Dziupla
AutorWiadomość
Cieplarnia
Nieduża cieplarnia mieści się na tyłach domu, w nieco zapuszczonym ogrodzie. Niegdyś należała do pani Moore, jednak ze względu na jej stan zdrowotny, zmuszona była porzucić swoją hodowlę roślinnych ingrediencji. Od tamtej pory Penelope próbuje postawić ją z powrotem na nogi – póki co z marnym skutkiem.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie rozumiała co robiła nie tak, gdy od roku bezskutecznie próbowała postawić dawną hodowlę roślinnych ingrediencji na nogi. Kiedy już myślała, że następna sadzonka wreszcie się przyjęła, zdążyła wypuścić pierwsze kiełki, oznaki życia, że tym razem wszystko poszło zgodnie z planem, wystarczyła chwila i roślinka nadawała się, ale do wyrzucenia. Niezależnie od rodzaju, wielkości, czy stopnia trudności, sytuacja powtarzała się i utwierdzała Penelopę jednie w przekonaniu, że być może wcale aż tak nie znała się na magicznych ingrediencjach. Może do końca swojej egzystencji była skazana na hodowanie pomidorów, truskawek, mięty na trawienie i lawendy, która poza ładnym wyglądem, zapachem, nie oferowała wiele więcej? Chociaż z początku złość brała górę, wielokrotnie popychając czarownicę na skraj rzucenia tego i dania sobie spokoju, zaraz potem przypominała sobie po co w ogóle podjęła się tej karkołomnej próby. Wierzyła – czy raczej teraz dla własnego zdrowia okłamywała samą siebie – że jej matka jeszcze zdoła odzyskać jasność umysłu, siebie, sytuacja w Anglii zdoła się ustabilizować i wszystko wróci do normy, dlatego kolejny wieczór, zaraz po skończeniu uzdrowicielskiego etatu, poświęcała na przygotowywanie miejsca pod następne zamówienie.
Do teraz zresztą nie potrafiła zrozumieć jakim cudem jeszcze ani razu nie dostała palpitacji serca związanych z dziwnymi dźwiękami wydawanymi przez stare deski domu, czy zwykłymi odgłosami lasu rozpościerającego się nieopodal, jeśli niemal przez całe życie bała się ciemności a jej mózg zdołał zaprezentować wszelkiego rodzaju projekcje i koszmary, w których ginęła na każdy możliwy sposób. Kiedy jednak poświęcała uwagę roślinom a wokół panowała absolutna cisza, potrafiła wyłączyć niepokojące myśli, choć wciąż pozostawała czujna.
Nie było więc nic dziwnego w tym, że gdy tylko usłyszała trzask gałązki, bynajmniej nieprzypominający racicy niewinnej sarny a raczej intruza, niemal natychmiastowo rozglądnęła się za swoją różdżką. Kiedy ją znalazła i w niezbyt zwinnym ruchu obróciła się, mierząc w nieproszone towarzystwo, równie szybko ucięła inkantowane zaklęcie w połowie.
– Gabriel? – wydusiła natychmiastowo zachrypniętym głosem. Ze wszystkich osób stąpających po planecie, jego spodziewała się zobaczyć najmniej i właściwie nie była nawet pewna, czy w ogóle tego teraz chciała; chociaż wielokrotnie wyobrażała sobie, że znajdzie ją w rodzinnym domu, porozmawiają, wyleją żal i wszystko wróci do normy, z każdym mijającym dniem rodziły się weń coraz większe wątpliwości. Po kilku miesiącach czekania w zawieszeniu postanowiła odciąć się od tego grubą linią i nie rozdrapywać starych ran, czy blizn, które w tej chwili zabolały tak, jakby cięto je ostrym nożem. Czując, że atmosfera zgęstniała i osiadła nieznośnie na drobnych barkach całym ciężarem, odezwała się pierwsza:
– Dobrze cię widzieć zdrowego – nie była świadoma jak bardzo źle brzmiało kurtuazyjne, ale szczere, powitanie w obliczu ostatnich miesięcy w życiu byłego aurora i jak bardzo rozmijała się z faktycznym stanem Tonksa, co dojrzała dopiero po dłuższym czasie wpatrywania się w jego twarz. O ile dawniej dostrzegała w niej spokój, radość, którą niejednokrotnie podnosił ją na duchu, tymczasem po dawnych emocjach nie pozostało zbyt wiele; widziała zmęczenie, sińce pod oczami i niewielkie wychudzenie, dostrzegła bladą cerę i kiedy się nieco zbliżyła, goszczącą w jego spojrzeniu dziwną nutę, którą widywała tylko u swoich pacjentów. Liczyła jednak na to, że zmęczenie płatało jej figle. Potrząsnęła lekko głową i rozpięła nieprzyjemnie ciasny kok, pozwalając długim włosom opaść miękko na ramiona.
– Co cię do mnie sprowadza? – spytała neutralnie, dłonią rozmasowując potylicę, wnet przeczesując splątane kosmyki pokaleczonymi od pracy palcami. Nigdy nie lubiła krążenia wokół tematu, jeśli można było do niego podejść bezpośrednio, a w gruncie rzeczy była wyraźnie zaskoczona jego widokiem. Po czterystu sześciu dniach, które minęły od ich ostatniego spotkania w londyńskim mieszkanku, szczerze zwątpiła w to, że kiedykolwiek jeszcze będą ze sobą rozmawiać, jeśli nie próbował nawiązać z nią kontaktu od razu, w maju zeszłego roku.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
12/04
Jego własne myśli zaczęły robić się nieznośne, niespokojne jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce, próbujące wydostać się na powierzchnię. I nagle zatęsknił za swoją starą przyjaciółką i niestrudzoną jego towarzystwem kompanką, Ciszą. Była naprawdę wdzięczną partnerką w codziennej egzystencji, ale jak to w życiu bywa, docenia się coś - lub kogoś - dopiero, gdy się to straci. Być może ten tok rozważań pchnął go na zwodniczą ścieżkę wspomnieć, które swoim ciepłem i naiwną nadzieją na szczęście, otuliły go niczym ciepła kołdra. Kiedy przymykał strudzone powieki, widział jej twarz tak dokładnie. Przewrotny umysł podsuwał mu obraz twarzy Penelope, kiedy jej oblicze zdobił jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie kiedykolwiek widział. Jednakże wraz z tymi niezaprzeczalnie szczęśliwymi wspomnieniami, które jednak poprzez rozstanie nabrały słodko-gorzkiego smaku, pojawiło się zaniepokojenie. Londyn spowity był wojenną pożogą. Serce na moment ustało, gdy wyobraził sobie tego samego człowieka, który posłał szmaragdowy, morderczy strumień w stronę mieszkańca Londynu, którego nie znał nawet z imienia. Walczył ze sobą, odganiał natrętną chęć odnalezienia Moore i karmił się złudną nadzieją na to, że dawno nie było jej już w Londynie. Dwanaście dni - dokładnie tyle potrafił się powstrzymać od odwiedzenia jej domu rodzinnego. Znalezienie jej nie było zadaniem najtrudniejszym do wykonania. Więcej kosztowało go podjęcie decyzji co z wiedzą o miejscu jej pobytu zrobi.
Zignorował ból promieniujący w jego kościach, rozkojarzenie, które sprawiało, że tracił bystrość umysłu i spostrzegawczość, po czym postanowił pojawić się na obrzeżach Doliny Godryka. I sam nie wiedział co bardziej przyciągało go w stronę Zielonego Zagajnika - troska o bezpieczeństwo niegdyś jednej z najważniejszych osób w jego życiu, czy złudna nadzieja na odzyskanie tej radości i nadziei, którą nosił w sercu, kiedy ona była obecna w jego codzienności. Potrzebował światła, kogoś kto go poprowadzi bo czuł się jak dziecię we mgle. Chociaż wykonywał polecenia Zakonu, stawiał się na każdy rozkaz Longbottoma to wszystko było mechaniczne. Powinien się cieszyć, zawrócił z miejsca, z którego nikt nie wraca. A jednak wiedział, że jakaś jego część umarła tamtego dnia i nie umiał sobie z tym poradzić.
Kiedy jej serce zabiło szybciej ze strachu, jego uspokoiło się. Była cała, bezpieczna i nietknięta w rodzinnym domu.
- Cześć, Penny - czuł się głupio, wypowiadając jej imię. Wargi układały się w znajomy kształt, zmęczone lico Tonksa nieco się rozluźniło. Ramiona opadły, rozluźniając obolałe mięśnie. Obiecał sobie, że nie będzie jej więcej niepokoić, że pozwoli jej żyć własnym życiem z dala od niego. Jednakże nie przewidzieli widma wojny, które swoim płaszczem otuliło już szczelnie Londyn i jedynie kwestią czasu było rozprzestrzenienie się jej na resztę kraju. Na jej kurtuazyjne pozdrowienie nie zdołał powstrzymać uśmiechu, który w jego intencji nie miał być ponury, a jednak właśnie taki ton nadał gabrielowej twarzy. Jego niebieskie oczy, niegdyś przypominające czyste niebo w letnie popołudnie, teraz przywodziły na myśl mętne wody oceanu w czasie pochmurnego, listopadowego poranka. Nie umiał nazwać tego, co się w nim zmieniło, nie potrafił słowami wyjaśnić tego co stracił, co zabrała mu śmierć i dlaczego miałoby to wpłynąć na jego motywację do działania. Ale czegoś brakowało w jego spojrzeniu, zniknęła pewność co do podejmowanych decyzji. Chyba po raz pierwszy zaczynał się bać, że może odejść z tego świata, ponownie.
Spodziewał się precyzyjnie zadanego pytania. A kiedy rozchylił wargi, aby podać jej wyjaśnienie, uzmysłowił sobie jak głupio będą brzmiały jego słowa, ale i on nie chciał owijać swoich motywacji w gruby, bawełniany kokon. - Po tym co stało się w Londynie na początku kwietnia... Chciałem wiedzieć, że jesteś bezpieczna - wykrztusił z siebie, nerwowo przeczesując palcami blond włosy. Czy właściwie teraz mógł się wycofać? Zostawić ją w spokoju? Nie chciał, chociaż wiedział, że to będzie najlepsze co mógł teraz zrobić.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy Gabriel znalazł w sobie odwagę, by zjawić się i spojrzeć jej prosto w oczy, ona swoją, zbieraną przez nieco ponad rok, gdzieś natychmiastowo zgubiła pomiędzy potłuczonymi doniczkami, dziurami w oknach a ziemią i sadzonkami. Spokój i ład w głowie zniknął, ustąpił zaś miejsca chaosowi, choć na zewnątrz wszystko zdawało się być w porządku. Ale czuła, że i to pozostawało tylko kwestią czasu; nie potrafiła kłamać i udawać, ani uskarżać się na niedogodności, ani tym bardziej zbyt długo trzymać w sobie targających nią emocji. Praca z nimi pokazała bowiem jak dużą moc zniszczenia posiadały, tkwiąc o wiele za długo wewnątrz człowieka, chociaż równie trudna była rozmowa o nich i próba wyrzucenia z siebie.
Gdy usłyszała odpowiedź na zadane pytanie wydała z siebie mrukliwy odgłos, jakby tylko na tyle było ją stać w tym momencie. Bez wątpienia jednak zauważyła trud, który poprzedzał tę bezpośrednią, szczerą reakcję a potem chyba musiała odwrócić wzrok od gabrielowej twarzy, żeby poskładać sobie w całość jakąś sensowną odpowiedź, bo nie bardzo wiedziała jak powinna zareagować. Podziękować? Potwierdzić, czy zaprzeczyć? A może odbić piłeczkę, niezgrabnie przesuwając się pomiędzy niezręcznością, za którą uważała każde wypowiedziane tutaj słowo? Doprawdy co ona by oddała, żeby odnaleźć rozwiązanie zagadki, dlaczego mówienie ludziom co mają robić, jak żyć i sobie radzić było prostsze od doradzania samemu sobie.
– Bezpieczna... – powtórzyła cicho, patrząc z powrotem na Gabriela i marszcząc przebarwione czoło. – Można tak powiedzieć, na razie jeszcze Dolina zdaje się być bezpiecznym miejscem, ale nie wiem jak długo – powiedziała najbardziej rzeczowo jak się da, a kiedy zorientowała się, że dłoń, w której trzymała różdżkę drżała, szybko schowała obie ręce za plecami. Była lekko zestresowana tą sytuacją, bardziej niż zdołałaby przypuszczać, choć zdradzały ją jedynie niewielkie gesty, dudniące dalej w klatce piersiowej serce i zmieszanie ukryte głęboko w orzechowych oczach. Nie podejrzewała, że to pierwsze po rozstaniu spotkanie, które wyobrażała sobie przecież tyle razy, okaże się tak dziwne, inne i trudne, zupełnie jak ich pierwsza prawdziwa randka w małej kawiarence. Ale za równie niezwykłe uważała to, że dwoje przyjaciół mogło zmienić się w nierozłączną parę, potem w nieszczęśliwych i przygniecionych szarą codziennością ludzi, a w końcu obojętne sobie osoby, które nie potrafiły odnaleźć się w swoim towarzystwie, i to w ciągu zaledwie jednego, krótkiego życia.
– Mam wrażenie, że mieszkańcy próbują funkcjonować w miarę normalnie, chociaż wielu z nich odczuwa na sobie skutki wojny – stwierdziła wymijająco, lecz jej skromne spostrzeżenie w rzeczywistości wcale nie było tak pokrzepiające jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. O ile życie w mieścinie nie uległo na razie ogromnym zmianom, zmianie uległo nastawienie mieszkańców: każdy nowy, nieznajomy, czy szukający zwykłej pomocy, był traktowany z ogromną rezerwą i nieufnością, a dawna, wspólna pomoc pomiędzy mieszkańcami skurczyła się do minimum, do osób, które były ze sobą naprawdę blisko. Niejednokrotnie oddychała z ulgą na myśl, że miała pod ręką uzdolnioną alchemiczkę, mamę swojej dobrej znajomej, która przy okazji z zamówionymi eliksirami podrzucała paczuszki z domowym obiadem; w innym przypadku mogłaby zapominać o jedzeniu. – I wrócił Billy, kilka dni temu – dodała nagle, nie będąc pewna czy Tonks zdołał poznać jej kuzyna i zaraz po tym musiała odwrócić od siebie całą uwagę. Nie chciała przyznawać, że mimo wszystko nie czuje się w żadnym stopniu bezpiecznie; nie teraz, nie od razu, a może w ogóle. W cieplarni zrobiło się nienaturalnie duszno.
– Gdzie się teraz zatrzymałeś? Co z resztą Tonksów? – byli przecież w podobnej sytuacji, co ona, a nawet gorszej; dwóch byłych aurorów i charłak tworzyło mieszankę dość wybuchową w zaistniałych okolicznościach. Co się z tobą działo? Chciała dodać, lecz w ostatnim momencie porzuciła swój zamiar.
Gdy usłyszała odpowiedź na zadane pytanie wydała z siebie mrukliwy odgłos, jakby tylko na tyle było ją stać w tym momencie. Bez wątpienia jednak zauważyła trud, który poprzedzał tę bezpośrednią, szczerą reakcję a potem chyba musiała odwrócić wzrok od gabrielowej twarzy, żeby poskładać sobie w całość jakąś sensowną odpowiedź, bo nie bardzo wiedziała jak powinna zareagować. Podziękować? Potwierdzić, czy zaprzeczyć? A może odbić piłeczkę, niezgrabnie przesuwając się pomiędzy niezręcznością, za którą uważała każde wypowiedziane tutaj słowo? Doprawdy co ona by oddała, żeby odnaleźć rozwiązanie zagadki, dlaczego mówienie ludziom co mają robić, jak żyć i sobie radzić było prostsze od doradzania samemu sobie.
– Bezpieczna... – powtórzyła cicho, patrząc z powrotem na Gabriela i marszcząc przebarwione czoło. – Można tak powiedzieć, na razie jeszcze Dolina zdaje się być bezpiecznym miejscem, ale nie wiem jak długo – powiedziała najbardziej rzeczowo jak się da, a kiedy zorientowała się, że dłoń, w której trzymała różdżkę drżała, szybko schowała obie ręce za plecami. Była lekko zestresowana tą sytuacją, bardziej niż zdołałaby przypuszczać, choć zdradzały ją jedynie niewielkie gesty, dudniące dalej w klatce piersiowej serce i zmieszanie ukryte głęboko w orzechowych oczach. Nie podejrzewała, że to pierwsze po rozstaniu spotkanie, które wyobrażała sobie przecież tyle razy, okaże się tak dziwne, inne i trudne, zupełnie jak ich pierwsza prawdziwa randka w małej kawiarence. Ale za równie niezwykłe uważała to, że dwoje przyjaciół mogło zmienić się w nierozłączną parę, potem w nieszczęśliwych i przygniecionych szarą codziennością ludzi, a w końcu obojętne sobie osoby, które nie potrafiły odnaleźć się w swoim towarzystwie, i to w ciągu zaledwie jednego, krótkiego życia.
– Mam wrażenie, że mieszkańcy próbują funkcjonować w miarę normalnie, chociaż wielu z nich odczuwa na sobie skutki wojny – stwierdziła wymijająco, lecz jej skromne spostrzeżenie w rzeczywistości wcale nie było tak pokrzepiające jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. O ile życie w mieścinie nie uległo na razie ogromnym zmianom, zmianie uległo nastawienie mieszkańców: każdy nowy, nieznajomy, czy szukający zwykłej pomocy, był traktowany z ogromną rezerwą i nieufnością, a dawna, wspólna pomoc pomiędzy mieszkańcami skurczyła się do minimum, do osób, które były ze sobą naprawdę blisko. Niejednokrotnie oddychała z ulgą na myśl, że miała pod ręką uzdolnioną alchemiczkę, mamę swojej dobrej znajomej, która przy okazji z zamówionymi eliksirami podrzucała paczuszki z domowym obiadem; w innym przypadku mogłaby zapominać o jedzeniu. – I wrócił Billy, kilka dni temu – dodała nagle, nie będąc pewna czy Tonks zdołał poznać jej kuzyna i zaraz po tym musiała odwrócić od siebie całą uwagę. Nie chciała przyznawać, że mimo wszystko nie czuje się w żadnym stopniu bezpiecznie; nie teraz, nie od razu, a może w ogóle. W cieplarni zrobiło się nienaturalnie duszno.
– Gdzie się teraz zatrzymałeś? Co z resztą Tonksów? – byli przecież w podobnej sytuacji, co ona, a nawet gorszej; dwóch byłych aurorów i charłak tworzyło mieszankę dość wybuchową w zaistniałych okolicznościach. Co się z tobą działo? Chciała dodać, lecz w ostatnim momencie porzuciła swój zamiar.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Początkowo rozluźnienie, które czuł w kościach, kiedy sprężystym krokiem wchodził do siedziby Macmillanów, aby wypić kilka(naście?) szklanek Ognistej w towarzystwie tych, którzy chociaż dotąd byli mu obcy, a poświęcili własne zdrowie, życie i karierę, aby on mógł stać tu gdzie stoi. Jednakże ta radość powoli uchodziła z niego, z kolejnym dniem. Zupełnie jakby przechodził żałobę po skrawku duszy, którego nie udało się zawrócić z granicy, z której jeszcze nikt nigdy nie zawrócił. Na początku przyszło zwykłe niedowierzanie, ale teraz zostawał sam na sam z własnymi myślami i odczuciami, których nie rozumiał. A fakt, że na świecie nie było osoby, która umiałaby z przekonaniem stwierdzić iż rozumie gabrielowe rozterki dobijał jeszcze bardziej. Doskonale wiedział, że jest otoczony ludźmi, do których może się zwrócić o pomoc w każdej sprawie, ale jednocześnie czuł się w tym wszystkim cholernie samotny. Jedynie jego myśli krzyczały.
Jej widok napawał go sprzecznymi uczuciami; z jednej strony było to chwilowe poczucie ulgi, w końcu stała przed nim cała i zdrowa. Jednakże, z drugiej jej widok sprawił, że na nowo czuł ból ich rozstania. Była kolejną osobą, którą stracił, którą zawiódł. Kolejna stracona szansa na szczęście, wtedy smakujące słodko i obiecująco, teraz jedynie gorycz rozchodziła się w jego ustach.
- To dobrze - krótka, rzeczowa odpowiedź, której tym razem nie zwieńczył uśmiech w żadnej formie. Ton głosy brzmiał matowo, pozbawiony większych emocji. Naprawdę się starał, nie chciał niepokoić ludzi w swoim otoczeniu swym samopoczuciem, ale stara-nowa rzeczywistość go przygniatała, a on desperacko szukał ratunku bez potrzeby mówienia o tym co było. Bo nie mógł powiedzieć, nawet Zakonnicy nie wiedzieli co zaszło marcowej nocy, jedynie Gwardziści i śmiałkowie, którzy kładąc na szali całe swoje dotychczasowe życie stawili się na wezwanie ministra. Spojrzał na jej dłoń, która kurczowo trzymała różdżkę i uśmiechnął się krzywo. Do czego to doszło? Mierzyła w niego różdżką, obydwoje nie mieli bladego pojęcia jak zachować się we własnym towarzystwie. A do tego jakieś nieznośne uczucie w klatce piersiowej kazało coś powiedzieć, cokolwiek. Problem w tym, że nie wiedział co miałby jej powiedzieć. Bo po raz pierwszy od jej odejścia zastanawiał się nad tym, co by się stało, gdyby rzucił to wtedy, założył z nią rodzinę. Ostatnio zbyt wiele myślał o przeszłości, a myśli co by było gdyby nie pozwalały mu w nocy spać.
- Boją się, to normalne - kolejna wypowiedź, za którą kryło się wspomnienie londyńskich ulic. Ludzie wywlekani ze swoich mieszkań, domów, w których czuli się bezpiecznie, na ulic, gdzie - mimo starań służb mundurowych - dokonali swojego żywota. Merlin jeden wiedział, kiedy Malfoy i jego podwładni rozpoczną ekspansję i wyjdą zza bezpiecznych murów Londynu. Powrót Billy'ego go uspokoił, kojarzył jego twarz ze spotkań Zakonu, o czym prawdopodobnie Penny nie miała bladego pojęcia. I miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiała się o tym dowiedzieć. - Nie powinnaś być teraz sama - chociaż jego głos był neutralny, niczym u funkcjonariusza, którym nadal był, to pochmurne, niebieskie oczy zaiskrzyły się troską, do której już nie miał prawa.
- Radzimy sobie, Michael miał trochę oszczędności i kupił dom nie tak daleko od Doliny. Musieliśmy się wynieść z Manor Road. I na tę chwilę mieszkam z nim, Justine i Kerstin, ojciec już od dłuższego czasu żyje w Kornwalii - po latach rozłąki Tonksowie znowu spotykali się w kuchni podczas porannego picia herbaty, ale nikt już się nie śmiał. Każdy pielęgnował swoje blizny, znowu uczyli się siebie na nowo. Nie wspomniał o matce, nie potrafił... Czasem w jego głowie pojawiała się chęć dołączenia do niej, żal z powodu powrotu do żyjących. Przecież ją wtedy widział, wyciągała w jego stronę rękę i mówiła, że już teraz będzie wszystko w porządku. Nie było.
Jej widok napawał go sprzecznymi uczuciami; z jednej strony było to chwilowe poczucie ulgi, w końcu stała przed nim cała i zdrowa. Jednakże, z drugiej jej widok sprawił, że na nowo czuł ból ich rozstania. Była kolejną osobą, którą stracił, którą zawiódł. Kolejna stracona szansa na szczęście, wtedy smakujące słodko i obiecująco, teraz jedynie gorycz rozchodziła się w jego ustach.
- To dobrze - krótka, rzeczowa odpowiedź, której tym razem nie zwieńczył uśmiech w żadnej formie. Ton głosy brzmiał matowo, pozbawiony większych emocji. Naprawdę się starał, nie chciał niepokoić ludzi w swoim otoczeniu swym samopoczuciem, ale stara-nowa rzeczywistość go przygniatała, a on desperacko szukał ratunku bez potrzeby mówienia o tym co było. Bo nie mógł powiedzieć, nawet Zakonnicy nie wiedzieli co zaszło marcowej nocy, jedynie Gwardziści i śmiałkowie, którzy kładąc na szali całe swoje dotychczasowe życie stawili się na wezwanie ministra. Spojrzał na jej dłoń, która kurczowo trzymała różdżkę i uśmiechnął się krzywo. Do czego to doszło? Mierzyła w niego różdżką, obydwoje nie mieli bladego pojęcia jak zachować się we własnym towarzystwie. A do tego jakieś nieznośne uczucie w klatce piersiowej kazało coś powiedzieć, cokolwiek. Problem w tym, że nie wiedział co miałby jej powiedzieć. Bo po raz pierwszy od jej odejścia zastanawiał się nad tym, co by się stało, gdyby rzucił to wtedy, założył z nią rodzinę. Ostatnio zbyt wiele myślał o przeszłości, a myśli co by było gdyby nie pozwalały mu w nocy spać.
- Boją się, to normalne - kolejna wypowiedź, za którą kryło się wspomnienie londyńskich ulic. Ludzie wywlekani ze swoich mieszkań, domów, w których czuli się bezpiecznie, na ulic, gdzie - mimo starań służb mundurowych - dokonali swojego żywota. Merlin jeden wiedział, kiedy Malfoy i jego podwładni rozpoczną ekspansję i wyjdą zza bezpiecznych murów Londynu. Powrót Billy'ego go uspokoił, kojarzył jego twarz ze spotkań Zakonu, o czym prawdopodobnie Penny nie miała bladego pojęcia. I miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiała się o tym dowiedzieć. - Nie powinnaś być teraz sama - chociaż jego głos był neutralny, niczym u funkcjonariusza, którym nadal był, to pochmurne, niebieskie oczy zaiskrzyły się troską, do której już nie miał prawa.
- Radzimy sobie, Michael miał trochę oszczędności i kupił dom nie tak daleko od Doliny. Musieliśmy się wynieść z Manor Road. I na tę chwilę mieszkam z nim, Justine i Kerstin, ojciec już od dłuższego czasu żyje w Kornwalii - po latach rozłąki Tonksowie znowu spotykali się w kuchni podczas porannego picia herbaty, ale nikt już się nie śmiał. Każdy pielęgnował swoje blizny, znowu uczyli się siebie na nowo. Nie wspomniał o matce, nie potrafił... Czasem w jego głowie pojawiała się chęć dołączenia do niej, żal z powodu powrotu do żyjących. Przecież ją wtedy widział, wyciągała w jego stronę rękę i mówiła, że już teraz będzie wszystko w porządku. Nie było.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nikły uśmiech pojawił się na piegowatej twarzy czarownicy, kiedy Tonks uraczył ją oczywistym faktem i ledwie resztką sił powstrzymała się przed pobłażliwym parsknięciem. Nie powinna być sama. Ani teraz, ani przez miniony rok, gdy jej życie przypominało taniec na linie nad zbiornikiem pełnym akromantul czekających na najmniejsze potknięcie i darmowy posiłek; gdy podjęła się karkołomnej próby odnowienia hodowli matki i założenia własnej praktyki uzdrowicielskiej, kiedy jej rodzina była daleko stąd i nie dawała znaku życia... wtedy i w wielu momentach w ostatnich miesiącach potrzebowała oparcia, kogoś u swojego boku, bo chociaż miała z natury silny charakter i sobie radziła, w głębi duszy potrzebowała mieć kogoś, na kim mogła polegać. Jak każdy człowiek na tej ziemi, a przynajmniej ten, który posiadał w sobie resztki ludzkich odruchów, o czym wielu zapomniało w ferworze wojennej walki. Najważniejsze w życiu było zdrowie i zgoda z bliskimi a reszta jakoś się ułoży, jak mawiała babunia Moore, jednak jej złote rady wnuczka bardzo szybko obaliła, zauważając, że skoro tyle potrafiła udźwignąć samodzielnie, to poleganie na kimś może wcale nie było jej potrzebne.
Postawa Gabriela od początku wydawała się blondynce dziwna i obca, niepasująca w ogóle do osoby, którą znała przecież wiele lat, a teraz odnosiła wrażenie, że stał przed nią obcy człowiek. Jego odpowiedź, chociaż z pozoru przynosząca pewną ulgę, dała jej do myślenia. Była spostrzegawcza, przywiązywała uwagę do szczegółów, do tego, co mówiła do niej druga osoba, zwłaszcza ta, która nie wyglądała na zdrową i w pełni sił, i u której boku spędziła pół młodości. Nie umknęło jej więc to, że pośród całej rodziny nie wymienił najważniejszej osoby, mimo to, postanowiła nie atakować go następnym bezpośrednim pytaniem w tak krótkim odstępie – nie musiała, by wniosek nasunął się sam. Do potwierdzenia swoich podejrzeń musiała jednak sama przygotować się psychicznie.
– Ważne, że jesteście cali i razem – powiedziała najpierw i zadecydowała się opuścić komfortową odległość, podchodząc do Gabriela blisko, chyba zbyt blisko niż przyzwoitość przewidywała. Każde z pytań, które przychodziło Penny teraz na myśl subtelnością przypominało raczej słonia w składzie porcelany; inaczej bowiem rozmawiało się z pacjentami, inaczej z kimś, z kim planowała przyszłość przekreślając wszystko w zaledwie w kilka minut – bo tyle zajęło jej spakowanie swoich rzeczy z londyńskiego mieszkania – w taki sposób, żeby dowiedzieć się jak najwięcej prawdziwych informacji i jednocześnie nie zrazić go do siebie.
– Gabs... – zaczęła cicho, wypowiadając jego imię miękko, trochę niepewnie, jakby w obawie, że przez to miał rozpłynąć się w powietrzu. – Niezbyt dobrze wyglądasz – szara, ziemista cera, spękane wargi, wyraz zmęczenia i zrezygnowania w oczach, i ten zagubiony kosmyk pozbawionych zdrowego blasku włosów, do którego w starym przyzwyczajeniu sięgnęła chłodną dłonią i zgarnęła z czoła. – Właściwie, jestem raczej ostatnią osobą, która powinna to proponować, ale... – gdybyś chciał porozmawiać – może napijesz się herbaty? – zaproponowała, w ostatniej chwili wyraźnie wahając się i niespodziewanie zmieniając zdanie. Doskonale wiedziała, że nie powinna nawet proponować ani jednej filiżanki, bo chcąc ponownie przełożyć dobro drugiej osoby nad swoje, narażała się na rozdrapanie blizn, lecz z drugiej strony, nie wybaczyłaby sobie, gdyby w jakiś sposób przyłożyła się do krzywdy bliskiego, o ile mogła jakkolwiek mu pomóc. Nie wiedziała jednak co mogła przynieść im ta rozmowa, choć w głębi czuła, że albo paradoksalnie oczyszczenie atmosfery albo wręcz przeciwnie, pogłębienie wspólnych wyrzutów. Niezależnie od skutków, chyba oboje byli świadomi, że kiedyś wreszcie będą musieli dopuścić do konfrontacji i pogodzić się z jej konsekwencjami.
Postawa Gabriela od początku wydawała się blondynce dziwna i obca, niepasująca w ogóle do osoby, którą znała przecież wiele lat, a teraz odnosiła wrażenie, że stał przed nią obcy człowiek. Jego odpowiedź, chociaż z pozoru przynosząca pewną ulgę, dała jej do myślenia. Była spostrzegawcza, przywiązywała uwagę do szczegółów, do tego, co mówiła do niej druga osoba, zwłaszcza ta, która nie wyglądała na zdrową i w pełni sił, i u której boku spędziła pół młodości. Nie umknęło jej więc to, że pośród całej rodziny nie wymienił najważniejszej osoby, mimo to, postanowiła nie atakować go następnym bezpośrednim pytaniem w tak krótkim odstępie – nie musiała, by wniosek nasunął się sam. Do potwierdzenia swoich podejrzeń musiała jednak sama przygotować się psychicznie.
– Ważne, że jesteście cali i razem – powiedziała najpierw i zadecydowała się opuścić komfortową odległość, podchodząc do Gabriela blisko, chyba zbyt blisko niż przyzwoitość przewidywała. Każde z pytań, które przychodziło Penny teraz na myśl subtelnością przypominało raczej słonia w składzie porcelany; inaczej bowiem rozmawiało się z pacjentami, inaczej z kimś, z kim planowała przyszłość przekreślając wszystko w zaledwie w kilka minut – bo tyle zajęło jej spakowanie swoich rzeczy z londyńskiego mieszkania – w taki sposób, żeby dowiedzieć się jak najwięcej prawdziwych informacji i jednocześnie nie zrazić go do siebie.
– Gabs... – zaczęła cicho, wypowiadając jego imię miękko, trochę niepewnie, jakby w obawie, że przez to miał rozpłynąć się w powietrzu. – Niezbyt dobrze wyglądasz – szara, ziemista cera, spękane wargi, wyraz zmęczenia i zrezygnowania w oczach, i ten zagubiony kosmyk pozbawionych zdrowego blasku włosów, do którego w starym przyzwyczajeniu sięgnęła chłodną dłonią i zgarnęła z czoła. – Właściwie, jestem raczej ostatnią osobą, która powinna to proponować, ale... – gdybyś chciał porozmawiać – może napijesz się herbaty? – zaproponowała, w ostatniej chwili wyraźnie wahając się i niespodziewanie zmieniając zdanie. Doskonale wiedziała, że nie powinna nawet proponować ani jednej filiżanki, bo chcąc ponownie przełożyć dobro drugiej osoby nad swoje, narażała się na rozdrapanie blizn, lecz z drugiej strony, nie wybaczyłaby sobie, gdyby w jakiś sposób przyłożyła się do krzywdy bliskiego, o ile mogła jakkolwiek mu pomóc. Nie wiedziała jednak co mogła przynieść im ta rozmowa, choć w głębi czuła, że albo paradoksalnie oczyszczenie atmosfery albo wręcz przeciwnie, pogłębienie wspólnych wyrzutów. Niezależnie od skutków, chyba oboje byli świadomi, że kiedyś wreszcie będą musieli dopuścić do konfrontacji i pogodzić się z jej konsekwencjami.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
I on żałował decyzji, które podejmował przez ostatni rok; gdyby wtedy został w Londynie, być może żadne z nich nie musiałoby przechodzić przez to piekło samotnie. Być może łatwiej byłoby mu przejść przez żałobę po najukochańszej matce, pogodzić się z ofiarą popełnioną przez Bathildę oraz Bartiusa, zapomnieć o walącym się na jego głowę Azkabanie i wreszcie znaleźć chwilę wytchnienia od wspomnienia przeszywającego zimna, które ogarnęło jego ciało tuż po tym, jak szmaragdowy strumień światła uderzył w jego klatkę piersiową. Teraz? Nie był kimś, na kim można było się oprzeć, nie potrafił nieść pozytywnej energii, która do niedawna była nieodzownym elementem jego jestestwa. Bo przecież zawsze mogło być gorzej, prawda? Cóż, teraz nie widział dla siebie gorszego scenariusza. Nie sypiał po nocach, dręczony natłokiem myśli, który podczas snu przybierał postać sennych koszmarów. Chciałby ją przeprosić, powiedzieć, że wie jak bardzo się mylił, ale czy teraz miało to znaczenie? Być może gdyby zebrał się na odwagę przed rokiem, zaraz po powrocie, ale teraz zbyt wiele wody upłynęło, aby spojrzała na niego tak, jak patrzyła kiedyś. Ileż on by oddał, aby móc znowu poczuć się tak, jak wtedy. Zupełnie jakby łudził się, że to uczucie wypełni pustkę w jego sercu.
Obecnie dużo łatwiej znosił rozmowy o zmarłej matce, być może dlatego, że przekonał się na własnej skórze, że samo umieranie nie boli? A jedynie jest błogosławieństwem dla cierpiącego ciała. Jednakże czuł się niezręcznie, zrzucając taką wiadomość na jej barki przy pierwszym spotkaniu. Uśmiechnął się blado, ale nie odpowiedział. Miała rację, miał niesamowite szczęście, mieszkając pod jednym dachem z rodzeństwem. Miał oko na siostry podczas pracy i razem z Michaelem mogli zadbać o wzajemne bezpieczeństwo. Naprawdę chciał się tym cieszyć, ale z dnia na dzień coraz bardziej zamykał się na nich, jedynie ciałem będąc wraz z nimi podczas spotkań w częściach wspólnych domu. Nieco mętne do tej pory spojrzenie wyostrzyło się, kiedy Penelope zaczęła zbliżać się w jego kierunku. Jej głos, miękko wypowiadający jego imię rozbrzmiał w jego uszach, rezonując w jego głowie. Subtelny dotyk dłoni Penny sprawił, że na jego twarzy pojawił się niewymuszony, subtelny uśmiech. Mimowolnie poczuł jak jego nozdrza wypełnia znajomy zapach z mieszanką ziół. Na krótką sekundę mgliste wspomnienie tamtych leniwych poranków, kiedy podobna woń otulała go szczelnie niczym kołdra, wypełniło go złudnym uczuciem szczęścia. - To nic, po prostu ostatnie dwa tygodnie nie należały do najlżejszych - wysilił się, postarał się, aby brzmiało to przekonująco. W końcu był aurorem, a w obecnej sytuacji banitą i zagrożeniem dla społeczeństwa, według narracji ministerstwa. Kwiecień nie był łaskawy dla takich jak oni. Pierwsze dni były naprawdę intensywne, a Gabriel - z poczucia czystego obowiązku i być może przyzwyczajenia - wywiązywał się z powierzonych mu zadań. Nieco zaskoczyła go propozycja złożona przez Penny, natomiast mniej zaskakująca okazała się chęć przystania na tę propozycję. -Z chęcią - odparł, zerkając na nią jeszcze niepewnie. Zachowywał się w tym momencie egoistycznie, kradł jej teraz czas, który mogła poświęcić na coś zupełnie innego, ale on potrzebował jej teraz, bo czuł się po prostu lepiej. Nieważne, jak wiele kosztowało ją wykrztuszenie tego zaproszenia. - Twoi rodzice są w domu? - niewinne pytanie, w końcu nie miał pojęcia, bo i skąd miał mieć, że rodzina Moore także została dotknięta tragedią w czasie ostatniego roku.
Obecnie dużo łatwiej znosił rozmowy o zmarłej matce, być może dlatego, że przekonał się na własnej skórze, że samo umieranie nie boli? A jedynie jest błogosławieństwem dla cierpiącego ciała. Jednakże czuł się niezręcznie, zrzucając taką wiadomość na jej barki przy pierwszym spotkaniu. Uśmiechnął się blado, ale nie odpowiedział. Miała rację, miał niesamowite szczęście, mieszkając pod jednym dachem z rodzeństwem. Miał oko na siostry podczas pracy i razem z Michaelem mogli zadbać o wzajemne bezpieczeństwo. Naprawdę chciał się tym cieszyć, ale z dnia na dzień coraz bardziej zamykał się na nich, jedynie ciałem będąc wraz z nimi podczas spotkań w częściach wspólnych domu. Nieco mętne do tej pory spojrzenie wyostrzyło się, kiedy Penelope zaczęła zbliżać się w jego kierunku. Jej głos, miękko wypowiadający jego imię rozbrzmiał w jego uszach, rezonując w jego głowie. Subtelny dotyk dłoni Penny sprawił, że na jego twarzy pojawił się niewymuszony, subtelny uśmiech. Mimowolnie poczuł jak jego nozdrza wypełnia znajomy zapach z mieszanką ziół. Na krótką sekundę mgliste wspomnienie tamtych leniwych poranków, kiedy podobna woń otulała go szczelnie niczym kołdra, wypełniło go złudnym uczuciem szczęścia. - To nic, po prostu ostatnie dwa tygodnie nie należały do najlżejszych - wysilił się, postarał się, aby brzmiało to przekonująco. W końcu był aurorem, a w obecnej sytuacji banitą i zagrożeniem dla społeczeństwa, według narracji ministerstwa. Kwiecień nie był łaskawy dla takich jak oni. Pierwsze dni były naprawdę intensywne, a Gabriel - z poczucia czystego obowiązku i być może przyzwyczajenia - wywiązywał się z powierzonych mu zadań. Nieco zaskoczyła go propozycja złożona przez Penny, natomiast mniej zaskakująca okazała się chęć przystania na tę propozycję. -Z chęcią - odparł, zerkając na nią jeszcze niepewnie. Zachowywał się w tym momencie egoistycznie, kradł jej teraz czas, który mogła poświęcić na coś zupełnie innego, ale on potrzebował jej teraz, bo czuł się po prostu lepiej. Nieważne, jak wiele kosztowało ją wykrztuszenie tego zaproszenia. - Twoi rodzice są w domu? - niewinne pytanie, w końcu nie miał pojęcia, bo i skąd miał mieć, że rodzina Moore także została dotknięta tragedią w czasie ostatniego roku.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Westchnęła, sugerując mu spojrzeniem, że nie uwierzyła w to nieudolne kłamstwo i zdziwiła się z jaką łatwością spróbował zrobić z niej głupka. Doprawdy sądził, że nie zauważy jak zadrgała mu powieka podczas wypowiadania tych słów? Że jako uzdrowiciel widywała podobne przypadki podczas dyżurów?
– Zlituj się – parsknęła zblazowana, kręcąc lekko głową. – Ale powiedzmy, że ci wierzę – dodała, dla świętego spokoju i odpuściła sobie dalsze ciągnięcie za język. W kościach czuła, że jego stan wiązał się z dłuższą opowieścią, choć i tym razem wolałaby się mylić. Tak naprawdę nigdy w stu procentach nie pogodziła się z wybranym przez Tonksa zawodem, który niejednokrotnie ściągał na niego kłopoty i wyjęte z życia dni.
Na pytanie dotyczące rodziców widocznie spochmurniała, jednak nie miała mu tego oczywiście za złe; nie wiedział o chorobie Lorny – bo skąd miałby się dowiedzieć? nie posądzała wspólnych przyjaciół o taki akt zdrady – ani o porwaniu się z motyką na słońce ojca, który postanowił zabrać matkę z Anglii w podróż po świecie, w poszukiwaniu najlepszych specjalistów od chorób psychicznych. Chociaż na początku Penelopa podchodziła do ów pomysłu dość optymistycznie i pełna nadziei oczekiwała następnych listów, od pewnego czasu coś zwyczajnie przestało jej pasować. Listy spisane ręką ojca przychodziły rzadziej, a jeśli już, wydawały się być wymuszone, uspokajające na siłę, co zawsze przynosiło odwrotny skutek do zamierzonego. Mało wspominał w nich o matce, o postępach w leczeniu, przez co zaczynała odnosić wrażenie, że jest tylko gorzej.
– Wyjechali – rzuciła krótko, podejrzewając, że prędzej czy później Gabriel zauważy znaczne przerzedzenie rzeczy należących do państwa Moore, bo tych nie zostało zbyt wiele. Z pewnością nie tyle, ile pozostawiliby wyjeżdżając na krótkie wakacje, dom zaś zatracił ciepło, ład i porządek, które mógł zapamiętać z ostatnich niedzielnych wizyt, jednak pozostawiła podjęcie decyzji o pociągnięciu tego tematu mężczyźnie. W gruncie rzeczy nie tylko on jej potrzebował, ale czarownica myśląc trzeźwo i logicznie, skutecznie odpychała od siebie tę pokusę; nie zamierzała się otwierać i wpuszczać go z powrotem do swojego życia, nawet jako przyjaciela, czy po prostu kogoś, kto znał ją najlepiej spośród bliskich osób i rozumiał doskonale to, w jaki sposób myśli, działa i przetrawia pewne fakty, i wiedział, że kochała matkę ponad wszystko, więc było jej ciężko, czy nawet to, że każdą złośliwą uwagę pod swoim adresem brała rzeczywiście bardzo do siebie, choć na zewnątrz nie dawała niczego po sobie poznać. Z każdą kolejną minutą niechętnie jednak zauważała, że to spotkanie niezwykle ćwiczyło jej słabą–silną wolę; gdy myślała, że po takim czasie bycie obojętną będzie proste, coś kazało jej zapomnieć o wcześniejszych postanowieniach i odpuścić. Ludzka psychika była czasem nielogiczna, niemal jak ćma, która parząc się raz, podlatywała do źródła światła ponownie.
W niezręcznej ciszy zaprowadziła Gabriela do kuchni, po raz kolejny potykając się o odstający próg drzwi wejściowych i klnąc na to cicho pod nosem.
– Billy też gdzieś poszedł, właściwie nie za bardzo chce mi mówić gdzie chodzi – dodała informacyjnie. Sama oczywiście nie zamierzała kontrolować niezbadanych ścieżek kuzyna, ale w zaistniałych okolicznościach martwiła się, że jeśli coś mu się stanie, to nawet nie będzie wiedziała gdzie go szukać. – I niedługo powinna pojawić się jeszcze młoda Potterówna, ta, która w dzieciństwie mnie ugryzła w rękę jak jej wycierałam smarki – uśmiechnęła się rozbawiona na wspomnienie tamtego dnia, w międzyczasie wstawiając wodę na herbatę. – Odkąd straciliście pracę w biurze, postanowiła nie wracać do rodziców. Pozostaje mi liczyć, że nie zrobi nic głupiego – postawiła na stole upieczone dzisiejszego poranka kruche ciasteczka i wróciła do przyrządzania herbat.
– Zlituj się – parsknęła zblazowana, kręcąc lekko głową. – Ale powiedzmy, że ci wierzę – dodała, dla świętego spokoju i odpuściła sobie dalsze ciągnięcie za język. W kościach czuła, że jego stan wiązał się z dłuższą opowieścią, choć i tym razem wolałaby się mylić. Tak naprawdę nigdy w stu procentach nie pogodziła się z wybranym przez Tonksa zawodem, który niejednokrotnie ściągał na niego kłopoty i wyjęte z życia dni.
Na pytanie dotyczące rodziców widocznie spochmurniała, jednak nie miała mu tego oczywiście za złe; nie wiedział o chorobie Lorny – bo skąd miałby się dowiedzieć? nie posądzała wspólnych przyjaciół o taki akt zdrady – ani o porwaniu się z motyką na słońce ojca, który postanowił zabrać matkę z Anglii w podróż po świecie, w poszukiwaniu najlepszych specjalistów od chorób psychicznych. Chociaż na początku Penelopa podchodziła do ów pomysłu dość optymistycznie i pełna nadziei oczekiwała następnych listów, od pewnego czasu coś zwyczajnie przestało jej pasować. Listy spisane ręką ojca przychodziły rzadziej, a jeśli już, wydawały się być wymuszone, uspokajające na siłę, co zawsze przynosiło odwrotny skutek do zamierzonego. Mało wspominał w nich o matce, o postępach w leczeniu, przez co zaczynała odnosić wrażenie, że jest tylko gorzej.
– Wyjechali – rzuciła krótko, podejrzewając, że prędzej czy później Gabriel zauważy znaczne przerzedzenie rzeczy należących do państwa Moore, bo tych nie zostało zbyt wiele. Z pewnością nie tyle, ile pozostawiliby wyjeżdżając na krótkie wakacje, dom zaś zatracił ciepło, ład i porządek, które mógł zapamiętać z ostatnich niedzielnych wizyt, jednak pozostawiła podjęcie decyzji o pociągnięciu tego tematu mężczyźnie. W gruncie rzeczy nie tylko on jej potrzebował, ale czarownica myśląc trzeźwo i logicznie, skutecznie odpychała od siebie tę pokusę; nie zamierzała się otwierać i wpuszczać go z powrotem do swojego życia, nawet jako przyjaciela, czy po prostu kogoś, kto znał ją najlepiej spośród bliskich osób i rozumiał doskonale to, w jaki sposób myśli, działa i przetrawia pewne fakty, i wiedział, że kochała matkę ponad wszystko, więc było jej ciężko, czy nawet to, że każdą złośliwą uwagę pod swoim adresem brała rzeczywiście bardzo do siebie, choć na zewnątrz nie dawała niczego po sobie poznać. Z każdą kolejną minutą niechętnie jednak zauważała, że to spotkanie niezwykle ćwiczyło jej słabą–silną wolę; gdy myślała, że po takim czasie bycie obojętną będzie proste, coś kazało jej zapomnieć o wcześniejszych postanowieniach i odpuścić. Ludzka psychika była czasem nielogiczna, niemal jak ćma, która parząc się raz, podlatywała do źródła światła ponownie.
W niezręcznej ciszy zaprowadziła Gabriela do kuchni, po raz kolejny potykając się o odstający próg drzwi wejściowych i klnąc na to cicho pod nosem.
– Billy też gdzieś poszedł, właściwie nie za bardzo chce mi mówić gdzie chodzi – dodała informacyjnie. Sama oczywiście nie zamierzała kontrolować niezbadanych ścieżek kuzyna, ale w zaistniałych okolicznościach martwiła się, że jeśli coś mu się stanie, to nawet nie będzie wiedziała gdzie go szukać. – I niedługo powinna pojawić się jeszcze młoda Potterówna, ta, która w dzieciństwie mnie ugryzła w rękę jak jej wycierałam smarki – uśmiechnęła się rozbawiona na wspomnienie tamtego dnia, w międzyczasie wstawiając wodę na herbatę. – Odkąd straciliście pracę w biurze, postanowiła nie wracać do rodziców. Pozostaje mi liczyć, że nie zrobi nic głupiego – postawiła na stole upieczone dzisiejszego poranka kruche ciasteczka i wróciła do przyrządzania herbat.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chciał jej powiedzieć, ale nie mógł. Związano go obietnicą, której złamać nie mógł - w końcu to mała cena za ocalenie życia, prawda? Poza tym naprawdę ostatnie tygodnie były znaczące, to one sprawiły, że teraz dawny uśmiech nie mógł zaistnieć na papierowej twarzy Tonksa. Jednakże powiedzenie, że ostatnie tygodnie nie należały do najlżejszych to tak, jakby powiedzieć, że słoń to zwierzę raczej ciężkie. Uniósł jedną brew ku górze, a jego usta wygięły się w karykaturę rozbawionego uśmiechu. Chociaż tak wiele się zmieniło nadal widziała kiedy kłamie. Zatem, jak wiele widziała teraz? Może ona jedna wiedziałaby jak mu pomóc bez chociażby jednego słowa opuszczającego jego usta. Nie, nie miał już prawa do takich rozważań. Postawił sprawę jasno rok temu, zamykając za sobą drzwi ich wspólnego mieszkania. A jednak mglista obietnica odzyskania spokoju jawiła się jako zakazany owoc. Chociaż słodki to wiedział, że nie może po niego sięgnąć. Nie miał najmniejszego prawa - a jednak brnął w to dalej. Być może wcześniej, dokładnie szesnaście dni temu pojawił się w tym samym miejscu to bez problemu, bez wątpliwości odwrócił się na pięcie i ponownie pozwolił jej o sobie zapomnieć. Jednakże teraz był zbyt słaby na to, aby postępować rozważnie. Szczególnie teraz, szczególnie, że dwunasty kwietnia okazał się jego dniem słabości. Dniem, w którym wcielił się w najgorszą ze swoich odsłon i jako obraz nędzy i rozpaczy postanowił sprawdzić co z Penny.
Przecież w inne dni potrafił resztkami silnej woli powstrzymać się, żartować i uśmiechać się w towarzystwie innych. Dzisiaj tego nie potrafił, może dlatego, że podświadomie i tak wiedział iż nieważne jak bardzo będzie się starał, ona i tak będzie wiedziała, tak po prostu. Wystarczyło jedno spojrzenie orzechowych oczu, które tak jak kiedyś, teraz budziły jego skrępowanie.
Powlókł się za nią. I on znał ją jak mało kto. Chociaż przytłoczony był wydarzeniami z ostatnich tygodni, a ból nadal rezonował w jego kościach to nie był ślepy na jej zmianę nastroju. Nie ciągnął jednak - nigdy nie był w tym dobry, nigdy nie starał się wyciągać od nikogo niczego siłą. Jeżeli będzie chciała to sama mu o tym powie. Podskórnie wiedział, że nie był to wakacyjny wyjazd. Znał tę pustkę i chłód, które odczuwało się, gdy weszli do środka. Ta sama samotność i cisza, które czuł wchodząc do domu na Manor Road po śmierci matki, kiedy na nowo zamieszkał w miejscu, w którym się wychował. Tam także, tak jak w Zielonym Zagajniku, brakowało rodzinnego ciepła, będącego dotąd wizytówką obydwóch domostw. Jedyne co zrobił to spojrzał na nią z rodzajem bolesnego zrozumienia.
Co miał jej powiedzieć, że Billy wróci w jednym kawałku? W ich przypadku to nie mogło być pewne. - Wydaje mi się, że Billy ma trochę oleju w głowie i nie wpakuje się w żadne głupstwo - naprawdę marny z niego pocieszyciel, ale starał się jak mógł. Uniósł brwi lekko zdziwiony, bo nie spodziewał się, że Kaelie zatrzyma się akurat u Penelope, ale w sumie, tak z drugiej strony to nie powinien się dziwić aż tak. - Kaelie? I jak sobie radzi? - musiał przyznać, że ulżyło mu trochę. Może nie znał się z Potter jakoś wybitnie, ale lubił z nią współpracować, można powiedzieć, że chociaż była upierdliwa to upominała się o raporty w całkiem przyjazny sposób. Nie mógł odwrócić wzroku od progu, o który prawie się potknęła. Może nie był zawodowym majsterkowiczem i kompletnie nie znał się na magicznych sposobach walki z domowymi usterkami, ale ojciec często naprawiał mugolskim sposobem takie małe usterki. Dlatego mimo iż dopiero co usiadł i wepchnął ciastko do buzi to musiał wstać. Nacisnął stopą na panel, który oczywiście nie chciał wskoczyć. - Masz może jakąś cienką listwę? To ci to wcisnę, bo jeszcze sobie krzywdę tu zrobicie - zagadnął. Musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Przecież w inne dni potrafił resztkami silnej woli powstrzymać się, żartować i uśmiechać się w towarzystwie innych. Dzisiaj tego nie potrafił, może dlatego, że podświadomie i tak wiedział iż nieważne jak bardzo będzie się starał, ona i tak będzie wiedziała, tak po prostu. Wystarczyło jedno spojrzenie orzechowych oczu, które tak jak kiedyś, teraz budziły jego skrępowanie.
Powlókł się za nią. I on znał ją jak mało kto. Chociaż przytłoczony był wydarzeniami z ostatnich tygodni, a ból nadal rezonował w jego kościach to nie był ślepy na jej zmianę nastroju. Nie ciągnął jednak - nigdy nie był w tym dobry, nigdy nie starał się wyciągać od nikogo niczego siłą. Jeżeli będzie chciała to sama mu o tym powie. Podskórnie wiedział, że nie był to wakacyjny wyjazd. Znał tę pustkę i chłód, które odczuwało się, gdy weszli do środka. Ta sama samotność i cisza, które czuł wchodząc do domu na Manor Road po śmierci matki, kiedy na nowo zamieszkał w miejscu, w którym się wychował. Tam także, tak jak w Zielonym Zagajniku, brakowało rodzinnego ciepła, będącego dotąd wizytówką obydwóch domostw. Jedyne co zrobił to spojrzał na nią z rodzajem bolesnego zrozumienia.
Co miał jej powiedzieć, że Billy wróci w jednym kawałku? W ich przypadku to nie mogło być pewne. - Wydaje mi się, że Billy ma trochę oleju w głowie i nie wpakuje się w żadne głupstwo - naprawdę marny z niego pocieszyciel, ale starał się jak mógł. Uniósł brwi lekko zdziwiony, bo nie spodziewał się, że Kaelie zatrzyma się akurat u Penelope, ale w sumie, tak z drugiej strony to nie powinien się dziwić aż tak. - Kaelie? I jak sobie radzi? - musiał przyznać, że ulżyło mu trochę. Może nie znał się z Potter jakoś wybitnie, ale lubił z nią współpracować, można powiedzieć, że chociaż była upierdliwa to upominała się o raporty w całkiem przyjazny sposób. Nie mógł odwrócić wzroku od progu, o który prawie się potknęła. Może nie był zawodowym majsterkowiczem i kompletnie nie znał się na magicznych sposobach walki z domowymi usterkami, ale ojciec często naprawiał mugolskim sposobem takie małe usterki. Dlatego mimo iż dopiero co usiadł i wepchnął ciastko do buzi to musiał wstać. Nacisnął stopą na panel, który oczywiście nie chciał wskoczyć. - Masz może jakąś cienką listwę? To ci to wcisnę, bo jeszcze sobie krzywdę tu zrobicie - zagadnął. Musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Ty też miałeś dużo oleju w głowie i czasami to nie pomagało – odparła bezmyślnie w głębokim zadumaniu nad herbacianym suszem, dość uszczypliwie, ale nie miała na celu urażenia go. Ot, nim zdążyła ugryźć się w język i przemyśleć co najmniej dwukrotnie swoje słowa, te wyrwały się nieproszone w odpowiedzi, która w gruncie rzeczy nie mijała się wcale z prawdą. – Chodzi mi o to, że może i zdrowo myślicie, ale jesteście jak lep na kłopoty – dodała w ramach wyjaśnienia, posyłając Gabrielowi kontrolne spojrzenie. Całe napięcie sprzed kilku minut zaczęło wreszcie opuszczać spięte mięśnie blondynki, chociaż dalej czuła się lekko zestresowana samym faktem dobierania odpowiednich słów do sytuacji, w której znajdowała się pierwszy raz w życiu, a do której nikt nigdy jej nie przygotował. A potem równie ekspresowo uznała, że chyba ma tego dość i po prostu za bardzo się przejmowała, traktując go jak delikatne, smocze jajo; czy nie lepiej by wypadła zachowując się naturalnie, pozbawiona kija i zaciągów do psychologicznych zagrywek?
– Po prostu się o niego martwię. Nie popierałam i nie poprę decyzji powrotu do Anglii – wzruszyła ramionami, zalewając dzbanek wrzątkiem. Swoją porcję naparu nalała do kubka krótko po zaparzeniu, porcję dla Gabriela pozostawiła dłużej, wciąż nie rozumiejąc zamiłowania do tak mocnej, długo parzonej herbaty, która gryzła goryczką biedne kubki smakowe. – Nie mam pojęcia, nie raczyła jeszcze się odezwać – przeniosła dzbanek wraz z kubkami na stół i usiadła wreszcie na krześle, prostując zastane plecy. – Jest w tym wieku, w którym będzie chciała udowodnić wszystkim jak świetnie sobie radzi sama, a ja obiecałam jej rodzicom, że w jakiś sposób się nią zajmę i tutaj ściągnę – nie krytykowała Kaelie w żaden sposób, jednak znając ją mniej więcej od dziecka, była w stanie przewidzieć to, jak może się zachować. Potencjalna odpowiedź na list wcale nie była równoznaczna ze zjawieniem się w Zagajniku; Potterówna była nieprzewidywalna – jeśli dalej ma tego swojego chłopaka, to raczej moje próby spełzną na niczym – w tym momencie nie potrafiła sobie nawet przypomnieć imienia człowieka, który zwrócił Kaelie w głowie, ale pamiętała, że niespecjalnie przypadł jej do gustu, co było wyczynem. Rzadko kiedy kogoś zwyczajnie nie lubiła.
Podsunęła kubek z osłodzoną jedną łyżeczką cukru herbatą w kierunku Tonksa, sama zaś oparła łokieć o blat a dłoń o podbródek, bacznie obserwując jego poczynania.
– Weź to zostaw, za chwilę zepsuje się znowu – już nawet nie zwracała uwagi na zużyty próg, za codzienny rytuał przyjmując ubijanie dużego palca o zdezelowane drewno. – Wojna przyczyniła się do wysypu majsterkowiczów, tym się teraz zajmujesz? – zauważyła rozbawiona, niedawno słysząc o podobnym pomyśle na życie z ust swojego kuzyna.
– Po prostu się o niego martwię. Nie popierałam i nie poprę decyzji powrotu do Anglii – wzruszyła ramionami, zalewając dzbanek wrzątkiem. Swoją porcję naparu nalała do kubka krótko po zaparzeniu, porcję dla Gabriela pozostawiła dłużej, wciąż nie rozumiejąc zamiłowania do tak mocnej, długo parzonej herbaty, która gryzła goryczką biedne kubki smakowe. – Nie mam pojęcia, nie raczyła jeszcze się odezwać – przeniosła dzbanek wraz z kubkami na stół i usiadła wreszcie na krześle, prostując zastane plecy. – Jest w tym wieku, w którym będzie chciała udowodnić wszystkim jak świetnie sobie radzi sama, a ja obiecałam jej rodzicom, że w jakiś sposób się nią zajmę i tutaj ściągnę – nie krytykowała Kaelie w żaden sposób, jednak znając ją mniej więcej od dziecka, była w stanie przewidzieć to, jak może się zachować. Potencjalna odpowiedź na list wcale nie była równoznaczna ze zjawieniem się w Zagajniku; Potterówna była nieprzewidywalna – jeśli dalej ma tego swojego chłopaka, to raczej moje próby spełzną na niczym – w tym momencie nie potrafiła sobie nawet przypomnieć imienia człowieka, który zwrócił Kaelie w głowie, ale pamiętała, że niespecjalnie przypadł jej do gustu, co było wyczynem. Rzadko kiedy kogoś zwyczajnie nie lubiła.
Podsunęła kubek z osłodzoną jedną łyżeczką cukru herbatą w kierunku Tonksa, sama zaś oparła łokieć o blat a dłoń o podbródek, bacznie obserwując jego poczynania.
– Weź to zostaw, za chwilę zepsuje się znowu – już nawet nie zwracała uwagi na zużyty próg, za codzienny rytuał przyjmując ubijanie dużego palca o zdezelowane drewno. – Wojna przyczyniła się do wysypu majsterkowiczów, tym się teraz zajmujesz? – zauważyła rozbawiona, niedawno słysząc o podobnym pomyśle na życie z ust swojego kuzyna.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Paradoksalnie jej z pewnością uszczypliwa uwaga wypowiedziana bez chociażby chwili namysłu sprawiła, że gdzieś w jego klatce piersiowej pojawiło się coś w rodzaju zduszonego śmiechu. Bo chociaż była nieco zmieszana i trochę zirytowana, to pierwszy raz nie kontrolowała się i przypominała dawną siebie, kiedy tylko wracał z jakimś uszczerbkiem na zdrowiu. Chciałby powiedzieć, że miał na tyle oleju, aby do niej wrócić w całości, ale przecież ostatni raz tego nie zrobił. Zamiast pognać za nią, kiedy tylko wrócił i błagać o wybaczenie, dał jej odejść. Wcześniej tego nie dostrzegał, ale kiedy wiesz, że nie można już nic zrobić, aby naprawić własne błędy. I nagle dostał drugą szansę, aby to zrobić, w pewnym sensie. To było zbyt skomplikowane. - Poradzi sobie - powinna przestać się martwić o wszystkich dookoła, ale zacząć myśleć o sobie. Jednakże i ta uwaga uwięzła mu w gardle. Nie powinien czynić jej takich uwag, nawet jeżeli zdawał sobie sprawę, że mimo rocznej rozłąki nie mogła pozostać mu całkowicie obojętna. Cokolwiek czuł patrząc na Penelope było to dalekie od obojętności. Zbyt wiele lat wspólnie spędzili, zbyt wiele razy wylądował na szlabanie, kiedy kolejny uczeń postanowił obrazić ją z powodu pochodzenia czy też choroby, która ją dotknęła. Bo nikt inny nie wiedział, że za fasadą silnej kobiety kryła się osoba o miękkim sercu, która przeżywa każde wypowiedziane słowo.
- Jest dorosły i nie wpłyniesz na jego decyzję - ktoś musiał to powiedzieć. Billy miał już swoje lata i swój rozum, mogła jedynie dbać oto, żeby nie wplątał się w głupstwo, ale z tego co Tonks wiedział, Moore już wcześniej splątał swe losy z Zakonem, pytanie czy nadal chciał kłaść swe życie na szali, kiedy wojenna pożoga pożerała Wielką Brytanię. Zerknął w stronę zaparzanej herbaty; pamiętała. Niby to drobny szczegół, prawdopodobnie nie mający znaczenia, ale jednak poczuł to ciepłe uczucie. I nie zdziwiły go kolejne słowa - oczywiście próbowała zbawić świat za wszelką cenę i zaopiekować się wszystkimi zbłąkanymi duszami. - Kaelie jest rozsądna, wie że teraz nikt nie powinien próbować radzić sobie na własną rękę - nie miał bladego pojęcia jaki kontakt utrzymywały w ostatnim czasie, ale wydawało mu się, że Potter wystarczająco wiele widziała podczas pracy z aurorami, szczególnie ostatniego dnia, kiedy funkcjonariusze wyszli na ulice. Zmarszczył brwi, słysząc wzmiankę o jakimś tajemniczym adoratorze panny Potter. - Jakiego chłopaka? - nie tylko Penny potrafiła być przesadnie opiekuńcza względem innych. W czasie pracy Gabriel zdążył polubić brunetkę i nie chciał, aby przytrafiło jej się coś złego. No i, jak każdy Tonks, miał obsesję na punkcie ratowania świata. I chociaż w ostatnich dniach cel nie był tak jasny jak dotychczas to nie zmienił się nagle w nieczułą istotę, która wyglądem przypominała jedynie Gabriela.
Mocniej nacisnął piętą, ale ostatecznie wydawało mu się, że prędzej czy później to znowu wyskoczy. - No przestań, przecież wystarczy to listą od framugi do framugi przyczepić i będzie w porządku - stwierdził. Ostatnio wyszukiwał sobie podobne zajęcia, zresztą już w czasie anomalii wykorzystywał swoje mugolskie zdolności do naprawiania różnych rzeczy, między innymi załatał pannie Leighton dziurę w dachu. - To raczej zajęcie dodatkowe, kiedy magia zaczęła kaprysić zwykły młotek zaczął być na wagę złota. A teraz trzeba jakoś zarabiać - stwierdził. Widać, że się rozluźnił, ramiona nieco opadły, a gdy zeszli na temat dużo bardziej błahy, uśmiechnął się subtelnie, ale przynajmniej szczerze. Sięgnął po kubek z herbatą i upił łyk, po czym pewnie złapał za kolejne ciastko. - Bardzo dobre, ty piekłaś? - zagadnął. W ostatnim czasie naprawdę docenił dobrą kuchnię, jako że jego umiejętności na tym polu były znikome. Marcella heroicznie podjęła w grudniu próbę nauczenia Tonksa samodzielnego przygotowywania posiłków, ale jeszcze wiele czasu miało upłynąć nim będzie gotowy zjeść jajecznicę nie krzywiąc się przy tym.
- Jest dorosły i nie wpłyniesz na jego decyzję - ktoś musiał to powiedzieć. Billy miał już swoje lata i swój rozum, mogła jedynie dbać oto, żeby nie wplątał się w głupstwo, ale z tego co Tonks wiedział, Moore już wcześniej splątał swe losy z Zakonem, pytanie czy nadal chciał kłaść swe życie na szali, kiedy wojenna pożoga pożerała Wielką Brytanię. Zerknął w stronę zaparzanej herbaty; pamiętała. Niby to drobny szczegół, prawdopodobnie nie mający znaczenia, ale jednak poczuł to ciepłe uczucie. I nie zdziwiły go kolejne słowa - oczywiście próbowała zbawić świat za wszelką cenę i zaopiekować się wszystkimi zbłąkanymi duszami. - Kaelie jest rozsądna, wie że teraz nikt nie powinien próbować radzić sobie na własną rękę - nie miał bladego pojęcia jaki kontakt utrzymywały w ostatnim czasie, ale wydawało mu się, że Potter wystarczająco wiele widziała podczas pracy z aurorami, szczególnie ostatniego dnia, kiedy funkcjonariusze wyszli na ulice. Zmarszczył brwi, słysząc wzmiankę o jakimś tajemniczym adoratorze panny Potter. - Jakiego chłopaka? - nie tylko Penny potrafiła być przesadnie opiekuńcza względem innych. W czasie pracy Gabriel zdążył polubić brunetkę i nie chciał, aby przytrafiło jej się coś złego. No i, jak każdy Tonks, miał obsesję na punkcie ratowania świata. I chociaż w ostatnich dniach cel nie był tak jasny jak dotychczas to nie zmienił się nagle w nieczułą istotę, która wyglądem przypominała jedynie Gabriela.
Mocniej nacisnął piętą, ale ostatecznie wydawało mu się, że prędzej czy później to znowu wyskoczy. - No przestań, przecież wystarczy to listą od framugi do framugi przyczepić i będzie w porządku - stwierdził. Ostatnio wyszukiwał sobie podobne zajęcia, zresztą już w czasie anomalii wykorzystywał swoje mugolskie zdolności do naprawiania różnych rzeczy, między innymi załatał pannie Leighton dziurę w dachu. - To raczej zajęcie dodatkowe, kiedy magia zaczęła kaprysić zwykły młotek zaczął być na wagę złota. A teraz trzeba jakoś zarabiać - stwierdził. Widać, że się rozluźnił, ramiona nieco opadły, a gdy zeszli na temat dużo bardziej błahy, uśmiechnął się subtelnie, ale przynajmniej szczerze. Sięgnął po kubek z herbatą i upił łyk, po czym pewnie złapał za kolejne ciastko. - Bardzo dobre, ty piekłaś? - zagadnął. W ostatnim czasie naprawdę docenił dobrą kuchnię, jako że jego umiejętności na tym polu były znikome. Marcella heroicznie podjęła w grudniu próbę nauczenia Tonksa samodzielnego przygotowywania posiłków, ale jeszcze wiele czasu miało upłynąć nim będzie gotowy zjeść jajecznicę nie krzywiąc się przy tym.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Penelopa niemal zapowietrzyła się, słysząc jakże śmiałą uwagę Tonksa, jednak gdzieś pomiędzy chwilowym obruszeniem a aprobatą do tej krótkiej stanowczości, nie mogła nie przyznać mu racji. Ale znał ją nie od dzisiaj i wiedział doskonale, że podobnymi uwagami na pewno nie sprowadzi jej na ziemię; charakteru i pewnych zachowań nie dało się przecież zmienić na zawołanie, niejednokrotnie wypleniało się przyzwyczajenia długimi miesiącami, jeśli miało się odpowiedni powód, czy motywację, której ona nie posiadała.
– Jeszcze przypomnij mi znowu, że powinnam zacząć dbać o siebie – skrzyżowała ręce pod biustem, w wyraźnie bojowej postawie spoglądając prosto w oczy Gabriela. Chociaż wiedziała, że mniej więcej to też chciał przemycić w swojej uwadze, nie podejrzewała go o zuchwałość podczas pierwszego spotkania i powiedzenia czegoś, co zawsze kierowało ich w kierunku kłótni. Tym razem jednak uwaga blondynki szybko skupiła się na wspólnym nieznanym delikwencie – narzeczonym Potterówny.
– Nie wiem, nie poznałam go... i właściwie nie mam pojęcia jak się nazywa, po prostu nie przypadł mi do gustu z samych opowieści a Kaelie czasami zapomina o rozsądku – wzruszyła ramionami, zupełnie nie przejmując się tym, że oceniała książkę po okładce – a właściwie nawet bez okładki, z samych zdawkowych, nieobiektywnych recenzji – i zaprzeczała w tym momencie swoim radom dawanym innym osobom. Jednak inaczej doradzało się obcym, inaczej z kolei zachowywało się wobec bliskich osób i przeważnie złote rady, cudowne rozwiązania, nigdy nie sprawdzały się w jej przypadku. Życie było nieprzewidywalne.
– Większym problemem od tej deski jest dach, chyba zaczął przeciekać – powiedziała bez namysłu, przypominając sobie, że ze wszystkich rzeczy do zrobienia przekazanych kuzynowi zapomniała o najważniejszej, dzięki której jeszcze dom stał w całości – ale tym też się nie kłopocz, poradzę sobie – to nie tak, że była samowystarczalna i musiała pokazać, że nie potrzebuje niczyjej pomocy, lecz zwyczajnie nie była pewna, czy aby na pewno chciała angażować w to swojego byłego mężczyznę. Gdzieś między każdym łykiem herbaty nabierała przekonania, że ponowne zbliżanie się do siebie, trzymanie się razem, może przynieść im jeszcze większe rany, ale bladło ono równie szybko, z dostrzeżeniem polepszenia nastroju.
– Oczywiście, że ja – wyprostowała się dumne, żeby po chwili ponownie zgarbić się w komfortowym usadzeniu na krześle – nie mów, że zdążyłeś zapomnieć o moich umiejętnościach kulinarnych – gdy mieszkali ze sobą wprawdzie nie prezentowała ich zbyt często, a jeśli już, to zazwyczaj jej potrawy okazywały się całkiem smaczne, nie powodujące problemów żołądkowych. – Miałam ostatnio bardzo dużo czasu na podszkolenie się – bo co innego miała robić sama?
– Jeszcze przypomnij mi znowu, że powinnam zacząć dbać o siebie – skrzyżowała ręce pod biustem, w wyraźnie bojowej postawie spoglądając prosto w oczy Gabriela. Chociaż wiedziała, że mniej więcej to też chciał przemycić w swojej uwadze, nie podejrzewała go o zuchwałość podczas pierwszego spotkania i powiedzenia czegoś, co zawsze kierowało ich w kierunku kłótni. Tym razem jednak uwaga blondynki szybko skupiła się na wspólnym nieznanym delikwencie – narzeczonym Potterówny.
– Nie wiem, nie poznałam go... i właściwie nie mam pojęcia jak się nazywa, po prostu nie przypadł mi do gustu z samych opowieści a Kaelie czasami zapomina o rozsądku – wzruszyła ramionami, zupełnie nie przejmując się tym, że oceniała książkę po okładce – a właściwie nawet bez okładki, z samych zdawkowych, nieobiektywnych recenzji – i zaprzeczała w tym momencie swoim radom dawanym innym osobom. Jednak inaczej doradzało się obcym, inaczej z kolei zachowywało się wobec bliskich osób i przeważnie złote rady, cudowne rozwiązania, nigdy nie sprawdzały się w jej przypadku. Życie było nieprzewidywalne.
– Większym problemem od tej deski jest dach, chyba zaczął przeciekać – powiedziała bez namysłu, przypominając sobie, że ze wszystkich rzeczy do zrobienia przekazanych kuzynowi zapomniała o najważniejszej, dzięki której jeszcze dom stał w całości – ale tym też się nie kłopocz, poradzę sobie – to nie tak, że była samowystarczalna i musiała pokazać, że nie potrzebuje niczyjej pomocy, lecz zwyczajnie nie była pewna, czy aby na pewno chciała angażować w to swojego byłego mężczyznę. Gdzieś między każdym łykiem herbaty nabierała przekonania, że ponowne zbliżanie się do siebie, trzymanie się razem, może przynieść im jeszcze większe rany, ale bladło ono równie szybko, z dostrzeżeniem polepszenia nastroju.
– Oczywiście, że ja – wyprostowała się dumne, żeby po chwili ponownie zgarbić się w komfortowym usadzeniu na krześle – nie mów, że zdążyłeś zapomnieć o moich umiejętnościach kulinarnych – gdy mieszkali ze sobą wprawdzie nie prezentowała ich zbyt często, a jeśli już, to zazwyczaj jej potrawy okazywały się całkiem smaczne, nie powodujące problemów żołądkowych. – Miałam ostatnio bardzo dużo czasu na podszkolenie się – bo co innego miała robić sama?
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Być może Tonks zaczął wierzyć, że człowiek faktycznie jest w stanie się zmienić. Ostatecznie też mogło mu się wydawać, że jeżeli będzie wystarczająco długo powtarzał to samo, to w końcu Penelope przyjmie do wiadomości fakt, że jej życie także było istotne, a Billy był dorosłym facetem, który sobie poradzi. Musiał sobie poradzić. Powstrzymał się od ciężkiego westchnięcia i uniósł jedynie wymownie brwi, ale ostatecznie żadne zdanie nie padło z jego ust. Podobno milczenie jest złotem, zatem tym razem miał milczeć. Poza tym stracił wszelkie prawo do czynienia takich uwag stracił już dawno temu i to na własne życzenie. I z ulgą przyjął zmianę tematu. Panna Potter była częścią Biura Aurorów i Tonks nie mógł zaprzeczyć, że darzył ją sympatią. Dlatego naturalny wydawał się fakt, iż niepokoiło go pojawienie się tajemniczego adoratora, który ponoć sprowadzał Kaelie na złą drogę. Jaka szkoda, że nie przyszło mu poznać tożsamości tego czarodzieja, z pewnością jego nastawienie uległoby zmianie.
Skinął głową, lekko zamyślony, próbując przypomnieć sobie, czy może jeszcze kiedy pracowali w Ministerstwie widział jakiegoś podejrzanego mężczyznę, który mógłby wpasować się w wizję tego deprawującego młode czarownice. - Spróbuję się czegoś dowiedzieć - powiedział spokojnym głosem. Przynajmniej miałby jakieś zajęcie, prawda? Mógłby oderwać myśli od własnej tragedii i po prostu skupić się na drugiej osobie. Brakowało mu tego, w końcu to właśnie robił jako auror, martwił się o innych i dbał oto, aby nikt więcej nie musiał cierpieć z powodu zła, jakie roztaczali wokół siebie czarnoksiężnicy. Teraz próbował się odnaleźć w nowej rzeczywistości i nie do końca wiedział, którą drogą powinien iść.
Już chciał zaproponować pomoc, nie myśląc przy tym zbyt jasno, po prostu w tym momencie, kiedy siedział w jej kuchni, jadł jej ciasteczka, czuł się po prostu dobrze. Jakby na chwilę wrócił do domu po długiej i wyczerpującej podróży. Jednakże chwilę później panna Moore ściągnęła go na zmienię i przypomniała czym jest rzeczywistość. Nie musisz radzić sobie sama. - Nie wątpię - rzucił w zamian pokojowo, przywołując na bladą twarz delikatny uśmiech. Fakt, wstydziłby się, przecież jej zdolności kulinarne niejednokrotnie ratowały mu pusty żołądek. Bo on do niedawna był naprawdę ciamajdą w kuchni. Dopiero niedawno stawił czoła wyzwaniu i chwycił za patelnię. Pewnie jeszcze przez chwilę torturowali się niezręcznością, po czym Gabriel stwierdził, że chyba już na niego czas.
/ zt x 2
Skinął głową, lekko zamyślony, próbując przypomnieć sobie, czy może jeszcze kiedy pracowali w Ministerstwie widział jakiegoś podejrzanego mężczyznę, który mógłby wpasować się w wizję tego deprawującego młode czarownice. - Spróbuję się czegoś dowiedzieć - powiedział spokojnym głosem. Przynajmniej miałby jakieś zajęcie, prawda? Mógłby oderwać myśli od własnej tragedii i po prostu skupić się na drugiej osobie. Brakowało mu tego, w końcu to właśnie robił jako auror, martwił się o innych i dbał oto, aby nikt więcej nie musiał cierpieć z powodu zła, jakie roztaczali wokół siebie czarnoksiężnicy. Teraz próbował się odnaleźć w nowej rzeczywistości i nie do końca wiedział, którą drogą powinien iść.
Już chciał zaproponować pomoc, nie myśląc przy tym zbyt jasno, po prostu w tym momencie, kiedy siedział w jej kuchni, jadł jej ciasteczka, czuł się po prostu dobrze. Jakby na chwilę wrócił do domu po długiej i wyczerpującej podróży. Jednakże chwilę później panna Moore ściągnęła go na zmienię i przypomniała czym jest rzeczywistość. Nie musisz radzić sobie sama. - Nie wątpię - rzucił w zamian pokojowo, przywołując na bladą twarz delikatny uśmiech. Fakt, wstydziłby się, przecież jej zdolności kulinarne niejednokrotnie ratowały mu pusty żołądek. Bo on do niedawna był naprawdę ciamajdą w kuchni. Dopiero niedawno stawił czoła wyzwaniu i chwycił za patelnię. Pewnie jeszcze przez chwilę torturowali się niezręcznością, po czym Gabriel stwierdził, że chyba już na niego czas.
/ zt x 2
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziupla
Szybka odpowiedź