Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Pub "Pod Czarnym Kocurem", Cromer
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pub "Pod Czarnym Kocurem"
Jedna z tawern znajdujących się na terenie portu. To tutaj spędzają czas marynarze ze stacjonujących w porcie statków, oczekując na dalszą podróż. Pub jest przestronny, panuje w nim przyjemny półmrok rozpraszany ciepłym blaskiem świec. Nazwa odnosi się do uroczej Sally, właścicielki tego przybytku dbającej o czystość oraz minimalne maniery gości, będącej animagiem przybierającym postać właśnie czarnego kota. Powiada się, że gdy chce się kogoś znaleźć, swe kroki powinien skierować właśnie do niepozornej Sally, będącej też znakomitą kucharką.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 1 raz
28.05
Port w Londynie był ostatnio wyjątkowo smutny i bardziej niebezpieczny niż zwykle, więc nie chciałem się tam zatrzymywać na dłużej; póki co nie szukałem wrażeń tylko odpoczynku, który mogły mi zapewnić doki w Cromer, a przynajmniej taką miałem nadzieję, kiedy stawiałem pierwsze kroki na ziemiach Norfolk. Wynająłem mały pokoik w jakimś podrzędnym lokalu, ale i tak spędzałem tam tylko noce. Co drugie, lub nawet co trzecie, bo wiecie jak to jest jak się człowiek upije - zasypia tam gdzie stoi, albo tam gdzie upadnie. Dnie spędzałem głównie na tworzeniu, malowałem obrazy zamówione przez Fantasmagorię; co prawda w Cromer nie uświadczyłem jeszcze żadnej syreny, ale nadmorskie pejzaże były naprawdę urocze i to je głównie umieszczałem na szkicach. Oprócz tego chlałem. Wieczory spędzałem w lokalnych barach. Dzisiaj padło na Czarnego Kocura, więc od progu witam się z właścicielką i podchodzę do kontuaru, a ona bez słowa stawia przede mną szklankę Ognistej, czyli po prostu to co zwykle; dziękuję jej krótkim skinieniem głowy, po czym zasiadam na stołku przy ladzie, powoli sącząc alkohol. Toczymy krótką rozmowę, którą przerywa pojawienie się kolejnych gości, spragnionych uwagi barmanki, więc nie przeszkadzam jej dłużej, w zamian odwracając się na krześle w stronę sali. Przesuwam spojrzeniem po wnętrzu, dopiero teraz dostrzegając znajomą, męską sylwetkę siedzącą przy jednym ze stolików. Kurwa, nie chciałem widzieć nikogo znajomego, bo postanowiłem skorzystać z rad, które Phillie dawała mi w liście - najpierw poszukać siebie, później wracać tam, gdzie zawsze czułem się najlepiej i w pierwszej chwili chcę uciekać. Dopić szybko trunek i zwiać zanim koleś zorientuje się, że to ja. Tylko było już za późno, bo w tym momencie nasze spojrzenia się krzyżują, a usta wyciągam w lekkim, bladym uśmiechu. Nerwowo poprawiam skręcone pukle ciemnych włosów, zakładając je za uszy, po czym leniwie podnoszę się ze stołka i chwytam w dłoń szklankę z alkoholem, kierując się do znajomego mężczyzny. Wspieram ręką na oparciu jednego z wolnych krzeseł. W sumie może nie będzie tak źle? Może dowiem się co słychać w porcie w stolicy, co u naszych wspólnych znajomych? - Mogę? - pytam, bo sam nie wiem czy ma ochotę na moje towarzystwo czy raczej woli spędzić ten wieczór samotnie, tudzież z jakąś urodziwą trzpiotką, a nie takim menelem jak ja - Odpoczywasz od Londynu czy masz tu jakąś robotę? - pytam, po czym kopniakiem odsuwam sobie krzesło i usadzam na nim swój chudy tyłek, ciężko i z głośnym westchnięciem. Wargi moczę w Ognistej, spijając kilka porządnych łyków, które przyjemnie gryzą w gardło i rozgrzewają żołądek. Później wbijam uważne spojrzenie w lico przyjaciela, bo w gruncie rzeczy nawet trochę się za nim stęskniłem; nie widzieliśmy się chyba całe wieki, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
Port w Londynie był ostatnio wyjątkowo smutny i bardziej niebezpieczny niż zwykle, więc nie chciałem się tam zatrzymywać na dłużej; póki co nie szukałem wrażeń tylko odpoczynku, który mogły mi zapewnić doki w Cromer, a przynajmniej taką miałem nadzieję, kiedy stawiałem pierwsze kroki na ziemiach Norfolk. Wynająłem mały pokoik w jakimś podrzędnym lokalu, ale i tak spędzałem tam tylko noce. Co drugie, lub nawet co trzecie, bo wiecie jak to jest jak się człowiek upije - zasypia tam gdzie stoi, albo tam gdzie upadnie. Dnie spędzałem głównie na tworzeniu, malowałem obrazy zamówione przez Fantasmagorię; co prawda w Cromer nie uświadczyłem jeszcze żadnej syreny, ale nadmorskie pejzaże były naprawdę urocze i to je głównie umieszczałem na szkicach. Oprócz tego chlałem. Wieczory spędzałem w lokalnych barach. Dzisiaj padło na Czarnego Kocura, więc od progu witam się z właścicielką i podchodzę do kontuaru, a ona bez słowa stawia przede mną szklankę Ognistej, czyli po prostu to co zwykle; dziękuję jej krótkim skinieniem głowy, po czym zasiadam na stołku przy ladzie, powoli sącząc alkohol. Toczymy krótką rozmowę, którą przerywa pojawienie się kolejnych gości, spragnionych uwagi barmanki, więc nie przeszkadzam jej dłużej, w zamian odwracając się na krześle w stronę sali. Przesuwam spojrzeniem po wnętrzu, dopiero teraz dostrzegając znajomą, męską sylwetkę siedzącą przy jednym ze stolików. Kurwa, nie chciałem widzieć nikogo znajomego, bo postanowiłem skorzystać z rad, które Phillie dawała mi w liście - najpierw poszukać siebie, później wracać tam, gdzie zawsze czułem się najlepiej i w pierwszej chwili chcę uciekać. Dopić szybko trunek i zwiać zanim koleś zorientuje się, że to ja. Tylko było już za późno, bo w tym momencie nasze spojrzenia się krzyżują, a usta wyciągam w lekkim, bladym uśmiechu. Nerwowo poprawiam skręcone pukle ciemnych włosów, zakładając je za uszy, po czym leniwie podnoszę się ze stołka i chwytam w dłoń szklankę z alkoholem, kierując się do znajomego mężczyzny. Wspieram ręką na oparciu jednego z wolnych krzeseł. W sumie może nie będzie tak źle? Może dowiem się co słychać w porcie w stolicy, co u naszych wspólnych znajomych? - Mogę? - pytam, bo sam nie wiem czy ma ochotę na moje towarzystwo czy raczej woli spędzić ten wieczór samotnie, tudzież z jakąś urodziwą trzpiotką, a nie takim menelem jak ja - Odpoczywasz od Londynu czy masz tu jakąś robotę? - pytam, po czym kopniakiem odsuwam sobie krzesło i usadzam na nim swój chudy tyłek, ciężko i z głośnym westchnięciem. Wargi moczę w Ognistej, spijając kilka porządnych łyków, które przyjemnie gryzą w gardło i rozgrzewają żołądek. Później wbijam uważne spojrzenie w lico przyjaciela, bo w gruncie rzeczy nawet trochę się za nim stęskniłem; nie widzieliśmy się chyba całe wieki, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
W Londynie tylko huk, walące się na głowę mury, chorobliwe kontrole ulic, czasem jakaś szczęśliwa sakiewka drobnych. Tu nie liczył na inne znaleziska, wszędzie było tak samo biednie, równie samotnie, po prostu chujowo. Niby wpadł na kielicha tutejszych specjałów, coby złamać trochę dręczącą monotonię, choć złodziejski instynkt dawał się we znaki. Nie było mowy o spoczynku, baczne oczy widziały tylko te otwarte kieszenie pełne skarbów, a izolacja nie sprzyjała sączeniu gorzkiego piwska. Mógł urządzić tu zacne łowy, migiem wrócić do pustych czterech ścian i popodziwiać melinę za oknem z ubitą lufką i nieambitną książką w łapie. Ale czy właśnie tego chciał? Życiowa satysfakcja bynajmniej nie należała jedynie do nakarmionego portfela, do cwanych interesów z lewym handlarzem, do paskudnego oparu wódy w klatce kruszejącej kamienicy. Niewinne szachrajstwa już dawno przestały cynicznie bawić, teraz były walką o przetrwanie; dobrowolne, społeczne wykluczenie zaczynało nieprzyjemnie dokuczać. Do tego stopnia, że moczymordy zamieszkujące sąsiednie klitki, błagające o zaplutego knuta albo pojedynczego papieroska, nie irytowały aż tak bardzo. Jeszcze niedawno ochoczo podrzuciłby tym dziadom jakąś truciznę, tak dla zasady, bo wieczne awantury i krzywe spojrzenia podnosiły niepotrzebnie ciśnienie. Teraz spoglądał na nich z większym politowaniem, zdarzał też uśmiechnąć się na zasłyszany żarcik. Szmalu od niego nie dostali i nie dostaną, niech nie nastawiają się również na darmowego szluga, bo przecież skręcał je z mocnego tytoniu (za drogiego i zbyt dobrego, jak dla tych śmierdzących pijaczków), ale przynajmniej nie przeklinał ich już głośno po włosku. To chyba ten wojenny kryzys, albo udzielająca się wszystkim aura swoistego przygnębienia; coś w każdym razie wpływało mocno na jego dziwaczny humorek, który nie godził się już ze standardowym odosobnieniem. Być może z tejże właśnie przyczyny urządził wycieczkę do odległego hrabstwa, być może dlatego nogi poniosły go do podrzędnej speluny. Liczył na towarzystwo, żądał kompana - do picia czy gadki, to nieważne, chodziło jedynie o pokrętną ucieczkę. Od tych codziennych akcji, które niczemu nie służyły, od znużenia, alienacji i fatalnego poczucia niebytu dla nikogo. O dziwo znalazł, przypadkowo dopatrzył w tawernie znajomą twarz; skojarzona statura przyłączyła do zajmowanego przez Scalettę stoliczka, jak gdyby niepewnie, choć z definitywnym zdecydowaniem. Na pytanie skinął twierdząco głową, na drugie udzielił już rzeczowej odpowiedzi:
- Nazwijmy to raczej wakacjami. - Odpił trochę z kufla, osadził wzrok na kumplu, dodał po chwili: - A co z tobą? Chlanie w Londynie już cię znudziło? - Gadał pół żartem, pół serio, ale też z niedyskretną ciekawością, bo faktycznie nie widzieli się już długo. Nie pamiętał, kiedy ostatnio bajdurzyli tak sobie o niczym przy średniej jakości rumie, ale wyglądało na to, że dzisiejszy wieczorek był do tego dobrą okazją.
- Nazwijmy to raczej wakacjami. - Odpił trochę z kufla, osadził wzrok na kumplu, dodał po chwili: - A co z tobą? Chlanie w Londynie już cię znudziło? - Gadał pół żartem, pół serio, ale też z niedyskretną ciekawością, bo faktycznie nie widzieli się już długo. Nie pamiętał, kiedy ostatnio bajdurzyli tak sobie o niczym przy średniej jakości rumie, ale wyglądało na to, że dzisiejszy wieczorek był do tego dobrą okazją.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Wakacjami? - powtarzam i zerkam na Scalettę spod uniesionych brwi, na usta wstępuje delikatny uśmiech, zaś palec krąży wokół krawędzi szklanki - Oby były udane - kiwam powoli głową; nawet go rozumiałem, każdy czasem miał ochotę wyrwać się z tamtego gówna i władować w jakieś inne, może tak samo śmierdzące, ale przynajmniej nowe. Zresztą sam byłem przecież żywym na to dowodem - od zawsze nudziło mnie zbyt długie przebywanie w jednym miejscu. Żyłem po to, żeby doświadczać, ciągle, wszystkiego, nieznanych kultur i substancji, smaków i zapachów, sztuki i muzyki, uczuć i stanów, rzeczywistości i iluzji, tego co namacalne i tego co pozostaje w strefie metafizyki. A przynajmniej tak było kiedyś, teraz nie wiedziałem po co żyję - Taaa - wzdycham - Ostatnio nie jest tam tak wesoło jak kiedyś - marszczę nos, jakby zdegustowany nastrojami panującymi w stolicy i śmieję się gorzko. Wiem, że nie ma z czego, ale może nie zostało nam już nic innego? - Postanowiłem zmienić trochę otoczenie, nawdychać się nadmorskiego powietrza, nawpieprzać świeżych ryb, popluskać w zimnej wodzie, takie tam - macham ręką, że to zupełnie nieistotne - Poza tym tutejsze pejzaże są bardzo inspirujące, a ja głównie jej tutaj szukam - kiwam głową, przez chwilę stukając złamanym paznokciem w krawędź szklanki, później zaciskam palce na wciąż chłodnawym szkle i unoszę je do ust, sącząc następnego solidnego łyka; kolejny nie krzywił już pyska, był łagodniejszy i prawie smaczny - Achhh!... - odkładam szklankę na blat, po czym pochylam się nad nim, wspierając łokcie o stare drewno stolika - Co u naszych? Wciąż siedzą na dupach w Parszywym i chleją sikacze? - rzucam, ale gdzieś na dnie tego debilnego pytania czai się troska o tych bardziej, tych naprawdę naszych. Wbijam w Michaela uważne spojrzenie; wie coś? A może to już ten czas, kiedy przyszło nam dbać tylko o siebie? Sam przecież zniknąłem, zwyczajnie wyparowałem gdy zrobiło się tak gorąco, że nie szło wytrzymać. O zgrozo, łapię się na tym, że chcę po prostu wiedzieć czy wszyscy żyją. Sięgam do kieszeni płaszcza, wyjmując z niej paczkę fajek, którą rzucam na stół - Częstuj się - dodaję, chociaż nie muszę, wiem, że zrobiłby to kiedy najdzie go ochota i bez pozwolenia. Sam od razu wyciągam jedną umieszczając ją między wargami, wystarczy, że spróbuję się zaciągnąć a końcówka płonie bez ognia, zaś spomiędzy moich warg unosi się pierwsza chmura gęstego, pastelowo fioletowego dymu; kaszlę kilka razy, bo przez te pieprzone dodatki gryzie bardziej niż zwykła fajka - Cholerne wynalazki... - rzucam między kolejnymi kaszlnięciami, przysłaniając usta nadgarstkiem.
