Salon
AutorWiadomość
Salon
tu będzie
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
24 IV 1957
To nie był lęk. Znała jego smak, od gęstej goryczy osiadającej na języku, lepkiej kwaskowatości podrażniającej kubeczki smakowe, po mdłą słodycz gromadzącą się w ślinie, utrudniającą przełykanie, zmuszającą krtań do nieprzyjemnego zaciskania się, a żołądek do metaforycznego podchodzenia do gardła. Pamiętała jego dotyk, chłodne punkty na rozgrzanej skórze, podnoszące niewidoczne włoski na karku, wprawiające serce w konwulsje bolesnych, nazbyt głośnych uderzeń o pręty klatki piersiowej, jakby chciało się wyrwać, jakby przypominało, że ono wciąż istnieje — a przecież postanowiła pogrzebać je dawno temu, pośród popiołów oczekiwań oraz szronu skrywającego pod swą cienką warstwą wszelkie nadzieje. Potrafiła odnaleźć go pomiędzy gęstymi splotami emocji, ścierających się ze sobą niczym gniewne fale uderzające o klify niewzruszonej mimiki twarzy, skrzące zajadle na wzór płomieni gotowych przerodzić się w najprawdziwszą szatańską pożogę, o ile nie wmówi sobie, że ma to wszystko gdzieś. Lodowy odłamek dzielnie opierający się ogniom usposobienia, niemożliwy do dokładnego zlokalizowania, acz gnieżdżący się w jej wnętrzu niczym złośliwy pasożyt, który rośnie w siłę przy każdym nieudanym zaklęciu. W pewnym momencie strach stał się czymś znajomym, dawnym przyjacielem, którego nie wita się wylewnie, a woli zamknąć drzwi tuż przed nosem — wiedziała więc, że to nie był lęk. Ta ociężałość znacząca napięte ciało, spowalniająca każdy krok, przez co nawet odgłos wysokich obcasów iście zabójczych szpilek nie wydawał się głośniejszy od westchnień wiatru, poruszającego ciemnymi kosmykami okalającymi skronie. Niechęć osadzająca się w spojrzeniu, które i tak nosiło w sobie obciążenie zbytniej czujności. A przecież nie powinna mieć się na baczeniu, nie tu, gdzie każdą wstęgę uliczek wypalono w jej umyślne, gdzie kora drzew zdzierała kościste kolana do krwi, a okolica wciąż rozbrzmiewała echem przeprowadzanych bitew. To był dom. Mogła się wypierać, chmurzyć wyraziste brwi, złościć się i psioczyć, ale taki był fakt — to był dom. Dolina Godryka krążyła w jej żyłach na równi z karminem krwi, z obecnością kogoś, o kim wolała nie myśleć teraz, nie chcąc zamknąć się w klatce bezruchu, czekając, aż panika prześlizgnie się między prętami i dopadnie ją na wzór drapieżnego zwierza. To był dom, powtórzyła w duchu, w niemym znużeniu, a jednak w swej bliskości, pozostaje dziwnie obcy. Chciałaby zrzucić winę na lata nieobecności, na pustą przestrzeń obdartą z rodzinnych wspomnień, machnąć ręką i po prostu zapomnieć, a mimo to...nie potrafiła. Bo to nie dom się zmienił, nie jego wydźwięk, osoby wciąż w nim się mieszczące, a ona. I to na gorsze. Może gdyby miała inne wyjście, większą zasobność sakiewki, szansę na dostanie się do Gringotta bez obaw, że zielony promień sięgnie rozmierzwioną czuprynę, to może...może mogłaby uciekać dalej, kryć się przed listami rodziców — niemy wyrzut — oraz decyzjami związanymi z karierą — zbyt nieporadna na cokolwiek — przed konsekwencjami — w jej snach dzieci wciąż mają szklane oczy — aż wreszcie przed — kiedy wychodził, to on nie spojrzał na nią, czy ona na niego? — rzeczywistością. To byłoby zdecydowanie lepsze, taka ucieczka, o wiele łatwiejsze, niż powrót.
— Kurwa — kwituje w końcu, poddając się całkowicie. Stawia na ziemi walizkę, na której decyduje się przysiąść po tym, jak odłoży z troskliwością futerał ze skrzypcami. Odpala magicznego papierosa z nerwowością zapisaną w szczupłych palcach, ze świszczącym wydechem gryzącego dymu. Nie zdecydowała się podejść do drzwi prowadzących do Zielonego Zagajnika, chociaż stała przed domem dobre pięć minut. Potrzebowała chwili, potrzebowała wyciszyć to kłębowisko wywołujące wrażenie, że skóra jest zbyt ciasna, by utrzymać ten ogrom emocjonalnego gówna. Potrzebowała oddechu odwagi, sekundy, by stwierdzić, że wszystko jest w porządku. Nawet jeśli nie było, nigdy nie było.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Oczekiwanie na zdecydowanie ze strony Kaelie było niemalże porównywalne do próby nauczenia trolla szycia. Nie było całkowicie niemożliwe, jednak wymagało cierpliwości i czasu, a przy okazji powstrzymania w sobie chęci mordu z powodu zszarganych nerwów. Podobnie było w przypadku małej łajzy; nie dość, że odpisała na list dopiero po kilku dniach, tak zbyła ją i jej pomoc, czego akurat nie potrafiła pojąć. Nie oferowała jej przecież worka z tysiącem galeonów – a takim sama by nie pogardziła w zaistniałych okolicznościach – ani zaaranżowanego, lukratywnego małżeństwa, dzięki któremu miał zapanować pokój na świecie, rozumiała jednak, że Kaelie planowała pokazać jej, jak sobie dobrze poradzi sama. Penelopa nie wątpiła w to, że mając dwadzieścia trzy lata na karku, Potterówna nie potrafiła o siebie zadbać, ale kierowała się zwykłą troską i sądziła, że ma do tego pełne prawo, skoro przed laty podczas wieczornych odwiedzin rodziców opiekowała się nią, przyklejała opatrunki na obite kolana i wycierała smarki, czy zabrudzoną po jagodowym dżemie pulchną buźkę.
Gdy słońce chowało się za horyzontem, a temperatura zaczynała powoli spadać, Penelopa powoli zaczynała utwierdzać się w przekonaniu, że dzisiejszy dzień nie będzie tym przełomowym i lepszy efekt odniosłaby, szukając Kaelie po znajomych, dlatego nie kryła zdziwienia i częściowej ulgi, która w nią wstąpiła wraz z dostrzeżeniem przez okno łazienki dziewczyny. Gdy po kilku minutach obserwacji z okna doszła do wniosku, że młoda czarownica raczej zaraz ucieknie, zadecydowała się działać.
Moore stanęła w drzwiach odziana w szlafrok i krzyżując ręce pod biustem, zmarszczyła czoło, czując od razu jak ściągnięta pod zieloną, zastygniętą maską skóra zawołała o pomoc. Odczekała chwilę, sprawdzając, czy Potterówna w ogóle ją zauważy a kiedy odwróciła się, blondynka kiwnęła głową na wejście do domu.
– Właź, bez dyskusji – rzuciła tonem równie serdecznym, co nie znoszącym sprzeciwu. Dała jej chwilę na dopalenie papierosa, kiedy jednak ta zaczynała się przedłużać, zupełnie nieświadomie zaczęła ostentacyjnie tupać stopą o drewnianą deskę.
– Wchodzisz, czy nie? Nie będę tu sterczeć cały wieczór – westchnęła zniecierpliwiona, przypominając sobie, że kiedy jeszcze opiekowała się małą Kaelie, sytuacja wyglądała niemal zawsze podobnie. Dyskutowała, stawiała się i zawsze jej słowo musiało być tym ostatnim. Chociaż niejednokrotnie miała ochotę ją udusić, równie mocno lubiła to niepokorne stworzenie i doceniała wspólnie spędzony czas; nieskromnie nawet sądziła, że to ona w jakimś stopniu poskromiła złośnicę i wyprowadziła ciemnowłosą na ludzi, a fakt, że ufała jej do teraz i stała na terenie zagajnika, tylko to potwierdzał. Z drugiej strony niepokoiła się, że wraz z dorastaniem dziewczyna zamykała się w sobie.
Gdy słońce chowało się za horyzontem, a temperatura zaczynała powoli spadać, Penelopa powoli zaczynała utwierdzać się w przekonaniu, że dzisiejszy dzień nie będzie tym przełomowym i lepszy efekt odniosłaby, szukając Kaelie po znajomych, dlatego nie kryła zdziwienia i częściowej ulgi, która w nią wstąpiła wraz z dostrzeżeniem przez okno łazienki dziewczyny. Gdy po kilku minutach obserwacji z okna doszła do wniosku, że młoda czarownica raczej zaraz ucieknie, zadecydowała się działać.
Moore stanęła w drzwiach odziana w szlafrok i krzyżując ręce pod biustem, zmarszczyła czoło, czując od razu jak ściągnięta pod zieloną, zastygniętą maską skóra zawołała o pomoc. Odczekała chwilę, sprawdzając, czy Potterówna w ogóle ją zauważy a kiedy odwróciła się, blondynka kiwnęła głową na wejście do domu.
– Właź, bez dyskusji – rzuciła tonem równie serdecznym, co nie znoszącym sprzeciwu. Dała jej chwilę na dopalenie papierosa, kiedy jednak ta zaczynała się przedłużać, zupełnie nieświadomie zaczęła ostentacyjnie tupać stopą o drewnianą deskę.
– Wchodzisz, czy nie? Nie będę tu sterczeć cały wieczór – westchnęła zniecierpliwiona, przypominając sobie, że kiedy jeszcze opiekowała się małą Kaelie, sytuacja wyglądała niemal zawsze podobnie. Dyskutowała, stawiała się i zawsze jej słowo musiało być tym ostatnim. Chociaż niejednokrotnie miała ochotę ją udusić, równie mocno lubiła to niepokorne stworzenie i doceniała wspólnie spędzony czas; nieskromnie nawet sądziła, że to ona w jakimś stopniu poskromiła złośnicę i wyprowadziła ciemnowłosą na ludzi, a fakt, że ufała jej do teraz i stała na terenie zagajnika, tylko to potwierdzał. Z drugiej strony niepokoiła się, że wraz z dorastaniem dziewczyna zamykała się w sobie.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To nigdy nie jest łatwe. Powrócić, kiedy sądziło się, iż mosty zostały spalone, a ich popioły tańczą w powietrzu wespół z kryształkami lodu opadającymi z kruszejącej duszy. Kiedy młodzieńcza buta oraz zapatrywanie na świat niszczeją w ogniach rzeczywistości i miast nieść na ustach pieśń zwycięstwa oraz chwały, posiada się serce krwawiące od zadanych ran, oczy skry pozbawione i podkulony ogon. Porażki smakują goryczą oraz rozczarowaniem, znużeniem względem nadchodzących dni, ciężarem ciała dotąd zawsze posłusznego i litością zakorzenioną w głębi spojrzenia. Może właśnie to sprawiało, iż krok jej z każdą chwilą stawał się wolniejszy, oddech jakby płytszy. Nie potrafi się przełamać, przełknąć pęczniejącej w ustach dumy, unieść wyzywająco podbródek i tonąc w ciszy istnienia, niemo oświadczyć, iż spierdoliła po całości, lecz zamierza wziąć się w garść i biada temu, kto zdecyduje się stanąć na jej drodze. Jednak nie potrafi, bo wie, że zetknie się tym samym z całkowitym przebaczeniem, kleistą wyrozumiałością przylegającą do bladej skóry, łagodnością, do której ciągnęła, a zarazem wymykała się, nim czyjeś palce zdążyły po nią sięgnąć w czułym geście. Krzyk bowiem nie przetnie gęstego powietrza, wyrzut nie zalśni w tarczy tęczówek, złość nie zdoła wykrzywić twarzy. Poczucie krzywdy przeminie, nim dłoń sięgnie po coś ciężkiego, miast kierować się na różdżkę i nastanie akt łaski. Zapomnienia. Jakby żaden grzech nie zaistniał, cienkie sploty więzów nie zostały zerwane, milczenie nie zapadło niby całun na nieruchomej sylwetce. Jak mogła to zaakceptować? Jak mogła przyjąć tę ofiarowaną dobroć, ponowną bliskość i poczucie przynależności, kiedy wie, że absolutnie nie ma do tego prawa? Wycofuje się więc na wzór dzikiego zwierza obnażającego kły w nadziei, iż widmo ataku odwróci natrętną uwagę od znaczonej rozcięciami skóry, od narastających słabości. Rozsądek szepce, iż nie można tak ciągle uciekać, że życie to nie tylko kwestia przetrwania. Umysł rzecze, iż rozsądek powinien się pierdolić i że trzeba odejść, odejść, odejść. Ale dokąd? Nim się orientuje, zostaje osaczona błędnymi decyzjami, echem własnej porażki, ramionami których ciepła nie powinna poznać. Więc wraca, obita i pokonana, z drżącymi dłońmi oraz spierzchniętymi wargami, zaciskającymi się wokół papierosa. Nawet nie lubi palić, choć paradoksalnie gryzący dym pozwala na głębszy oddech. Nie przepada za zapachem przenikającym ciemne kosmyki, posmakiem drażniącym podniebienie. A jednak zapala kolejnego i kolejnego, łącząc się ze wspomnieniami w jakiś totalnie niezrozumiały sposób. Jakoś potem jest lżej, nawet łatwiej, już nie tak strasznie, trochę odważnie. Dlatego Kaelie zatrzymuje się przed domem, który zwykł ją ciepło nawoływać do swego wnętrza. Końcówka papierosa żarzy się w promieniach uciekającego słońca, pojedyncze ptaki odzywają się spomiędzy gęsto utkanych splotów gałęzi, gdzie liście szumią kojąco w rytm natury. I myśli, że znalazła siłę, żeby wstać, uderzyć knykciami o powierzchnię drzwi, dłoń na dolnej części twarzy położyć nim nerwowy śmiech opuści czarownicę, zanim odezwie się ze skrępowaniem. A potem wystarczy jeden prosty ruch, by ją stracić. Ruch i zastygła maseczka. Brązowe oczy otwierają się szeroko, kiedy instynktownie zaciąga się mocniej z wrażenia, niemal narażając się na falę kaszlu maskującego zaskoczenie.
— I oto bogin obrał postać kobiety — mówi bardziej do siebie niźli do Penelope, zgryźliwością ponownie przypominając raczej gniewną nastolatkę, niźli dorosłą kobietę namiętnie rozpamiętującą własne porażki. Wstaje, niedopałek rzucając, a następnie wgniatając w podłoże, by natrafiając na nieruchomy wzrok Moore, z niewinnym uśmiechem mogła go przykryć cienkim płaszczem ziemi. Dopiero wtedy pochyla się i zbiera swoje graty, posłusznie kierując się w stronę wejścia — Wiesz, w listach jesteś jakaś taka milsza — zauważa i nim starsza dziewczyna zdecyduje się na przemoc, niemal wskakuje za próg, nieświadomie podążając do salonu. Mechanizm obronny bierze górę nad wdzięcznością i panna Potter liczy, że droga Poops tonąc w oburzeniu, postanowi uczynić jej wykład o dobrym wychowaniu, zamiast zacząć zadawać niewygodne pytania. Niech nie pyta, niech nie pyta, niech nie pyta.
— I oto bogin obrał postać kobiety — mówi bardziej do siebie niźli do Penelope, zgryźliwością ponownie przypominając raczej gniewną nastolatkę, niźli dorosłą kobietę namiętnie rozpamiętującą własne porażki. Wstaje, niedopałek rzucając, a następnie wgniatając w podłoże, by natrafiając na nieruchomy wzrok Moore, z niewinnym uśmiechem mogła go przykryć cienkim płaszczem ziemi. Dopiero wtedy pochyla się i zbiera swoje graty, posłusznie kierując się w stronę wejścia — Wiesz, w listach jesteś jakaś taka milsza — zauważa i nim starsza dziewczyna zdecyduje się na przemoc, niemal wskakuje za próg, nieświadomie podążając do salonu. Mechanizm obronny bierze górę nad wdzięcznością i panna Potter liczy, że droga Poops tonąc w oburzeniu, postanowi uczynić jej wykład o dobrym wychowaniu, zamiast zacząć zadawać niewygodne pytania. Niech nie pyta, niech nie pyta, niech nie pyta.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Chociaż rzeczywiście Penelopa nie zachowywała się najprzyjemniej i najmilej, i nie okazywała swojej radości z widoku Potter, w głębi duszy cieszyła się, że dziewczyna poszła po rozum do głowy, złamała swoje nadmuchane ego i zjawiła się w progu drzwi Zagajnika. Miała jednak nadzieję, że Kaelie nie weźmie do siebie jej zachowania – w co wątpiła, bo znając ją już trochę, wiedziała, że ta mało co do siebie przyjmowała – i nie uzna swojej decyzji za niewłaściwą. Wzdychając cicho, jakby kontrolą oddechu próbowała przyśpieszyć działania młodszej koleżanki, poczekała aż ta zdecyduje się wreszcie zaszczycić skromne wnętrze domu, bo obsiewająca jej nogi od dłuższej chwili gęsia skórka wraz z zastygniętą mazią i zmarzniętymi palcami u stóp zaczynała tworzyć mieszankę naprawdę wybuchową, ale nie niemiłą. W gruncie rzeczy chyba czarownica nie potrafiła być celowo niemiła, wszelkie niewybredne uwagi, czy złośliwe komentarze, zrzucając wielokrotnie na dzieło przypadku i braku pomyślunku.
– Listy piszę w bardziej sprzyjających warunkach, na przykład z ciepłego pokoju, w pantoflach albo z kubkiem gorącej herbaty – pełna dezaprobaty pokręciła głową, a zaraz po tym zamknęła drzwi na zamek i odprowadziła Kaelie spojrzeniem do salonu. – Muszę to zmyć, nim moja twarz zastygnie na wieki, w kuchni jest jedzenie – powiedziała, wiedząc, że jedzenie zawsze było dobrym sposobem na zatrzymanie kogoś w domu na dłużej, a przynajmniej na krótki moment, w którym zdołała wyjść, doprowadzić się do porządku i wrócić, niemal potykając się na stojących w przejściu walizkach.
Ale ku swojemu zdziwieniu nie zastała dziewczyny w kuchni, lecz siedzącą na kanapie w salonie, co potraktowała już jako pierwszy sygnał alarmujący. Przecież nie mogło być tak źle, że odmawiała sobie słodyczy, prawda? Gdy zbierała włosy w wysoki kucyk, i zajmowała miejsce naprzeciwko, jedynie dawała sobie chwilę na ustalenie strategii, która była zupełnie odwrotna do zadawania niewygodnych pytań. Bo nie zamierzała pytać w ogóle, próbując w ten sposób podejść Potterównę tak, żeby ta sama zechciała się wygadać.
– Przyszykuję ci pościel w pokoju, już późno – zaczęła opiekuńczo, z ciepłym, ale ledwo zauważalnym, uśmiechem spoglądając na bladą twarz czarownicy – od jakiegoś czasu pomieszkuje u mnie kuzyn, Billy, więc nie wpadnij w panikę jak jutro zderzycie się w drzwiach – chociaż miała nadzieję, że ominą ich te wątpliwe przyjemności – a jakbyś chciała się wykąpać, to wiesz gdzie jest łazienka – kończąc swoją wypowiedź prawie na jednym wdechu, naciągnęła na nogi koc i sięgnęła po leżącą na stoliku książkę. Treść jednak nie była istotna; przesuwała po literkach spojrzeniem, swoje myśli skupiając na ważniejszej kwestii: ile czasu potrzebowała, żeby Potterówna się złamała? We wstępnym zakładzie samej ze sobą obstawiała dzień lub dwa, raczej nie stawiając na krytyczny sukces w dniu dzisiejszym, ale los – i człowiek – potrafił być nieprzewidywalny.
przerwane? zt? nie wiem? :<
– Listy piszę w bardziej sprzyjających warunkach, na przykład z ciepłego pokoju, w pantoflach albo z kubkiem gorącej herbaty – pełna dezaprobaty pokręciła głową, a zaraz po tym zamknęła drzwi na zamek i odprowadziła Kaelie spojrzeniem do salonu. – Muszę to zmyć, nim moja twarz zastygnie na wieki, w kuchni jest jedzenie – powiedziała, wiedząc, że jedzenie zawsze było dobrym sposobem na zatrzymanie kogoś w domu na dłużej, a przynajmniej na krótki moment, w którym zdołała wyjść, doprowadzić się do porządku i wrócić, niemal potykając się na stojących w przejściu walizkach.
Ale ku swojemu zdziwieniu nie zastała dziewczyny w kuchni, lecz siedzącą na kanapie w salonie, co potraktowała już jako pierwszy sygnał alarmujący. Przecież nie mogło być tak źle, że odmawiała sobie słodyczy, prawda? Gdy zbierała włosy w wysoki kucyk, i zajmowała miejsce naprzeciwko, jedynie dawała sobie chwilę na ustalenie strategii, która była zupełnie odwrotna do zadawania niewygodnych pytań. Bo nie zamierzała pytać w ogóle, próbując w ten sposób podejść Potterównę tak, żeby ta sama zechciała się wygadać.
– Przyszykuję ci pościel w pokoju, już późno – zaczęła opiekuńczo, z ciepłym, ale ledwo zauważalnym, uśmiechem spoglądając na bladą twarz czarownicy – od jakiegoś czasu pomieszkuje u mnie kuzyn, Billy, więc nie wpadnij w panikę jak jutro zderzycie się w drzwiach – chociaż miała nadzieję, że ominą ich te wątpliwe przyjemności – a jakbyś chciała się wykąpać, to wiesz gdzie jest łazienka – kończąc swoją wypowiedź prawie na jednym wdechu, naciągnęła na nogi koc i sięgnęła po leżącą na stoliku książkę. Treść jednak nie była istotna; przesuwała po literkach spojrzeniem, swoje myśli skupiając na ważniejszej kwestii: ile czasu potrzebowała, żeby Potterówna się złamała? We wstępnym zakładzie samej ze sobą obstawiała dzień lub dwa, raczej nie stawiając na krytyczny sukces w dniu dzisiejszym, ale los – i człowiek – potrafił być nieprzewidywalny.
przerwane? zt? nie wiem? :<
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź