Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Targ w Cromer
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Targ w Cromer
Targ w Cromer mimo swojej niepozorności, pełen jest cennych perełek. Można kupić tu niemal wszystko: od przypraw i alkoholi przez materiały i ceramikę aż po egzotyczne ptaki, trzymane w zmyślnych klatkach. Po targu przechadzają się wyznaczeni pracownicy portu, bowiem nie toleruje się tu złodziejaszków. Między stoiskami roznoszą się zapachy z dalekich stron, nie raz mieszające się w ostre mieszanki, trudnych do odgadnięcia woni. Wiele stoisk oferuje atrakcyjne ceny.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda ze spokojem wysłuchała wszystkich informacji. Ufała, że Thalia podzieliła się z nimi wszystkim co powinny wiedzieć. Merlin świadkiem, że wszystko co niedopowiedziane i pominięte odzywało się w najmniej oczekiwanym momencie i robiło najwięcej bałaganu, a przecież tego nie chciały. Zaskoczył ją jedynie fakt, że tak niewiele na chwilę obecną wiedziały o mężczyźnie, który pozostawał największym źródłem. Nie do niej jednak należała decyzja o kwestionowaniu założeń misji. Lord Longbottom na pewno zadbał by człowiek zdradzający im informacje nie okazał się przy okazji skończonym zdrajcą. Ta jej niepewność co do ludzi nie była przypadkowa. Naprawdę chciała wierzyć w dobre intencje wszystkich otaczających ją ludzi, ale już niejednokrotnie przekonała się na własnej skórze, że to tak nie działa. Zawsze należało pozostawać czujnym. To był ratunek, ale i wielkie przekleństwo. Kiedy wszystko było już jasne, a kamyczek bezpiecznie wylądował w kieszeni jej płaszcza blondynka zmusiła się do uśmiechu. Nie swojego. Uśmiechu, który niejednokrotnie musiał zdobić jej twarz, gdy przebywała wśród szlachetnie urodzonych. Miała być rozbawiona, zadowolona z sytuacji, miała być swoim przeciwieństwem – beztroskim i niezainteresowanym otoczeniem. Czarownica spojrzała jeszcze raz na oddalające się kobiety i skinęła im głową chcąc w ten sposób życzyć im powodzenia. W końcu takie zadania nigdy nie należały do najłatwiejszych. Były nafaszerowane ryzykiem i nie można było przewidzieć jak się rozwiną.
Blondynka wsparła się na ramieniu Thalii, której wyjątkowa magia zaczarowała otoczenie. Lucinda wiedziała, że metamorfomagia to niesamowita umiejętność, ale miała też wiele swoich minusów, o których nie jej było rozmyślać. Jednego była pewna, Wellers bardzo dobrze czuła się w tej skórze, a zdolność wyćwiczyła już do perfekcji. Nie czuła od kobiety bijącej niepewności, a zdeterminowanie chociaż właściwie była przekonana, że niepewność też się za tym kryła. Lucinda robiła co niemal codziennie, przyjmowała coraz to inne zadania. Dla Wellers był to dopiero początek walki. Blondynka mogła mieć jedynie nadzieje, że się do tej walki nie zrazi.
Było tak jak podejrzewała Thalia. Przez całą drogę na statek nikt nawet na nich nie spojrzał. Kiedy towarzyszka komunikowała się z ich źródłem przekazując zaszyfrowaną wiadomość, Lucinda nie odrywała spojrzenia od mężczyzny. Miała nadzieje, że dostrzeże coś niepokojącego, sygnał, który rozjaśni sytuacje. Tak się jednak nie stało. Inni odetchnęliby z ulgą, ale nie ona. Dla niej zawsze lepszy był znajomy wróg niżeli nieznajomy przyjaciel. Kiedy mężczyzna zaczął wymieniać nałożone zabezpieczenia blondynka skinęła głową. – Dużo tego – odparła, ale w jej głosie nie brzmiała niepewność. Wiedziała, że sobie poradzi. Bardziej zaciekawienie. Dlaczego ktoś miałby się kłopotać aż tak? Zamknięte pod pokładem, zapomniane, ze stróżem przy drzwiach. Czy kapitan mógł podejrzewać, że ktokolwiek będzie chciał się do nich zakraść?
Z rozmyślań wyrwał ją zapach ciężkiego alkoholu. – Dam sobie radę. Dziwię się jednak ilości zabezpieczeń. Może nie wiemy wszystkiego o tych kobietach. – dodała szeptem tak by tylko czarownica mogła ją usłyszeć. Po chwili przeniosła jednak spojrzenie na stojącego obok mężczyznę. – Gotowi – odparła spoglądając w stronę drzwi. – Ruszajmy – powiedziała i ponownie weszła w rolę, która została jej narzucona. Musieli przejść przez pokład niezauważeni. Nie była pewna czy było to możliwe, ale miała taką nadzieje. Kiedy ktoś przechodził obok roześmiała się nie chcąc zwracać na siebie uwagi ponurym spojrzeniem i skupieniem. Widząc rozbawienie w oczach swojej towarzyszki, a raczej towarzysza przewróciła jedynie oczami. Potrafiła grać, udawać kogoś kim nie jest, ale to? To był kabaret, w którym musiała jeszcze chwile popływać.
Blondynka wsparła się na ramieniu Thalii, której wyjątkowa magia zaczarowała otoczenie. Lucinda wiedziała, że metamorfomagia to niesamowita umiejętność, ale miała też wiele swoich minusów, o których nie jej było rozmyślać. Jednego była pewna, Wellers bardzo dobrze czuła się w tej skórze, a zdolność wyćwiczyła już do perfekcji. Nie czuła od kobiety bijącej niepewności, a zdeterminowanie chociaż właściwie była przekonana, że niepewność też się za tym kryła. Lucinda robiła co niemal codziennie, przyjmowała coraz to inne zadania. Dla Wellers był to dopiero początek walki. Blondynka mogła mieć jedynie nadzieje, że się do tej walki nie zrazi.
Było tak jak podejrzewała Thalia. Przez całą drogę na statek nikt nawet na nich nie spojrzał. Kiedy towarzyszka komunikowała się z ich źródłem przekazując zaszyfrowaną wiadomość, Lucinda nie odrywała spojrzenia od mężczyzny. Miała nadzieje, że dostrzeże coś niepokojącego, sygnał, który rozjaśni sytuacje. Tak się jednak nie stało. Inni odetchnęliby z ulgą, ale nie ona. Dla niej zawsze lepszy był znajomy wróg niżeli nieznajomy przyjaciel. Kiedy mężczyzna zaczął wymieniać nałożone zabezpieczenia blondynka skinęła głową. – Dużo tego – odparła, ale w jej głosie nie brzmiała niepewność. Wiedziała, że sobie poradzi. Bardziej zaciekawienie. Dlaczego ktoś miałby się kłopotać aż tak? Zamknięte pod pokładem, zapomniane, ze stróżem przy drzwiach. Czy kapitan mógł podejrzewać, że ktokolwiek będzie chciał się do nich zakraść?
Z rozmyślań wyrwał ją zapach ciężkiego alkoholu. – Dam sobie radę. Dziwię się jednak ilości zabezpieczeń. Może nie wiemy wszystkiego o tych kobietach. – dodała szeptem tak by tylko czarownica mogła ją usłyszeć. Po chwili przeniosła jednak spojrzenie na stojącego obok mężczyznę. – Gotowi – odparła spoglądając w stronę drzwi. – Ruszajmy – powiedziała i ponownie weszła w rolę, która została jej narzucona. Musieli przejść przez pokład niezauważeni. Nie była pewna czy było to możliwe, ale miała taką nadzieje. Kiedy ktoś przechodził obok roześmiała się nie chcąc zwracać na siebie uwagi ponurym spojrzeniem i skupieniem. Widząc rozbawienie w oczach swojej towarzyszki, a raczej towarzysza przewróciła jedynie oczami. Potrafiła grać, udawać kogoś kim nie jest, ale to? To był kabaret, w którym musiała jeszcze chwile popływać.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie miało znaczenia, że średnio przepadała Wellers po tym, co między nimi zaszło. Kiedyś w szkole, dogadywały się całkiem nieźle, ale teraz widziała w niej potencjalne zagrożenie. A była bardzo terytorialna - na pewno tym razem, kiedy wszystkie karty leżały wyłożone na stole przed nim. Nie mogło mieć, bo były rzeczy ważniejsze od niej, a ona wiążąc swoje życie z Zakonem przysięgą, świadomie odmawiała sobie wiele. Świadomie godziła się na to, że mogła nie dożyć kolejnego dnia, godziny. Wiedziała, że nie powinna pleść planów na przyszłość, bo tą zdecydowała się poświęcić.
- Myślałam bardziej o zajęciu mu czasu w inny sposób. Mocniej… kobiecy. - wyjaśniła Thalii wkładając dłonie w kieszenie. To nie było trudne, założyć maskę, zagrać mową ciała, zająć rozmową tak, żeby przez jakiś czas nie myślał o ruszeniu się gdziekolwiek indziej, niźli do baru po kolejnego drinka. Ostatecznie skinęła głową, przyjmując do wiadomości wszystkie przekazane informacje. Rzucone zaklęcie przywołało obok niej iluzję. Znajdowały się niedaleko targu, dostatecznie, by skupić też uwagę portu. - Biegnij przed siebie. - powiedziała do iluzji. Wiedziała, że ta nie jest w stanie nic zrobić, ale miała za zadanie jedynie przyciągnąć spojrzenia i wzrok innych. Uniosła różdżkę wykonując odpowiedni gest. Skupiając myśli na tym, co zawsze pomagało jej go przywołać. Wspomnieniu melodii i kształtu. Swoistym hymnie który niósł i który znajdował się w jej sercu wraz z nadzieją. - Expecto patronum. - wypowiedziała a kiedy obok niej pojawił się feniks zatrzymała się przed nim. - Przeleć kilka razy nad targiem, czasem pomiędzy uliczkami. Potem zniknij w chmurach. - poleciła a feniks wzbił się w przestworza. - Panno. - powtórzyła raz jeszcze chcąc drugą z iluzji posłać w jedną z drugich stron ale podwójna próba była bezskuteczna. Zamieszanie, wcale nie powinno być takie trudne do osiągnięcia. Ostatnim co zrobiła, była zmiana twarzy w tą, która miała na sobie wcześniej. Dokonała podobnych zmian. Niewielkich. Tylko w twarzy więcej nie trzeba było.
