Virginia Avis Macmillan
Nazwisko matki: Prewett
Miejsce zamieszkania: Puddlemere
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: dama z urodzenia
Wzrost: 170 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: rudy
Kolor oczu: zielono-niebieski
Znaki szczególne: wysoka; długie, rude włosy zazwyczaj niczym nie spięte; piegi, wszędzie piegi! Ciężko jej ustać spokojnie; taneczny krok; głośny, serdeczny i zaraźliwy śmiech;
10¾ cala, dość giętka, kempas, pióro znikacza
Hufflepuff
drozd śpiewak
liny i kajdany chcące mnie spętać
wiatrem znad oceanu, nagrzanym w słońcu wrzosem, końską sierścią, nutą olejku pomarańczowego
samą siebie jako podróżniczkę nieograniczaną konwenansami i otoczoną przez szczęśliwych najbliższych
szeroko pojętym sportem, podróżami, magicznymi stworzeniami i magią leczniczą
Zjednoczonym z Puddlemere
jeżdżę konno, biegam, pływam, tańczę
wszystkiego (prócz zakazów)
Larsen Thompson
Podmuch wiatru.
Przyszła na świat za wcześnie - tak powiedziała jej mama - że wszyscy początkowo się martwili, że nie przeżyje, taką była kruszynką. Kruszynką, ale na szczęście z niesamowitą wolą życia.
Była jedynym dzieckiem lorda Macmillana z drugiego małżeństwa i jedyną córką - jej przyrodnie rodzeństwo składało się z samych dużo starszych od niej braci, którzy zazwyczaj się nią nie przejmowali pochłonięci własnymi sprawami "dorosłych".
Mama nazywała ją Promykiem. Wszędzie było jej pełno, a gdy tylko stanęła na swoich pulchnych nóżkach - nie chodziła, ale biegała, jak gdyby chodzenie było dla niej zbyt wolne, jakby coś mogło ją ominąć. Wciąż gdzieś się spieszyła i usadzenie jej w jednym miejscu było początkowo wyzwaniem dla całej rodziny. W ten sposób też bardzo wcześnie, nawet jak na szlachetnie urodzone dziecko, objawiła się w niej magia - na siłę chciano ją przytrzymać i wtedy w pomieszczeniu dosłownie znikąd zerwał się potężny wiatr przewracając wszystko i wszystkich wokół prócz małej Gin. Do tej pory żałuje, że była zbyt mała, żeby to pamiętać.
Między innymi przez wzgląd na jej ruchliwość zaczęto jej wymyślać przeróżne zajęcia już od najmłodszych lat: balet, latanie na miotle (tego wkrótce później pożałowano, bo mała zaczęła się przemieszczać po dworku z jeszcze większą prędkością), później również jazdę konną (nawet dostała swojego własnego kucyka), pływanie i taniec balowy. Wszystko chwytała w lot, choć i tak nie umiała się długo skupić na jednej dziedzinie. Uwielbiała je również łączyć w dość... nietypowy sposób. O ile wplatanie w taniec balowy elementów baletu dorośli kwitowali tylko kręceniem z niedowierzaniem głowami, o tyle wskakiwania do wody z lotu na miotle zakazali jej już po pierwszej próbie. No dobrze, to było niebezpieczne... ale jakie przy tym zabawne! Żeby odwrócić jej uwagę od tego typu nierozsądnych pomysłów znaleziono jej nauczycielkę akrobatyki. To, o dziwo, zmniejszyło ilość uszczerbków na zdrowiu Ginger, ponieważ nauczyła się dobrze upadać. Wciąż wprawdzie często zdarzało jej się przychodzić do domu z barwnymi siniakami i obtarciami do krwi, ale nie było to nic niebezpiecznego jak na jej wyczyny. Wiecznie tańczyła do muzyki, która grała jej w duszy i wierciła się szczególnie, jeśli kazano jej siedzieć. Nie znosiła siedzieć! Nic dziwnego, że nauka takich rzeczy jak pisanie czy liczenie była mordęgą dla niej i dla nauczycieli.
Braci nie było niemal cały czas, bo chodzili do szkoły, ale nie ubolewała nad tym jakoś specjalnie. Zawsze znajdowała sobie jakieś zajęcie jak ganianie po okolicznych wrzosowiskach udając, że jest rycerzem albo odkrywcą, badaczem fauny lub poszukiwaczem skarbów, nierzadko zdarzało się, że towarzyszył jej w tym jej kuzyn - Rory. Podczas wszelakich zabaw mówiła długo i namiętnie - ciężko było wtrącić choć jedno słowo do jej monologów, a co dopiero jej przerwać. Z mową zresztą też była ciekawa sprawa, bo Ginger bardzo długo nie mówiła w ogóle nic, nie gaworzyła jak inne brzdące, tylko łaziła, śmiała się lub płakała i nic więcej. Mama się tym bardzo przejmowała, ale jak się okazało - niepotrzebnie. Wprawdzie małą Gin ominął cały etap dziecięcego seplenienia, ale w końcu jak zaczęła mówić, to mówiła już płynnie całymi zdaniami. Rodzina była w szoku.
Szybko musieli jednak przywyknąć do rozgadania małej Macmillanówny - zazwyczaj najpierw było ją słychać, dopiero później wpadała z rozpędu do pokoju. Rozmawiała ze wszystkimi o wszystkim, a jak już nie miała do kogo mówić, to mówiła do swoich wymyślonych przyjaciół. Miała ich swoją drogą całkiem sporo.
W teorii wszyscy powinni mieć dość jej ruchliwości i gadulstwa (mama często zwracała jej na ten temat uwagę), ale jakoś się tak nie działo. Potrafiła rozbawić największych nawet ponuraków, z wujkami grała w karty do upadłego (czasami nawet udawało jej się ich ogrywać), umiała też słuchać, jeśli ktoś opowiadał o czymś, co ją interesowało. Rzadko narzekała, boczyła się tylko, kiedy jej czegoś zabraniano - jak przykładowo oddalania się od dworku albo nauki zapasów kornwalijskich. Potrafiła wpaść w niekontrolowaną złość, krzyczeć czy czymś rzucić... ale choć obrażała się na rodziców śmiertelnie, to nie na długo. Strasznie ją denerwowało, że czegoś nie było jej wolno i to jeszcze bez podania jakiegoś sensownego wyjaśnienia (co z tego, że była dziewczynką? Co z tego, że była lady? Według niej to nie miało tu nic do rzeczy!), to jednak nie potrafiła się długo gniewać na bliskich, co więcej dosłownie sporadycznie się zdarzyło, że zrobiła coś wbrew ich woli. Może to ta domieszka krwi Prewettów sprawiała, że nie potrafiła się sprzeciwiać - z premedytacją sprawiać rodzinie zawodu. Na dodatek bardzo przeżywała takie kłótnie, choć zazwyczaj już za drzwiami swojego pokoju. W takich sytuacjach często sobie wyrzucała to, że gdyby była taka jak jej rodzeństwo lub kuzynostwo to nie przejmowałaby się niczym, uparcie robiła to, co chciała nie bacząc na innych... ale jak na złość tak nie potrafiła.
Bryza.
Sowa z listem z Hogwartu obudziła ją stukając w szybę jej okna dokładnie o północy z 21 na 22 dzień czerwca. Gin postawiła wtedy na nogi cały dworek swoimi radosnymi piskami i wesołym śmiechem. Już chciała dostać te wszystkie rzeczy z listy, a najbardziej - oczywiście różdżkę.
- Mówi się, że taka różdżka przynosi szczęście - usłyszała wpatrując się w kempasowe drewno jak zaczarowana. Była piękna. Jej różdżka ze spiralnymi żłobieniami była po prostu piękna i idealnie leżała jej w dłoni, jak gdyby ktoś ją stworzył specjalnie dla niej.
Kiedy siedziała na stołku z Tiarą Przydziału na głowie, a ta zastanawiała się stanowczo za długo do którego domu ma ją przydzielić, zaczęła się denerwować, a z nerwów jeszcze bardziej majtała nogami aż stary kapelusz zaczął jej się chybotać niebezpiecznie na głowie. Sądziła, że to oczywiste - że trafi do Gryffindoru jak jej ojciec przed nią i bracia - czemu więc Tiara miała z tym taki problem? Gdyby nie to, że kapelusz w końcu się odezwał, niemal zagłuszony gromkimi oklaskami Puchonów, nie zrozumiałaby do którego stołu ma podejść. I choć ruszyła w stronę barw Hufflepuffu na miękkich nogach, to już po chwili odzyskała swoją pogodę ducha i pewność siebie. Była dumna, bo był to też dom Tony'ego, a przecież marzyła o tym, żeby być taka jak jej starszy kuzyn. Żałowała trochę, że nie była w jednym domu z Rorym... ale z drugiej strony (jak się błyskawicznie okazało) wcale jej to nie przeszkodziło w kontaktach z nim, ani trochę.
Miała lekkie problemy z nauką, wciąż usiedzenie w ławce było dla niej wyzwaniem na każdych zajęciach, tak samo jak skupienie się na tym, co mówili profesorowie, bo często odpływała myślami do tego co będzie robić potem - co zobaczy, dokąd pobiegnie i kiedy będzie następna lekcja latania. Lubiła te zajęcia, chociaż w zasadzie wcale nie były jej potrzebne - latała na miotle doskonale. Na tyle nawet, że zgłosiła się do drużyny quidditcha i bez większych przeszkód się do niej dostała... niestety jej "kariera" nie trwała długo, a dokładniej: do pierwszego meczu ze Ślizgonami. Nawet nie pamięta tego zdarzenia - ponoć ciśnięty z dużą siłą tłuczek dosłownie zmiótł ją z miotły. W skrzydle szpitalnym obudziła się dopiero po dwóch dniach, a zaraz potem otrzymała wyjca od matki z całkowitym zakazem uczestniczenia w meczach quidditcha jako zawodnik. Najpierw się wściekła wykrzykując najgorsze przekleństwa po szkocku zasłyszane od wujków (wprawiając tym w osłupienie osób postronnych), potem trochę "przearanżowała" wnętrze skrzydła szpitalnego zanim nie podano jej silnego eliksiru uspokajającego. Przepłakała kilka nocy, ale ostatecznie po wielu próbach przebłagania mamy w listach, przeszła z zakazem do porządku dziennego - rodzicielka była nieugięta.
- Jak dorosnę, to udam się w podróż dookoła świata - mówiła w pełni o tym przekonana skacząc po pojedynczych kamieniach wystających z jeziora.
- Zaraz wpadniesz - ostrzegła ją koleżanka siedząca na brzegu z książką, ale Gin uwagę kompletnie zignorowała, ciągnąc dalej:
- Chciałabym zobaczyć Bułgarię... albo Grecję... musi być fascynująca! Mój kuzyn tam teraz jest, wiesz? Podróżuje! Jak skończę szkołę, to do niego dołączę. Będziemy konno przemierzać Ałtaj, a potem polecimy na miotłach do Indii, stamtąd do Austra...aa... - zachwiała się na śliskim głazie i poleciała wprost do płytkiej wody. Plasnęła o nią jak długa, by zaraz zdezorientowana i przemoczona zacząć się z niej gramolić.
- Mówiłam - usłyszała grobowy głos.
Otrząsnęła się z zimnej wody jak mokry pies (tak, zupełnie nie jak przystało na damę), po czym spojrzała na koleżankę... i parsknęła śmiechem z powrotem włażąc na kamień, nie bacząc przy tym na ociekające wodą długie, rude włosy i ubranie przyklejające się do ciała. Nie było zimno - samo wyschnie.
- No, mówiłaś, mówiłaś - przyznała kontynuując skakanie po kamieniach. - Potem popłyniemy okrętem do Australii... - snuła dalej swoje plany.
To, że Gin ma predyspozycje do oburęczności zauważono już w dzieciństwie. Podczas jedzenia, pisania czy rysowania było jej w zasadzie wszystko jedno którą ręką wykonuje te czynności. Często też jak zmęczyła jej się jedna ręka, to zastępowała ją drugą. Rodzina raczej nie próbowała temu zapobiegać, czy przyuczać Gin inaczej. Mówiono, że przejdzie jej to zanim pójdzie do szkoły... ale tak się nie stało, w Hogwarcie więc rzucała zaklęcia wymiennie raz trzymając różdżkę w prawej, a raz w lewej dłoni w zależności od tego jak w danej chwili było jej wygodniej. Mówiono, że to bardzo przydatna umiejętność... ale jakoś wtedy tego nie widziała. W nauce wcale jej to nie pomagało w każdym razie - wciąż była raczej kiepską uczennicą.
Wichura.
Mniej więcej jak była na trzecim roku choroba ojca się zaostrzyła do tego stopnia, że niemal nie ruszał się z łóżka. Gin za wszelką cenę chciała mu pomóc, ale nie do końca wiedziała jak. Rozbawiała go rozmową, czasem śpiewała do snu jak sobie tego zażyczył. Stał się cieniem siebie, jak gdyby wraz z utratą władzy nad ciałem, tracił też wolę walki. Poniekąd Gin to rozumiała i tym bardziej się o niego bała. Wyprosiła od swojego kuzyna - Archibalda - księgi na temat chorób genetycznych i początkowo pod jego nadzorem zaczęła się dokształcać w tej dziedzinie. Do tej pory żadnych innych treści nie studiowała z takim skupieniem i zacięciem. Na dobrych kilka miesięcy całkowicie ją to pochłonęło. Na szczęście z pomocą kuzyna i jego uzdrowicielskich znajomości nie miała utrudnionego dostępu do takiej wiedzy.
Kiedy wróciła do Hogwartu przyjaciele prawie jej nie poznali: znacznie się uspokoiła i ucichła, była nieobecna duchem i razem z Rorym zaczęła przesiadywać z nosem w księgach, które z pewnością nie były wymagane na żadnych zajęciach. Do tej pory z taką pasją jak o magii leczniczej, mówiła tylko o podróżach... zupełnie inna Gin.
Tylko mama sceptycznie patrzyła na nowe zainteresowanie córki i przestrzegała, żeby ta nawet nie myślała o uzdrowicielstwie, że to nie przystoi damie. Gin odbierała to jak kolejne podcinanie jej skrzydeł, ale choć znów była zła na rodzicielkę, to została zmuszona obiecać, że całą tę naukę zostawi tylko dla siebie w ramach hobby, nic więcej.
Sztorm.
Zderzenie z rzeczywistością okazało się bolesne. Mimo, że OWUTEMy zdała zadowalająco i przyzwoicie przebrnęła przez Sabat (choć samo wspomnienie o nim wciąż budzi w niej niechęć), nie pozwolono jej dołączyć do Tony'ego nadal podróżującego po Europie. Okazało się, że bycie dorosłą w jej wypadku nie zmieniało dokładnie niczego - wciąż nie mogła o sobie decydować. Po awanturach wstrząsających dworkiem Puddlemere, matka ostatecznie zgodziła się przystać na "podróż" Gin, ale tylko w towarzystwie jej starszego brata i niewykraczającą poza Wyspy Brytyjskie. Ginger była wściekła, ale skorzystała choć z takiej namiastki wolności, licząc na to, że jeśli będzie się dobrze sprawować, to w późniejszym czasie jeszcze przekona rodzinę, że zwiedzanie świata wcale nie jest niebezpieczne i niegodne damy. Chyba szło nawet ku dobremu... ale wtedy nadszedł feralny Sabat, podczas którego śmierć ponieśli nestorzy rodów szlacheckich. Na lady Macmillan padł blady strach o córkę i nie chciała jej już wypuszczać poza tereny rodowe. Gin została dosłownie uwięziona we własnym domu, ale wciąż tłumaczyła to sobie jako tymczasowe, że potem, kiedyś, niedługo - się to zmieni. Nie oznaczało to jednak, że godziła się na krzywdzące decyzje matki z pokorą. Choć wyraźnie wyrastała z tych swoich gwałtownych wybuchów złości (które zresztą nie przynosiły zamierzonego skutku), to stawała się coraz bardziej krnąbrna. Skoro jej matka miała za nic dane jej słowo co do podróży, to czemu sama miałaby go dotrzymywać? I tak Gin zaczęła się wymykać poza rodowe tereny i odbywać swoje własne mini-podróże i przygody, których tak pragnęła. Było to swego rodzaju odegraniem się na matce za te wszystkie zakazy, jakie od niej otrzymała. Ciężko było ją przyłapać na kłamstwie, zawsze miała przygotowaną dobrą wymówkę, albo "plecy" w postaci kuzynków, którym zdarzało się kryć jej ucieczki na odległe wrzosowiska, do angielskich lasów czy na plaże. Swoje nie do końca bezpieczne przygody ukrywała równie dobrze, bo skrzętnie leczyła wszelkie zadraśnięcia i otarcia po skokach z klifów do morza lub szaleńczych sprintach przez największe gęstwiny.
Huragan.
Matka zaczęła spraszać szlachetnie urodzonych kawalerów do dworku "na herbatę" niedługo później. Początkowo była do tego całkiem pozytywnie nastawiona, robiła dobre wrażenie szczególnie, jeśli kandydaci wydali jej się sympatyczni... ale z każdym kolejnym lordem, który bezczelnie taksował ją wzrokiem jak konia, którego kupno rozważa, brzydło jej to coraz bardziej. Wizja "znalezienia dla niej męża", bo przecież "nie mogła zostać starą panną", jak to tłumaczyła jej matka, szybko straciła na romantyczności, w którą z dzieciństwa wierzyła całym swoim sercem. Wszelkie argumenty, że przyzwoitego męża mogłaby znaleźć podczas podróży, matka zazwyczaj zbywała prychnięciami.
Czasami Gin miała tak dość mężczyzn przychodzących w konkury, że z premedytacją ich do siebie zniechęcała. Była w tym całkiem niezła - odgrywała po prostu najgorsze wersje samej siebie. Zazwyczaj to wystarczało, by otrzymać święty spokój i móc uciec konno na wrzosowiska. To, rzecz jasna, znów nie spodobało się pani Macmillan, próbowała przekupić córkę wizjami podróży, "bo może te faktycznie dobrze by jej zrobiły" i Gin przez jakiś czas zachowywała się wzorowo... do wybuchu anomalii w maju. Kiedy kategorycznie zabroniono jej wychodzić z dworku, dla Gin stało się jasne, że jak tak dalej pójdzie, to nigdy się stamtąd nie wydostanie. Napisała pełen żalu list do Tony'ego, że już tak długo nie wytrzyma i albo ucieknie albo zrobi coś znacznie gorszego. Była załamana i w tamtym momencie naprawdę była gotowa na wszystko. Już nie pomagało jej doszkalanie się z magii leczniczej (której przez anomalie w zasadzie nie mogła stosować), towarzystwo testrali, gry w karty czy ucieczki z domu, które były coraz trudniejsze do zrealizowania. Kochała swoją rodzinę... ale była już na granicy. I kto wie czy nie skończyłoby się tak jak napisała w liście do kuzyna, gdyby jednak nie wrócił. Na szczęście się zjawił, a ona, nie zważając na szlacheckie wychowanie, rzuciła mu się na szyję płacząc jednocześnie z radości i żalu. Choć wymieniali się korespondencją od kiedy wyjechał i tak musiał jej wszystko jeszcze raz opowiedzieć i to z najdrobniejszymi szczegółami. Gin wykorzystała przy tym spędzanie z kuzynem czasu jako pretekst do uczenia jej szermierki. Tak, udało jej się go na to namówić w tajemnicy przed matką. Obiecał jej pomóc, a ona rzeczywiście szybko zauważyła, że jej matkę jakby uspokoił powrót Anthony'ego, zwolniła z poszukiwaniem dla niej męża i stała się jakby życzliwsza dla córki. Gin tego bardzo potrzebowała tak samo jak odrobiny wolności, którą również z jego pomocą uzyskała - pozwolono jej na podróże do rodziny spoza Puddlemere, więc znów stała się częstym gościem Prewettów... lub prosiła Rory'ego, żeby ją krył, kiedy sama wyruszała na swoje samotne wędrówki. Wysp jednak samowolnie nie zdecydowała się opuścić szczególnie w dobie anomalii magicznych.
Wydarzenia podczas szczytu w Stonehenge wstrząsnęły całym czarodziejskim światem, nawet tym pod kloszem, w którym żyła niczego nieświadoma Virginia. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że wokół dzieją się niepokojące rzeczy, od których wcześniej była skrzętnie odcinana, bo przecież dam nie powinna interesować polityka. Wymusiła na Tony'm, żeby objaśnił jej co się tak właściwie wydarzyło i, przede wszystkim: dlaczego. Oczywiście poparła działanie swojego kuzyna - on, w przeciwieństwie do większości zgromadzonych, zadziałał w służbie dobra.
Koniec anomalii przyjęła z ulgą i radością, że znów może wrócić do praktycznego doszkalania się z magii leczniczej. Jej spokój mąciły tylko informacje o działalności popleczników samozwańczego lorda Voldemorta oraz matka, która znów zajęła się umawianiem jej na spotkania z potencjalnymi przyszłymi mężami. Tym razem kandydaci byli dobierani po konsultacjach z Tonym, co miało też skłonić Gin do spojrzenia na nich przychylniejszym okiem. Liczyła na to, że jej kuzyn znajdzie dla niej kogoś swojego pokroju - odważnego, żądnego przygód podróżnika. Jak mu się to uda?
Żeby wyczarować patronusa Ginger przywołuje w pamięci swoje konne przejażdżki po Szkocji i Irlandii, kiedy znikała z oczu brata i choć na chwilę czuła się wolna jak pełnoprawny podróżnik, który chodzi i robi, co chce.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 10 | 2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 9 | 2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Uzdrawianie: | 15 | 1 (różdżka) |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Alchemia: | 0 | Brak |
Sprawność: | 6 | Brak |
Zwinność: | 10 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język szkocki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | III | 25 |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
ONMS | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność (arystokratka) | II | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka (śpiew) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Akrobatyka | I | ½ |
Jeździectwo | II | 7 |
Latanie na miotle | I | ½ |
Pływanie | I | ½ |
Quidditch | I | ½ |
Szermierka | I | ½ |
Taniec balowy | I | ½ |
Taniec klasyczny | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak) | - | 0 |
Reszta: 7,5 |
Sowa
chase the wind
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Percival Blake
[17.01.21] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): + 0,5 PB
[17.01.21] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): + 30 PD
[22.01.21] Aktualizacja postaci
[26.07.21] Odzyskanie rangi po okresie nieaktywności, aktualizacja postaci +350PD (oburęczność)
[29.07.21] Osiągnięcie: Syn marnotrawny
[20.03.22] Spokojnie jak na wojnie: +25PD