Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Targ w Cromer
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Targ w Cromer
Targ w Cromer mimo swojej niepozorności, pełen jest cennych perełek. Można kupić tu niemal wszystko: od przypraw i alkoholi przez materiały i ceramikę aż po egzotyczne ptaki, trzymane w zmyślnych klatkach. Po targu przechadzają się wyznaczeni pracownicy portu, bowiem nie toleruje się tu złodziejaszków. Między stoiskami roznoszą się zapachy z dalekich stron, nie raz mieszające się w ostre mieszanki, trudnych do odgadnięcia woni. Wiele stoisk oferuje atrakcyjne ceny.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 1 raz
| wracamy z szafki
Silna, a za razem dziwna mieszanka skrajnych uczuć uderzyła w sylwetkę ciemnowłosego. Czuł nieokiełznaną wściekłość, potworny żal, pomieszany z bezsilnością i rozczarowaniem. Naprawiali świat, lecz na miejsce odsuniętych barier wyrastały nowe, jeszcze silniejsze, cięższe do pokonania. Zdał sobie sprawę, że napotkane incydenty mają miejsce niemalże codziennie. Są bezkarne, swobodne, nikt nie pokusi się o odpowiedni wymiar sprawiedliwości. Rzeczywistość schodziła na psy, była obrzydliwa, popaprana, nieprzygotowana do normlanego funkcjonowania. Jakim prawem obce jednostki handlowały cudzym życiem? Pastwiły się nad nim, wykorzystywały do własnych potrzeb, bezczelnych przyjemności? Tak wielu rzeczy nie potrafił jeszcze pojąć. Zwątpienie wniknęło w cienkie, przerażone warstwy umysłu. Czy nie robili wszystkie na darmo? Czy ich działania miały jeszcze jakiś sens? Palce zaciskały się na głogowym drewnie. Przyciskał je całą mocą, czując jak paznokcie wbijają się w miękką tkankę. Przez większość drogi nie wydobył z siebie żadnego słowa. Cały czas miał przed powiekami zbezczeszczone zwłoki tak młodej dziewczyny. Ile mogła mieć lat? Dokąd się spieszyła? Jakie marzenia skrywała pod kolorową płachtą jesiennego płaszcza? Dotarli tam zbyt późno. To jego wina. Gdyby nie dał się sprowokować, zareagował odpowiednio, skupił na obronie, może dałoby się ją uratować? Ocalić ostatnie, wątłe tchnienie. Nienawidził siebie i tego, że cały czas zawodził. Bolesny wdech wydobył się z jego piersi. Ściągnął brwi, ostry wzrok utkwiony był w błotnistym podłożu. Usłyszał głos partnerki, lecz nie podniósł głowy. Wysilił się na krótką, dziwnie pustą odpowiedź: – Odszukam jej rodzinę zaraz po skończeniu zadania. – oznajmił twardo. Mogło mu towarzyszyć, lecz nie chciał tego wymagać. Nie wiedział jakie niespodzianki napotkają ich na wyznaczonym miejscu. Czuł się zobowiązany, wyznaczony do przyniesienia tak ciężkich informacji. Pociągnął nosem przeganiając cień łez oraz mroźnego zaklęcia. Dźwięk sylab szlachcianki zadzwonił głęboko w podświadomości. Byli już tak blisko... Szkielety straganów rysowały się w oddali, lecz coś było nie tak. Jeden z handlarzy był w niebezpieczeństwie, dwójka mężczyzn trzymając go za kołnierz przystawiała różdżkę do jego szyi; przeciwna frakcja. Chcieli wyciągnąć z niego pewnie informacje, a może finalnie pozbawić życia? Przedstawiciele Zakonu wkroczyli na zaminowany teren rozpoczynając kolejną walkę. Nie było łatwo, przeciwnicy władali silną magią, byli zmyślni i nieuchwytni. Ostatecznie rozgromili oprawców, a w zasięgu wzroku pozostał tylko jeden. Mężczyzna odetchnął z ulgą, zakasłał kilkukrotnie czując skutki galaretowatego podduszenia. Uniósł wzrok w kierunku partnerki i przyjrzał się jej z troską: – Dobrze się czujesz? Potrzebujesz jakichś eliksirów? Może chwilę odpoczniesz? – zapytał podchodząc i kładąc dłoń na jej ramieniu. Jego postępowanie zmieniło się nie do poznania, wczuł się w zadanie. Postać nękająca handlarza talizmanów wydzierała się w niebogłosy, przekręcił oczami krzyżując wzrok z Hensley i zniżając głos: – Co z nim zrobimy? Musimy zabezpieczyć teren, ale może uda się coś z niego wyciągnąć? – zaproponował od razu licząc, iż jegomość stanie się o wiele bardziej rozmowny. Odkręcając głowę zauważył, że nękany sprzedawca wychylił głowę zza lady. Bez słowa podszedł do niego i stojąc w odpowiedniej odległości zapytał: – Już wszystko jest w porządku. Nic się panu nie stało? – staruszek pokiwał głową powolnie nadal w zbyt dużym szoku. Patrzył na Vincenta szerokimi, zielonymi, zamglonymi oczami szukając wyjaśnień, lecz na nie, nie było teraz czasu.
| czekamy 48h
Silna, a za razem dziwna mieszanka skrajnych uczuć uderzyła w sylwetkę ciemnowłosego. Czuł nieokiełznaną wściekłość, potworny żal, pomieszany z bezsilnością i rozczarowaniem. Naprawiali świat, lecz na miejsce odsuniętych barier wyrastały nowe, jeszcze silniejsze, cięższe do pokonania. Zdał sobie sprawę, że napotkane incydenty mają miejsce niemalże codziennie. Są bezkarne, swobodne, nikt nie pokusi się o odpowiedni wymiar sprawiedliwości. Rzeczywistość schodziła na psy, była obrzydliwa, popaprana, nieprzygotowana do normlanego funkcjonowania. Jakim prawem obce jednostki handlowały cudzym życiem? Pastwiły się nad nim, wykorzystywały do własnych potrzeb, bezczelnych przyjemności? Tak wielu rzeczy nie potrafił jeszcze pojąć. Zwątpienie wniknęło w cienkie, przerażone warstwy umysłu. Czy nie robili wszystkie na darmo? Czy ich działania miały jeszcze jakiś sens? Palce zaciskały się na głogowym drewnie. Przyciskał je całą mocą, czując jak paznokcie wbijają się w miękką tkankę. Przez większość drogi nie wydobył z siebie żadnego słowa. Cały czas miał przed powiekami zbezczeszczone zwłoki tak młodej dziewczyny. Ile mogła mieć lat? Dokąd się spieszyła? Jakie marzenia skrywała pod kolorową płachtą jesiennego płaszcza? Dotarli tam zbyt późno. To jego wina. Gdyby nie dał się sprowokować, zareagował odpowiednio, skupił na obronie, może dałoby się ją uratować? Ocalić ostatnie, wątłe tchnienie. Nienawidził siebie i tego, że cały czas zawodził. Bolesny wdech wydobył się z jego piersi. Ściągnął brwi, ostry wzrok utkwiony był w błotnistym podłożu. Usłyszał głos partnerki, lecz nie podniósł głowy. Wysilił się na krótką, dziwnie pustą odpowiedź: – Odszukam jej rodzinę zaraz po skończeniu zadania. – oznajmił twardo. Mogło mu towarzyszyć, lecz nie chciał tego wymagać. Nie wiedział jakie niespodzianki napotkają ich na wyznaczonym miejscu. Czuł się zobowiązany, wyznaczony do przyniesienia tak ciężkich informacji. Pociągnął nosem przeganiając cień łez oraz mroźnego zaklęcia. Dźwięk sylab szlachcianki zadzwonił głęboko w podświadomości. Byli już tak blisko... Szkielety straganów rysowały się w oddali, lecz coś było nie tak. Jeden z handlarzy był w niebezpieczeństwie, dwójka mężczyzn trzymając go za kołnierz przystawiała różdżkę do jego szyi; przeciwna frakcja. Chcieli wyciągnąć z niego pewnie informacje, a może finalnie pozbawić życia? Przedstawiciele Zakonu wkroczyli na zaminowany teren rozpoczynając kolejną walkę. Nie było łatwo, przeciwnicy władali silną magią, byli zmyślni i nieuchwytni. Ostatecznie rozgromili oprawców, a w zasięgu wzroku pozostał tylko jeden. Mężczyzna odetchnął z ulgą, zakasłał kilkukrotnie czując skutki galaretowatego podduszenia. Uniósł wzrok w kierunku partnerki i przyjrzał się jej z troską: – Dobrze się czujesz? Potrzebujesz jakichś eliksirów? Może chwilę odpoczniesz? – zapytał podchodząc i kładąc dłoń na jej ramieniu. Jego postępowanie zmieniło się nie do poznania, wczuł się w zadanie. Postać nękająca handlarza talizmanów wydzierała się w niebogłosy, przekręcił oczami krzyżując wzrok z Hensley i zniżając głos: – Co z nim zrobimy? Musimy zabezpieczyć teren, ale może uda się coś z niego wyciągnąć? – zaproponował od razu licząc, iż jegomość stanie się o wiele bardziej rozmowny. Odkręcając głowę zauważył, że nękany sprzedawca wychylił głowę zza lady. Bez słowa podszedł do niego i stojąc w odpowiedniej odległości zapytał: – Już wszystko jest w porządku. Nic się panu nie stało? – staruszek pokiwał głową powolnie nadal w zbyt dużym szoku. Patrzył na Vincenta szerokimi, zielonymi, zamglonymi oczami szukając wyjaśnień, lecz na nie, nie było teraz czasu.
| czekamy 48h
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie zawsze mieli wpływ na to co się działo wokół. Mogli robić więcej, starać się bardziej i dosłownie stawać na głowie, ale i tak nikt nie mógł dać im gwarancji, że się powiedzie. Nie zdążyli uratować dziewczyny, ale zdążyli pomścić jej śmierć. Ich obecność w tym miejscu przyczyniła się do czegoś. W końcu mieli szansę pójść po śladach krwi i znaleźć jej ciało. Gdyby nie znaleźli się w tym miejscu i w tym czasie, to rodzina mogłaby nigdy nie poznać prawdy. Pocieszenie? Może i marne, ale Lucinda wiedziała, że nie ma nic gorszego od nadziei. Choć tą warto mieć zawsze, to jednak potrafi ona niszczyć ludziom życie. Oczywiście mogli sobie teraz pluć w brodę, że i tak przecież niczego nie zmienili, bo kobieta nie żyła, ale blondynka nie chciała iść tym tropem. Wiedziała, że wyrzuty sumienia w niczym nikomu nie pomogą. Ona już szła tą ścieżką. Krętą, trudną i przykrą. Nie chciała już do tego wracać. Nie w taki sposób. – Pójdziemy razem – postanowiła spoglądając na przyjaciela. Nie chciała by robił to sam. Wciąż był w tym wszystkim nowy. Wiedziała, że nie musi go niańczyć, że da sobie radę z jej pomocą czy też nie, ale jednak czuła też poczucie obowiązku. Takie momenty zawsze były trudne – dla wszystkich i to bez względu na staż czy ogólne znieczulenie. Coś takiego chyba w ogóle nie istniało.
Pojedynek był dość trudny, a ich przeciwnicy przygotowani. Nie czuła się najlepiej. Oberwała kilkoma zaklęciami, a efekt czarnomagicznego zaklęcia wciąż wywierał na nią swój wpływ. Jeden z ich przeciwników uciekł porzucając swojego kompana. Lucinda nie wiedziała co to za absurd – porzucić własnego kompana w walce. Nie interesować się jego życiem i losem? Nie potrafiła tego zrozumieć i chyba nawet nie chciała. Drugi z mężczyzn wciąż był spętany zaklęciem. Mogli go przesłuchać, mogli go zabrać do Oazy i dowiedzieć się kim jest, ale dla Lucindy teraz ważniejsza była kwestia sprzedawcy amuletów. Spojrzała na przyjaciela, gdy ten zapytał jak się czuje. – Bywało lepiej – odparła z przekąsem i uniosła kącik ust w uśmiechu. – Dam radę – dodała jeszcze chcąc go uspokoić. – Co to było za zaklęcie? Znasz je? Dobrze się czujesz? – zapytała. Ona nie znała się na transmutacji. Widziała jednak jak Vincent walczył z galaretą, która zacieśniała się coraz mocniej.
Blondynka przeniosła spojrzenie na spętanego magicznymi kajdanami mężczyznę. – Spróbujemy, ale najpierw zajmijmy się tym miejscem – dodała oddychając ciężko. Kiedy Vince podszedł do mężczyzny, Lucinda wzięła się za nakładanie pułapek. Musiała się na tym skupić i wybrać odpowiednią. Zawierucha. Wiedziała jak dobrze działa rozproszenie, każdy kto wejdzie na teren targu będzie miał wrażenie, że znajduje się w środku jednej z największych bitew w jakich brali udział czarodzieje. Wymagało to od niej dużego poświęcenia, skupienia i wyobraźni, ale wiedziała, że jest to tego warte.
Nakładam Zawieruchę.
Pojedynek był dość trudny, a ich przeciwnicy przygotowani. Nie czuła się najlepiej. Oberwała kilkoma zaklęciami, a efekt czarnomagicznego zaklęcia wciąż wywierał na nią swój wpływ. Jeden z ich przeciwników uciekł porzucając swojego kompana. Lucinda nie wiedziała co to za absurd – porzucić własnego kompana w walce. Nie interesować się jego życiem i losem? Nie potrafiła tego zrozumieć i chyba nawet nie chciała. Drugi z mężczyzn wciąż był spętany zaklęciem. Mogli go przesłuchać, mogli go zabrać do Oazy i dowiedzieć się kim jest, ale dla Lucindy teraz ważniejsza była kwestia sprzedawcy amuletów. Spojrzała na przyjaciela, gdy ten zapytał jak się czuje. – Bywało lepiej – odparła z przekąsem i uniosła kącik ust w uśmiechu. – Dam radę – dodała jeszcze chcąc go uspokoić. – Co to było za zaklęcie? Znasz je? Dobrze się czujesz? – zapytała. Ona nie znała się na transmutacji. Widziała jednak jak Vincent walczył z galaretą, która zacieśniała się coraz mocniej.
Blondynka przeniosła spojrzenie na spętanego magicznymi kajdanami mężczyznę. – Spróbujemy, ale najpierw zajmijmy się tym miejscem – dodała oddychając ciężko. Kiedy Vince podszedł do mężczyzny, Lucinda wzięła się za nakładanie pułapek. Musiała się na tym skupić i wybrać odpowiednią. Zawierucha. Wiedziała jak dobrze działa rozproszenie, każdy kto wejdzie na teren targu będzie miał wrażenie, że znajduje się w środku jednej z największych bitew w jakich brali udział czarodzieje. Wymagało to od niej dużego poświęcenia, skupienia i wyobraźni, ale wiedziała, że jest to tego warte.
Nakładam Zawieruchę.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zawsze znajdował w sobie wątły cień obezwładniającej winy. I choć rozumiał niesprzyjające okoliczności, trud zaistniałej sytuacji, która zmusiła do morderczej walki, miał ogromne wyrzuty sumienia. Wyrazisty obraz zakrwawionych, porzuconych zwłok tak młodej kobiety ciążył przed lekko przymrużonymi powiekami. Udało im się pomścić nieznajomą, wypędzić bezwzględnych oprawców, lecz na jak długo? Czy nie powinni poczuć na sobie tego samego? Kościstych palców zakapturzonej kostuchy, która rozdarłaby splecione wnętrzności? Dostrzec rozległe plamy czerwonej posoki rysującej wirujące kształty pomiędzy warstwami wierzchniego ubrania? Wydobyć z siebie przeraźliwy, rozbrajający krzyk, wyodrębnić paniczny wstyd, zarysowany w ciemnych tęczówkach przesiąkniętych nieludzką rządzą prawdziwego mordu? Miał mętlik w głowie. Ich zawirowana i skondensowana struktura odbijała się na nieobecnej, skrzywionej twarzy. Ręce schowane w głębokich kieszeniach zaciskały się na zbielałych knykciach, śliskim trzonku głogowej różdżki. Chciał uwierzyć, że zrobili wszystko co mogli, postąpili słusznie, właściwie… Niewielka koperta spoczywała na dnie skórzanej torby czekając na swoją kolej. Musieli poinformować rodzinę, dopełnić swą powinność. Nie odkręcił głowy, gdy blondynka wypowiedziała konkretne zapewnienie. Patrzył w bezdenną dal stawiając leniwe, posuwiste kroki. Walczył, aby nie upaść w sam środek błotnistej ziemi. Nie mógł jej tego zabronić, dlatego zdobył się na urwane: – Dobrze. – mogła mu towarzyszyć. Pozostawać blisko, gdy drżące gardło wypowie konkretne słowa. Poczują na sobie wyczekujące spojrzenie zatroskanych rodzicieli niedowierzających w brzmienie okrutnych informacji. Szukając zrozumienia, pocieszenia, gromkich wyjaśnień nie utracą nadziei, że ukochana córka, już za chwilę popchnie drewniane drzwi, witając się przyjaznym pozdrowieniem. Jeszcze do niedawna był przekonany, że żadna sytuacja nie będzie w stanie go złamać. Tak bardzo się mylił.
On również odczuwał skutki dwóch, naprawdę ciężkich pojedynków. I choć zawiesisty eliksir zwrócił nieco sił, czuł obolałe mięśnie, przeciążenie ścięgien, kłujące fragmenty, na których rozkwitnął fioletowe siniaki. Spoglądał na towarzyszkę uważnie, dokładnie badając każdą reakcję. Wiedział, że nie będzie chciała martwić stanem swojego zdrowia, lecz on zrobiłby naprawdę wszystko; pobiegł po uzdrowiciela. Westchnął przeciągle zaplatając ręce na klatce piersiowej. Skrzywił się, drażniąc obitą przestrzeń i pokiwał głową ze zrozumieniem. Na kolejne pytania ściągnął brwi w zastanowieniu dodając przeczący gest: – Nie mam pojęcia. Zakładam, że to coś z transmutacji… – zgadywał, nie operował tak biegłą techniką nieznanej dziedziny. Przewrotne zaklęcie przysporzyło wiele kłopotów; coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, iż powinien rozpocząć jak najszybsze dokształcenie właśnie w tym kierunku. Wachlarz magicznych umiejętności uległby znaczącemu powiększeniu. – Tak, tak, jest stabilnie. – dodał jeszcze chowając się w rozpędzonych myślach. Zrobił kilka kroków do przodu podchodząc do wytwórcy talizmanów. Zamienił z nim kilka, uspokajających słów, po czym odwrócił się do kobiety, aby utkwić w niej błękitne tęczówki: – Pójdę na północną część targu, nałożę tam zabezpieczenia. Sprawdzę też część wschodnią, tam też może być jakieś wejście. Przejdziesz się tam, bardziej na zachód? – zaproponował łagodnie, po czym skonsultował się z handlarzem, który gestem dłoni wskazał mu odpowiednią drogę. – Jeszcze do pana wrócę, a ty uważaj na siebie. – zapowiedział, po czym szybkim krokiem ruszył w wyznaczonym kierunku niknąć między plątaniną straganów. Stanął przed metalową, uchyloną bramą. Wydzielił odpowiednią przestrzeń, aby dobrze wymierzyć teren dla wybranego zabezpieczenie. Postanowił sięgnąć po Lignumo. Dębowy próg wyrósł w odległości pięciu metrów od przekroczeniu zdezelowanej furtki. Nieproszony, niechciany wędrowiec zostanie spętany przez ciasne i kręte gałęzie.
| nakładam Lignumo przy północnym wejściu na targ
[bylobrzydkobedzieladnie]
On również odczuwał skutki dwóch, naprawdę ciężkich pojedynków. I choć zawiesisty eliksir zwrócił nieco sił, czuł obolałe mięśnie, przeciążenie ścięgien, kłujące fragmenty, na których rozkwitnął fioletowe siniaki. Spoglądał na towarzyszkę uważnie, dokładnie badając każdą reakcję. Wiedział, że nie będzie chciała martwić stanem swojego zdrowia, lecz on zrobiłby naprawdę wszystko; pobiegł po uzdrowiciela. Westchnął przeciągle zaplatając ręce na klatce piersiowej. Skrzywił się, drażniąc obitą przestrzeń i pokiwał głową ze zrozumieniem. Na kolejne pytania ściągnął brwi w zastanowieniu dodając przeczący gest: – Nie mam pojęcia. Zakładam, że to coś z transmutacji… – zgadywał, nie operował tak biegłą techniką nieznanej dziedziny. Przewrotne zaklęcie przysporzyło wiele kłopotów; coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, iż powinien rozpocząć jak najszybsze dokształcenie właśnie w tym kierunku. Wachlarz magicznych umiejętności uległby znaczącemu powiększeniu. – Tak, tak, jest stabilnie. – dodał jeszcze chowając się w rozpędzonych myślach. Zrobił kilka kroków do przodu podchodząc do wytwórcy talizmanów. Zamienił z nim kilka, uspokajających słów, po czym odwrócił się do kobiety, aby utkwić w niej błękitne tęczówki: – Pójdę na północną część targu, nałożę tam zabezpieczenia. Sprawdzę też część wschodnią, tam też może być jakieś wejście. Przejdziesz się tam, bardziej na zachód? – zaproponował łagodnie, po czym skonsultował się z handlarzem, który gestem dłoni wskazał mu odpowiednią drogę. – Jeszcze do pana wrócę, a ty uważaj na siebie. – zapowiedział, po czym szybkim krokiem ruszył w wyznaczonym kierunku niknąć między plątaniną straganów. Stanął przed metalową, uchyloną bramą. Wydzielił odpowiednią przestrzeń, aby dobrze wymierzyć teren dla wybranego zabezpieczenie. Postanowił sięgnąć po Lignumo. Dębowy próg wyrósł w odległości pięciu metrów od przekroczeniu zdezelowanej furtki. Nieproszony, niechciany wędrowiec zostanie spętany przez ciasne i kręte gałęzie.
| nakładam Lignumo przy północnym wejściu na targ
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 12.03.21 15:15, w całości zmieniany 2 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Lucinda zdawała sobie sprawę z popełnionych błędów. Nikt nie był idealny. Ona nigdy nie przygotowywała się do wojny, nie była też żołnierzem. Nikt nie pokazywał jej jak walczyć, jak atakować i jak nie dać się zabić. Jedynie jej własna determinacja pozwalała jej wciąż być w grze. Ta jednak stawała się trudniejsza, coraz mocniej agresywna, a jej zasady mało zrozumiałe. Próbowała ze wszystkich sił złapać choć pozorny rytm, ale wiedziała, że wiele zależy od szczęścia. Jej szczęścia. Magia była przewrotna. Czasami każde zaklęcie udawało się bez mniejszego problemu, a czasami nawet te najprostsze sprawiały jej trudności, których nie była w stanie obejść. Już kiedyś próbowała rozwikłać tą zależność, ale nie doszła do żadnego konkretnego wniosku. Podczas treningu jest łatwiej. Działasz w skupieniu, który podczas prawdziwej walki zostaje ci odebrany. Jesteś w stanie przemyśleć kolejny ruch i działać taktycznie. Walka przynosi stres, zmartwienie i szybsze bicie serca. Na treningu nie martwisz się o własne życie i możesz być świadomy tego co robisz, ale nie jest to nigdy prawdziwe i nawet jeśli bardzo chcesz to nie jesteś w stanie przećwiczyć tego co spotka cię w starciu. Przez to blondynka jeszcze mniej ufała swojej różdżce. Brzmiało to absurdalnie, bo każdego dnia powierzała jej swoje życie, ale tak właśnie było. Gdyby miała pewność, że jej wiedza i umiejętności będą w stanie ją ochronić… tej pewności nigdy jednak nie miała.
Blondynka spojrzała na stojącego obok przyjaciela i skinęła głową. – Ja też miałam takie wrażenie. Zapamiętaj inkantacje zaklęcia i zapytamy o to kogoś w Oazie. – dodała. Czy to było teraz tak istotne? Pewnie nie, ale jej zboczeniem zawodowym było analizowanie wszystkiego. Wyciągała wnioski z każdego pojedynku tak samo jak wcześniej potrafiła je wyciągać z każdych poszukiwań.
Po nałożeniu zabezpieczenia, Lucinda podeszła do mężczyzny. – Wie pan kim jesteśmy? – zapytała, a jej głos brzmiał pewnie. Była zmęczona. Czuła każdy mięsień w ciele i wiedziała, że czeka ją wizyta u uzdrowiciela. Miała jednak nadzieje, że uda im się zabezpieczyć teren i zniknąć stąd zanim ktokolwiek zainteresuje się ich obecnością tutaj. Nie byłaby chyba w stanie ustać na nogach przez jeszcze jedno starcie. Kiedy przestraszony mężczyzna skinął głową, Lucinda poszła za jego śladem i zrobiła to samo. – Dobrze. Kiedy skończymy wszystko panu wyjaśnimy. To nie jest dobry pomysł by tu zostać dłużej niż jest to konieczne. – dodała jeszcze i spojrzała na oddalającego się przyjaciela. Cieszyła się, że to właśnie on był tu dzisiaj z nią. Samej byłoby jej ciężko zrobić cokolwiek, a na niego zawsze mogła liczyć.
Zgodnie z poleceniem Rinehearta ruszyła w stronę zachodniej części targu. Skupiła się na kolejnym zabezpieczeniu, którego nałożenie w tym miejscu było konieczne. W momencie aktywacji zabezpieczenie emituje jasny błysk oślepiający intruza. Ktoś kto przekroczy zachodnie wejście targu będzie musiał zaufać swoim innym zmysłom lub odejść. Lucinda miała jednak nadzieje, że to drugie.
Nakładam Oczobłysk
Blondynka spojrzała na stojącego obok przyjaciela i skinęła głową. – Ja też miałam takie wrażenie. Zapamiętaj inkantacje zaklęcia i zapytamy o to kogoś w Oazie. – dodała. Czy to było teraz tak istotne? Pewnie nie, ale jej zboczeniem zawodowym było analizowanie wszystkiego. Wyciągała wnioski z każdego pojedynku tak samo jak wcześniej potrafiła je wyciągać z każdych poszukiwań.
Po nałożeniu zabezpieczenia, Lucinda podeszła do mężczyzny. – Wie pan kim jesteśmy? – zapytała, a jej głos brzmiał pewnie. Była zmęczona. Czuła każdy mięsień w ciele i wiedziała, że czeka ją wizyta u uzdrowiciela. Miała jednak nadzieje, że uda im się zabezpieczyć teren i zniknąć stąd zanim ktokolwiek zainteresuje się ich obecnością tutaj. Nie byłaby chyba w stanie ustać na nogach przez jeszcze jedno starcie. Kiedy przestraszony mężczyzna skinął głową, Lucinda poszła za jego śladem i zrobiła to samo. – Dobrze. Kiedy skończymy wszystko panu wyjaśnimy. To nie jest dobry pomysł by tu zostać dłużej niż jest to konieczne. – dodała jeszcze i spojrzała na oddalającego się przyjaciela. Cieszyła się, że to właśnie on był tu dzisiaj z nią. Samej byłoby jej ciężko zrobić cokolwiek, a na niego zawsze mogła liczyć.
Zgodnie z poleceniem Rinehearta ruszyła w stronę zachodniej części targu. Skupiła się na kolejnym zabezpieczeniu, którego nałożenie w tym miejscu było konieczne. W momencie aktywacji zabezpieczenie emituje jasny błysk oślepiający intruza. Ktoś kto przekroczy zachodnie wejście targu będzie musiał zaufać swoim innym zmysłom lub odejść. Lucinda miała jednak nadzieje, że to drugie.
Nakładam Oczobłysk
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie spodziewał się dołączenia do otwartej wojny jako czynny i waleczny bojownik. Od momentu powrotu na macierzyste tereny deszczowej Anglii, trzymał się na uboczu, podchodząc do wszystkiego z odpowiednią i przemyślaną rezerwą. Rzeczywistość zmieniająca się na przestrzeni miesięcy, wywróciła całą filozofię zakładanego postępowania. Postanowił walczyć o bliskie jednostki, oddać się niebezpiecznej i krwawej wichurze, nie mając pojęcia z czym dokładnie przyjdzie mu się mierzyć. Nie wiedział jak wiele ryzykuje, jak ogromne brzemię ciąży na jego barkach. Musiał chronić swą delikatną tożsamość powiązaną z konkretnymi, ściganymi jednostkami. Trzymać język za zębami, posuwać się do coraz częstszego kłamstwa, ukrywając swe parszywe nazwisko. Zerwać tak wiele bliskich kontaktów opowiadających się po drugiej stronie barykady. Miał teraz prawdziwych wrogów. Osoby, które bez skrupułów wymierzały sprawiedliwość niewinnym jednostkom. Dopuszczali się bestialskich mordów, otwartych tortur, paskudnych intryg, mających na celu przeprogramowanie doczesnego świata. Wszystko uległo zmianie, a on nie mógł stać w miejscu. Mimo wszystko nie rozumiał jeszcze tak wielu rzeczy. Z niektórymi stykał się po raz pierwszy, czuł ogromne obciążenie. Nie dawał rady w ferworze obowiązków, które w ostatnich miesiącach opadły na niego niczym najcięższe głazy. Cały czas zmagał się z szeregiem wątpliwości, niskim poczuciem własnej wartości, przeświadczeniem, że tak naprawdę do niczego się nie nadaje; ale czy na pewno były zgodne z prawdą? Wiele spraw wymykało mu się z rąk: zawinił, zostawił, odpuścił, nie doprowadził do końca. Mimo wszystko stał tutaj na samym środku targowej ulicy tocząc krwawe batalie. Czując na zarośniętych policzkach powiew jesiennego wiatru, władając silnymi strużkami magii, wychodzącej z głogowej różdżki. Instynkt popychał do przodu. Pokiwał głową twierdząco, chcąc poznać genezę przewrotnego zaklęcia. Nie rozumiał go, nie wiedział jak się przed nim bronić, czy miał szansę rozsadzić galaretę, będąc w samym środku pułapki? Potrzebował nowej wiedzy, trenera, który wspomoże odnowić zapomnianą dziedzinę. Była przewrotna, wspomagała walkę. Westchnął głośno odchodząc od miejsca starcia. Rozglądał się na wszystkie strony w poszukiwaniu dodatkowych szczegółów. Był ostrożny, przeciwnik mógł pojawić się w każdym momencie, nie byli jeszcze do końca bezpieczni. Zakończył nakładanie jednego z zabezpieczeń, które zajęło chwilę. Przez cały czas oglądał się za siebie, sprawdzając czy nikt nie okupuje przestrzeni za plecami. Przeszedł na wschodnią część targu; wyglądała niczym magazyn, składowisko opakowań i zniszczonych rupieci. Zauważył szczelinę między siatką, ubytki w ogrodzeniu. Dmuchał na zimne, dlatego sięgnął po strach na gremliny. Zwodnicza pułapka bazująca na iluzji bogina. Przymknął oczy i skoncentrował magię. Skrupulatnie, pewnie, przesuwał różdżką po wyznaczonym obszarze. Kiedy skończył, wrócił do centrum targowiska i spoglądając na blondynkę szepnął: – Wszystko w porządku? – udało im się porozmawiać z napadniętym handlarzem. Wyjaśnili mu całe dotychczasowe zajście oraz cel swej wizyty. Mężczyzna wyznał, że grupka wrogich popleczników już od jakiegoś czasu kręciła się po ogromnej przestrzeni czekając na odpowiedni moment. Obezwładniony mężczyzna, który siedział oparty o jeden ze straganów, również nie umknął ich uwadze. Próby przesłuchania, wydobycie jawnych informacji kończyły się fiaskiem. Nie chciał opowiedzieć o zamiar, współpracownikach, którzy zlecili atak na targ. Nie pozostawił im wyboru; partnerzy sięgnęli po ostateczną inkantację. Odebrali konkretne wspomnienia, wymazali skojarzenia, pozbawili fragmentu pamięci. Widzieli zdezorientowany, rozbiegany wzrok. Mężczyzna zdjął pętające kajdanki i pozwolił mu odejść. Żałował, że wcześniej nie uczynili tego samego z samowolnym uciekinierem. Udało im się w ostatniej chwili. Po dłuższym wywiadzie, odprowadzili do domu przestraszonego kupca, pozostawiając swój kontakt. Sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu, odeszli wolnym krokiem. Czekała ich jeszcze jedna misja. Vincent wyciągnął miotłę i pozwalając, aby dziewczyna rozsiadła się tuż za nim, odleciał w zachmurzone przestworza.
| nakładam strach na gremliny przy wschodnim wejściu na targ
zt x2
| nakładam strach na gremliny przy wschodnim wejściu na targ
zt x2
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Trzynaście uderzeń wielkiego dzwonu obwieszczało właśnie światu, która wybiła godzina. Dźwięk ten ginął jednak w harmidrze tysiąca głosów wypełniających teren targu . Mimo środka zimy wciąż było tu tłoczno a nowe statki co ruszy przybijały do brzegu przywożąc ze sobą niezliczone cuda obcych światów. Gdzieś wśród tego dzikiego tłumu można było natknąć się na niepozorną postać młodej arystokratki, która z wyraźną radością wymalowaną na twarzy chłonęła wszystko co mogły dostrzec błękitne oczy. Kilka godzin wcześniej opuściła teren zamku twierdząc, że ma do załatwienia kilka spraw w pobliskim miasteczku. Oczywiście miała wówczas przy sobie jedną z zaufanych służących, która miała czuwać nad bezpieczeństwem dziewczyny. Ta jednak dała się zaszantażować młodej arystokratce i w jednym ze swoich tobołków miała dla niej przygotowaną sukienkę oraz płaszcz, który miał pomóc ukryć szlachecką aparycję. Po dotarciu do miasteczka miały się rozdzielić. Ktoś przecież musiał załatwić wszystkie sprawy, które Juno wmówiła matce. Traversówna w tym czasie miała jak to sama ujęła poznawać prawdziwe życie. Prawda była jednak taka, że dziewczyna dusiła się w murach ponurego zamku. Tęskniła za wolnością, którą dawała jej wielomiesięczna nieobecność na wyspie. Łudziła się, że widok statków przybijających do portu i odgłos skrzyń wyładowywanych na brzeg pozwoli jej uzyskać choćby namiastkę dawnej swobody. Zresztą przecież co mogłoby się jej stać? Była tu przecież już tysiące razy i nigdy nie spadł jej nawet włos z głowy. Juno postanowiła zignorować fakt, że podczas wypraw zarówno do portu, jak i na targ, zawsze była pod opieką kogoś z rodziny kto samą swoją obecnością zapewniał bezpieczeństwo. Buszowała pomiędzy straganami bez najmniejszego oporu co ruszy chwytając w ręce jakieś ciekawe znalezisko i zamieniając kilka słów ze sprzedawcą. Chciała wiedzieć wszystko. Skąd przybył dany towar, w jakim kraju go wyprodukowano, ile kosztować przewóz, ile wynosiła opłata portowa. Wydawało się, że była gotowa zamęczyć każdego kto tylko się jej nawinął. Całkiem prawdopodobnie, że chwilowe uwolnienie się do roli arystokratki wydobyło z Traversówny głęboko skrywane pokłady animuszu. W końcu trochę bujając w obłokach skręciła w stronę jednej z dziwnie pustych alejek. Minęło kilka chwil, zanim zdała sobie sprawę, że gwar targowiska powoli niknie.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Targowisko tylko z pozoru wydaje się niepozorne. Gdy tylko poświęci się choćby chwilę, znajdzie się wiele cennych perełek z przeróżnych sfer czarodziejskiego życia. Natrafić więc można na niewinne świecidełka, jak i te z przeszłością. Doszły Was słuchy, że na targu znajduje się czarodziej handlujący talizmanami mogącymi zwiększyć siłę Waszych sojuszników. Dobrze mieć kogoś takiego po swojej stronie.
Lokacja pozostaje pod kontrolą Zakonu Feniksa.
Na lokację zostały nałożone zabezpieczenia.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 75 oczek pozwala dostrzec Oczobłysk i Strach na gremliny, a udane carpiene z mocą 85: Zawieruchę i Lignumo. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Jako ostatnią należy przełamać Zawieruchę.
Aktywacja Zawieruchy wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia.
Aktywacja Lignumo (nałożone na północne wejście na targ) zatrzymuje postaci w miejscu i nie pozwala im na ucieczkę, krok ani unik aż do momentu przełamania zabezpieczenia lub pozbycia się go w inny sposób (podpalenie przy pomocy ignitio).
Aktywacja Oczobłysku (nałożony na wschodnie wejście na targ) oślepia postaci wkraczające na ten teren na trzy tury. W przypadku czarowania w sytuacji pozbawionej widoczności (całkowite pozbawienie zmysłu wzroku, całkowita ciemność, niewidzialny przeciwnik, który w jakiś sposób zdradza się obecnością, np. dźwiękiem kroku lub promieniem rzuconego zaklęcia) postać otrzymuje karę -80 do rzutu. Karę tę niweluje bonus przysługujący z biegłości spostrzegawczości.
Aktywacja stracha na gremliny uniemożliwia podjęcie jakiejkolwiek innej akcji obu postaciom do momentu pozbycia się bogina (zaklęcie riddiculus).
WYKLUCZONA
Rycerze Walpurgii: Targ można przejąć tylko siłą. Nie będzie to jednak takie proste. Gdy zjawiacie się na miejscu, dostrzegacie, że sojusznicy Zakonu Feniksa już dorwała się do biednego handlarza. Musicie ich przepędzić, aby przekonać mężczyznę do swoich racji oraz namówić go do współpracy. Gdy żywotność Waszych przeciwników spadnie poniżej 30%, uciekną, porzucając swoje pierwotne zamiary. Zabicie przeciwników sprawi, że handlarz mocno się wystraszy i odmówi całkowicie współpracy.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B.
Czarodziej A (OPCM 20, uroki 20, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Lancea, Ignitio, Everte Stati oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 25, transmutacja 25, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Crassitudo, Siccitasio, Deserpes (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć) oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Rolę czarodziejów broniących tego terenu może przejąć również dowolny Zakonnik przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Rycerzami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi powyżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Gra w tej lokacji jest dozwolona.
|13.11.1957
Wytaczam się chwiejnie z okolicznego baru i wszystko lekko pływa mi przed oczami. Anglia nadal śmierdzi i jest paskudna, nadal nie znoszę jej każdą częścią mojej duszy, ciała i czegokolwiek, co jeszcze posiadam, a o tym nie wiem.
Teraz tylko jest trochę lepiej. Praca została wypracowana, srebro przyjemnie ciąży w kieszeni. Zawsze zadziwia mnie to, jak czarodzieje nie patrzą na to, czym płacą. Jak wyglądają monety i czemu każda z nich ma inny numer. Oczywiście, przecież mają w dupie gobliny i nasza ciężką pracę. Mówię naszą, bo bardziej mi do tej części rodziny. Ludzie są głupi, irytujący i nielogiczni. Niszczą, zamiast budować. Robią problemy na pustym miejscu, przez co wszystko eskaluje, żeby w końcu wyjebać im w twarz i przy okazji wszystkim tym, którzy znaleźli się w złym miejscu i w złym czasie.
Każda wojna, każdy konflikt to ich wina.
To ich wina, że upadają miasta, umierają dzieci.
Wszyscy głodują.
Kiedy tak idę, przez syf i kałuże, które ochlapują mi nogawki spodni, zauważam coś, co nie powinno tu być. Najpierw przystaję, skupiam wzrok.
Nie, to niemożliwe. Nie. To wszystko przez te myśli, przez kwaśne piwo.
Nie.
Ona wypadła przez okno. Wywaliłam ją przez nie, widziałam, jak szkło rani jej pierdolony szwabski ryj, jak upada i nadziewa się ze słodkim chrzęstem a ostre barierki.
Nie.
Nie mogła tego przeżyć.
A co jeśli przeżyła? Parszywe gnidy znalazły sposób, żeby wydobyć ją z za grobu? Nie.
Mocniej zaciskam szczęki i przekręcam głowę na boki, aż czuję, jak przyjemnie strzykają mi kręgi w szyi.
Nawet jeśli, suko, wróciłaś z samego jebanego dna piekła, to ja cię tam z powrotem wsadzę i docisnę butem wrota, żeby przytrzasnęły ci palce.
-ТЫ!* - ryczę i idę w stronę kobiety. Idę szybko, żeby nie zdążyła uciec przede mną, wejść na plac i ostatecznie rozpłynąć się wśród tych wszystkich straganów, zawalonych kolorowym gównem. - ТЫ ЕБАНАЯ СТЕРВА!**
Nie wiem jeszcze, jak ją zabiję. Jest tyle kuszących opcji. Aż nie wiem co wybrać.
-РАЗОРВУ НА ЧАСТИ, СЛЫШИШЬ? И В ЭТОТ РАЗ ТЫ ТОЧНО СДОХНЕШЬ!***
*ty
**pieprzona szmato
***Rozerwę cię na kawałki, słyszysz? Tym razem na pewno zdechniesz!
Wytaczam się chwiejnie z okolicznego baru i wszystko lekko pływa mi przed oczami. Anglia nadal śmierdzi i jest paskudna, nadal nie znoszę jej każdą częścią mojej duszy, ciała i czegokolwiek, co jeszcze posiadam, a o tym nie wiem.
Teraz tylko jest trochę lepiej. Praca została wypracowana, srebro przyjemnie ciąży w kieszeni. Zawsze zadziwia mnie to, jak czarodzieje nie patrzą na to, czym płacą. Jak wyglądają monety i czemu każda z nich ma inny numer. Oczywiście, przecież mają w dupie gobliny i nasza ciężką pracę. Mówię naszą, bo bardziej mi do tej części rodziny. Ludzie są głupi, irytujący i nielogiczni. Niszczą, zamiast budować. Robią problemy na pustym miejscu, przez co wszystko eskaluje, żeby w końcu wyjebać im w twarz i przy okazji wszystkim tym, którzy znaleźli się w złym miejscu i w złym czasie.
Każda wojna, każdy konflikt to ich wina.
To ich wina, że upadają miasta, umierają dzieci.
Wszyscy głodują.
Kiedy tak idę, przez syf i kałuże, które ochlapują mi nogawki spodni, zauważam coś, co nie powinno tu być. Najpierw przystaję, skupiam wzrok.
Nie, to niemożliwe. Nie. To wszystko przez te myśli, przez kwaśne piwo.
Nie.
Ona wypadła przez okno. Wywaliłam ją przez nie, widziałam, jak szkło rani jej pierdolony szwabski ryj, jak upada i nadziewa się ze słodkim chrzęstem a ostre barierki.
Nie.
Nie mogła tego przeżyć.
A co jeśli przeżyła? Parszywe gnidy znalazły sposób, żeby wydobyć ją z za grobu? Nie.
Mocniej zaciskam szczęki i przekręcam głowę na boki, aż czuję, jak przyjemnie strzykają mi kręgi w szyi.
Nawet jeśli, suko, wróciłaś z samego jebanego dna piekła, to ja cię tam z powrotem wsadzę i docisnę butem wrota, żeby przytrzasnęły ci palce.
-ТЫ!* - ryczę i idę w stronę kobiety. Idę szybko, żeby nie zdążyła uciec przede mną, wejść na plac i ostatecznie rozpłynąć się wśród tych wszystkich straganów, zawalonych kolorowym gównem. - ТЫ ЕБАНАЯ СТЕРВА!**
Nie wiem jeszcze, jak ją zabiję. Jest tyle kuszących opcji. Aż nie wiem co wybrać.
-РАЗОРВУ НА ЧАСТИ, СЛЫШИШЬ? И В ЭТОТ РАЗ ТЫ ТОЧНО СДОХНЕШЬ!***
*ty
**pieprzona szmato
***Rozerwę cię na kawałki, słyszysz? Tym razem na pewno zdechniesz!
Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 07.08.21 12:07, w całości zmieniany 1 raz
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Ile to wszystko trwało? Minutę, dwie a może tylko kilka sekund? Zanim Juno zdążyła cokolwiek zrobić już stała przed nią kobieta kipiąca od wściekłości. Wściekłością skierowaną właśnie na nią. Juno szybko przeleciała w pamięci twarze, którym zdążyła w swoim krótkim życiu mocniej nadepnąć na odcisk, ale była pewna, że ta kobieta do nich nie należy. Mało tego widziała ją pierwszy raz w życiu. Travers górowała nad nią wzrostem, ale intuicja podpowiadała, że nie należało jej lekceważyć. Mało tego należało jak najszybciej uciekać. Problem polegał na tym, że jeśli się odwróci najprawdopodobniej oberwie jakimś zaklęciem. Jeśli wyciągnie różdżkę natychmiast sprowokuje kobietę. - Myśl! Wrzeszczała na siebie. Nie rozumiała słów, które padły z ust kobiety. Wiedziała tylko, że to rosyjski. Żaden z do tej pory poznanych języków nie był wstanie jej pomóc. Kiedyś czytała, że rosyjska szlachta lepiej znała francuski niż swoją ojczystą mowę, ale wyraźnie nie było sensu nawet próbować. Powoli i ostrożnie uniosła ręce na wysokość klatki piersiowej. - Cokolwiek się stało, ktokolwiek cię skrzywdził zapewniam cię, że to nie byłam ja.- Lekkie drżenie w głosie Juno zdradzało zdenerwowanie. Z reguły nadaktywny mózg teraz nie podsuwał żadnych rozwiązań. - Jeśli potrzebujesz pieniędzy albo jedzenia jestem pewna, że jakoś ci pomogę. - Mówiła bardzo powoli biorąc pod uwagę, że kobieta może nie znać, lub nie do końca rozumieć język angielski. Logicznym wytłumaczeniem całej tej sytuacji był fakt, że ma do czynienia z ofiarą wojny, która szukała ujścia dla swoich emocji. O zgrozo znalazła właśnie Juno. Niepokojący był również dość wyraźny aromat alkoholu unoszący się w powietrzu. To bardzo mocno mogło utrudnić ewentualne dogadanie się. - Jestem z Traversów, znasz ich? - Spytała, ostrożnie robiąc niewielki krok w tył, by możliwie zwiększyć dystans pomiędzy nimi. - To tutaj ważna rodzina. Obiecuje, że ci pomogę. Nazywam się Juno. - Wyjawianie własnych personaliów mogło nie być najlepszym pomysłem, ale kiedyś czytała, że im więcej oprawca wie na temat swojej ofiary tym trudniej było ją skrzywdzić. Co jeszcze mogła zrobić oprócz zaoferowania pomocy? Obiecała sobie, że gdy to wszystko się skończy nie wystawić nosa poza własną komnatę.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świat przybrał czerwoną barwę. Wszystko, co mnie otaczało, pachniało, a nawet smakowało krwią. Nie liczyło się już nic, tylko mój cel, którego zamierzałam się pozbyć, zgnieść, zmieść z powierzchni ziemi. Nie pasowało mi tylko, czemu przeszła na angielski i zachowywała się tak, jak gdyby mnie nie rozumiała i nie pamiętała.
Kłamliwa wywłoko, chcesz się bawić? O… ja mogę się bawić aż do samego świtu.
-To nie byłaś ty? - przechodzę na płynny angielski i śmieje się głośno, teatralnie. - Oczywiście, a ja jestem królową jebanych syren.
Robię kolejny krok w jej stronę, żeby znalazła się na wyciągnięcie mojej ręki. Może, zamiast obdzierać ją ze skóry albo zrywać ścięgna magią… po prostu ją uduszę? Zmiażdżę gardło. Zgniotę jak robaka. Nawet specjalnie nie rusza mnie fakt tego, ilu ludzi jest dookoła. Dobrze, niech patrzą, niech się boją. Niech wiedzą, że żaden czyn nigdy nie zostanie zapomniany.
-W dupie mam twoje krwawe pieniądze i twoje kłamstwa. - odpowiadam na jej zapewnienia. O nie, mnie nie oszuka. Nie wywinie się, dosięgnie ją moja kara. Może inni też przeżyli? Oh, może jeśli ją przycisnę, to będę mogła zabić ich wszystkich i w końcu po tylu latach będę mogła się odegrać za to wszystko…
I nareszcie pomścić Ninę.
-Mnie nie oszukasz, Anno. Wiem, kim jesteś. Może i nasrałaś do głów głupim szlachciurom, ale mnie nie zwiedziesz! - patrzę jej prosto w oczy. - Zakładam, że i twoi koledzy też tu są. Jesteście jak te pierdolone karaluchy.
Krzywię się i spluwam jej pod nogi, prawie trafiając na jej drogie skórzane buty.
Trafia do mnie jeszcze jedna rzecz. I ta sprawia, że czuję mocny ucisk w gardle i chęć zwrócenia całej zawartości mojego żołądka na brudny, wilgotny bruk.
-A ile dzieci zabiłaś, Anno, żeby sobie przedłużyć młodość? - pytanie wręcz ocieka jadem. - Pewnie nie liczyłaś. Wy nigdy niczego nie liczyliście. W końcu, czym są jakieś tam nieskończone ilości żyć w obliczu działań w imię waszego pierdolonego Większego Dobra, co?
Te słowa prawie wyplułam, jak wcześniej ślinę, jakby były gorzkie i raniły mój język.
Kłamliwa wywłoko, chcesz się bawić? O… ja mogę się bawić aż do samego świtu.
-To nie byłaś ty? - przechodzę na płynny angielski i śmieje się głośno, teatralnie. - Oczywiście, a ja jestem królową jebanych syren.
Robię kolejny krok w jej stronę, żeby znalazła się na wyciągnięcie mojej ręki. Może, zamiast obdzierać ją ze skóry albo zrywać ścięgna magią… po prostu ją uduszę? Zmiażdżę gardło. Zgniotę jak robaka. Nawet specjalnie nie rusza mnie fakt tego, ilu ludzi jest dookoła. Dobrze, niech patrzą, niech się boją. Niech wiedzą, że żaden czyn nigdy nie zostanie zapomniany.
-W dupie mam twoje krwawe pieniądze i twoje kłamstwa. - odpowiadam na jej zapewnienia. O nie, mnie nie oszuka. Nie wywinie się, dosięgnie ją moja kara. Może inni też przeżyli? Oh, może jeśli ją przycisnę, to będę mogła zabić ich wszystkich i w końcu po tylu latach będę mogła się odegrać za to wszystko…
I nareszcie pomścić Ninę.
-Mnie nie oszukasz, Anno. Wiem, kim jesteś. Może i nasrałaś do głów głupim szlachciurom, ale mnie nie zwiedziesz! - patrzę jej prosto w oczy. - Zakładam, że i twoi koledzy też tu są. Jesteście jak te pierdolone karaluchy.
Krzywię się i spluwam jej pod nogi, prawie trafiając na jej drogie skórzane buty.
Trafia do mnie jeszcze jedna rzecz. I ta sprawia, że czuję mocny ucisk w gardle i chęć zwrócenia całej zawartości mojego żołądka na brudny, wilgotny bruk.
-A ile dzieci zabiłaś, Anno, żeby sobie przedłużyć młodość? - pytanie wręcz ocieka jadem. - Pewnie nie liczyłaś. Wy nigdy niczego nie liczyliście. W końcu, czym są jakieś tam nieskończone ilości żyć w obliczu działań w imię waszego pierdolonego Większego Dobra, co?
Te słowa prawie wyplułam, jak wcześniej ślinę, jakby były gorzkie i raniły mój język.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Teoretycznie powinna ucieszyć się słysząc płynny angielski, ale to przecież nic nie zmieniało. To nie było niewinne nieporozumienie wynikające z barier komunikacyjnych. Juno wyraźnie była mylona z kimś innym. Nie rozumiała jednak jak to było w ogóle możliwe. Czy to możliwe, że ktokolwiek był na tyle głupi, by się pod nią podszywać? Jakie korzyści miałby z czegoś takiego? Co prawda była szlachetnie urodzona, ale nie wiązała się z tym żadna większa władza. Ordynaryjne hasła rzucane w jej stronę jedynie mocniej ją konsternowały. Wychowanie wśród żeglarzy z zacięciem do piractwa wcale nie oznaczało, że była przystosowana do takich zachowań. Wciąż ostrożnie unosiła ręce na widoku zastanawiając się co dalej. Oferta ewentualnej pomocy została dojść jednoznacznie odrzucona. Została pozbawiona ostatniej karty przetargowej. Choć sytuacja wymykała się prawom logiki Juno była wstanie zrozumieć, że chodzi o zemstę. Wtedy padło imię Anna. Kimkolwiek owa kobieta była musiała poważnie zaszkodzić napastniczce Juno. Fakt posiadania towarzyszy sprawiał, że sprawa robiła się jeszcze poważniejsza. Trzeba było uciekać i to możliwie jak najszybciej. Tyle, że ciało młodej lady Travers zaczęło powoli odmawiać jej posłuszeństwa. W głowie już słyszała nadciągającą burzę, zwiastun rychłego załamania. Próbowała wziąć się w garść, ale jedynie o kilka chwil mogła opóźnić to, co i tak wydawało się nieuniknione. Nawet się nie ruszyła, gdy kobieta splunęła jej pod nogi. Teraz coś podobnego nie miało żadnego znaczenia. Juno wpatrywała się w ziemie szukając rozwiązań, które uparcie nie nadchodziły. Jednak gdy usłyszała o zabijanych dzieciach raptownie uniosła głowę. Travers nie była wstanie ukryć własnych uczuć. Na twarzy arystokratki szok mieszał się z niepokojem i poczuciem zagubienia. Czyli to o to chodziło? To była główna zbrodnia tej całej Anny. Nienawiść kobiety zaczęła być coraz bardziej zrozumiała. Co jednak mogła zrobić, by ją przekonać, że nie miała na sumieniu żadnego bliskiego jej dziecka. Jeśli miała być szczera nie miała nawet pojęcia, że czarna magia mogła działać w ten sposób. Jeszcze to całe wyższe dobro. Woja tak szybko ją dopadła. Po której stronie stała Anna? Po której stronie stała kobieta obecnie krzycząca na Juno? Czy to na pewno ma jakiekolwiek znaczenie? Burza zaczęła się rozprzestrzeniać. Wyzbywając się jakiekolwiek instynktu samozachowawczego Juno zaczęła krążyć tam i z powrotem niemal odbijając się od ścian budynków. Chude palce wplotła pomiędzy rude pasma włosów, a z ust dobiegało niewyraźne mruczenie. W końcu zatrzymała się w pół kroku. - Czy jest coś co sprawi, że uwierzysz, iż pomyliłaś osoby? - Spytała nad wyraz spokojnym tonem.
Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ 20 lutego '58
Ostatnie trzy miesiące były bardzo bogate w nowe działania. Jeżeli ona miała tak wiele na głowie, to cieszyła się na samą myśl co będzie w stanie zrobić Zakon przy takiej aktywności. Miała nadzieje, że tak właśnie się dzieje, że ludzie chętnie angażują się w kolejne działania, że wciąż dostrzegają w tym sens. Z jednej strony pozyskiwanie nowych członków był trudne, samo omówienie wszelkich zasad, przyzwyczajenie ludzi do sposobu działania, który wypracowali sobie przez lata jest trudny. Z drugiej strony to zawsze była świeża krew. Gotowa do walki, do angażowania się w coraz to nowsze i ciekawsze działania, mieli wciąż na to pomysł i siłę, której często brakowało innym członkom Zakonu. Tym, którzy wiele już poświęcili, wiele stracili, tym, których wojna dotknęła najbardziej. Lucinda wciąż znajdowała się na pograniczu. Z jednej strony nie wyobrażała sobie teraz własnego funkcjonowania bez tych ciągłych zadań, bo to właśnie wojna zajmowała dziewięćdziesiąt procent jej myślenia. Z drugiej jednak coraz częściej miewała wątpliwości, coraz częściej zastanawiała się czy aby na pewno są w stanie coś zmienić, czy ta walka i poświęcenie w ogóle na coś się zdają. Każdy miał prawo do chwili zwątpienia, bo nikt nie był w stanie przewidzieć kierunku, w którym to wszystko się potoczy. Blondynka mogła mieć jedynie nadzieje, że w pewnym momencie historia ich rozliczy. Może ona już tego nie dożyje, ale może ktoś inny będzie o tym wszystkim pamiętał.
Czarownica doskonale znała to miejsce. To nie był pierwszy raz gdy przychodziła tu z konkretnym zadaniem. Coraz częściej miała wrażenie, że Wielka Brytania się kurczy. Były miejsca, o które ciężko było już dłużej walczyć, opierali się na tych, na których wciąż opierać się mogli, gdzie sens walki był większy. O Londynie nawet już teraz nie myślała. Samo przebywanie tam było często skazywane na porażkę, a Zakon nie mógł jednocześnie walczyć i z Voldemortem i z Ministerstwem. Szlachta stanęła po złej stronie, ale to wcale nie było dla niej zaskoczeniem.
Lucinda stanęła na uboczu czekając aż dojrzy kogoś znajomego. Obszerny kaptur doskonale zakrywał jej twarz, a przykryte farbą jasne pukle odsuwały chociaż pobieżnie uwagę od jej osoby. Przeklinała codziennie w duchu listy gończe. Bez nich o wiele łatwiej było jej zgubić się w tłumie. Teraz mogła jedynie liczyć na to, że nikt jej nie rozpozna. W myślach jeszcze raz przeanalizowała wiadomość, którą dostała od Thalii. Chodziło o zdjęcie zabezpieczeń i uratowanie ludzkiego życia, ale nic poza tym nie było jej wiadome, dlatego zabrała ze sobą kilka eliksirów, a przede wszystkim różdżkę. Bez niej nie ruszała się na krok. W ostatnim czasie była jej potrzebniejsza niż woda.
Ekwipunek: Różdżka, Kameleon (1 porcja, stat. 40), Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10), Wieczny płomień (1 porcja, stat. 35, moc +15), Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 20, 117 oczek).
Ostatnie trzy miesiące były bardzo bogate w nowe działania. Jeżeli ona miała tak wiele na głowie, to cieszyła się na samą myśl co będzie w stanie zrobić Zakon przy takiej aktywności. Miała nadzieje, że tak właśnie się dzieje, że ludzie chętnie angażują się w kolejne działania, że wciąż dostrzegają w tym sens. Z jednej strony pozyskiwanie nowych członków był trudne, samo omówienie wszelkich zasad, przyzwyczajenie ludzi do sposobu działania, który wypracowali sobie przez lata jest trudny. Z drugiej strony to zawsze była świeża krew. Gotowa do walki, do angażowania się w coraz to nowsze i ciekawsze działania, mieli wciąż na to pomysł i siłę, której często brakowało innym członkom Zakonu. Tym, którzy wiele już poświęcili, wiele stracili, tym, których wojna dotknęła najbardziej. Lucinda wciąż znajdowała się na pograniczu. Z jednej strony nie wyobrażała sobie teraz własnego funkcjonowania bez tych ciągłych zadań, bo to właśnie wojna zajmowała dziewięćdziesiąt procent jej myślenia. Z drugiej jednak coraz częściej miewała wątpliwości, coraz częściej zastanawiała się czy aby na pewno są w stanie coś zmienić, czy ta walka i poświęcenie w ogóle na coś się zdają. Każdy miał prawo do chwili zwątpienia, bo nikt nie był w stanie przewidzieć kierunku, w którym to wszystko się potoczy. Blondynka mogła mieć jedynie nadzieje, że w pewnym momencie historia ich rozliczy. Może ona już tego nie dożyje, ale może ktoś inny będzie o tym wszystkim pamiętał.
Czarownica doskonale znała to miejsce. To nie był pierwszy raz gdy przychodziła tu z konkretnym zadaniem. Coraz częściej miała wrażenie, że Wielka Brytania się kurczy. Były miejsca, o które ciężko było już dłużej walczyć, opierali się na tych, na których wciąż opierać się mogli, gdzie sens walki był większy. O Londynie nawet już teraz nie myślała. Samo przebywanie tam było często skazywane na porażkę, a Zakon nie mógł jednocześnie walczyć i z Voldemortem i z Ministerstwem. Szlachta stanęła po złej stronie, ale to wcale nie było dla niej zaskoczeniem.
Lucinda stanęła na uboczu czekając aż dojrzy kogoś znajomego. Obszerny kaptur doskonale zakrywał jej twarz, a przykryte farbą jasne pukle odsuwały chociaż pobieżnie uwagę od jej osoby. Przeklinała codziennie w duchu listy gończe. Bez nich o wiele łatwiej było jej zgubić się w tłumie. Teraz mogła jedynie liczyć na to, że nikt jej nie rozpozna. W myślach jeszcze raz przeanalizowała wiadomość, którą dostała od Thalii. Chodziło o zdjęcie zabezpieczeń i uratowanie ludzkiego życia, ale nic poza tym nie było jej wiadome, dlatego zabrała ze sobą kilka eliksirów, a przede wszystkim różdżkę. Bez niej nie ruszała się na krok. W ostatnim czasie była jej potrzebniejsza niż woda.
Ekwipunek: Różdżka, Kameleon (1 porcja, stat. 40), Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10), Wieczny płomień (1 porcja, stat. 35, moc +15), Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 20, 117 oczek).
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Otrzymany list nie mówił zbyt wiele - ale nie musiał. Co prawda, ostatnie spotkanie nadal pozostawiało złość i zdecydowaną niechęć, której nie potrafiła się wyzbyć. Nie wierzyła w tych całych braci i siostry, nie chciała, a może zwyczajnie nie zamierzała. Nie, kiedy sam wiele lat spędziła w ciszy zachowując to, co kiedyś czuła. Ale to nie zmieniało jednego istotnego faktu. Jej własne uczucia, nie miały żadnego znaczenia, kiedy szło o to, co należało zrobić.
Nie musieli się rozumieć, czy dogadywać, wystarczyło, że są w stanie wykonać wspólnie zadanie. Nic więcej. A Tonks potrafiła odłożyć na bok własne niesnaski i skupić się na tym, co należało zrobić. Wiedziała, że swoistego rodzaju asymilację do sytuacji zawdzięczała kursowi. Spotykała się z różnymi opiniami i zdaniami względem niej samej znajdującej się na kursie. Puszczała ja mimo uszu, wykonując swoją robotę najlepiej jak potrafiła - mimo, ze nie które ze zdań mogły być krzywdzące, czy nawet niesprawiedliwie.
O wspomnianej porze i odpowiedniego dnia zjawiła się na miejscu. Targ w Cromer nie był dla niej całkiem obcym miejscem. A jeszcze nie tak dawno temu, to właśnie to miejsce okazało się jednym z kolejnych którym odniosła porażkę. Czy chciała tu wracać? To nie miało żadnego znaczenia. Poproszona o pomoc, zamierzała jej udzielić. Znała swoje umiejętności i możliwości. Sprzeczki, czy jej własna duma nie powinny i nie mogły na to wpływać.
Naciągnęła mocniej kaptur na głowę, kiedy zbliżała się do granic miasta. Pamiętała, co Wallers pisała w liście, dlatego jeszcze przed wejściem do miasta przystanęła na chwilę, żeby skupić się, sięgając do umiejętności z którą się urodziła. Nie zmieniała ciała, przez pewne podejrzenia, które pojawił się ostatnio w jej głowie. Zajęła się jedynie twarzą, nie wybierając żadnej konkretnej, jednak widocznie sięgając po męską - właściwie młodzieńczą byłoby odpowiedniejszym stwierdzeniem. Krótkie, jasne włosy pozostawały w nieładzie. Nie ruszała blizny na czole. Sprawiła że wargi stały się węże, a brwi wyraźniejsze. Mniej kobiecych rys, powinno wystarczyć. Po tym ruszyła na umówione miejsce spotkania, dostrzegając jedną z sylwetek do której zbliżała się nieśpieszenie, zaciskając dłoń na różdżce w kieszeni.
| ekwipunek
Nie musieli się rozumieć, czy dogadywać, wystarczyło, że są w stanie wykonać wspólnie zadanie. Nic więcej. A Tonks potrafiła odłożyć na bok własne niesnaski i skupić się na tym, co należało zrobić. Wiedziała, że swoistego rodzaju asymilację do sytuacji zawdzięczała kursowi. Spotykała się z różnymi opiniami i zdaniami względem niej samej znajdującej się na kursie. Puszczała ja mimo uszu, wykonując swoją robotę najlepiej jak potrafiła - mimo, ze nie które ze zdań mogły być krzywdzące, czy nawet niesprawiedliwie.
O wspomnianej porze i odpowiedniego dnia zjawiła się na miejscu. Targ w Cromer nie był dla niej całkiem obcym miejscem. A jeszcze nie tak dawno temu, to właśnie to miejsce okazało się jednym z kolejnych którym odniosła porażkę. Czy chciała tu wracać? To nie miało żadnego znaczenia. Poproszona o pomoc, zamierzała jej udzielić. Znała swoje umiejętności i możliwości. Sprzeczki, czy jej własna duma nie powinny i nie mogły na to wpływać.
Naciągnęła mocniej kaptur na głowę, kiedy zbliżała się do granic miasta. Pamiętała, co Wallers pisała w liście, dlatego jeszcze przed wejściem do miasta przystanęła na chwilę, żeby skupić się, sięgając do umiejętności z którą się urodziła. Nie zmieniała ciała, przez pewne podejrzenia, które pojawił się ostatnio w jej głowie. Zajęła się jedynie twarzą, nie wybierając żadnej konkretnej, jednak widocznie sięgając po męską - właściwie młodzieńczą byłoby odpowiedniejszym stwierdzeniem. Krótkie, jasne włosy pozostawały w nieładzie. Nie ruszała blizny na czole. Sprawiła że wargi stały się węże, a brwi wyraźniejsze. Mniej kobiecych rys, powinno wystarczyć. Po tym ruszyła na umówione miejsce spotkania, dostrzegając jedną z sylwetek do której zbliżała się nieśpieszenie, zaciskając dłoń na różdżce w kieszeni.
| ekwipunek
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Może nie była Zakonnikiem, ale jeżeli potrzeba było komuś pomóc, wiadomo było, że nie odmawiała. Umiała poruszać się po portach, przybierać różne twarze, znała się również na marynarzach i wiedziała, co zrobić, tak aby przynajmniej dla kogoś zdobyć nieco jedzenia. Wiedziała jednak, że nie była to misja, którą mogła podjąć sama, a wsparcie zdecydowanie miało jej się przydać – nie chodziło tutaj aby ona błyszczała w świetle reflektorów niczym gwiazda, ale żeby kobiety ze statku zostały uratowane. Wysłała więc na szybko Gabriela, samej przygotowując zarówno siebie jak i innych, rozsyłając odpowiednie listy. Justine była nie tylko sprawnym użytkownikiem białej magii, ale również metamorfomagiem jak ona. Lucinda, którą poznała na poprzedniej misji, miała doskonałą orientację sytuacji i jeżeli ktoś mógł dać sobie radę w takich warunkach, to głównie ona. Zamierzała pójść z nimi, ale port o tej godzinie na pewno nie będzie wyludniony – tu mieli wejść Marcel i Josephine. Naprawdę nie powinna w to wciągać Marcela, bojąc się trochę, co by się stało, gdyby ktoś go złapał albo zrobił mu krzywdę. Miała naprawdę miękkie serce do dzieci, ale jeżeli ktoś umiał uciec albo odciągnąć uwagę od osób wchodzących na statek, to właśnie cyrkowiec.
Ostrożnie, niemal leniwie przechodziła po porcie, obserwując sytuację i upewniając się, że za nią nikt nie idzie, nie chcąc nikogo doprowadzić do miejsca spotkania, zapuszczając się w labirynt uliczek i pozwalając sobie na nadłożenie trasy, a mimo to wykalkulowała wszystko tak, aby jednak na miejscu spotkania zjawić się o czasie. Sama również przywdziała twarz męską, ciemne i krótkie włosy utrzymując w lekkim nieładzie, a twarz zmieniając na tę opaloną słońcem i wiatrem, tak aby nabrać jej prawdziwego portowego wyglądu. Płaszcz od Tessy idealnie się sprawdzał, pozwalając jej dopasować się do sylwetki, tak więc zmiana ubrania na męskie nie była żadnym problemem.
Zauważyła w miejscu spotkania już dwie osoby, w tym jednego chłopaczka – być może była to Justine, ale z drugiej strony, drugiej osoby też niezbyt rozpoznawała. Nie zamierzała zdradzać się z misją, musiała się jednak upewnić jakoś, że to one. Wiedziała, że jej błędem nie było ustalenie jakiegoś hasła, dlatego na następny raz wiedziała, że będzie musiała upewnić się, że zadba i o ten szczegół. Mimo to zbliżyła się ostrożnie, spoglądając niby leniwie na obydwie osoby zanim nie pojawiła się przed nimi, dłonie nonszalancko trzymając w kieszeniach płaszcza, ale mimo to zaciskając palce na różdżce.
- Co przyniosło wam list ode mnie? – zapytała, spoglądając na nią z uwagą. Jeżeli były przypadkowymi osobami, uznają ją za głupią, ale raczej orzeł w ramach pocztowego ptaka nie był typowym zwierzęciem. To pozwoli się zidentyfikować, przynajmniej na początek. Albo przynajmniej rozpoznać, czy są w tym samym celu w tym miejscu.
Ekwipunek: różdżka, szata, kryształ teleportacyjny, świstoklik (koralik w kształcie kotwicy), dobrze wyważony nóż
Ostrożnie, niemal leniwie przechodziła po porcie, obserwując sytuację i upewniając się, że za nią nikt nie idzie, nie chcąc nikogo doprowadzić do miejsca spotkania, zapuszczając się w labirynt uliczek i pozwalając sobie na nadłożenie trasy, a mimo to wykalkulowała wszystko tak, aby jednak na miejscu spotkania zjawić się o czasie. Sama również przywdziała twarz męską, ciemne i krótkie włosy utrzymując w lekkim nieładzie, a twarz zmieniając na tę opaloną słońcem i wiatrem, tak aby nabrać jej prawdziwego portowego wyglądu. Płaszcz od Tessy idealnie się sprawdzał, pozwalając jej dopasować się do sylwetki, tak więc zmiana ubrania na męskie nie była żadnym problemem.
Zauważyła w miejscu spotkania już dwie osoby, w tym jednego chłopaczka – być może była to Justine, ale z drugiej strony, drugiej osoby też niezbyt rozpoznawała. Nie zamierzała zdradzać się z misją, musiała się jednak upewnić jakoś, że to one. Wiedziała, że jej błędem nie było ustalenie jakiegoś hasła, dlatego na następny raz wiedziała, że będzie musiała upewnić się, że zadba i o ten szczegół. Mimo to zbliżyła się ostrożnie, spoglądając niby leniwie na obydwie osoby zanim nie pojawiła się przed nimi, dłonie nonszalancko trzymając w kieszeniach płaszcza, ale mimo to zaciskając palce na różdżce.
- Co przyniosło wam list ode mnie? – zapytała, spoglądając na nią z uwagą. Jeżeli były przypadkowymi osobami, uznają ją za głupią, ale raczej orzeł w ramach pocztowego ptaka nie był typowym zwierzęciem. To pozwoli się zidentyfikować, przynajmniej na początek. Albo przynajmniej rozpoznać, czy są w tym samym celu w tym miejscu.
Ekwipunek: różdżka, szata, kryształ teleportacyjny, świstoklik (koralik w kształcie kotwicy), dobrze wyważony nóż
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dostała wczoraj dosyć enigmatyczny list. Misja. Nie miała zamiaru go zignorować. Zawsze chętnie pomagała osobom, które potrzebowały wsparcia. Nie trzeba było jej dwa razy prosić. Właściwie, co ciekawszego miałaby robić w wolnym czasie? Nie miała już pracy, jej życie straciło sens, bo kiedyś to praca była jej całym światem. Teraz plątała się po lasach szukając wrogów. Kto by się spodziewał, że tak potoczy się jej życie. Wierzyła w ideały, nie miała zamiaru zmieniać swojego podejścia do sprawy. Szczególnie po tym, jak zamordowali jej brata. Zrobi wszystko, aby uprzykrzyć plany nieprzyjaciołom.
Pojawiła się na targu w odpowiedniej godzinie. Przyleciała na miotle, był to jej ulubiony środek transportu. Nie przeszkadzało jej to, że pogoda była raczej średnio atrakcyjna, aby przemieszczać się w ten sposób. Nie takie rzeczy robiła podczas akcji brygadzistów.
Nie do końca wiedziała, czego powinna się spodziewać, chociaż właściwie było jej to obojętne. Do czego by jej nie potrzebowali, to się zaangażuje. Ciekawa również była towarzyszy zadania, w końcu nie wiedziała kogo ma ochronić. Wzbudziło to jej zainteresowanie.
Bywała na tym targu, znała go dość dobrze. Przemierzała więc wolnym krokiem uliczki rozglądając się uważnie wokół. Nie do końca wiedziała kogo powinna wyszukiwać w tłumie, dotarła jednak w okolice miejsca spotkania, które było podane w liście. Obserwowała dłuższą chwilę z daleka osoby, które się tam znajdowały. Mężczyźni, kobieta, może to oni? Zamierzała to sprawdzić. Wsadziła ręce głęboko w kieszenie płaszcza, zrobiło się chłodno kiedy się im przyglądała. Nie zamierzała zwlekać, podeszła do zgromadzonych osób. - Dobrze trafiłam?- rzuciła krótko. Nie miała zielonego pojęcia, z kim właściwie miała się spotkać. Wolała nie mówić zbyt wiele, tylko to sprawdzić. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce, którą miała w kieszeni. Jej wzrok powoli, dokładnie przyglądał się osobom, które się tutaj znajdowały, próbowała się zorientować, czy kojarzy którąś z tych osób.
ekwipunek: różdżka, miotła
Pojawiła się na targu w odpowiedniej godzinie. Przyleciała na miotle, był to jej ulubiony środek transportu. Nie przeszkadzało jej to, że pogoda była raczej średnio atrakcyjna, aby przemieszczać się w ten sposób. Nie takie rzeczy robiła podczas akcji brygadzistów.
Nie do końca wiedziała, czego powinna się spodziewać, chociaż właściwie było jej to obojętne. Do czego by jej nie potrzebowali, to się zaangażuje. Ciekawa również była towarzyszy zadania, w końcu nie wiedziała kogo ma ochronić. Wzbudziło to jej zainteresowanie.
Bywała na tym targu, znała go dość dobrze. Przemierzała więc wolnym krokiem uliczki rozglądając się uważnie wokół. Nie do końca wiedziała kogo powinna wyszukiwać w tłumie, dotarła jednak w okolice miejsca spotkania, które było podane w liście. Obserwowała dłuższą chwilę z daleka osoby, które się tam znajdowały. Mężczyźni, kobieta, może to oni? Zamierzała to sprawdzić. Wsadziła ręce głęboko w kieszenie płaszcza, zrobiło się chłodno kiedy się im przyglądała. Nie zamierzała zwlekać, podeszła do zgromadzonych osób. - Dobrze trafiłam?- rzuciła krótko. Nie miała zielonego pojęcia, z kim właściwie miała się spotkać. Wolała nie mówić zbyt wiele, tylko to sprawdzić. Zacisnęła mocniej dłoń na różdżce, którą miała w kieszeni. Jej wzrok powoli, dokładnie przyglądał się osobom, które się tutaj znajdowały, próbowała się zorientować, czy kojarzy którąś z tych osób.
ekwipunek: różdżka, miotła
Targ w Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk