Zaśnij ukołysany wilgotnym wiatrem
AutorWiadomość
Zaśnij ukołysany wilgotnym wiatrem
Wkrótce.
Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
Długo łudziła się, że sen nadejdzie i odsunie na bok troski, choć na chwilę pozwalając pędzącym myślom zatrzymać się i odetchnąć. Było zbyt wcześnie, za świeżo na dystans oraz spokojne snucie planów, roztrzęsione serce analizowało każdy szczegół wczorajszego zajścia, pochylało się nad losem każdego z mieszkańców Rudery. Zamartwiała się nimi po kolei, wreszcie docierając nawet do brata oraz siebie - już kiedyś czuła się podobnie, bez dachu nad głową, kiedy świat wokół zdawał się sypać i nigdy nie powstać ponownie. Nie mogłaby się poddać, ani rok wcześniej, ani teraz, lecz niemoc wdzierała się w każdy zalążek planu, jaki tylko rodził się w głowie.
Wątpliwości przypominały niewyraźne cienie, snuły się pod powiekami i odstraszały zmęczenie, zaprzepaszczając szansę na odpoczynek - w pewnym momencie Susanne przestała się łudzić i pozwoliła nogom spłynąć lekko z posłania, na dobre rezygnując z wizji snu. Wyglądało na to, że jej serce musiało uporać się z napływającymi strachami i stawić im czoła, nawet najdrobniejsza drzemka nie zapowiadała swojej wizyty przed oczyszczeniem tej wewnętrznej atmosfery. Palce przesunęły się gładko po materiale, nim ciche kroki oznajmiły dyskretnie, że panna Lovegood wymyka się z pokoju. Nie chciała budzić i niepokoić swojej kochanej kuzynki, leżącej tuż obok, dlatego wyszła na paluszkach, starając się zaklinać każdy najmniejszy szmer.
Nie czuła się wolna, choć Kłębek zazwyczaj przywodził ten rodzaj skojarzeń - pozostawała spętana wczorajsza niespodzianką, pozbawiającą mieszkańców Rudery ostatniego poczucia bezpieczeństwa; może towarzystwo natury ukoi nerwy i ukołysze rozhulane lęki? uwolni ją od bezradności? Zawahała się, zerkając na swoje buty, pozostawione w przedsionku - ostatecznie wzięła je w dłoń, pozwalając zimnej ziemi drażnić gołe stopy. Orzeźwiające dreszcze nie były jej straszne, przypominały zimne prysznice, a przecież takie zazwyczaj praktykowała. Spacerowała ostrożnie, orientując się po chwili, że Słońce, choć jeszcze pod linią horyzontu, niedługo rzuci więcej światła na dzikie ścieżki. Jeszcze przed opuszczeniem domu, zyskała wiernego towarzysza - Kłak kręcił się wokół, truchtając nieopodal, dodając otuchy samą swoją obecnością. Krótkim westchnieniem przywitała wodę, odrzucając obuwie na bok i wyłapując w ciemności znajomy hamak. Zamiast zasiadać na materiale, kucnęła, opierając się ramieniem o drzewo, zaś dłoń zanurzyła się w znajomej sierści, gładząc ją lekko.
- Może ty masz wskazówki, Kłak? - zapytała zwierzę, odwzajemniając spojrzenie. Noc była cicha, o wiele cichsza i spokojniejsza niż jej własne myśli.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Między niespokojnymi ścieżkami snu coś woła. Coś patrzy głośnym okiem, unosi się lekko, wyrysowuje znaki, a te są jak wskazówki – za nimi należy podążyć, by odnaleźć coś, co się zgubiło. Rozpływa się ta melodia, śmielej rozsiada się między nocnymi zmorami, odpędza cichość nocy, wabi jasnym porankiem. Do pierwszego głosu dołącza drugi, a potem wspólnie pociągają ją za sobą, krok za krokiem. To ćwierkanie, z nieśmiałego przerodziło się w upierdliwie, choć wciąż sprzyjające, radosne. Zupełnie niepodobne do nastroju sennych przygód śpiących w Kłębku dusz.
Gdy się zbudziła, nie było łapy wciskającej jej się między żebra, ciepłej i lekko poruszającej się z chwilą nabrania powietrza. Brakowało siostry wygrzewającej poduszkę obok. Tej, która blaskiem zawstydzić umiała najjaśniejszą z gwiazd. Poprzedniej nocy cień ułożył się wstrętnie na jej ramionach, jakby chciał zdusić to światło swym mrokiem. Zbyt wiele żyć utraciło dom, zniszczono gniazdo dobrej rodziny, obce zapachy wypędziły ich z ukochanej Rudery, aż trafili tutaj. Nie oni pierwsi w ciągu ostatnich dni zabłądzili prosto do Little Witcombe. Do Kłębka. Cora nie przywykła do dzielenia dachów z tyloma istotami. Nie tymi ludzkimi. Odmówić jednak nie śmiałaby w obliczu straszliwej tragedii. Jeśli zło dreptało po piętach takim jak oni, to co robiło z tymi, którzy nie umieli się bronić? Świat stawał się zły, zwierzęta chowały się po norach, a paraliżujący lęk nie pozwalał im znów wąchać miękkich traw i wyglądać za obłokami. Nowy dzień miał stworzyć świeży plan, ale najwyraźniej niektórzy w tych rozważaniach zamoczyli łydki jeszcze przed mrugnięciem wschodzącego słońca. Susanne wyszła z pokoju, a ciekawski Kłak pewnie pognał za nią lub wtulił się w plecy jakiegoś nowego przyjaciela. Drewniane podłogi po naciśnięciu pięty zaskrzypiały. Cora wyprostowała plecy, a potem otuliła piżamową postać dzierganym swetrem w kolorach chropowatych gałązek. Przeszła sennie przez pokój i otworzyła szerzej okno, wpuszczając do środka ciekawskiego owada. Za jej plecami brzęczał, gdy schodziła po schodkach. Skrzypnięcia znów poprzerywały ciszę śniących oddechów gości. Na motylich palcach przedostała się na taras i wsunęła stopy w ogrodowe buciki. Ciemność powoli ustępowała słonecznym falom, ale natura już nie spała. Gdy stanęła na trawie, usłyszała końskie parsknięcie. Kudłonie zawołały o przekąskę. Przetarła lekko oczy i przeszła kawałek dalej. Zdawało się, że nie zmieniło się nic, rzeka dalej płynęła w tym samym kierunku, kwitnące drzewa szeleściły, a w trzcinach śpiewała jakaś tajemnica. Gdzie jest Susanne?
Zdradziło ją ucho uniesione wysoko i lekko drżąca tylna łapa. Psidwak wiedział, kto się zbliżał. – Jestem pewna, że miałby wiele do powiedzenia – odparła, podchodząc do hamaku. Pierwsze wypowiedziane po przebudzeniu słowa wydawały się mgliste, wciąż jedną nogą stojące gdzieś w krainie snów. – Sam odgoniłby wszystkich twoich nieprzyjaciół – dodała, wiedząc, w którą stronę skręcały myśli Sus. To one nie pozwoliły jej pozostać w łóżku ani minutę dłużej. – Czasem chciałabym móc odkryć, co próbuje nam przekazać tym szczekaniem, o czym mówi – wyznała trochę zatroskana. W świecie czarodziejów wiele rzeczy było możliwych. O niektóre jednak nie należało prosić, nawet jeśli tak mocno kusiły.
Szczelniej owinęła się swetrem. Maj nie był lipcem, a słońce dopiero miało popieścić je swoimi ramionami. Przed świtem chłód chętnie głaskał ich potargane głowy.
– Nie jest ci zimno, Susanne? – spytała, odgarniając złotawe pasmo z twarzy. Kłak lizał dłoń panny Lovegood, a gdzieś za ich głowami coś plusnęło w rzece.
Gdy się zbudziła, nie było łapy wciskającej jej się między żebra, ciepłej i lekko poruszającej się z chwilą nabrania powietrza. Brakowało siostry wygrzewającej poduszkę obok. Tej, która blaskiem zawstydzić umiała najjaśniejszą z gwiazd. Poprzedniej nocy cień ułożył się wstrętnie na jej ramionach, jakby chciał zdusić to światło swym mrokiem. Zbyt wiele żyć utraciło dom, zniszczono gniazdo dobrej rodziny, obce zapachy wypędziły ich z ukochanej Rudery, aż trafili tutaj. Nie oni pierwsi w ciągu ostatnich dni zabłądzili prosto do Little Witcombe. Do Kłębka. Cora nie przywykła do dzielenia dachów z tyloma istotami. Nie tymi ludzkimi. Odmówić jednak nie śmiałaby w obliczu straszliwej tragedii. Jeśli zło dreptało po piętach takim jak oni, to co robiło z tymi, którzy nie umieli się bronić? Świat stawał się zły, zwierzęta chowały się po norach, a paraliżujący lęk nie pozwalał im znów wąchać miękkich traw i wyglądać za obłokami. Nowy dzień miał stworzyć świeży plan, ale najwyraźniej niektórzy w tych rozważaniach zamoczyli łydki jeszcze przed mrugnięciem wschodzącego słońca. Susanne wyszła z pokoju, a ciekawski Kłak pewnie pognał za nią lub wtulił się w plecy jakiegoś nowego przyjaciela. Drewniane podłogi po naciśnięciu pięty zaskrzypiały. Cora wyprostowała plecy, a potem otuliła piżamową postać dzierganym swetrem w kolorach chropowatych gałązek. Przeszła sennie przez pokój i otworzyła szerzej okno, wpuszczając do środka ciekawskiego owada. Za jej plecami brzęczał, gdy schodziła po schodkach. Skrzypnięcia znów poprzerywały ciszę śniących oddechów gości. Na motylich palcach przedostała się na taras i wsunęła stopy w ogrodowe buciki. Ciemność powoli ustępowała słonecznym falom, ale natura już nie spała. Gdy stanęła na trawie, usłyszała końskie parsknięcie. Kudłonie zawołały o przekąskę. Przetarła lekko oczy i przeszła kawałek dalej. Zdawało się, że nie zmieniło się nic, rzeka dalej płynęła w tym samym kierunku, kwitnące drzewa szeleściły, a w trzcinach śpiewała jakaś tajemnica. Gdzie jest Susanne?
Zdradziło ją ucho uniesione wysoko i lekko drżąca tylna łapa. Psidwak wiedział, kto się zbliżał. – Jestem pewna, że miałby wiele do powiedzenia – odparła, podchodząc do hamaku. Pierwsze wypowiedziane po przebudzeniu słowa wydawały się mgliste, wciąż jedną nogą stojące gdzieś w krainie snów. – Sam odgoniłby wszystkich twoich nieprzyjaciół – dodała, wiedząc, w którą stronę skręcały myśli Sus. To one nie pozwoliły jej pozostać w łóżku ani minutę dłużej. – Czasem chciałabym móc odkryć, co próbuje nam przekazać tym szczekaniem, o czym mówi – wyznała trochę zatroskana. W świecie czarodziejów wiele rzeczy było możliwych. O niektóre jednak nie należało prosić, nawet jeśli tak mocno kusiły.
Szczelniej owinęła się swetrem. Maj nie był lipcem, a słońce dopiero miało popieścić je swoimi ramionami. Przed świtem chłód chętnie głaskał ich potargane głowy.
– Nie jest ci zimno, Susanne? – spytała, odgarniając złotawe pasmo z twarzy. Kłak lizał dłoń panny Lovegood, a gdzieś za ich głowami coś plusnęło w rzece.
Zaśnij ukołysany wilgotnym wiatrem
Szybka odpowiedź