Kuchnia III
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Niewielki kącik kuchenny. Mimo innych kolorów i braku funduszy na remont, Frances starała się aby kuchnia jako-tako pasowała do reszty mieszkanka. I tu jest pełno roślin, a centrum kuchni jest spory, drewniany stół który blondynka okleiła kolorową okleiną, aby ukryć porysowany blat. Wszystko zdaje się mieć swoje miejsce, nawet kilka książek walających się po jednej z półek. Kuchnia to jedno z ulubionych miejsc Frances w mieszkanku. Blondynka uwielbia siedzieć z herbatą przy stole bądź na blacie, opierając się o okienną ramę.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
I panna Burroughs wiele uświadomiła sobie podczas tego spotkania. Przede wszystkim uświadomiła sobie, że zaufanie jest sprawą dwustronną, której nie da się w pełni wymusić. Wszak nawet jeśli ktoś ufał drugiej osobie, potrzeba było odpowiednich słów oraz gestów, aby dowiedzieć się czegokolwiek, z tym zaufaniem związanego. Z pewnością była w stanie również stwierdzić, że Michael okraszony odrobiną zaufania jest postacią intrygującą, którą chętnie poznałaby by bliżej, przez nikłą więź jaką poczuła do jego osoby, gdy na jaw wyszły podobne tęsknoty serc i, przede wszystkim, analogie doświadczeń. Zapewne ta nikła więź spowodowana była brakiem zrozumienia z innych stron. Wiedziała, że ktoś, kto nie miał styczności z podobnymi doświadczeniami raczej nie będzie w stanie zrozumieć tego, co łączyło się z podobnymi wydarzeniami. W tym wszystkim kryło się zrozumienie czegoś jeszcze, czego w tym momencie, pod napływem emocji wywołanych rozmową, nie była w stanie jasno określić.
Wszystko jednak musi dobiec końca i tak również było z działaniem eliksiru, ich rozmową jak i spotkaniem. Czuła, że skończyli rozmowę w odpowiednim momencie, nim oboje przekroczyli tę cienką granicę która skutkowałaby nadmiernym zmęczeniem. Z uśmiechem na ustach pożegnała się z mężczyzną, zapewne zapewniając go, że nie miał za co dziękować. Wszak książki były przypadkiem, niczym wielkim w porównaniu do nieświadomej pomocy, jaką jej wyświadczył. Kto wie, może gdy już dopracuje swoją recepturę, powinna wysłać mu fiolkę? Z pewnością taki eliksir mógł się mu przydać, nie była jednak pewna, czy chce dawać mu jakąkolwiek sugestię co do tego, czemu powiedział jej tyle, ile jej powiedział.
Panna Burroughs potrzebowała chwili, aby ochłonąć z emocji, jakie wywołała odbyta rozmowa. Zaparzyła świeżą, niczym nie doprawioną herbatę, przeczytała kilka artykułów Czarownicy nie mogąc jednak skupić się na ich słowach. Jej myśli cały czas uciekały w kierunku odbytych rozmów: z Jennifer, z Danielem i w końcu tej sprzed kilkudziesięciu minut, jaką odbyła z Michaelem... Niewiele myśląc, postanowiła dokończyć swój eliksir, stawiając finalną kropkę nad i.
/z.t
Wszystko jednak musi dobiec końca i tak również było z działaniem eliksiru, ich rozmową jak i spotkaniem. Czuła, że skończyli rozmowę w odpowiednim momencie, nim oboje przekroczyli tę cienką granicę która skutkowałaby nadmiernym zmęczeniem. Z uśmiechem na ustach pożegnała się z mężczyzną, zapewne zapewniając go, że nie miał za co dziękować. Wszak książki były przypadkiem, niczym wielkim w porównaniu do nieświadomej pomocy, jaką jej wyświadczył. Kto wie, może gdy już dopracuje swoją recepturę, powinna wysłać mu fiolkę? Z pewnością taki eliksir mógł się mu przydać, nie była jednak pewna, czy chce dawać mu jakąkolwiek sugestię co do tego, czemu powiedział jej tyle, ile jej powiedział.
Panna Burroughs potrzebowała chwili, aby ochłonąć z emocji, jakie wywołała odbyta rozmowa. Zaparzyła świeżą, niczym nie doprawioną herbatę, przeczytała kilka artykułów Czarownicy nie mogąc jednak skupić się na ich słowach. Jej myśli cały czas uciekały w kierunku odbytych rozmów: z Jennifer, z Danielem i w końcu tej sprzed kilkudziesięciu minut, jaką odbyła z Michaelem... Niewiele myśląc, postanowiła dokończyć swój eliksir, stawiając finalną kropkę nad i.
/z.t
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
8 maja 1957 roku
Zmęczenie nie pasowało do jej jasnej twarzy ani maski, jaką zwykła nosić na codzień, dokładnie więc maskowała je delikatnym makijażem, nie chcąc niepokoić nikogo z najbliższego otoczenia. Długie godziny spędzone w pogrążonych w przyjemnym półmroku pracowniach alchemicznych Świętego Munga oraz jeszcze dłuższe godziny badań naukowych nie sprzyjały odpoczynkowi, jeśli jednak chciała coś osiągnąć, nie mogła spoczywać na laurach, czyż nie? Ambicje panny Burroughs były niebywale wysokie.
List z datą zapowiedzianego spotkania wywołał uśmiech na ustach panny Burroughs. Jej niewielkie, domowe zapasy ingrediencji kurczyły się przy każdych, kolejnych badaniach oraz eliksirach, jakie wykonywała. Potrzebowała więc dostawy nowych składników, a ta dostawa wiązała się również z całkiem przyjemnym towarzystwem dawno nie widzianego dostawcy.
Nic więc też dziwnego, że dziewczyna chciała się do niego przygotować, wszak jak Cię widzą jak Cię piszą. A Frances bardzo zależało na utrzymaniu odpowiedniej opinii oraz roztaczanej wokół iluzji.
Starannie dobrała strój, w jakim miała się dziś pokazać. Prosta jasna koszulka ze sporym (przynajmniej dla Frances) łódkowym dekoltem została przykryta koszulą bez rękawów z niewielkim kołnierzykiem, wykonaną z lekko prześwitującego materiału o tyle jej odpowiadającego, że był to materiał oddychający, idealny na cieplejsze, majowe dni. Plisowaną spódnicę w odcieniu błękitu spięła w talii srebrnym paskiem, w obawie przed zsunięciem się jej z drobnego ciała. Uważnie prześledziła wzrokiem swoje odbicie w lustrze, próbując doszukać się wszelkich nieprawidłowości w swoim stroju. W końcu musiała prezentować się idealnie oraz perfekcyjnie, co mógł zburzyć ledwie jeden, niewielki szczegół nie pasujący do reszty. Ostrożnie rozprostowała palcami krawędź kołnierzyka, poprawiła spódnicę oraz jasne pończochy by przypadkiem nie zsunęły się z jej ud. W ostatnim odruchu poprawiając jeszcze pukle jasnych włosów. Dopiero teraz uznała, że wygląda odpowiednio.
Dźwięk dzwonka nastąpił kilka minut po zakończonych przygotowaniach, idealnie wpasowując się w linię czasową. Z ciepłym uśmiechem wymalowanym na ustach, panna Burroughs otworzyła drzwi, by wpuścić swojego gościa do środka, przezornie zamykając za nim drzwi na zamek. W ostatnich czasach stało się to jej dziwnym nawykiem, nawet ze świadomością, że prosty zamek i tak nie będzie w stanie jej uchronić.
-Dzień dobry. - Z tymi słowami, dziewczyna owinęła wątłe ramiona wokół szyi dawno niewidzianego mężczyzny, delikatnie musnęła ustami jego policzek by, finalnie, przylgnąć do jego ciała na chwilę, odrobinę dłuższą niż wypadało... A może, biorąc pod uwagę czas, przez jaki się nie widzieli jednak wypadało? Nie była w stanie tego powiedzieć.
Z dłońmi ułożonymi na jego ramionach, uważnie powiodła spojrzeniem po twarzy Clearwatera, jakby próbowała wyszukać wszelkich, możliwych zmian od ostatniego razu, gdy przyszło im się spotkać. W zasadzie nie była pewna, ile dokładnie czasu minęło od ostatniego spotkania, nie miała jednak zamiaru zaprzątać sobie tym głowy.
- Cieszę się, że Cię widzę, mój drogi. - Powiedziała z ciepłym uśmiechem na ustach, tym samym dając mu znać, że nie kłamie w swych słowach. - Chodź. Napijesz się czegoś? Chyba nawet mam jeszcze jakieś wino. - Zapytała, przechodząc z mężczyzną w głąb kawalerki. Jej mieszkanko w dokach nie było wielkie, składało się z jednego pomieszczenia podzielonego na otwarta kuchnię i niewielki salonik, nocą będący sypialnią oraz starej garderoby, przerobionej na niewielką pracownię alchemiczną. Co z pewnością rzucało się w oczy to ilość roślin, znajdująca się w niewielkim mieszkaniu - doniczki zdawały się zajmować każdą wolną półkę oraz przestrzeń, nic z resztą dziwnego biorąc pod uwagę zajęcie, jakim się parała.
A gdy napoje wybrane przez mężczyznę stanęły na stole w raz z odpowiednim szkłem, dziewczę zajęło miejsce przy stole.
- Opowiadaj. Jak minęła podróż? I kiedy wróciłeś? - Panna Burroughs oparła brodę o splecione palce swoich dłoni, wlepiając w mężczyznę zaciekawione spojrzenie szaroniebieskich tęczówek. Nie raz marzyła o podróżach oraz przygodach (nawet jeśli gdzieś w środku się ich bała) nigdy jednak nie dane jej było spełnić tych marzeń, przez chorowitość matki, która była zrzucana w pełni na jej barki. Pozostawało jej jedynie cieszyć uszy oraz wyobraźnię zasłyszanymi opowieściami.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powietrze świszczało mu przyjemnie w uszach, gdy pokonywał konieczny odcinek drogi na miotle. Wiatr szarpał krawędziami cienkiego, półdługiego płaszcza, o którego zapięcie się nie kłopotał. Właściwie, szum pokonywanej przestrzeni dawał szansę na rozpierzchniecie skołtunionych niebezpiecznie myśli. Minęło dosłownie kilka dni od jego powrotu, a on miał ochotę spakować się raz jeszcze, zabrać pod pachę Maeve i zwiać do Rumunii, gdzie bezpiecznie zostali przeniesieni rodzice. Nie podobał mu się kraj, który urządził sobie wojenny plac zabaw z Londynu. A jednak - nie zmienił ostatecznej decyzji. Zajęcie, którym się trudnił, pozwalało w pewnym stopniu przywrócić mu jasność odpowiedzi. I jego dzisiejsza, uprzedzana listownie wizyta była przyczyną jego lepszego humoru. Lubił łączyć pracę z przyjemnościami. A tę - sprawiała mu obecność młodziutkiej alchemiczki, która zgarnęła sobie jego łowczą uwagę. Podstawą jednak była dostawa zamówionych ingrediencji. Wojna, czy nie - profesją wpisywał się w aktualne zapotrzebowanie idealnie.
Zniżył lot, na moment kołując nad dokową ulicą, by ostatecznie wylądować przy jednej z kamienic. Odetchnął z uśmiechem, pomniejszając miotłę do rozmiarów kompaktowych i chowając do przerzuconej przez ramię torby, w które znajdował się już zabezpieczony odpowiednio pakunek. W pracy był skrupulatny, doskonale znając wartość niektórych, zdawałoby się niepozornych składników. Ściągnął z dłoni rękawiczki bez palców, które służyły mu jeszcze w czasach quidditchowych zmagań. Wsunął je do kieszeni płaszcza i ruszył uliczką, odnajdując wskazany adres. Nie był to pierwszy raz, gdy gościł w progach panny Burroughs, ale w naturalnej ciekawości zastanawiał się, jak się zmieniła. I miał tu na myśli tę kobiecą stronę. Pamiętał ją, jako młodziutką i względnie "zagubioną" w dokach. Zdążył jednak przekonać się, że pozory bywały mylące. szczególnie, gdy patrzyło się na intensywność oraz ilość zamawianych elementów. Znał też wystarczająco wielu alchemików, by pamiętać o ich szczególnych zamiłowaniach. Cóż, każdy miał swoje małe sekrety.
Dokowe ulice wcale nie napawały pozytywnym przesłaniem. Tak samo brzydkie i brudne, niejednokrotnie zalatujące wonią zastygłej wody. Ale alchemiczka mieszkała w tej lepszej części - jeśli tak można byłoby to nazwać - Witam Panienkę - uśmiechnął się zawadiacko, powtarzając zwrot, który nadał drobnej kobiecie, gdy po raz pierwszy spotkał ją... w dokach. Bez najmniejszych oporów objął smukłą, kobieca talię, gdy tylko drzwi zostały uchylone, a on został wpuszczony w mieszkaniowe progi. Z lekkim, acz przyjemnym zaskoczeniem przyjął drobną poufałość. A gdy na policzku poczuł ciepły oddech, uniósł ciemną brew ku górze. Skonfrontował spojrzenie, które mu posłała i sam chwilę dłuższą zatrzymał palce na kobiecej talii. Nachylił się, pozwalając, by to jego oddech owionął blade oblicze. Z bliska mogła dostrzec rozwichrzone wiatrem włosy, nietuzinkowy błysk w oku i kilka nowych, ale drobnych blizn - To niezbyt bezpieczne zachowanie, dla młodej damy - odezwał się miękko, nieco ciszej, tuż przy uchu, by zaraz potem uwolnić czarownicę z objęcia. Gdyby nie właściwy powód odwiedzin, być może pokusiłby się o coś więcej, coś, co mogło odrobinę odwrócić uwagę od ponurej rzeczywistości - Nie chcę być nieuprzejmy, ale jeśli nie masz ognistej, pozwolę sobie odmówić - zawiesił na moment głos, utrzymując jasne źrenice na ślicznej buzi - chyba, że oferujesz coś ze swoich zasobów - uniósł przy tym kąciki ust dość wysoko i tylko częściowo można byłoby potraktować to jako żart. Zbyt często pracował z alchemikami, by nie pamiętać, że czasem zdarzały im się pomysłowe receptury. Nie był tylko pewien - czy młodziutka alchemiczka przeszła już na ten poziom doświadczenia.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, wcześniej, mimowolnie lustrując sylwetkę, która poprowadziła go dalej.
Zajął wskazane miejsce przy stole, opierając się o wezgłowie wygodniej - Zakładałem, że w pierwszej kolejności chcesz sprawdzić zawartość tego oto zawiniątka - przesunął torbę na kolana, wyciągając pakunek - jest wszystko z listy, którą mi przesłałaś. I drobny dodatek - uniósł wzrok na powrót lokując go na kobiecie - ...a wróciłem kilka dni temu - odpowiedział już poważniej, nie ukrywając, że nie była to dla niego radosna rzeczywistość - I nie jestem pewien, czy wiesz o co prosisz. Ale odpowiem, jeśli sobie tego będziesz życzyć - odsłonił zęby w kolejny, już pełnym uśmiechu. Oparł łokieć o oparcie siedziska, wspierając brodę o zgięte palce dłoni - A jak radzi sobie Panienka? Nowe odkrycia? Nowe fascynacje? - w pytaniu, oprócz bardziej kurtuazyjnej treści, można było się doszukać bardziej prywatnych ciekawości. Clearwater nie miał większego problemu w zadawaniu nietaktownych pytań, czasem tez onieśmielając młódki. Z zainteresowaniem obserwował więc reakcję Frances, być może też, sprawdzając - na ile pozwolić sobie może w jej towarzystwie i po dłuższej nieobecności.
Zniżył lot, na moment kołując nad dokową ulicą, by ostatecznie wylądować przy jednej z kamienic. Odetchnął z uśmiechem, pomniejszając miotłę do rozmiarów kompaktowych i chowając do przerzuconej przez ramię torby, w które znajdował się już zabezpieczony odpowiednio pakunek. W pracy był skrupulatny, doskonale znając wartość niektórych, zdawałoby się niepozornych składników. Ściągnął z dłoni rękawiczki bez palców, które służyły mu jeszcze w czasach quidditchowych zmagań. Wsunął je do kieszeni płaszcza i ruszył uliczką, odnajdując wskazany adres. Nie był to pierwszy raz, gdy gościł w progach panny Burroughs, ale w naturalnej ciekawości zastanawiał się, jak się zmieniła. I miał tu na myśli tę kobiecą stronę. Pamiętał ją, jako młodziutką i względnie "zagubioną" w dokach. Zdążył jednak przekonać się, że pozory bywały mylące. szczególnie, gdy patrzyło się na intensywność oraz ilość zamawianych elementów. Znał też wystarczająco wielu alchemików, by pamiętać o ich szczególnych zamiłowaniach. Cóż, każdy miał swoje małe sekrety.
Dokowe ulice wcale nie napawały pozytywnym przesłaniem. Tak samo brzydkie i brudne, niejednokrotnie zalatujące wonią zastygłej wody. Ale alchemiczka mieszkała w tej lepszej części - jeśli tak można byłoby to nazwać - Witam Panienkę - uśmiechnął się zawadiacko, powtarzając zwrot, który nadał drobnej kobiecie, gdy po raz pierwszy spotkał ją... w dokach. Bez najmniejszych oporów objął smukłą, kobieca talię, gdy tylko drzwi zostały uchylone, a on został wpuszczony w mieszkaniowe progi. Z lekkim, acz przyjemnym zaskoczeniem przyjął drobną poufałość. A gdy na policzku poczuł ciepły oddech, uniósł ciemną brew ku górze. Skonfrontował spojrzenie, które mu posłała i sam chwilę dłuższą zatrzymał palce na kobiecej talii. Nachylił się, pozwalając, by to jego oddech owionął blade oblicze. Z bliska mogła dostrzec rozwichrzone wiatrem włosy, nietuzinkowy błysk w oku i kilka nowych, ale drobnych blizn - To niezbyt bezpieczne zachowanie, dla młodej damy - odezwał się miękko, nieco ciszej, tuż przy uchu, by zaraz potem uwolnić czarownicę z objęcia. Gdyby nie właściwy powód odwiedzin, być może pokusiłby się o coś więcej, coś, co mogło odrobinę odwrócić uwagę od ponurej rzeczywistości - Nie chcę być nieuprzejmy, ale jeśli nie masz ognistej, pozwolę sobie odmówić - zawiesił na moment głos, utrzymując jasne źrenice na ślicznej buzi - chyba, że oferujesz coś ze swoich zasobów - uniósł przy tym kąciki ust dość wysoko i tylko częściowo można byłoby potraktować to jako żart. Zbyt często pracował z alchemikami, by nie pamiętać, że czasem zdarzały im się pomysłowe receptury. Nie był tylko pewien - czy młodziutka alchemiczka przeszła już na ten poziom doświadczenia.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, wcześniej, mimowolnie lustrując sylwetkę, która poprowadziła go dalej.
Zajął wskazane miejsce przy stole, opierając się o wezgłowie wygodniej - Zakładałem, że w pierwszej kolejności chcesz sprawdzić zawartość tego oto zawiniątka - przesunął torbę na kolana, wyciągając pakunek - jest wszystko z listy, którą mi przesłałaś. I drobny dodatek - uniósł wzrok na powrót lokując go na kobiecie - ...a wróciłem kilka dni temu - odpowiedział już poważniej, nie ukrywając, że nie była to dla niego radosna rzeczywistość - I nie jestem pewien, czy wiesz o co prosisz. Ale odpowiem, jeśli sobie tego będziesz życzyć - odsłonił zęby w kolejny, już pełnym uśmiechu. Oparł łokieć o oparcie siedziska, wspierając brodę o zgięte palce dłoni - A jak radzi sobie Panienka? Nowe odkrycia? Nowe fascynacje? - w pytaniu, oprócz bardziej kurtuazyjnej treści, można było się doszukać bardziej prywatnych ciekawości. Clearwater nie miał większego problemu w zadawaniu nietaktownych pytań, czasem tez onieśmielając młódki. Z zainteresowaniem obserwował więc reakcję Frances, być może też, sprawdzając - na ile pozwolić sobie może w jej towarzystwie i po dłuższej nieobecności.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niewielki dreszcz przeszedł przez drobne ciało dziewczęcia, gdy oddech mężczyzny przyjemnie owiał jej skórę. Nie przywykła do aż takiej bliskości… W zasadzie kogokolwiek, dopiero powoli oraz bardzo niepewnie stawiając pierwsze, niewielkie kroczki w świecie relacji damsko-męskich, nadal dla niej niezrozumianych oraz pełnych tajemnic. Ten niewielki gest wybił pannę Burroughs z równowagi sprawiając, że na jej jasnym policzku pojawił się delikatny rumieniec.
- Z jakiegoż powodu? - Spytała mrugając ciemnymi rzęsami. Frances w zwyczaju miała przeinaczanie świata rzeczywistego na taki, który by jej pasował, w tym wszystkim nie raz będąc odrobinę bardziej przyjazną w stosunku do tych, do których żywiła pozytywne uczucia wiedząc, że niewielkie, drobne gesty pomagały zapomnieć o tym, co dzieje się na londyńskich ulicach i czego nie potrafiła zrozumieć.
Frances zakręciła się koło jednej z szafek, w której przyszło jej trzymać spirytualia. Sama nie zwykła pijać alkoholu a zwłaszcza Ognistej - zwyczajnie będąc do niej nieprzyzwyczajoną oraz obawiając się jej działania, miewała jednak gości którzy przepadali za tym trunkiem i to dla nich trzymała zawsze jakąś butelkę, nawet nie chcąc myśleć, jak nieznośny mógłby być Macnair bez ulubionej butelczyny.
- Większości moich zasobów nie chciałbyś nigdy spróbować, mój drogi. - Odpowiedziała z błyskiem w oku, stawiając przed mężczyzną butelkę z odpowiednią szklaneczką. Zamieszki w Londynie skutkowały częstymi zamówieniami na specyfiki szkodliwe, a i jej ostatnie obiekty zainteresowań w kwestii tworzonych eliksirów również pozostawały dość… Specyficzne. Mało kto lubił, gdy manipulowało się jego umysłem.
Zainteresowane spojrzenie szaroniebieskich oczu powiodło wpierw po twarzy gościa, by prześlizgnąć się po jego ramionach oraz dłoniach wprost na przyniesione jej zawiniątko.
- Jedno nie koliduje z drugim, czyż nie? - Delikatny uśmiech pojawił się na buzi jasnowłosej alchemiczki, niewidzącej powodu, czemu nie miałaby słuchać opowieści w czasie sprawdzania ingrediencji. Nie wątpiła w zdolności czy uczciwość Clearwatera, wolała jednak upewnić się, że wszystko jest tak, jak powinno. Smukłe palce sięgnęły po niewielkie pudełeczko stojące na końcu stołu, by później skierować się po przyniesione przez mężczyznę zawiniątko, przypadkiem delikatnie muskając palce męskiej dłoni.
- Londyn jest teraz... abstrakcyjny. - Stwierdziła, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na przystojnej buzi gościa. Ona sama, mimo tendencji do przekształcania rzeczywistości tak, by jej sprzyjała czuła się dziwnie w tym, co działo się w rodzinnym mieście. I była niemal pewna, że nie tylko ona żywi takie odczucia. I już miała ponownie poprosić o opowieść, gdy Kai skierował w jej kierunku kilka pytań.
Frances ostrożnie odwinęła zawiniątko, uważnie wodząc spojrzeniem po składnikach. Potrzebowała chwili, by zastanowić się nad odpowiedzią, nie do końca będąc pewną, co dokładnie powinna odpowiedzieć. Czy bardzo zmieniła się od czasu, gdy mieli ostatnim razem zamienić więcej słów? Wizualnie z pewnością wydoroślała, zachowując przy tym jednak charakterystyczną dla siebie, delikatną urodę.
- Och. Wiesz, jak jest... - Zaczęła, przenosząc szaroniebieskie spojrzenie na swojego gościa. - Nadal pracuję w szpitalu, udało mi się jednak rozpocząć własną pracę naukową polegającą na tworzeniu nowych eliksirów. - Wyraz satysfakcji pojawił się na buzi panny Burroughs, zadowolonej z własnych, dotychczasowych osiągnięć w tej kwestii. -Czego nie jest w stanie wybaczyć mi moja matka, która twierdzi, że powinnam szukać męża zamiast nowych receptur co bywa co najmniej niezręczne. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi wraz z rumieńcem, jaki ponownie przyozdobił jej buzię. Zawsze należała do dość nieśmiałych, zamkniętych w sobie osób które miały problemy z odważniejszymi działaniami, przez co świat randek nadal pozostawał dla niej w większości tajemnicą. - Doki stają się coraz mniej znośne, przynajmniej dla mnie. Mój... znajomy - pan Wroński - namówił mnie, żebym w końcu coś z tym zrobiła. - Ostrożnie dobierała słowa, nie chcąc zdradzić powierzonych jej tajemnic, w tym momencie nie widząc nic złego w nawiązaniu do znanej jej osoby. Smukłe palce ostrożnie odłożyły jedną fiolkę na bok, ponownie pakując składniki. Przezornie, by nie uległy zniszczeniu. - Tak więc szukam nowego mieszkania w bezpieczniejszej części miasta bądź jego okolicach... Ale Twoja opowieść, jest pewnie ciekawsza. - Dodała, posyłając mężczyźnie delikatny, ciepły uśmiech. Strach nie pozwalał jej wieść ciekawszego życia, nie chciała więc zanudzić gościa opowieściami o szarych, codziennych dniach.
Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało z paczuszki, przez odłożoną fiolkę, by finalnie zatrzymać się na twarzy Clearwatera, dokładniej wpatrując się w niebieskie tęczówki.
- Krew memortka się popsuła. - Oznajmiła, wyciągając delikatną dłoń z fiolką w jego kierunku. Bordowy płyn znajdujący się w środku widocznie się rozwarstwił, tym samym nie będąc zdatnym do użycia.
- Z jakiegoż powodu? - Spytała mrugając ciemnymi rzęsami. Frances w zwyczaju miała przeinaczanie świata rzeczywistego na taki, który by jej pasował, w tym wszystkim nie raz będąc odrobinę bardziej przyjazną w stosunku do tych, do których żywiła pozytywne uczucia wiedząc, że niewielkie, drobne gesty pomagały zapomnieć o tym, co dzieje się na londyńskich ulicach i czego nie potrafiła zrozumieć.
Frances zakręciła się koło jednej z szafek, w której przyszło jej trzymać spirytualia. Sama nie zwykła pijać alkoholu a zwłaszcza Ognistej - zwyczajnie będąc do niej nieprzyzwyczajoną oraz obawiając się jej działania, miewała jednak gości którzy przepadali za tym trunkiem i to dla nich trzymała zawsze jakąś butelkę, nawet nie chcąc myśleć, jak nieznośny mógłby być Macnair bez ulubionej butelczyny.
- Większości moich zasobów nie chciałbyś nigdy spróbować, mój drogi. - Odpowiedziała z błyskiem w oku, stawiając przed mężczyzną butelkę z odpowiednią szklaneczką. Zamieszki w Londynie skutkowały częstymi zamówieniami na specyfiki szkodliwe, a i jej ostatnie obiekty zainteresowań w kwestii tworzonych eliksirów również pozostawały dość… Specyficzne. Mało kto lubił, gdy manipulowało się jego umysłem.
Zainteresowane spojrzenie szaroniebieskich oczu powiodło wpierw po twarzy gościa, by prześlizgnąć się po jego ramionach oraz dłoniach wprost na przyniesione jej zawiniątko.
- Jedno nie koliduje z drugim, czyż nie? - Delikatny uśmiech pojawił się na buzi jasnowłosej alchemiczki, niewidzącej powodu, czemu nie miałaby słuchać opowieści w czasie sprawdzania ingrediencji. Nie wątpiła w zdolności czy uczciwość Clearwatera, wolała jednak upewnić się, że wszystko jest tak, jak powinno. Smukłe palce sięgnęły po niewielkie pudełeczko stojące na końcu stołu, by później skierować się po przyniesione przez mężczyznę zawiniątko, przypadkiem delikatnie muskając palce męskiej dłoni.
- Londyn jest teraz... abstrakcyjny. - Stwierdziła, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na przystojnej buzi gościa. Ona sama, mimo tendencji do przekształcania rzeczywistości tak, by jej sprzyjała czuła się dziwnie w tym, co działo się w rodzinnym mieście. I była niemal pewna, że nie tylko ona żywi takie odczucia. I już miała ponownie poprosić o opowieść, gdy Kai skierował w jej kierunku kilka pytań.
Frances ostrożnie odwinęła zawiniątko, uważnie wodząc spojrzeniem po składnikach. Potrzebowała chwili, by zastanowić się nad odpowiedzią, nie do końca będąc pewną, co dokładnie powinna odpowiedzieć. Czy bardzo zmieniła się od czasu, gdy mieli ostatnim razem zamienić więcej słów? Wizualnie z pewnością wydoroślała, zachowując przy tym jednak charakterystyczną dla siebie, delikatną urodę.
- Och. Wiesz, jak jest... - Zaczęła, przenosząc szaroniebieskie spojrzenie na swojego gościa. - Nadal pracuję w szpitalu, udało mi się jednak rozpocząć własną pracę naukową polegającą na tworzeniu nowych eliksirów. - Wyraz satysfakcji pojawił się na buzi panny Burroughs, zadowolonej z własnych, dotychczasowych osiągnięć w tej kwestii. -Czego nie jest w stanie wybaczyć mi moja matka, która twierdzi, że powinnam szukać męża zamiast nowych receptur co bywa co najmniej niezręczne. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi wraz z rumieńcem, jaki ponownie przyozdobił jej buzię. Zawsze należała do dość nieśmiałych, zamkniętych w sobie osób które miały problemy z odważniejszymi działaniami, przez co świat randek nadal pozostawał dla niej w większości tajemnicą. - Doki stają się coraz mniej znośne, przynajmniej dla mnie. Mój... znajomy - pan Wroński - namówił mnie, żebym w końcu coś z tym zrobiła. - Ostrożnie dobierała słowa, nie chcąc zdradzić powierzonych jej tajemnic, w tym momencie nie widząc nic złego w nawiązaniu do znanej jej osoby. Smukłe palce ostrożnie odłożyły jedną fiolkę na bok, ponownie pakując składniki. Przezornie, by nie uległy zniszczeniu. - Tak więc szukam nowego mieszkania w bezpieczniejszej części miasta bądź jego okolicach... Ale Twoja opowieść, jest pewnie ciekawsza. - Dodała, posyłając mężczyźnie delikatny, ciepły uśmiech. Strach nie pozwalał jej wieść ciekawszego życia, nie chciała więc zanudzić gościa opowieściami o szarych, codziennych dniach.
Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało z paczuszki, przez odłożoną fiolkę, by finalnie zatrzymać się na twarzy Clearwatera, dokładniej wpatrując się w niebieskie tęczówki.
- Krew memortka się popsuła. - Oznajmiła, wyciągając delikatną dłoń z fiolką w jego kierunku. Bordowy płyn znajdujący się w środku widocznie się rozwarstwił, tym samym nie będąc zdatnym do użycia.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie trudno było mu wywołać to urocze zakłopotanie w młodziutkiej dziewczynie. Być może nie powinien był przekraczać cienkiej granicy, ale wciąż ciekawiła go postać Frances. Poznał ją tak od tej delikatnej strony, mocno dziewczęcej, jak i dostrzeżonej ambicji, która malowała się w kolejnych zamówieniach i fascynacji z jaką opowiadała o samej alchemii. Interesowała go, tak po prostu, ale wciąż traktował relację w kategorii cichej rozgrywki. Nie przekraczając pewnych norm. Był w końcu gentlemanem. Prawda? - Z tego samego, dla którego twoje policzki oblały się rumieńcem - odpowiedział odrobinę bezczelnie, ale zgodnie z prawdą. Posłał jej nieco tajemniczy uśmiech. Mrugnął okiem, by ostatecznie zająć właściwe miejsce - To zależy - czy była w tym po prostu męska natura, czy też bardziej profesjonalne zapędy - lubił testować swoje możliwości. Chociaż - właśnie z racji pracy - miał świadomość swoich braków. I popełnianych błędów. szczęśliwie wiele z młodzieńczej bezmyślności zostawił i przepracował za sobą. Chociaż miał swoje "momenty".
- To też zależy Panienko - zaśmiał się szczerze, pozwalając by wesoły błysk zatańczył w jasnych źrenicach. I mimo pozornej beztroski, w skupieniu obserwował ruch dłoni, nie reagując jednak na drobne muśnięcie, chociaż uzyskał pewna przyjemność. Spoważniał, gdy wspomniała o "abstrakcyjności" Londynu, która wcale mu się nie podobała, krzyżując więcej niż niejeden plan. I marzenie. A przede wszystkim odbierając bezpieczeństwo dla tych, na których mu zależało. Wojna sięgnęła nie tylko tych bezpośrednio zagrożonych czystkami. Wywracała do góry nogami wszystko co znał. I chociaż sam lubił zmiany - te zaistniałe były jednym, wielkim koszmarem.
- Nie do końca wiem, dlatego pytam - przeniósł spojrzenie w stronę okna, jakby doszukując się ukrytego za szyba cienia. Gdy alchemiczka kontynuowała, skupił na powrót wzrok na bladym obliczu. Być może westchnąłby na przekazaną treść. Nie, żeby miał coś przeciw większości tradycyjnych zasad, ale blokowanie potencjału, jaki miała panna Burroughs nie było mądre, ani właściwe. Sam bardzo silnie wiązał swoje życie z wolnością i podążaniem za pragnieniami, ale ciężko było porównywać dwie różne jednostki - Jedno nie wyklucza drugiego? - powtórzył coś, co przed momentem powiedziała sama czarownica. Kąciki warg uniosły się, a on przetarł dłonią ciemną brodę. I już miał dodać coś więcej, gdy w przestrzeni zakołysało się nazwisko, które wywołało mimowolne drgniecie brwi i zaciśniecie zębów - Dobrze znasz... tego - przygłupiego obszczumura - Wrońskiego? - nie widział nokturnowego pacana już jakiś czas, a sam początek powrotu do Anglii zapowiadał nieprzyjemną obecność. Miej litość Merlinie, czemu musiał zawsze się plątać obok jego rodziny?.
Uderzył palcem o stół przez kilka chwil pozostawiając kobietę w milczeniu, chociaż wzrok nadal śledził blada buzię - Pomysł ze zmianą mieszkania jest dobry, chociaż aktualnie mało która okolica jest ciekawa - skwitował wstępnie, wracając do pierwotnego humoru. Sam mógł być wdzięczny, za kawalerkę, którą wcześniej... zajmował brat. Mógł sprowadzić tam i siebie, i Maeve - A podróż, jak zawsze sprawiła przyjemność. Morskie powietrze jest bardziej żywotne, widoki intensywniejsze. Widziałaś kiedyś bezchmurne niebo w pełni rozsypanych gwiazd, gdy absolutnie nic nie zasłaniało widoku? - przerwał z kolejnym uśmiechem, z cichą tęsknotą, która pobrzmiewała w treści. Zdecydowanie wolał podróże - Spotkałem kilka interesujących osób i nawiązałem nowe kontakty, przeprowadziłem nawet kilka transakcji. Tylko port przywitał nas niechętnie - zakończył, raz jeszcze zerkając w okno. Londyn zdawał się bardziej nieznośny i ponury. Jak klatka, do której chciano go oraz innych wrzucić. O tym chyba wiedział jednak już każdy mieszkaniec. Niektórzy bardzo boleśnie.
Zerknął na drobną sylwetkę, gdy ta nieco intensywniej rozpoczęła przegląd przywiezionych składników. A gdy sięgnęła po jeden konkretny, usta drgnęły, unosząc kąciki ust.
- Wiem - odpowiedział na ostatnie stwierdzenie z takim tonem, jakby popsuta ingrediencja była czymś całkowicie naturalnym. A nawet pozytywnym. W jasnych źrenicach błysnęło coś na kształt dumy. Odchylił się na krześle, intensywnie przyglądając się twarzy Frances - Jeśli przyjrzysz się bardziej, zauważysz, że to nie jest standardowe rozwarstwienie - zamówienia dobierał starannie i szczególnie w kwestii składników odzwierzęcych dbał o ich czystość. Wyprostował się i wyciągnął z torby jeszcze jedno, dużo mniejsze zawiniątko - tu jest fiolka z krwią memrotka bez skazy - podsunął pod drobne palce kobiety, zatrzymując swoja dłoń na stoliku dłużej - To, co trzymasz jest tym "drobnym dodatkiem" - przerwał na moment, by wrócić do pierwotnej pozycji - Zanim wyjechałem z Rumunii, miałem z pewną alchemiczką i hodowcą memrotków własnie - bardzo interesującą rozmowę na temat niektórych ingrediencji. Odpowiednia fermentacja... podobno gwarantuje dodatkowe efekty - przerwał spokojniej, nie musząc myśleć o jakichkolwiek wąsatych bucach, czy angielskich cieniach i skupiając się na ulubionej tematyce - Jeśli będziesz chciała, skontaktuję cię z nią, ale zakładam, że chciałabyś najpierw sama sprawdzić tę zależność. Jeśli zrezygnujesz - wzruszył ramieniem - i tak masz komplet zamówienia - po czym odsłonił pełen uśmiech w bardzo charakterystycznym dla Clearwatera, wręcz łobuzerskim wyrazie.
- To też zależy Panienko - zaśmiał się szczerze, pozwalając by wesoły błysk zatańczył w jasnych źrenicach. I mimo pozornej beztroski, w skupieniu obserwował ruch dłoni, nie reagując jednak na drobne muśnięcie, chociaż uzyskał pewna przyjemność. Spoważniał, gdy wspomniała o "abstrakcyjności" Londynu, która wcale mu się nie podobała, krzyżując więcej niż niejeden plan. I marzenie. A przede wszystkim odbierając bezpieczeństwo dla tych, na których mu zależało. Wojna sięgnęła nie tylko tych bezpośrednio zagrożonych czystkami. Wywracała do góry nogami wszystko co znał. I chociaż sam lubił zmiany - te zaistniałe były jednym, wielkim koszmarem.
- Nie do końca wiem, dlatego pytam - przeniósł spojrzenie w stronę okna, jakby doszukując się ukrytego za szyba cienia. Gdy alchemiczka kontynuowała, skupił na powrót wzrok na bladym obliczu. Być może westchnąłby na przekazaną treść. Nie, żeby miał coś przeciw większości tradycyjnych zasad, ale blokowanie potencjału, jaki miała panna Burroughs nie było mądre, ani właściwe. Sam bardzo silnie wiązał swoje życie z wolnością i podążaniem za pragnieniami, ale ciężko było porównywać dwie różne jednostki - Jedno nie wyklucza drugiego? - powtórzył coś, co przed momentem powiedziała sama czarownica. Kąciki warg uniosły się, a on przetarł dłonią ciemną brodę. I już miał dodać coś więcej, gdy w przestrzeni zakołysało się nazwisko, które wywołało mimowolne drgniecie brwi i zaciśniecie zębów - Dobrze znasz... tego - przygłupiego obszczumura - Wrońskiego? - nie widział nokturnowego pacana już jakiś czas, a sam początek powrotu do Anglii zapowiadał nieprzyjemną obecność. Miej litość Merlinie, czemu musiał zawsze się plątać obok jego rodziny?.
Uderzył palcem o stół przez kilka chwil pozostawiając kobietę w milczeniu, chociaż wzrok nadal śledził blada buzię - Pomysł ze zmianą mieszkania jest dobry, chociaż aktualnie mało która okolica jest ciekawa - skwitował wstępnie, wracając do pierwotnego humoru. Sam mógł być wdzięczny, za kawalerkę, którą wcześniej... zajmował brat. Mógł sprowadzić tam i siebie, i Maeve - A podróż, jak zawsze sprawiła przyjemność. Morskie powietrze jest bardziej żywotne, widoki intensywniejsze. Widziałaś kiedyś bezchmurne niebo w pełni rozsypanych gwiazd, gdy absolutnie nic nie zasłaniało widoku? - przerwał z kolejnym uśmiechem, z cichą tęsknotą, która pobrzmiewała w treści. Zdecydowanie wolał podróże - Spotkałem kilka interesujących osób i nawiązałem nowe kontakty, przeprowadziłem nawet kilka transakcji. Tylko port przywitał nas niechętnie - zakończył, raz jeszcze zerkając w okno. Londyn zdawał się bardziej nieznośny i ponury. Jak klatka, do której chciano go oraz innych wrzucić. O tym chyba wiedział jednak już każdy mieszkaniec. Niektórzy bardzo boleśnie.
Zerknął na drobną sylwetkę, gdy ta nieco intensywniej rozpoczęła przegląd przywiezionych składników. A gdy sięgnęła po jeden konkretny, usta drgnęły, unosząc kąciki ust.
- Wiem - odpowiedział na ostatnie stwierdzenie z takim tonem, jakby popsuta ingrediencja była czymś całkowicie naturalnym. A nawet pozytywnym. W jasnych źrenicach błysnęło coś na kształt dumy. Odchylił się na krześle, intensywnie przyglądając się twarzy Frances - Jeśli przyjrzysz się bardziej, zauważysz, że to nie jest standardowe rozwarstwienie - zamówienia dobierał starannie i szczególnie w kwestii składników odzwierzęcych dbał o ich czystość. Wyprostował się i wyciągnął z torby jeszcze jedno, dużo mniejsze zawiniątko - tu jest fiolka z krwią memrotka bez skazy - podsunął pod drobne palce kobiety, zatrzymując swoja dłoń na stoliku dłużej - To, co trzymasz jest tym "drobnym dodatkiem" - przerwał na moment, by wrócić do pierwotnej pozycji - Zanim wyjechałem z Rumunii, miałem z pewną alchemiczką i hodowcą memrotków własnie - bardzo interesującą rozmowę na temat niektórych ingrediencji. Odpowiednia fermentacja... podobno gwarantuje dodatkowe efekty - przerwał spokojniej, nie musząc myśleć o jakichkolwiek wąsatych bucach, czy angielskich cieniach i skupiając się na ulubionej tematyce - Jeśli będziesz chciała, skontaktuję cię z nią, ale zakładam, że chciałabyś najpierw sama sprawdzić tę zależność. Jeśli zrezygnujesz - wzruszył ramieniem - i tak masz komplet zamówienia - po czym odsłonił pełen uśmiech w bardzo charakterystycznym dla Clearwatera, wręcz łobuzerskim wyrazie.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa, jakie padły z jego ust sprawiły, że policzki panny Burroughs na jedną, krótką chwilę zaczerwieniły się jeszcze bardziej. Przeciągłe: - Och… - Wyrwało się z jej ust, a szaroniebieskie spojrzenie na chwilę przeniosło się na podłogę. Zawstydzenie Fances nie było zadaniem trudnym, niedoświadczone dziewczę nie miało za grosz pojęcia o pewnych… kwestiach, nadal nie do końca rozumiejąc, że jej pewne zachowania, mogą wywoływać pewne reakcje przeciwnej płci - młoda alchemiczka była zupełnie tego nieświadoma.
- Och, od jakich czynników to zależy? - Odpowiedziała, zaciekawionym wzrokiem jeżdżąc po buzi swojego gościa. Brew eterycznej blondynki powędrowała ku górze, gdyż analityczne rozważania najróżniejszych czynników od niedawna stało się jej niewielkim hobby - było to sporą częścią jej prac naukowych.
Na jedną chwilę jej spojrzenie uległo zmianie. Gdy twarzy Kaia spoważniała, szaroniebieskie tęczówki przyjęły dziwny wyraz, będący mieszanką niezadowolenie, niepewności i jeszcze czegoś, nie łatwo jednak było odgadnąć, czym owa rzecz jest. Nie pytała jednak , nic również nie mówiła nie chcąc zgłębiać się w przykrą codzienność która, jak miała nadzieję, niedługo winna zniknąć. Jedną z głównych cech panny Burroughs była umiejętność przeinaczania rzeczywistości tak, aby ta wydawała jej się chociaż odrobinę przyjemniejsza oraz znośna, nic więc też dziwnego, że nie pociągnęła tematu.
- Zależy kto na to spojrzy, mój drogi. - Frances zwykła uciekać między stare karty zakurzonych ksiąg, co zapewne było powodem jej nieśmiałości oraz braku pewności siebie. - Inteligencja jest cechą, często docenianą jedynie u mężczyzn. - Dodała, wzruszając wątłymi ramionami. Jej matka oraz kilku współpracowników zdawało się podpisywać pod tymi słowami, w końcu młodej pannie nie wypada zawstydzać mężczyzn intelektem... W tym jednym wypadku, jasnowłose dziewczę nie przejmowało się jednak tym, co wypada - marzyła o odkryciach wielkich, wspominanych przez setki lat.
Panna Burroughs zamrugała, delikatnie przekręcając głowę, pozwalając przy tym jasnym puklom na zatańczenie koło jej szyi. - Śmiem twierdzić, że całkiem dobrze... Z nim również prowadzisz interesy? - Zaciekawienie błysnęło w jasnym spojrzeniu, którego właścicielka nie miała najmniejszego pojęcia o męskich niechęciach. Sama o Wrońskim nie potrafiła mieć złego zdania, zawdzięczając mu o wiele więcej, niż mogłoby się zdawać.
Delikatny rumieniec ponownie pojawił się na jej policzku, gdy uważny wzrok nie odrywał się od jej buzi. Frances nie była przyzwyczajona do większej uwagi, zwracanej na jej osobę bądź dłuższych spojrzeń męskich oczu.
- Każda jednak okolica jest ciekawsza od portu... - Dziewczę uciekło spojrzeniem, lecz na jej buzi pojawił się wyraz strachu oraz niepewności. - tu jeszcze przed tym wszystkim miałam… nieprzyjemną sytuację… gdzie ledwo… no wiesz… - Nieśmiało uniosła spojrzenie, jak szybko o tym wspomniała, tak szybko chcąc zapomnieć o tamtych długich minutach, gdy jej życie zależało od siły zaciskanego na jej szyi uścisku. Niechęć do tego miejsca coraz mocniej wzrastała w eterycznej blondynce.
Panna Burroughs wybiła się z rytmu ledwie na kilka, krótkich chwil przywołując na twarz delikatny uśmiech, gdy mężczyzna rozpoczął opowieść. Alchemiczka wpatrywała się w niego niczym ciele w malowane wrota, zafascynowana jego opowieściami. I ona od dawna marzyła o podróżach, a zwłaszcza tej jednej, z której musiała zrezygnować z powodu problemów zdrowotnych matki. Pozostawało jej żywić się opowieściami i mieć nadzieję, że to niewielkie marzenie kiedyś się spełni.
- Miałam jedynie okazję oglądać gwiazdy z wieży astronomów, widoczność jednak nie zawsze sprzyja. Nigdy również nie byłam na morzu, lecz to, o czym mówisz, brzmi magiczne. - Odpowiedziała nieco rozmarzonym tonem. Szczególnie obserwowanie gwiazd bez żadnych, najmniejszych zakłóceń zdawało się być wizją zarówno piękną, jak i pociągającą gdyż astronomia również zaliczała się do grona jej zainteresowań. - Och, to fantastycznie! - Entuzjazm pojawił się w głosie alchemiczki na wieść o nowych kontaktach oraz możliwościach zarobku Kaia. I w jej interesie było, aby ten pozostał w branży gdyż zwłaszcza w tych czasach, ciężko było o zaufanych dostawców ingrediencji, bez których nie mogła przecież pracować. I już miała zadać uprzejme pytanie, powiązane z informacjami, jakie jej przekazał, gdy ten sprawił, że mieszanka zaskoczenia oraz zainteresowania pojawiła się na jej buzi. Odwzajemniła uważne spojrzenie, jakim ją obdarzył w miarę jednak jak przystępował do kolejnych tłumaczeń, uśmiech wykwitł na jej ustach,stopniowo się poszerzając. Gdzieś w połowie wyjaśnień, gdy kolejna fiolka powędrowała do jej rąk, szaroniebieskie spojrzenie poczęło oscylować między jego twarzą, a dwoma ingrediencjami.
- Cwany jesteś. - Zaczęła, z ciepłym uśmiechem malującym się na jej ustach. Kolejny raz mężczyźnie udało się ją zaskoczyć oraz, co ważniejsze, nie zawieść oferowanymi usługami. Jasnowłose dziewczę nachyliło się odrobinę w kierunku mężczyzny, w smukłych dłoniach nadal warząc fiolki. - Oczywiście, że chcę to sprawdzić! Widzisz, rozpoczęłam pracę nad tworzeniem nowych receptur... Wzmocniony składnik mógłby... Och, mógłby naprawdę wiele! - Entuzjazm wybrzmiewał w dziewczęcym głosie. W pierwszej chwili panna Burroughs miała ochotę by wstać i od razu udać się do pracowni, gdzie mogłaby dokonać odpowiednich obliczeń oraz testów...Zamiast tego, jej spojrzenie wróciło z fiolek do twarzy Kaia. - Mówili Ci jakiego działania można się spodziewać? I w ogóle... - Dziewczę nachyliło się jeszcze odrobinkę tak, jakby chciała, by jej słowa dotarły jedynie do jego uszu.- Czy sądzisz, że inne ingrediencje pochodzące od zwierząt, również dałoby się... uatrakcyjnić? - Napięcie pojawiło się w dziewczęcym ciele, podczas oczekiwania na odpowiedź.
- Och, od jakich czynników to zależy? - Odpowiedziała, zaciekawionym wzrokiem jeżdżąc po buzi swojego gościa. Brew eterycznej blondynki powędrowała ku górze, gdyż analityczne rozważania najróżniejszych czynników od niedawna stało się jej niewielkim hobby - było to sporą częścią jej prac naukowych.
Na jedną chwilę jej spojrzenie uległo zmianie. Gdy twarzy Kaia spoważniała, szaroniebieskie tęczówki przyjęły dziwny wyraz, będący mieszanką niezadowolenie, niepewności i jeszcze czegoś, nie łatwo jednak było odgadnąć, czym owa rzecz jest. Nie pytała jednak , nic również nie mówiła nie chcąc zgłębiać się w przykrą codzienność która, jak miała nadzieję, niedługo winna zniknąć. Jedną z głównych cech panny Burroughs była umiejętność przeinaczania rzeczywistości tak, aby ta wydawała jej się chociaż odrobinę przyjemniejsza oraz znośna, nic więc też dziwnego, że nie pociągnęła tematu.
- Zależy kto na to spojrzy, mój drogi. - Frances zwykła uciekać między stare karty zakurzonych ksiąg, co zapewne było powodem jej nieśmiałości oraz braku pewności siebie. - Inteligencja jest cechą, często docenianą jedynie u mężczyzn. - Dodała, wzruszając wątłymi ramionami. Jej matka oraz kilku współpracowników zdawało się podpisywać pod tymi słowami, w końcu młodej pannie nie wypada zawstydzać mężczyzn intelektem... W tym jednym wypadku, jasnowłose dziewczę nie przejmowało się jednak tym, co wypada - marzyła o odkryciach wielkich, wspominanych przez setki lat.
Panna Burroughs zamrugała, delikatnie przekręcając głowę, pozwalając przy tym jasnym puklom na zatańczenie koło jej szyi. - Śmiem twierdzić, że całkiem dobrze... Z nim również prowadzisz interesy? - Zaciekawienie błysnęło w jasnym spojrzeniu, którego właścicielka nie miała najmniejszego pojęcia o męskich niechęciach. Sama o Wrońskim nie potrafiła mieć złego zdania, zawdzięczając mu o wiele więcej, niż mogłoby się zdawać.
Delikatny rumieniec ponownie pojawił się na jej policzku, gdy uważny wzrok nie odrywał się od jej buzi. Frances nie była przyzwyczajona do większej uwagi, zwracanej na jej osobę bądź dłuższych spojrzeń męskich oczu.
- Każda jednak okolica jest ciekawsza od portu... - Dziewczę uciekło spojrzeniem, lecz na jej buzi pojawił się wyraz strachu oraz niepewności. - tu jeszcze przed tym wszystkim miałam… nieprzyjemną sytuację… gdzie ledwo… no wiesz… - Nieśmiało uniosła spojrzenie, jak szybko o tym wspomniała, tak szybko chcąc zapomnieć o tamtych długich minutach, gdy jej życie zależało od siły zaciskanego na jej szyi uścisku. Niechęć do tego miejsca coraz mocniej wzrastała w eterycznej blondynce.
Panna Burroughs wybiła się z rytmu ledwie na kilka, krótkich chwil przywołując na twarz delikatny uśmiech, gdy mężczyzna rozpoczął opowieść. Alchemiczka wpatrywała się w niego niczym ciele w malowane wrota, zafascynowana jego opowieściami. I ona od dawna marzyła o podróżach, a zwłaszcza tej jednej, z której musiała zrezygnować z powodu problemów zdrowotnych matki. Pozostawało jej żywić się opowieściami i mieć nadzieję, że to niewielkie marzenie kiedyś się spełni.
- Miałam jedynie okazję oglądać gwiazdy z wieży astronomów, widoczność jednak nie zawsze sprzyja. Nigdy również nie byłam na morzu, lecz to, o czym mówisz, brzmi magiczne. - Odpowiedziała nieco rozmarzonym tonem. Szczególnie obserwowanie gwiazd bez żadnych, najmniejszych zakłóceń zdawało się być wizją zarówno piękną, jak i pociągającą gdyż astronomia również zaliczała się do grona jej zainteresowań. - Och, to fantastycznie! - Entuzjazm pojawił się w głosie alchemiczki na wieść o nowych kontaktach oraz możliwościach zarobku Kaia. I w jej interesie było, aby ten pozostał w branży gdyż zwłaszcza w tych czasach, ciężko było o zaufanych dostawców ingrediencji, bez których nie mogła przecież pracować. I już miała zadać uprzejme pytanie, powiązane z informacjami, jakie jej przekazał, gdy ten sprawił, że mieszanka zaskoczenia oraz zainteresowania pojawiła się na jej buzi. Odwzajemniła uważne spojrzenie, jakim ją obdarzył w miarę jednak jak przystępował do kolejnych tłumaczeń, uśmiech wykwitł na jej ustach,stopniowo się poszerzając. Gdzieś w połowie wyjaśnień, gdy kolejna fiolka powędrowała do jej rąk, szaroniebieskie spojrzenie poczęło oscylować między jego twarzą, a dwoma ingrediencjami.
- Cwany jesteś. - Zaczęła, z ciepłym uśmiechem malującym się na jej ustach. Kolejny raz mężczyźnie udało się ją zaskoczyć oraz, co ważniejsze, nie zawieść oferowanymi usługami. Jasnowłose dziewczę nachyliło się odrobinę w kierunku mężczyzny, w smukłych dłoniach nadal warząc fiolki. - Oczywiście, że chcę to sprawdzić! Widzisz, rozpoczęłam pracę nad tworzeniem nowych receptur... Wzmocniony składnik mógłby... Och, mógłby naprawdę wiele! - Entuzjazm wybrzmiewał w dziewczęcym głosie. W pierwszej chwili panna Burroughs miała ochotę by wstać i od razu udać się do pracowni, gdzie mogłaby dokonać odpowiednich obliczeń oraz testów...Zamiast tego, jej spojrzenie wróciło z fiolek do twarzy Kaia. - Mówili Ci jakiego działania można się spodziewać? I w ogóle... - Dziewczę nachyliło się jeszcze odrobinkę tak, jakby chciała, by jej słowa dotarły jedynie do jego uszu.- Czy sądzisz, że inne ingrediencje pochodzące od zwierząt, również dałoby się... uatrakcyjnić? - Napięcie pojawiło się w dziewczęcym ciele, podczas oczekiwania na odpowiedź.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Było coś szalenie pociągającego w kobiecie, która zachowała w sobie odrobinę wstydu, który naturalnie malował blade policzki różem zakłopotania. Ile razy nie doświadczał podobnego widoku, tyle razy musiał panować nad wizjami, które roztaczały jego myśli - szczęśliwie niewidoczne dla samych zainteresowanych. Męskie spojrzenie i wyobraźnia bez przeszkód odnajdowały smugi odsłoniętej skóry na szyi i dalej, tej tajemnicy zakrytej delikatną materią. Mógłby przecież podążyć za nieśmiałym opuszczeniem rzęs i kwitnącym szkarłatem policzków, a jednak zatrzymał się, nie pozwalając zbyt daleko podążyć kiełkującym w niebezpiecznym kierunku myślom - Od potrzeby - zaczął z błyskiem w jasnym oku - okoliczności - kontynuował, lokując wzrok na buzi alchemiczki - i świadomości podjętej decyzjii - zakończył drgnieniem warg, wciąż pozostawiając znamiona rozbawienia. Nie dlatego, że kpił z młodziutkiej kobiety, a z własnej wizji i podejścia. W ramach przekraczania pewnych granic, lubił sprawdzać nowe rzeczy. W jakiś sposób wiązało się to z tajemnicami, które po prostu chciał odkrywać. Podejrzewał też, że to o trujących, mało bezpiecznych dla zdrowia specyfikach, mogła myśleć Frances, a o tych słyszał... słyszał pewna ciekawą rzecz - Właściwie, to mam pytanie - dodał, jeszcze zanim pociągnął rozmowę na zupełnie inne rejony - Czy myślisz, że jest możliwość uodpornić się na... trucizny? - zdarzało się, że spotykane stworzenia, atakowały jadem. Od znawców słyszał, że serwowane organizmowi w małych ilościach, potrafiły uodpornić. Czy podobnie rzecz miałaby z eliksirami?
- Dużo widzę tych zależności między nami - nie starał się drążyć tematu, chociaż widoczna nieśmiałość podkreślała ważność kwestii dla samej zainteresowanej - wbrew pozorom, mężczyźni lubią kobiecą inteligencję - zmrużył oczy, celowo odnajdując te należące do czarownicy - ale nie każdy się do tego przyzna - a wpływ na to miało wiele rzeczy. Kai tkwił w tradycji mocno, wciąż uznając kobiety zależne od męskiej protekcji, ale inteligencja była czymś, co pociągało równie mocno. Tylko strach przez porażką nie pozwalała męskiej dumie na przyznanie się do tej prawdy.
Nie zapanował nad mimowolnym drgnieniem ust w grymasie niezadowolenia - ...można tak powiedzieć - uciął, starając się zabrzmieć neutralnie. Jeśli ich wieloletnie zagrywki i próby starcia jeden drugiego, można było nazwać interesami. A wszystko przez fakt, że zbyt blisko jego siostry się kręcił. I jeśli z kontekstu słów dobrze zrozumiał - nie tylko wokół Maeve. Coś niebezpiecznie zapaliło się w źrenicach Clearwatera, ale szybko skupił się na towarzyszce, pamiętając powód, dla którego znajdował się w domu alchemiczki - To akurat nie podlega dyskusji - zmarszczył brwi, podążając za spłonionym obliczem. Doki nawet dla niego bywały niebezpieczne, nie mówiąc o samotnej, młodej kobiecie, która przypadkowo mogła trafić na nieprzyjemności - Co się stało? - nie było go tak długo w Anglii, że wciąż napływały ku niemu nowe informacje. Wiele z nich otrzymywał w listach, w trosce o bezpieczeństwo rodziny. Nieco niejasna wypowiedź niepokoiła - Możesz mi powiedzieć - dodał łagodniej, odpuszczając uparte wpatrywanie w blade lica. Coś było na rzeczy, a kolejne dni tylko dosadniej przypominały mu o ciążącej nad Londynem, burzowej chmurze tragedii. Ale i tym razem, słowa podążyły w inna stronę, umykając przed mrokiem teraźniejszych problemów. Wspomnienia, które ciągnęły do podróży i przygody, dławiącej niepokój. I chociaż chciałby podążyć za tęsknotą wolności, to serce zagnało go do rodziny. Do siostry. Nie przeszkadzało mu to snuć obrazowej opowieści, samemu pozwalając na błyskające w spojrzeniu iskry, które z satysfakcja odkrywał w ślicznej buzi dziewczęcia - bo takie jest - pozostawił na ustach wyraz zadowolenia. Zdecydowanie brakowało mu podróży, a wydawało się przecież, że ledwie kilka dni wcześniej schodził trapem ze statku - Powinnaś kiedyś takie niebo zobaczyć, Panienko - zakończył, schodząc spojrzeniem niżej, na dzielący ich stół.
na brak kontaktów nie narzekał, ale każdy kolejny zapewniał mu ciągłość zleceń. Zdążył zadbać o bardziej stałe kontrakty, ale prywatne misje często zapełniały i urozmaicały jego pracowe zajęcie.
W miarę prowadzonej relacji i wspomnieniu poznanej alchemiczki w Rumunii, na nowo ożywił się, wiedząc też, że tylko prawdziwa pasjonatka zrozumie jego propozycję. I nie pomylił się co do przewidywań. Nie próbował nawet kryć uśmiechu, który bezczelnie osadził na ustach - Wiem - nie próbował zaprzeczać, bo nie widział takiej potrzeby. Znał swoją wartość niezależnie od ocen - Nowych receptur? jakich - na moment przerwał dygresyjnym pytaniem, ale moment potem podążył pytaniami, które zaserwował mu, przyjemny w odbiorze entuzjazm czarownicy - Tak i tak - potwierdził skinieniem, ale nie poprzestał na zdawkowej relacji - Zakładam, że będą potrzebne do tego odpowiednie badania, ale przykładowo krew memortka, jako ingrediencji szlachetnej, będzie działać wzmacniająco w kwestii regeneracji, czy żywotności... umysłowej - od rumuńskiej alchemiczki otrzymał także sugestię, że przy odpowiednim przygotowaniu, stanowić mogłoby nawet rodzaj narkotyku, czy halucynogenu. Pozostawił jednak tę kwestię wyobraźni panny Burroughs - Czy satysfakcjonuje Panienkę otrzymane zamówienie? - nie musiał pytać, widok roziskrzonego spojrzenia, które prezentowała mu czarownica, mówił za siebie, ale formalności miało stać się zadość. W końcu, finalizował zlecenie.
- Dużo widzę tych zależności między nami - nie starał się drążyć tematu, chociaż widoczna nieśmiałość podkreślała ważność kwestii dla samej zainteresowanej - wbrew pozorom, mężczyźni lubią kobiecą inteligencję - zmrużył oczy, celowo odnajdując te należące do czarownicy - ale nie każdy się do tego przyzna - a wpływ na to miało wiele rzeczy. Kai tkwił w tradycji mocno, wciąż uznając kobiety zależne od męskiej protekcji, ale inteligencja była czymś, co pociągało równie mocno. Tylko strach przez porażką nie pozwalała męskiej dumie na przyznanie się do tej prawdy.
Nie zapanował nad mimowolnym drgnieniem ust w grymasie niezadowolenia - ...można tak powiedzieć - uciął, starając się zabrzmieć neutralnie. Jeśli ich wieloletnie zagrywki i próby starcia jeden drugiego, można było nazwać interesami. A wszystko przez fakt, że zbyt blisko jego siostry się kręcił. I jeśli z kontekstu słów dobrze zrozumiał - nie tylko wokół Maeve. Coś niebezpiecznie zapaliło się w źrenicach Clearwatera, ale szybko skupił się na towarzyszce, pamiętając powód, dla którego znajdował się w domu alchemiczki - To akurat nie podlega dyskusji - zmarszczył brwi, podążając za spłonionym obliczem. Doki nawet dla niego bywały niebezpieczne, nie mówiąc o samotnej, młodej kobiecie, która przypadkowo mogła trafić na nieprzyjemności - Co się stało? - nie było go tak długo w Anglii, że wciąż napływały ku niemu nowe informacje. Wiele z nich otrzymywał w listach, w trosce o bezpieczeństwo rodziny. Nieco niejasna wypowiedź niepokoiła - Możesz mi powiedzieć - dodał łagodniej, odpuszczając uparte wpatrywanie w blade lica. Coś było na rzeczy, a kolejne dni tylko dosadniej przypominały mu o ciążącej nad Londynem, burzowej chmurze tragedii. Ale i tym razem, słowa podążyły w inna stronę, umykając przed mrokiem teraźniejszych problemów. Wspomnienia, które ciągnęły do podróży i przygody, dławiącej niepokój. I chociaż chciałby podążyć za tęsknotą wolności, to serce zagnało go do rodziny. Do siostry. Nie przeszkadzało mu to snuć obrazowej opowieści, samemu pozwalając na błyskające w spojrzeniu iskry, które z satysfakcja odkrywał w ślicznej buzi dziewczęcia - bo takie jest - pozostawił na ustach wyraz zadowolenia. Zdecydowanie brakowało mu podróży, a wydawało się przecież, że ledwie kilka dni wcześniej schodził trapem ze statku - Powinnaś kiedyś takie niebo zobaczyć, Panienko - zakończył, schodząc spojrzeniem niżej, na dzielący ich stół.
na brak kontaktów nie narzekał, ale każdy kolejny zapewniał mu ciągłość zleceń. Zdążył zadbać o bardziej stałe kontrakty, ale prywatne misje często zapełniały i urozmaicały jego pracowe zajęcie.
W miarę prowadzonej relacji i wspomnieniu poznanej alchemiczki w Rumunii, na nowo ożywił się, wiedząc też, że tylko prawdziwa pasjonatka zrozumie jego propozycję. I nie pomylił się co do przewidywań. Nie próbował nawet kryć uśmiechu, który bezczelnie osadził na ustach - Wiem - nie próbował zaprzeczać, bo nie widział takiej potrzeby. Znał swoją wartość niezależnie od ocen - Nowych receptur? jakich - na moment przerwał dygresyjnym pytaniem, ale moment potem podążył pytaniami, które zaserwował mu, przyjemny w odbiorze entuzjazm czarownicy - Tak i tak - potwierdził skinieniem, ale nie poprzestał na zdawkowej relacji - Zakładam, że będą potrzebne do tego odpowiednie badania, ale przykładowo krew memortka, jako ingrediencji szlachetnej, będzie działać wzmacniająco w kwestii regeneracji, czy żywotności... umysłowej - od rumuńskiej alchemiczki otrzymał także sugestię, że przy odpowiednim przygotowaniu, stanowić mogłoby nawet rodzaj narkotyku, czy halucynogenu. Pozostawił jednak tę kwestię wyobraźni panny Burroughs - Czy satysfakcjonuje Panienkę otrzymane zamówienie? - nie musiał pytać, widok roziskrzonego spojrzenia, które prezentowała mu czarownica, mówił za siebie, ale formalności miało stać się zadość. W końcu, finalizował zlecenie.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jasnowłose dziewczę trwało w słodkiej nieświadomości tego, co mogło pojawić się w głowie jej towarzysza, nie do końca również będąc w pełni pewną tego, co faktycznie kryło się za jego słowami. Nadal będąc w dziwnym zakłopotaniu przesunęła smukłymi palcami po skórze łabędziej szyi, gdy do jej uszu dolatywały kolejne słowa padające z jego ust. Mieszanka czynników o której wspomniał zdawała się jej być… interesująca. Oraz odrobinę abstrakcyjna w głowie niewinnej panny Burroughs, nie mającej zbyt wiele wspólnego z dwuznacznościami wielu słów.
- Potrzeby nie raz doprowadzają do odpowiednich okoliczności, panie Clearwater. Oczywiście, jeśli ktoś wie jak te okoliczności stworzyć. - Głos Frances brzmiał trochę nieśmiało, gdyż nie była pewna o jakiej dokładnie płaszczyźnie przyszło im dyskutować.
Jasnowłosa alchemiczka poprawiła się na krześle, z zaciekawieniem oczekując pytania… którego raczej nie spodziewała się kiedykolwiek usłyszeć. Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi, gdy rozważała wszystkie wiadomości, uważnie kalkulując każdy, nawet najmniejszy szczegół który wiedziała o miksturach.
