Wydarzenia


Ekipa forum
W sennych piórach, w cieple
AutorWiadomość
W sennych piórach, w cieple [odnośnik]24.03.20 19:06

W sennych piórach, w cieple

Wkrótce.

Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis


Ostatnio zmieniony przez Cora Howell dnia 12.04.20 17:02, w całości zmieniany 2 razy
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]24.03.20 23:47
15.05

Gdzieś daleko, a potem gdzieś blisko

Świt zalewał leśną polanę łagodnym światłem - słońce niedawno wzeszło nad horyzontem, cienie powoli skracały się, a szarość zamieniała w odcienie zieleni. Korony drzew roztaczały wkoło szmaragdową poświatę, a wśród jasnych traw mieniły się kaczeńce i stokrotki. Na ziemi wciąż lśniła rosa, a poranek był chłodny, ale zapowiadał się piękny dzień. Maj był piękny w tym lesie, a natura budziła się do życia po zeszłorocznych anomaliach i surowej zimie.
Coś się zaczyna, a coś (ktoś) się kończy. Jest cykl rozkwitania i cykl przemijania, choć natura jest brutalna i czasami kwiaty lub zwierzęta w sile wieku spotykają swój przedwczesny koniec - rozdeptane butem nieuważnego człowieka, zakrwawione po ranie zadanej kuszą myśliwego.
To właśnie kusza przecięła powietrze o wschodzie słońca - gdzieś daleko, tak daleko, że zwierzęta w tej części lasu nie czuły nigdzie żadnego zagrożenia. Gdzieś daleko, ministerialny brygadzista polował na wilkołaka przez całą noc, nie mogąc pochwycić silnego i wściekłego zwierzęcia. Profesjonalista czekał więc do rana, ale popełnił jeden błąd. Zdołał spuścić z oczu zwierzynę łowną, dając bestii czas na samotną przemianę i doczołganie się z powrotem do ludzkich ubrań i różdżki.
Człowiek obudził się nieświadomy zagrożenia. Po pełni całe jego ciało było w końcu zszokowane i obolałe, a niepokoj nigdy nie opuszczał ludzko-zwierzęcej psychiki. Jakby nigdy nic, zmusił zesztywniałe dłonie do sięgnięcia po różdżkę, ubrał buty, wsunął spodnie. Nie zdążył sięgnąć po pasek ani po koszulę - w powietrzu nagle świsnął w bełt, wbijając się w miękkie i bezbronne ciało, tak bardzo różne od twardych, wilczych mięśni. Przerażony, odwrócił się w stronę drzew i skrzyżował spojrzenia z myśliwym, wiedząc, że za łamanie przepisów rejestracji grozi najwyższa kara, że za drugim razem mężczyzna nie chybi.
Wciąż kierowany zwierzęcym instynktem, zareagował instynktownie, chcąc uciec od najbliższego zagrożenia i ignorując to poważniejsze. Rzucił się do ucieczki, a potem rzucił Abesio - jedno za drugim, aż zdołał się teleportować daleko, jak najdalej, nie myśląc o tym, jak poważny w skutkach może być najmniejszy błąd. Adrenalina była tak silna, że nie poczuł bólu od razu - ostrzegawczy sygnał z nadwyrężonego ciała dotarł do mózgu dopiero, gdy blondyn stał już na sielskiej polanie. Zieleń zlewała się z szarością, kolana miękły, nie mógł ustać na nogach. Spojrzał w dół, na swoją dłoń, która samoistnie, bez udziału jego świadomości, ściskała teraz lewy bok. Zobaczył morze czerwieni.
Poniżej serca, na wysokości żeber, brakowało płata skóry.
Lewe ramię nadal pulsowało tępym bólem, nadal tkwił w nim bełt. Obrażenia od kuszy zeszły jednak na drugi plan, a Michael z rosnącym przerażeniem patrzył na krew, tyle krwi. Nie musiał znać się na anatomii by zrozumieć, że stracił jej za dużo, że słabnie z każdą chwilą.
Rozejrzał się wkoło, w ostatnim zrywie instynktu przetrwania - drzewa, trawa, tylko drzewa - i dym, ściana z drewna między drzewami. Chata?
Każdy nieznajomy mógł być teraz równie śmiertelnym zagrożeniem co krwotok, trwała wojna, ale Michael nie miał czasu ani siły by myśleć o konsekwencjach. Chwiejnie postąpił kilka kroków naprzód, chwytając się tej ostatniej szansy. Był aurorem, i teraz musiał zignorować słabość własnego ciała, tak jak w pracy, jak w walce. Walczył więc o każdy krok, zmuszając nogi do posuwania się naprzód. Kontury chatki rozmywały mu się przed oczyma, a szczekanie psa albo psidwaka słyszał jak przez mgłę. Nagle opadł na kolana, kończyny poddały się. Przed oczyma pojawiły się mroczki, wśród których migotała postać matki, śmiała się Astrid, ryczał wilkołak, tańczyli zabici przez niego czarnoksiężnicy - czy tak czuł się Gabriel, wtedy?
NIE, nie mógł się poddać, nie tak bezsensownie. Jeśli miał odejść, chciał robić to na własnych warunkach, poświęcając się za to, w co wierzył. Nie jako ofiara nieudanej teleportacji, żałosny wilkołak o świcie po pełni.
Jakkolwiek, tylko nie tak. - krzyknął w myślach do mugolskiego Boga, a potem spróbował podczołgać się na łokciach w stronę cudzego domu. Nikt go jednak nie słyszał, nie mógł wydobyć głosu z gardła, a wkoło robiło się ciemno, coraz ciemniej.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
W sennych piórach, w cieple 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]24.03.20 23:52
Powiewały na wietrze zasłony dumnie zdobiące ramy szeroko otwartego okna. Poranek był ciepły, przez najmniejszy przesmyk natarczywie wciskały się słoneczne jasności, byleby liznąć swym blaskiem drobniejszy skrawek wnętrza. Psie zawiniątko chowało pod łapą oczy, niezadowolone z rażącej mocy wschodzącej gwiazdy. Nie spało, choć prawie nieruchoma postać mogła psocić się niezbyt spostrzegawczemu człowiekowi. Kudłacz był czujny, przy wyraźniejszym kroku Cory ogon czasem drgał, ale mimo to nie odstępował łóżka ani na krok. Nie wybawiła go stamtąd nawet ta wredna mucha, panosząca się bezczelnie po wytarganym grzbiecie. Ucho uniósł dopiero, gdy usłyszał wesołe parsknięcie kudłonia z odleglejszej części domu. Zawahał się, pomyślał przez chwilę, a potem pysk skierował ku śpiącej postaci. Został.
W cieniu majowych drzew w chatce było przyjemnie. Woń kwitnących roślin, po długiej zimie i porze okrutnych anomalii, odganiała smutek z przygaszonej twarzy. Czasami jakiś uśmiech wkradał się tam niepostrzeżenie, ale nigdy nie umiał zabawić zbyt długo. Wciągała powietrze mocno, zbyt długo zapatrując się w zieleniejące się w słońcu leśne polany. W dłoniach trzymała parujący ziołowy napar, łagodził niepokoje. Wciąż wydawało jej się, że śni, wiec kiedy nikt nie patrzył, pocierała nerwowo powieki, poszukując pod mgłą tych wydarzeń zupełnie innej rzeczywistości. Zewsząd dolatywały wytworne melodie ptasich wokalistów, jeden z nich przysiadł na ogrodzeniu werandy i zaćwierkał dumnie, napinając brzuszek. Zdawało się, że nic takiego się nie zmieniło. Dom nad rzeką wciąż trwał, a w nim Cora ze wszystkimi zwierzakami. W nim Michael.
Obróciła się zbyt szybko, nagle, kilka kropel herbaty wypłynęło z kubka, plamiąc drewniane podłogi. Odstawiła naczynie i przeszła w głąb domu, a potem wyżej, ku ptasim gniazdom, ku dachom, pod którymi cierpiał on. Zdjęła sweter i podwinęła rękawy sukienki. Palce zanurzyła wkrótce w cieplej wodzie wraz z kawałkiem ręcznika. Wyglądał źle. Wciąż spał. Bała się. Przelotnie popatrzyła na porzucony bełt. W srebrnych skrawkach odbijały się promienie, ujawniając morderczy wyścig, który przetrwał parę godzin temu. Znów wzięła głęboki wdech, a później wycisnęła wodę z materiału. Gdy siadała na łóżku, materac lekko skrzypnął. Pysk podleciał do góry zainteresowany tym ruchem, a Cora wręcz przeciwnie, popatrzyła na otuloną snem twarz, jakby bała się, że zostanie przyłapana. Wsunęła się jednak bardziej. Przytuliła kawałek szmatki do umęczonego czoła, a potem lekko nią przesunęła, odczuwając jednocześnie coś, czego nie potrafiła nazwać. Dziwność, ciężka, pełna histerycznej euforii i panicznego lęku. Dłoń jednak dobrze wiedziała, dokąd należało iść. Opuściła głowę, by spojrzeć na pokiereszowaną klatkę, a wtedy kilka pasm załaskotało odsłonięte, zdrowe ramię. Z tym drugim było gorzej, choć czary działały, skóra na nowo łączyła się w spójną barierę, a pod nią goiły się porozrywane wnętrza. O wiele gorzej sprawa miała się ze skórą na żebrach. Jak sobie to zrobił? Opierająca się o materac dłoń zacisnęła się nagle, czując falę bólu. Z tym będą musieli trochę powalczyć, nieobecne skrawki potrzebowały na nowo wyrosnąć. Zbyt wiele kropel krwi wchłonęła ziemia pod nim. Wiedziała, że potrzebował wiele snu. Czuła, że przeżył coś okrutnego, ale tutaj ofiarowała mu bezpieczeństwo i opiekę. Dość krzywd. Mimo to zlatywało się wiele niechcianych myśli, wiele dawno zakopanych pod mchem wizji, o których nauczyła się zapominać. Wcale nie miała tego pod kontrolą. Chciała być nienazwaną, nierozpoznaną. Albo właśnie zupełnie odwrotnie.
Pociągnęła lekko okrycie, by osłonić obnażony brzuch i opatulić go szczelniej. Tak robiła mama, ratując Corę przed złymi snami. Tak robiła Cora, ratując Michaela przed klątwą. Dłoń z wahaniem pociągnęła ku jego włosom, ale zatrzymała ją za szybko, palce ostatecznie kierując na poduszkę. Lekko pogłaskała materiał blisko ucha, a niemal w tej samej chwili psidwak wskoczył na łóżko i ulokował się wygodnie na posłaniu, mokrym nosem hacząc o męskie palce. Odwróciła głowę i zerknęła na niego podejrzliwie. Bardzo się z nim związał, bardzo o niego walczył. Zupełnie jak kiedyś Cora.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]24.03.20 23:54
Znów był w ciele bestii, nawet po tym, jak zapadła ciemność. Lękał się życia wiecznego, jako czarodziej stracił przecież komfort mugolskiej religii, a gdzieś pod skórą czaił się strach, że nawet po śmierci będzie ciągnęło się za nim wilcze piętno. Tak, jak się obawiał, znów był wilkołakiem, znów gnał na oślep przez las, za wonią krwi. Widział pod pazurami swoich najbliższych, poznawał ich, ale ciało się go nie słuchało. Gniew kazał mu ich rozszarpać, choć umysł protestował. Obrazy zlewały się w chaotyczną kaskadę koszmarów, która tradycyjnie zaczęła się od rodziny, a skończyła na wszystkich osobach, które kiedykolwiek skrzywdził - tak, jakby przewijanie życia przed oczyma było w przypadku Michaela nie optymistyczną składanką, a kaskadą błędów i wyrzutów sumienia; więzieniem w wilczym futrze.
Kręcił się bezradnie w ciemności, w nicości. Najpierw nie czuł juz nic poza wilczym szaleństwem, ale stopniowo zaczął do niego docierać ból zesztywniałego ciała, pieczenie w miejscu brakującej skóry, tępy ból w przeszytym kuszą ramieniu. Ciemność stopniowo odpuszczała, nagle zaczęło się robić cieplej, a ból ćmił już z mniejszą siłą. Coś musnęło go w ramię, delikatny dotyk wyrwał go z wilczych szponów. Już nie był wilkiem, a człowiekiem, który czuł światło za zamkniętymi powiekami. Rozchylił je na moment, nieobecny wzrok padł na brązowe tęczówki - ciepłe i lśniące w rozmazanej dla jego spojrzenia twarzy.
Pamiętał to spojrzenie.
-Cora... - zmarszczył lekko brwi, niepewny dlaczego to właśnie ją widzi bez zasłony wilczego szaleństwa, w końcu chwilę wcześniej padła pod jego pazurami, tak samo jak inni znajomi i bliscy. W jego wizji miała pełniejszą buzię i nieco krótsze włosy, ale jej oczy poznałby wszędzie, na niczym innym nie potrafił zresztą skupić wzroku. Najchętniej błagałby teraz o wybaczenie wszystkich, ten sen (bo to był sen, prawda?) był wyjątkowo nielogiczny, dając mu tylko jedną szansę, ale...
-Przepraszam... - wychrypiał, mając nadzieję, że jej widmo wybaczy mu nie tylko za wilczy atak, ale że prawdziwa Cora wybaczy(ła?) mu kiedyś za tamto. Jeszcze jeden błąd z lekkomyślnej młodości, ale taki, który uwierał nawet po latach wspomnieniem jej smutnego spojrzenia. Kłamstwo wydawało się wtedy prostsze od prawdy, ale ciążyło niespodziewanie mocno.
Palce drgnęły lekko pod nosem psidwaka, a Mike odchylił głowę i opuścił powieki, znów zapadając w niespokojny sen. Za kilka godzin nie zapamięta nawet tej wymiany dwóch słów, biorąc obecność Cory za senną marę. Jakie istniało w końcu prawdopodobieństwo, że znalazł w głuszy lasu jej chatkę? (Wbrew pozorom, większe niż się spodziewał - teleportacja do nieznanego mu miejsca byłaby niemożliwa, a w domu Howellów bywał przecież z Leo).
Ale wreszcie nastał spokój, wreszcie zapadł w prawdziwy sen, bez koszmarów. Pod kołdrą było mu ciepło i bezpiecznie.

Minęło kilka godzin, powoli zapadał zmrok. Psidwak kręcił się nerwowo, a czoło śpiącego mężczyzny skropił pot. Zamknięte powieki zadrżały, Michael przekrzywił lekko głowę, powoli wybudzając się z jakże potrzebnego snu. Pachniało ziołami i psią sierścią, było ciepło, ale... obco.
Lewa połowa ciała go bolała - ale nie fantomowym bólem blizn po ugryzieniu, a dokuczliwym pieczeniem pod nimi, na żebrach. Ból otrzeźwił Tonksa - wziął gwałtowny wdech i szybko otworzył oczy. Zobaczył nad sobą drewniany sufit, a wydarzenia poprzedniej nocy zwaliły się do świadomości falą niespokojnych wspomnień. Łowca, bełt, rozszczepienie, chata, chyba stracił przytomność.
Gdzie on był? Nerwowo szarpnął ramionami, rozkopując pościel, podświadomie spodziewał się srebrnych łańcuchów i ministerialnych urzędników. Serce zabiło mu mocno, gdy usiadł w łóżku zbyt gwałtownie, z niedogojonej rany spłynęła strużka krwi.
-Gdzie...?! - warknął gardłowo, rozglądając się po pomieszczeniu błędnym spojrzeniem, wyraźnie przerażony.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
W sennych piórach, w cieple 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]25.03.20 0:04
Jeszcze przez chwilę oddychał spokojnie, a ona odciągała własną dłoń od tak bliskiej powierzchni, od wizji, które od lat niezmiennie torpedowały jej myśli, wiecznie żywe, męczące z roku na rok coraz bardziej. O wiele bezpieczniej było zabrać dłoń, odłożyć ją na kratkowy materiał spódnicy, pozwolić palcom zapomnieć o cieple niby niepoznanym, o dotykach istniejących raczej w dość niemożliwych obrazach. Do niedawna ufała upartemu przeczuciu, misternie dość konstruowała silne przekonanie o tym, że to minęło. To wszystko na nic. Nie umiała odwrócić spojrzenia na dłużej, zaprzestać świętego czuwania nad niespokojnym wilkiem. Zignorowanie wszystkich krzywd na jego ciele okazało się niemożliwe, niezgodne z jej opiekuńczym duchem. We dwójkę więc, z kudłaczem, czuwali przy łóżku chorego, wyobrażając sobie, że wreszcie uniesie powieki, a w jego oczach błyśnie życie. Odgięła zgarbione plecy i tułów przekręciła lekko w bok. Zakołysały się nogi spuszczone przez ramę drewnianego łóżka do podłogi, a drobniejszy pocałunek wiatru dotarł do jej piegowatego nosa. Uwielbiała poranki w leśnej chatce, smakowały świeżością, były tak wolne i zielone. Oddychała nimi mocno, nie chcąc przegapić żadnej ptasiej serenady. Teraz nie wychodziła. Otwarte okna wpuszczały bulgotanie rwącej rzeki, wabiły brzęczące ciekawsko skrzydełka, jakby las próbował przyłapać ją na czymś nieodpowiednim. Te drzewa jednak nigdy nie dopadały jej w całości, nie groziły gałęziowym palcem i nie podsuwały pod nogi bezczelnych korzeni. Czasem tylko przybierały szorstkie, drętwe spojrzenia, aby ją upomnieć. Czy gdyby wychyliła szyję, znów otrzymałaby właśnie ten znak?
Gwałtowne poruszenie sennego ciała rozproszyło myśli. Skontrolowała unoszące się ramiona, palcem mimowolnie musnęła jego dłoń. Był gorący. Szepnęła jego imię najpierw raz, a potem znów, kiedy te chaotyczne ruchy nie ustawały, a jakiś drapieżny sen tarmosił niewdzięcznie pożądany spokój. Przysunęła się bliżej i zastygała zanurzona w jego twarzy, obserwowała drobne zmarszczki, a później wędrowała dalej, wyłapując okrutne, nigdy niezagojone blizny. Trudno było pogodzić się z bólem malującym się w czerwonych pręgach i wgryzieniach na skórze. Zły sen wyławiał ciało z harmonii, wykłócał się z modlitwami Cory. Potem otworzył oczy, a ona gotowa była zbiec lub udawać, że wszystko jest tylko marą i nic nie dzieje się naprawdę. Wyobrażała sobie, że był otumaniony, wygrzewało go to zdradzieckie ciepło, rany zapiekały się w sobie, nie chcąc odejść zbyt pospiesznie. Kiedy na jego ustach zagościło jej imię, uniosła mocniej powieki, chyba nie pamiętając, kiedy mówił do niej ostatni raz. O nie, właśnie pamiętała aż za dobrze. Jej wargi zatrzęsły się przestraszone, a gdy spróbowała coś powiedzieć, odezwał się znów, tarmosząc nieświadomie ten cały pięknie poskładany świat. Przeczuwała, że obleczona mgłami koszmarów i bólów dusza nie wiedziała, co się dzieje i co takiego wypowiada. Pochyliła się nad Michaelem i spróbowała rozciągnąć namolne lęki w uśmiech, płochy, choć serdeczny. – To nic… – szepnęła tylko i pogłaskała go ostrożnie po głowie. Pod stosami wilgotnych włosów chowały się bestie i mroki osaczające rannego anomaliami własnego przekleństwa. Księżyc jednak dawno skrył się zawstydzony odważnymi promykami słońca.
Poczekała jeszcze chwilę, aż na nowo ułoży się między senne obłoki, a jego ciało przestanie się wyrywać.

Cora zawsze była spokojniejsza, ale nie miała w sobie tak wiele porządku jak mama. Tego dnia upadł każdy harmonogram, poprzesuwał się wszystkie plany, a ona dreptała z kąta w kąt, ostatecznie i tak powracając do śpiącego mężczyzny, zbyt wiele razy. W przerwach jednak zaglądała do zwierzaków, podała wszystkie potrzebne leki i wyczesała wszystkie kudłoniowe kołtuny. Zdołała też wyłożyć świeże siano w stajni i zmęczyć się na tyle, by wyciszyło się dotąd pędzące serce. Gdy powróciła do chatki, popatrzyła w lustro. Pojedyncze źdźbła zaplątały się we włosy, a rumiana buzia zdradzała niedawne wysiłki. Księżyc znów zerkał przez okienko, więc zasłoniła je wszystkie, w panicznej obawie przed tym, że to jasne oko zdoła go znów skrzywdzić. Oczyściła buzię i powróciła do góry. Przespał cały dzień. Sypialnia wypełniła się jego zapachem, czuła tę woń mocno, intensywnie nawiedzała jej nos, otulała całkowicie. W tym natłoku brakowało już ukochanego zapachu psidwaka, choć ten stał dzielnie na posterunku i tylko dwa raz wybiegł dziś na podwórko. Musiała go tam wygonić.
Przez całe popołudnie układała słowa i wyjaśnienia. Poszukiwała wymówek, na które nigdy nie zasłużył. Czy dokładnie nie to robiła przez ostatnie osiemnaście lat? Wydawało jej się, że wie, co powinna powiedzieć, ale to przecież Michael. Nawet jak była dorosła, język gubił się w sylabach, sprowadzając ją znów do niewdzięcznego oblicza nastolatki. Ale czy na pewno? Dawno go już nie widziała, może zapomniał o niej. Wypowiedziane rano imię nie musiało być żadnym ważnym zwiastunem.
– Nic ci nie grozi – wypowiedziała nagle, przysiadając natychmiast przy nim. Powstrzymała odruch popchnięcia go znów między poduszki. Obudził się. – To mój dom – to ja. Uwierzyła, ze to wystarczy, by wygasło przerażenie. – Połóż się, proszę, Michaelu. Twoja rana… – urwała, spoglądając na rozlewającą się po opatrunku czerwień. Psidwak usiadł, łapą dotknął jego kolana, jakby chciał go powstrzymać. Cora spróbowała znów okryć go kołdrą, przynajmniej do pasa. – To on cię znalazł – dodała, pozwalając sobie wreszcie na jakiś uśmiech.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]25.03.20 1:26

Stracił przytomność zanim poczuł delikatne dłonie na swoich włosach, zanim łagodne dłonie zmusiły niespokojne ciało do ułożenia się na łóżku, zanim usłyszał odpowiedź Cory. Pod powiekami pozostał mu jednak jej uśmiech - ciepły, jak jej ciało. Podświadomie poczuł się bezpiecznie i spokojnie, a obecność czułej opiekunki pomogła mu spać.

Do czasu. Wraz z gwałtownym przebudzeniem opuściły go półsenne majaki, powróciła za to świadomość ciągnącego się za nim niebezpieczeństwa. Czy Ministerstwo polowało teraz na wilkołaki, które po kwietniowej czystce nie zgłosiły, gdzie spędzają pełnie? Czy wydało imienny nakaz za swoim zbiegłym eks-pracownikiem? Czy też miał zwykłego pecha, trafiając na brygadzistę lub łowcę, który wziął go za niezarejestrowaną bestię i miał prawo strzelać? Nieważne, zagrożenie nie mijało w końcu wraz z pełnią księżyca. Był mugolakiem, który otwarcie sprzeciwił się obecnej władzy, a to wystarczyło aby mieć cel na plecach. Zawsze. Do czyjego domu trafił? Czy znalazł się w kolejnej pułapce, czy też jego obecność zaraz sprowadzi kłopoty na niczego nieświadomego nieznajomego?
Miękki, kobiecy głos był jednak zbyt znajomy - nie zmienił się, w przeciwieństwie do niej. Zaalarmowany, zwrócił głowę w stronę kobiety, która zdążyła już podejść do jego łóżka, usiąść obok, chwycić za kołdrę. Samą swoją obecnością roztaczała wokół ciepło, ale czy miała go w ogóle choć trochę do oddania? Zawiesił wzrok na blondynce, jej figurze, twarzy, piegowatym nosku, niezmiennie czekoladowych oczach. Poznałby ją wszędzie, choć pewnie nie spodziewała się pamięci. On zaś nie spodziewał się, że mogła tak... zmizernieć, zblednąć, wychudnąć. Wyglądała, jakby powiew wiatru mógł ją zgiąć w pół. Jak zniosła pierwszokwietniową zawieruchę, jak radziła sobie w dzisiejszych czasach? Serce ścisnęło mu się na myśl, że mógł ściągnąć do domu niepozornej mugolaczki kolejne problemy, że narażał w tym momencie całą rodzinę Howellów. Pamiętał obecność jej rodziców i gromki śmiech Leo w tej chacie i nie wiedział, że Cora została tutaj całkiem sama.
-Cora... - zamrugał, kręcąc powoli głową. Ciało samo rwało się do wyjścia, ignorując ból i sączącą się z rany krew; choć sam Michael dopiero - powoli i z trudem - znajdował słowa wyjaśnienia.
-Co z... - Leo, cisnęło mu się na usta, z moim przyjacielem, do którego przestałem pisać, czy się trzyma, czy w ogóle żyje, ale imię brata Cory zamarło mu na ustach. Wspomnienie niczego niepodejrzewającego Leo nierozerwalnie splotło się w jego pamięci z tamtym porankiem, z gorzkim posmakiem tchórzostwa i ze smakiem ognistej, ze smakiem ust Cory.
Wziął głębszy wdech, mając nadzieję, że ona niczego już nie pamiętała. Minęło przecież tyle lat, a on zaskakująco trzeźwo oderwał się od dziewczyny zanim zabrnęli dalej.
-...Co z twoją rodziną, wami wszystkimi? Jak się masz...macie? - dlaczego nazwała ten dom "mój" a nie "nasz"? Pamiętał przecież, jak mieszkali tu wszyscy, jak Leo wyciągnął z kredensu ognistą ojca, bo państwo Howellowie nocowali akurat u ciotki.
-Ja... nie mogę tu zostać, nie mogę was narażać. - wymamrotał, próbując rozkopać pościel. Dlaczego jego nogi i ramiona były takie ociężałe? Przecież się wyspał! Nie rozumiał, nie chciał zrozumieć, że kilka godzin odpoczynku nie wystarczy aby dojść do siebie po takim krwotoku. Musiał wrócić do rodzeństwa, był potrzebny w Londynie. Nikt nie może się dowiedzieć, że Cora ukrywa zbiegłego wilkoła...
...zawahał się, uświadamiając sobie, że siedzi bez koszuli, a bandaże nie zakrywają blizn po ugryzieniu. Przestał burzyć pościel i odruchowo sięgnął po kołdrę, muskając przy tym ręce Cory. Niechcący podjęli współpracę, nagie męskie ramiona zniknęły pod pierzyną. Mike umknął wzrokiem, wyraźnie rozdarty i jeszcze wyraźniej speszony. Wiedział, że miała całą noc na oglądanie jego blizn i ran i że srebrny bełt oraz księżycową noc nietrudno powiązać ze sobą. Na policzki wpełzł mu zdradziecki rumieniec (a może to gorączka?) rozpaczliwego zażenowania. Zerwał kontakt z dawnymi znajomymi (choć Cora zniknęła z jego życia akurat... jeszcze dawniej, bardzo dawno) właśnie dlatego, że nienawidził takich sytuacji, nienawidził przyznawać się do osobistej tragedii, zrzucać skóry dzielnego aurora i obnażać przeklętą bestię.

Psidwak trącił go w kolano, nie pozwalając mu do reszty pogrążyć się w otchłani wstydu i niepokoju. Michael zerknął na zwierzaka, a potem na nieśmiały kącik Cory. Wreszcie i kąciki jego ust uniosły się do góry, choć spojrzenie pozostawało rozbiegane.
-Jak się wabi? - spytał odruchowo, zawsze lubił psy i psidwaki. -Dzięki, bohaterze. - uśmiechnął się szerzej i wysunął dłoń spod kołdry, by delikatnie poklepać psidwaka po łbie. Potem przeniósł wzrok na Corę i spoważniał, a czoło przecięła mu pionowa zmarszczka (głębsza, niż dekadę temu), zwiastująca niezdecydowanie - ale on sam nie wiedział przecież, że ma taki tik. Wiedział za to, że wszystko go boli i prawdopodobnie nie da rady odejść stąd o własnych siłach, o teleportacji nie wspominając. Zarazem miał świadomość, że jego obecność tylko niepotrzebnie naraża Corę. Powinienem nałożyć tu jakieś pułapki, zanim odejdę - pomyślał przytomnie, ale na samą myśl o używaniu magii zakręciło mu się w głowie.
-Dziękuję. - zaczął łagodnie. -Chyba uratowałaś mi życie. - uśmiechnął się blado, jakby chciał uspokoić Corę (albo siebie?) odrobiną ciepła, osłodzić kolejną informację.
-Ale... mogę być śledzony albo poszukiwany, nie będę nadużywać twojej gościnności. Moja siostra zna się na leczeniu, załata mnie dalej jak dostanę się do domu. - wyjaśnił, mając niemiłe wrażenie, że gdziekolwiek się nie uda, zostawia za sobą tylko pożogę. Ta chatka zdawała się zaś przystanią w morzu chaosu, musiał ją chronić (chatkę? czy Corę?).



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
W sennych piórach, w cieple 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]25.03.20 1:43
O niczym nie miała pojęcia. Nie spodziewała się gnających za nim brygadzistów, nie znała wojennych okrzyków obijających się o jego szerokie plecy za każdym razem, gdy wyłaniał się z dobrej dziupli i wychodził na wrogów. Wszystko pozostawało tajemnicą, choć przez te niezbyt długie szkolne lata, przez drobne spotkania i senne marzenia zdawało jej się, że go zna, że pojmuje wyrzuty serca i światła poszukiwane przez błękitne oczy. Tak łatwo i lekko mogła przyjąć do siebie tę wiedzę, obrazy koloryzowane idealnymi liniami jej pragnień, pędzone przez emocje kotłujące się zbyt gęsto i długo pod buszem jasnych kosmyków. Choć otrzymała cały dzień na podglądanie załamań, zadrapań i krzywd jego torturowanego ciała, niewiele historii umiała rozszyfrować  tak po prostu. Dopóki spał, przyklepane kołdrą tajemnice drzemały razem z nim. Niemniej sunęła palcem, wnioskiem i okiem po wyrytych w skórze cierpieniach. Jedne były dzisiejsze, to one doprowadziły go w okolicę leśnego domku i one też odebrały mu świadomość. Strzały wbijające się w wyjątkowo umęczone ciało okazały się charakterystyczne, a bystre oko umiało wyłapać niedawne transmutacje kości, rozciąganą chwilę temu skórę i towarzyszące temu wszystkiemu światło nocy. Popękała gdzieś w środku, wyobrażając sobie ten ból, wyczuwając dramat, na który nie zasługiwał nikt. Pamiętała wszystko, lecz przestały mieć znaczenie niedomówienia i podłości, kiedy czubki jej palców od nóg moczyły się w jego krwi, a ona spoglądała z góry na bezbronne ciało, z którego coraz szybciej uchodziło życie. Nie myślała więc o tym. Jeszcze.
– Michaelu, połóż się poprosiła znów, ignorując rozpędzenie własnego serca. Zdrowiał, ale nagły zrywy z pewnością mu w tym nie pomogą. Dlatego chciała go powstrzymać, nim uszkodzi ledwo zasklepione rany i na nowo dręczyć go będzie ból. Tego nie chciała. Tymczasem wypowiadał kolejne słowa, patrzył na nią tak przerażony. Czy nie była osobą, którą chciał ujrzeć? Oczywiście. Wierzyła, że zechce zrobić to dla siebie, że przez chwile posłucha i zaniecha gwałtownych ruchów. Niebezpieczne były też myśli, powroty do wspomnień. Leo, rodzina… Bała się, o czym jeszcze zechce mówić, o co jeszcze mógłby zapytać wciąż częściowo nieswój, z myślami poblokowanymi przez zmęczenie i być może ból. Nie była pewna. Mimo to gnał uparcie do kwestii, które schodziły na dalszy plan. Michael Tonks nie wiedział. Nie znał losów pana Howella, być może dawno pogubił słowa z Leo, a jeśli zaś chodziło o nią samą, to głupiała już kompletnie, mocno czując, że niewiele jest szczerej potrzeby w jego zapytaniach. Czasami zastanawiała się, jak wiele o niej wie, czy kiedykolwiek myślał o Corze Howell, młodszej siostrze swoje przyjaciela, tej pulchnej kulce noszącej stos książeczek. O tej samej Corze, której buzia wyglądała jak pączek polany malinowym lukrem, za każdym razem, gdy się do niej odezwał. Pewnie nie, ale  to nic. Tamte lata odeszły, a oni dawno temu ruszyli odległymi ścieżkami.
– Powinieneś zostać – bąknęła najpierw, uciekając gdzieś wzrokiem. Znów! Celowo nie podarowała mu odpowiedzi na pytanie o rodzinie, o nią samą. – Nie, musisz zostać. Jesteś chory, ranny. Ktoś cię skrzywdził, ucieczka stąd nie jest dobrym pomysłem, a tutaj nikt nie zagląda. Nikt nie zechce wejść do domku i szukać Tonksa. Przecież wiesz, że to spokojne miejsce  – mówiła wciąż zbyt łagodnie, choć starała się być stanowcza. O wiele łatwiej jej było krzyczeć na Leo, niż sprzeciwiać się Michelowi. Mała Cora chętnie jednak wynurzała się z tej dorosłej powłoki. Czy cokolwiek przez te lata zdołało się zmienić? Gdy go obserwowała, widziała stosy rozbieganych myśli składających się w niekształtną panikę. W tym momencie był kupką chaosu gotową do rozpadnięcia się ledwie pięć kroków po opuszczeniu leśnej chatki. Nie mogła do tego dopuścić, ale czy wolno jej było go powstrzymywać? – Daj sobie trochę czasu i pozwól mi pomóc – dodała w końcu, choć ostatnie słowo wymówiła ciszej. Zadziałałby nierozsądnie, wymykając się stąd teraz, gdy opatrunki nasiąkały żywym odcieniem krwi. Znów powinna sięgnąć po różdżkę i wesprzeć magią wymęczone ciało.
– To jest Kłak – odpowiedziała pogodniejsza, a widok jego uśmiechu przyniósł nieoczekiwaną ulgę, drobne ciało chętnie rozlewające się po serce, bardzo, bardzo głęboko. Imię usłyszał chyba dopiero minutę po pytaniu, gdy wygasło pulsowanie przypadkowego dotyku.
Wcale nie myślał przytomnie i zezłościłaby się bardzo, gdyby tylko potrafiła rozczytać te myśli. Część z nich mogła wyłapać dzięki słowom, nad którymi nie potrafił zapanować. Niektóre były dość przykre, obnażał się, zdradzał, jak bardzo nie chce tu być. No tak, nigdzie nie pałętał się Leo, więc Michael utracił wszystkie powody, a jego desperacja wskazywała na to, że nawet rany nie mogły go zatrzymać. To było takie… To było nieodpowiedzialne i głupie! Długo to trwało. Długo patrzyła na niego wielkimi oczami, trudnymi, próbującymi besztać nieposłusznego chłopca. Jak mógł być taki nierozważny? Z drugiej jednak strony potrafiła zrozumieć, że nie czuł się tutaj dobrze. Ucięła spojrzenie. Skupiła się na ranie, ignorując dokładnie wszystko, co właśnie powiedział. Pchnęła lekko tego uparciucha, który zapewne znów podrywał się i przeciwstawiał, a kołdra zaczynała się barwić razem z bandażem. Wstała. Sięgnęła po wszystkie potrzebne rzeczy i w milczeniu ułożyła je na łóżku, a potem umyła dłonie. Ani razu nie zahaczyła okiem o jego twarz, choć było to wyjątkowo trudne. Odsłoniła przelewającą się ranę. Paskudnie. – Naprawdę chcesz się rozerwać jeszcze bardziej? – zapytała spokojnie, zaskakująco neutralnym tonem. – Nie ma mowy o teleportacji, ani o wychodzeniu stąd o własnych siłach. Nie pozwolę, byś się wykrwawił. Jesteś niepełny, Michaelu. Zostawiłeś gdzieś kawałek ciała. Musisz poczekać, aż rany się zagoją. Aż będziesz całością. Rozumiesz? – zapytała, oczyszczając w skupieniu poharataną skórę. Strużka krwi spływała szlakiem po zarysowanych mięśniach brzucha. W ślad za tą linią powędrowała wyposażona w gazę dłoń Cory. Był… piękny, o wiele silniejszy niż w chwili, gdy ujrzała go po raz pierwszy. Zawstydzona miała nadzieję, że włosy zechcą zakryć jej poplamione policzki. – Mogę posłać po Justine, jeśli chcesz – odpowiedziała, przerywając ciszę. Potrzebowała skupić się na czymś innym. Chciała też, by się uspokoił. Może obecność siostry zadziałaby kojąco. Odważyła się kojąco. – Ale ja też… – zadbam o ciebie? Błysnęła różdżka Cory, a wkrótce później rana zapulsowała przyjemnym ciepłem. Zdanie pozostało niedokończone.
Później mogli wrócić do śledzenia, poszukiwań, wilków i Leo. Teraz chciała go wyleczyć.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]31.03.20 23:36
Położył się, bez większego udziału świadomości - nie przyzna się przecież przed sobą, że zareagował na stanowczy głos Cory; na ton wprawiony w kontaktach z dzikimi zwierzętami. Był osłabiony, powinien pewnie rozluźnić wytężone po przemianie i szaleńczym biegu przez las mięśnie, odpoczywać. Wszedł już jednak w tryb czujnego aurora - ciało napięło się, rozbiegane spojrzenie biegało po pomieszczeniu w poszukiwaniu niebezpieczeństw, serce biło panicznie, myśli kotłowały się chaotycznie w głowie, a zdrowy rozsądek na próżno usiłował poskromić strach.
Powinien odczuwać ulgę - już na początku kwietnia zmartwił się o starego znajomego mugolaka; tymczasem chatka Leo nadal stała, Cora wyglądała na całą i zdrową. Ale gdzie jej brat, gdzie reszta rodziny? Milczała wymownie... Czyżby coś się stało, czyżby nie chciała go niepokoić? A nawet jeśli wszystko jest w porządku, to on sam przyniósł tu trop niebezpieczeństwa, był dla jej rodziny zagrożeniem.
Znów poczuł dobijającą bezsilność, tak jak w kwietniu w sklepie Hannah, gdy uświadomił sobie, że nie może chronić dziewczyny, a jego obecność w mieście tylko ją naraża. Był byłym aurorem, poszukiwanym zdrajcą, zarejestrowanym wilkołakiem, który łamał narzucone prawnie warunki swojej egzystencji.
Zapewnienia, że powinien zostać, przyjął zaś ze zrozumiałym sceptycyzmem, nie wiedział w końcu, że to teraz domek Cory. W głowie miał jej rodziców, brata, a może... zerknął odruchowo na jej prawą dłoń, jakby spodziewając się tam dostrzec obrączkę, zwiastun męża i dzieci. Na smukłych palcach nie było żadnego pierścionka, ani nawet bladego śladu po niegdyś noszonej biżuterii. Hmm.
Nikt nie zechce wejść do domku i szukać Tonksa. - drgnął gwałtownie na te słowa, a po jego twarzy przemknął bolesny grymas. Wziął głębszy wdech, próbując zakląć czas chwilową pauzą. Jakże chciałby pozostać jeszcze chwilę w iluzji normalności, powrócić do przeszłości choć na jeden, krótki moment. Wspomnienia śmiechu i ciepła w domu Howellów (czy to przez nie się tutaj teleportował, nie wiedząc nawet, co robi?) bladły w obliczu naglącej teraźniejszości, która przygnała tutaj rannego mężczyznę.
Nie mógł powiedzieć jej o wszystkim, czego się obawiał i czym podpadł władzom. Musiał jednak wspomnieć o tym, czego najbardziej się wstydził, a co nie było powiązane z Zakonem Feniksa ani tajną działalnością dla Rinehearta. O ciężarze, który dźwigał sam.
-Domyślasz się... - co za tchórzliwy dobór słów, przecież to oczywiste, że się nie domyślała, tylko wiedziała. Nie trzeba nawet być Krukonką i znać się na zwierzętach aby powiązać ze sobą pełnię księżyca i srebrną strzałę. -...co to za blizny, prawda? - zerknął przelotnie nie na nowe rany, a na swój bark, noszący ślady pazurów i kłów. Głos na moment uwiązł mu w gardle, żołądek ścisnął się w bolesny kłębek. Nigdy nie nauczył się z nikim o tym rozmawiać, wolał aby papiery rejestracyjne zdradzały prawdę zanim zrobią to jego słowa. Szybko wbił wzrok w drewnianą ścianę, starannie unikając spojrzenia Cory. Nie chciał widzieć jej miny, bojąc się zarówno odrazy, jak i litości. Przynajmniej, nieświadomie, dał trochę bezpieczeństwa również jej - nie dostrzegając jej tłumionej złości i rozczarowania. Oboje unikali się teraz starannie wzrokiem i tylko Kłak był ich mediatorem, spoglądając smutno na swoją panią i podsuwając łeb do Michaela, który pogłaskał psidwaka odruchowo i nieco nieobecnie.
-Po tym, jak Ministerstwo zaczęło mordować mugolaków w Londynie, złamałem zasady rejestracji, więc zgodnie z prawem ten łowca miał prawo... - mnie zabić -...strzelać Ale Ministerstwo szuka też zbiegłych aurorów, a jeśli po moich śladach dojdą tutaj to... wiesz, co robią z ludźmi o naszym statusie krwi. - wreszcie oderwał wzrok od ściany i wbił w Corę nieco błagalne spojrzenie. Wiedziała, prawda?
Myliła się, sądząc, że nie obchodzi go, jak sobie radzą... radzi. Miał teraz na twarzy wypisany strach, ale nie o siebie.
Uparcie zacisnął usta, gdy słuchał o tym, jak bardzo jest niepełny, jak bardzo został ranny. Może i nie mógł wyjść stąd o własnych siłach, ale mógł chociaż spróbować. Justine i Gabriel przyjęliby go w domu, byli chociaż przygotowani na ministerialne kontrole, umieli się bronić...
Spróbował podnieść się na łokciach, ale tępy ból w ranie przywrócił go do rzeczywistości. Ile głupiego zaklinania rzeczywistości kryło się w nadziei, że uda mu się stąd teraz wyjść?
-Powinienem posłać patronusa do rodzeństwa, mogli zacząć się martwić.. - sapnął w końcu, nie dając Corze jednoznacznej odpowiedzi - czy chce prosić o pomoc Justine (która była przecież zajęta sprawami Gwardii, może faktycznie lepiej jej... nie kłopotać), czy zostanie.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
W sennych piórach, w cieple 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]31.03.20 23:47
Do chaty przylegały gałęzie, które przy silniejszych wiatrach drapały wysłużone drewniane deski. W czasie anomalii były melodią burzowej codzienności, przestawała się bać ciągłego postukiwania, przyjmując je jako naturę, drobnostkę tak naturalną dla objętego przez przyrodę miejsca. Od strony rzeki weranda prawie zanurzała się w wodzie, żaby skakały po balustradach, gdy przed południem rozsiadała się w poduszkach wiklinowego fotela ze szczupłym tomikiem starych opowieści. Malinowa herbata pieściła usta, grzejąc ciało w niezbyt gorące poranki. Kłębek był oazą, miejscem świętym dla każdego Howella. Może dlatego nigdy nie pogodziła się z decyzją mamy. Pod te drzwi, na to porośnięte podwórze docierało zawsze życie potrzebujące opieki, niezdolne do samodzielnego wydostania się z palących oków. Tutaj los zaprowadził również Michaela Tonksa. Tak miało być, powtarzała sobie, otulając go troskliwym spojrzeniem, które dawno przestało być neutralne. Czy kiedykolwiek to dostrzegł? Odwróciła głowę, wyłapując nagle nitkę wystającą z jaśniejącej w promieniach słońca białej powłoczki malowanej polnymi kwiatami. Bawełna nasiąkała niewidzialnymi odciskami zapachów utrwalających się w jej sercu pod postacią świętych pamiątek. Tego nie dało się powstrzymać, choć nieustannie przekonywała się, że to nieprawda. O wiele trudniejsze to stało się, kiedy tu był, zbyt blisko, zbyt prawdziwy i możliwy do dotknięcia.
Mimo to czuła ulgę. Wcale nie chciała, aby zniknął, choć tak o wiele łatwiej byłoby wrócić do leśnych porządków, znów panicznie spoglądać na zegar z twarzami krewnych. Cztery wskazówki, jedna przeraźliwie nieruchoma. Z dalekich stron dochodziły głosy, pamiętała niepokoje przeplatające się w pokreślonych listach Vincenta, dziwne szepty w wiosce i kilka par oczu rozbieganych, dziwnych, nagle przesuwających się zbyt ciężko. Żyła z dala od chaosu, który wykręcał boleśnie duszę Michaela, a jednak gdy znalazł się przy niej, uczucia fiknęły, wzburzając jej harmonijnym wnętrzem. Nic nie ustało, zasklepione rany otworzyły się znów, spłynęły wspólnie z jego krwią. Czuła ulgę, bo mogła mu pomóc, bo mogła ofiarować mu swoje dłonie i schronienie. Dlaczego nie wierzył, że już nie trzeba się bać? Oczy szerokie, nieco szkliste wpatrywały się uparcie w umęczoną twarz. Nie wiedziała, że w przebijającym się słońcu jej piegi stają się namolne, wysuwają się niegrzecznie na pierwszy plan, by podejrzeć jego, by pomalować jej nos. Nie myślała o tym, w skupieniu tamując krwotoki, ofiarowując rozgrzanemu ciału ukojenie. Gdy Kłak lizał jego palce, ona bez nerwowości leczyła poprzecinane warstwy. Włosy zaczęły przeszkadzać, więc uwiązała je pospiesznie wstążką. Przelotnie ledwie zerknęła na roztargnione spojrzenie Michaela. Martwił się. Wciągnęła mocniej powietrze, a potem posłuchała, jak trudno było powyciągać wilcze tajemnicze, nadać im dźwięk, uczynić z nich fakt. Poniewierały go. Na początku jej dłoń wyruszyła do jego, jakby chciała zamknąć go w dobrym uścisku i ofiarować niewerbalne zrozumienie. Ledwie jednak musnęła jej wierzch. Spłoszyła się i porzuciła ten pomysł, wcale nie powinna. Zamiast tego jednak nachyliła się bliżej i patrzyła przez chwilę, choć on wolał umknąć przed jej oczami. Donośne ćwierkanie rozweselić miało smutki, które okrutnie nad nimi zawisły. – Nic się nie zmieniło. Wiesz o tym? – wydusiła najpierw, domyślając się, jak trywialnie zabrzmiało to stwierdzenie. Nic dla niej, ale jego świat odtąd stał się zbyt bolesny i tajemniczy. Czy każdą z zaczętych historii rozrywały nieznośnie wilcze pazury? – Jesteś przecież dobry, nie przestałeś być... Widzę ciebie, nie wyszukuję sierści, nie nasłuchuję warczenia – potrząsnęła lekko głową, gdy poczuła, że nagle i ją zaczyna to boleć. Wybrano dla niego nowe przeznaczanie. Próbowała rozszyfrować, co to dla niej oznaczało, jak powinna o tym myśleć. Nie myślała jednak szczególnie, rozpatrując to w kategorii jego cierpienia,  a nie własnych lęków czy, o Merlinie, poczucia obrzydzenia.
Mówił, a jej było trudniej, coraz trudniej przełykać garść krzywdzących informacji. Świat czarodziejów wyrywał ich jak chwasty, a przecież one też mogły rosnąć, kwitnąć, połykać krople słońca i błyszczeć w miłych wilgociach, oczarowywać zabłąkanego wędrowca. Byli nieszlachetni, namolnie wciskali się do grona uwielbianych. Czy gorsi? Kto tak myślał, był mordercą, okrutnikiem. Polowali na niego jak na potwora, a przecież… wcale nim nie był. Uderzały w nią krajobrazy malowanego jego opowieścią chaosu, niezrozumiałej rzezi. Nierówności od niepamiętnych czasów dotykały ich, mugolaków łykających magię, której nigdy nie powinni w myśl dumnych idei doświadczyć. Wielkie przemowy stawały się żałosnym bełkotem. Komu wadzili? Komu przeszkadzał Tonks? Smuciły się zbyt wyraźne oczy, a ona czuła, jak zakrada się nieznośny chłód. Skrzyżowane spojrzenia ofiarowały jej widok, który zakuł gdzieś w środku. Chyba właśnie nie wiedziała. – Nie wierzę w to prawo, nie uznaję go. Nikomu nie pozwolę... – cię skrzywdzić, przemówiła w końcu, chyba nieco nerwowo, lekko tym przerażona. Na moment opuściła powieki. Nie wyobrażała sobie, by ktoś mógł go zniewolić, uwięzić, zabić. By on mógł kogokolwiek skrzywdzić. A czy sama nie cierpiała przez niego od lat? Odsunęła się trochę w obawie przed tym, że miękkie nagle kości nie zdołają jej utrzymać w stabilne pozie. Jak wiele złego musiał przeżyć? Powinien teraz spokojnie odpoczywać, a nie drżeć w obawie o swoje życie. Jednak niósł ciężar, który w krótkiej chwili zdołał ścisnąć jej serce. Wolałaby teraz zanurzyć się w naiwnych myślach. Porządkowała je uparcie, a dłonie powróciły do nakładania opatrunku. Ciało zapamięta minioną noc. Chciałaby móc go ochronić przed kolejną strzałą i następującymi po niej potokami krwi. Niewiele mogła, nie dało się nawet zatrzymać go tutaj, zagwarantować, że nie zostanie odnaleziony. Już nie odważyła się spojrzeć, czując, pas wilgoci w oczach. Reagowała, jakby nie docierało do niej, co tak naprawdę mówił, ale to wcale nie tak. Rozumiała. Poderwała się z łóżka nagle, nie chcąc by cokolwiek ujrzał. Odsunęła kawałek zasłonki przy otwartym oknie. Wytarła oczy, a potem popatrzyła na niego z większą dozą odwagi. Niech będzie. – Zrób tak – odezwała się cicho. – Powinni wiedzieć, gdzie jesteś. Już jutro powinieneś czuć się lepiej, ale musisz dużo odpoczywać. Spróbuj… spróbuj o tym wszystkim nie myśleć. Przez chwilę, proszę. Wiem, że mogliby i tutaj cię dopaść, dobrze to wiem, ale chciałabym móc ci obiecać, że tak się nie stanie – wreszcie cokolwiek więcej zdołała powiedzieć, oprócz powielającego się buntu. – Jesteś głodny? – zapytała, podchodząc powoli do łóżka. Kłak na to hasło uniósł łeb, stanął na cztery łapy i po nogach Michaela podszedł bliżej Cory. Wesoło zamerdał ogonem. – Och, nie ty… – mruknęła zdecydowanie pogodniej. – Tobie też coś przygotuję – oznajmiła, głaszcząc kudłaty pyszczek. – Powinieneś przynajmniej wypić herbatę, zaraz przyniosę. Kłak, ty zostań. Słyszysz? Leż grzecznie, pilnuj Michaela – uniosła ostrzegawczo palec, wydając stworzeniu polecenie. Przelotnie też popatrzyła na Tonksa, uśmiechnęła się, a potem pewnie zeszła na dół.
Znów tak bardzo zdradzała się ze swymi uczuciami.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]31.03.20 23:56
Lata pracy w zawodzie aurora wyostrzyły jego percepcję, wilcza klątwa w przedziwny sposób drażniła czasem wytężone zmysły, ale przecież od zawsze był spostrzegawczy. A chociaż całowanie  się po pijaku było idiotyczne (i chociaż robił to z wieloma innymi dziewczynami, które przechodziły nad tym do porządku dziennego) to nie był zupełnym idiotą. Niegdyś traktował malutką Corę prawie jak młodszą siostrę, była w końcu niewiele starsza od Justine, była krewną jego najlepszego przyjaciela. Potem skończył Hogwart, minęło kilka lat, a ona zaczęła chować się na jego widok, zaokrąglać i stawać kobietą, nie mógł nie zauważyć jak wodziła za nim swoimi ciemnymi oczyma i jak rozpromieniała się na jego widok. Nie mogło mu to nie pochlebiać, gdy napił się ognistej, ale co najgorsze - nie mogło go to nie przerazić, gdy napotkał jej spojrzenie o poranku. Nie chciał, nie mógł bałamucić przecież siostry przyjaciela, kochanej Cory, a myśl o... czymś więcej odpychał od siebie uparcie, jak na beztroskiego dwudziestoczterolatka przystało. Wtedy liczył się kurs, wiedział, że bez reszty pochłonie go nowa praca, nie umiałby zaszyć się w domowym cieple ani wyrywać kogoś z leśnych korzeni. Wtedy miał przecież tak sporo niepoukładane w głowie, a gorycz zrozumienia prawdziwych priorytetów uderzyła go dopiero po śmierci matki.
Pogodził się już prawie z własną przeszłością, a kilka pocałunków nie było przecież najcięższą z jego win. Minęło tyle lat, Cora na pewno już dawno zapomniała i ułożyła sobie życie, w przeciwieństwie do niego... a jednak, nawet poprzez mgłę bólu i ran, docierały do niego niepokojące sygnały. Przymknął na moment oczy, wmawiając sobie, że troska w jej spojrzeniu i smutek w jej głosie to jedynie odruch dobrego serca, potrzeba pomocy bardzo dawnemu znajomemu, nic więcej. Wyznał już to, co musiał powiedzieć, nie chciał też chyba... widzieć reakcji.
Najpierw poczuł muśnięcie jej dłoni, potem usłyszał słowa, zupełnie niespodziewane. Nie było litości ani odrazy, nie było nawet fałszywego zrozumienia, Cora oferowała mu po prostu...
...wolał nie myśleć, co. Zdumiony, otworzył szeroko oczy, a ręka lekko drgnęła na pościeli, tak jakby chciał złapać Corę za rękę, przyjąć pocieszenie, które mu oferowała, poczuć się... sobą.
Ale jesteś bestią. - zadźwięczał mu w uszach głos Philippy sprzed miesiąca, niosący echo wszystkich innych obaw. Momentalnie przypomniał sobie koszmary, w których był pogrążony zaledwie kilka godzin temu - obrazy tego, jak wilkołak rozszarpywał jego bliskich, jego wrogów, jego przyjaciół i nawet samą Corę.
-Wszystko się zmieniło. - sprostował odruchowo, a palce zacisnęły się mocno na pościeli, tak jakby chciał się nakryć, zniknąć. Cofnął się równie instynktownie, ocierając się plecami nie tyle o poduszkę, co o szorstkie drewno ściany. Nadal czuł na sobie smutne spojrzenie Cory, a ona sama widziała dziwnie znajomy widok - z takim samym pierwotnym lękiem patrzyły na nią ranne dzikie zwierzęta, które desperacko potrzebowały pomocy i jedzenia, ale nie mogły i nie chciały dać się oswoić.
Zapiekły go powieki, więc zacisnął je mocno, dławiąc się gulą gorzkiego wzruszenia w gardle. Nie spodziewał się akceptacji, właściwie to od nikogo (przecież starannie uciekał od tematu likantropii przy rodzinie i przyjaciołach), a tym bardziej nie od niej.
Spojrzał na blondynkę z gorzkim zdumieniem dopiero, gdy to ona zadeklarowała chęć ochrony jego. To on był aurorem i mężczyzną, to... od bardzo dawna nikt nigdy tak do niego nie mówił. Przez dłuższą chwilę nie był w stanie wydusić z siebie słowa, lustrując wzrokiem zmizerniałą i smutną kobietę, tak dobrą i odważną. Odruchowo porównał ją do szczęśliwej pączusi, jaką pamiętał sprzed lat i zauważył, że przybyło jej kilka nowych piegów. Brakowało za to uśmiechu. Wszystko się zmieniło, ona też.
-Tutaj wojna nie dotarła, prawda? Jesteś bezpieczna? - upewnił się już któryś to raz, bo wszelkie myśli rozbijały się o tamę dokuczliwego niepokoju. Czy po tym, co przeżył w Londynie, każda jego interakcja z innymi mugolakami będzie obarczona napięciem, strachem, czy jego rozmówca przeżyje, czy Ministerstwo chce pozbyć się wszystkich?
Dlaczego jesteś taka smutna?
Z narastającym zdumieniem i poczuciem winy zauważył jej szkliste oczy, ale nie potrafił nazwać przyczyny jej rozpaczy. Coś stało się jej lub jej bliskim, coś o czym nie mogła lub nie chciała mu powiedzieć? Czy płakała nad jego raną, czy nad losem mugolaków? Jego nadal ściskało w gardle, a ciężar wilkołaczego wyznania i nieumiejętności przyjęcia jej ciepłej reakcji spoczywał na zmęczonych barkach.
Ściskało go też w żołądku bo...
-Głodny? - powtórzył, nagle przypominając sobie o źródle dyskomfortu. Po pełni zawsze musiał nadrobić stracone nagle kalorie, a teraz nie dość że szaleńczo teleportował się przez las i przeleżał bez jedzenia cały dzień, to posępne emocje zagłuszały apetyt. Ciała nie dało się jednak oszukać.
Wziął głębszy wdech, zbierając się na odwagę by znów poruszyć temat tabu - tylko po to, by spróbować ją nieco rozbawić.
-Nawet wilczo głodny. - zmusił usta do wygięcia się w bladym uśmiechu. -Dziękuję, Cora. - dodał cieplej, nie wiedząc, jak ująć wdzięczność w słowa. Gdy zniknęła w kuchni, wplótł palce w sierść Kłaka i odchylił głowę do tyłu, na moment chcąc poddać się temu uporczywemu pieczeniu pod powiekami. Potem odchrząknął jednak nerwowo, chcąc zdusić również gulę w gardle i z determinacją sięgnął po leżącą przy łóżku różdżkę. Wziął głębszy wdech, chcąc zwalczyć osłabienie i przywołał przed oczy obraz Just i Gabriela, gdziekolwiek nie są. Po chwili wahania, wyobraził sobie również Hanię, jej też... mógłby dać znać. Potem pomknął myślami ku przeszłości, ku zabawom z rodzeństwem, ukończeniu kursu aurorskiego, jedzeniu ciasta na zapleczu, i, nieco niespodziewanie, ku wybuchom śmiechu z Leo, ku sielance w rodzinie Howellów. Każde z tych wspomnień stało się teraz słodko-gorzkie, zabarwione piętnem obecnej wojny - ale może wystarczy, by przywołać trzy świetliste wilki, lub chociaż jednego?
-Expecto Patronum. - szepnął trzykrotnie.

może nie będę charłakiem?

/zt



Can I not save one
from the pitiless wave?



Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 05.03.21 22:38, w całości zmieniany 1 raz
Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
W sennych piórach, w cieple 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]31.03.20 23:56
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 77

--------------------------------

#2 'k100' : 90

--------------------------------

#3 'k100' : 85
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
W sennych piórach, w cieple Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]01.04.20 0:01
Marzyła o tym i jednocześnie bała się tego najmocniej w świecie.
Że któregoś dnia Michael zauważy, że obnaży sekrety, które trwały ściśnięte w klatce tragicznego chaosu. Mała Cora nie do końca pojmowała, dlaczego jej oczy tak często wyłapywały sylwetkę Tonksa, dlaczego polubiła ten głos i dlaczego trudno jej było z nim rozmawiać. Jednocześnie był sprawcą wszystkich tych razów, kiedy serce ścigało się w tym niewiarygodnym wyścigu, kiedy to głośne tupotanie unosiło ją ponad ziemię – a przecież kiepsko jej szło latanie. On robił to lepiej, o wiele lepiej. Obserwowała z uwagą, jak śmigał wysoko, jak z finezją obracał się wokół własnej osi, połykając skrawki chmur. Nie musiała rozumieć tej gry, nie kibicowała żadnej z drużyn, kibicowała jemu, choć nigdy się o tym nie dowiedział. Otaczany tłumem starszych dziewcząt, ładnych i czarujących, z pewnością nie wyłapał tej okrągłej, krasnalej postaci próbującej choć ten jeden raz powiedzieć mu… Co mogłaby mu powiedzieć? Miała te trzynaście lat i gubiła słowa, zanim zdążyły jakkolwiek wybrzmieć. Potem… Potem z Hogwartu wyrwały go szpony dorosłości.
Zniknął, a ona zaczynała uczyć się oddychania od nowa, rozczytywania się w zawiłościach własnych myśli. Tak łatwo uciekało się do ciepłych brzuchów włochatych stworzeń. Zainspirowana z radością zgłębiała tajemnice lasów, tajemnice nocnych ocząt i skrzeczących dziobów. Działała, ale wcale nie zapominała. Dorastała, a w przerwach uczucia uderzały mocniej, niespodziewanie, za każdym razem, kiedy zjawiał się u nich w chatce i wspólnie z Leo szwendali się po lesie. Czasem tuliła ucho do drzwi swojego pokoiku, jakby chciała samą siebie przypilnować, przestrzec przed wydostaniem się stąd, przed wyjściem naprzeciw tej jednej twarzy. Cierpiała w ciszy, łzy wsiąkały w uszy kundla, kiedy w jego łapach szukała ratunku. Nie umiała wygasić emocji, wydawało jej się, że wzrastają. Kiedy się mijali, próbowała uśmiechów, szczerych, zainteresowanych, ale o wiele mniej śmiałych, niż jej się zdawało. Z rozrzuconych po Kłębku rozmów wyłapywała drobne fakty, które pozwoliły jej odkryć, co takiego działo się w życiu Michaela Tonksa. A u Cory? Nic przecież nie miało się zmienić. Połykała dzielnie każdy smutek. Miała misję, miała marzenia, o które musiała zawalczyć w chwili, gdy te największe nigdy nie mogły się spełnić. A tamtej nocy… to było zbyt wiele. Wspomnienie zakopane głęboko, misternie, w szale cierpienia i ostatniej próbie wydostania się z tego obłędu. Nikomu jednak nie umiała się ofiarować. Nie tak.
Czas wysuszył oczy, czas zasadził pod Kłębkiem nowe drzewa, dzięki którym chatka mogła się jeszcze szczelniej osłonić przed światem. Czas też powypalał tych, dla których los nie był łaskawy. Złagodniała, poświęcona ratowaniu cierpiących stworzeń oduczyła się żenującego rozpaczania nad tą okropną miłością do Michael Tonksa. Do tego zmusiły ją nowe zadania i to drugie, też ważne uczucie zerkające na nią każdego dnia psim okiem. To jak terapia, mozolne próby przelania emocji, oby w tej najpiękniejszej formie, na zupełnie inne kategorie. Angażowała się więc jak nigdy, a dziś to miejsce, ta lecznica trwały, niosąc opiekę każdemu pogubionemu istnieniu. Jemu też, bo przecież nie mogłaby postąpić inaczej. Tamten ból przestał mieć znaczenie, nie mogła pozwolić mu umrzeć. Nie mogła wykluczyć go przez okrutną klątwę. Nie miał na nią przecież wpływu. Domyślała się, że na plecach ciążyło mu zbyt wiele niedobrych przygód, przez które odechciewało się żyć, ale jeśli tylko potrafiła uchronić go przed poddaniem się, to chciała spróbować.
Nie godził się na jej słowa, uciekał przed nimi, jakby raziły go jak podłe oszczerstwo rzucone po to, by nieść jeszcze więcej krzywd. To nieprawda – krzyczały znów oczy, choć za mglistymi zasłonami. Dziś już trudniej przychodziło jej wydobywanie tych najgłośniejszych, wyraźnych reakcji. Tamowała je, a w efekcie ukazywała się ludziom jako ta spokojna, nieco senna i łagodna dusza.
Michael w spłoszeniu wyglądał źle, martwił ją ten widok. – Tylko jeśli w to uwierzysz – odparła, nie podejmując desperackiej próby przekonywania go. Po części miał rację, ale mówił o pełni. O całości. Cora widziała coś innego, ale z drugiej strony chyba nigdy nie podarowali sobie okazji do poznania się. Mimo to wydawało jej się, że wie o nim wiele. Bez trudu wyłapałaby, że ma przed sobą zupełnie innego Tonksa. Ten tutaj różnił się, ale nie aż tak bardzo.
– Jestem bezpieczna – powiedziała, podkreślając to śmiałe stwierdzenie delikatnym kiwnięciem głowy. Wniosek był groźny, tak groźny jak całe niepewne otoczenie, które, choć wydawało jej się znane, mogło wtargnąć pod drewniany daszek w każdej chwili, a wtedy zapewne nie potrafiłaby się obronić. Ani tym bardziej ukryć mugolskiej krwi w sąsiedztwie znającym historię Howellów. Nie kłamała jednak. Dotąd nie wydarzyło się nic niepokojącego. Dotąd – do dziś, gdy zjawił się niedaleko jej domu ranny i przestraszony. Jakby był wilkiem pogryzionym przez dzikie zwierzę, jakby sam odnajdywał drogę do kogoś, kto mógł mu pomóc. Co tak naprawdę zwiastowała jego obecność?
Ulżyło jej, kiedy wreszcie wydostali się spomiędzy tych ponurych myśli. Przynajmniej na chwilę.
– Umiem nakarmić wilka – powiedziała, reagując na tak symboliczne określenie. Chyba obydwoje cicho zawołali o przerwanie tej upiorności. Może on pragnął tego o wiele bardziej od niej. Wiedziała, że potrzebował teraz regeneracji. Niedługo rany się zagoją i będzie mógł powrócić do swojego świata. Ona pewnie pozostanie tutaj. Jak zawsze. Wdzięczne słowa pogłaskała uśmiechem, przez chwilę nawet poczuła normalność. Jak dobrze, że Kłak zawsze wiedział, kiedy poprosić o uwagę.
Dasz radę, Cora, pomyślała, będąc już w kuchni.

zt :pwease:
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]03.06.20 21:36
16/17 maja


Nocą niewidzialne fale powietrza ustawały. Zatrzaskiwała drewniane ramy okien, blokując drogę ciekawskim gałęziom pachnących drzew. Nie dostawał się chłód, a gdy zasypiała, wnętrze szybko wypełniało się puchowymi snami, gubiąc przy tym kwitnące podmuchy lasu. Spod kołdry wystawała bezwładna łapa, z drugiej strony pędzlowanty ogon. Drobniejsza górka nie unosiła się, choć pod nią grzało się zadowolone psie serce. Łóżko było dość spore, wystarczające dla dwóch wiercących się postaci. Ta większa spała na prawym boku, nos kierowała ku drewnianym ścianom, które pamiętały dotyk pleców Leo.
W pokoju brata czuła się dobrze, choć dawno zniknęły ślady jego obecności. Większość rzeczy zabrał ze sobą, tylko niektóre wciąż pozostawały na starych miejscach, nieśmiało upamiętniając dawnego właściciela. Rzadko tu przebywała, zwykle wejrzenie za te drzwi wiązało się z magicznym powrotem do tych dziecięcych lat, ożywały wtedy nagie ściany, a na dywanie rozsypywały się kolorowe zabawki i książeczki ze zwierzęcymi przyjaciółmi. Tęskniła za nim, wystarczyło, że był, a większość zimniejszych dreszczy umykała natychmiastowo, jakby leczył jej pustkę swym braterskim spojrzeniem. I z tym sobie poradziła, przyzwyczajając się w końcu do nieobecności. Kłębek krył wiele par oczu, ale chronił już tylko jednego Howella.
Jednak nie przed wszystkim. Złe obrazy potrafiły przeniknąć przez każdy mur, pokonać każdego czteronożnego obrońcę. Śpiąca Cora mruknęła coś cicho przez sen, a dłoń lekko przesunęła po ciele zwierzaka, niegroźnie. Monotonia nocy nie została zaburzona, choć pod powiekami zuchwale rozgościł się mrok.
Gdzieś biegła boso, kamienie drapały stopy, a sukienka plątała się wokół nóg. Była sama. Gubiła się w labiryntach drzew, ale czuła niepokój, który nie pozwalał przestać. Czegoś szukała. Szorstkie palce drzew haczyły o jej skórę, kiedy wspinała się przez gęste pasmo lasu. Z nieba uciekło słońce, wiatr huknął jej ostro w twarz i zakuł w oczy. Biegła dalej, traciła oddech, nie miała czasu, by odgarnąć włosy i zastanowić się, w którą stronę iść dalej. Robiło się ciemniej, jeszcze zimniej. Usłyszała przeraźliwy pisk i ruszyła w tamtą stronę. Sygnały cierpiącego stworzenia stawały się coraz okrutniejsze, bolały, ale chyba była już blisko. Tajemnicze pasma jaśniały żywą pomarańczą, oślepiając ją nagle i za mocno. Dym osłonił jej widok, ale zrobiła jeszcze jeden krok, a potem kolejny. Płomienie nie lękały się przylegającej do chatki wody, nie wzruszył ich widok jasnowłosej czarownicy. Płomienie pożerały dom łakomie, szybko, wypalając dziury w ciałach uwięzionych domowników, wypalając duszę w sercu Cory. Płaczliwy koński odgłos, potem znów pisk, wołanie, mignięcie dłoni w czerniejącym oknie, a potem huk rozpadającego się dachu. Zatrzaśnięci w pożarze krewni nie potrafili już walczyć. Byli tam wszyscy, wiedziała to. Żar opatulał ją tęsknie, łapczywie. Znieruchomiała, a wkrótce później poczuła wilgoć wokół stóp. Krwawa kałuża wypływała z ziemi, stawała się większa i większa. Przeraźliwe wycie palonych dusz nie ustawało. Przerażona wyciągała ręce, kiedy śmiertelne bajoro nie pozwalało jej się poruszyć. Błagała, krzyczała. Nic. Oni umierali, by jeszcze raz pozostawić ją samą. Tym razem ogień potrzebował strawić jeszcze więcej istnień.
Kłak liznął jej dłoń, potem znów. Nic się nie wydarzyło. Wygramolił się z okrycia, a potem popatrzył na duszące się w oparach koszmaru ciało. Obracała się z boku na bok, mruczała coś niewyraźnie, płakała. Psiak zeskoczył z łóżka, przy okazji niezdarnie ściągając kołdrę na podłogę. Tego nie poczuła też. Odgłos obijających się o deski łap przeciął ciszę. Przemknął przez korytarz na piętrze i otworzył sobie sprytnie drzwi do drugiej sypialni. Stanął przed łóżkiem i szczeknął raz. Potem znowu, choć bardziej niecierpliwie. Potem zaczął nerwowo się obracać, cofnął się do drzwi, a później znów popatrzył na Michaela tak nagląco. Łapę położył na materacu i nieco niezdarnie nią poruszył. Może powinien warknąć? Wysoko uniesione uszy zdawały się cały czas nasłuchiwać. Być może wiedział o śnie, może nawet potrafił przedostać się między koszmarne widoki Cory, może czuł zapach palonego futerka, zapach strachu. Dawał znak, prosił o pomoc, bo jego pani nie mogła poprosić.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]13.06.20 8:45
Zmęczenie nadal dawało o sobie znać, ból w głowie ćmił, a zasklepiona przez Corę rana nadal nieprzyjemnie mrowiła. Pomimo osłabienia, sen nie nadchodził - Mike przespał w końcu cały dzień. Czuwająca nad nim Cora udała się po ich rozmowie na zasłużony odpoczynek, a on został sam - z mętlikiem w głowie, niepokojem w sercu i niechcianymi wspomnieniami.
Gdy zobaczył ją na weselu, szybko napomniał siebie, że pewne sprawy należą do przeszłości, a wśród nich jego znajomość z panną Howell i zapewne jego przyjaźń z Leo. Wydawała się zresztą taka promienna i szczęśliwa... że aż korciło go, by do niej podejść, ale potem przypomniał sobie, że przecież Michaela, którego znała i pamiętała już nie ma. (Zresztą, nawet tamten Michael, niedojrzały dwudziestokilkulatek, nie umiał wykazać się w ich relacji ani czułością ani odpowiedzialnością). Zamiast niego po świecie chodziła wydmuszka, oszust - człowiek z koszmarnym sekretem i potwór w ludzkim ciele. A teraz ten sekret się wydał, niszcząc wspomnienia kolejnej osoby, która (może?) miło pamiętała dawnego Michaela. I teraz wydawała się smutna i przybita, zupełnie inna niż na ślubie Macmillanów. Czy tamten uśmiech był tylko maską?
Bezwiednie przesuwał palcami po starych bliznach po kłach i pazurach, spoglądając pusto w sufit i myśląc o tym, że Cora uratowała mu życie, a on zdołał zmącić jej cały spokój. Nadal nie był pewien, czy to dobrze, że zdecydował się zostać - namówiła go do tego całkiem skutecznie, uśmierzając tymczasowo jego niepokój, ale wątpliwości powróciły ze zdwojoną siłą, gdy zniknęła za drzwiami i zabrała ze sobą całe ciepło.
Przewracałby się z boku na bok, ale wolał nie wykonywać gwałtownych ruchów, więc tylko leżał na wznak i robiło mu się coraz bardziej niewygodnie. Aż nudę zmącił Kłak, nowy przyjaciel.
-Hej. - szepnął Mike na widok psa, uśmiechając się blado. -Nie zdążyłem ci podziękować... - przez chwilę myślał, że zwierzę po prostu chce pobyć z nieznajomym, któremu uratowało życie. Byłby wdzięczny za jego towarzystwo, ale psiak pobiegł do drzwi, nagląco.
Hm?
-Nie powinienem wstawać, twoja pani będzie na nas zła. - westchnął Mike, podciągając wyżej kołdrę, ale nie wytrzymał długo pod naporem mądrego, psiego spojrzenia. Może działo się coś złego?
Może... ktoś się tutaj kręcił?
Dreszcz przebiegł mu po plecach. Jeśli ktoś tu jest, to to jego wina. Porwał różdżkę spod poduszki i wstał chwiejnie, krzywiąc się z krótkiego ukłucia bólu. Kontrolnie dotknął palcami piżamy (pewnie jednej ze starych piżam Leo), ale nie wyczuł krwi, Cora posklejała go ładnie i starannie. Stąpając najciszej jak mógł, ruszył za Kłakiem przez chatkę, rozglądając się czujnie. Wszędzie było jednak cicho, nie widział żadnych intruzów.
-Homenum Revelio. - szepnął, a magia pokazała mu tylko jedną, leżącą sylwetkę. Cora spała spokojnie, miał nadzieję.
Pokręcił głową, spoglądając wymownie na psa. Nic tu nie ma. Zwierzak pognał jednak w stronę niedomkniętych drzwi, wpadając do pomieszczenia. Mike zaklął w myślach i ruszył cichutko za psiakiem, chcąc go odciągnąć i uspokoić. Cora harowała cały dzień, jej własny psiak mógłby dać jej pospać...
...ale gdy znalazł się bliżej łóżka, zrozumiał, że blondynka wcale nie śpi spokojnie. Sam do niedawna miotał się podobnie w pościeli, z grymasem przerażenia na twarzy, marząc, by móc się obudzić. Własne kwietniowe koszmary stanęły mu przed oczyma - w maju prawie ustąpiły, ale ich wspomnienie wciąż było żywe i bolesne. Czy Cora przeżywała właśnie coś podobnego? Zawahał się, zastygając w miejscu. Z jednej strony czuł się jakby jego obecność pogwałcała intymność jej złych snów, nie był przecież upoważniony do wchodzenia do jej sypialni, do widzenia jej w tym stanie, do przeżywania wraz z nią strasznych emocji - które zdecydowała się przemilczeć kilka godzin temu. Ale z drugiej strony... Kłak znał teraz Corę lepiej niż Michael i to on go tu przywołał. Może nade wszystko chciała się obudzić?
Nie zasługiwała na to, żeby cierpieć. Nikt na to nie zasługiwał, a już na pewno nie Cora, tak niewinna i dobra. Odruchowo podszedł bliżej i wyciągnął dłoń w jej stronę.
Co ci się stało? - poczucie niesprawiedliwości nieprzyjemnie ukłuło go w serce, a myśli odruchowo pomknęły do kto ci to zrobił?
Wyszarpałbym mu jelita - ludzka intencja w postaci zwierzęcego obrazu przemknęła mu nagle przez myśl. Drgnął i odruchowo zerknął za okno, jakby obawiał się, że świecący na niebie księżyc nadal może mieć na niego destrukcyjny wpływ. Ręka zastygła w powietrzu, w połowie drogi do kobiecego ramienia.
Potrzebowała teraz kogoś bliskiego, swojego brata albo swojego mężczyzny; a nie wilkołaka, dawnego znajomego i już nieznajomego z powodu przepaści lat i doświadczeń.
Ale w pomieszczeniu była tylko dama w opałach, jej pies i wilkołak. Nikt inny nie wybudzi jej z koszmaru. Mike westchnął cicho i z wahaniem złapał Corę za ramię, chcąc potrząsnąć nim jak najdelikatniej.
-Cora, hej, Cora. To tylko zły sen. - już nie szeptał, męski baryton rozciął nocną ciszę, a siła głosu nieprzyjemnie zaskoczyła samego Michaela. Nie było już odwrotu.
-Nic ci nie grozi. - spróbował, znajdując w swoim tonie łagodność, o którą sam się nie podejrzewał.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
W sennych piórach, w cieple 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: W sennych piórach, w cieple [odnośnik]13.06.20 21:10
Ale to nie mijało. Nie gasły wstrętne obrazy ginących w oparach serc, nasilały się krzyki rozdzierające jej miłość. Nikt nie potrafił się wydostać – ani oni z wnętrza otulonej płomieniami chaty ani Cora przypiekana do leśnej ścieżki. Jakby dopadło i ją bolesne przekleństwo. Wyrywające się w chaosie palce rozrywały gęstniejące w cieple powietrze, podgrzewały się zapłakane policzki. Coś się kończyło, ale mimo to wcale nie ustawało. Czy mogłaby uczynić cokolwiek, by odpędzić to cierpienie? Za jej plecami coś zawyło, wokół łydek owijały się niewidzialne kolce. Jeszcze nie płonęła, ale uczucie utraty najbliższych było jak śmierć. Musiała patrzeć, nie mogła się ruszyć. Jej krzykom wtórowało psie wycie. Zwierzęta były w środku – bezbronnie wypalały się, kłak po kłaku, kłębek po kłębku. Nie istniała droga ucieczki, z nieba nie sypały się zbawienne krople. Żar roznosił się chętnie po lesie, połykał drzewa, dymił liście i płoszył czające się między gałęziami resztki życia. Jeszcze trochę, a nie będzie ulubionego domku. Nawet przylegająca do niego wodnista wstęga posłusznie wysychała, dając się zadeptać łapczywym pożarom. Cora pozostawała sama, nie pojmowała, dlaczego okrutny żywioł ją oszczędza, dlaczego wypala skrawki sukni, dlaczego pali skórę, kiedy ona wciąż żyła. Patrzenie bolało, czerwieniało niebo, rozpadały się ziemie. Piekielny widok okaże się za chwilę niemożliwy do zapomnienia.
Do lepkiego policzka przylegały jasne pasma włosów, plątała się w kołdrach, poruszała nerwowo opętanym koszmarami ciałem. Dusza wciąż pozostawała w obrazach podświadomości. Rozdarta na pół postać gdzieś porzuciła bliską sobie harmonię. W niczym nie przypominała pogodnej, spokojnej kreacji. Była dramatem wijącym się między ścianami najświętszego azylu. A on patrzył, on, jej anioł stróż i przekleństwo w jednej postaci. Patrzył, jak w załamania poduszki wciskały się wilgotne powieki, jak przestraszony głos bełkotał, manifestując swoją senna krzywdę. Kłak o tym wszystkim wiedział, Kłak szukał pomocy, wreszcie czując, że tym razem jest ktoś, kto mógł przy niej pozostać, wybudzić ją, schronić przed lękami, które na mocy przeszłości zakiełkowały niechciane gdzieś na dnie jej duszy.
Drgnęło ramię dotknięte jakby magią. Jak różdżka magiczna, której końcówka jest kluczem, która otwiera zaczarowane wrota, łagodzi złą magię i również ją wywołuje. Jak Michael Tonks. Połapana Cora odwróciła się od płonącej chaty, oczy otworzyła szeroko, szerzej, mocno popatrzyła w stronę księżyca. A potem padły te mgły, te trujące dymy. Znów była w Kłębku. Zapachniało chłopcem, którego kochała. Wyczuwała to, choć jej spojrzenie okryte było kurtyną nieobecności. Zupełnie jakby znalazła się pomiędzy jawą a snem, jakby nie do końca wiedziała, co się dzieje. Łza popłynęła w dół, połaskotała szyję. Głos brzmiał jak tarcza, przebijał się przez jej lęki. Patrzyła jednak nieprzytomnie, chyba się trzęsła, chyba coś mruczała niewyraźnie, choć może brzmiało to bardziej jak płacz, melancholijne pojękiwania, niż składne zdanie. Uczepiła się tej dłoni, która do niej przylegała. Popatrzyła na księżycowe wejrzenie odbijające się w jego oczach. Był tutaj, naprawdę tutaj był. Pozornie rozluźniły się mięśnie, pozornie przestała się bać, a głowa niby miękko opadła znów na poduszkę.. Obróciła ją tak, by nie mógł ujrzeć jej spojrzenia. Dreszcz znów poruszył ciałem, które teraz najbardziej w świecie pragnęło się schować. W jego ramionach. Usta próbowały coś odpowiedzieć, ale się nie dało. Klatka piersiowa unosiła się wciąż gwałtownie, opadała zbyt ciężko, po drodze tracąc dawny rytm. Nic już nie było na miejscu – może oprócz Kłaka, który wgramolił się na łóżko i patrzył czujnie, stawiając łapy gdzieś między krzywo powyginanymi nogami Cory. Psidwak zdawał się czekać. Tylko na co? Czy na wezwanie swojej pani? A może na zagrożenie w osobie Michaela? W psich oczach schowała się zagadka, której nie powinno się nigdy rozwiązywać.
Potem Cora przekręciła znów głowę w stronę Tonksa. Włosy próbowały przykryć jej twarz. Czerwony okrąg opatulił jej oczy. Wciąż nie mogła się uspokoić, wciąż ciało łapało się na niezaplanowanych podrygach, a palce za mocno wciskały paznokcie w kołdrę. Jego tutaj nie powinno być, nie powinien widzieć jej takiej, nie powinien znów pojawiać się w jej życiu. Przecież te rany wcale nie były zagojone, przecież dalej nie nauczyła się z tym żyć. Mętlik. Jakby zabrał ją na karuzelę, która nie przestawała się kręcić.
– Zginęli, wszyscy zginęli – wymruczała w końcu między pourywanymi oddechami. Potem zamknęła oczy i skuliła się. Tyle tylko potrafiła wyjaśnić. Nawet nie wiedziała, kto dokładnie, jakie zwierzęta. A jeśli Sue również tam tkwiła? A jeśli Michael? Vincent? To nie był pierwszy zły sen. To w ogóle nie przypominało zwyczajnego snu. Raczej jakąś bezlitosną projekcję jej obaw, zbyt żywą i zmysłową, by można było tak po prostu przestać o niej myśleć. Może gdyby Cora była bardziej obecna, może gdyby wiedziała, co się działo w ścianach pokoiku, to potrafiłaby odesłać go do łóżka, potrafiłaby poprosić, by odszedł, by nie patrzył już na nią więcej. Nie mogła tego zrobić. Jakkolwiek wydawało to krzywdzące i nierozsądne – chciała, by został. Właśnie dlatego odwracała spojrzenia, przymykała powieki. Uciekała. Nauczyła się przełykać smutki, jakby były słonecznikowymi pestkami. Tymczasem te przypominały gwoździe, raniły od środka i nie pozwalały iść dalej. Sny bywały gorsze, męczyły długo po nadejściu świtu.
– Odeszli.. – szepnęła.
Jak ty.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell

Strona 1 z 2 1, 2  Next

W sennych piórach, w cieple
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach