Jadłodajnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
tu będzie
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 22.04?
Gdy wróciła po treningu quidditcha do domu i wykąpała się, a także zjadła obiad, mama postawiła przed nią małe zadanie – miała wyprawić się do pobliskiego domostwa, w którym mieszkała Penelope, i zanieść jej eliksiry dla jej pacjentów uwarzone przez panią McKinnon, niespełnioną alchemiczkę, która przed laty zrezygnowała z kariery zawodowej na rzecz rodziny, ale nigdy nie wyrzekła się mieszania w kociołku w przerwie między domowymi obowiązkami, a teraz, gdy wszystkie dzieci były dorosłe, mogła zajmować się swoją pasją aktywniej. Jamie wiedziała, że Penelope, podobnie jak i ona sama, nie znosiła warzyć mikstur – a że ich matki przez lata się przyjaźniły, to nawet po tym, jak matka Penny zachorowała, rodzicielka Jamie nadal była gotowa ją wspierać, także eliksiralnie. Pani McKinnon oczywiście mogłaby tam iść sama, gdyby nie to, że znów dopadła ją migrena, ponadto uznała, że Jamie będzie zadowolona z pretekstu do odwiedzin u niewiele starszej sąsiadki. Być może mama liczyła też, że Jamie stanie się nieco bardziej kobieca, gdy zacznie spędzać więcej czasu w towarzystwie kobiet nie będących graczkami quidditcha.
Jamie starannie spakowała eliksiry do torby. Na odchodne mama wcisnęła jej jeszcze w rękę pakunek z połową ciasta, które dziś upiekła – a jako że dla ich trójki było go prawdopodobnie za dużo, to postanowiła oddać część dla samotnie mieszkającej Penny.
Zabrała to wszystko i ruszyła przez łąkę. Pieszo, bo odległość między domami naprawdę nie była duża. Pokonywała tę drogę już nie raz, zwłaszcza w ciągu ostatnich miesięcy, odkąd obie znów powróciły do Doliny Godryka po tym, jak Penny szukała szczęścia w Londynie, a Jamie korzystała z uroków życia, pomieszkując w wynajmowanej klitce gdzieś w Walii, znacznie bliżej stadionu Harpii. Dopiero śmierć ojca ściągnęła ją znowu w rodzinne strony, bo czuła się w obowiązku zatroszczyć o owdowiałą matkę oraz młodszą siostrę, także finansowo, bo mama sprzedając swoje uwarzone w domu eliksiry nie zarabiała zbyt dużo, na pewno nie tyle co jej córka grająca dla Harpii z Holyhead.
Było późne popołudnie. Rosnąca trawa uginała się miękko pod jej stopami obutymi w męsko wyglądające, sznurowane buciory. Miejscami było już widać wiosenne kwiaty, a dom Penny stopniowo się przybliżał z każdym długim krokiem wysokiej czarownicy o kruczoczarnych, nierównych włosach kończących się tuż za linią żuchwy.
W końcu dotarła do drzwi i zapukała, by później, już po ich otwarciu, przywitać Penelope.
- Mama przysłała mnie z eliksirami, które podobno u niej zamówiłaś – powiedziała, wskazując dłonią na swoją przepastną, znoszoną torbę. – I przyniosłam też ciasto. Oczywiście dzieło mamy. – Pakunek z apetycznie pachnącą szarlotką wyjęła jako pierwszy, wyciągając go w stronę Penelope. Ona sama była wybitnym antytalentem w kwestiach kulinarnych. Jej wypieki prawdopodobnie odesłałyby delikwenta na oddział zatruć w Mungu, a ciasteczka nadawałyby się raczej do strzelania nimi z procy niż do jedzenia, chyba że ktoś wyjątkowo nie cenił swoich zębów. Nigdy nie poczuwała się do roli gospodyni domowej.
Gdy wróciła po treningu quidditcha do domu i wykąpała się, a także zjadła obiad, mama postawiła przed nią małe zadanie – miała wyprawić się do pobliskiego domostwa, w którym mieszkała Penelope, i zanieść jej eliksiry dla jej pacjentów uwarzone przez panią McKinnon, niespełnioną alchemiczkę, która przed laty zrezygnowała z kariery zawodowej na rzecz rodziny, ale nigdy nie wyrzekła się mieszania w kociołku w przerwie między domowymi obowiązkami, a teraz, gdy wszystkie dzieci były dorosłe, mogła zajmować się swoją pasją aktywniej. Jamie wiedziała, że Penelope, podobnie jak i ona sama, nie znosiła warzyć mikstur – a że ich matki przez lata się przyjaźniły, to nawet po tym, jak matka Penny zachorowała, rodzicielka Jamie nadal była gotowa ją wspierać, także eliksiralnie. Pani McKinnon oczywiście mogłaby tam iść sama, gdyby nie to, że znów dopadła ją migrena, ponadto uznała, że Jamie będzie zadowolona z pretekstu do odwiedzin u niewiele starszej sąsiadki. Być może mama liczyła też, że Jamie stanie się nieco bardziej kobieca, gdy zacznie spędzać więcej czasu w towarzystwie kobiet nie będących graczkami quidditcha.
Jamie starannie spakowała eliksiry do torby. Na odchodne mama wcisnęła jej jeszcze w rękę pakunek z połową ciasta, które dziś upiekła – a jako że dla ich trójki było go prawdopodobnie za dużo, to postanowiła oddać część dla samotnie mieszkającej Penny.
Zabrała to wszystko i ruszyła przez łąkę. Pieszo, bo odległość między domami naprawdę nie była duża. Pokonywała tę drogę już nie raz, zwłaszcza w ciągu ostatnich miesięcy, odkąd obie znów powróciły do Doliny Godryka po tym, jak Penny szukała szczęścia w Londynie, a Jamie korzystała z uroków życia, pomieszkując w wynajmowanej klitce gdzieś w Walii, znacznie bliżej stadionu Harpii. Dopiero śmierć ojca ściągnęła ją znowu w rodzinne strony, bo czuła się w obowiązku zatroszczyć o owdowiałą matkę oraz młodszą siostrę, także finansowo, bo mama sprzedając swoje uwarzone w domu eliksiry nie zarabiała zbyt dużo, na pewno nie tyle co jej córka grająca dla Harpii z Holyhead.
Było późne popołudnie. Rosnąca trawa uginała się miękko pod jej stopami obutymi w męsko wyglądające, sznurowane buciory. Miejscami było już widać wiosenne kwiaty, a dom Penny stopniowo się przybliżał z każdym długim krokiem wysokiej czarownicy o kruczoczarnych, nierównych włosach kończących się tuż za linią żuchwy.
W końcu dotarła do drzwi i zapukała, by później, już po ich otwarciu, przywitać Penelope.
- Mama przysłała mnie z eliksirami, które podobno u niej zamówiłaś – powiedziała, wskazując dłonią na swoją przepastną, znoszoną torbę. – I przyniosłam też ciasto. Oczywiście dzieło mamy. – Pakunek z apetycznie pachnącą szarlotką wyjęła jako pierwszy, wyciągając go w stronę Penelope. Ona sama była wybitnym antytalentem w kwestiach kulinarnych. Jej wypieki prawdopodobnie odesłałyby delikwenta na oddział zatruć w Mungu, a ciasteczka nadawałyby się raczej do strzelania nimi z procy niż do jedzenia, chyba że ktoś wyjątkowo nie cenił swoich zębów. Nigdy nie poczuwała się do roli gospodyni domowej.
Dni Penelopy zlewały się w jedność, gdy niemal codziennie wykonywała te same czynności w zbliżonych do siebie porach. Pomiędzy przyjmowaniem pacjentów, opiekowaniem się roślinami i próbą postawienia cieplarni na nogi, zaczytywała się w książkach i spisywanych przez matkę przepisach, poradach, plewiła grządki, chadzała na spacery po okolicznym lesie i sporadycznie przyjmowała gości. Jeszcze rzadziej to ona przybierała rolę gościa u innych, zawsze znajdując coraz lepszą wymówkę: od sprzątania po raz kolejny domu, przez rzekome bóle głowy, aż po ciężki przypadek, nad którym musiała pomyśleć, bo czas to pieniądz i nie wolno było go tracić. Nie miała jednak nic przeciwko niezapowiedzianym wizytom przyjaznych dusz, bo również jak mało kto wiedziała, że samotność i zamykanie się pośród czterech ścian nie sprzyjało zdrowiu psychicznemu – a to powoli i tak stawało się nadszarpnięte. Na całe szczęście kwestią czasu pozostawało przybycie młodej Potterówny i odebranie małego, doprowadzanego do zdrowia, psidwaka od Cory; czarownica czuła, że te dwie istoty wypełnią jej czas na tyle, że z pewnością nie będzie się nudzić.
Krzątała się akurat po kuchni, przygotowując obiad dla kuzynki, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Odrywając się od siekania ziół, szybko skierowała się do wejścia.
– Jamie, witaj – przywitała się, z uśmiechem cmokając czarownicę w policzek – akurat wstawiłam wodę, napijesz się herbaty? – zaproponowała, odbierając zapakowaną szarlotkę i skierowała się wraz z ciemnowłosą dziewczyną do kuchni. W powietrzu unosił się zapach lawendy i świeżo zerwanych ziół, gotującej się na wolnym ogniu zupy i suszonych kwiatów, na blacie zaś stał kosz pełen nowalijek zerwanych prosto z ogrodu dzisiejszego ranka. Chociaż cieplarnia była przeznaczona do innych celów i rodzajów roślin, jedynie jadalna ogrodowizna zdawała się z nią w tym momencie współpracować i nie miała z tym problemu; w czasach, w których ciężko było o bezpieczeństwo, stałą pracę i w związku z tym pieniądze, jedyną pewną były warzywa i owoce hodowane za domem. Poza tym domowa uprawa i wypieki niejednokrotnie stanowiły dobrą walutę wymienną.
– Kochana mamcia McKinnon, zawsze piekła pyszne ciasta. Do dzisiaj nie jestem w stanie odtworzyć smaku jej brownie – Penelopa przełożyła ciasto na porcelanowy talerz i postawiła je na blacie, a zaraz po tym wyjęła z czeluści szafki zdobne talerzyki oraz dwa kubki i dzbanek do zaparzenia herbaty. Potem pokroiła szarlotkę na nieduże kawałki, nakładając im po porcji. – Jestem jej wdzięczna za każdą pomoc, przyszło nam żyć w naprawdę dziwnych czasach – wojenny konflikt, rejestracja różdżek i wygnanie ze stolicy skutecznie utrudniało zdobywanie leków dla najbardziej potrzebujących pacjentów, czy zwykłych medykamentów, kontaktowania się ze znajomymi dostawcami, którzy zmuszeni sytuacją zmieniali miejsce zamieszkania i kontakt z nimi tymczasowo się urywał. Mimo tego, że w Dolinie Godryka miała wiele sprawdzonych możliwości, zaufanych, uzdolnionych osób, liczyła się z tym, że również i im było ciężko a ingrediencji nie brali przecież spod ziemi.
– Jak się masz? Dawno się nie widziałyśmy – spytała po chwili, odbierając od Jamie pakunek z eliksirami. Wierzyła, że wszystko zgadzało się z zapotrzebowaniem i ilościami, wolała się jednak upewnić i przepakować je do bezpiecznego, drewnianego pudełka z pozostałymi medykamentami.
Krzątała się akurat po kuchni, przygotowując obiad dla kuzynki, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Odrywając się od siekania ziół, szybko skierowała się do wejścia.
– Jamie, witaj – przywitała się, z uśmiechem cmokając czarownicę w policzek – akurat wstawiłam wodę, napijesz się herbaty? – zaproponowała, odbierając zapakowaną szarlotkę i skierowała się wraz z ciemnowłosą dziewczyną do kuchni. W powietrzu unosił się zapach lawendy i świeżo zerwanych ziół, gotującej się na wolnym ogniu zupy i suszonych kwiatów, na blacie zaś stał kosz pełen nowalijek zerwanych prosto z ogrodu dzisiejszego ranka. Chociaż cieplarnia była przeznaczona do innych celów i rodzajów roślin, jedynie jadalna ogrodowizna zdawała się z nią w tym momencie współpracować i nie miała z tym problemu; w czasach, w których ciężko było o bezpieczeństwo, stałą pracę i w związku z tym pieniądze, jedyną pewną były warzywa i owoce hodowane za domem. Poza tym domowa uprawa i wypieki niejednokrotnie stanowiły dobrą walutę wymienną.
– Kochana mamcia McKinnon, zawsze piekła pyszne ciasta. Do dzisiaj nie jestem w stanie odtworzyć smaku jej brownie – Penelopa przełożyła ciasto na porcelanowy talerz i postawiła je na blacie, a zaraz po tym wyjęła z czeluści szafki zdobne talerzyki oraz dwa kubki i dzbanek do zaparzenia herbaty. Potem pokroiła szarlotkę na nieduże kawałki, nakładając im po porcji. – Jestem jej wdzięczna za każdą pomoc, przyszło nam żyć w naprawdę dziwnych czasach – wojenny konflikt, rejestracja różdżek i wygnanie ze stolicy skutecznie utrudniało zdobywanie leków dla najbardziej potrzebujących pacjentów, czy zwykłych medykamentów, kontaktowania się ze znajomymi dostawcami, którzy zmuszeni sytuacją zmieniali miejsce zamieszkania i kontakt z nimi tymczasowo się urywał. Mimo tego, że w Dolinie Godryka miała wiele sprawdzonych możliwości, zaufanych, uzdolnionych osób, liczyła się z tym, że również i im było ciężko a ingrediencji nie brali przecież spod ziemi.
– Jak się masz? Dawno się nie widziałyśmy – spytała po chwili, odbierając od Jamie pakunek z eliksirami. Wierzyła, że wszystko zgadzało się z zapotrzebowaniem i ilościami, wolała się jednak upewnić i przepakować je do bezpiecznego, drewnianego pudełka z pozostałymi medykamentami.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Cieszył ją powrót Penelope w rodzinne strony, choć wolałaby, żeby nie dochodziło do niego z tak okropnych powodów jak to, co działo się ostatnimi czasy w Londynie. Jednak dla mugolaczki nie byłoby tam bezpiecznie, prawdopodobnie nie miałaby już czego szukać w Mungu, choć szczęśliwie porzuciła go odpowiednio wcześnie. Jamie teoretycznie mogła bywać w mieście, ale wiedziała już, że rejestracja różdżki, której dokonała, ma też drugie, znacznie mroczniejsze oblicze i stanowi narzędzie kontroli władzy nad społeczeństwem. Niestety o tym dowiedziała się już po fakcie.
Była osobą towarzyską, długotrwała samotność nie działałaby na nią dobrze, więc nie zamierzała odmówić matce, gdy ta poprosiła ją o pójście do domu Penny. Poszła tam, niosąc ze sobą mikstury i ciasto. Penelope i eliksiry byłyby prawdopodobnie równie wybuchową mieszanką, co Jamie i eliksiry. Jej matka też o tym wiedziała, poza tym zwyczajnie lubiła pomagać sąsiadom i przyjaciołom. Kiedy po ślubie i narodzinach pierwszego dziecka musiała zrezygnować z marzeń o kursie alchemicznym, to w pomaganiu mieszkańcom Doliny Godryka odnalazła powołanie.
Jamie trudno było sobie wyobrazić rezygnację z marzeń dla mężczyzny. Nie dopuszczała do siebie myśli, że zakochanie mogłoby odmóżdżyć ją do tego stopnia, by zechciała porzucić swoją pasję i karierę. Ale jak najbardziej miała świadomość tego, że może ją do tego zmusić wojna. Że obecnie tylko odwlekała to co nieuniknione, ale nie mogła w nieskończoność ciągnąć udziału w farsie, jaką stały się rozgrywki pod wodzą obecnej władzy, bo byłoby to niezgodne z jej sumieniem i moralnością – a ojciec zawsze uczył ją, jak ważne jest życie w zgodzie z sumieniem.
Przywitała się z Penny i weszła do jej domu.
- Jasne, zostanę na herbacie – zgodziła się. W końcu nie musiała się spieszyć do domu, trenowanie na dziś zakończyła, nie czekały na nią żadne pilne sprawy. Dała Penelope ciasto, a potem ostrożnie podała jej też pakunek z eliksirami. Nawet nie wiedziała co tam jest, ale grunt że Penny będzie wiedzieć. – Mmm, ładnie pachnie – rzuciła, zaciągając się mieszanką smakowitych zapachów, gdzie woń jedzenia mieszała się z ziołami i lawendą. Tego typu zapachy najwyraźniej były wizytówką kobiet potrafiących należycie zająć się domem, bo otoczenie jej mamy również roztaczało podobne zapachy. Gdyby wpuścić do kuchni Jamie, zapewne szybko dałoby się poczuć swąd spalenizny i tego typu sprawy.
- Nie martw się, ja też nie. Nie odziedziczyłam nawet ułamka jej talentów. Choć może to kwestia tego, że uciekałam z krzykiem, kiedy proponowała mi lekcje bycia dobrą gospodynią i wolałam latać na miotle, wspinać się po drzewach i zdzierać kolana – zaśmiała się, ale taka była prawda. Jamie zawsze była dość męska. Może to przez dorastanie pod dachem z ojcem aurorem i starszymi braćmi? Od dzieciństwa wolała być kolejnym chłopcem w domu niż pierwszą dziewczynką, grzeczność i ułożenie wydawały się nudne, kiedy świat czekał na poznanie jego tajemnic. Penny pewnie to pamiętała z przeszłości, w końcu nie raz miewała do czynienia z młodymi McKinnonami, kiedy wszyscy byli dziećmi. – Eliksirów też nigdy nie polubiłam. Ale przynajmniej wreszcie nauczyłam się, jak samodzielnie zażywać proste lecznicze.
Zawsze to już coś. Podstawy anatomii na pewno się przydadzą w czasach, gdzie już nie tylko gra w quidditcha groziła jej obrażeniami ciała.
- Bardzo dziwnych, niestety. Ale mam nadzieję, że jakoś sobie radzisz. Dobrze, że jesteś tutaj, a nie w Londynie. – Nigdzie nie było bezpiecznie, ale tam z pewnością było dużo gorzej. – Masz wielu pacjentów? Podejrzewam, że tak, zwłaszcza teraz, gdy nie każdy może tak po prostu pójść sobie do Munga.
Usiadła gdzieś w wolnym miejscu, przygładzając dłonią potargane, czarne włosy które wyglądały, jakby ścięła je niedbale kuchennymi nożycami nie spoglądając przy tym w lustro. Ale takie lubiła je najbardziej. Tak trochę buntowniczo, na przekór utartym schematom, według których kobiece fryzury musiały być długie, grzeczne i tradycyjne.
- U mnie raczej dobrze. Za dwa tygodnie mamy mecz ze Srokami, więc intensywnie trenujemy. – Co dalej, tego jeszcze nie wiedziała, ale w najbliższym meczu na pewno zamierzała wziąć udział, choć od niedawna quidditch przestał być na pierwszym miejscu. Bo jeśli świat który znali upadnie, to jakie będzie mieć znaczenie, która drużyna wygra rozgrywki?
Była osobą towarzyską, długotrwała samotność nie działałaby na nią dobrze, więc nie zamierzała odmówić matce, gdy ta poprosiła ją o pójście do domu Penny. Poszła tam, niosąc ze sobą mikstury i ciasto. Penelope i eliksiry byłyby prawdopodobnie równie wybuchową mieszanką, co Jamie i eliksiry. Jej matka też o tym wiedziała, poza tym zwyczajnie lubiła pomagać sąsiadom i przyjaciołom. Kiedy po ślubie i narodzinach pierwszego dziecka musiała zrezygnować z marzeń o kursie alchemicznym, to w pomaganiu mieszkańcom Doliny Godryka odnalazła powołanie.
Jamie trudno było sobie wyobrazić rezygnację z marzeń dla mężczyzny. Nie dopuszczała do siebie myśli, że zakochanie mogłoby odmóżdżyć ją do tego stopnia, by zechciała porzucić swoją pasję i karierę. Ale jak najbardziej miała świadomość tego, że może ją do tego zmusić wojna. Że obecnie tylko odwlekała to co nieuniknione, ale nie mogła w nieskończoność ciągnąć udziału w farsie, jaką stały się rozgrywki pod wodzą obecnej władzy, bo byłoby to niezgodne z jej sumieniem i moralnością – a ojciec zawsze uczył ją, jak ważne jest życie w zgodzie z sumieniem.
Przywitała się z Penny i weszła do jej domu.
- Jasne, zostanę na herbacie – zgodziła się. W końcu nie musiała się spieszyć do domu, trenowanie na dziś zakończyła, nie czekały na nią żadne pilne sprawy. Dała Penelope ciasto, a potem ostrożnie podała jej też pakunek z eliksirami. Nawet nie wiedziała co tam jest, ale grunt że Penny będzie wiedzieć. – Mmm, ładnie pachnie – rzuciła, zaciągając się mieszanką smakowitych zapachów, gdzie woń jedzenia mieszała się z ziołami i lawendą. Tego typu zapachy najwyraźniej były wizytówką kobiet potrafiących należycie zająć się domem, bo otoczenie jej mamy również roztaczało podobne zapachy. Gdyby wpuścić do kuchni Jamie, zapewne szybko dałoby się poczuć swąd spalenizny i tego typu sprawy.
- Nie martw się, ja też nie. Nie odziedziczyłam nawet ułamka jej talentów. Choć może to kwestia tego, że uciekałam z krzykiem, kiedy proponowała mi lekcje bycia dobrą gospodynią i wolałam latać na miotle, wspinać się po drzewach i zdzierać kolana – zaśmiała się, ale taka była prawda. Jamie zawsze była dość męska. Może to przez dorastanie pod dachem z ojcem aurorem i starszymi braćmi? Od dzieciństwa wolała być kolejnym chłopcem w domu niż pierwszą dziewczynką, grzeczność i ułożenie wydawały się nudne, kiedy świat czekał na poznanie jego tajemnic. Penny pewnie to pamiętała z przeszłości, w końcu nie raz miewała do czynienia z młodymi McKinnonami, kiedy wszyscy byli dziećmi. – Eliksirów też nigdy nie polubiłam. Ale przynajmniej wreszcie nauczyłam się, jak samodzielnie zażywać proste lecznicze.
Zawsze to już coś. Podstawy anatomii na pewno się przydadzą w czasach, gdzie już nie tylko gra w quidditcha groziła jej obrażeniami ciała.
- Bardzo dziwnych, niestety. Ale mam nadzieję, że jakoś sobie radzisz. Dobrze, że jesteś tutaj, a nie w Londynie. – Nigdzie nie było bezpiecznie, ale tam z pewnością było dużo gorzej. – Masz wielu pacjentów? Podejrzewam, że tak, zwłaszcza teraz, gdy nie każdy może tak po prostu pójść sobie do Munga.
Usiadła gdzieś w wolnym miejscu, przygładzając dłonią potargane, czarne włosy które wyglądały, jakby ścięła je niedbale kuchennymi nożycami nie spoglądając przy tym w lustro. Ale takie lubiła je najbardziej. Tak trochę buntowniczo, na przekór utartym schematom, według których kobiece fryzury musiały być długie, grzeczne i tradycyjne.
- U mnie raczej dobrze. Za dwa tygodnie mamy mecz ze Srokami, więc intensywnie trenujemy. – Co dalej, tego jeszcze nie wiedziała, ale w najbliższym meczu na pewno zamierzała wziąć udział, choć od niedawna quidditch przestał być na pierwszym miejscu. Bo jeśli świat który znali upadnie, to jakie będzie mieć znaczenie, która drużyna wygra rozgrywki?
Podobne chwile, gesty, czy nawet zapachy, pozwalały Penelopie na zachowanie w pamięci obrazu szczęśliwej rodziny, którą kiedyś przynajmniej pozornie posiadała. Gdy była młodsza, nie dostrzegała negatywnych rzeczy, które działy się wokół niej, za co jednak była niezmiernie wdzięczna swoim rodzicom; za to, że nie skrzywili w pewnym stopniu jej psychiki i poczucia rzeczywistości, dzięki czemu mogła dojrzewać z daleka od problemów rodzinnych i w późniejszym okresie psychicznych matki. Wiedziała poniekąd jak duży wpływ na dorastającego człowieka miały podobne bodźce i już niejednokrotnie przecież żałowała swoich pacjentów, u których większość problemów psychicznych miała swoje podłoże w domu. Dziwiła się wcale nie rzadziej; czy to właśnie nie dom miał zapewniać bezpieczeństwo, ostoję i kształtować człowieka?
– Eksperymentalna zupa z wiosennych nowalijek, pełna witamin – popędziła z wyjaśnieniem, choć wcale nie musiała odpowiadać na uprzejme zagajenie Jamie. Uznając się jednak za geniusz w wymyślaniu nowych potraw z tego, co aktualnie w ogóle posiadała pod ręką, nie mogła powstrzymać się od niewielkiej, niewinnej przechwałki. Za najgorsze w zaistniałych czasach uważała marnowanie jedzenia i zdatnych do dalszego użytku produktów; przykładowo, wiele osób wyrzucało obierki po jarzynach, gdy tymczasem stanowiły one cudowną podstawę naturalnego nawozu do domowej hodowli. – Powinnaś spróbować – dodała zachęcająco, ale nienachalnie. Przy ugotowaniu tak dużego garnka byłaby w stanie wykarmić połowę pobliskiej okolicy lub jeść go przez co najmniej następny tydzień na śniadanie, obiad i kolację. – Umiejętności gospodyń są wbrew pozorom bardzo przydatne. Nie specjalizują się w żadnej dziedzinie, zamiast tego potrafią naprawdę wiele interesujących rzeczy. Od zaklęć domowych, po zmontowanie wybuchowej mieszanki z niczego – to nie tak, że Moore nienawidziła eliksirów; umiała je warzyć i robiła to, jeśli sytuacja tego wymagała, jednak nie pokochała ich miłością podobną do miłości pokładanej w uzdrawianiu innych.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem w odpowiedzi na słowa przyjaciółki, a jednocześnie w ogromnym skupieniu przekładała nowe fiolki do starych, rozdzielając je na poszczególne kategorie. Z czasów pracy w szpitalu do szewskiej pasji niemal zawsze doprowadzała ją tylko jedna rzecz: bałagan. Bałagan w gabinetach, zapasach medykamentów, odpadach medycznych, które winny zostać zutylizowane w odpowiedni sposób, pozostawiany przeważnie przez konkretne osoby uważające się za lepsze tylko dlatego, że szczęśliwie dla nich urodziły się w szlacheckiej rodzinie. Sądziła jednak, że czym skorupka za młodu nasiąkła tym na starość trąci, i fakt wychowywania z usługującą świtą przekładał się po prostu na pracę.
– Na razie sytuacja jest stabilna – zamknęła kasetkę i sięgnęła po przygotowaną kopertę z należnością, którą zaraz po tym przesunęła w kierunku Jamie. – Pacjentów mam wielu, ale niekoniecznie z dziedziny, którą się zajmuję – chodzenie do magipsychoterapeuty nie było zbyt popularne i przede wszystkim dalej traktowano je nieco wrogo, zważywszy na to, że dziedzina dopiero rozwijała się, poszukiwała odpowiedzi, czerpała z wielu nauk i nieznanego. Każdy pacjent był inny, prezentował odmienny problem i szereg zachowań, symptomów, które należało odpowiednio interpretować, by nie wlać w biedaka potężnej dawki ogłupiającego eliksiru.
– Tym bardziej powinnaś spróbować zupy, na krzepę – wzruszyła ramionami, lecz w tonie kobiety pobrzmiewało rozbawienie – jak idą przygotowania? – spytała zaraz i sięgnęła po kawałek szarlotki.
– Eksperymentalna zupa z wiosennych nowalijek, pełna witamin – popędziła z wyjaśnieniem, choć wcale nie musiała odpowiadać na uprzejme zagajenie Jamie. Uznając się jednak za geniusz w wymyślaniu nowych potraw z tego, co aktualnie w ogóle posiadała pod ręką, nie mogła powstrzymać się od niewielkiej, niewinnej przechwałki. Za najgorsze w zaistniałych czasach uważała marnowanie jedzenia i zdatnych do dalszego użytku produktów; przykładowo, wiele osób wyrzucało obierki po jarzynach, gdy tymczasem stanowiły one cudowną podstawę naturalnego nawozu do domowej hodowli. – Powinnaś spróbować – dodała zachęcająco, ale nienachalnie. Przy ugotowaniu tak dużego garnka byłaby w stanie wykarmić połowę pobliskiej okolicy lub jeść go przez co najmniej następny tydzień na śniadanie, obiad i kolację. – Umiejętności gospodyń są wbrew pozorom bardzo przydatne. Nie specjalizują się w żadnej dziedzinie, zamiast tego potrafią naprawdę wiele interesujących rzeczy. Od zaklęć domowych, po zmontowanie wybuchowej mieszanki z niczego – to nie tak, że Moore nienawidziła eliksirów; umiała je warzyć i robiła to, jeśli sytuacja tego wymagała, jednak nie pokochała ich miłością podobną do miłości pokładanej w uzdrawianiu innych.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem w odpowiedzi na słowa przyjaciółki, a jednocześnie w ogromnym skupieniu przekładała nowe fiolki do starych, rozdzielając je na poszczególne kategorie. Z czasów pracy w szpitalu do szewskiej pasji niemal zawsze doprowadzała ją tylko jedna rzecz: bałagan. Bałagan w gabinetach, zapasach medykamentów, odpadach medycznych, które winny zostać zutylizowane w odpowiedni sposób, pozostawiany przeważnie przez konkretne osoby uważające się za lepsze tylko dlatego, że szczęśliwie dla nich urodziły się w szlacheckiej rodzinie. Sądziła jednak, że czym skorupka za młodu nasiąkła tym na starość trąci, i fakt wychowywania z usługującą świtą przekładał się po prostu na pracę.
– Na razie sytuacja jest stabilna – zamknęła kasetkę i sięgnęła po przygotowaną kopertę z należnością, którą zaraz po tym przesunęła w kierunku Jamie. – Pacjentów mam wielu, ale niekoniecznie z dziedziny, którą się zajmuję – chodzenie do magipsychoterapeuty nie było zbyt popularne i przede wszystkim dalej traktowano je nieco wrogo, zważywszy na to, że dziedzina dopiero rozwijała się, poszukiwała odpowiedzi, czerpała z wielu nauk i nieznanego. Każdy pacjent był inny, prezentował odmienny problem i szereg zachowań, symptomów, które należało odpowiednio interpretować, by nie wlać w biedaka potężnej dawki ogłupiającego eliksiru.
– Tym bardziej powinnaś spróbować zupy, na krzepę – wzruszyła ramionami, lecz w tonie kobiety pobrzmiewało rozbawienie – jak idą przygotowania? – spytała zaraz i sięgnęła po kawałek szarlotki.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jamie była otoczona liczną, ale bardzo szczęśliwą i kochającą się rodziną. Wspomnienia tamtych czasów miały pozostać w je pamięci, tym bardziej że po śmierci ojca wszystko zaczęło się sypać i nie było powrotu do tego, co już minęło. Popielniczka dawno już przestała być miejscem gwarnym i pełnym radości, jak miało to miejsce dawniej, zanim większość dzieci McKinnonów dorosła i wyprowadziła się, i zanim zginął ojciec. Ale dzięki tej przeszłości weszła w dorosłość bez żadnych traum i skrzywień, jako silna kobieta pewna swej wartości. Dopiero niedawno zaczęła ją kwestionować, ale głównie w kontekście Zakonu Feniksa i swojej dlań przydatności.
Uśmiechnęła się lekko.
- Jeśli masz nadmiar, to chętnie spróbuję. Jadłam już obiad, ale przy moim trybie życia lubię sobie dobrze zjeść – rzekła. Po częstych treningach miała naprawdę duży apetyt, poza tym musiała mieć siły, by utrzymać się na miotle więc nie mogłaby sobie pozwolić na niedojadanie. A nadmiar jedzenia i tak szybko spali.
- Jak pamiętasz, nigdy nie widziałam się w roli kury domowej i obawiam się, że mimo upływu lat to się wcale nie zmieniło, nawet jeśli moja mama zawsze liczyła że kiedyś się przekonam – zaśmiała się. Nic się nie zmieniło, Jamie jak była w tej materii oporna tak wciąż jest. Może przestała już mówić, że chciałaby być chłopcem, jak często powtarzała w czasach sprzed nauki w Hogwarcie, ale nadal nie można jej było nazwać zbyt kobiecą. – Na przykładzie moich rodziców życie mężczyzn wydawało mi się dużo ciekawsze niż to, które wiodła mama. – Dlatego Jamie zawsze chętniej chłonęła wzorce męskie oraz kobiet silnych i niestereotypowych, jak jej ciotka, która zainspirowała ją do zostania Harpią. Ona też była beznadziejną gospodynią, i nigdy nie wyszła za mąż. Ale za to jakie ciekawe życie wiodła! Nie musiała nigdy opłakiwać straconych marzeń. Jej matka dokonała wyboru – rodzina ponad marzenia. Ciotka wybrała odwrotnie. Jamie póki co podążała drogą tej drugiej, ale wojna mogła zmodyfikować jej plany i dołożyć trzecią opcję: pomoc w walce o lepsze jutro ponad rodzinę i marzenia. – Niemniej jednak czasem by się przydało potrafić pewne rzeczy. Tak dla samej siebie, bo żadnemu mężczyźnie usługiwać nie zamierzam i jeśli znajdzie się ktoś odważny kto będzie chciał spędzić ze mną życie, musi się z tym liczyć.
Głęboko gardziła stereotypami na temat kobiecych ról. Nie zamierzała się w nie wpasowywać i podążać za presją społeczną, zmuszać się do czegoś wbrew woli, by zadowolić otoczenie. Ceniła sobie swoją wolność i niezależność, i pozostawała głucha na głosy, że kobieta w jej wieku powinna już mieć męża. Ale Penelope była kilka lat starsza, a też go nie miała. Jamie nie widziała w tym nic złego i była jedną z ostatnich osób, która mogłaby ją skrytykować. Uzdrawianie na pewno było bardzo czasochłonnym i wymagającym zajęciem.
Patrzyła jak panna Moore porządkuje fiolki. Była o wiele bardziej uporządkowaną osobą niż Jamie, i prawdopodobnie nie przypadłby jej do gustu widok pokoju McKinnon. Przyjęła należność i schowała ją do torby; teraz, gdy zabrakło głównego żywiciela rodziny, panie McKinnon utrzymywały się z pensji Jamie oraz eliksirów warzonych przez mamę dla mieszkańców Doliny Godryka. To był jeden z powodów, dla których tak trudno przychodziły jej myśli o rezygnacji z quidditcha. Wzięła sobie za punkt honoru utrzymywanie mamy i siostry bez korzystania z pomocy starszych braci, którzy na pewno chętnie by pomogli, ale Jamie była na to zbyt dumna.
- Pewnie częściej teraz składasz połamane kończyny i tak dalej niż leczysz umysły? – Jamie wiedziała, że Penny otrzymała wszechstronne przeszkolenie w Mungu, i sama w przeszłości czasem korzystała z jej usług, jeśli chodzi o składanie rozmaitych urazów, których się nabawiała. Kiedy się tak często latało, i to nie tylko na meczach i treningach, łatwo było o jakieś uszkodzenia, szczególnie kiedy szalały anomalie.
- Nieźle, ale... cóż, bądźmy szczere, morale bywały lepsze. – Obecna sytuacja przekładała się negatywnie na jakość treningów, bo trudno było się w pełni skupić kiedy ciągle myślało się o swojej rodzinie i możliwych zagrożeniach, a także o tym, jak wielu kibiców nie będzie mogło przyjść na mecz, bo mieli poważniejsze problemy. Ktoś, kto bał się o swoje życie, nie przyjdzie na stadion, który zapewne wypełni się po brzegi zwolennikami władzy, bo oni nie musieli się obawiać niczego. – Chyba nigdy wynik meczu nie wydawał mi się równie... mało znaczący. Może zaczynam dorastać do tego by stwierdzić, że quidditch wcale nie jest najważniejszy w życiu? – wzruszyła ramionami. Kochała ten sport, ale obecna sytuacja zatruwała jej nawet to, odbierała jej radość z życiowej pasji i zasiewała w umyśle wyrzuty sumienia, że uczestniczyła w czymś, co finansowała obecna władza. A jeszcze rok temu prędzej odgryzłaby sobie język niż wypowiedziałaby podobne słowa. I zarzekałaby się na wszystko, że za nic nie zrezygnuje z gry dopóki sami jej nie wykopią, gdy będzie już za stara. Ale czasy się zmieniały. Może jej podejście do kobiecych ról pozostawało od lat to samo, ale do innych kwestii dorastała, przewartościowała priorytety i sposób myślenia.
- Co o tym myślisz? – zastanowiła się. – To ty jesteś znawczynią ludzkiej psychiki, ale nawet ja zaczynam zauważać, jak wiele się zmieniło w moim życiu i w tym, jak teraz patrzę na pewne kwestie. Czy to normalne?
Przekrzywiła głowę lekko na bok i znowu przeczesała palcami swoją nowoczesną fryzurę.
Uśmiechnęła się lekko.
- Jeśli masz nadmiar, to chętnie spróbuję. Jadłam już obiad, ale przy moim trybie życia lubię sobie dobrze zjeść – rzekła. Po częstych treningach miała naprawdę duży apetyt, poza tym musiała mieć siły, by utrzymać się na miotle więc nie mogłaby sobie pozwolić na niedojadanie. A nadmiar jedzenia i tak szybko spali.
- Jak pamiętasz, nigdy nie widziałam się w roli kury domowej i obawiam się, że mimo upływu lat to się wcale nie zmieniło, nawet jeśli moja mama zawsze liczyła że kiedyś się przekonam – zaśmiała się. Nic się nie zmieniło, Jamie jak była w tej materii oporna tak wciąż jest. Może przestała już mówić, że chciałaby być chłopcem, jak często powtarzała w czasach sprzed nauki w Hogwarcie, ale nadal nie można jej było nazwać zbyt kobiecą. – Na przykładzie moich rodziców życie mężczyzn wydawało mi się dużo ciekawsze niż to, które wiodła mama. – Dlatego Jamie zawsze chętniej chłonęła wzorce męskie oraz kobiet silnych i niestereotypowych, jak jej ciotka, która zainspirowała ją do zostania Harpią. Ona też była beznadziejną gospodynią, i nigdy nie wyszła za mąż. Ale za to jakie ciekawe życie wiodła! Nie musiała nigdy opłakiwać straconych marzeń. Jej matka dokonała wyboru – rodzina ponad marzenia. Ciotka wybrała odwrotnie. Jamie póki co podążała drogą tej drugiej, ale wojna mogła zmodyfikować jej plany i dołożyć trzecią opcję: pomoc w walce o lepsze jutro ponad rodzinę i marzenia. – Niemniej jednak czasem by się przydało potrafić pewne rzeczy. Tak dla samej siebie, bo żadnemu mężczyźnie usługiwać nie zamierzam i jeśli znajdzie się ktoś odważny kto będzie chciał spędzić ze mną życie, musi się z tym liczyć.
Głęboko gardziła stereotypami na temat kobiecych ról. Nie zamierzała się w nie wpasowywać i podążać za presją społeczną, zmuszać się do czegoś wbrew woli, by zadowolić otoczenie. Ceniła sobie swoją wolność i niezależność, i pozostawała głucha na głosy, że kobieta w jej wieku powinna już mieć męża. Ale Penelope była kilka lat starsza, a też go nie miała. Jamie nie widziała w tym nic złego i była jedną z ostatnich osób, która mogłaby ją skrytykować. Uzdrawianie na pewno było bardzo czasochłonnym i wymagającym zajęciem.
Patrzyła jak panna Moore porządkuje fiolki. Była o wiele bardziej uporządkowaną osobą niż Jamie, i prawdopodobnie nie przypadłby jej do gustu widok pokoju McKinnon. Przyjęła należność i schowała ją do torby; teraz, gdy zabrakło głównego żywiciela rodziny, panie McKinnon utrzymywały się z pensji Jamie oraz eliksirów warzonych przez mamę dla mieszkańców Doliny Godryka. To był jeden z powodów, dla których tak trudno przychodziły jej myśli o rezygnacji z quidditcha. Wzięła sobie za punkt honoru utrzymywanie mamy i siostry bez korzystania z pomocy starszych braci, którzy na pewno chętnie by pomogli, ale Jamie była na to zbyt dumna.
- Pewnie częściej teraz składasz połamane kończyny i tak dalej niż leczysz umysły? – Jamie wiedziała, że Penny otrzymała wszechstronne przeszkolenie w Mungu, i sama w przeszłości czasem korzystała z jej usług, jeśli chodzi o składanie rozmaitych urazów, których się nabawiała. Kiedy się tak często latało, i to nie tylko na meczach i treningach, łatwo było o jakieś uszkodzenia, szczególnie kiedy szalały anomalie.
- Nieźle, ale... cóż, bądźmy szczere, morale bywały lepsze. – Obecna sytuacja przekładała się negatywnie na jakość treningów, bo trudno było się w pełni skupić kiedy ciągle myślało się o swojej rodzinie i możliwych zagrożeniach, a także o tym, jak wielu kibiców nie będzie mogło przyjść na mecz, bo mieli poważniejsze problemy. Ktoś, kto bał się o swoje życie, nie przyjdzie na stadion, który zapewne wypełni się po brzegi zwolennikami władzy, bo oni nie musieli się obawiać niczego. – Chyba nigdy wynik meczu nie wydawał mi się równie... mało znaczący. Może zaczynam dorastać do tego by stwierdzić, że quidditch wcale nie jest najważniejszy w życiu? – wzruszyła ramionami. Kochała ten sport, ale obecna sytuacja zatruwała jej nawet to, odbierała jej radość z życiowej pasji i zasiewała w umyśle wyrzuty sumienia, że uczestniczyła w czymś, co finansowała obecna władza. A jeszcze rok temu prędzej odgryzłaby sobie język niż wypowiedziałaby podobne słowa. I zarzekałaby się na wszystko, że za nic nie zrezygnuje z gry dopóki sami jej nie wykopią, gdy będzie już za stara. Ale czasy się zmieniały. Może jej podejście do kobiecych ról pozostawało od lat to samo, ale do innych kwestii dorastała, przewartościowała priorytety i sposób myślenia.
- Co o tym myślisz? – zastanowiła się. – To ty jesteś znawczynią ludzkiej psychiki, ale nawet ja zaczynam zauważać, jak wiele się zmieniło w moim życiu i w tym, jak teraz patrzę na pewne kwestie. Czy to normalne?
Przekrzywiła głowę lekko na bok i znowu przeczesała palcami swoją nowoczesną fryzurę.
Ucieszyła się z decyzji Jamie i uchronienia jej przed jedzeniem tego samego przez następnych kilka dni, jednak nie zerwała się na równe nogi, by przyszykować porcję pożywnej zupy dla zawodniczki. Na to miała dopiero nadejść pora, tuż po zjedzeniu ciasta i wypiciu herbaty. W swojej nieodgadnionej logice Penelopa uznawała, że zawsze po słodkim chciało się jeść bardziej, niż po zjedzeniu normalnego obiadu a podawany wtedy deser nie był słodką przyjemnością i rozkoszą dla żołądka, wisienką na torcie, tylko utrapieniem powodującym zgagę i mdłości, dzięki której żałowało się każdego wziętego kęsa.
– Do tego nie trzeba się przekonywać, to po prostu samo przychodzi – wzruszyła ramionami i chociaż chciała urwać ten temat w tym miejscu, miała pewne wątpliwości co do rozumienia pojęcia kury domowej przez ciemnowłosą. – Kim właściwie według ciebie jest pani domu? – spytała więc wprost, bezpośrednio, ale sympatycznie, mając nadzieję, że Jamie nie odebrała jej słów jako nietaktu, czy gorzej, ataku. Odnosiła jednak wrażenie, że jej towarzyszka odbierała pełnienie kobiecych obowiązków jako coś złego, uwłaczającego lub nawet niemożliwego, chociaż w rzeczywistości nie określiłaby tego żadnym z tych słów, i dziewczyna niewiele później potwierdziła jej przeczucie. Nie rozumiała dlaczego zajmowanie się domem uznawane było przy okazji za usługiwanie mężczyźnie, gdy tak naprawdę sprawiało, że kobieta pozostawała zdrowsza psychicznie? W pewnym sensie uzdrowicielka myślała dość nowocześnie, uznając płeć męską za nieco upośledzoną i słabszą, jeśli wielu z nich przerastało zrobienie prania, czy kilka machnięć różdżką w celu uprzątnięcia bałaganu.
– Optymistycznie zakładam, że na leczenie umysłów przyjdzie jeszcze pora a ten przestój jest moim odpoczynkiem – odparła z nikłym uśmiechem. Chociaż wolałaby zajmować się pracą w swoim zawodzie, nie była wybredna. Nie w czasach, gdy nie miała pewnej pracy a świadomość, że w każdej chwili może utracić pieniądze odzywała się weń niemal każdego dnia. Dorabiała jak mogła; od korepetycji anatomii i magii leczniczej, czy zielarstwa, przez drobną sprzedaż, czy wymianę, warzyw, które hodowała w ogródku, przez wiele innych rzeczy, na których się po prostu znała i wiedziała, że jej umiejętności są przydatne. Zdziwiły ją jednak słowa Jamie. Posyłając dziewczynie nieco badawcze spojrzenie, ujęła w rękę filiżankę z ciepłą herbatą.
– To normalne, że człowiek zmienia priorytety z biegiem lat. Tak samo charakter, czy zdania na pewne tematy... to wszystko nie bierze się z niczego, Jamie, tylko z rzeczy, które się wydarzyły w naszym życiu – odparła spokojnie, nie spuszczając wzroku z twarzy swojej koleżanki – skąd te przemyślenia? – spytała niby bez powodu, chociaż chciała upewnić się, że wszystko było w porządku. Na tyle, na ile mogło być w dzisiejszych czasach.
– Do tego nie trzeba się przekonywać, to po prostu samo przychodzi – wzruszyła ramionami i chociaż chciała urwać ten temat w tym miejscu, miała pewne wątpliwości co do rozumienia pojęcia kury domowej przez ciemnowłosą. – Kim właściwie według ciebie jest pani domu? – spytała więc wprost, bezpośrednio, ale sympatycznie, mając nadzieję, że Jamie nie odebrała jej słów jako nietaktu, czy gorzej, ataku. Odnosiła jednak wrażenie, że jej towarzyszka odbierała pełnienie kobiecych obowiązków jako coś złego, uwłaczającego lub nawet niemożliwego, chociaż w rzeczywistości nie określiłaby tego żadnym z tych słów, i dziewczyna niewiele później potwierdziła jej przeczucie. Nie rozumiała dlaczego zajmowanie się domem uznawane było przy okazji za usługiwanie mężczyźnie, gdy tak naprawdę sprawiało, że kobieta pozostawała zdrowsza psychicznie? W pewnym sensie uzdrowicielka myślała dość nowocześnie, uznając płeć męską za nieco upośledzoną i słabszą, jeśli wielu z nich przerastało zrobienie prania, czy kilka machnięć różdżką w celu uprzątnięcia bałaganu.
– Optymistycznie zakładam, że na leczenie umysłów przyjdzie jeszcze pora a ten przestój jest moim odpoczynkiem – odparła z nikłym uśmiechem. Chociaż wolałaby zajmować się pracą w swoim zawodzie, nie była wybredna. Nie w czasach, gdy nie miała pewnej pracy a świadomość, że w każdej chwili może utracić pieniądze odzywała się weń niemal każdego dnia. Dorabiała jak mogła; od korepetycji anatomii i magii leczniczej, czy zielarstwa, przez drobną sprzedaż, czy wymianę, warzyw, które hodowała w ogródku, przez wiele innych rzeczy, na których się po prostu znała i wiedziała, że jej umiejętności są przydatne. Zdziwiły ją jednak słowa Jamie. Posyłając dziewczynie nieco badawcze spojrzenie, ujęła w rękę filiżankę z ciepłą herbatą.
– To normalne, że człowiek zmienia priorytety z biegiem lat. Tak samo charakter, czy zdania na pewne tematy... to wszystko nie bierze się z niczego, Jamie, tylko z rzeczy, które się wydarzyły w naszym życiu – odparła spokojnie, nie spuszczając wzroku z twarzy swojej koleżanki – skąd te przemyślenia? – spytała niby bez powodu, chociaż chciała upewnić się, że wszystko było w porządku. Na tyle, na ile mogło być w dzisiejszych czasach.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Do mnie do tej pory nie przyszło. I nie chcę, by przychodziło – powiedziała. Nie budziła się w niej żadna tęsknota za bliskością mężczyzny ani za posiadaniem dzieci. Nie czuła z tego powodu żalu i nie uważała się za w żaden sposób gorszą. Może nawet czerpała pewną przyjemność z buntowania się zastałym schematom i robienia na przekór oczekiwaniom społecznym. Cóż, może w głębi duszy nadal czuła, że role męskie są ciekawsze niż kobiece, dlatego nigdy nie chciała uczyć się gotowania ani gospodarskich zaklęć, buntując się przeciw wpisaniu w schemat, że to od dziewczynek oczekiwano opanowania tych umiejętności, a od chłopców nie?
- Według mnie jest kobietą, która zrezygnowała z własnych ambicji i marzeń na rzecz zajmowania się domem, mężem i dziećmi – rzekła, myśląc o przykładzie własnej matki. Kobiety, która wyrzekła się marzeń dla miłości, a następnie gromadki dzieci. I Jamie bardzo ją kochała, ale nigdy nie chciała wziąć z niej przykładu, nawet jeśli wiedziała, że przecież ktoś musi dbać o to, by powstały kolejne pokolenia młodych czarodziejów i gdyby wszystkie kobiety myślały jak ona, ich świat niechybnie by wymarł. Mimo to gardziła kultywowanym od wieków systemem patriarchalnym i wierzyła w równouprawnienie, w to, że kobiety mogły robić to samo co mężczyźni i być w tym równie dobre wbrew temu co sądzili niektórzy. I mogą sobie z tym świetnie radzić bez niczyjej opieki i bez ulgowego traktowania, jakimi, ku jej irytacji, często obdarzali je mężczyźni. Ale Harpie z Holyhead, jedyna w pełni żeńska drużyna, walczyły ze stereotypami od wieków, udowadniając że kobiety mogą być równie dobrymi zawodniczkami co mężczyźni. Ich feministyczny duch zawsze bardzo przemawiał do Jamie, która kibicowała tej drużynie od dziecka.
- Ja naprawdę się w takich rolach nie widzę, bez względu na szacunek jaki żywię do matki za to, że dała radę wychować całą naszą piątkę i wyprowadzić nas wszystkich na ludzi. Nie marzę o mężu ani o dzieciach, właściwie to nie obeszłoby mnie, gdybym została starą panną – wyjaśniła. Im starsza była, tym częściej musiała się tłumaczyć swoim koleżankom (bo koledzy zwykle o to nie pytali), dlaczego nie chciała się z nikim wiązać, mieć dzieci ani poświęcić się pielęgnowaniu domowego ogniska. To wydawało jej się mało ambitnym celem, zbyt konformistycznym i schematycznym, a przecież ona zawsze pragnęła czegoś więcej niż nudnego żywota spędzanego w domu, wśród pieluch, garnków i stert prania. Ona pragnęła poznawać świat, i po zakończeniu kariery w quidditchu chętnie zostałaby podróżniczką, o ile wojna nie pokrzyżuje jej planów i nie zabierze jej ze świata przedwcześnie.
Ironią losu było to, że choć kategorycznie wzbraniała się przeciwko porzuceniu kariery dla rodziny, brała to pod uwagę z powodu wojny i zgody z własnym sumieniem, któremu nie w smak było uczestnictwo w ministerialnym teatrzyku, jakim stały się teraz rozgrywki.
- To wszystko przez hmm... ostatnie wydarzenia. A impulsem do tego, by zacząć myśleć o życiu inaczej, była śmierć ojca. To wtedy zaczęłam rozumieć, że kariera i spełnianie własnych pragnień to nie wszystko, bo co mi po tym, jeśli bliskim mi ludziom źle się dzieje? – zastanowiła się. Wiedząc jednak, że Penny nie należała do Zakonu, nie mogła poruszyć z nią kwestii, jakie poruszyłaby z innym Zakonnikiem. Drugi Zakonnik najlepiej zrozumiałby niektóre dylematy, ale pewne i tak były uniwersalne dla każdego zwykłego czarodzieja w jakiś sposób doświadczonego tymi zdarzeniami. Pozostawało faktem, że wojnę i grozę widział każdy, bez względu na to czy był w Zakonie czy nie. A Penelope, jako mugolaczka, także tkwiła w tym wszystkim mocno. Nic dziwnego, że wolała opuścić Londyn. – Po raz pierwszy w życiu mam przeczucie, że nawet jak przegramy ten mecz, to będzie takie... nieistotne. Świat się od tego nie zawali. – Bo czym był jakiś mecz w obliczu tego, co się stało w Londynie? – Ale może porozmawiamy o czymś przyjemniejszym? Jak tam twoje plany hodowania ziół? O ile to nadal aktualne. Podejrzewam że mama chętnie by jakieś od ciebie kupowała, ostatnio narzeka, że ma problem z kupowaniem niektórych składników.
- Według mnie jest kobietą, która zrezygnowała z własnych ambicji i marzeń na rzecz zajmowania się domem, mężem i dziećmi – rzekła, myśląc o przykładzie własnej matki. Kobiety, która wyrzekła się marzeń dla miłości, a następnie gromadki dzieci. I Jamie bardzo ją kochała, ale nigdy nie chciała wziąć z niej przykładu, nawet jeśli wiedziała, że przecież ktoś musi dbać o to, by powstały kolejne pokolenia młodych czarodziejów i gdyby wszystkie kobiety myślały jak ona, ich świat niechybnie by wymarł. Mimo to gardziła kultywowanym od wieków systemem patriarchalnym i wierzyła w równouprawnienie, w to, że kobiety mogły robić to samo co mężczyźni i być w tym równie dobre wbrew temu co sądzili niektórzy. I mogą sobie z tym świetnie radzić bez niczyjej opieki i bez ulgowego traktowania, jakimi, ku jej irytacji, często obdarzali je mężczyźni. Ale Harpie z Holyhead, jedyna w pełni żeńska drużyna, walczyły ze stereotypami od wieków, udowadniając że kobiety mogą być równie dobrymi zawodniczkami co mężczyźni. Ich feministyczny duch zawsze bardzo przemawiał do Jamie, która kibicowała tej drużynie od dziecka.
- Ja naprawdę się w takich rolach nie widzę, bez względu na szacunek jaki żywię do matki za to, że dała radę wychować całą naszą piątkę i wyprowadzić nas wszystkich na ludzi. Nie marzę o mężu ani o dzieciach, właściwie to nie obeszłoby mnie, gdybym została starą panną – wyjaśniła. Im starsza była, tym częściej musiała się tłumaczyć swoim koleżankom (bo koledzy zwykle o to nie pytali), dlaczego nie chciała się z nikim wiązać, mieć dzieci ani poświęcić się pielęgnowaniu domowego ogniska. To wydawało jej się mało ambitnym celem, zbyt konformistycznym i schematycznym, a przecież ona zawsze pragnęła czegoś więcej niż nudnego żywota spędzanego w domu, wśród pieluch, garnków i stert prania. Ona pragnęła poznawać świat, i po zakończeniu kariery w quidditchu chętnie zostałaby podróżniczką, o ile wojna nie pokrzyżuje jej planów i nie zabierze jej ze świata przedwcześnie.
Ironią losu było to, że choć kategorycznie wzbraniała się przeciwko porzuceniu kariery dla rodziny, brała to pod uwagę z powodu wojny i zgody z własnym sumieniem, któremu nie w smak było uczestnictwo w ministerialnym teatrzyku, jakim stały się teraz rozgrywki.
- To wszystko przez hmm... ostatnie wydarzenia. A impulsem do tego, by zacząć myśleć o życiu inaczej, była śmierć ojca. To wtedy zaczęłam rozumieć, że kariera i spełnianie własnych pragnień to nie wszystko, bo co mi po tym, jeśli bliskim mi ludziom źle się dzieje? – zastanowiła się. Wiedząc jednak, że Penny nie należała do Zakonu, nie mogła poruszyć z nią kwestii, jakie poruszyłaby z innym Zakonnikiem. Drugi Zakonnik najlepiej zrozumiałby niektóre dylematy, ale pewne i tak były uniwersalne dla każdego zwykłego czarodzieja w jakiś sposób doświadczonego tymi zdarzeniami. Pozostawało faktem, że wojnę i grozę widział każdy, bez względu na to czy był w Zakonie czy nie. A Penelope, jako mugolaczka, także tkwiła w tym wszystkim mocno. Nic dziwnego, że wolała opuścić Londyn. – Po raz pierwszy w życiu mam przeczucie, że nawet jak przegramy ten mecz, to będzie takie... nieistotne. Świat się od tego nie zawali. – Bo czym był jakiś mecz w obliczu tego, co się stało w Londynie? – Ale może porozmawiamy o czymś przyjemniejszym? Jak tam twoje plany hodowania ziół? O ile to nadal aktualne. Podejrzewam że mama chętnie by jakieś od ciebie kupowała, ostatnio narzeka, że ma problem z kupowaniem niektórych składników.
Penelopa uśmiechnęła się nieco rozbawiona reakcją i słowami ciemnowłosej dziewczyny, bo nie spotkała nigdy na swojej drodze kogoś z podobnym uporem, broniącego się rękami i nogami przed codziennymi czynnościami. A zaraz po tym przypomniała sobie opowieści rodziców, którzy niejednokrotnie opowiadali, że w mugolskim świecie niektóre kobiety poza pełnieniem roli gospodyni, pracowały równie ciężko co mężczyźni, choć wciąż miały mniejsze prawa, wynagrodzenia i możliwość głosu. Wydało się jej całkiem zabawnym to, że część dziewcząt w ich czarodziejskim świecie nie potrafiła nawet połowy tych czynności – lub nawet w ogóle – a wciąż buntowały się przed wpychaniem ich w pewne schematy.
– Nie, Jamie – westchnęła cicho, przyciągając do siebie filiżankę z herbatą – kobieta, która pozbyła się swoich ambicji i usprawiedliwia to założeniem rodziny to jedno, a kobieta, która łączy to wszystko ze sobą to drugie – wyjaśniła spokojnym, ciepłym głosem, zupełnie tak, jak przekazywała wiedzę swoim uczniom i złe wieści pacjentom. – Utożsamianie kury domowej z brakiem ambicji jest bezpodstawne. Oczywiście nie można wszystkich wrzucać do jednego wora i uznawać, że wystarczą chęci i można łączyć dom, rodzinę i pracę, bo czasami czynniki zewnętrzne mają większą moc sprawczą, ale zapewniam cię, że to nie jest trudne – uniosła wzrok znad parującego napoju na twarz serdeczniej koleżanki – nazwałabym to raczej wielozadaniowością i elastycznością, a może nawet i twardym tyłkiem – podczas stażu w Mungu, potem zaś normalnej, pełnoetatowej pracy, bywała zmęczona, lecz radziła sobie z codziennymi domowymi obowiązkami, choć nie zamierzała podawać siebie za przykład – w gruncie rzeczy wcale nie była tak wybitna, bo wprawdzie życiowe ogarnięcie opanowała do perfekcji, lecz gorzej było z równoczesnym pielęgnowaniem związku. Wina jednak zawsze leżała po obu stronach, a ona swoją zdążyła dostrzec, przemyśleć, przetrawić i wyciągnąć lekcję.
– Słuchaj, kochana, doskonale rozumiem twój punkt widzenia i go szanuję – oparła łokieć o blat, zaś podbródek oparła o zaciśniętą lekko pięść – ale nawet będąc starą panną będziesz musiała sobie poradzić z paroma zaklęciami porządkującymi i jedzeniem, nasi rodzice żyć wiecznie nie będą – smutne, ale prawdziwe, cóż mogła więcej rzec? – Zresztą, na starość to my będziemy opiekować się nimi – westchnęła, próbując odgonić od siebie myśl o braku kontaktu ze strony rodziców w ostatnim czasie, co uznawała za zdecydowanie bardziej stresujące niż szalejącą wojnę. Nie miała pewności gdzie byli, co robili, jak się czuła matka, czy jej stan był lepszy albo gorszy, jak radził sobie ojciec, więc czekała zniecierpliwiona i z każdym dniem coraz bardziej zirytowana takim obrotem sytuacji.
– Nie możesz porzucać swoich ambicji tylko ze względu na to, że bliskim dzieje się źle – powtórzyła poniekąd swoje słowa sprzed chwili, w żadnym stopniu nie odnosząc ich do wojny – i to nie będzie egoizm, jeśli tak byś chciała to nazwać, każdy ma swoje życie, jedno i krótkie – nie od dzisiaj wyznawała zasadę umiesz liczyć, licz na siebie, chociaż zazwyczaj była ona odbierana dość kontrowersyjnie – śmierć bliskich jednak zawsze odciska na nas piętno, ale to od nas zależy jak długo pozwolimy, żeby na nas wpływało – dokończyła cicho, podejrzewając, że to właśnie to wciąż nieświadomie kieruje jej przyjaciółką. Niejednokrotnie zastanawiała się, co zrobi, gdy dostanie informację o śmierci matki. I chociaż mogła wyobrażać sobie wiele scenariuszy, tylko jednego była pewna: pozbiera się po tym po przejściu żałoby, dokładnie tak, jak matka po śmierci babci. Zmiana tematu nie zaskoczyła blondynki, ale zareagowała na nią z początku tylko wzruszeniem ramion.
– Bardzo bym chciała ruszyć hodowlę, ale coś robię nie tak i nie wiem co. Jak już coś wyrasta, to równie szybko pada. Myślałam, że to sadzonki, tylko, że próbowałam kilku gatunków i z każdym było to samo – zmarszczyła czoło, w mimowolnym odruchu spoglądając w kierunku uchylonych drzwi kuchni. Ta przeklęta cieplarnia spędzała jej sen z powiek.
– Nie, Jamie – westchnęła cicho, przyciągając do siebie filiżankę z herbatą – kobieta, która pozbyła się swoich ambicji i usprawiedliwia to założeniem rodziny to jedno, a kobieta, która łączy to wszystko ze sobą to drugie – wyjaśniła spokojnym, ciepłym głosem, zupełnie tak, jak przekazywała wiedzę swoim uczniom i złe wieści pacjentom. – Utożsamianie kury domowej z brakiem ambicji jest bezpodstawne. Oczywiście nie można wszystkich wrzucać do jednego wora i uznawać, że wystarczą chęci i można łączyć dom, rodzinę i pracę, bo czasami czynniki zewnętrzne mają większą moc sprawczą, ale zapewniam cię, że to nie jest trudne – uniosła wzrok znad parującego napoju na twarz serdeczniej koleżanki – nazwałabym to raczej wielozadaniowością i elastycznością, a może nawet i twardym tyłkiem – podczas stażu w Mungu, potem zaś normalnej, pełnoetatowej pracy, bywała zmęczona, lecz radziła sobie z codziennymi domowymi obowiązkami, choć nie zamierzała podawać siebie za przykład – w gruncie rzeczy wcale nie była tak wybitna, bo wprawdzie życiowe ogarnięcie opanowała do perfekcji, lecz gorzej było z równoczesnym pielęgnowaniem związku. Wina jednak zawsze leżała po obu stronach, a ona swoją zdążyła dostrzec, przemyśleć, przetrawić i wyciągnąć lekcję.
– Słuchaj, kochana, doskonale rozumiem twój punkt widzenia i go szanuję – oparła łokieć o blat, zaś podbródek oparła o zaciśniętą lekko pięść – ale nawet będąc starą panną będziesz musiała sobie poradzić z paroma zaklęciami porządkującymi i jedzeniem, nasi rodzice żyć wiecznie nie będą – smutne, ale prawdziwe, cóż mogła więcej rzec? – Zresztą, na starość to my będziemy opiekować się nimi – westchnęła, próbując odgonić od siebie myśl o braku kontaktu ze strony rodziców w ostatnim czasie, co uznawała za zdecydowanie bardziej stresujące niż szalejącą wojnę. Nie miała pewności gdzie byli, co robili, jak się czuła matka, czy jej stan był lepszy albo gorszy, jak radził sobie ojciec, więc czekała zniecierpliwiona i z każdym dniem coraz bardziej zirytowana takim obrotem sytuacji.
– Nie możesz porzucać swoich ambicji tylko ze względu na to, że bliskim dzieje się źle – powtórzyła poniekąd swoje słowa sprzed chwili, w żadnym stopniu nie odnosząc ich do wojny – i to nie będzie egoizm, jeśli tak byś chciała to nazwać, każdy ma swoje życie, jedno i krótkie – nie od dzisiaj wyznawała zasadę umiesz liczyć, licz na siebie, chociaż zazwyczaj była ona odbierana dość kontrowersyjnie – śmierć bliskich jednak zawsze odciska na nas piętno, ale to od nas zależy jak długo pozwolimy, żeby na nas wpływało – dokończyła cicho, podejrzewając, że to właśnie to wciąż nieświadomie kieruje jej przyjaciółką. Niejednokrotnie zastanawiała się, co zrobi, gdy dostanie informację o śmierci matki. I chociaż mogła wyobrażać sobie wiele scenariuszy, tylko jednego była pewna: pozbiera się po tym po przejściu żałoby, dokładnie tak, jak matka po śmierci babci. Zmiana tematu nie zaskoczyła blondynki, ale zareagowała na nią z początku tylko wzruszeniem ramion.
– Bardzo bym chciała ruszyć hodowlę, ale coś robię nie tak i nie wiem co. Jak już coś wyrasta, to równie szybko pada. Myślałam, że to sadzonki, tylko, że próbowałam kilku gatunków i z każdym było to samo – zmarszczyła czoło, w mimowolnym odruchu spoglądając w kierunku uchylonych drzwi kuchni. Ta przeklęta cieplarnia spędzała jej sen z powiek.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Dlaczego utarło się, że to akurat kobiety muszą to robić? Dlaczego nikt nie uczy tego chłopców, a właśnie dziewczęta? Czy nie wszyscy powinni potrafić robić pewne rzeczy? – zastanowiła się. To zawsze wydawało jej się niesprawiedliwe, że chłopcy mogli przeżywać przygody i robić dużo ciekawsze rzeczy, a od dziewczynek oczekiwano, że będą grzeczne, ciche i gospodarne, i że to one w dorosłości poświęcą siebie i marzenia dla dzieci. Od mężczyzn tego nie oczekiwano, ich zachęcano do brania, do korzystania z życia – kobiety wręcz przeciwnie, one miały się poświęcać. Jamie i tak miała w swoim domu sporo wolności, i może to ta wolność uderzyła jej do głowy i sprawiła, że od dziecka kwestionowała pewne rzeczy, wyrażała swoje zdanie równie pewnie jak jej bracia i wolała bawić się z chłopcami niż z dziewczynkami, bo lubiła przeżywać przygody i latać na miotle, a stateczne, monotonne zajęcia ją odrzucały. To jej młodsza siostra dużo chętniej naśladowała mamę, miała łagodniejszy i potulniejszy charakter, podczas gdy Jamie była jak czwarty chłopiec w domu i zawsze miała zadatki na buntowniczkę przeciw schematom, na kobietę niezależną i pragnącą od życia czegoś więcej. – Zauważ, że tak właśnie się utarło w społeczeństwie. Że kobieta robi wszystko, a mąż, wielki pan i władca, przychodzi na gotowe i nie kiwnie palcem. Wiem, że nie wszyscy są tacy, bo na szczęście czasy się zmieniają, ale sam fakt, że takie jednostki istnieją i w naszym pokoleniu, a nie tylko w czasach naszych dziadków, napawa mnie niechęcią. – W jej głosie zabrzmiała kpina, gdy wymówiła słowa „pan i władca”. Naprawdę gardziła patriarchatem. – Wciąż w tak wielu rodzinach żywe są te wszystkie zastałe podziały, stereotypy, przekonanie że kobietom pewnych rzeczy nie wypada. I nic się nie zmieni, jeśli nie będziemy walczyć ze skostniałym myśleniem.
Postęp dokonywał się dzięki jednostkom nieszablonowym, mającym odwagę płynąć pod prąd. One, współczesne kobiety, i tak już miały dużo lepiej i łatwiej niż pokolenie ich matek i babek. Coraz więcej kobiet pojawiało się na stanowiskach niegdyś uważanych za typowo męskie. Ale musiały się postarać, żeby kolejne pokolenia kobiet miały jeszcze łatwiej dążyć do swoich marzeń. Te, które tego nie chciały, które zadowalały się usługiwaniem mężowi i rodzeniem kolejnych dzieci, siłą rzeczy uważała za nieambitne. Oczywiście wiedziała też, że w obecnych czasach i mężczyźni byli coraz bardziej postępowi, ale niestety nie wszyscy.
Może niektóre zajęcia dałoby się pogodzić z posiadaniem rodziny, ale niestety nie karierę quidditcha. Większość zawodniczek porzucała sport, kiedy miały zostać żonami i matkami. Jej matka też porzuciła profesjonalną alchemię, zadowoliła się warzeniem eliksirów w domu, ale nigdy nie ukończyła kursu, bo wyrzekła się tego marzenia dla rodziny.
- Nie martw się o mnie, poradzę sobie sama – rzekła. Owszem, mogła coś robić koło siebie, bo przecież musiała coś jeść oraz nosić czyste ubrania. No i przez dwa lata mieszkała sama i jakoś przeżyła ten czas, a do matki wróciła dopiero gdy umarł ojciec, nie dla siebie, a dla niej, bo ona by sobie radziła sama, bo przecież pracowała i była niezależna finansowo. Odrzucała ją jednak wizja robienia rzeczy za mężczyznę, wchodzenia w stereotypowe role, bo wychodziła z założenia, że w związku powinno obowiązywać równouprawnienie i mężczyzna nie powinien zrzucać wszystkiego na barki kobiety, której też należało się coś od życia, a nie tylko obowiązki. Nie buntowała się przeciw umiejętności zrobienia podstawowych czynności dla siebie, a wobec zaszufladkowaniu w pewnych rolach, jakich nie chciała, a które były nacechowane krzywdzącymi stereotypami.
Gdyby nie wojna, na pewno nie pojawiłaby się w jej głowie żadna, nawet najmniejsza myśl o porzuceniu quidditcha. Komuś spoza Zakonu trudno było jednak to wytłumaczyć; Zakonnik na pewno łatwiej zrozumiałby jej pobudki. Tym bardziej, że w zasadzie teraz każdy z nich musiał być gotowy na porzucenie swojej pracy, dotychczasowego życia. Niektórzy już musieli to zrobić, ci którzy pracowali w ministerstwie, Mungu lub ogólnie w Londynie. Ją też mogło to czekać, może nie dziś, nie jutro, ale za miesiąc, pół roku, rok – kiedyś na pewno. Przyjdzie moment, kiedy trzeba będzie wybrać, lub wręcz zostanie wyboru pozbawiona i opcja będzie tylko jedna. Nie wiadomo więc, ile jeszcze będzie jej dane być Harpią i mieszkać beztrosko w Dolinie Godryka.
Lubiła Penny, ale miała wrażenie, że w tym aspekcie jej nie rozumiała. Nie mogła, skoro Jamie musiała przed nią przemilczeć sedno problemu i prawdziwy powód, dla którego rozważała odejście z pierwszego składu. Nie chciała też, by Penelope zaczęła ją postrzegać jak jedną z tych kobiet które porzucały marzenia.
- To chyba trochę bardziej skomplikowane – powiedziała, po czym machnęła ręką i zmieniła temat. Niepotrzebnie go w ogóle zaczęła. Powinna się liczyć z tym, że nikt spoza Zakonu nie zrozumie. A o niechęci do ministerialnej szopki też wolała głośno nie mówić przy nie-Zakonnikach. Zdała sobie sprawę, że obecnie tylko przy członkach organizacji mogła śmiało wyrażać swoje poglądy na obecne wydarzenia, że przy kimś innym dopadało ją wahanie.
- Może powinnaś zasięgnąć rady kogoś bardziej doświadczonego w hodowaniu ziół? Wiem, że dużo o nich wiesz, ale co dwa umysły, to nie jeden, może ktoś inny zauważyłby coś, co tobie umyka – zaproponowała. Ona sama nie mogła pomóc, bo jej wiedza o roślinach ograniczała się do podstaw ze szkoły. Jej matka także była bardziej alchemiczką niż zielarką, znała się raczej na użytkowaniu części roślin niż na ich hodowaniu.
Postęp dokonywał się dzięki jednostkom nieszablonowym, mającym odwagę płynąć pod prąd. One, współczesne kobiety, i tak już miały dużo lepiej i łatwiej niż pokolenie ich matek i babek. Coraz więcej kobiet pojawiało się na stanowiskach niegdyś uważanych za typowo męskie. Ale musiały się postarać, żeby kolejne pokolenia kobiet miały jeszcze łatwiej dążyć do swoich marzeń. Te, które tego nie chciały, które zadowalały się usługiwaniem mężowi i rodzeniem kolejnych dzieci, siłą rzeczy uważała za nieambitne. Oczywiście wiedziała też, że w obecnych czasach i mężczyźni byli coraz bardziej postępowi, ale niestety nie wszyscy.
Może niektóre zajęcia dałoby się pogodzić z posiadaniem rodziny, ale niestety nie karierę quidditcha. Większość zawodniczek porzucała sport, kiedy miały zostać żonami i matkami. Jej matka też porzuciła profesjonalną alchemię, zadowoliła się warzeniem eliksirów w domu, ale nigdy nie ukończyła kursu, bo wyrzekła się tego marzenia dla rodziny.
- Nie martw się o mnie, poradzę sobie sama – rzekła. Owszem, mogła coś robić koło siebie, bo przecież musiała coś jeść oraz nosić czyste ubrania. No i przez dwa lata mieszkała sama i jakoś przeżyła ten czas, a do matki wróciła dopiero gdy umarł ojciec, nie dla siebie, a dla niej, bo ona by sobie radziła sama, bo przecież pracowała i była niezależna finansowo. Odrzucała ją jednak wizja robienia rzeczy za mężczyznę, wchodzenia w stereotypowe role, bo wychodziła z założenia, że w związku powinno obowiązywać równouprawnienie i mężczyzna nie powinien zrzucać wszystkiego na barki kobiety, której też należało się coś od życia, a nie tylko obowiązki. Nie buntowała się przeciw umiejętności zrobienia podstawowych czynności dla siebie, a wobec zaszufladkowaniu w pewnych rolach, jakich nie chciała, a które były nacechowane krzywdzącymi stereotypami.
Gdyby nie wojna, na pewno nie pojawiłaby się w jej głowie żadna, nawet najmniejsza myśl o porzuceniu quidditcha. Komuś spoza Zakonu trudno było jednak to wytłumaczyć; Zakonnik na pewno łatwiej zrozumiałby jej pobudki. Tym bardziej, że w zasadzie teraz każdy z nich musiał być gotowy na porzucenie swojej pracy, dotychczasowego życia. Niektórzy już musieli to zrobić, ci którzy pracowali w ministerstwie, Mungu lub ogólnie w Londynie. Ją też mogło to czekać, może nie dziś, nie jutro, ale za miesiąc, pół roku, rok – kiedyś na pewno. Przyjdzie moment, kiedy trzeba będzie wybrać, lub wręcz zostanie wyboru pozbawiona i opcja będzie tylko jedna. Nie wiadomo więc, ile jeszcze będzie jej dane być Harpią i mieszkać beztrosko w Dolinie Godryka.
Lubiła Penny, ale miała wrażenie, że w tym aspekcie jej nie rozumiała. Nie mogła, skoro Jamie musiała przed nią przemilczeć sedno problemu i prawdziwy powód, dla którego rozważała odejście z pierwszego składu. Nie chciała też, by Penelope zaczęła ją postrzegać jak jedną z tych kobiet które porzucały marzenia.
- To chyba trochę bardziej skomplikowane – powiedziała, po czym machnęła ręką i zmieniła temat. Niepotrzebnie go w ogóle zaczęła. Powinna się liczyć z tym, że nikt spoza Zakonu nie zrozumie. A o niechęci do ministerialnej szopki też wolała głośno nie mówić przy nie-Zakonnikach. Zdała sobie sprawę, że obecnie tylko przy członkach organizacji mogła śmiało wyrażać swoje poglądy na obecne wydarzenia, że przy kimś innym dopadało ją wahanie.
- Może powinnaś zasięgnąć rady kogoś bardziej doświadczonego w hodowaniu ziół? Wiem, że dużo o nich wiesz, ale co dwa umysły, to nie jeden, może ktoś inny zauważyłby coś, co tobie umyka – zaproponowała. Ona sama nie mogła pomóc, bo jej wiedza o roślinach ograniczała się do podstaw ze szkoły. Jej matka także była bardziej alchemiczką niż zielarką, znała się raczej na użytkowaniu części roślin niż na ich hodowaniu.
Zamyśliła się nad słowami przyjaciółki, pozwalając jej na spokojnie dokończyć myśl, wyrzucić pewnego rodzaju gniew, czy niezrozumienie, aż w ostatecznym rozrachunku doszła do wniosku, że ta konwersacja nie nadawała się na pogawędkę przy szarlotce i filiżance herbaty w słoneczne, kwietniowe popołudnie; była zdecydowanie zbyt obszerna, by zakończyć ją w kilku zdaniach, zbyt trudna i uwikłana w historyczne stereotypy, zasady i mechanizmy, by streścić je w kilka minut.
– Zawsze byłam zdania, że niektórych mężczyzn po prostu przerastają tak proste czynności i się do nich nie nadają – wzruszyła ponownie ramionami z nieco rozbawionym uśmiechem – przypuszczam, że gdyby mieli rzucić jedno z prostszych zaklęć domowych, ta próba skończyłaby się wysadzeniem pokoju w powietrze – zerknęła na dziewczynę spod przymrużonych powiek z nadzieją, że nie uraziła jej w żadnym momencie dyskusji – a tak zupełnie poważnie, gdybym miała ci to wyjaśnić z punktu widzenia siebie jako magipsychoterapeuty, to skłaniałabym się ku temu, że kobiety są po prostu bardziej złożonymi organizmami, chociaż są to tylko moje obserwacje, a uznawanie nas za słabsze i gorsze wynika właśnie z tego, z niewiedzy i niezrozumienia... prościej jest powiedzieć, że niektóre decyzje podejmujemy pod wpływem emocji, niewskazanych w wielu zawodach, czy wierzymy w romantyczne powieści i jesteśmy zbyt ufne, choć wcale tak nie jest. Inną kwestią jest wmawianie od dziecka podobnych racji i wypaczanie zdrowej samooceny, a wiele wynosimy z rodzinnego domu. Czy nie podobnie jest w przypadku twierdzenia, że mugole są gorsi, z każdego powodu, który ci wpadnie do głowy, chociaż antymugolska część społeczeństwa nigdy nie miała kontaktu z żadnym mugolem? Lubimy uogólniać, powielać, nie badać i dociekać, Jamie, bo tak jest prościej i bezpieczniej, a jeszcze prostszym, skutecznym mechanizmem jest mieszanie z błotem, co odbiera ci siły – odetchnęła. – Sama spotykałam się trudnościami podczas stażu i pracy, i nie tylko ze względu na krew, ale też płeć. A potem udowodniłam, że mam więcej siły niż ci, co próbowali mnie szufladkować. Czasy się zmieniają, owszem, ale najpierw musisz znaleźć te, które pójdą za tobą i będą chciały działać pomimo wszystko, pomimo konsekwencji, które mogą okazać się tragiczne dla wielu z nich – sądziła jednak, że wypowiadanie wojny przeciwko patriarchatowi podczas wojny, która zbierała ogromne żniwo w stolicy Anglii, było na tę chwilę co najmniej niemądrym posunięciem, lecz wątpiła, by w McKinnon wezbrał aż taki duch rewolucjonistki, który nie mógłby poczekać do zakończenia morderczego szaleństwa.
Kiwnęła głową na słowa ciemnowłosej, czując, że nie ma ochoty dalej kontynuować tego tematu, ale i poruszonego tematu śmierci ojca.
– Rzeczy są skomplikowane tylko wtedy, kiedy sami je takimi czynimy – nie rozumiała tej tendencji do owijania w bawełnę, omijania kluczowych dla pomocy wątków, rozumiała jednak proces, który toczył się w głowie Jamie. Przynajmniej częściowo, i ona szansę na delikatne obejście się z tematem bezpowrotnie utraciła. – Nie będę cię zmuszać, jeśli nie chcesz, ale wiesz gdzie mnie szukać – zakończyła spokojnie, tak, jak podczas normalnych terapii, z rozwagą dobierając każde słowo. Dopóki nie chciała pomocy – nie uświadomiła sobie, że jej chce – uzdrowicielka wiedziała, że nic nie może poradzić; usilne próby przynosiły zawsze odwrotne efekty do zamierzonych.
– Myślałam o tym, tylko nie bardzo wiem u kogo... wszyscy znajomi zielarze zapadli się pod ziemię, a wolałabym nie prosić nieznajomego o pomoc. Chyba, że posiadasz kogoś godnego polecenia i zaufania? – nie czuła się zbyt bezpiecznie w swoim domu, czując, że wyprowadzka z Doliny była tylko kwestią czasu.
– Zawsze byłam zdania, że niektórych mężczyzn po prostu przerastają tak proste czynności i się do nich nie nadają – wzruszyła ponownie ramionami z nieco rozbawionym uśmiechem – przypuszczam, że gdyby mieli rzucić jedno z prostszych zaklęć domowych, ta próba skończyłaby się wysadzeniem pokoju w powietrze – zerknęła na dziewczynę spod przymrużonych powiek z nadzieją, że nie uraziła jej w żadnym momencie dyskusji – a tak zupełnie poważnie, gdybym miała ci to wyjaśnić z punktu widzenia siebie jako magipsychoterapeuty, to skłaniałabym się ku temu, że kobiety są po prostu bardziej złożonymi organizmami, chociaż są to tylko moje obserwacje, a uznawanie nas za słabsze i gorsze wynika właśnie z tego, z niewiedzy i niezrozumienia... prościej jest powiedzieć, że niektóre decyzje podejmujemy pod wpływem emocji, niewskazanych w wielu zawodach, czy wierzymy w romantyczne powieści i jesteśmy zbyt ufne, choć wcale tak nie jest. Inną kwestią jest wmawianie od dziecka podobnych racji i wypaczanie zdrowej samooceny, a wiele wynosimy z rodzinnego domu. Czy nie podobnie jest w przypadku twierdzenia, że mugole są gorsi, z każdego powodu, który ci wpadnie do głowy, chociaż antymugolska część społeczeństwa nigdy nie miała kontaktu z żadnym mugolem? Lubimy uogólniać, powielać, nie badać i dociekać, Jamie, bo tak jest prościej i bezpieczniej, a jeszcze prostszym, skutecznym mechanizmem jest mieszanie z błotem, co odbiera ci siły – odetchnęła. – Sama spotykałam się trudnościami podczas stażu i pracy, i nie tylko ze względu na krew, ale też płeć. A potem udowodniłam, że mam więcej siły niż ci, co próbowali mnie szufladkować. Czasy się zmieniają, owszem, ale najpierw musisz znaleźć te, które pójdą za tobą i będą chciały działać pomimo wszystko, pomimo konsekwencji, które mogą okazać się tragiczne dla wielu z nich – sądziła jednak, że wypowiadanie wojny przeciwko patriarchatowi podczas wojny, która zbierała ogromne żniwo w stolicy Anglii, było na tę chwilę co najmniej niemądrym posunięciem, lecz wątpiła, by w McKinnon wezbrał aż taki duch rewolucjonistki, który nie mógłby poczekać do zakończenia morderczego szaleństwa.
Kiwnęła głową na słowa ciemnowłosej, czując, że nie ma ochoty dalej kontynuować tego tematu, ale i poruszonego tematu śmierci ojca.
– Rzeczy są skomplikowane tylko wtedy, kiedy sami je takimi czynimy – nie rozumiała tej tendencji do owijania w bawełnę, omijania kluczowych dla pomocy wątków, rozumiała jednak proces, który toczył się w głowie Jamie. Przynajmniej częściowo, i ona szansę na delikatne obejście się z tematem bezpowrotnie utraciła. – Nie będę cię zmuszać, jeśli nie chcesz, ale wiesz gdzie mnie szukać – zakończyła spokojnie, tak, jak podczas normalnych terapii, z rozwagą dobierając każde słowo. Dopóki nie chciała pomocy – nie uświadomiła sobie, że jej chce – uzdrowicielka wiedziała, że nic nie może poradzić; usilne próby przynosiły zawsze odwrotne efekty do zamierzonych.
– Myślałam o tym, tylko nie bardzo wiem u kogo... wszyscy znajomi zielarze zapadli się pod ziemię, a wolałabym nie prosić nieznajomego o pomoc. Chyba, że posiadasz kogoś godnego polecenia i zaufania? – nie czuła się zbyt bezpiecznie w swoim domu, czując, że wyprowadzka z Doliny była tylko kwestią czasu.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W Jamie od dawna czaił się ten gniew i swego rodzaju poczucie niesprawiedliwości, i to pomimo faktu, że miała szczęśliwą, dobrą rodzinę, która nie próbowała na siłę jej ograniczać, jak miało to miejsce w rodzinach bardziej konserwatywnych. Nikt nie zabraniał jej gry w quidditcha ani nie przymuszał siłą do małżeństwa, mieli co najwyżej oczekiwania, że w końcu się ustatkuje i podaruje matce gromadkę wnuków. Ale nawet drobnostki uzmysławiały jej, że ich rzeczywistość była często niesprawiedliwa dla kobiet. Że tylko dziewczęta uczono gotowania i sprzątania, że to od nich oczekiwało się, że porzucą własne marzenia i aspiracje, gdy tylko wyjdą za mąż i zajdą w ciążę. Że chłopcom pozwalano na przygody i zabawę i nikogo nie dziwiło, że to robią, a dziewczynka bawiąca się jak chłopiec i z chłopcami budziła zdziwienie, a wśród starszych ludzi nawet i zgorszenie. Jej matka w przeszłości nie raz musiała wysłuchiwać kazań paru wiekowych sąsiadek, które domagały się, by utemperowała krewki temperament starszej ze swoich córek, ilekroć Jamie przeleciała na miotle nad ich podwórkami lub wspięła się na drzewo leżące w zasięgu ich wzroku. W przekonaniu tych wiekowych czarownic Jamie powinna grzecznie siedzieć w domu i uczyć się gospodarności, a nie szaleć z chłopakami. Może to wtedy zaczął się jej bunt wobec typowych ról, po jednej z takich sytuacji, która rozsierdziła ją do tego stopnia, że zamiast przeprosić ową kobietę i obiecać poprawę, pokazała jej język i jak gdyby nigdy nic dalej robiła to, co jej się podobało, bo chłopcy bawili się ciekawiej niż dziewczynki i nie zamierzała zamieniać latania na miotle i wspinania się po drzewach na nudne lalki i wyszywanie.
- Uwierz, że ja też się nie nadaję. Owszem, umiem rzucić chłoszczyść, bo moje szaty i buty do quidditcha często się bez tego nie obejdą po grze w złej pogodzie, ale coś bardziej zaawansowanego, jak ugotowanie zjadliwego obiadu dla całej rodziny, to już ponad moje siły. Szanuję ich zdrowie na tyle, że wolę nie truć nikogo poza sobą – zaśmiała się. Cóż, nie wpasowywała się w stereotypy, bo pod wieloma względami była jak mężczyzna. – Ja nie wierzę w romantyczne powieści, i prawdę mówiąc, nigdy nie chciałam ich czytać, jeśli już decydowałam się na przeczytanie czegokolwiek, to wolałam książki przygodowe. Nigdy się nie rumieniłam i nie wzdychałam na widok chłopców, zawsze uważałam takie zachowania za kretyńskie i poniżej mojej godności – zaznaczyła. Nigdy nie należała do tych łzawych mimoz, które ulegały wzruszeniom i porywom serca, które chichotały i chodziły po korytarzach Hogwartu uwieszone ramion równie rozchichotanych przyjaciółeczek. Może to przez dziewczęta tego typu brały się te wszystkie stereotypy i przekonanie, że wszystkie kobiety są właśnie takie – głupiutkie, sentymentalne istotki nie nadające się do niczego poważnego. Siebie uważała za kobietę silną, niezależną i przeznaczoną do czegoś więcej niż typowe schematy. – Masz rację, ludzie po prostu lubią opisywać wszystko i wszystkich za pomocą określonych etykiet, wrzucać do worków i nie zastanawiać się nad tym, że każda osoba jest inna. – Ale czy sama też tego czasem nie robiła? Cóż, była tylko człowiekiem, więc nie była idealna i też miała swoje grzeszki na sumieniu, nawet jeśli starała się unikać szufladkowania. Nigdy nie oceniała ludzi po krwi, a jednak automatycznie czuła pewien dystans do szlachetnie urodzonych, wiedziała, że nawet ci tolerancyjni mają swoje zasady i nie mogliby, dajmy na to, mieszać się z pospólstwem takim jak one. I nawet ci tolerancyjni kultywowali patriarchalne obyczaje. Zaś jeśli chodzi o tych konserwatywnych, to prawdopodobnie rzeczywiście w większości nigdy nie mieli do czynienia z mugolami, a jednak ich nienawidzili – bo najwyraźniej kogoś musieli.
W karierze zawodowej Jamie nie miała wielkich problemów, grała w końcu dla drużyny w całości żeńskiej, gdzie bycie kobietą było wręcz wymagane. Ale przed Harpiami grała dla drużyny mieszanej i czasem zdarzyło się, że ktoś wątpił w to, czy będzie mieć równie dużo siły co mężczyzna, ale były to przypadki jednostkowe, jako ścigająca nie musiała mieć aż tak wielkiej siły w mięśniach co pałkarze. W mieszanej drużynie już by raczej jako pałkarka nie zagrała; w Hogwarcie przez dwa lata była nią, ale szkoła to był zupełnie inny świat, siły poszczególnych uczniów były bardziej wyrównane, a Jamie była wówczas bardzo wysoka i dobrze zbudowana jak na swój wiek. Ale były obszary dużo mniej tolerancyjne jak quidditch, jak choćby aurorstwo, co wynikało z opowieści ojca.
- Wiem, że teraz to nie jest odpowiedni moment. Ale kiedyś, w przyszłości, jeśli przeżyjemy to wszystko… - zastanowiła się. Była gotowa wyruszyć na wojnę z patriarchatem i poprowadzić na nią inne kobiety, ale kiedy nadejdzie na to odpowiedni moment, a obecny taki nie był. Niemniej jednak, jeśli Zakon wygra i zacznie budować nowy świat oparty na wartościach równości, może uda się przy okazji zmienić i inne rzeczy, sprawić że porządek budowany przez stare rody najmocniej hołdujące patriarchalnym wartościom stanie się przestarzały, nieaktualny i budzący większą społeczną niechęć, i to nie tylko w aspekcie krwi, ale ogólnie. Póki co pozostawało jej toczyć z patriarchatem własną, prywatną wojnę, którą wypowiedziała temu systemowi jeszcze jako nastolatka, i zawsze przynajmniej we własnym życiu i najbliższym otoczeniu starała się pielęgnować feministyczne wartości. Jako zawodniczka quidditcha także prezentowała pewną postawę w nadziei, że jakieś fanki znajdą w sobie odwagę i też zaczną walczyć o siebie i swoje marzenia. Jeśli choć jedna młoda dziewczyna uwierzy w siebie i zacznie się realizować, to było warto narażać się na nieprzychylne reakcje starszej części społeczeństwa. Harpie z Holyhead zawsze przecież płynęły pod prąd, skoro powstały w czasach, gdy kobietom było jeszcze dużo trudniej niż dzisiaj; Jamie zawsze ogromnie podziwiała pierwsze z nich, które znalazły w sobie odwagę, by stworzyć własny skład.
- W porządku – odezwała się. Póki co jednak wydawało jej się, że dylemat z quidditchem może zrozumieć tylko Zakonnik, nikt z zewnątrz. Nawet Penelope, którą przecież bardzo lubiła, ale której nie mogła zdradzić pewnych faktów. – Niestety niespecjalnie. Obracam się głównie w gronie zawodników quidditcha, żaden z nich nie jest zielarzem. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to może stara pani Blishwick, ta co mieszka po drugiej stronie Doliny Godryka. Zdaje się, że mama też czasem chodziła do niej po porady zielarskie, kiedy twoja mama… - urwała, zdając sobie sprawę, że kwestia choroby matki jest dla Penny trudna. – Jak miewają się teraz twoi rodzice? – spytała jednak; od dawna nie widziała państwa Moore.
- Uwierz, że ja też się nie nadaję. Owszem, umiem rzucić chłoszczyść, bo moje szaty i buty do quidditcha często się bez tego nie obejdą po grze w złej pogodzie, ale coś bardziej zaawansowanego, jak ugotowanie zjadliwego obiadu dla całej rodziny, to już ponad moje siły. Szanuję ich zdrowie na tyle, że wolę nie truć nikogo poza sobą – zaśmiała się. Cóż, nie wpasowywała się w stereotypy, bo pod wieloma względami była jak mężczyzna. – Ja nie wierzę w romantyczne powieści, i prawdę mówiąc, nigdy nie chciałam ich czytać, jeśli już decydowałam się na przeczytanie czegokolwiek, to wolałam książki przygodowe. Nigdy się nie rumieniłam i nie wzdychałam na widok chłopców, zawsze uważałam takie zachowania za kretyńskie i poniżej mojej godności – zaznaczyła. Nigdy nie należała do tych łzawych mimoz, które ulegały wzruszeniom i porywom serca, które chichotały i chodziły po korytarzach Hogwartu uwieszone ramion równie rozchichotanych przyjaciółeczek. Może to przez dziewczęta tego typu brały się te wszystkie stereotypy i przekonanie, że wszystkie kobiety są właśnie takie – głupiutkie, sentymentalne istotki nie nadające się do niczego poważnego. Siebie uważała za kobietę silną, niezależną i przeznaczoną do czegoś więcej niż typowe schematy. – Masz rację, ludzie po prostu lubią opisywać wszystko i wszystkich za pomocą określonych etykiet, wrzucać do worków i nie zastanawiać się nad tym, że każda osoba jest inna. – Ale czy sama też tego czasem nie robiła? Cóż, była tylko człowiekiem, więc nie była idealna i też miała swoje grzeszki na sumieniu, nawet jeśli starała się unikać szufladkowania. Nigdy nie oceniała ludzi po krwi, a jednak automatycznie czuła pewien dystans do szlachetnie urodzonych, wiedziała, że nawet ci tolerancyjni mają swoje zasady i nie mogliby, dajmy na to, mieszać się z pospólstwem takim jak one. I nawet ci tolerancyjni kultywowali patriarchalne obyczaje. Zaś jeśli chodzi o tych konserwatywnych, to prawdopodobnie rzeczywiście w większości nigdy nie mieli do czynienia z mugolami, a jednak ich nienawidzili – bo najwyraźniej kogoś musieli.
W karierze zawodowej Jamie nie miała wielkich problemów, grała w końcu dla drużyny w całości żeńskiej, gdzie bycie kobietą było wręcz wymagane. Ale przed Harpiami grała dla drużyny mieszanej i czasem zdarzyło się, że ktoś wątpił w to, czy będzie mieć równie dużo siły co mężczyzna, ale były to przypadki jednostkowe, jako ścigająca nie musiała mieć aż tak wielkiej siły w mięśniach co pałkarze. W mieszanej drużynie już by raczej jako pałkarka nie zagrała; w Hogwarcie przez dwa lata była nią, ale szkoła to był zupełnie inny świat, siły poszczególnych uczniów były bardziej wyrównane, a Jamie była wówczas bardzo wysoka i dobrze zbudowana jak na swój wiek. Ale były obszary dużo mniej tolerancyjne jak quidditch, jak choćby aurorstwo, co wynikało z opowieści ojca.
- Wiem, że teraz to nie jest odpowiedni moment. Ale kiedyś, w przyszłości, jeśli przeżyjemy to wszystko… - zastanowiła się. Była gotowa wyruszyć na wojnę z patriarchatem i poprowadzić na nią inne kobiety, ale kiedy nadejdzie na to odpowiedni moment, a obecny taki nie był. Niemniej jednak, jeśli Zakon wygra i zacznie budować nowy świat oparty na wartościach równości, może uda się przy okazji zmienić i inne rzeczy, sprawić że porządek budowany przez stare rody najmocniej hołdujące patriarchalnym wartościom stanie się przestarzały, nieaktualny i budzący większą społeczną niechęć, i to nie tylko w aspekcie krwi, ale ogólnie. Póki co pozostawało jej toczyć z patriarchatem własną, prywatną wojnę, którą wypowiedziała temu systemowi jeszcze jako nastolatka, i zawsze przynajmniej we własnym życiu i najbliższym otoczeniu starała się pielęgnować feministyczne wartości. Jako zawodniczka quidditcha także prezentowała pewną postawę w nadziei, że jakieś fanki znajdą w sobie odwagę i też zaczną walczyć o siebie i swoje marzenia. Jeśli choć jedna młoda dziewczyna uwierzy w siebie i zacznie się realizować, to było warto narażać się na nieprzychylne reakcje starszej części społeczeństwa. Harpie z Holyhead zawsze przecież płynęły pod prąd, skoro powstały w czasach, gdy kobietom było jeszcze dużo trudniej niż dzisiaj; Jamie zawsze ogromnie podziwiała pierwsze z nich, które znalazły w sobie odwagę, by stworzyć własny skład.
- W porządku – odezwała się. Póki co jednak wydawało jej się, że dylemat z quidditchem może zrozumieć tylko Zakonnik, nikt z zewnątrz. Nawet Penelope, którą przecież bardzo lubiła, ale której nie mogła zdradzić pewnych faktów. – Niestety niespecjalnie. Obracam się głównie w gronie zawodników quidditcha, żaden z nich nie jest zielarzem. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to może stara pani Blishwick, ta co mieszka po drugiej stronie Doliny Godryka. Zdaje się, że mama też czasem chodziła do niej po porady zielarskie, kiedy twoja mama… - urwała, zdając sobie sprawę, że kwestia choroby matki jest dla Penny trudna. – Jak miewają się teraz twoi rodzice? – spytała jednak; od dawna nie widziała państwa Moore.
Przyznanie przez Jamie racji w zasadzie mogłaby potraktować za najlepszy koniec tej dyskusji, jednak nie byłaby sobą, gdyby nie dołożyła swoich pięciu sykli do wora.
– I masz do tego naturalnie prawo, charakteru nie wybieramy na życzenie. On się kształtuje pod wpływem naszego życia, w zasadzie nie za bardzo możemy go zmienić na siłę... jeśli takie masz przekonania, że się do tego nie nadajesz, nikt cię do tego nie może zmusić – powiedziała więc, choć nie uznawała krytykowania kogokolwiek. Ani twardych, charakternych kobiet, ani łzawych mimoz, ani fajtłap... co najwyżej przy mordercach musiałaby się zastanowić, ten typ uznając natomiast za najlepszy, fascynujący do badań i obserwacji, lekcji i wyciągania wniosków. Nie zamierzała nikogo edukować na siłę, czy zmuszać do zmiany zdania, lecz pokazać, że każda osoba zachowywała się tak a nie inaczej nie bez powodu, a przede wszystkim, że każdy miał swoje własne priorytety w życiu, niezależnie od tego czy było to osiągnięcie najwyższego poziomu wtajemniczenia w Quidditchu, czy w machaniu miotłą, ale podczas zamiatania brudów z podłogi. A przynajmniej w to wierzyła, pokątnie prowadząc od lat własną obserwację wyłamującą się z nauk przekazanych podczas stażu w szpitalu.
– Oczywiście, że to przeżyjemy i obalimy męską dominację – przytaknęła przekonująco, choć nie do końca była pewna swoich słów. Patriarchat nie raził jej aż tak bardzo, jak Jamie, przynajmniej od momentu, w którym została zdana sama na siebie i pracowała na swoje konto bezpośrednio. Oczywiście jednak rozumiała motywację nie tylko siedzącej naprzeciwko czarownicy, ale każdej z tych, co nie godziły się na taki podział ról i obowiązków, ciesząc się, że kobiet o podobnym przekonaniu było coraz więcej.
Uśmiechnęła się mimowolnie, chociaż czuła, że prędko McKinnon nie wróci do niej ze swoimi prawdziwymi zwierzeniami, ale wcale tego od niej nie wymagała; nie była matką zbawicielką narodu, która uzdrawiała każdego na siłę, nawet jeśli coraz częściej posuwała się do twierdzenia, że już dawno nie spotkała osoby pozbawionej wszelkich problemów.
– Jamie, czasami po prostu najlepiej jest nie myśleć i skupić się na czymś innym – poradziła wbrew temu, co przekazywała w pracy. W pracy uznawała, że uciekanie przed problemem nie jest rozwiązaniem a dopiero konfrontacja przynosiła ulgę, popychała człowieka do przodu, lecz od tego tam była. Tutaj, w tym momencie, nie prowadziła terapii i skłamałaby, gdyby powiedziała, że zawsze od razu rozwiązywała swoje kłopoty; czasami nie robiła tego w ogóle. Na wspomnienie matki zdawała się chwilowo ożyć, ale z jej ust z początku wydobyło się tylko ciche westchnienie.
– Ostatnio nie było źle – skłamała bez zająknięcia, wbijając wzrok w opróżnioną częściowo filiżankę – ale dość długo się nie odzywali, więc ciężko mi powiedzieć jak jest teraz – umysł podsuwał jej przeróżne rozwiązania i powody takiego obrotu sytuacji, ale póki co jeszcze zdołała myśleć trzeźwo.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
– I masz do tego naturalnie prawo, charakteru nie wybieramy na życzenie. On się kształtuje pod wpływem naszego życia, w zasadzie nie za bardzo możemy go zmienić na siłę... jeśli takie masz przekonania, że się do tego nie nadajesz, nikt cię do tego nie może zmusić – powiedziała więc, choć nie uznawała krytykowania kogokolwiek. Ani twardych, charakternych kobiet, ani łzawych mimoz, ani fajtłap... co najwyżej przy mordercach musiałaby się zastanowić, ten typ uznając natomiast za najlepszy, fascynujący do badań i obserwacji, lekcji i wyciągania wniosków. Nie zamierzała nikogo edukować na siłę, czy zmuszać do zmiany zdania, lecz pokazać, że każda osoba zachowywała się tak a nie inaczej nie bez powodu, a przede wszystkim, że każdy miał swoje własne priorytety w życiu, niezależnie od tego czy było to osiągnięcie najwyższego poziomu wtajemniczenia w Quidditchu, czy w machaniu miotłą, ale podczas zamiatania brudów z podłogi. A przynajmniej w to wierzyła, pokątnie prowadząc od lat własną obserwację wyłamującą się z nauk przekazanych podczas stażu w szpitalu.
– Oczywiście, że to przeżyjemy i obalimy męską dominację – przytaknęła przekonująco, choć nie do końca była pewna swoich słów. Patriarchat nie raził jej aż tak bardzo, jak Jamie, przynajmniej od momentu, w którym została zdana sama na siebie i pracowała na swoje konto bezpośrednio. Oczywiście jednak rozumiała motywację nie tylko siedzącej naprzeciwko czarownicy, ale każdej z tych, co nie godziły się na taki podział ról i obowiązków, ciesząc się, że kobiet o podobnym przekonaniu było coraz więcej.
Uśmiechnęła się mimowolnie, chociaż czuła, że prędko McKinnon nie wróci do niej ze swoimi prawdziwymi zwierzeniami, ale wcale tego od niej nie wymagała; nie była matką zbawicielką narodu, która uzdrawiała każdego na siłę, nawet jeśli coraz częściej posuwała się do twierdzenia, że już dawno nie spotkała osoby pozbawionej wszelkich problemów.
– Jamie, czasami po prostu najlepiej jest nie myśleć i skupić się na czymś innym – poradziła wbrew temu, co przekazywała w pracy. W pracy uznawała, że uciekanie przed problemem nie jest rozwiązaniem a dopiero konfrontacja przynosiła ulgę, popychała człowieka do przodu, lecz od tego tam była. Tutaj, w tym momencie, nie prowadziła terapii i skłamałaby, gdyby powiedziała, że zawsze od razu rozwiązywała swoje kłopoty; czasami nie robiła tego w ogóle. Na wspomnienie matki zdawała się chwilowo ożyć, ale z jej ust z początku wydobyło się tylko ciche westchnienie.
– Ostatnio nie było źle – skłamała bez zająknięcia, wbijając wzrok w opróżnioną częściowo filiżankę – ale dość długo się nie odzywali, więc ciężko mi powiedzieć jak jest teraz – umysł podsuwał jej przeróżne rozwiązania i powody takiego obrotu sytuacji, ale póki co jeszcze zdołała myśleć trzeźwo.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Ostatnio zmieniony przez Penelope Moore dnia 08.05.20 14:59, w całości zmieniany 1 raz
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Taka już była. Postępowa, buntująca się zasadom które uważała za absurdalne i ograniczające. Rzadko który Gryfon płynął biernie z prądem, potakując głową na wszystko. Miała własne zdanie i potrafiła przy nim stać. I wiedziała, że w tym przypadku ma słuszność, że kobiety zasługiwały na coś więcej niż oferował im patriarchat. Wcale nie były słabsze od mężczyzn, może jedynie fizycznie (choć nie zawsze, bo na przykład Jamie dzięki aktywnemu trybowi życia była sprawniejsza niż niejeden mężczyzna), ale na pewno nie magicznie. Ona sama co prawda zdolną czarodziejką nie była, ale winę za to ponosiło jej szkolne olewanie nauki na rzecz quidditcha, z całą pewnością nie płeć. Sama była sobie winna tego, że przegrała wszystkie swoje klubowe pojedynki w ostatnim sezonie, i gdyby tak przyszło jej walczyć na poważnie, mogłaby nie wyjść z tego w jednym kawałku. To musiało się zmienić, dlatego ćwiczyła zarówno obronę, jak i uroki. Nie znosiła być słabą i niewystarczającą.
- Niech tylko jakiś facet spróbowałby mnie zmusić, to popamięta – powiedziała, machając w powietrzu wskazującym palcem, jakby chciała pogrozić owemu wyimaginowanemu mężczyźnie nastającemu na jej niezależność. – Masz rację, pewne rzeczy trudno zmienić. Każdy z nas jest jakiś, i nigdy nie będzie tak, że wszyscy nas takimi zaakceptują.
Nawet ona to wiedziała. W końcu i ludzie powszechnie lubiani miewali wrogów. Ją też nie każdy akceptował, niektórych raziły pewne cechy jej charakteru czy poglądy. Ona też pewnych rzeczy nie mogła zdzierżyć u innych, na przykład manii czystości krwi i nadmiernego konserwatyzmu idącego w szkodliwą, dyskryminującą stronę. No i ludzi zwyczajnie złych, krzywdzących innych. Na złe uczynki popełniane z premedytacją nie było usprawiedliwienia.
- Choć nie wiemy czy ta odległa przyszłość dla nas nadejdzie, planowanie jej ma w sobie pewne znamiona normalności i optymizmu – zauważyła. Mogła być wojna i niepewność jutra, ale mimo to kusiła ją wizja wyobrażania sobie tego nowego, tolerancyjnego świata po zwycięstwie Zakonu. Świata, w którym wiele się mogło zmienić, również w sytuacji kobiet. A nawet jeśli nie uda jej się go doczekać, może jakimś innym kobietom też przyświecały podobne idee i marzenia. Może za pokolenie lub dwa pewne zachowania i wybory czarownic przestaną szokować i gorszyć, a staną się normalnością. Może jej samej patriarchat nie dotykał tak mocno jak niektórych z co bardziej drętwych rodzin, ale nie musiał dotyczyć jej bezpośrednio, by zaskarbić sobie jej niechęć jako idea wroga kobietom. A pośrednio dotyczył i tak, bo niektórzy i tak uważali ją za istotę słabszą, choć nie każdy czynił to w złej wierze, u niektórych działały silne przyzwyczajenia i nawyki nakazujące na przykład ustępowanie kobiecie miejsca i inne tego typu zachowania, niby miłe, ale jednak stawiające kobietę w roli tej, której trzeba pobłażać, bo jest zbyt słaba, by być traktowana na równi.
- To właśnie zrobię. Zajmę swój umysł czymś innym – rzekła. Bo kto to widział, żeby Jamie McKinnon tyle rozmyślała, i to o złych rzeczach? Nigdy nie była typem ani marzycielki, ani osoby roztrząsającej wszystko. Kiedyś żyła chwilą, o przyszłości myślała wyłącznie przez pryzmat dobrych rzeczy, które miałyby jej się przytrafić, i nie miała nigdy tendencji do zamartwiania się. To nie była jej prawdziwa natura, raczej zmiana, która zaszła w niej pod wpływem utraty ojca oraz uświadomienia sobie, że mieli wojnę, i nadal dopiero uczyła się funkcjonować w tej rzeczywistości oraz rozmyślała nad tym, jak do tego wszystkiego miało się jej dotychczasowe życie i marzenia.
- Mam nadzieję, że wszystko jest u nich dobrze i jakoś sobie radzą. Wciąż mają siebie. – A jej mama już nie miała tego, dla którego przed laty porzuciła marzenia. Miała za to piątkę dzieci. Nie była samotna, jakoś sobie radziła.
Porozmawiały jeszcze trochę, Jamie skusiła się na zupę. Ale nadchodził wieczór, więc w pewnym momencie wstała od stołu i zdecydowała się pożegnać.
- Będę się zbierać. Chciałam jeszcze polatać zanim zrobi się zupełnie ciemno. Postaram się wpaść znowu niedługo, chyba że mnie ubiegniesz i sama kiedyś zajdziesz do Popielniczki. Dzięki za rozmowę w każdym razie, miło było się spotkać.
Pożegnała się, po czym wyszła. I rzeczywiście wybrała się na lot po okolicy, podczas którego nie musiała myśleć o quidditchowych manewrach, a o samej, czystej przyjemności lotu przy zachodzącym słońcu i nadciągającym zmierzchu, dzięki któremu żaden zbłąkany mugol nie mógłby jej wypatrzyć. Latała tak dopóki nie zrobiło się całkiem ciemno.
| zt. x 2
- Niech tylko jakiś facet spróbowałby mnie zmusić, to popamięta – powiedziała, machając w powietrzu wskazującym palcem, jakby chciała pogrozić owemu wyimaginowanemu mężczyźnie nastającemu na jej niezależność. – Masz rację, pewne rzeczy trudno zmienić. Każdy z nas jest jakiś, i nigdy nie będzie tak, że wszyscy nas takimi zaakceptują.
Nawet ona to wiedziała. W końcu i ludzie powszechnie lubiani miewali wrogów. Ją też nie każdy akceptował, niektórych raziły pewne cechy jej charakteru czy poglądy. Ona też pewnych rzeczy nie mogła zdzierżyć u innych, na przykład manii czystości krwi i nadmiernego konserwatyzmu idącego w szkodliwą, dyskryminującą stronę. No i ludzi zwyczajnie złych, krzywdzących innych. Na złe uczynki popełniane z premedytacją nie było usprawiedliwienia.
- Choć nie wiemy czy ta odległa przyszłość dla nas nadejdzie, planowanie jej ma w sobie pewne znamiona normalności i optymizmu – zauważyła. Mogła być wojna i niepewność jutra, ale mimo to kusiła ją wizja wyobrażania sobie tego nowego, tolerancyjnego świata po zwycięstwie Zakonu. Świata, w którym wiele się mogło zmienić, również w sytuacji kobiet. A nawet jeśli nie uda jej się go doczekać, może jakimś innym kobietom też przyświecały podobne idee i marzenia. Może za pokolenie lub dwa pewne zachowania i wybory czarownic przestaną szokować i gorszyć, a staną się normalnością. Może jej samej patriarchat nie dotykał tak mocno jak niektórych z co bardziej drętwych rodzin, ale nie musiał dotyczyć jej bezpośrednio, by zaskarbić sobie jej niechęć jako idea wroga kobietom. A pośrednio dotyczył i tak, bo niektórzy i tak uważali ją za istotę słabszą, choć nie każdy czynił to w złej wierze, u niektórych działały silne przyzwyczajenia i nawyki nakazujące na przykład ustępowanie kobiecie miejsca i inne tego typu zachowania, niby miłe, ale jednak stawiające kobietę w roli tej, której trzeba pobłażać, bo jest zbyt słaba, by być traktowana na równi.
- To właśnie zrobię. Zajmę swój umysł czymś innym – rzekła. Bo kto to widział, żeby Jamie McKinnon tyle rozmyślała, i to o złych rzeczach? Nigdy nie była typem ani marzycielki, ani osoby roztrząsającej wszystko. Kiedyś żyła chwilą, o przyszłości myślała wyłącznie przez pryzmat dobrych rzeczy, które miałyby jej się przytrafić, i nie miała nigdy tendencji do zamartwiania się. To nie była jej prawdziwa natura, raczej zmiana, która zaszła w niej pod wpływem utraty ojca oraz uświadomienia sobie, że mieli wojnę, i nadal dopiero uczyła się funkcjonować w tej rzeczywistości oraz rozmyślała nad tym, jak do tego wszystkiego miało się jej dotychczasowe życie i marzenia.
- Mam nadzieję, że wszystko jest u nich dobrze i jakoś sobie radzą. Wciąż mają siebie. – A jej mama już nie miała tego, dla którego przed laty porzuciła marzenia. Miała za to piątkę dzieci. Nie była samotna, jakoś sobie radziła.
Porozmawiały jeszcze trochę, Jamie skusiła się na zupę. Ale nadchodził wieczór, więc w pewnym momencie wstała od stołu i zdecydowała się pożegnać.
- Będę się zbierać. Chciałam jeszcze polatać zanim zrobi się zupełnie ciemno. Postaram się wpaść znowu niedługo, chyba że mnie ubiegniesz i sama kiedyś zajdziesz do Popielniczki. Dzięki za rozmowę w każdym razie, miło było się spotkać.
Pożegnała się, po czym wyszła. I rzeczywiście wybrała się na lot po okolicy, podczas którego nie musiała myśleć o quidditchowych manewrach, a o samej, czystej przyjemności lotu przy zachodzącym słońcu i nadciągającym zmierzchu, dzięki któremu żaden zbłąkany mugol nie mógłby jej wypatrzyć. Latała tak dopóki nie zrobiło się całkiem ciemno.
| zt. x 2
Podejrzewała, że dzisiejszy dzień będzie wyglądał tak, jak pozostałe: przez pracę, obowiązki w domu i grzebanie w roślinach, żeby skończyć się książką i snem, i nic nie zapowiadało zmiany, dopóki po wieczornej kąpieli nie usłyszała dobijania się dziobem w szybę sypialni, i zauważenia dobrze znajomego charakteru pisma na skrawku pergaminu. Z początku chciała odmówić, pokazując urażoną kobiecą dumę, ale nie mogła – czy nie po to składała przysięgę lekarską kilka lat temu?
Czas mijał; właściwie zaczynała powoli tracić cierpliwość do Clearwatera, kiedy jednak usłyszała pukanie do drzwi, nie miała wątpliwości co do tego, kto stał po drugiej stronie. Widok rozkwaszonego nosa niespecjalnie Penelopę zaskoczył, nie tylko dlatego, że tym razem zadecydował się zapowiedzieć i wspomnieć o tym drobnym detalu w liście; pamiętając już z ostatniego spotkania umiłowanie Clearwatera do wdawania się w bójki i szukania kłopotów chyba tylko dla zwykłej rozrywki, blondynka odczuła ulgę, że na samym nosie się skończyło.
– Merlinie, zlituj się – westchnęła i wykrzywiła wargi w pełnym politowania grymasie, kiedy w zwykłym, zawodowym zboczeniu sięgnęła dłonią do podbródka Kaia – tym razem też zaatakowała cię szafka? – pozwoliła, by chłodne palce ostrożnie zacisnęły się na brodzie mężczyzny, a potem w stanowczym, acz ostrożnym, ruchu obróciła jego twarz to w lewo, to w prawo, przyglądając się ranie spod przymrużonych powiek. Nie miała pewności ani ile czasu minęło od momentu uderzenia i co było rzeczywistym powodem, ani tego, czy przynajmniej zdołał zatamować poprawnie krwotok, chociaż zaschnięte wokół ślady krwi i zerowe ilości świeżej wskazywały na to, że nie odniósł poważniejszych obrażeń skoro zdołał napisać, a potem zjawić się w Dolinie w takim stanie. Bez ostrzeżenia przesunęła dłoń na pokiereszowany nos, obmacując go subtelnie dwoma palcami, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna; ale czy istniał lepszy i bardziej dobitny sposób na zrewanżowanie się za to, jak szybko zniknął i nie odzywał się przez długi czas? Tak jak podejrzewała, nos był złamany, ale tym razem bez szaleństw; samo złamanie nie było dostrzegalne gołym okiem, ledwie wyczuła uszkodzoną kość palpacyjnie, jednak opuchlizna schodząca pod oko była dla niej alarmująca.
– Nie masz problemu z widzeniem? – spytała. Dopiero po tym zorientowała się, że dalej stoją w progu a ona po raz kolejny zapomniała założyć pantofli, narażając swoje stopy na skostnienie. – Chodźmy – majowy wieczór w Zagajniku zdecydowanie sprzyjał spędzaniu go w ogródku, jednak miała szczerą nadzieję, że ani Billy ani Kaelie nie mieli w dniu dzisiejszym nastroju na podobne rozrywki. Nie potrzebowała gapiów, kręcących się pod nogami, a potem pytań zadawanych przez smarkatą czarownicę, czy złośliwości, dlatego z niemałą ulgą przyjęła fakt, że w okolicy było pusto. Ruchem dłoni wskazała na krzesło, sama zaś sięgnęła po różdżkę, wodę i kawałek ręcznika.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Jadłodajnia
Szybka odpowiedź