- Kiedyś czytałam… - Zaczęła po dłuższej chwili, z odrobinę nieobecnym spojrzeniem. - … o mężczyźnie, który codziennie zażywał niewielką ilość jadu węży, w skutek czego jego system immunologiczny był w stanie wytworzyć odpowiednie przeciwciała, która zwalczają tę substancję, zmarł jednak nim zdążył wszystko opisać. - Alchemiczka zamilkła na chwilę, zastanawiając się jak powinna to wszystko ubrać w słowa, aby nie zasypać go akademickimi określeniami. - Widzisz, toksyny zwierząt używa się w alchemii, mało kto jednak wie, jak wykorzystać je, aby wyciągnąć z nich jak najwięcej, przez co zwykle są składnikami trucizn… - Pewność siebie, jaka błysnęła w jej spojrzeniu mówiła jasno, że ona doskonale wie jak ich używać, wolała jednak nie odkrywać wszystkich kart ze swojej talii na raz. Spojrzenie dziewczęcia powróciło do twarzy Kaia, wyszukując w niej wszelkich możliwych reakcji na słowa, jakie miały paść z jej ust. - Magiczne trucizny mają to do siebie, że zawierają czynnik magiczny, nikt do tej pory tego nie sprawdzał… Mam pomysł, jak można by to sprawdzić… Lecz jest co dość niemoralny. I trochę nieprzyzwoity. - Przerwała, nie będąc pewną, czy mężczyzna w ogóle chciałby dowiedzieć się, co podsunął jej umysł, błysk w jej oku mógł jednak zdradzić, że ona sama bardzo chętnie zajęłaby się podobną… pracą naukową.
- Uważasz to za kwestię pozytywną, czy wręcz przeciwnie? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze, próbując wybadać, o jaką dokładnie kwestię mu chodziło. Brak obycia w pewnych kwestiach nie raz utrudniał jej wyłapanie odpowiedniego toku myślenia u swoich rozmówców… Chociaż, może to i lepiej?
Nie skomentowała jego kolejnych słów, jedynie unosząc delikatnie kąciki ust w wyrazie nieśmiałego uśmiechu. Nieznane jej były męskie zachowania, miło było jednak pomyśleć, że istnieją na świecie czarodzieje, którzy nie sprawialiby jej nieprzyjemności z powodu bystrości umysłu. Tematu Daniela nie kontynuowała, niezadowolenie wypisane na jego twarzy wydawało jej się jednak… Abstrakcyjne. Co prawda jej brat nie raz ją przed nim przestrzegał, Frances jednak nie była w stanie zauważyć w nim niczego, co mogłoby wywołać niechęć, swoje rozmyślania pozostawiła jednak dla siebie.
Ciężkie westchnienie opuściło pierś blondynki.
- Wracałam wieczorem z pracy, dwie uliczki przed domem natknęłam się na jednego z klientów Parszywego który już kiedyś mi groził… Próbował mnie udusić… I Merlin jeden wie, co jeszcze… - Ukryła drżące dłonie pod stołem, pod pozorem poprawienia materiału spódnicy. Wspominanie tamtej nocy nie należało do najprzyjemniejszych, nawet jeśli jedyną jej konsekwencją był złamany obcas pantofelka i okrutna porcja strachu jaka przeszła przez jej niewielki organizm. Od tamtego czasu coraz intensywniej rozmyślała nad wyprowadzką, zachęcana przyjacielskimi radami.
Kolejny temat jaki został poruszony zdawał się przyjemniejszy, pozwalający dziewczęciu na skierowanie myśli w przyjemniejsze kierunki. Marzyły jej się podróże, zawsze jednak coś nie pozwalało jej spełnić tych marzeń. - Chciałabym, lecz nie wiem czy starczy mi odwagi. - Odpowiedziała ze smutkiem malującym się w szaroniebieskim spojrzeniu. Nigdy nie należała do odważnych, a była to jedna z wielu przeszkód, jakie widziała na tej drodze.
Tajemniczy uśmiech pojawił się na jasnej twarzy.
- Opracowuję receptury dwóch nowych eliksirów. Jeden z nich ma za zadanie wzbudzać zaufanie, drugi ma sprawiać, że wydarzenia nie zapiszą się w pamięci. Jestem blisko ich ukończenia. - Wyjaśniła krótko, bez zahaczania o alchemiczne szczegóły, z wyraźną dumą w głosie. Rozpoczęcie pracy nad stworzeniem eliksirów które pojawiły się w jej głowie było dla niej wielkim, niemal przełomowym krokiem, nawet jeśli nie zdawało się to być czymś wielkim, przynajmniej dla większości jej otoczenia, nie doceniającego jej umysłu.
- W takim razie będę musiała uważniej się temu przyjrzeć, szczególnie jeśli może w jakikolwiek sposób oddziaływać na umysł… Och, jeśli by to odpowiednio zmanipulować i połączyć… to mogłoby być coś! - Nie umiała ukryć ekscytacji, jaka zakwitła na jej delikatnej buzi. Wszelkie alchemiczne nowinki oraz możliwości, które nie były powszechnie znane jawiły się w jej oczach jako nieodkryte skarby, tylko czekające na odpowiednie wykorzystanie.
Panna Burroughs uśmiechnęła się delikatnie, odrywając spojrzenie od fiolki.
- Och, dobrze wiesz, że dopóki dokładnie nie sprawdzę tej ingrediencji nie odpowiem Ci na to pytanie. - Musiała wszystko dokładnie sprawdzić. Nie było innej możliwości.
- Potrzeby nie raz doprowadzają do odpowiednich okoliczności, panie Clearwater. Oczywiście, jeśli ktoś wie jak te okoliczności stworzyć. - Głos Frances brzmiał trochę nieśmiało, gdyż nie była pewna o jakiej dokładnie płaszczyźnie przyszło im dyskutować.
Jasnowłosa alchemiczka poprawiła się na krześle, z zaciekawieniem oczekując pytania… którego raczej nie spodziewała się kiedykolwiek usłyszeć. Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi, gdy rozważała wszystkie wiadomości, uważnie kalkulując każdy, nawet najmniejszy szczegół który wiedziała o miksturach.
- Kiedyś czytałam… - Zaczęła po dłuższej chwili, z odrobinę nieobecnym spojrzeniem. - … o mężczyźnie, który codziennie zażywał niewielką ilość jadu węży, w skutek czego jego system immunologiczny był w stanie wytworzyć odpowiednie przeciwciała, która zwalczają tę substancję, zmarł jednak nim zdążył wszystko opisać. - Alchemiczka zamilkła na chwilę, zastanawiając się jak powinna to wszystko ubrać w słowa, aby nie zasypać go akademickimi określeniami. - Widzisz, toksyny zwierząt używa się w alchemii, mało kto jednak wie, jak wykorzystać je, aby wyciągnąć z nich jak najwięcej, przez co zwykle są składnikami trucizn… - Pewność siebie, jaka błysnęła w jej spojrzeniu mówiła jasno, że ona doskonale wie jak ich używać, wolała jednak nie odkrywać wszystkich kart ze swojej talii na raz. Spojrzenie dziewczęcia powróciło do twarzy Kaia, wyszukując w niej wszelkich możliwych reakcji na słowa, jakie miały paść z jej ust. - Magiczne trucizny mają to do siebie, że zawierają czynnik magiczny, nikt do tej pory tego nie sprawdzał… Mam pomysł, jak można by to sprawdzić… Lecz jest co dość niemoralny. I trochę nieprzyzwoity. - Przerwała, nie będąc pewną, czy mężczyzna w ogóle chciałby dowiedzieć się, co podsunął jej umysł, błysk w jej oku mógł jednak zdradzić, że ona sama bardzo chętnie zajęłaby się podobną… pracą naukową.
- Uważasz to za kwestię pozytywną, czy wręcz przeciwnie? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze, próbując wybadać, o jaką dokładnie kwestię mu chodziło. Brak obycia w pewnych kwestiach nie raz utrudniał jej wyłapanie odpowiedniego toku myślenia u swoich rozmówców… Chociaż, może to i lepiej?
Nie skomentowała jego kolejnych słów, jedynie unosząc delikatnie kąciki ust w wyrazie nieśmiałego uśmiechu. Nieznane jej były męskie zachowania, miło było jednak pomyśleć, że istnieją na świecie czarodzieje, którzy nie sprawialiby jej nieprzyjemności z powodu bystrości umysłu. Tematu Daniela nie kontynuowała, niezadowolenie wypisane na jego twarzy wydawało jej się jednak… Abstrakcyjne. Co prawda jej brat nie raz ją przed nim przestrzegał, Frances jednak nie była w stanie zauważyć w nim niczego, co mogłoby wywołać niechęć, swoje rozmyślania pozostawiła jednak dla siebie.
Ciężkie westchnienie opuściło pierś blondynki.
- Wracałam wieczorem z pracy, dwie uliczki przed domem natknęłam się na jednego z klientów Parszywego który już kiedyś mi groził… Próbował mnie udusić… I Merlin jeden wie, co jeszcze… - Ukryła drżące dłonie pod stołem, pod pozorem poprawienia materiału spódnicy. Wspominanie tamtej nocy nie należało do najprzyjemniejszych, nawet jeśli jedyną jej konsekwencją był złamany obcas pantofelka i okrutna porcja strachu jaka przeszła przez jej niewielki organizm. Od tamtego czasu coraz intensywniej rozmyślała nad wyprowadzką, zachęcana przyjacielskimi radami.
Kolejny temat jaki został poruszony zdawał się przyjemniejszy, pozwalający dziewczęciu na skierowanie myśli w przyjemniejsze kierunki. Marzyły jej się podróże, zawsze jednak coś nie pozwalało jej spełnić tych marzeń. - Chciałabym, lecz nie wiem czy starczy mi odwagi. - Odpowiedziała ze smutkiem malującym się w szaroniebieskim spojrzeniu. Nigdy nie należała do odważnych, a była to jedna z wielu przeszkód, jakie widziała na tej drodze.
Tajemniczy uśmiech pojawił się na jasnej twarzy.
- Opracowuję receptury dwóch nowych eliksirów. Jeden z nich ma za zadanie wzbudzać zaufanie, drugi ma sprawiać, że wydarzenia nie zapiszą się w pamięci. Jestem blisko ich ukończenia. - Wyjaśniła krótko, bez zahaczania o alchemiczne szczegóły, z wyraźną dumą w głosie. Rozpoczęcie pracy nad stworzeniem eliksirów które pojawiły się w jej głowie było dla niej wielkim, niemal przełomowym krokiem, nawet jeśli nie zdawało się to być czymś wielkim, przynajmniej dla większości jej otoczenia, nie doceniającego jej umysłu.
- W takim razie będę musiała uważniej się temu przyjrzeć, szczególnie jeśli może w jakikolwiek sposób oddziaływać na umysł… Och, jeśli by to odpowiednio zmanipulować i połączyć… to mogłoby być coś! - Nie umiała ukryć ekscytacji, jaka zakwitła na jej delikatnej buzi. Wszelkie alchemiczne nowinki oraz możliwości, które nie były powszechnie znane jawiły się w jej oczach jako nieodkryte skarby, tylko czekające na odpowiednie wykorzystanie.
Panna Burroughs uśmiechnęła się delikatnie, odrywając spojrzenie od fiolki.
- Och, dobrze wiesz, że dopóki dokładnie nie sprawdzę tej ingrediencji nie odpowiem Ci na to pytanie. - Musiała wszystko dokładnie sprawdzić. Nie było innej możliwości.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czasem żałował, że konwenanse tak mocno wiązały pewne znajomości. I mimo chęci, trzymał na wodzy nieco bardziej rozbiegane pomysły. Nie był tak lekkomyślny, jak niektórym się zdawało, a w jego zachowaniu więcej było prowokacji i premedytacji, niż bezmyślnego podążania za pragnieniami. Nie byłby tym kim był, nie osiągnąłby tyle, gdyby ciskane w niego przymioty były prawdziwe. A mimo to, z przyjemnością obserwował - nieświadome skojarzeń - zachowanie Frances. Była dużo od niego młodsza, wciąż - jeśli się nie mylił - niedoświadczona w relacjach damsko-męskich, co dodatkowo kreśliło znajomość w żywszych barwach. Być może wcześniej, bardziej skupiał się na ich profesjach, spychając na dalszy plan fakt, jakiego uroku nabierała jej kobieca natura - Kiedyś porozmawiamy o tym bardziej otwarcie - ostatni raz zniżył głos, nieco bardziej śmiało unosząc dłoń i palcami przesuwając cienkie pasmo jasnych włosów, które wysunęło się zza ucha - Powinnaś bardziej uważać na takich , jak ja - dodał na koniec pozostawiając we wrażeniu ciepło delikatnej skóry bladego policzka. Myśl pozostała na chwilę, umykając, gdy temat zmienił swoją formę.
Ze szczerym zainteresowaniem słuchał odpowiedzi na zadane pytanie, które krążyło w jego głowie podczas kolejnych wypraw - Słyszałem... - zaczął dopiero, gdy alchemiczka zakończyła swoja wypowiedź. Nie przerywał jej wcześniej, zbierając w całość informacje, które otrzymał - na przykładzie tojadu, że każda trująca - wg ludzkich opisów - roślina, a więc i toksyna zwierzęca - może zostać wykorzystana i do krzywdy i do uzdrawiania - mówił to bardziej w zamyśleniu, odkrywając osobiste analizy, które go interesowały - dlatego kwestia odporności też mogłaby się kwalifikować - kącik warg uniósł się, skupiając na ostatnich słowach i pytaniu Frances - jeśli miałbym odpowiedzieć bez kontekstu, znowu wejdziemy w koncept zależności i okoliczności - przerwał na moment, przecierając palcami krótką, czarną brodę - Opowiedz swój pomysł, a ja odpowiem na twoje pytanie - znajoma, nieco bardziej wyzwaniowa iskra zatańczyła w spojrzeniu, które posłał czarownicy. Niemal odbijając to, posłane jemu. Rzeczywistość nigdy nie była czarno-biała, jak chcieliby ją widzieć fanatycy po obu stronach ideologicznej barykady, która tłoczyła Londyn ciemnością. Nawet jeśli uparcie wmawiano inaczej. Wina zawsze dzieliła się na dwoje. Tak, jak sukces.
Cenił sobie wiedzę, jaką posiadała czarownica. Pojawił się z zamówieniem, ale rozmowa pozwalał mu ukierunkować dalsze działania i kierunek relacji, jaką tworzyli. Być może, nie tylko profesjonalnej, albo - na przyszłość bardziej rozbudowaną. Czas miał pokazać, na ile mogli sobie pozwolić.
Kolejne tematy z łatwością ustępowały miejsca nowym. Od czasu do czasu sięgał dłonią po szklankę z alkoholem, upijając odrobinę. Ledwie kilka dni temu zawitał do portu i miał na głowie więcej, niż jeden dzień mógłby udźwignąć. I to zapewne kazało mu skupić się mocniej na wypowiadanych słowach i krótkiej relacji z wydarzenia, które musiało wstrząsnąć czarownicą. Zmarszczył brwi - Przykro mi, że musiałaś coś podobnego przeżyć i cieszę się, że nic ci nie jest - marsowa mina, która naznaczyła czoło Kaia, bardziej niż znacząco sugerowała, co myślał o typie parszywca, który zaatakował młoda kobietę. Przymknął na moment powieki, i wciągnął powietrze przez nos - Nie zastanawiałaś się nad towarzystwem? Takim ochronnym - przechylił głowę, przyglądając się kobiecej twarzy bez uśmiechu - W aktualnych okolicznościach, takich parszywców pojawiać się będzie więcej. Doki to nie miejsce na samotne wędrówki dla młodej czarownicy - ale o tym sama Frances już wiedziała, skoro w planach miała przeprowadzkę - i o to powinna zadbać twoja rodzina, jeśli mają jakiekolwiek do ciebie plany - zakończył, przesuwając wzrok za plecy alchemiczki, jakby za chwile miała wpaść do pomieszczeniu matka dziewczyny, czy inni, pomstujący na jego obecność w towarzystwie.
- Uważaj, by okazja ci nie umknęła - powiedział, pamiętając siebie samego, mniej więcej będącego w wieku Frances i jego pierwszą, poważną decyzję o opuszczeniu kraju. I o podróży - warto się przełamać - dodał, odchylając się w miejscu i kolejny raz wsłuchując w relację, którą otrzymał - No, no no... robi wrażenie, Panienko - ciemne, skołtunione na chwilę myśli, ponownie zeszły na dalszy plan. Pojawił się za to temat, który najwyraźniej fascynował i Clearwatera i alchemiczkę w równym stopniu - Potrzebujesz jakiejś pomocy? Cz to do nich potrzebne były ci te składniki? - wskazał ruchem głowy zamówione ingrediencje - To, musiałabyś przebadać już własnoręcznie, ale kontakt do mojej znajomej, zostawię. Milva też się ucieszy - mrugnął porozumiewawczo. fascynaci podobnych tematów, mogli rozmawiać długie godziny o czymś, co dla pobocznego obserwatora byłoby po prostu dziwne - Nic nie stoi na przeszkodzie. Ba, zachęcam - wyszczerzył się w pełnym uśmiechu już bez skrupułów. Nie raz spotykał się z problemami, które utrudniały wypełnienie zlecenia. Dziś, miało się bez takich obejść. Klientów miał jednak różnych.
Ze szczerym zainteresowaniem słuchał odpowiedzi na zadane pytanie, które krążyło w jego głowie podczas kolejnych wypraw - Słyszałem... - zaczął dopiero, gdy alchemiczka zakończyła swoja wypowiedź. Nie przerywał jej wcześniej, zbierając w całość informacje, które otrzymał - na przykładzie tojadu, że każda trująca - wg ludzkich opisów - roślina, a więc i toksyna zwierzęca - może zostać wykorzystana i do krzywdy i do uzdrawiania - mówił to bardziej w zamyśleniu, odkrywając osobiste analizy, które go interesowały - dlatego kwestia odporności też mogłaby się kwalifikować - kącik warg uniósł się, skupiając na ostatnich słowach i pytaniu Frances - jeśli miałbym odpowiedzieć bez kontekstu, znowu wejdziemy w koncept zależności i okoliczności - przerwał na moment, przecierając palcami krótką, czarną brodę - Opowiedz swój pomysł, a ja odpowiem na twoje pytanie - znajoma, nieco bardziej wyzwaniowa iskra zatańczyła w spojrzeniu, które posłał czarownicy. Niemal odbijając to, posłane jemu. Rzeczywistość nigdy nie była czarno-biała, jak chcieliby ją widzieć fanatycy po obu stronach ideologicznej barykady, która tłoczyła Londyn ciemnością. Nawet jeśli uparcie wmawiano inaczej. Wina zawsze dzieliła się na dwoje. Tak, jak sukces.
Cenił sobie wiedzę, jaką posiadała czarownica. Pojawił się z zamówieniem, ale rozmowa pozwalał mu ukierunkować dalsze działania i kierunek relacji, jaką tworzyli. Być może, nie tylko profesjonalnej, albo - na przyszłość bardziej rozbudowaną. Czas miał pokazać, na ile mogli sobie pozwolić.
Kolejne tematy z łatwością ustępowały miejsca nowym. Od czasu do czasu sięgał dłonią po szklankę z alkoholem, upijając odrobinę. Ledwie kilka dni temu zawitał do portu i miał na głowie więcej, niż jeden dzień mógłby udźwignąć. I to zapewne kazało mu skupić się mocniej na wypowiadanych słowach i krótkiej relacji z wydarzenia, które musiało wstrząsnąć czarownicą. Zmarszczył brwi - Przykro mi, że musiałaś coś podobnego przeżyć i cieszę się, że nic ci nie jest - marsowa mina, która naznaczyła czoło Kaia, bardziej niż znacząco sugerowała, co myślał o typie parszywca, który zaatakował młoda kobietę. Przymknął na moment powieki, i wciągnął powietrze przez nos - Nie zastanawiałaś się nad towarzystwem? Takim ochronnym - przechylił głowę, przyglądając się kobiecej twarzy bez uśmiechu - W aktualnych okolicznościach, takich parszywców pojawiać się będzie więcej. Doki to nie miejsce na samotne wędrówki dla młodej czarownicy - ale o tym sama Frances już wiedziała, skoro w planach miała przeprowadzkę - i o to powinna zadbać twoja rodzina, jeśli mają jakiekolwiek do ciebie plany - zakończył, przesuwając wzrok za plecy alchemiczki, jakby za chwile miała wpaść do pomieszczeniu matka dziewczyny, czy inni, pomstujący na jego obecność w towarzystwie.
- Uważaj, by okazja ci nie umknęła - powiedział, pamiętając siebie samego, mniej więcej będącego w wieku Frances i jego pierwszą, poważną decyzję o opuszczeniu kraju. I o podróży - warto się przełamać - dodał, odchylając się w miejscu i kolejny raz wsłuchując w relację, którą otrzymał - No, no no... robi wrażenie, Panienko - ciemne, skołtunione na chwilę myśli, ponownie zeszły na dalszy plan. Pojawił się za to temat, który najwyraźniej fascynował i Clearwatera i alchemiczkę w równym stopniu - Potrzebujesz jakiejś pomocy? Cz to do nich potrzebne były ci te składniki? - wskazał ruchem głowy zamówione ingrediencje - To, musiałabyś przebadać już własnoręcznie, ale kontakt do mojej znajomej, zostawię. Milva też się ucieszy - mrugnął porozumiewawczo. fascynaci podobnych tematów, mogli rozmawiać długie godziny o czymś, co dla pobocznego obserwatora byłoby po prostu dziwne - Nic nie stoi na przeszkodzie. Ba, zachęcam - wyszczerzył się w pełnym uśmiechu już bez skrupułów. Nie raz spotykał się z problemami, które utrudniały wypełnienie zlecenia. Dziś, miało się bez takich obejść. Klientów miał jednak różnych.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szaroniebieskie spojrzenie miękko wodziło po twarzy towarzysza gdy kiwnęła delikatnie głową, zgadzając się na poruszenie ów tematu w bliżej nie określonej przyszłości ciekawa tego, co mógłby jej powiedzieć. Konwenanse trzymały jednak na wodzy pytania, cisnące się na malinowe usta, napędzane ciekawością oraz zwyczajnym nie wyłapaniem żadnych aluzji. Zamarła, gdy jego dłoń wyciągnęła się w jej kierunku. Panna Burroughs nie przywykła do podobnych gestów, tak jak jej skóra nie przywykła do dotyku męskich dłoni co skutkowało rumieńcem, jaki pojawił się na jasnych policzkach oraz przeniesieniem szaroniebieskich tęczówek gdzieś na blat stolika. Niespodziewany dotyk raz towarzyszące mu nieznane emocje, jakie pojawiły się w niej onieśmielały delikatne dziewczę. I przez jedną, krótką chwilę myśli powędrowały w rejony równie nieznane, co wykwitłe emocje szybko jednak odgoniła je, nieświadomie delikatnie przygryzając dolną wargę. - Możliwe. - Przytaknęła. Och, z pewnością powinna uważać na mężczyzn, takich jak Clearwater - pewnych, prowokujących, zapewne również testujących subtelne granice konwenansów oraz dobrego smaku… Niezależnie od tego, jak wiele ciekawości oraz emocji wzbudzali. Nawet jej analityczny umysł tracił jednak czasem panowanie, odrobinę odsuwając od siebie logiczne działania.
Kąciki ust dziewczęcia uniosły się lekko gdy dziwne napięcie opuściło wątłe mięśnie, a tajemniczy błysk zagościł w szaroniebieskich tęczówkach.
- Najlepszą opcją, byłoby przeprowadzenie odpowiednich badań. Należało by zebrać wszystkie informacje, dokonać odpowiednich obliczeń… I sprawdzić całą teorię w praktyce, mój drogi. Bez odpowiednich testów możemy jedynie teoretyzować. - Zaczęła, ponownie wlepiając spojrzenie w jego twarz. - Potrzebowalibyśmy odpowiedniego obiektu doświadczalnego, na którym moglibyśmy przetestować teorię. Mogło to być któreś z nas, czego nie pochwalam, a mógłby to być ktoś inny… Świadomy testów, bądź też nie. Wbrew pozorom, testowanie specyfików na innych, aby nie zorientowali się co się dzieje, wcale nie jest takie trudne. - Wątłe ramiona uniosły się w delikatnym wzruszeniu sugerując, że Frances doskonale wiedziała, jak przeprowadzić taki test. Tu jednak, sytuacja mogła być gorsza, gdyż sprawdzenie teorii mogło zabrać tygodnie, miesiące bądź nawet i lata podczas których musieliby zbierać odpowiednie dane… Wszystko jednak dało się zaplanować, czyż nie? Szaroniebieskie spojrzenie próbowało wychwycić każdą, nawet najmniejszą reakcję mężczyzny na jej słowa, mając nadzieję, że śmiała propozycja go nie przestraszy. - Twoja kolej. - Dodała, zakładając nogę na nogę by palcami wyprostować materiał sukienki, aby nie można było odnaleźć na nim choćby najmniejszego zmarszczenia.
- Co masz na myśli przez ochronne towarzystwo? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Większość grabów, jakich wynajmował wuj do ochrony baru przerażała eteryczne dziewczę. Nie mogła również poprosić Wrońskiego, aby towarzyszył jej przy każdych, chociaż najmniejszych sprawunkach, nawet jeśli nie narzekałaby na takie towarzystwo. A gdy na wokandę wszedł temat rodziny, mina dziewczęcia odrobinę zrzedła. - Nie każda rodzina troszczy się o jej członków. Najlepiej będzie rzec, że w tej kwestii nie miałam szczęścia. - Odpowiedziała dziwnym, zabarwionym smutkiem głosem. Żyła w przekonaniu, że jej najbliżsi nie są zainteresowani tym, co się u niej działo, rzadko również mogła liczyć na jakąkolwiek pomoc z ich strony, dostając jedynie kolejne problemy zrzucane na jej barki.
Kiwnęła głową na kolejne słowa mężczyzny, nie chcąc przy nim zagłębiać się w całe stado wątpliwości oraz przeszkód, woląc pozostawić te gdzieś z boku, ukrywając skrajny brak pewności siebie.
Dziewczę machnęło dłonią, jakby prowadzone przez nią badania nie były niczym wielkim - wszak dopiero stawiała pierwsze kroki w naukowym świecie. - Dopiero zaczynam… - Dodała, będąc niemal pewną, że największe dokonania jeszcze są przed nią, a to co udało jej się odkryć było jedynie słodkim wstępem. - Dziękuję, na prazie nie potrzebuję pomocy, zbliżam się do końca projektów, nie myślałam jednak jeszcze nad kolejnymi. I tak, właśnie do tego potrzebuję tych wszystkich składników. - Delikatny uśmiech powędrował w kierunku dostawcy. Zapamiętała jednak, że ten zaoferował jej pomoc. Kto wie, może kiedyś wykorzysta złożoną ofertę?
Frances wstała od stołu by z kieszeni spódnicy wyjąć woreczek, z odliczoną wcześniej sumą. Taką, na którą umówili się listownie. Niezależnie od chęci, nie było ją stać na żadne napiwki za sprowadzone, niespotykane ingrediencje.
- Tak, jak się umawialiśmy. Gdybyś potrzebował jakiegoś specyfiku daj znać. - Uprzejme słowa opuściły malinowe usta, które po chwili, delikatnie musnęły zarośnięty policzek mężczyzny. - Dziękuję. Dam ci znać, jeśli dojdę do czegoś interesującego. - W końcu, pewnie będzie ciekawy, właściwości specyfiku jaki jej przywiózł.
Kąciki ust dziewczęcia uniosły się lekko gdy dziwne napięcie opuściło wątłe mięśnie, a tajemniczy błysk zagościł w szaroniebieskich tęczówkach.
- Najlepszą opcją, byłoby przeprowadzenie odpowiednich badań. Należało by zebrać wszystkie informacje, dokonać odpowiednich obliczeń… I sprawdzić całą teorię w praktyce, mój drogi. Bez odpowiednich testów możemy jedynie teoretyzować. - Zaczęła, ponownie wlepiając spojrzenie w jego twarz. - Potrzebowalibyśmy odpowiedniego obiektu doświadczalnego, na którym moglibyśmy przetestować teorię. Mogło to być któreś z nas, czego nie pochwalam, a mógłby to być ktoś inny… Świadomy testów, bądź też nie. Wbrew pozorom, testowanie specyfików na innych, aby nie zorientowali się co się dzieje, wcale nie jest takie trudne. - Wątłe ramiona uniosły się w delikatnym wzruszeniu sugerując, że Frances doskonale wiedziała, jak przeprowadzić taki test. Tu jednak, sytuacja mogła być gorsza, gdyż sprawdzenie teorii mogło zabrać tygodnie, miesiące bądź nawet i lata podczas których musieliby zbierać odpowiednie dane… Wszystko jednak dało się zaplanować, czyż nie? Szaroniebieskie spojrzenie próbowało wychwycić każdą, nawet najmniejszą reakcję mężczyzny na jej słowa, mając nadzieję, że śmiała propozycja go nie przestraszy. - Twoja kolej. - Dodała, zakładając nogę na nogę by palcami wyprostować materiał sukienki, aby nie można było odnaleźć na nim choćby najmniejszego zmarszczenia.
- Co masz na myśli przez ochronne towarzystwo? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Większość grabów, jakich wynajmował wuj do ochrony baru przerażała eteryczne dziewczę. Nie mogła również poprosić Wrońskiego, aby towarzyszył jej przy każdych, chociaż najmniejszych sprawunkach, nawet jeśli nie narzekałaby na takie towarzystwo. A gdy na wokandę wszedł temat rodziny, mina dziewczęcia odrobinę zrzedła. - Nie każda rodzina troszczy się o jej członków. Najlepiej będzie rzec, że w tej kwestii nie miałam szczęścia. - Odpowiedziała dziwnym, zabarwionym smutkiem głosem. Żyła w przekonaniu, że jej najbliżsi nie są zainteresowani tym, co się u niej działo, rzadko również mogła liczyć na jakąkolwiek pomoc z ich strony, dostając jedynie kolejne problemy zrzucane na jej barki.
Kiwnęła głową na kolejne słowa mężczyzny, nie chcąc przy nim zagłębiać się w całe stado wątpliwości oraz przeszkód, woląc pozostawić te gdzieś z boku, ukrywając skrajny brak pewności siebie.
Dziewczę machnęło dłonią, jakby prowadzone przez nią badania nie były niczym wielkim - wszak dopiero stawiała pierwsze kroki w naukowym świecie. - Dopiero zaczynam… - Dodała, będąc niemal pewną, że największe dokonania jeszcze są przed nią, a to co udało jej się odkryć było jedynie słodkim wstępem. - Dziękuję, na prazie nie potrzebuję pomocy, zbliżam się do końca projektów, nie myślałam jednak jeszcze nad kolejnymi. I tak, właśnie do tego potrzebuję tych wszystkich składników. - Delikatny uśmiech powędrował w kierunku dostawcy. Zapamiętała jednak, że ten zaoferował jej pomoc. Kto wie, może kiedyś wykorzysta złożoną ofertę?
Frances wstała od stołu by z kieszeni spódnicy wyjąć woreczek, z odliczoną wcześniej sumą. Taką, na którą umówili się listownie. Niezależnie od chęci, nie było ją stać na żadne napiwki za sprowadzone, niespotykane ingrediencje.
- Tak, jak się umawialiśmy. Gdybyś potrzebował jakiegoś specyfiku daj znać. - Uprzejme słowa opuściły malinowe usta, które po chwili, delikatnie musnęły zarośnięty policzek mężczyzny. - Dziękuję. Dam ci znać, jeśli dojdę do czegoś interesującego. - W końcu, pewnie będzie ciekawy, właściwości specyfiku jaki jej przywiózł.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podobała mu się nieświadomość niektórych gestów. Być może nie był specem od obserwacji, ale względem kobiet nauczył się wychwytywać pewne drobne szczegóły, które świadczyły na jego korzyść. Ciało, szczególnie w okolicznościach instynktownych pragnień - odzywało się niezależnie od intencji autora. Był pewien, że wprawni kłamcy potrafili zatuszować wiele ze swych zachowań, ale - to co nowe, zawsze stanowiło pewną trudność w utrzymaniu na wodzy. Niezależnie od zdolności. Kusiło go sprawdzić bardziej praktycznie, czy jego obserwacje były prawdziwe. Tych kilka drobnych prowokacji, tylko podjudzały jego spostrzeżenia i chęci do dalszego działania. Tym bardziej, otrzymując w odpowiedzi bardzo przyjemną dla oka reakcję z niemal wyczuwalnym pod palcami dreszczem. Ile potrzebował, by sprawdzić niewidzialne granice konwenansów, w których tkwiła panna Burroughs? Gdzie była w stanie podążyć, gdyby ją poprowadził?... Nie mógł jednak zapomnieć, po co tu przybył. I zdecydowanie, nie miało to być czysto, towarzyskie spotkanie, a praca. Milcząco żałował, ale tej myśli się trzymał, nie próbując już odpowiadać na ciche potwierdzenie.
Frances - o tym wiedział już od dawana - była niezwykle inteligentną istotą, która potrafiła wykorzystać chwilę na swoją korzyść. Nawet jeśli w pewnych kwestiach była nieoświadczona, szybko odkrywała, jak wpłynąć na swoich rozmówców. Uniesione kąciki kształtnych warg unosiły się wystarczająco znacząco, by się o tym przekonać - Jestem zainteresowany pomocą o uczestnictwem - nie opuścił jasnego spojrzenia, w którym błyskało zainteresowanie - ale wolę świadome testy - niezależnie od tego, czy miał sprawdzać skuteczność teorii na sobie, czy na kimś innym - chciał w tym uczestniczyć - jestem pewien, ze moja wiedza mogłaby być przydatna - przechylił głowę, wspierając ją na ręku - moją granicą jest życie - za cudzą śmierć, nie chciał odpowiadać. Znał jego wartość, a zakopana w nim, ciążąca mu wina, odzywała się głośniej. Swoje życie zdążył już narażać tyle razy, że zbyt często zastanawiał się, czy nie powinien zamienić się z bratem miejscami. Ale nagłą myśl odsunął równie pospiesznie, przeciągając spojrzenie na buzi alchemiczki. Nie przerażały go usłyszane słowa, z ciekawością słuchał kreślonej inteligentnie propozycji, a całość rozmowy dawała pewien obraz, z kim przyszło mu współpracować.
Podążył wzrokiem za gestem i zmiana pozycji. Przez sekundę śledził ruch dłoni, która przesunęła się po materiale sukienki, by unieść kącik warg mocniej i opuścić, wracając uwagę do twarzy rozmówczyni - Cóż, ochroną trudni się aktualnie nieco więcej osób, z tego co mi wiadomo - na dłuższa metę, to nie był głupi pomysł. Był pewien, że wielu szukało dodatkowego zarobku. Tym bardziej, że znajomość alchemiczki było korzyścią samą w sobie - zatrudnienie kogoś nie byłoby trudne. Na pewno z polecenia - kontynuował - ale jest też inna opcja - przy tym, uśmiechnął się mocniej - przyszły narzeczony powinien zadbać o bezpieczeństwo swej wybranki - wzruszył ramionami - i rodzina musiałaby w tej kwestii się zgodzić. Nie musiałabyś się martwic ich opinią - sam miał szczęście do rodziny. Akceptowali i wspierali go nawet wtedy, gdy zdecydował się wyjechać w bardzo młodym wieku. I chociaż nie było dla niego abstrakcją słuchać o skrzywieniach rodzinnych, w jakiś sposób było to przykre do słuchania.
- Każdy kiedyś zaczynał - powtórzył za czarownicą, nieco parafrazując słowa - ale nie każdy z takim zacięciem, talentem i w takim wieku - podsumował, wyliczając krótko. Zaśmiał się krótko, wydychając powietrze przez nos - Jeśli będziesz potrzebowała do badań czegoś więcej niż ingrediencje - daj mi znać - podniósł się z miejsca niedługo po tym, jak zrobiła to alchemiczka, przejmując zapłatę za przyniesiona zamówienie - Tak właściwie... mam ze sobą bezoar -urwał na moment, sięgając do torby i kładąc na stole jeszcze jedno zawiniątko - Jeśli możesz mi zrobić z niego coś sensownego, to będę wdzięczny. Przyda mi się eliksirowe wsparcie. Czeka mnie kilka bardziej... intensywnych zleceń - skinął głową - będę wdzięczny i zbieram się - na usta wrócił ten sam, bardziej zawadiacki wyraz. Po czym nachylił się nad czarownicą, by musnąć ustami jasny policzek - Do zobaczenia, Panienko. - zniknął z dokowego mieszkania chwilę potem, lżejszy o pakunek z ingrediencjami i wzbogacony nie tylko o sakiewkę z monetami, ale i potencjalne rozwinięcie współpracy. I wciąż, nie było to wszystko.
| zt x2
Frances - o tym wiedział już od dawana - była niezwykle inteligentną istotą, która potrafiła wykorzystać chwilę na swoją korzyść. Nawet jeśli w pewnych kwestiach była nieoświadczona, szybko odkrywała, jak wpłynąć na swoich rozmówców. Uniesione kąciki kształtnych warg unosiły się wystarczająco znacząco, by się o tym przekonać - Jestem zainteresowany pomocą o uczestnictwem - nie opuścił jasnego spojrzenia, w którym błyskało zainteresowanie - ale wolę świadome testy - niezależnie od tego, czy miał sprawdzać skuteczność teorii na sobie, czy na kimś innym - chciał w tym uczestniczyć - jestem pewien, ze moja wiedza mogłaby być przydatna - przechylił głowę, wspierając ją na ręku - moją granicą jest życie - za cudzą śmierć, nie chciał odpowiadać. Znał jego wartość, a zakopana w nim, ciążąca mu wina, odzywała się głośniej. Swoje życie zdążył już narażać tyle razy, że zbyt często zastanawiał się, czy nie powinien zamienić się z bratem miejscami. Ale nagłą myśl odsunął równie pospiesznie, przeciągając spojrzenie na buzi alchemiczki. Nie przerażały go usłyszane słowa, z ciekawością słuchał kreślonej inteligentnie propozycji, a całość rozmowy dawała pewien obraz, z kim przyszło mu współpracować.
Podążył wzrokiem za gestem i zmiana pozycji. Przez sekundę śledził ruch dłoni, która przesunęła się po materiale sukienki, by unieść kącik warg mocniej i opuścić, wracając uwagę do twarzy rozmówczyni - Cóż, ochroną trudni się aktualnie nieco więcej osób, z tego co mi wiadomo - na dłuższa metę, to nie był głupi pomysł. Był pewien, że wielu szukało dodatkowego zarobku. Tym bardziej, że znajomość alchemiczki było korzyścią samą w sobie - zatrudnienie kogoś nie byłoby trudne. Na pewno z polecenia - kontynuował - ale jest też inna opcja - przy tym, uśmiechnął się mocniej - przyszły narzeczony powinien zadbać o bezpieczeństwo swej wybranki - wzruszył ramionami - i rodzina musiałaby w tej kwestii się zgodzić. Nie musiałabyś się martwic ich opinią - sam miał szczęście do rodziny. Akceptowali i wspierali go nawet wtedy, gdy zdecydował się wyjechać w bardzo młodym wieku. I chociaż nie było dla niego abstrakcją słuchać o skrzywieniach rodzinnych, w jakiś sposób było to przykre do słuchania.
- Każdy kiedyś zaczynał - powtórzył za czarownicą, nieco parafrazując słowa - ale nie każdy z takim zacięciem, talentem i w takim wieku - podsumował, wyliczając krótko. Zaśmiał się krótko, wydychając powietrze przez nos - Jeśli będziesz potrzebowała do badań czegoś więcej niż ingrediencje - daj mi znać - podniósł się z miejsca niedługo po tym, jak zrobiła to alchemiczka, przejmując zapłatę za przyniesiona zamówienie - Tak właściwie... mam ze sobą bezoar -urwał na moment, sięgając do torby i kładąc na stole jeszcze jedno zawiniątko - Jeśli możesz mi zrobić z niego coś sensownego, to będę wdzięczny. Przyda mi się eliksirowe wsparcie. Czeka mnie kilka bardziej... intensywnych zleceń - skinął głową - będę wdzięczny i zbieram się - na usta wrócił ten sam, bardziej zawadiacki wyraz. Po czym nachylił się nad czarownicą, by musnąć ustami jasny policzek - Do zobaczenia, Panienko. - zniknął z dokowego mieszkania chwilę potem, lżejszy o pakunek z ingrediencjami i wzbogacony nie tylko o sakiewkę z monetami, ale i potencjalne rozwinięcie współpracy. I wciąż, nie było to wszystko.
| zt x2
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Kuchnia III
Szybka odpowiedź