Jackie Rineheart
AutorWiadomość
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Ostatnio zmieniony przez Jackie Rineheart dnia 15.02.24 13:07, w całości zmieniany 1 raz
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Jesteś niemądra, Jackie.
Słyszałam ten głos w swojej głowie, kiedy świadomość odpływała razem ze zmierzchem, w namiętnym tańcu zamieniali się w noc, by okryć głowy Irlandczyków słodkim snem. Głos nie mówił jednak, że jestem głupia, nieodpowiedzialna, naiwna, w gorącej wodzie kąpana. Mówił, że jestem niemądra. A emocjonalnie nacechowany w głowie ton symbolizował przestrzeń do zmiany. Niemądre posunięcie można było skorygować, poprawić, wystarczyło jedynie nad nim pomyśleć, a w końcu rozwiązanie sytuacji znalazłoby się samo. Od czasu ataku pod Westminster słyszałam ten głos wielokrotnie. O błędach opowiadał zza ściany, nie należał do nikogo, był powietrzem, którym oddychałam. Na początku nie chciałam go słuchać, biłam się o ściany, nabijając na swoje ciało kolejne siniaki – były realne czy zaklęte we śnie? – krzycząc, żeby ten głos się zamknął, żeby już przestał. Nie mogłam słyszeć o własnych porażkach, nie mogłam wytrzymać, kiedy ten ten jeden głos mówił wszystkimi innymi, tak dobrze go słyszałam. Pociłam się każdej nocy, ocierałam skroploną sól ze skroni, z czoła, z ramion. Woda była wszędzie, ciekła po mnie zawsze, nawet kiedy tylko oddychałam, choć prędko okazywało się, że gdzieś w odległych krainach biegłam, cały czas biegłam, biłam, czołgałam się, drapałam paznokciami o drzwi.
– Co jeszcze pamiętasz?
Dwa głosy zgrały się ze sobą w cichym śpiewie. Las miotał się kolorami z dziwnym pokojem pomalowanym na biało i szaro. Krzesła zniknęły, gdy potarłam oczy. Ciągle chciało mi się spać. Życie było teraz tylko jednym, okrutnie długim snem. Odwróciłam się za siebie, czując na plecach gorący wzrok. Wyczulony instynkt znów mnie oszukał. Skuliłam się pod kocem. Wciąż było mi zimno. To pewnie przez gorączkę. Mówił, że spadnie.
– Niewiele. Nie pamiętam twarzy, chociaż świetnie radzę sobie z takimi szczegółami – uniosłam na niego wzrok. Noc była chłodna, ale w chacie na bagnach zupełnie się tego nie czuło. Ogień w piecu szeptał, ale to nie był szept iskier. Ktoś tam płonął w środku, błagał o litość. Znów przetarła oczy. Wrażenie zniknęło. – Jakieś głosy, dziwnie głuche. I różdżka wymierzona w policzek. Prawie go dziurawiąca. Zostałam trafiona. Kilka razy. Nie wiem, jakimi zaklęciami, nic nie słyszę. Pamiętam tylko ból, że aż wszystko w środku się gotowało.
Położył na czole kompres, zimny, przynoszący niemal natychmiastową ulgę. Zamknęłam oczy. Tak bardzo chciałam zasnąć, odpłynąć, ale umysł na to nie pozwalał. Kiedy powieki opadały, zmuszał je, żeby znów ciężko się unosiły. Jego sylwetka majaczyła wśród ścian, kroki były ciężkie, ale spokojne, ciche.
Jesteś niemądra, Jackie.
Matka powtarzała to, gładząc włosy córki. Byłyśmy takie podobne, a ona była w końcu tak blisko. Zawsze przecież chciałam ją poznać. Poruszyłam dłonią, żeby sprawdzić, czy dotyk był realnie umiejscowiony w rzeczywistości, tej prawdziwej, ale ból w wyrwanym ze stawu ramieniu znów się odezwał. Syknęłam przeciągle, brwi zbiegły się ku sobie boleśnie.
– Nie ruszaj – poprawił moje ramię łagodnie, ułożył je pod kocem, zgiął pod naturalnym kątem. – Ciągle majaczysz, dziecko.
– Córciu.
– Hm?
– Ojciec… ojciec tak na mnie mówił.
Jego dłoń pogładziła jej włosy i tym razem to, co czuła, było prawdziwe. Otworzyła oczy, znów czując na twarzy czyjś wzrok. Przy drzwiach nikogo nie było.
– Śpij, dziecko.
Wciąż czułam się cała opuchnięta. Jakby ktoś nieprzerwanie uderzał we mnie obuchem, powodując coraz to nowsze siniaki, które przykrywały tylko stare rany i krwiaki, znacząc moje ciało dziesiątkami barwnych plam, te nachodziły na siebie jedna na drugą, tworząc żywe dzieło sztuki. Bolało, kiedy wstawałam i siadałam, bolało, kiedy robiłam powoli kroki w stronę okna, łóżka i stołu. Bolało cały czas, choć teraz, w maju, ból zaczął ustępować.
– Ludzie popełniają błędy, tego nie da się wykreślić z życia. Nie mówię o życiu jednej osoby, mówię o wszystkich.
Jego głos miał w sobie coś kojącego. Może tak brzmiał właśnie głos ojca, kiedy czytał nam bajki na dobranoc, ale tylko w czasach, których nie pamiętam, bo późniejsze starły się w krzyk, dyscyplinę i powagę. Baltazar nie miał jednak w sobie niczego z Kierana. Był grubszy niż on, miał dłuższą, bardziej siwą brodę, niemal srebrną, wciąż nie białą, więcej bruzd na policzkach, ale to raczej z powodu tego, że był od niego też o dobrych kilka lat starszy. Ubrany w mugolskie ubrania nie przypominał go wcale. Jedynie ten głos.
– Widzę, że nie radzisz sobie z tym, co się stało. Ale to nie twoja wina. Tamci ludzie przeżyli.
– Mam nadzieję.
Rana w nodze, ledwo zasklepiona, zabolała jeszcze mocniej, kiedy zrobiłam krok przez próg niewielkiej chaty wklejonej magicznie w krajobraz wilgotnych moczarów. Zazielenione gałęzie poprawiały odbiór ziemi, trawy, kwiaty i gęsty mech, teraz napęczniały od wczorajszego deszczu, oszukiwały ludzkie oko beztroską. Ten kawałek świata miał swój urok. Bezpieczny, cichy. Wciąż żałowałam, że tu byłam, że przesypiałam większość doby, kiedy w Londynie wciąż toczyły się walki, ale już się z tym pogodziłam. Przewartościowałam pewne sprawy w swoim życiu, uporządkowałam to, co do tej pory było zamiecione pod dywan, pogrzebane na dnie świadomości. Cała ta agresja, która nie miała kierunku, cały ten chaos, którym tłumaczyłam swoją oklumencję. W mojej głowie był bałagan, huragan tworzący się wokół rzeczy, których wciąż mogłam być pewna. Bo wiedziałam, że wrócę. Że teraz, kiedy proces zdrowienia postępował, wystarczyło tylko uzbroić się w cierpliwość.
Ruch głowy zdradził czujność. Ciągle ona. Ta postać. Zniknęła.
– Gdybyś wróciła teraz, po drodze ktoś by cię znalazł. Historia zatoczyłaby koło, ale nie wiem, czy tym razem zdołałbym sprowadzić cię z powrotem – odwrócił się ku mnie i grymas jego twarzy zdradził zaskoczenie moją różdżką wycelowaną w eter. Zdołał nauczyć się symptomów, widziałam to po nim. Wstał, otrzepał dłonie z ziemi, którą przekopywał pod rośliny, i dotarł do mnie powoli. Usiadł obok, chwycił mnie pod ramię, pilnując, żebym upadła na niego, nie na ziemię. – Z każdego błędu wyciągnij naukę, dziecko.
Przetarłam oczy. Znowu te głosy. Natrętne głosy w głowie nawołujące do snu. Powieki opadały powoli, ale były ciężkie, niemal nie do zatrzymania. Znów odpływałam. Cholera jasna. Nie chce zasypiać. Mów do mnie, Baltazarze. Jeszcze chwilę.
– Ze swojej gwałtowności uformuj pokorę. Złość do niczego dobrego jeszcze nigdy nie doprowadziła.
Jesteś niemądra, Jackie.
Obudziłam się następnego dnia, ale wilgotne powietrze zniknęło, zastąpił je swąd pieczonego mięsa, świeży aromat ogórków i orzechowa woń sosu. Pościel była nieco szorstka, przeżyła swoje najlepsze dni, ale to nic, najważniejsze, że chłodnymi wieczorami ogrzewała ciało, które coraz częściej niemal twardniało przez opadającą poniżej granicznej wartości temperaturę. Słońce spoglądało na mnie zza okna, raziło. Osłoniła oczy zabandażowaną dłonią.
– Długo spałam? – z mojego gardła wydarł się suchy chrobot. Baltazar podał mi kubek z wodą. Łakomie pochłonęłam jego zawartość i oblizałam usta.
– Długo. Stanowczo za długo – na bagnie czas płynął jednym tempem. Nie było go za mało albo zbyt wiele. Wartości nie były określane przez nas konkretnymi miarami. Długo, krótko, odrobinę, trochę, niewiele, od świtu do zmierzchu. Tak żył on, nie zamierzałam psuć porządku jego dnia. – Pokaż nogę, zmienię opatrunek.
Odsłoniłam kołdrę, zawsze ja to robiłam, nigdy nie dotknął mnie bez mojego wyraźnego zezwolenia. Lewa noga obandażowana była szczelnie od kostki do samej pachwiny. W czasie mozolnego procesu ściągania każdego chowającego ranę kawałka czystej tkaniny, rozmawialiśmy. Znów zapytał mnie, co pamiętam i o ile ja byłam pewna, że tym razem przypomnę sobie więcej ważnych szczegółów, o tyle fizycznie nie byłam do tego zdolna. Urwane fragmenty wspomnień zostawiały za każdym razem rysę, głośny krzyk, głuchy i niezrozumiały tembr ludzkich głosów. Pamiętam tylko ból. Ten po nieudanej teleportacji, potem po zaklęciach godzących w bok, rękę, brzuch. Teraz ten ból nie miał znaczenia.
Syknęłam, gdy Baltazar odkleił ostatni z opatrunków. Ten rozciągnięty na największej bliźnie.
– Pięknie się goi.
Ale wygląda obrzydliwie.
Linia, która sięgała od kolana do biodra, pięła się w górę niczym skropiona krwią gałąź, miejscami sucha, nadłamana. Ściągająca się w tym miejscu skóra swędziała, dając dowód na to, że magia i lecznicze maści działają. Baltazar mówił, że zostanie blizna, ale nawet się ucieszyłam. Niech tam będzie, będzie przypominała mi o tym, jakim głupcem może stać się człowiek, który najpierw zrobi, a dopiero później pomyśli. Będzie przypominała o tym, jak wyglądało moje własne ciało milimetr przed śmiercią.
W czerwcu stałam już o własnych nogach, a uczucie zmęczenia powoli odpływało, zabierając też ze sobą niepokonaną chęć rzucenia się w objęcia Morfeusza. To była klątwa. Rzucona nieumiejętnie, najwyraźniej przez kogoś dopiero zaczynającego swoją przygodę z runicznymi łamigłówkami, ale wciąż była groźna. Czarodziej, który mi pomógł, był przyjacielem Baltazara. Z ich krótkiej pogawędki wywnioskowałam, że ta przyjaźń była jednak platoniczna, na odległość. Ten człowiek cały czas podróżował, niósł pomoc tym, którzy byli wciąż w ruchu podobnie jak on, był medykiem. Pytałam go wtedy, czy wie, co dzieje się w Londynie. Mówił, że miasto opustoszało, ale dowiedział się tego od kogoś, nie był tam. Ludzie pouciekali, kto mógł, oczywiście. Mieszkania zaczęto rabować, grabić, co popadło. Chaos. Wspomniał też o Zakonie Feniksa, że słyszał już o nich, o tym dziwnym stowarzyszeniu, jak ich nazwał. Jedni mówili o nim w samych superlatywach, wierzyli w jego idee, inni tylko przeklinali. On nie miał zdania, żył i żyć przecież będzie z dala od niebezpieczeństwa, w podróży, w ciągłym biegu przed siebie. Jedyne, co mogła, to podziękować mu za to, co dla niej zrobił. Zostawił nas wieczorem. Z Baltazarem rozmawialiśmy niemal całą noc.
Pamiętałam o patronusie, którego ojciec mi wysłał. Ba, o dwóch patronusach, które do nas dotarły. Nie chciałam na nie odpowiadać, nie mogłam narażać Baltazara na niebezpieczeństwo, i tak pomagał przez niemal trzy miesiące zbrodniarzowi wojennemu. Wykrycie mojej obecności w jego domu byłoby nieodpowiedzialne. Pozostało więc odpowiedzieć tym samym, ale nie teraz.
Nie miała tutaj zbyt wiele. Jej ubrania były do wyrzucenia, Baltazar oddał mi swoje, zmniejszyłam je magią, ale wciąż było w nich coś zupełnie obcego. Spodnie, koszula w granatowo-zieloną kratę, męski sweter, stary beret, który miał chociaż częściowo ukryć moją tożsamość. Noga wciąż bolała, ale przez ostatnie dwa tygodnie zdołałam ją rozchodzić. Powoli, bez wściekłości kipiącej uszami, z cierpliwością do siebie samej. Sądziłam, że nauka w tym stanie będzie męcząca, ale okazała się doskonałym kompanem zarówno we śnie, jak i na jawie.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Jackie Rineheart
Szybka odpowiedź