Matilda Adel „Dorothea” Boyle
z domu Krueger
Nazwisko matki: Lombroso
Miejsce zamieszkania: Londyn, doki
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: ubogi
Zawód: Współwłaścicielka Parszywego Pasażera, tarocistka
Wzrost: 166 cm
Waga: 55 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe/czarne
Kolor oczu: brązowe/piwne
Znaki szczególne: delikatnie ciemniejszy (opalony) kolor skóry; w trakcie rozmowy, momentami, zaciąga niemieckim akcentem
12 cali, dość sztywna, drewno pistacjowe, sierść ponuraka
Hogwart, Ravenclaw
lis
umierające lub ranne postaci: Keatona Burroughsa, Frances Burroughs lub Annie Scott-Philippy Moss
kadzidłem i starymi pieniędzmi
siebie jako nauczycielkę wróżbiarstwa w Hogwarcie
pieniądze, wiedza, plotki i tarot
-
zabijam spojrzeniem wszystkich niegrzecznych klientów Parszywego dla sportu, ale niestety mi nie wychodzi; rozmyślam nad tysiącem sposobów pozbycia się swojego męża
wszystkiego, co nie jest „śpiewem” pijanych marynarzy
Victoria Hanna
1955
Czujne oko pani Boyle obserwuje wątpliwego wyglądu lokal, Parszywego Pasażera. Częściowo należy on i do niej. Formalnie jednak głównym i jedynym właścicielem tawerny jest pan Boyle, jej mąż. Człowiek, którego prawie w ogóle nie można dostrzec, chyba że w grę wchodzą spore pieniądze i wielkie interesy. Siedzi (on) zazwyczaj na zapleczu, popija piwo lub jakikolwiek inny alkohol i cieszy się z życia, podczas gdy w tawernie dzieją się pojedynki na „śmierć i życie”, przekręty i inne wyjątkowo szemrane interesy, bachanalie. Obowiązki opieki nad lokalem powierzył swojej żonie i pracownikom.
Pasażer jest specyficznym miejscem, do którego nie wstąpiłoby wielu czarodziejów. Pierwszym, co odpycha jest wygląd (a czasami i smród), drugim jest szemrane towarzystwo niegodne dam i porządnych czarodziejów. Pani Boyle zdaje się być przyzwyczajona do wszystkiego, choć sama ak gdyby nie pasuje do otoczenia. Spogląda na każdego klienta i zdaje się „wdzierać” spojrzeniem w jego duszę. Ci jednak, przyzwyczajeni do takiego „powitania”, zwyczajnie je ignorują. Niemal każdy jest dla niej taki sam, bez względu na kolor skóry, poglądy czy status. Wygląd przecież może mylić, tego nauczyła się przez wiele lat w tym nieszczęsnym lokalu. Wszyscy tak samo upijają się do nieprzytomności i wyprawiają głupoty. Teraz spogląda w stronę marynarzy, którzy znowu śpiewają jakąś nieprzystojną piosenkę. Ta, choć denerwuje kobietę, nie wywołuje jednak z jej strony żadnej reakcji. Minęły już czasy, kiedy krzyczała na „gości”, a przede wszystkim na męża. Ten i tak siedzi na zapleczu popija cokolwiek, co zdołał chwycić swoją dłonią lub przy pomocy swojej różdżki. Sytuacja wydaje się być względnie spokojna, choć wielu bardziej „godnych i dostojnych” gości byłoby zgorszonych tym, co dzieje się w tych skromnych progach.
Częstsi bywalcy od dawna snują teorie dotyczące tego, że pani Boyle knuje coś przeciwko swojemu mężu albo skutecznie, choć powoli, go truje. Nie wiadomo skąd wzięła się ta opinia. Być może to tylko uprzedzenia wobec kobiety, która próbuje poprawić, nieudolnie, standard Parszywego, a przez to od lat naraża się starej klienteli. Może to wina tego, że nie jest stąd? Nawet pomimo tego, że w Parszywym jest (jakby się wydawało) prawie od „zawsze”, bo od lat trzydziestych. Może to sprawka tego, że czarownica zmieniła swoje zachowanie w ciągu kilku ostatnich lat? Jest znacznie bardziej spokojna, ale w tym spokoju jest coś (być może) przerażająco chłodnego. A to doprowadza do kolejnych podejrzeń, że pewnie wprowadza swój szemrany plan morderstwa pana Boyle'a w życie. Zresztą nigdy nie pasowała do tego otoczenia, wyróżniając się z tłumu schludnością i swoim specyficznym – ułożonym – i niepasującym do portowego towarzystwa sposobu bycia. Zawsze upina włosy i najczęściej ubrana jest w skromne, długie i czyste suknie (choć te w trakcie pracy często ulegają zniszczeniu). Czarny kolor od pewnego czasu przykuwa uwagę klientów. Zupełnie, jak gdyby pogrzebała męża za życia i nie wstydziła się z tym obnosić. Jest w niej coś dostojnego, co wyraźnie nie komponuje się z lokalem i tutejszą atmosferą. Pani Boyle surowym spojrzeniem dalej obserwuje otoczenie. Jedynie przy nielicznych jej oschłość popuszcza.
***
Jak to się w ogóle zdarzyło, że Matilda z domu Krueger, a później też pani Fudge stała się Panią Boyle? – mógłby ktoś zapytać. Podstępem Pana Boyla i swoją głupotą w postaci lojalności – zabrzmiałaby prosta odpowiedź. Boyle poznawał ją jeszcze z czasów szkolnych z Hogwartu. Wtedy nie interesował się nią szczególnie. Była dla niego zaledwie szarą myszką, wałęsającą się po korytarzach zamku, ciągle wtykającą nos w książki i karty tarota, w dodatku nie była rodowitą Angielką. A poza tym, kto zainteresowałby się kujonem? Pomijając egzaminy oczywiście. Zdołał natomiast zapamiętać jedno – Kruegerówna zawsze miała żyłkę do interesu. W szkole, na każdym kroku, próbowała sprzedać swoje umiejętności wróżenia i wychodziło jej to całkiem dobrze (choć jej wróżby nie zawsze były udane i po dzień dzisiejszy nie są). On natomiast nie wiedział wtedy, że będzie tej umiejętności potrzebować. Kiedy biedaczka zjawiła się w porcie w 1934 roku z dwoma walizkami w dłoniach i futrem pod pachą (otrzymanym od taty), w dodatku wyraźnie zmartwiona – Pan Boyle nie mógł tego nie wykorzystać. W jego głowie natychmiast pojawił się plan. Jego tawerna desperacko potrzebowała pomocy. Od razu zaproponował jej pracę, bo w końcu „wróżby dobrze się sprzedają”, „bo na pewno się u mnie rozwiniesz!”. Bez grosza przy duszy, nie była w stanie odmówić. Wtedy jeszcze nie wiedziała ile razy będzie próbować zerwać z Parszywym i jak bardzo będzie żałować swojej decyzji. Nie wiedziała też, że za każdym razem jej próba „ucieczki” zostanie zakończona bez skutku. Na drodze zawsze pojawiał się Boyle z „nowym korzystnym interesem nie do odrzucenia”, a ona ponawiając swoją głupotę wdzięczności za okazanie dachu na głową i pracy nie była w stanie mu odmówić, zaprzepaszczając swoje szanse na poprawę własnej sytuacji i statusu. Ale kto mógłby odmówić przyjemnemu mężczyźnie o czarujących oczach i gestach?
Jej zaangażowanie w pracę było wielkie. Chciała poprawić sytuację w Parszywym. Czasami nie było widać skutków jej interwencji, czasami było gorzej niż dotychczas, a czasami poprawa wychodziła jej ze znaczącym zwycięstwem. Wszystko zależało od sytuacji, klientów, pracowników, jej męża, a nawet jej samej. Jednego dnia jej czara goryczy się przelała. Chciała odejść na zawsze, ale wtedy, Boyle, ponownie zaproponował jej kolejny „interes nie do odrzucenia”. Szalony, jak się wydawało, ale bardziej zaskakujący był fakt, że Matilda na niego przystała. Połowa tawerny było całkiem dobrą ceną za podpisanie aktu ślubu. Zaoferował jej względną stabilność, której potrzebowała. Mogła odejść, tak jak ciągle sobie tego życzyła, ale tego nie zrobiła. Prawdą było to, że przywykła do otoczenia, a przede wszystkim do pana Boyle’a. Przystała na związek, próbując nawet zaangażować się w niego emocjonalnie. Jej uczucia były jedynie pozornie odwzajemnione, a mąż obcował z kolejnymi kobietami. Odpuściła lokowanie swoich uczuć, gdy zrozumiała to, czego zrozumieć z początku nie chciała, ale przeczuwała – była jedynie narzędziem do pilnowania pieniędzy i interesu w rękach pana Boyle’a. Wtedy też zaczęła prawdziwie go nienawidzić. On, choć stał się jej „partnerem w zbrodni” polegającej na wyciąganiu ostatniego złamanego knuta z pijanych klientów, stał się jednocześnie z kolejnymi latami jej największym wrogiem. Toksyczny związek stał się jeszcze bardziej toksyczny.
1952
Stoi z boku, ze złożonymi rękami, nie uśmiecha się i jedynie czasem tajemniczo kiwa głową jednemu ze swoich pomocników, sugerując że co po niektórzy powinni opuścić lokal. Czyżby nauczyła się, że ludzie słuchają jej bardziej gdy zachowuje powagę i jest cicha? Nie, na pewno nie, jest jedynie kobietą, choć zdaje się, że spora część klientów i tak przyjmuje jej zdanie za ostatnie (choć tylko ze względu na to, że któryś pomocników staje w jej obronie, a jego wielkość i ilość wyrzeźbionych mięśni są lepszym argumentem niż jej słowa). I oto nadchodzi przykład – właśnie jeden z marynarzy teatralnie oświadcza, że musi udać się z potrzebą do kąta, nie reaguje na komentarze barmana, że to nie jest odpowiednie miejsce. Nie reaguje nawet na jej uwagę. To wystarczy, żeby surowe spojrzenie pani Boyle spoczęło na nieszczęsnym czarodzieju i zatrzymało się na nim dłużej. Ten, przez chwilę, wpatruje się w kobietę. Zaraz jednak ponownie oświadcza, że (niestety) musi oddać swoją potrzebę tutaj. To skutkuje tylko jednym – wyprowadzeniem biednego, pijanego marynarza przy pomocy siły przez jednego z wykidajłów. Siła w tym przypadku jest najlepszym nauczycielem dobrego wychowania. Całe szczęście, że przy napotkaniu problemów przez lata zdołała nauczyć się opatrywania choćby powierzchownych ran.
***
I kto by pomyślał, że jej charakter tak się zmieni. W młodości budziła raczej zaufanie. Była szczerą, pomocną, pracowitą i lojalną wobec swoich przyjaciół dziewczyną, nawet jeżeli społeczeństwo od samego początku było przeciwko niej. Dążyła do zdobycia jak największej wiedzy. Tego przecież uczył ją ojciec. „Jedynie ciężkim trudem i pracą możesz osiągnąć coś wielkiego i stać się kimś”, powtarzał jej niczym prawdziwy Niemiec, pomimo połowicznie angielskiej krwi. Matka z kolei podkreślała wagę pieniądza i pracy, wtórując przy tym za mężem. Wtedy Matilda, bo tak naprawdę ma na imię Dorothe’a, była okazem prawdziwej kombinacji kilku kultur. Niemiecko-angielska kombinacja okazała się być całkiem dobrą dla jej charakteru, ale dodatek orientalnej krwi od strony matki sprawiał jej wiele problemów. Była okazem prawdziwej miłości po trochu szalonego poszukiwacza artefaktów i lokalnej czarownicy, którzy przypadkiem spotkali się w Egipcie.
Zawsze pomagała tacie przy antykwariacie. To w nim zrodziło się jej zainteresowanie do nauki. Jej rodzice mieli pieniądze, choć nie żyli bogato. Ona wtedy jeszcze nie wartościowała ludzi, nie dzieliła świata na mugolski i magiczny, nie uważała tego pierwszego za gorszy. Bawiła się nawet z mugolskimi rówieśnikami (choć od kiedy ujawniła swoje zdolności, otrzymała kategoryczny zakaz mówienia o swoich umiejętnościach). Wychowywała się w rodzinie o mieszanej kulturze, co i tak było czymś odrobinę gorszącym dla jej sąsiadów z mugolsko-czarodziejskiego, niemieckiego miasteczka Neuss. Jej matka – czarodziejka półkrwi, w dodatku z korzeniami z południa (Egiptu); nawet w czarodziejskim świecie była czasami uważana za gorszą, „bo była innej kultury, bo mówiła po angielsku; bo miała nieco niemniejszy kolor skóry”. Nic nie przeszkadzało jednak małej Matildzie do oferowania miłości i dobroci innym. I dopóki dzieci nie rozumiały czym jest narodowość, a ona nie widziała różnicy między mugolskim i magicznym światem, tak długo ta bawiła się wśród mugolaków, jeszcze nie oszołomionych ideami, których ona nawet później nie potrafiła zrozumieć.
Czasy zmieniały się na jej oczach. Ona sama nie uświadczyła tyle nienawiści z mugolskiego świata, co jej rodzice, choć odczuwała ją coraz bardziej z upływem lat. Od 1921 r. zaczęła swoją naukę w Hogwarcie. Pragnęła magii i wszystkiego, co było z nią związane. Tiara choć chwilę się wahała, w końcu wybrała dom Ravenclaw (a była bliska wyboru domu Hufflepuff). Ten z kolei szybko przekształcił się w upragnione dla niej miejsce, niemalże drugi „dom”, który pokochała ponad wszystko i wszystkich. Miała wielkie ambicje, których nigdy nie była w stanie zaspokoić. Każde kolejne wakacje w Niemczech zdawały się być z kolei bardziej udręką niż przyjemnością, przepełnioną z każdym kolejnym rokiem coraz większą nienawiścią ze strony mugoli (z którymi mimowolnie miała kontakt), a których niegdyś tak bardzo uwielbiała.
1945
Z zaplecza dobiegają krzyki i wiadomym jest, że kolejny raz pani Boyle jest niezadowolona z tego, co się dzieje w tawernie. Marynarze znowu postanowili wszcząć bójkę, rozlać cały alkohol, który znajdował się na ich stole, zniszczyć część lokalu. Jedna ze ścian ponownie została „ozdobiona” krwią, jeżeli i nie czymś innym… Pani Boyle, już nie pierwszy raz, a i nie ostatni, tłumaczy mężowi jak bardzo nienawidzi tutejszego towarzystwa i jego samego. Wygarnia całą swoją złość i nienawiść wobec „Parszywego”, bo przecież „nie tak wyobrażałam sobie pracę tutaj”, bo „obiecałeś, że coś zmienisz”, bo „przez ciebie się tutaj marnuję”, „bo jesteś śmierdzącym leniem i cwaniakiem, który jedyne co potrafi zrobić to upić się”. On jedynie kiwa głową i próbuje ją uspokoić, popalając przy tym kolejnego papierosa. Oboje doskonale wiedzą, że za chwilę będzie musiała ponownie pogodzić się z tym, co wyprawia się w lokalu i z tym, że została z nim związana prawdopodobnie do samej śmierci. Pieniądze to pieniądze, a bez nich nie ma możliwości przetrwania. Doskonale o tym wie. Poza tym… nikt, po tylu latach pracy w Parszywym nie przyjąłby jej do innej pracy. A ona nie mogłaby opuścić parszywego męża po wszystkim, co dla niej dotychczas zrobił, nawet jeżeli wśród tego była długa lista okropności, wykorzystywania i podłości.
***
Przyszłość wyobrażała sobie inaczej. Jeszcze w Hogwarcie zamierzała zostać nauczycielką wróżbiarstwa albo „najlepszą na świecie tarocistką”. Los podarował jej dar jasnowidzenia, a ona zamierzała wykorzystać swoje zdolności, aby poprawić standard swojego marnego życia. Jej magiczne moce z kolei uaktywniły się w momencie, kiedy jedna z kart tarota, „Głupiec” uniosła się w powietrzu. Miała wtedy sześć lat. Pierwsza wizja nastąpiła, gdy tylko dotknęła swojej pierwszej karty. Chciała być kimś. Kimś cenionym, poważanym. Chciała się uczyć i zdobywać wiedzę. Karty z kolei zawsze pokazywały, że będzie lepiej, że coś w końcu się zmieni – tylko kiedy? Wierzyła w swoje własne przepowiednie, które nigdy nie okazały się prawdziwe (a może jednak były prawdziwe, ale tego nie zauważała?). Działała w klubie pojedynków. Najbardziej żałowała tego, że nigdy nie została wyznaczona na prefekta. Owutemy zdała na bardzo dobrym poziomie otrzymując głównie „powyżej oczekiwań” i „wybitny”. Jedynie z transmutacji otrzymała „zadowalający”, co wyjątkowo ją załamało.
W trakcie Hogwartu poznała mężczyznę swojego życia, jak jej się zdawało. Czystokrwisty czarodziej, porządna partia, powiedziałby ktoś postronny. Ten ideał mężczyzny miał jednak skłonności do hazardu i pojedynków, ale mimo tego tworzyli swego rodzaju „szczęśliwą parę”. Ślub wzięli zaraz po zakończeniu szkoły, zamieszkali w Szkocji. Szczęście nie trwało jednak długo. Pierwszym zwiastunem były złe karty pana Fudge’a, kolejnym były złe karty Matildy, a na końcu doszła tragiczna wiadomość o pechowym pojedynku, który zakończył się dla mężczyzny tragicznie. Wdowa została bez niczego. Marne grosze, które jej pozostały, posłużyły jedynie na powrót do rodziny, do Niemiec w roku 1930, a potem ledwie na ucieczkę z nich z powrotem do Wielkiej Brytanii cztery lata później.
1941
„Karty mówią, że wzbogaci się pan o nowe doświadczenia w najbliższym czasie i że musi pan unikać wszystkiego, co związane jest z urzędnikami. Pozna pan interesujących, aczkolwiek wątpliwych moralnie towarzyszy, z którymi zwiąże pan los”. Pani Kreuger uważnie obserwuje swojego klienta, który z kolei wpatruje się w karty i uśmiecha się tak, jak gdyby właśnie zdobył cały świat. Wydaje się być przyjemna, budzi zaufanie. Klient otwiera się. Nawet nie jest świadom tego, ile informacji zdradza poprzez swoją mimikę i słowa, które wypowiada. Mówi, niby ogólnie, o tym, że pewnie chodzi o coś innego, że przecież nie robi niczego niezgodnego z prawem, że ma pewien interes z pewnym człowiekiem, o tamtym, przy stoliku po prawej. Gdyby tylko wiedział, że pani Krueger nie mówi mu wszystkiego. Przecież końcowa karta pokazuje, że straci wszystkie pieniądze… Dlaczego miałaby mu o tym w ogóle powiedzieć? Przecież doskonale pamięta sytuację sprzed kilku dni, kiedy ten sam klient narzucał się dziewczynom. Ledwo w ogóle dało się go wyprowadzić z lokalu. Och, nie może przecież stracić ubawu po pachy związanego z tym, kiedy ten sam mężczyzna przyjdzie pewnego dnia upić się tutaj, bo stracił wszystko. Albo kiedy dowie się, że ktoś obije mu twarz. Jaka to by była przyjemność patrzeć, gdyby jeden z jej pomocników wyrzucił go z tawerny ponownie, ale tym razem skuteczniej. Nikt nie powinien krzywdzić jej kochanych dziewczyn. Nikt. Nawet w tak wątpliwym moralnie miejscu.
***
Kiedy stała się tym kim jest obecnie? Trudno powiedzieć. To nie tak, że od zawsze była nieprzyjemna, ale wydarzenia z jej życia sprawiły, że stała się oschła i mniej wrażliwa na cudzą krzywdę (choć nie całkowicie odporna). Nauczyła się ukrywać swoje emocje, choć zdarzało się, że wybuchała mocniej od mugolskich bomb które spadły na Londyn w 1940 r. Zawsze coś ukrywała przed klientami, bo lepszym dla nich samych jest to, żeby wiedzieli mniej i nie chodziło jedynie o przepowiednie. Nauczyła się też podmieniać karty, gdy tylko przynosiło jej to korzyść, a czasem skutecznie podrabiać podpis swojego męża, gdy tylko było to potrzebne. Towarzystwo w tawernie po kilku latach w „Parszywym” podzieliła na „znośne” i „nie do wytrzymania”. Istnieje jednak i rzadka, trzecia kategoria: „warci uwagi”. Przed nikim jednak, pomijając nieliczne wyjątki jest w stanie choć trochę się otworzyć. Są też ci, tym bardziej nieliczni, których pokochała niemal tak mocno, jak gdyby byli jej rodzonymi dziećmi. Jedną z takich osób stał się Keaton, który jako krewny jej męża częściowo wychował się w Parszywym i zawsze był chętny do pomocy. Drugą z nich stała się Phillippa, choć dla Dorothei istniejąca zawsze jako Annie, którą przyłapała na kradzieży, ale zamiast ukarać, przygarnęła ją. Trzecią z kolei stała się Frances, która swoją osobą i zachowaniem tak bardzo przypominała o młodszej wersji samej siebie. To dla niej była w stanie przekonać, a nawet oszukać kilka osób, by tylko w imieniu wujka otrzymała choćby i kilka knutów więcej na naukę. Dla wszystkich z powyżej wymienionych zawsze byłaby gotowa (dosłownie) zabić.
Obecnie
Pani Boyle upornie wpatruje się w pozornie zwyczajną figurkę kury, która swoje miejsce odnalazła w kuchni. Doskonale wie, że pan Boyle coś w niej kryje. Figurka jest tutaj (chyba) od zawsze, ale nie wiadomo co w sobie kryje. Londyn niemalże się wali, ważne jest to, że czasy zdają się być gorsze, a ona musi znaleźć pieniądze, żeby zapewnić choć odrobinę możliwości swoim „dzieciom”. Dach Parszywego też przecieka. Towarzystwo robi się jeszcze bardziej szemrane. Nie wiadomo czego oczekiwać. Musi więc znaleźć sposób, żeby ją otworzyć. Próbowała dotychczas chyba wszystkiego – od młotka, po czary, nic nie było w stanie rozbić przeklętej kury.
Boyle, w trakcie przywoływania patronusa, skupia się głównie na wspomnieniach z dzieciństwa. Przede wszystkim na momencie, kiedy karta tarota zawisła w powietrzu, a następnie kiedy ojciec wytłumaczył jej, że jest czarownicą. Wiązało się to też z przyszykowaniem przez mamę pysznego ciasta z jedną świeczką, której płomień zmieniał kolor.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 15 | 0 | |
Zaklęcia i uroki: | 15 | 2 (rożdżka) | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 5 | 3 (rożdżka) | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 3 | Brak | |
Zwinność: | 7 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
niemiecki (ojczysty) | II | 0 | |
angielski | II | 2 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Anatomia | I | 2 | |
Astronomia | I | 2 | |
Historia Magii | I | 2 | |
Kłamstwo | II | 10 | |
Retoryka | II | 10 | |
Spostrzegawczość | I | 2 | |
Zręczne ręce | II | 10 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Ekonomia | II | 10 | |
Mugoloznawstwo | I | 5 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Rozpoznawalność | I | 0 | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 | |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 | |
Wróżbiarstwo | II | 7 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | I | 0.5 | |
Taniec współczesny | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Jasnowidz | - | 6 (+26) | |
Reszta: 0,5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
nectar and balm
Ostatnio zmieniony przez Dorothea Boyle dnia 25.03.20 22:35, w całości zmieniany 2 razy
Śniada jestem, lecz piękna.
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Percival Blake
[05.08.20] Wydarzenie: Na kogo wypadnie, na tego bęc; +50 PD
[23.01.21] Aktualizacja postaci
[25.01.21] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): +30 PD
[18.04.21] Rejestracja różdżki