Pod stołem głodne oczy
AutorWiadomość
Pod stołem głodne oczy
Wkrótce.
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
5 VI '57
Powrót w okolice Cranham sprawiał, że czuł się co najmniej dziwnie. Minęły lata, odkąd stał w tym samym miejscu, spoglądając na własne cztery ściany, wobec których dawniej miał wielkie plany, a obecnie pozostały jedynie wspomnieniem. Mimo to wiedział, że lepszego miejsca dla siebie nie znajdzie, gdy ponad wszystko chciał uciec od dużych miast. Spędzał w nich wiele czasu, gdy podczas podróży łapał się tych, które były punktami na mapach wszelakiego handlu i miały wiele do zaoferowania dla człowieka jego pokroju. Teraz wracając do rodzimego kraju, chciał jedynie zachłysnąć się spokojem, stąd nie istniało dla niego lepsze miejsce niż własny dom, usytuowany pośród lasu. Niewątpliwą zaletą, a zarazem minusem tego otoczenia były wszelkie psowate stworzenia biegające wokoło. Dopiero tutaj mógł tak naprawdę zweryfikować, jak szło mu ignorowanie przekrzykiwań zwierząt, które od dziecka rozumiał lepiej niż inni. Wychodziło to idealnie, gdy przez większość czasu dźwięki pozostawały niezrozumiałymi, lecz naturalnymi dla owego otoczenia. Co prawda nie raz łapał się na przysłuchiwaniu ciekawskiej lisicy, która co jakiś czas podchodziła bliżej zwabiona nowymi zapachami i kuszona smaczkami pozostawianymi na werandzie. Niemożliwie płochliwa, dzień po dniu stawiała przed nim wyzwanie, aby w końcu skutecznie złapać kontakt i nie wystraszyć jej. Póki co jednak musiał pogodzić się z porażką, która wcale nie budziła złości, a poprawiała słabą cierpliwość.
Siadając dziś na werandzie, nie miał planów, korzystając jedynie z dnia wolnego, który sam sobie zrobił, uważając, że zwyczajnie po ostatnich tygodniach należało mu się.
Zamierzał przebrnąć przez opasły tomiszcz na temat smoków występujących w Europie. Chociaż gady nie były w zakresie jego głównych zainteresowań, sukcesywnie poszerzał wiedzę, aby nigdy nie doprowadzić do sytuacji, gdy jakikolwiek temat z zakresu magicznej fauny okaże się go przerastać. Mimo że zdecydowanie wolał wiedzę praktyczną od suchej teorii, nie rwał się do nawet krótkiej współpracy z jakimkolwiek smocznym rezerwatem. Nie widział siebie w takim miejscu i nie było co się oszukiwać.
Przerzucając kolejną kartkę z kolei, przerwał czytanie, gdy echo przyniosło nieprzyjemny i ostry dźwięk. Skomlenie zwierzaka niosło się wyraźnie w powietrzu, odbijając od drzew. Spoglądał przed siebie, by po dłuższej chwili nabrać pewności, że wcale mu się nie przesłyszało. Porzucając dotychczasowe zajęcie, wszedł między drzewa, powoli kierując się ku źródłu, a im bliżej był, tym skomlenie wydawało się bardziej płaczliwym dźwiękiem, odbieranym już w sposób zdecydowanie inny. W połowie drogi miał pewność, do kogo należy, przez specyficzną prostotę, której nie potrafił inaczej określić ani wyjaśnić.
Nie wahał się, gdy zobaczył psa we wnykach. Przecież nie raz znajdował zwierzęta w sidłach, ale zwykle było dla nich za późno. Ten tutaj miał zdecydowanie szczęście, że zawodzenie niosło się daleko w teren.
- Spokojnie– odezwał się, próbując brzmieć łagodnie. Kundle czasami były ciężkie do uspokojenia, a już zwłaszcza przerażone szczeniaki.- Nie szarp się to ci pomogę. Współpracuj trochę – dodał, zaciskając palce na karku zwierzęcia i ostrożnie przyciskając go do ziemi, aby mieć pewność, że ten nie zrobi sobie większej krzywdy. Wyrwanie całości linki z mocowania, nie było szczególnie problematyczne, nie zamierzał obchodzić się z tym ostrożniej.
Głęboka rana na łapie i tkwiąca w niej nadal linka, skłoniły go do jedynej decyzji, jaką mógł podjąć, nie chcąc zabierać psiaka do siebie.
O kobiecie, która zajmowała się magiczną fauną i mieszkała nieopodal, wiedział tylko tyle, ile usłyszał od ludzi i wszelkich pogłosek, jakie dotarły do niego. Ludzie ją chwalili, więc musiało to dobrze świadczyć o jej umiejętnościach oraz wiedzy.
Idąc za wskazówkami, które niedawno usłyszał oraz podpowiedziami psa, który gadał jak najęty i nieprzypadkowo należącego do Niej, zatrzymał się nieopodal chatki przy jeziorze.
Nie wahał się długo, podchodząc bliżej i ignorując poszczekiwania szczeniaka, którego trzymał na rękach. Wchodząc do środka, pilnował tylko, aby pies nie wywinął mu się i nie spadł na podłogę.
Uniósł błękitne tęczówki na dziewczynę, która pojawiła się w zasięgu wzroku.
- Ponoć jesteś w stanie mu pomóc - podjął spokojnie, darując sobie powitania i jakiekolwiek uprzejmości, a dodatkowo nie zdradzając, że wie, iż to jej zguba.- Wpadł we wnyki, niedaleko Cranham - dodał, sadzając psiaka ostrożnie na miejsce, które wskazała Cora.
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nic się nie wydarzyło. Kaczy dziobek zanurzył się w rzece, a gdzieś bliżej brzegu wybrzmiały pierwsze nuty żabiej ballady. Wokół Kłębka leniwie rozciągał się dzień, zwyczajny, dość pogodny, skonstruowany z wiecznego pobrzękiwania zwierzęcych przyjaciół. Ogrodowe buty Cory wydeptywały dość wysokie zielarstwo nad brzegiem. Pod nimi chlapało błotko, a temu wszystkiemu przyglądał się z zaciekawieniem psidwak. Wodził łebkiem od lewej do prawej, obserwując, jak jego pani najwyraźniej czegoś szuka i jeszcze chwila, a zamoczy się w wodzie aż po łydki. Schyliła się nagle, dłonią przemknęła po wilgotnym kawałku ziemi, aż wreszcie wysłużone palce pochwyciły tajemnicze znalezisko. Coś błysnęło, a psiak zmrużył oko niezadowolony z odbijającego się promienia słońca. W dłoni wybrudzonej piaskiem ściskała kamyk. Dość niezwykły, o rzadkim kolorze. Łososiowy, półprzezroczysty – magiczny. Zadowolona wyprostowała się i wspięła się wyżej w ciężkim kroku, by znaleźć się znów bliżej domku, na bardziej suchym pasie zieleni. Zacumowana niedaleko pomostu łódka obiła się o drewnianą podporę w charakterystycznym odgłosie.
Niedługo później Cora cmokała głośno, dając czworonożnemu przyjacielowi do zrozumienia, że wcale nie pozwoli mu zerknąć na ten skarb. A jednak skusiła się, kamyk ułożyła na trawie i mógł swobodnie musnąć wilgotnym nosem drobne znalezisko. Szybko jednak stracił zainteresowanie, możliwie, że liczył na jakieś ruchome żyjątko lub przekąskę. Wiernie podążył jednak za Corą, kiedy ta porzuciła na tarasie obuwie i boso przedostała się do wnętrza chatki. Na parapecie spoczął kolorowy klejnot, w towarzystwie wielu innych niezwykłych posążków natury. Lubiła ozdabiać domową przestrzeń śladami przyrody, ale nie lubiła porywać jej dla siebie za bardzo. Jej miejsce mimo wszystko nie było pod dachami ludzi, chociaż ta chatka istniała od lat wrośnięta głęboko w zielone przestrzenie, wpędzona w rytm pór roku i ptasich śpiewów. Tylko tutaj pragnęła być, tylko tutaj czuła się bezpiecznie.
Jeden ze szczeniaków prawie wlazł jej pod nogi, kiedy postawiła wodę na ogniu, marząc o roznoszącym się delikatnie zapachu ziół. Herbata, potrzebowała herbaty. Wiosenne ciepło potrafiło już poszczypać przyjemnie policzki, ale ostatnie dni wcale nie były upalne. Zresztą nawet i wtedy lubiła popatrzeć na rozpływające się obłoki herbacianej pary. Wdychała jej zapach, układała się zawsze wtedy wygodnie w fotelu, a zgraja zwierzaków znajdowała sobie wygodny kawałek przestrzeni niedaleko niej. Od kilku tygodni miała pod opieką ekipę małych szczekaczy. Podczas spaceru odnalazła psią mamę w chwili porodu, która wyglądała dość niepokojąco. Wzięła ją do siebie i pomogła kudłatym dzieciaczkom przyjść na świat. Maluchy rosły i były już dość samodzielne. Ciekawsko pałętały się po całym Kłębku, a najchętniej zasypiały w kudłoniowej sierści w stajni. Zdawało się, że zwierzęta po prostu wiedziały, że tutaj nie czeka ich nic złego. Jeszcze trochę, a będzie mogła odnaleźć dla tej psiej rodziny nowy dom. Uśmiechnęła się na widok szczeniaka, który po kuchennej szmatce chciał się wspiąć wyżej, ale ta zsuwała się razem z nim.
Niespodziewanie uszy Kłaka podniosły się wysoko i zaszczekał, kierując się do drzwi. Goście? Zjawił się mężczyzna, a w jego objęciach pokiereszowane maleństwo, dziwnie znajome. Cora wygasiła ogień pod czajnikiem i w trzech krokach pokonała dzielącą ich odległość. Serce zabiło jej mocniej, niepokój spłynął zimnym dreszczem wzdłuż pleców. Cokolwiek się stało, musiał okrutnie cierpieć. Krwawiąca łapka na pewno bardzo bolała. – To jeden z moich podopiecznych – wyjaśniła, wyciągając dłoń ostrożnie w kierunku zwierzęcia. – Och, mój mały, jak ty się wydostałeś? Ćśś, zaopiekujemy się tobą. Zaraz przestanie boleć – mówiła z przejęciem i nawet nie zarejestrowała psiej mamy, która szybko znalazła się przy nich. Zresztą cała zgraja ciekawskich psiaków wyszła, by ujrzeć nowego gościa. Kłak jako pan domu miał oko na wszystkich, ale… ale ten musiał się jakoś wymknąć. Jak mogła do tego dopuścić? Ściągnęła usta w wąską linię i lekko pokręciła głową. – Dziękuję, że go tutaj doprowadziłeś. Wnyki, to straszne. Żadne zwierzę nie zasługuje na coś takiego. To ich dom, ich las – kontynuowała zasmucona. – Przejdźmy do lecznicy – zasugerowała przytomnie, prowadząc mężczyznę przez korytarz, aż wreszcie znaleźli się w zakątku weterynarza. Poprosiła o ułożenie pacjenta na specjalnym blacie i zajęła się ostrożnym przemywaniem rany. Nagle jednak coś.. coś jej wpadło do głowy. A jeśli to wcale nie był czarodziej? – Skąd o mnie… – zaczęła, patrząc uważniej na jego postać, ale urwała, bo oto wydał jej się dziwnie znajomy, dojrzalszy, może wyższy, dostojniejszy. Macnair. – Nieważne. Trzeba się nim szybko zająć. Miał szczęście, że go zauważyłeś – Oby żadne więcej stworzenie nie wpadło w ohydną pułapkę, oby żadna więcej mugolska dziewczyna nie była gnębiona przez cwanych Ślizgonów. Starała się już na niego nie patrzeć, skupiła się na sprawnym poradzeniu sobie z obrażeniami poszkodowanego szczeniaka.
Niedługo później Cora cmokała głośno, dając czworonożnemu przyjacielowi do zrozumienia, że wcale nie pozwoli mu zerknąć na ten skarb. A jednak skusiła się, kamyk ułożyła na trawie i mógł swobodnie musnąć wilgotnym nosem drobne znalezisko. Szybko jednak stracił zainteresowanie, możliwie, że liczył na jakieś ruchome żyjątko lub przekąskę. Wiernie podążył jednak za Corą, kiedy ta porzuciła na tarasie obuwie i boso przedostała się do wnętrza chatki. Na parapecie spoczął kolorowy klejnot, w towarzystwie wielu innych niezwykłych posążków natury. Lubiła ozdabiać domową przestrzeń śladami przyrody, ale nie lubiła porywać jej dla siebie za bardzo. Jej miejsce mimo wszystko nie było pod dachami ludzi, chociaż ta chatka istniała od lat wrośnięta głęboko w zielone przestrzenie, wpędzona w rytm pór roku i ptasich śpiewów. Tylko tutaj pragnęła być, tylko tutaj czuła się bezpiecznie.
Jeden ze szczeniaków prawie wlazł jej pod nogi, kiedy postawiła wodę na ogniu, marząc o roznoszącym się delikatnie zapachu ziół. Herbata, potrzebowała herbaty. Wiosenne ciepło potrafiło już poszczypać przyjemnie policzki, ale ostatnie dni wcale nie były upalne. Zresztą nawet i wtedy lubiła popatrzeć na rozpływające się obłoki herbacianej pary. Wdychała jej zapach, układała się zawsze wtedy wygodnie w fotelu, a zgraja zwierzaków znajdowała sobie wygodny kawałek przestrzeni niedaleko niej. Od kilku tygodni miała pod opieką ekipę małych szczekaczy. Podczas spaceru odnalazła psią mamę w chwili porodu, która wyglądała dość niepokojąco. Wzięła ją do siebie i pomogła kudłatym dzieciaczkom przyjść na świat. Maluchy rosły i były już dość samodzielne. Ciekawsko pałętały się po całym Kłębku, a najchętniej zasypiały w kudłoniowej sierści w stajni. Zdawało się, że zwierzęta po prostu wiedziały, że tutaj nie czeka ich nic złego. Jeszcze trochę, a będzie mogła odnaleźć dla tej psiej rodziny nowy dom. Uśmiechnęła się na widok szczeniaka, który po kuchennej szmatce chciał się wspiąć wyżej, ale ta zsuwała się razem z nim.
Niespodziewanie uszy Kłaka podniosły się wysoko i zaszczekał, kierując się do drzwi. Goście? Zjawił się mężczyzna, a w jego objęciach pokiereszowane maleństwo, dziwnie znajome. Cora wygasiła ogień pod czajnikiem i w trzech krokach pokonała dzielącą ich odległość. Serce zabiło jej mocniej, niepokój spłynął zimnym dreszczem wzdłuż pleców. Cokolwiek się stało, musiał okrutnie cierpieć. Krwawiąca łapka na pewno bardzo bolała. – To jeden z moich podopiecznych – wyjaśniła, wyciągając dłoń ostrożnie w kierunku zwierzęcia. – Och, mój mały, jak ty się wydostałeś? Ćśś, zaopiekujemy się tobą. Zaraz przestanie boleć – mówiła z przejęciem i nawet nie zarejestrowała psiej mamy, która szybko znalazła się przy nich. Zresztą cała zgraja ciekawskich psiaków wyszła, by ujrzeć nowego gościa. Kłak jako pan domu miał oko na wszystkich, ale… ale ten musiał się jakoś wymknąć. Jak mogła do tego dopuścić? Ściągnęła usta w wąską linię i lekko pokręciła głową. – Dziękuję, że go tutaj doprowadziłeś. Wnyki, to straszne. Żadne zwierzę nie zasługuje na coś takiego. To ich dom, ich las – kontynuowała zasmucona. – Przejdźmy do lecznicy – zasugerowała przytomnie, prowadząc mężczyznę przez korytarz, aż wreszcie znaleźli się w zakątku weterynarza. Poprosiła o ułożenie pacjenta na specjalnym blacie i zajęła się ostrożnym przemywaniem rany. Nagle jednak coś.. coś jej wpadło do głowy. A jeśli to wcale nie był czarodziej? – Skąd o mnie… – zaczęła, patrząc uważniej na jego postać, ale urwała, bo oto wydał jej się dziwnie znajomy, dojrzalszy, może wyższy, dostojniejszy. Macnair. – Nieważne. Trzeba się nim szybko zająć. Miał szczęście, że go zauważyłeś – Oby żadne więcej stworzenie nie wpadło w ohydną pułapkę, oby żadna więcej mugolska dziewczyna nie była gnębiona przez cwanych Ślizgonów. Starała się już na niego nie patrzeć, skupiła się na sprawnym poradzeniu sobie z obrażeniami poszkodowanego szczeniaka.
Przekraczając próg obcego domu, zerknął tylko przelotnie na psidwaka, który przyglądał mu się i wyraźnie zamierzał bronić swojej pani, jeśli zajdzie potrzeba. Zawsze bawiła go przemożna chęć chronienia swoich, którą wykazywała większość przedstawicieli tej rasy, zwłaszcza gdy nie były to zbyt potężne psy. Nie poświęcił jednak zwierzakowi większej uwagi, mając nadal na rękach tego, który zdecydowanie bardziej zasługiwał na to.
Krwawiąca łapka, faktycznie wyglądała źle i musiała dokazywać szczeniakowi, który niespodziewanie zaczął piszczeć i żalić się jeszcze bardziej. Powstrzymał uśmiech, tłumiąc oznaki rozbawienia.
- Mały krętacz – szepnął do psiaka, poprawiając go nieco na rękach.
Spojrzał z uwagą na młodą kobietę, kiedy ta znalazła się tuż obok, potwierdzając, że zwierzak należy do niej.
Wiem, odparł jedynie w myślach, nie zamierzając chwalić się tym, że psiak zdążył mu o tym powiedzieć. Aktywnie używał umiejętności, którą odziedziczył od matki, lecz zwykle nie zdradzał tego faktu przypadkowym osobą. Nawet wśród dalszej rodziny nie była to powszechna informacja, a większość żyła w przekonaniu, że jedynie jego bliźniak posiadał ów zdolność i zniknęła wraz z nim.
- Jeden z…? – zwykle nie dociekał, nie uważając, że jest to wiedza niezbędna, lecz w tym przypadku był ciekaw czy powinien nastawiać się na kolejne takie sytuacje, gdy któryś z podopiecznych dziewczyny postanowi uciec i zawędrować gdzieś w pobliże jego domu. Wiedziałby, chociaż, gdzie odstawić takiego delikwenta, jeśli nie będzie przedstawicielem psowatych.
Zanim jednak dostał odpowiedź, całe psie towarzystwo pojawiło się na około. Skrzywił się minimalnie, gdy sporo psich głosów rozbrzmiało w powietrzu. Było tego zdecydowanie za dużo jak dla niego.
Trzymając nadal szczeniaka na rękach, przykucnął, pozwalając suce dostać się do swego malucha. Obserwował z ciekawością jak psia mama, trąca nosem swe dziecko. Zaraz jednak uniósł wzrok na właścicielkę całego tego towarzystwa.
- Nie dziękuj, tylko pilnuj ich wszystkich – odparł, może trochę za ostro.- Miał szczęście, że zawodził dość głośno, by jego pisk rozniósł się echem po okolicy. Wcześniej natrafiłem na wiele zwierząt, dla których było o wiele za późno – dodał nieco łagodniej.
Przeszedł za kobietą do pomieszczenia, które wskazała. Sadzając szczeniaka na stole, przytrzymywał go delikatnie w miejscu, by zaraz nie wyrządził sobie większej krzywdy.
Spoglądał na każdy jej ruch, kierując się zwykłym odruchem wyrobionym przez lata. Wolał mieć wszystko pod kontrolą, nawet jeśli sytuacja nijak tego nie wymagała. Przecież teraz nie mogło stać się nic, co jakkolwiek by go zaskoczyło.
Kiedy padło przerwane w pół pytanie, milczał dłuższą chwilę, przyjmując jeszcze wyjaśnienie, które nie koniecznie było potrzebne. Czemu nie zapytała? Co zmusiło ją do urwania zdania?
- Ludzie o tobie mówią, ponoć jesteś najlepszym magiweterynarzem w okolicy – wyjaśnił jej, nie przejmując się, że mógł to zbyć milczeniem.
Nie wiedział, że został rozpoznany, gdy stojąca przed nim kobieta była całkowicie anonimowa. Najpewniej, nawet gdyby się przedstawiła, nadal pozostawałaby dla niego obca. W końcu zgrabna blondynka, na którą spoglądał od czasu do czasu, nijak miała się do Krukonki, którą pamiętał i której zniszczył parę lat życia dla własnej zabawy.
Krwawiąca łapka, faktycznie wyglądała źle i musiała dokazywać szczeniakowi, który niespodziewanie zaczął piszczeć i żalić się jeszcze bardziej. Powstrzymał uśmiech, tłumiąc oznaki rozbawienia.
- Mały krętacz – szepnął do psiaka, poprawiając go nieco na rękach.
Spojrzał z uwagą na młodą kobietę, kiedy ta znalazła się tuż obok, potwierdzając, że zwierzak należy do niej.
Wiem, odparł jedynie w myślach, nie zamierzając chwalić się tym, że psiak zdążył mu o tym powiedzieć. Aktywnie używał umiejętności, którą odziedziczył od matki, lecz zwykle nie zdradzał tego faktu przypadkowym osobą. Nawet wśród dalszej rodziny nie była to powszechna informacja, a większość żyła w przekonaniu, że jedynie jego bliźniak posiadał ów zdolność i zniknęła wraz z nim.
- Jeden z…? – zwykle nie dociekał, nie uważając, że jest to wiedza niezbędna, lecz w tym przypadku był ciekaw czy powinien nastawiać się na kolejne takie sytuacje, gdy któryś z podopiecznych dziewczyny postanowi uciec i zawędrować gdzieś w pobliże jego domu. Wiedziałby, chociaż, gdzie odstawić takiego delikwenta, jeśli nie będzie przedstawicielem psowatych.
Zanim jednak dostał odpowiedź, całe psie towarzystwo pojawiło się na około. Skrzywił się minimalnie, gdy sporo psich głosów rozbrzmiało w powietrzu. Było tego zdecydowanie za dużo jak dla niego.
Trzymając nadal szczeniaka na rękach, przykucnął, pozwalając suce dostać się do swego malucha. Obserwował z ciekawością jak psia mama, trąca nosem swe dziecko. Zaraz jednak uniósł wzrok na właścicielkę całego tego towarzystwa.
- Nie dziękuj, tylko pilnuj ich wszystkich – odparł, może trochę za ostro.- Miał szczęście, że zawodził dość głośno, by jego pisk rozniósł się echem po okolicy. Wcześniej natrafiłem na wiele zwierząt, dla których było o wiele za późno – dodał nieco łagodniej.
Przeszedł za kobietą do pomieszczenia, które wskazała. Sadzając szczeniaka na stole, przytrzymywał go delikatnie w miejscu, by zaraz nie wyrządził sobie większej krzywdy.
Spoglądał na każdy jej ruch, kierując się zwykłym odruchem wyrobionym przez lata. Wolał mieć wszystko pod kontrolą, nawet jeśli sytuacja nijak tego nie wymagała. Przecież teraz nie mogło stać się nic, co jakkolwiek by go zaskoczyło.
Kiedy padło przerwane w pół pytanie, milczał dłuższą chwilę, przyjmując jeszcze wyjaśnienie, które nie koniecznie było potrzebne. Czemu nie zapytała? Co zmusiło ją do urwania zdania?
- Ludzie o tobie mówią, ponoć jesteś najlepszym magiweterynarzem w okolicy – wyjaśnił jej, nie przejmując się, że mógł to zbyć milczeniem.
Nie wiedział, że został rozpoznany, gdy stojąca przed nim kobieta była całkowicie anonimowa. Najpewniej, nawet gdyby się przedstawiła, nadal pozostawałaby dla niego obca. W końcu zgrabna blondynka, na którą spoglądał od czasu do czasu, nijak miała się do Krukonki, którą pamiętał i której zniszczył parę lat życia dla własnej zabawy.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie urodziła się psem. Nie urodziła się zwierzęcousta, ale urodziła się w domku nad rzeką, w ulubionych lasach jednorożców. Pośrodku zwierzęcego królestwa. To psie łebki podnosiły ją, kiedy obijała sobie kolana, stawiając pierwsze kroki. To psie ciepło grzało jej małe stopy w mroźne dni, to do futerka tuliła ucho, by posłuchać, jak wewnątrz kudłatej kulki coś łomotało. To dla nich chciała się poświęcić i to je zdawała się rozumieć. Zdecydowanie lepiej radziła sobie ze stworzeniami niż z ludźmi, ale ten smutny kawałek prawdy nigdy nie został wypowiedziany głośno.
- Właśnie tak… - odpowiedziała, kiedy ekipa czworonożnych przyjaciół otoczyła gościa zaintrygowanymi spojrzeniami. Wokół Cory nie kręciły się jednak jedynie psy i psidwaki. Trafiały się koty, sowy, sporo koniowatych. Kudłonie odnajdywały tu azyl. Krzywdzone przez człowieka czasami nie potrafiły już wrócić między drzewa. Nie bez pomocy. Niektóre rany potrzebowały czegoś więcej niż czasu i dzielnego wylizowania. Niektóre były niewidoczne, skryte gdzieś na dnie przerażonych oczu stworzenia. Czy on o tym wszystkim wiedział? Nie wyłapała niezadowolenia migającego na jego twarzy. Skupiona była na rozpaczliwych piskach pacjenta. To nie mogło czekać.
- Pilnuję, ale czasem jak w hipnozie bezwiednie podążamy tam, gdzie nigdy nie spodziewalibyśmy się dotrzeć – odparła jedynie, nie widząc powodów, by gorączkowo tłumaczyć niedopilnowanie, jakby była nastolatką przyłapaną na niedopełnieniu domowego obowiązku. – Są u mnie bezpieczne – dodała ciszej. Niewidzialnie dla przybysza przemknęły jej przed oczami wszystkie tragiczne scenki. Jeśli tylko wiedziała, że któregoś stworzenia brakuje, poszukiwała, bez snu, bez odpoczynku. Byleby znaleźć. Czasami to nie wystarczyło. – Stałeś się jego dobrym stróżem – zauważyła, wyobrażając sobie, jak potencjalnie dobre serce mężczyzny stało się widokiem przynoszącym maluchowi nadzieję. Lub jeszcze więcej lęku, bo postać wybawiciela nie należała do najmniejszych ani też na pierwszy rzut oka ciepłych.
Pochylona nad piszczącą kupką bólu i strachu ze skupieniem oglądała ranę. Za jej plecami piętrzyły się słoiczki i fiolki magicznych mikstur, które dość szybko mogły przynieść ukojenie pokiereszowanemu ciału psiaka. Milczenie sprzyjało pracy. Musiała dobrze ocenić, głębokość ran, musiała jak najszybciej zdjąć ból z tak niewielkiego stworzenia. Mężczyzna jednak postanowił mówić, a Cora niespecjalnie ucieszyła się na jego słowa. Nigdy nie lubiła, kiedy mówiono o niej za dużo, kiedy spojrzenia gęsto oblepiały postać dążącą do zakamuflowania się w przyjaznych lasach, stroniącą od tłumów i plotek. Samotną. Choć plotka była miła i Cora zdawała sobie sprawę ze swoich umiejętności, nie umiała tak po prostu potwierdzić – z dumą, uśmiechem albo właśnie fałszywą skromnością.
– Niosę pomoc wszystkim magicznym stworzeniom, które tego potrzebują. I jestem tutaj od zawsze. W lasach chowa się wiele zwierząt, na które człowiek zamyka oko. Lub przeciwko którym unosi różdżkę. Jak chyba wszędzie… - mówiła dość beznamiętnie, choć ostatnie słowa dodała jakby ciszej. – A ty jesteś ich przyjacielem? – zapytała, pozostając niepewną wobec własnych myśli, które kazały jej myśleć o nim jako o człowieku złym. Prześladowcy. Jednak przyniósł w ramionach bezbronne szczenię wpędzone w pułapkę czyjegoś kaprysu. Uratował je. Mimo to w pojedynczych spojrzeniach Cory kryła się nieufność.
Posmarowała ranę maścią, uznając, że obejdzie się bez silnych zaklęć. Mikstura dość szybko poradzi sobie z rozciętymi kawałkami skóry.
- Właśnie tak… - odpowiedziała, kiedy ekipa czworonożnych przyjaciół otoczyła gościa zaintrygowanymi spojrzeniami. Wokół Cory nie kręciły się jednak jedynie psy i psidwaki. Trafiały się koty, sowy, sporo koniowatych. Kudłonie odnajdywały tu azyl. Krzywdzone przez człowieka czasami nie potrafiły już wrócić między drzewa. Nie bez pomocy. Niektóre rany potrzebowały czegoś więcej niż czasu i dzielnego wylizowania. Niektóre były niewidoczne, skryte gdzieś na dnie przerażonych oczu stworzenia. Czy on o tym wszystkim wiedział? Nie wyłapała niezadowolenia migającego na jego twarzy. Skupiona była na rozpaczliwych piskach pacjenta. To nie mogło czekać.
- Pilnuję, ale czasem jak w hipnozie bezwiednie podążamy tam, gdzie nigdy nie spodziewalibyśmy się dotrzeć – odparła jedynie, nie widząc powodów, by gorączkowo tłumaczyć niedopilnowanie, jakby była nastolatką przyłapaną na niedopełnieniu domowego obowiązku. – Są u mnie bezpieczne – dodała ciszej. Niewidzialnie dla przybysza przemknęły jej przed oczami wszystkie tragiczne scenki. Jeśli tylko wiedziała, że któregoś stworzenia brakuje, poszukiwała, bez snu, bez odpoczynku. Byleby znaleźć. Czasami to nie wystarczyło. – Stałeś się jego dobrym stróżem – zauważyła, wyobrażając sobie, jak potencjalnie dobre serce mężczyzny stało się widokiem przynoszącym maluchowi nadzieję. Lub jeszcze więcej lęku, bo postać wybawiciela nie należała do najmniejszych ani też na pierwszy rzut oka ciepłych.
Pochylona nad piszczącą kupką bólu i strachu ze skupieniem oglądała ranę. Za jej plecami piętrzyły się słoiczki i fiolki magicznych mikstur, które dość szybko mogły przynieść ukojenie pokiereszowanemu ciału psiaka. Milczenie sprzyjało pracy. Musiała dobrze ocenić, głębokość ran, musiała jak najszybciej zdjąć ból z tak niewielkiego stworzenia. Mężczyzna jednak postanowił mówić, a Cora niespecjalnie ucieszyła się na jego słowa. Nigdy nie lubiła, kiedy mówiono o niej za dużo, kiedy spojrzenia gęsto oblepiały postać dążącą do zakamuflowania się w przyjaznych lasach, stroniącą od tłumów i plotek. Samotną. Choć plotka była miła i Cora zdawała sobie sprawę ze swoich umiejętności, nie umiała tak po prostu potwierdzić – z dumą, uśmiechem albo właśnie fałszywą skromnością.
– Niosę pomoc wszystkim magicznym stworzeniom, które tego potrzebują. I jestem tutaj od zawsze. W lasach chowa się wiele zwierząt, na które człowiek zamyka oko. Lub przeciwko którym unosi różdżkę. Jak chyba wszędzie… - mówiła dość beznamiętnie, choć ostatnie słowa dodała jakby ciszej. – A ty jesteś ich przyjacielem? – zapytała, pozostając niepewną wobec własnych myśli, które kazały jej myśleć o nim jako o człowieku złym. Prześladowcy. Jednak przyniósł w ramionach bezbronne szczenię wpędzone w pułapkę czyjegoś kaprysu. Uratował je. Mimo to w pojedynczych spojrzeniach Cory kryła się nieufność.
Posmarowała ranę maścią, uznając, że obejdzie się bez silnych zaklęć. Mikstura dość szybko poradzi sobie z rozciętymi kawałkami skóry.
Pewna część ich historii mogła się na siebie nałożyć, gdy to zwierzęta okazywały się lepszymi kompanami niż ludzie. Jego dzieciństwo wypełnione było psimi towarzyszami, które częściej niż bliscy podążali za nim jak cicha ochrona i wsparcie. To psy były świadkami każdego upadku, jakiego doświadczał, milczącymi obserwatorami pojedynczych łez spływających po dziecięcych policzkach, by później przekazać to jedynej kobiecie, która rozumiała psowate w takim samym stopniu jak On. Na przestrzeni lat wiele się zmieniło, zniknęły bezpowrotnie łzy, a błękitne tęczówki częściej niż kiedyś wydawały się ciemnieć od gniewu i jaśnieć na widok czyjejś krzywdy, lecz dobór kompanów pozostawał niezmienny. Wszelkie zwierzęta wydawały się o wiele lepszą opcją towarzystwa niż jakakolwiek osoba. Nawet jeśli w przeciwieństwie do Cory… zdecydowanie rzadziej im pomagał, a częściej widział zysk. Był przecież łowcą.
Błądził przez chwilę spojrzeniem po wszystkich futrzakach, które wylazły ze swoich kryjówek, aby przywitać gościa, którym tutaj był. Powinien cieszyć się w duchu, że dziewczyna nie zauważyła grymasu niezadowolenia, nad którym nie zapanował w porę. Nadmiar dźwięków wcale nie pomagał, ale najwyraźniej miał dość szczęścia, aby nie wywoływać tematu.
- Robisz za przytułek? – jego słowa były lekko cierpkie, ale chyba ją w tym popierał. Może w okolicy brakowało takiego miejsca, nie wnikał w to szczególnie. Okolice Cranham były dla niego jeszcze obce po latach tułaczki po świecie i jedynie krótkich powrotach.
Obserwował ją z po wątpieniem, gdy zapewniła go, że zwierzaki są u niej bezpieczne, ale darował sobie komentarz. Nie był tutaj, aby ją krytykować i był bez wątpienia ostatnią osobą, która powinna to robić. Tak po prawdzie nie wiedział, dlaczego jeszcze tu był, skoro zmierzając do niej, chciał jedynie odnieść psa i pójść sobie, wrócić do swoich zajęć, a jednak tego nie robił. Zamiast tego podążał za nią z piszczącym szczeniakiem na rękach.
- Nie chciałby takiego stróża – odparł, niezbyt zadowolony z określenia. Nazwanie go dobrym stróżem, było delikatnie mówiąc nie trafione, bo ani z niego stróż, ani tym bardziej dobry. Fakt, że pomógł podopiecznemu Cory, nic nie zmieniał w tej kwestii.
Domyślał się, że powinien zamknąć się na pewien czas i pozwolić jej pracować, ale jedynie przez chwilę dał ciszy trwać. Coś w jej słowach skłoniło go, aby sprostować sytuację, wyjaśnić jej, dlaczego tutaj trafił… bez przyznawania się do wszystkiego.
Jeśli zależało jej, aby nie doprowadzić do rozgłosu, robiła coś mocno nie tak. Dużo osób z okolicy wiedziało o niej, ale co działało na jej plus, wszyscy ją chwalili, więc może tylko dzięki temu nie ściągnie w końcu na siebie kłopotów.
- Lepiej zwierzętom niż ludziom – stwierdził mimochodem, nie kryjąc swojego podejścia.- Chociaż teraz wiem, gdzie podrzucać inne znajdy – dodał pół żartem, chociaż wydawał się mimo wszystko poważny. Pytanie, które zadała, nieco wytrąciło go z opanowania, pozwalając wypłynąć zaskoczeniu na wierzch.
- Niezbyt wiernym – odparł wymijająco. Nie uważał siebie za przyjaciela zwierząt, zwłaszcza gdy dla własnej korzyści mógł przehandlować wszystko i wszystkich, ale nie czuł się z tym źle. Cenił własną skórę bardziej niż czyjąkolwiek.
Błądził przez chwilę spojrzeniem po wszystkich futrzakach, które wylazły ze swoich kryjówek, aby przywitać gościa, którym tutaj był. Powinien cieszyć się w duchu, że dziewczyna nie zauważyła grymasu niezadowolenia, nad którym nie zapanował w porę. Nadmiar dźwięków wcale nie pomagał, ale najwyraźniej miał dość szczęścia, aby nie wywoływać tematu.
- Robisz za przytułek? – jego słowa były lekko cierpkie, ale chyba ją w tym popierał. Może w okolicy brakowało takiego miejsca, nie wnikał w to szczególnie. Okolice Cranham były dla niego jeszcze obce po latach tułaczki po świecie i jedynie krótkich powrotach.
Obserwował ją z po wątpieniem, gdy zapewniła go, że zwierzaki są u niej bezpieczne, ale darował sobie komentarz. Nie był tutaj, aby ją krytykować i był bez wątpienia ostatnią osobą, która powinna to robić. Tak po prawdzie nie wiedział, dlaczego jeszcze tu był, skoro zmierzając do niej, chciał jedynie odnieść psa i pójść sobie, wrócić do swoich zajęć, a jednak tego nie robił. Zamiast tego podążał za nią z piszczącym szczeniakiem na rękach.
- Nie chciałby takiego stróża – odparł, niezbyt zadowolony z określenia. Nazwanie go dobrym stróżem, było delikatnie mówiąc nie trafione, bo ani z niego stróż, ani tym bardziej dobry. Fakt, że pomógł podopiecznemu Cory, nic nie zmieniał w tej kwestii.
Domyślał się, że powinien zamknąć się na pewien czas i pozwolić jej pracować, ale jedynie przez chwilę dał ciszy trwać. Coś w jej słowach skłoniło go, aby sprostować sytuację, wyjaśnić jej, dlaczego tutaj trafił… bez przyznawania się do wszystkiego.
Jeśli zależało jej, aby nie doprowadzić do rozgłosu, robiła coś mocno nie tak. Dużo osób z okolicy wiedziało o niej, ale co działało na jej plus, wszyscy ją chwalili, więc może tylko dzięki temu nie ściągnie w końcu na siebie kłopotów.
- Lepiej zwierzętom niż ludziom – stwierdził mimochodem, nie kryjąc swojego podejścia.- Chociaż teraz wiem, gdzie podrzucać inne znajdy – dodał pół żartem, chociaż wydawał się mimo wszystko poważny. Pytanie, które zadała, nieco wytrąciło go z opanowania, pozwalając wypłynąć zaskoczeniu na wierzch.
- Niezbyt wiernym – odparł wymijająco. Nie uważał siebie za przyjaciela zwierząt, zwłaszcza gdy dla własnej korzyści mógł przehandlować wszystko i wszystkich, ale nie czuł się z tym źle. Cenił własną skórę bardziej niż czyjąkolwiek.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Gdyby tylko znała jego myśli, gdyby tylko umiała zauważyć grymasy, zawahania i marszczące się doliny na dojrzałej twarzy – może dostrzegłaby w nim namiastkę swojego brata. Może zbiegały się gdzieś motywacje tej dwójki. Przedostał się tutaj znikąd, trwał poza jej wiedzą i dla dobra spokojnych snów (choć o te akurat z każdym rokiem coraz ciężkiej), może dobrze, że istniał w tej oddali. Supły przecinały najmniejszą z myśli Cory Howell. Widziała oblicze obcego, ale potem podmyw pienistych fal wspomnień zakłócił wnioski ubrane w wygodne pozory. Przestał być anonimowy, kiedy gorycz wkradła się do głosu, kiedy w niepozornych słówkach zaczął drapać jej łagodność. Ślizgońskie nawyki, ślizgońska duma, niech świat dziękuje mu za ten gest. Swoją drogą prowadzona przez przykurzone wrażenia sprzed lat nie potrafiła pojąć, jak ktoś taki jak Macnair mógł pochylić się nad psim bólem. Tej odpowiedzi nie poszukiwała, przyjmując jego zachowanie za zbawienne dla małego kudłacza. Może szczeniak urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Tylko że ten facet nawet nie próbował się zgodzić z własnym godnym pochwały uczynkiem. Drobnymi szczelinami obnażał się, nie wkładając zbyt wiele wysiłku, by zamalować rzeczywistość nieco przyjemniejszym kolorem. I nie oczekiwała tego – że stanie się nagle kimś zupełnie innym piętnaście lat temu. Zresztą niewiele nawet pamiętała, choć akurat traumy potrafiła chować w sobie na zbyt długie lata.
Prowokacje zasługiwały na odpowiedzi pełne spokoju, którego się nie spodziewały. – Robię za dom – A one robią za dom mi. A one stają się rodziną, której już nie mam. Ale co on mógł wiedzieć na ten temat? Ściśnięte w kryjówce sierści palce pozostać miały dla niego niewidoczne. Przemieniła złą emocję w troskę ofiarowaną pokrzywdzonemu stworzeniu. – Taki się jemu trafił – odparła beznamiętnie. Czy to tylko złudzenie? Czy właśnie skrytykował sam siebie? – Skąd możesz wiedzieć, że nie chciałby już z tobą zostać? Uratowałeś go. Patrzy na ciebie – zauważyła. – W zwierzętach jest więcej prawdy niż w nas – odpowiedziała nagle, zaskakując własne usta. Nie zamierzała go zagadywać, mądrować, rozkładać jego psychiki i możliwych jej wariacji na czynniki pierwsze. Poczuła, że to ważne słowa, ale na pewno o tym wiedział.
I nie myliła się, bo niedługo później, między opatrunkami i paroma głośnymi piskami padły zupełnie bliskie temu stwierdzenia. Trochę tym zaintrygowana uniosła głowę, przyglądając się mu dłużej, z większym zastanowieniem. Kim on właściwie był? Jego wypowiedzi zdawały się kłócić same ze sobą, jego aura wybawiciela natychmiast była zadeptywana. Deklarował jeszcze więcej znajd, jeszcze więcej opiekuńczych dłoni wokół pokaleczonych łap, a jednocześnie całą swoją postawą robił krok w tył. Cora czuła chłód, ale dziwnie kojący. Pracowała nad malcem, który z niezadowoleniem przyjmował piekące specyfiki, ale tak naprawdę jej myśli zdawały się zakręcać w stronę mężczyzny. Tylko czasem ogon Kłaka, który otarł się o jej łydkę, sprowadzał ją na ziemię. – Możesz podrzucać. Zawsze znajdę dla nich miejsce. A później poszukam im domu – odparła owijając szczeniaka w płachtę. Senne oczka zaraz zapomną o bólu i odnajdą odpoczynek gdzieś w miękkich poduszkach na kanapie. Nie potrzebował izolacji w opustoszałych kątach lecznicy. W domu dojdzie do siebie jeszcze szybciej.
Co tę wierność wypiera? O to chciałaby zapytać, ale to nie była jej sprawa. Nie lubiła, kiedy ludzie wtykali nos do jej chaty, on też nie wyglądał na zbyt pobłażliwego w tym temacie. – Będziesz mógł go odwiedzić później, jeśli tylko chcesz. Wiesz, że cię zapamiętał – przyznała nagle, muskając palcem ostatni raz nieco oklapnięte ucho. Zgromadzone zwierzaki nieco straciły zainteresowanie gościem. Cora spodziewała się, że Macnair zaraz wyjdzie i już nie wróci. Jednak historie spotkań człowieka i zwierzęcia czasem wybierały najmniej oczywiste zakończenie.
Prowokacje zasługiwały na odpowiedzi pełne spokoju, którego się nie spodziewały. – Robię za dom – A one robią za dom mi. A one stają się rodziną, której już nie mam. Ale co on mógł wiedzieć na ten temat? Ściśnięte w kryjówce sierści palce pozostać miały dla niego niewidoczne. Przemieniła złą emocję w troskę ofiarowaną pokrzywdzonemu stworzeniu. – Taki się jemu trafił – odparła beznamiętnie. Czy to tylko złudzenie? Czy właśnie skrytykował sam siebie? – Skąd możesz wiedzieć, że nie chciałby już z tobą zostać? Uratowałeś go. Patrzy na ciebie – zauważyła. – W zwierzętach jest więcej prawdy niż w nas – odpowiedziała nagle, zaskakując własne usta. Nie zamierzała go zagadywać, mądrować, rozkładać jego psychiki i możliwych jej wariacji na czynniki pierwsze. Poczuła, że to ważne słowa, ale na pewno o tym wiedział.
I nie myliła się, bo niedługo później, między opatrunkami i paroma głośnymi piskami padły zupełnie bliskie temu stwierdzenia. Trochę tym zaintrygowana uniosła głowę, przyglądając się mu dłużej, z większym zastanowieniem. Kim on właściwie był? Jego wypowiedzi zdawały się kłócić same ze sobą, jego aura wybawiciela natychmiast była zadeptywana. Deklarował jeszcze więcej znajd, jeszcze więcej opiekuńczych dłoni wokół pokaleczonych łap, a jednocześnie całą swoją postawą robił krok w tył. Cora czuła chłód, ale dziwnie kojący. Pracowała nad malcem, który z niezadowoleniem przyjmował piekące specyfiki, ale tak naprawdę jej myśli zdawały się zakręcać w stronę mężczyzny. Tylko czasem ogon Kłaka, który otarł się o jej łydkę, sprowadzał ją na ziemię. – Możesz podrzucać. Zawsze znajdę dla nich miejsce. A później poszukam im domu – odparła owijając szczeniaka w płachtę. Senne oczka zaraz zapomną o bólu i odnajdą odpoczynek gdzieś w miękkich poduszkach na kanapie. Nie potrzebował izolacji w opustoszałych kątach lecznicy. W domu dojdzie do siebie jeszcze szybciej.
Co tę wierność wypiera? O to chciałaby zapytać, ale to nie była jej sprawa. Nie lubiła, kiedy ludzie wtykali nos do jej chaty, on też nie wyglądał na zbyt pobłażliwego w tym temacie. – Będziesz mógł go odwiedzić później, jeśli tylko chcesz. Wiesz, że cię zapamiętał – przyznała nagle, muskając palcem ostatni raz nieco oklapnięte ucho. Zgromadzone zwierzaki nieco straciły zainteresowanie gościem. Cora spodziewała się, że Macnair zaraz wyjdzie i już nie wróci. Jednak historie spotkań człowieka i zwierzęcia czasem wybierały najmniej oczywiste zakończenie.
Analizując jego zachowanie przez pryzmat lat z których się znali, Cora nie mogła dojść do żadnych dobrych wniosków. Wiedząc, że dziewczyna właśnie tak na niego spogląda, jak na ślizgona pewnie wyprowadziłby ją z błędu. Był o wiele gorszy niż wtenczas. To już nie była szczeniacka złośliwość, pogarda podszyta wpojonym poglądem na świat. Tamten chłopak dorósł i swojej niechęci nie wyładowywał już tylko słowami, sięgając nieraz po zaklęcia, które miały pozostawić po sobie ślad. Psychiczny lub fizyczny, bez znaczenia. Poza rozsądkiem nie pozostały żadne ograniczenia, nawet jeśli to jedno, póki co wystarczyło i chwilowo trzymało go w ryzach.
O wiele łatwiej było mu zatrzymać się przy cierpiącym zwierzęciu niż przy człowieku, mając zdecydowanie zachwiany system wartości. Nie dbał o osoby z otoczenia, jeśli nie łączyły ich z nim więzy krwi lub wypracowane latami zaufanie, naruszone mimo wszystko konkretnymi wydarzeniami.
Z tego też powodu nie zamierzał uznawać, że to, co zrobił było godne pochwały, nie miało to dla niego szczególnego znaczenia. Nie planował też ukrywać podejścia do całego zajścia, przykrywać całokształtu milutką płachtą dobroci, aby tylko pannie Howell łatwiej było znieść jego osobę. Nie pamiętał jej, a wszystko, co wiedział padło od innych, by nawet po usłyszeniu jej imienia i nazwiska, przejść obok tego obojętnie. Dziwna, pulchna Krukonka, która istniała jeszcze w nie do końca zatartych wspomnieniach, nie stała teraz przed nim i nie zajmowała się szczeniakiem. Najpewniej nie wiele młodsza od niego kobieta pozostawała nadal kimś, o kim nie miał zdania, więc nie zamierzał podejmować nawet próby naprowadzenia przypadkowej znajomości na jakikolwiek znośny tor.
Słysząc jej odpowiedź, odpuścił kolejnemu przytykowi. Nie ważne, że najwyraźniej nie był to najlepszy dom, skoro futrzak nawiał do lasu. Możliwe, że robiła co mogła, a jego mogło to nadal mało interesować. Gorzej, jeśli kolejny psiak postanowi pójść w długą i wpakuje się w kłopoty gdzieś w pobliżu jego domu. Ponowne spotkanie mieli wtedy pewne jak nic.
- Zaufaj mi, wiem to.- odparł spokojnie, spoglądając na psiaka i unikając przez chwilę kontaktu wzrokowego z Corą.- To w Ciebie jest zapatrzony, a mi jedynie wdzięczny – dodał, mimowolnie wdając się w szczegóły tego, co słyszał. Kolejne słowa, jakie padły od strony Howell, sprawiły, że zatrzymał na niej błękitne tęczówki.
- Nie da się ukryć – szepnął, lecz w ciszy pomieszczenia i tak zabrzmiało to dość głośno.
Spoglądał na nią z uwagą, zastanawiając się już nad tym, co usłyszał dotąd. Kobieta była dziwna w sposób, którego nie potrafił zdefiniować, pomimo prób określenia jej jakkolwiek w myślach. Niektóre z jej wypowiedzi zachęcały wręcz do ciętych odpowiedzi, by później zmienić całkiem nastawienia. Była całkiem ciekawą osóbką, nawet jeśli wiedział, że wraz z zamknięciem za sobą drzwi tego domu, puści ją w niepamięć.
- Potrafisz odmawiać? – spytał nagle, kiedy usłyszał przytakniecie. Naprawdę była tak do bólu dobra i opiekuńcza dla zwierząt? Ile mogła ich przyjąć pod dach. Musiała znać jakiś umiar, nawet jeśli teraz spoglądając na wszystkie psiaki, zaczynał w to wątpić.
Mogła zadać to pytanie, rzucić to mimochodem, chociaż najpewniej ponownie spotkałaby się z równie nieprzyjemną odpowiedzią, podszytą jedynie szczerością wobec jego własnych intencji. Może dowiedziałaby się przez to więcej, zrozumiała kim był teraz, a czego brakowało mu za gówniarskich lat.
- Daruje sobie odwiedziny – odparł, naprawdę nie zamierzając zjawiać się w takim celu. Tego byłoby już za wiele, zwłaszcza gdy nie narzekał na brak zajęć, które dawały mu więcej niż bliżej nieokreślona potrzeba zobaczenia obcego szczeniaka.- I równie szybko zapomni, młodziki nie mają za dobrej pamięci wobec jednorazowych sytuacji… nadmiar bodźców wokoło skutecznie to utrudnia – dodał, nawet jeśli musiała to wiedzieć.
O wiele łatwiej było mu zatrzymać się przy cierpiącym zwierzęciu niż przy człowieku, mając zdecydowanie zachwiany system wartości. Nie dbał o osoby z otoczenia, jeśli nie łączyły ich z nim więzy krwi lub wypracowane latami zaufanie, naruszone mimo wszystko konkretnymi wydarzeniami.
Z tego też powodu nie zamierzał uznawać, że to, co zrobił było godne pochwały, nie miało to dla niego szczególnego znaczenia. Nie planował też ukrywać podejścia do całego zajścia, przykrywać całokształtu milutką płachtą dobroci, aby tylko pannie Howell łatwiej było znieść jego osobę. Nie pamiętał jej, a wszystko, co wiedział padło od innych, by nawet po usłyszeniu jej imienia i nazwiska, przejść obok tego obojętnie. Dziwna, pulchna Krukonka, która istniała jeszcze w nie do końca zatartych wspomnieniach, nie stała teraz przed nim i nie zajmowała się szczeniakiem. Najpewniej nie wiele młodsza od niego kobieta pozostawała nadal kimś, o kim nie miał zdania, więc nie zamierzał podejmować nawet próby naprowadzenia przypadkowej znajomości na jakikolwiek znośny tor.
Słysząc jej odpowiedź, odpuścił kolejnemu przytykowi. Nie ważne, że najwyraźniej nie był to najlepszy dom, skoro futrzak nawiał do lasu. Możliwe, że robiła co mogła, a jego mogło to nadal mało interesować. Gorzej, jeśli kolejny psiak postanowi pójść w długą i wpakuje się w kłopoty gdzieś w pobliżu jego domu. Ponowne spotkanie mieli wtedy pewne jak nic.
- Zaufaj mi, wiem to.- odparł spokojnie, spoglądając na psiaka i unikając przez chwilę kontaktu wzrokowego z Corą.- To w Ciebie jest zapatrzony, a mi jedynie wdzięczny – dodał, mimowolnie wdając się w szczegóły tego, co słyszał. Kolejne słowa, jakie padły od strony Howell, sprawiły, że zatrzymał na niej błękitne tęczówki.
- Nie da się ukryć – szepnął, lecz w ciszy pomieszczenia i tak zabrzmiało to dość głośno.
Spoglądał na nią z uwagą, zastanawiając się już nad tym, co usłyszał dotąd. Kobieta była dziwna w sposób, którego nie potrafił zdefiniować, pomimo prób określenia jej jakkolwiek w myślach. Niektóre z jej wypowiedzi zachęcały wręcz do ciętych odpowiedzi, by później zmienić całkiem nastawienia. Była całkiem ciekawą osóbką, nawet jeśli wiedział, że wraz z zamknięciem za sobą drzwi tego domu, puści ją w niepamięć.
- Potrafisz odmawiać? – spytał nagle, kiedy usłyszał przytakniecie. Naprawdę była tak do bólu dobra i opiekuńcza dla zwierząt? Ile mogła ich przyjąć pod dach. Musiała znać jakiś umiar, nawet jeśli teraz spoglądając na wszystkie psiaki, zaczynał w to wątpić.
Mogła zadać to pytanie, rzucić to mimochodem, chociaż najpewniej ponownie spotkałaby się z równie nieprzyjemną odpowiedzią, podszytą jedynie szczerością wobec jego własnych intencji. Może dowiedziałaby się przez to więcej, zrozumiała kim był teraz, a czego brakowało mu za gówniarskich lat.
- Daruje sobie odwiedziny – odparł, naprawdę nie zamierzając zjawiać się w takim celu. Tego byłoby już za wiele, zwłaszcza gdy nie narzekał na brak zajęć, które dawały mu więcej niż bliżej nieokreślona potrzeba zobaczenia obcego szczeniaka.- I równie szybko zapomni, młodziki nie mają za dobrej pamięci wobec jednorazowych sytuacji… nadmiar bodźców wokoło skutecznie to utrudnia – dodał, nawet jeśli musiała to wiedzieć.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Właściwie to Cora nie istniała. Tak kiedyś w życiu pewnego Ślizgona, jak i dziś, kiedy znów przyszło im stanąć przed sobą. Brakowało jej również między myślami bliższych i dalszych towarzyszy. Tych na dwóch łapach, z wyprostowanymi plecami. Ludzie ją opuszczali, wspomnienie o niej kurzyło się w dawno zepchniętych na dno szafy albumach. Poniekąd sama o to dbała, poniekąd sama tego pragnęła, uznając, że samotność i cisza to dobry, bezpieczny azyl, to jej droga, jedyna możliwa, tkana smutkiem, zaczepiana jedynie przez naturę. Oszukiwała siebie, wybierając śmierć w tłumie, uciekając od wyróżnień, od bycia zapamiętaną. Służyła dobrem i troską, ale nie zapisywała się w sercach na dłużej. Tak przynajmniej uważała. Wnioski popierała tym, co zrobił Leo, tym jak zachowała się matka i jak rozcierały się w czasie znajomości, które istniały dla niej tak jak ten promień słońca ślizgający się po policzku wraz z nadejściem poranka. I właściwie wolała, by jej nie kojarzono, by była jedynie obrazem, który zjawiał się, ożywał, gdy zwierzak potrzebował pomocy. Serdeczna, gościnna, skora do poświęcenia. Nie wychodziła stąd, ale do środka zapraszała z największą przyjemnością, ofiarowując całą siebie. Oszukiwała się, gniła. Za chwilę to przestanie wystarczać, ale może nigdy nie zdoła tego odkryć. Tak jest dobrze. Tak tylko dla oczu psa i kudłatych uszu królika, dla parsknięć przestraszonych kudłoni, dla pazurów wozaka. Nie dla siebie. Nie dla kogoś. Jego nie interesowała. I nie chciała, by to się zmieniło.
Nie powinien prosić o zaufanie, choć ten głos raczej brzmiał jak mdła formalność niż szczera chęć pozyskania jej wiary. – Niech tak będzie – poddała się, darując im możliwe wzburzenie. Do niczego nie doprowadziłyby te przekomarzania, a zwierzę czekało na pomoc. Tym się powinna zająć. Nie nim. I chociaż zdarzało jej się oderwać wzrok od kudłacza na dłużej, to jednak nigdy nie pozwalała sobie na zbyt rozpraszające myśli. Naprawdę? Mężczyzna nie wymagał od niej słów. Nie zadawał raczej pytań, nie zalewał anegdotami. Była mu za to wdzięczna. Nie za bardzo radziła sobie ze zbyt rozgadanymi druhami. Pozostawała kojąco cicha, choć nie dało się wyrzucić z pamięci pewnej podniosłości niedawnych słów.
– Odmawiać? – spytała nieprzytomnie, jakby nie zrozumiała. Tak też w pierwszej chwili było. Dopiero później potrzasnęła głową. – Nie, nie odmawiam. Nie wybieram tych, którzy mają przetrwać i tych, których czeka już tylko cierpienie.
Trochę ją zdenerwowało to pytanie, dłonie drgnęły, przyciskając mocniej do siebie zawiniątko. Słomiany włos opadł na twarz, przecinając oko na pół. Co takiego sugerował? Powoli nabrała powietrza, zsunęła z niego spojrzenie. Głowa przestała wyginać się w górę. Popatrzyła na poszkodowane stworzenie. Czy znało intencje mężczyzny? Czy czuło do niego sympatię? Cora czuła, że tak było, ale on nie wyglądał na entuzjastę tej relacji. Przyszedł i wkrótce odejdzie. – Tak będzie. Zaraz jego uwaga przeniesie się na coś innego – przyznała ze spokojem, nie do końca rozumiejąc, dlaczego tak bardzo wypierał się tej sympatii. Z drugiej strony dość ponure oblicze nie zwiastowało przecież niczego innego. Załatwił tylko sprawę, podrzucił psa…
Ale ten pies zaszczekał. Najpierw raz. Potem znów. Zaraz do jego nawoływania dołączyły dwa inne psiaki. Cora zmarszczyła czoło, rozmyślając nad tym, co się właśnie przydarzyło. O co chodziło? Może próbowały go zatrzymać. – Ćśś, ćśś, już dobrze, spokojnie – wtrąciła się w psi okrzyk, tuląc czule małego pacjenta. Nie spojrzała na mężczyznę, ale wewnątrz niej coś zabiło mocniej. Jak alarm, zły sygnał, ostrzeżenie. Upierdliwie szczekanie obijało się o ściany lecznicy.
Może właśnie nie miał być jednorazowy.
Nie powinien prosić o zaufanie, choć ten głos raczej brzmiał jak mdła formalność niż szczera chęć pozyskania jej wiary. – Niech tak będzie – poddała się, darując im możliwe wzburzenie. Do niczego nie doprowadziłyby te przekomarzania, a zwierzę czekało na pomoc. Tym się powinna zająć. Nie nim. I chociaż zdarzało jej się oderwać wzrok od kudłacza na dłużej, to jednak nigdy nie pozwalała sobie na zbyt rozpraszające myśli. Naprawdę? Mężczyzna nie wymagał od niej słów. Nie zadawał raczej pytań, nie zalewał anegdotami. Była mu za to wdzięczna. Nie za bardzo radziła sobie ze zbyt rozgadanymi druhami. Pozostawała kojąco cicha, choć nie dało się wyrzucić z pamięci pewnej podniosłości niedawnych słów.
– Odmawiać? – spytała nieprzytomnie, jakby nie zrozumiała. Tak też w pierwszej chwili było. Dopiero później potrzasnęła głową. – Nie, nie odmawiam. Nie wybieram tych, którzy mają przetrwać i tych, których czeka już tylko cierpienie.
Trochę ją zdenerwowało to pytanie, dłonie drgnęły, przyciskając mocniej do siebie zawiniątko. Słomiany włos opadł na twarz, przecinając oko na pół. Co takiego sugerował? Powoli nabrała powietrza, zsunęła z niego spojrzenie. Głowa przestała wyginać się w górę. Popatrzyła na poszkodowane stworzenie. Czy znało intencje mężczyzny? Czy czuło do niego sympatię? Cora czuła, że tak było, ale on nie wyglądał na entuzjastę tej relacji. Przyszedł i wkrótce odejdzie. – Tak będzie. Zaraz jego uwaga przeniesie się na coś innego – przyznała ze spokojem, nie do końca rozumiejąc, dlaczego tak bardzo wypierał się tej sympatii. Z drugiej strony dość ponure oblicze nie zwiastowało przecież niczego innego. Załatwił tylko sprawę, podrzucił psa…
Ale ten pies zaszczekał. Najpierw raz. Potem znów. Zaraz do jego nawoływania dołączyły dwa inne psiaki. Cora zmarszczyła czoło, rozmyślając nad tym, co się właśnie przydarzyło. O co chodziło? Może próbowały go zatrzymać. – Ćśś, ćśś, już dobrze, spokojnie – wtrąciła się w psi okrzyk, tuląc czule małego pacjenta. Nie spojrzała na mężczyznę, ale wewnątrz niej coś zabiło mocniej. Jak alarm, zły sygnał, ostrzeżenie. Upierdliwie szczekanie obijało się o ściany lecznicy.
Może właśnie nie miał być jednorazowy.
Dziewczyna nie była pierwsza i na pewno nie ostatnią osobą, która po latach stawała się anonimowa, pozbawiona historii, w której mógłby ją osadzić. Wspomnienia nigdy nie miały dla niego większej mocy, a znajomości stawały się przelotne, by z czasem po prostu nie istnieć. Mógł na palcach jednej ręki policzyć osoby, które pozostawały dla niego w jakimkolwiek stopniu istotne i z którymi utrzymywał kontakt, wiedziony własnymi chęciami. Nie zależało mu zwyczajnie na ludziach, jeśli ich obecność nie łączyła się z żadnym zyskiem dla niego. Zbyt wiele podróżował, zbyt często znikał na długie miesiące, aby cokolwiek pielęgnować. Nawet już nie pamiętał, że był jeden etap w jego życiu, krótki zryw, gdy był gotów osiąść w jednym miejscu z kobietą, która całkowicie zawróciła mu w głowie. Tamten czas jednak minął bezpowrotnie i nic nie wskazywało na to, aby miał nawet odrobinę chęci zwolnić rytm życia. Dlatego właśnie kroku mogły dotrzymać mu jedynie niepozorne stworzenia trzymające się na czterech łapach. W przeciwieństwie do Cory nie znikał w tłumie świadomie, a jedynie nie podnosił wzroku, póki nic interesującego nie pojawiło się w otoczeniu.
Nie liczył, że dziewczyna mu zaufa. Słowa, które wypowiedział do niej, miały być bardziej znakiem, że czas urwać tę dyskusję. Uśmiechnął się słabo, gdy dała za wygraną, nawet jeśli nie miał pewności, z jakiego powodu odpuściła.
Nigdy nie zadawał przesadnie dużo pytań, nie dociekał pewnych kwestii, więc w tym mógł być zdecydowanie dobrym kompanem. Póki wszystko szło gładko, był spokojny i mógł puścić w niepamięć wymianę zdań, którą toczyli przed momentem. Nie posiadał cech, o które go posądzała, a skoro zrozumiała to, mogli wytrzymać w swoim towarzystwie jeszcze kilka minut.
- A powinnaś, dla własnego dobra i przespanych nocy. Taka gromada pewnie nie pomaga – stwierdził, ale nie ganił jej za takie podejście. To był jej wybór, przed iloma istnieniami otwiera drzwi, jak wiele jest w stanie przyjąć, nie chcąc mieć na sumieniu żadnego futrzaka. Co prawda był ciekaw czy tyczyło się to też ludzi, ale nie dopytywał. Nie jego interes.
Przyjrzał jej się uważniej, gdy kosmyk włosów opadł na kobiecą twarz. Musiał przyznać, że była ładna i nie umknęło mu to wcześniej, lecz nie zamierzał tego również mówić na głos. Bawienie się w marne komplementy nie było dla niego, a teraz dodatkowo sytuacja jakoś nie sprawiała, że wypaliłby z czymś takim. Nie przejmował się tym, że pewnie zbyt bezczelnie przygląda jej się.
- Zawsze tak jest, dlatego łatwiej odzwyczaić od siebie szczeniaka niż dorosłego psa – nie była to wiedza wykraczająca poza podstawową i był pewny, że kobieta dobrze o tym wie, skoro przed chwilą przyznała mu rację.
Skrzywił się minimalnie, gdy psy zaczęły ujadać. Przekrzykiwania wypełniły pomieszczenie, działając drażniąco, a z powodu ilości psów nie szło tego tak po prostu zignorować.
Wyciągnął rękę, by delikatnie zamknąć psi pysk i tym gestem wymusić ciszę.
- Przestań.- wypowiedział ze spokojem, nie korzystając jednak ze swego daru. Chociaż prawie poddał się odruchowi, zapanował nad tym w porę. Rozluźnił palce, by zaraz pogłaskać zwierzaka po łebku.- Krzyki na niewiele się zdadzą – dodał prawie szeptem.
Uniósł wzrok na kobietę, odsuwając się od niej i psa, którego tuliła do siebie. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował, by później bez słowa wyjść z pomieszczania, a później z jej domu.
Stracił już za dużo czasu przez kundla.
| zt
Nie liczył, że dziewczyna mu zaufa. Słowa, które wypowiedział do niej, miały być bardziej znakiem, że czas urwać tę dyskusję. Uśmiechnął się słabo, gdy dała za wygraną, nawet jeśli nie miał pewności, z jakiego powodu odpuściła.
Nigdy nie zadawał przesadnie dużo pytań, nie dociekał pewnych kwestii, więc w tym mógł być zdecydowanie dobrym kompanem. Póki wszystko szło gładko, był spokojny i mógł puścić w niepamięć wymianę zdań, którą toczyli przed momentem. Nie posiadał cech, o które go posądzała, a skoro zrozumiała to, mogli wytrzymać w swoim towarzystwie jeszcze kilka minut.
- A powinnaś, dla własnego dobra i przespanych nocy. Taka gromada pewnie nie pomaga – stwierdził, ale nie ganił jej za takie podejście. To był jej wybór, przed iloma istnieniami otwiera drzwi, jak wiele jest w stanie przyjąć, nie chcąc mieć na sumieniu żadnego futrzaka. Co prawda był ciekaw czy tyczyło się to też ludzi, ale nie dopytywał. Nie jego interes.
Przyjrzał jej się uważniej, gdy kosmyk włosów opadł na kobiecą twarz. Musiał przyznać, że była ładna i nie umknęło mu to wcześniej, lecz nie zamierzał tego również mówić na głos. Bawienie się w marne komplementy nie było dla niego, a teraz dodatkowo sytuacja jakoś nie sprawiała, że wypaliłby z czymś takim. Nie przejmował się tym, że pewnie zbyt bezczelnie przygląda jej się.
- Zawsze tak jest, dlatego łatwiej odzwyczaić od siebie szczeniaka niż dorosłego psa – nie była to wiedza wykraczająca poza podstawową i był pewny, że kobieta dobrze o tym wie, skoro przed chwilą przyznała mu rację.
Skrzywił się minimalnie, gdy psy zaczęły ujadać. Przekrzykiwania wypełniły pomieszczenie, działając drażniąco, a z powodu ilości psów nie szło tego tak po prostu zignorować.
Wyciągnął rękę, by delikatnie zamknąć psi pysk i tym gestem wymusić ciszę.
- Przestań.- wypowiedział ze spokojem, nie korzystając jednak ze swego daru. Chociaż prawie poddał się odruchowi, zapanował nad tym w porę. Rozluźnił palce, by zaraz pogłaskać zwierzaka po łebku.- Krzyki na niewiele się zdadzą – dodał prawie szeptem.
Uniósł wzrok na kobietę, odsuwając się od niej i psa, którego tuliła do siebie. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował, by później bez słowa wyjść z pomieszczania, a później z jej domu.
Stracił już za dużo czasu przez kundla.
| zt
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zareagowała mocno. Wysoko uniosła głowę, popatrzyła przenikliwie, jakby chciała nagle prześwietlić go na wylot, jakby zdołał wzburzyć spokojnym morzem. Posegregowany świat drgnął. Powinna. Nie, nie miał pojęcia, co takiego powinna, co jej szkodziło, a co pomagało. Zasypiała w łożu pełnym psów, połykała sierść, połykała miłość wdzięcznych oczu. Nigdy nie była sama. Byli jej lekarstwem, a ona leczyła ich. Wzajemnie zaczytywali się w emocjach. Macnair nie posiadał wiedzy, która pozwoliłaby mu na wydawanie tak bezpośrednich osądów. Chciał ubrać to w sugestię, ale Cora poczuła się podrażniona, lekko, nie na tyle, by zareagować głośno (zresztą rzadko kiedy można było wywołać u niej złość), ale na tyle, by zacisnęła mocno usta. W drobnym błysku pomyślała, że to mogło być radą, kolejnym nieoczywistym aktem dobra, do którego nie chciał się przyznać. A jednak pomylił się, czuła, że ma do czynienia z kimś, kto nie będzie potrafił tego pojąć. Coś kazało mu dziś zareagować, ale w świecie zapyziałych spraw dumnych mężczyzn nie było miejsca na empatię. Przynajmniej nie poznała żadnego mężczyzny spod barw węża i atłasowej zieleni, który interesowałby się czymś, kimś… tak po prostu. Oceniała go wciąż przez woalkę przeszłości, ale nieprawdą był fakt, że tylko ją w nim potrafiła ujrzeć. Nie drażnił jej. Nie tak jak kiedyś, kiedy toczyła się jako niezdarna kula między kolczastymi przeszkodami pełnymi wielkich uczniów ubarwionych wrednymi spojrzeniami. Brat nie mógł jej ochronić przed wszystkim, brat skończył szkołę w chwili, kiedy Cora zaczęła głębiej pojmować ten świat, kiedy odkryła potęgę, zdradliwą moc uczuć.
Nie rozumiała, dlaczego wciąż tak patrzył. Intensywnie, długo. Nigdy tego nie lubiła. Oczy z przeszłości upatrywały w niej plastyczną, bardzo miękką szkaradę. Są takie momenty z dziecięcych lat, które nigdy nie bledną. Pozostają aż do końca, upierdliwie o sobie przypominając w najmniej spodziewanych momentach. Nigdy nie przestała być grubiutkim Krukiem, płochym i dziwacznym. Ale dziś przestała szukać już tak gorączkowo akceptacji, przestała czuć wartość we własnym wyglądzie, choć faktycznie nie przypominała już tamtej małej czarownicy. Utrata wagi wiązała się z dramatem, którego wolałaby nigdy nie przeżyć. Zresztą Cora długo nie była świadoma powodów śmiechów otoczenia, długo nie umiała dostrzec w sobie tej fizycznej inności, która nie podobała się rówieśnikom. – Nie jesteś nim. Jego przyszłością. Ale ona gdzieś jest, w końcu znajdzie swojego człowieka – zgodziła się, kończąc jednocześnie temat zjednoczenia się tej dwójki. Szczeniak jednak nie chciał się na to zgodzić – i tak też pozwoliła sobie o tym pomyśleć. Chwilowy psi dramat zostanie załagodzony zaraz drzemką i smakołykami, bo na zabawę zbyt wcześnie. Czworonóg winien odpoczywać, a wkrótce obraz wybawiciela odejdzie tak szybko, jak nadszedł.
Z niepewnością obserwowała, jak wyszedł tym krzykom naprzeciw, jak jego dłoń próbowała je zakleszczyć, stłumić dźwięk w maleńkiej paszczy. Nie tak to się robiło, ale może nawet sam gest i bliskość znajomego zapachu zadziałały, może dźwięku nie przerwała siła, wobec której pies nie mógł się opierać. – Woła cię… - dodała cicho, z ledwo dostrzegalnym cieniem uśmiechu. Macnair go nie chciał, to jasne. Psi lament mógł go zirytować. Nie zareagował obojętnie, pożegnał się czułością, która być może ułatwi maluchowi rozstanie.
Wyszedł, pozostawiając ich wszystkich samych. Samych w gromadzie. Porządek znów zapanował w Kłębku, ale czy wszyscy byli szczęśliwi?
zt x2
Nie rozumiała, dlaczego wciąż tak patrzył. Intensywnie, długo. Nigdy tego nie lubiła. Oczy z przeszłości upatrywały w niej plastyczną, bardzo miękką szkaradę. Są takie momenty z dziecięcych lat, które nigdy nie bledną. Pozostają aż do końca, upierdliwie o sobie przypominając w najmniej spodziewanych momentach. Nigdy nie przestała być grubiutkim Krukiem, płochym i dziwacznym. Ale dziś przestała szukać już tak gorączkowo akceptacji, przestała czuć wartość we własnym wyglądzie, choć faktycznie nie przypominała już tamtej małej czarownicy. Utrata wagi wiązała się z dramatem, którego wolałaby nigdy nie przeżyć. Zresztą Cora długo nie była świadoma powodów śmiechów otoczenia, długo nie umiała dostrzec w sobie tej fizycznej inności, która nie podobała się rówieśnikom. – Nie jesteś nim. Jego przyszłością. Ale ona gdzieś jest, w końcu znajdzie swojego człowieka – zgodziła się, kończąc jednocześnie temat zjednoczenia się tej dwójki. Szczeniak jednak nie chciał się na to zgodzić – i tak też pozwoliła sobie o tym pomyśleć. Chwilowy psi dramat zostanie załagodzony zaraz drzemką i smakołykami, bo na zabawę zbyt wcześnie. Czworonóg winien odpoczywać, a wkrótce obraz wybawiciela odejdzie tak szybko, jak nadszedł.
Z niepewnością obserwowała, jak wyszedł tym krzykom naprzeciw, jak jego dłoń próbowała je zakleszczyć, stłumić dźwięk w maleńkiej paszczy. Nie tak to się robiło, ale może nawet sam gest i bliskość znajomego zapachu zadziałały, może dźwięku nie przerwała siła, wobec której pies nie mógł się opierać. – Woła cię… - dodała cicho, z ledwo dostrzegalnym cieniem uśmiechu. Macnair go nie chciał, to jasne. Psi lament mógł go zirytować. Nie zareagował obojętnie, pożegnał się czułością, która być może ułatwi maluchowi rozstanie.
Wyszedł, pozostawiając ich wszystkich samych. Samych w gromadzie. Porządek znów zapanował w Kłębku, ale czy wszyscy byli szczęśliwi?
zt x2
Pod stołem głodne oczy
Szybka odpowiedź