- Zaczynajmy. - zwróciła się do kobiety obok lokując na niej swoje spojrzenie. Była gotowa.
- Myślałam bardziej o zajęciu mu czasu w inny sposób. Mocniej… kobiecy. - wyjaśniła Thalii wkładając dłonie w kieszenie. To nie było trudne, założyć maskę, zagrać mową ciała, zająć rozmową tak, żeby przez jakiś czas nie myślał o ruszeniu się gdziekolwiek indziej, niźli do baru po kolejnego drinka. Ostatecznie skinęła głową, przyjmując do wiadomości wszystkie przekazane informacje. Rzucone zaklęcie przywołało obok niej iluzję. Znajdowały się niedaleko targu, dostatecznie, by skupić też uwagę portu. - Biegnij przed siebie. - powiedziała do iluzji. Wiedziała, że ta nie jest w stanie nic zrobić, ale miała za zadanie jedynie przyciągnąć spojrzenia i wzrok innych. Uniosła różdżkę wykonując odpowiedni gest. Skupiając myśli na tym, co zawsze pomagało jej go przywołać. Wspomnieniu melodii i kształtu. Swoistym hymnie który niósł i który znajdował się w jej sercu wraz z nadzieją. - Expecto patronum. - wypowiedziała a kiedy obok niej pojawił się feniks zatrzymała się przed nim. - Przeleć kilka razy nad targiem, czasem pomiędzy uliczkami. Potem zniknij w chmurach. - poleciła a feniks wzbił się w przestworza. - Panno. - powtórzyła raz jeszcze chcąc drugą z iluzji posłać w jedną z drugich stron ale podwójna próba była bezskuteczna. Zamieszanie, wcale nie powinno być takie trudne do osiągnięcia. Ostatnim co zrobiła, była zmiana twarzy w tą, która miała na sobie wcześniej. Dokonała podobnych zmian. Niewielkich. Tylko w twarzy więcej nie trzeba było.
- Zaczynajmy. - zwróciła się do kobiety obok lokując na niej swoje spojrzenie. Była gotowa.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zaklęcie jej nie wyszło. Nieco się zirytowała, no, ale nie zamierzała tego tak pozostawić. --Sphaecessatio- machnęła różdżką ponownie. Tym razem się udało. Najwyraźniej potrzebowała nieco bardziej się skupić, aby wyszło. Powinna dać się zgubić w tłumie, przecież nie chciała, żeby ktoś niepowołany zapamiętał jej twarz, tylko tego jej brakowało, żeby jej lico znalazło się na plakatach. Nie posiadała takich umiejętności, jak kobiety, które się z nią tutaj znalazły. Mogły zawsze bez mniejszego problemu manipulować swoim wyglądem. Całkiem przydatna zdolność.
Obserwowała uważnie Justine, kiedy ta czarowała swoją iluzję. Zastanawiała się, jak to jest, czuć ciągle, że ktoś może cię wydać, zdecydowanie nie była anonimowa. Czy byłaby gotowa znaleźć się na jej miejscu? Zapewne nie, jednak miała świadomość, jakie mogą wyniknąć konsekwencje z tego, że angażuje się w działania Zakonu. Po tym, jak zabili jej brata nie mogło być inaczej, była gotowa walczyć. Musiała go pomścić.
Jedna z iluzji pomknęła przed siebie, towarzyszył jej patronus - feniks, którego już chwilę wcześniej widziała. Zdecydowanie nie dało się nie zauważyć tego pakietu. Zwracał na siebie uwagę, wydawało jej się, że pomysł był doskonały. Chociaż druga z iluzji najwyraźniej nie chciała współpracować, może była im zupełnie niepotrzebna? Wellers z drugą kobietą oddalił się w drugą stronę. Ona z Justine miały zająć się odwróceniem uwagi, już był czas. Przyglądała się Tonks, kiedy ta zmieniała swoją twarz.
- Chodźmy więc.- rzekła jeszcze. Szła przed siebie dosyć szybkim krokiem. Kiedy weszły w tłum zaczęła zaczepiać ludzi. - Widzieliście? Zdrajczyni, szlama, tędy biegła!- powiedziała do pierwszych lepszych osób, które pojawiły się przed nią. - Nie możemy dać jej uciec, trzeba ją złapać!- powiedziała dosyć głośno. Zaczęła biec przed siebie, licząc na to, że pojawi się zamieszanie. - Łapcie ją, co tak stoicie!!!.- podniosła głos. Nie przestawała biec za iluzją, chyba o to im chodziło.
Obserwowała uważnie Justine, kiedy ta czarowała swoją iluzję. Zastanawiała się, jak to jest, czuć ciągle, że ktoś może cię wydać, zdecydowanie nie była anonimowa. Czy byłaby gotowa znaleźć się na jej miejscu? Zapewne nie, jednak miała świadomość, jakie mogą wyniknąć konsekwencje z tego, że angażuje się w działania Zakonu. Po tym, jak zabili jej brata nie mogło być inaczej, była gotowa walczyć. Musiała go pomścić.
Jedna z iluzji pomknęła przed siebie, towarzyszył jej patronus - feniks, którego już chwilę wcześniej widziała. Zdecydowanie nie dało się nie zauważyć tego pakietu. Zwracał na siebie uwagę, wydawało jej się, że pomysł był doskonały. Chociaż druga z iluzji najwyraźniej nie chciała współpracować, może była im zupełnie niepotrzebna? Wellers z drugą kobietą oddalił się w drugą stronę. Ona z Justine miały zająć się odwróceniem uwagi, już był czas. Przyglądała się Tonks, kiedy ta zmieniała swoją twarz.
- Chodźmy więc.- rzekła jeszcze. Szła przed siebie dosyć szybkim krokiem. Kiedy weszły w tłum zaczęła zaczepiać ludzi. - Widzieliście? Zdrajczyni, szlama, tędy biegła!- powiedziała do pierwszych lepszych osób, które pojawiły się przed nią. - Nie możemy dać jej uciec, trzeba ją złapać!- powiedziała dosyć głośno. Zaczęła biec przed siebie, licząc na to, że pojawi się zamieszanie. - Łapcie ją, co tak stoicie!!!.- podniosła głos. Nie przestawała biec za iluzją, chyba o to im chodziło.
Spojrzała przez chwilę na Justine, rozważając jej słowa. Do niczego przymuszać ja nie zamierzała, nie miała jednak pojęcia, czy Tremaine się na to złapie, dlatego jeżeli czuła się pewnie i sądziła, że da radę, Thalia mogła jedynie życzyć jej powodzenia.
- Jeżeli oceniasz, że dasz radę temu podołać, nie będę cię powstrzymywać. Jedynie uważaj, marynarze doświadczeń z portowymi dziewczętami mają wiele, jeżeli zbytnio nie znasz się na portach, lepiej będzie podawać że jesteś tu przejazdem. – Nie wiedziała, jakie doświadczenie z kulturą miejscowości nad brzegiem miała panna Tonks, ale podawanie się za portową pannicę nie przeszłoby, gdyby nagle okazało się, że ktoś nie ma absolutnie żadnej wiedzy o statkach.
Poruszała się jednak dość pewnie po nadbrzeżu, nie zamierzając wychodzić ze swojej roli. Była pewna racja w tym, co myślała Lucinda – nawet jeżeli to były obce ziemie i nawet jeżeli niekoniecznie się tu odnajdywała, wciąż jednak była to miejscowość portowa, którą odwiedzała nie raz i których podobnych do tej zwiedziła wiele, a nawet i mieszkała i wychowywała się w porcie. Zapach niosącej się przez miasto słonej bryzy nie był dla niej niezwykły, a ona zaś uśmiechnęła się, kiedy dostrzegała fale rozbijające się o wybrzeże. Takie proste rozrywki, takie proste chwile. Tuż przed burzą, w którą przecież płynęły same.
Zdawała się na osąd swojej towarzyszki, ta jednak nie uniosła głośnego sprzeciwu, dlatego też zaufała jej, jak i mężczyźnie tuż przed nimi. Ostrożnie zgarnęła monety, które potem mogły wykorzystać jako świstokliki, zaraz też kiwając głową i kierując się w stronę pokładu, dłoń na nowo owijając wokół talii Lucindy, tym razem jednak zjeżdżając niżej, aż na jej pośladki, ściskając mocniej – przechodzący obok pojedynczy marynarze spoglądali na nich, unosząc lekko brwi, ale jednocześnie przestając dość szybko zwracać uwagę.
- Nie wiem, czemu zadecydowano o tylu pułapkach, ale pamiętaj, że to jest…jakkolwiek to nie brzmi, dla nich to towar i inwestycja. Chronią je jak mogą, bo to ich zysk, a wypłynięcie bez zysku to spore koszty. I pułapki oszczędzają na warcie, kiedy ktoś jednak wypije zanadto. Mimo to…może być jeszcze jakaś paskudna niespodzianka, więc lepiej nie dotykaj niczego gołymi dłońmi. – Mówiła do niej cicho, ale z uśmiechem na twarzy, tak jakby szeptała jej słodkie (albo raczej sprośne, znając marynarza) słówka.
Dostrzegła drzwi, przez które miały przejść, nieśpiesznym więc krokiem skierowała się w stronę wejścia. Póki co nikt nie zwracał na nie uwagi i nie wiedziała, jak udaje im się działać, ale wierzyła, że zrobią wszystko w granicach bezpieczeństwa. Dlatego ostrożnie stawiała kroki, schodząc do więzienia, zastanawiając się czy uda im się wślizgnąć łatwo, czy jednak będą musieli męczyć się z mężczyzną.
- O’Donnell! – zawołała, w męskim przebraniu zwracając na siebie uwagę „kolegi ze statku”. Ten, wyraźnie już zmęczony, z nosem zaczerwienionym i wyraźnie pachnący rumem spojrzał na wchodzących, marszcząc jednak brwi i prostując się na swoim małym stołeczku. Tuż za nim można było dostrzec specjalne oddzielone pomieszczenie i drzwi, które zamknięto kłódką, Thalia mogła więc mieć jedynie nadzieję, że kobiety czują się dobrze, oraz że nie stała im się krzywda, bo zobaczyć ich nie można.
- Weź, spadaj Sterling, nie mamy tu przyprowadzać panienek. Kapitan będzie wściekły jak się dowie. Za mało masz karczm i burdeli po mieście? – Głos mężczyzny był drażliwy dla uszu, również nieco chrapliwy. W tym momencie jednak wypatrywała w jego sylwetce ewentualnych działań agresji, sprawiał jednak wrażenie zmęczonego i rozdrażnionego, nie agresywnego.
- Oh weź, Donny, zobacz na nią. Cholerni dementorzy przepierdolili się po niebie i co, mam się pierdzielić po mieście żeby znaleźć dobre miejsce na krótki numerek? Zresztą, Sylvie chciała zobaczyć statek, prawda? – Uśmiechnęła się w stronę Lucindy, pochylając się aby zostawić lekki pocałunek za jej uchem. Cóż, w razie czego przeprosi później. – Tylko chwila, potem zajmę się twoją wartą, tak abyś nie musiał narzekać, co ty na to? Idź się nachlaj w samotności, bo się zaraz zjebiesz z tego stołka.
O’Donnell przechodził spojrzeniem to od Thalii, to do Lucindy, ostatecznie jednak westchnął. Jego miejsce było mało wygodne, warta nudna, a sam by pospał nieco dłużej i dokończył butelkę, nie pilnując towaru który i tak by nie uciekał, a o którym nie wiedział nikt. W tym momencie nie miał po co tu zostawać, a skoro panienka miała się wynieść przed przybyciem kapitana, to tym lepiej dla niego.
- Dobra, ale jak powiesz o tym komuś, to złoję ci skórę tak mocno, że pożałujesz, że się kiedykolwiek urodziłeś, szczeniaku. – Burknął, podnosząc się ostrożnie i chwiejnie kierując się w stronę wyjścia. Thalia upewniła się, że był już poza zasięgiem słuchu i wzroku, odsuwając się od Lucindy i spoglądając na nią.
- Teraz zabezpieczenia, wolisz, abym stała na czatach, czy mam ci jakoś pomóc?
- Jeżeli oceniasz, że dasz radę temu podołać, nie będę cię powstrzymywać. Jedynie uważaj, marynarze doświadczeń z portowymi dziewczętami mają wiele, jeżeli zbytnio nie znasz się na portach, lepiej będzie podawać że jesteś tu przejazdem. – Nie wiedziała, jakie doświadczenie z kulturą miejscowości nad brzegiem miała panna Tonks, ale podawanie się za portową pannicę nie przeszłoby, gdyby nagle okazało się, że ktoś nie ma absolutnie żadnej wiedzy o statkach.
Poruszała się jednak dość pewnie po nadbrzeżu, nie zamierzając wychodzić ze swojej roli. Była pewna racja w tym, co myślała Lucinda – nawet jeżeli to były obce ziemie i nawet jeżeli niekoniecznie się tu odnajdywała, wciąż jednak była to miejscowość portowa, którą odwiedzała nie raz i których podobnych do tej zwiedziła wiele, a nawet i mieszkała i wychowywała się w porcie. Zapach niosącej się przez miasto słonej bryzy nie był dla niej niezwykły, a ona zaś uśmiechnęła się, kiedy dostrzegała fale rozbijające się o wybrzeże. Takie proste rozrywki, takie proste chwile. Tuż przed burzą, w którą przecież płynęły same.
Zdawała się na osąd swojej towarzyszki, ta jednak nie uniosła głośnego sprzeciwu, dlatego też zaufała jej, jak i mężczyźnie tuż przed nimi. Ostrożnie zgarnęła monety, które potem mogły wykorzystać jako świstokliki, zaraz też kiwając głową i kierując się w stronę pokładu, dłoń na nowo owijając wokół talii Lucindy, tym razem jednak zjeżdżając niżej, aż na jej pośladki, ściskając mocniej – przechodzący obok pojedynczy marynarze spoglądali na nich, unosząc lekko brwi, ale jednocześnie przestając dość szybko zwracać uwagę.
- Nie wiem, czemu zadecydowano o tylu pułapkach, ale pamiętaj, że to jest…jakkolwiek to nie brzmi, dla nich to towar i inwestycja. Chronią je jak mogą, bo to ich zysk, a wypłynięcie bez zysku to spore koszty. I pułapki oszczędzają na warcie, kiedy ktoś jednak wypije zanadto. Mimo to…może być jeszcze jakaś paskudna niespodzianka, więc lepiej nie dotykaj niczego gołymi dłońmi. – Mówiła do niej cicho, ale z uśmiechem na twarzy, tak jakby szeptała jej słodkie (albo raczej sprośne, znając marynarza) słówka.
Dostrzegła drzwi, przez które miały przejść, nieśpiesznym więc krokiem skierowała się w stronę wejścia. Póki co nikt nie zwracał na nie uwagi i nie wiedziała, jak udaje im się działać, ale wierzyła, że zrobią wszystko w granicach bezpieczeństwa. Dlatego ostrożnie stawiała kroki, schodząc do więzienia, zastanawiając się czy uda im się wślizgnąć łatwo, czy jednak będą musieli męczyć się z mężczyzną.
- O’Donnell! – zawołała, w męskim przebraniu zwracając na siebie uwagę „kolegi ze statku”. Ten, wyraźnie już zmęczony, z nosem zaczerwienionym i wyraźnie pachnący rumem spojrzał na wchodzących, marszcząc jednak brwi i prostując się na swoim małym stołeczku. Tuż za nim można było dostrzec specjalne oddzielone pomieszczenie i drzwi, które zamknięto kłódką, Thalia mogła więc mieć jedynie nadzieję, że kobiety czują się dobrze, oraz że nie stała im się krzywda, bo zobaczyć ich nie można.
- Weź, spadaj Sterling, nie mamy tu przyprowadzać panienek. Kapitan będzie wściekły jak się dowie. Za mało masz karczm i burdeli po mieście? – Głos mężczyzny był drażliwy dla uszu, również nieco chrapliwy. W tym momencie jednak wypatrywała w jego sylwetce ewentualnych działań agresji, sprawiał jednak wrażenie zmęczonego i rozdrażnionego, nie agresywnego.
- Oh weź, Donny, zobacz na nią. Cholerni dementorzy przepierdolili się po niebie i co, mam się pierdzielić po mieście żeby znaleźć dobre miejsce na krótki numerek? Zresztą, Sylvie chciała zobaczyć statek, prawda? – Uśmiechnęła się w stronę Lucindy, pochylając się aby zostawić lekki pocałunek za jej uchem. Cóż, w razie czego przeprosi później. – Tylko chwila, potem zajmę się twoją wartą, tak abyś nie musiał narzekać, co ty na to? Idź się nachlaj w samotności, bo się zaraz zjebiesz z tego stołka.
O’Donnell przechodził spojrzeniem to od Thalii, to do Lucindy, ostatecznie jednak westchnął. Jego miejsce było mało wygodne, warta nudna, a sam by pospał nieco dłużej i dokończył butelkę, nie pilnując towaru który i tak by nie uciekał, a o którym nie wiedział nikt. W tym momencie nie miał po co tu zostawać, a skoro panienka miała się wynieść przed przybyciem kapitana, to tym lepiej dla niego.
- Dobra, ale jak powiesz o tym komuś, to złoję ci skórę tak mocno, że pożałujesz, że się kiedykolwiek urodziłeś, szczeniaku. – Burknął, podnosząc się ostrożnie i chwiejnie kierując się w stronę wyjścia. Thalia upewniła się, że był już poza zasięgiem słuchu i wzroku, odsuwając się od Lucindy i spoglądając na nią.
- Teraz zabezpieczenia, wolisz, abym stała na czatach, czy mam ci jakoś pomóc?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Niepokój Lucindy nie był nieuzasadniony. Jeszcze niedawno zabezpieczenia stanowiły część magii dla wielu nieosiągalną. To, że ktoś trudził się by nałożyć ich tak wiele świadczyło przede wszystkim o tym, że miał ku temu zdolności, wyćwiczone umiejętności. Nawet jej jako komuś kto przez lata zajmował się przede wszystkim klątwami, zabezpieczeniami i artefaktami nadmierne skupienie przychodziło z trudem. Nie chciała jednak swoich myśli wypowiadać na głos. I tak nie było już odwrotu, a nawet jakby takowy istniał to Lucinda nie miała zamiaru się wycofać. Jeżeli były ostatnią deską ratunku dla tych kobiet to czy cokolwiek mogłoby ją zmotywować do zebrania się do wyjścia? Nie mogła narzekać na swój wszechogarniający altruizm. Dzięki niemu była teraz tu gdzie była. Skłamałaby mówiąc, że nic jej to nie kosztowało. Kosztowało nazbyt wiele, ale nigdy nie była oszczędna, a cena przestała już dawno grać rolę. Kiedy kobieta wspomniała o niemiłych niespodziankach Lucinda skinęła głową. Akurat to znała doskonale. – Na przeklętych statkach zawsze znajdą się jakieś przeklęte niespodzianki – odparła wyrzucając własne myśli na głos. Przypomniało jej to od razu Syreni Lament. Miało to miejsce zaledwie rok. Pieprzone dwanaście miesięcy, a dla niej to jakby inne życie.
Gdy ruszyły na pokład blondynka rozejrzała się po otoczeniu. Należało zachować czujność nawet jeśli droga pod pokład miała być dla nich prosta dzięki mężczyźnie, który je wprowadził. Lucinda nie była zdziwiona zachowaniem swojej towarzyszki. Wiedziała, że to wszystko musi wyglądać jak najbardziej naturalnie. Starała się nie wyjść z roli chociaż wciąż była zdziwiona jak łatwo przychodzi mężczyznom uprzedmiotowienie kobiet. Ona nie znała takiego życia, nie wiedziała jak to jest być ozdobą mężczyzny, trofeum, którym musi się chwalić. Latami pracowała z mężczyznami i słyszała o sobie różne rzeczy, różnych też doświadczała, ale nie była sobie w stanie wyobrazić jak wielkim ciężarem musiały być te kobiety obarczane. A może to tylko jej myśli? Może to było dla nich normalne? Może nic innego nie znały?
Kiedy jej towarzyszka umiejętnie prowadziła rozmowę z mężczyzną stojącą aktualnie na warcie, Lucinda starała się nie utrzymywać zbyt długiego kontaktu wzrokowego z marynarzem. Błądziła wzrokiem, skupiała spojrzenie na Thalii, chichotała w rytm wypowiadanych słów, a nawet skuliła się lekko na wspomnienie o dementorach. Marynarz w końcu się zgodził na propozycję swojego towarzysza nie zdając sobie sprawy z tego w jak pokrętnej intrydze aktualnie brał udział. Kiedy mężczyzna zniknął dając im chwile prywatności, blondynka uniosła dłoń uciszając na chwile swoją towarzyszkę. Kiedy kroki za drzwiami całkowicie ucichły blondynka chwyciła za różdżkę. – Pilnuj żeby nikt nam teraz nie przeszkodził, jak ktokolwiek się zbliży to od razu reaguj. Mi to chwile zajmie. – samo zdjęcie zabezpieczeń nie trwało długo, ale musiała dokładnie wiedzieć gdzie zostały nałożone i jaka jest ich natura. Blondynka uniosła różdżkę i rzuciła – Carpiene – już po chwili magia odsłoniła przed nią wszelkie tajemnice tego miejsca. Lucinda wiedziała już czym powinna się zająć. Podeszła do miejsca, w którym nałożone zostało Nierusz. Ktoś nie bez powodu wybrał klamkę do drzwi jako przedmiot. Lucinda skupiła się na wyciszeniu zabezpieczenia. Znała jego naturę, wiedziała jak ów zabezpieczenie działa i czego potrzebuje by cofnąć działanie. Mogła mieć jedynie nadzieje, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Ściągam nierusz (I poziom); st = 60
Gdy ruszyły na pokład blondynka rozejrzała się po otoczeniu. Należało zachować czujność nawet jeśli droga pod pokład miała być dla nich prosta dzięki mężczyźnie, który je wprowadził. Lucinda nie była zdziwiona zachowaniem swojej towarzyszki. Wiedziała, że to wszystko musi wyglądać jak najbardziej naturalnie. Starała się nie wyjść z roli chociaż wciąż była zdziwiona jak łatwo przychodzi mężczyznom uprzedmiotowienie kobiet. Ona nie znała takiego życia, nie wiedziała jak to jest być ozdobą mężczyzny, trofeum, którym musi się chwalić. Latami pracowała z mężczyznami i słyszała o sobie różne rzeczy, różnych też doświadczała, ale nie była sobie w stanie wyobrazić jak wielkim ciężarem musiały być te kobiety obarczane. A może to tylko jej myśli? Może to było dla nich normalne? Może nic innego nie znały?
Kiedy jej towarzyszka umiejętnie prowadziła rozmowę z mężczyzną stojącą aktualnie na warcie, Lucinda starała się nie utrzymywać zbyt długiego kontaktu wzrokowego z marynarzem. Błądziła wzrokiem, skupiała spojrzenie na Thalii, chichotała w rytm wypowiadanych słów, a nawet skuliła się lekko na wspomnienie o dementorach. Marynarz w końcu się zgodził na propozycję swojego towarzysza nie zdając sobie sprawy z tego w jak pokrętnej intrydze aktualnie brał udział. Kiedy mężczyzna zniknął dając im chwile prywatności, blondynka uniosła dłoń uciszając na chwile swoją towarzyszkę. Kiedy kroki za drzwiami całkowicie ucichły blondynka chwyciła za różdżkę. – Pilnuj żeby nikt nam teraz nie przeszkodził, jak ktokolwiek się zbliży to od razu reaguj. Mi to chwile zajmie. – samo zdjęcie zabezpieczeń nie trwało długo, ale musiała dokładnie wiedzieć gdzie zostały nałożone i jaka jest ich natura. Blondynka uniosła różdżkę i rzuciła – Carpiene – już po chwili magia odsłoniła przed nią wszelkie tajemnice tego miejsca. Lucinda wiedziała już czym powinna się zająć. Podeszła do miejsca, w którym nałożone zostało Nierusz. Ktoś nie bez powodu wybrał klamkę do drzwi jako przedmiot. Lucinda skupiła się na wyciszeniu zabezpieczenia. Znała jego naturę, wiedziała jak ów zabezpieczenie działa i czego potrzebuje by cofnąć działanie. Mogła mieć jedynie nadzieje, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Ściągam nierusz (I poziom); st = 60
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Nie odciągnęła spojrzenia, kiedy Thalia swoje zawiesiła na niej. Potrafiła kłamać, odpowiednio używać mowy ciała. Kusić. Doskonale wiedziała jak, zwyczajnie na co dzień nie korzystała z tego - nie musiała już. Powinna się powstrzymać, kiedy mogło to uratować komuś życie? Nie oddawała ciała. Nie sprzedawała duszy diabłu. I nie zamierzała odgrywać portowej dziwki. Jeśli, to miała na myśli tylko coś subtelniejszego. Ale nie miało to znaczenia. Musiały działać tak, żeby nie spłoszyć kapitana jednocześnie mając go na oku. Żeby być w stanie zareagować, kiedy zdecyduje się jednak wrócić na statek a pozostała dwójka nadal będzie działać. Pozostawiła wyczarowywanie kolejnej iluzji, nie potrzeba było tracić na nią w tej chwili czasu, kiedy pierwsza ruszyła już w drogę.
- Kierujmy się w stronę lokalu o którym mówiła Thalia. - powiedziała do kobiety stając u jej boku. W tamtą stronę i tam kończąc, albo się rozdzielając. Najważniejszym było, żeby kapitan nie dotarł do statku i był w stanie uniemożliwić wykonanie im zadania. - Zamieszanie to jedno. To, żeby kapitan nie wrócił na statek przejmuje zawsze priorytet. - powiedziała kiwając krótko głowę i ruszając w ślad z torem biegu iluzji. Na targu nie było tak trudno o spotkanie ludzi. Wystarczyło ledwie kilka, kilkanaście kroków, żeby ci pojawili się po ich stronach. Josephine zaczęła od razu nie ociągając się i nie zastanawiając dokładnie nad tym jak ubrać słowa. Im mniej ubrane im bardziej chaotyczne były tym lepiej. Tym bardziej prawdziwe były. Stanęła kawałek obok. - Dziesięć tysięcy galeonów?! - krzyknęła unosząc głos, pukając w plakat, który wisiał na jednym słupów i obok którego zdecydowała się stanąć. Kilku ludzi spojrzało na nią. Pojawiły się pierwsze szepty, kiedy znajomy mówił do znajomego. Ruszą, czy zostaną? Wszystko zależało od chwili. Podnosił się gwar kiedy ludzie rozmawiali ze sobą. - Feniks!!! - krzyknęła wskazując ręką na niebo, kiedy jej własny patronuns pojawił się na niebie. - Łapcie za różdżki ludzie. - zachęciła unosząc własną do góry. Nie chcecie tutaj przecież burd? Nie chcecie, żeby panoszyli się ludzie, przynosząc wojnę. Chcecie jedynie spokoju, niezależnie od wszystkiego, prawda? Schwytanie jej przyniesie spokój i napełni kiesę. Nie ma się nad czym zastanawiać.
Kilka osób spojrzało na Josie jedna z nich zmarszczyła brwi.
- A ona nie jest niebezpieczna?- padło pytanie gdzieś obok Josie, widocznie pełne wątpliwości, które trzeba było rozwiać. Pewnie nie tylko jedna osoba posiadała właśnie takie wątpliwości. Z tym powinny sobie poradzić. Wokół poniósł się szept czasem krzyk, kiedy ludzie podnieśli głos wskazując rękami na feniksa, który wylatywał w kierunku nieba.
- Kierujmy się w stronę lokalu o którym mówiła Thalia. - powiedziała do kobiety stając u jej boku. W tamtą stronę i tam kończąc, albo się rozdzielając. Najważniejszym było, żeby kapitan nie dotarł do statku i był w stanie uniemożliwić wykonanie im zadania. - Zamieszanie to jedno. To, żeby kapitan nie wrócił na statek przejmuje zawsze priorytet. - powiedziała kiwając krótko głowę i ruszając w ślad z torem biegu iluzji. Na targu nie było tak trudno o spotkanie ludzi. Wystarczyło ledwie kilka, kilkanaście kroków, żeby ci pojawili się po ich stronach. Josephine zaczęła od razu nie ociągając się i nie zastanawiając dokładnie nad tym jak ubrać słowa. Im mniej ubrane im bardziej chaotyczne były tym lepiej. Tym bardziej prawdziwe były. Stanęła kawałek obok. - Dziesięć tysięcy galeonów?! - krzyknęła unosząc głos, pukając w plakat, który wisiał na jednym słupów i obok którego zdecydowała się stanąć. Kilku ludzi spojrzało na nią. Pojawiły się pierwsze szepty, kiedy znajomy mówił do znajomego. Ruszą, czy zostaną? Wszystko zależało od chwili. Podnosił się gwar kiedy ludzie rozmawiali ze sobą. - Feniks!!! - krzyknęła wskazując ręką na niebo, kiedy jej własny patronuns pojawił się na niebie. - Łapcie za różdżki ludzie. - zachęciła unosząc własną do góry. Nie chcecie tutaj przecież burd? Nie chcecie, żeby panoszyli się ludzie, przynosząc wojnę. Chcecie jedynie spokoju, niezależnie od wszystkiego, prawda? Schwytanie jej przyniesie spokój i napełni kiesę. Nie ma się nad czym zastanawiać.
Kilka osób spojrzało na Josie jedna z nich zmarszczyła brwi.
- A ona nie jest niebezpieczna?- padło pytanie gdzieś obok Josie, widocznie pełne wątpliwości, które trzeba było rozwiać. Pewnie nie tylko jedna osoba posiadała właśnie takie wątpliwości. Z tym powinny sobie poradzić. Wokół poniósł się szept czasem krzyk, kiedy ludzie podnieśli głos wskazując rękami na feniksa, który wylatywał w kierunku nieba.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Ciężko było stwierdzić, czy to nieznajomość zabezpieczeń z pierwszej ręki, czy jednak fakt podróży wpływał na to, że zabezpieczenia mówiły jej dość niewiele. W końcu pływając po morzach i oceanach widywała tak wiele cud i dziwów, że po prostu te trudniejsze sprawy nie robiły już na niej tak wielkiego wrażenia. Może właśnie powinny, ale teraz umysł nie kierował się w stronę rozmyślań czy zabezpieczenia powinny być większe czy nie. Zastanowi się nad tym potem, wierząc jak najbardziej, że jej towarzyszka da sobie radę. Z jakimś gorzkim poczuciem stwierdzając, że ostatnio coś za często przychodziło jej powierzanie swojego życia w ręce zupełnie obcych ludzi, tak jakby nawet przejmować się tym nie musiała. Przygryzłaby te wargi na to rozmyślanie, teraz jednak pilnowała wszystkiego – każdego gestu, każdego spojrzenia, każdego grymasu. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni miała przed sobą rolę, którą musiała odegrać. I nie tylko ona, bo w ten wieczór wszystkie miały swoją rolę do odegrania, jak jedna trupa aktorska, aczkolwiek każde z nich miało nieco inną scenę.
- Lepiej takie przeklęte statki niż inne. Niestety. – W końcu pamiętała spotkania na morzu z piratami, pamiętała statek, na którym wybuchła zaraza i galeony, obok których przepływano ze ściśniętym sercem i gardłem, tak cicho jak tylko się dało. Spodziewała się, że Lucinda wiele mogła dojrzeć, wiele widzieć, nie spodziewała się jednak, aby zbyt często bywała na morzach poza krótkimi podróżami. A może się myliła? W końcu ciężko było powiedzieć aby o sobie nawzajem wiedzieli cokolwiek więcej. Chyba bardziej panna Hensley o niej.
Kierowała ją pod pokład, oddychając w duchu z ulgą, że mały fortel się udał, bo dalsze dyskusje mogły przedłużać całość zadania, a każda sekunda wydawała się na wagę złota. Pokiwała więc głową, kiedy Lucinda wspomniała o staniu na czatach, ostrożnie kierując się w stronę przejścia, tak aby już na wstępie móc wyłapać nieproszonego gościa, nie pozwalając mu przejść dalej, pilnie wypatrując, czy nikt nie zwraca zbytnio na nich uwagi, opierając się jednak na tyle nonszalancko, aby nie wyglądać podejrzanie dla kogokolwiek i sprawiać wrażenie, że ma pełne prawo przebywania w tym sercu.
Spojrzenie jej padło w kierunku idącego w jej stronę chuderlawego chłopaczka, dość niepewnie trzymającego ciężką tacę z drewna, na której stały kubki i lekko stukające o siebie nawzajem miski. Wiedziała, po co zmierza w jej stronę, dlatego bez momentu zastanowienia wyślizgnęła się zza drzwi, uśmiechając się szeroko do młodego i całym ciałem zastawiając mu dalsze przejście, uniemożliwiając w ogóle otworzenie drzwi aby dostrzec zdejmującą zabezpieczenia Lucindę.
- No i co, młody, zagwizdali aby przynieść pannom żarcie, to już się rzuciłeś? – Wyszczerzyła zęby, wewnątrz skręcając się lekko na to, że w ogóle myślała teraz o kobietach niczym workach kartofli, ale taka była osoba, w którą się wcielała, więc taka musiała być i ona. Spojrzenie oczu bardzo uważnie śledziło każdy ruch chłopaka, tak aby nawet siłą pochwycić go za kark i odciągnąć od przejścia. Na statku wzajemne przepychanki nie były czymkolwiek dziwnym.
- No bo…- biedny chłopczyna zaczerwienił się i gdyby nie sytuacja, Thalia roześmiałaby się na głos. Zauroczył się, głupek koszmarnie się zauroczył. A mimo to działał dla kapitana, wiedząc, jaki los go może czekać jeżeli sprzeciw zostałby uzewnętrzniony. Nie mogła mu w żaden sposób pomóc, przynajmniej nie teraz, ale może poprosi ich kolegę aby miał oko na młodego. Czasem ludzie nie wiedzieli, że jest inna droga i nawet jej nie szukali. – Cassy jest bardzo miła dla mnie.
Wyznanie padło wstydliwym szeptem, a Thalia pokręciła głową. Nie teraz dzieciaku, nie martw się, ale nie teraz.
- Zmykaj młody, nie kręć się tu za bardzo, bo ci nogi pourywam. I dawaj to! – Niemal wyrwała mu tacę, obserwując jak nastolatek lekko się kuli, ale odchodzi posłusznie w przeciwnym kierunku.
- Lepiej takie przeklęte statki niż inne. Niestety. – W końcu pamiętała spotkania na morzu z piratami, pamiętała statek, na którym wybuchła zaraza i galeony, obok których przepływano ze ściśniętym sercem i gardłem, tak cicho jak tylko się dało. Spodziewała się, że Lucinda wiele mogła dojrzeć, wiele widzieć, nie spodziewała się jednak, aby zbyt często bywała na morzach poza krótkimi podróżami. A może się myliła? W końcu ciężko było powiedzieć aby o sobie nawzajem wiedzieli cokolwiek więcej. Chyba bardziej panna Hensley o niej.
Kierowała ją pod pokład, oddychając w duchu z ulgą, że mały fortel się udał, bo dalsze dyskusje mogły przedłużać całość zadania, a każda sekunda wydawała się na wagę złota. Pokiwała więc głową, kiedy Lucinda wspomniała o staniu na czatach, ostrożnie kierując się w stronę przejścia, tak aby już na wstępie móc wyłapać nieproszonego gościa, nie pozwalając mu przejść dalej, pilnie wypatrując, czy nikt nie zwraca zbytnio na nich uwagi, opierając się jednak na tyle nonszalancko, aby nie wyglądać podejrzanie dla kogokolwiek i sprawiać wrażenie, że ma pełne prawo przebywania w tym sercu.
Spojrzenie jej padło w kierunku idącego w jej stronę chuderlawego chłopaczka, dość niepewnie trzymającego ciężką tacę z drewna, na której stały kubki i lekko stukające o siebie nawzajem miski. Wiedziała, po co zmierza w jej stronę, dlatego bez momentu zastanowienia wyślizgnęła się zza drzwi, uśmiechając się szeroko do młodego i całym ciałem zastawiając mu dalsze przejście, uniemożliwiając w ogóle otworzenie drzwi aby dostrzec zdejmującą zabezpieczenia Lucindę.
- No i co, młody, zagwizdali aby przynieść pannom żarcie, to już się rzuciłeś? – Wyszczerzyła zęby, wewnątrz skręcając się lekko na to, że w ogóle myślała teraz o kobietach niczym workach kartofli, ale taka była osoba, w którą się wcielała, więc taka musiała być i ona. Spojrzenie oczu bardzo uważnie śledziło każdy ruch chłopaka, tak aby nawet siłą pochwycić go za kark i odciągnąć od przejścia. Na statku wzajemne przepychanki nie były czymkolwiek dziwnym.
- No bo…- biedny chłopczyna zaczerwienił się i gdyby nie sytuacja, Thalia roześmiałaby się na głos. Zauroczył się, głupek koszmarnie się zauroczył. A mimo to działał dla kapitana, wiedząc, jaki los go może czekać jeżeli sprzeciw zostałby uzewnętrzniony. Nie mogła mu w żaden sposób pomóc, przynajmniej nie teraz, ale może poprosi ich kolegę aby miał oko na młodego. Czasem ludzie nie wiedzieli, że jest inna droga i nawet jej nie szukali. – Cassy jest bardzo miła dla mnie.
Wyznanie padło wstydliwym szeptem, a Thalia pokręciła głową. Nie teraz dzieciaku, nie martw się, ale nie teraz.
- Zmykaj młody, nie kręć się tu za bardzo, bo ci nogi pourywam. I dawaj to! – Niemal wyrwała mu tacę, obserwując jak nastolatek lekko się kuli, ale odchodzi posłusznie w przeciwnym kierunku.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przemierzała szybkim tempem uliczki na targu. - Tak, najlepiej już ruszyć w stronę tego lokalu.- odpowiedziała Justine. Nie przeszkadzało jej to jednak w dalszym podjudzaniu tłumu. - Widzieliście feniksa! Trzeba ją złapać, nie możemy pozwolić, żeby zdrajcy się tutaj wałęsali! Kto wie, co ją tu sprowadza, może chce zamordować jakichś porządnych obywateli, nie możemy do tego dopuścić! - rzekła do najbliżej stojącej grupy osób. Próbowała ich zachęcić do tego, żeby zaczęli podążać za iluzją.
-Tak, trzeba zatrzymać kapitana, jak będzie zamieszanie, to nie uda mu się dotrzeć do statku, najlepiej byłoby go zaangażować w szukanie Twojej osoby.- szepnęła do Tonks. Miała świadomość, że nie mogą dopuścić do tego, aby kapitan znalazł się na statku, nie udałoby się im wtedy zrealizować zadania.
Zmierzała więc w kierunku lokalu o którym wspomniała Thalia. Wyciągnęła różdżkę, żeby pokazać miejscowym iż jest gotowa do ewentualnego ataku na poszukiwaną. - Może i jest niebezpieczna, jednak jakie ma szanse z nami? Jeśli wszyscy będziemy gotowi ją zaatakować nie będzie miała z nami szans. Będziemy mogli podzielić się nagrodą!- rzekła do kobiety, u której pojawiły się wątpliwości. Miała świadomość, że większość zwykłych zjadaczy chleba bałaby się stawić czoła Tonks, jednak musiała ich zapewnić, że razem będą w stanie sobie poradzić. - Nie możemy się jej bać! Musimy pokazać, kto tutaj rządzi, trzeba ją złapać i pokazać, gdzie jest jej miejsce. Zdrajcy krwi muszą ponieść konsekwencje! - powiedziała po czym uniosła różdżkę i dała znać, żeby tłum podążał za nią. Sama zaś zmierzała za iluzją. - Nie ociągajmy się, bo ucieknie! Nie możemy jej na to pozwolić!- krzyknęła jeszcze. Miała nadzieję, że to zadziała.
Powoli zbliżali się do lokalu, w którym miał znajdować się kapitan. - Feniks jest coraz bliżej, musi być gdzieś niedaleko, nie dajmy jej się ukryć!- powiedziała jeszcze głośno. Miała wrażenie, że to działa, a jej zapewnienia zaczynają działać na tłum. - Tam jest! Za rogiem.- odezwał się jeden z mężczyzn, który stał gdzieś obok. - Na co czekacie, trzeba ją łapać!
-Tak, trzeba zatrzymać kapitana, jak będzie zamieszanie, to nie uda mu się dotrzeć do statku, najlepiej byłoby go zaangażować w szukanie Twojej osoby.- szepnęła do Tonks. Miała świadomość, że nie mogą dopuścić do tego, aby kapitan znalazł się na statku, nie udałoby się im wtedy zrealizować zadania.
Zmierzała więc w kierunku lokalu o którym wspomniała Thalia. Wyciągnęła różdżkę, żeby pokazać miejscowym iż jest gotowa do ewentualnego ataku na poszukiwaną. - Może i jest niebezpieczna, jednak jakie ma szanse z nami? Jeśli wszyscy będziemy gotowi ją zaatakować nie będzie miała z nami szans. Będziemy mogli podzielić się nagrodą!- rzekła do kobiety, u której pojawiły się wątpliwości. Miała świadomość, że większość zwykłych zjadaczy chleba bałaby się stawić czoła Tonks, jednak musiała ich zapewnić, że razem będą w stanie sobie poradzić. - Nie możemy się jej bać! Musimy pokazać, kto tutaj rządzi, trzeba ją złapać i pokazać, gdzie jest jej miejsce. Zdrajcy krwi muszą ponieść konsekwencje! - powiedziała po czym uniosła różdżkę i dała znać, żeby tłum podążał za nią. Sama zaś zmierzała za iluzją. - Nie ociągajmy się, bo ucieknie! Nie możemy jej na to pozwolić!- krzyknęła jeszcze. Miała nadzieję, że to zadziała.
Powoli zbliżali się do lokalu, w którym miał znajdować się kapitan. - Feniks jest coraz bliżej, musi być gdzieś niedaleko, nie dajmy jej się ukryć!- powiedziała jeszcze głośno. Miała wrażenie, że to działa, a jej zapewnienia zaczynają działać na tłum. - Tam jest! Za rogiem.- odezwał się jeden z mężczyzn, który stał gdzieś obok. - Na co czekacie, trzeba ją łapać!
Łatwo było się domyślić, że rola, którą przyjęła Thalia nie była pierwszą w jej życiu. Bez względu na to jaką twarz przyjmowała, to zachowywała się bardzo naturalnie i choć metamorfomagia jest genetyką, czymś z czym przychodzi się na świat, to jedynie lata praktyki mogą doprowadzić do takiej wprawy. Udawanie kogoś to nie tylko zmiana wizerunku, nie buduje się osobowości skoncentrowanej na płci. Charakter hartują doświadczenia, a jak widać kobieta w swoim życiu miała ich całkiem sporo. Lucinda skłamałaby mówiąc, że ją to nie ciekawi. Ludzie zwykle ją interesowali. Ich przygody, przeżycia, historie życia. Była słuchaczem i miała tego pełną świadomość. Ludzie prawdopodobnie też doskonale o tym wiedzieli, bo lubili jej się zwierzać. Może dlatego, że potrafiła trzymać tajemnice w sobie jak nikt inny, a może dlatego, że wolała słuchać niżeli opowiadać o sobie. Znała osoby, które od ludzi zdecydowanie bardziej woleli zwierzęta i magiczne stworzenia. Potrafiła to zrozumieć. Sama niejednokrotnie łapała się na myśleniu w podobny sposób. Ludzie jednak zawsze stanowili dla niej zagadkę, a ona uwielbiała je rozwiązywać. Taką miała już naturę od zawsze.
Pierwsze z zabezpieczeń udało jej się zdjąć bez większych problemów. Ktoś doświadczony prawdopodobnie sięgnąłby po coś bardziej skomplikowanego, ale nie miała zamiaru tego oceniać. Tak naprawdę czasem te najprostsze rzeczy sprawiały wszystkim najwięcej problemów. Niejednokrotnie zdarzały się sytuacje, że nie doceniła przeciwnika. Teraz starała się tego nie robić. W końcu los bywał nieprzewidywalny, a ona w los wierzyła. Nawet bardzo. Słysząc kroki za drzwiami przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę. Kobieta zareagowała niemal od razu wychodząc naprzeciw zagrożeniu. Blondynka chciała zrobić to samo, pomóc Thalii w konfrontacji z nieznajomym chłopakiem, ale szybko stłumiła w sobie to uczucie. Wellers wiedziała co robić, a Lucinda miała inne zadanie, nad którym musiała się pochylić.
Dzięki poprawnie rzuconemu zaklęciu wiedziała gdzie szukać kolejnego zabezpieczenia. Strach na gremliny był problematyczny dla ludzi, których doświadczenia życiowe nie są zbyt przyjemne. Bogin potrafił obedrzeć czarodzieja ze wszelkich nadziei, bo w końcu każdy chowa swój strach pod wiarą, że nic złego mu się nie przytrafi. Blondynka skupiła się na zabezpieczeniu, na wyciszeniu magii, dzięki której żyje i istnieje. Miała nadzieje, że magia jej nie zawiedzie. Nie mieli zbyt wiele czasu zanim zaczną kręcić się tu inni.
Nie czekając na rezultat swoich starań sięgnęła myślami do kolejnego z zabezpieczeń. W jej umyśle wyglądało to trochę tak jakby chciała złapać dym gołymi rękami. Przesunąć go, odebrać mu magię. Nie było to łatwe zadanie, ale Thalia dała jej wystarczająco dużo czasu do tego by działać. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to Cicho-sza pójdzie w zapomnienie. Z jednej strony mogłaby odpuścić sobie wyciszanie tego zaklęcia, ale wiedziała, że słuch będzie dla nich niesamowicie ważny. Wolałaby znać moment, w którym zaklęcie mknie w jej stronę nawet jeśli miałoby to być ostatnie zaklęcie jakie poczuje na skórze.
Ściągam strach na gremliny (I), st. 60 (wykorzystuje OPCM)
Ściągam cicho-sza (II), st. 75 (wykorzystuje OPCM)
Pierwsze z zabezpieczeń udało jej się zdjąć bez większych problemów. Ktoś doświadczony prawdopodobnie sięgnąłby po coś bardziej skomplikowanego, ale nie miała zamiaru tego oceniać. Tak naprawdę czasem te najprostsze rzeczy sprawiały wszystkim najwięcej problemów. Niejednokrotnie zdarzały się sytuacje, że nie doceniła przeciwnika. Teraz starała się tego nie robić. W końcu los bywał nieprzewidywalny, a ona w los wierzyła. Nawet bardzo. Słysząc kroki za drzwiami przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę. Kobieta zareagowała niemal od razu wychodząc naprzeciw zagrożeniu. Blondynka chciała zrobić to samo, pomóc Thalii w konfrontacji z nieznajomym chłopakiem, ale szybko stłumiła w sobie to uczucie. Wellers wiedziała co robić, a Lucinda miała inne zadanie, nad którym musiała się pochylić.
Dzięki poprawnie rzuconemu zaklęciu wiedziała gdzie szukać kolejnego zabezpieczenia. Strach na gremliny był problematyczny dla ludzi, których doświadczenia życiowe nie są zbyt przyjemne. Bogin potrafił obedrzeć czarodzieja ze wszelkich nadziei, bo w końcu każdy chowa swój strach pod wiarą, że nic złego mu się nie przytrafi. Blondynka skupiła się na zabezpieczeniu, na wyciszeniu magii, dzięki której żyje i istnieje. Miała nadzieje, że magia jej nie zawiedzie. Nie mieli zbyt wiele czasu zanim zaczną kręcić się tu inni.
Nie czekając na rezultat swoich starań sięgnęła myślami do kolejnego z zabezpieczeń. W jej umyśle wyglądało to trochę tak jakby chciała złapać dym gołymi rękami. Przesunąć go, odebrać mu magię. Nie było to łatwe zadanie, ale Thalia dała jej wystarczająco dużo czasu do tego by działać. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to Cicho-sza pójdzie w zapomnienie. Z jednej strony mogłaby odpuścić sobie wyciszanie tego zaklęcia, ale wiedziała, że słuch będzie dla nich niesamowicie ważny. Wolałaby znać moment, w którym zaklęcie mknie w jej stronę nawet jeśli miałoby to być ostatnie zaklęcie jakie poczuje na skórze.
Ściągam strach na gremliny (I), st. 60 (wykorzystuje OPCM)
Ściągam cicho-sza (II), st. 75 (wykorzystuje OPCM)
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 66
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 66
Bywały dni, kiedy na statku zapominała kim była. Czasem Olivier od zawsze był Olivierem i Lavinia nigdy nie miała prawa bytu. Przez chwilę jej to nie przeszkadzało, potem się opamiętywała, dość jednak, że metamorfomagia nie była nigdy dla niej tylko „pomocnym talentem” albo „wygodnym darem”. Czuła raczej, jakby była jedna z kończyn, której brak byłby sporą przeszkodą. Jednak nawet największy i najlepszy metamorgomag byłby niczym bez umiejętności wcielania się w role, cudze i niczyje, bez możliwości prezentacji, bez kłamstw które tkało się lepiej niż pająki tkały sieci. Gdyby Lucinda chciała o tym posłuchać, być może by jej opowiedziała. To jednak nie był czas na takie rozmowy, więc może kiedyś, może jak lepiej się poznają, a może nigdy? Kto miał przewidzieć, kiedy wszystko jeszcze miało się rozstrzygać, nawet w tej chwili.
Nasłuchiwała ostrożnie, ale w tej chwili nie słyszała, aby z pomieszczenia za jej plecami nadchodziły jakiekolwiek niepokojące odgłosy. Lucinda na pewno nie dałaby po sobie poznać, aby nikogo nie zaalarmować, ale Thalia i tak co jakiś czas oglądała się albo wyczekiwała odgłosów, tak aby dowiedzieć się, czy wszystko w porządku i czy aby nie trzeba jej było pomóc. Ta jednak radziła sobie doskonale, więc na ten moment nie mogła robić nic innego, jak tylko uważać na otoczenie i cieszyć się, że nikt nie zainteresował się otoczeniem. Ani nimi, zwłaszcza że robiła wszystko, aby wyglądać na zmęczonego i znudzonego, oraz przede wszystkim takiego, do którego nie podchodziłoby się na czcze pogaduszki. Na całe szczęście znaczna większość załogi wciąż siedziała w gospodzie albo szukała po mieście, gotowa zainwestować w szopkę którą odstawiały Josephine i Justine. Ich towarzysz najpewniej też starał się pilnować każdego, kto wchodził na pokład, nie miał jednak powodów aby tego komukolwiek zabraniać.
- Co za noc, huh? – Pytanie ze strony starszego marynarza zwróciło jej uwagę, kiedy spojrzała na niego bardzo ostrożnie. Nie wiedziała, czy czegoś oczekiwał, siadając w pobliżu, ale robiła co mogła aby nie zwrócić jego uwagi swoim podenerwowaniem. Mężczyzna jednak częściowo nie zwracał na nią uwagi, poświęcony własnej fajce, którą rozpalał. Sprawdzając, czy aby na pewno nie zajmuje się jej osobą, Thalia ostrożnie przesunęła się, wciąż trzymając tacę z jedzeniem, tak aby na wszelki wypadek odgrodzić go od wejścia do pomieszczenia, gdzie znajdowały się kobiety.
- Najlepiej teraz nie szwędać się nawet po pokładzie, co nie? – Uniosła ostrożnie jeden z kubków, kołysząc jego zawartością, znad krawędzi ostrożnie spoglądając na mężczyznę. Nie ruszał się z miejsca, ale to nie znaczyło, że powinien kręcić się w okolicy i najlepiej by było, gdyby jednak poszedł na inną część statku. Nie zamierzała go jednak przepędzać – młodszym mogła popychać ile chciała, starszy człowiek jej się jednak nie posłucha. Dla niego była takim samym dzieciakiem.
- Noc młoda jeszcze, dementorzy zniknęli…chociaż…może lepiej aby kapitan wiedział dokładnie, co się dzieje. Może chcieć wypłynąć wcześniej. – Dym uciekł z ust mężczyzny, zmieniając się w mewę która pomknęła przed nich. Wzrok Thalii na chwilę pomknął za nią, mimo wszystko kierując się na mężczyznę, któremu jednak do powiadomienia kapitana się nie śpieszyło. Bardzo dobrze, w ogóle nie powinien robić czegokolwiek.
- Nie ma co niepokoić kogokolwiek. Ostatnia noc przed podróżą, te cholery zniknęły…naprawdę nie ma co go martwić. Jeszcze nasiedzimy się na tym statku. – Starała się brzmieć przekonująco, posyłając jednak dość krzywy uśmiech, łapiąc dwie bułki i rzucając je w stronę mężczyzny. Złapał je sprawnie, uśmiechając się kiedy w jego stronę trafiło małe „przekupienie”.
- W sumie…racja…za zimno aby swoje kości tak wystawiać na zimno. – Mężczyzna westchnął, stękając lekko kiedy podniósł się ze swojego miejsca, oddalając się w stronę kajut, najpewniej po to, aby wykończyć palenie fajki i udać się na spoczynek. Przynajmniej jego noc miała być łatwiejsza niż dla czterech kobiet znajdujących się w porcie.
- To ja… - szepnęła ostrożnie w stronę Lucindy która mogła zaniepokoić się tym, że ktoś wchodzi do środka. Odkładając delikatnie tacę gdzieś na bok, wyciągnęła jeszcze ostrożnie świstokliki, odkładając je na bok. Jeżeli uda im się teraz wejść do kobiet, to Lucinda będzie mogła je aktywować i od razu przeniosą się do Doliny, a ona odprowadzi je do lecznicy.
Nasłuchiwała ostrożnie, ale w tej chwili nie słyszała, aby z pomieszczenia za jej plecami nadchodziły jakiekolwiek niepokojące odgłosy. Lucinda na pewno nie dałaby po sobie poznać, aby nikogo nie zaalarmować, ale Thalia i tak co jakiś czas oglądała się albo wyczekiwała odgłosów, tak aby dowiedzieć się, czy wszystko w porządku i czy aby nie trzeba jej było pomóc. Ta jednak radziła sobie doskonale, więc na ten moment nie mogła robić nic innego, jak tylko uważać na otoczenie i cieszyć się, że nikt nie zainteresował się otoczeniem. Ani nimi, zwłaszcza że robiła wszystko, aby wyglądać na zmęczonego i znudzonego, oraz przede wszystkim takiego, do którego nie podchodziłoby się na czcze pogaduszki. Na całe szczęście znaczna większość załogi wciąż siedziała w gospodzie albo szukała po mieście, gotowa zainwestować w szopkę którą odstawiały Josephine i Justine. Ich towarzysz najpewniej też starał się pilnować każdego, kto wchodził na pokład, nie miał jednak powodów aby tego komukolwiek zabraniać.
- Co za noc, huh? – Pytanie ze strony starszego marynarza zwróciło jej uwagę, kiedy spojrzała na niego bardzo ostrożnie. Nie wiedziała, czy czegoś oczekiwał, siadając w pobliżu, ale robiła co mogła aby nie zwrócić jego uwagi swoim podenerwowaniem. Mężczyzna jednak częściowo nie zwracał na nią uwagi, poświęcony własnej fajce, którą rozpalał. Sprawdzając, czy aby na pewno nie zajmuje się jej osobą, Thalia ostrożnie przesunęła się, wciąż trzymając tacę z jedzeniem, tak aby na wszelki wypadek odgrodzić go od wejścia do pomieszczenia, gdzie znajdowały się kobiety.
- Najlepiej teraz nie szwędać się nawet po pokładzie, co nie? – Uniosła ostrożnie jeden z kubków, kołysząc jego zawartością, znad krawędzi ostrożnie spoglądając na mężczyznę. Nie ruszał się z miejsca, ale to nie znaczyło, że powinien kręcić się w okolicy i najlepiej by było, gdyby jednak poszedł na inną część statku. Nie zamierzała go jednak przepędzać – młodszym mogła popychać ile chciała, starszy człowiek jej się jednak nie posłucha. Dla niego była takim samym dzieciakiem.
- Noc młoda jeszcze, dementorzy zniknęli…chociaż…może lepiej aby kapitan wiedział dokładnie, co się dzieje. Może chcieć wypłynąć wcześniej. – Dym uciekł z ust mężczyzny, zmieniając się w mewę która pomknęła przed nich. Wzrok Thalii na chwilę pomknął za nią, mimo wszystko kierując się na mężczyznę, któremu jednak do powiadomienia kapitana się nie śpieszyło. Bardzo dobrze, w ogóle nie powinien robić czegokolwiek.
- Nie ma co niepokoić kogokolwiek. Ostatnia noc przed podróżą, te cholery zniknęły…naprawdę nie ma co go martwić. Jeszcze nasiedzimy się na tym statku. – Starała się brzmieć przekonująco, posyłając jednak dość krzywy uśmiech, łapiąc dwie bułki i rzucając je w stronę mężczyzny. Złapał je sprawnie, uśmiechając się kiedy w jego stronę trafiło małe „przekupienie”.
- W sumie…racja…za zimno aby swoje kości tak wystawiać na zimno. – Mężczyzna westchnął, stękając lekko kiedy podniósł się ze swojego miejsca, oddalając się w stronę kajut, najpewniej po to, aby wykończyć palenie fajki i udać się na spoczynek. Przynajmniej jego noc miała być łatwiejsza niż dla czterech kobiet znajdujących się w porcie.
- To ja… - szepnęła ostrożnie w stronę Lucindy która mogła zaniepokoić się tym, że ktoś wchodzi do środka. Odkładając delikatnie tacę gdzieś na bok, wyciągnęła jeszcze ostrożnie świstokliki, odkładając je na bok. Jeżeli uda im się teraz wejść do kobiet, to Lucinda będzie mogła je aktywować i od razu przeniosą się do Doliny, a ona odprowadzi je do lecznicy.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Bell się z nią zgadzała. Skinęła jeszcze raz głową na potwierdzenie swoich słów i jej zgodę. Znalezienie się obok lokalu, miało im pozwolić na możliwość reakcji, gdyby szum na zewnątrz wykurzył z niego kapitana statku. Nie mógł znaleźć się w nim za szybko, Lucinda i Thalia potrzebowały czasu na odpowiednie zajęcie się sprawą. W razie problemów, zawsze można było rzucić w jego kierunku petryfikusa.
- To się nie uda. - mruknęła do niej, jednak nie spoglądając w jej kierunku. - Słyszałaś co mówiła w razie zagrożenia, będzie próbował wrócić na statek nie się angażować. - przypomniała słowa Wellers. Kapitan zdawał się należeć do rodzaju tych osób, które niekoniecznie mają chęć udzielać się w publicznym - w jego zdaniem - zadaniu. Wolał być z daleka, bez bezpośredniego zaangażowania. Martwiąc się bardziej o siebie, niż potencjalne niebezpieczeństwo w którym mógłby ucierpieć a które mogłoby pokrzyżować mu plany, które z pewnością miał. Zwolniła, puszczając ją przodem, musiały się rozdzielić. Wniknąć w różnych stronach. Obok siebie, mogłyby zbytnio wyglądać na powiązane ze sobą. A tego, wolała uniknąć. Powinny być nieznajomymi, których połączyła wspólna sprawa.
Patronus działał zgodnie z jej poleceniem. Wzleciał nad budynki wybijając się na tle szarego dzisiaj nieba. Josephine zadziała od razu zwracając na niego uwagę ludzi, którzy znajdowali się wokół niej.
- To naprawdę on! - potwierdziła, wskazując ręką. Stała dalej, dzieliło ich trochę przestrzeni, ale obie sumiennie zbliżały się do lokalu o którym wcześniej mówiła Thalia. Kiedy na chwilę znalazły się przy sobie pokręciła krótko głową. Kilku ludzi uniosło głowy dostrzegając patronusa wzlatującego do góry. Ci, którzy znajdowali się tutaj z kimś zaczęli wymieniać się przypuszczeniami. Powoli powstawała wrzawa, na której im zależało. Niektórzy sięgnęli nawet po różdżki.
- To Zakon Feniksa! - krzyknął ktoś za nią, obróciła głowę w tym kierunku, nie mogąc zlokalizować dokładnie sprawcy. Kolejne słowa Josephine zwróciły jej uwagę na nią. Kilka głosów jej przytaknęło, kilka wydawało się jeszcze nie przekonanych. Oni, mieli się zmierzyć z niebezpieczną terrorystką. Przesuwała się dalej, w końcu docierając w okolice wejścia lokalu o którym mówiła Thalia. Jakiś mężczyzna podszedł do Josephine.
- Zaczekaj dziewczyno, to nie robota dla kobiet. - powiedział do niej, za nim stało kilku mężczyzn, którym ruszyli w kierunku w którym wcześniej znajdowała się iluzja Justine. Za róg o którym wspomniał jeszcze ktoś wskazując ją wcześniej. Dobrze, właśnie tak. Gońce ducha, nie zdwajając sobie sprawy, że prawdziwa wersja stoi pośród was.
I właśnie wtedy, jak na złość drzwi lokalu otworzyły się.
1 - z lokalu wyszedł mężczyzna, wyglądając zgodnie z opisem Thalii. Zamieszanie musiało sprawić, że kapitan statku, na co zdawał się też wskazywać strój, postanowił wrócić na statek.
2- z lokalu wyszła dwójka mężczyzn, jeden uwiesił się na drugim. Jeśli Josephine spojrzała w tamtym kierunku, mogła mieć wrażenie, że jednego z nich kojarzy.
3 - z lokalu wyszedł barman sprawdzić co się dzieje
- To się nie uda. - mruknęła do niej, jednak nie spoglądając w jej kierunku. - Słyszałaś co mówiła w razie zagrożenia, będzie próbował wrócić na statek nie się angażować. - przypomniała słowa Wellers. Kapitan zdawał się należeć do rodzaju tych osób, które niekoniecznie mają chęć udzielać się w publicznym - w jego zdaniem - zadaniu. Wolał być z daleka, bez bezpośredniego zaangażowania. Martwiąc się bardziej o siebie, niż potencjalne niebezpieczeństwo w którym mógłby ucierpieć a które mogłoby pokrzyżować mu plany, które z pewnością miał. Zwolniła, puszczając ją przodem, musiały się rozdzielić. Wniknąć w różnych stronach. Obok siebie, mogłyby zbytnio wyglądać na powiązane ze sobą. A tego, wolała uniknąć. Powinny być nieznajomymi, których połączyła wspólna sprawa.
Patronus działał zgodnie z jej poleceniem. Wzleciał nad budynki wybijając się na tle szarego dzisiaj nieba. Josephine zadziała od razu zwracając na niego uwagę ludzi, którzy znajdowali się wokół niej.
- To naprawdę on! - potwierdziła, wskazując ręką. Stała dalej, dzieliło ich trochę przestrzeni, ale obie sumiennie zbliżały się do lokalu o którym wcześniej mówiła Thalia. Kiedy na chwilę znalazły się przy sobie pokręciła krótko głową. Kilku ludzi uniosło głowy dostrzegając patronusa wzlatującego do góry. Ci, którzy znajdowali się tutaj z kimś zaczęli wymieniać się przypuszczeniami. Powoli powstawała wrzawa, na której im zależało. Niektórzy sięgnęli nawet po różdżki.
- To Zakon Feniksa! - krzyknął ktoś za nią, obróciła głowę w tym kierunku, nie mogąc zlokalizować dokładnie sprawcy. Kolejne słowa Josephine zwróciły jej uwagę na nią. Kilka głosów jej przytaknęło, kilka wydawało się jeszcze nie przekonanych. Oni, mieli się zmierzyć z niebezpieczną terrorystką. Przesuwała się dalej, w końcu docierając w okolice wejścia lokalu o którym mówiła Thalia. Jakiś mężczyzna podszedł do Josephine.
- Zaczekaj dziewczyno, to nie robota dla kobiet. - powiedział do niej, za nim stało kilku mężczyzn, którym ruszyli w kierunku w którym wcześniej znajdowała się iluzja Justine. Za róg o którym wspomniał jeszcze ktoś wskazując ją wcześniej. Dobrze, właśnie tak. Gońce ducha, nie zdwajając sobie sprawy, że prawdziwa wersja stoi pośród was.
I właśnie wtedy, jak na złość drzwi lokalu otworzyły się.
1 - z lokalu wyszedł mężczyzna, wyglądając zgodnie z opisem Thalii. Zamieszanie musiało sprawić, że kapitan statku, na co zdawał się też wskazywać strój, postanowił wrócić na statek.
2- z lokalu wyszła dwójka mężczyzn, jeden uwiesił się na drugim. Jeśli Josephine spojrzała w tamtym kierunku, mogła mieć wrażenie, że jednego z nich kojarzy.
3 - z lokalu wyszedł barman sprawdzić co się dzieje
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Całkiem dobrze szło jej porozumiewanie się z Justine, chyba miały podobne podejście do tematu. Zresztą Jose nie zamierzała tutaj negować czyjegoś zdania, miała zostać wsparciem, nie wychylać się, przynajmniej z takim nastawieniem się tu pojawiła. - Masz rację, w takim wypadku musimy w jakiś inny sposób go zająć.- rzekła słysząc kolejne słowa Tonks. Miała nadzieję, że będą miały jeszcze trochę czasu, zanim mężczyzna postanowi opuścić tawernę, w której to podobno się znajdował. Wtedy będą się martwić, w jaki sposób go zająć, może po prostu rzucić na niego Drętwotę, zamknąć w jakiejś beczce, a później będą się martwić tym, jak na to zareaguje. Jak na razie jednak nie dostrzegła nigdzie mężczyzny. Musiał siedzieć w środku.
Patronus Justine mknął po niebie, zachwycał swoją dostojnością, może wszystkich wokół nie aż tak jak Bell, oni widzieli w nim raczej wroga, nie powodowało to jednak, że ona nie mogła mu się może nawet zbyt długo przyglądać. Nie zaprzestała wzburzać tłumu, - Musi być gdzieś blisko, ta zdrajczyni krwi z plakatów! Trzeba ją szybko złapać, bo ucieknie!- wydawało się być to nadal odpowiednim sposobem na rozjuszenie tłumu.
Zauważyła, że z czasem ludzie, którzy się wokół niej zgromadzili zaczęli jej słuchać. Chwilę jej to zajęło, jednak najwyraźniej coraz bardziej ich przekonywała. - Nie możemy pozwolić jej się przechadzać tymi uliczkami! Jeszcze inni jak ona, pomyślą, że jesteśmy tutaj dla nich przyjaźni, a wtedy sobie z nimi nie poradzimy!- zamierzała jeszcze trochę podjudzić obecnych wokół mieszkańców, niech jak najwięcej z nich się zaangażuje w poszukiwanie iluzji Tonks. Wtedy też odezwał się do niej jakiś mężczyzna, przeniosła na niego spojrzenie. Ugryzła się w język, nim się odezwała, gdyby tylko wiedział, czym zajmowała się kobieta, która przed nim stała, zresztą nie ona jedna z ich grupy, która pojawiła się w tym mieście. - Ależ oczywiście, panowie na pewno sobie lepiej poradzą!- rzekła do niego, skierowała dłonią w uliczkę z prawej strony. - Zmierza w tamtym kierunku!- zachęciła ich do udania się właśnie tam.
Wtedy też dostrzegła, że to całe zamieszanie wyciągnęło kapitana z tawerny, gdyż właśnie z niej wychodził, a przynajmniej wyglądał na osobę zbliżoną do tej, którą opisywała Thalia. - Czy to nie on?- szepnęła do Justine. Właściwie to skąd mogły mieć pewność? Skoro jednak ten wydawał się być osobą, której szukały, warto dopilnować, żeby nie niepokoił Lucindy i Thalii na statku. - Chodźmy za nim.
Patronus Justine mknął po niebie, zachwycał swoją dostojnością, może wszystkich wokół nie aż tak jak Bell, oni widzieli w nim raczej wroga, nie powodowało to jednak, że ona nie mogła mu się może nawet zbyt długo przyglądać. Nie zaprzestała wzburzać tłumu, - Musi być gdzieś blisko, ta zdrajczyni krwi z plakatów! Trzeba ją szybko złapać, bo ucieknie!- wydawało się być to nadal odpowiednim sposobem na rozjuszenie tłumu.
Zauważyła, że z czasem ludzie, którzy się wokół niej zgromadzili zaczęli jej słuchać. Chwilę jej to zajęło, jednak najwyraźniej coraz bardziej ich przekonywała. - Nie możemy pozwolić jej się przechadzać tymi uliczkami! Jeszcze inni jak ona, pomyślą, że jesteśmy tutaj dla nich przyjaźni, a wtedy sobie z nimi nie poradzimy!- zamierzała jeszcze trochę podjudzić obecnych wokół mieszkańców, niech jak najwięcej z nich się zaangażuje w poszukiwanie iluzji Tonks. Wtedy też odezwał się do niej jakiś mężczyzna, przeniosła na niego spojrzenie. Ugryzła się w język, nim się odezwała, gdyby tylko wiedział, czym zajmowała się kobieta, która przed nim stała, zresztą nie ona jedna z ich grupy, która pojawiła się w tym mieście. - Ależ oczywiście, panowie na pewno sobie lepiej poradzą!- rzekła do niego, skierowała dłonią w uliczkę z prawej strony. - Zmierza w tamtym kierunku!- zachęciła ich do udania się właśnie tam.
Wtedy też dostrzegła, że to całe zamieszanie wyciągnęło kapitana z tawerny, gdyż właśnie z niej wychodził, a przynajmniej wyglądał na osobę zbliżoną do tej, którą opisywała Thalia. - Czy to nie on?- szepnęła do Justine. Właściwie to skąd mogły mieć pewność? Skoro jednak ten wydawał się być osobą, której szukały, warto dopilnować, żeby nie niepokoił Lucindy i Thalii na statku. - Chodźmy za nim.
Targ w Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk