wielce miłą odskocznią.
– Skądże, możesz zostać nawet do wieczora – zapewniam, bo nasza chata i tak ciągle była dla wszystkich otwarta, a ja bardzo lubiłem harmider. Zająłem się więc rybami, od czasu do czasu zamieniając z Aleksandrem jakieś słowo. Zaglądałem mu czasem za ramię, żeby podpatrzeć czy dobrze myśli, czy może wypisuje jakieś głupoty. Zdawało się jednak, że naprawdę załapał o co w tym chodzi – zresztą nic dziwnego, bo to wcale nie było takie trudne jak się wszystkim wydawało. Pożegnałem się z nim przyjaźnie i przypomniałem, że w razie problemu zawsze może do mnie napisać, a ja pomogę w miarę możliwości. A potem posprzątałem kuchnię po pracy i poszedłem zmyć z siebie ten rybi odór.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
25 czerwca 1958 r.
Nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca. Snułem się z kąta w kąt, co i rusz zerkając na zegarek, ale wskazówki zdawały się zatrzymać. Nie wiem dlaczego tak się stresowałem nadchodzącą rozmową – przecież wiedźmi strażnik miał do mnie przyjść z pomocą, w dodatku na polecenie samego lorda Ministra. List, który do mnie przyszedł przed kilkoma dniami, czytałem wielokrotnie. Plan wydawał się szalony i odważny (czasem ciężko rozróżnić te dwie cechy), a moją pierwszą reakcją była zdecydowana odmowa. A potem... Potem stwierdziłem, że o niczym nie marzę tak bardzo, jak o powrocie do normalnego życia. Do swojego mieszkania na Pokątnej, do swojej lodziarni, o którą przecież tak długo walczyłem. Nie mówiłem o tym głośno, ale miałem dość Oazy. Miałem dość jedzenia ryb każdego dnia, miałem dość tej codziennej rutyny. Byłem wdzięczny temu miejscu za bezpieczeństwo, ale chciałem od życia czegoś więcej, i byłem już gotowy, żeby o to zadbać. Przynajmniej tak mi się wydawało jeszcze wczorajszego wieczoru, bo dzisiaj, kiedy miałem ostatecznie dopiąć formalności, nie mogłem wyzbyć się lęku.
Aż podskoczyłem, kiedy wreszcie usłyszałem pukanie do drzwi. – Dzień dobry, Florean Fortescue – od razu przedstawiłem się rosłemu mężczyźnie, który mierzył mnie wzrokiem. – Herbert Waffling – odpowiedział, mocno ściskając mi dłoń. Zaprosiłem gościa do aneksu kuchennego, który starałem się posprzątać przed jego przyjściem, ale i tak panował tutaj chaos. Przez małą ilość szafek na blacie stało mnóstwo rzeczy, nie tylko powiązanych z kuchnią. Na stole niby panował porządek, ale był trochę krzywy, tak jak przysunięte do niego taborety. – Coś do picia? Mogę zaoferować... mmm, wodę – zaproponowałem, zaglądając do szafki obok drzwi, jakbym nagle miał tam znaleźć zapomnianą puszkę kawy. Pan Waffling kiwnął głową, wyciągając ze skórzanej teczki zwój pergaminu i pióro. Napełniłem więc szklanki wodą, stawiając je na stole z cichym brzdękiem. Usiadłem na przeciwko mężczyzny, czując się jak na przesłuchaniu, albo przynajmniej trudnym i stresującym egzaminie. Czy mogłem to oblać?
– Panie Fortescue, proponuję od razu przejść do rzeczy. Od zeszłego roku był pan poszukiwany listem gończym, dokładniej od... – Waffling zsunął okulary na czubek nosa, zerkając do dokumentów. – ...siódmego maja zeszłego roku. Od pierwszego kwietnia uznany za zmarłego. Ministerstwo nieświadomie wyświadczyło panu przysługę. Jak już zapewne pan wie, udało nam się dotrzeć do pańskich akt. Podmieniliśmy pańskie zdjęcie zdjęciem wystarczająco podobnego nieboszczka i wszystko jest na dobrej drodze, żeby wrócił pan z powrotem na Pokątną – uważnie słuchałem słów strażnika, żeby przypadkiem nie umknęło mi nic ważnego. Aż zacząłem żałować, że nie wziąłem ze sobą czegoś do pisania, ale niedawno skończył mi się pergamin, a resztę pieniędzy wolałem wydać na coś bardziej potrzebnego. – Pod swoim prawdziwym nazwiskiem? – Upewniłem się cienkim głosem; zaraz odchrząknąłem, żeby doprowadzić go do porządku. – Cóż, przyzna pan, że pojawienie się mężczyzny łudząco podobnego do Floreana Fortescue, który zajmuje się dokładnie tym samym, co Florean Fortescue, byłoby dość podejrzane – odpowiedział spokojnie, ale przeczuwałem, że nie ma zbyt dużych pokładów cierpliwości. Kiwnąłem głową. Dla niego wszystko mogło wydawać się logiczne, ale ja chciałem być pewny, że w mojej historii nie będzie żadnych dziur. Łatwo przez nie wypaść. – Wróci pan pod swoją prawdziwą tożsamością. Uciekł pan po ataku na lodziarnię, ponieważ przestraszył się pan, że atak może się powtórzyć. Potem opublikowano listy gończe, a pan przez pomyłkę został uznany za przeciwnika rządu. Teraz, kiedy Ministerstwo s k u t e c z n i e pozbyło się Zakonu Feniksa, sprawa została wyjaśniona. To nie pan był rebeliantem tylko ktoś podobny – przedstawiona historia wydawała się zbyt prosta. Oplotłem dłońmi szklankę zimnej wody, myśląc o wszystkim, co mogło pójść nie tak.
– Dlaczego nie wróciłem do Londynu wyjaśnić pomyłkę? – Pierwsza wątpliwość. Bo skoro byłem niewinny, czy nie powinienem tego zrobić? Cały czas miałem wrażenie, że ta fasada szybko runie. Wiedźmi strażnik westchnął przeciągle, zbierając się do odpowiedzi. – Panie Fortescue, najlepiej byłoby jak najmniej o tym mówić i tym samym jak najmniej zmyślać, rozumie pan? Łatwo pogubić się we własnych kłamstwach – zaczął, przyglądając mi się uważnie. – Niech pan nie zapomina, że udało się wyczyścić pańskie akta. Dla ministerstwa jest pan niewinny, i jeżeli nie będzie się pan zanadto rzucać w oczy, powinno tak zostać. Powodów dla których pan nie wrócił mogło być wiele – strach jest najwygodniejszą wymówką, miał pan prawo obawiać się ponownego ataku, poza tym człowiek nie zawsze jest w stanie działać racjonalnie – wyjaśnił, odsuwając szklankę z wodą na bok. Chyba nawet nie miał zamiaru jej pić. Wyraźnie nie przyszedł tutaj na pogawędki. Kiwnąłem powoli głową, starając się złożyć tę historię w całość. – Pewnie ma pan rację i za bardzo drążę ten temat, ale... No, co tu kryć, stresuję się tym powrotem. Mam wrażenie, że do lodziarni od razu wejdzie jakiś zwolennik... Sam wie pan kogo, i wszystko zacznie się od nowa – wyrzuciłem z siebie, spuszczając wzrok na nierówny blat stołu. Wiedźmi strażnik ponownie westchnął, ciężko opadając plecami na oparcie. – Tego nie możemy panu zagwarantować. Wie pan, że zawsze musi być pan przygotowany do ewentualnej ucieczki. Ale robimy co możemy, żeby zminimalizować to ryzyko. Jak już wspomniałem, akta ma pan czyste. Zaraz przygotuję dokumenty do rejestracji różdżki. Czarnoksiężnicy, którzy wtedy na pana napadli, od dawna nie byli widziani w mieście. Pan od wielu miesięcy nigdzie się nie pokazuje. Mieszkańcom Londynu listy gończe już się przejadły, część listów opadła z murów przez deszcz albo wyblakła od słońca. Ja wiem, że wam się wydaje, że wszyscy żyją tym, żeby was złapać, ale tak nie jest. Poza tym żadnej nagrody już za pana nie dostaną. Pan jest niewinny, a pana sobowtór nie żyje – pewność w jego głosie sprawiała, że sam pomału zaczynałem w to wierzyć. Może faktycznie przesadzam, wyolbrzymiam to wszystko. To nie tak, że wejdę do Londynu i wszyscy się na mnie rzucą.
- A teraz Ministerstwo chwali się swoimi zwycięstwami z Zakonem i wypracowaniem sojuszu, poczułem się wystarczająco pewnie, żeby wrócić... - stwierdziłem, starając się przełączyć na ten sposób myślenia. Zresztą przeżyłem ostatnio tak wiele, że powrót na Pokątną nie powinien robić na mnie aż takiego wrażenia. Odchyliłem się na taborecie, splatając dłonie na szyi. Odwagi, Fortescue. - Ma Pan rację, po prostu trzeba działać - zgodziłem się, kładąc przed sobą różdżkę. – Sierść psidwaka, platan, 12 cali – Strażnik od razu zapisał dane w dokumentach. Zamilkłem na chwilę, obserwując jak wypełnia za mnie resztę rubryk w formularzu. – Mam opowiedzieć jeszcze o tamtym ataku? – Wydawało mi się, że po takim czasie już nie będę wiele pamiętał, a jednak szybko udało mi się przywołać wspomnienia. Jasnowłosą kobietę, siwego mężczyznę. Pomoc Michaela i Percy'ego. Muszę jeszcze raz im za to podziękować. Wieczór spędzony potem w Tower, jakbym to ja zaatakował sam siebie. Nikogo nie zdziwiło, że byłem w piżamie? Opowiadałem o wszystkim strażnikowi, a ten zapisywał interesujące go fakty na pergaminie.
– Dziękuję za spotkanie, panie Fortescue – powiedział, zbierając swoje rzeczy. – Dam panu znać, kiedy zakończymy cały proces. Nie powinno to jednak zająć dłużej niż kilka dni. Może już pan zacząć się pakować – stwierdził, rozglądając się po skromnie urządzonym pomieszczeniu. – Naprawdę nie wiem jak panu dziękować, panie Waffling – przyznałem, odprowadzając go do wyjścia. – Niech pan się nie da złapać – odparł, ściskając mi dłoń na pożegnanie. Kiwnąłem głową, uśmiechając się pod nosem. Patrzyłem przez chwilę jak zmierza w stronę ratusza, po czym zamknąłem drzwi i wróciłem do kuchni. Ekscytacja mieszała się ze strachem, ale rozmowa ze strażnikiem uświadomiła mi, że powrót do Londynu naprawdę jest w zasięgu ręki. Zdjąłem z szafy starą walizkę i zacząłem się pakować.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
aneks kuchenny
Szybka odpowiedź