Wakacje, urlop, albo raczej ucieczka z duszącego siedliska - dla niego jedno i to samo, niczym nieróżniące się od siebie, to samo cholerstwo. Miał dość nastrojów nowoczesnej, zarazem okropnie cuchnącej stolicy, nawet jeśli wojna nie istniała dla niego w namacalnej formie. Nie miał złudzeń, każdy skrawek tego parszywego świata miał w sobie coś brzydkiego, a obrazy utopijnego raju miały szansę zaistnieć jedynie na łamach fikcyjnych przestrzeni pergaminowych woluminów. Nieistniejący bogowie, nieżywe łapska władczych manipulatorów, transparentne terytorialne granice, nieobecne wojny i skurwysyńskie idee. Posępnie rozprawiał o ideałach z absolutnie nieczystym sumieniem, co za hipokryta. Właściwie miał to gdzieś, niech durni zabijają się o układy z tymi durniejszymi, byleby tylko mieć święty spokój. Raczej niewielkie to były wymagania, przynajmniej jak na niego; kapryśna osobowość poznała dozę pokory, jej część nawet posłusznie przyjęła. Dostosował się do nieznanych standardów, odróżniał umiejętnie priorytet od rozrywkowej gierki; codzienne złodziejskie grzeszki stały się niechlubnym obowiązkiem, gdzie niegdyś stanowiły amoralną zabawę. Wciąż wyciągał lepkie dłonie, wciąż sięgał bezwstydnie po nie swoje szpargały, choć teraz już bez tej infantylnej ochoczości. Dojrzał? Raczej nie, do legalnej roboty droga była kręta i wyboista, na pewno nie chciał jeszcze tam skręcać. Nabierał jakichkolwiek oznak człowieczeństwa? Wątpliwe, od dawna nie frasowały go te wszystkie nieprawidłowości, elastyczna etyczność funkcjonowała dla niego, nie on dla niej. Bynajmniej jednak nie było tak samo, coś w końcu samoistnie ulegało zmianom, a Scaletta nie protestował; chwilami zapominał o męczących schizach, zapominał o nadmiernym rozsądku i przesadnej alienacji. Zezwalał na więcej, nie skupiał się na przygnębiającej anonimowości, częściej wpadał na kielicha szczyn albo luzował na chacie ze skrętem w ustach. Ta powaga go dławiła, a młodość była jedna; po prostu łatwiej było mieć wyjebane. I tego chciał się trzymać.
- Ta, faktycznie zapowiada się zajebiście - skwitował z ironią, odpijając kolejny łyk gorzkiego piwska. - Sanatoryjne życie, w dzień terapie, wieczorem potańcówki z babkami. Umiesz się ustawić - skomentował żartobliwie, usłyszawszy szczegóły tutejszego pobytu. Dziwny humorek mu towarzyszył, dawno się nie widzieli, ale w pewnym sensie go nie poznawał. Artystyczna dusza wciąż go definiowała, nietypowy spokój i niedosłowne przygnębienie już nie. Coś go trapiło, wątpił, że był to kac, jeśli już to psychiczna niezgoda, o którą wcale nie chciał dopytywać. O ile coś było na rzeczy, wcale mu się nie dziwił, dzisiejszość bywała kurewska. - Pewnie tak, zresztą co innego mieliby robić? Chujowo jest, nie masz na nic siły, to tylko chlanie zostaje - stwierdził ponuro, potwierdziwszy dużym łykiem własnego sikacza. Oni też w tym uczestniczyli, im też się to udzielało; istotnie jednak nie znał odpowiedzi, nie ogarniał co i jak, zaledwie gdybał, tylko sugerował. Wzrok osiadł na brudnym stole, potem na rzuconych beznamiętnie fajeczkach. Jakieś wymyślne sobie sprawił, kolorowe, chociaż nie cienkie, ani dyktowane pod baby; wziął jednego z ciekawości, zaciągnął się słabo, a ten już płonął, wypuszczając z siebie pastelowy dymek. - Chyba jesteśmy już na nie za starzy. - Też się już prawie głupawo dławił, na szczęście nie był tak zachłanny jak Bojczuk i nie umierał jeszcze od kaszlu. Chyba wolał swoje nudne szlugi.
- Ta, faktycznie zapowiada się zajebiście - skwitował z ironią, odpijając kolejny łyk gorzkiego piwska. - Sanatoryjne życie, w dzień terapie, wieczorem potańcówki z babkami. Umiesz się ustawić - skomentował żartobliwie, usłyszawszy szczegóły tutejszego pobytu. Dziwny humorek mu towarzyszył, dawno się nie widzieli, ale w pewnym sensie go nie poznawał. Artystyczna dusza wciąż go definiowała, nietypowy spokój i niedosłowne przygnębienie już nie. Coś go trapiło, wątpił, że był to kac, jeśli już to psychiczna niezgoda, o którą wcale nie chciał dopytywać. O ile coś było na rzeczy, wcale mu się nie dziwił, dzisiejszość bywała kurewska. - Pewnie tak, zresztą co innego mieliby robić? Chujowo jest, nie masz na nic siły, to tylko chlanie zostaje - stwierdził ponuro, potwierdziwszy dużym łykiem własnego sikacza. Oni też w tym uczestniczyli, im też się to udzielało; istotnie jednak nie znał odpowiedzi, nie ogarniał co i jak, zaledwie gdybał, tylko sugerował. Wzrok osiadł na brudnym stole, potem na rzuconych beznamiętnie fajeczkach. Jakieś wymyślne sobie sprawił, kolorowe, chociaż nie cienkie, ani dyktowane pod baby; wziął jednego z ciekawości, zaciągnął się słabo, a ten już płonął, wypuszczając z siebie pastelowy dymek. - Chyba jesteśmy już na nie za starzy. - Też się już prawie głupawo dławił, na szczęście nie był tak zachłanny jak Bojczuk i nie umierał jeszcze od kaszlu. Chyba wolał swoje nudne szlugi.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wbijam spojrzenie w Scalettę i unoszę wysoko obie brwi, a później parskam głośnym śmiechem, z rozbawieniem kręcąc głową - Nawet se nie wyobrażasz jakie te babki są ruchawe, okłady na kolana z glonów chyba rzeczywiście pomagają - kiwam łbem; oczywiście, że żartuję, tak po prawdzie nie przypominam sobie bym od mojego przyjazdu tutaj miał do czynienia z jakimikolwiek babami (z drugiej strony istniało spore prawdopodobieństwo, że zwyczajnie nie pamiętałem; łeb niby miałem mocny, ale upijałem się jeszcze mocniej) - Dobrze, że chociaż jest jeszcze co pić - wzruszam ramionami i jak na zawołanie unoszę do ust swoją szklankę, spijając z niej kolejną porcję alkoholu - widać już dno, chyba będę musiał się pofatygować po dolewkę, albo może dla odmiany skosztować czegoś innego; za chwilę, wszak mocne trunki wypada przepalić. Chrząkam i wzdycham, w kolejnych buchach nieco bardziej uważając na to by nie przeorać sobie płuc (chociaż zważając na fakt, że jaram nałogowo od piętnastego roku życia, to pewnie są już tak wyniszczone, że to cud, że jeszcze oddycham bez dziury w krtani) - Nie wiem co mnie podkusiło - wywracam oczami, po czym wypuszczam z ust kolejną chmurę kolorowego dymu - Ale wiesz na co nigdy nie będziemy za starzy? - pytam, mrużąc lekko ślepia; gdzieś na dnie mojego spojrzenia czai się ta łobuzerska iskra, która pojawiała się tam już w Hogwarcie, za każdym razem kiedy mówiłem coś w rodzaju no co ty, Mike, chyba mi nie powiesz, że peniasz?; później zwykle ładowaliśmy się w ciąg kompletnie absurdalnych zdarzeń, które przy odrobinie szczęścia kończyły się na stracie punktów, a czasem jakimś wspólnym szlabanie. Wyciągam usta w delikatnym uśmieszku i składam dłonie na blacie, między dwoma palcami wciąż trzymając kopcącego się szluga - Nie wiem jak u was w lochach, ale my na wieży czasem graliśmy w ruletkę - kiwam powoli głową - W pijacką ruletkę - co to były za czasy! Beztroskie i durne, zwykle kończyło się na soczystym rzyganiu oraz zdychaniu cały kolejny dzień, ale warto było; zresztą zawsze warto, ostatecznie co cię nie zabije to cię wzmocni, czyż nie? - Znasz zasady? A przede wszystkim czy podejmujesz wyzwanie, Scaletta? - wiem, że złapie rzuconą mu rękawicę, odmowa nie byłaby w jego stylu, a ja chyba zwyczajnie potrzebowałem urżnąć się z jakąś przyjazną mordeczką, a nie w samotności, waląc wódkę do lustra; albo z pozornie poczciwymi towarzyszami, którzy tylko czekali aż przybiję gwoździa żeby zajrzeć do mojej sakiewki. Dobrze, że pieniądze w ogóle się mnie nie trzymały i to co miałem, zwykle od razu wydawałem. Nie spuszczam spojrzenia z Michaela, ba! Gotów już jestem zakrzyknąć do gospodyni żeby szykowała tacę.
Oj, humorek dziś dopisywał (albo gorzkie piwsko weszło szybciej, niżby się tego spodziewał), wszak na dowcip Bojczuka zareagował szczerym parsknięciem. Nieczęsto było mu do śmiechu, w odmętach adrenaliny i stresu kojarzony był najprędzej z aurą poważnego buca albo pomylonego zjeba; w obu przypadkach bynajmniej jednak nie było wzmianki o mimice wesołka, bo Scaletta wyglądał na takiego, co miał najwyżej cwaniacki uśmieszek. Dziś jednak luzował w podrzędnej spelunie, ze znajomą mordą i przy nie najgorszym trunku, to liczyło się chyba najbardziej, nie te sztuczne jestestwo, czy niemalże aktorskie pozory. Na cierpkie stwierdzenie kompana przytaknął cichutko, upijając spory łyk z kufla; rzeczywistość bywała okrutna, obaj doskonale o tym wiedzieli, nie mydlili sobie wzajemnie oczu, i dobrze, jego pragmatyczny łeb nasiąknięty realizmem nie mógł zdzierżyć tych usłanych różami kłamstw. Było gównianie i trzeba to przyznać, w innym przypadku można tylko głupio cieszyć się ze złożoności losu (takiej pesymistycznej gadki też nie znosił, ale na dobrą sprawę ile w tym było prawdy, a ile beznadziei?). W dziwacznej zadumie spalał kolorowego kiepa, zastanawiał się nawet, dla jakich dzieciaków taki bajer był jeszcze atrakcyjny (choć o ile dobrze pamiętał, miejscówki w Hogsmeade sprzedawały tylko cukierki albo szklaneczkę kremowego); Johny najwyraźniej należał do potencjalnej grupy kupujących to ścierwo, dał złapać się na pastelowy dymek i modernistyczne opakowanie. Tytoń był kiepski, wszystko zajeżdżało zielnikiem babuni, a jednocześnie dalekie było zbawiennym naparom. Sam jednak dał się skusić, ciekaw młodzieńczych wynalazków otwierał się na używki coraz bardziej, odchodził od ścieżki znanych mu pozycji, zagłębiał się w nieznane doliny. Wszystko bez spiny i niepotrzebnych obaw o konsekwencje, niczym nastoletnia głowa w gorączce przeżywania. Już dawno się z tego wyleczył, choć na wspomnienie o szkolnych czasach przywołał w myślach niezliczone przypały, przebyte szlabany, pierwszy posmak wódeczki i przemyconych fajek. Hogwart to była czysta beztroska i wolność, swawolne akcje, wygórowane ambicje, zbyt leniwe dupsko. Uczył się niewiele, coby to tylko prześlizgnąć się do następnej klasy lub przez te karkołomne egzaminy. Z własnej chęci, ze szczerym zaangażowaniem i emocjonalną potrzebą, tkwił jedynie w lingwistycznym zainteresowaniu; czas, wolny od głupawych pomysłów kumpli, miłosnych zawirowań czy edukacyjnej orki, poświęcał na doszlifowywanie włoskiego języka. Aspiracje nie pozwalały spocząć mu na stopniu komunikatywnym, chciał bowiem, niczym tamtejsi mieszkańcy, mówić, pisać i czytać z absolutną swobodą, z godnym podziwu zaawansowaniem, naturalnym akcentem, z wiedzą o obcej, jednocześnie też bliskiej mu kulturze. Spotykał się z momentami braku motywacji, zwłaszcza gdy wpadał w rutynę nastoletniego nonsensu, ale jakoś mu się udało, jakoś dotarł do pożądanego celu. Niezaprzeczalny dowód na to, że istotnie tkwiła w nim ambicja, nawet jeśli wymagała wielu szlifów. Teraz też mógłby wszystko zmienić, zacząć żyć normalnie, poza zakrzywioną moralnością i pojebanym stresem. Ale czy tego właśnie chciał?
- U nas w lochach nie było na to czasu, bo zdążyli wychlać wszystko, zanim ktokolwiek podrzucił taki pomysł... - Tak, a potem leżały te zgony przy kominku, któryś ewentualnie przebudził się ze wstydem i popędził do kibla. - Głupie pytanie, Bojczuk - odpowiedział, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że chętnie podejmie się pijackiej gierki. Alkohol dobrze mu zrobi, dawno już nie napił się porządnie, a i niezwyczajny był do odmawiania takim propozycjom. Raz się żyje, co nie?
- U nas w lochach nie było na to czasu, bo zdążyli wychlać wszystko, zanim ktokolwiek podrzucił taki pomysł... - Tak, a potem leżały te zgony przy kominku, któryś ewentualnie przebudził się ze wstydem i popędził do kibla. - Głupie pytanie, Bojczuk - odpowiedział, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że chętnie podejmie się pijackiej gierki. Alkohol dobrze mu zrobi, dawno już nie napił się porządnie, a i niezwyczajny był do odmawiania takim propozycjom. Raz się żyje, co nie?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Otwieram szerzej oczy bo jak matkę moją jedyną przybraną kocham, nie potrafię sobie wyobrazić takich ekscesów w dormitorium Slytherinu; ot, na palcach jednej ręki mógłbym policzyć tych, którzy nie łyknęli kołka od szczotki albo nie wozili się po korytarzu z wysoko zadartymi nosami. W tym momencie wspominam Mię, te wszystkie radosne dni spędzone w jej ramionach, słodkie pocałunki i nieprzychylne spojrzenia, rzucane nam przez dosłownie wszystkich, kiedy trzymając się za ręce spacerowaliśmy korytarzami zamku; nie tylko zieloni chcieli nas wtedy pozabijać, także z ust czerwonych niejednokrotnie słyszałem głosy tak zwanego rozsądku - Johny, jak ty możesz bratać się z wrogiem? Wrogiem? Jakim kurwa wrogiem? Miłość zawsze była ponad tymi wszystkimi bezsensownymi podziałami, a ja wtedy naprawdę byłem zakochany. Niemniej te myśli trochę mnie dobijają, Mii nie widziałem przecież od tamtego niezbyt miłego spotkania w Błędnym Rycerzu, kiedy to złamała mi nos i rozmyła się w mroku deszczowego wieczora. Nie miałem pojęcia co się z nią dzieje i czy jeszcze kiedykolwiek los postanowi skrzyżować nasze ścieżki. Może opuściła wyspy? To właściwie byłoby całkiem rozsądne; mrugam kilka razy i unoszę spojrzenie na Michaela; on był kolejnym, który łamał wszystkie ślizgońskie stereotypy, albo przynajmniej większość, kolejnym, którego mogłem zaliczyć w poczet swoich hogwarckich przyjaciół i kolejnym, z którym teoretycznie nie powinno mnie łączyć nic ponad wrogością, sam przecież zasilałem szeregi Gryffindoru - Nie wiedziałem, że dochodziło w lochach do takich ekscesów - śmieję się w głos, a kiedy przystaje na moją propozycję, z zadowoleniem klaszczę w dłonie i kiwam powoli głową - Podoba mi się ta odpowiedź, ja stawiam, poczekaj - odpycham się od stolika, po czym zmierzam w kierunku lady, coby ciężko oprzeć na niej oba łokcie; przez chwilę świergoczę z barmanką, nie mogąc powstrzymać się przed czarującymi uśmiechami; ona zresztą nie pozostaje mi dłużna i, na Boga, łapię się na tym, że zostawiam jej naprawdę niezły napiwek. Powoli wracam do stolika, a w ślad za mną podążają kolejno - okrągła taca ze szklaneczkami i różne butelki; ciekawy to orszak, nie powiem, ale jak chlać to do upadłego, niczego nie żałować! Opadam ciężko na krzesło, a naczynia same ustawiają się na blacie z cichymi stuknięciami, szklanki napełniają się, ja zaś kiwam głową w kierunku Mike'a - No to zaczynaj, smacznego - ja bym mógł w sumie, ale powiedzmy, że tym razem chciałem zaprezentować się ze strony dobrze wychowanego jegomościa (nie sądzę, by Scaletta mnie za takiego wziął). Wbijam w niego spojrzenie i uśmiecham się lekko - ile jeszcze wleję w siebie tego dnia, zanim nie padnę na stół? Szczerze powiedziawszy już byłem lekko wstawiony; trzeźwość jakoś mnie dobijała.
a teraz drobna mechanika, żeby wprowadzić element zaskoczenia. rzucamy kością k6 na wylosowany alkohol:
1 - rum (-10PŻ)
2 - tequila (-15PŻ)
3 - czarodziejski miód pitny (+5PŻ)
4 - ognista whiskey (-20PŻ)
5 - toujours pur (powiew luksusu) (-25PŻ)
6 - magiczne laudanum (+10PŻ)
kręcimy tacą, każdy z alkoholi odejmuje nam daną ilość PŻ (miód i laudanum, ze względu na swoje lecznicze właściwości dodają nam trochę wigoru, żebyśmy za szybko nie wyzgonowali xd), osiągnięcie mniej niż 20%PŻ oznacza rzyganie, a 0PŻ natychmiastowego zgona, oczywiście wycofać się można w każdym momencie, możemy uznać, że po każdym opróżnieniu naczynia, te uzupełniają się same, bo wokół naszego stolika lewitują butelki, każdy zapalony papieros odejmuje kolejne 5PŻ, bo jak wiadomo tytoniowy dym wzmaga upojenie
a teraz drobna mechanika, żeby wprowadzić element zaskoczenia. rzucamy kością k6 na wylosowany alkohol:
1 - rum (-10PŻ)
2 - tequila (-15PŻ)
3 - czarodziejski miód pitny (+5PŻ)
4 - ognista whiskey (-20PŻ)
5 - toujours pur (powiew luksusu) (-25PŻ)
6 - magiczne laudanum (+10PŻ)
kręcimy tacą, każdy z alkoholi odejmuje nam daną ilość PŻ (miód i laudanum, ze względu na swoje lecznicze właściwości dodają nam trochę wigoru, żebyśmy za szybko nie wyzgonowali xd), osiągnięcie mniej niż 20%PŻ oznacza rzyganie, a 0PŻ natychmiastowego zgona, oczywiście wycofać się można w każdym momencie, możemy uznać, że po każdym opróżnieniu naczynia, te uzupełniają się same, bo wokół naszego stolika lewitują butelki, każdy zapalony papieros odejmuje kolejne 5PŻ, bo jak wiadomo tytoniowy dym wzmaga upojenie
Wyidealizowana wizja szkolnych czasów, co to migała mu sentymentalnie we łbie pomiędzy gadką z Bojczukiem, nosiła znamiona subiektywizmu, a Scaletta wcale nie próbował tego kwestionować. Dobrze wspominał te wszystkie niechlubne ekscesy, nie zapomniał też, że chętnych do ich podejmowania się było niewielu, więc przemycona flaszka zbawiennego sikacza rozchodziła się wśród nielicznych zakał Slytherinu. Reszta faktycznie była bandą sztywnych kujonów, którzy dniami i nocami kisili się pośród woluminów, albo nadętych rasistów, co to lekceważąco patrzyli na wszystkich z góry. Ciężko było wyselekcjonować z tego osobliwego towarzystwa kogoś, kto zdawałby się mieć podobne spojrzenie na rzeczywistość, ale ostatecznie nie był przecież wyalienowanym samotnikiem. W lochach miał paru ziomków, poza nimi również (nawet z tego, w oczach zielonych, podłego Gryffindoru), choć notoryczne występki owiły jego osobę raczej niezaszczytną sławą. Cóż, taka już chyba przypadła mu społeczna forma buntownika; ulegając wierze w los i przeznaczenie, nie rozważał zmian, nie myślał o złamaniu życiowego schematu. Wówczas potępiany za zdobywanie ujemnych punktów stanowił niechcianą przez wszystkich przeszkodę w walce o Puchar Domów; teraz wykluczony za niemoralność, w obiektywnym świetle jarzący się ciemnością grzesznego złodziejstwa, uciekał od prawnych konsekwencji.
- O nie, nie angażuj w to wszystkich Ślizgonów. My piliśmy w jednym kącie, a reszta tych dupków siedziała w drugim - wyjaśnił, przypomniawszy sobie ich zabójczy wzrok. Do tej pory nie był pewien, czy wynikał on z krytycznego oceniania, czy prędzej z zazdrości. Finalnie i tak miał w to wyjebane, więc bardziej prawdopodobnym było to, że przeklnie ich głośno, niż zaprosi do wspólnej popijawy. I bynajmniej nie należało zrzucać tego na buzujące hormony albo nastoletnie zafiksowanie się na punkcie własnego indywidualizmu - był chujem tak po prostu, tak samo bezwstydnie, jak wszyscy pozostali, a konwenanse nie podpowiadały mu istnienia w ułudzie. Bez problemu zdradzał się z braku sympatii, ewidentnie podsuwał wrogom wymowne sugestie. Wzajemny brak autentyzmu był wtedy zwyczajnym nonsensem; na przestrzeni lat okazał się krzepiącą motywacją, zwłaszcza w obliczu narastającego kryzysu. Ale dość już z tymi retrospektywami, mury zamku od dawna były daleką materią, bardziej liczyło się to co tu i teraz, nie ckliwe wspominki, a po wyrażonej przez niego aprobaty, Johny zniknął wśród barowych stoliczków (albo gdzieś w oczach młodej barmanki...), potem dryfował pomiędzy nimi z tacą pustych szkieł, które napełniły się magicznie trunkami, jak już opadł ciężko na krzesło. - Mnie nie trzeba namawiać. - Oj tak, ostatnio chlał coraz częściej, acz nie do przesady, przyszedł zatem czas w końcu spizgać się porządnie. Delikatnie zakręcił tacą, złapał bez zastanowienia wylosowany kielich i opróżnił jego zawartość. Cholerstwo machinalnie wywołało nieznaczny grymas, a Scaletta w milczeniu popędził towarzysza do kontynuacji kolejki.
+5PŻ, w sumie 227PŻ (dobry początek!!)
- O nie, nie angażuj w to wszystkich Ślizgonów. My piliśmy w jednym kącie, a reszta tych dupków siedziała w drugim - wyjaśnił, przypomniawszy sobie ich zabójczy wzrok. Do tej pory nie był pewien, czy wynikał on z krytycznego oceniania, czy prędzej z zazdrości. Finalnie i tak miał w to wyjebane, więc bardziej prawdopodobnym było to, że przeklnie ich głośno, niż zaprosi do wspólnej popijawy. I bynajmniej nie należało zrzucać tego na buzujące hormony albo nastoletnie zafiksowanie się na punkcie własnego indywidualizmu - był chujem tak po prostu, tak samo bezwstydnie, jak wszyscy pozostali, a konwenanse nie podpowiadały mu istnienia w ułudzie. Bez problemu zdradzał się z braku sympatii, ewidentnie podsuwał wrogom wymowne sugestie. Wzajemny brak autentyzmu był wtedy zwyczajnym nonsensem; na przestrzeni lat okazał się krzepiącą motywacją, zwłaszcza w obliczu narastającego kryzysu. Ale dość już z tymi retrospektywami, mury zamku od dawna były daleką materią, bardziej liczyło się to co tu i teraz, nie ckliwe wspominki, a po wyrażonej przez niego aprobaty, Johny zniknął wśród barowych stoliczków (albo gdzieś w oczach młodej barmanki...), potem dryfował pomiędzy nimi z tacą pustych szkieł, które napełniły się magicznie trunkami, jak już opadł ciężko na krzesło. - Mnie nie trzeba namawiać. - Oj tak, ostatnio chlał coraz częściej, acz nie do przesady, przyszedł zatem czas w końcu spizgać się porządnie. Delikatnie zakręcił tacą, złapał bez zastanowienia wylosowany kielich i opróżnił jego zawartość. Cholerstwo machinalnie wywołało nieznaczny grymas, a Scaletta w milczeniu popędził towarzysza do kontynuacji kolejki.
+5PŻ, w sumie 227PŻ (dobry początek!!)
Ostatnio zmieniony przez Michael Scaletta dnia 14.10.20 17:36, w całości zmieniany 1 raz
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
- Tak żem właśnie czuł - śmieję się, ale zostawiam przeszłość przeszłości, chociaż przed oczami przelatują mi te wszystkie szaleństwa, które wyczynialiśmy w swoim towarzystwie; wtedy jeszcze dosyć beztroski wstęp do późniejszego życia w przestępczym półświatku. Uśmiecham się w swoim rozmarzeniu, sięgając po jeszcze jednego papierosa, już po chwili barwiąc okolicę kolejną pastelową wstęgą. Nie krztusi już tak bardzo. Mrużę ślepia patrząc jak sięga po kieliszek - no to pierwsze koty za płoty, jak to się mówi, zaś delikatny uśmiech wyciąga moje usta w reakcji na jego skrzywienie - No już, już - macham ręką, dając jednej z butelek odbyć powolny rejs ku napełnieniu pustego kieliszka, po czym sam kręcę tacą, sięgając po to, co przygotował dla mnie los. Niekoniecznie zwracam uwagę na zawartość, ta po prostu ląduje w moim gardle, zalewając przełyk ciepłem alkoholu - krzywię się podobnie, przecierając usta wierzchem dłoni i odstawiam naczynie. Przepalam, a potem wkraczam na inne tematy, bliskie chyba nam obu - A jak u ciebie z babami? Wyrwałeś ostatnio jakąś fajną dupeczkę, jakaś się koło ciebie kręci? - zagaduję, wbijając w przyjaciela intensywne spojrzenie. No co? Mogliśmy pogawędzić o czymś przyjemniejszym niż wojna, śmierć i smutna proza życia, która w aktualnej sytuacji malowała się raczej ciemnymi barwami - Tylko nie mów, że nie masz czasu na takie duperele, bo i tak nie uwierzę - wzruszam ramionami, ponownie unosząc papierosa do ust. Zawsze znalazło się trochę czasu na rozluźniający, niezobowiązujący romans. Tak dla ogólnej poprawy nastroju. Lustruję wzrokiem Michaela, jakbym chciał z samego wyrazu twarzy wyczytać co mu tam w duszy gra; z drugiej strony chyba by mnie nie oszukał? Znaliśmy się na tyle długo, że wiedział, że można mi zaufać, owszem, paplałem czasem jak potłuczony, szczególnie kiedy się upiłem ale hej, nie zwykłem zdradzać czyiś tajemnic, zdecydowanie częściej uzewnętrzniając się ze swoimi własnymi. O tak, w tym przypadku akurat powinienem czasem ugryźć się w język, tak dla własnego spokoju, bo później się nagle okazywało, że chłop, którego widzę pierwszy raz w życiu zna już całą moją biografię. Dobrze, że potencjalne uszy, które raczyłem opowiastkami były zwykle równie pijane co i ja sam, a takie rozmowy nad kieliszkiem szybko ulatywały z ogłupionej trunkami pamięci. Ciągnę ostatniego bucha i gaszę papierosa w popielniczce, czekając na jego ruch. Polane już zostało.
208-5(papieros)=203
208-5(papieros)=203
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Słodko-gorzkie zamczysko jeszcze chwilę migało mu w pamięci, w ambiwalentnej pozie rozmarzonego grymasu wspominał tamte beztroskie czasy, ale wcale niedługo, bo już wpadł mu do łap kieliszek ciepławego cholerstwa. Co to miało być, jakaś chujowa herbata z prądem? Nie znał się na tych ekstrawaganckich sikaczach, w ostatecznym rozrachunku wszystko przecież i tak smakowało równie podle, a istotą był zaćmiewający łeb procent. Bojczuk z kolei złapał za kolejnego fantazyjnego peta, gdzieś przed oczami rozpłynął się kolorowy dymek; tym samym Scaletta wygrzebał ze spodni zmiażdżoną paczkę własnych, standardowych szlugów. Znajomy zapach tytoniu drażnił za bardzo, nikt normalny nie przepuściłby zresztą okazji do wspólnego palenia (ponoć nic nie jednoczyło mocniej od krótkiej przerwy na papieroska). Jeszcze jakiś czas temu ktoś próbował przekonywać go do absolutnego porzucenia nałogu, bajdurząc przy tym o potencjalnie zaoszczędzonej kasie i zachowanym zdrowiu; na wspomnienie o tym pierwszym faktycznie wytężył słuch, później zresztą podliczył sobie na chacie, ile zaplutych drobniaków idzie na to wszystko, ale na dobrą sprawę uznał, że to zupełnie bezsensowna rezygnacja z przyjemności (a tych przecież nie było w życiu tak wiele). Bo po co się ograniczać, skoro bynajmniej nie harował ciężko? Po co ściskać się kretyńsko za kieszenie, skoro już zaraz mógł sprawić, by te znów się zapełniły? W jego niemoralnej logice nie było jednak totalnego głupstwa, a dość zrozumiały schemat funkcjonowania; poza tym porzucanie czegoś, z czym silnie romantyzował, zdawało się być irracjonalną decyzją. Zwłaszcza dla niego, tego bezwstydnego, egotycznego indywidualisty, który zawsze postępował z nadzieją na własną korzyść. Przygarnął bliżej osmoloną popielniczkę, zaraz spoglądał na towarzysza, który entuzjastycznie kręcił tacą i krzywił się znacząco, wlewając sobie do gardła wybór własnego losu. - No już, już - powtórzył za kumplem, podobnie machając ręką w lekceważącym geście. Potem długo wwiercał kiepa w denko brudnego naczynia, patrząc jak opróżnione przez Johnego szkło napełnia się magicznie alkoholem. Istny czad, nie grał w takie wymysły już chyba całe wieki, a ostatniego zgona zaliczył nie wiadomo jak dawno temu, bo wolał męczyć wątrobę często, acz nie do granic możliwości. Ruletka ekscytowała, nawet jeśli wizja niechlubnego rzygania była bardziej niż prawdopodobna; i dobrze, niechże wyrzuci z siebie te narastające poczucie kryzysu, choćby na kilka marnych godzin. - Właściwie to nijak... - Na język cisnęło się jeszcze głupawe wytłumaczenie, ale Bojczuk wyprzedził go, nim zdążył ponarzekać na brak czasu. Tak naprawdę było w tym trochę racji, życie nie cisnęło przecież masą obowiązków, wolne wieczory można było spożytkować na którąś z niewinnych relacji, tak dla ogólnej poprawy nastroju. Gorzej jak taka panna niesłusznie zacznie oczekiwać od niego czegoś innego, zaangażuje się zbytnio, a on, niczym największy skurwysyn, zmuszony będzie zakończyć te miłostki. I znów będzie sam, a tak było chyba łatwiej, zwłaszcza że żadnej porządnej baby nie interesował byle romans. - Ale ty na pewno kogoś masz. Bojczuk bez baby to jak marynarz bez łajby. - No tak, on był przecież artystą, taki cwany, zarazem uzdolniony dupek mógł namówić pierwszą lepszą do wspólnego tworzenia. Nazwie ją modelką, albo raczej muzą, poudaje natchnionego, zrzuci z niej fatałaszki niby dla sztuki, dla pięknego aktu, dla wzniosłego dzieła, a potem zaciągnie do wyra. Może powinien wziąć z niego przykład i poszukiwać w ten sposób weny? Na pewno to przemyśli, tymczasem teraz taca lekko zawirowała, podtykając mu pod nos niezidentyfikowany trunek. Nie namyślając się długo, wlał w siebie zawartość kieliszka.
227-5 (fajeczka)= 222
227-5 (fajeczka)= 222
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
203 + 10 = 213
To nawet dobre, ziołowe takie, zaskakujące w smaku, szczególnie, że podniebienie to miałem raczej plebejskie, przyzwyczajone do tanich aczkolwiek mocnych alkoholi - ten nie wydawał się ani taki, ani taki. Zresztą może powinienem zacząć smakować droższych specyfików, skoro pracowałem na salonach? Dwór Prewettów zdążyłem już poznać bardzo dobrze, włócząc się jak cień za nestorem Archibaldem, tylko czekać aż zaczną zapraszać mnie do innych, hehs. Niemniej wbijam spojrzenie w Scalettę, ciekaw jego podbojów - i mina mi rzednie, kiedy mnie zbywa; wywracam ślepiami - Zawsze nijak - prycham, opadając ciężko na oparcie krzesła, ręce krzyżuję na piersi, mrużąc lekko ślepia, jakbym z samego wyrazu jego twarzy chciał wyczytać czy czasem nie buja. Liczyłem na jakieś pikantne szczegóły, a tymczasem musiałem obejść się smakiem - A skąd! - macham przelotnie ręką, ostatecznie lokując ją na poprzednim miejscu. Przez chwilę milczę, jakby zastanawiając się ile właściwie mogę mu powiedzieć i wiecie co? Dochodzę do wniosku, że po prostu wszystko, więc pochylam się nad stolikiem, wspierając na nim łokcie - Chociaż w sumie... Wiesz, jest taka jedna, artystka - kiwam łbem - Znaliśmy się już w Hogwarcie, ale później kontakt się trochę urwał i słuchaj, w zeszłym roku znowu na siebie wpadliśmy, trochę przypadkiem, ale kurwa, zaskoczyło - wzdycham przeciągle, patrząc jak spija kolejny kieliszek - To znaczy, wiesz, nie od razu, ale z czasem, dużo się spotykaliśmy, bo wspólne pasje, te sprawy. Tylko, kurde, ona zgrywa niedostępną - albo niekoniecznie mnie chce, ale o tym wolę nie wspominać - a mnie to jak na złość jeszcze bardziej rajcuje, bo przecież nie jest wyzwaniem złapać laskę, która na ciebie leci, wyzwaniem jest sprawić, że ta, która cię nie chce jednak zmieni zdanie - uśmiecham się; lubiłem stawiać sobie takie wyzwania, zresztą nie tylko w kwestiach uczuciowych, a każdych - przekraczałem wiele granic i chyba najlepiej świadczył o tym fakt, że będąc mugolakiem wlazłem nawet do Fantasmagorii - W każdym razie ostatnio się wydarzyło coś... dziwnego. Dostałem list od tajemniczej wielbicielki, z propozycją spotkania, no i poszedłem, patrzę, a tam Gwen... znaczy no, ta panna - rzucam szybko, bo chyba jeszcze nie chciałem zdradzać się z tym o kogo konkretnie chodzi; z drugiej strony czy Michael w ogóle kojarzył pannę Grey? - Generalnie randeczka pierwsza klasa, tylko się później okazało, że ktoś sobie z nas zakpił i ten mój list... to ona dostała taki sam z dodatkiem amortencji. Mój zresztą też pachniał jakoś znajomo, w każdym razie to ona se ubzdurała, że to był mój pomysł i specjalnie ją tym nafaszerowałem, rozumiesz to? Po chuj miałbym to robić? Co to za przyjemność poderwać naćpaną laskę? W sensie, no wiesz, nawaloną eliksirem miłości, nie? Noooo i trochę się posprzeczaliśmy, właściwie od tej pory się nie odzywa, myślisz, że powinienem napisać pierwszy? Przeprosić, czy coś? - pytam, chociaż nie czuję się winny, przecież to nie ja posłałem jej tamten list, to nie ja oskarżyłem ją o jakieś dziwne machlojki i w ogóle. Ponownie przeciągle wzdycham i na poprawę nastroju wprawiam w ruch ruletkę, sięgając po kolejny kieliszek - No to jak mówią Francuzi - co w rękę to do buzi - kiwam łbem i walę kielona.
To nawet dobre, ziołowe takie, zaskakujące w smaku, szczególnie, że podniebienie to miałem raczej plebejskie, przyzwyczajone do tanich aczkolwiek mocnych alkoholi - ten nie wydawał się ani taki, ani taki. Zresztą może powinienem zacząć smakować droższych specyfików, skoro pracowałem na salonach? Dwór Prewettów zdążyłem już poznać bardzo dobrze, włócząc się jak cień za nestorem Archibaldem, tylko czekać aż zaczną zapraszać mnie do innych, hehs. Niemniej wbijam spojrzenie w Scalettę, ciekaw jego podbojów - i mina mi rzednie, kiedy mnie zbywa; wywracam ślepiami - Zawsze nijak - prycham, opadając ciężko na oparcie krzesła, ręce krzyżuję na piersi, mrużąc lekko ślepia, jakbym z samego wyrazu jego twarzy chciał wyczytać czy czasem nie buja. Liczyłem na jakieś pikantne szczegóły, a tymczasem musiałem obejść się smakiem - A skąd! - macham przelotnie ręką, ostatecznie lokując ją na poprzednim miejscu. Przez chwilę milczę, jakby zastanawiając się ile właściwie mogę mu powiedzieć i wiecie co? Dochodzę do wniosku, że po prostu wszystko, więc pochylam się nad stolikiem, wspierając na nim łokcie - Chociaż w sumie... Wiesz, jest taka jedna, artystka - kiwam łbem - Znaliśmy się już w Hogwarcie, ale później kontakt się trochę urwał i słuchaj, w zeszłym roku znowu na siebie wpadliśmy, trochę przypadkiem, ale kurwa, zaskoczyło - wzdycham przeciągle, patrząc jak spija kolejny kieliszek - To znaczy, wiesz, nie od razu, ale z czasem, dużo się spotykaliśmy, bo wspólne pasje, te sprawy. Tylko, kurde, ona zgrywa niedostępną - albo niekoniecznie mnie chce, ale o tym wolę nie wspominać - a mnie to jak na złość jeszcze bardziej rajcuje, bo przecież nie jest wyzwaniem złapać laskę, która na ciebie leci, wyzwaniem jest sprawić, że ta, która cię nie chce jednak zmieni zdanie - uśmiecham się; lubiłem stawiać sobie takie wyzwania, zresztą nie tylko w kwestiach uczuciowych, a każdych - przekraczałem wiele granic i chyba najlepiej świadczył o tym fakt, że będąc mugolakiem wlazłem nawet do Fantasmagorii - W każdym razie ostatnio się wydarzyło coś... dziwnego. Dostałem list od tajemniczej wielbicielki, z propozycją spotkania, no i poszedłem, patrzę, a tam Gwen... znaczy no, ta panna - rzucam szybko, bo chyba jeszcze nie chciałem zdradzać się z tym o kogo konkretnie chodzi; z drugiej strony czy Michael w ogóle kojarzył pannę Grey? - Generalnie randeczka pierwsza klasa, tylko się później okazało, że ktoś sobie z nas zakpił i ten mój list... to ona dostała taki sam z dodatkiem amortencji. Mój zresztą też pachniał jakoś znajomo, w każdym razie to ona se ubzdurała, że to był mój pomysł i specjalnie ją tym nafaszerowałem, rozumiesz to? Po chuj miałbym to robić? Co to za przyjemność poderwać naćpaną laskę? W sensie, no wiesz, nawaloną eliksirem miłości, nie? Noooo i trochę się posprzeczaliśmy, właściwie od tej pory się nie odzywa, myślisz, że powinienem napisać pierwszy? Przeprosić, czy coś? - pytam, chociaż nie czuję się winny, przecież to nie ja posłałem jej tamten list, to nie ja oskarżyłem ją o jakieś dziwne machlojki i w ogóle. Ponownie przeciągle wzdycham i na poprawę nastroju wprawiam w ruch ruletkę, sięgając po kolejny kieliszek - No to jak mówią Francuzi - co w rękę to do buzi - kiwam łbem i walę kielona.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pub "Pod Czarnym Kocurem", Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk