Kuchnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Przysłowiowe stanie przy garach, to prawdziwa udręka dla Alex. W młodości niewiele samodzielnie gotowała, dlatego też nie opanowała znaczących umiejętności w tym zakresie, co zresztą uwydatniło się podczas jej samodzielnego życia. Nie jest mistrzynią wypieków, czy też innych kulinarnych obróbek. Najchętniej jadłaby jedynie pospolite sandwicze, które nie wymagają specjalnych umiejętności. Jej niechęć do gotowania, w żadnym stopniu nie przełożyła się jednak na wystrój owego wnętrza. Pomimo niedużej przestrzeni, wszystko zostało starannie ułożone. Kolory zaś odpowiednio dopasowane, dzięki czemu składa się to w kompletny obrazek. Chociaż Alex to świetny przykład bałaganiarza, kuchnia utrzymywana jest w stanie nienagannym (może z kilkoma wyjątkami).
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Przełyk palił wspomnieniem beztrosko spijanego bimbru. Nieszczelne okna wpuszczały do środka trochę zimy, ale przechodziło to jakby bez echa. Przeciwnie, fale gorąca uderzały ich znienacka, atakując przy tym bladym rumieńcem i niepojętą duchotą; tym samym wina zdawała się nie leżeć po stronie leciwego, wygasającego z wolna piecyka czy mocnej polewki. Mętne powietrze mieszało się z chęcią zemsty. I jego zdezorientowaniem, które wzrastało z każdą chwilą postępującej dynamicznie rozgrywki. Chyba zaczynał za dużo myśleć; chyba za daleko posunęła się już ta rozgrywka, by mógł jej odpuścić. Nie w przypadku, gdy niewinne rzuty kośćmi przeistoczyły się w potyczki o wstyd. Sądziła, że swoimi ciepłymi ustami odejmie mu pewności? Że w dobrze mu znanej pozie oszustki ukryje własne intencje? Widział jej triumf, wyczuwał zastygły w spojrzeniu sukces. Tę bitwę wygrała, choć to dopiero pierwsza z walk tej wojny. Nie zamierzał na tym poprzestać; gotów był przekroczyć granice wzajemnej godności, zupełnie jakby od tego miało zależeć jego życie. Jednocześnie też nie czuł, by istniało w nim cokolwiek ludzkiego; dawno już wyzbył się tej niezależnej od samego siebie natury. Dlatego pewnie miał w sobie ten ułamek dziwacznej bezpośredniości; dlatego pewnie początkowo potraktował chwilową bliskość jako rzucone mu wyzwanie. Przecież dziwnym było myśleć o niej w ten sposób. Od samego początku ich znajomości jawiła się jako cholernie pociągająca, ale tylko znajoma. Później przyzwyczaili się do siebie na tyle, że zaczęła istnieć w jego umyśle wyłącznie jako przyjaciółka. Zdawało się, że los z góry wyznaczył im drogę miłości platonicznej, i tak chyba miało już być. Tak przynajmniej powtarzał sobie, ilekroć w zjaranym doszczętnie łbie pojawiała się irracjonalna potrzeba zmienienia czegoś w ich relacji. Zaraz jednak pragmatycznym tonem uciszał pobudzony samotnością głos krwi; wysunięta przez niego hipoteza zakładała, że wszystko by się wówczas spieprzyło. Doświadczenia z przeszłości nauczyły go, że kiepski był z niego ukochany. A przecież życzył jej zawsze jak najlepiej, zasługiwała wszakże na kogoś porządnego. W końcu byle kochanków mogła mieć wielu. W porcie znalazłaby w tłumie podobnych mu krętaczy. I wielu chętnych marynarzy.
Tak było do tej pory; do chwili, gdy alkohol uderzył mu do głowy, myśli natłoczyły się w niezrozumiałym bezładzie, a ona oblała się nieznanym im dotychczas wstydem. Uciekła raptem, jakby oparzona, zarzuciwszy przy tym sweter na gołe ramiona. Straciła w tym wszystkim też dotychczasową niewzruszoność własnych słów i ruchów.
Speszyła się. Zupełnie jakby coś było na rzeczy.
Przecież gdyby jej nie obchodził, bezwstydnie zadzierałaby nosem dalej, bezczelnie prowokując. Tak przynajmniej tłumaczył sobie ciąg ostatnich zdarzeń. Być może nie powinien rozważać o tym pod wpływem, ale chwilowo jakby zapomniał o cieniu konsekwencji własnych działań. Chyba chciał czegoś w ten sposób dowieść.
- Nic dziwnego, trzeba podłożyć do pieca - odparł ze spokojem, w końcu podnosząc się z fotela. Dotknął ledwie ciepłych kafli, zaraz otwierał już niewielkie drzwiczki i dorzucał drzewa do żarzącego się paleniska. Z kieszeni spodni wygrzebał wymiętolony kartonik, ze środka wyjął ostatnią, nierówną w kształcie fajkę. Parę dni temu zwinął kilka sztuk przysypiającemu alkoholikowi, tę jedną kisił jednak do tej pory, walcząc z nałogiem i samym sobą. Podpalił ją od przypadkowego płomienia, zatrzasnął metalową klapę z powrotem. Wziął cztery, może pięć głębokich wdechów, resztę palącego tytoniu wciskając jej między palce.
- Musiałem się napić, bo byłem przekonany, że to tylko prowokacja - zaczął, rzucając kości na planszę do gry. Zapowiadała się niezła runda. - Ale potem wyszedł na jaw twój wstyd i zrozumiałem, że to nie jest byle podjudzanie - dodał po chwili, spoglądając na nią z nienormalną w tych okolicznościach powagą. Oczekiwał jej ruchu, w grze, a może i życiu. Obserwował stół, jej powolne ruchy i grzecznie szykował odpowiedź na zadane przez nią pytanie.
- Nie wierzę w miłość - stwierdził tylko cynicznie, zapewne nie do końca zgodnie z prawdą. W istocie był niegdyś zakochany, za młodu postrzegał bowiem emocje w zgoła odmienny sposób. Byli razem prawie dwa lata, znali się z murów jednej szkoły, chwilę nawet ze sobą mieszkali; oboje przeżywali wspólnie wszelkie pierwsze razy, darzyli się zaufaniem i byli sobą ślepo zauroczeni. Niemniej nawet takie sielanki kiedyś się kończą. Po tym chyba już nigdy nie kochał. I bynajmniej nie pozwolił nikomu kochać. Obrazy wspomnień mignęły mu przed oczyma, choć nigdy nie był przesadnie sentymentalny. Rozsądny zresztą też. Pewnie dlatego wyliczywszy swą wygraną wystosował jej tę samą karę. Chyba dla udowodnienia czegoś, sobie i jej. Zimnymi dłońmi objął jej lico i po prostu pocałował.
Bo skoro ona może, to on też.
Tak było do tej pory; do chwili, gdy alkohol uderzył mu do głowy, myśli natłoczyły się w niezrozumiałym bezładzie, a ona oblała się nieznanym im dotychczas wstydem. Uciekła raptem, jakby oparzona, zarzuciwszy przy tym sweter na gołe ramiona. Straciła w tym wszystkim też dotychczasową niewzruszoność własnych słów i ruchów.
Speszyła się. Zupełnie jakby coś było na rzeczy.
Przecież gdyby jej nie obchodził, bezwstydnie zadzierałaby nosem dalej, bezczelnie prowokując. Tak przynajmniej tłumaczył sobie ciąg ostatnich zdarzeń. Być może nie powinien rozważać o tym pod wpływem, ale chwilowo jakby zapomniał o cieniu konsekwencji własnych działań. Chyba chciał czegoś w ten sposób dowieść.
- Nic dziwnego, trzeba podłożyć do pieca - odparł ze spokojem, w końcu podnosząc się z fotela. Dotknął ledwie ciepłych kafli, zaraz otwierał już niewielkie drzwiczki i dorzucał drzewa do żarzącego się paleniska. Z kieszeni spodni wygrzebał wymiętolony kartonik, ze środka wyjął ostatnią, nierówną w kształcie fajkę. Parę dni temu zwinął kilka sztuk przysypiającemu alkoholikowi, tę jedną kisił jednak do tej pory, walcząc z nałogiem i samym sobą. Podpalił ją od przypadkowego płomienia, zatrzasnął metalową klapę z powrotem. Wziął cztery, może pięć głębokich wdechów, resztę palącego tytoniu wciskając jej między palce.
- Musiałem się napić, bo byłem przekonany, że to tylko prowokacja - zaczął, rzucając kości na planszę do gry. Zapowiadała się niezła runda. - Ale potem wyszedł na jaw twój wstyd i zrozumiałem, że to nie jest byle podjudzanie - dodał po chwili, spoglądając na nią z nienormalną w tych okolicznościach powagą. Oczekiwał jej ruchu, w grze, a może i życiu. Obserwował stół, jej powolne ruchy i grzecznie szykował odpowiedź na zadane przez nią pytanie.
- Nie wierzę w miłość - stwierdził tylko cynicznie, zapewne nie do końca zgodnie z prawdą. W istocie był niegdyś zakochany, za młodu postrzegał bowiem emocje w zgoła odmienny sposób. Byli razem prawie dwa lata, znali się z murów jednej szkoły, chwilę nawet ze sobą mieszkali; oboje przeżywali wspólnie wszelkie pierwsze razy, darzyli się zaufaniem i byli sobą ślepo zauroczeni. Niemniej nawet takie sielanki kiedyś się kończą. Po tym chyba już nigdy nie kochał. I bynajmniej nie pozwolił nikomu kochać. Obrazy wspomnień mignęły mu przed oczyma, choć nigdy nie był przesadnie sentymentalny. Rozsądny zresztą też. Pewnie dlatego wyliczywszy swą wygraną wystosował jej tę samą karę. Chyba dla udowodnienia czegoś, sobie i jej. Zimnymi dłońmi objął jej lico i po prostu pocałował.
Bo skoro ona może, to on też.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2, 6, 2, 4, 6
'k6' : 2, 6, 2, 4, 6
Strona 2 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź