Dotyk łap, melodia wielu głosów
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dotyk łap, melodia wielu głosów
Wkrótce.
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
Noc. Wielki świadek tysięcy snów, milionów marzeń głaskanych w delikatnych ruchach dłoni po tej puchowej poduszce. Nie jednak teraz, nie dzisiaj, gdy wybrała zupełnie inne miejsce. Piękno księżyca pociągało oczy. Zapraszało do bolesnego rozpamiętywania. Cichutko szeptało jej do ucha tamte historie. Z nich żadna się nie zdarzyła, ale wszystkie mogłyby, gdyby los potoczył się całkiem inaczej.
Trudno. Pogodziła się z myślą o tym, że stoi w roli tej smutnej postaci, tej wiecznie ganiającej za ulotnym promykiem szczęścia. Pielęgnowała w sobie tak wiele dobrodusznych zdarzeń i uśmiechów, dzieliła pozbierane pokłady uczucia, by rozdać je leśnym drzewom, by podarować je wszystkim futrzastym przyjaciołom. W cieniu, przy Kłębku, zasypiała czasem wygrzewana od boku przez wielkie ciało oswojonego stworzenia. Niegroźne jej były niepojęte mięśnie, płaty sierści i zębiska. O wiele gorzej radziła sobie z ludźmi. Od kilkunastu miesięcy nie miała wieści od nikogo z rodziny. Zapomniała, jak brzmiał melodyjny głos matki i jak dokuczliwe były słówka Leo. Tutaj na skraju, przy rzece czas płynął zbyt wolno, nie dochodził dźwięk mordu i widmo czarnych mgieł.
Gdy Michael przy niej stanął, popatrzyła na niego dziwnie nieobecnym spojrzeniem. W oczach odbijały się delikatne błyski gwiazd, dłonie rozluźnione spoczywały przy jej bokach. Przy nim na nowo uczyła się spokoju, choć wciąż każda głoska przyjemnie podrażniała ramiona pod materiałami. Miał miły głos, głos, który czasem do niej szeptał nocą, a tym razem był tak prawdziwy. Milczała dłuższą chwilę, zbierając w sobie słowa. – Przecież zawsze możesz do mnie przyjść – powiedziała cicho, najpierw trochę chyba nieśmiało, choć zdążyli przebrnąć przez te etap już jakiś czas temu. Czy aby na pewno? Popatrzyła w dół na swoje złączone pod linią brzucha dłonie. – Dziękuję za pułapki. Opowiesz mi o nich? – W spokojnym tonie czaiło się coś niebezpiecznego. Zupełnie jakby próbowało się skryć za jej spokojem. Musiała być ostrożna przy nim, ale wiele lat trenowała zwalczanie pokusy. Do tego stopnia, że mogła spokojnie go objąć i nie zatracić się przy tym. Tak przynajmniej jej się wydawało. Wyglądał dobrze, dobrze jak na kogoś, kto przetrwał coś bardzo złego, kto walczył mężnie w tej wojnie. Nie miała wciąż pojęcia, jak to jest być po tej drugiej stronie, w tłumie ludzi, w akcji i między miastami. Tak wiele utraciła przez kilka ostatnich lat. Czuła, że bezpowrotnie.
- Wiedziałam, że pomożesz rodzinie, że wrócisz – po prostu wrócisz, nawet nie do mnie. Opowiadał o ocaleniu, przyjmowała to z ulgą, trochę zdystansowana. Nawiedził ją w nocy. Nie spotkaliby się zapewne, gdyby postanowiła usnąć w łóżku. – Nie zamierzałeś zapukać? – zapytała trochę niepewnie, bo nie do końca wiedziała, czy rozumie jego obecność. Za każdym razem cieszył ją jej widok, radziła sobie z uczuciami coraz lepiej. – Chodź ze mną – zakomunikowała tajemniczo.
Chłodniejszy powiew wiatru poniósł jej głos echem. Noc wydawała się tak cicha, tylko te parsknięcia ze stajni i wyraźne odgłosy sów. To właśnie tam szli. Chciała mu ją podarować już dawno temu, ale brakowało chyba właściwego momentu. Wiedziała, że nie ma jednej, swojej. Listy przychodziły różne, żadne zwierzę nie wydawało się tak wyraźnie z nim związane. Poprowadziła go pod wielkie drzewo, gdzieś na tyłach domu, w cieniu. Oczy sów odznaczały się w ciemności. Było ich kilka, sześć, może siedem. Jedne mniejsze, inne dosyć dostojne. Wyciągnęła ramię i popatrzyła na jedną z nich. Była mniejsza, ale zareagowała dość energicznie. Podfrunęła ufnie, zasiadła na przedramieniu.
– Chciałabym, byś ją przygarnął. O ile tylko chcesz. Uczyłam ją dość długo, powinna sobie poradzić. Jest do mnie przywiązana, ale ja… - jestem przywiązana do ciebie. – Ja wiem, że przy tobie również będzie jej dobrze.
Razem z sówką obróciła się w stronę Michaela. Poczuła tremę, czekając na jego reakcję. Nie była pewna, czy przyjmie od niej podarek. W końcu między nimi… między nimi bywało tak różnie. Starała się jednak. Być przyjaciółką. Pierzasty łeb przechylił się lekko, w oczekiwaniu. W mroku nocy Michael nie mógł być do końca pewien, jakiego były koloru te piórka, ale z pewnością spostrzegł duże, zaintrygowane ślepia.
przekazuję sowę Michaelowi.
Trudno. Pogodziła się z myślą o tym, że stoi w roli tej smutnej postaci, tej wiecznie ganiającej za ulotnym promykiem szczęścia. Pielęgnowała w sobie tak wiele dobrodusznych zdarzeń i uśmiechów, dzieliła pozbierane pokłady uczucia, by rozdać je leśnym drzewom, by podarować je wszystkim futrzastym przyjaciołom. W cieniu, przy Kłębku, zasypiała czasem wygrzewana od boku przez wielkie ciało oswojonego stworzenia. Niegroźne jej były niepojęte mięśnie, płaty sierści i zębiska. O wiele gorzej radziła sobie z ludźmi. Od kilkunastu miesięcy nie miała wieści od nikogo z rodziny. Zapomniała, jak brzmiał melodyjny głos matki i jak dokuczliwe były słówka Leo. Tutaj na skraju, przy rzece czas płynął zbyt wolno, nie dochodził dźwięk mordu i widmo czarnych mgieł.
Gdy Michael przy niej stanął, popatrzyła na niego dziwnie nieobecnym spojrzeniem. W oczach odbijały się delikatne błyski gwiazd, dłonie rozluźnione spoczywały przy jej bokach. Przy nim na nowo uczyła się spokoju, choć wciąż każda głoska przyjemnie podrażniała ramiona pod materiałami. Miał miły głos, głos, który czasem do niej szeptał nocą, a tym razem był tak prawdziwy. Milczała dłuższą chwilę, zbierając w sobie słowa. – Przecież zawsze możesz do mnie przyjść – powiedziała cicho, najpierw trochę chyba nieśmiało, choć zdążyli przebrnąć przez te etap już jakiś czas temu. Czy aby na pewno? Popatrzyła w dół na swoje złączone pod linią brzucha dłonie. – Dziękuję za pułapki. Opowiesz mi o nich? – W spokojnym tonie czaiło się coś niebezpiecznego. Zupełnie jakby próbowało się skryć za jej spokojem. Musiała być ostrożna przy nim, ale wiele lat trenowała zwalczanie pokusy. Do tego stopnia, że mogła spokojnie go objąć i nie zatracić się przy tym. Tak przynajmniej jej się wydawało. Wyglądał dobrze, dobrze jak na kogoś, kto przetrwał coś bardzo złego, kto walczył mężnie w tej wojnie. Nie miała wciąż pojęcia, jak to jest być po tej drugiej stronie, w tłumie ludzi, w akcji i między miastami. Tak wiele utraciła przez kilka ostatnich lat. Czuła, że bezpowrotnie.
- Wiedziałam, że pomożesz rodzinie, że wrócisz – po prostu wrócisz, nawet nie do mnie. Opowiadał o ocaleniu, przyjmowała to z ulgą, trochę zdystansowana. Nawiedził ją w nocy. Nie spotkaliby się zapewne, gdyby postanowiła usnąć w łóżku. – Nie zamierzałeś zapukać? – zapytała trochę niepewnie, bo nie do końca wiedziała, czy rozumie jego obecność. Za każdym razem cieszył ją jej widok, radziła sobie z uczuciami coraz lepiej. – Chodź ze mną – zakomunikowała tajemniczo.
Chłodniejszy powiew wiatru poniósł jej głos echem. Noc wydawała się tak cicha, tylko te parsknięcia ze stajni i wyraźne odgłosy sów. To właśnie tam szli. Chciała mu ją podarować już dawno temu, ale brakowało chyba właściwego momentu. Wiedziała, że nie ma jednej, swojej. Listy przychodziły różne, żadne zwierzę nie wydawało się tak wyraźnie z nim związane. Poprowadziła go pod wielkie drzewo, gdzieś na tyłach domu, w cieniu. Oczy sów odznaczały się w ciemności. Było ich kilka, sześć, może siedem. Jedne mniejsze, inne dosyć dostojne. Wyciągnęła ramię i popatrzyła na jedną z nich. Była mniejsza, ale zareagowała dość energicznie. Podfrunęła ufnie, zasiadła na przedramieniu.
– Chciałabym, byś ją przygarnął. O ile tylko chcesz. Uczyłam ją dość długo, powinna sobie poradzić. Jest do mnie przywiązana, ale ja… - jestem przywiązana do ciebie. – Ja wiem, że przy tobie również będzie jej dobrze.
Razem z sówką obróciła się w stronę Michaela. Poczuła tremę, czekając na jego reakcję. Nie była pewna, czy przyjmie od niej podarek. W końcu między nimi… między nimi bywało tak różnie. Starała się jednak. Być przyjaciółką. Pierzasty łeb przechylił się lekko, w oczekiwaniu. W mroku nocy Michael nie mógł być do końca pewien, jakiego były koloru te piórka, ale z pewnością spostrzegł duże, zaintrygowane ślepia.
przekazuję sowę Michaelowi.
Uśmiechnął się blado do Cory, do gwiazd w jej oczach, błysku w ciepłych tęczówkach, prawie takich samych jak Leo. Jej oczy były o wiele smutniejsze od tych brata, chyba ta nostalgia tkiła tam od zawsze... ale teraz i Michael rozumiał i czuł tą melancholię. Już nie był tamtym beztroskim chłopakiem, którego pamiętała, który nieświadomie skradł jej serce, który świadomie nadwyrężył jej zaufanie. Próbował jej to wytłumaczyć, nieudolnie, niedelikatnie - czy zrozumiała? Nie zrozumiała wtedy, ale czy rozumiała teraz, po tym jak zobaczyła wilkołaka, po tym jak obydwoje próbowali zapanować nad strachem na plaży, gdy widziała człowieka z którego wyprawa do Azkabanu wydarła ostatnie okruchy szczęścia?
-Wiem. - westchnął bezradnie, ze wstydu aż wkładając ręce do kieszeni. Ja mogę, ale on nie powinien. Westchnął, próbując zebrać słowa, przekazać je ze spokojem. -To się znowu zdarzyło. - wyznał wreszcie, bo jej mógł przecież powiedzieć wszystko. -Dlatego nie przyszedłem od razu, wolałem trochę... dojść do siebie. Uspokoić emocje. - dodał, przepraszająco. -Nie chcę, kiedykolwiek ryzykować przy tobie. Jeśli znasz jakiegoś specjalistę od likantropii... - wyrwało mu się, z nagłą nadzieją. Była magizoologiem, może coś wiedziała? Zaraz pokręcił ze smutkiem głową, świadom, że nie powinien jej w to wplątywać. Boleśnie nieświadom, że we wrześniu pokazał jej nie tylko potwora w wilczej skórze, że Fenrir zdołał ją przerazić w te kilka sekund, tuż po przemianie. Zwykle pamiętał, co robił gdy nęciły go wilcze pokusy, ale wtedy był zbyt zmęczony, był oszołomiony. -...albo nieważne, mam też zaufanego magipsychiatrę. - poprawił się, bez przekonania. Nadal nie napisał do Alexa, choć powinien.
Pamiętał w końcu, jak chciał go zjeść.
-Nałożyłem tu pułapki, które na moment oślepią i zdezorientują intruzów. Dadzą ci czas, ale powinnaś się zaopatrzyć w świstoklik. - streścił pokrótce. -Pokażę ci, gdzie co jest i wszystko wyjaśnię. - zaproponował cicho, choć na usta cisnęły mu się inne pytania. Co się działo pod jego nieobecność? Czy była bezpieczna?
-Za to ja nie wiem, co się tu dzieje. - odparł. Gdy ona wierzyła, że będzie dobrze, że on pomoże rodzinie, że wróci - on już sam nie wiedział, w co wierzyć. -Wojna dociera do Gloucestershire, nadal czujesz się w Kłębku bezpieczna? Wiesz, że Wrzosowa Przystań zawsze stoi dla Ciebie otworem. - kontynuował, dławiąc strach praktycznymi radami, ale Cora wytrąciła go z wojennych rozważań. Westchnął w duchu i poszedł za nią. Nie chciał się znowu kłócić.
Znaleźli się w ciemnej stajni, tak ciemnej jak schody, na których kiedyś się całowali i jak niebo nad Kent, ale Michael prędko odgonił te myśli, Cora zresztą sama pomogła mu odpędzić wszystko, co uważał za złe. Zaskoczyła go, zupełnie.
-Przy mnie...? - wyrwało mu się, jak zaskoczonemu prezentem chłopcu. Nie pamiętał, kiedy ktoś dawał mu bezinteresowniecoś innego niż ognista whiskey i narkotyki tak piękny i użyteczny prezent, kiedy ktoś zaufał mu z żywym stworzeniem. -Uczyłaś ją... ona odleci, poradzi sobie... w pełnię? - wymamrotał, trochę niepewny, ale wyraźnie wzruszony. Spojrzał na sowę, była taka malutka. Cora mu ufała?
Przecież ostatnio nie ufał samemu sobie.
-Dziękuję. - wyszeptał ze ściśniętym gardłem. Uśmiechnął się, szczerze, ciepło. Wyciągnął rękę do sowy, choć najchętniej przytuliłby Corę. -Nadałaś jej jakieś imię?
Chwilę trwali w milczeniu, aż w końcu Michael odważył się na jeszcze jedno pytanie, pytanie nie dające mu spokoju od dawna, a zwłaszcza odkąd zobaczył gwiazdy w brązowych oczach.
-Masz jakieś wieści od Leo…? - wyszeptał, na pozór spokojnie, ale w kilka zgłosek i tak zakradło się zbyt wiele emocji. Niepokoju, że jeśli milczał, a trwała wojna - to mogło przytrafić się najgorsze. A nie chciał obnażać się przed Corą z tym niepokojem. Ani… niczym innym.
Ale niczego innego tam przecież nie było.
przyjmuję sówkę
-Wiem. - westchnął bezradnie, ze wstydu aż wkładając ręce do kieszeni. Ja mogę, ale on nie powinien. Westchnął, próbując zebrać słowa, przekazać je ze spokojem. -To się znowu zdarzyło. - wyznał wreszcie, bo jej mógł przecież powiedzieć wszystko. -Dlatego nie przyszedłem od razu, wolałem trochę... dojść do siebie. Uspokoić emocje. - dodał, przepraszająco. -Nie chcę, kiedykolwiek ryzykować przy tobie. Jeśli znasz jakiegoś specjalistę od likantropii... - wyrwało mu się, z nagłą nadzieją. Była magizoologiem, może coś wiedziała? Zaraz pokręcił ze smutkiem głową, świadom, że nie powinien jej w to wplątywać. Boleśnie nieświadom, że we wrześniu pokazał jej nie tylko potwora w wilczej skórze, że Fenrir zdołał ją przerazić w te kilka sekund, tuż po przemianie. Zwykle pamiętał, co robił gdy nęciły go wilcze pokusy, ale wtedy był zbyt zmęczony, był oszołomiony. -...albo nieważne, mam też zaufanego magipsychiatrę. - poprawił się, bez przekonania. Nadal nie napisał do Alexa, choć powinien.
Pamiętał w końcu, jak chciał go zjeść.
-Nałożyłem tu pułapki, które na moment oślepią i zdezorientują intruzów. Dadzą ci czas, ale powinnaś się zaopatrzyć w świstoklik. - streścił pokrótce. -Pokażę ci, gdzie co jest i wszystko wyjaśnię. - zaproponował cicho, choć na usta cisnęły mu się inne pytania. Co się działo pod jego nieobecność? Czy była bezpieczna?
-Za to ja nie wiem, co się tu dzieje. - odparł. Gdy ona wierzyła, że będzie dobrze, że on pomoże rodzinie, że wróci - on już sam nie wiedział, w co wierzyć. -Wojna dociera do Gloucestershire, nadal czujesz się w Kłębku bezpieczna? Wiesz, że Wrzosowa Przystań zawsze stoi dla Ciebie otworem. - kontynuował, dławiąc strach praktycznymi radami, ale Cora wytrąciła go z wojennych rozważań. Westchnął w duchu i poszedł za nią. Nie chciał się znowu kłócić.
Znaleźli się w ciemnej stajni, tak ciemnej jak schody, na których kiedyś się całowali i jak niebo nad Kent, ale Michael prędko odgonił te myśli, Cora zresztą sama pomogła mu odpędzić wszystko, co uważał za złe. Zaskoczyła go, zupełnie.
-Przy mnie...? - wyrwało mu się, jak zaskoczonemu prezentem chłopcu. Nie pamiętał, kiedy ktoś dawał mu bezinteresownie
Przecież ostatnio nie ufał samemu sobie.
-Dziękuję. - wyszeptał ze ściśniętym gardłem. Uśmiechnął się, szczerze, ciepło. Wyciągnął rękę do sowy, choć najchętniej przytuliłby Corę. -Nadałaś jej jakieś imię?
Chwilę trwali w milczeniu, aż w końcu Michael odważył się na jeszcze jedno pytanie, pytanie nie dające mu spokoju od dawna, a zwłaszcza odkąd zobaczył gwiazdy w brązowych oczach.
-Masz jakieś wieści od Leo…? - wyszeptał, na pozór spokojnie, ale w kilka zgłosek i tak zakradło się zbyt wiele emocji. Niepokoju, że jeśli milczał, a trwała wojna - to mogło przytrafić się najgorsze. A nie chciał obnażać się przed Corą z tym niepokojem. Ani… niczym innym.
Ale niczego innego tam przecież nie było.
przyjmuję sówkę
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Dotyk łap, melodia wielu głosów
Szybka odpowiedź