Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica
Schowek na miotły
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Schowek na miotły
Mała klitka wciśnięta między łazienkę a gabinet w swoim ciemnym wnętrzu skrywa przedmioty codziennego użytku: miotły oraz magiczne środki czystości. Warto zwrócić uwagę na to, jaką miotłę do zamiatanie się bierze: niektóre z nich służą bowiem do czegoś innego niż sprzątanie.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:40, w całości zmieniany 1 raz
Nie zauważyła, by Argus specjalnie jej się przyglądał; albo robił to bardzo umiejętnie albo jej własna spostrzegawczość ucierpiała w efekcie wyczerpujących dni i bezsennych nocy. Sama spoglądała na niego wyłącznie ukradkiem, nieco zainteresowania tym co kolega - mimowolny sojusznik w magicznej rzeczywistości, której nigdy nie będą w pełni częścią - może czuć lub myśleć. Nie poskładała się jednak całkiem po ostatniej, tragicznie przerwanej miłości, więc jej uwaga i zwykłe, panieńskie zainteresowanie chłopcami były mocno przytępione.
- Zwykle tak robimy. Zawsze wracają, ale... takie już są - skwitowała niepewnie, bo też nie miała pomysłu co innego z nimi zrobić. Przecież ich nie zabiją, były tylko niegroźnymi szkodnikami. Koty łapały myszy i szczury, ale gnomy dużo bardziej przypominały, cóż, małych kartoflanych ludzi. Jak mogłaby skrzywdzić coś, co właściwie byłaby skłonna nazwać dzieckiem? - Będziemy potrzebowali dużego kosza i może jakiejś siatki. - Starała się podejść do sprawy zadaniowo i dobrze ją zaplanować, bo wygodnie było mieć jakąś pracę, żeby włożyć w nią ręce, a zostawić emocje z tyłu. Rumieniła się jednak pod naporem spojrzenia Argusa, nawet nie dlatego, że był mężczyzną, i to starszym od niej, ale temu, że miał bardzo przenikliwe, jasne oczy, które zdawały się prześwietlać na wylot. Czy to była cecha każdego artysty? Tęczówki Thomasa, choć ciepłe, też miały na nią taki efekt.
- Och! - westchnęła i wróciła do rzeczywistości, gdy dał jej zadanie, samemu rzucając się w pogoń. - Gryzą, ale nie mocno. Trochę jak myszy albo koty - odpowiedziała z zastanowieniem, mocno dociskając wiadro do ziemi obiema rękami. Już się spociła, właściwie nie wiedziała dlaczego; pewnie przez upał, bo utrzymanie szamocącego się gnoma nie było aż takie trudne. - Uważaj! - pisnęła zbyt późno, gdy obok rozbił się z hukiem szklany słój. Część odłamków poleciała w jej kierunku, czyniąc maleńką rankę na wierzchu dłoni, którą odważnie pozostawiła na wiaderku, by nie dać gnomowi zbiec. Chciała chyba okazać oburzenie na tę gwałtowność, ale coś w poważnym tonie, w jakim zwracał się Argus do tych maleńkich stworzeń sprawiło, że z trudem powstrzymała chichot. Nazwał ją damą!
Zaraz jednak na jej serce spłynął z powrotem znany ciężar, jakby poczucie winy nie zamierzało pozwolić jej nawet na chwilę wytchnienia.
- Chyba jedzenia. Żywią się częścią naszych ingrediencji, ale też robakami z podwórka. Rośnie tu sporo kwiatów, to i owadów jest dużo - powiedziała ciszej, a potem zmarszczyła brwi. - Rozdzielimy? Co masz na myśli? - Nie wiedziała za bardzo co ma zrobić z tym wiadrem, na którym się opierała, ale po chwili zastanowienia podeszła do tego sprytnie, zakręcając nim, żeby skołować gnoma, a potem szybko wywracając na drugą stronę i przykrywając pokrywką od garnka z impetem, który wystraszył ją samą. - Mam nadzieję, że to go nie boli - mruknęła mimowolnie, wciąż klęcząc pośród szkła i kurzu.
- Zwykle tak robimy. Zawsze wracają, ale... takie już są - skwitowała niepewnie, bo też nie miała pomysłu co innego z nimi zrobić. Przecież ich nie zabiją, były tylko niegroźnymi szkodnikami. Koty łapały myszy i szczury, ale gnomy dużo bardziej przypominały, cóż, małych kartoflanych ludzi. Jak mogłaby skrzywdzić coś, co właściwie byłaby skłonna nazwać dzieckiem? - Będziemy potrzebowali dużego kosza i może jakiejś siatki. - Starała się podejść do sprawy zadaniowo i dobrze ją zaplanować, bo wygodnie było mieć jakąś pracę, żeby włożyć w nią ręce, a zostawić emocje z tyłu. Rumieniła się jednak pod naporem spojrzenia Argusa, nawet nie dlatego, że był mężczyzną, i to starszym od niej, ale temu, że miał bardzo przenikliwe, jasne oczy, które zdawały się prześwietlać na wylot. Czy to była cecha każdego artysty? Tęczówki Thomasa, choć ciepłe, też miały na nią taki efekt.
- Och! - westchnęła i wróciła do rzeczywistości, gdy dał jej zadanie, samemu rzucając się w pogoń. - Gryzą, ale nie mocno. Trochę jak myszy albo koty - odpowiedziała z zastanowieniem, mocno dociskając wiadro do ziemi obiema rękami. Już się spociła, właściwie nie wiedziała dlaczego; pewnie przez upał, bo utrzymanie szamocącego się gnoma nie było aż takie trudne. - Uważaj! - pisnęła zbyt późno, gdy obok rozbił się z hukiem szklany słój. Część odłamków poleciała w jej kierunku, czyniąc maleńką rankę na wierzchu dłoni, którą odważnie pozostawiła na wiaderku, by nie dać gnomowi zbiec. Chciała chyba okazać oburzenie na tę gwałtowność, ale coś w poważnym tonie, w jakim zwracał się Argus do tych maleńkich stworzeń sprawiło, że z trudem powstrzymała chichot. Nazwał ją damą!
Zaraz jednak na jej serce spłynął z powrotem znany ciężar, jakby poczucie winy nie zamierzało pozwolić jej nawet na chwilę wytchnienia.
- Chyba jedzenia. Żywią się częścią naszych ingrediencji, ale też robakami z podwórka. Rośnie tu sporo kwiatów, to i owadów jest dużo - powiedziała ciszej, a potem zmarszczyła brwi. - Rozdzielimy? Co masz na myśli? - Nie wiedziała za bardzo co ma zrobić z tym wiadrem, na którym się opierała, ale po chwili zastanowienia podeszła do tego sprytnie, zakręcając nim, żeby skołować gnoma, a potem szybko wywracając na drugą stronę i przykrywając pokrywką od garnka z impetem, który wystraszył ją samą. - Mam nadzieję, że to go nie boli - mruknęła mimowolnie, wciąż klęcząc pośród szkła i kurzu.
Obserwował od dziecka, wyczulony na czyhające zagrożenia - w nieprzyjaznym domu, nieznanym świecie, sierocińcu - każde kolejne doświadczenie sprawiało, że wyłapywał coraz więcej szczegółów z subtelnych zmian, trafnie odczytując ludzkie odczucia. Konieczność przetrwania grała tu pierwsze skrzypce, może gdyby nie został tak gwałtownie wyrwany ze swojego pochodzenia, mógłby pozwolić sobie na lekceważący stosunek względem otoczenia, musiał jednak podołać wyzwaniu, zaś jedyną drogą do stawienia czoła przeszkodom było umiejętne odczytywanie znaków. Smutek osnuwający Kerstin był widoczny, na tyle oczywisty, że wcale nie musiał przewiercać kobiety spojrzeniem. Zresztą, czuł się podobnie od miesięcy, nosząc w sobie żałobę.
- Czyli typowe szkodniki - zawęził sprawę do konkretów, nie czując potrzeby roztkliwiania się nad małymi dewastatorami. Dobrze, że zapoznał się z nimi tak szybko, na przyszłość planował wypatrywać ich zanim dostaną się do środka lecznicy. Zdążył już zauważyć, że faktycznej pracy nie będzie tu wiele, budynek był nieduży, a jego rola miała opierać się w dużej mierze na czuwaniu - gnomy przynajmniej wplatały jakiś element działania. Tkwienie w miejscu paskudnie oddziaływało na nastrój Filcha, wizja siedzenia na dupie nie przedstawiała się więc najlepiej w jego wyobraźni, dlatego już szukał możliwych opcji na wypełnienie czasu. - Siatki? Planujesz je związać, czy coś? - zapytał częściowo skołowany, częściowo rozbawiony, pozwalając kącikom ust unieść się lekko w cwanym uśmieszku, który zagrał żywo również w spojrzeniu - co Kerstin mogła dostrzec zaledwie przez moment, gdyż szybko wrócił do poszukiwań uciekinierów.
Słysząc odpowiedź na pytanie kiwnął krótko głową, uznając, że w takim wypadku ugryzienia gnomów nie mogą być szkodliwe - bardziej niż samego ukłucia obawiałby się jakichś magicznych właściwości ziemniaczanej śliny. Skąd miał wiedzieć, co tam produkowały? Skoro nie groziła mu spuchnięta na pół miesiąca dłoń, mógł śmiało zaciskać palce na małych gnidach.
- Hm, niedobrze, jeszcze pewnie się tym nie trują - skomentował mrukliwie - tak to już było ze szkodnikami, co poradzić. Zanotował w pamięci, by regularnie zaglądać do schowka z ingrediencjami w poszukiwaniu gnomów, na straty w zapasach nie można było pozwolić. - Ta, jak je rozrzucimy na różne strony, to minie trochę czasu zanim się odnajdą, nie? Zgaduję, że w grupie im łatwiej - zbyt mało znał się na stworzeniach, mógł się mylić - może rozdzielone nie rozpraszały się nawzajem i sprawniej odnajdywały drogę powrotną? Zgadywał, na ten moment tyle mógł zrobić, obiecując sobie, że coś o gnomach wyczyta, a pochwyconego niemiłosiernie wrzucił do wiadra, gdy Tonks dała mu ku temu okazję - w przeciwieństwie do pielęgniarki nie przejmował się odczuciami tymczasowych więźniów. Wybrał jednak dyplomatyczną odpowiedź, kierowany spontanicznym przypuszczeniem, że ich ból przyprawi kobiecie tylko więcej stresu, a wyraźnie potrzebowała od nerwów uciec. Kucnął obok, dając reszcie gnomów szansę na wylezienie z kryjówek. - Nic im nie będzie. Jesteś cała? - wzrok zatrzymał się na strużce krwi dokładnie wtedy, gdy kończył pytanie - na ten widok zmarszczył brwi w niezadowoleniu, dłonią sięgając do wiadra, by przechylić je lekko i przyjrzeć się drobnej ranie pod innym kątem. Nic wielkiego, ale wciąż... - Co za łajzy, daję słowo - burknął pod nosem, bardziej do siebie, dokładając drugą dłoń na pokrywkę, by zabrać kubeł z rąk pielęgniarki. Nie mogła tak ślęczeć w szkle - elegancko wystawił jej nawet łokieć, by mogła podeprzeć się i ostrożnie podnieść. - Uważaj na szkło, zaraz to sprzątnę, ale najpierw trzeba się ich pozbyć - zawyrokował. Wkrótce też dźwignął się z podłogi, mając trochę szczęścia - dwójka ziemniaczanogłowych idiotów przyglądała im się w zaciekawieniu, więc zgarnął je energicznie pokrywką do wiadra, w którym zaczynało robić się ciasno. - Skaleczył cię gdzieś jeszcze?
- Czyli typowe szkodniki - zawęził sprawę do konkretów, nie czując potrzeby roztkliwiania się nad małymi dewastatorami. Dobrze, że zapoznał się z nimi tak szybko, na przyszłość planował wypatrywać ich zanim dostaną się do środka lecznicy. Zdążył już zauważyć, że faktycznej pracy nie będzie tu wiele, budynek był nieduży, a jego rola miała opierać się w dużej mierze na czuwaniu - gnomy przynajmniej wplatały jakiś element działania. Tkwienie w miejscu paskudnie oddziaływało na nastrój Filcha, wizja siedzenia na dupie nie przedstawiała się więc najlepiej w jego wyobraźni, dlatego już szukał możliwych opcji na wypełnienie czasu. - Siatki? Planujesz je związać, czy coś? - zapytał częściowo skołowany, częściowo rozbawiony, pozwalając kącikom ust unieść się lekko w cwanym uśmieszku, który zagrał żywo również w spojrzeniu - co Kerstin mogła dostrzec zaledwie przez moment, gdyż szybko wrócił do poszukiwań uciekinierów.
Słysząc odpowiedź na pytanie kiwnął krótko głową, uznając, że w takim wypadku ugryzienia gnomów nie mogą być szkodliwe - bardziej niż samego ukłucia obawiałby się jakichś magicznych właściwości ziemniaczanej śliny. Skąd miał wiedzieć, co tam produkowały? Skoro nie groziła mu spuchnięta na pół miesiąca dłoń, mógł śmiało zaciskać palce na małych gnidach.
- Hm, niedobrze, jeszcze pewnie się tym nie trują - skomentował mrukliwie - tak to już było ze szkodnikami, co poradzić. Zanotował w pamięci, by regularnie zaglądać do schowka z ingrediencjami w poszukiwaniu gnomów, na straty w zapasach nie można było pozwolić. - Ta, jak je rozrzucimy na różne strony, to minie trochę czasu zanim się odnajdą, nie? Zgaduję, że w grupie im łatwiej - zbyt mało znał się na stworzeniach, mógł się mylić - może rozdzielone nie rozpraszały się nawzajem i sprawniej odnajdywały drogę powrotną? Zgadywał, na ten moment tyle mógł zrobić, obiecując sobie, że coś o gnomach wyczyta, a pochwyconego niemiłosiernie wrzucił do wiadra, gdy Tonks dała mu ku temu okazję - w przeciwieństwie do pielęgniarki nie przejmował się odczuciami tymczasowych więźniów. Wybrał jednak dyplomatyczną odpowiedź, kierowany spontanicznym przypuszczeniem, że ich ból przyprawi kobiecie tylko więcej stresu, a wyraźnie potrzebowała od nerwów uciec. Kucnął obok, dając reszcie gnomów szansę na wylezienie z kryjówek. - Nic im nie będzie. Jesteś cała? - wzrok zatrzymał się na strużce krwi dokładnie wtedy, gdy kończył pytanie - na ten widok zmarszczył brwi w niezadowoleniu, dłonią sięgając do wiadra, by przechylić je lekko i przyjrzeć się drobnej ranie pod innym kątem. Nic wielkiego, ale wciąż... - Co za łajzy, daję słowo - burknął pod nosem, bardziej do siebie, dokładając drugą dłoń na pokrywkę, by zabrać kubeł z rąk pielęgniarki. Nie mogła tak ślęczeć w szkle - elegancko wystawił jej nawet łokieć, by mogła podeprzeć się i ostrożnie podnieść. - Uważaj na szkło, zaraz to sprzątnę, ale najpierw trzeba się ich pozbyć - zawyrokował. Wkrótce też dźwignął się z podłogi, mając trochę szczęścia - dwójka ziemniaczanogłowych idiotów przyglądała im się w zaciekawieniu, więc zgarnął je energicznie pokrywką do wiadra, w którym zaczynało robić się ciasno. - Skaleczył cię gdzieś jeszcze?
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Nie była zdolną kłamczuchą, na aktorkę też zadatki miała żadne. Miała świadomość, że jej smutek, jej żałoba są widoczne dla każdego, ale też każdy w lecznicy był chyba na tyle miły, że już ją zostawiał w spokoju. Nie chciała o tym rozmawiać, o niektórych rzeczach nawet nie mogła - samo wspominanie we własnych myślach o maleńkiej siostrzenicy lub siostrzeńcu, których mogłaby mieć wpędzało jej łzy do oczu, więc w pracy starała się nie myśleć o tym wcale. A co dopiero mówić. Jeśli nawet co poniektórzy ją obgadywali za plecami, nigdy tego nie odczuła. Była tu lubiana, w to nie zwątpiła nawet jeden raz; pracowała w leśnej lecznicy od roku z kawałeczkiem, była jej częścią, pielęgniarką naczelną i jedyną przy tym właściwie.
- No nie mamy za bardzo szczurów ani karaczanów, to są gnomy. Mam nawet wrażenie, że to właśnie dzięki temu, że je mamy nie pojawiają się tutaj żadne inne szkodniki.
Nie żeby się jakoś specjalnie znała na tych magicznych stworzeniach, ale to się wydawało logiczne; właściwie odkąd tu pracowała miała do czynienia z gnomami, ale nigdy z typową myszą, która wszak znajdowała sobie drogę nawet do piwnicy ich domku otoczonego Fideliusem. Zwierzęta były bardzo mądre, a Tom, jej kot, najmądrzejszy z nich wszystkich. Dlatego nie musiała obawiać się o spiżarkę.
Zarumieniła się wściekle, gdy zasugerował, że chce je związać. Wcale nie chciała! Chciała je po prostu... włożyć do siatek i wtedy je związać, a nie wiązać im ręce, nogi albo coś w tym stylu. W siatkach, takich jak na motyle albo króliki, wygodnie się je wynosiło.
- Wiesz o co mi chodzi. Żeby je włożyć gdzieś, skąd nie uciekną zanim je wyniesiemy - starała się wytłumaczyć najbardziej wyrozumiałym tonem, bo nie była pewna, czy Argus sobie tylko żartuje, czy naprawdę jej nie zrozumiał. Miał dobry pomysł z tym, żeby je rozdzielić, dotąd na to nie wpadła; może po prostu źle by się z tym czuła, gdyby każdego zostawiła tak całkiem samego w lesie. Nie zdążyła mu jednak powiedzieć swoich przemyśleń, bo przestraszył ją huk i widok odłamków szkła pokrywających drewnianą podłogę od jednego końca korytarza do drugiego. - Och, trzeba będzie ostrzec, żeby nikt tu nie wchodził, dopóki nie pozamiatam! Można sobie zrobić krzywdę - Sama wstała na nogi bardzo ostrożnie, miała w końcu tylko robocze pantofelki na miękkiej podeszwie, a kiedy już zamknęła gnoma w garnku, w którym obijał się z metalicznym brzdękiem, uniosła dłoń do twarzy, żeby przyjrzeć się rance. Drugą ręką schwyciła Argusa za zaoferowane ramię; był z niego dżentelmen, musiała przyznać, ale wstydziła się teraz na niego popatrzeć. - Nie, to tylko rozcięcie małe, nie trzeba go szyć. Umyję je sobie i zakleję. - Mogłaby też poprosić uzdrowiciela o pozbycie się ranki w trymiga, ale wciąż czuła się dziwnie, gdy ktoś używał zaklęć na jej skórze. To zawsze piekło i szczypało gorzej od wody utlenionej. - Sprzątniesz? Myślałam, że ja... - Przygryzła wargę. W sumie to on zrzucił słoik, on albo gnom, nie widziała dobrze, ale jakoś tak zawsze zakładała, że jak się zrobił bałagan, to musi go posprzątać. Było coś niepokojąco miłego w myśli o tym, że facet mógł się nie bać użyć miotły inaczej niż do latania. - Wszystko dobrze. Teraz trzeba to wiadro jakoś związać, sznurem najlepiej. No co? Inaczej się otworzy w trakcie, jak ich będzie dużo to ich wszystkich nie utrzymamy.
- No nie mamy za bardzo szczurów ani karaczanów, to są gnomy. Mam nawet wrażenie, że to właśnie dzięki temu, że je mamy nie pojawiają się tutaj żadne inne szkodniki.
Nie żeby się jakoś specjalnie znała na tych magicznych stworzeniach, ale to się wydawało logiczne; właściwie odkąd tu pracowała miała do czynienia z gnomami, ale nigdy z typową myszą, która wszak znajdowała sobie drogę nawet do piwnicy ich domku otoczonego Fideliusem. Zwierzęta były bardzo mądre, a Tom, jej kot, najmądrzejszy z nich wszystkich. Dlatego nie musiała obawiać się o spiżarkę.
Zarumieniła się wściekle, gdy zasugerował, że chce je związać. Wcale nie chciała! Chciała je po prostu... włożyć do siatek i wtedy je związać, a nie wiązać im ręce, nogi albo coś w tym stylu. W siatkach, takich jak na motyle albo króliki, wygodnie się je wynosiło.
- Wiesz o co mi chodzi. Żeby je włożyć gdzieś, skąd nie uciekną zanim je wyniesiemy - starała się wytłumaczyć najbardziej wyrozumiałym tonem, bo nie była pewna, czy Argus sobie tylko żartuje, czy naprawdę jej nie zrozumiał. Miał dobry pomysł z tym, żeby je rozdzielić, dotąd na to nie wpadła; może po prostu źle by się z tym czuła, gdyby każdego zostawiła tak całkiem samego w lesie. Nie zdążyła mu jednak powiedzieć swoich przemyśleń, bo przestraszył ją huk i widok odłamków szkła pokrywających drewnianą podłogę od jednego końca korytarza do drugiego. - Och, trzeba będzie ostrzec, żeby nikt tu nie wchodził, dopóki nie pozamiatam! Można sobie zrobić krzywdę - Sama wstała na nogi bardzo ostrożnie, miała w końcu tylko robocze pantofelki na miękkiej podeszwie, a kiedy już zamknęła gnoma w garnku, w którym obijał się z metalicznym brzdękiem, uniosła dłoń do twarzy, żeby przyjrzeć się rance. Drugą ręką schwyciła Argusa za zaoferowane ramię; był z niego dżentelmen, musiała przyznać, ale wstydziła się teraz na niego popatrzeć. - Nie, to tylko rozcięcie małe, nie trzeba go szyć. Umyję je sobie i zakleję. - Mogłaby też poprosić uzdrowiciela o pozbycie się ranki w trymiga, ale wciąż czuła się dziwnie, gdy ktoś używał zaklęć na jej skórze. To zawsze piekło i szczypało gorzej od wody utlenionej. - Sprzątniesz? Myślałam, że ja... - Przygryzła wargę. W sumie to on zrzucił słoik, on albo gnom, nie widziała dobrze, ale jakoś tak zawsze zakładała, że jak się zrobił bałagan, to musi go posprzątać. Było coś niepokojąco miłego w myśli o tym, że facet mógł się nie bać użyć miotły inaczej niż do latania. - Wszystko dobrze. Teraz trzeba to wiadro jakoś związać, sznurem najlepiej. No co? Inaczej się otworzy w trakcie, jak ich będzie dużo to ich wszystkich nie utrzymamy.
Gdyby tylko szczury rozpanoszyły się w lecznicy, problem zostałby rozwiązany ekspresowo - bez wahania wezwałby na pomoc niezawodną Panią Norris. Co jak co, ale z nimi radziła sobie doskonale, mogłaby zużyć trochę zbędnej energii na polowanie - może taka forma rekreacji byłaby zdolna przynieść kugucharzycy odrobinę spokoju, skoro ostatnimi czasy łaziła dziwnie rozdrażniona? Może i gnomy uznałaby za godne uwagi ofiary?
- Terytorialne mendy. Może to i lepiej - z dwojga złego wolał inwazję ziemniaczanych kanalii niż najazd jakichś pioruńskich magicznych karaluchów, jeśli obecność gnomów miała trzymać je z daleka - wspaniale, czyżby powinien rozważyć traktowanie ich z dozą wyrozumiałości, jeśli faktycznie okażą się w jakimś stopniu przydatne? Póki co nie, jeszcze nie - teraz planował tylko je stąd wykurzyć.
W odpowiedzi na cierpliwe wyjaśnienia zaśmiał się cicho i krótko, kątem oka dostrzegłszy również rumieniec i już szykował się do rzucenia następnego niewybrednego żartu, wyobrażając sobie wspaniały eksperyment, zakładający przetrzymywanie złapanych (i związanych w siatkach) gnomów w roli zakładników żeby sprawdzić, jak zareaguje na to reszta kartoflanej rodziny - przyjdą im z odsieczą? Zignorują? Nie zauważą zniknięcia? Co kryło się w tych małych parszywych móżdżkach? Niezależnie od nierozwiązanej zagadki, zwyczajnie nie zdążył wypowiedzieć ani słowa przed hukiem rozbijanego szkła, a potem nie miał już do tego głowy, skupiony na wyłapaniu parszywców i upewnieniu się, że nie uczyniły koleżance większej krzywdy. Przyjął jej odpowiedź krótkim skinieniem, nawet ten gest wykonując w typowy dla siebie, energiczny sposób, ale nie dopowiadał już nic więcej - gdyby wyrostki naraziłyby kogokolwiek na poważniejsze rany, urządziłby im wspaniałą chłostę przed pokojowym wyprowadzeniem za drzwi - w odwecie i przestrodze na kolejną wizytę. Kontrolnie zerknął jeszcze raz na rankę, czujnym spojrzeniem upewniwszy się, że Kerstin nie omdleje mu tu zaraz na najeżoną szkłem posadzkę - zanim zorientował się, jak bardzo musiała być przyzwyczajona do widoku uszkodzeń o wiele cięższych niż drobne rozcięcie.
Ależ się na wiązanie uparła! Uniósł brwi w rozbawieniu, rozlewającym się też na ustach w nieprzesadnym uśmiechu, zanim pokręcił głową na jej pomysły. Nie utrzymają? On nie utrzyma? Był zdeterminowany żeby pozbyć się intruzów jak najszybciej i mimo uważnego rozglądania się po kątach, nie potrafił dojrzeć ich więcej. - No co ty. Chodź, szkoda czasu - ocenił wskazując głową na drzwi i układając trzymane wiadro względnie wygodnie między rękoma a bokiem, niewiele przejmując się przy tym potrząsaniem metalowej pułapki. Klamkę nacisnął łokciem, przepuszczając Tonks w drzwiach, nim sam wyszedł na zewnątrz. Było wcześnie, słońce leniwie przedzierało się przez drzewa, przed przybyciem uzdrowiciela mieli jeszcze chwilę, zaś sam spacer nie miał zająć wiele czasu. - Zamkniesz drzwi? Jak jest ich więcej, to obrócę jeszcze raz - rozejrzał się krótko, bez zwlekania odbijając na północny zachód od budynku.
- Od dawna tu pracujesz? - zagaił, zmuszając się do zwolnienia energicznego marszu, przez który Kerstin musiałaby truchtać - zerknął na nią przelotnie, zastanawiając się, jak wiele ciężkich przypadków przewinęło się przez jej dłonie. Lecznica nie była duża, ale w obliczu wojny nie miało to znaczenia, aktualny czas zupełnie nie oddawał ostatnich miesięcy, a on miał to szczęście, by pojawić się w Dolinie w tak sprzyjającym okresie. - Jak się tu odnajdujesz?
- Terytorialne mendy. Może to i lepiej - z dwojga złego wolał inwazję ziemniaczanych kanalii niż najazd jakichś pioruńskich magicznych karaluchów, jeśli obecność gnomów miała trzymać je z daleka - wspaniale, czyżby powinien rozważyć traktowanie ich z dozą wyrozumiałości, jeśli faktycznie okażą się w jakimś stopniu przydatne? Póki co nie, jeszcze nie - teraz planował tylko je stąd wykurzyć.
W odpowiedzi na cierpliwe wyjaśnienia zaśmiał się cicho i krótko, kątem oka dostrzegłszy również rumieniec i już szykował się do rzucenia następnego niewybrednego żartu, wyobrażając sobie wspaniały eksperyment, zakładający przetrzymywanie złapanych (i związanych w siatkach) gnomów w roli zakładników żeby sprawdzić, jak zareaguje na to reszta kartoflanej rodziny - przyjdą im z odsieczą? Zignorują? Nie zauważą zniknięcia? Co kryło się w tych małych parszywych móżdżkach? Niezależnie od nierozwiązanej zagadki, zwyczajnie nie zdążył wypowiedzieć ani słowa przed hukiem rozbijanego szkła, a potem nie miał już do tego głowy, skupiony na wyłapaniu parszywców i upewnieniu się, że nie uczyniły koleżance większej krzywdy. Przyjął jej odpowiedź krótkim skinieniem, nawet ten gest wykonując w typowy dla siebie, energiczny sposób, ale nie dopowiadał już nic więcej - gdyby wyrostki naraziłyby kogokolwiek na poważniejsze rany, urządziłby im wspaniałą chłostę przed pokojowym wyprowadzeniem za drzwi - w odwecie i przestrodze na kolejną wizytę. Kontrolnie zerknął jeszcze raz na rankę, czujnym spojrzeniem upewniwszy się, że Kerstin nie omdleje mu tu zaraz na najeżoną szkłem posadzkę - zanim zorientował się, jak bardzo musiała być przyzwyczajona do widoku uszkodzeń o wiele cięższych niż drobne rozcięcie.
Ależ się na wiązanie uparła! Uniósł brwi w rozbawieniu, rozlewającym się też na ustach w nieprzesadnym uśmiechu, zanim pokręcił głową na jej pomysły. Nie utrzymają? On nie utrzyma? Był zdeterminowany żeby pozbyć się intruzów jak najszybciej i mimo uważnego rozglądania się po kątach, nie potrafił dojrzeć ich więcej. - No co ty. Chodź, szkoda czasu - ocenił wskazując głową na drzwi i układając trzymane wiadro względnie wygodnie między rękoma a bokiem, niewiele przejmując się przy tym potrząsaniem metalowej pułapki. Klamkę nacisnął łokciem, przepuszczając Tonks w drzwiach, nim sam wyszedł na zewnątrz. Było wcześnie, słońce leniwie przedzierało się przez drzewa, przed przybyciem uzdrowiciela mieli jeszcze chwilę, zaś sam spacer nie miał zająć wiele czasu. - Zamkniesz drzwi? Jak jest ich więcej, to obrócę jeszcze raz - rozejrzał się krótko, bez zwlekania odbijając na północny zachód od budynku.
- Od dawna tu pracujesz? - zagaił, zmuszając się do zwolnienia energicznego marszu, przez który Kerstin musiałaby truchtać - zerknął na nią przelotnie, zastanawiając się, jak wiele ciężkich przypadków przewinęło się przez jej dłonie. Lecznica nie była duża, ale w obliczu wojny nie miało to znaczenia, aktualny czas zupełnie nie oddawał ostatnich miesięcy, a on miał to szczęście, by pojawić się w Dolinie w tak sprzyjającym okresie. - Jak się tu odnajdujesz?
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Musiała przygryźć policzek, żeby nie zwrócić Argusowi uwagi na język - już któryś raz krzywiła się w duchu na prostolinijne i brzydkie słowa, które w domu mama wypleniała starannie, aby wszyscy Tonksowie wyrośli na porządnych ludzi. Teraz to Kerstin musiała trochę wejść w jej buty, to Kerstin pilnowała, żeby - zwłaszcza przy stole - każdy wysławiał się porządnie. Ale nie była już w domu, a zresztą nawet tam coraz mniej osób chciało jej jeszcze słuchać, więc zaakceptowała to jako typowo męską przywarę - bo to zazwyczaj byli mężczyźni, i mężczyznom chyba wypadało bardziej.
Wszak Kerry najmocniej przerażało, gdy słyszała czasem taką swobodę w rozmowach Justine.
Początkowo huki i trzaski sprawiły, że spięła się w sobie i instynktownie próbowała osłonić. Nie było w tej reakcji niczego nadzwyczajnego, tak samo jak w przyspieszonym oddechu i skórze piegowatych policzków, które z rumieńca bardzo szybko wpadły z powrotem w odcienie szarości. Można rzec, trauma, choć jako charłak mieszkający pod Fideliusem z potężnym rodzeństwem zapewne nie powinna zobaczyć na tej wojnie zbyt wiele - w ostatnich miesiącach jednak spokoju nie miał nikt, nawet ona.
Szybko wzięła się w garść, kiedy padły pytania. Musieli skończyć łapać gnomy, przetransportować je poza teren lecznicy, zrobić tutaj porządek i spisać straty, jakkolwiek niewielkie by one nie były; za donicami nikt nie będzie tęsknił, ale ingrediencje to zupełnie inna bajka. Konkretne zadania w głowie pozwalały Kerstin trzymać się nad krawędzią czarnej rozpaczy, dlatego czując na sobie wyczekujące spojrzenie Argusa zdołała wykrzesać z siebie nawet niewielki uśmiech.
- Nic mi nie będzie. - O rozcięciu już nie myślała, czasami gdy bawiła się z małym Tomem kończyła z gorszymi. - Jesteś pewien, że...? Och, no dobra. - Wydawało jej się, że zabezpieczenie wiader będzie przyjemniejsze i dla nich i dla gnomów, ale widząc niedelikatny sposób, w jaki Argus się z nim obchodził, musiała zacisnąć zęby i przyznać, że rzeczywiście szło mu to wszystko jakoś sprawniej... prawie jakby był czarodziejem, bo to zwykle oni traktowali magiczne stworzonka z taką nonszalancją. Wiedziała, że, zwłaszcza młodzi, lubili pod lecznicą bawić się w rzucanie gnomami; sama nawet dała się z dwa razy namówić, zanim stwierdziła, że nie jest to rozrywka dla niej. Nie była też zresztą na tyle silna.
Podążyła za Argusem, cicho i ostrożnie przestępując nad potłuczonym szkłem. Jeśli zamierzali to tak zostawić, będą musieli wrócić bardzo szybko. Na zewnątrz słońce ją oślepiło, musiała zasłonić oczy dłonią; zamknęła jednak drzwi, gdy została o to poproszona. Ledwie zdążyła się obrócić, a Argus był już po drugiej stronie ogródka. Musiała do niego dobiec.
- Uf. Ja? Od ponad już roku - przyznała, z właściwą sobie skromnością zniżając głos. Dla leśnej lecznicy była już niemalże jak pielęgniarka przełożona. Nie był to może wyczyn patrząc na ilość medyków w przybytku, ale znała każdy jego zakamarek i mankament jak własną kieszeń. - Na początku było ciężko, ale teraz mamy wypracowany system pracy. Nie wyobrażam sobie, żeby miało mnie tu nie być. Muszę się zajmować rannymi, muszę coś robić. Inaczej... inaczej bym zwariowała - mówiła coraz ciszej w miarę jak odchodzili od lecznicy, nie była więc nawet pewna, czy ją słyszy. Chyba powinna wrócić przed nim, zadbać o porządek, ale nie mogła powstrzymać własnej ciekawości. - A jak było z tobą? Jesteś z nami od niedawna, a już tak świetnie sobie radzisz - Może komplementowała nad wyrost, ale w naturze miała, że gdy mówiła o drugiej osobie, zwykle zaokrąglała w górę, a nie w dół.
Wszak Kerry najmocniej przerażało, gdy słyszała czasem taką swobodę w rozmowach Justine.
Początkowo huki i trzaski sprawiły, że spięła się w sobie i instynktownie próbowała osłonić. Nie było w tej reakcji niczego nadzwyczajnego, tak samo jak w przyspieszonym oddechu i skórze piegowatych policzków, które z rumieńca bardzo szybko wpadły z powrotem w odcienie szarości. Można rzec, trauma, choć jako charłak mieszkający pod Fideliusem z potężnym rodzeństwem zapewne nie powinna zobaczyć na tej wojnie zbyt wiele - w ostatnich miesiącach jednak spokoju nie miał nikt, nawet ona.
Szybko wzięła się w garść, kiedy padły pytania. Musieli skończyć łapać gnomy, przetransportować je poza teren lecznicy, zrobić tutaj porządek i spisać straty, jakkolwiek niewielkie by one nie były; za donicami nikt nie będzie tęsknił, ale ingrediencje to zupełnie inna bajka. Konkretne zadania w głowie pozwalały Kerstin trzymać się nad krawędzią czarnej rozpaczy, dlatego czując na sobie wyczekujące spojrzenie Argusa zdołała wykrzesać z siebie nawet niewielki uśmiech.
- Nic mi nie będzie. - O rozcięciu już nie myślała, czasami gdy bawiła się z małym Tomem kończyła z gorszymi. - Jesteś pewien, że...? Och, no dobra. - Wydawało jej się, że zabezpieczenie wiader będzie przyjemniejsze i dla nich i dla gnomów, ale widząc niedelikatny sposób, w jaki Argus się z nim obchodził, musiała zacisnąć zęby i przyznać, że rzeczywiście szło mu to wszystko jakoś sprawniej... prawie jakby był czarodziejem, bo to zwykle oni traktowali magiczne stworzonka z taką nonszalancją. Wiedziała, że, zwłaszcza młodzi, lubili pod lecznicą bawić się w rzucanie gnomami; sama nawet dała się z dwa razy namówić, zanim stwierdziła, że nie jest to rozrywka dla niej. Nie była też zresztą na tyle silna.
Podążyła za Argusem, cicho i ostrożnie przestępując nad potłuczonym szkłem. Jeśli zamierzali to tak zostawić, będą musieli wrócić bardzo szybko. Na zewnątrz słońce ją oślepiło, musiała zasłonić oczy dłonią; zamknęła jednak drzwi, gdy została o to poproszona. Ledwie zdążyła się obrócić, a Argus był już po drugiej stronie ogródka. Musiała do niego dobiec.
- Uf. Ja? Od ponad już roku - przyznała, z właściwą sobie skromnością zniżając głos. Dla leśnej lecznicy była już niemalże jak pielęgniarka przełożona. Nie był to może wyczyn patrząc na ilość medyków w przybytku, ale znała każdy jego zakamarek i mankament jak własną kieszeń. - Na początku było ciężko, ale teraz mamy wypracowany system pracy. Nie wyobrażam sobie, żeby miało mnie tu nie być. Muszę się zajmować rannymi, muszę coś robić. Inaczej... inaczej bym zwariowała - mówiła coraz ciszej w miarę jak odchodzili od lecznicy, nie była więc nawet pewna, czy ją słyszy. Chyba powinna wrócić przed nim, zadbać o porządek, ale nie mogła powstrzymać własnej ciekawości. - A jak było z tobą? Jesteś z nami od niedawna, a już tak świetnie sobie radzisz - Może komplementowała nad wyrost, ale w naturze miała, że gdy mówiła o drugiej osobie, zwykle zaokrąglała w górę, a nie w dół.
Czasem się pilnował, czasem zapominał, lecz nawyk odpychania ludzi zakorzenił się w osobowości Argusa bardzo mocno, po opuszczeniu Londynu rozwijając swoje korzenie tym silniej. Wraz z malejącymi szansami na spełnianie marzeń zamykał się w sobie, uderzając w zgorzkniałe i opryskliwe nuty - język nie był wyjątkiem, już jako młody chłopiec dostrzegł moc słów, sposób w jaki kształtowały rzeczywistość, gdy nadawało się im odpowiednią barwę, daleką od prawdy albo boleśnie jej bliską; od młodości słyszał obelgi wobec siebie i innych, doskonale pamiętał, jak czuł się pod ich naporem, jak reagowali na nie ludzie - dlatego w dorosłości przychodziły mu gładko, zbyt łatwo, zwłaszcza pod wpływem dobrze znanej złości. Nie zauważał, jak często prześlizgują się w codziennym życiu, upomnienia nauczył się ignorować bez mrugnięcia, a mimo tego w pracy próbował zwracać uwagę na sformułowania. Może czuł się przy Kerstin zbyt swobodnie, może przeważyła irytacja szkodnikami - nie poświęcił własnym słowom zbyt wiele uwagi, skoncentrował się na problemie do rozwiązania, postrzegając sytuację czysto zadaniowo.
Bezgłośnie przyjął zapewnienie pielęgniarki - wyglądała na wystraszoną i spłoszoną, mocno niepewną, ale rana nie była poważna, dlatego sam również odpuścił temat, prędko wracając do oczyszczania przestrzeni z nieproszonych gości.
Z umiarkowanym zainteresowaniem przysłuchiwał się cichym słowom blondynki, szybko zauważając, że dosyć łatwo przebywało się w jej towarzystwie. Na ogół nie lubił ludzi, drażnili go; zrozumienie ich nie przychodziło może z trudnością, nauczył się ufać własnej intuicji oraz szybko łączyć strzępki informacji, ale wyciągane wnioski drażniły, często wyłuskiwał najgorsze cechy, nie przejmując się pozytywnymi - te bowiem nie stanowiły zagrożenia, przed nimi nie musiał się uchylać. Z Kerstin było nieco inaczej, ciężko było wyciągnąć z niej cokolwiek złego, wydawała się dobra i łagodna, krucha na tle okrutnego świata, choć musiał ją zahartować.
- Rozumiem - odparł krótko, przy pojedynczym słowie odejmując spojrzenie od rozmówczyni. Rozumiał - był uzależniony od ruchu, działania, byle zagłuszyć piętrzące się myśli. Z roku na rok tylko ich przybywało. Kącik ust drgnął w niechętnym uśmiechu na ten dziwny komplement, chwiejący się na tle ledwo stojącego życia - rozpadający się dom, osierocone dziecko, jak zwykle na łasce czarodziejów. Jakoś radzić sobie musiał, przywykł do nagłych zmian, lecz tempo najświeższych wraz z przedłużającą się żałobą - tym razem były wyjątkowo dotkliwe. Z czego, rzecz jasna, nie będzie się spowiadał. Obojętnemu wzruszeniu ramionami towarzyszył równie obojętny ton. - Musiałem się tu przenieść, przez chwilę pracowałem w Hogwarcie, wcześniej w londyńskiej restauracji - burdelu, konkretniej, ale co za różnica. - Nie wiem w czym tu sobie nie radzić, teraz nie dzieje się wiele, ale później... - urwał, leniwie rozglądając się za dobrym miejscem do pierwszego rzutu gnomem. Im nie zamierzał odpuścić, nie na własnej warcie. - później też sobie poradzę - uzupełnił bez zawahania, gdy znalazł odpowiedni prześwit między drzewami, ścieżkę na tyle długą, by przerośnięty kartofel nie łomotnął w pień w połowie lotu. Praca nie zapowiadała się na ciężką, nawet później, gdy zawieszenie broni znów zwali im na głowy wojnę. Miał pilnować i zawiadamiać w razie potrzeby - to było główne zadanie, wkrótce miał pojawiać się w lecznicy pod nieobecność innych pracowników, co także mu odpowiadało. Sięgnął do wiadra, odstawionego na ziemię - po chwili pierwszy gnom już zwisał bezwładnie, trzymany za małą stopę.
- Zgaduję, że nie masz ochoty sobie porzucać - założył, unosząc brwi, gdy posłał Kerstin krótkie spojrzenie, lekko rozbawiony jej miną. - Nic im nie będzie, i tak wrócą - stwierdził, niejasno przypominając sobie uczniów na szkolnych błoniach, rzucającym czymś w dal w akompaniamencie śmiechu. Może to były gnomy? Chwiały się potem, podążając zygzakiem po trawie, wyraźnie skołowane. Zakręcił stworzeniem w powietrzu, wzorując się na wyplątanym ze wspomnienia obrazie, nim rzucił gnoma, wkładając w czynność sporo siły - świetny sposób na wyżycie się, poleciał gładko, wystarczająco daleko na odczucie satysfakcji. Tonks, zgodnie z przypuszczeniami, nie wyglądała na przekonaną, ale uprzejmie powstrzymał śmiech.
- Jednego, ale tylko jednego - przestrzegł od razu, nie chcąc mieć prędkiej powtórki z inwazji na lecznicę - możemy wypuścić tak, jak planowałaś. Sprawdzimy, czy wróci szybciej - musiał go tylko zapamiętać, a z tym, zazwyczaj, nie miał problemu. Dwa kolejne gnomy świsnęły w powietrzu, każdy w inną stronę, ale los ostatniego zostawił Kerstin. - Czyń honory i wracamy, zanim ktoś postanowi wpaść do lecznicy.
| zt[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezgłośnie przyjął zapewnienie pielęgniarki - wyglądała na wystraszoną i spłoszoną, mocno niepewną, ale rana nie była poważna, dlatego sam również odpuścił temat, prędko wracając do oczyszczania przestrzeni z nieproszonych gości.
Z umiarkowanym zainteresowaniem przysłuchiwał się cichym słowom blondynki, szybko zauważając, że dosyć łatwo przebywało się w jej towarzystwie. Na ogół nie lubił ludzi, drażnili go; zrozumienie ich nie przychodziło może z trudnością, nauczył się ufać własnej intuicji oraz szybko łączyć strzępki informacji, ale wyciągane wnioski drażniły, często wyłuskiwał najgorsze cechy, nie przejmując się pozytywnymi - te bowiem nie stanowiły zagrożenia, przed nimi nie musiał się uchylać. Z Kerstin było nieco inaczej, ciężko było wyciągnąć z niej cokolwiek złego, wydawała się dobra i łagodna, krucha na tle okrutnego świata, choć musiał ją zahartować.
- Rozumiem - odparł krótko, przy pojedynczym słowie odejmując spojrzenie od rozmówczyni. Rozumiał - był uzależniony od ruchu, działania, byle zagłuszyć piętrzące się myśli. Z roku na rok tylko ich przybywało. Kącik ust drgnął w niechętnym uśmiechu na ten dziwny komplement, chwiejący się na tle ledwo stojącego życia - rozpadający się dom, osierocone dziecko, jak zwykle na łasce czarodziejów. Jakoś radzić sobie musiał, przywykł do nagłych zmian, lecz tempo najświeższych wraz z przedłużającą się żałobą - tym razem były wyjątkowo dotkliwe. Z czego, rzecz jasna, nie będzie się spowiadał. Obojętnemu wzruszeniu ramionami towarzyszył równie obojętny ton. - Musiałem się tu przenieść, przez chwilę pracowałem w Hogwarcie, wcześniej w londyńskiej restauracji - burdelu, konkretniej, ale co za różnica. - Nie wiem w czym tu sobie nie radzić, teraz nie dzieje się wiele, ale później... - urwał, leniwie rozglądając się za dobrym miejscem do pierwszego rzutu gnomem. Im nie zamierzał odpuścić, nie na własnej warcie. - później też sobie poradzę - uzupełnił bez zawahania, gdy znalazł odpowiedni prześwit między drzewami, ścieżkę na tyle długą, by przerośnięty kartofel nie łomotnął w pień w połowie lotu. Praca nie zapowiadała się na ciężką, nawet później, gdy zawieszenie broni znów zwali im na głowy wojnę. Miał pilnować i zawiadamiać w razie potrzeby - to było główne zadanie, wkrótce miał pojawiać się w lecznicy pod nieobecność innych pracowników, co także mu odpowiadało. Sięgnął do wiadra, odstawionego na ziemię - po chwili pierwszy gnom już zwisał bezwładnie, trzymany za małą stopę.
- Zgaduję, że nie masz ochoty sobie porzucać - założył, unosząc brwi, gdy posłał Kerstin krótkie spojrzenie, lekko rozbawiony jej miną. - Nic im nie będzie, i tak wrócą - stwierdził, niejasno przypominając sobie uczniów na szkolnych błoniach, rzucającym czymś w dal w akompaniamencie śmiechu. Może to były gnomy? Chwiały się potem, podążając zygzakiem po trawie, wyraźnie skołowane. Zakręcił stworzeniem w powietrzu, wzorując się na wyplątanym ze wspomnienia obrazie, nim rzucił gnoma, wkładając w czynność sporo siły - świetny sposób na wyżycie się, poleciał gładko, wystarczająco daleko na odczucie satysfakcji. Tonks, zgodnie z przypuszczeniami, nie wyglądała na przekonaną, ale uprzejmie powstrzymał śmiech.
- Jednego, ale tylko jednego - przestrzegł od razu, nie chcąc mieć prędkiej powtórki z inwazji na lecznicę - możemy wypuścić tak, jak planowałaś. Sprawdzimy, czy wróci szybciej - musiał go tylko zapamiętać, a z tym, zazwyczaj, nie miał problemu. Dwa kolejne gnomy świsnęły w powietrzu, każdy w inną stronę, ale los ostatniego zostawił Kerstin. - Czyń honory i wracamy, zanim ktoś postanowi wpaść do lecznicy.
| zt[bylobrzydkobedzieladnie]
note by note
bruise by bruise
bruise by bruise
Ostatnio zmieniony przez Argus Filch dnia 06.10.23 20:50, w całości zmieniany 1 raz
Była łagodna, krucha, momentami może nawet naiwna. Do każdego, choćby najbardziej niepewnego i zdystansowanego człowieka starała się podchodzić z otwartym sercem, bo tego nauczyła ją nie tylko mama w rodzinnym domu, ale również mentorki w szkole pielęgniarskiej. Jednym z jej głównych zadań w londyńskim szpitalu było towarzyszenie i wspieranie pacjenta w jego niedoli, musiała wiedzieć jak dotrzeć do człowieka, żeby zapewnić mu najlepszą możliwą opiekę - zachęcić do dalszego leczenia albo, aż zbyt często, pomóc przejść na drugą stronę. Nie spodziewała się, że takie umiejętności mogłyby przydać się poza szpitalem, ale jednak na podświadomym poziomie kształtowały jej charakter oraz sposób, w jaki postrzegano ją wszędzie gdzie się znalazła.
I może była tylko tą najmniej groźną, najbardziej prostolinijną Tonks, ale to zwykle przy niej decydowano się na szczerość, to ona oglądała najbardziej bolesne i intymne miejsca w duszach swoich pacjentów, przyjaciół, znajomych, a potem próbowała je zaleczyć. Tak jak umiała.
O Argusie nie mogła jeszcze powiedzieć, żeby jej zaufał. Nie oczekiwała też tego, zwłaszcza teraz, gdy sama zmagając się ze swoimi demonami - po raz pierwszy od miesięcy dość potężnymi, by ją przytłoczyć - nie skupiała się już tak bardzo na tym, czy sprawia dokładnie takie wrażenie jakie chciałaby sprawiać. Gdyby Argus trafił do nich wcześniej, na jesień albo w zimie, może próbowałaby wyciągnąć z niego więcej, udowodnić mu, że jest tutaj tak bardzo potrzebny i mile widziany.
A może właśnie ta naturalność jej cichego i nienachalnego bólu czyniła ją dla niego lepszą towarzyszką.
- Och, w Hogwarcie? Tacy ludzie jak my... w sensie, bez magii... mogą pracować w Hogwarcie? - Nie była złośliwa, tylko od lat przyzwyczajona do swojej odstającej od rodzeństwa zwyczajności; wielu rzeczy po prostu nie wiedziała. Przez większość jej życia starano się chronić ją przed magią, czuła się bardziej mugolką (człowiekiem) niż charłaczką. - Przebyłeś długą drogę... - urwała, nie chciała okazać się zbyt wścibska. Ostatecznie, nie miała pojęcia o cierpieniach, które mogły spotkać Argusa na tej drodze.
Miał rację, w trakcie zawieszenia broni rzadziej zdarzały się dni chaosu, w trakcie których przyjmowali pod swoją opiekę dziesiątki ofiar katastrof i ataków. Rzadziej brakowało łóżek, rzadziej musiała upychać rannych na materacach pod ścianą i odmawiać tym, których obrażenia nie były dość poważne, aby bez ich pomocy zginęli. Obecnie lecznica była przyjazna, znów zaczęła przyjmować każdego, o każdej porze. Ale kiedyś znów przyjdzie im wybierać.
- Och, nie, dziękuję. Wolałabym nie. Ale popatrzę i przypilnuję tych o tu. - Usiadła na wywróconym do góry dnem wiaderku, żeby uniemożliwić łomoczącym gnomom ucieczkę. Wielkimi oczami obserwowała przy tym lekkość z jaką Argusowi przychodziło podrzucać tymi żyjącymi stworkami. Były może brzydkie i złośliwe, ale... no, nie zamierzała go pouczać, przyzwyczaiła się już do sposobu, jakim sobie z nimi radzono. - Jesteś silny - wymsknęło jej się przypadkiem, zaczerwieniła się, ale uśmiechem starała się nieco zagasić tę niezręczność. - Och, świetnie! To będzie eksperyment - Zerwała się, poprawiła spódnicę i złapała za cienkie kostki gnoma, który został wybrany na obiekt testowy. Miał charakterystyczną, włochatą kurzajkę na nosie, więc nie będzie trudno go zapamiętać. Wiercił się śmiesznie, ale przestał, kiedy połaskotała go w piętę.
Zanim wbiegła między zarośla, zadzierając spódnicę, odwróciła się, by posłać Argusowi jeszcze jeden szczery uśmiech.
/zt
I może była tylko tą najmniej groźną, najbardziej prostolinijną Tonks, ale to zwykle przy niej decydowano się na szczerość, to ona oglądała najbardziej bolesne i intymne miejsca w duszach swoich pacjentów, przyjaciół, znajomych, a potem próbowała je zaleczyć. Tak jak umiała.
O Argusie nie mogła jeszcze powiedzieć, żeby jej zaufał. Nie oczekiwała też tego, zwłaszcza teraz, gdy sama zmagając się ze swoimi demonami - po raz pierwszy od miesięcy dość potężnymi, by ją przytłoczyć - nie skupiała się już tak bardzo na tym, czy sprawia dokładnie takie wrażenie jakie chciałaby sprawiać. Gdyby Argus trafił do nich wcześniej, na jesień albo w zimie, może próbowałaby wyciągnąć z niego więcej, udowodnić mu, że jest tutaj tak bardzo potrzebny i mile widziany.
A może właśnie ta naturalność jej cichego i nienachalnego bólu czyniła ją dla niego lepszą towarzyszką.
- Och, w Hogwarcie? Tacy ludzie jak my... w sensie, bez magii... mogą pracować w Hogwarcie? - Nie była złośliwa, tylko od lat przyzwyczajona do swojej odstającej od rodzeństwa zwyczajności; wielu rzeczy po prostu nie wiedziała. Przez większość jej życia starano się chronić ją przed magią, czuła się bardziej mugolką (człowiekiem) niż charłaczką. - Przebyłeś długą drogę... - urwała, nie chciała okazać się zbyt wścibska. Ostatecznie, nie miała pojęcia o cierpieniach, które mogły spotkać Argusa na tej drodze.
Miał rację, w trakcie zawieszenia broni rzadziej zdarzały się dni chaosu, w trakcie których przyjmowali pod swoją opiekę dziesiątki ofiar katastrof i ataków. Rzadziej brakowało łóżek, rzadziej musiała upychać rannych na materacach pod ścianą i odmawiać tym, których obrażenia nie były dość poważne, aby bez ich pomocy zginęli. Obecnie lecznica była przyjazna, znów zaczęła przyjmować każdego, o każdej porze. Ale kiedyś znów przyjdzie im wybierać.
- Och, nie, dziękuję. Wolałabym nie. Ale popatrzę i przypilnuję tych o tu. - Usiadła na wywróconym do góry dnem wiaderku, żeby uniemożliwić łomoczącym gnomom ucieczkę. Wielkimi oczami obserwowała przy tym lekkość z jaką Argusowi przychodziło podrzucać tymi żyjącymi stworkami. Były może brzydkie i złośliwe, ale... no, nie zamierzała go pouczać, przyzwyczaiła się już do sposobu, jakim sobie z nimi radzono. - Jesteś silny - wymsknęło jej się przypadkiem, zaczerwieniła się, ale uśmiechem starała się nieco zagasić tę niezręczność. - Och, świetnie! To będzie eksperyment - Zerwała się, poprawiła spódnicę i złapała za cienkie kostki gnoma, który został wybrany na obiekt testowy. Miał charakterystyczną, włochatą kurzajkę na nosie, więc nie będzie trudno go zapamiętać. Wiercił się śmiesznie, ale przestał, kiedy połaskotała go w piętę.
Zanim wbiegła między zarośla, zadzierając spódnicę, odwróciła się, by posłać Argusowi jeszcze jeden szczery uśmiech.
/zt
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Schowek na miotły
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Leśna lecznica