Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Przysłowiowe stanie przy garach, to prawdziwa udręka dla Alex. W młodości niewiele samodzielnie gotowała, dlatego też nie opanowała znaczących umiejętności w tym zakresie, co zresztą uwydatniło się podczas jej samodzielnego życia. Nie jest mistrzynią wypieków, czy też innych kulinarnych obróbek. Najchętniej jadłaby jedynie pospolite sandwicze, które nie wymagają specjalnych umiejętności. Jej niechęć do gotowania, w żadnym stopniu nie przełożyła się jednak na wystrój owego wnętrza. Pomimo niedużej przestrzeni, wszystko zostało starannie ułożone. Kolory zaś odpowiednio dopasowane, dzięki czemu składa się to w kompletny obrazek. Chociaż Alex to świetny przykład bałaganiarza, kuchnia utrzymywana jest w stanie nienagannym (może z kilkoma wyjątkami).
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
| 2 lutego
Mróz nieznośnie drażnił skórę, śnieg w koszmarnej manierze osadzał się na kołnierzu kurtki, ulice jaśniały od gołoledzi i zabójczych zaklęć rzucanych w co drugiej alejce Londynu. Wojna dawała w kość, głód doskwierał większości, szczególnie gdy pogoda nie zamierzała odpuścić. A on, jak największy kretyn, właśnie wydawał ostatnie, cudem zgarnięte pieniądze na prezent dla kumpeli-jubilatki. Bo przecież dwudziestu czterech lat nie kończy się codziennie, a to jego najlepsza znajoma. Być może nawet jedyna ostała, reszta bowiem nie dawała już od dłuższego czasu żadnego znaku życia. Należało jej się świętowanie. I choć spóźniony był o kilka dobrych dni, spieszył teraz na przeciwległy koniec parszywego Crimson Street. Łączyła ich jedna dzielnica, wspólna profesja i (nie)zdrowa doza skurwysyństwa. Dziś miał też połączyć z trudem pozyskany litr domowego samogonu, który chłodził się teraz w plecaku wystawionym na spacer w fatalną zamieć. Gdyby nie fakt, że dla butelki jakiegoś sikacza łaził po cudzych mieszkaniach, zawitałby w jej progu z życzeniami zgodnie z datą na kalendarzu. Okoliczności kazały mu jednak poczekać, poszperać trochę wśród cudzych kątów, z nadzieją na to, że tu i ówdzie natknie się w końcu na nieco podłego rumu albo innego rozweselającego cacka; no i proszę, w okolicy portowych spelun, w murach starej kamienicy zamieszkiwać musiał amator mocnych alkoholi, bo pierwszym co mu łapy wpadło, był tenże właśnie litr domowej gorzałki. Teraz jednak należał już do Scaletty i miał zaraz być najjaśniejszym punktem ich istnień od miesięcy. Od dawna miał ochotę się porządnie najebać, podejrzewał zresztą, że ona też.
Z rumieńcem zimna i dziwacznie dobrym humorem stanął przed drzwiami jej klitki. Zapukał dość donośnie, w nadziei, że nie postanowiła akurat tej nocy szlajać się po Londynie (czy w którąkolwiek noc w roku to robiła?), wyciągnąwszy przy tym dość pokracznie zapakowaną niespodziankę.
- Sto lat, Davies - zaczął od razu od uśmiechu i uścisku, na jakie zwykle się nie zdobywał. Pozostałości śnieżnego puchu we włosach zaczęły się już topić, a zgrabiałe od mrozu dłonie paliły przez różnicę temperatur. - Wiem, że spóźnione, ale trochę zajęło mi ogarnięcie tego - powiedział, wciskając jej w ręce skradzioną parę godzin temu gorzałkę. - Życzę ci... no nie wiem, samych zajebistych rzeczy. Żebyś spełniła swoje marzenia, ukradła ze mną w cholerę pieniędzy, żyła tak jak do tej pory - wolna od wszystkich i wszystkiego... Po prostu bądź szczęśliwa. - Niewielki pakunek przekazywał teraz w jej niewielkie ręce, składając przy tym wyjątkowo szczere i wypowiedziane z troską powinszowania. Nikomu nie życzył nigdy tak dobrze. Na mało komu w całym życiu mu zresztą zależało. Mało komu podarować mógłby zestaw magicznych wytrychów, nie mając przy tym bodaj chwili wątpliwości. Ona i cała ich relacja była po prostu wyjątkowa. I choć on nie przyznawał tego przez trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku, dzisiejszy był tym, kiedy chyba sam zdał sobie w końcu z tego sprawę.
Mróz nieznośnie drażnił skórę, śnieg w koszmarnej manierze osadzał się na kołnierzu kurtki, ulice jaśniały od gołoledzi i zabójczych zaklęć rzucanych w co drugiej alejce Londynu. Wojna dawała w kość, głód doskwierał większości, szczególnie gdy pogoda nie zamierzała odpuścić. A on, jak największy kretyn, właśnie wydawał ostatnie, cudem zgarnięte pieniądze na prezent dla kumpeli-jubilatki. Bo przecież dwudziestu czterech lat nie kończy się codziennie, a to jego najlepsza znajoma. Być może nawet jedyna ostała, reszta bowiem nie dawała już od dłuższego czasu żadnego znaku życia. Należało jej się świętowanie. I choć spóźniony był o kilka dobrych dni, spieszył teraz na przeciwległy koniec parszywego Crimson Street. Łączyła ich jedna dzielnica, wspólna profesja i (nie)zdrowa doza skurwysyństwa. Dziś miał też połączyć z trudem pozyskany litr domowego samogonu, który chłodził się teraz w plecaku wystawionym na spacer w fatalną zamieć. Gdyby nie fakt, że dla butelki jakiegoś sikacza łaził po cudzych mieszkaniach, zawitałby w jej progu z życzeniami zgodnie z datą na kalendarzu. Okoliczności kazały mu jednak poczekać, poszperać trochę wśród cudzych kątów, z nadzieją na to, że tu i ówdzie natknie się w końcu na nieco podłego rumu albo innego rozweselającego cacka; no i proszę, w okolicy portowych spelun, w murach starej kamienicy zamieszkiwać musiał amator mocnych alkoholi, bo pierwszym co mu łapy wpadło, był tenże właśnie litr domowej gorzałki. Teraz jednak należał już do Scaletty i miał zaraz być najjaśniejszym punktem ich istnień od miesięcy. Od dawna miał ochotę się porządnie najebać, podejrzewał zresztą, że ona też.
Z rumieńcem zimna i dziwacznie dobrym humorem stanął przed drzwiami jej klitki. Zapukał dość donośnie, w nadziei, że nie postanowiła akurat tej nocy szlajać się po Londynie (czy w którąkolwiek noc w roku to robiła?), wyciągnąwszy przy tym dość pokracznie zapakowaną niespodziankę.
- Sto lat, Davies - zaczął od razu od uśmiechu i uścisku, na jakie zwykle się nie zdobywał. Pozostałości śnieżnego puchu we włosach zaczęły się już topić, a zgrabiałe od mrozu dłonie paliły przez różnicę temperatur. - Wiem, że spóźnione, ale trochę zajęło mi ogarnięcie tego - powiedział, wciskając jej w ręce skradzioną parę godzin temu gorzałkę. - Życzę ci... no nie wiem, samych zajebistych rzeczy. Żebyś spełniła swoje marzenia, ukradła ze mną w cholerę pieniędzy, żyła tak jak do tej pory - wolna od wszystkich i wszystkiego... Po prostu bądź szczęśliwa. - Niewielki pakunek przekazywał teraz w jej niewielkie ręce, składając przy tym wyjątkowo szczere i wypowiedziane z troską powinszowania. Nikomu nie życzył nigdy tak dobrze. Na mało komu w całym życiu mu zresztą zależało. Mało komu podarować mógłby zestaw magicznych wytrychów, nie mając przy tym bodaj chwili wątpliwości. Ona i cała ich relacja była po prostu wyjątkowa. I choć on nie przyznawał tego przez trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku, dzisiejszy był tym, kiedy chyba sam zdał sobie w końcu z tego sprawę.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Pokaźne grudki śniegu zahaczały o parapet, leniwie wyciągając się na jego długości, zdobiąc niechlujny krajobraz dzielnicy. Mróz wdzierał się do przedpokoju mieszkania, wywołując dreszcze, które co rusz myszkowały pod skórą nieadekwatnie ubranej Davies. Cholerna pogoda... W końcu mogłaby się od niej rozchorować, choć nie przeszkadzało jej to w paradowaniu bez porządnego obuwia czy ciepłego swetra. I tak nigdzie nie wychodziła, całe dnie przesiadywała pod kołdrą, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Perły, który dał jej ten palant nieznośnie połyskiwały w odbijającej się bieli, która napatoczyła się jak niechciany gość. Rozpostarte po okolicy połacie wprawiały ją w dziwny nastrój, choć nie wiedziała do końca czy aby nie przeżywa nagminnie sytuacji Michaela lub okoliczności, w których ją zabarykadował ; kazał się z nimi zmierzyć i zaakceptować. Właściwie chyba nie miała wyboru, zbyt mocno zależało jej bowiem na tej parszywej relacji, by mogła ot tak z niej zrezygnować. Karciła się za swoją pamiętliwość, mimo że to jego powinna ukarać, zadać mu cios adekwatny do przewinienia, jednak szybko zmiękła pod wpływem porywającej i jakże uciążliwej paplaniny. A być może sama tego chciała? By tak o nią zabiegał, by chociaż raz to ktoś postarał się za nią i za siebie... Pieprzona filozofia życiowa spędzała jej sen z powiek, atakując najczulsze punkty, by za chwilę stworzyć nieokiełznany mętlik, który prowadził jak zwykle... donikąd. Szufladkowała samą siebie, zamykała w ramach, które natarczywie pragnęła zrzucić. Jednak zapomnienie i szeroko pojęte strącenie własnej dumy, opiewało się w o wiele większe wyrzeczenia, niźli początkowo myślała. Trudno było bowiem pozbyć się własnej natury, samoistnych i nieprzyjemnych umizgów, a także obrazów sytuacji, na które nie miała najmniejszego wpływu. Siedziała więc u siebie, zamknięta pośród czterech ścian z tych cholernym kotem, który zawsze wiedział kiedy należy zareagować. Po prostu się bała. Bała się otworzyć te cholerne drzwi i wystawić czubek nosa zza niemoralnej zasłony, która co rusz ją hamowała, zbijała z tropu i obranego celu, który zacierała jak ślady po nienagannym włamaniu, by wyglądało to tak samo niewinnie i niepozornie. Nawet samą siebie potrafiła ubrać w najgorsze maski, z których nie była zadowolona. Zapętlała się coraz bardziej w niewydarzonej wyobraźni, aż utknęła gdzieś między tym co konieczne i słuszne, a uczuciami, które zabierały jej możliwość wyboru i podjęcia zgodnej ze sobą racji. Właśnie tym była, zlepem niekończących się paradoksów, które wzajemnie się atakowały, choć nie mogła powiedzieć, że nie pracowała nad spójną i jednakową harmonią. Cóż jednak z tego, skoro wciąż jedyną osobą, która potrafiła obudzić ją z letargu był ten cholerny Scaletta? Wzbraniała się przed wieloma myślami i własnymi sugestiami, dlatego najprościej było zamknąć je w sobie, dusić do oporu, by następnie dać upust nieobliczalności. Wbrew pozorom cieszyła się, że ta abstrakcja działa się w murach jej własnego mieszkania, niźli w okolicznym pubie lub na oczach innych ludzi. Być może Alex nawet polubiła własne towarzystwo, przynajmniej sądziła tak wtedy, gdy miała dogodną lekturę i kubek herbaty. Trudno było jednak coś zwinąć, leżąc w łóżku z wtulonym do ciała persem, którego sierść wplątywała się w materiał skarpetek.
Nie czekając długo, strąciła nieznośnego lizusa z nóg. Godzina sugerowała jej, by wreszcie się podnieść, by chociażby zaścielić pozostawione w nieładzie łóżko. Na wszystko patrzyła z perspektywy krzywego zwierciadła, kumulując wady i sfrustrowanie. Być może dlatego, że dopiero co skończyła dwadzieścia cztery lata, a być może dlatego, że nie miała dość motywacji by je należycie wyprawić. Cóż jednak było do świętowania? Nigdy zbyt sumiennie nie dbała o taką celebrację. Zebrała się jedynie na zdmuchnięcie świeczki pamiętnego dwudziestego siódmego, po czym znów wróciła do łóżka, licząc na to, że może kiedyś zobaczy w drzwiach hordę znajomych, których zresztą sobie nie zjednywała. Pozostał jej tylko ten specyficzny kontakt ze Scalettą. Otumaniająca relacja, zespolona wspólnym tematem i tysiącami używek, którymi ją częstował. Właściwie, nie oczekiwała nic ponadto. Cieszyła się, że był, nawet wtedy, gdy cholernie ją denerwował. Pojawił się także tego dnia, zabierając ze sobą kolejną dawkę wyzwalacza endorfin. Tego było jej trzeba, resetu, uwolnienia się z totalnego odrętwienia. W tej perfekcyjnej masie była bowiem już bezsilna, jak przypuszczała z powodu wszechobecnej nudy, wdzierającej się niepozornie do jej życia. Gdy tylko wszedł, poczuła ukłucie rosnącej adrenaliny. Nigdy nie była typem samotnika, jednak życie wystawiło ją na niezliczoną ilość prób. I być może dlatego w końcu sobie zaufała i zaczęła prowadzić ze sobą dialogi, by lepiej się poznać i się usprawiedliwić, a łatka niesfornego dziecka i niemoralnej obywatelki w końcu zaczynały odchodzić w zapomnienie ; przestrzeń tak dla niej istotną, lecz trudną do odkrycia i okiełznania.
━ No, Scaletta jestem pod wrażeniem. W życiu nie widziałam, żebyś się tak starał. Ale... dziękuję. To miłe. ━ skwitowała jego urokliwe życzenia, ozdabiając w końcu swoją znudzoną twarz uśmiechem. Właściwie, to nie mogła przyznać, że się spodziewała. Być może przez chwilę miała nadzieję, że któregoś dnia to on przyjdzie do niej i tym samym nie będzie musiała znów wpraszać mu się do domu. Pragnęła ukryć wdzięczność, jednak szybko wymalowała jej się w postaci rumieńców na twarzy. Orientując się, szybko odłożyła pakunek na niewielki stolik, po czym narzuciła na siebie jedną z zakurzonych bluz, która już jakiś czas wisiała na podrapanym przez Atenę wieszaku. Nie zapominając o gościu, podeszła do szafki, wyjmując z niej dwie pokaźne szklanki, przeznaczone oczywiście na trunek, który ze sobą przyniósł. W pośpiechu rozstawiła je na sąsiedniej ławie, zapraszając go wzrokiem, by usiadł.
━ Dziwnie się czuję. No wiesz, siedzieć tu z tobą i pić w moje urodziny. Dawno tego nie robiłam, a w zasadzie to nigdy. Cóż, powinnam się chyba czuć jak ryba w wodzie? Ty, ja, alkohol i kot... tylko tym razem mój. ━ wspomniała z uśmiechem, sięgając pamięcią dnia, w którym znaleźli czarnej maści kota, który zamieszkał wraz z nim. Pamiętała jak tańczyli w kuchni, a ten wił się wokół ich nóg, domagając się ciągłych pieszczot i uwagi. Na przestrzeni wielu miesięcy zbudowali wiele wspomnień, tych dobrych, jak i złych. Zaczynali od niepozornej znajomości - nieudolnej próby kradzieży, aż w końcu zaczęła uważać go za przyjaciela. Być może miała go nawet za część nowej rodziny, choć patrzyła na niego z perspektywy dobrego kumpla, niźli brata. Pomijając to wszystko, był jej na ten moment po prostu najbliższy. Pewnie dlatego, że oboje nieustannie kręcili się wokół siebie.
━ To co? Może zagramy? ━ wyszła z propozycją, pokazując palcem na kościanego pokera, który sprytnie chował się na jednym z regałów. Rozrywkę należało bowiem zapewnić. W każdym razie nie chciała zaprzepaścić tej sytuacji, by utonąć w monotonnej rozmowie. Mieli świętować, więc od czegoś trzeba było zacząć.
Nie czekając długo, strąciła nieznośnego lizusa z nóg. Godzina sugerowała jej, by wreszcie się podnieść, by chociażby zaścielić pozostawione w nieładzie łóżko. Na wszystko patrzyła z perspektywy krzywego zwierciadła, kumulując wady i sfrustrowanie. Być może dlatego, że dopiero co skończyła dwadzieścia cztery lata, a być może dlatego, że nie miała dość motywacji by je należycie wyprawić. Cóż jednak było do świętowania? Nigdy zbyt sumiennie nie dbała o taką celebrację. Zebrała się jedynie na zdmuchnięcie świeczki pamiętnego dwudziestego siódmego, po czym znów wróciła do łóżka, licząc na to, że może kiedyś zobaczy w drzwiach hordę znajomych, których zresztą sobie nie zjednywała. Pozostał jej tylko ten specyficzny kontakt ze Scalettą. Otumaniająca relacja, zespolona wspólnym tematem i tysiącami używek, którymi ją częstował. Właściwie, nie oczekiwała nic ponadto. Cieszyła się, że był, nawet wtedy, gdy cholernie ją denerwował. Pojawił się także tego dnia, zabierając ze sobą kolejną dawkę wyzwalacza endorfin. Tego było jej trzeba, resetu, uwolnienia się z totalnego odrętwienia. W tej perfekcyjnej masie była bowiem już bezsilna, jak przypuszczała z powodu wszechobecnej nudy, wdzierającej się niepozornie do jej życia. Gdy tylko wszedł, poczuła ukłucie rosnącej adrenaliny. Nigdy nie była typem samotnika, jednak życie wystawiło ją na niezliczoną ilość prób. I być może dlatego w końcu sobie zaufała i zaczęła prowadzić ze sobą dialogi, by lepiej się poznać i się usprawiedliwić, a łatka niesfornego dziecka i niemoralnej obywatelki w końcu zaczynały odchodzić w zapomnienie ; przestrzeń tak dla niej istotną, lecz trudną do odkrycia i okiełznania.
━ No, Scaletta jestem pod wrażeniem. W życiu nie widziałam, żebyś się tak starał. Ale... dziękuję. To miłe. ━ skwitowała jego urokliwe życzenia, ozdabiając w końcu swoją znudzoną twarz uśmiechem. Właściwie, to nie mogła przyznać, że się spodziewała. Być może przez chwilę miała nadzieję, że któregoś dnia to on przyjdzie do niej i tym samym nie będzie musiała znów wpraszać mu się do domu. Pragnęła ukryć wdzięczność, jednak szybko wymalowała jej się w postaci rumieńców na twarzy. Orientując się, szybko odłożyła pakunek na niewielki stolik, po czym narzuciła na siebie jedną z zakurzonych bluz, która już jakiś czas wisiała na podrapanym przez Atenę wieszaku. Nie zapominając o gościu, podeszła do szafki, wyjmując z niej dwie pokaźne szklanki, przeznaczone oczywiście na trunek, który ze sobą przyniósł. W pośpiechu rozstawiła je na sąsiedniej ławie, zapraszając go wzrokiem, by usiadł.
━ Dziwnie się czuję. No wiesz, siedzieć tu z tobą i pić w moje urodziny. Dawno tego nie robiłam, a w zasadzie to nigdy. Cóż, powinnam się chyba czuć jak ryba w wodzie? Ty, ja, alkohol i kot... tylko tym razem mój. ━ wspomniała z uśmiechem, sięgając pamięcią dnia, w którym znaleźli czarnej maści kota, który zamieszkał wraz z nim. Pamiętała jak tańczyli w kuchni, a ten wił się wokół ich nóg, domagając się ciągłych pieszczot i uwagi. Na przestrzeni wielu miesięcy zbudowali wiele wspomnień, tych dobrych, jak i złych. Zaczynali od niepozornej znajomości - nieudolnej próby kradzieży, aż w końcu zaczęła uważać go za przyjaciela. Być może miała go nawet za część nowej rodziny, choć patrzyła na niego z perspektywy dobrego kumpla, niźli brata. Pomijając to wszystko, był jej na ten moment po prostu najbliższy. Pewnie dlatego, że oboje nieustannie kręcili się wokół siebie.
━ To co? Może zagramy? ━ wyszła z propozycją, pokazując palcem na kościanego pokera, który sprytnie chował się na jednym z regałów. Rozrywkę należało bowiem zapewnić. W każdym razie nie chciała zaprzepaścić tej sytuacji, by utonąć w monotonnej rozmowie. Mieli świętować, więc od czegoś trzeba było zacząć.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Dziwaczna beztroska uderzyła mu dziś do głowy. Ostatnie miesiące mocno dały mu w kość. Chodził głodny i wkurwiony, przede wszystkim jednak bezradny; snuł się po ulicach śmiercionośnego Londynu, istniał w postępującym z dnia na dzień koszmarze. Coraz bardziej dotkliwie odczuwał konsekwencje konfliktu, który na pierwszy rzut oka go nie dotyczył. I nie obchodził. Irytującym było odbywać karę nie za swoje grzechy. Każdego poranka gotów był wytoczyć akt oskarżenia - wobec tych wszystkich uprzywilejowanych skurwysynów, wobec tych wszystkich rządowych łajz z immunitetem, które nie musiały walczyć. On nie miał wyboru, bo rozchodziło się o przetrwanie. Co za ironia. Bynajmniej nie kiedy kuchenny piecyk ledwo wypluwał z siebie ostatki ciepła, kiszki grały marsza, a ciało i umysł bezkrytycznie tęskniły za nikotyną. Ciężkie to było, zwłaszcza dla niego, rozpieszczonego do granic złodziejaszka. Cwaniactwo przestało już decydować o jego losie. Przeżywając kryzys, trudno jest mówić o wyżynach, czy choćby samej ich wizji. Szala standardów znacząco spadła, tym samym oczekiwania. W pewnym momencie przestał już czegokolwiek żądać. Stał się po prostu bezosobową masą, bez marzeń, ambicji czy potrzeb. Chwilowo porzucił też relacjonowanie życia na łamach kart zniszczonego pergaminu. Przestał wierzyć, że jego zapiski mają jakiekolwiek znaczenie. Rozwinięte opisy ograniczył bowiem do raportów. Wciąż żyję. Wciąż jestem głodny. I c h o l e r n i e wkurwiony. Praktycznie nikogo też nie widywał. W myślach znęcał się arystokracją, której podbierał grosze na ulicach. Matki nie widział od świąt i jakoś nie palił się z wizytą, siedzenie przy jednym stole, w ciszy niewypowiedzianego żalu, okazało się sugestywnym podsumowaniem ich relacji. Portowe towarzystwo milczało wymownie, ciężko jednak było stwierdzić, co i w jakim stopniu zamknęło im usta. No i była jeszcze ona. Przynajmniej miał teraz pewność, że nadal jakoś egzystuje pośród przytłaczającego ogromu wojennego cyrku. Że jakoś sobie radzi. Nigdy w to nie wątpił, zawsze uważał ją za zaradną. Niemniej świadom był tego, że nawet spryt niekiedy nie potrafił zapewnić stabilizacji. Sam się o tym teraz przekonywał.
Wszedł zziębnięty do środka mieszkania, tuż na wejściu zdejmując z siebie starą, skórzaną kurtkę, po drodze zrzuciwszy też masywne kozaki. Zaraz już przechodził przez wąski korytarzyk, lądując z jubilatką gdzieś pomiędzy kuchnią a niewielkim pokoikiem.
- To ten jedyny dzień w roku, kiedy powstrzymuję się od bycia denerwującym chujem - podsumował jej komentarz z dyskretnym uśmieszkiem, postawiwszy butelkę z samogonem gdzieś w pobliżu przygotowanych przez nią szklaneczek. W końcu przeżywał sen, nie koszmar; w końcu czuł, jakby życie toczyło się normalnym rytmem. Nawet jeśli nie było do końca naturalne, w istocie spotkanie wydawało się być takim, jak każde inne; wiecznie razem zjarani, albo wiecznie razem pijani, jakby w innych okolicznościach nie byli w stanie się dogadać. Dziś miało być podobnie, zgodnie z dobrze znanym im schematem (być może powinni w końcu spędzić trochę czasu na trzeźwo?), tym razem jednak w atmosferze faktycznej okazji. Nikt normalny nie przepuściłby bowiem sposobności do świętowania. Ubrany w czarne spodnie i koszulę, niczym cień dementora z Azkabanu, zasiadł ciężko w wolnym fotelu i, raz po raz, dość bezwstydnie oraz z niezrozumiałą pewnością siebie, spoglądał w jej stronę. Dostrzegał zdumienie na twarzy, pewien rodzaj wzruszenia tym jego szczerym bełkotem, a być może nawet samym faktem pamięci; dostrzegał także ten blady rumieniec, iskierki w oczach i zupełnie ludzką emocjonalność.
Chwilowo wydawało mu się, że jest jak dawniej.
- No nie czaj się, rozpakuj to cacko - zachęcił, wzrokiem sięgając do pokracznie zawiniętej paczuszki. Tym samym w swoje łapska złapał ten cholerny bimber, odkręcił korek, skrzywił się na sam zapach. Od razu polał po kieliszku, dla niej i dla siebie. - I dawaj tego pokera, nie grałem całe wieki. - A jeśli już grałem, to wiecznie kantowałem. - Twoje zdrowie. - Bez ogródek wznosił już toast na jej cześć, jednocześnie rozkładając też wysłużoną planszę do kościanej loterii. - Na Merlina, ale to jest mocne - dodał zaraz, czując jak alkohol pali mu cały przełyk. - Zanim zaczniemy, proponuję wprowadzić jakąś formę rekompensaty za nieobecność kasy w tej rozgrywce... Może to być system kar dla przegranego - wypalił, nie zastanawiając się zbytnio nad własnym, ewentualnym losem.
Wszedł zziębnięty do środka mieszkania, tuż na wejściu zdejmując z siebie starą, skórzaną kurtkę, po drodze zrzuciwszy też masywne kozaki. Zaraz już przechodził przez wąski korytarzyk, lądując z jubilatką gdzieś pomiędzy kuchnią a niewielkim pokoikiem.
- To ten jedyny dzień w roku, kiedy powstrzymuję się od bycia denerwującym chujem - podsumował jej komentarz z dyskretnym uśmieszkiem, postawiwszy butelkę z samogonem gdzieś w pobliżu przygotowanych przez nią szklaneczek. W końcu przeżywał sen, nie koszmar; w końcu czuł, jakby życie toczyło się normalnym rytmem. Nawet jeśli nie było do końca naturalne, w istocie spotkanie wydawało się być takim, jak każde inne; wiecznie razem zjarani, albo wiecznie razem pijani, jakby w innych okolicznościach nie byli w stanie się dogadać. Dziś miało być podobnie, zgodnie z dobrze znanym im schematem (być może powinni w końcu spędzić trochę czasu na trzeźwo?), tym razem jednak w atmosferze faktycznej okazji. Nikt normalny nie przepuściłby bowiem sposobności do świętowania. Ubrany w czarne spodnie i koszulę, niczym cień dementora z Azkabanu, zasiadł ciężko w wolnym fotelu i, raz po raz, dość bezwstydnie oraz z niezrozumiałą pewnością siebie, spoglądał w jej stronę. Dostrzegał zdumienie na twarzy, pewien rodzaj wzruszenia tym jego szczerym bełkotem, a być może nawet samym faktem pamięci; dostrzegał także ten blady rumieniec, iskierki w oczach i zupełnie ludzką emocjonalność.
Chwilowo wydawało mu się, że jest jak dawniej.
- No nie czaj się, rozpakuj to cacko - zachęcił, wzrokiem sięgając do pokracznie zawiniętej paczuszki. Tym samym w swoje łapska złapał ten cholerny bimber, odkręcił korek, skrzywił się na sam zapach. Od razu polał po kieliszku, dla niej i dla siebie. - I dawaj tego pokera, nie grałem całe wieki. - A jeśli już grałem, to wiecznie kantowałem. - Twoje zdrowie. - Bez ogródek wznosił już toast na jej cześć, jednocześnie rozkładając też wysłużoną planszę do kościanej loterii. - Na Merlina, ale to jest mocne - dodał zaraz, czując jak alkohol pali mu cały przełyk. - Zanim zaczniemy, proponuję wprowadzić jakąś formę rekompensaty za nieobecność kasy w tej rozgrywce... Może to być system kar dla przegranego - wypalił, nie zastanawiając się zbytnio nad własnym, ewentualnym losem.
Ostatnio zmieniony przez Michael Scaletta dnia 17.09.21 23:43, w całości zmieniany 2 razy
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6, 5, 2, 4, 5
'k6' : 6, 5, 2, 4, 5
Rumieniec mimochodem opiewał w jej policzkach, tworząc figlarną na pozór plamkę, idealnie akcentowaną aktualną porą roku. Davies niby przypadkiem zahaczała myślami o beztroskie czasy, kiedy najchętniej bawiła się pośród białych i zbitych kopców śniegu, zatracając się na moment w tej abstrakcyjnej, a także dawno minionej rzeczywistości. Teraz w niezbywalnej świadomości siedziała ze Scalettą, jak zawsze przy mocnym trunku. Przez moment myślała nawet, że spotkanie w obliczu dziwnej trzeźwości nie jest w stanie zaspokoić ich chorych ambicji względem wzajemnego spędzenia czasu. Być może oboje bali się o własne sumienia, w końcu gdyby na chwilę zostawili butelkę lub niemoralny hazard, zostaliby tylko z własnymi myślami. Wbrew pozorom, Davies nie potrafiła unieść ciężaru własnych założeń i swobodnych myśli, była wszak zagubiona w pustej przestrzeni, której nie potrafiła odpowiednio zapełnić. Nic więc dziwnego, że tak cholernie się ucieszyła, kiedy w końcu do niej przyszedł. Jego towarzystwo działało na Alex kojąco. Pozwoliła dać upust własnej samolubności i samowystarczalności, wpuściła go do swojego życia, a co ważniejsze - pozwoliła mu w nim pozostać i zająć w nim szczególne miejsce. Toteż miała poczucie, że byli idealnymi przyjaciółmi i zupełnie im to wystarczało. Przynajmniej tak postrzegała to ona, ciągle błądząc w pamięci, szukając wspomnień, które z nim dzieliła, i które utrwaliły tę relację. Niepewnie trącając z goła trudną i bolesną samotność, zamykała etapy niewygodnej przeszłości, próbując zapętlić ją w teraźniejszość. Czuła się bowiem szczera, a we własnej skórze cholernie prawdziwa. Jedynym koszmarem było to, co działo się za progiem przytulnie urządzonego mieszkania. Być może właśnie z powodu znanej im sytuacji, nie chciała wychodzić i być częścią tej wojny. Nie chciała zabierać stron, podobnie jak stać się jej nieświadomym jeńcem. Nie powinien więc jej dziwić spektakularny przypływ radości i drugorzędnych w tej hierarchii emocji. Takie wieczory były na ogół rzadkością. Czasem miała wrażenie, że pozostały już marnym wspomnieniem. Nie pozwolił się jej jednak zawieść i być może dlatego udało mu się odkupić dawne przewinienie.
Zimnym wzrokiem patrzyła, jak Michael gości się w jej skromnych progach. Rozważnie obserwowała, uśmiechając się niekompetentnie, jak znów przyjmuje pozę niewzruszonego i śmiertelnie chłodnego w kontaktach prostka, choć było to chwilowe doświadczenie, przypominające jednak o jego normalnym i naturalnym usposobieniu. Przez tak długi czas nauczyła się brać to z odpowiednią dozą humoru, postrzegając to jednak jako integralną część jego osobowości. Być może właśnie dlatego tak ceniła sobie wspólny czas - nabrała przy nim przynajmniej krzty dystansu, pozwalającego jej funkcjonować o wiele mniej problematycznie niż dotychczas. Uprzednio była bowiem zlepkiem losowych sprzeczności, które składały się na jej chore i nieprzewidywalne reakcje. Być może była mniej oczywista, a nawet bardziej skryta, choć siedząc tygodniami w klitce przy Crimson Street, człowiek wiele razy może zmieniać mniemanie o sobie, własnych wartościach i nieokiełznanym nawale myśli. Davies tkwiła bowiem w tej burzy emocji,różnie ją definiujących. Starała się jednak nie brać tej groteski do siebie. Dzisiejszego wieczoru wolała skupić się na teatralnym spożywaniu bimbru ze Scalettą. Tego było jej trzeba, wyborowego lub jakiegokolwiek towarzystwa i kilku szklanek alkoholu, do tego darmowego.
━ Dzięki, Scaletta. ━ skwitowała jedynie jego paplaninę o okazjonalnej uprzejmości. W końcu patrzyła, jak jego pokaźna dłoń zostawia szemrany poczęstunek przy przygotowanych szklankach. Przez moment wzrok utkwiła na naczyniach, zajmując się pomysłami na przekąski. Opamiętanie przyszło jednak szybciej, gdy przypomniała sobie, że lodówka nie świeciła szczególnym blaskiem, toteż Davies dyplomatycznie przemilczała temat, wmawiając sobie, że nie mogą dużo zjeść dla dobra przedłużenia alkoholowej zabawy. Później tylko na jego polecenie sięgnęła po prezent, próbując wyobrazić sobie sytuacje, w których może się przydać. Cóż, dla ich złodziejskiej kariery na pewno nie było to byle co. Być może myślał właśnie o tym samym, jednak na pewno w tym momencie jego myśli przerwała niewspółmierna ochota na rozpoczęcie świętowania. Szybkim ruchem wypił nieco, krzywiąc się zabawnie. Z niecodziennym entuzjazmem sięgnęła po pokera. Co prawda, nie mieli pieniędzy, choć perspektywa ogrania go, przychodziła niebywale łatwo, a także napawała zbędnym entuzjazmem.
━ Cóż... Widać, że dawno u mnie nie byłeś, skoro nazywasz to mocnym. ━ rzuciła na pozór, sama częstując się przyniesionym przez Michaela bimbrem. Śmiały łyk sprawił, że również poczuła mocne pieczenie, choć za wszelką cenę nie dała tego po sobie poznać. Jedynie triumfalnie spojrzała na towarzysza, odstawiając szklankę i zabierając się do gry, uprzednio zgadzając się na jego twórczą propozycję.
Zimnym wzrokiem patrzyła, jak Michael gości się w jej skromnych progach. Rozważnie obserwowała, uśmiechając się niekompetentnie, jak znów przyjmuje pozę niewzruszonego i śmiertelnie chłodnego w kontaktach prostka, choć było to chwilowe doświadczenie, przypominające jednak o jego normalnym i naturalnym usposobieniu. Przez tak długi czas nauczyła się brać to z odpowiednią dozą humoru, postrzegając to jednak jako integralną część jego osobowości. Być może właśnie dlatego tak ceniła sobie wspólny czas - nabrała przy nim przynajmniej krzty dystansu, pozwalającego jej funkcjonować o wiele mniej problematycznie niż dotychczas. Uprzednio była bowiem zlepkiem losowych sprzeczności, które składały się na jej chore i nieprzewidywalne reakcje. Być może była mniej oczywista, a nawet bardziej skryta, choć siedząc tygodniami w klitce przy Crimson Street, człowiek wiele razy może zmieniać mniemanie o sobie, własnych wartościach i nieokiełznanym nawale myśli. Davies tkwiła bowiem w tej burzy emocji,różnie ją definiujących. Starała się jednak nie brać tej groteski do siebie. Dzisiejszego wieczoru wolała skupić się na teatralnym spożywaniu bimbru ze Scalettą. Tego było jej trzeba, wyborowego lub jakiegokolwiek towarzystwa i kilku szklanek alkoholu, do tego darmowego.
━ Dzięki, Scaletta. ━ skwitowała jedynie jego paplaninę o okazjonalnej uprzejmości. W końcu patrzyła, jak jego pokaźna dłoń zostawia szemrany poczęstunek przy przygotowanych szklankach. Przez moment wzrok utkwiła na naczyniach, zajmując się pomysłami na przekąski. Opamiętanie przyszło jednak szybciej, gdy przypomniała sobie, że lodówka nie świeciła szczególnym blaskiem, toteż Davies dyplomatycznie przemilczała temat, wmawiając sobie, że nie mogą dużo zjeść dla dobra przedłużenia alkoholowej zabawy. Później tylko na jego polecenie sięgnęła po prezent, próbując wyobrazić sobie sytuacje, w których może się przydać. Cóż, dla ich złodziejskiej kariery na pewno nie było to byle co. Być może myślał właśnie o tym samym, jednak na pewno w tym momencie jego myśli przerwała niewspółmierna ochota na rozpoczęcie świętowania. Szybkim ruchem wypił nieco, krzywiąc się zabawnie. Z niecodziennym entuzjazmem sięgnęła po pokera. Co prawda, nie mieli pieniędzy, choć perspektywa ogrania go, przychodziła niebywale łatwo, a także napawała zbędnym entuzjazmem.
━ Cóż... Widać, że dawno u mnie nie byłeś, skoro nazywasz to mocnym. ━ rzuciła na pozór, sama częstując się przyniesionym przez Michaela bimbrem. Śmiały łyk sprawił, że również poczuła mocne pieczenie, choć za wszelką cenę nie dała tego po sobie poznać. Jedynie triumfalnie spojrzała na towarzysza, odstawiając szklankę i zabierając się do gry, uprzednio zgadzając się na jego twórczą propozycję.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
The member 'Alex Davies' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4, 3, 2, 4, 6
'k6' : 4, 3, 2, 4, 6
Szczery uśmiech. Niewinny rumieniec, utożsamiany chyba ze wzruszeniem. Iskierki wdzięczności, albo entuzjazmu. Stary, rozciągnięty sweter i atmosfera spontaniczności. Tak zapisywał teraz w głowie obrazy wspomnień dzisiejszego wieczora. Dodawał je w ciszy do tych pozostałych, regularnie zbieranych w toku prostej egzystencji. Ostatnimi czasy działo się dużo, nawet jeśli bezbarwne dni postępującej zimy przerywały niekiedy te szaleństwa codzienności. Ucieczka od niewiadomej przyszłości kryła się w zdradzieckich procentach podłej gorzałki. Oboje o tym wiedzieli, stąd pewnie z jednakową ochotą sięgali po pierwszy kieliszek beztroski. Dziwnym było to wszystko, oni, ta relacja. W trzeźwości istnieli jakby osobno, dopiero po lolku czy parszywym rumie odnajdywali się jako wspólna całość. Zdawało się jednak, że tak już musiało być; że świadomość wzajemnych grzechów zbyt dosadnie dudniła w duszy; że bezmyślne odurzanie się dawało gwarancję zapomnienia, przynajmniej chwilowego. Czuli się wówczas bezpiecznie - z naiwnym przekonaniem wierzyli w własne odkupienie, funkcjonując w oczach świadka jako oczyszczone z win jednostki. Coś musieli począć, jakoś należało bowiem walczyć z sumieniem. W samotności czterech kątów wyziębionych klitek Crimson Street kryło się wiele przewinień. Mury miały uszy, a ludziom brakowało serc. W całej masie tych niedogodności najważniejszym było uchronić prawdę przed wsiąknięciem w rzeczywistość. Sześćdziesięcioprocentowy bimber okazywał się w tych praktykach dość skuteczny, przeciwnie do enigmatycznego zeszytu w skórzanej oprawie, który spoczywał teraz na dnie wysłużonego plecaka. Głupi Scaletta, w obawie o życie albo nagły zanik pamięci, w byle notatniku zapisywał całego siebie. Relacjonował każdy dzień i noc, z wyjątkową dokładnością wyliczał kłamstwa, obnażał wszystkie sekrety, bez wyjątku formułował nieskładne myśli. Na ostatnich stronach znajdowały się skondensowane w paru wyrazach zapiski, wcześniejsze kartki skrywały jednak znacznie więcej szczegółów z jego życia. Czternastego października mówił o niepokoju, Tamizie, dziwacznie zachowującej się Moss. Dwudziestego drugiego listopada rozprawiał o karierze złodziejaszka, pięknych perłach i ich nowej właścicielce. Dwudziestego piątego grudnia wylewał pisemny żal do matki i jakie te święta są chujowe. Siedemnasty styczeń to pełna wrażeń wizyta w portowych alejkach, gdzie mało co nie złamali mu nosa i nie oskubali z ostatnich zaplutych znalezisk. No i pierwszy lutego, kiedy to jeszcze przed świtem sterczał jak palant przed ministerialną komisją, udając niezdolnego do walki durnia. Czy drugi lutego skrywał w swym obliczu coś więcej od niewinnego pokera i samogonu? Pożółkły pergamin dziennika miał się o tym przekonać.
- Zobaczymy, czy powiesz to samo, jak wypijesz więcej... - odparł, ze spokojem obserwując jej teatralne spijanie zawartości szklaneczki. Kurestwo było mocne, zwłaszcza na te ich puste żołądki. Wystarczą cztery głębsze i będą wyjątkowo weseli. Po piątym zaczną przysypiać z twarzą na stole. Każdy kolejny zmusi już do wyrzygania wygłodniałych wnętrzności. Niech bajdurzy tak dalej, to przy wygranej partii Scaletta uraczy ją karą wypicia dwóch lub trzech karniaków z rzędu. Żeby tylko wiedziała, ile on się tego cholernego alkoholu naszukał. Wyglądało na to, że w okolicznościach wojny wszyscy chlali na umór; albo przeciwnie, nim wojna nadeszła, zdążyli już opróżnić wszystkie przegródki starych kredensów. Wniosek nasuwał się sam - należał do narodu pijaków. I chorych skurwysynów. Zaraz jednak zapominał już o jej marudzeniu; oczy samoistnie zaświeciły się na widok planszy do kościanej loterii, a on w nierozsądnej pewności siebie pieprzył coś o systemie kar. Nim zastanowił się nad sensem wypowiadanych słów, już minęła jej kolej, a wprawny wzrok ulicznego kieszonkowca podsumowywał już pierwszą rozgrywkę. Dojrzał parę, u siebie i u niej, jego kości miały jednak większą wartość. Triumfalny uśmieszek zagościł na twarzy, spięta sylwetka jakby nieco się rozluźniła, a milcząca jak dotąd postura wystosowała w końcu wyczekiwany komentarz, treść nikczemnej kary.
- Wygrałem, więc... ściągasz ciuchy - Nie było mowy o systemie nagród dla zwycięzcy, ale tym sposobem obchodził chyba niezapisany nigdzie regulamin zabawy. Cwaniaczek. Patrząc na nią polewał właśnie alkoholu, w drugiej ręce szykując już zestaw kości do wykorzystania w następnej turze.
- Zobaczymy, czy powiesz to samo, jak wypijesz więcej... - odparł, ze spokojem obserwując jej teatralne spijanie zawartości szklaneczki. Kurestwo było mocne, zwłaszcza na te ich puste żołądki. Wystarczą cztery głębsze i będą wyjątkowo weseli. Po piątym zaczną przysypiać z twarzą na stole. Każdy kolejny zmusi już do wyrzygania wygłodniałych wnętrzności. Niech bajdurzy tak dalej, to przy wygranej partii Scaletta uraczy ją karą wypicia dwóch lub trzech karniaków z rzędu. Żeby tylko wiedziała, ile on się tego cholernego alkoholu naszukał. Wyglądało na to, że w okolicznościach wojny wszyscy chlali na umór; albo przeciwnie, nim wojna nadeszła, zdążyli już opróżnić wszystkie przegródki starych kredensów. Wniosek nasuwał się sam - należał do narodu pijaków. I chorych skurwysynów. Zaraz jednak zapominał już o jej marudzeniu; oczy samoistnie zaświeciły się na widok planszy do kościanej loterii, a on w nierozsądnej pewności siebie pieprzył coś o systemie kar. Nim zastanowił się nad sensem wypowiadanych słów, już minęła jej kolej, a wprawny wzrok ulicznego kieszonkowca podsumowywał już pierwszą rozgrywkę. Dojrzał parę, u siebie i u niej, jego kości miały jednak większą wartość. Triumfalny uśmieszek zagościł na twarzy, spięta sylwetka jakby nieco się rozluźniła, a milcząca jak dotąd postura wystosowała w końcu wyczekiwany komentarz, treść nikczemnej kary.
- Wygrałem, więc... ściągasz ciuchy - Nie było mowy o systemie nagród dla zwycięzcy, ale tym sposobem obchodził chyba niezapisany nigdzie regulamin zabawy. Cwaniaczek. Patrząc na nią polewał właśnie alkoholu, w drugiej ręce szykując już zestaw kości do wykorzystania w następnej turze.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1, 1, 3, 1, 2
'k6' : 1, 1, 3, 1, 2
Momentalnie zawieszała oko na roztaczającym się przed nimi krajobrazie. Krajobrazie zapisanym głosami niemoralnych typów i totalnych utracjuszy, szczeniacko mylących słowa i drogę do domu. Davies szybko przywykła do życia przy Crimson Street. W Hogsmeade, nie było zresztą lepiej. Nawałnica niedostateczne upodlonych osób przekomarzała jej wzrok i mąciła spokój, idealnie zharmonizowany z każdym papierosem, którego wówczas wypalała, patrząc się na ręce matki starannie wycierające szklaneczki po rozmaitych trunkach. Złodziejska nostalgia zaprowadziła ją aż pod drzwi Gospody Pod Świńskim Łbem, w której zaczynała wytrącać z kieszeni naiwnych klientów po kilka galeonów. Nigdy nie szczyciła się spektakularnym sukcesem, pijaczyny bowiem zabierały ze sobą pieniądz na ewentualny alkohol i nic poza tym. Nie było ich więc za dużo, jednak uśmiech i rozrywka, której bezmiar wtedy rósł, zaspokajały materialne żądze aż zanadto. Musiała jedynie przyznać, że beztroskość tamtych momentów nauczyła ją skrajnej naiwności wobec świata i ludzi. Opatulona w największe powodzenie, zderzyła się boleśnie z zaściankową rutyną i niecodziennym obrazem rzeczywistości, w której wszyscy utknęli. Klapki dawno zeszły z zielonkawych oczu Davies, pozostawiając smugę pretensjonalności i własnej głupoty. Co rusz stykając się z cierpką interpretacją codzienności, stemplowała własną nieprzymuszoną zmianę. Okolicznościowa zmienna okazała się bowiem dość brutalna, choć Alex wciąż miała wrażenie, że z największego dołu wyciągnął ją właśnie on. Nie raz, lecz przynajmniej drugi... Często zdarzało jej się rozpamiętywać pamiętną noc z Gilesem. Nie znała jeszcze dobrze Scaletty, był jedynie marną posturą, która aprobowała jej na dobrego kompana. Nic bardziej mylnego, jednak okalał ją swoistą nieśmiałością, przynajmniej wówczas. Zanim nauczyli się siebie, poznali swoje punkty, o które warto było zahaczać. Już wtedy czuła tę niestabilność, zupełnie jakby oboje balansowali na niewyznaczonych dokładnie granicach, nieodkrytych kresach, choć nie miała problemu by sprzedać mu swoją rezygnację i emocjonalną niestabilność.
W jednym momencie runęła myślami znów do mieszkalnej klitki, w której zasiadali, kwitując cholerny przypadek tamtego dnia uśmiechem. Wrzeszcząca wówczas w głowie trauma, zmieniła się z upływem czasu we wstydliwe wspomnienie, a może w inicjację podróży alkoholowej ze Scalettą... Sama do końca nie wiedziała, dlatego porzuciła spekulatywność na rzecz niezbywalnych faktów. Faktem było to, że siedzieli przy alkoholu... znów. No i oczywiście to, że znów jakieś zwierzę pętało się pod ich nogami. Oboje byli jednak zbyt pochłonięci rozgrywką, by zwracać uwagę na nieustępującą Atenę. Przygotowując się do pierwszej rundy, szybko zwinęła włosy w niechlujnego kota, łapiąc jeszcze na chwilę kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. Starała się, aby odczytał w jej wzroku rodzaj groźby, lecz zupełnie niepoważnej i śmiesznej. Chciała się uśmiechnąć, jednak szybko zamknęła niechcianą emocję w dłoni, odstawiając raz jeszcze bimber na swoje miejsce. Entuzjazm choć drgał w powietrzu, szybko całościowo uderzył w Michaela, który (niestety) wygrał rundę. Alex mimowolnie się speszyła, już nadstawiając uszu, by dowiedzieć się o karze jaką jej przygotował. Przez chwilę jednak się nie odzywał. Być może myślał nad upokarzającym zadaniem lub tak zachłannie cieszył się swoim pierwszym (i ostatnim) zwycięstwem. Patrzyła się w bezruchu nieco zniechęcona, aż wreszcie wpadł na ten prosty i oczywisty pomysł.
━ Długo ci to zajęło. ━ zaśmiała się nieco wyzywająco, zupełnie jakby chciała go sprowokować lub odegrać się na nim.
━ Skłamałabym, gdybym powiedziała, że spodziewałam się czegoś bardziej wyszukanego... no co? Wcale ci się nie dziwię, Scaletta. ━ zaakcentowała tak, jakby popadła w samouwielbienie. Jeszcze chwilę śmiejąc się do niego wzrokiem, siedziała, szukając palcami zamka od bluzy. Nie pałała jednak podobnym ucieszeniem jak on. Będzie musiała siedzieć tak przed nim, a on będzie mógł nakarmić wzrok filigranowością Davies. Postanowiła mu jednak wybaczyć, zresztą akt ten napawał ją raczej śmiałością niźli wstydem, choć nie miała pewności, czy to aby nie przez przyniesiony bimber.
━ Kurwa, Michael jest luty... ━ jej głos wybrzmiał, gdy ściągnęła to, o co prosił. Musiała przyznać, że nie było zimno, jednak teatralnie próbowała zmusić go do wyrzutów sumienia. Zresztą, być może sam skrępował się na widok jej ciała? Nie chciała się nad tym zastanawiać. Szybko więc usiadła na zajmowane miejsce, sięgając po bimber. ━ No dobra, możemy grać dalej. ━ powiedziała odstawiając trunek na miejsce. Ochoczo czekała na własne zwycięstwo, by odegrać się na Michaelu. Nie miała jednak zamiaru go rozbierać, a przynajmniej o to prosić. Choć kto wie? Myśli Davies zapętlały się wokół słodkiej zemsty, która jak widać, nadchodziła wielkimi krokami. Wystarczyło kilka minut, by wyrównać rachunki i zastanowić się nad idealną karą dla Scaletty. Nie chciała czekać, tempo rozgrywki zaczęło się udzielać, podobnie jak ilość spożytego trunku. Nie ociągając się więc, popatrzyła na niego w geście zwycięstwa, zaciskając dłoń na jego koszuli. Mimowolnie przycisnęła go do siebie i objęła usta Michaela w długim pocałunku, uznając to za korzystną dla obu stron karę. W końcu siedziała przed nim bez ubrań, co więc znaczył ten niewinny całus?
W jednym momencie runęła myślami znów do mieszkalnej klitki, w której zasiadali, kwitując cholerny przypadek tamtego dnia uśmiechem. Wrzeszcząca wówczas w głowie trauma, zmieniła się z upływem czasu we wstydliwe wspomnienie, a może w inicjację podróży alkoholowej ze Scalettą... Sama do końca nie wiedziała, dlatego porzuciła spekulatywność na rzecz niezbywalnych faktów. Faktem było to, że siedzieli przy alkoholu... znów. No i oczywiście to, że znów jakieś zwierzę pętało się pod ich nogami. Oboje byli jednak zbyt pochłonięci rozgrywką, by zwracać uwagę na nieustępującą Atenę. Przygotowując się do pierwszej rundy, szybko zwinęła włosy w niechlujnego kota, łapiąc jeszcze na chwilę kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. Starała się, aby odczytał w jej wzroku rodzaj groźby, lecz zupełnie niepoważnej i śmiesznej. Chciała się uśmiechnąć, jednak szybko zamknęła niechcianą emocję w dłoni, odstawiając raz jeszcze bimber na swoje miejsce. Entuzjazm choć drgał w powietrzu, szybko całościowo uderzył w Michaela, który (niestety) wygrał rundę. Alex mimowolnie się speszyła, już nadstawiając uszu, by dowiedzieć się o karze jaką jej przygotował. Przez chwilę jednak się nie odzywał. Być może myślał nad upokarzającym zadaniem lub tak zachłannie cieszył się swoim pierwszym (i ostatnim) zwycięstwem. Patrzyła się w bezruchu nieco zniechęcona, aż wreszcie wpadł na ten prosty i oczywisty pomysł.
━ Długo ci to zajęło. ━ zaśmiała się nieco wyzywająco, zupełnie jakby chciała go sprowokować lub odegrać się na nim.
━ Skłamałabym, gdybym powiedziała, że spodziewałam się czegoś bardziej wyszukanego... no co? Wcale ci się nie dziwię, Scaletta. ━ zaakcentowała tak, jakby popadła w samouwielbienie. Jeszcze chwilę śmiejąc się do niego wzrokiem, siedziała, szukając palcami zamka od bluzy. Nie pałała jednak podobnym ucieszeniem jak on. Będzie musiała siedzieć tak przed nim, a on będzie mógł nakarmić wzrok filigranowością Davies. Postanowiła mu jednak wybaczyć, zresztą akt ten napawał ją raczej śmiałością niźli wstydem, choć nie miała pewności, czy to aby nie przez przyniesiony bimber.
━ Kurwa, Michael jest luty... ━ jej głos wybrzmiał, gdy ściągnęła to, o co prosił. Musiała przyznać, że nie było zimno, jednak teatralnie próbowała zmusić go do wyrzutów sumienia. Zresztą, być może sam skrępował się na widok jej ciała? Nie chciała się nad tym zastanawiać. Szybko więc usiadła na zajmowane miejsce, sięgając po bimber. ━ No dobra, możemy grać dalej. ━ powiedziała odstawiając trunek na miejsce. Ochoczo czekała na własne zwycięstwo, by odegrać się na Michaelu. Nie miała jednak zamiaru go rozbierać, a przynajmniej o to prosić. Choć kto wie? Myśli Davies zapętlały się wokół słodkiej zemsty, która jak widać, nadchodziła wielkimi krokami. Wystarczyło kilka minut, by wyrównać rachunki i zastanowić się nad idealną karą dla Scaletty. Nie chciała czekać, tempo rozgrywki zaczęło się udzielać, podobnie jak ilość spożytego trunku. Nie ociągając się więc, popatrzyła na niego w geście zwycięstwa, zaciskając dłoń na jego koszuli. Mimowolnie przycisnęła go do siebie i objęła usta Michaela w długim pocałunku, uznając to za korzystną dla obu stron karę. W końcu siedziała przed nim bez ubrań, co więc znaczył ten niewinny całus?
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Ostatnio zmieniony przez Alex Davies dnia 15.10.21 15:48, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Alex Davies' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1, 4, 2, 3, 4
'k6' : 1, 4, 2, 3, 4
Krótki komentarz zawisł gdzieś pomiędzy ich bacznymi spojrzeniami. Wiedział, że rozpoczął tym samym bezlitosną wojnę, swoiste igrzyska śmierci, gdzie byle partia pokera decydować miała o losach dwójki grzeszników. Bezlitosna chęć zemsty zastygła w mętnym powietrzu, gdy zgodnie z życzeniem rozpinała suwak starego swetra. Bimber musiał strzelić mu do głowy, albo i co innego. Chuj wiedział, co siedziało mu w tym enigmatycznym łbie, gdy werbalnie pozbawiał ją teraz ubrań. Być może to ostatnie miesiące dogłębnej samotności, być może był to po prostu nic nieznaczący pomysł w nic nieznaczącej rozgrywce. Nie mieli kasy, więc grali o wstyd i upokorzenie. Albo był to jedynie wstęp do wypuszczenia drzemiących głęboko instynktów. To wszystko i tak nie miało znaczenia; kto wie, czy wojna nie wykończy ich niebawem doszczętnie. Kto wie, czy następnego dnia gruzy walącego się budynku nie spadną im na głowy; kto wie, czy za miesiąc lub dwa nie zemrą paskudnie z doskwierającego im głodu. W tych czasach wszystko było możliwe. Być może właśnie dlatego z niecodzienną beztroską potrafił sięgać teraz po bimber i cieszyć się przy tym jak głupi do sera. Kiedyś w końcu należało przestać. Nie mógł ciągle tak funkcjonować. Ciągle wkurwiony, bo nie było co palić i nie było co jeść; ciągle strapiony, bo z paskudnym ciężarem wyrzutów sumienia; ciągle zmęczony, bo sen, tak samo jak jawa, był niekończącym się koszmarem. Ciągle obcy, bo z maską wykreowanej persony. Fatum chciało, że żadnych zmian w tej rzeczywistości nie mógł poczynić. Parszywe to było życie. A czekał przed nim upadek jeszcze większy; nadejść miał znikąd, bez zapowiedzi i zwiastować miał zupełny brak opamiętania. Straszny scenariusz napisało mu jestestwo, ale też on sam. Nawarzył piwa i teraz musiał je ciurkiem spijać. A niedaleki był już zachłyśnięcia się ogromem popełnionych błędów.
Atena pałętała się bez celu gdzieś pod stołem, Davies rozbierała się na zawołanie Scaletty, on natomiast z nieskrywaną satysfakcją obserwował jej niezadowoloną, ale w pełni posłuszną postawę. Cwaniacki uśmieszek nie schodził mu z twarzy, a ostentacyjny łyk tego mocnego paskudztwa tylko go pogłębił. Nigdzie nie wybrzmiał także rodzaj naturalnego w tej sytuacji wstydu; ona, z dziwaczną śmiałością gapiła się na niego, jakby z żądzą mordu albo innej wendety, on z kolei przyglądał się filigranowej posturze, niby przypadkiem, lecz z jednoczesną śmiałością. Sporo w tym było prowokacji, ale i też naturalnego odruchu, kto bowiem machinalnie nie zawiesiłby oka na jasnej skórze urodziwej koleżanki?
- Przestań marudzić, nie dostałaś nawet gęsiej skórki - skwitował, lekceważąco machając przy tym ręką. Bajdurzyła tak, coby może się zlitował. Nie zamierzał. Wygrana wiązała się z przywilejem, a jemu nie widziało się z niego rezygnować. Taki już był, triumfował w dość teatralnej manierze, niekiedy nawet z pewną pretensjonalnością. Bezwstydnie cieszył się sukcesem, bo to pierwszy uczciwy od dawien dawna. Dobre pół roku temu dzięki zręcznym łapom wygrał w karty, a nagrodą był akt własności jakiejś starej łajby. Ją też musiał zresztą sobie przywłaszczyć, bo do Parszywego wpadła z hukiem policja i każdy myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej zabrać dupę w troki. Potem jeszcze kantował trochę, bo zorientował się, że śmierdzący marynarze chętnie wykładają swoje wypłaty na hazardowym stole; nietrudno też było zamieszać trochę przy rozdawaniu, gdy te podpite moczymordy zawieszały oko częściej na barmance i rumie niż na talii. Skończył z tym, bo zyski z ulicznych łowów były trochę większe.
Tak rozpoczęła się dynamicznie kolejna partia ich prostej rozrywki. Zadowolony ze swojej trójki dumnie obserwował dalszy tok zawodów, z napięciem oczekując decydującego ruchu. Kurwa. Szczęściara miała małego strita. Prędko polał do kieliszków, już z zamiarem zapicia własnego pecha, gdy ta nie wiadomo kiedy i skąd, znalazła się tuż przy nim. Ze swoją karą. O ile tak można określić to, że przyszła go całować. Scaletta tak tego nie postrzegał, jemu bowiem nawet się podobało. Dopiero jak odsunęła się po chwili zrozumiał, że bezczelnie sobie z nim pogrywa.
- Muszę się napić - skwitował tylko, lekko oszołomiony. Jak powiedział, tak też zrobił, potem spytał ze zwątpieniem w głosie: - I to miała być kara? - A może Twoja nagroda?
Atena pałętała się bez celu gdzieś pod stołem, Davies rozbierała się na zawołanie Scaletty, on natomiast z nieskrywaną satysfakcją obserwował jej niezadowoloną, ale w pełni posłuszną postawę. Cwaniacki uśmieszek nie schodził mu z twarzy, a ostentacyjny łyk tego mocnego paskudztwa tylko go pogłębił. Nigdzie nie wybrzmiał także rodzaj naturalnego w tej sytuacji wstydu; ona, z dziwaczną śmiałością gapiła się na niego, jakby z żądzą mordu albo innej wendety, on z kolei przyglądał się filigranowej posturze, niby przypadkiem, lecz z jednoczesną śmiałością. Sporo w tym było prowokacji, ale i też naturalnego odruchu, kto bowiem machinalnie nie zawiesiłby oka na jasnej skórze urodziwej koleżanki?
- Przestań marudzić, nie dostałaś nawet gęsiej skórki - skwitował, lekceważąco machając przy tym ręką. Bajdurzyła tak, coby może się zlitował. Nie zamierzał. Wygrana wiązała się z przywilejem, a jemu nie widziało się z niego rezygnować. Taki już był, triumfował w dość teatralnej manierze, niekiedy nawet z pewną pretensjonalnością. Bezwstydnie cieszył się sukcesem, bo to pierwszy uczciwy od dawien dawna. Dobre pół roku temu dzięki zręcznym łapom wygrał w karty, a nagrodą był akt własności jakiejś starej łajby. Ją też musiał zresztą sobie przywłaszczyć, bo do Parszywego wpadła z hukiem policja i każdy myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej zabrać dupę w troki. Potem jeszcze kantował trochę, bo zorientował się, że śmierdzący marynarze chętnie wykładają swoje wypłaty na hazardowym stole; nietrudno też było zamieszać trochę przy rozdawaniu, gdy te podpite moczymordy zawieszały oko częściej na barmance i rumie niż na talii. Skończył z tym, bo zyski z ulicznych łowów były trochę większe.
Tak rozpoczęła się dynamicznie kolejna partia ich prostej rozrywki. Zadowolony ze swojej trójki dumnie obserwował dalszy tok zawodów, z napięciem oczekując decydującego ruchu. Kurwa. Szczęściara miała małego strita. Prędko polał do kieliszków, już z zamiarem zapicia własnego pecha, gdy ta nie wiadomo kiedy i skąd, znalazła się tuż przy nim. Ze swoją karą. O ile tak można określić to, że przyszła go całować. Scaletta tak tego nie postrzegał, jemu bowiem nawet się podobało. Dopiero jak odsunęła się po chwili zrozumiał, że bezczelnie sobie z nim pogrywa.
- Muszę się napić - skwitował tylko, lekko oszołomiony. Jak powiedział, tak też zrobił, potem spytał ze zwątpieniem w głosie: - I to miała być kara? - A może Twoja nagroda?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2, 5, 4, 4, 3
'k6' : 2, 5, 4, 4, 3
Pogodny rumieniec szwankował gdzieś pomiędzy ich twarzami, obijając policzki zarówno Alex, jak i jego. Nie wiedziała jednak czy był wynikiem zwykłego upojenia czy wynikał raczej z niezręczności sytuacji. Przez pryzmat wspomnień i wypełniającej je atmosfery, Davies mogła nawet przez moment poczuć więź, która ich łączyła, choć faktyczna fizyczność tego zjawiska zamieniła się w nieodparte wrażenie o wzajemnym przywiązaniu i nieoczywistej bezradności, wobec zalotów bądź chęci zwrócenia uwagi. Bynajmniej to nie ona chciała tak rozpaczliwie błagać o jego zainteresowania, chciała raczej trzymać go w szachu przez resztę wieczoru, choć o wszystkim decydował błahy rzut. Popijali więc szkaradny bimber, zagłuszając ciszę szczerym śmiechem, tocząc za sobą bezmiar dobrej zabawy i totalnego odmóżdżenia. Było jednak coś brutalnego w ich wzajemnym docieraniu. Każdy łyk alkoholu, doszczętnie spalał to, co próbowali budować. Stąpali bowiem po cienkiej granicy między przyjaźnią, a miłością, choć w jej głowie oba te pojęcia nie miały prawa się ze sobą połączyć. Być może sama nie zdała sobie sprawy kiedy zaczęło jej na nim zależeć, choć nie nazwałaby tego czystym uczuciem w stronę kogoś takiego jak Scaletta. Coraz bardziej jednak uświadamiała sobie (pomimo początkowego upojenia), że granica ściera się coraz bardziej. Niewinne wygłupy doprowadziły ich do chwili, w której siedziała obnażona, ściągając jego nienagannie ułożone usta. Zwyczajnie się przestraszyła, bądź nie była gotowa na konsekwencje, jednak z pewnością nie chciała, aby ich zbliżenie opiewało w tytoniowy i alkoholowy smród. Mimo wszystko, ta aura była dla nich charakterystyczna, choć więc zdawało jej się, że groteskowość sytuacji prześciga intencje, wszystko działo się naturalnie, w normalnym rytmie i w sposób jedyny z możliwych. Zaczęła jednak zwracać uwagę na własne myśli, przyjmujące nieoczywisty tor. Strach, z którym ochoczo walczyła nagle wymalował się w jej oczach, stając się całkowicie niezbywalnym i jakże zauważalnym. Mimo to, nie chciała dać satysfakcji Michaelowi. Przestraszyła się? Davies miała już w głowie pociągający dialog Scaletty. Oderwała się więc od niego w miarę możliwości, łapiąc za sweter, leniwie sterczący w kącie pokoju. Czuła jednak coś w rodzaju wyrzutów sumienia, bo choć jednoznaczność owej sprawy przyprawiała ją o miłe dreszcze, nie mogła przed sobą przyznać, że mogłaby go postrzegać jako kogoś więcej. Nawet jego kot skupiał większe zainteresowanie, a jednak było między nimi coś, co doszczętnie ją peszyło, a zarazem sprawiało, że chciała zamienić łączącą ich sytuację w żart.
━ Muszę cię rozczarować Scaletta, ale naprawdę mi zimno. ━ rzuciła mimochodem, gdy jej speszenie osiągnęło szczyt. W każdym razie, dreszcz przebiegł jej po plecach. Bez wahania zarzuciła na siebie bluzę, nie zapinając jej. Nie chciała bowiem wycofać się z gry, choć paradoks, który formował się w jej głowie, wadził nieco w poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Siedziała teraz z lekkim spokojem, zupełnie jakby ta cholerna bluza dodała jej pewności siebie, utraconej w skutek własnych i nieobliczalnych pomysłów. Nielojalna rozgrywka przeobrażała się w coś nieoczywistego, a pochłonięcie grą zabierało im cenny czas rozmowy. Postanowiła więc zarzucić temat, który miała nadzieję, że podejmie. Potrzebowała chwili totalnego luzu. Uprzednio skwitowała jednak jego wypowiedź.
━ Jak widać kara, skoro od razu poszedłeś po bimber, Scaletta. ━ uśmiechnęła się, tak jak zawsze ; w pełni wdzięku i głupiej naiwności. Nie kazała mu czekać, aby dogonić kolejkę. Przełyk zaczął ją piec, jednak po chwili poczuła znów błogie uczucie ciepła, które strąciło gęsią skórkę z jej nóg.
━ Powiedz mi, byłeś kiedy zakochany? ━ chciała zakpić tym pytaniem z sytuacji, choć była naprawdę ciekawa. Miała wrażenie, że znała go całe życie, jednak nic o nim nie wiedziała. Zdawała sobie jednak sprawę, że Michael był człowiekiem skrytym, który niechętnie dzielił się prywatą. Na swój sposób była podobna, choć miała wrażenie, że przez kilka pierwszych miesięcy, opowiedziała mu o swoim życiu. Być może nie wiedział kim są jej rodzice, lecz z pewnością znał wachlarz jej emocji, którym dotąd się posługiwała, a to dawało mu olbrzymią przewagę, której Alex w tamtym momencie nie była w stanie zaakceptować. Życie uczuciowe wiele mówiło o człowieku, choć jeśli tak było naprawdę, Davies nie ostawała raczej w samych superlatywach. Pamiętała wszak jak bardzo dała się poniżyć, latając za tym cholernym Ślizgonem. Bynajmniej, nie mogła wyjść z podziwu jak każde słowo i przypadkowa myśl, sprowadzała ją ponowie na tory kłopotliwej przeszłości, z którą (jak sądziła) była już dawno pogodzona. W sposób iście naiwny próbowała więc go poznać, mając nadzieję, że odpłaci się jej dozą zaufania, tak jak ona jego. Wciąż zresztą była nastawiona na spłatę dawnych grzechów, choć właściwie już tylko teoretycznie. Szybko bowiem puściła w zapomnienie to, co normalnie dusiłaby w sobie przez miesiące (no może jeśli byłby to ktoś inny). Z nutą zaciekawienia, pokusiła się o kolejny rzut. Zanim jednak poznała wynik kolejnej rundy, złapała za wyciągnięty ogon Ateny, zupełnie jakby miał przynieść jej więcej niż odrobinę szczęścia.
━ Muszę cię rozczarować Scaletta, ale naprawdę mi zimno. ━ rzuciła mimochodem, gdy jej speszenie osiągnęło szczyt. W każdym razie, dreszcz przebiegł jej po plecach. Bez wahania zarzuciła na siebie bluzę, nie zapinając jej. Nie chciała bowiem wycofać się z gry, choć paradoks, który formował się w jej głowie, wadził nieco w poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Siedziała teraz z lekkim spokojem, zupełnie jakby ta cholerna bluza dodała jej pewności siebie, utraconej w skutek własnych i nieobliczalnych pomysłów. Nielojalna rozgrywka przeobrażała się w coś nieoczywistego, a pochłonięcie grą zabierało im cenny czas rozmowy. Postanowiła więc zarzucić temat, który miała nadzieję, że podejmie. Potrzebowała chwili totalnego luzu. Uprzednio skwitowała jednak jego wypowiedź.
━ Jak widać kara, skoro od razu poszedłeś po bimber, Scaletta. ━ uśmiechnęła się, tak jak zawsze ; w pełni wdzięku i głupiej naiwności. Nie kazała mu czekać, aby dogonić kolejkę. Przełyk zaczął ją piec, jednak po chwili poczuła znów błogie uczucie ciepła, które strąciło gęsią skórkę z jej nóg.
━ Powiedz mi, byłeś kiedy zakochany? ━ chciała zakpić tym pytaniem z sytuacji, choć była naprawdę ciekawa. Miała wrażenie, że znała go całe życie, jednak nic o nim nie wiedziała. Zdawała sobie jednak sprawę, że Michael był człowiekiem skrytym, który niechętnie dzielił się prywatą. Na swój sposób była podobna, choć miała wrażenie, że przez kilka pierwszych miesięcy, opowiedziała mu o swoim życiu. Być może nie wiedział kim są jej rodzice, lecz z pewnością znał wachlarz jej emocji, którym dotąd się posługiwała, a to dawało mu olbrzymią przewagę, której Alex w tamtym momencie nie była w stanie zaakceptować. Życie uczuciowe wiele mówiło o człowieku, choć jeśli tak było naprawdę, Davies nie ostawała raczej w samych superlatywach. Pamiętała wszak jak bardzo dała się poniżyć, latając za tym cholernym Ślizgonem. Bynajmniej, nie mogła wyjść z podziwu jak każde słowo i przypadkowa myśl, sprowadzała ją ponowie na tory kłopotliwej przeszłości, z którą (jak sądziła) była już dawno pogodzona. W sposób iście naiwny próbowała więc go poznać, mając nadzieję, że odpłaci się jej dozą zaufania, tak jak ona jego. Wciąż zresztą była nastawiona na spłatę dawnych grzechów, choć właściwie już tylko teoretycznie. Szybko bowiem puściła w zapomnienie to, co normalnie dusiłaby w sobie przez miesiące (no może jeśli byłby to ktoś inny). Z nutą zaciekawienia, pokusiła się o kolejny rzut. Zanim jednak poznała wynik kolejnej rundy, złapała za wyciągnięty ogon Ateny, zupełnie jakby miał przynieść jej więcej niż odrobinę szczęścia.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
The member 'Alex Davies' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1, 1, 6, 1, 5
'k6' : 1, 1, 6, 1, 5
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź