Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Dom, nawet i najmniejszy, nie mógłby się obyć bez wygodnego miejsca do spania. Od kiedy do Mickleham wprowadziła się niemal cała rodzina Tonksów, rodzeństwo zaczęło dzielić się nią w podobny sposób co salonem i kuchnią. Pomieszczenie jest skromne i ubogie w meble, ale przynajmniej schludne.
[bylobrzydkobedzieladnie]
5 maj
Kerstin westchnęła przeciągle, z frustracją, podciągając materiał wyżej i króciutkim, planowym ruchem zębów przegryzając napiętą nitkę. Nie należało to do rozwiązań najbardziej higienicznych, w innej sytuacji może by się nawet za to nieco powstydziła, ale nie miała dłużej ochoty na walkę. Była cierpliwa, może nawet powolna, ale każdy miał swój limit, czyż nie? Limitem Kerstin Tonks okazała się dzisiaj nieszczęsna dziergana firanka z pomarańczowych i żółtych sznurków, którą robiła na szydełku już chyba od tygodnia, a teraz chciała wykończyć pajęczą koronką. Mike mógł uważać takie drobiazgi za pozbawione celu, ale jeżeli tylko Kerstin nie pomagała ciężko w lecznicy ani nie przyuczała się podstaw magomedycyny, zajmowała się sprzątaniem, porządkowaniem, ozdabianiem i generalnym wywracaniem do góry nogami ich wspólnego domu.
To był ich dom i chciała, żeby na taki wyglądał. W porównaniu z resztą rodziny, która niemal zawsze miała jakieś zajęcie, Kerstin zdarzało się otrzymać wolny dzień lub dwa. Nie do końca chciała, wolałaby dwadzieścia cztery godziny spędzać z rannymi u pana Alexandra (nadal był dla niej panem, chociaż wcale tego nie oczekiwał, po prostu dla Kerstin nieprawdopodobnym było mówić po imieniu do swojego szefa w godzinach pracy), nie zamierzała się jednak aż tak narzucać, a poza tym każdy musiał czasem odpocząć. Dla niej odpoczynkiem było gospodarowanie kuchnią i przestrzenią, siedzieć w miejscu na werandzie nie zamierzała, spać zbyt długo też nie, bo w takich chwilach spokoju przychodziły właśnie koszmary i natrętne myśli. Dopóki była zajęta wszystko było w porządku. Michael musiał się pogodzić z tym, że wkrótce każde okno będzie miał obwieszone koślawymi zasłonami we wszystkich kolorach tęczy. Dopiero uczyła się szyć, do tej pory nie miała w tym zbyt wielkiej praktyki poza bandażami, które przez niedobory czasami kazano im robić na studiach.
Teraz, kiedy już pozbyła się niechcianej nitki, mogła zacząć wzór od początku.
To znaczy, zaczęłaby, gdyby kilka sekund później w sypialni nie rozległ się przerażający trzask, który momentalnie wytrącił ją z równowagi. Wiedziała, że to teleportacja, nie miała jednak pojęcia, kto mógłby tak nagle pojawić się w pokoju i czy to w ogóle powinno być w tym domu możliwe, więc instynktownie zerwała się na nogi i sięgnęła po pierwszą rzecz, którą miała pod ręką.
Koniec końców, tajemniczego gościa przywitała oparta plecami o ścianę z groźnie wyciągniętym szydełkiem do szycia.
Kerstin westchnęła przeciągle, z frustracją, podciągając materiał wyżej i króciutkim, planowym ruchem zębów przegryzając napiętą nitkę. Nie należało to do rozwiązań najbardziej higienicznych, w innej sytuacji może by się nawet za to nieco powstydziła, ale nie miała dłużej ochoty na walkę. Była cierpliwa, może nawet powolna, ale każdy miał swój limit, czyż nie? Limitem Kerstin Tonks okazała się dzisiaj nieszczęsna dziergana firanka z pomarańczowych i żółtych sznurków, którą robiła na szydełku już chyba od tygodnia, a teraz chciała wykończyć pajęczą koronką. Mike mógł uważać takie drobiazgi za pozbawione celu, ale jeżeli tylko Kerstin nie pomagała ciężko w lecznicy ani nie przyuczała się podstaw magomedycyny, zajmowała się sprzątaniem, porządkowaniem, ozdabianiem i generalnym wywracaniem do góry nogami ich wspólnego domu.
To był ich dom i chciała, żeby na taki wyglądał. W porównaniu z resztą rodziny, która niemal zawsze miała jakieś zajęcie, Kerstin zdarzało się otrzymać wolny dzień lub dwa. Nie do końca chciała, wolałaby dwadzieścia cztery godziny spędzać z rannymi u pana Alexandra (nadal był dla niej panem, chociaż wcale tego nie oczekiwał, po prostu dla Kerstin nieprawdopodobnym było mówić po imieniu do swojego szefa w godzinach pracy), nie zamierzała się jednak aż tak narzucać, a poza tym każdy musiał czasem odpocząć. Dla niej odpoczynkiem było gospodarowanie kuchnią i przestrzenią, siedzieć w miejscu na werandzie nie zamierzała, spać zbyt długo też nie, bo w takich chwilach spokoju przychodziły właśnie koszmary i natrętne myśli. Dopóki była zajęta wszystko było w porządku. Michael musiał się pogodzić z tym, że wkrótce każde okno będzie miał obwieszone koślawymi zasłonami we wszystkich kolorach tęczy. Dopiero uczyła się szyć, do tej pory nie miała w tym zbyt wielkiej praktyki poza bandażami, które przez niedobory czasami kazano im robić na studiach.
Teraz, kiedy już pozbyła się niechcianej nitki, mogła zacząć wzór od początku.
To znaczy, zaczęłaby, gdyby kilka sekund później w sypialni nie rozległ się przerażający trzask, który momentalnie wytrącił ją z równowagi. Wiedziała, że to teleportacja, nie miała jednak pojęcia, kto mógłby tak nagle pojawić się w pokoju i czy to w ogóle powinno być w tym domu możliwe, więc instynktownie zerwała się na nogi i sięgnęła po pierwszą rzecz, którą miała pod ręką.
Koniec końców, tajemniczego gościa przywitała oparta plecami o ścianę z groźnie wyciągniętym szydełkiem do szycia.
Dopiero co spoglądała na połacie przepięknego jeziora, podziwiając potężne i przepiękne kelpie. A potem zrobiła głośne „HEP” i zniknęła z trzaskiem, niewątpliwie przyprawiając panią Findlay o ból uszu. Czy tam… głowy. W każdym razie, kobieta, która dopiero co jej pomogła, raczej nie była zadowolona z takiego pożegnania.
Gwen zaś tym razem przeteleportowała się do cudzego domu, odziana tylko w halkę i płaszcz, który użyczyła jej Victoria. Pojawiła się z trzaskiem i cichym krzykiem, lądując nie do końca tak, jak powinna. Tyłem do Kerstin, kładąc stopę pod złym kątem i już po chwili lądując na posadzce w sposób całkiem pozbawiony gracji.
Jęknęła, na moment zastygając w bezruchu. Ał! Ta noga! Chwyciła się za nią odruchowo, czekając aż pierwsza fala bólu minie. Czuła jednak, że to raczej nie jest nic takiego. Kilka sekund. Jedna, dwie trzy, dziesięć. I już powinno być lepiej. Wiedziała jednak, że nie może sobie pozwolić na odczekanie odpowiedniej ilości czasu. Znów przeniosła się Merlin jeden wie gdzie. A może jednak Bóg, nie Merlin? W każdym razie – nie mogła siedzieć w nieznanym sobie miejscu, nawet nie rzucając spojrzeniem na otoczenie. Więc po prostu to zrobiła.
W pierwszej chwili dojrzała ściany i meble; zwykłe i najzwyklejsze, przez co mogły być zarówno magiczne, jak i mugolskie. Zwróciła uwagę, że w pomieszczeniu panuje całkiem przytulny klimat. Dopiero później, powoli odwracając się za sobie, drgnęła.
Oczy Gwen otwarły się szeroko, gdy jej spojrzenie padło na jasnowłosą dziewczynę. Chyba nieco przestraszona (nic dziwnego) z ręczną robótką w ręce, trzymaną tak, jakby dziewczyna trzymała różdżkę. W jej postawie ani poczynaniach nie było jednak nic magicznego. Bo czy czarownice nie używają do szycia czarów? Gwen zawsze wydawało się, że tak, choć sama tej sztuki nigdy nawet nie próbowała opanowywać. Nie żeby nie chciała; po prostu dotychczas nie miała na to czasu.
– Ja… och… przepraszam… ja się wytłumaczę – powiedziała, starając się wybadać, z kim ma do czynienia. Ból zszedł na dalszy plan, gdy w głowie Gwen kołatało się kluczowe pytanie: to mugolka czy czarownica?
Poza tym… czy ona tej twarzy przypadkiem skądś nie zna? Wydawało jej się, że jest w niej coś całkiem znajomego.
Gwen zaś tym razem przeteleportowała się do cudzego domu, odziana tylko w halkę i płaszcz, który użyczyła jej Victoria. Pojawiła się z trzaskiem i cichym krzykiem, lądując nie do końca tak, jak powinna. Tyłem do Kerstin, kładąc stopę pod złym kątem i już po chwili lądując na posadzce w sposób całkiem pozbawiony gracji.
Jęknęła, na moment zastygając w bezruchu. Ał! Ta noga! Chwyciła się za nią odruchowo, czekając aż pierwsza fala bólu minie. Czuła jednak, że to raczej nie jest nic takiego. Kilka sekund. Jedna, dwie trzy, dziesięć. I już powinno być lepiej. Wiedziała jednak, że nie może sobie pozwolić na odczekanie odpowiedniej ilości czasu. Znów przeniosła się Merlin jeden wie gdzie. A może jednak Bóg, nie Merlin? W każdym razie – nie mogła siedzieć w nieznanym sobie miejscu, nawet nie rzucając spojrzeniem na otoczenie. Więc po prostu to zrobiła.
W pierwszej chwili dojrzała ściany i meble; zwykłe i najzwyklejsze, przez co mogły być zarówno magiczne, jak i mugolskie. Zwróciła uwagę, że w pomieszczeniu panuje całkiem przytulny klimat. Dopiero później, powoli odwracając się za sobie, drgnęła.
Oczy Gwen otwarły się szeroko, gdy jej spojrzenie padło na jasnowłosą dziewczynę. Chyba nieco przestraszona (nic dziwnego) z ręczną robótką w ręce, trzymaną tak, jakby dziewczyna trzymała różdżkę. W jej postawie ani poczynaniach nie było jednak nic magicznego. Bo czy czarownice nie używają do szycia czarów? Gwen zawsze wydawało się, że tak, choć sama tej sztuki nigdy nawet nie próbowała opanowywać. Nie żeby nie chciała; po prostu dotychczas nie miała na to czasu.
– Ja… och… przepraszam… ja się wytłumaczę – powiedziała, starając się wybadać, z kim ma do czynienia. Ból zszedł na dalszy plan, gdy w głowie Gwen kołatało się kluczowe pytanie: to mugolka czy czarownica?
Poza tym… czy ona tej twarzy przypadkiem skądś nie zna? Wydawało jej się, że jest w niej coś całkiem znajomego.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Na pierwszy rzut oka obca czarownica nie wydawała się nadzwyczaj groźna, ale czy lata słuchania nieprawdopodobnych historii i obserwowania magicznego rodzeństwa nie powinny stanowić dla Kerstin najlepszej nauczki, by nigdy nie oceniać po pozorach? Co z tego, że dziewczyna była szczupła, kruchutka i miała najpiękniejszy odcień rudych włosów, jaki kiedykolwiek widziała? Co z tego, że cała wyglądała jak personifikacja dobrych, roztrzepanych bohaterek baśni Andersena? Pojawiła się właśnie znikąd w ich sypialni, w domu, który w teorii powinien być zabezpieczony przed tego typu odwiedzinami. A przynajmniej tak Kerstin myślała, bo przecież nie przyszło jej do głowy, żeby naprawdę zapytać Michaela o to, jakich użył zaklęć obronnych i w jakim stopniu możliwa była tutaj teleportacja.
To nie była jej dziedzina, a chociaż uczyła się łaciny na uniwersytecie, to czarodziejskie zaklęcia potrafiły mieć najbardziej groteskowe, fałszywie przyjazne nazwy.
Pierwszym instynktem Kerstin było zacząć krzyczeć w nadziei na to, że ktoś jest jeszcze w domu. Nie wydawało się jednak, by bracia zdążyli wrócić, całkiem możliwe, że została sama i musiała sobie jakoś poradzić, bo przecież nie po to tak długo ich przekonywała o swojej sile, żeby teraz się rozpłakać i wyskoczyć oknem. Żeby dodać sobie pewności wyprostowała dumnie plecy. Szydełka z rąk nie wypuściła, bo choć pewnie w niczym nie mogłoby jej pomóc, człowiek czuł się jakoś lepiej, gdy miał świadomość, że może chociaż próbować wbić to obcemu w oko albo...
- Masz dziesięć sekund, żeby się wytłumaczyć, bo inaczej zawołam brata - powiedziała, nie precyzując żadnych imion ani nazwisk. To byłoby zbyt ryzykowne - Włamywanie się do czyjegoś domu jest karalne, wiesz? Zwłaszcza w tak bezczelny sposób - ugryzła się w język, żeby nie rzec kilku słów za wiele.
Nie chciała nikogo prowokować do awantury, po prostu stwierdziła fakt. Aportacja w czyjejś sypialni na rozum Kerstin wydawała się być ekwiwalentem wskoczenia do pokoju przez okno. Na dodatek z wybiciem szyby i porwaniem nowych zasłon.
Miała wielką nadzieję, że ktoś szybko wróci i nie będzie musiała akurat teraz wypróbować sprawności siebie, swojego szydełka i ciężkiego dzbanka, który miała najbliżej pod ręką.
To nie była jej dziedzina, a chociaż uczyła się łaciny na uniwersytecie, to czarodziejskie zaklęcia potrafiły mieć najbardziej groteskowe, fałszywie przyjazne nazwy.
Pierwszym instynktem Kerstin było zacząć krzyczeć w nadziei na to, że ktoś jest jeszcze w domu. Nie wydawało się jednak, by bracia zdążyli wrócić, całkiem możliwe, że została sama i musiała sobie jakoś poradzić, bo przecież nie po to tak długo ich przekonywała o swojej sile, żeby teraz się rozpłakać i wyskoczyć oknem. Żeby dodać sobie pewności wyprostowała dumnie plecy. Szydełka z rąk nie wypuściła, bo choć pewnie w niczym nie mogłoby jej pomóc, człowiek czuł się jakoś lepiej, gdy miał świadomość, że może chociaż próbować wbić to obcemu w oko albo...
- Masz dziesięć sekund, żeby się wytłumaczyć, bo inaczej zawołam brata - powiedziała, nie precyzując żadnych imion ani nazwisk. To byłoby zbyt ryzykowne - Włamywanie się do czyjegoś domu jest karalne, wiesz? Zwłaszcza w tak bezczelny sposób - ugryzła się w język, żeby nie rzec kilku słów za wiele.
Nie chciała nikogo prowokować do awantury, po prostu stwierdziła fakt. Aportacja w czyjejś sypialni na rozum Kerstin wydawała się być ekwiwalentem wskoczenia do pokoju przez okno. Na dodatek z wybiciem szyby i porwaniem nowych zasłon.
Miała wielką nadzieję, że ktoś szybko wróci i nie będzie musiała akurat teraz wypróbować sprawności siebie, swojego szydełka i ciężkiego dzbanka, który miała najbliżej pod ręką.
Odruchowo chwyciła jedną dłonią na połacie płaszcza, próbują zakryć bieliznę. Nikt nie powinien jej widzieć w tym stanie, a to już trzecia osoba, która miała okazję oglądać ją w niemal samej halce! Jak dobrze, że dostała ten płaszcz… Inaczej chyba spaliłaby się ze wstydu. No i dobrze, że przynajmniej na razie czkawka przenosiła ją tylko w miejsca, w których znajdowały się kobiety. Gdyby przez nią wylądował jakiś mężczyzna, chyba zupełnie spaliłaby się ze wstydu.
Jasnowłosa nieznajoma, która właśnie stała tuż przed nią, nie mdlała. Nie wzywała Boga, nie wyzywała jej od diabłów i czarownic. To sprawiało, że Gwen śmiała przypuszczać, iż kobieta jednak coś wspólnego z magią ma. Nie do końca ważne było co. Grunt, że panna Grey mogła spróbować ją uspokoić bez konieczności sięgania po czyszczące pamięć czary.
Nie żeby to i tak było szczególnie proste. Czkająca i zdenerwowana dziewczyna nie potrafiła poradzić sobie ze swoim własnym kołaczącym sercem, a co dopiero z cudzym? Na szczęście w nieszczęściu to był już trzeci skok, więc chcąc nie chcąc miała już w tym względzie drobne doświadczenie.
Wolną dłonią zaczęła wykonywać uspokajający ruch. Jakby zbliżała się do dzikiego zwierzęcia. Albo Michaela w jedną z poprzednich pełni. Wtedy zadziałało, więc teraz chyba też powinno?
– Ja tylko… HEP… przypadkiem się teleportowałam, bo… HEP… dopadła mnie czkawka… HEP… i się przenoszę… HEP… w różne miejsca… i pewnie zaraz zabierze mnie, HEP, dalej – tłumaczyła, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Czkawka jednak skutecznie jej to uniemożliwiała.
Spoglądała uważnie na twarz młodej kobiety, odnosząc coraz to większe wrażenie, że skądś ją zna. Zmarszczyła na moment brwi, próbując przywołać obrazy twarzy sprzed lat, starając się dopasować ją do osób z przeszłych czasów. I wtedy…
– My się… HEP… chyba znamy… HEP – powiedziała niepewnym tonem, delikatnie przekrzywiając rudowłosą główkę. Jednocześnie czuła coraz to większe poirytowanie na nękająca ją czkawkę.
Nie miała pojęcia, czy dobrze pamięta. Czy jej skądś nie myli. To przecież było kilka lat temu! Ale… jeśli kojarzyła jej twarz to właśnie stamtąd. Z jednego z londyńskich szpitali, w którym ostatnie chwile życia spędził jej własny ojciec. Chyba była tam pielęgniarką? Albo jakąś asystentką, stażystką…? Kimś takim w każdym razie, po latach detale się zacierały. Ale czy to ona była tą, która wsparła ją słowem na tych starych, nieprzyjemnych korytarzach szpitala?
A jeśli tak – czemu mugolska pielęgniarka nie mdlała na widok teleportacji? Może tak źle działo się w kraju, że kobieta po prostu przestała się takimi rzeczami przejmować? Albo wcale nie była mugolem?
Jasnowłosa nieznajoma, która właśnie stała tuż przed nią, nie mdlała. Nie wzywała Boga, nie wyzywała jej od diabłów i czarownic. To sprawiało, że Gwen śmiała przypuszczać, iż kobieta jednak coś wspólnego z magią ma. Nie do końca ważne było co. Grunt, że panna Grey mogła spróbować ją uspokoić bez konieczności sięgania po czyszczące pamięć czary.
Nie żeby to i tak było szczególnie proste. Czkająca i zdenerwowana dziewczyna nie potrafiła poradzić sobie ze swoim własnym kołaczącym sercem, a co dopiero z cudzym? Na szczęście w nieszczęściu to był już trzeci skok, więc chcąc nie chcąc miała już w tym względzie drobne doświadczenie.
Wolną dłonią zaczęła wykonywać uspokajający ruch. Jakby zbliżała się do dzikiego zwierzęcia. Albo Michaela w jedną z poprzednich pełni. Wtedy zadziałało, więc teraz chyba też powinno?
– Ja tylko… HEP… przypadkiem się teleportowałam, bo… HEP… dopadła mnie czkawka… HEP… i się przenoszę… HEP… w różne miejsca… i pewnie zaraz zabierze mnie, HEP, dalej – tłumaczyła, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Czkawka jednak skutecznie jej to uniemożliwiała.
Spoglądała uważnie na twarz młodej kobiety, odnosząc coraz to większe wrażenie, że skądś ją zna. Zmarszczyła na moment brwi, próbując przywołać obrazy twarzy sprzed lat, starając się dopasować ją do osób z przeszłych czasów. I wtedy…
– My się… HEP… chyba znamy… HEP – powiedziała niepewnym tonem, delikatnie przekrzywiając rudowłosą główkę. Jednocześnie czuła coraz to większe poirytowanie na nękająca ją czkawkę.
Nie miała pojęcia, czy dobrze pamięta. Czy jej skądś nie myli. To przecież było kilka lat temu! Ale… jeśli kojarzyła jej twarz to właśnie stamtąd. Z jednego z londyńskich szpitali, w którym ostatnie chwile życia spędził jej własny ojciec. Chyba była tam pielęgniarką? Albo jakąś asystentką, stażystką…? Kimś takim w każdym razie, po latach detale się zacierały. Ale czy to ona była tą, która wsparła ją słowem na tych starych, nieprzyjemnych korytarzach szpitala?
A jeśli tak – czemu mugolska pielęgniarka nie mdlała na widok teleportacji? Może tak źle działo się w kraju, że kobieta po prostu przestała się takimi rzeczami przejmować? Albo wcale nie była mugolem?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Instynkt samozachowawczy nie po raz pierwszy konkurował w Kerstin ze współczuciem i chęcią okazania serca. Oczywiście, nieznajoma wciąż pojawiła się w ich sypialni bez żadnego zaproszenia, niemal zwalając Kerstin z nóg tym ogłuszającym trzaskiem. Tętno nadal miała solidnie przyspieszone, a jakby tego było mało, firanka, do której tak skrupulatnie doszywała delikatne koronki, zapewne znowu nie nadawała się do niczego i będzie musiała wypruć z niej nitki i zacząć od początku. A tak dobrze jej szło!
Mimo wszystko zdecydowała się przełknąć żal i spojrzeć na sprawę rozsądnym okiem, na chłodno. Nieznajoma bez wątpienia była czymś zalękniona, trzęsła się dostrzegalnie, a do tego miała na sobie płaszcz i chyba nic więcej. Kerstin pokręciła głową. W takim stanie wystarczy moment, żeby się wyziębić i dostać zapalenia pęcherza. Maj, czy nie maj, pogoda nadal potrafiła sprawić psikusa.
Nie opuszczając szydełka, dała kobiecie szansę, żeby się wytłumaczyć. Wyjaśnienie okazało się co najmniej dziwne, w porywach do nieprawdopodobnego, ale skoro już się domyśliła, że ma do czynienia z czarodziejką, chyba powinna się spodziewać, że nie usłyszy niczego normalnego.
- Istnieje czkawka, która przenosi człowieka w różne, losowe miejsca? - spytała sceptycznie.
Aż jej dreszcz przeszedł po plecach na samą myśl, że mogłoby ją coś takiego spotkać. Przecież to było zupełnie niebezpieczne! A co jeżeli teleportacja wyrzuci nagle na środek ruchliwej ulicy albo prosto w taflę jeziora, daleko od brzegu? Jeżeli nieznajoma mówiła prawdę, to miała prawdziwe szczęście, że pojawiła się akurat w sypialni Tonksów. Jeżeli Michael i Just naprawdę jeszcze nie wrócili to groziło jej co najwyżej dźgnięcie w oko. Zastanawiała się właśnie, co ma zrobić, bo przy całym doświadczeniu nie miała najbledszego pojęcia w jaki sposób leczy się tę całą... znikającą czkawkę. Nie miała także pojęcia, czy aby nie dawała się oszukać komuś niebezpiecznemu, bo przecież w myślach już planowała, która sukienka Kerstin najlepiej będzie się nadawać na szczuplejszą sylwetkę kobiety, a także co może jej podać uspokajającego do picia. Całe szczęście, że kobieta miała jeszcze do powiedzenia coś, co prowokowało do refleksji.
- Znamy się? Ależ skąd... - odparła na początku, ale mimowolnie wychyliła się do przodu, by dokładniej przyjrzeć pobladłej twarzy. Cóż, kształtu policzków i koloru oczu pacjentów raczej nie zapamiętywała, ale takie bujne, rude włosy na pewno by... - Och, być może. Być może spotkałam kogoś podobnego - No tak, przecież nie wszyscy w szpitalu byli pacjentami. - Ale dla pewności powiedz mi, jak ma na imię twój tata? - większa była szansa, że przypomni sobie pacjenta niż odwiedzających go gości.
Mimo wszystko zdecydowała się przełknąć żal i spojrzeć na sprawę rozsądnym okiem, na chłodno. Nieznajoma bez wątpienia była czymś zalękniona, trzęsła się dostrzegalnie, a do tego miała na sobie płaszcz i chyba nic więcej. Kerstin pokręciła głową. W takim stanie wystarczy moment, żeby się wyziębić i dostać zapalenia pęcherza. Maj, czy nie maj, pogoda nadal potrafiła sprawić psikusa.
Nie opuszczając szydełka, dała kobiecie szansę, żeby się wytłumaczyć. Wyjaśnienie okazało się co najmniej dziwne, w porywach do nieprawdopodobnego, ale skoro już się domyśliła, że ma do czynienia z czarodziejką, chyba powinna się spodziewać, że nie usłyszy niczego normalnego.
- Istnieje czkawka, która przenosi człowieka w różne, losowe miejsca? - spytała sceptycznie.
Aż jej dreszcz przeszedł po plecach na samą myśl, że mogłoby ją coś takiego spotkać. Przecież to było zupełnie niebezpieczne! A co jeżeli teleportacja wyrzuci nagle na środek ruchliwej ulicy albo prosto w taflę jeziora, daleko od brzegu? Jeżeli nieznajoma mówiła prawdę, to miała prawdziwe szczęście, że pojawiła się akurat w sypialni Tonksów. Jeżeli Michael i Just naprawdę jeszcze nie wrócili to groziło jej co najwyżej dźgnięcie w oko. Zastanawiała się właśnie, co ma zrobić, bo przy całym doświadczeniu nie miała najbledszego pojęcia w jaki sposób leczy się tę całą... znikającą czkawkę. Nie miała także pojęcia, czy aby nie dawała się oszukać komuś niebezpiecznemu, bo przecież w myślach już planowała, która sukienka Kerstin najlepiej będzie się nadawać na szczuplejszą sylwetkę kobiety, a także co może jej podać uspokajającego do picia. Całe szczęście, że kobieta miała jeszcze do powiedzenia coś, co prowokowało do refleksji.
- Znamy się? Ależ skąd... - odparła na początku, ale mimowolnie wychyliła się do przodu, by dokładniej przyjrzeć pobladłej twarzy. Cóż, kształtu policzków i koloru oczu pacjentów raczej nie zapamiętywała, ale takie bujne, rude włosy na pewno by... - Och, być może. Być może spotkałam kogoś podobnego - No tak, przecież nie wszyscy w szpitalu byli pacjentami. - Ale dla pewności powiedz mi, jak ma na imię twój tata? - większa była szansa, że przypomni sobie pacjenta niż odwiedzających go gości.
Słysząc pytanie Kerstin, Gwen przekrzywiła głowę, nieco zdziwiona. A więc kobieta najwyraźniej coś o magii wie (inaczej na pewno by mdlała albo robiła Bóg wie co), ale jej świadomość nie jest zupełnie pełna. Czyżby charłaczka? To by wyjaśniało również, czemu jasnowłosa pracowała w mugolskim miejscu.
– T… t… tak… HEP! I… HEP… nie wiem kiedy przes… HEP… przestanie. To już… HEP… trzeci skok – wyjaśniła dziewczyna, nieudolnie starając się zapanować nad czkaniem. Niestety, nieudolnie: gdy tylko próbowała coś powiedzieć, nie potrafiła się powstrzymać przed wydaniem charakterystycznego dźwięku.
Oby tylko to powoli przechodziło! Naprawdę nie miała ochoty spędzić reszty życia w ten sposób! Nigdy wcześniej nie zdarzył jej się taki przypadek i do tej pory o czkawce teleportacyjnej jedynie słyszała. A jednak, musiała jej się trafić. I na domiar złego, akurat w tak niebezpiecznych czasach.
Gdyby Kerstin podzieliła się z Gwen przemyśleniami, dziewczyna na pewno by jej przytaknęła. Ledwie chwilę temu przecież prawie wylądowała w wodzie; gdyby czkawka przeniosła ją kilka metrów w inną stronę, pływałaby pewnie w jeziorze pełnym kelpie. Albo może raczej nie pływałaby, a tonęła. Nigdy przecież nie nauczyła się pływać, a woda na pewno byłaby lodowata. Brrr!
Na wspomnienie o ojcu panna Grey nerwowo przygryzła wargę i na chwilę spuściła wzrok. Naprawdę się spotkały. To była ta sama siostra Kerstin; ta, która spędziła z nią kilka chwil w jednym z londyńskich szpitali, gdy jej ojciec powoli odchodził. I ta, która przypomniała jej, kim mogłaby być, gdyby nie Hogwart i zamiłowanie do sztuki. Wszak bycie pielęgniarką było jednym z jej dziecięcych marzeń, chociaż spowodowanych raczej wojenną propagandą, niżeli prawdziwą pasją do leczenia innych. Teraz, jako dorosła czarownica, doskonale wiedziała, że raczej nie sprawdziłaby się w tej roli. Czuła, że brakuje jej siły i spokoju, aby móc pełnić tak trudną społecznie rolę.
– Miał – poprawiła odruchowo dziewczynę. – George – dodała po chwili. – Odszedł... HEP... jeszcze tamtego lata. Ta choroba… chyba... HEP... chyba za późno ją wykryli – powiedziała, starając się opanować ścisk w gardle. Minęło już w końcu kilka lat, właściwie doszła już do siebie, prawda? Ale od roku nie miała nawet okazji, aby z kimkolwiek szczerze na temat ojca porozmawiać, a po jego śmierci jedynie kłóciła się o niego z matką.
– T… t… tak… HEP! I… HEP… nie wiem kiedy przes… HEP… przestanie. To już… HEP… trzeci skok – wyjaśniła dziewczyna, nieudolnie starając się zapanować nad czkaniem. Niestety, nieudolnie: gdy tylko próbowała coś powiedzieć, nie potrafiła się powstrzymać przed wydaniem charakterystycznego dźwięku.
Oby tylko to powoli przechodziło! Naprawdę nie miała ochoty spędzić reszty życia w ten sposób! Nigdy wcześniej nie zdarzył jej się taki przypadek i do tej pory o czkawce teleportacyjnej jedynie słyszała. A jednak, musiała jej się trafić. I na domiar złego, akurat w tak niebezpiecznych czasach.
Gdyby Kerstin podzieliła się z Gwen przemyśleniami, dziewczyna na pewno by jej przytaknęła. Ledwie chwilę temu przecież prawie wylądowała w wodzie; gdyby czkawka przeniosła ją kilka metrów w inną stronę, pływałaby pewnie w jeziorze pełnym kelpie. Albo może raczej nie pływałaby, a tonęła. Nigdy przecież nie nauczyła się pływać, a woda na pewno byłaby lodowata. Brrr!
Na wspomnienie o ojcu panna Grey nerwowo przygryzła wargę i na chwilę spuściła wzrok. Naprawdę się spotkały. To była ta sama siostra Kerstin; ta, która spędziła z nią kilka chwil w jednym z londyńskich szpitali, gdy jej ojciec powoli odchodził. I ta, która przypomniała jej, kim mogłaby być, gdyby nie Hogwart i zamiłowanie do sztuki. Wszak bycie pielęgniarką było jednym z jej dziecięcych marzeń, chociaż spowodowanych raczej wojenną propagandą, niżeli prawdziwą pasją do leczenia innych. Teraz, jako dorosła czarownica, doskonale wiedziała, że raczej nie sprawdziłaby się w tej roli. Czuła, że brakuje jej siły i spokoju, aby móc pełnić tak trudną społecznie rolę.
– Miał – poprawiła odruchowo dziewczynę. – George – dodała po chwili. – Odszedł... HEP... jeszcze tamtego lata. Ta choroba… chyba... HEP... chyba za późno ją wykryli – powiedziała, starając się opanować ścisk w gardle. Minęło już w końcu kilka lat, właściwie doszła już do siebie, prawda? Ale od roku nie miała nawet okazji, aby z kimkolwiek szczerze na temat ojca porozmawiać, a po jego śmierci jedynie kłóciła się o niego z matką.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Odkąd Kerstin wróciła w okolice Londynu, każdy kolejny dzień przynosił jej jakieś niespodzianki. W ich rodzinnym domu raczej rezygnowano z magii - chociaż wszyscy doskonale wiedzieli o tym, że jest i czasami nawet o niej rozmawiali (czy raczej mała Kerstin starała się wyciągać w wakacje jak najwięcej ciekawostek z Gabriela i Just), to potrafili żyć zupełnie szczęśliwie w mugolski sposób i nikomu to nie przeszkadzało. Nie było niedomówień ani przepaści, byli wielką, kochającą się rodziną, przynajmniej przez większość czasu. Później Kerstin zaczęła studiować, spędzać po dwanaście godzin dziennie w szpitalu i jakoś tak wypadło jej z głowy wszystko, o co kiedyś tak skrupulatnie wypytywała. Teraz miała okazję poznawać magię na nowo, uczyć się sposobu życia swojego rodzeństwa i wszystko było dla niej albo niezmiernie ciekawe albo porażająco straszne. Znikająca czkawka leżała w tych kategoriach gdzieś pomiędzy. Na całe szczęście nie był to jej pierwszy dzień ani nawet pierwszy tydzień w domu Mike'a, więc trochę już zdążyła zobaczyć i pozbierała się szybko.
- Czy da się to jakoś powstrzymać? - zapytała ze szczerą troską, nareszcie odkładając szydełko.
Rzeczywiście, im dłużej patrzyła na dziewczynę, tym więcej szczegółów wydawało się znajomych. Może nie bardzo znajomych, ale wystarczająco, by serce przestało Kerstin gonić tak szybko. Na dźwięk imienia mężczyzny wszystko we wspomnieniach wskoczyło na swoje miejsce. To było jeszcze zanim zdobyła uprawnienie instrumentariuszki, ale już na chirurgii, kiedy zajmowała się intensywną opieką okołooperacyjną. Przez krótki czas opiekowała się panem George'm... Greyem? Blackiem? W gruncie rzeczy nie umiała już sobie w pełni przypomnieć, ale wiedziała, że był w bardzo złym stanie i że odwiedzała go młoda dziewczyna z pięknymi, rudymi włosami. Potem asystowała przy kilku operacjach, a kiedy wróciła na oddział pacjent zdążył odejść, jego płuca się poddały.
- Bardzo mi przykro - powiedziała cicho, bo chociaż sama ledwo co to pamiętała (po takim czasie pracy w szpitalu nauczyła się, że katalogowanie każdej twarzy i każdego bólu było nie tylko niepotrzebne, ale i niezdrowe), zdawała sobie doskonale sprawę z tego, jak wielką tragedią była utrata rodzica. Nie chciała potęgować cierpienia, więc więcej nie dopytywała. - Jeżeli nie mogę ci pomóc z czkawką, to może chociaż dam ci coś do ubrania. Poczekaj.
Pomysł wpadł jej do głowy spontanicznie, ale chciała coś zrobić, cokolwiek, żeby dziewczyna nie czuła się tak zawstydzona. Sięgnęła do szafki niedaleko łóżka i wyciągnęła z niej cały stosik bawełnianych sukienek, koszulek i spódnic, zazwyczaj brązowych, szarych lub białych. Preferowała skromną garderobę, ale nie sądziła, by dziewczyna w takim stanie miała chęć narzekać na kolor.
- Czy da się to jakoś powstrzymać? - zapytała ze szczerą troską, nareszcie odkładając szydełko.
Rzeczywiście, im dłużej patrzyła na dziewczynę, tym więcej szczegółów wydawało się znajomych. Może nie bardzo znajomych, ale wystarczająco, by serce przestało Kerstin gonić tak szybko. Na dźwięk imienia mężczyzny wszystko we wspomnieniach wskoczyło na swoje miejsce. To było jeszcze zanim zdobyła uprawnienie instrumentariuszki, ale już na chirurgii, kiedy zajmowała się intensywną opieką okołooperacyjną. Przez krótki czas opiekowała się panem George'm... Greyem? Blackiem? W gruncie rzeczy nie umiała już sobie w pełni przypomnieć, ale wiedziała, że był w bardzo złym stanie i że odwiedzała go młoda dziewczyna z pięknymi, rudymi włosami. Potem asystowała przy kilku operacjach, a kiedy wróciła na oddział pacjent zdążył odejść, jego płuca się poddały.
- Bardzo mi przykro - powiedziała cicho, bo chociaż sama ledwo co to pamiętała (po takim czasie pracy w szpitalu nauczyła się, że katalogowanie każdej twarzy i każdego bólu było nie tylko niepotrzebne, ale i niezdrowe), zdawała sobie doskonale sprawę z tego, jak wielką tragedią była utrata rodzica. Nie chciała potęgować cierpienia, więc więcej nie dopytywała. - Jeżeli nie mogę ci pomóc z czkawką, to może chociaż dam ci coś do ubrania. Poczekaj.
Pomysł wpadł jej do głowy spontanicznie, ale chciała coś zrobić, cokolwiek, żeby dziewczyna nie czuła się tak zawstydzona. Sięgnęła do szafki niedaleko łóżka i wyciągnęła z niej cały stosik bawełnianych sukienek, koszulek i spódnic, zazwyczaj brązowych, szarych lub białych. Preferowała skromną garderobę, ale nie sądziła, by dziewczyna w takim stanie miała chęć narzekać na kolor.
Gwen właściwie aż do września ubiegłego roku żyła niemal mugolskim życiem. Mieszkając z matką we Francji nie mogła używać magii, aby Phoneix nie zauważył, że jego pasierbica ma szczególne talenty. Rodzicielka wolała ukrywać ten fakt przed mężczyzną. Zaś po powrocie do Anglii nawyki oraz anomalie sprawiły, że panna Grey sięgnęła po różdżkę tylko wtedy gdy to było absolutnie konieczne. Dopiero na jesień, gdy zaczęła wracać do swoich magicznych umiejętności, Gwen zaczęła rozumieć, że magia właściwie wiele rzeczy ułatwia i pozwala jej czerpać z życia tyle, ile tylko się da. Połączenie tych dwóch rzeczywistości – magicznej i nie magicznej – dawało zdaniem dziewczyny najlepsze z rezultatów.
Mimo tego, magia i tak potrafiła być zdaniem dziewczyny o wiele bardziej irytująca i niebezpieczna niż mugolskie wynalazki i pomysły. Taki samochód co najwyżej się zepsuje, a nie zacznie ją przenosić nie wiadomo gdzie, tak jak teraz ta cała czkawka!
– HEP! Nie wiem – odpowiedziała, kręcąc głową. – Nigdy… HEP… wcześniej mi się to nie zdarzyło. To… HEP… pierwszy raz – dodała. – Ale… HEP… słyszałam o tym od… HEP… znajomych i… HEP… zwykle nic się nikomu… HEP… nie dzieje. Ale… HEP… może być… HEP… różnie.
Wystarczyło przecież, aby aportowała się tuż przed pędzącym pociągiem. A to wcale nie było takie niemożliwe.
Pokiwała głową, przyjmując kondolencje. Stało się – i nie dało się temu zapobiec. Podobno: bo tak przynajmniej mówili w mugolskim szpitalu. Może w Mungu byłoby inaczej? Jeśli w ogóle przyjęliby mugola. Obecnie Gwen znalazłaby kilku znajomych uzdrowicieli, którzy może i pomogliby jej ojcu. Wtedy musiałaby prosić o pomoc ludzi, którzy nie wiedzieli o niej kompletnie nic. A tacy niekoniecznie mieliby ochotę pomóc niemagicznemu mężczyźnie. Nawet za adekwatną zapłatą.
– Nie… nie… HEP… nie trzeba… HEP… ja pewnie zaraz i tak… HEP… mam nadzieję… HEP… wrócę do.. HEP… sypialni – powiedziała, machając rękami i nie chcąc robić dziewczynie najmniejszego kłopotu.
Już wystarczało, że miała na sobie płaszcz jednej nieznajomej osoby i była jej winna przysługę. Naprawdę niczego nie oczekiwała od Kerstin, chociaż właściwie były dość podobnej postury. Ubrania pielęgniarki powinny więc jak najbardziej pasować pannie Grey.
Mimo tego, magia i tak potrafiła być zdaniem dziewczyny o wiele bardziej irytująca i niebezpieczna niż mugolskie wynalazki i pomysły. Taki samochód co najwyżej się zepsuje, a nie zacznie ją przenosić nie wiadomo gdzie, tak jak teraz ta cała czkawka!
– HEP! Nie wiem – odpowiedziała, kręcąc głową. – Nigdy… HEP… wcześniej mi się to nie zdarzyło. To… HEP… pierwszy raz – dodała. – Ale… HEP… słyszałam o tym od… HEP… znajomych i… HEP… zwykle nic się nikomu… HEP… nie dzieje. Ale… HEP… może być… HEP… różnie.
Wystarczyło przecież, aby aportowała się tuż przed pędzącym pociągiem. A to wcale nie było takie niemożliwe.
Pokiwała głową, przyjmując kondolencje. Stało się – i nie dało się temu zapobiec. Podobno: bo tak przynajmniej mówili w mugolskim szpitalu. Może w Mungu byłoby inaczej? Jeśli w ogóle przyjęliby mugola. Obecnie Gwen znalazłaby kilku znajomych uzdrowicieli, którzy może i pomogliby jej ojcu. Wtedy musiałaby prosić o pomoc ludzi, którzy nie wiedzieli o niej kompletnie nic. A tacy niekoniecznie mieliby ochotę pomóc niemagicznemu mężczyźnie. Nawet za adekwatną zapłatą.
– Nie… nie… HEP… nie trzeba… HEP… ja pewnie zaraz i tak… HEP… mam nadzieję… HEP… wrócę do.. HEP… sypialni – powiedziała, machając rękami i nie chcąc robić dziewczynie najmniejszego kłopotu.
Już wystarczało, że miała na sobie płaszcz jednej nieznajomej osoby i była jej winna przysługę. Naprawdę niczego nie oczekiwała od Kerstin, chociaż właściwie były dość podobnej postury. Ubrania pielęgniarki powinny więc jak najbardziej pasować pannie Grey.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Kerstin słuchała w milczeniu wyjaśnień kobiety, rezygnując zupełnie ze strachu, czy wrogości. Machnęła lekko dłonią w stronę krawędzi łóżka, oferując dziewczynie, żeby usiadła i choć trochę odpoczęła. Jeżeli naprawdę ją tak przerzucało z miejsca na miejsce z pewnością była już porządnie oszołomiona i - przede wszystkim - wyczerpana. A przynajmniej tak to sobie wyobrażała Kerstin, chociaż pełna powaga takiej przypadłości wciąż nie do końca do niej docierała.
Ubrania, które przeglądała, były raczej zwykłe, czyli nieczarodziejskie, ale skoro tata dziewczyny był leczony w mugolskim szpitalu, nie sądziła, by mogła mieć cokolwiek przeciw temu. Przerzucała bluzki w poszukiwaniu wystarczająco ciepłej i zadbanej, żeby nie wstydziła się zaoferować ją obcej, odrzucając też na bok swoje, cóż, ulubione. W końcu nie miała żadnej pewności, że się jeszcze spotkają, a... a niech to szlag. Nie było co przebierać i unosić się sentymentem, kiedy ktoś potrzebował pomocy. Wyciągnęła nareszcie brązową spódnicę sięgającą skromnie za kolana i do tego sweterek na perłowe guziczki z gatunku tych raczej nowoczesnych. Pozostawał jeszcze problem przebrania się. Zostawienie nieznajomej samej w ich sypialni byłoby już chyba krokiem za daleko, tak samo jak odwrócenie się do niej plecami. Z drugiej strony w ramach prowizorycznego ocieplenia mogła chyba zarzucić wszystko na halkę.
- I to się zdarza tylko czarodziejom? Mam nadzieję... - wymamrotała Kerstin raczej do siebie, a potem podparła dłonie na biodrach i zastanowiła się. - Hmmm, a próbowałaś może sposobów na zwykłą czkawkę? Na przykład wstrzymać powietrze? Wtedy się powinno wszystko w płucach wyrównać.
Sięgnęła do dzbanka z lemoniadą, którą sama wycisnęła z cytryn i doprawiła miętą, a potem tutaj przyniosła, żeby mieć coś pod ręką w trakcie szycia. Nalała trochę do czystej szklanki, a potem zaoferowała dziewczynie. Co prawda z tej czystej szklanki sama już wcześniej piła, ale to raczej nie powinien być większy problem.
- Na koniec tej czkawki wracasz do miejsca, w którym się zaczęła? Och, to jest chyba dużo bardziej skomplikowane niż ja mogę zrozumieć - Pokręciła głową.
Ubrania, które przeglądała, były raczej zwykłe, czyli nieczarodziejskie, ale skoro tata dziewczyny był leczony w mugolskim szpitalu, nie sądziła, by mogła mieć cokolwiek przeciw temu. Przerzucała bluzki w poszukiwaniu wystarczająco ciepłej i zadbanej, żeby nie wstydziła się zaoferować ją obcej, odrzucając też na bok swoje, cóż, ulubione. W końcu nie miała żadnej pewności, że się jeszcze spotkają, a... a niech to szlag. Nie było co przebierać i unosić się sentymentem, kiedy ktoś potrzebował pomocy. Wyciągnęła nareszcie brązową spódnicę sięgającą skromnie za kolana i do tego sweterek na perłowe guziczki z gatunku tych raczej nowoczesnych. Pozostawał jeszcze problem przebrania się. Zostawienie nieznajomej samej w ich sypialni byłoby już chyba krokiem za daleko, tak samo jak odwrócenie się do niej plecami. Z drugiej strony w ramach prowizorycznego ocieplenia mogła chyba zarzucić wszystko na halkę.
- I to się zdarza tylko czarodziejom? Mam nadzieję... - wymamrotała Kerstin raczej do siebie, a potem podparła dłonie na biodrach i zastanowiła się. - Hmmm, a próbowałaś może sposobów na zwykłą czkawkę? Na przykład wstrzymać powietrze? Wtedy się powinno wszystko w płucach wyrównać.
Sięgnęła do dzbanka z lemoniadą, którą sama wycisnęła z cytryn i doprawiła miętą, a potem tutaj przyniosła, żeby mieć coś pod ręką w trakcie szycia. Nalała trochę do czystej szklanki, a potem zaoferowała dziewczynie. Co prawda z tej czystej szklanki sama już wcześniej piła, ale to raczej nie powinien być większy problem.
- Na koniec tej czkawki wracasz do miejsca, w którym się zaczęła? Och, to jest chyba dużo bardziej skomplikowane niż ja mogę zrozumieć - Pokręciła głową.
Naprawdę doceniała to, że Kerstin, chociaż niemagiczna, powoli zaczynała się rozluźniać i chyba nie miała jej za złe tego nagłego pojawienia się w jej domu. Gwen wprawdzie dalej było dość głupio (jak tak można, wpadać niezapowiedzianym w gości!), ale przynajmniej nie miała wyrzutów sumienia, że wywołała u blondynki większego szoku lub zawału. Właściwie w takiej sytuacji nie wiedziałaby nawet, jak ma się zachować. Znała jedynie zupełne podstawy pierwszej pomocy, a magii leczniczej nigdy nie było dane jej zgłębić. Chociaż kto wie, może kiedyś uda jej się poznać chociażby zupełne podstawy.
Nie siadała jednak, nie chcąc nadużywać gościnności dziewczyny. Na jej policzkach pojawiły się zaś wypieki, gdy zauważyła, że panna Tonks szuka dla niej stroju.
– Och… ale.. HEP... naprawdę nie trzeba… – powiedziała, naprawdę nie chcąc brać kolejnej częsci stroju od niemal obcej kobiety.
Nie wiedziała jednak, jak powinna odpowiedzieć na pytanie Kerstin. Zmarszczyła brwi.
– Nie wiem, ale… chyba tak. – Podrapała się nerwowo po karku. – Przynajmniej… HEP… teraz… bo anomalie… chyba sama… HEP… pamiętasz… ale nie jestem uzdro...HEP… uzdrowicielem – wyjaśniła, nie chcąc wprowadzać Kerstin w błąd. Chcąc odpowiedzi na takie pytanie musiałaby chyba szukać jej u specjalistów bądź w książkach. Panna Grey raczej nie była w tej sprawie dobrym źródłem informacji.
Pokręciła głową.
– Chyba… HEP… nie… ale właściwie to… HEP… nie wiem. Nigdy tego… HEP… nie miałam. Ale zawsze mogę się teleportować sama… HEP… do domu – kontynuowała wyjaśnianie. Naprawdę chciałaby móc dziewczynie powiedzieć więcej i wszystko lepiej wyjaśnić, ale dla niej samej całe to zdarzenie było zupełną nowością. Choć chyba powinna o tym więcej poczytać, bo taka czkawka w czasie wojny nie wróżyła niczego dobrego. Właściwie to nigdy nie wróżyła. A teraz to w szczególności!
Gwen właśnie sięgała po wodę, aby zaspokoić pragnienie – naprawdę chciało jej się pić – ale wtedy wydała z siebie głośniejsze HEP niż do tej pory… i rozpłynęła się w powietrzu.
| zt x2
Nie siadała jednak, nie chcąc nadużywać gościnności dziewczyny. Na jej policzkach pojawiły się zaś wypieki, gdy zauważyła, że panna Tonks szuka dla niej stroju.
– Och… ale.. HEP... naprawdę nie trzeba… – powiedziała, naprawdę nie chcąc brać kolejnej częsci stroju od niemal obcej kobiety.
Nie wiedziała jednak, jak powinna odpowiedzieć na pytanie Kerstin. Zmarszczyła brwi.
– Nie wiem, ale… chyba tak. – Podrapała się nerwowo po karku. – Przynajmniej… HEP… teraz… bo anomalie… chyba sama… HEP… pamiętasz… ale nie jestem uzdro...HEP… uzdrowicielem – wyjaśniła, nie chcąc wprowadzać Kerstin w błąd. Chcąc odpowiedzi na takie pytanie musiałaby chyba szukać jej u specjalistów bądź w książkach. Panna Grey raczej nie była w tej sprawie dobrym źródłem informacji.
Pokręciła głową.
– Chyba… HEP… nie… ale właściwie to… HEP… nie wiem. Nigdy tego… HEP… nie miałam. Ale zawsze mogę się teleportować sama… HEP… do domu – kontynuowała wyjaśnianie. Naprawdę chciałaby móc dziewczynie powiedzieć więcej i wszystko lepiej wyjaśnić, ale dla niej samej całe to zdarzenie było zupełną nowością. Choć chyba powinna o tym więcej poczytać, bo taka czkawka w czasie wojny nie wróżyła niczego dobrego. Właściwie to nigdy nie wróżyła. A teraz to w szczególności!
Gwen właśnie sięgała po wodę, aby zaspokoić pragnienie – naprawdę chciało jej się pić – ale wtedy wydała z siebie głośniejsze HEP niż do tej pory… i rozpłynęła się w powietrzu.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Sypialnia
Szybka odpowiedź