Za lasami, nad rzekami...
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Za lasami, nad rzekami...
Wkrótce.
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
18 maja, późny wieczór
Nie musiała długo szukać. Wystarczyło przejść zaledwie kilka kroków - jej wzrok bardzo szybko odnalazł miejsce, w którym mogła przysiąść i poddać się swojemu smutkowi. Uroda okolicy zamiast podnosić na duchu, tylko potęgowała poczucie przygnębienia. Spokój dookoła nagle zaczął drażnić. Dlatego ten cichy, niemal bajkowy krajobraz był tak spokojny? Dlaczego nie odzwierciedlał burzy i nawałnicy, bólu który odczuwała w sercu?!
Kobieta niemal bezwiednie usiadła na skraju pomostu, wbijając wzrok w falującą wodę. Tafla odbijała jej ruchomą twarz, po której ciekły strumienie łez. Nie szlochała już głośno, nie zawodziła - jej płacz był cichy. Czuła, jak własne życie przeciekało jej przez palce. Zupełnie jak woda lub łzy - niewzruszone na jej żal, na ból. Czy istniała jakaś odpowiedź, jakieś rozwiązanie, magiczny sposób na sytuację, w której się znalazła? Czym i komu właściwie zawiniła, że w przeciągu zaledwie czterech miesięcy dwa razy straciła dom i musiała uciekać, aby ratować własne życie?
Przed oczami stanęła jej twarz brata. Oczywiście że znów poczuła złość. Kłamca. Zdradziecki kłamca. Jak on śmiał, jak mógł?! To chyba bolało nawet bardziej niż strata mieszkania na Pokątnej, nawet bardziej niż zburzenie lodziarni. Świadomość tego, że brat-bliźniak przez tyle czasu karmił ją kłamstwami. A ona bezmyślnie mu wierzyła, nawet jeśli swoje niekiedy podejrzane zachowanie próbował usprawiedliwiać czasem naprawdę dziwnymi wymówkami. Wierzyła, że rodzina jej nie okłamie. To, jak bardzo się myliła, zdecydowanie najbardziej zachwiało jej światem. Naraz nawiedziła ją kolejna niewesoła myśl - a co jeśli inni spośród tych, których uważała za swoją przyszywaną rodzinę, także ją okłamywali? Znała co prawda nazwiska tych, za którymi wysłano listy gończe. Ale czy to byli wszyscy? Kto jeszcze mógł należeć do tego grona i ją okłamywać? Ze złości aż zadrżała, ciskając do wody niewielki kamyczek, który znalazła na pomoście. Z jej gardła wyrwał się też bardzo krótki, ale też dość donośny krzyk. W tej krótkiej chwili nienawidziła ich wszystkich. Wszystkich!
Nie musiała długo szukać. Wystarczyło przejść zaledwie kilka kroków - jej wzrok bardzo szybko odnalazł miejsce, w którym mogła przysiąść i poddać się swojemu smutkowi. Uroda okolicy zamiast podnosić na duchu, tylko potęgowała poczucie przygnębienia. Spokój dookoła nagle zaczął drażnić. Dlatego ten cichy, niemal bajkowy krajobraz był tak spokojny? Dlaczego nie odzwierciedlał burzy i nawałnicy, bólu który odczuwała w sercu?!
Kobieta niemal bezwiednie usiadła na skraju pomostu, wbijając wzrok w falującą wodę. Tafla odbijała jej ruchomą twarz, po której ciekły strumienie łez. Nie szlochała już głośno, nie zawodziła - jej płacz był cichy. Czuła, jak własne życie przeciekało jej przez palce. Zupełnie jak woda lub łzy - niewzruszone na jej żal, na ból. Czy istniała jakaś odpowiedź, jakieś rozwiązanie, magiczny sposób na sytuację, w której się znalazła? Czym i komu właściwie zawiniła, że w przeciągu zaledwie czterech miesięcy dwa razy straciła dom i musiała uciekać, aby ratować własne życie?
Przed oczami stanęła jej twarz brata. Oczywiście że znów poczuła złość. Kłamca. Zdradziecki kłamca. Jak on śmiał, jak mógł?! To chyba bolało nawet bardziej niż strata mieszkania na Pokątnej, nawet bardziej niż zburzenie lodziarni. Świadomość tego, że brat-bliźniak przez tyle czasu karmił ją kłamstwami. A ona bezmyślnie mu wierzyła, nawet jeśli swoje niekiedy podejrzane zachowanie próbował usprawiedliwiać czasem naprawdę dziwnymi wymówkami. Wierzyła, że rodzina jej nie okłamie. To, jak bardzo się myliła, zdecydowanie najbardziej zachwiało jej światem. Naraz nawiedziła ją kolejna niewesoła myśl - a co jeśli inni spośród tych, których uważała za swoją przyszywaną rodzinę, także ją okłamywali? Znała co prawda nazwiska tych, za którymi wysłano listy gończe. Ale czy to byli wszyscy? Kto jeszcze mógł należeć do tego grona i ją okłamywać? Ze złości aż zadrżała, ciskając do wody niewielki kamyczek, który znalazła na pomoście. Z jej gardła wyrwał się też bardzo krótki, ale też dość donośny krzyk. W tej krótkiej chwili nienawidziła ich wszystkich. Wszystkich!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 18.08.20 12:34, w całości zmieniany 2 razy
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie wiedziałem, że wpadnę w tak poważne kłopoty. Kiedy rok temu dołączyłem do Zakonu, walka nie przybierała aż takich rozmiarów. Nie robiłem aż tak niebezpiecznych rzeczy, przynajmniej na początku. Potem zostałem wrzucony w sam środek niebezpieczeństwa w Kruczej Wieży, a reszta potoczyła się bardzo szybko. Na Merlina, nawet obrabowałem Bank Gringotta! Chyba nie osiągnę w Zakonie nic bardziej oszałamiającego niż to. W każdym razie nie sądziłem, że aż tak w to wsiąknę. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę swoją twarz na liście gończym. A najgorsze w tym wszystkim było to, że próbując chronić swoją siostrę, naraziłem ją na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Oczywiście pobiegłem za nią, kiedy odłączyła się od reszty osób, choć jeszcze nie wiedziałem co takiego mógłbym jej powiedzieć. Rzadko brakowało mi języka w gębie, szczególnie w obecności Florence, ale widok jej cierpienia sprawił, że nawet nie potrafiłem się ruszyć. Stałem tak przez chwilę na początku pomostu, a myśli pędziły w mojej głowie jak na karuzeli. Wreszcie zmusiłem swoje nogi do posłuszeństwa i stanąłem obok Flo, nieco zgarbiony, zawstydzony jak dzieciak. Jakby wcale nie chodziło o nasze życie, a o zepsutą zabawkę. - Flo... - zacząłem, ale szybko urwałem, bo co mogłem powiedzieć? Jak mogłem jej to wszystko wytłumaczyć. Jaką wymówkę tym razem miałem wymyślić? Ostatnio zrobiłem się naprawdę dobrym kłamcą, ale to nie był odpowiedni moment na dalsze wymigiwanie się. - Ja... Przepraszam. Nie chciałem, żeby to wszystko skończyło się w ten sposób. Nie spodziewałem się... - cholera, naprawdę byłem na tyle głupi, żeby nie przewidzieć takiego obrotu spraw. Naprawdę wierzyłem, że nasze działania skończą się na paru zadrapaniach, że to nie ja jestem tym niebezpiecznym członkiem organizacji, którego chce się ścigać listem gończym. Znowu zamilkłem, zbierając siły na tę trudną rozmowę. Spojrzałem na wodę. Nocna bryza sprawiła, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. - Naprawdę nie chciałem, żeby moje działania odbiły się na tobie. Dlatego wszystko przed tobą ukrywałem. Nie mogłem ci powiedzieć - w zasadzie zaczynam czuć ulgę, że wreszcie mogę wyrzucić z siebie to, co tłamsiłem w sobie od zeszłego roku. Okłamywanie Flo naprawdę przychodziło mi z trudnością. Sam po trosze jestem zaskoczony, że nie zdemaskowała mnie wcześniej. Też podniosłem spod nóg niewielki kamyk i rzuciłem go najdalej jak byłem w stanie aż wreszcie zrobił ciche plum.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była rozdarta nawet w tym momencie - z jednej strony pragnęła zostać sama, aby poddać się w pełni swojemu smutkowi, wypłakać się w spokoju. Jednocześnie jednak jej serce pragnęło, aby ktoś zakłócił jej spokój - aby jakaś delikatna, opiekuńcza dłoń spoczęła na jej ramieniu, wsparła złamanego ducha panny Fortescue dobrym słowem pocieszenia. Aby mogła bez skrępowania wesprzeć się o czyjeś ramię i uronić tyle łez, aby nie zostało jej ich już na później. Bo przecież nie mogła ciągle popłakiwać, musiała się prędzej czy później wziąć w garść, jak rodowity gryfon, podnieść się po porażce i znów stawić czoło temu, co los postanowił rzucić w jej kierunku.
Nie zareagowała jednak, słysząc kroki na pomoście. Być może przeczuwała do kogo należą, a akurat jego nie chciała w tej chwili u swojego boku. Szalejące w niej emocje cały czas utwierdzały ją w przekonaniu, że cokolwiek Florean by nie powiedział, nie zasługiwał na jej przebaczenie. Rozum oczywiście cicho podpowiadał, że wszystko co jej brat czynił, miało się przyczynić dobru - ale kto w takim momencie by go słuchał? Pełne żalu serce było obecnie jej jedynym doradcą.
- "Nie chciałeś" - powtórzyła za nim z ironią, odwracając wzrok, by patrzeć wszędzie, byle nie na jego osobę. Zgarbiona postawa i napięte mięśnie bez trudu zdradzały, jak bardzo była rozsierdzona. - Bardzo to słabe usprawiedliwienie. Wiesz, zaczęłabym się ciebie bać, gdybyś chciał, żeby spalili nam dom i żeby twoja twarz znalazła się na liście najbardziej poszukiwanych osób w kraju - warknęła. Dobrze wiedziała, że jest mu przykro, a także że jej słowa mogą go zaboleć. Ale ta samolubna część jej charakteru, zwykle bardzo mocno trzymana na krótkiej smyczy, dziś po prostu zerwała się z łańcucha i czyniła co jej się żywnie podobało. Florean nawarzył sobie piwa, więc teraz musiał je wypić.
Kobieta podniosła się z pomostu. Dużo łatwiej było jej robić wyrzuty bratu, kiedy patrzyła mu prosto w oczy. - Jesteś kłamcą i obłudnikiem! Nigdy się czegoś takiego nie spodziewałam po własnym bracie - kiedy już emocje opadną, Florence dobrze wiedziała, że będzie się czuć winna. Że być może słowa, które teraz padają, są zbyt okrutne. Florean czynił przecież dobro, za to nie można go było karać. Nie bolało ją z resztą przecież to, że próbował walczyć o sprawiedliwość - ale to, że wszystko przed nią zataił. Oszukał, okłamał, zwodził, ukrywał. - Nienawidzę cię! - wyrzuciła z siebie, jednocześnie popychając go z całą swoją siłą, napędzaną przez złość - i nasłuchując plusku ciała wpadającego do jeziora. - Rodzice na pewno byliby z ciebie teraz bardzo dumni! - sarknęła jeszcze ze łzami w oczach.
Nie zareagowała jednak, słysząc kroki na pomoście. Być może przeczuwała do kogo należą, a akurat jego nie chciała w tej chwili u swojego boku. Szalejące w niej emocje cały czas utwierdzały ją w przekonaniu, że cokolwiek Florean by nie powiedział, nie zasługiwał na jej przebaczenie. Rozum oczywiście cicho podpowiadał, że wszystko co jej brat czynił, miało się przyczynić dobru - ale kto w takim momencie by go słuchał? Pełne żalu serce było obecnie jej jedynym doradcą.
- "Nie chciałeś" - powtórzyła za nim z ironią, odwracając wzrok, by patrzeć wszędzie, byle nie na jego osobę. Zgarbiona postawa i napięte mięśnie bez trudu zdradzały, jak bardzo była rozsierdzona. - Bardzo to słabe usprawiedliwienie. Wiesz, zaczęłabym się ciebie bać, gdybyś chciał, żeby spalili nam dom i żeby twoja twarz znalazła się na liście najbardziej poszukiwanych osób w kraju - warknęła. Dobrze wiedziała, że jest mu przykro, a także że jej słowa mogą go zaboleć. Ale ta samolubna część jej charakteru, zwykle bardzo mocno trzymana na krótkiej smyczy, dziś po prostu zerwała się z łańcucha i czyniła co jej się żywnie podobało. Florean nawarzył sobie piwa, więc teraz musiał je wypić.
Kobieta podniosła się z pomostu. Dużo łatwiej było jej robić wyrzuty bratu, kiedy patrzyła mu prosto w oczy. - Jesteś kłamcą i obłudnikiem! Nigdy się czegoś takiego nie spodziewałam po własnym bracie - kiedy już emocje opadną, Florence dobrze wiedziała, że będzie się czuć winna. Że być może słowa, które teraz padają, są zbyt okrutne. Florean czynił przecież dobro, za to nie można go było karać. Nie bolało ją z resztą przecież to, że próbował walczyć o sprawiedliwość - ale to, że wszystko przed nią zataił. Oszukał, okłamał, zwodził, ukrywał. - Nienawidzę cię! - wyrzuciła z siebie, jednocześnie popychając go z całą swoją siłą, napędzaną przez złość - i nasłuchując plusku ciała wpadającego do jeziora. - Rodzice na pewno byliby z ciebie teraz bardzo dumni! - sarknęła jeszcze ze łzami w oczach.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nawaliłem. Tym razem porządnie. Przez ostatnie miesiące bardzo się pilnowałem, żeby moje działania w Zakonie Feniksa nie wyszły na światło dzienne. Wspiąłem się na wyżyny sztuki kłamstwa, chociaż wcale nie czułem się z tym dobrze, byle tylko Florence o niczym się nie dowiedziała. A potem zniszczono nam dom, by zaledwie parę tygodni później zrobić to jeszcze raz. Byłem załamany, ale nic nie mogło równać się temu, co teraz przeżywała Florence. Cierpiała przeze mnie, a przecież miałem ją chronić. Wszystko poszło nie tak. Nawet nie wiedziałem co odpowiedzieć na jej zarzuty, bo miała rację. Jak zwykle. Stałem jak niemowa i patrzyłem na nią, walcząc z wyrzutami sumienia. Chcąc wszystkich chronić, najmniej zadbałem o najbliższą osobę. Zaślepiła mnie ta potrzeba walki. Zachowałem się głupio.
- Florence... - powiedziałem ostrzegawczo, kiedy zaczęła mnie powoli spychać z pomostu. Zawsze była bardziej porywcza ode mnie, Gryfonka, ale tym razem nie zamierzałem się z nią kłócić. Miała pełne prawo być zła, chociaż miałem nadzieję, że ostatecznie mi wybaczy. Robiłem to wszystko z dobrego serca. Absolutnie nie spodziewałem się, że Florence zepchnie mnie do jeziora. Moje ubrania momentalnie nasiąkły lodowatą wodą, a ja zacząłem energicznie machać rękoma, żeby nie pójść na dno. Dobrze wiedziała, że nie lubiłem dużej wody. To podniosło mi ciśnienie, ale wciąż starałem się je trzymać na wodzy. Zasłużyłem na to, zasłużyłem na to – powtarzałem jak mantrę, żeby nie wybuchnąć. Wreszcie złapałem się zmarzniętą dłonią o brzeg pomostu, ale jej kolejne słowa ugodziły mnie prosto w serce. Nie powinna była wplątywać w to rodziców. Zacisnąłem usta w wąską linię, patrząc na Florence ze złością, choć jeszcze parę minut wcześniej czułem tylko skruchę. - Masz prawo być zła, nawaliłem, okej, dobrze o tym wiem! - Wyrzuciłem z siebie, co mi leżało na żołądku. Popełniłem dużo błędów. - Ale dzieją się okropne rzeczy, Florence! Nawet nie wiesz jak bardzo! -Wolną dłonią odgarnąłem z czoła mokre kosmyki włosów. Nie doświadczyła śmierci Zakonników. Nie brała udziału w aktywnej walce, w której czuje się oddech prawdziwego niebezpieczeństwa. Nie widziała tych wszystkich strasznych rzeczy w Kruczej Wieży. Nie miała pojęcia. - Kiedy dostałem szansę, żeby zareagować, nie mogłem jej odrzucić. Nie potrafiłem. A potem wchodziłem w to coraz głębiej i... - ciężko było mi się przyznać nawet przed samym sobą, że przestałem widzieć cokolwiek poza Zakonem Feniksa. Ale czy mogłem się czuć z tego powodu winny? - Nie mogłem ci powiedzieć - powtórzyłem ze smutkiem, mając nadzieję, że Florence mi wybaczy. Może nie dzisiaj, nie pod wpływem tych silnych emocji, ale kiedyś. Złapałem się drugą ręką pomostu i z trudem podciągnąłem się na górę.
- Florence... - powiedziałem ostrzegawczo, kiedy zaczęła mnie powoli spychać z pomostu. Zawsze była bardziej porywcza ode mnie, Gryfonka, ale tym razem nie zamierzałem się z nią kłócić. Miała pełne prawo być zła, chociaż miałem nadzieję, że ostatecznie mi wybaczy. Robiłem to wszystko z dobrego serca. Absolutnie nie spodziewałem się, że Florence zepchnie mnie do jeziora. Moje ubrania momentalnie nasiąkły lodowatą wodą, a ja zacząłem energicznie machać rękoma, żeby nie pójść na dno. Dobrze wiedziała, że nie lubiłem dużej wody. To podniosło mi ciśnienie, ale wciąż starałem się je trzymać na wodzy. Zasłużyłem na to, zasłużyłem na to – powtarzałem jak mantrę, żeby nie wybuchnąć. Wreszcie złapałem się zmarzniętą dłonią o brzeg pomostu, ale jej kolejne słowa ugodziły mnie prosto w serce. Nie powinna była wplątywać w to rodziców. Zacisnąłem usta w wąską linię, patrząc na Florence ze złością, choć jeszcze parę minut wcześniej czułem tylko skruchę. - Masz prawo być zła, nawaliłem, okej, dobrze o tym wiem! - Wyrzuciłem z siebie, co mi leżało na żołądku. Popełniłem dużo błędów. - Ale dzieją się okropne rzeczy, Florence! Nawet nie wiesz jak bardzo! -Wolną dłonią odgarnąłem z czoła mokre kosmyki włosów. Nie doświadczyła śmierci Zakonników. Nie brała udziału w aktywnej walce, w której czuje się oddech prawdziwego niebezpieczeństwa. Nie widziała tych wszystkich strasznych rzeczy w Kruczej Wieży. Nie miała pojęcia. - Kiedy dostałem szansę, żeby zareagować, nie mogłem jej odrzucić. Nie potrafiłem. A potem wchodziłem w to coraz głębiej i... - ciężko było mi się przyznać nawet przed samym sobą, że przestałem widzieć cokolwiek poza Zakonem Feniksa. Ale czy mogłem się czuć z tego powodu winny? - Nie mogłem ci powiedzieć - powtórzyłem ze smutkiem, mając nadzieję, że Florence mi wybaczy. Może nie dzisiaj, nie pod wpływem tych silnych emocji, ale kiedyś. Złapałem się drugą ręką pomostu i z trudem podciągnąłem się na górę.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Oczywiście, że nie wiem - warknęła niemal od razu po jego słowach. To, o czym czytała w gazetach, nie mogło oddać grozy, którą przeżywały osoby bezpośrednio uczestniczące w danych wydarzeniach. Czystki w Londynie? Cudowne uspokojenie szalejących anomalii? Walki na ulicach? Niczego z tych rzeczy nie doświadczyła. Jedyne sytuacje, które w jakiś sposób jej zagrażały, prędko kończyły się jej ucieczką. Więc oczywiście, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wielki strach, ból i poświęcenie towarzyszą bezpośredniej walce. Skąd miała wiedzieć.
- Nie jestem wściekła o to, że sie narażałeś - wyrzuciła z siebie. Musiała uświadomić Floreanowi co było podstawą jej gniewu. Okej, była też zła o to, że nadstawiał karku, ale bardzo powoli powracający głos rozsądku podpowiadał jej, że akurat ten wyrzut był mocno irracjonalny. W czasach takich jak ten każdy ochotnik, gotowy przeciwstawić się reżimowi i rosnącemu w siłę, złu był na wagę złota. A Florean był przecież niezwykle uzdolniony w magii, nawet jeśli profesja właściciela lodziarni na to nie wskazywała. Miał też dobre serce, więc nie mógłby siedzieć z założonymi rękami. Za jakiś czas, kiedy złość minie, Florence prawdopodobnie będzie nawet dumna z brata - dumna z tego, że wykazał się taką odwagą, poświęceniem, bezinteresownością. Być może nawet prościej będzie jej przez to w końcu pogodzić się ze świadomością utraty domu - bo, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, teraz rozumiała powód dla którego pozbawiono ich domu. Z zemsty.
To jednak nie był ten dzień - dziś był dzień wyrzutów i pretensji.
- Jestem zła o te kłamstwa. O to, że najwyraźniej nie jestem godna twojego zaufania. Tego się po tobie nie spodziewałam - podkreśliła, cofając się, kiedy wychodził z wody. Nie żałowała tego, że go wepchnęła, chociaż po prawdzie - to chyba jej zdecydowanie bardziej przydałaby się taka chłodna, otrzeźwiająca kąpiel w jeziorze. Może nieco ostudziłaby jej nerwy - Naprawdę nie byłeś w stanie zaufać swojej siostrze? Bliźniaczce? Mogłam ci przecież jakoś pomóc - w tym momencie jej głos uległ zmianie - nie warczała już, uderzając w zdecydowanie bardziej zawiedziony, płaczliwy ton. Kiedy podniosła na niego wzrok, jej oczy także wypełnione były nowymi łzami. Wyglądała dokładnie tak jak się czuła - bezradna i zrozpaczona.
- Nie jestem wściekła o to, że sie narażałeś - wyrzuciła z siebie. Musiała uświadomić Floreanowi co było podstawą jej gniewu. Okej, była też zła o to, że nadstawiał karku, ale bardzo powoli powracający głos rozsądku podpowiadał jej, że akurat ten wyrzut był mocno irracjonalny. W czasach takich jak ten każdy ochotnik, gotowy przeciwstawić się reżimowi i rosnącemu w siłę, złu był na wagę złota. A Florean był przecież niezwykle uzdolniony w magii, nawet jeśli profesja właściciela lodziarni na to nie wskazywała. Miał też dobre serce, więc nie mógłby siedzieć z założonymi rękami. Za jakiś czas, kiedy złość minie, Florence prawdopodobnie będzie nawet dumna z brata - dumna z tego, że wykazał się taką odwagą, poświęceniem, bezinteresownością. Być może nawet prościej będzie jej przez to w końcu pogodzić się ze świadomością utraty domu - bo, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, teraz rozumiała powód dla którego pozbawiono ich domu. Z zemsty.
To jednak nie był ten dzień - dziś był dzień wyrzutów i pretensji.
- Jestem zła o te kłamstwa. O to, że najwyraźniej nie jestem godna twojego zaufania. Tego się po tobie nie spodziewałam - podkreśliła, cofając się, kiedy wychodził z wody. Nie żałowała tego, że go wepchnęła, chociaż po prawdzie - to chyba jej zdecydowanie bardziej przydałaby się taka chłodna, otrzeźwiająca kąpiel w jeziorze. Może nieco ostudziłaby jej nerwy - Naprawdę nie byłeś w stanie zaufać swojej siostrze? Bliźniaczce? Mogłam ci przecież jakoś pomóc - w tym momencie jej głos uległ zmianie - nie warczała już, uderzając w zdecydowanie bardziej zawiedziony, płaczliwy ton. Kiedy podniosła na niego wzrok, jej oczy także wypełnione były nowymi łzami. Wyglądała dokładnie tak jak się czuła - bezradna i zrozpaczona.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Mogłem się spodziewać, że jej gniew wcale nie jest wywołany troską o moje bezpieczeństwo. Florence nie jest głupia. Ba, zaryzykowałbym stwierdzeniem, że z naszej dwójki to właśnie ona wykazuje większą inteligencję, a przynajmniej zdrowy rozsądek. To na swój sposób zabawne, jakbyśmy zamienili się domami z Hogwartu. Parę lat temu byłbym pewny, że nigdy nie wpakuję się w coś takiego - to zupełnie nie w moim stylu, a jednak jakimś cudem stoję tu gdzie stoję. Za jaką cenę? Nie przeżyłbym utraty siostry, tego byłem pewny. - Nie, to nie tak - próbowałem jej przerwać, choć to zapewne brzmiało sztampowo, ale tym razem było prawda. - Flo... - powtórzyłem zmęczony, wyżymając mokrą koszulę. Wokół mnie zrobiła się kałuża. - Naprawdę nie mogłem ci powiedzieć. Zakon Feniksa działał w tajemnicy i był zakaz opowiadania o nim innym ludziom, chyba że chciało się ich zrekrutować - wytłumaczyłem, siląc się na spokojny ton głosu, ale i tak trząsł się z nerwów i zimna. Zauważyłem, że jej oczy pomału się szklą, ale nie pozwoliłem, żeby wyrzuty sumienia znowu wzięły nade mną górę. - To nie ma nic wspólnego z zaufaniem. Nie mogłem ci powiedzieć, a nie chciałem cię rekrutować. Nasze działania są cholernie niebezpieczne - i to by było na tyle z Nie martw się, nic mi się nie stanie, chociaż w zasadzie po dwóch zaatakowanych domach moglibyśmy sobie darować takie teksty. - Mam już plan, Flo, będzie tylko lepiej - podszedłem do siostry, stając niecałe pół metra przed nią. Nie wiedziałem, czy mi uwierzy, ale ja też potrzebowałem słów otuchy. - Florence - rzadko zwracałem się do niej pełnym imieniem. - Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Przepraszam, że cie zawiodłem. Ta dzisiejsza akcja nie powinna mieć miejsca. Ani tamta na Pokątnej - od tamtego dnia śpię czujnie jak zając pod miedzą. Nie wiem czy kiedykolwiek pozbędę się tego nawyku. - Nie wiem co jeszcze mogę ci powiedzieć. Przecież wiesz, że nigdy niczego bym przed tobą nie ukrywał, gdybym naprawdę nie miał poważnego powodu. Mi to też się nie podobało. To, że musiałem kłamać, dlaczego ciągle znikam z domu. Skąd mam te wszystkie siniaki, skąd znam tych wszystkich ludzi... ale teraz wszystko mogę ci opowiedzieć. Proszę, postaw się w mojej sytuacji - podejrzewałem, że Florence zachowałaby się podobnie.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Och, istniała niemal stuprocentowa pewność, że w razie gdyby role się odwróciły, Florence zrobiłaby dokładnie tak samo. Gdyby to ona dołączyła do Zakonu Feniksa, z całą pewnością wstrzymywałaby się przed wciągnięciem w szeregi również swojego brata. Jedynej rodziny jaka jej pozostała. Głównie w obawie przed tym, że może go stracić, że może stać mu się jakaś krzywda. Za mocno przeżyła śmierć rodziców, nadal nosiła w sercu ból po tamtych wydarzeniach...
Ale do tych wszystkich wniosków Florence miała dość dopiero później. Póki co wciąż była zła, chociaż poziom jej gniewu zdecydowanie opadł. - Jesteś naprawdę beznadziejnym bratem - wyrzuciła z siebie w którymś momencie, kiedy Florean już skończył się tłumaczyć. Chyba powoli brakło jej już argumentów. To wszystko co mówił Florek miało sens. Potrafiła to wszystko zrozumieć, ba, nawet przyznać mu rację - tyle że nie głośno. Nadal czuła się zdradzona i opuszczona. Jednak ani to, ani też fakt, że mężczyzna ociekał zimną wodą z jeziora, nie powstrzymał jej przed tym, by najpierw oprzeć się czołem, a następnie przytulić do jego piersi. Słone krople, które pociekły z jej oczu, bardzo szybko znikały w mokrym materiale jego szaty. Jak się okazało, nadal miała czym płakać, nie wylała jeszcze dotąd wszystkich swoich łez.
Była rozdarta - jedna część jej osoby chciała powiedzieć, że wszystko to rozumie. Że wierzy mu i akceptuje takie uzasadnienie tych wszystkich kłamstw, oszukiwania i unikania prawdy. Ta rana miała jednak leczyć się bardzo długo. Minie wiele czasu, zanim Florence nauczy się znów bezwarunkowo wierzyć słowom brata.
- Opowiesz mi wszystko - zawyrokowała w końcu, pociągając nosem i odsuwając się od niego, by móc spojrzeć bratu prosto w oczy. Spojrzenie, choć nadal zapłakane, pełne było jednak także determinacji i złości. Skoro prawda w końcu wyszła na jaw, zamierzała usłyszeć wszystko. Wszyściutko co do ostatniego szczegółu. Ich relacja najwyraźniej już od bardzo dawna wymagała poprawy, czego Florence nie była do końca świadoma - więc szczera rozmowa była krokiem w dobrym kierunku. Nie teraz jednak, rzecz jasna. Do takiej rozmowy Florence potrzebowała się całkowicie uspokoić. I chyba lepiej, jeśli przez najbliższych kilka dni brat będzie jej schodził z drogi. Ot tak, na wszelki wypadek.
Ale do tych wszystkich wniosków Florence miała dość dopiero później. Póki co wciąż była zła, chociaż poziom jej gniewu zdecydowanie opadł. - Jesteś naprawdę beznadziejnym bratem - wyrzuciła z siebie w którymś momencie, kiedy Florean już skończył się tłumaczyć. Chyba powoli brakło jej już argumentów. To wszystko co mówił Florek miało sens. Potrafiła to wszystko zrozumieć, ba, nawet przyznać mu rację - tyle że nie głośno. Nadal czuła się zdradzona i opuszczona. Jednak ani to, ani też fakt, że mężczyzna ociekał zimną wodą z jeziora, nie powstrzymał jej przed tym, by najpierw oprzeć się czołem, a następnie przytulić do jego piersi. Słone krople, które pociekły z jej oczu, bardzo szybko znikały w mokrym materiale jego szaty. Jak się okazało, nadal miała czym płakać, nie wylała jeszcze dotąd wszystkich swoich łez.
Była rozdarta - jedna część jej osoby chciała powiedzieć, że wszystko to rozumie. Że wierzy mu i akceptuje takie uzasadnienie tych wszystkich kłamstw, oszukiwania i unikania prawdy. Ta rana miała jednak leczyć się bardzo długo. Minie wiele czasu, zanim Florence nauczy się znów bezwarunkowo wierzyć słowom brata.
- Opowiesz mi wszystko - zawyrokowała w końcu, pociągając nosem i odsuwając się od niego, by móc spojrzeć bratu prosto w oczy. Spojrzenie, choć nadal zapłakane, pełne było jednak także determinacji i złości. Skoro prawda w końcu wyszła na jaw, zamierzała usłyszeć wszystko. Wszyściutko co do ostatniego szczegółu. Ich relacja najwyraźniej już od bardzo dawna wymagała poprawy, czego Florence nie była do końca świadoma - więc szczera rozmowa była krokiem w dobrym kierunku. Nie teraz jednak, rzecz jasna. Do takiej rozmowy Florence potrzebowała się całkowicie uspokoić. I chyba lepiej, jeśli przez najbliższych kilka dni brat będzie jej schodził z drogi. Ot tak, na wszelki wypadek.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ulżyło mi. Inaczej sobie wyobrażałem dzień, w którym opowiem o wszystkim Florence, ale teraz to nie miało żadnego znaczenia. Wydawało mi się, że takich informacji nie da się przekazać na spokojnie, więc może nawet dobrze się złożyło, że to okoliczności zmusiły mnie do powiedzenia prawdy. Florence na nią zasługiwała, a ja już miałem serdecznie dość tych ciągłych kłamstw i wymyślania sobie wymówek. Ostatni rok był pod tym względem wyczerpujący, aż sam się dziwię, że Florence niczego nie podejrzewała. Wychodziłem wieczorami albo znikałem na kilka dni, wracając poobijany i zmęczony. Starałem się to tuszować, ale to naprawdę nie było proste. Pamiętam jak byliśmy na ślubie Eileen, a Florence się zapytała skąd znam tych wszystkich ludzi. Przez ostatni rok było mnóstwo momentów, w których się zapowietrzałem i nie wiedziałem, co powiedzieć. Wymyślałem szybko jakieś wymówki, z czasem coraz sensowniejsze, ale i tak zjadały mnie wyrzuty sumienia. Działanie w Zakonie jest wystarczająco stresujące, ciszę się, że przynajmniej nie muszę tego przed nikim ukrywać.
Odruchowo objąłem Florence, kiedy przytuliła się do mojej mokrej szaty. Uświadomiłem sobie wtedy jak bardzo się od siebie oddaliliśmy i jak ciężko mi się ostatnio żyło. Te wszystkie misje, akcje, pojedynki, śmierć bliskich osób. Te wspomnienia sprawiły, że i po moich policzkach pociekły łzy, a ja oparłem się o głowę Flo. Rok temu jeszcze nie wiedziałem w co się pakuję, a teraz zaczynało mnie to przerastać. Z każdym miesiącem sytuacja robiła się coraz bardziej poważna, a ja wciąż próbowałem znaleźć tam dla siebie miejsce. Uświadomiłem sobie jak wiele strasznych rzeczy zrobiłem przez ostatni rok - niby dla większego dobra, ale czasem i tak się dziwiłem, że jestem zdolny do takich czynów.
- Opowiem - zgodziłem się, przecierając mokrym rękawem oczy, chociaż dobrze wiedziałem, że ominę niektóre szczegóły. - Idziemy? - Wszyscy pewnie się marwili, że tak nagle zniknelismy.
Odruchowo objąłem Florence, kiedy przytuliła się do mojej mokrej szaty. Uświadomiłem sobie wtedy jak bardzo się od siebie oddaliliśmy i jak ciężko mi się ostatnio żyło. Te wszystkie misje, akcje, pojedynki, śmierć bliskich osób. Te wspomnienia sprawiły, że i po moich policzkach pociekły łzy, a ja oparłem się o głowę Flo. Rok temu jeszcze nie wiedziałem w co się pakuję, a teraz zaczynało mnie to przerastać. Z każdym miesiącem sytuacja robiła się coraz bardziej poważna, a ja wciąż próbowałem znaleźć tam dla siebie miejsce. Uświadomiłem sobie jak wiele strasznych rzeczy zrobiłem przez ostatni rok - niby dla większego dobra, ale czasem i tak się dziwiłem, że jestem zdolny do takich czynów.
- Opowiem - zgodziłem się, przecierając mokrym rękawem oczy, chociaż dobrze wiedziałem, że ominę niektóre szczegóły. - Idziemy? - Wszyscy pewnie się marwili, że tak nagle zniknelismy.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obietnica, którą złożył jej brat, sprawiła, że Florence jakoś tak oklapła. Rozluźniła się, ocierając z oczu łzy i po raz ostatni pociągając nosem. Świadomość tego, że znów mieli sobie wszystko mówić, bardzo wiele dla niej znaczyła. Rodzina była fundamentalną wartością w życiu panny Fortescue - gdyby została sama, równie dobrze mogłaby w ogóle nie żyć. Zwyczajnie nie zniosłaby świadomości, że nie pozostał jej już nikt z bliskich. Owszem, rodzeństwo miało co prawda wielu znajomych i przyjaciół - ale chociaż Florence ceniła ich obecność w swoim życiu, nie mogli jej oni zastąpić prawdziwej rodziny.
Nie myślała jeszcze o tym, ale podświadomie Florence wiedziała, że teraz również będzie chciała wspomóc Zakon Feniksa. Jeszcze nie miała pojęcia, co mogłaby zrobić - nie czuła się na siłach by walczyć. Choć nie brakowało jej typowej, gryfońskiej odwagi, hamowana była przez cechujący pannę Fortescue rozsądek. Nie wiedziała z resztą, czy może zrobić cokolwiek - bo jak miała wesprzeć innych, samemu wciąż potrzebując pomocy? Nie mieli przecież nawet dachu nad głową. Ledwo uciekli z Rudery, a przecież dopiero co się tam nieco zaaklimatyzowali. Florence zawsze było ciężko na duchu, gdy stanowiła dla innych ciężar, ale zupełnie nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Miała nadzieję, że rozmowa z bratem pozwoli jej pozbierać myśli. Może razem wymyślą, co zrobić.
Słysząc krótkie pytanie Floreana, kobieta kiwnęła twierdząco głową. Nie myślała o tym wcześniej, ale faktycznie - reszta musiała się o nich martwić. Przecież Florence odbiegła od reszty tak bez słowa, cała zapłakana, niemalże nie patrząc gdzie zmierza. Odruchowo poszukała dłoni brata i zacisnęła na niej swoją. Miał zimne palce - co nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że wrzuciła go do jeziora. Nawet mimo dość ciepłej pogody, woda musiała być chłodna. Czy żałowała, że go wepchnęła? Nie. Należało mu się. Ale teraz, gdy największa złość jej minęła, mogła podzielić się chociaż odrobiną swojego ciepła - i tym ciepłem odtąd będą musieli się dzielić. Dosłownie i w przenośni. Żeby jakoś dać radę razem przetrwać tę zawieruchę, ten ból, strach i gniew.
zt
Nie myślała jeszcze o tym, ale podświadomie Florence wiedziała, że teraz również będzie chciała wspomóc Zakon Feniksa. Jeszcze nie miała pojęcia, co mogłaby zrobić - nie czuła się na siłach by walczyć. Choć nie brakowało jej typowej, gryfońskiej odwagi, hamowana była przez cechujący pannę Fortescue rozsądek. Nie wiedziała z resztą, czy może zrobić cokolwiek - bo jak miała wesprzeć innych, samemu wciąż potrzebując pomocy? Nie mieli przecież nawet dachu nad głową. Ledwo uciekli z Rudery, a przecież dopiero co się tam nieco zaaklimatyzowali. Florence zawsze było ciężko na duchu, gdy stanowiła dla innych ciężar, ale zupełnie nie wiedziała, co ma teraz zrobić. Miała nadzieję, że rozmowa z bratem pozwoli jej pozbierać myśli. Może razem wymyślą, co zrobić.
Słysząc krótkie pytanie Floreana, kobieta kiwnęła twierdząco głową. Nie myślała o tym wcześniej, ale faktycznie - reszta musiała się o nich martwić. Przecież Florence odbiegła od reszty tak bez słowa, cała zapłakana, niemalże nie patrząc gdzie zmierza. Odruchowo poszukała dłoni brata i zacisnęła na niej swoją. Miał zimne palce - co nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że wrzuciła go do jeziora. Nawet mimo dość ciepłej pogody, woda musiała być chłodna. Czy żałowała, że go wepchnęła? Nie. Należało mu się. Ale teraz, gdy największa złość jej minęła, mogła podzielić się chociaż odrobiną swojego ciepła - i tym ciepłem odtąd będą musieli się dzielić. Dosłownie i w przenośni. Żeby jakoś dać radę razem przetrwać tę zawieruchę, ten ból, strach i gniew.
zt
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wszystko miało teraz ulec zmianie. Wydawało mi się, że punktem kulminacyjnym był atak na nasze mieszkanie na Pokątnej, ale teraz wiem, że tym punktem jest właśnie dzisiejszy dzień. Nie powiem, żeby dzisiejsza ucieczka bardziej mnie zahartowała, bo wciąż czułem się zagubiony podczas ataku funkcjonariuszy ministerstwa. Wiem jednak, że coś się zmieniło pomiędzy mną a Florence, ale mam nadzieję, że na lepsze. Przez ostatni rok rzadko dzieliłem się z nią prawdą, za to teraz nie miałem powodu, żeby kłamać. Może nie będę jej opowiadać całej prawdy, bo jest zbyt brutalna, żeby mogła mi przejść przez gardło.
Poczułem, że zaczynam się trząść z zimna, dlatego wyciągnąłem różdżkę i szybko się podsuszyłem. Nie chciałem marnować czasu na dokładniejsze suszenie, bo chciałem już dołączyć do reszty przyjaciół. Włosy wciąż miałem wilgotne, ale za to ubranie już się do mnie nie kleiło. Nie chciałem nadużywać gościnności kuzynki Suzanne, jednak miałem nadzieję, że przenocuje nas tę jedną krótką noc. Następnego dnia na pewno znajdzie się dla nas miejsce w Oazie, nie wierzyłem, żeby stało się inaczej. Nazwa tego miejsca nie była przypadkowa, teraz jeszcze bardziej to rozumiałem, to zdecydowanie była oaza dla nas, strudzonych wędrowców. Pamiętam ze spotkań Zakonu, że jest tam wiele chatek, w których można zamieszkać – może znajdzie się również jakaś dla nas.
Moje myśli pędziły jak szalone, próbując wymyślić plan na życie, ale kiedy doszliśmy do reszty na werandzie, uspokoiłem się. Dzisiejszy dzień był okropny, ale i tak byłem szczęśliwy, że nikomu z nas nic się nie stało. A naprawdę niewiele brakowało, żeby stało się inaczej – muszę przy najbliższej okazji podziękować Lanie za jej pomoc, bo gdyby nie ona, funkcjonariusze na pewno weszliby do Rudery o wiele szybciej. Niektórzy uważają duchy za irytujące stworzenia, ale dzisiejszego wieczora Lana udowodniła, że jest inaczej.
zt
Poczułem, że zaczynam się trząść z zimna, dlatego wyciągnąłem różdżkę i szybko się podsuszyłem. Nie chciałem marnować czasu na dokładniejsze suszenie, bo chciałem już dołączyć do reszty przyjaciół. Włosy wciąż miałem wilgotne, ale za to ubranie już się do mnie nie kleiło. Nie chciałem nadużywać gościnności kuzynki Suzanne, jednak miałem nadzieję, że przenocuje nas tę jedną krótką noc. Następnego dnia na pewno znajdzie się dla nas miejsce w Oazie, nie wierzyłem, żeby stało się inaczej. Nazwa tego miejsca nie była przypadkowa, teraz jeszcze bardziej to rozumiałem, to zdecydowanie była oaza dla nas, strudzonych wędrowców. Pamiętam ze spotkań Zakonu, że jest tam wiele chatek, w których można zamieszkać – może znajdzie się również jakaś dla nas.
Moje myśli pędziły jak szalone, próbując wymyślić plan na życie, ale kiedy doszliśmy do reszty na werandzie, uspokoiłem się. Dzisiejszy dzień był okropny, ale i tak byłem szczęśliwy, że nikomu z nas nic się nie stało. A naprawdę niewiele brakowało, żeby stało się inaczej – muszę przy najbliższej okazji podziękować Lanie za jej pomoc, bo gdyby nie ona, funkcjonariusze na pewno weszliby do Rudery o wiele szybciej. Niektórzy uważają duchy za irytujące stworzenia, ale dzisiejszego wieczora Lana udowodniła, że jest inaczej.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
20.07 nad ranem
Wracał do domu w Kornwalii, nie czując się jeszcze w pełni sobą. Wilk wciąż usiłował wyrwać się na wolność, myśli błądziły chaotycznym torem, a drżące mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Adrenalina i żądza krwi na moment odciągnęły jego uwagę od bólu, ale teraz cichły - a ciało wciąż pamiętało niewyobrażalne cierpienie od Niewybaczalnej Klątwy i nieudanej przemiany. Wybiegł z warsztatu w Surrey w obłąkańczej pogoni za czarną mgłą. Pościg skończył się wreszcie gdzieś na pustej drodze w środku lasu, bo im dalej znajdował się od wszechobecnej woni krwi i zapachu tamtej samicy kobiety, tym bardziej stawał sięnudnym Michaelem sobą. Tym więcej rozumiał z tego, co właśnie się wydarzyło, choć wciąż zdawało się to niepojęte.
Był świadkiem rzezi mugoli - na miejscu zastał cztery ciała i nie zdołał ocalić piątej, rannej kobiety, choć jego interwencja chyba nieco przedłużyła jej agonię. Nie był w sumie pewien, co dokładnie się stało - wspomnienia zlewały się w jeden, wielki chaos.
Przekonał się, że kobieta, której łoże zinfiltrował kiedyś w Wenus, nie jest tym, kim się wydaje i jest odpowiedzialna za to wszystko.
A potem przegrał - walkę z nią i, co gorsza, z samym sobą. Po raz pierwszy w życiu oddał wodze wewnętrznemu wilkowi, po raz pierwszy w życiu pamiętał też wszystko, czego tamten się dopuścił. Pewnie dlatego, że przez cały czas pozostał w ludzkim ciele, choć z zadziwiającą dokładnością przypominał sobie żądzę krwi, pożądanie kobiecego ciała i nieudaną próbę przemiany poza pełnią.
Uderzony prawdą o sobie, przystanął na drodze i zwymiotował, po raz pierwszy tej nocy.
Potem wślizgnął się do domu w Somerset, unikając wszystkich domowników i udał prosto pod prysznic, chcąc spłukać z siebie krew i zapach Miu.
Wspomnień nie był w stanie zmyć i wymiotował jeszcze parokrotnie, trzęsąc się z fantomowego bólu po Cruciatusie, dziwnej gorączki i panicznego strachu. W końcu, zesztywniały i wyczerpany, nieudolnie obandażował zranioną rękę i dowlókł się do sypialni. Padł na łóżko, wiedząc, że nie zaśnie - gdy tylko zamykał oczy, tańczył pod nimi uśmiech zakrwawionej Miu, a potem jej pełne usta układały się w inkantancję Crucio, a jego wewnętrzny wilk warczał pod skórą.
Złapał się za głowę, wtulił twarz w poduszkę i krzyczał bezgłośnie, bezskutecznie usiłując wygonić intruza z własnej jaźni.
Po kilku chwilach, które zdawały się wiecznością, zwlókł się z łóżka i podszedł do okna, chcąc je otworzyć i otrzeźwić się świeżym powietrzem.
A na parapecie leżał list. Znajome litery imienia nadawcy ułożyły się w szybki ciąg skojarzeń.
Cora. Howellowie. Mugolaki. Krew.
Wziął urywany oddech, przypominając sobie rzeź w Surrey i nabierając nagłego przekonania, że Kłębek też może być w niebezpieczeństwie. Czy to dlatego Cora do niego napisała? Nie było czasu do stracenia, Michael nie przeczytał nawet jej listu ani nie zastanowił się nad racjonalnością własnych skojarzeń. Musiał uciec od własnych myśli, uciec w działanie. Sprawdzenie, czy w Kłębku wszystko w porządku, było skutecznym rozproszeniem się od prawdy o sobie, więc podświadomość Tonksa skutecznie uczepiła się tych skojarzeń. Złapał za różdżkę i błyskawicznie teleportował się pod dom Howellów.
-Cora? Cora! - zawołał, pojawiając się na progu domu. Nerwowo wciągnął powietrze w nozdrza, ale nie czuł ani dymu ani krwi. Powiódł wkoło błędnym spojrzeniem, aż dostrzegł złoto włosów, spływających z hamaka. Bladą, bezwładną dłoń.
Strach ścisnął mu serce na widok leżącej kobiety - szybkimi krokami skrócił dzielącą ich odległość i stanął nad nią, zmartwiony, przestraszony i stopniowo rozumiejący, że...
-Żyjesz?! Wszystko w porządku? Nikogo... tu nie ma? - wydusił, dla pewności łapiąc ją za ciepłą (co za ulga!) rękę. Wydawała się cała i zdrowa, czego nie można było powiedzieć o nim. Pojawił się tutaj z mokrymi włosami i w domowej koszuli, a jego zapuszczona broda nie mogła ukryć nienaturalnej bladości na twarzy. Niezgrabnie zawiązany bandaż zaczął przesiąkać krwią, która formowała szkarłatną plamę na lewym przedramieniu. Poza tą raną i sińcem na łuku brwiowym, nie miał żadnych widocznych obrażeń - ale jego oczy były jakoś nienaturalnie rozbiegane i puste i paradoksalnie wydawał się jeszcze bardziej przerażony niż podczas majowej nocy, gdy jego życie znajdowało się w leczniczych dłoniach panny Howell.
-Dostałem list... - wydusił, nie rozumiejąc. Wciąż miał problem ze złożeniem chaotycznych myśli w jedną całość, wciąż był gotów do walki, tak jakby chciał odkupić winy po przegranej potyczce. W palcach kurczowo ściskał różdżkę i list, nieświadom jego treści i pomyłki pewnej beztroskiej sówki.
stan Michaela (z wczorajszej nocy, część już się podgoiła): obrażenia psychiczne z Crutiatusa i nieudanej przemiany, kłuta rana po damskiej szpilce na lewym ramieniu (rozdarty mięsień), przecięty łuk brwiowy i siniak na czole
Wracał do domu w Kornwalii, nie czując się jeszcze w pełni sobą. Wilk wciąż usiłował wyrwać się na wolność, myśli błądziły chaotycznym torem, a drżące mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Adrenalina i żądza krwi na moment odciągnęły jego uwagę od bólu, ale teraz cichły - a ciało wciąż pamiętało niewyobrażalne cierpienie od Niewybaczalnej Klątwy i nieudanej przemiany. Wybiegł z warsztatu w Surrey w obłąkańczej pogoni za czarną mgłą. Pościg skończył się wreszcie gdzieś na pustej drodze w środku lasu, bo im dalej znajdował się od wszechobecnej woni krwi i zapachu tamtej samicy kobiety, tym bardziej stawał się
Był świadkiem rzezi mugoli - na miejscu zastał cztery ciała i nie zdołał ocalić piątej, rannej kobiety, choć jego interwencja chyba nieco przedłużyła jej agonię. Nie był w sumie pewien, co dokładnie się stało - wspomnienia zlewały się w jeden, wielki chaos.
Przekonał się, że kobieta, której łoże zinfiltrował kiedyś w Wenus, nie jest tym, kim się wydaje i jest odpowiedzialna za to wszystko.
A potem przegrał - walkę z nią i, co gorsza, z samym sobą. Po raz pierwszy w życiu oddał wodze wewnętrznemu wilkowi, po raz pierwszy w życiu pamiętał też wszystko, czego tamten się dopuścił. Pewnie dlatego, że przez cały czas pozostał w ludzkim ciele, choć z zadziwiającą dokładnością przypominał sobie żądzę krwi, pożądanie kobiecego ciała i nieudaną próbę przemiany poza pełnią.
Uderzony prawdą o sobie, przystanął na drodze i zwymiotował, po raz pierwszy tej nocy.
Potem wślizgnął się do domu w Somerset, unikając wszystkich domowników i udał prosto pod prysznic, chcąc spłukać z siebie krew i zapach Miu.
Wspomnień nie był w stanie zmyć i wymiotował jeszcze parokrotnie, trzęsąc się z fantomowego bólu po Cruciatusie, dziwnej gorączki i panicznego strachu. W końcu, zesztywniały i wyczerpany, nieudolnie obandażował zranioną rękę i dowlókł się do sypialni. Padł na łóżko, wiedząc, że nie zaśnie - gdy tylko zamykał oczy, tańczył pod nimi uśmiech zakrwawionej Miu, a potem jej pełne usta układały się w inkantancję Crucio, a jego wewnętrzny wilk warczał pod skórą.
Złapał się za głowę, wtulił twarz w poduszkę i krzyczał bezgłośnie, bezskutecznie usiłując wygonić intruza z własnej jaźni.
Po kilku chwilach, które zdawały się wiecznością, zwlókł się z łóżka i podszedł do okna, chcąc je otworzyć i otrzeźwić się świeżym powietrzem.
A na parapecie leżał list. Znajome litery imienia nadawcy ułożyły się w szybki ciąg skojarzeń.
Cora. Howellowie. Mugolaki. Krew.
Wziął urywany oddech, przypominając sobie rzeź w Surrey i nabierając nagłego przekonania, że Kłębek też może być w niebezpieczeństwie. Czy to dlatego Cora do niego napisała? Nie było czasu do stracenia, Michael nie przeczytał nawet jej listu ani nie zastanowił się nad racjonalnością własnych skojarzeń. Musiał uciec od własnych myśli, uciec w działanie. Sprawdzenie, czy w Kłębku wszystko w porządku, było skutecznym rozproszeniem się od prawdy o sobie, więc podświadomość Tonksa skutecznie uczepiła się tych skojarzeń. Złapał za różdżkę i błyskawicznie teleportował się pod dom Howellów.
-Cora? Cora! - zawołał, pojawiając się na progu domu. Nerwowo wciągnął powietrze w nozdrza, ale nie czuł ani dymu ani krwi. Powiódł wkoło błędnym spojrzeniem, aż dostrzegł złoto włosów, spływających z hamaka. Bladą, bezwładną dłoń.
Strach ścisnął mu serce na widok leżącej kobiety - szybkimi krokami skrócił dzielącą ich odległość i stanął nad nią, zmartwiony, przestraszony i stopniowo rozumiejący, że...
-Żyjesz?! Wszystko w porządku? Nikogo... tu nie ma? - wydusił, dla pewności łapiąc ją za ciepłą (co za ulga!) rękę. Wydawała się cała i zdrowa, czego nie można było powiedzieć o nim. Pojawił się tutaj z mokrymi włosami i w domowej koszuli, a jego zapuszczona broda nie mogła ukryć nienaturalnej bladości na twarzy. Niezgrabnie zawiązany bandaż zaczął przesiąkać krwią, która formowała szkarłatną plamę na lewym przedramieniu. Poza tą raną i sińcem na łuku brwiowym, nie miał żadnych widocznych obrażeń - ale jego oczy były jakoś nienaturalnie rozbiegane i puste i paradoksalnie wydawał się jeszcze bardziej przerażony niż podczas majowej nocy, gdy jego życie znajdowało się w leczniczych dłoniach panny Howell.
-Dostałem list... - wydusił, nie rozumiejąc. Wciąż miał problem ze złożeniem chaotycznych myśli w jedną całość, wciąż był gotów do walki, tak jakby chciał odkupić winy po przegranej potyczce. W palcach kurczowo ściskał różdżkę i list, nieświadom jego treści i pomyłki pewnej beztroskiej sówki.
stan Michaela (z wczorajszej nocy, część już się podgoiła): obrażenia psychiczne z Crutiatusa i nieudanej przemiany, kłuta rana po damskiej szpilce na lewym ramieniu (rozdarty mięsień), przecięty łuk brwiowy i siniak na czole
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nie od dziś przyuczała małe sowy do pocztowej pracy. Jej cierpliwość, ogromne pokłady cierpliwości i harmonia sprzyjały doglądaniu potykających się o własne skrzydełka puchatych kulek, który na początkowej drodze z trudem łapały liścik, a co dopiero faktycznie docierały do adresata. Profesja ta leżała w ich naturze, służyły czarodziejom, czarodzieje służyli im i wspólnie zbiegały się ich ścieżki. Maleństwa jednak należało poddać kilku łatwiejszym próbom, którym winno towarzyszyć zrozumienie, troska i pochwała wiedźmy, motywujące ciepłe słowa rozlewające dumę w małym, puchatym sercu. Zawsze czuła wieź ze stworzeniami. Zatapiała się w ich tajemniczych oczach, rozpoznawała głosy drżenia ciała i kolory niewidoczne pod sierścią i piórami. W jej radach była dobroć, faktyczna chęć poradzenia sobie z trudami i strachami małych stworzeń, brakowało zaś złośliwości czy irytacji. Mnóstwo ptaków fruwało wokół Kłębka, Cora nigdy nie dorobiła się swojej stałej sowy. Zawsze to inny ptak dostarczał jej listy i zwykle byli to drobni podniebni adepci, którym zdarzały się mniejsze i większe wpadki.
Po powrocie z tajemniczej wyprawy szaroniebieski puchacz nie zastał Howell w kuchni. Otwarte okienko zaprosiło go do środka, o świcie pachniało wilgocią i dość chyba chłodnym porankiem. Znad rzeki docierały podejrzane odgłosy kumkania, a bujne listki wokół domu szeleściły w chaotycznym tańcu. Gdzie była Cora? Zadowolone pazurki przyczepiły się do blatów i uważnie zerkały na wszystkie strony. Dlaczego nikt jej nie pochwalił? Przecież tak szybko dostarczyła list do pana Tonksa. Ojej, ojej. Trochę się może zdążyła zgubić i cała noc szukała drogi do domu, ale ważne, że list (o którym sama Cora zapomniała!) jednak dotarł do adresata. Sówka znalazła go porzuconego wśród stosów papierów na jej biurku. Zdawał się krzyczeć i błagać o wysłanie. Zabrała go więc ze sobą i pofrunęła wysoko do chmur, czując, że sekretna korespondencja to jakaś bardzo ważna sprawa! Biedna Cora miała tyle na głowie. Dumny mały puchacz postanowił ją odciążyć. Tylko że chyba coś poszło nie tak…
Obudziła się wczesnym świtem, gdzieś na granicy nocy i dnia wywlekły ją z łóżka koszmary. Poszła więc szukać ukojenia w widokach lasu i spokojnej, wygrzewającej się w pierwszych promieniach dnia rzece. Rozmyślała dużo, ściskała boleśnie własne nadgarstki, ignorując drżenie ciała narażonego na chłodne podmuchy. Kłak spał dziś w stodole. Była sama. Ciszę przerywało pluskanie, czasem jakiś pisk szczeniaka i ptasie próby wokalne. Znów czuła, jak bardzo jej to dobrze, jak bardzo nie zna i nie chce poznać nigdy innego życia. Pamiętała przerażającą rozmowę z Roselyn. Właściwie od tamtej pory naprawdę czuła strach, wzdrygała się za każdym razem, kiedy wyimaginowane kroki zaczynały się zbliżać, kiedy obcy głos przeciął ciszę tego miejsca. Największą jednak tortura zawsze pozostawały jej myśli. Wysuszały duszę, moczyły oczy. Zupełnie jakby Cora umierała. Biło w niej jednak wciąż silne serce, które nie mogło opuścić całych gromad pokładających w niej nadzieję towarzyszy. Musiała być dzielna.
Jednak powieki ukołysane przez widok budzącej się natury stały się nagle zbyt ciężkie. Jak w amoku powędrowała do hamaka i natychmiast zwinęła się koc. Usnęła szybko, usunęła tak, jakby poranek nigdy nie był przerwany. Nie obawiała się zasypiać we własnym ogrodzie. Nawet nie miała czasu pomyśleć o lęku. Znów znalazła się w przestrzeni pozbawionej myśli, zdominowanej przez sny, których nigdy nie zapamięta. Mucha przysiadała na pustyni puchowej tkaniny, wiatr szamotał pasmem złocistych włosów. Kołyszące się lekko łoże tuliło ją beztrosko. Była bezpieczna, wciąż jeszcze bezpieczna, choć teraz bardziej świadoma tego, że zło i śmierć w każdej chwili mogły wtargnąć do Kłębka i splądrować ten azyl aż do ostatniego spojrzenia psich oczu. Otwarty dom, gościnny i okazujący pomoc każdemu, kto tylko ośmielił się o nią poprosić, mógł stać się tak łatwym celem. Cora pozostawała mugolakiem wystawionym na los zła. Cora się nie broniła.
Głos ukochanego przebijał się przez senne obrazki, wabił ją, zachęcał do uniesienia powiek i uwierzenia, że ten nie był jedynie kaprysem nocnych mar. Lekko drgnęła dziewczęca szyja, lekko zmarszczyło się czoło, a dłoń, którą objął, odpowiedziała w końcu ściskiem. Otworzyła oczy i prawie natychmiast podniosła plecy, nie kamuflując strachu i zaskoczenia. – Michaelu – odpowiedziała nieco stłumionym, wciąż śniącym głosem. Popatrzyła przestraszona na mężczyznę, którego kochała. Dwa spojrzenia dalej serce zdołało się jej niewidzialnie złamać. – Michaelu – powtórzyła znów, podrywając się gwałtownie z hamaka i spoglądając na niego tym razem dokładniej. Oto objawił się jej w okrutnej formie, w bolesnych widokach, w kolorach swojej krwi i niemocy. Czy to wojna znów wytargała go i zaprowadziła prosto w rzeź? – Co ci się stało? Kto cię skrzywdził? – wydusiła, nie wiedząc, gdzie powinna patrzeć. Czy na twarz wykrzywioną bólem, czy na niechlujne bandaże wołające jej dłonie o interwencje, czy na pomięte ubranie, czy może prosto w te puste oczy. I nawet nie zauważyła, kiedy jej dłonie samoistnie sięgnęły do jego ramion, kiedy prześlizgnęły się w dół po całych rękach, jakby chciała sprawdzić, czy nie był iluzją i jak bardzo cierpiał. Przyszedł do niej. Znów tutaj był. Potrzebował najpewniej pomocy. Ostatnim razem udało jej się mu pomóc, ale wcale nie była medykiem, znała ledwie podstawy. Chciała pogłaskać go po twarzy, dotknąć, obiecać, że jest już bezpieczny i nie pozwoli, by ktokolwiek go krzywdził – choć właściwie nie miała takich zdolności. Miłość jednak chciała budować mur, który powstrzyma każdego wroga, który zniszczy każde okrutne zaklęcie próbujące go ugodzić. Mój kochany. Przejęta nie potrafiła nawet skupić się na jego słowach. Dopiero wzmianka o liście otrzeźwiła jej umysł. – Jaki list? – wydusiła, odruchowo zerkając na świstek trzymany w jego dłoniach, na charakterystyczną papeterię i kaligrafię dziwnie znajomą. Nie. Nie! Potrząsnęła nagle głową i szybko wyrwała mu list z dłoni, gniotąc go natychmiast we własnych palcach. To przecież nie były listy do wysłania. To nie były listy, które powinien czytać! Niemożliwe przerażenie stanęło jej w oczach. Zakołysała się niepewnie na własnych stopach, a potem krok za krokiem zaczęła się cofać. – To tylko jakaś pomyłka. To nie ja, to nie… To… - zaczęła się jąkać, z trudem łapała powietrze. Ramiona przerażenia ścisnęły mocno jej płuca. Nigdy nie powinien tego czytać. Tak bardzo, bardzo chciała się schować. On czytał ten list. – To tylko nic…
To moja miłość.
Po powrocie z tajemniczej wyprawy szaroniebieski puchacz nie zastał Howell w kuchni. Otwarte okienko zaprosiło go do środka, o świcie pachniało wilgocią i dość chyba chłodnym porankiem. Znad rzeki docierały podejrzane odgłosy kumkania, a bujne listki wokół domu szeleściły w chaotycznym tańcu. Gdzie była Cora? Zadowolone pazurki przyczepiły się do blatów i uważnie zerkały na wszystkie strony. Dlaczego nikt jej nie pochwalił? Przecież tak szybko dostarczyła list do pana Tonksa. Ojej, ojej. Trochę się może zdążyła zgubić i cała noc szukała drogi do domu, ale ważne, że list (o którym sama Cora zapomniała!) jednak dotarł do adresata. Sówka znalazła go porzuconego wśród stosów papierów na jej biurku. Zdawał się krzyczeć i błagać o wysłanie. Zabrała go więc ze sobą i pofrunęła wysoko do chmur, czując, że sekretna korespondencja to jakaś bardzo ważna sprawa! Biedna Cora miała tyle na głowie. Dumny mały puchacz postanowił ją odciążyć. Tylko że chyba coś poszło nie tak…
Obudziła się wczesnym świtem, gdzieś na granicy nocy i dnia wywlekły ją z łóżka koszmary. Poszła więc szukać ukojenia w widokach lasu i spokojnej, wygrzewającej się w pierwszych promieniach dnia rzece. Rozmyślała dużo, ściskała boleśnie własne nadgarstki, ignorując drżenie ciała narażonego na chłodne podmuchy. Kłak spał dziś w stodole. Była sama. Ciszę przerywało pluskanie, czasem jakiś pisk szczeniaka i ptasie próby wokalne. Znów czuła, jak bardzo jej to dobrze, jak bardzo nie zna i nie chce poznać nigdy innego życia. Pamiętała przerażającą rozmowę z Roselyn. Właściwie od tamtej pory naprawdę czuła strach, wzdrygała się za każdym razem, kiedy wyimaginowane kroki zaczynały się zbliżać, kiedy obcy głos przeciął ciszę tego miejsca. Największą jednak tortura zawsze pozostawały jej myśli. Wysuszały duszę, moczyły oczy. Zupełnie jakby Cora umierała. Biło w niej jednak wciąż silne serce, które nie mogło opuścić całych gromad pokładających w niej nadzieję towarzyszy. Musiała być dzielna.
Jednak powieki ukołysane przez widok budzącej się natury stały się nagle zbyt ciężkie. Jak w amoku powędrowała do hamaka i natychmiast zwinęła się koc. Usnęła szybko, usunęła tak, jakby poranek nigdy nie był przerwany. Nie obawiała się zasypiać we własnym ogrodzie. Nawet nie miała czasu pomyśleć o lęku. Znów znalazła się w przestrzeni pozbawionej myśli, zdominowanej przez sny, których nigdy nie zapamięta. Mucha przysiadała na pustyni puchowej tkaniny, wiatr szamotał pasmem złocistych włosów. Kołyszące się lekko łoże tuliło ją beztrosko. Była bezpieczna, wciąż jeszcze bezpieczna, choć teraz bardziej świadoma tego, że zło i śmierć w każdej chwili mogły wtargnąć do Kłębka i splądrować ten azyl aż do ostatniego spojrzenia psich oczu. Otwarty dom, gościnny i okazujący pomoc każdemu, kto tylko ośmielił się o nią poprosić, mógł stać się tak łatwym celem. Cora pozostawała mugolakiem wystawionym na los zła. Cora się nie broniła.
Głos ukochanego przebijał się przez senne obrazki, wabił ją, zachęcał do uniesienia powiek i uwierzenia, że ten nie był jedynie kaprysem nocnych mar. Lekko drgnęła dziewczęca szyja, lekko zmarszczyło się czoło, a dłoń, którą objął, odpowiedziała w końcu ściskiem. Otworzyła oczy i prawie natychmiast podniosła plecy, nie kamuflując strachu i zaskoczenia. – Michaelu – odpowiedziała nieco stłumionym, wciąż śniącym głosem. Popatrzyła przestraszona na mężczyznę, którego kochała. Dwa spojrzenia dalej serce zdołało się jej niewidzialnie złamać. – Michaelu – powtórzyła znów, podrywając się gwałtownie z hamaka i spoglądając na niego tym razem dokładniej. Oto objawił się jej w okrutnej formie, w bolesnych widokach, w kolorach swojej krwi i niemocy. Czy to wojna znów wytargała go i zaprowadziła prosto w rzeź? – Co ci się stało? Kto cię skrzywdził? – wydusiła, nie wiedząc, gdzie powinna patrzeć. Czy na twarz wykrzywioną bólem, czy na niechlujne bandaże wołające jej dłonie o interwencje, czy na pomięte ubranie, czy może prosto w te puste oczy. I nawet nie zauważyła, kiedy jej dłonie samoistnie sięgnęły do jego ramion, kiedy prześlizgnęły się w dół po całych rękach, jakby chciała sprawdzić, czy nie był iluzją i jak bardzo cierpiał. Przyszedł do niej. Znów tutaj był. Potrzebował najpewniej pomocy. Ostatnim razem udało jej się mu pomóc, ale wcale nie była medykiem, znała ledwie podstawy. Chciała pogłaskać go po twarzy, dotknąć, obiecać, że jest już bezpieczny i nie pozwoli, by ktokolwiek go krzywdził – choć właściwie nie miała takich zdolności. Miłość jednak chciała budować mur, który powstrzyma każdego wroga, który zniszczy każde okrutne zaklęcie próbujące go ugodzić. Mój kochany. Przejęta nie potrafiła nawet skupić się na jego słowach. Dopiero wzmianka o liście otrzeźwiła jej umysł. – Jaki list? – wydusiła, odruchowo zerkając na świstek trzymany w jego dłoniach, na charakterystyczną papeterię i kaligrafię dziwnie znajomą. Nie. Nie! Potrząsnęła nagle głową i szybko wyrwała mu list z dłoni, gniotąc go natychmiast we własnych palcach. To przecież nie były listy do wysłania. To nie były listy, które powinien czytać! Niemożliwe przerażenie stanęło jej w oczach. Zakołysała się niepewnie na własnych stopach, a potem krok za krokiem zaczęła się cofać. – To tylko jakaś pomyłka. To nie ja, to nie… To… - zaczęła się jąkać, z trudem łapała powietrze. Ramiona przerażenia ścisnęły mocno jej płuca. Nigdy nie powinien tego czytać. Tak bardzo, bardzo chciała się schować. On czytał ten list. – To tylko nic…
To moja miłość.
Oddychała, mówiła, żyła. Przywołany dźwiękiem własnego imienia (tak miał na imię, przypominały mu Cora i list i słońce - w mroku nocy zapomniał przecież na moment nawet o własnej tożsamości) usiłował skupić na niej rozbiegane spojrzenie, choć oczy rwały się do rozglądania się wokół. Instynktownie wyczuwał przecież zagrożenie i chciał sprawdzić czy na pewno nikogo tu nie ma. Szczególnie, że w oczach Cory odbijał się strach. Bała się - ale kogo? Ktoś musiał tutaj przecież być, po coś wysłała ten list, ktoś ją przestraszył.
To ty, to Ciebie powinna się bać. Nas. - przemknęło mu przez myśl nieswoim, złym tonem, podobnym do warknięcia.
Choć nie, to nie były nawet słowa. Bardziej wrażenie, odbierane za pomocą zmysłów (przecież wiesz, jak pachnie strach) i formułowane za pomocą strzępów wspomnień, dopychających się do świadomości. Krew - tyle krwi, w nozdrzach, przed oczyma i na języku. Gorące, kobiece ciało, ból przeplatający się pożądaniem i żądzą mordu, a wreszcie obecność tamtego.
"Co Ci się stało?"
Uczepił się pytania, niczym kotwicy, ciągnącej go ku słońcu i z dala od złego wilka. Równie uparcie skierował myśli ku hipotezie, że to nie on przestraszył dziś Corę. Wolał przecież walczyć z namacalnym, obcym niebezpieczeństwem, a nie z ciemnością we własnym umyśle. Rozchylił lekko usta, z trudem zogniskował spojrzenie na Corze, usiłując się skupić i uspokoić.
Jej dotyk pomagał, tak jakby dłonie na jego ramionach potrafiły utrzymać go w miejscu, związać w ludzkiej formie.
-Nikogo tu nie ma? Widziałem... widziałem... - zaczął, szczerze pragnąc jej o wszystkim opowiedzieć. Urwał jednak, gubiąc słowa. Co właściwie widział? -Mugolaków, nawet dzieci... - wszystkich martwych, zakrwawionych, z wnętrzościami na wierzchu.
Ale matka tych dzieci jeszcze żyła, wykrwawiła się na Twoich oczach, gdy goniłeś inną. I nie skosztowałeś ich krwi tylko dlatego, że obłąkańczo pobiegłeś za tamtą, za czarną mgłą. -...w niebezpieczeństwie. - przełknął nerwowo ślinę, usiłując stłumić tamten głos w jego myślach, uporczywie gryzący sumienie.
-A list... pomyślałem o tobie... tu... możesz mi powiedzieć, nikt ci nie grozi? - zapewniał nerwowo, stanowczo wcinając się Corze w pół zdania i dopytując o jej bezpieczeństwo, nie przejmując się własną kondycją. Od przekłutego ramienia i rozbitego czoła jeszcze nikt nie umarł, a reszta... szkód nie była widoczna. Łudził się, że nie.
"Kto cię skrzywdził?"
To pytanie było jeszcze trudniejsze. Zawahał się na moment, ale... Cora pomogła mu ostatnio, w maju, może i teraz coś by zaradziła. Choćby na tą rekę. I na narastający szum w głowie. Powinien jej, a właściwie komukolwiek powiedzieć, że padł ofiarą Klątwy Niewybaczalnej. Wiedział, że tak. Tak mówili na kursie. O takich sprawach powinno się wiedzieć. Powinno się szukać pomocy.
Wziął głębszy wdech, zbierając słowa, ale nagle coś ponad ramieniem Cory przykłuło jego uwagę. Kątem oka dostrzegł plamy czarni i bieli i czerwieni, których nie powinno być na leśnej polance. Podniósł wzrok, wpatrując się w jakiś punkt za Corą - tam, gdzie znajdowało się tylko jedno z rosnących przy rzece drzewek.
Zbroczona krwią kobieta o porcelanowej cerze opierała się o pień, wysuwając smukłą nogę zza podartej, czarnej sukni i obracając różdżkę w palcach. Uśmiechała się - pięknie, okrutnie, szyderczo. Tak jak sekundę przed tym, gdy ułożyła wargi w kształt Crucio.
Michael wciągnął ze świstem powietrze, cofając się instynktownie, wymykając się spod dłoni Cory. Czułej, niewinnej, niczego nieświadomej Cory.
I co powiesz Corze? Nie możesz jej powiedzieć. - uderzyło go, gdy zamrugał i zerknął nad rzekę jeszcze raz. Nikogo już tam nie było, ale może mu się zdawało?
Co było prawdą, a co nie?
Prawdą było to, że tamtych mugoli zabiła prostytutka, w której ramionach zatracił się już raz. Albo dwa razy. Nie był pewien, jak liczyć ostatni raz.
Wmawiaj sobie, że to nie Ty chciałeś ją posiąść, tylko ja. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś odrażający. - uprzejmie poinformował warkliwy głos, gdy Michael cofał się od Cory o drugi krok.
Ona zaś zwinnie wyrwała mu list, również się cofnęła, zaczęła szybko oddychać.
Tym razem nie musiał nawet wyobrażać sobie zapachu strachu, tym razem czuł i widział go wyraźnie. Na powrót skupił na Corze zaskoczony wzrok, a w jego spojrzeniu panna Howell mogła odczytać ukłucie bólu, poczucia winy.
Ona też to w tobie widzi, dlatego się boi.
-Ja... - wzniósł ręce do góry, chcąc ją uspokoić i zarazem mając trudności w zebraniu własnych myśli. Coś mówiła, ale jej głos splatał się z tym w jego głowie. -...jeszcze go nie czytałem. - przyznał nagle, zarazem uświadamiając sobie, że może to był błąd? Wydawała się taka spanikowana, co było w tym liście? Ktoś ich słuchał? Ktoś jej groził? Nie mogła tu nic powiedzieć, przy nim?
Rozejrzał się jeszcze raz, panicznie.
-Kto tu jest?! - spytał ostro i Cory i całej okolicy. Kobieta pod drzewem wydawała się taka realna, może na powrót rozpłynęła się w czarnej mgle? Może przyleciała tu za nim, mściwa, niebezpieczna, chcąca posmakować kolejnej mugolskiej krwi i skrzywdzić jego bliskich?
Odruchowo położył dłoń na zatkniętej za pas różdżce, ale nie, nic nie mógł zdziałać. Nie na zewnątrz. Cora, czemu wyszłaś na zewnątrz? W środku byłoby bezpieczniej, mógłby rzucić skuteczniejsze pole antymagiczne, obronić Corę przed czarnoksiężnikami.
Nie wiedział, co robić. Znów spojrzał na spanikowaną Corę, na dłoń, kurczowo ściskającą list.
No tak.
To błąd, że go nie przeczytał. Tam na pewno są odpowiedzi, po coś go przecież do siebie przyzwała.
-Daj mi go przeczytać. - poprosił, zażądał, a potem dwoma szybkimi krokami pokonał dzielącą ich odległość aby wyrwać jej list z ręki. Pozostawało tylko go przeczytać, a on bardzo szybko czytał. Był spostrzegawczy, wystarczyło przebiec treść wzrokiem...
odgrywam skutki Crucio i (sprawność) wyrywam Corze list
To ty, to Ciebie powinna się bać. Nas. - przemknęło mu przez myśl nieswoim, złym tonem, podobnym do warknięcia.
Choć nie, to nie były nawet słowa. Bardziej wrażenie, odbierane za pomocą zmysłów (przecież wiesz, jak pachnie strach) i formułowane za pomocą strzępów wspomnień, dopychających się do świadomości. Krew - tyle krwi, w nozdrzach, przed oczyma i na języku. Gorące, kobiece ciało, ból przeplatający się pożądaniem i żądzą mordu, a wreszcie obecność tamtego.
"Co Ci się stało?"
Uczepił się pytania, niczym kotwicy, ciągnącej go ku słońcu i z dala od złego wilka. Równie uparcie skierował myśli ku hipotezie, że to nie on przestraszył dziś Corę. Wolał przecież walczyć z namacalnym, obcym niebezpieczeństwem, a nie z ciemnością we własnym umyśle. Rozchylił lekko usta, z trudem zogniskował spojrzenie na Corze, usiłując się skupić i uspokoić.
Jej dotyk pomagał, tak jakby dłonie na jego ramionach potrafiły utrzymać go w miejscu, związać w ludzkiej formie.
-Nikogo tu nie ma? Widziałem... widziałem... - zaczął, szczerze pragnąc jej o wszystkim opowiedzieć. Urwał jednak, gubiąc słowa. Co właściwie widział? -Mugolaków, nawet dzieci... - wszystkich martwych, zakrwawionych, z wnętrzościami na wierzchu.
Ale matka tych dzieci jeszcze żyła, wykrwawiła się na Twoich oczach, gdy goniłeś inną. I nie skosztowałeś ich krwi tylko dlatego, że obłąkańczo pobiegłeś za tamtą, za czarną mgłą. -...w niebezpieczeństwie. - przełknął nerwowo ślinę, usiłując stłumić tamten głos w jego myślach, uporczywie gryzący sumienie.
-A list... pomyślałem o tobie... tu... możesz mi powiedzieć, nikt ci nie grozi? - zapewniał nerwowo, stanowczo wcinając się Corze w pół zdania i dopytując o jej bezpieczeństwo, nie przejmując się własną kondycją. Od przekłutego ramienia i rozbitego czoła jeszcze nikt nie umarł, a reszta... szkód nie była widoczna. Łudził się, że nie.
"Kto cię skrzywdził?"
To pytanie było jeszcze trudniejsze. Zawahał się na moment, ale... Cora pomogła mu ostatnio, w maju, może i teraz coś by zaradziła. Choćby na tą rekę. I na narastający szum w głowie. Powinien jej, a właściwie komukolwiek powiedzieć, że padł ofiarą Klątwy Niewybaczalnej. Wiedział, że tak. Tak mówili na kursie. O takich sprawach powinno się wiedzieć. Powinno się szukać pomocy.
Wziął głębszy wdech, zbierając słowa, ale nagle coś ponad ramieniem Cory przykłuło jego uwagę. Kątem oka dostrzegł plamy czarni i bieli i czerwieni, których nie powinno być na leśnej polance. Podniósł wzrok, wpatrując się w jakiś punkt za Corą - tam, gdzie znajdowało się tylko jedno z rosnących przy rzece drzewek.
Zbroczona krwią kobieta o porcelanowej cerze opierała się o pień, wysuwając smukłą nogę zza podartej, czarnej sukni i obracając różdżkę w palcach. Uśmiechała się - pięknie, okrutnie, szyderczo. Tak jak sekundę przed tym, gdy ułożyła wargi w kształt Crucio.
Michael wciągnął ze świstem powietrze, cofając się instynktownie, wymykając się spod dłoni Cory. Czułej, niewinnej, niczego nieświadomej Cory.
I co powiesz Corze? Nie możesz jej powiedzieć. - uderzyło go, gdy zamrugał i zerknął nad rzekę jeszcze raz. Nikogo już tam nie było, ale może mu się zdawało?
Co było prawdą, a co nie?
Prawdą było to, że tamtych mugoli zabiła prostytutka, w której ramionach zatracił się już raz. Albo dwa razy. Nie był pewien, jak liczyć ostatni raz.
Wmawiaj sobie, że to nie Ty chciałeś ją posiąść, tylko ja. Ale to nie zmienia faktu, że jesteś odrażający. - uprzejmie poinformował warkliwy głos, gdy Michael cofał się od Cory o drugi krok.
Ona zaś zwinnie wyrwała mu list, również się cofnęła, zaczęła szybko oddychać.
Tym razem nie musiał nawet wyobrażać sobie zapachu strachu, tym razem czuł i widział go wyraźnie. Na powrót skupił na Corze zaskoczony wzrok, a w jego spojrzeniu panna Howell mogła odczytać ukłucie bólu, poczucia winy.
Ona też to w tobie widzi, dlatego się boi.
-Ja... - wzniósł ręce do góry, chcąc ją uspokoić i zarazem mając trudności w zebraniu własnych myśli. Coś mówiła, ale jej głos splatał się z tym w jego głowie. -...jeszcze go nie czytałem. - przyznał nagle, zarazem uświadamiając sobie, że może to był błąd? Wydawała się taka spanikowana, co było w tym liście? Ktoś ich słuchał? Ktoś jej groził? Nie mogła tu nic powiedzieć, przy nim?
Rozejrzał się jeszcze raz, panicznie.
-Kto tu jest?! - spytał ostro i Cory i całej okolicy. Kobieta pod drzewem wydawała się taka realna, może na powrót rozpłynęła się w czarnej mgle? Może przyleciała tu za nim, mściwa, niebezpieczna, chcąca posmakować kolejnej mugolskiej krwi i skrzywdzić jego bliskich?
Odruchowo położył dłoń na zatkniętej za pas różdżce, ale nie, nic nie mógł zdziałać. Nie na zewnątrz. Cora, czemu wyszłaś na zewnątrz? W środku byłoby bezpieczniej, mógłby rzucić skuteczniejsze pole antymagiczne, obronić Corę przed czarnoksiężnikami.
Nie wiedział, co robić. Znów spojrzał na spanikowaną Corę, na dłoń, kurczowo ściskającą list.
No tak.
To błąd, że go nie przeczytał. Tam na pewno są odpowiedzi, po coś go przecież do siebie przyzwała.
-Daj mi go przeczytać. - poprosił, zażądał, a potem dwoma szybkimi krokami pokonał dzielącą ich odległość aby wyrwać jej list z ręki. Pozostawało tylko go przeczytać, a on bardzo szybko czytał. Był spostrzegawczy, wystarczyło przebiec treść wzrokiem...
odgrywam skutki Crucio i (sprawność) wyrywam Corze list
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Strona 1 z 2 • 1, 2
Za lasami, nad rzekami...
Szybka odpowiedź