Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Przystań, port w Cromer
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przystań
Przystań stanowi serce całego portu. To właśnie to miejsce najmocniej tętni życiem. Wielkie statki cumują przy drewnianych dokach, utrzymywanych w dobrym stanie za pomocą magicznych zaklęć. Idzie tu usłyszeć języki z różnych stron świata oraz ujrzeć ludzi o egzotycznych kolorach skóry. Przechadzają się tu również ludzie pracujący dla rodu Travers, pilnujący, aby każdy statek i każdy towar został odnotowany w księgach. Przystań jest też miejscem, w którym należy szczególnie uważać, gdyż od świtu do samego zmierzchu ruch jest tu naprawdę spory.
– Nie – odpowiedział jej, choć od razu pojął, że rzucone w przestrzeń pytanie było retoryczne; uniósł wyżej brwi, a kącik ust drgnął mu w rozbawieniu, przełamującym udawaną powagę. – Ale żadnego z moich załogantów nie wziąłem sobie za żonę – dodał lekko, jakby poczynienie tego rozróżnienia rzeczywiście było konieczne, a wizja świata, w którym jako kapitan troszczyłby się o odpowiedni ubiór żeglarzy, nie stanowiła konceptu całkowicie absurdalnego. Zatrzymał na dłużej spojrzenie na Melisande, przyglądając się jej zgrabnemu profilowi i zaróżowionym od wiatru policzkom; nie umknęło mu, że zdawała się być w dobrym humorze, co w jakiś sposób wprawiło w lepszy nastrój również i jego. – Nie śmiałbym sugerować, że jest inaczej – sprostował, krzyżując dłonie za plecami – a jedynie, że pogoda na morzu bywa kapryśna. – I nieprzewidywalna; wiedział o tym każdy, kto spędził na otwartych wodach przynajmniej parę tygodni. Manannan zawsze odnajdywał coś niezwykłego w tym, jak spokojny i bezwietrzny dzień potrafił w kilka chwil zamienić się w szalejący sztorm. Przez lata nauczył się tych groźnych kaprysów wypatrywać, dostrzegać nieoczywiste zapowiedzi, ale morze i tak nadal go zaskakiwało – a on pojął, że musiał być na tę niewiadomą zawsze gotowy.
– Zatrzymujemy się – wyjaśnił swobodnie, podążając za spojrzeniem Melisande; dostrzegając, że działania uwijających się na pokładzie żeglarzy zwróciły jej uwagę. On sam nie śledził ich zbyt uważnie, manewr należał do tych standardowych, a warunki – do łatwych, załodze Szalonej Selmy nie przeszkadzał ani silny wiatr ani wysokie fale. Mgła ograniczała co prawda widoczność, ale znajdowali się na znajomych wodach; był przekonany, że w tych okolicznościach jego marynarze mogliby pracować z przepaskami zawiązanymi na oczach. W środku sztormu biegałby pośród nich, wykrzykując rozkazy i reagując na najdrobniejsze zmiany, teraz mógł jednak skupić się wyłącznie na spokojnej rozmowie z żoną i szarej sylwetce krakena, wyłaniającej się właśnie spośród jasnych oparów. – Nie na długo; nie będziemy zarzucać kotwicy – dodał jeszcze. To nie był pierwszy raz, kiedy ośmielił się na podpłynięcie bliżej dzikiej, morskiej bestii, która od czasu bitwy w Landguard Fort zdawała się nie widzieć w Selmie ani zagrożenia ani potencjalnej ofiary; nie spodziewał się, by tego dnia miało być inaczej, nie miał jednak zamiaru uniemożliwienia sobie szybkiego odwrotu. Był ryzykantem, ale nie idiotą – nigdy nie ośmieliłby się zlekceważyć zagrożenia, jakim w ułamkach sekund mógł stać się kraken, zwłaszcza po tym, czego świadkiem stał się w Suffolku.
Tak jak przypuszczał, nie potrzebował dużo czasu, żeby zwrócić w jego stronę uwagę Melisande; przyglądał jej się z zainteresowaniem, kiedy przykładała do oka lunetę, niemal dostrzegając stopniowo pojawiające się na jej twarzy zrozumienie. Gdy wyciągnęła ku niemu rękę, odsunął się bez słowa, robiąc jej miejsce, trochę rozbawiony – nie przypuszczał, by ta zmiana pozycji miała zrobić jakąkolwiek różnicę, nie przy tej odległości. Lekki komentarz zgasł jednak na jego wargach, nie chciał jej przeszkadzać, doskonale rozumiejąc uwidaczniające się w gestach podekscytowanie – odbijające się również w jej spojrzeniu, gdy zerknęła na niego na krótko, po chwili znów przykładając oko do lunety. Żałował, że nie mógł pokazać jej krakena w pełni okazałości – gdy oplatał długimi mackami okręt, żeby bezlitośnie wciągnąć go pod wodę, albo łamał maszty z taką łatwością, jakby były zaledwie wykałaczkami. Uśpiony, mógł wydać się niemal nieszkodliwy, choć Manannan i w tym uśpieniu wyczuwał pewną grozę, cichą groźbę, która zgubiła dziesiątki, setki nieuważnych żeglarzy. – Tak – przytaknął, odzywając się dopiero, kiedy odwróciła się ku niemu, zadając pytanie. Nie potrafił nie odwzajemnić jej uśmiechu; był zaraźliwy. – Gae Bulg – dodał, ciekaw czy wychwyci nawiązanie do celtyckich historii, według których Gae Bulg była legendarną włócznią wykonaną z kości morskiego potwora.
Otworzył usta, chcąc odpowiedzieć na pierwsze z jej pytań, ale zanim zdążyłby to zrobić, w morskim powietrzu zawisły kolejne, a potem Melisande zniknęła z jego pola widzenia, bez zastanowienia ruszając w stronę olinowania. – Melisande – upomniał ją, gdy chwyciła za gruby sznur, szczęśliwie nie musiał jednak fizycznie jej zatrzymać, bo sama porzuciła ten pomysł, w którymś momencie najwidoczniej dostrzegając w nim oczywiste wady. Zrobił dwa kroki w jej stronę, z trudem ukrywając rozbawienie tą sceną, powstrzymując się przed przytaknięciem, że liny, owszem, z pewnością by ją utrzymały – majtkowie wspinali się po nich cały czas – ale nie mając wprawy, mogłaby szybko polec w starciu z kołyszącą się konstrukcją, zwłaszcza jeśli spróbowałaby jednocześnie trzymać lunetę.
Gwizdnął na jednego z młodych marynarzy, który znajdował się najbliżej. – Smith! Przynieś tu tę beczkę! – krzyknął. Chłopak wyprostował się, odkrzyknął krótko: aye, kapitanie!, po czym wprawnie – zwłaszcza jak na swoją niepozorną posturę – przewrócił na bok ciężką, drewnianą beczkę i zaczął turlać ją w ich stronę. – Możemy tu być ile chcesz, ale kraken wkrótce schowa się pod wodę – wypływa głównie nocą i wczesnym rankiem, w dzień przebywa w głębinach – wyjaśnił; to był główny powód, dla którego wyruszyli jeszcze przed świtem. – Wiesz dlaczego? – zapytał z ciekawością; zdawał sobie sprawę, że Melisande zajmowała się smokami, a nie morskimi bestiami, ale podejrzewał, że i tak miała większą szansę na wysnucie poprawnych wniosków. Dla niego większość zachowań krakena pozostawała niewiadomą, tajemnicą, którą musiał z pomocą żony rozwikłać – jeśli miał wykorzystać potwora do przejęcia kontroli nad tymi wodami.
Przesunął się nieco, kiedy spocony majtek postawił pomiędzy nimi beczkę, po czym wyciągnął dłoń w stronę Melisande. – Jesteś pewna, że potrzebujesz wejść wyżej? – upewnił się, nie mając wątpliwości co do tego, jaką usłyszy odpowiedź. – Chwyć się mnie – polecił, chcąc pomóc jej w wejściu na podwyższenie i utrzymaniu równowagi; nie miał zamiaru pozwolić jej spaść.
– Zatrzymujemy się – wyjaśnił swobodnie, podążając za spojrzeniem Melisande; dostrzegając, że działania uwijających się na pokładzie żeglarzy zwróciły jej uwagę. On sam nie śledził ich zbyt uważnie, manewr należał do tych standardowych, a warunki – do łatwych, załodze Szalonej Selmy nie przeszkadzał ani silny wiatr ani wysokie fale. Mgła ograniczała co prawda widoczność, ale znajdowali się na znajomych wodach; był przekonany, że w tych okolicznościach jego marynarze mogliby pracować z przepaskami zawiązanymi na oczach. W środku sztormu biegałby pośród nich, wykrzykując rozkazy i reagując na najdrobniejsze zmiany, teraz mógł jednak skupić się wyłącznie na spokojnej rozmowie z żoną i szarej sylwetce krakena, wyłaniającej się właśnie spośród jasnych oparów. – Nie na długo; nie będziemy zarzucać kotwicy – dodał jeszcze. To nie był pierwszy raz, kiedy ośmielił się na podpłynięcie bliżej dzikiej, morskiej bestii, która od czasu bitwy w Landguard Fort zdawała się nie widzieć w Selmie ani zagrożenia ani potencjalnej ofiary; nie spodziewał się, by tego dnia miało być inaczej, nie miał jednak zamiaru uniemożliwienia sobie szybkiego odwrotu. Był ryzykantem, ale nie idiotą – nigdy nie ośmieliłby się zlekceważyć zagrożenia, jakim w ułamkach sekund mógł stać się kraken, zwłaszcza po tym, czego świadkiem stał się w Suffolku.
Tak jak przypuszczał, nie potrzebował dużo czasu, żeby zwrócić w jego stronę uwagę Melisande; przyglądał jej się z zainteresowaniem, kiedy przykładała do oka lunetę, niemal dostrzegając stopniowo pojawiające się na jej twarzy zrozumienie. Gdy wyciągnęła ku niemu rękę, odsunął się bez słowa, robiąc jej miejsce, trochę rozbawiony – nie przypuszczał, by ta zmiana pozycji miała zrobić jakąkolwiek różnicę, nie przy tej odległości. Lekki komentarz zgasł jednak na jego wargach, nie chciał jej przeszkadzać, doskonale rozumiejąc uwidaczniające się w gestach podekscytowanie – odbijające się również w jej spojrzeniu, gdy zerknęła na niego na krótko, po chwili znów przykładając oko do lunety. Żałował, że nie mógł pokazać jej krakena w pełni okazałości – gdy oplatał długimi mackami okręt, żeby bezlitośnie wciągnąć go pod wodę, albo łamał maszty z taką łatwością, jakby były zaledwie wykałaczkami. Uśpiony, mógł wydać się niemal nieszkodliwy, choć Manannan i w tym uśpieniu wyczuwał pewną grozę, cichą groźbę, która zgubiła dziesiątki, setki nieuważnych żeglarzy. – Tak – przytaknął, odzywając się dopiero, kiedy odwróciła się ku niemu, zadając pytanie. Nie potrafił nie odwzajemnić jej uśmiechu; był zaraźliwy. – Gae Bulg – dodał, ciekaw czy wychwyci nawiązanie do celtyckich historii, według których Gae Bulg była legendarną włócznią wykonaną z kości morskiego potwora.
Otworzył usta, chcąc odpowiedzieć na pierwsze z jej pytań, ale zanim zdążyłby to zrobić, w morskim powietrzu zawisły kolejne, a potem Melisande zniknęła z jego pola widzenia, bez zastanowienia ruszając w stronę olinowania. – Melisande – upomniał ją, gdy chwyciła za gruby sznur, szczęśliwie nie musiał jednak fizycznie jej zatrzymać, bo sama porzuciła ten pomysł, w którymś momencie najwidoczniej dostrzegając w nim oczywiste wady. Zrobił dwa kroki w jej stronę, z trudem ukrywając rozbawienie tą sceną, powstrzymując się przed przytaknięciem, że liny, owszem, z pewnością by ją utrzymały – majtkowie wspinali się po nich cały czas – ale nie mając wprawy, mogłaby szybko polec w starciu z kołyszącą się konstrukcją, zwłaszcza jeśli spróbowałaby jednocześnie trzymać lunetę.
Gwizdnął na jednego z młodych marynarzy, który znajdował się najbliżej. – Smith! Przynieś tu tę beczkę! – krzyknął. Chłopak wyprostował się, odkrzyknął krótko: aye, kapitanie!, po czym wprawnie – zwłaszcza jak na swoją niepozorną posturę – przewrócił na bok ciężką, drewnianą beczkę i zaczął turlać ją w ich stronę. – Możemy tu być ile chcesz, ale kraken wkrótce schowa się pod wodę – wypływa głównie nocą i wczesnym rankiem, w dzień przebywa w głębinach – wyjaśnił; to był główny powód, dla którego wyruszyli jeszcze przed świtem. – Wiesz dlaczego? – zapytał z ciekawością; zdawał sobie sprawę, że Melisande zajmowała się smokami, a nie morskimi bestiami, ale podejrzewał, że i tak miała większą szansę na wysnucie poprawnych wniosków. Dla niego większość zachowań krakena pozostawała niewiadomą, tajemnicą, którą musiał z pomocą żony rozwikłać – jeśli miał wykorzystać potwora do przejęcia kontroli nad tymi wodami.
Przesunął się nieco, kiedy spocony majtek postawił pomiędzy nimi beczkę, po czym wyciągnął dłoń w stronę Melisande. – Jesteś pewna, że potrzebujesz wejść wyżej? – upewnił się, nie mając wątpliwości co do tego, jaką usłyszy odpowiedź. – Chwyć się mnie – polecił, chcąc pomóc jej w wejściu na podwyższenie i utrzymaniu równowagi; nie miał zamiaru pozwolić jej spaść.
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Błąkający się po wargach uśmiech rozszerzył się bardziej, na krótkie słowo zaprzeczenia, które wypadło jako pierwsze. A to co padło ledwie chwilę później sprawiło, że zaśmiała się unosząc rękę by zasłonić usta w charakterystycznym geście.
- Całe szczęście - jest od nich trochę ładniejsza. - orzekła w żartobliwej manierze, jakby to istotnie było argumentem przeważającym w tej sprawie spojrzeniem przesuwając po pokładzie i znajdującym się na nim mężczyznach, dłonie splatając przed sobą. Uniosła odrobinę jedną z brwi, odnajdując spojrzeniem męża na kolejne stwierdzenie, kącik jej ust drgnął. - Nie pozostaje mi wiele ponad wiarą w to stwierdzenie wszak znajdujemy się w twoim królestwie. Nie wygląda jednak na to, by miało nadejść załamanie pogody. - orzekła, choć tak naprawdę jedynie domniewywała, nie miała doświadczenia ani na morzu ani w określaniu pogody.
Zatrzymywali się? Zerknęła na Manannana z początku nie rozumiejąc, ale nie zapytała gotowa poczekać mimo, że coś - intuicja, przeczucie mimowolnie podpowiadało jej tylko jedno. A jedno szybko okazało się faktem, kiedy otrzymała w swoje dłonie lunetę. Nie potrafiła jej ukryć radości i podekscytowania. Uwielbiała bestie, wśród nich się wychowała, smoki były jej dziedzictwem, teraz patrzyła na coś innego. Z pewnością równie potężnego. Brwi zmarszczyły się odrobinę kiedy po potwierdzeniu potoczyły się kolejne zgłoski.
- Adekwatnie. - zgodziła się. - Choć dość przewrotnie. - orzekła w krótkim zastanowieniu, kwestia imienia jednak umknęła w ważności od chęci spojrzenia z innego miejsca. Naprawdę rozpatrywała wejście na liny, ledwie zarejestrowawszy wypadające z ust męża imię, jej własne. Chciała by móc spojrzeć z góry, ułatwiłoby to zdecydowanie sprawę, ale mimo wszystko nie sądziła, że powinna, statek był dla niej pewnego rodzaju nowością - obserwacje w Smoczych Ogrodach prowadzone były ze stałego gruntu. Spojrzała na Manannana zadając pytanie, unosząc brwi w krótkiej manierze oczekiwania na odpowiedź, ale te drgnęły mimowolnie kiedy gwizdnął na jednego z marynarzy. Zerknęła w tamtym kierunku pozwalając im zejść się ze sobą, zanim połączyła fakty.
- Pragnęłabym więc pozostać tu do momentu w którym tego nie uczyni. - wypadło z jej warg w formie prośby - a może bardziej życzenia, niezmiennie pozwalając by finalnie to on zdecydował czy je spełni, czy to spotkanie zakończy się szybciej. Zaplotła dłonie na piersi, pozwalając brwią zejść się do siebie. - Bez obserwacji trudno mówić o całkowitej pewności, źródła w większości są dość… niekompletne. - z ust Melisande wydobyło się krótkie niezadowolone westchnienie. - Choć trudno się dziwić. Ale mam kilka teorii. - przyznała kucając przy torbie, uprzednio wkładając lunetę do kieszeni płaszcza. Wyciągając z niej notatnik i drewniane pudełko. - Pierwszym może być wrażliwość na światło. Jako osobnik przystosowany do życia w głębinach, światło słoneczne może go drażnić. Niewiele dalej będzie temperatura wody przy powierzchni. Wchodzące na niebo słońce jest ją w stanie ogrzać - przynajmniej wierzchnią warstwę - podniosła się, jedna z jej dłoni uniosła się w poziomie nad drugą w której trzymała notatnik, pudełko wcisnęła pod pachę, tą wyżej zatoczyła koło - przeniosła spojrzenie na męża - to lato było nad wyraz ciepłym dla całej Anglii. Jeśli istotnie dnie spędza pod wodą może to sugerować, że preferuje temperatury zbliżone do tamtych, nieporównywalnie przecież zimniejszych. Istnieje też szansa, że obie z tych tez są błędne, a pojawienia się słońca używa jako wyznacznik kolejnego dnia - cyklu, byłoby może bardziej właściwe. Choć - powiedziała przerywając na chwilę, żeby otworzyć notatnik. - to wcale nie musi być prawdą. Trzeba się bowiem zastanowić i zrozumieć, co sprawia, że w ogóle wyłania się z głębin - możliwe, że pojawienie się w tych porach uwarunkowane jest jego upodobaniami żywieniowymi i porą migracji albo ruchów gatunków, na które poluje. Choć może po prostu lubi, kiedy wiatr muska jego ciało. - zakończyła słowem krótkiego wstępu ostatniemu zdaniu nadając lekkiej formy półżartu - choć widocznie nawet nie zaczęła. Pozwoliła jednak by Manannan zobaczył i usłyszał sposób w który rozpatrywała możliwości, strumień informacji który przepływał w świadomości rozpatrując za i przeciw postawionych tez. Zamilkła też, spoglądając na rzeczywiście pojawiając się obok beczkę.
- Dziękuję, panie Smith. - wypadło z jej warg, oplatając słowa uprzejmym uśmiechem, choć marynarzowi poświęciła w tej chwili jedynie krótkie spojrzenie. Sięgnęła po różdżkę wprawiając notatnik zaklęciem w stan lewitacji trochę ponad beczką, po jej lewej stronie. Otworzyła pudełko dmuchając lekko w piórko, które poderwało się zajmując miejsce przy notatniku.
- Jestem pewna, że tego chcę. - odpowiedziała Manannanowi chowając pudełko do torby, spoglądając na niego z dołu, rozciągając wargi w urokliwym uśmiechu. - Potrzeby i pragnienia, nie zawsze idą ze sobą. - orzekła podnosząc się, stanęła tyłem do beczki, wyciągając za siebie dłonie, by oprzeć je o jej brzegi i wsunąć się na nią. - Czy istotnie tego potrzebowałam dowiem się za chwilę. - dodała. Uniosła nogi, przesuwając spódnicę tak by nie nadepnąć na nią podnosząc się do pionu, wtedy wyciągnęła do niego dłonie pozwalając by jej pomógł. A kiedy je złapał a ona dźwignęła się na nogi, pozostała w kucnięciu nachylając się trochę bliżej, pociągając go odrobinę za ręce gestem zachęcając by podszedł bliżej. - Powinieneś zapytać, zanim uczyniłeś to możliwością. - przyznała beztrosko przyznając, że wynik mógłby być inny gdyby tak właśnie postąpił. Stawiając beczkę obok ofiarował jej możliwość i zgodę by istotnie na niej stanęła - a Melisande nie zwykła odrzucać szans, które pojawiły się przed nią. - Sprawiłeś mi tym jednak wielką radość. - przyznała szczerze przesuwając spojrzeniem po twarzy męża. Może rzeczywiście pasowała tu lepiej. Z ogładą we właściwych momentach, wychodząc poza jej ramy kiedy było to odpowiednie. Nigdy nie rozmyślała nad tym wcześniej akceptując fakt że miała zostać żoną. Ale czy u Blacków nie zadusiłaby się brakiem przestrzeni? Może nie, bo nigdy nie zasmakowały jej w taki sposób. Gdyby jej matka teraz ją widziała - niezadowolenie to łagodny stan na określenie tego co by sobą prezentowała. Podniosła się, podyktowała datę i wyciągnęła lunetę przykładając ją na nowo do oka. Zamilkła skupiona na obserwacji i odpowiednim balansowaniu choć nie miała obaw, wiedziała, że jeśli straci równowagę obok znajduję się Manannan gotowy ją pochwycić.
- Zapisuj wszystko - poleciła magicznemu przyrządowi. - Gatunek: Kraken, Wiek: nieznany, Umaszczenie: szare do złudzenia przypominające skały. Pytanie: kolor umaszczenia gatunkowy, czy kamuflaż powodowany warunkiem otoczenia a może sposób wabienia? - pióro zgodnie z poleceniem notowało kolejne słowa. - Przyjęta pozycja tylko z pozoru może wydawać się stateczna - załamanie wody sugeruje ruch. Możliwe, że ten nie ma na celu utrzymania ciała na powierzchni a pobór informacji z otoczenia. Macki którymi operuje są w stanie prawdopodobnie zebrać dostatecznie wiele danych albo pokarmu. Ile mogą mieć… przy tej wielkości biorąc pod uwagę odległość… - zastanawiała się na głos marszcząc trochę brwi. - kilkanaście-dziesiąt jardów…? - odsunęła lunetę spoglądając z góry na męża. - Widziałeś je, potrafisz ocenić? Ogólne rozmiary. Po widocznym fragmencie mogę snuć tylko przypuszczenia. - stwierdziła, powracając do obserwacji. - Opowiedz mi o tym, co udało ci się przyuważyć podczas wcześniejszych spotkań. - poprosiła, i choć mówiła, jej uwaga skierowana była w większości na niepozornie wyglądającą wysepkę. A tak właściwie, krakena.
- Całe szczęście - jest od nich trochę ładniejsza. - orzekła w żartobliwej manierze, jakby to istotnie było argumentem przeważającym w tej sprawie spojrzeniem przesuwając po pokładzie i znajdującym się na nim mężczyznach, dłonie splatając przed sobą. Uniosła odrobinę jedną z brwi, odnajdując spojrzeniem męża na kolejne stwierdzenie, kącik jej ust drgnął. - Nie pozostaje mi wiele ponad wiarą w to stwierdzenie wszak znajdujemy się w twoim królestwie. Nie wygląda jednak na to, by miało nadejść załamanie pogody. - orzekła, choć tak naprawdę jedynie domniewywała, nie miała doświadczenia ani na morzu ani w określaniu pogody.
Zatrzymywali się? Zerknęła na Manannana z początku nie rozumiejąc, ale nie zapytała gotowa poczekać mimo, że coś - intuicja, przeczucie mimowolnie podpowiadało jej tylko jedno. A jedno szybko okazało się faktem, kiedy otrzymała w swoje dłonie lunetę. Nie potrafiła jej ukryć radości i podekscytowania. Uwielbiała bestie, wśród nich się wychowała, smoki były jej dziedzictwem, teraz patrzyła na coś innego. Z pewnością równie potężnego. Brwi zmarszczyły się odrobinę kiedy po potwierdzeniu potoczyły się kolejne zgłoski.
- Adekwatnie. - zgodziła się. - Choć dość przewrotnie. - orzekła w krótkim zastanowieniu, kwestia imienia jednak umknęła w ważności od chęci spojrzenia z innego miejsca. Naprawdę rozpatrywała wejście na liny, ledwie zarejestrowawszy wypadające z ust męża imię, jej własne. Chciała by móc spojrzeć z góry, ułatwiłoby to zdecydowanie sprawę, ale mimo wszystko nie sądziła, że powinna, statek był dla niej pewnego rodzaju nowością - obserwacje w Smoczych Ogrodach prowadzone były ze stałego gruntu. Spojrzała na Manannana zadając pytanie, unosząc brwi w krótkiej manierze oczekiwania na odpowiedź, ale te drgnęły mimowolnie kiedy gwizdnął na jednego z marynarzy. Zerknęła w tamtym kierunku pozwalając im zejść się ze sobą, zanim połączyła fakty.
- Pragnęłabym więc pozostać tu do momentu w którym tego nie uczyni. - wypadło z jej warg w formie prośby - a może bardziej życzenia, niezmiennie pozwalając by finalnie to on zdecydował czy je spełni, czy to spotkanie zakończy się szybciej. Zaplotła dłonie na piersi, pozwalając brwią zejść się do siebie. - Bez obserwacji trudno mówić o całkowitej pewności, źródła w większości są dość… niekompletne. - z ust Melisande wydobyło się krótkie niezadowolone westchnienie. - Choć trudno się dziwić. Ale mam kilka teorii. - przyznała kucając przy torbie, uprzednio wkładając lunetę do kieszeni płaszcza. Wyciągając z niej notatnik i drewniane pudełko. - Pierwszym może być wrażliwość na światło. Jako osobnik przystosowany do życia w głębinach, światło słoneczne może go drażnić. Niewiele dalej będzie temperatura wody przy powierzchni. Wchodzące na niebo słońce jest ją w stanie ogrzać - przynajmniej wierzchnią warstwę - podniosła się, jedna z jej dłoni uniosła się w poziomie nad drugą w której trzymała notatnik, pudełko wcisnęła pod pachę, tą wyżej zatoczyła koło - przeniosła spojrzenie na męża - to lato było nad wyraz ciepłym dla całej Anglii. Jeśli istotnie dnie spędza pod wodą może to sugerować, że preferuje temperatury zbliżone do tamtych, nieporównywalnie przecież zimniejszych. Istnieje też szansa, że obie z tych tez są błędne, a pojawienia się słońca używa jako wyznacznik kolejnego dnia - cyklu, byłoby może bardziej właściwe. Choć - powiedziała przerywając na chwilę, żeby otworzyć notatnik. - to wcale nie musi być prawdą. Trzeba się bowiem zastanowić i zrozumieć, co sprawia, że w ogóle wyłania się z głębin - możliwe, że pojawienie się w tych porach uwarunkowane jest jego upodobaniami żywieniowymi i porą migracji albo ruchów gatunków, na które poluje. Choć może po prostu lubi, kiedy wiatr muska jego ciało. - zakończyła słowem krótkiego wstępu ostatniemu zdaniu nadając lekkiej formy półżartu - choć widocznie nawet nie zaczęła. Pozwoliła jednak by Manannan zobaczył i usłyszał sposób w który rozpatrywała możliwości, strumień informacji który przepływał w świadomości rozpatrując za i przeciw postawionych tez. Zamilkła też, spoglądając na rzeczywiście pojawiając się obok beczkę.
- Dziękuję, panie Smith. - wypadło z jej warg, oplatając słowa uprzejmym uśmiechem, choć marynarzowi poświęciła w tej chwili jedynie krótkie spojrzenie. Sięgnęła po różdżkę wprawiając notatnik zaklęciem w stan lewitacji trochę ponad beczką, po jej lewej stronie. Otworzyła pudełko dmuchając lekko w piórko, które poderwało się zajmując miejsce przy notatniku.
- Jestem pewna, że tego chcę. - odpowiedziała Manannanowi chowając pudełko do torby, spoglądając na niego z dołu, rozciągając wargi w urokliwym uśmiechu. - Potrzeby i pragnienia, nie zawsze idą ze sobą. - orzekła podnosząc się, stanęła tyłem do beczki, wyciągając za siebie dłonie, by oprzeć je o jej brzegi i wsunąć się na nią. - Czy istotnie tego potrzebowałam dowiem się za chwilę. - dodała. Uniosła nogi, przesuwając spódnicę tak by nie nadepnąć na nią podnosząc się do pionu, wtedy wyciągnęła do niego dłonie pozwalając by jej pomógł. A kiedy je złapał a ona dźwignęła się na nogi, pozostała w kucnięciu nachylając się trochę bliżej, pociągając go odrobinę za ręce gestem zachęcając by podszedł bliżej. - Powinieneś zapytać, zanim uczyniłeś to możliwością. - przyznała beztrosko przyznając, że wynik mógłby być inny gdyby tak właśnie postąpił. Stawiając beczkę obok ofiarował jej możliwość i zgodę by istotnie na niej stanęła - a Melisande nie zwykła odrzucać szans, które pojawiły się przed nią. - Sprawiłeś mi tym jednak wielką radość. - przyznała szczerze przesuwając spojrzeniem po twarzy męża. Może rzeczywiście pasowała tu lepiej. Z ogładą we właściwych momentach, wychodząc poza jej ramy kiedy było to odpowiednie. Nigdy nie rozmyślała nad tym wcześniej akceptując fakt że miała zostać żoną. Ale czy u Blacków nie zadusiłaby się brakiem przestrzeni? Może nie, bo nigdy nie zasmakowały jej w taki sposób. Gdyby jej matka teraz ją widziała - niezadowolenie to łagodny stan na określenie tego co by sobą prezentowała. Podniosła się, podyktowała datę i wyciągnęła lunetę przykładając ją na nowo do oka. Zamilkła skupiona na obserwacji i odpowiednim balansowaniu choć nie miała obaw, wiedziała, że jeśli straci równowagę obok znajduję się Manannan gotowy ją pochwycić.
- Zapisuj wszystko - poleciła magicznemu przyrządowi. - Gatunek: Kraken, Wiek: nieznany, Umaszczenie: szare do złudzenia przypominające skały. Pytanie: kolor umaszczenia gatunkowy, czy kamuflaż powodowany warunkiem otoczenia a może sposób wabienia? - pióro zgodnie z poleceniem notowało kolejne słowa. - Przyjęta pozycja tylko z pozoru może wydawać się stateczna - załamanie wody sugeruje ruch. Możliwe, że ten nie ma na celu utrzymania ciała na powierzchni a pobór informacji z otoczenia. Macki którymi operuje są w stanie prawdopodobnie zebrać dostatecznie wiele danych albo pokarmu. Ile mogą mieć… przy tej wielkości biorąc pod uwagę odległość… - zastanawiała się na głos marszcząc trochę brwi. - kilkanaście-dziesiąt jardów…? - odsunęła lunetę spoglądając z góry na męża. - Widziałeś je, potrafisz ocenić? Ogólne rozmiary. Po widocznym fragmencie mogę snuć tylko przypuszczenia. - stwierdziła, powracając do obserwacji. - Opowiedz mi o tym, co udało ci się przyuważyć podczas wcześniejszych spotkań. - poprosiła, i choć mówiła, jej uwaga skierowana była w większości na niepozornie wyglądającą wysepkę. A tak właściwie, krakena.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaśmiał się bezgłośnie w reakcji na jej komentarz; nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby porównywać urodę Melisande do uwijających się po Szalonej Selmie marynarzy. Pośród prostych mężczyzn z twarzami ogorzałymi od wiatru i ciałami noszącymi ślady trudów żeglugi, wyglądała jak ktoś z innego świata – i właściwie tak właśnie było. Choć jednocześnie: czuł pewną fascynację obserwując ją tutaj, w otoczeniu do tej pory niemal całkowicie zarezerwowanym dla niego samego. Musiał przyznać, że wpasowała się w ten krajobraz z gracją; zupełnie, jakby od zawsze było jej przeznaczone zostanie lady Travers. – Nie wygląda – zgodził się, nie spodziewał się nagłej zmiany pogody; nie tutaj, tak blisko wybrzeża. Wody oblewające angielskie wyspy nie miały wiele wspólnego z surowymi, otwartymi wodami Morza Północnego.
– Przewrotnie? – podjął, przyglądając się żonie z ukosa. Ciekaw, co miała na myśli; w jego mniemaniu wybrane imię pasowało idealnie, przywodząc na myśl bitwę w Landguard Fort – i to, jak kraken bez większego trudu wciągnął pod wodę kilka mugolskich okrętów. Był włócznią – która, odpowiednio wymierzona, mogła zadać potężny cios ich wrogom. – Dlaczego? – zapytał, dostrzegając bez trudu, że uwaga Melisande zwróciła się w innym kierunku, jakby jego słowa przemknęły gdzieś obok, podczas gdy myśli jego żony znajdowały się już kilkadziesiąt metrów dalej, szukając odpowiedzi na pytania, których nie zdążył jeszcze zadać. Uśmiechnął się, obserwując porzuconą prędko wspinaczkę na olinowanie.
– Niech więc tak będzie – zgodził się od razu. Nie spieszyło im się nigdzie, mogli spędzić na statku tak dużo czasu, jak tylko potrzebowali; a on – chciał usłyszeć, co na temat krakena miała do powiedzenia Melisande. Zależało mu na jej opinii oraz na tym, by zgodziła się wesprzeć kolejne działania; plany póki co rysowały się w jego umyśle mgliście, musiał najpierw upewnić się, że miały miejsce bytu – nim skreśli list, żeby przedstawić je wujowi. Oparł się wygodnie o owinięte wokół masztu liny, ani na moment nie odrywając wzroku od żony, z zainteresowaniem wysłuchując snutych przez nią teorii; nie zdając sobie sprawy z tego, że jego brwi w zastanowieniu zbiegły się do środka. Zaplótł ramiona na klatce piersiowej. – Będzie aktywniejszy jesienią i zimą? – zapytał, wysuwając pierwsze wnioski; skoro kraken był wrażliwy na wysokie temperatury i światło, to w chłodniejszych miesiącach powinny przeszkadzać mu mniej – a więc istniała szansa, że więcej czasu będzie spędzał blisko przy powierzchni. Jeżeli faktycznie tak było, Manannan musiał wziąć to pod uwagę przy kreśleniu bezpiecznych szlaków, a także uzależnić je od konkretnych miesięcy – co znacznie rozciągało obserwacje w czasie. – Żeglarze wierzą, że w ten sposób zwabia samotne statki – wtrącił, nie był pewien, ile było w tym prawdy – ale i tak postanowił podzielić się tą myślą z Melisande. – Na pełnym morzu do złudzenia przypomina wyspę. Czeka, aż desperacko poszukujący stałego lądu marynarze się do niego zbliżą, a później atakuje – wciągając ich w głębiny – doprecyzował, nie określając jednak, czy sam uważał to za fakt. Zamilkł na moment, ciekawy, jakie zdanie na ten temat miała Melisande.
Odsunął się płynnie, żeby zrobić miejsce dla przytaszczonej przez Smitha beczki, przyglądając się z rozbawieniem, jak kłania się jego żonie nisko, wyraźnie zaskoczony uprzejmym podziękowaniem. Sam skinął lekko w jego stronę, nie zwracając jednak na niego uwagi na dłużej – skupiony przede wszystkim na rozmowie z Melisande. – Powinnaś już wiedzieć, że najpierw działam, a dopiero potem pytam – odpowiedział jej żartem, choć stwierdzenie nie było dalekie od prawdy. – Nie spodziewałem się, że tak łatwo cię zadowolić – dodał jeszcze, bez przytyku; rozluźniony swobodnym tonem ich konwersacji, wyciągając jednocześnie ręce, żeby pomóc jej wdrapać się na podwyższenie. Kątem oka widział, jak pracujący przy olinowaniu członkowie załogi usilnie próbują nie spoglądając w jej stronę. Manannanowi trudno było się im dziwić; on sam nie spuszczał oka z Melisande, choć tym razem szukał głównie ewentualnych oznak utraty równowagi – gotów pomóc jej w odzyskaniu balansu.
Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, zakładając, że zawieszone w przestrzeni pytania nie były skierowane do niego; dopiero kiedy uchwycił spojrzenie żony, zastanowił się nad poruszoną przez nią kwestią. – Trzydzieści, może czterdzieści jardów – ocenił, unosząc dłoń, żeby potrzeć krawędź brody; jego spojrzenie na chwilę powędrowało wyżej, ponad ramieniem Melisande, na szczyt górującego nad nimi grotmasztu. – Przy statkach podobnych wielkością do Selmy, był w stanie pochwycić za maszt mniej więcej w dwóch trzecich wysokości – sam wciąż pozostając zanurzony pod wodą – dodał, starając się dokładniej nakreślić rozmiary bestii. – Hałas zdaje się go rozwścieczać – podjął po chwili; nie wiedział, o jakie dokładnie aspekty pytała żona, dzielił się więc z nią wszystkim, co był w stanie sobie przypomnieć. – Atakując, chowa się najpierw głęboko pod powierzchnię i podpływa bezpośrednio pod okręt – podejrzewam, że wykorzystuje kadłub jako osłonę. – To sprawiło, że o czymś pomyślał. – Czy jego tułów jest bardziej wrażliwy od macek? Łatwiej go w ten sposób zranić? – zapytał, czy wiedziała? Nie, żeby kiedykolwiek rozważał skrzywdzenie krakena – potężna, morska bestia budziła w nim trudny do opisania szacunek, poza tym: żywy był dla nich cenniejszy. – Tak długo, jak długo trzymamy się na dystans, zdaje się nie zwracać na nas uwagi – ale jeżeli statek za bardzo się zbliży, zaczyna poruszać mackami, wzburzając wodę. Ostrzegawczo? – spróbował zgadnąć. Czy kraken nie polował, jeśli nie musiał? Czy jego zachowanie oznaczało coś innego?
– Przewrotnie? – podjął, przyglądając się żonie z ukosa. Ciekaw, co miała na myśli; w jego mniemaniu wybrane imię pasowało idealnie, przywodząc na myśl bitwę w Landguard Fort – i to, jak kraken bez większego trudu wciągnął pod wodę kilka mugolskich okrętów. Był włócznią – która, odpowiednio wymierzona, mogła zadać potężny cios ich wrogom. – Dlaczego? – zapytał, dostrzegając bez trudu, że uwaga Melisande zwróciła się w innym kierunku, jakby jego słowa przemknęły gdzieś obok, podczas gdy myśli jego żony znajdowały się już kilkadziesiąt metrów dalej, szukając odpowiedzi na pytania, których nie zdążył jeszcze zadać. Uśmiechnął się, obserwując porzuconą prędko wspinaczkę na olinowanie.
– Niech więc tak będzie – zgodził się od razu. Nie spieszyło im się nigdzie, mogli spędzić na statku tak dużo czasu, jak tylko potrzebowali; a on – chciał usłyszeć, co na temat krakena miała do powiedzenia Melisande. Zależało mu na jej opinii oraz na tym, by zgodziła się wesprzeć kolejne działania; plany póki co rysowały się w jego umyśle mgliście, musiał najpierw upewnić się, że miały miejsce bytu – nim skreśli list, żeby przedstawić je wujowi. Oparł się wygodnie o owinięte wokół masztu liny, ani na moment nie odrywając wzroku od żony, z zainteresowaniem wysłuchując snutych przez nią teorii; nie zdając sobie sprawy z tego, że jego brwi w zastanowieniu zbiegły się do środka. Zaplótł ramiona na klatce piersiowej. – Będzie aktywniejszy jesienią i zimą? – zapytał, wysuwając pierwsze wnioski; skoro kraken był wrażliwy na wysokie temperatury i światło, to w chłodniejszych miesiącach powinny przeszkadzać mu mniej – a więc istniała szansa, że więcej czasu będzie spędzał blisko przy powierzchni. Jeżeli faktycznie tak było, Manannan musiał wziąć to pod uwagę przy kreśleniu bezpiecznych szlaków, a także uzależnić je od konkretnych miesięcy – co znacznie rozciągało obserwacje w czasie. – Żeglarze wierzą, że w ten sposób zwabia samotne statki – wtrącił, nie był pewien, ile było w tym prawdy – ale i tak postanowił podzielić się tą myślą z Melisande. – Na pełnym morzu do złudzenia przypomina wyspę. Czeka, aż desperacko poszukujący stałego lądu marynarze się do niego zbliżą, a później atakuje – wciągając ich w głębiny – doprecyzował, nie określając jednak, czy sam uważał to za fakt. Zamilkł na moment, ciekawy, jakie zdanie na ten temat miała Melisande.
Odsunął się płynnie, żeby zrobić miejsce dla przytaszczonej przez Smitha beczki, przyglądając się z rozbawieniem, jak kłania się jego żonie nisko, wyraźnie zaskoczony uprzejmym podziękowaniem. Sam skinął lekko w jego stronę, nie zwracając jednak na niego uwagi na dłużej – skupiony przede wszystkim na rozmowie z Melisande. – Powinnaś już wiedzieć, że najpierw działam, a dopiero potem pytam – odpowiedział jej żartem, choć stwierdzenie nie było dalekie od prawdy. – Nie spodziewałem się, że tak łatwo cię zadowolić – dodał jeszcze, bez przytyku; rozluźniony swobodnym tonem ich konwersacji, wyciągając jednocześnie ręce, żeby pomóc jej wdrapać się na podwyższenie. Kątem oka widział, jak pracujący przy olinowaniu członkowie załogi usilnie próbują nie spoglądając w jej stronę. Manannanowi trudno było się im dziwić; on sam nie spuszczał oka z Melisande, choć tym razem szukał głównie ewentualnych oznak utraty równowagi – gotów pomóc jej w odzyskaniu balansu.
Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, zakładając, że zawieszone w przestrzeni pytania nie były skierowane do niego; dopiero kiedy uchwycił spojrzenie żony, zastanowił się nad poruszoną przez nią kwestią. – Trzydzieści, może czterdzieści jardów – ocenił, unosząc dłoń, żeby potrzeć krawędź brody; jego spojrzenie na chwilę powędrowało wyżej, ponad ramieniem Melisande, na szczyt górującego nad nimi grotmasztu. – Przy statkach podobnych wielkością do Selmy, był w stanie pochwycić za maszt mniej więcej w dwóch trzecich wysokości – sam wciąż pozostając zanurzony pod wodą – dodał, starając się dokładniej nakreślić rozmiary bestii. – Hałas zdaje się go rozwścieczać – podjął po chwili; nie wiedział, o jakie dokładnie aspekty pytała żona, dzielił się więc z nią wszystkim, co był w stanie sobie przypomnieć. – Atakując, chowa się najpierw głęboko pod powierzchnię i podpływa bezpośrednio pod okręt – podejrzewam, że wykorzystuje kadłub jako osłonę. – To sprawiło, że o czymś pomyślał. – Czy jego tułów jest bardziej wrażliwy od macek? Łatwiej go w ten sposób zranić? – zapytał, czy wiedziała? Nie, żeby kiedykolwiek rozważał skrzywdzenie krakena – potężna, morska bestia budziła w nim trudny do opisania szacunek, poza tym: żywy był dla nich cenniejszy. – Tak długo, jak długo trzymamy się na dystans, zdaje się nie zwracać na nas uwagi – ale jeżeli statek za bardzo się zbliży, zaczyna poruszać mackami, wzburzając wodę. Ostrzegawczo? – spróbował zgadnąć. Czy kraken nie polował, jeśli nie musiał? Czy jego zachowanie oznaczało coś innego?
some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Wargi Melisande mimowolnie uniosły się jeszcze odrobinę na reakcję Manannana - jakby one same skorelowane były w niewytłumaczalny sposób z tymi należącymi do niego. Ale trudno było jej się wyzbyć wzbierającej w niej ekscytacji - i oczekiwanie. W końcu, podejrzewała dokąd dziś płynęli, choć jej mąż zdawał się postanowić destynacje ich podróży przetrzymać w sekrecie do momentu dotarcia na miejsce. Nie miała nic przeciwko, na razie czerpiąc przyjemność z miejsca w którym się znajdowała. Z faktu, że mogła i że sam ją tutaj zabrał. Nie poprosiła o to - nie domagała się. Przekonała go swoimi działaniami, wiedzą(?), że będzie warto. Musiała się wykazać, zmyć gorycz wydarzeń z Elfiego Szlaku. Zadarła odrobinę brodę przesuwając tęczówkami po nieboskłonie, wpuszczając między nich stwierdzenie które potwierdził, a gdy to zrobił pozwoliła tęczówkom leniwie przesunąć się na niego pozostając w niezmienionej pozie.
Przynajmniej do czasu, kiedy cel ich podróży stał się jasny - bo wskazany i przedstawiony skupiając, zbierając całkiem jej uwagę kiedy z okiem przyciśniętym do lunety przesuwała spojrzenie po granatowej wodzie.
- Yhym. - potwierdziła mruknięciem skupiona w innym miejscu, kompletnie nie zauważając tego dzisiaj - na tyle, że nie zdążyła mruknięcia powtrzymać, co czyniła zawsze gdy znajdowali się między innymi. Niezadowolona z tego, jak łatwo je od niego przejęła. Bez jej własnej chęci, czy zgody na to. - Oh. - wypadło z jej warg, chwilę po zadanym przez Manannana pytaniu. Odsunęła trochę lunetę, odnajdując go spojrzeniem. - Gae Bulg według źródeł stworzony był z kości morskiego potwora czyż nie? - zapytała spoglądając na niego. Brodą wskazała na obserwowaną bestię. - Krakeny są bezkręgowcami. Prawdopodobnie trudno byłoby odnaleźć w ich ciele zwyczajowe kości. - rozciągnęła wargi w przepięknym uśmiechu który objął też oczy żeby zaśmiać się łagodnie. - Dlatego to dość przewrotne, nie sądzisz? - zapytała odwracając tęczówki, powracając do obserwacji, odpowiadając na pierwsze z pojawiających się na statku pytań. Mierząc się z pierwszymi chęciami i powinnościami, zatrzymując na chwilę kiedy pokład statku opłynęła zgoda unosząc jej wargi mocniej w rozbrajająco szczerym i wypełnionym zadowoleniem uśmiechu którego nie potrafiła się pozbyć. Niech więc tak będzie. Potaknęła głową w żartobliwym geście dygając przed nim lekko w wyuczonym geście.
- To zależy. - odpowiedziała. - Mało satysfakcjonująca odpowiedź, zdaję sobie sprawę. Ale zmiennych jest zbyt wiele, by jakieś można było całkowicie w tym momencie wykluczyć. Potrzeba obserwacji i badań. Bezpiecznie jest założyć, że wysoce prawdopodobnym jest że tak właśnie być może. - odpowiedziała małżonkowi skupiona na niepozornej wysepce.
- Prawdopodobieństwo trafienia na desperatów poszukujących stałego lądu… - chciała stwierdzić od razu że jest niewielkie, powstrzymała się prostując znad burty o którą opierała łokieć, żeby ustabilizować własny podgląd odwracając głowę by spojrzeć na męża. - …nie jest wysoce znikome? - zapytała jednak unosząc odrobinę brwi ku górze. Jej ręce splotły się na piersi, a dłoń w charakterystycznym geście powędrowała pod brodę. - Jeśli rozpatrzeć by ten sposób zdobywania pożywienia wydaje się on… zwyczajnie ryzykowny, wraz z zasięgiem który posiada, tak naprawdę nie sądzę, że musi specjalnie czekać konkretnie na marynarzy. Powiedziałabym, mój miły, że sprawy raczej składają się w drugą stronę. To oni trafiają na miejsce w którym akurat żeruje. Istotnie biorąc go za stały ląd. Są dodatkowym pokarmem, który znajduje się w obranym przez niego zasięgu polowania. Z pewnością potrafi zbierać dane z otoczenia przy pomocy macek i ruchów wody. Dlatego kiedy poluje, a coś znajdzie się na jego terytorium, zwyczajnie to przechwytuje - statek, czy morskie stworzenie, możliwe że wszystko dostatecznie duże, by wzbudzić jego zainteresowanie. - orzekła, milknąc na chwilę, by odsunąć się i zrobić miejsca dla beczki, która znalazła się obok nich, uprzejmie dziękują mężczyźnie, który zdawał się obawiać nawet spojrzeć w kierunku jej twarzy. To nic. Wsunęła się na beczkę, podciągając nogi, pozwalając by Manannan pomógł jej dźwignąć się na nogi, przytrzymując przez chwilę jego ręce. Wargi uniosły się odrobinę na otrzymaną odpowiedź. Powinna, istotnie. Wiedziała, zastanawiając się w którym momencie spontaniczność jego działań nie będzie jej na rękę.
- Łatwo…? - powtórzyła po nim unosząc wymownie brwi. Rękę oparła o kolano a dłoń wsunęła na chwilę pod brodę odwracając głowę by spojrzeć na znajdującego się w oddali krakena. Przesunęła dłoń, by palcami założyć za ucho fantomowy kosmyk włosów. Wargi rozciągnęły się ponownie. - Czekają cię więc beztroskie czasy. Pozbawione trudu zadowolenia własnej małżonki, czyż nie? - zapytała, układając dłonie na kolanach, by zaraz dźwignąć się do pionu, dając sobie chwilę na odnalezienie rytmu statku i możliwe najbardziej stabilnej pozycji. Przygotowując się do obserwacji wyciągając magiczne pióro, które miało zanotować jej myśli. Potaknęła głową kiedy przybliżył jej jego długości, każąc zapisać je magicznemu przedmiotowi. Odsunęła spojrzenie od lunety na chwilę uwagę przenosząc ku Manannanowi. A potem odwracając spojrzenie, by uchwycić nim statek w większości. Dyktując informację o hałasie.
- To był jakiś konkretny dźwięk? - zapytała mężczyzny pozwalając by jej brwi zeszły jej się odrobinę. Nie sądziła, by on sam miał wpływ na krakena - może częstotliwość fal?
- Niekoniecznie. - odpowiedziała mężowi. - Ale z pewnością atakując tułów najłatwiej byłoby go zgładzić. Prawdopodobnie dlatego atakuje w sposób, który jest dla niego najbezpieczniejszy i najskuteczniejszy. - dodała stawiając kolejną tezę. Uniosła lunetę do oka, słuchając kolejnego z pytań. - Nie tylko. - przyznała. Za wspomnianym działaniem mogło iść więcej, niźli chęć odstraszenia intruzów. - Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zbiera z otoczenia informacje przy pomocy macek. Statek przemieszczając się - jak sądzę - zmienia ruchy wody, które udaje mu się rozpoznać. Szybsze poruszanie mackami, pozwala mu zebrać większą ilość informacji z otoczenia. - wyjaśniła, nie zaprzestając obserwacji. Nie odsuwając lunety od oka pochyliła się trochę, a później jeszcze odrobinę, decydując, że przy tej odległości różnica widoku pomiędzy staniem a siedzeniem, jest na tyle niewielka, że nie istnieje potrzeba by prowadziła je jednocześnie próbując nie poddać się nowej formie grawitacji. Z bocianiego gniazda pewnie spojrzeć byłoby wygodniej, ale wątpiła, by Manannan zgodził się by tam weszła. Wyciągnęła do niego rękę - dałaby radę sobie sama, była tego pewna - ale dobra dama, pozwala by mężczyzna służył jej pomocą. Przysiadła na beczce, jedną z nóg podciągając na nią, skrywając pod spódnicą, unosząc lunetę, zastygając w nowej, choć zdawać się mogło - całkowicie naturalnej pozie. Nie do końca pasującej damie jako takiej, choć nie pozbawionej wdzięku i gracji. Z kieszeni płaszcza wyciągnęła zegarek, który uniosła, zatapiając się mimowolnie we własnym świecie i planując podejmować kolejne niewielkie badania na które miał pozwolić im pozostały czas. Zaraz jednak zamarła w pół ruchu, odsuwając głowę od lunety by spojrzeć w kierunku Manannana. - Zamierzam sprawdzić czy ruchy wody pojawiają się w cyklicznym i równym odstępie czasowym. - wytłumaczyła ciemnymi tęczówkami przesuwając po twarzy mężczyzny. Oparła prawą - wolną rękę - o kant beczki nachylając się odrobinę w jego stronę. - Dalej jestem w stanie poradzić sobie sama. Możesz wrócić do mnie, kiedy kraken zniknie pod wodą.- powiedziała choć wargi rozciągnęły się w urokliwym, acz odrobinę lisim uśmiechu. - Prowadzenie obserwacji może nie przypaść ci do gustu. - zawyrokowała ze spokojem, te wymagały cierpliwości i nie niosły ze sobą ekscytacji i adrenaliny, które uwielbiał Manannan. Nie miała nic przeciwko, żeby odnalazł sobie zajęcie na pozostałą chwilę, którą mieli pozostać w tym miejscu. Ale swoim zwyczajem obdarowywała go wyborem. Ręka trzymająca zegarek wysunęła się ku niemu. - Choć pomoc zawsze jest mile widziana. - na co zdecyduje się tym razem? Nie wiedziała.
Przynajmniej do czasu, kiedy cel ich podróży stał się jasny - bo wskazany i przedstawiony skupiając, zbierając całkiem jej uwagę kiedy z okiem przyciśniętym do lunety przesuwała spojrzenie po granatowej wodzie.
- Yhym. - potwierdziła mruknięciem skupiona w innym miejscu, kompletnie nie zauważając tego dzisiaj - na tyle, że nie zdążyła mruknięcia powtrzymać, co czyniła zawsze gdy znajdowali się między innymi. Niezadowolona z tego, jak łatwo je od niego przejęła. Bez jej własnej chęci, czy zgody na to. - Oh. - wypadło z jej warg, chwilę po zadanym przez Manannana pytaniu. Odsunęła trochę lunetę, odnajdując go spojrzeniem. - Gae Bulg według źródeł stworzony był z kości morskiego potwora czyż nie? - zapytała spoglądając na niego. Brodą wskazała na obserwowaną bestię. - Krakeny są bezkręgowcami. Prawdopodobnie trudno byłoby odnaleźć w ich ciele zwyczajowe kości. - rozciągnęła wargi w przepięknym uśmiechu który objął też oczy żeby zaśmiać się łagodnie. - Dlatego to dość przewrotne, nie sądzisz? - zapytała odwracając tęczówki, powracając do obserwacji, odpowiadając na pierwsze z pojawiających się na statku pytań. Mierząc się z pierwszymi chęciami i powinnościami, zatrzymując na chwilę kiedy pokład statku opłynęła zgoda unosząc jej wargi mocniej w rozbrajająco szczerym i wypełnionym zadowoleniem uśmiechu którego nie potrafiła się pozbyć. Niech więc tak będzie. Potaknęła głową w żartobliwym geście dygając przed nim lekko w wyuczonym geście.
- To zależy. - odpowiedziała. - Mało satysfakcjonująca odpowiedź, zdaję sobie sprawę. Ale zmiennych jest zbyt wiele, by jakieś można było całkowicie w tym momencie wykluczyć. Potrzeba obserwacji i badań. Bezpiecznie jest założyć, że wysoce prawdopodobnym jest że tak właśnie być może. - odpowiedziała małżonkowi skupiona na niepozornej wysepce.
- Prawdopodobieństwo trafienia na desperatów poszukujących stałego lądu… - chciała stwierdzić od razu że jest niewielkie, powstrzymała się prostując znad burty o którą opierała łokieć, żeby ustabilizować własny podgląd odwracając głowę by spojrzeć na męża. - …nie jest wysoce znikome? - zapytała jednak unosząc odrobinę brwi ku górze. Jej ręce splotły się na piersi, a dłoń w charakterystycznym geście powędrowała pod brodę. - Jeśli rozpatrzeć by ten sposób zdobywania pożywienia wydaje się on… zwyczajnie ryzykowny, wraz z zasięgiem który posiada, tak naprawdę nie sądzę, że musi specjalnie czekać konkretnie na marynarzy. Powiedziałabym, mój miły, że sprawy raczej składają się w drugą stronę. To oni trafiają na miejsce w którym akurat żeruje. Istotnie biorąc go za stały ląd. Są dodatkowym pokarmem, który znajduje się w obranym przez niego zasięgu polowania. Z pewnością potrafi zbierać dane z otoczenia przy pomocy macek i ruchów wody. Dlatego kiedy poluje, a coś znajdzie się na jego terytorium, zwyczajnie to przechwytuje - statek, czy morskie stworzenie, możliwe że wszystko dostatecznie duże, by wzbudzić jego zainteresowanie. - orzekła, milknąc na chwilę, by odsunąć się i zrobić miejsca dla beczki, która znalazła się obok nich, uprzejmie dziękują mężczyźnie, który zdawał się obawiać nawet spojrzeć w kierunku jej twarzy. To nic. Wsunęła się na beczkę, podciągając nogi, pozwalając by Manannan pomógł jej dźwignąć się na nogi, przytrzymując przez chwilę jego ręce. Wargi uniosły się odrobinę na otrzymaną odpowiedź. Powinna, istotnie. Wiedziała, zastanawiając się w którym momencie spontaniczność jego działań nie będzie jej na rękę.
- Łatwo…? - powtórzyła po nim unosząc wymownie brwi. Rękę oparła o kolano a dłoń wsunęła na chwilę pod brodę odwracając głowę by spojrzeć na znajdującego się w oddali krakena. Przesunęła dłoń, by palcami założyć za ucho fantomowy kosmyk włosów. Wargi rozciągnęły się ponownie. - Czekają cię więc beztroskie czasy. Pozbawione trudu zadowolenia własnej małżonki, czyż nie? - zapytała, układając dłonie na kolanach, by zaraz dźwignąć się do pionu, dając sobie chwilę na odnalezienie rytmu statku i możliwe najbardziej stabilnej pozycji. Przygotowując się do obserwacji wyciągając magiczne pióro, które miało zanotować jej myśli. Potaknęła głową kiedy przybliżył jej jego długości, każąc zapisać je magicznemu przedmiotowi. Odsunęła spojrzenie od lunety na chwilę uwagę przenosząc ku Manannanowi. A potem odwracając spojrzenie, by uchwycić nim statek w większości. Dyktując informację o hałasie.
- To był jakiś konkretny dźwięk? - zapytała mężczyzny pozwalając by jej brwi zeszły jej się odrobinę. Nie sądziła, by on sam miał wpływ na krakena - może częstotliwość fal?
- Niekoniecznie. - odpowiedziała mężowi. - Ale z pewnością atakując tułów najłatwiej byłoby go zgładzić. Prawdopodobnie dlatego atakuje w sposób, który jest dla niego najbezpieczniejszy i najskuteczniejszy. - dodała stawiając kolejną tezę. Uniosła lunetę do oka, słuchając kolejnego z pytań. - Nie tylko. - przyznała. Za wspomnianym działaniem mogło iść więcej, niźli chęć odstraszenia intruzów. - Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zbiera z otoczenia informacje przy pomocy macek. Statek przemieszczając się - jak sądzę - zmienia ruchy wody, które udaje mu się rozpoznać. Szybsze poruszanie mackami, pozwala mu zebrać większą ilość informacji z otoczenia. - wyjaśniła, nie zaprzestając obserwacji. Nie odsuwając lunety od oka pochyliła się trochę, a później jeszcze odrobinę, decydując, że przy tej odległości różnica widoku pomiędzy staniem a siedzeniem, jest na tyle niewielka, że nie istnieje potrzeba by prowadziła je jednocześnie próbując nie poddać się nowej formie grawitacji. Z bocianiego gniazda pewnie spojrzeć byłoby wygodniej, ale wątpiła, by Manannan zgodził się by tam weszła. Wyciągnęła do niego rękę - dałaby radę sobie sama, była tego pewna - ale dobra dama, pozwala by mężczyzna służył jej pomocą. Przysiadła na beczce, jedną z nóg podciągając na nią, skrywając pod spódnicą, unosząc lunetę, zastygając w nowej, choć zdawać się mogło - całkowicie naturalnej pozie. Nie do końca pasującej damie jako takiej, choć nie pozbawionej wdzięku i gracji. Z kieszeni płaszcza wyciągnęła zegarek, który uniosła, zatapiając się mimowolnie we własnym świecie i planując podejmować kolejne niewielkie badania na które miał pozwolić im pozostały czas. Zaraz jednak zamarła w pół ruchu, odsuwając głowę od lunety by spojrzeć w kierunku Manannana. - Zamierzam sprawdzić czy ruchy wody pojawiają się w cyklicznym i równym odstępie czasowym. - wytłumaczyła ciemnymi tęczówkami przesuwając po twarzy mężczyzny. Oparła prawą - wolną rękę - o kant beczki nachylając się odrobinę w jego stronę. - Dalej jestem w stanie poradzić sobie sama. Możesz wrócić do mnie, kiedy kraken zniknie pod wodą.- powiedziała choć wargi rozciągnęły się w urokliwym, acz odrobinę lisim uśmiechu. - Prowadzenie obserwacji może nie przypaść ci do gustu. - zawyrokowała ze spokojem, te wymagały cierpliwości i nie niosły ze sobą ekscytacji i adrenaliny, które uwielbiał Manannan. Nie miała nic przeciwko, żeby odnalazł sobie zajęcie na pozostałą chwilę, którą mieli pozostać w tym miejscu. Ale swoim zwyczajem obdarowywała go wyborem. Ręka trzymająca zegarek wysunęła się ku niemu. - Choć pomoc zawsze jest mile widziana. - na co zdecyduje się tym razem? Nie wiedziała.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Przystań, port w Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk