Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Przystań, port w Cromer
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przystań
Przystań stanowi serce całego portu. To właśnie to miejsce najmocniej tętni życiem. Wielkie statki cumują przy drewnianych dokach, utrzymywanych w dobrym stanie za pomocą magicznych zaklęć. Idzie tu usłyszeć języki z różnych stron świata oraz ujrzeć ludzi o egzotycznych kolorach skóry. Przechadzają się tu również ludzie pracujący dla rodu Travers, pilnujący, aby każdy statek i każdy towar został odnotowany w księgach. Przystań jest też miejscem, w którym należy szczególnie uważać, gdyż od świtu do samego zmierzchu ruch jest tu naprawdę spory.
Anglia najwidoczniej była za mała, by pomieścić ich otyłe ego i wiedziała, że jedynym sposobem na załatwienie tej sprawy byłoby oddanie części klientów prowadzonych na lądzie pod pieczę brata, i wypłynięcie w podróż, gdyby nie obawa i absurdalne przekonanie, że jej nieobecność oznaczała koniec świata dla rodziny. Odpowiedzialność, którą na sobie czuła w związku z wykonywaną pracą, w połączeniu z codziennymi atrakcjami w wojennej stolicy, w ostatnich miesiącach jednak wpływała niekorzystnie na jej samopoczucie i wpychała w wir poszukiwania coraz nowszych używek, by tylko móc na chwilę zniknąć z tego świata.
– To po jaką cholerę tutaj wracałeś? – podniosła głos zirytowana, nie mogąc się wprost nadziwić temu brakowi logiki, który dotychczas ochoczo zarzucał jej. – Trzeba było zostać za granicą i się nie pojawiać, wszyscy wyszliby na tym korzystnie; wystarczająco dużo problemów mam na głowie, żeby jeszcze przejmować się tobą – chociaż zdawać by się mogło, że wreszcie pozwoliła sobie na wyrzucenie tego, co gryzło ją od końca kwietnia, czarownica zdołała ugryźć się w język w ostatniej chwili. Wolała odpuścić sobie wątpliwą przyjemność, jaką była następna kłótnia, czy zawzięta wymiana zdań i przerzucanie się wzajemnie winą, co robiła nieustannie nie tylko w jego przypadku, ale od pewnego czasu także z rodziną – mogłam w ogóle nic ci nie mówić, przekonałbyś się na własnej skórze, że pewne informacje na temat wysoko postawionych pracodawców są dobrze strzeżone – machnęła ręką, zauważając, że chwilowy spokój zaczynał przeradzać się w dziwnego rodzaju frustrację i chęć zepchnięcia go do wody.
Kiedy tylko utraciła widoczność, zastygła w bezruchu i jednocześnie, w naturalnym odruchu sięgnęła obiema dłońmi opaski a dopiero po chwili szarpaniny się z wrośniętym w skórę materiałem, przyszła świadomość, że mogła albo sama podjąć się próby rzucenia na siebie finite albo była zdana na łaskę i niełaskę Macnaira, co w ogóle się jej nie uśmiechało. Chociaż w innych okolicznościach odnalazłaby w jego posunięciu możliwości do interesującego rozwoju sytuacji, w tej chwili pamiętała, że stali już niemal przy końcu śliskiego, drewnianego pomostu a nabierające na sile opady działały zdecydowanie na ich niekorzyść. W pierwszym momencie jednak nie spanikowała, wyraźnie zajęta wyrzucaniem z siebie bluzg, gróźb i wyzwisk w języku włoskim pod adresem mężczyzny, dopiero potem serce przyśpieszyło a ciało oblał pot, gdy poczuła nagłe popchnięcie. Nie miała absolutnie żadnej pewności co do następnego ruchu Cilliana i o ile raczej wątpiła w to, że zrobi jej krzywdę, o tyle w aktualnym położeniu niczego nie mogła być niczego pewna, kiedy wysunąwszy jedną ze stóp do przodu, utraciła pod nią grunt. Zaufanie, którym niegdyś do darzyła, uleciało wraz z dniem, w którym wystawił ją do wiatru i nie do końca legalny interes sprzed lat przyniósł jej ogrom problemów, i nie miało żadnej szansy na odbudowanie się. Ani wtedy, ani po drodze, ani tym bardziej teraz, gdy powrót Macnaira do Anglii przyniósł za sobą następne komplikacje – czy wypowiedziane wprost nie ufam ci wciąż do niego nie dotarło?
– Baciami il culo – wychrypiała, wiedząc, że to jedno jedynie zdanie w ojczystym języku znał aż za dobrze, a potem namacalnie stopami sprawdziła jak daleko znajdowała się od krawędzi i na ile mogłaby się wyszarpać z jego uścisku; dłonie zaś zacisnęła na ręce mężczyzny, nie odpuszczając sobie wbicia w skórę dziesięciu długich paznokci – naprawdę w tym momencie zebrało ci się na sentymenty i zabawy z młodości? – gdzie, na litość Roweny, byli jej pracownicy, gdy ich potrzebowała? – przestań zachowywać się jak dziecko, bo nas zaraz tu pozabijasz – jeśli miała pójść na dno, to z nim.
– To po jaką cholerę tutaj wracałeś? – podniosła głos zirytowana, nie mogąc się wprost nadziwić temu brakowi logiki, który dotychczas ochoczo zarzucał jej. – Trzeba było zostać za granicą i się nie pojawiać, wszyscy wyszliby na tym korzystnie; wystarczająco dużo problemów mam na głowie, żeby jeszcze przejmować się tobą – chociaż zdawać by się mogło, że wreszcie pozwoliła sobie na wyrzucenie tego, co gryzło ją od końca kwietnia, czarownica zdołała ugryźć się w język w ostatniej chwili. Wolała odpuścić sobie wątpliwą przyjemność, jaką była następna kłótnia, czy zawzięta wymiana zdań i przerzucanie się wzajemnie winą, co robiła nieustannie nie tylko w jego przypadku, ale od pewnego czasu także z rodziną – mogłam w ogóle nic ci nie mówić, przekonałbyś się na własnej skórze, że pewne informacje na temat wysoko postawionych pracodawców są dobrze strzeżone – machnęła ręką, zauważając, że chwilowy spokój zaczynał przeradzać się w dziwnego rodzaju frustrację i chęć zepchnięcia go do wody.
Kiedy tylko utraciła widoczność, zastygła w bezruchu i jednocześnie, w naturalnym odruchu sięgnęła obiema dłońmi opaski a dopiero po chwili szarpaniny się z wrośniętym w skórę materiałem, przyszła świadomość, że mogła albo sama podjąć się próby rzucenia na siebie finite albo była zdana na łaskę i niełaskę Macnaira, co w ogóle się jej nie uśmiechało. Chociaż w innych okolicznościach odnalazłaby w jego posunięciu możliwości do interesującego rozwoju sytuacji, w tej chwili pamiętała, że stali już niemal przy końcu śliskiego, drewnianego pomostu a nabierające na sile opady działały zdecydowanie na ich niekorzyść. W pierwszym momencie jednak nie spanikowała, wyraźnie zajęta wyrzucaniem z siebie bluzg, gróźb i wyzwisk w języku włoskim pod adresem mężczyzny, dopiero potem serce przyśpieszyło a ciało oblał pot, gdy poczuła nagłe popchnięcie. Nie miała absolutnie żadnej pewności co do następnego ruchu Cilliana i o ile raczej wątpiła w to, że zrobi jej krzywdę, o tyle w aktualnym położeniu niczego nie mogła być niczego pewna, kiedy wysunąwszy jedną ze stóp do przodu, utraciła pod nią grunt. Zaufanie, którym niegdyś do darzyła, uleciało wraz z dniem, w którym wystawił ją do wiatru i nie do końca legalny interes sprzed lat przyniósł jej ogrom problemów, i nie miało żadnej szansy na odbudowanie się. Ani wtedy, ani po drodze, ani tym bardziej teraz, gdy powrót Macnaira do Anglii przyniósł za sobą następne komplikacje – czy wypowiedziane wprost nie ufam ci wciąż do niego nie dotarło?
– Baciami il culo – wychrypiała, wiedząc, że to jedno jedynie zdanie w ojczystym języku znał aż za dobrze, a potem namacalnie stopami sprawdziła jak daleko znajdowała się od krawędzi i na ile mogłaby się wyszarpać z jego uścisku; dłonie zaś zacisnęła na ręce mężczyzny, nie odpuszczając sobie wbicia w skórę dziesięciu długich paznokci – naprawdę w tym momencie zebrało ci się na sentymenty i zabawy z młodości? – gdzie, na litość Roweny, byli jej pracownicy, gdy ich potrzebowała? – przestań zachowywać się jak dziecko, bo nas zaraz tu pozabijasz – jeśli miała pójść na dno, to z nim.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Mógł ułatwić to sobie oraz Borgii i zwyczajnie wyjechać z kraju, bez zwlekania, lecz było jeszcze kilka rzeczy, które chciał zrobić, zanim znów zniknie. Nie wyznaczał sobie czasu, póki co bawiąc się w Anglii dość dobrze, a przynajmniej do czasu aż w zasięgu wzroku pojawiała się Francesca. Tylko Ona potrafiła tak szybko zniszczyć jego dobry humor, grając mu na nerwach i sprawiając, że emocje burzyły się bez opanowania.
- Jak zawsze chciałabyś wiedzieć wszystko – stwierdził, unikając jednak odpowiedzi na jej pytanie. Mógł bawić się w szczerość, odpowiadać na większość pytań rzucanych przez kobietę, ale pewne informacje nawet dla niej pozostawały niedostępne. Nie miał powodów, aby mówić wszystko, kiedy wkraczała na tematy, które nie były jej sprawą. Powody jego powrotu do Anglii, były właśnie ów kwestią.
- Wszyscy? Zabawne, bo widząc się już z kilkoma osobami, tylko ty masz wyraźny problem z tym że jestem w kraju – odparł i nie brzmiał na chociaż minimalnie rozbawionego.- Przejmować się mną? Weź sobie do serca, aby nie wchodzić mi w drogę, wtedy twoje problemy znikną – dodał, zachowując cały czas powagę. Nie miał już humoru na żarty czy docinanie jej w jakikolwiek sposób. To, co działo się przez ostatnie minuty, skutecznie ostudziło emocje.
Zignorował jej słowa o dzieleniu się informacją, jakim pracodawcą jest zarządca portu. Zwłaszcza, że nie zamierzał dla niego pracować, współpraca, którą planował nawiązać, nie miała doprowadzić do takiego podziału.
Obserwował jej walkę z opaską, odrobinę zdziwiony, że nie próbowała sama przełamać zaklęcia i odwdzięczyć się czymś paskudnym. Cóż, zdarzały się przecież i takie sytuacje, lecz zawsze miał dość cierpliwości, aby nie odwdzięczać się czymś równie nieprzyjemnym. Był dla niej zdecydowanie za dobry na przestrzeni lat. Rzucane w złości bluzgi po włosku, pewnie w innej sytuacji wywołałyby rozbawienie, może śmiech, teraz tak to nie działało.
Oczywiście, że ten jeden zwrot po włosku znał doskonale. Nie był wstanie zliczyć ile razy usłyszał to od niej, gdy najpewniej kończyły się jej pomysły na jakiekolwiek inne odzywki. Schował różdżkę do kieszeni, by mieć wolne ręce.
- Może innym razem i nie w miejscu publicznym – szepnął nadal przy jej uchu, jedną z dłoni przesuwając po jej biodrze i pośladku. Zerknął w dół, obserwując, jak Borgia sprytnie sprawdza ile ma do krawędzi. Był prawie pewny, że zaraz zacznie coś kombinować. Skrzywił się minimalnie, gdy wbiła mu paznokcie w przedramię, którym nadal obejmował ją w talii.- Przestań być tak marudna – nie krył zirytowania, które odbijało się w głosie.- Poza tym sama zaczęłaś – dodał, łapiąc ją za jedną z dłoni i odrywając od swojej ręki.
- Za parę dni, zgłoszą się do ciebie trzy osoby… to kupcy, zainteresowani długoterminową współpracą… nie zawiedź ich oczekiwań.- cofnął się o krok, ciągnąc ją za sobą i powoli obracając w swoją stronę.- Ross poświadczył za Ciebie, więc nie spieprz tego, kochanie – mówiąc to, sięgnął po różdżkę.
Finite Incantatem.
Trzymał jeszcze przez chwilę jej dłoń, gdy zaklęcie przestało działać. Dopiero teraz, błękitne tęczówki prześlizgnęły się po kobiecej sylwetce, zauważając jak przemoczony materiał przylgnął do ciała, podkreślając kształty. Puścił ją całkiem, cofając się jeszcze o krok i chowając ponownie różdżkę.
- Jesteśmy kwita… odebrałem ci jednego klienta, dostajesz trzech – rzucił, wiedząc, że to sprawiedliwe w obecnej sytuacji.
Spojrzał w kierunku zejścia z pomostu, to był chyba dobry moment, aby stąd zniknąć. Nie liczył już dziś na rozmowę z człowiekiem, do którego tutaj przyszedł, więc nie miał już tu nic do roboty.
- Jak zawsze chciałabyś wiedzieć wszystko – stwierdził, unikając jednak odpowiedzi na jej pytanie. Mógł bawić się w szczerość, odpowiadać na większość pytań rzucanych przez kobietę, ale pewne informacje nawet dla niej pozostawały niedostępne. Nie miał powodów, aby mówić wszystko, kiedy wkraczała na tematy, które nie były jej sprawą. Powody jego powrotu do Anglii, były właśnie ów kwestią.
- Wszyscy? Zabawne, bo widząc się już z kilkoma osobami, tylko ty masz wyraźny problem z tym że jestem w kraju – odparł i nie brzmiał na chociaż minimalnie rozbawionego.- Przejmować się mną? Weź sobie do serca, aby nie wchodzić mi w drogę, wtedy twoje problemy znikną – dodał, zachowując cały czas powagę. Nie miał już humoru na żarty czy docinanie jej w jakikolwiek sposób. To, co działo się przez ostatnie minuty, skutecznie ostudziło emocje.
Zignorował jej słowa o dzieleniu się informacją, jakim pracodawcą jest zarządca portu. Zwłaszcza, że nie zamierzał dla niego pracować, współpraca, którą planował nawiązać, nie miała doprowadzić do takiego podziału.
Obserwował jej walkę z opaską, odrobinę zdziwiony, że nie próbowała sama przełamać zaklęcia i odwdzięczyć się czymś paskudnym. Cóż, zdarzały się przecież i takie sytuacje, lecz zawsze miał dość cierpliwości, aby nie odwdzięczać się czymś równie nieprzyjemnym. Był dla niej zdecydowanie za dobry na przestrzeni lat. Rzucane w złości bluzgi po włosku, pewnie w innej sytuacji wywołałyby rozbawienie, może śmiech, teraz tak to nie działało.
Oczywiście, że ten jeden zwrot po włosku znał doskonale. Nie był wstanie zliczyć ile razy usłyszał to od niej, gdy najpewniej kończyły się jej pomysły na jakiekolwiek inne odzywki. Schował różdżkę do kieszeni, by mieć wolne ręce.
- Może innym razem i nie w miejscu publicznym – szepnął nadal przy jej uchu, jedną z dłoni przesuwając po jej biodrze i pośladku. Zerknął w dół, obserwując, jak Borgia sprytnie sprawdza ile ma do krawędzi. Był prawie pewny, że zaraz zacznie coś kombinować. Skrzywił się minimalnie, gdy wbiła mu paznokcie w przedramię, którym nadal obejmował ją w talii.- Przestań być tak marudna – nie krył zirytowania, które odbijało się w głosie.- Poza tym sama zaczęłaś – dodał, łapiąc ją za jedną z dłoni i odrywając od swojej ręki.
- Za parę dni, zgłoszą się do ciebie trzy osoby… to kupcy, zainteresowani długoterminową współpracą… nie zawiedź ich oczekiwań.- cofnął się o krok, ciągnąc ją za sobą i powoli obracając w swoją stronę.- Ross poświadczył za Ciebie, więc nie spieprz tego, kochanie – mówiąc to, sięgnął po różdżkę.
Finite Incantatem.
Trzymał jeszcze przez chwilę jej dłoń, gdy zaklęcie przestało działać. Dopiero teraz, błękitne tęczówki prześlizgnęły się po kobiecej sylwetce, zauważając jak przemoczony materiał przylgnął do ciała, podkreślając kształty. Puścił ją całkiem, cofając się jeszcze o krok i chowając ponownie różdżkę.
- Jesteśmy kwita… odebrałem ci jednego klienta, dostajesz trzech – rzucił, wiedząc, że to sprawiedliwe w obecnej sytuacji.
Spojrzał w kierunku zejścia z pomostu, to był chyba dobry moment, aby stąd zniknąć. Nie liczył już dziś na rozmowę z człowiekiem, do którego tutaj przyszedł, więc nie miał już tu nic do roboty.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ciekawość była kobiecą cechą, pierwszym krokiem do piekła, chociaż o nie mogła obawiać się najmniej – od dawna znajdowała się tam obiema nogami, więc nie robiło jej różnicy dalsze wpychanie nosa tam, gdzie nie powinna. Jednak w miarę upływu tej dyskusji, wiedziała, że nic nie wskóra.
– Ta rozmowa nie ma sensu – stwierdziła wreszcie, odczuwając nagły spadek siły i trzeźwości umysłu, który ostatnim na co pozwolił, było dojście do takiego wniosku. Mógł sobie robić to, na co miał ochotę, ale jeśli nie wyciągał wniosków i nie uczył się na błędach, nie zamierzała usilnie przekazywać mu swoich racji. Praca z lordem nie była współpracą, a pracą pod nim, dlatego też z tego powodu nie próbowała nawet robić z Haverlockiem wspólnych interesów, pomimo łączącej ich bliskiej relacji.
Wychłodzone ciało zdawało się już nie reagować na najmniejszy, nieodpowiedni dotyk męskich dłoni, więc nie zwróciła nawet uwagi na to, gdzie zawędrował ręką. Była na tyle zmęczona i zrezygnowana, że jedynym czego teraz chciała, było wrócenie do ogrzewanej magią kajuty i zrzucenia z siebie poprzyklejanych, ociekających wodą ubrań. Przyjmując taktykę usilnego milczenia, zignorowała też jego niewybredne docinki, jednak to, co powiedział później nie umknęło uwadze czarownicy. Tym, co musiała mu oddać, był fakt, że nawet teraz dalej potrafił wprowadzić ją w ogromny stan zdezorientowania, co też bez trudu mógł dostrzec na jej bladej twarzy, kiedy posłusznie zwróciła się doń przodem. Niespotykany gest, o który w ogóle by go nie posądziła, był czymś, co zdecydowanie w tym momencie przerastało jej możliwości myślowe i, na szczęście, nie postawiło na baczność wszystkich połączeń w mózgu, doszukujących się następnego podstępu.
– Brzmisz jak twój kuzyn – westchnęła, niechcący znowu zauważając ogrom łączących Macnairów cech, co zawsze wydawało się jej całkiem zabawne i niespotykane jak na kuzynostwo, a zaraz po tym zamrugała kilkukrotnie, przecierając wolną dłonią oczy, do których gwałtownie wdarło się światło i wielkie krople deszczu. – Dlaczego w ostatnim czasie wszyscy tak ochoczo ingerują w moje interesy? – wyrzuciła retorycznie, powracając myślami do konfliktu z Giovanną, niechcianej troski ze strony lorda, czy samego Cilliana, którego pomoc może i bywała nieoceniona, ale nie potrzebowała łaski. Jednak przyszło im żyć w czasach, w których handel był niezwykle kruchy a zabieganie o klientów wymagało ogromnych nakładów cierpliwości, więc z grzeczności nie odrzuciła jego propozycji – trzech w cenie jednego było wystarczającym sposobem na udobruchanie niezadowolonego ojca.
Gdy puścił jej rękę, odsunęła się i bez słowa odwróciła na pięcie z zamiarem odejścia w kierunku statku. Nie widziała dalszego sensu w staniu tutaj, ani przeciąganiu tych złośliwości, których miała już serdecznie dość, a jednak zniknięcie, o którym tak ochoczo jeszcze chwilę temu mówiła, wcale nie okazało się takie proste, jak sądziła. Może rzeczywiście w pewnych kwestiach braki odwagi maskowała na swój sposób impulsywnym wypluwaniem jadu?
– Nie rozumiem co my robimy – powiedziała z zaskakującą łagodnością jak na wcześniejsze zdenerwowanie i zerknęła na Macnaira przez ramię. Chociaż wiedziała, że nie powinna, rozum przegrał walkę z tym, co należało zrobić. – Powinieneś się natychmiast przebrać, bo się rozchorujesz, i tyle będzie z twoich planów – dodała sugestywnie, nie wprost, oferując pójście z nią. Nie mogła go oczywiście do tego zmusić, ale wiedziała, że dopiero teraz rzeczywiście była dla niego całkiem miła.
– Ta rozmowa nie ma sensu – stwierdziła wreszcie, odczuwając nagły spadek siły i trzeźwości umysłu, który ostatnim na co pozwolił, było dojście do takiego wniosku. Mógł sobie robić to, na co miał ochotę, ale jeśli nie wyciągał wniosków i nie uczył się na błędach, nie zamierzała usilnie przekazywać mu swoich racji. Praca z lordem nie była współpracą, a pracą pod nim, dlatego też z tego powodu nie próbowała nawet robić z Haverlockiem wspólnych interesów, pomimo łączącej ich bliskiej relacji.
Wychłodzone ciało zdawało się już nie reagować na najmniejszy, nieodpowiedni dotyk męskich dłoni, więc nie zwróciła nawet uwagi na to, gdzie zawędrował ręką. Była na tyle zmęczona i zrezygnowana, że jedynym czego teraz chciała, było wrócenie do ogrzewanej magią kajuty i zrzucenia z siebie poprzyklejanych, ociekających wodą ubrań. Przyjmując taktykę usilnego milczenia, zignorowała też jego niewybredne docinki, jednak to, co powiedział później nie umknęło uwadze czarownicy. Tym, co musiała mu oddać, był fakt, że nawet teraz dalej potrafił wprowadzić ją w ogromny stan zdezorientowania, co też bez trudu mógł dostrzec na jej bladej twarzy, kiedy posłusznie zwróciła się doń przodem. Niespotykany gest, o który w ogóle by go nie posądziła, był czymś, co zdecydowanie w tym momencie przerastało jej możliwości myślowe i, na szczęście, nie postawiło na baczność wszystkich połączeń w mózgu, doszukujących się następnego podstępu.
– Brzmisz jak twój kuzyn – westchnęła, niechcący znowu zauważając ogrom łączących Macnairów cech, co zawsze wydawało się jej całkiem zabawne i niespotykane jak na kuzynostwo, a zaraz po tym zamrugała kilkukrotnie, przecierając wolną dłonią oczy, do których gwałtownie wdarło się światło i wielkie krople deszczu. – Dlaczego w ostatnim czasie wszyscy tak ochoczo ingerują w moje interesy? – wyrzuciła retorycznie, powracając myślami do konfliktu z Giovanną, niechcianej troski ze strony lorda, czy samego Cilliana, którego pomoc może i bywała nieoceniona, ale nie potrzebowała łaski. Jednak przyszło im żyć w czasach, w których handel był niezwykle kruchy a zabieganie o klientów wymagało ogromnych nakładów cierpliwości, więc z grzeczności nie odrzuciła jego propozycji – trzech w cenie jednego było wystarczającym sposobem na udobruchanie niezadowolonego ojca.
Gdy puścił jej rękę, odsunęła się i bez słowa odwróciła na pięcie z zamiarem odejścia w kierunku statku. Nie widziała dalszego sensu w staniu tutaj, ani przeciąganiu tych złośliwości, których miała już serdecznie dość, a jednak zniknięcie, o którym tak ochoczo jeszcze chwilę temu mówiła, wcale nie okazało się takie proste, jak sądziła. Może rzeczywiście w pewnych kwestiach braki odwagi maskowała na swój sposób impulsywnym wypluwaniem jadu?
– Nie rozumiem co my robimy – powiedziała z zaskakującą łagodnością jak na wcześniejsze zdenerwowanie i zerknęła na Macnaira przez ramię. Chociaż wiedziała, że nie powinna, rozum przegrał walkę z tym, co należało zrobić. – Powinieneś się natychmiast przebrać, bo się rozchorujesz, i tyle będzie z twoich planów – dodała sugestywnie, nie wprost, oferując pójście z nią. Nie mogła go oczywiście do tego zmusić, ale wiedziała, że dopiero teraz rzeczywiście była dla niego całkiem miła.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Może w innej sytuacji, byłby skory pogratulować jej, jakże odkrywczego stwierdzenia, że rozmowy między nimi były bezsensowne. Ten wniosek sam wyciągał raz za razem, a mimo to brnął w wymianę zdań przy każdej okazji, jakby jeszcze na cokolwiek liczył. Chyba czekał na dzień, gdy któreś trafi szlag i polecą zaklęcia, po których jedna ze stron już się nie podniesie tak łatwo i tym sposobem zakończą znajomość. Nie najrozsądniejsze, ale jedyne możliwe, póki nie odpuszczą sobie, a na to się nie zanosiło.
Wiedział, że decyzjami, jakie podjął po ostatnim spotkaniu, zaskoczy ją. W przeciwieństwie do Borgii szybko spłacał długi, więc i tamtą dziecinną zagrywkę zamierzał jak najszybciej wyrównać, a raczej doprowadzić do tego, aby wyszła na plus. Należało jej się.
Spoglądał na jej twarz, spijając wręcz widok zdezorientowania i mimowolnie unosząc kąciki ust. Chociaż tyle z tego wszystkiego ma, że kolejny już raz w czasie ich znajomości doprowadził do takiej sytuacji, lecz tym razem chyba bardziej niż zwykle.
Miłą chwilę jednak szybko zniszczyła, przyrównując go do kuzyna. Nie przejmował się tym wyjatkowo, ale zdecydowanie nie chciał tego słyszeć, zwłaszcza teraz.
- To było ostatnie, co spodziewałem się od ciebie usłyszeć – przyznał, nie ukrywając szczególnie niezadowolenia. Niech wie, że nie były to zbyt trafne słowa, nawet jeśli obejdzie ją to jak jego wiele rzeczy, które mówił mimochodem.
Wzruszył lekko ramionami, jakby w odpowiedzi na pytanie, które zawisło w powietrzu. Nie planował jakkolwiek odpowiadać, po części uważając, że to nie jego sprawa, a po części, że najwyraźniej potrzebowała pomocy, skoro również inni ingerowali w jej interesy. Może nie radziła sobie tak dobrze, jak dawniej? Nawet jeśli wtedy również on czasami spoglądał na jej działania z powątpieniem. Najlepszym przykładem był przecież ten nieszczęsny Egipt, którego obecnie nie zamierzał już wywlekać, tamten czas powinien pójść w zapomnienie.
Obserwował chwilę, jak dziewczyna odchodzi, gdy ostatnim co planował to zatrzymać ją na jeszcze chwilę. Znów najwyraźniej był moment, kiedy ich drogi miały się rozejść i zejść w najmniej odpowiedniej chwili.
Uniósł lekko brew, widząc, jak ta zatrzymuje się. Bardziej niż fakt porzucenia planu zniknięcia mu z oczu, zdziwił go łagodny ton jej głosu.
- Kręcimy się w kółko, jako skończeni głupcy… - zawyrokował, nawet jeśli było to oczywiste. Spoglądał na nią z jawną nieufnością, słysząc kolejne słowa. No tego zdecydowanie się nie spodziewał i nie bardzo wiedział jak zareagować w pierwszej chwili.
Bez słowa, ruszył się z miejsca, by podążyć za nią. Nie wątpił, że musiał się przebrać, przemoknięty materiał drażniąco kleił się do ciała i gdzie ten widok u Francesci cieszył oko, tak u siebie naprawdę tego nie chciał.
Kiedy weszli na pokład statku, rozejrzał się bez szczególnego zainteresowania.
- Czyżbyś zmieniła upodobania względem lokum? - spytał, pamiętając, że parę lat temu wolała większe wygody niż przeciętna kajuta.
Wiedział, że decyzjami, jakie podjął po ostatnim spotkaniu, zaskoczy ją. W przeciwieństwie do Borgii szybko spłacał długi, więc i tamtą dziecinną zagrywkę zamierzał jak najszybciej wyrównać, a raczej doprowadzić do tego, aby wyszła na plus. Należało jej się.
Spoglądał na jej twarz, spijając wręcz widok zdezorientowania i mimowolnie unosząc kąciki ust. Chociaż tyle z tego wszystkiego ma, że kolejny już raz w czasie ich znajomości doprowadził do takiej sytuacji, lecz tym razem chyba bardziej niż zwykle.
Miłą chwilę jednak szybko zniszczyła, przyrównując go do kuzyna. Nie przejmował się tym wyjatkowo, ale zdecydowanie nie chciał tego słyszeć, zwłaszcza teraz.
- To było ostatnie, co spodziewałem się od ciebie usłyszeć – przyznał, nie ukrywając szczególnie niezadowolenia. Niech wie, że nie były to zbyt trafne słowa, nawet jeśli obejdzie ją to jak jego wiele rzeczy, które mówił mimochodem.
Wzruszył lekko ramionami, jakby w odpowiedzi na pytanie, które zawisło w powietrzu. Nie planował jakkolwiek odpowiadać, po części uważając, że to nie jego sprawa, a po części, że najwyraźniej potrzebowała pomocy, skoro również inni ingerowali w jej interesy. Może nie radziła sobie tak dobrze, jak dawniej? Nawet jeśli wtedy również on czasami spoglądał na jej działania z powątpieniem. Najlepszym przykładem był przecież ten nieszczęsny Egipt, którego obecnie nie zamierzał już wywlekać, tamten czas powinien pójść w zapomnienie.
Obserwował chwilę, jak dziewczyna odchodzi, gdy ostatnim co planował to zatrzymać ją na jeszcze chwilę. Znów najwyraźniej był moment, kiedy ich drogi miały się rozejść i zejść w najmniej odpowiedniej chwili.
Uniósł lekko brew, widząc, jak ta zatrzymuje się. Bardziej niż fakt porzucenia planu zniknięcia mu z oczu, zdziwił go łagodny ton jej głosu.
- Kręcimy się w kółko, jako skończeni głupcy… - zawyrokował, nawet jeśli było to oczywiste. Spoglądał na nią z jawną nieufnością, słysząc kolejne słowa. No tego zdecydowanie się nie spodziewał i nie bardzo wiedział jak zareagować w pierwszej chwili.
Bez słowa, ruszył się z miejsca, by podążyć za nią. Nie wątpił, że musiał się przebrać, przemoknięty materiał drażniąco kleił się do ciała i gdzie ten widok u Francesci cieszył oko, tak u siebie naprawdę tego nie chciał.
Kiedy weszli na pokład statku, rozejrzał się bez szczególnego zainteresowania.
- Czyżbyś zmieniła upodobania względem lokum? - spytał, pamiętając, że parę lat temu wolała większe wygody niż przeciętna kajuta.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Niemal przewróciła oczami, zauważając ponownie i równie niechętnie, że tym razem Macnair prezentował swoją dziwnie wrażliwą, obruszającą się co rusz, stronę, i nie do końca potrafiła zrozumieć gdzie leżała tego przyczyna. Znał ją jednak na tyle, by wiedzieć, że przeważnie w relacjach prywatnych nie mówiła tego, co ktoś chciał usłyszeć, a czasami nie myślała nad słowami, które opuszczały jej pełne usta. Za to rzadko kiedy powstrzymywała się od komentarza, tak jak teraz, uznając, że lepiej zrobi, jeśli puści uwagę mężczyzny mimo uszu. Jedynie jej słowo pociągnęłoby dziesięć słów Cilliana i w ten sposób wracaliby do punktu wyjścia; dopiero po latach doszła do wniosku, że ich relacja polegała na nieustannych kompromisach i tłumieniu w sobie pewnych cech charakterów, jak choćby ciągłe dogadywanie, pokazywanie swojej racji i stawianie na tym, że racja jednej była ważniejsza od racji drugiej strony.
– Nie chrzań głupot – wyrzuciła pod nosem, nie sądząc, że jej uwaga została usłyszana, zwłaszcza, że znajdowała się już prawie jedną nogą na pokładzie statku.
Przekroczenie progu ocieplanej kajuty i zrzucenie przemoczonej do cna szaty było zdecydowanie najprzyjemniejszym doświadczeniem tego dnia, a jeszcze milszym była myśl o gorącej herbacie z dodatkiem pospolitego rumu, na rozgrzanie i lepszy sen, na razie skutecznie tłumiąca chłód bijący od przyklejonego do skóry materiału.
– Lubię się wysypiać – choć w ostatnich latach ilość codziennego snu pozostawiała do życzenia – i od przyjemnych krzyków umierających szlam, preferuję dobrą jakość snu, ta tutaj na pewno jest lepsza, niż w centrum stolicy – kontynuowała, lecz nie kryła lekkiego zdziwienia zadanym pytaniem; w końcu dobrze wiedział, co tam się działo – od kiedy zasypiałam z myślą, czy tej nocy przypadkowa bombarda nie uderzy w kamienicę, w akompaniamencie zaklęć, krzyków i z widokiem na wisielców, czy dementorów, postanowiłam poświęcić wygodę na rzecz ciszy i spokoju, którą mam tutaj; piję kawę z widokiem na wschód, a nie na pogorzelisko – wyjaśniła pokrótce, wiedząc, że dzisiejsza noc nawet i tu może nie należeć do spokojnych. Nie potrafiła przewidzieć jak długo potrwają opady deszczu, jak bardzo będzie odczuwała kołysanie statkiem i czy może pod osłoną nocy i sztormu, gdy nikt się nie spodziewa, ktoś rzeczywiście nie postanowi napaść na Cromer. Chociaż podczas ostatniej rozmowy z Haverlockiem usiłowała odwieść go od podobnego myślenia, w tym momencie powoli zaczynała się zastanawiać, czy może nie miał racji w swojej przezorności. Gdzieś przecież musiało wywiać wszystkich rebeliantów.
– A poza tym to mnie zbliża do normalności, którą znałam przed wprowadzeniem ograniczeń i kontroli – wzruszyła ramionami. Większość czasu spędzała na wodzie, interesy na lądzie odsuwała najdłużej, jak mogła; była pracoholikiem i kochała podróżowanie, od zawsze i to nie mogło ulec zmianom na przestrzeni lat. Czy naprawdę go to jeszcze dziwiło? Jednocześnie wraz z rozgrywającymi się nieustannie dramatami, zauważała, że te popychały ją w kierunku różnorakich sposobów na chwilę zapomnienia, wyparcia, i nadużywania eliksirów na notoryczne bóle głowy.
Gęsia skórka bynajmniej nie spowodowana widokiem oblepionego w ubranie męskiego ciała szybko przypomniała Włoszce o swoim pierwotnym planie. Wyjęła z kufra ręczniki i powoli podeszła do Cilliana, wręczając mu jeden z nich.
– To ci musi wystarczyć, jeśli nie ufasz mi, kiedy trzymam różdżkę w dłoni, zresztą... – zamilkła, ostentacyjnie przesuwając wzrokiem po całej jego sylwetce, ale nie dokończyła myśli. Doskonale jednak wiedziała, że zrozumiał i w głowie odnalazł odpowiednie wspomnienie, ale nie pozwoliła mu się tym nacieszyć, wracając na swoje poprzednie miejsce.
– Nie chrzań głupot – wyrzuciła pod nosem, nie sądząc, że jej uwaga została usłyszana, zwłaszcza, że znajdowała się już prawie jedną nogą na pokładzie statku.
Przekroczenie progu ocieplanej kajuty i zrzucenie przemoczonej do cna szaty było zdecydowanie najprzyjemniejszym doświadczeniem tego dnia, a jeszcze milszym była myśl o gorącej herbacie z dodatkiem pospolitego rumu, na rozgrzanie i lepszy sen, na razie skutecznie tłumiąca chłód bijący od przyklejonego do skóry materiału.
– Lubię się wysypiać – choć w ostatnich latach ilość codziennego snu pozostawiała do życzenia – i od przyjemnych krzyków umierających szlam, preferuję dobrą jakość snu, ta tutaj na pewno jest lepsza, niż w centrum stolicy – kontynuowała, lecz nie kryła lekkiego zdziwienia zadanym pytaniem; w końcu dobrze wiedział, co tam się działo – od kiedy zasypiałam z myślą, czy tej nocy przypadkowa bombarda nie uderzy w kamienicę, w akompaniamencie zaklęć, krzyków i z widokiem na wisielców, czy dementorów, postanowiłam poświęcić wygodę na rzecz ciszy i spokoju, którą mam tutaj; piję kawę z widokiem na wschód, a nie na pogorzelisko – wyjaśniła pokrótce, wiedząc, że dzisiejsza noc nawet i tu może nie należeć do spokojnych. Nie potrafiła przewidzieć jak długo potrwają opady deszczu, jak bardzo będzie odczuwała kołysanie statkiem i czy może pod osłoną nocy i sztormu, gdy nikt się nie spodziewa, ktoś rzeczywiście nie postanowi napaść na Cromer. Chociaż podczas ostatniej rozmowy z Haverlockiem usiłowała odwieść go od podobnego myślenia, w tym momencie powoli zaczynała się zastanawiać, czy może nie miał racji w swojej przezorności. Gdzieś przecież musiało wywiać wszystkich rebeliantów.
– A poza tym to mnie zbliża do normalności, którą znałam przed wprowadzeniem ograniczeń i kontroli – wzruszyła ramionami. Większość czasu spędzała na wodzie, interesy na lądzie odsuwała najdłużej, jak mogła; była pracoholikiem i kochała podróżowanie, od zawsze i to nie mogło ulec zmianom na przestrzeni lat. Czy naprawdę go to jeszcze dziwiło? Jednocześnie wraz z rozgrywającymi się nieustannie dramatami, zauważała, że te popychały ją w kierunku różnorakich sposobów na chwilę zapomnienia, wyparcia, i nadużywania eliksirów na notoryczne bóle głowy.
Gęsia skórka bynajmniej nie spowodowana widokiem oblepionego w ubranie męskiego ciała szybko przypomniała Włoszce o swoim pierwotnym planie. Wyjęła z kufra ręczniki i powoli podeszła do Cilliana, wręczając mu jeden z nich.
– To ci musi wystarczyć, jeśli nie ufasz mi, kiedy trzymam różdżkę w dłoni, zresztą... – zamilkła, ostentacyjnie przesuwając wzrokiem po całej jego sylwetce, ale nie dokończyła myśli. Doskonale jednak wiedziała, że zrozumiał i w głowie odnalazł odpowiednie wspomnienie, ale nie pozwoliła mu się tym nacieszyć, wracając na swoje poprzednie miejsce.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Od czasu do czasu jakaś minimalna wrażliwość przebijała się przez arogancje i całą gamę emocji, które miały na celu zniechęcić rozmówcę do podejmowania sporów słownych z nim lub w gorszej sytuacji zmieszać z błotem drugą osobę, bo z nim zwyczajnie nie zaczynało się konfliktów. Przy Francesce działało to jeszcze inaczej, bo tylko ona jako jedna z niewielu przebijała się do emocji, których dawno chciał się wyzbyć, czując się przez nie słaby i porównanie do kuzyna w tym jednym przypadku, stawało się przesadnie drażniące.
Nie ulegało wątpliwości, że znał ja na tyle, aby nigdy nie łudzić się, że z ust kobiety padną słowa, które w danej chwili byłyby milsze niż kolejne wyzwanie lub idealna podstawa do kłótni, chociaż w ich przypadku te były zawsze krótkie. Lata znajomości nie pozwalały na tracenie czasu, aby przegadać swoje racje, które każda ze stron uważała za ważniejsze. Błędne koło.
Komentarz nie dotarł do niego, dlatego ze spokojem przekroczył próg kajuty, dopiero teraz odczuwając, jak zimno mu było. Różnica temperatur dała o sobie znać, wywołując lekkie drżenie ciała, ale zapanował nad tym na tyle szybko, aby nie zostało zauważone.
Zerknął na Borgię, gdy postanowiła odpowiedzieć na rzucone przez niego pytanie. Bardziej niż na odpowiedzi skupił swoją uwagę na materiale klejącym się do jej ciała. Nie miał żadnego problemu z bezczelnym chłonięciem tego widoku, lecz powstrzymał się przed jakimkolwiek komentarzem.
Słuchał jej, nie mając na całe szczęście problemu z podzielnością uwagi.
- Faktycznie, cisza i spokój – rzucił, nie szczędząc ironii, bo statkiem lekko bujało, a dźwięki sztormu przedzierały się przez ściany.- Masz pewność, że tutaj jest bezpieczniej? Że będzie tak nadal? – spytał, chociaż kierowany bardziej ciekawością niż martwiąc się o nią. Była dorosła i wybierała, co chciała, nawet jeśli nie raz przekonał się, że nie wszystkie decyzje Fran były takie dobre.
W jakimś stopniu ją rozumiał, chociaż samemu nie miał okazji sprawdzić jak mieszka się w Londynie teraz. Powrót do Anglii był od razu ucieczką z daleka od stolicy i miał ku temu powód w postaci domu, który kupił lata temu. Wolał zdecydowanie mieszkać tam i mieć spokój, mimo że liczył się z faktem, że nie potrwa to, tak długo jakby chciał.
- Zastanawiałem się, jak mocno musiało uderzyć to w Ciebie – przyznał mimochodem. Ograniczenia, które zostały odgórnie narzucone, jemu nie przeszkadzały, bo od długiego czasu mijał się z obowiązującymi prawami, gdy musiał coś przeszmuglować za odpowiednią cenę. Jednak Francesca od zawsze działała inaczej, stąd widząc co dzieje się w porcie w Londynie, ciekawiło go, jak mocno musiało ograniczyć to jej działania i jak bardzo działało na nerwy. Teraz wiedział, że znalazła idealne wyjście z sytuacji, ale to nie zmieniało faktu, że czekał, co za moment usłyszy w odpowiedzi na swoje słowa.
Przyjął ręcznik, który mu podała, obserwując ją w tym czasie. Nie uszło jego uwadze, spojrzenie, jakim prześlizgnęła po nim, ale w żaden sposób go to nie ruszało.
- Dziwisz się? – zbyt często, kończyło się to dla niego kiepsko, więc nieufność była całkowicie uzasadniona i dziewczyna musiała być tego świadoma. Odłożył ręcznik, by sięgnąć po różdżkę i osuszyć ubranie za pomocą zaklęcia. Było to zdecydowanie szybsze i wygodniejsze, dlatego tym razem Borgia musiała przeżyć pozbawiona widoku jego bez koszulki.
Spojrzał nieco w bok, gdy statek zakołysał się mocniej, najpewniej poruszony większą falą niż wcześniejsze.
- Obojętnie jak kochasz tę kajutę, zabieram się stąd, nim ta łajba się rozpadnie – rzucił, robiąc krok w kierunku wyjścia, ale zawahał się.
Mógł ją tu zostawić, bez żadnych skrupułów, a znając Francescę była na tyle przebiegła, aby znaleźć sobie miejscówkę na nockę w lepszym otoczeniu niż kajuta przy takiej pogodzie. Przeklną pod nosem, wiedząc, że znów brnie w to samo. Kretyn.
- Chodź – mrukną spokojnie, skupiając na niej spojrzenie błękitnych tęczówek.- Oferuję faktyczny spokój i ciszę… mogę dorzucić twoje ulubione wino i wygodną kanapę, bądź łóżko – dodał z nieco krzywym uśmieszkiem, który poszerzył się przy ostatnim słowie.
| zt x2
Nie ulegało wątpliwości, że znał ja na tyle, aby nigdy nie łudzić się, że z ust kobiety padną słowa, które w danej chwili byłyby milsze niż kolejne wyzwanie lub idealna podstawa do kłótni, chociaż w ich przypadku te były zawsze krótkie. Lata znajomości nie pozwalały na tracenie czasu, aby przegadać swoje racje, które każda ze stron uważała za ważniejsze. Błędne koło.
Komentarz nie dotarł do niego, dlatego ze spokojem przekroczył próg kajuty, dopiero teraz odczuwając, jak zimno mu było. Różnica temperatur dała o sobie znać, wywołując lekkie drżenie ciała, ale zapanował nad tym na tyle szybko, aby nie zostało zauważone.
Zerknął na Borgię, gdy postanowiła odpowiedzieć na rzucone przez niego pytanie. Bardziej niż na odpowiedzi skupił swoją uwagę na materiale klejącym się do jej ciała. Nie miał żadnego problemu z bezczelnym chłonięciem tego widoku, lecz powstrzymał się przed jakimkolwiek komentarzem.
Słuchał jej, nie mając na całe szczęście problemu z podzielnością uwagi.
- Faktycznie, cisza i spokój – rzucił, nie szczędząc ironii, bo statkiem lekko bujało, a dźwięki sztormu przedzierały się przez ściany.- Masz pewność, że tutaj jest bezpieczniej? Że będzie tak nadal? – spytał, chociaż kierowany bardziej ciekawością niż martwiąc się o nią. Była dorosła i wybierała, co chciała, nawet jeśli nie raz przekonał się, że nie wszystkie decyzje Fran były takie dobre.
W jakimś stopniu ją rozumiał, chociaż samemu nie miał okazji sprawdzić jak mieszka się w Londynie teraz. Powrót do Anglii był od razu ucieczką z daleka od stolicy i miał ku temu powód w postaci domu, który kupił lata temu. Wolał zdecydowanie mieszkać tam i mieć spokój, mimo że liczył się z faktem, że nie potrwa to, tak długo jakby chciał.
- Zastanawiałem się, jak mocno musiało uderzyć to w Ciebie – przyznał mimochodem. Ograniczenia, które zostały odgórnie narzucone, jemu nie przeszkadzały, bo od długiego czasu mijał się z obowiązującymi prawami, gdy musiał coś przeszmuglować za odpowiednią cenę. Jednak Francesca od zawsze działała inaczej, stąd widząc co dzieje się w porcie w Londynie, ciekawiło go, jak mocno musiało ograniczyć to jej działania i jak bardzo działało na nerwy. Teraz wiedział, że znalazła idealne wyjście z sytuacji, ale to nie zmieniało faktu, że czekał, co za moment usłyszy w odpowiedzi na swoje słowa.
Przyjął ręcznik, który mu podała, obserwując ją w tym czasie. Nie uszło jego uwadze, spojrzenie, jakim prześlizgnęła po nim, ale w żaden sposób go to nie ruszało.
- Dziwisz się? – zbyt często, kończyło się to dla niego kiepsko, więc nieufność była całkowicie uzasadniona i dziewczyna musiała być tego świadoma. Odłożył ręcznik, by sięgnąć po różdżkę i osuszyć ubranie za pomocą zaklęcia. Było to zdecydowanie szybsze i wygodniejsze, dlatego tym razem Borgia musiała przeżyć pozbawiona widoku jego bez koszulki.
Spojrzał nieco w bok, gdy statek zakołysał się mocniej, najpewniej poruszony większą falą niż wcześniejsze.
- Obojętnie jak kochasz tę kajutę, zabieram się stąd, nim ta łajba się rozpadnie – rzucił, robiąc krok w kierunku wyjścia, ale zawahał się.
Mógł ją tu zostawić, bez żadnych skrupułów, a znając Francescę była na tyle przebiegła, aby znaleźć sobie miejscówkę na nockę w lepszym otoczeniu niż kajuta przy takiej pogodzie. Przeklną pod nosem, wiedząc, że znów brnie w to samo. Kretyn.
- Chodź – mrukną spokojnie, skupiając na niej spojrzenie błękitnych tęczówek.- Oferuję faktyczny spokój i ciszę… mogę dorzucić twoje ulubione wino i wygodną kanapę, bądź łóżko – dodał z nieco krzywym uśmieszkiem, który poszerzył się przy ostatnim słowie.
| zt x2
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
3 lipca 1947 roku
Zarządzanie portem w Cromer nie należało do zadań łatwych, bądź przyjemnych dla lorda Travers. Nadzorowanie przewozu towarów, rozmieszczanie statków oraz dopełnianie wszystkich formalności, mimo iż niezbędne, wydawało się mu niezwykle... Nudne. Przywykły do morskich podróży oraz zagranicznych wycieczek uznawał przywiązanie do jednego miejsca za swego rodzaju więzienie. Niebieskie tęczówki tęsknie uciekały w kierunku horyzontu, zwłaszcza w dni o pięknej pogodzie oraz spokojnym morzu, tworząc idealne warunki do żeglugi.
Dzisiejszego, pięknego dnia nie dane mu było jednak na dłużej zatopić się w melancholii, jaką wywoływał brak podróży. Pojawienie się Kwento, jednego z jego najwierniejszych wspólników zwiastowało powrót do obowiązków pełnionych w kierunku rodu. Ubrany w granatową szatę, z rodowym pierścieniem zdobiącym jego dłoń udał się za niemym pracownikiem w kierunku jednego ze statków, na którym pojawił się problem z ładunkiem. Nowy ład, wprowadzany przez Ministerstwo Magii sprawiał, że sprawdzali każdy, chociażby najmniejszy zakamarek statków wpływających do portu, w poszukiwaniu nielegalnie przewożonych niemagicznych, rebeliantów bądź towarów, którymi handel pozostawał nielegalny.
Z cichym westchnięciem tęsknoty za pokładem własnego statku wszedł po trapie, by udać się do ładowni. Scena zdawała się być nie do przeoczenia - przy jednej ze skrzyń leżał jeden z jego pracowników, dziwnie pobladły, wijący się w czymś, co w pierwszym momencie przypominało agonię.
- Kapitan statku został przeniesiony do aresztu tymczasowego? - Krótkie skinienie niemego nigeryjczyka jaki mu towarzyszył, wystarczyło za odpowiedź. Haverlock jeszcze raz omiótł wzrokiem całą scenerię tej dziwnej sytuacji. - Przypilnuj, żeby nikt niczego nie dotykał. - Rozkazał, będąc pewnym, że mężczyzna doskonale wykona swoje zadanie.
Z niezadowoleniem wypisanym na twarzy mężczyzna wyszedł na pokład, by wyszukać spojrzeniem odpowiedniej sylwetki. O tym, że z ładunkiem tego statku było coś nie tak wiedzieli już od kilku dni, a brak odzewu od słodkiej Lisbeth sprawił, że musiał skontaktować się z innym specjalistą od tych, pieprzonych klątw. I miał wielką nadzieję, że kobieta z którą się skontaktował będzie równie inteligentna, przyjemna dla oka... I nie narazi się jego osobie, robiąc z niego kretyna. Był szaleńcem, a i owszem, jednak posiadał odpowiednią dozę szarych komórek.
- Panno Zabini. - Przywitał się krótkim skinieniem głowy. Płytkim, takim jak obdarza się tych, nie posiadających szlachetnej krwi w swoich żyłach. Nie sposób było jednak oczekiwać od niego kurtuazyjnych pytań bądź wymaganych wymian uprzejmości. - Zapraszam na ten statek, skrzynie z którymi jest problem znajdują się w ładowni. Niestety, jeden z moich pracowników dotknął jednej z nich. - W krótkich słowach wprowadził ją w całą sytuację, dłonią wskazując kierunek, w którym powinna podążać, samemu krocząc ledwie pół kroku za nią. I musiał przyznać, że jej uroda przypadła mu do gustu.
Zarządzanie portem w Cromer nie należało do zadań łatwych, bądź przyjemnych dla lorda Travers. Nadzorowanie przewozu towarów, rozmieszczanie statków oraz dopełnianie wszystkich formalności, mimo iż niezbędne, wydawało się mu niezwykle... Nudne. Przywykły do morskich podróży oraz zagranicznych wycieczek uznawał przywiązanie do jednego miejsca za swego rodzaju więzienie. Niebieskie tęczówki tęsknie uciekały w kierunku horyzontu, zwłaszcza w dni o pięknej pogodzie oraz spokojnym morzu, tworząc idealne warunki do żeglugi.
Dzisiejszego, pięknego dnia nie dane mu było jednak na dłużej zatopić się w melancholii, jaką wywoływał brak podróży. Pojawienie się Kwento, jednego z jego najwierniejszych wspólników zwiastowało powrót do obowiązków pełnionych w kierunku rodu. Ubrany w granatową szatę, z rodowym pierścieniem zdobiącym jego dłoń udał się za niemym pracownikiem w kierunku jednego ze statków, na którym pojawił się problem z ładunkiem. Nowy ład, wprowadzany przez Ministerstwo Magii sprawiał, że sprawdzali każdy, chociażby najmniejszy zakamarek statków wpływających do portu, w poszukiwaniu nielegalnie przewożonych niemagicznych, rebeliantów bądź towarów, którymi handel pozostawał nielegalny.
Z cichym westchnięciem tęsknoty za pokładem własnego statku wszedł po trapie, by udać się do ładowni. Scena zdawała się być nie do przeoczenia - przy jednej ze skrzyń leżał jeden z jego pracowników, dziwnie pobladły, wijący się w czymś, co w pierwszym momencie przypominało agonię.
- Kapitan statku został przeniesiony do aresztu tymczasowego? - Krótkie skinienie niemego nigeryjczyka jaki mu towarzyszył, wystarczyło za odpowiedź. Haverlock jeszcze raz omiótł wzrokiem całą scenerię tej dziwnej sytuacji. - Przypilnuj, żeby nikt niczego nie dotykał. - Rozkazał, będąc pewnym, że mężczyzna doskonale wykona swoje zadanie.
Z niezadowoleniem wypisanym na twarzy mężczyzna wyszedł na pokład, by wyszukać spojrzeniem odpowiedniej sylwetki. O tym, że z ładunkiem tego statku było coś nie tak wiedzieli już od kilku dni, a brak odzewu od słodkiej Lisbeth sprawił, że musiał skontaktować się z innym specjalistą od tych, pieprzonych klątw. I miał wielką nadzieję, że kobieta z którą się skontaktował będzie równie inteligentna, przyjemna dla oka... I nie narazi się jego osobie, robiąc z niego kretyna. Był szaleńcem, a i owszem, jednak posiadał odpowiednią dozę szarych komórek.
- Panno Zabini. - Przywitał się krótkim skinieniem głowy. Płytkim, takim jak obdarza się tych, nie posiadających szlachetnej krwi w swoich żyłach. Nie sposób było jednak oczekiwać od niego kurtuazyjnych pytań bądź wymaganych wymian uprzejmości. - Zapraszam na ten statek, skrzynie z którymi jest problem znajdują się w ładowni. Niestety, jeden z moich pracowników dotknął jednej z nich. - W krótkich słowach wprowadził ją w całą sytuację, dłonią wskazując kierunek, w którym powinna podążać, samemu krocząc ledwie pół kroku za nią. I musiał przyznać, że jej uroda przypadła mu do gustu.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Lyanna lubiła ciekawe zlecenia, szczególnie jeśli wiązały się z obietnicą dobrej zapłaty. Dlatego tym chętniej przyjmowała zlecenia od czarodziejów krwi szlachetnej, dysponujących zasobnymi skrytkami. Naturalnie i tak nie pracowała dla byle kogo, od szlam i ich miłośników trzymając się z daleka. Ród Travers nawrócił się na jedyną słuszną drogę już dłuższy czas temu, więc z tym większym zaintrygowaniem przybyła początkiem lipca na ich ziemie. Dobry ród o słusznych wartościach, w dodatku mający znaczenie w morskim handlu, a Lyanna czasem lubiła maczać paluszki w sprowadzaniu ciekawych przedmiotów, dlatego życie w zgodzie z Traversami na pewno popłaci.
Nie znała Haverlocka Traversa, w każdym razie nie osobiście, bo nie mogła wykluczyć tego, że kiedyś go widziała. Nie wiedziała zatem, czego się spodziewać, ale brała poprawkę na to, że mężczyźni z jego warstwy społecznej bywali specyficzni. Często wyniośli, seksistowscy, myślący że wszystko im wolno. Należało na nich uważać, w przeciwieństwie do wiotkich, słabych dam mogli być problematyczni. Ale przynajmniej dysponowali większymi zasobami finansowymi niż opryszki z Nokturnu.
Zmaterializowała się w wyznaczonym miejscu o umówionej porze, odziana od stóp do głów na czarno. Długi, dopasowany płaszcz podkreślał wcięcie w talii, a ciemne, gęste włosy zostały zaczesane do tyłu, eksponując ponadprzeciętnej urody twarz. Wrażenie powagi wzmagała jej postawa; Lyanna kroczyła idealnie wyprostowana, starając się roztaczać aurę profesjonalizmu. Poza tym odkąd dowiedziała się, że miała czystą krew, łatwiej jej było poruszać się z dumą.
Błękitne oczy spoczęły na mężczyźnie, który pojawił się przed nią. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie miała do czynienia z byle kim.
- Lordzie Travers – powitała go uprzejmie, choć bez wylewności. Okazała mu szacunek, ale nie była nadskakująca, miała przecież swoją dumę, choć jako osoba wychowana w konserwatywnej rodzinie dobrze znała społeczną hierarchię i respektowała ją. Na szczycie znajdowała się krew szlachetna, poniżej krew czysta, którą od niedawna mogła reprezentować, a poniżej szara, nijaka masa zwykłych czarodziejów półkrwi. Szlamy znajdowały się na samym dole, na równi z nimi znajdowało się w mniemaniu Lyanny miejsce zdrajców krwi. Świat musiał być należycie poukładany, każdy musiał znać swoje miejsce w nim, a plebs często o tym zapominał, dlatego rycerze Walpurgii prowadzeni ku chwale przez Czarnego Pana musieli się tym odpowiednio zająć i utemperować wszelkich zwolenników równości i szlamolubów.
Od razu przechodzili do konkretów, to jej się podobało, bo nie lubiła bezsensownie paplać o głupotach, a niektórzy, zwłaszcza kobiety, bardzo to lubili.
- Oczywiście, zaraz na to spojrzę i rzucę zaklęcia sprawdzające, a potem ustalę, co to za klątwy – powiedziała, wchodząc na statek i przelotnie przypominając sobie, jak podróżowała takim środkiem transportu wracając przez paroma laty z Norwegii do Anglii. Przypomniała sobie też majową wyprawę na nawiedzoną wyspę, wokół której znajdowało się mnóstwo wraków, a ona samotnie nurkowała na jeden z nich, by wydobyć z niego włócznię skradzioną olbrzymom. Mężczyzna, który ją tu dziś zaprosił o tym nie wiedział, nie miał więc pojęcia, że nie miał do czynienia jedynie ze śliczną buźką. Za urodą Lyanny kryły się też umiejętności, wytrwałość i bezwzględność, której stopniowo się uczyła, wyzbywając się resztek słabości.
Pokierowała się tam, gdzie jej polecono, schodząc do ładowni zastawionej skrzyniami. Przezornie nie dotykała niczego, mimo że na dłoniach miała czarne, skórzane rękawiczki, które pełniły nie tylko funkcję estetyczną, ale i chroniły przed dotknięciem gołą skórą potencjalnie przeklętego przedmiotu. Pracując tyle lat jako łamacz klątw, a od jakiegoś czasu i zaklinacz, zawsze dbała o noszenie rękawiczek, wiedząc jak niebezpieczny może być bezpośredni kontakt skóry z zaklętymi przedmiotami.
Rzuciła okiem na mężczyznę, który najwyraźniej padł ofiarą klątwy. Tego typu widoki niewątpliwie zatrwożyłyby większość niewiast, ale na Zabini nie robiło to wrażenia, jej twarz pozostawała opanowana i spokojna.
- Powinien zostać szybko zabrany do uzdrowiciela – rzekła. W końcu nie on sam był przeklęty, a skrzynia której dotknął, Lyanna nie mogła go więc wyleczyć ze skutków urazów od klątwy, a jedynie zadbać o to, by nikt więcej nie ucierpiał w wyniku kontaktu z ładunkiem. Po spojrzeniu na leżącego mężczyznę miała pewne podejrzenia, ale musiała je zweryfikować, zanim w ogóle zabierze się do łamania klątwy. W tym celu wyciągnęła swoją amboinową różdżkę i poruszyła nią lekko.
- Hexa Revelio – wypowiedziała szeptem inkantację, która miała sprawdzić, na których skrzyniach mogą być nałożone klątwy lub w których mogą być przeklęte przedmioty, bo mogło być ich więcej niż ta jedna. I bardzo ją ciekawiło co jest w środku. Jakieś artefakty obłożone klątwami, które ktoś próbował przewieźć do kraju?
Nie znała Haverlocka Traversa, w każdym razie nie osobiście, bo nie mogła wykluczyć tego, że kiedyś go widziała. Nie wiedziała zatem, czego się spodziewać, ale brała poprawkę na to, że mężczyźni z jego warstwy społecznej bywali specyficzni. Często wyniośli, seksistowscy, myślący że wszystko im wolno. Należało na nich uważać, w przeciwieństwie do wiotkich, słabych dam mogli być problematyczni. Ale przynajmniej dysponowali większymi zasobami finansowymi niż opryszki z Nokturnu.
Zmaterializowała się w wyznaczonym miejscu o umówionej porze, odziana od stóp do głów na czarno. Długi, dopasowany płaszcz podkreślał wcięcie w talii, a ciemne, gęste włosy zostały zaczesane do tyłu, eksponując ponadprzeciętnej urody twarz. Wrażenie powagi wzmagała jej postawa; Lyanna kroczyła idealnie wyprostowana, starając się roztaczać aurę profesjonalizmu. Poza tym odkąd dowiedziała się, że miała czystą krew, łatwiej jej było poruszać się z dumą.
Błękitne oczy spoczęły na mężczyźnie, który pojawił się przed nią. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie miała do czynienia z byle kim.
- Lordzie Travers – powitała go uprzejmie, choć bez wylewności. Okazała mu szacunek, ale nie była nadskakująca, miała przecież swoją dumę, choć jako osoba wychowana w konserwatywnej rodzinie dobrze znała społeczną hierarchię i respektowała ją. Na szczycie znajdowała się krew szlachetna, poniżej krew czysta, którą od niedawna mogła reprezentować, a poniżej szara, nijaka masa zwykłych czarodziejów półkrwi. Szlamy znajdowały się na samym dole, na równi z nimi znajdowało się w mniemaniu Lyanny miejsce zdrajców krwi. Świat musiał być należycie poukładany, każdy musiał znać swoje miejsce w nim, a plebs często o tym zapominał, dlatego rycerze Walpurgii prowadzeni ku chwale przez Czarnego Pana musieli się tym odpowiednio zająć i utemperować wszelkich zwolenników równości i szlamolubów.
Od razu przechodzili do konkretów, to jej się podobało, bo nie lubiła bezsensownie paplać o głupotach, a niektórzy, zwłaszcza kobiety, bardzo to lubili.
- Oczywiście, zaraz na to spojrzę i rzucę zaklęcia sprawdzające, a potem ustalę, co to za klątwy – powiedziała, wchodząc na statek i przelotnie przypominając sobie, jak podróżowała takim środkiem transportu wracając przez paroma laty z Norwegii do Anglii. Przypomniała sobie też majową wyprawę na nawiedzoną wyspę, wokół której znajdowało się mnóstwo wraków, a ona samotnie nurkowała na jeden z nich, by wydobyć z niego włócznię skradzioną olbrzymom. Mężczyzna, który ją tu dziś zaprosił o tym nie wiedział, nie miał więc pojęcia, że nie miał do czynienia jedynie ze śliczną buźką. Za urodą Lyanny kryły się też umiejętności, wytrwałość i bezwzględność, której stopniowo się uczyła, wyzbywając się resztek słabości.
Pokierowała się tam, gdzie jej polecono, schodząc do ładowni zastawionej skrzyniami. Przezornie nie dotykała niczego, mimo że na dłoniach miała czarne, skórzane rękawiczki, które pełniły nie tylko funkcję estetyczną, ale i chroniły przed dotknięciem gołą skórą potencjalnie przeklętego przedmiotu. Pracując tyle lat jako łamacz klątw, a od jakiegoś czasu i zaklinacz, zawsze dbała o noszenie rękawiczek, wiedząc jak niebezpieczny może być bezpośredni kontakt skóry z zaklętymi przedmiotami.
Rzuciła okiem na mężczyznę, który najwyraźniej padł ofiarą klątwy. Tego typu widoki niewątpliwie zatrwożyłyby większość niewiast, ale na Zabini nie robiło to wrażenia, jej twarz pozostawała opanowana i spokojna.
- Powinien zostać szybko zabrany do uzdrowiciela – rzekła. W końcu nie on sam był przeklęty, a skrzynia której dotknął, Lyanna nie mogła go więc wyleczyć ze skutków urazów od klątwy, a jedynie zadbać o to, by nikt więcej nie ucierpiał w wyniku kontaktu z ładunkiem. Po spojrzeniu na leżącego mężczyznę miała pewne podejrzenia, ale musiała je zweryfikować, zanim w ogóle zabierze się do łamania klątwy. W tym celu wyciągnęła swoją amboinową różdżkę i poruszyła nią lekko.
- Hexa Revelio – wypowiedziała szeptem inkantację, która miała sprawdzić, na których skrzyniach mogą być nałożone klątwy lub w których mogą być przeklęte przedmioty, bo mogło być ich więcej niż ta jedna. I bardzo ją ciekawiło co jest w środku. Jakieś artefakty obłożone klątwami, które ktoś próbował przewieźć do kraju?
Haverlock Travers z pewnością wpisywał się w określenia, jakie kobieta nadała męskiej części szlachetnych przedstawicieli magicznego świata. W swej wyniosłości był pewien, że kobiety najlepiej nadawały się na salonowe pupilki, zdobiące wystawne pomieszczenia. Był pewien, że może wszystko, a to uczucie było potęgowane szaleńczymi zapędami, jakie się w nim tliły. Jako Travers z krwi i kości był pewien, że to działania oraz akcje są tym, czym powinna zająć się magiczna szlachta, aby odzyskać swoją pozycję, jaką niegdyś im wyrwano. A pośród wszystkich rodów jego ród zdawał się być najznamienitszym, ze wszystkich. Posiadali wpływy w wielu magicznych portach oraz odwagę do działań, nawet jeśli brakowało im odpowiedniego przemyślenia. Ten wilk morski nie potrafił zrozumieć rozleniwionych kanapowych lwów, za których uważał… W zasadzie większość magicznej szlachty, nigdy nie mając okazji, by lepiej ich poznać.
Kiwnął głową na zapewnienia kobiety, przesuwając spojrzeniem po jej sylwetce.
- Mam nadzieję, że panny zdolności nas nie zawiodą. Wyjątkowo nie przepadamy za rozczarowaniami jednocześnie nie tolerując wszelkiego rodzaju naciągaczy, panno Zabini. - Ton jego głosu był lekki, jakoby rozmawiali o pogodzie w nadciągających dniach, lecz błysk niebieskich oczu podpowiadał, że nie powinna lekceważyć zleceniodawców. Podobne ostrzeżenia zwykł kierować do każdego, z kim miał okazję współpracować. Byli zbyt silni, zbyt wiele mieli do powiedzenia na arenie międzynarodowego handlu morskiego aby pozwalać sobie na oszustwa oraz lekceważenia, które zwykli karać niezwykle surowo.
Spokojnym krokiem przemierzał pokład statku, kierując klątwołamaczkę do ładowni. Tamtejszej sceny z pewnością nie dało się przegapić, to też zaoszczędził sobie wszelkich tłumaczeń. W końcu, jeśli posiadała na tyle rozumu by uważać się za kompetentną do zadania, z pewnością mogła również zauważyć, co się działo.
- Kwento. - Haverlock przywołał do siebie jednego ze swoich ludzi. Wysokiego, o skórze w kolorze ciemnego mahoniu zdawającej się nie być pokrytą choćby jednym włosem. Mężczyzna szybko znalazł się u jego boku, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, jedynie ciemne tęczówki błyszczały zainteresowaniem, związanym z możliwym poleceniem. - Weź któregoś z ludzi i zabierzcie go do uzdrowiciela, może jeszcze coś z niego będzie. - A jeśli nie, doskonale wiesz, co powinieneś z nim zrobić. Był pewien, że tych słów nie musiał wypowiadać - zaufany pracownik z pewnością wiedział, co powinien zrobić.
Intensywnie niebieskie spojrzenie skierowało się w stronę Lyanny, obserwując jej pracę.
- Statek przypłynął do nas kilka dni temu z Kamerunu, kapitan nie zgłosił przewozu żadnych niebezpiecznych przedmiotów, coś jednak nie pasowało nam z ładunkiem. - Zjadł własne zęby na morskim handlu, przez dziesięć długich lat pływając po morzach i oceanach, załatwiając sprawy rodu. Doświadczenie robiło swoje. Wiedział, jak wyglądają skrzynie z Kamerunu oraz wszystkich miejsc, jakie statek mógł mijać po drodze. I w tym ładunku, kilka skrzyń sprawiało wrażenie… Innych. Nie pasujących do przedstawionej historii.
Obserwował, jak czarownica rzuca zaklęcie, mające ujawnić klątwy by już chwilę później rozpocząć niewielki spacer po ładowni, zdradzający niecierpliwość zleceniodawcy - Haverlock Travers mężczyzną cierpliwym z pewnością nie był, a wszelkie oczekiwanie wiązało się z jego zniecierpliwieniem oraz poddenerwowaniem.
Kiwnął głową na zapewnienia kobiety, przesuwając spojrzeniem po jej sylwetce.
- Mam nadzieję, że panny zdolności nas nie zawiodą. Wyjątkowo nie przepadamy za rozczarowaniami jednocześnie nie tolerując wszelkiego rodzaju naciągaczy, panno Zabini. - Ton jego głosu był lekki, jakoby rozmawiali o pogodzie w nadciągających dniach, lecz błysk niebieskich oczu podpowiadał, że nie powinna lekceważyć zleceniodawców. Podobne ostrzeżenia zwykł kierować do każdego, z kim miał okazję współpracować. Byli zbyt silni, zbyt wiele mieli do powiedzenia na arenie międzynarodowego handlu morskiego aby pozwalać sobie na oszustwa oraz lekceważenia, które zwykli karać niezwykle surowo.
Spokojnym krokiem przemierzał pokład statku, kierując klątwołamaczkę do ładowni. Tamtejszej sceny z pewnością nie dało się przegapić, to też zaoszczędził sobie wszelkich tłumaczeń. W końcu, jeśli posiadała na tyle rozumu by uważać się za kompetentną do zadania, z pewnością mogła również zauważyć, co się działo.
- Kwento. - Haverlock przywołał do siebie jednego ze swoich ludzi. Wysokiego, o skórze w kolorze ciemnego mahoniu zdawającej się nie być pokrytą choćby jednym włosem. Mężczyzna szybko znalazł się u jego boku, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, jedynie ciemne tęczówki błyszczały zainteresowaniem, związanym z możliwym poleceniem. - Weź któregoś z ludzi i zabierzcie go do uzdrowiciela, może jeszcze coś z niego będzie. - A jeśli nie, doskonale wiesz, co powinieneś z nim zrobić. Był pewien, że tych słów nie musiał wypowiadać - zaufany pracownik z pewnością wiedział, co powinien zrobić.
Intensywnie niebieskie spojrzenie skierowało się w stronę Lyanny, obserwując jej pracę.
- Statek przypłynął do nas kilka dni temu z Kamerunu, kapitan nie zgłosił przewozu żadnych niebezpiecznych przedmiotów, coś jednak nie pasowało nam z ładunkiem. - Zjadł własne zęby na morskim handlu, przez dziesięć długich lat pływając po morzach i oceanach, załatwiając sprawy rodu. Doświadczenie robiło swoje. Wiedział, jak wyglądają skrzynie z Kamerunu oraz wszystkich miejsc, jakie statek mógł mijać po drodze. I w tym ładunku, kilka skrzyń sprawiało wrażenie… Innych. Nie pasujących do przedstawionej historii.
Obserwował, jak czarownica rzuca zaklęcie, mające ujawnić klątwy by już chwilę później rozpocząć niewielki spacer po ładowni, zdradzający niecierpliwość zleceniodawcy - Haverlock Travers mężczyzną cierpliwym z pewnością nie był, a wszelkie oczekiwanie wiązało się z jego zniecierpliwieniem oraz poddenerwowaniem.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Lyanna miała w swoim życiu trochę do czynienia z przedstawicielami wyższych sfer, ale i mężczyznami ze zwykłych czystokrwistych rodzin. Trudno byłoby tego uniknąć, skoro była w Slytherinie, już w szkole poznając przywary tych ludzi, traktujących ją z góry, często nawet gardzących nią. Była dobra tylko wtedy kiedy czegoś od niej chciano; w końcu dobrze się uczyła. Musiała szybko nauczyć się też, jak nie dać się wykorzystywać, choć kompleks bycia półkrwi położył się cieniem na jej szkolnych latach. Dorastała w konserwatywnej rodzinie czystej krwi i aspirowała do takiego grona, ale to grono jej nie chciało. Ona z kolei nie chciała obcować z innymi mieszańcami, co skazało ją na los outsiderki bez przyjaciół, ale i nauczyło zaradności i samodzielności. Teraz zaś była już legalnie czarownicą czystej krwi i mogła odrzucić dawne kompleksy, choć też nie płaszczyła się przed ludźmi, którzy niegdyś ją odrzucili.
Jeśli chodzi o rolę kobiet, miała dość postępowe poglądy, choć nie obejmowały one szlachcianek. Te słabe mimozy w zdecydowanej większości nie nadawały się do niczego więcej niż rodzenie czystokrwistych dzieci i bycie ozdobami mężów. Wychowanie odzierało je z siły i potencjału, dlatego Lyanna nigdy nie chciałaby być lady, nie chciałaby być tylko ozdobą, zamkniętą w złotej klatce i nie mogącą robić tego, co robiła ona. Czym byłoby życie bez próbowania zakazanych owoców, bez wolności i możliwości samorozwoju? Zabini miała wysokie aspiracje, ale także miłowała wolność i niezależność, choć nieco to nagięła, kiedy wciągnęły ją idee rycerzy Walpurgii. Niemniej jednak damy można było podzielić na dwie główne kategorie: delikatne, salonowe mimozy oraz te zbuntowane, ale te drugie zasługiwały na pogardę, bo ich bunt zazwyczaj przejawiał się ciągotkami do brudnej krwi, a to było absolutnie naganne dla Lyanny, która najchętniej zakazałaby związków mieszających krew czystą i brudną. Z mężczyznami sprawa była bardziej skomplikowana, choć wiedziała, że nie wszyscy byli silni, że niektórzy szlachetni mężowie niewiele się różnili od kobiet, bo tak bardzo byli wymuskani i nie znający życia.
Ale Haverlock Travers raczej nie wpisywał się w tę kategorię. Nie wyglądał na kogoś, kto spędzał całe dnie na miękkich poduszkach, popijając najlepsze wina. Kim był i co potrafił? Te rozważania zaprzątały jej głowę podczas lakonicznych powitań.
- Nie zawiedziecie się – zapewniła krótko, nie podejmując rozwlekłych prób przekonania do swoich kompetencji, bo to jej czyny miały o nich mówić. Nie była naciągaczem, a profesjonalną łamaczką klątw, którą niedawno docenili sami Burke’owie, dzięki czemu zyskała większą renomę i lepszą klientelę. Ale nie ulękła się spojrzenia mężczyzny, wytrzymała je z uniesioną głową świadoma tego, że również miała asa w rękawie i nie musiała bać się Traversa. Może i kilka lat temu by ją nastraszył, ale na pewno nie teraz. Niemniej jednak i tak nie zamierzała w żaden sposób go lekceważyć, w końcu była tu dla pieniędzy, które obiecano jej za wykonanie usługi. Tak długo jak klienci płacili, mogli liczyć na solidność i rzetelność Lyanny. Zwłaszcza ci bogaci i czystokrwiści klienci. Dla byle kogo już nie musiała pracować.
Weszła do ładowni, szybkim spojrzeniem oceniając sytuację. Nieobeznani ludzie najczęściej odkrywali klątwy i pułapki właśnie w taki sposób – wpadając w ich sidła. Nikt z pracowników Traversa najwyraźniej nie znał się na runach albo nie byli przygotowani na problemy, dlatego jeden z nich nadział się na klątwę i aktywował ją. Nie wyglądało to dobrze, ale Lyanny to nie poruszyło, widywała gorsze rzeczy, a jej empatia pozostawała na dość niskim poziomie. Nawet w takich sytuacjach działała konkretnie i rzeczowo, bo nie zaślepiały jej stereotypowo uważane za typowo kobiece słabości takie jak empatia, współczucie czy wrażliwość, nie było jej też nigdy słabo na widok krwi i ran.
Rannego od klątwy mężczyznę jednak zabrano; Zabini przez chwilę obserwowała uważnie sługę Traversa o niespotykanie ciemnej skórze, ale zaraz skupiła się na jego słowach. Wyjaśnienia padły w dobrym momencie, właśnie miała pytać o pochodzenie ładunku, bo mogło być to istotne.
- Klątwy mogły zostać nałożone na same skrzynie oraz na przedmioty w środku, cokolwiek w nich jest. Być może ktoś chciał zaszkodzić waszemu rodowi, a może jedynie zamierzał przewieźć je do kraju i dostarczyć gdzieś indziej, a uraz waszego pracownika był jedynie nieszczęśliwym przypadkiem. Czy wiadomo, do kogo miały trafić te skrzynie? - musiała zadać to pytanie, jednak tak naprawdę pobudki tego, kto te skrzynie tu umieścił, nie były aż tak istotne dla jej zadania. Osoby, która klątwy nałożyła mogło nie być na statku, mogła pozostać w miejscu, w którym załadowano skrzynie, choć obsługa łajby powinna być świadoma klątw, bo inaczej ktoś z nich aktywowałby je już wcześniej, przy załadunku. Lecz zatrudniono ją do tego, by klątwy obejrzała i zdjęła, Traversowie sami załatwią swoje sprawy z właścicielem ładunku oraz tym, który go tu dostarczył. To już jej nie dotyczyło, nawet jeśli bardzo ciekawiło ją, jako pasjonatkę i kolekcjonerkę ciekawych przedmiotów, co jest w środku.
Zaklęcie Hexa revelio sprawiło, że biała mgła skupiła się wokół kilku skrzyń, niekiedy osiadając na ściankach, a w innych przypadkach wnikając do środka, co znaczyło, że klątwa była na czymś, co zamknięte wewnątrz. Od razu wskazała niebezpieczne skrzynie; pozostały ładunek wydawał się nie nosić na sobie znamion klątwy. Tylko pięć skrzyń otoczyła mgła, ale nie mogła ona wyjawić natury klątw, tą Lyanna musiała zbadać poprzez odnalezienie i przeanalizowanie run.
Zbliżyła się ostrożnie do tej skrzyni, której dotknął mężczyzna, poszukując na ściankach śladu nałożonych run. I po chwili je znalazła, mogąc tym samym zrozumieć naturę klątwy.
- Pański pracownik padł ofiarą Klątwy Błotnistego Potwora – wyjaśniła. To wyjaśniało jego wygląd i ból, który odczuwał, ale mimo paskudnego wyglądu nie było śmiertelne, choć z całą pewnością bardzo nieprzyjemne dla ofiary. Może miotając się z bólu mężczyzna dotknął skrzyni więcej niż raz, co wzmocniło działanie. Dobry uzdrowiciel na pewno szybko go uleczy. – Zdejmę ją od razu, a potem zbadam resztę podejrzanego ładunku – zapowiedziała, po czym skupiła się i poruszyła różdżką, rzucając niewerbalne Finite Incantatem, koncentrując się na zamiarze przełamania klątwy, której naturę zdradziły jej znalezione runy. Po chwili mogła poczuć, jak przekleństwo ustępuje.
Jeśli chodzi o rolę kobiet, miała dość postępowe poglądy, choć nie obejmowały one szlachcianek. Te słabe mimozy w zdecydowanej większości nie nadawały się do niczego więcej niż rodzenie czystokrwistych dzieci i bycie ozdobami mężów. Wychowanie odzierało je z siły i potencjału, dlatego Lyanna nigdy nie chciałaby być lady, nie chciałaby być tylko ozdobą, zamkniętą w złotej klatce i nie mogącą robić tego, co robiła ona. Czym byłoby życie bez próbowania zakazanych owoców, bez wolności i możliwości samorozwoju? Zabini miała wysokie aspiracje, ale także miłowała wolność i niezależność, choć nieco to nagięła, kiedy wciągnęły ją idee rycerzy Walpurgii. Niemniej jednak damy można było podzielić na dwie główne kategorie: delikatne, salonowe mimozy oraz te zbuntowane, ale te drugie zasługiwały na pogardę, bo ich bunt zazwyczaj przejawiał się ciągotkami do brudnej krwi, a to było absolutnie naganne dla Lyanny, która najchętniej zakazałaby związków mieszających krew czystą i brudną. Z mężczyznami sprawa była bardziej skomplikowana, choć wiedziała, że nie wszyscy byli silni, że niektórzy szlachetni mężowie niewiele się różnili od kobiet, bo tak bardzo byli wymuskani i nie znający życia.
Ale Haverlock Travers raczej nie wpisywał się w tę kategorię. Nie wyglądał na kogoś, kto spędzał całe dnie na miękkich poduszkach, popijając najlepsze wina. Kim był i co potrafił? Te rozważania zaprzątały jej głowę podczas lakonicznych powitań.
- Nie zawiedziecie się – zapewniła krótko, nie podejmując rozwlekłych prób przekonania do swoich kompetencji, bo to jej czyny miały o nich mówić. Nie była naciągaczem, a profesjonalną łamaczką klątw, którą niedawno docenili sami Burke’owie, dzięki czemu zyskała większą renomę i lepszą klientelę. Ale nie ulękła się spojrzenia mężczyzny, wytrzymała je z uniesioną głową świadoma tego, że również miała asa w rękawie i nie musiała bać się Traversa. Może i kilka lat temu by ją nastraszył, ale na pewno nie teraz. Niemniej jednak i tak nie zamierzała w żaden sposób go lekceważyć, w końcu była tu dla pieniędzy, które obiecano jej za wykonanie usługi. Tak długo jak klienci płacili, mogli liczyć na solidność i rzetelność Lyanny. Zwłaszcza ci bogaci i czystokrwiści klienci. Dla byle kogo już nie musiała pracować.
Weszła do ładowni, szybkim spojrzeniem oceniając sytuację. Nieobeznani ludzie najczęściej odkrywali klątwy i pułapki właśnie w taki sposób – wpadając w ich sidła. Nikt z pracowników Traversa najwyraźniej nie znał się na runach albo nie byli przygotowani na problemy, dlatego jeden z nich nadział się na klątwę i aktywował ją. Nie wyglądało to dobrze, ale Lyanny to nie poruszyło, widywała gorsze rzeczy, a jej empatia pozostawała na dość niskim poziomie. Nawet w takich sytuacjach działała konkretnie i rzeczowo, bo nie zaślepiały jej stereotypowo uważane za typowo kobiece słabości takie jak empatia, współczucie czy wrażliwość, nie było jej też nigdy słabo na widok krwi i ran.
Rannego od klątwy mężczyznę jednak zabrano; Zabini przez chwilę obserwowała uważnie sługę Traversa o niespotykanie ciemnej skórze, ale zaraz skupiła się na jego słowach. Wyjaśnienia padły w dobrym momencie, właśnie miała pytać o pochodzenie ładunku, bo mogło być to istotne.
- Klątwy mogły zostać nałożone na same skrzynie oraz na przedmioty w środku, cokolwiek w nich jest. Być może ktoś chciał zaszkodzić waszemu rodowi, a może jedynie zamierzał przewieźć je do kraju i dostarczyć gdzieś indziej, a uraz waszego pracownika był jedynie nieszczęśliwym przypadkiem. Czy wiadomo, do kogo miały trafić te skrzynie? - musiała zadać to pytanie, jednak tak naprawdę pobudki tego, kto te skrzynie tu umieścił, nie były aż tak istotne dla jej zadania. Osoby, która klątwy nałożyła mogło nie być na statku, mogła pozostać w miejscu, w którym załadowano skrzynie, choć obsługa łajby powinna być świadoma klątw, bo inaczej ktoś z nich aktywowałby je już wcześniej, przy załadunku. Lecz zatrudniono ją do tego, by klątwy obejrzała i zdjęła, Traversowie sami załatwią swoje sprawy z właścicielem ładunku oraz tym, który go tu dostarczył. To już jej nie dotyczyło, nawet jeśli bardzo ciekawiło ją, jako pasjonatkę i kolekcjonerkę ciekawych przedmiotów, co jest w środku.
Zaklęcie Hexa revelio sprawiło, że biała mgła skupiła się wokół kilku skrzyń, niekiedy osiadając na ściankach, a w innych przypadkach wnikając do środka, co znaczyło, że klątwa była na czymś, co zamknięte wewnątrz. Od razu wskazała niebezpieczne skrzynie; pozostały ładunek wydawał się nie nosić na sobie znamion klątwy. Tylko pięć skrzyń otoczyła mgła, ale nie mogła ona wyjawić natury klątw, tą Lyanna musiała zbadać poprzez odnalezienie i przeanalizowanie run.
Zbliżyła się ostrożnie do tej skrzyni, której dotknął mężczyzna, poszukując na ściankach śladu nałożonych run. I po chwili je znalazła, mogąc tym samym zrozumieć naturę klątwy.
- Pański pracownik padł ofiarą Klątwy Błotnistego Potwora – wyjaśniła. To wyjaśniało jego wygląd i ból, który odczuwał, ale mimo paskudnego wyglądu nie było śmiertelne, choć z całą pewnością bardzo nieprzyjemne dla ofiary. Może miotając się z bólu mężczyzna dotknął skrzyni więcej niż raz, co wzmocniło działanie. Dobry uzdrowiciel na pewno szybko go uleczy. – Zdejmę ją od razu, a potem zbadam resztę podejrzanego ładunku – zapowiedziała, po czym skupiła się i poruszyła różdżką, rzucając niewerbalne Finite Incantatem, koncentrując się na zamiarze przełamania klątwy, której naturę zdradziły jej znalezione runy. Po chwili mogła poczuć, jak przekleństwo ustępuje.
Mężczyzna kiwnął jedynie głową, na zapewnienia czarownicy. Nie wierzył jej w pełni i wydawało mu się to niezwykle oczywistym - naiwność była cechą, która niosła zgubę zarówno w handlu, jak i w zarządzaniu zasobami ludzkimi, a tak się składało, że jego zawód składał się z tych dwóch czynników. Nigdy nie ufał w pełni, zawsze patrzył na ręce i pilnował, by to on był górą we wszelkich transakcjach. A dar metamorfomagii jedynie w tym wszystkim pomagał, wystarczyło zmienić twarz, pokręcić się w odpowiednich regionach oraz podpytać odpowiednie osoby, by zyskać przewagę w handlu, z której bardzo często korzystał.
Brew lorda uniosła się nieznacznie, gdy kolejne słowa uleciały z jej ust.
- Wiadomo. - Odpowiedział krótko oraz rzeczowo, nie mając zamiaru zdradzać szczegółów, które nie były potrzebne jej do zadania. Klienci, niezależnie od zakupywanych usług, cenili sobie prywatność, której Haverlock Travers nie miał najmniejszego zamiaru zakłócać. - Odnalezienie osoby odpowiedzialnej za czyn jest moim zadaniem, nie panny. Nie uważam również, aby w jakikolwiek sposób pomogło to przy panny działaniach. - Dodał dość sucho, obserwując ładną buzię dziewczyny. Wyglądała na całkiem młodą i czego był pewien, winna nauczyć się odpowiedniego doboru słów oraz zadawanych pytań, zwłaszcza podczas zleceń. Lord Travers nigdy nie lubił nadmiernej wścibskości… Chyba, że wychodziła z jego własnych ust. Wtedy nie miał nic przeciwko niej, irytując się, gdy nie uzyskiwał odpowiedzi. Najlepiej chyba stwierdzić, że w swym jestestwie był… specyficzny. Co najmniej specyficzny.
Mężczyzna uważnie obserwował działania panny Zabini. Miał okazję współpracować już z kilkoma łamaczami klątw, za każdym jednak razem było coś, co sprawiało, że dalsza współpraca nie była już możliwa. Pokładał więc wielkie nadzieje w jej działaniach, gdyż jak się okazywało, potrzebował dostępu do osoby, która posiadała wiedzę, dotyczącą klątw. Nigdy nie mógł być pewien co znajdą na pokładach i przemycane mugolaki zdawały się być najmniejszym problemem.
Przystanął, a niebieskie tęczówki zdawały się nie odrywać od twarzy czarownicy, gdy ta wypowiedziała swoje podejrzenia, dotyczące klątwy nałożonej na skrzynie.
- Klątwa Błotnistego Potwora? Muszę przyznać, że nigdy o niej nie słyszałem. - Odparł, będąc ciekawym z czym się wiązała. Nigdy nie interesował się tym tematem, nic więc dziwnego, że potrzebował odpowiedniego wprowadzenia w temat. Ot, dla zaspokojenia swojej własnej ciekawości. - Oczywiście. Gdy panna skończy proszę mnie poinformować, moi ludzie otworzą skrzynie. - Rzucił, pozwalając zająć się tym, za co przecież jej płacił. Jego ludzie stali w pogotowiu, gotowi otworzyć skrzynie bądź, jeśli było to potrzebne, wynieść je na pokład, gdzie z pewnością było więcej światła.
Brew lorda uniosła się nieznacznie, gdy kolejne słowa uleciały z jej ust.
- Wiadomo. - Odpowiedział krótko oraz rzeczowo, nie mając zamiaru zdradzać szczegółów, które nie były potrzebne jej do zadania. Klienci, niezależnie od zakupywanych usług, cenili sobie prywatność, której Haverlock Travers nie miał najmniejszego zamiaru zakłócać. - Odnalezienie osoby odpowiedzialnej za czyn jest moim zadaniem, nie panny. Nie uważam również, aby w jakikolwiek sposób pomogło to przy panny działaniach. - Dodał dość sucho, obserwując ładną buzię dziewczyny. Wyglądała na całkiem młodą i czego był pewien, winna nauczyć się odpowiedniego doboru słów oraz zadawanych pytań, zwłaszcza podczas zleceń. Lord Travers nigdy nie lubił nadmiernej wścibskości… Chyba, że wychodziła z jego własnych ust. Wtedy nie miał nic przeciwko niej, irytując się, gdy nie uzyskiwał odpowiedzi. Najlepiej chyba stwierdzić, że w swym jestestwie był… specyficzny. Co najmniej specyficzny.
Mężczyzna uważnie obserwował działania panny Zabini. Miał okazję współpracować już z kilkoma łamaczami klątw, za każdym jednak razem było coś, co sprawiało, że dalsza współpraca nie była już możliwa. Pokładał więc wielkie nadzieje w jej działaniach, gdyż jak się okazywało, potrzebował dostępu do osoby, która posiadała wiedzę, dotyczącą klątw. Nigdy nie mógł być pewien co znajdą na pokładach i przemycane mugolaki zdawały się być najmniejszym problemem.
Przystanął, a niebieskie tęczówki zdawały się nie odrywać od twarzy czarownicy, gdy ta wypowiedziała swoje podejrzenia, dotyczące klątwy nałożonej na skrzynie.
- Klątwa Błotnistego Potwora? Muszę przyznać, że nigdy o niej nie słyszałem. - Odparł, będąc ciekawym z czym się wiązała. Nigdy nie interesował się tym tematem, nic więc dziwnego, że potrzebował odpowiedniego wprowadzenia w temat. Ot, dla zaspokojenia swojej własnej ciekawości. - Oczywiście. Gdy panna skończy proszę mnie poinformować, moi ludzie otworzą skrzynie. - Rzucił, pozwalając zająć się tym, za co przecież jej płacił. Jego ludzie stali w pogotowiu, gotowi otworzyć skrzynie bądź, jeśli było to potrzebne, wynieść je na pokład, gdzie z pewnością było więcej światła.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Klienci Lyanny bywali różni. Przywykła do tego, że niektórzy w nią wątpili, widząc młodą i atrakcyjną kobietę. Że niektórzy próbowali ją oszukać, myśląc że była słaba i bezbronna. Z różnymi przypadkami zdążyła się zetknąć, z tego powodu i ona była nieufna, ostrożna i zdystansowana. Tym, co obchodziło ją w tym wszystkim najmocniej, były galeony, ale także okazja do rozwijania swoich umiejętności. Nie relacje międzyludzkie, dlatego nie próbowała się zbytnio spoufalać i była rada, że część wstępna była tak krótka i obyło się bez żadnych osobistych wycieczek i innych zbędnych kwestii. Ciekawość, którą czuła podejmując się tego zlecenia i pytając o ładunek była spowodowana zwykłym głodem wiedzy, której łaknęła, dążąc drogą ku perfekcji w tym, co robiła. Miała też naturę kolekcjonera, stąd ciekawiły ją wszystkie niezwykłe przedmioty, zwłaszcza te sprowadzane z dalekich krain. Mężczyzna jednak nie uchylił rąbka tajemnicy. A jej samej tak naprawdę nie obchodziło to, kto miał ucierpieć wskutek działania klątw. Najbardziej interesowały ją nośniki owych klątw i to o nich chętnie dowiedziałaby się więcej. Niektórzy klienci łatwo dawali się pociągnąć za język, zdradzając jej ciekawe informacje, ale tym razem tak nie było, więc nie kontynuowała tematu. Może sama później, podczas łamania klątw, będzie miała okazję przyjrzeć się zawartości przynajmniej niektórych skrzyń. Stosunkowo rzadko miała do czynienia z przeklętymi przedmiotami sprowadzanymi aż z tak dalekich zakamarków Afryki, najczęściej trafiało się coś z europejskiego kręgu kulturowego bądź krajów pozostających w bliskich stosunkach z Wyspami Brytyjskimi.
Zbadała pierwszą skrzynię, rozpoznając wyryte na niej runy, a następnie złamała klątwę, myśląc sobie że to było dość nieopaczne ze strony zaklinacza, że gdyby zaklął jedynie przedmioty wewnątrz, nikt pewnie nie domyśliłby się ciążącego na nich przekleństwa, póki nie zostałyby rozpakowane i dopóki ktoś by ich nie dotknął. W każdym razie tak zrobiłaby ona, gdyby chciała wysłać w świat zaklęte przez siebie przedmioty. Jako osoba będąca jednocześnie łamaczką klątw i zaklinaczką tym lepiej rozumiała naturę przekleństw, bo nie trzymała się tylko tej dozwolonej strony obcowania z nimi. Gdyby nadal miała tylko je łamać, byłaby uboższa w połowę niezwykłej wiedzy o magii starożytnych run. A także w sporą część zarobku, bo na nakładaniu klątw mogła zarobić nawet lepiej niż na ich ściąganiu. Takich zleceń było może mniej, ale płacono za nie więcej.
- Nie jest zbyt powszechna, wymaga sporych umiejętności – powiedziała. Może nie była to najtrudniejsza do nałożenia klątwa, ale wymagała znajomości run wykraczającej ponad przeciętny poziom. Nie musiała też chyba dokładnie tłumaczyć działania, bo Travers z pewnością widział, jak wyglądała skóra jego pracownika i jaki ból sprawiał mu dotyk. Taką klątwę można było napotkać w rozmaitych grobowcach i skrytkach, na przedmiotach w miejscach które miały być chronione przed wdarciem się osób niepowołanych, które, osłabione działaniem klątwy i nie mogące niczego dotykać bez wiążącego się z tym cierpienia, nie mogące nawet swobodnie czarować, miały zaniechać naruszania spokoju danego miejsca. Ale nakładano ją i na inne przedmioty. Wszystko zależało od fantazji zaklinającego. – Ale już jej tu nie ma. Prosiłabym teraz o otwarcie tej skrzyni i paru innych, które wskażę, a których zawartość najprawdopodobniej jest przeklęta – dodała, pokazując skrzynie, które wcześniej wskazało Hexa Revelio, co znaczyło, że w środku było coś, co pobudziło działanie rzuconego przez nią czaru. A drugą skrzynię, które zaczarowana była od zewnątrz, zbadała sama i także przełamała ciążące na niej klątwy nim zażyczyła sobie otwarcia i jej. Łącznie skrzyń do otwarcia miało być kilka, do złamania zostały klątwy znajdujące się na zawartości, którą Zabini musiała obejrzeć, by odnaleźć runy i rozgryźć naturę przekleństw. Hexa Revelio mówiło tylko, że klątwy są, a jakie konkretnie one były, to dopiero należało ustalić.
Zbadała pierwszą skrzynię, rozpoznając wyryte na niej runy, a następnie złamała klątwę, myśląc sobie że to było dość nieopaczne ze strony zaklinacza, że gdyby zaklął jedynie przedmioty wewnątrz, nikt pewnie nie domyśliłby się ciążącego na nich przekleństwa, póki nie zostałyby rozpakowane i dopóki ktoś by ich nie dotknął. W każdym razie tak zrobiłaby ona, gdyby chciała wysłać w świat zaklęte przez siebie przedmioty. Jako osoba będąca jednocześnie łamaczką klątw i zaklinaczką tym lepiej rozumiała naturę przekleństw, bo nie trzymała się tylko tej dozwolonej strony obcowania z nimi. Gdyby nadal miała tylko je łamać, byłaby uboższa w połowę niezwykłej wiedzy o magii starożytnych run. A także w sporą część zarobku, bo na nakładaniu klątw mogła zarobić nawet lepiej niż na ich ściąganiu. Takich zleceń było może mniej, ale płacono za nie więcej.
- Nie jest zbyt powszechna, wymaga sporych umiejętności – powiedziała. Może nie była to najtrudniejsza do nałożenia klątwa, ale wymagała znajomości run wykraczającej ponad przeciętny poziom. Nie musiała też chyba dokładnie tłumaczyć działania, bo Travers z pewnością widział, jak wyglądała skóra jego pracownika i jaki ból sprawiał mu dotyk. Taką klątwę można było napotkać w rozmaitych grobowcach i skrytkach, na przedmiotach w miejscach które miały być chronione przed wdarciem się osób niepowołanych, które, osłabione działaniem klątwy i nie mogące niczego dotykać bez wiążącego się z tym cierpienia, nie mogące nawet swobodnie czarować, miały zaniechać naruszania spokoju danego miejsca. Ale nakładano ją i na inne przedmioty. Wszystko zależało od fantazji zaklinającego. – Ale już jej tu nie ma. Prosiłabym teraz o otwarcie tej skrzyni i paru innych, które wskażę, a których zawartość najprawdopodobniej jest przeklęta – dodała, pokazując skrzynie, które wcześniej wskazało Hexa Revelio, co znaczyło, że w środku było coś, co pobudziło działanie rzuconego przez nią czaru. A drugą skrzynię, które zaczarowana była od zewnątrz, zbadała sama i także przełamała ciążące na niej klątwy nim zażyczyła sobie otwarcia i jej. Łącznie skrzyń do otwarcia miało być kilka, do złamania zostały klątwy znajdujące się na zawartości, którą Zabini musiała obejrzeć, by odnaleźć runy i rozgryźć naturę przekleństw. Hexa Revelio mówiło tylko, że klątwy są, a jakie konkretnie one były, to dopiero należało ustalić.
Lord Travers zmieniał się równie szybko, co ukochane przez niego morze. Raz przyjazny i rozmowny chwilę później zamieniał się w nieprzyjemnego, małomównego ponuraka, by równie szybko wpaść w złość. I nikt nie był w stanie przewidzieć, który moment nastąpi za chwilę. Póki co jednak nadzorował pracę łamaczki klątw, z zaciekawieniem oraz odrobiną zniecierpliwienia przyglądając się jej pracy. Sam nie posiadał większej wiedzy, dotyczącej klątw, do tej pory nie widząc w nich żadnego, chociażby najmniejszego pożytku. A może powinien zmienić podejście?
Brwi mężczyzny powędrowały ku górze w wyrazie zaciekawienia, zrobił nawet dwa kroki w kierunku kobiety, czując się pewnie na swoim gruncie.
- Mówi panna tak, jakby wiedziała panna, jak nakłada się takie rzeczy. Czy to prawda? Posiada panna duże doświadczenie w kwestii klątw? -Dwa, pozornie niepozorne pytania opuściły lordowskie usta, by zająć sobie czas oczekiwania na dalsze kroki. Samo obserwowanie wydawało mu się nudne, natomiast klątwy zdawały się interesować go coraz bardziej. Kto wie, może odpowiedniego przekleństwa byłby w stanie użyć w swoim pięknym planie zemsty na pannie Chang? Nie wiedział, był jednak pewien, że powinien przyjrzeć się również tej opcji, gdyż mogła okazać się pomocna.
- Czy to częsta praktyka wśród zaklinaczy, by zaklinać zarówno skrzynię jak i jej zawartość? - Kolejne pytanie powędrowało w kierunku kobiety, której ruchy były śledzone nie tylko przez intensywnie niebieskie tęczówki lorda, ale i spojrzenia kilku jego pracowników. Atmosfera zdawała się być nieprzyjemnie napięta, gdyż chyba nikt nie chciał podzielić losu nieuważnego kolegi, wijącego się teraz w boleściach gdzieś w drodze do uzdrowiciela.
Krótkie kiwnięcie oraz znaczące spojrzenie lorda sprawiły, że niechętnie kilku mężczyzn podeszło do wskazanych przez kobietę skrzyń, by bardzo ostrożnie uchylić wieka oraz ukazać ich oczom przywieszone skarby. Dziwne rzeźby, obrazy, materiały oraz kilka pomniejszych, niepowiązanych z czarną magią artefaktów wypełniało zawartość. Spojrzenie lorda Travers, z przyzwyczajenia dokładnie przyjrzało się zawartości, szacując jej wartość. Doskonale wiedział, że jeśli zarzuty w kierunku kapitana okażą się prawdziwe będzie mógł nabyć dobra w niskiej cenie, by później sprzedać je z czterokrotnym zyskiem. I to był jedyny aspekt zarządzania portem, jaki przypadł mu do gustu.
- Proszę uważać, panno Zabini. Te przedmioty posiadają wysoką cenę na rynku i wolałbym, gdyby panna ich nie uszkodziła. - Rzucił w kierunku kobiety, by zatrzymać się spojrzeniem na jej twarzy. Nie ufał jej, to jasne. Pierwszy raz mieli okazję współpracować i nie był pewien, czego winien się po niej spodziewać. Jednocześnie wątła osoba Lyanny Zabini poczęła wzbudzać jego zainteresowanie.
Brwi mężczyzny powędrowały ku górze w wyrazie zaciekawienia, zrobił nawet dwa kroki w kierunku kobiety, czując się pewnie na swoim gruncie.
- Mówi panna tak, jakby wiedziała panna, jak nakłada się takie rzeczy. Czy to prawda? Posiada panna duże doświadczenie w kwestii klątw? -Dwa, pozornie niepozorne pytania opuściły lordowskie usta, by zająć sobie czas oczekiwania na dalsze kroki. Samo obserwowanie wydawało mu się nudne, natomiast klątwy zdawały się interesować go coraz bardziej. Kto wie, może odpowiedniego przekleństwa byłby w stanie użyć w swoim pięknym planie zemsty na pannie Chang? Nie wiedział, był jednak pewien, że powinien przyjrzeć się również tej opcji, gdyż mogła okazać się pomocna.
- Czy to częsta praktyka wśród zaklinaczy, by zaklinać zarówno skrzynię jak i jej zawartość? - Kolejne pytanie powędrowało w kierunku kobiety, której ruchy były śledzone nie tylko przez intensywnie niebieskie tęczówki lorda, ale i spojrzenia kilku jego pracowników. Atmosfera zdawała się być nieprzyjemnie napięta, gdyż chyba nikt nie chciał podzielić losu nieuważnego kolegi, wijącego się teraz w boleściach gdzieś w drodze do uzdrowiciela.
Krótkie kiwnięcie oraz znaczące spojrzenie lorda sprawiły, że niechętnie kilku mężczyzn podeszło do wskazanych przez kobietę skrzyń, by bardzo ostrożnie uchylić wieka oraz ukazać ich oczom przywieszone skarby. Dziwne rzeźby, obrazy, materiały oraz kilka pomniejszych, niepowiązanych z czarną magią artefaktów wypełniało zawartość. Spojrzenie lorda Travers, z przyzwyczajenia dokładnie przyjrzało się zawartości, szacując jej wartość. Doskonale wiedział, że jeśli zarzuty w kierunku kapitana okażą się prawdziwe będzie mógł nabyć dobra w niskiej cenie, by później sprzedać je z czterokrotnym zyskiem. I to był jedyny aspekt zarządzania portem, jaki przypadł mu do gustu.
- Proszę uważać, panno Zabini. Te przedmioty posiadają wysoką cenę na rynku i wolałbym, gdyby panna ich nie uszkodziła. - Rzucił w kierunku kobiety, by zatrzymać się spojrzeniem na jej twarzy. Nie ufał jej, to jasne. Pierwszy raz mieli okazję współpracować i nie był pewien, czego winien się po niej spodziewać. Jednocześnie wątła osoba Lyanny Zabini poczęła wzbudzać jego zainteresowanie.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Lyanna zazwyczaj była osobą stabilną emocjonalnie, przynajmniej z zewnątrz. Większość swoich emocji przeżywała w środku, starając się ukrywać je za fasadą opanowania, choć rzadko przeżywała je naprawdę silnie. Może nie była zdolna do głębokiego odczuwania pewnych rzeczy przez to, że latami się tłumiła, starając się by nikt nie dostrzegł w jej fasadzie słabych punktów? Nie lubiła być słaba, ale przez lata jej słabym punktem był jej niedoskonały status krwi, jej największy kompleks, który na szczęście w kwietniu mogła odrzucić, gdy dowiedziała się prawdy o swoim pochodzeniu.
Klątwy zafascynowały ją już lata temu, jeszcze w czasach szkolnych, choć wówczas nie mogła poznawać czarnej magii, zakazanej w Hogwarcie. Tą zaczęła poznawać dopiero w dorosłości, przekonując się, jak niepełny obraz mieli ministerialni łamacze zmuszeni do zajmowania się tylko legalną gałęzią magii starożytnych run. Zafascynowana nimi Lyanna chciała zatem poznać obydwa oblicza run, nie tylko biel, ale i czerń. To dawało jej nie tylko większą wiedzę, ale i możliwości, co przekładało się również na lepsze zarobki i ciekawsze, bardziej urozmaicone zlecenia. Nadal lepiej łamała klątwy niż nakładała, ale i w nakładaniu zrobiła duży postęp.
- Każdy łamacz klątw musi posiadać dużą wiedzę teoretyczną na temat klątw, również ich nakładania, co nie znaczy, że każdy umiałby je rzeczywiście nałożyć – powiedziała, nie odpowiadając wprost na pytanie, czy umiałaby to nałożyć. Owszem, umiałaby, ale nie każdy łamacz klątw by to zrobił, bo oprócz biegłej znajomości run niezbędna była też znajomość czarnej magii. Tym sposobem ktoś, kto nie znał czarnej magii, mógł rozumieć mechanizm zaklinania w teorii, mógł znać znaczenie run, ale nie potrafiłby przełożyć tego na praktykę, bo z klątwy niewypełnionej mocą czarnej magii nic by nie wyszło, byłaby nieskuteczna i potencjalnie niebezpieczna dla tego, kto bawiłby się w to nie mając odpowiednich zdolności. Lyanna zaczęła więc zaklinać dopiero po tym, jak zadała sobie trud zgłębienia tajników sztuk czarnoksięskich, dzięki czemu mogła napełnić runy złą mocą, a nie jedynie je narysować. Dzięki znajomości czarnej magii lepiej też rozumiała runiczne połączenia sprawiające, że określone znaki w zestawieniu ze sobą wywoływały konkretny skutek.
- Cóż, z pewnością postąpiłby sprytniej, gdyby zaklął tylko zawartość. Klątwa dłużej pozostałaby niewykryta, bo nie aktywowałoby jej dotknięcie skrzyni – odpowiedziała na kolejne pytanie. Zaklinacze postępowali różnie. Lyanna zdejmowała klątwy z różnych rzeczy, choć stosunkowo nieczęsto były to ładunki na statkach. Zwykle przedmioty które już gdzieś krążyły po kraju i w wielu przypadkach zapewne zostawały zaklęte przez rodzimych zaklinaczy. Może ten, kto przeklął ładunek postąpił bez głębszego namysłu, a może właśnie chodziło mu o to, żeby ofiar było jak najwięcej i żeby ludzie zajmujący się skrzyniami zostali porażeni przekleństwem? Zabini jednak nie wyraziła tych myśli głośno, w końcu jak Travers zauważył, dojście do tego, kto to zrobił i po co, nie było jej rolą. Jej miano zapłacić za zdjęcie klątw i to właśnie robiła.
Gdy otworzono skrzynie, podeszła bliżej, przyglądając się zawartości w blasku zaklęcia lumos, które zmaterializowało się na końcu jej różdżki. Oceniła przedmioty spojrzeniem, wewnątrz zaciekawiona, z zewnątrz pozornie całkowicie beznamiętna. Lubiła obcować z ciekawymi przedmiotami, zwłaszcza takimi niespotykanymi na co dzień. Przedmioty pozornie nie wyglądały na czarnomagiczne, jednak czyjaś ręka przeklęła niektóre z nich.
- Teraz zbadam każdy z nich i odczaruję te, które są przeklęte. Pańscy pracownicy i również pan powinni się odsunąć na bezpieczną odległość, klątwy bywają nieobliczalne – ostrzegła. Klątwy podczas zdejmowania lubiły walczyć, opierać się mocy, a wtedy mogły uderzać rykoszetem nie tylko w nią, ale i osoby w pobliżu, dlatego zwykle nie lubiła łamać klątw przy świadkach.
Ponowiła Hexa revelio, by zobaczyć, przy których przedmiotach skupi się biała poświata. Te, przy których się skupiła, musiała dokładnie obejrzeć, co uczyniła ostrożnie unosząc zaklęciem każdy z nich i oglądając ich powierzchnię w poszukiwaniu run. Znalazłszy runy mogła je zidentyfikować i tym samym określić klątwę. Dopiero z tą świadomością mogła przystępować do łamania każdej po kolei. Działała z rozmysłem, w ciszy i skupieniu, musząc uważać na to, by nie popełnić błędu, który poskutkowałby urazem kogoś w otoczeniu lub zniszczeniem przedmiotu.
Klątwy zafascynowały ją już lata temu, jeszcze w czasach szkolnych, choć wówczas nie mogła poznawać czarnej magii, zakazanej w Hogwarcie. Tą zaczęła poznawać dopiero w dorosłości, przekonując się, jak niepełny obraz mieli ministerialni łamacze zmuszeni do zajmowania się tylko legalną gałęzią magii starożytnych run. Zafascynowana nimi Lyanna chciała zatem poznać obydwa oblicza run, nie tylko biel, ale i czerń. To dawało jej nie tylko większą wiedzę, ale i możliwości, co przekładało się również na lepsze zarobki i ciekawsze, bardziej urozmaicone zlecenia. Nadal lepiej łamała klątwy niż nakładała, ale i w nakładaniu zrobiła duży postęp.
- Każdy łamacz klątw musi posiadać dużą wiedzę teoretyczną na temat klątw, również ich nakładania, co nie znaczy, że każdy umiałby je rzeczywiście nałożyć – powiedziała, nie odpowiadając wprost na pytanie, czy umiałaby to nałożyć. Owszem, umiałaby, ale nie każdy łamacz klątw by to zrobił, bo oprócz biegłej znajomości run niezbędna była też znajomość czarnej magii. Tym sposobem ktoś, kto nie znał czarnej magii, mógł rozumieć mechanizm zaklinania w teorii, mógł znać znaczenie run, ale nie potrafiłby przełożyć tego na praktykę, bo z klątwy niewypełnionej mocą czarnej magii nic by nie wyszło, byłaby nieskuteczna i potencjalnie niebezpieczna dla tego, kto bawiłby się w to nie mając odpowiednich zdolności. Lyanna zaczęła więc zaklinać dopiero po tym, jak zadała sobie trud zgłębienia tajników sztuk czarnoksięskich, dzięki czemu mogła napełnić runy złą mocą, a nie jedynie je narysować. Dzięki znajomości czarnej magii lepiej też rozumiała runiczne połączenia sprawiające, że określone znaki w zestawieniu ze sobą wywoływały konkretny skutek.
- Cóż, z pewnością postąpiłby sprytniej, gdyby zaklął tylko zawartość. Klątwa dłużej pozostałaby niewykryta, bo nie aktywowałoby jej dotknięcie skrzyni – odpowiedziała na kolejne pytanie. Zaklinacze postępowali różnie. Lyanna zdejmowała klątwy z różnych rzeczy, choć stosunkowo nieczęsto były to ładunki na statkach. Zwykle przedmioty które już gdzieś krążyły po kraju i w wielu przypadkach zapewne zostawały zaklęte przez rodzimych zaklinaczy. Może ten, kto przeklął ładunek postąpił bez głębszego namysłu, a może właśnie chodziło mu o to, żeby ofiar było jak najwięcej i żeby ludzie zajmujący się skrzyniami zostali porażeni przekleństwem? Zabini jednak nie wyraziła tych myśli głośno, w końcu jak Travers zauważył, dojście do tego, kto to zrobił i po co, nie było jej rolą. Jej miano zapłacić za zdjęcie klątw i to właśnie robiła.
Gdy otworzono skrzynie, podeszła bliżej, przyglądając się zawartości w blasku zaklęcia lumos, które zmaterializowało się na końcu jej różdżki. Oceniła przedmioty spojrzeniem, wewnątrz zaciekawiona, z zewnątrz pozornie całkowicie beznamiętna. Lubiła obcować z ciekawymi przedmiotami, zwłaszcza takimi niespotykanymi na co dzień. Przedmioty pozornie nie wyglądały na czarnomagiczne, jednak czyjaś ręka przeklęła niektóre z nich.
- Teraz zbadam każdy z nich i odczaruję te, które są przeklęte. Pańscy pracownicy i również pan powinni się odsunąć na bezpieczną odległość, klątwy bywają nieobliczalne – ostrzegła. Klątwy podczas zdejmowania lubiły walczyć, opierać się mocy, a wtedy mogły uderzać rykoszetem nie tylko w nią, ale i osoby w pobliżu, dlatego zwykle nie lubiła łamać klątw przy świadkach.
Ponowiła Hexa revelio, by zobaczyć, przy których przedmiotach skupi się biała poświata. Te, przy których się skupiła, musiała dokładnie obejrzeć, co uczyniła ostrożnie unosząc zaklęciem każdy z nich i oglądając ich powierzchnię w poszukiwaniu run. Znalazłszy runy mogła je zidentyfikować i tym samym określić klątwę. Dopiero z tą świadomością mogła przystępować do łamania każdej po kolei. Działała z rozmysłem, w ciszy i skupieniu, musząc uważać na to, by nie popełnić błędu, który poskutkowałby urazem kogoś w otoczeniu lub zniszczeniem przedmiotu.
Kiwnął głową słysząc nie satysfakcjonującą odpowiedź, jaka padła z ust klątwołamaczki. Ciekawość namawiała, aby zadać kolejne pytania, zgłębić sprawę oraz dokładnie wniknąć w każdy szczegół, wypowiedzianych przez śliczną kobietę słów. Powstrzymał się jednak, nie chcąc jej rozpraszać przy zleceniu, które wydawało mu się niezwykle istotne, by mógł ruszyć z dalszymi interesami. Sprawnie, rzetelnie - tak, jak słynęli z tego wszyscy Traversowie. Klienci oczekiwali, oczekiwał również kapitan statku, z którego miał wyciągnąć odpowiednie informacje oraz pociągnąć do odpowiedzialności za zaczarowany ładunek. Praca w porcie nie dawała mu tyle satysfakcji co dzika żegluga po morzach, był jednak pewien, że nie może w tym momencie odmówić rodzinnych obowiązków. Ród ponad wszystko.
- Myśli panna, że klątwę nałożył mało doświadczony zaklinacz? Taka nierozwaga właściwa byłaby albo nowicjuszowi w tej dziedzinie albo komuś niezbyt roztropnemu. - Kolejne pytanie opuściło jego usta, a brew z zaciekawieniem powędrowała ku górze. Ustalenie profilu zaklinacza zdawało się istotną kwestią, a panna Zabini, jako specjalistka od klątw, powinna mieć chociaż nikłe o tym pojęcie.
Uważnie obserwował poczynania kobiety, ciekaw jej teorii dotyczącej sposobu zaklęcia tego całego ładunku. Ludzie lorda Travers posłusznie otworzyli wskazane przez kobietę skrzynie. - Niczego nie dotykajcie. - Dodał, widząc jak jeden z mniej uważnych mężczyzn próbuje wsadzić ręce w ładunek. W ostatniej chwili jednak zatrzymali się, nie chcąc podzielić losu, jaki spotkał kolegę.
A w skrzyniach znajdowały się cudowności -rzeźbione figurki, artefakty z dalekich stron oraz dziwne przedmioty, których osoba z angielskiej ziemi nie była w stanie nazwać. - Odsuńcie się jak mówiła panna Zabini. - polecił swoim ludziom, samemu odsuwając się na bezpieczną odległość. Stanął na schodach, którymi zeszli pod pokład, gotów w razie zagrożenia szybko czmychnąć na pokład statku. Nie miał wiele do czynienia z klątwami i z pewnością nie chciał, aby uległo to jakiejkolwiek zmianie.
Obserwował, oczekując aż panna Zabini skończy pracę, a Haverlock będzie mógł udać się z nią do biura, aby wypłacić jej należytą zapłatę.
- Myśli panna, że klątwę nałożył mało doświadczony zaklinacz? Taka nierozwaga właściwa byłaby albo nowicjuszowi w tej dziedzinie albo komuś niezbyt roztropnemu. - Kolejne pytanie opuściło jego usta, a brew z zaciekawieniem powędrowała ku górze. Ustalenie profilu zaklinacza zdawało się istotną kwestią, a panna Zabini, jako specjalistka od klątw, powinna mieć chociaż nikłe o tym pojęcie.
Uważnie obserwował poczynania kobiety, ciekaw jej teorii dotyczącej sposobu zaklęcia tego całego ładunku. Ludzie lorda Travers posłusznie otworzyli wskazane przez kobietę skrzynie. - Niczego nie dotykajcie. - Dodał, widząc jak jeden z mniej uważnych mężczyzn próbuje wsadzić ręce w ładunek. W ostatniej chwili jednak zatrzymali się, nie chcąc podzielić losu, jaki spotkał kolegę.
A w skrzyniach znajdowały się cudowności -rzeźbione figurki, artefakty z dalekich stron oraz dziwne przedmioty, których osoba z angielskiej ziemi nie była w stanie nazwać. - Odsuńcie się jak mówiła panna Zabini. - polecił swoim ludziom, samemu odsuwając się na bezpieczną odległość. Stanął na schodach, którymi zeszli pod pokład, gotów w razie zagrożenia szybko czmychnąć na pokład statku. Nie miał wiele do czynienia z klątwami i z pewnością nie chciał, aby uległo to jakiejkolwiek zmianie.
Obserwował, oczekując aż panna Zabini skończy pracę, a Haverlock będzie mógł udać się z nią do biura, aby wypłacić jej należytą zapłatę.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Przystań, port w Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk