Jadłodajnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
tu będzie
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To wcale nie było trudne. Nie teraz. Nie tutaj. Nie w tych koszmarnych warunkach ostrożności i niepokoju, który błyszczał w londyńskich ulicach, niby puszczone zbiorowo periculum. Ciemna, dokowa ulica, głupi wyszczerz do portowego osiłka i nie trzeba było prosić o więcej. A przecież - potrzebował rozgrzewki przed, mającą odbyć się za kilka dni podziemną przygodą w kręgu, jak radośnie określił w myślach przyszłą walkę. I być może nie był wybitnym zawodnikiem, ale nabrał pary w pięściach. I tę musiał (albo chciał) wciąż trenować.
Początkowo, tylko ból oświecił jego zmysły, zaznaczając, ze krótka wymiana ciosów zakończyła się czymś więcej. Słodko-metaliczny posmak krwi w ustach, był kolejnym sygnałem. Ale gdy w końcu znalazł się w mieszkaniu, a próba samodzielnego "naprawienia" szkód spełzła na niczym, nie zajęło mu wiele czasu, by nakreślić kilka słów na pergaminie i z rozmysłem wysłać sówkę pod bardzo konkretny adres. Być może było w tym nieco (więcej) bezczelności, a może tylko nieco więcej myśli skupiających się na zbyt przyjemnym do zapomnienia wspomnieniu. Nieprzyzwoitość jednak zepchnął na dalszy plan, czując nie tylko nieprzyjemny posmak goryczy, jak i fizycznego, coraz mocniej narastającego bólu. Krew zdołał zatamować, ale ucisk w okolicy nos i oka nie ustawał, zwiększał się.
Zagrożenia bezpośredniego nie było, siostry nie chciał niepotrzebnie martwić, dlatego wyszedł powtórnie, tylko po to w ciemnościach późnego już wieczoru, z cichym trzaskiem teleportacji, przenieść się w znajomą, chociaż nie widzianą jakiś rok lokalizację.
Zatrzymał się przed drzwiami, decydując na ciche pukanie. Szelest miękkich kroków za ścianą wieścił obecność wyczekiwanej lokatorki - Nawet nie wiesz, jakie te szafki w dzisiejszych czasach niebezpieczne się zrobiły - nie dostał na powitanie trzepnięcia w twarz, a więc jednak nie zapomniała, tęskniła. Tak przynajmniej cicho zakładał. Pozwolił sobie na nieco zawadiacki uśmiech, w zamiarze szczerząc się szeroko, ale ucisk na nosie przywrócił go do porządku. Tym bardziej, gdy drobna dłoń znalazła się przy jego policzku i szczęce, pewnym ruchem przesuwając po napiętej skórze. Nie zaprotestował, obserwując poczynania czarownicy bardziej przenikliwie, mniej lekkomyślnie z bliska mając okazję podziwiać parę, znajomych źrenic. Chłodne palce przyjemnie drażniły skórę, które zdawała się bardziej gorąca przez - prawdopodobnie - lekko gorączkowy stan wywołany złamaniem. A może było w tym coś więcej, zroszone odzywającym się wspomnieniem? Nagła zmiana nacisku palców, wywołała nieprzyjemną falę bólu, ale poruszył się, w milczeniu dając kobiecie pole do popisu. Zacisnął zęby, wciąż starając się utrzymać dłoń w polu widzenia, ale przestał, przymykając powieki - Na lewe gorzej, ale zakładam, że to przez opuchliznę - odpowiedział całkiem rzeczowo, spoglądając w dół, na gołe stopy jasnowłosej uzdrowicielki - Wiem, że nimfy i driady mają tendencję do biegania boso - skwitował z lekkim uśmiechem, przekraczając próg i rozglądając się po pomieszczeniu. Usiadł na wskazanym krześle nie przeszkadzając zbędnymi komentarzami. Przynajmniej na razie. Jeśli chciał, potrafił trzymać język za zębami. A zazwyczaj, po prostu nie chciał, poddając się podszeptom rodowitemu zawadiaki.
Początkowo, tylko ból oświecił jego zmysły, zaznaczając, ze krótka wymiana ciosów zakończyła się czymś więcej. Słodko-metaliczny posmak krwi w ustach, był kolejnym sygnałem. Ale gdy w końcu znalazł się w mieszkaniu, a próba samodzielnego "naprawienia" szkód spełzła na niczym, nie zajęło mu wiele czasu, by nakreślić kilka słów na pergaminie i z rozmysłem wysłać sówkę pod bardzo konkretny adres. Być może było w tym nieco (więcej) bezczelności, a może tylko nieco więcej myśli skupiających się na zbyt przyjemnym do zapomnienia wspomnieniu. Nieprzyzwoitość jednak zepchnął na dalszy plan, czując nie tylko nieprzyjemny posmak goryczy, jak i fizycznego, coraz mocniej narastającego bólu. Krew zdołał zatamować, ale ucisk w okolicy nos i oka nie ustawał, zwiększał się.
Zagrożenia bezpośredniego nie było, siostry nie chciał niepotrzebnie martwić, dlatego wyszedł powtórnie, tylko po to w ciemnościach późnego już wieczoru, z cichym trzaskiem teleportacji, przenieść się w znajomą, chociaż nie widzianą jakiś rok lokalizację.
Zatrzymał się przed drzwiami, decydując na ciche pukanie. Szelest miękkich kroków za ścianą wieścił obecność wyczekiwanej lokatorki - Nawet nie wiesz, jakie te szafki w dzisiejszych czasach niebezpieczne się zrobiły - nie dostał na powitanie trzepnięcia w twarz, a więc jednak nie zapomniała, tęskniła. Tak przynajmniej cicho zakładał. Pozwolił sobie na nieco zawadiacki uśmiech, w zamiarze szczerząc się szeroko, ale ucisk na nosie przywrócił go do porządku. Tym bardziej, gdy drobna dłoń znalazła się przy jego policzku i szczęce, pewnym ruchem przesuwając po napiętej skórze. Nie zaprotestował, obserwując poczynania czarownicy bardziej przenikliwie, mniej lekkomyślnie z bliska mając okazję podziwiać parę, znajomych źrenic. Chłodne palce przyjemnie drażniły skórę, które zdawała się bardziej gorąca przez - prawdopodobnie - lekko gorączkowy stan wywołany złamaniem. A może było w tym coś więcej, zroszone odzywającym się wspomnieniem? Nagła zmiana nacisku palców, wywołała nieprzyjemną falę bólu, ale poruszył się, w milczeniu dając kobiecie pole do popisu. Zacisnął zęby, wciąż starając się utrzymać dłoń w polu widzenia, ale przestał, przymykając powieki - Na lewe gorzej, ale zakładam, że to przez opuchliznę - odpowiedział całkiem rzeczowo, spoglądając w dół, na gołe stopy jasnowłosej uzdrowicielki - Wiem, że nimfy i driady mają tendencję do biegania boso - skwitował z lekkim uśmiechem, przekraczając próg i rozglądając się po pomieszczeniu. Usiadł na wskazanym krześle nie przeszkadzając zbędnymi komentarzami. Przynajmniej na razie. Jeśli chciał, potrafił trzymać język za zębami. A zazwyczaj, po prostu nie chciał, poddając się podszeptom rodowitemu zawadiaki.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Już dawno nie wierzyła w historie o niebezpiecznych szafkach; nie, jeśli podobne przygody przytrafiały mu się zaskakująco często w krótkich odstępach czasu, w jej odczuciu zbyt często, by mogła traktować je jako zbiegi okoliczności albo nieszczęśliwe wypadki spowodowane nieuwagą. Czasami zresztą zastanawiała się, czy powinna się obrazić za kłamanie jej w oczy i wciskanie niestworzonych historyjek, czy zwyczajnie odpuścić, ucząc się asertywności i odmawiania za każdym razem, gdy dostanie podobny list, aż ostatecznie postanowiła zwyczajnie odpuścić. Dla swojego spokoju i lepszego snu, czystego sumienia, nie chciała wiedzieć z jakiego powodu ich spotkania zaczynały się od naprawiania męskich uszkodzeń, przynajmniej dopóki cierpliwość jej na to pozwalała.
– Po prostu umyłam podłogę – wbrew założeniu nie zareagowała entuzjastycznie na coś, co chyba miało być komplementem, nie tym razem, kiedy jedyne co widziała na zwykle przystojnej twarzy to brunatne skrzepy, opuchnięcie i siniaki, zdecydowanie odbierające mu jakiekolwiek uroku. Jeśli rzeczywiście sądził, że dobrze ją znał, to powinien wiedzieć, że nie była jedną z tych, które dostawały palpitacji serca i gęsiej skórki na ciele z powodu ran, czy blizn, nawet jeżeli chciał być tylko miły.
Moore nie była człowiekiem okrutnym, a przynajmniej tak myślała do dzisiaj, kiedy przez krótki moment rozważała, czy w swojej wrodzonej litości wobec poszkodowanych powinna znieczulić Clearwatera, czy pokierować się raczej prostą, uzdrowicielską zasadą: niepotrzebnie nie przeciągać. W końcu nastawianie nosa – czy w ogóle jakiejkolwiek kości – nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy i widywała na izbie przypadki, które nie wytrzymywały bólu, mdlejąc po prostu na środku kozetki, i rzucenie zaklęcia znieczulającego zajęłoby jej dosłownie sekundę... ale szybko uznała, że skoro wcześniejsze obmacanie kości palcami przeżył bez zająknięcia, podobnie jak rzekome zderzenie z szafką, to chwila bólu wte czy wewte nie zrobi mu różnicy a jej tylko poprawi krótkotrwale humor. Ujęła różdżkę i spojrzała dookoła krzesła, na wszelki wypadek, gdyby jednak stracił przytomność, a potem bez słowa wstępu powiedziała:
– Fractura texta – cichy zgrzyt, szczęk zrastającej się kości, ledwie zauważalny ruch na nosie i blada twarz Kaia utwierdziła ją w przekonaniu, że precyzyjnie wypowiedziana inkantacja zadziałała od razu. Tylko to, że przestał się odzywać, a jego twarz opuścił znany, irytujący niejednokrotnie uśmieszek, wzbudziło weń lekkie wyrzuty sumienia za swoją złośliwość. – Nie jest ci niedobrze? Nie masz mroczków przed oczami? – złagodniała, w międzyczasie przyglądając się z bliska siniakowi pod okiem. – Będę musiała przepisać ci coś przeciwbólowego. To, że rzucę kilka zaklęć i naprawię ci twarz niestety nie pomoże na ból, który możesz odczuwać przez jakiś czas – wygłosiła niezwykle rzeczowo, jak do zwykłego pacjenta i nim przeszła do dalszej pracy, pozwoliła mu chwilę odsapnąć.
– Po prostu umyłam podłogę – wbrew założeniu nie zareagowała entuzjastycznie na coś, co chyba miało być komplementem, nie tym razem, kiedy jedyne co widziała na zwykle przystojnej twarzy to brunatne skrzepy, opuchnięcie i siniaki, zdecydowanie odbierające mu jakiekolwiek uroku. Jeśli rzeczywiście sądził, że dobrze ją znał, to powinien wiedzieć, że nie była jedną z tych, które dostawały palpitacji serca i gęsiej skórki na ciele z powodu ran, czy blizn, nawet jeżeli chciał być tylko miły.
Moore nie była człowiekiem okrutnym, a przynajmniej tak myślała do dzisiaj, kiedy przez krótki moment rozważała, czy w swojej wrodzonej litości wobec poszkodowanych powinna znieczulić Clearwatera, czy pokierować się raczej prostą, uzdrowicielską zasadą: niepotrzebnie nie przeciągać. W końcu nastawianie nosa – czy w ogóle jakiejkolwiek kości – nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy i widywała na izbie przypadki, które nie wytrzymywały bólu, mdlejąc po prostu na środku kozetki, i rzucenie zaklęcia znieczulającego zajęłoby jej dosłownie sekundę... ale szybko uznała, że skoro wcześniejsze obmacanie kości palcami przeżył bez zająknięcia, podobnie jak rzekome zderzenie z szafką, to chwila bólu wte czy wewte nie zrobi mu różnicy a jej tylko poprawi krótkotrwale humor. Ujęła różdżkę i spojrzała dookoła krzesła, na wszelki wypadek, gdyby jednak stracił przytomność, a potem bez słowa wstępu powiedziała:
– Fractura texta – cichy zgrzyt, szczęk zrastającej się kości, ledwie zauważalny ruch na nosie i blada twarz Kaia utwierdziła ją w przekonaniu, że precyzyjnie wypowiedziana inkantacja zadziałała od razu. Tylko to, że przestał się odzywać, a jego twarz opuścił znany, irytujący niejednokrotnie uśmieszek, wzbudziło weń lekkie wyrzuty sumienia za swoją złośliwość. – Nie jest ci niedobrze? Nie masz mroczków przed oczami? – złagodniała, w międzyczasie przyglądając się z bliska siniakowi pod okiem. – Będę musiała przepisać ci coś przeciwbólowego. To, że rzucę kilka zaklęć i naprawię ci twarz niestety nie pomoże na ból, który możesz odczuwać przez jakiś czas – wygłosiła niezwykle rzeczowo, jak do zwykłego pacjenta i nim przeszła do dalszej pracy, pozwoliła mu chwilę odsapnąć.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wychodził z założenia, że kobietom wypadało mówić mniej (o sobie), jak więcej. I nawet nie chodziło o brak zaufania, a niepotrzebne...wykłady. W kłamstwie wcale nie był wybitny. Częściej opierał się na swoim szczęściu, czasem nazywanym urokiem. I w przypadku Moore było podobnie. Nie starał się nawet wkładać w wymyślona na poczekaniu historię znamion prawdziwości. Kłamał z przekonaniem, że czarownica doskonale zdaje sobie z tego sprawę. A on nie miał zamiaru tłumaczyć się z rzeczywistych przyczyn swoich "dolegliwości". Nie było w tym nawet celowej bezczelności, a więcej łobuzerskiej rozgrywki - Mhm - skwitował tylko, gdy kobieta całkowicie zignorowała próbę komplementacji. Możliwe, że powinien był na to jeszcze westchnąć, ale nie był takim ignorantem, żeby nie znać powodów do serwowanej mu oschłości. Ale sam miał wystarczająco wiele, by mimo wszystko nie czuć się zbyt obarczonym winą. Potrzebował pomocy. Ryzykował pisząc akurat do niej, ale pierwotne zamysły rozpływały się wieszcząc komplikacje.
Nie zastanawiał się nad aktualnym wyglądem. Miał złamany nos, tego świadomość już miał, ale nie startował do żadnego lokalu, szukając okazji na spędzenie miłego wieczoru. Nawet, jeśli zakładał go nawet teraz. Ot, natura, której znamiona musiał zepchnąć na dalszy plan, gdy wraz ze słowami uzdrowicielki, poczuł paskudną falę bólu i zgrzyt nastawianej kości. Zacisnął zęby, blokując grymas, ale szczęśliwie żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc, gdy tylko magia skończyła swoje działanie. Przymknął powieki z niepisana ulgą, a na wargi na powrót wdarł się sztandarowy niemal uśmiech - Nie - pokręcił głową przecząco, przy okazji unosząc wolną dłoń do twarzy i przecierając całkiem delikatnie okolice nosa, ostatecznie zjeżdżając palcami na brodę - Obejdzie się, ale dziękuję za troskę - opuścił rękę i spojrzał prosto w twarz czarownicy, zaglądając także do oczu - I dziękuję za pomoc. Mam nadzieję, że bawiłaś się tak dobrze, jak ja z... szafkami - nadal czuł pulsowanie w okolicach oczu, ale nie przejmował się objawami. Nawet jeśli Penny chciała udawać obojętną na jego obecność, nosząc się z nadąsaniem, znał ją wystarczająco długo, by wyłapać kilka podpowiedzi. Wiedział, że się zmieniła, tak, jak na przestrzeni lat podlegał im Clearwater. Ale pewne kwestie pozostawały wciąż takie same. Zignorował rzeczowość tonu, który słyszał u większości uzdrowicieli - A teraz, jeśli sobie tego życzysz - wyjdę i nie będziesz musiała więcej znosić mojej facjaty - oparł się bardziej wygodnie o brzeg krzesła - ...albo możemy powspominać dobre czasy - dodał łagodniej, a coś bardzo żywego błysnęło w jasnych tęczówkach Kaia. Coś, co mówiło, że kryło się tam więcej tłumionego wyzwania, niż mogła sobie życzyć (albo spodziewać) Moore. Nie forsował jednak niczego, nie był nachalny, nie przeginał tym razem, pozostawiając wybór jego ratowniczce. Wyciągnął z kieszeni ciemnogranatową chustkę, na której wciąż widoczne były ślady zeschniętej krwi. Złożył jej brzegi, odsłaniając czysta krawędź i sięgając własnych ust, na których wciąż czuł metaliczny posmak szkarłatu. Nie bawił się w wampira.
Nie zastanawiał się nad aktualnym wyglądem. Miał złamany nos, tego świadomość już miał, ale nie startował do żadnego lokalu, szukając okazji na spędzenie miłego wieczoru. Nawet, jeśli zakładał go nawet teraz. Ot, natura, której znamiona musiał zepchnąć na dalszy plan, gdy wraz ze słowami uzdrowicielki, poczuł paskudną falę bólu i zgrzyt nastawianej kości. Zacisnął zęby, blokując grymas, ale szczęśliwie żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc, gdy tylko magia skończyła swoje działanie. Przymknął powieki z niepisana ulgą, a na wargi na powrót wdarł się sztandarowy niemal uśmiech - Nie - pokręcił głową przecząco, przy okazji unosząc wolną dłoń do twarzy i przecierając całkiem delikatnie okolice nosa, ostatecznie zjeżdżając palcami na brodę - Obejdzie się, ale dziękuję za troskę - opuścił rękę i spojrzał prosto w twarz czarownicy, zaglądając także do oczu - I dziękuję za pomoc. Mam nadzieję, że bawiłaś się tak dobrze, jak ja z... szafkami - nadal czuł pulsowanie w okolicach oczu, ale nie przejmował się objawami. Nawet jeśli Penny chciała udawać obojętną na jego obecność, nosząc się z nadąsaniem, znał ją wystarczająco długo, by wyłapać kilka podpowiedzi. Wiedział, że się zmieniła, tak, jak na przestrzeni lat podlegał im Clearwater. Ale pewne kwestie pozostawały wciąż takie same. Zignorował rzeczowość tonu, który słyszał u większości uzdrowicieli - A teraz, jeśli sobie tego życzysz - wyjdę i nie będziesz musiała więcej znosić mojej facjaty - oparł się bardziej wygodnie o brzeg krzesła - ...albo możemy powspominać dobre czasy - dodał łagodniej, a coś bardzo żywego błysnęło w jasnych tęczówkach Kaia. Coś, co mówiło, że kryło się tam więcej tłumionego wyzwania, niż mogła sobie życzyć (albo spodziewać) Moore. Nie forsował jednak niczego, nie był nachalny, nie przeginał tym razem, pozostawiając wybór jego ratowniczce. Wyciągnął z kieszeni ciemnogranatową chustkę, na której wciąż widoczne były ślady zeschniętej krwi. Złożył jej brzegi, odsłaniając czysta krawędź i sięgając własnych ust, na których wciąż czuł metaliczny posmak szkarłatu. Nie bawił się w wampira.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dąsała się. Jak każda kobieta dąsała się i nie zamierzała powiedzieć wprost o co chodziło, bo tak naprawdę sama do końca nie była pewna, czy rzeczywiście miała powód, czy tylko sobie go sama wymyśliła, byleby nie dopuścić do podobnej sytuacji między nimi co przed rokiem. Zaczęło się zresztą podobnie, od złamania i prośby o pomoc – dzisiejszy wieczór do złudzenia przypominał tamten dzień, nawet krzesło, na którym siedział, było dokładnie tym samym, o czym z niewiadomych przyczyn przypomniała sobie akurat teraz. Ale za najgorsze w tym wszystkim uznawała swoje roztargnienie. Po raz kolejny w ostatnim czasie odczuwała sprzeczne emocje i podejmowała równie sprzeczne decyzje do tych, które powinna, i nie była wcale z tego powodu zadowolona. Zamiast przystać na słowa Clearwatera, wcisnąć mu eliksir przeciwbólowy ze swoich prywatnych zapasów i życzyć szczęścia na drogę, za wszelką cenę postanowiła sobie doprowadzić jego twarz do stanu w miarę normalnego. Piegowate czoło czarownicy ozdobiła poprzeczna, głęboka bruzda a jedna z brwi powędrowała mimowolnie ku górze.
– Nigdzie nie idziesz, jeszcze nie skończyłam – powiedziała zdumiona, niemal wytrącając mu pacnięciem dłoni brudną chusteczkę z ręki. Potencjalne siedlisko zarazków nadawało się jedynie do spalenia. Potem wycelowała różdżką w opuchnięty policzek mężczyzny, inkantując pewnie: – episkey maxima – a kiedy po krwiaku nie zostało zbyt wiele śladów, uśmiechnęła się zadowolona ze swojej pracy. Wprawdzie skóra wciąż była napięta i zaczerwieniona, jednak zdecydowanie mniej, niż jeszcze przed chwilą.
– Teraz powinieneś widzieć lepiej, ale dobrze by było to skontrolować za kilka dni – stwierdziła, chociaż tak naprawdę miała tylko nadzieję, że czegoś nie przeoczyła i lekko zaburzone widzenie było rzeczywiście wynikiem obicia twarzy. Gdy uznała, że różdżka na nic się już nie zda, sięgnęła po czysty ręcznik i mocząc go w ciepłej, przyszykowanej wcześniej, wodzie, przetarła ostrożnie zabrudzoną skórę Kaia. Wolną dłonią ponownie ujęła asekuracyjnie męski podbródek, a po tym pochyliła się nad nim, przyjmując bardziej komfortową do wykonywanej czynności postawę. W skupieniu malującym się na jasnej twarzy ścierała skrzepy, co raz spokojnie mocząc i wyciskając nadmiar wody nad miską, aż wreszcie westchnęła, z niezadowoleniem zauważając, że czasami w jego towarzystwie nie dało się po prostu nic nie mówić. Jednak każdy temat, który przychodził jej do głowy, niebezpiecznie kierował się ku cienkiej granicy dyskusji a potencjalnej kłótni, czego potrzebowała zdecydowanie najmniej tego wieczoru.
– Musiałeś nieźle sobie nagrabić u tych szafek – decydując wreszcie na przerwanie milczenia, chwyciła się – jak jej się wydawało – neutralnego tematu; chociaż mogłoby się wydawać, że zamierzała zaraz wygłosić litanię o wplątywaniu się w kłopoty, w głosie czarownicy nie było ani odrobiny pouczającego tonu. Na krótką chwilę przytrzymała ciepły ręcznik w konkretnym miejscu i, podobnie jak on wcześniej, skrzyżowała ich spojrzenia. – Nawet bardzo, nie oszczędziły cię tym razem, masz napuchnięte wargi – dodała ciszej; dostrzegła to już wcześniej, ale to w porównaniu ze złamanym nosem było niczym.
– Nigdzie nie idziesz, jeszcze nie skończyłam – powiedziała zdumiona, niemal wytrącając mu pacnięciem dłoni brudną chusteczkę z ręki. Potencjalne siedlisko zarazków nadawało się jedynie do spalenia. Potem wycelowała różdżką w opuchnięty policzek mężczyzny, inkantując pewnie: – episkey maxima – a kiedy po krwiaku nie zostało zbyt wiele śladów, uśmiechnęła się zadowolona ze swojej pracy. Wprawdzie skóra wciąż była napięta i zaczerwieniona, jednak zdecydowanie mniej, niż jeszcze przed chwilą.
– Teraz powinieneś widzieć lepiej, ale dobrze by było to skontrolować za kilka dni – stwierdziła, chociaż tak naprawdę miała tylko nadzieję, że czegoś nie przeoczyła i lekko zaburzone widzenie było rzeczywiście wynikiem obicia twarzy. Gdy uznała, że różdżka na nic się już nie zda, sięgnęła po czysty ręcznik i mocząc go w ciepłej, przyszykowanej wcześniej, wodzie, przetarła ostrożnie zabrudzoną skórę Kaia. Wolną dłonią ponownie ujęła asekuracyjnie męski podbródek, a po tym pochyliła się nad nim, przyjmując bardziej komfortową do wykonywanej czynności postawę. W skupieniu malującym się na jasnej twarzy ścierała skrzepy, co raz spokojnie mocząc i wyciskając nadmiar wody nad miską, aż wreszcie westchnęła, z niezadowoleniem zauważając, że czasami w jego towarzystwie nie dało się po prostu nic nie mówić. Jednak każdy temat, który przychodził jej do głowy, niebezpiecznie kierował się ku cienkiej granicy dyskusji a potencjalnej kłótni, czego potrzebowała zdecydowanie najmniej tego wieczoru.
– Musiałeś nieźle sobie nagrabić u tych szafek – decydując wreszcie na przerwanie milczenia, chwyciła się – jak jej się wydawało – neutralnego tematu; chociaż mogłoby się wydawać, że zamierzała zaraz wygłosić litanię o wplątywaniu się w kłopoty, w głosie czarownicy nie było ani odrobiny pouczającego tonu. Na krótką chwilę przytrzymała ciepły ręcznik w konkretnym miejscu i, podobnie jak on wcześniej, skrzyżowała ich spojrzenia. – Nawet bardzo, nie oszczędziły cię tym razem, masz napuchnięte wargi – dodała ciszej; dostrzegła to już wcześniej, ale to w porównaniu ze złamanym nosem było niczym.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miał mocno konwencjonalne metody "przyjaźnienia" się z bólem. Ten jednak prawdziwy, nie sprawiający dziwacznej radości. Tłoczona podczas walk adrenalina, cisnące się napięcie - napędzało ciało do życia. Wypłukiwał niepotrzebne myśli i pozostawiał go lżejszym z wciąż wpisanym w naturę lekkoduchem. I bardzo chciałby wierzyć, że nie przejmował się ciemnością, która atakowała rzeczywistość. Było jednak inaczej, chociaż uparcie miał nadzieję, że zbudzi się z bardzo nieprzyjemnego snu.
Bójka, w którą się wdał była raczej głupotą. Wiedział też, że gdyby nie odrobina szczęścia, po prostu skończyłby w rynsztoku. Nie on pierwszy i nie ostatni. I miał to zapamiętać, a odpowiedzią na jego problemy miała być otrzymana - własnie dzięki bójce informacja. Przypłacił za to obiciem, ale - myśli szybko powędrowały do jednej, konkretnej uzdrowicielki. Być może była to bezczelność, ale był pewien, że mu nie odmówi. A znając całkiem nieźle pannę Moore, wychodził z kolejnego przekonania, że mógł liczyć na bardzo ożywczą rozmowę. A być może, nie tylko rozmowę.
Nie zawsze udawało mu się przeniknąć malujące się na twarzach rozmówców emocje, ale te należące do czarownicy w tej konkretnej chwili, zdawały się tak wyraziste (nawet w swej sprzeczności), że pomiędzy zapowiedziami, przewidywał równie skrajne ścieżki poprowadzenia ich spotkania. O finale już nie wspominając, chociaż jedna wizja rozpłynęła się. Nie znajdował się za drzwiami mieszkania - Jeśli tak mówisz, to jeszcze chwilę zostanę - starał się odpowiedzieć poważnie, bez drgającej przyjemnie pod skórą satysfakcji. Czysto egoistyczne pragnienie walczyło o piedestał z tym co powinien zrobić - To moja ulubiona... - sarknął niemal z wyrzutem, ale nie pochylił się, gdy drobna dłoń wytrąciła mu chustę z dłoni. I wcale nie przypadkiem, musnął palcami tę mniejszą, kobiecą. Pozwolił jednak działać dalej, odprężając się, gdy widoczność w oku zwiększyła się, a on odczuł wyraźną ulgę.
- Jest lepiej - potwierdził rzeczowo, naśladując ton, który kierowała do niego czarownica. Oprał się wygodniej na krześle, przyglądając z zaciekawieniem, gdy odkładała różdżkę i sięga po zwilżony woda materiał. Nie odchylił się , gdy chłód dotknął skóry i z większym zainteresowaniem skupił się na twarzy czarownicy, która znalazła się wyjątkowo blisko. I Nawet jeśli ona sama nie patrzyła mu w oczy skupiając się tylko (czy aby na pewno?) na śladach szkarłatu, który zdążył w niektórych miejscach zakrzepnąć. Skupienie, jakie malowało się na ślicznym licu w bardzo naturalny sposób, podobało mu się. Taka ja tę pamiętał kiedyś.
- Zdarzało się gorzej - odpowiedział ciszej, nie zauważając, że przez krótka chwilę żadne z nich się nie odzywało, a jemu wcale to nie przeszkadzało. Lekki uśmiech wciąż tkwił na ustach, ale daleko mu było do początkowego zawadiaki - ale w gruncie rzeczy miałem dziś szczęście - nie sprecyzował jednak, czy chodziło o same "szafki", czy fakt, że to Moore miała w tym udział. Wraz z umykającym bólem i kojącym głosem, który przeganiał napięcie, nieco inne myśli zgarniały uwagę. A te, wędrowały bardzo precyzyjnie od kobiecych oczu do ust, które zdawały się być wyjątkowo blisko. Za blisko. Wbrew pozorom, wcale nie zapominał się. Pamiętał zbyt dobrze ich ostatnie spotkanie. Spotkanie, w którym mieszał się bolesny wyrzut, tęsknota i kojąca ból - obecność - Przeszkadza ci to? - równie ciche pytanie, popłynęło wraz lekkim gestem wyprostowania się, tym samym minimalizującym dzielącą ich odległość. Do tej pory luźna dłoń powędrowała wyżej, zatrzymując się przy kobiecej talii. Raz jeszcze nie sprecyzował co miał na myśli. Czy odpowiedź na pytanie, czy jego własną reakcję.
Bójka, w którą się wdał była raczej głupotą. Wiedział też, że gdyby nie odrobina szczęścia, po prostu skończyłby w rynsztoku. Nie on pierwszy i nie ostatni. I miał to zapamiętać, a odpowiedzią na jego problemy miała być otrzymana - własnie dzięki bójce informacja. Przypłacił za to obiciem, ale - myśli szybko powędrowały do jednej, konkretnej uzdrowicielki. Być może była to bezczelność, ale był pewien, że mu nie odmówi. A znając całkiem nieźle pannę Moore, wychodził z kolejnego przekonania, że mógł liczyć na bardzo ożywczą rozmowę. A być może, nie tylko rozmowę.
Nie zawsze udawało mu się przeniknąć malujące się na twarzach rozmówców emocje, ale te należące do czarownicy w tej konkretnej chwili, zdawały się tak wyraziste (nawet w swej sprzeczności), że pomiędzy zapowiedziami, przewidywał równie skrajne ścieżki poprowadzenia ich spotkania. O finale już nie wspominając, chociaż jedna wizja rozpłynęła się. Nie znajdował się za drzwiami mieszkania - Jeśli tak mówisz, to jeszcze chwilę zostanę - starał się odpowiedzieć poważnie, bez drgającej przyjemnie pod skórą satysfakcji. Czysto egoistyczne pragnienie walczyło o piedestał z tym co powinien zrobić - To moja ulubiona... - sarknął niemal z wyrzutem, ale nie pochylił się, gdy drobna dłoń wytrąciła mu chustę z dłoni. I wcale nie przypadkiem, musnął palcami tę mniejszą, kobiecą. Pozwolił jednak działać dalej, odprężając się, gdy widoczność w oku zwiększyła się, a on odczuł wyraźną ulgę.
- Jest lepiej - potwierdził rzeczowo, naśladując ton, który kierowała do niego czarownica. Oprał się wygodniej na krześle, przyglądając z zaciekawieniem, gdy odkładała różdżkę i sięga po zwilżony woda materiał. Nie odchylił się , gdy chłód dotknął skóry i z większym zainteresowaniem skupił się na twarzy czarownicy, która znalazła się wyjątkowo blisko. I Nawet jeśli ona sama nie patrzyła mu w oczy skupiając się tylko (czy aby na pewno?) na śladach szkarłatu, który zdążył w niektórych miejscach zakrzepnąć. Skupienie, jakie malowało się na ślicznym licu w bardzo naturalny sposób, podobało mu się. Taka ja tę pamiętał kiedyś.
- Zdarzało się gorzej - odpowiedział ciszej, nie zauważając, że przez krótka chwilę żadne z nich się nie odzywało, a jemu wcale to nie przeszkadzało. Lekki uśmiech wciąż tkwił na ustach, ale daleko mu było do początkowego zawadiaki - ale w gruncie rzeczy miałem dziś szczęście - nie sprecyzował jednak, czy chodziło o same "szafki", czy fakt, że to Moore miała w tym udział. Wraz z umykającym bólem i kojącym głosem, który przeganiał napięcie, nieco inne myśli zgarniały uwagę. A te, wędrowały bardzo precyzyjnie od kobiecych oczu do ust, które zdawały się być wyjątkowo blisko. Za blisko. Wbrew pozorom, wcale nie zapominał się. Pamiętał zbyt dobrze ich ostatnie spotkanie. Spotkanie, w którym mieszał się bolesny wyrzut, tęsknota i kojąca ból - obecność - Przeszkadza ci to? - równie ciche pytanie, popłynęło wraz lekkim gestem wyprostowania się, tym samym minimalizującym dzielącą ich odległość. Do tej pory luźna dłoń powędrowała wyżej, zatrzymując się przy kobiecej talii. Raz jeszcze nie sprecyzował co miał na myśli. Czy odpowiedź na pytanie, czy jego własną reakcję.
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Ulubiona czy nie, jest brudna – powiedziała na głos to, o czym pomyślała bijąc go w rękę a przypadkowe muśnięcie zdawała się zignorować. Spodziewała się podobnych gestów po Kai'u; nie znała go przecież od pięciu minut a od wielu, wielu lat, podczas których niejednokrotnie ją zaskoczył: czy wtedy, gdy bez jej wiedzy brał odwet na szkolnych dręczycielach, słał czekoladowe żaby, które z początku ją przerażały, czy zjawiając się u niej bez zapowiedzi rok temu. Ku jej zadowoleniu, nie protestował i pozwolił dokończyć to, co zaczęła, z kolei ulga wywołana poprawą widzenia, przywołała na wargi piegowatej ledwo zauważalny uśmiech. Cieszyła się, że pogorszone widzenie nie było wynikiem uszkodzenia nerwów związanych ze złamaniem, nim jednak zdołała nawiązać do tego tematu, dostrzegła kątem oka następny manewr męskiej dłoni.
Czarownica ułożyła rękę na ramieniu Kaia i zmarszczyła brwi, jakby wahała się nad swoim następnym ruchem. Subtelny gest, poprzedzony dwuznacznym pytaniem obił się lekkim dreszczem po chudym ciele, ale równocześnie z tym wydał się jej w tym momencie nie na miejscu, czego nie dała po sobie poznać. Z naturalnym dla siebie spokojem, uśmiechnęła się z powrotem, po czym zgrabnie odsunęła, chwytając czystą i suchą chusteczkę.
– Nie, ale na dłuższą metę może być niekomfortowe – odparła i przetarła wilgotne ślady kawałkiem materiału. Kiedy skończyła, zgarnęła zmierzwione włosy mężczyzny z czoła, przypatrując się jeszcze raz swojemu dziełu; po uważnej obserwacji uznała, że reszta zadrapań nie wymagała ingerencji uzdrowicielskiej. Wyglądał normalnie, jak na co dzień, lecz nie powiedziała tego na głos.
– Napijesz się herbaty? – wprawdzie nie zamierzała wspominać starych czasów, ale nie mogła przecież wyrzucić go z domu bez wcześniejszego skontrolowania tego, w co aktualnie się wplątał – znana była z zajmowania się wszystkimi bliskimi wokół, niż samą sobą, niezależnie od tego, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zakończenie tego spotkania w tej chwili. Pamiętała jednak, że ostatni pobyt w Anglii wynikał z przykrego obowiązku i skończył się równie szybkim wyjazdem, tymczasem odnosiła wrażenie, że Clearwater postanowił wrócić na dłużej i przeczucie to nie dawało jej spokoju; o ile w zeszłym roku nawet ucieszyłaby się z takiej informacji, teraz widziała jak w miarę uporządkowane życie powoli wdawał się następny chaos. Zaledwie w ciągu miesiąca zdołały odwiedzić ją już chyba wszystkie duchy przeszłości. W paru ruchach różdżką posprzątała zużyte materiały i nastawiła wodę, po czym usiadła w odpowiedniej odległości – niemal na drugim końcu stołu. – Jak się masz, Kai? Poza tym, że notorycznie robisz sobie krzywdę i twój nos tego w końcu nie wytrzyma – pytanie pełne troski i uszczypliwości zarazem wydobyło się z jej ust, gdy z zaskakującym uporem zajęła się obskubywaniem frędzli od haftowanej serwetki.
Czarownica ułożyła rękę na ramieniu Kaia i zmarszczyła brwi, jakby wahała się nad swoim następnym ruchem. Subtelny gest, poprzedzony dwuznacznym pytaniem obił się lekkim dreszczem po chudym ciele, ale równocześnie z tym wydał się jej w tym momencie nie na miejscu, czego nie dała po sobie poznać. Z naturalnym dla siebie spokojem, uśmiechnęła się z powrotem, po czym zgrabnie odsunęła, chwytając czystą i suchą chusteczkę.
– Nie, ale na dłuższą metę może być niekomfortowe – odparła i przetarła wilgotne ślady kawałkiem materiału. Kiedy skończyła, zgarnęła zmierzwione włosy mężczyzny z czoła, przypatrując się jeszcze raz swojemu dziełu; po uważnej obserwacji uznała, że reszta zadrapań nie wymagała ingerencji uzdrowicielskiej. Wyglądał normalnie, jak na co dzień, lecz nie powiedziała tego na głos.
– Napijesz się herbaty? – wprawdzie nie zamierzała wspominać starych czasów, ale nie mogła przecież wyrzucić go z domu bez wcześniejszego skontrolowania tego, w co aktualnie się wplątał – znana była z zajmowania się wszystkimi bliskimi wokół, niż samą sobą, niezależnie od tego, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zakończenie tego spotkania w tej chwili. Pamiętała jednak, że ostatni pobyt w Anglii wynikał z przykrego obowiązku i skończył się równie szybkim wyjazdem, tymczasem odnosiła wrażenie, że Clearwater postanowił wrócić na dłużej i przeczucie to nie dawało jej spokoju; o ile w zeszłym roku nawet ucieszyłaby się z takiej informacji, teraz widziała jak w miarę uporządkowane życie powoli wdawał się następny chaos. Zaledwie w ciągu miesiąca zdołały odwiedzić ją już chyba wszystkie duchy przeszłości. W paru ruchach różdżką posprzątała zużyte materiały i nastawiła wodę, po czym usiadła w odpowiedniej odległości – niemal na drugim końcu stołu. – Jak się masz, Kai? Poza tym, że notorycznie robisz sobie krzywdę i twój nos tego w końcu nie wytrzyma – pytanie pełne troski i uszczypliwości zarazem wydobyło się z jej ust, gdy z zaskakującym uporem zajęła się obskubywaniem frędzli od haftowanej serwetki.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Tylko trochę. I tylko z jednej strony... - mruknął bardziej do siebie, już wiedząc, że w podobnych kwestiach z żadnym uzdrowicielem nie wygra potyczki argumentów. Na wciąż, lekko napuchniętych wargach nie było jednak śladu zmartwienia. Kąciki unosiły się lekko, nie pozostawiając wątpliwości o nastroju. Ten - tylko teoretycznie - powinien być nieco mniej łaskawy dla Kaiowego humoru. A może nie do końca?
Bliskość, jaką otrzymał, nawet jeśli wymuszoną leczniczą "posługą", mimowolnie napominała wspomnienia do bardziej żywej prezentacji. Czy był to zwykły sentyment, czy jakaś nieutrzymana w ryzach tęsknota za przeszłością - nie wiedział. I raz jeszcze, nie próbował badać ich źródeł. Instynktownie podążał za ich wołaniem, wciąż jednak przytomnie, trzymając ja (prawie) w ryzach. Zastanawiał się także, czy sposób w jaki Penny otaczała go troską, nie miała innych, mniej uzdrowicielskich przyczyn. czy rzeczywiście potrzebowała znaleźć się aż tak blisko, w jakiś sposób prowokując kolejne jego reakcje. Znała go wystarczająco dobrze, by znać wiele z jego "zagrywek". Ale i on nie był jej dłużny. Pamiętał zbyt dokładnie, jaka potrafiła być pod jego dotykiem... i pod maską, którą oferowała na co dzień. Wiedział też dokładnie, że gdyby teraz w jakiś sposób mogła zajrzeć w jego myśli - prawdopodobnie (ale tylko prawdopodobnie), spotkałby się z burzą. Ale - burze kończyły się różnie, czasem zamiast gasić - rozpalały.
Był wyczulony na pewne reakcje, a dreszcz, który przemknął po kobiecym ciele, nie uszedł mu uwadze. Nieco bezczelniej uśmiechnął się nie zaprzestając go nawet, gdy usłyszał odmowę. Kąciki warg opadły i tylko w szeroko otwartych oczach błyskała znajoma, bardziej nieujarzmiona iskra. Oczywiście, że zachowywał się nie na miejscu, ale w gruncie rzeczy wiedział kiedy mógł sobie na takie pozwolić - Już się nie ruszam - odpowiedział tylko, opuszczając rękę i rozluźniając barki, pozwalając, by dokończyła swoje działanie. Wspomnienie musnęło powtórnie, tak jak delikatny dotyk palców na czole. Na jedną sekundę przymknął powieki, otwierając je w chwili, w której się odsuwała i zadała pytanie. Nim odpowiedział, odchylił się na krześle, chwytając umykającą dłoń z czoła w swoją własną rękę - Tak - jedno krótkie potwierdzenie, pozbawione tym razem wesołości, po czym na moment przysunął się, ledwie muskając ustali knykcie zgiętych palców kobiety i równie szybko wypuszczając, nie dając szansy na głębszą reakcję. Wrócił do pozycji, jaką zajmował na początku i do pierwotnego wyrazu twarzy. Nie pozostawił po sobie większego wrażenia, że zrobił cokolwiek ponad standardowe zagrywki. Chociaż często sprawiał wrażenie pozostawionego w czasach szkolnych lekkoducha, zmienił się, pozostawiając za sobą wiele z młodzieńczej beztroski. Ale kto w panujących aktualnie warunkach był w stanie pozostać niewrażliwym na kłębiący się cień? Tym bardziej, że ów szczerzył się na wszystkich "pozbawionych" czystości krwi, jakiej życzyło sobie ministerstwo i cała ta... czarno-magiczna banda. Nie był długo w Anglii, ale zdążył się nasłuchać o tym, co działo się w jego "ukochanym" Londynie - Podobno trening wzmacnia, czy jakoś tak - zaczął od końca, bardziej lekceważąco traktując pytanie. A przynajmniej, starając się podobne wrażenie sprawiać. Zamilkł na moment, zerkając gdzieś za ramię czarownicy - wróciłem na dłużej - bo nie umiał jeszcze powiedzieć, czy zostaje na stałe. Jeśli tylko potrafiłby przekonać siostrę, zabrałby ją do Rumunii, do rodziców, których już tam bezpiecznie przeprowadził - mieszkam teraz z Maeve w Lancashire - dodał i dopiero wrócił do jasnego oblicza uzdrowicielki - a Ty? - na dłużej zatrzymał spojrzenie na znajomej parze orzechowych źrenic. Nie opuszczając wzroku, aż sama czarownica nie umknęła mu (albo i nie).
Bliskość, jaką otrzymał, nawet jeśli wymuszoną leczniczą "posługą", mimowolnie napominała wspomnienia do bardziej żywej prezentacji. Czy był to zwykły sentyment, czy jakaś nieutrzymana w ryzach tęsknota za przeszłością - nie wiedział. I raz jeszcze, nie próbował badać ich źródeł. Instynktownie podążał za ich wołaniem, wciąż jednak przytomnie, trzymając ja (prawie) w ryzach. Zastanawiał się także, czy sposób w jaki Penny otaczała go troską, nie miała innych, mniej uzdrowicielskich przyczyn. czy rzeczywiście potrzebowała znaleźć się aż tak blisko, w jakiś sposób prowokując kolejne jego reakcje. Znała go wystarczająco dobrze, by znać wiele z jego "zagrywek". Ale i on nie był jej dłużny. Pamiętał zbyt dokładnie, jaka potrafiła być pod jego dotykiem... i pod maską, którą oferowała na co dzień. Wiedział też dokładnie, że gdyby teraz w jakiś sposób mogła zajrzeć w jego myśli - prawdopodobnie (ale tylko prawdopodobnie), spotkałby się z burzą. Ale - burze kończyły się różnie, czasem zamiast gasić - rozpalały.
Był wyczulony na pewne reakcje, a dreszcz, który przemknął po kobiecym ciele, nie uszedł mu uwadze. Nieco bezczelniej uśmiechnął się nie zaprzestając go nawet, gdy usłyszał odmowę. Kąciki warg opadły i tylko w szeroko otwartych oczach błyskała znajoma, bardziej nieujarzmiona iskra. Oczywiście, że zachowywał się nie na miejscu, ale w gruncie rzeczy wiedział kiedy mógł sobie na takie pozwolić - Już się nie ruszam - odpowiedział tylko, opuszczając rękę i rozluźniając barki, pozwalając, by dokończyła swoje działanie. Wspomnienie musnęło powtórnie, tak jak delikatny dotyk palców na czole. Na jedną sekundę przymknął powieki, otwierając je w chwili, w której się odsuwała i zadała pytanie. Nim odpowiedział, odchylił się na krześle, chwytając umykającą dłoń z czoła w swoją własną rękę - Tak - jedno krótkie potwierdzenie, pozbawione tym razem wesołości, po czym na moment przysunął się, ledwie muskając ustali knykcie zgiętych palców kobiety i równie szybko wypuszczając, nie dając szansy na głębszą reakcję. Wrócił do pozycji, jaką zajmował na początku i do pierwotnego wyrazu twarzy. Nie pozostawił po sobie większego wrażenia, że zrobił cokolwiek ponad standardowe zagrywki. Chociaż często sprawiał wrażenie pozostawionego w czasach szkolnych lekkoducha, zmienił się, pozostawiając za sobą wiele z młodzieńczej beztroski. Ale kto w panujących aktualnie warunkach był w stanie pozostać niewrażliwym na kłębiący się cień? Tym bardziej, że ów szczerzył się na wszystkich "pozbawionych" czystości krwi, jakiej życzyło sobie ministerstwo i cała ta... czarno-magiczna banda. Nie był długo w Anglii, ale zdążył się nasłuchać o tym, co działo się w jego "ukochanym" Londynie - Podobno trening wzmacnia, czy jakoś tak - zaczął od końca, bardziej lekceważąco traktując pytanie. A przynajmniej, starając się podobne wrażenie sprawiać. Zamilkł na moment, zerkając gdzieś za ramię czarownicy - wróciłem na dłużej - bo nie umiał jeszcze powiedzieć, czy zostaje na stałe. Jeśli tylko potrafiłby przekonać siostrę, zabrałby ją do Rumunii, do rodziców, których już tam bezpiecznie przeprowadził - mieszkam teraz z Maeve w Lancashire - dodał i dopiero wrócił do jasnego oblicza uzdrowicielki - a Ty? - na dłużej zatrzymał spojrzenie na znajomej parze orzechowych źrenic. Nie opuszczając wzroku, aż sama czarownica nie umknęła mu (albo i nie).
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kai nigdy niczego jej nie ułatwiał. Kiedy była przekonana co do swojej decyzji, wiedziała, że czegoś nie powinna robić, w bardzo szybki – i błahy – sposób weryfikował jej postanowienie. Byli w tym przypadku od siebie tak różni, że naprawdę dziwiła się, że w czasach szkolnych stanowili całkiem udaną parę. Gdy ona wszystko musiała mieć przemyślane i zaplanowane, nie pozwalając sobie na wykraczanie poza konkretny plan, on wymuszał na niej spontaniczne działania, nad którymi nie miała nawet okazji się zastanowić. Gdy coś wydawało się jej nieodpowiednie i nie na miejscu, wkraczał z tym swoim godnym grzechu uśmiechem, sprawiającym, że zapominała o rozumie. I wtedy, i w zeszłym roku, i teraz, kiedy skora do wygonienia go z mieszkania, dostrzegła figlarną iskrę i bezczelność w posłanym jej grymasie, a w następstwie ujęcie ręki, której wcale nie zabrała, choć powinna. Zamiast tego zacisnęła na palce wokół męskiej dłoni, spoglądając mu wreszcie prosto w oczy; pewnie i w lekkim niezrozumieniu. Po co dalej się tak zachowywał?
– Czy ty nigdy sobie nie odpuszczasz? – zapytała łagodnie, cicho, nie pozwalając mu się wyrwać wtedy, kiedy sam tego chciał. Posunęła się nawet o krok do przodu, pochylając się nieznacznie nad jego twarzą. – Jesteś niemożliwy, żabko – spod nieco przymkniętych powiek usłanych gęstymi rzęskami przyjrzała mu się jeszcze raz; inaczej, niż wcześniej, nie jak uzdrowiciel pacjentowi, lecz tak, jak kobieta oceniająca mężczyznę i zamilkła, odsuwając się dopiero z dźwiękiem gotującej się wody.
Zignorowała słowa Kaia o jakimś absurdalnym wzmacnianiu się treningami, gdy jej uwagę przykuła informacja, o którą nie poprosiła co prawda wprost, ale zastanawiała się od początku tego spotkania, na ile tym razem zagościł w Anglii. I zdziwiła się, zaskakująco nawet dla siebie, kiedy z łatwością przybrała twarz pokerzysty; niewzruszoną, właściwie bez wyrazu, z którego nie dało się odczytać niczego konkretnego. Zakładała, gdzieś w głębi duszy, raczej to, że Clearwater ponownie pojawił się na chwilę, tylko po to, by zburzyć jej ułożone, prostolinijne – w ostatnim czasie aż do bólu – życie i zniknie równie szybko, co go ujrzała. Uśmiechnęła się uprzejmie w odpowiedzi, uznając, że nie wie za bardzo co chciałby usłyszeć. To, że się cieszy? Czy to, że jej to raczej nie obchodzi? Jak na razie potrzebowała chwili na przetrawienie tej informacji i być może w konsekwencji częstszych wizyt po następnych bójkach, po których przyjmowałaby go z otwartymi ramionami mimo zapierania się, że więcej mu nie pomoże.
– Jak się ma Maeve? Dawno jej nie widziałam – odparła taktycznie, ale i z prawdziwym zainteresowaniem, przypominając sobie o całkiem pozytywnych kontaktach z jego siostrą. Nie pamiętała jednak kiedy widziały się ostatni raz, z pewnością było to na tyle dawno, że w życiu obu z nich zdążyło dojść do ogromnych rewolucji. – U mnie, cóż, bez szału – wzruszyła ramionami, przyciągając do siebie kubek z aromatyczną, ciepłą herbatą – mieszkam na odludziu, leczę schorowane umysły i złamane nosy, użyczam dachu nad głową kuzynowi, który wrócił jakiś czas temu, i dziewczynie, której byłam nianią... a do tego opanowałam sztukę gotowania z niczego do perfekcji; gorzej z majsterkowaniem, do teraz nie potrafię naprawić cieplarni i rośliny się nie chcą przyjąć – dzień jak co dzień, w jej odczuciu, który nie wydawał się jej tematem odpowiednim do rozmowy. – Pomijając to, że nie mam za bardzo z kim porozmawiać, wszystko jest w porządku – skończyła leciutkim kłamstewkiem, wiedząc, że tak naprawdę nic nie było w porządku i dusiła się wewnętrznie w rutynie, którą zdołała wypracować w minionym roku. Tęskniła za wielogodzinnymi dyżurami w szpitalu, za zmęczeniem, które ostatecznie dawało jej satysfakcję, i nawet za nieporządkiem, który pozostawiali po sobie współpracownicy. Tymczasem jej dom był niezwykle uporządkowany, jakby wyjęty z katalogu wnętrz wystawnych posiadłości.
– Czy ty nigdy sobie nie odpuszczasz? – zapytała łagodnie, cicho, nie pozwalając mu się wyrwać wtedy, kiedy sam tego chciał. Posunęła się nawet o krok do przodu, pochylając się nieznacznie nad jego twarzą. – Jesteś niemożliwy, żabko – spod nieco przymkniętych powiek usłanych gęstymi rzęskami przyjrzała mu się jeszcze raz; inaczej, niż wcześniej, nie jak uzdrowiciel pacjentowi, lecz tak, jak kobieta oceniająca mężczyznę i zamilkła, odsuwając się dopiero z dźwiękiem gotującej się wody.
Zignorowała słowa Kaia o jakimś absurdalnym wzmacnianiu się treningami, gdy jej uwagę przykuła informacja, o którą nie poprosiła co prawda wprost, ale zastanawiała się od początku tego spotkania, na ile tym razem zagościł w Anglii. I zdziwiła się, zaskakująco nawet dla siebie, kiedy z łatwością przybrała twarz pokerzysty; niewzruszoną, właściwie bez wyrazu, z którego nie dało się odczytać niczego konkretnego. Zakładała, gdzieś w głębi duszy, raczej to, że Clearwater ponownie pojawił się na chwilę, tylko po to, by zburzyć jej ułożone, prostolinijne – w ostatnim czasie aż do bólu – życie i zniknie równie szybko, co go ujrzała. Uśmiechnęła się uprzejmie w odpowiedzi, uznając, że nie wie za bardzo co chciałby usłyszeć. To, że się cieszy? Czy to, że jej to raczej nie obchodzi? Jak na razie potrzebowała chwili na przetrawienie tej informacji i być może w konsekwencji częstszych wizyt po następnych bójkach, po których przyjmowałaby go z otwartymi ramionami mimo zapierania się, że więcej mu nie pomoże.
– Jak się ma Maeve? Dawno jej nie widziałam – odparła taktycznie, ale i z prawdziwym zainteresowaniem, przypominając sobie o całkiem pozytywnych kontaktach z jego siostrą. Nie pamiętała jednak kiedy widziały się ostatni raz, z pewnością było to na tyle dawno, że w życiu obu z nich zdążyło dojść do ogromnych rewolucji. – U mnie, cóż, bez szału – wzruszyła ramionami, przyciągając do siebie kubek z aromatyczną, ciepłą herbatą – mieszkam na odludziu, leczę schorowane umysły i złamane nosy, użyczam dachu nad głową kuzynowi, który wrócił jakiś czas temu, i dziewczynie, której byłam nianią... a do tego opanowałam sztukę gotowania z niczego do perfekcji; gorzej z majsterkowaniem, do teraz nie potrafię naprawić cieplarni i rośliny się nie chcą przyjąć – dzień jak co dzień, w jej odczuciu, który nie wydawał się jej tematem odpowiednim do rozmowy. – Pomijając to, że nie mam za bardzo z kim porozmawiać, wszystko jest w porządku – skończyła leciutkim kłamstewkiem, wiedząc, że tak naprawdę nic nie było w porządku i dusiła się wewnętrznie w rutynie, którą zdołała wypracować w minionym roku. Tęskniła za wielogodzinnymi dyżurami w szpitalu, za zmęczeniem, które ostatecznie dawało jej satysfakcję, i nawet za nieporządkiem, który pozostawiali po sobie współpracownicy. Tymczasem jej dom był niezwykle uporządkowany, jakby wyjęty z katalogu wnętrz wystawnych posiadłości.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Z dwojga braci, to on był uważany za tego mniej poważnego, lekkoducha, który większość powagi obracał w żart. I to jemu sugerowano kłopoty, z których kiedyś nie będzie w stanie się wyrwać. A jednak, los zakpił. I chociaż podążył ścieżką tęsknoty za wolnością i rzeczywiście, wielokrotnie tłoczyły się wokół niego problemy... to Caleba sięgnęła śmiertelna ręka losu. I chociaż nigdy nie powiedział tego na głos, obwiniał się za jego śmierć, pokrętnie wierząc, że los się pomylił. Być może też, ta myśl popychała go ku prowokacji. Losu, bójek, ludzi. Coś na kształt nieustannego pytania, które zadawał losu. Forma, oczywiście była na pozór mylna w odbiorze dla postronnego obserwatora, ale Kaia nie interesowało zdanie innych. A na pewno, nie obcych. Wahał się dopiero, gdy przychodziła mu konfrontacja z kimś, kogo dopuszczał dalej, ponad złośliwe poczucie humoru, czy zdawkowo serwowaną pozorną lekkomyślność. Czy dlatego, myśli powędrowały do Penny, gdy potrzebował pomocy? I czy tak właściwie nie mógł obejść się bez uzdrowicielskiej ekspertyzy i zwyczajnie chciał ją zobaczyć?
Mimo upływu lat, ciągnącej się gdzieś za nimi przeszłości, rozluźniał się w obecności czarownicy. Chociaż tak często zdawało się, że różnili się jak ogień i woda, znajdowali wspólną nic porozumienia, podążając iskrzącą ścieżką, gdzieś do przodu. Ich drogi się rozeszły, każde miało swoje życie, a mimo to drogi co jakiś czas przecinały się i rozdzielały na nowo z milczącą zapowiedzią ponownego spotkania - Zazwyczaj, nie - odpowiedział, chwytając bez wahania tak pewne wymierzone w niego spojrzenie - I wiesz o tym doskonale... Kruszyno - zniżył odrobinę głos, wypowiadając pieszczotliwe określenie, które nadał jej dawno temu, gdy jeszcze byli razem - Wiem, ale dobrze mi z tym - dodał na koniec, nieruchomo obejmując jasnowłose oblicze uzdrowicielki. Nie zatrzymywał jej też, gdy zerwała kontakt spojrzeń, wędrując za dźwiękiem gotującej wody. Clearwater odchylił się na krześle, nieco chybocząc się na krawędzi upadku. Przerwał dopiero, gdy rozmowa umknęła na bardziej teraźniejszy tor. Na rzeczywistość, której oboje się znaleźli.
- Możesz zapytać jej sama - odrobinę prowokował. Wiedział, ze obie czarownice się znały, ale pamiętał też, jakie podejście do jego byłych miała Maeve - to nie jest dobry czas - dodał jednak poważniej, w zamyśleniu omiatając pomieszczenie, w jakim się znajdowali. Słuchał jednak z uwagą relacji kobiety - widzę, trochę rzeczy burzy twoje... plany - odchylił się na krześle, tym razem do przodu, ostatecznie opierając łokieć na stole, samemu wspierając się na ręku - Chętnie sprawdzę twoje zdolności kulinarne... kiedyś. I może mógłbym pomóc z roślinami - obrócił jasne tęczówki ku czarownicy - Chcesz porozmawiać ze mną? - usta rozciągnęły się ponownie w uśmiechu, który przez kilka ostatnich chwil zgasł. Wciąż zawoalowane zaproszenie, na którym się oparł. Nie na dziś, być może i nie na jutro. Kiedyś. ten wieczór miał pozostać utkany na ustalonej granicy, której - wyjątkowo - nie forsował. Ignorował podszepty, który przypominały o smaku ust, poznanych rok wcześniej na nowo. Nie, bez jej zgody.
| zt x2
Mimo upływu lat, ciągnącej się gdzieś za nimi przeszłości, rozluźniał się w obecności czarownicy. Chociaż tak często zdawało się, że różnili się jak ogień i woda, znajdowali wspólną nic porozumienia, podążając iskrzącą ścieżką, gdzieś do przodu. Ich drogi się rozeszły, każde miało swoje życie, a mimo to drogi co jakiś czas przecinały się i rozdzielały na nowo z milczącą zapowiedzią ponownego spotkania - Zazwyczaj, nie - odpowiedział, chwytając bez wahania tak pewne wymierzone w niego spojrzenie - I wiesz o tym doskonale... Kruszyno - zniżył odrobinę głos, wypowiadając pieszczotliwe określenie, które nadał jej dawno temu, gdy jeszcze byli razem - Wiem, ale dobrze mi z tym - dodał na koniec, nieruchomo obejmując jasnowłose oblicze uzdrowicielki. Nie zatrzymywał jej też, gdy zerwała kontakt spojrzeń, wędrując za dźwiękiem gotującej wody. Clearwater odchylił się na krześle, nieco chybocząc się na krawędzi upadku. Przerwał dopiero, gdy rozmowa umknęła na bardziej teraźniejszy tor. Na rzeczywistość, której oboje się znaleźli.
- Możesz zapytać jej sama - odrobinę prowokował. Wiedział, ze obie czarownice się znały, ale pamiętał też, jakie podejście do jego byłych miała Maeve - to nie jest dobry czas - dodał jednak poważniej, w zamyśleniu omiatając pomieszczenie, w jakim się znajdowali. Słuchał jednak z uwagą relacji kobiety - widzę, trochę rzeczy burzy twoje... plany - odchylił się na krześle, tym razem do przodu, ostatecznie opierając łokieć na stole, samemu wspierając się na ręku - Chętnie sprawdzę twoje zdolności kulinarne... kiedyś. I może mógłbym pomóc z roślinami - obrócił jasne tęczówki ku czarownicy - Chcesz porozmawiać ze mną? - usta rozciągnęły się ponownie w uśmiechu, który przez kilka ostatnich chwil zgasł. Wciąż zawoalowane zaproszenie, na którym się oparł. Nie na dziś, być może i nie na jutro. Kiedyś. ten wieczór miał pozostać utkany na ustalonej granicy, której - wyjątkowo - nie forsował. Ignorował podszepty, który przypominały o smaku ust, poznanych rok wcześniej na nowo. Nie, bez jej zgody.
| zt x2
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Jadłodajnia
Szybka odpowiedź