Strych
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Strych
Stara, zakurzona graciarnia... ale nie na długo.
Zaklęcia ochronne: Cave Inimicum, Mała twierdza (okna), Tenuistis
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 13.10.20 12:46, w całości zmieniany 5 razy
12.05.57r
Nigdy nie uważał się za szczególnie wścibskiego, ale jak już miłość życia jego przyjaciela ucieka dla niego z domu, porzuca szlacheckie przywileje by zamieszkać z twoim drugim przyjacielem to chyba trzeba się zapoznać. Co prawda podszedł na weselu Rii, żeby się przedstawić, ale tam działo się dużo, sama Ria pochłaniała uwagę, do tego Clara była, Sue, mnóstwo bliskich i przyjaciół, zabawy i alkohol, trudno było jakoś mocniej skupić się na nowo poznanych. Nawet jeśli Steff skakał podekscytowany bardziej niż Roger kiedy dostaje świeżą marchew. A Rogera bardzo ekscytuje świeża marchew.
Tak czy inaczej ten poranek Bertie spędził, przygotowując świeże pączki, żeby przywitać ex panienkę Selwyn w świecie plebsu na swój sposób i trochę osłodzić jej czas.
Wszedł więc do Kurnika jakby nigdy nic, jak zazwyczaj i... i w sumie to coś było nie tak. Zmarszczył brwi, słysząc trzaski i tacę z pączkami przełożył do lewej ręki, prawą sięgając po różdżkę. Kiedy dosłyszał dziewczęcy głos, krzyczący na jakąś kreaturę, natychmiast ruszył ku salonowi jak rycerz gotów bronić niewiastę przed całym złem tego świata.
Albo niuchaczem. Który w sumie to jest tutaj z jego winy.
- Witam panienkę. - uśmiechnął się szeroko, wchodząc na pole boju i zamykając za sobą drzwi, żeby nie dać przebiegłemu stworowi drogi ucieczki. - Bertie Bott, poznaliśmy się na ślubie. - powiedział wesoło zupełnie jakby nie widział niuchaczowego rozgardiaszu i tego jak dziewczyna jest zasapana i czerwona na policzkach od wysiłku jaki niewątpliwie włożyła w tę zabawę z niuchaczem. W tym momencie zobaczył, że niuchacz spogląda w stronę jego zegarka, a potem uchylonego okna, najpewniej rozważając czy zdąży ukraść coś jeszcze nim czmychnie. Odstawił zaraz tacę z pączkami na kanapę uznając, że tam jest bezpieczniej niż na małym stoliku, który łatwo wywrócić.
- Co ukradł? - zagadnął zaraz, wymijając jakąś stłuczoną filiżankę. Różdżkę dalej trzymał, powoli zbliżając się z jednej strony. - Spróbuję go unieruchomić. - mruknął, ruszając różdżkę i widząc przy tym, że sam niuchacz zbiera się ku ucieczce.
- Drętwota!
1-3 - niuchacz w ostatniej chwili skacze, usiłując wycelować trafiam zaklęciem w Bellę (a w każdym razie w nią leci czar, może oczywiście się bronić lub unikać!)
4-6 - trafiam w niuchacza w chwili skoku, ten opada na drogo wyglądającą zastawę
7-10 - trafiony niuchacz nieruchomieje. Narazie...
Nigdy nie uważał się za szczególnie wścibskiego, ale jak już miłość życia jego przyjaciela ucieka dla niego z domu, porzuca szlacheckie przywileje by zamieszkać z twoim drugim przyjacielem to chyba trzeba się zapoznać. Co prawda podszedł na weselu Rii, żeby się przedstawić, ale tam działo się dużo, sama Ria pochłaniała uwagę, do tego Clara była, Sue, mnóstwo bliskich i przyjaciół, zabawy i alkohol, trudno było jakoś mocniej skupić się na nowo poznanych. Nawet jeśli Steff skakał podekscytowany bardziej niż Roger kiedy dostaje świeżą marchew. A Rogera bardzo ekscytuje świeża marchew.
Tak czy inaczej ten poranek Bertie spędził, przygotowując świeże pączki, żeby przywitać ex panienkę Selwyn w świecie plebsu na swój sposób i trochę osłodzić jej czas.
Wszedł więc do Kurnika jakby nigdy nic, jak zazwyczaj i... i w sumie to coś było nie tak. Zmarszczył brwi, słysząc trzaski i tacę z pączkami przełożył do lewej ręki, prawą sięgając po różdżkę. Kiedy dosłyszał dziewczęcy głos, krzyczący na jakąś kreaturę, natychmiast ruszył ku salonowi jak rycerz gotów bronić niewiastę przed całym złem tego świata.
Albo niuchaczem. Który w sumie to jest tutaj z jego winy.
- Witam panienkę. - uśmiechnął się szeroko, wchodząc na pole boju i zamykając za sobą drzwi, żeby nie dać przebiegłemu stworowi drogi ucieczki. - Bertie Bott, poznaliśmy się na ślubie. - powiedział wesoło zupełnie jakby nie widział niuchaczowego rozgardiaszu i tego jak dziewczyna jest zasapana i czerwona na policzkach od wysiłku jaki niewątpliwie włożyła w tę zabawę z niuchaczem. W tym momencie zobaczył, że niuchacz spogląda w stronę jego zegarka, a potem uchylonego okna, najpewniej rozważając czy zdąży ukraść coś jeszcze nim czmychnie. Odstawił zaraz tacę z pączkami na kanapę uznając, że tam jest bezpieczniej niż na małym stoliku, który łatwo wywrócić.
- Co ukradł? - zagadnął zaraz, wymijając jakąś stłuczoną filiżankę. Różdżkę dalej trzymał, powoli zbliżając się z jednej strony. - Spróbuję go unieruchomić. - mruknął, ruszając różdżkę i widząc przy tym, że sam niuchacz zbiera się ku ucieczce.
- Drętwota!
1-3 - niuchacz w ostatniej chwili skacze, usiłując wycelować trafiam zaklęciem w Bellę (a w każdym razie w nią leci czar, może oczywiście się bronić lub unikać!)
4-6 - trafiam w niuchacza w chwili skoku, ten opada na drogo wyglądającą zastawę
7-10 - trafiony niuchacz nieruchomieje. Narazie...
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 5
'k10' : 5
Pozostawiona sama na kurzych włościach próbowała sobie poradzić. Tym razem poradzić tak, by następnego dnia lokatorzy nie musieli się głowić nad tym, co takiego wydarzyło się w ich domku. Szlachcianka w skromnych przestrzeniach była trochę jak garboróg w składzie porcelany. Oczywiście pozostawała zwinna i powabna, ale jej niewiedza i królewskie nawyki co rusz doprowadzały do katastrofy. Spalone bułeczki, potrzaskane talerze i sztywne pranie. Uczyła się, starała, a chciała też działać samodzielnie, by pokazać, że jednak potrafi i że wcale nie cierpi, kiedy dłonie brudzą się, marszczą i paskudnie suszą od kontaktu z dziwnymi specyfikami. Wzdychała wciąż głośno, nieco rozzłoszczona faktem, że jednak bardziej jej nie szło. Nie minęło dziesięć dni, dopiero co pogodziła się z faktem, że pierś naprawdę oddycha pozbawiona modelującej ciasnoty gorsetu (a może i nie pogodziła), dopiero co oswajała się z symfonią tej głośnej chatki, a już zawiły los podsyłał jej pod nogi kolejne przeszkody. Wszędzie niespodzianki. Za domkiem, w grządkach, przy drewutni, na schodach i w wannie. Stworzenia, ludzie, kurnikowe sprawy, o których jeszcze nie zdążyła się dowiedzieć. I znikąd zjawiający się goście, ale o tym bliskim jeszcze nie wiedziała.
Próbowała sięgnąć z wyższej półeczki naczynie, kiedy drobne łapki zerwały z jej szyi błyszczący upominek od pewnego młodzieńca. O mały włos nie uczepiła się tej biednej drewnianej deski i nie zwaliła sobie na głowę tych wszystkich słoików i puszek. Zakołysało nią lekko, dłoń pokierowała mimowolnie na dekolt, poszukując wisiorka, ale natrafiła jedynie na czerwone ślady po pazurkach. Co za łapserdak!
– Wracaj tu, ty mały psotniku! – zawołała głośno i natychmiast pognała do saloniku, by wytropić złodziejaszka. Czy to dokładne ten sam niuchacz, który psocił się im w grządkach? Na palcach przemierzała kolejne metry niezbyt wielkiej przestrzeni, licząc na to, że zdoła łotrzyka zaskoczyć i sprytnie odzyskać swoją pamiątkę. Futerkowy przyjaciel najwidoczniej liczył na to, że ten łup ponownie znajdzie się w jego kryjówce. Niedoczekanie! Bella zaglądała powoli w każdy kącik. Stworzenie wypełzło nagle spod kanapy i błyskawicznie przebiegło przez cały pokój, pozostawiając za sobą brzęk kosztowności. A to spryciarz! Pobiegła za nim i prawie się wywróciła, zaczepiając czubkiem bucika o dywanik. No nie! Zjawił się jednak przybysz z pakunkiem, dziwnie znajomy, tak radosny. Przerwała szaleńczy pościg i popatrzyła na niego, próbując szybko zmyć z rozgrzanej buzi ten bezradny wyraz. Wzięła głęboki wdech. Pan Bott! No tak. Pamiętała jego eleganckie oblicze z wesela. Wchodził do domku tak po prostu? Zwyczajnie Kurnika nie przestawały jej zadziwiać, ale może to kolejny przyjaciel, jak rodzina. Niemniej poczuła wstyd na myśl, że zdołał ujrzeć ją w takich okolicznościach.
– Jak miło cię widzieć! Pamiętam, drogi Bertie. Jesteś przyjacielem Alexandra – odpowiedziała jednak pogodnie, a gdzieś z tyłu zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek ujrzy łańcuszek. Kret pewnie był już daleko, daleko stąd. – Och, to.. – urwała, zastanawiając się, jak powinna nazwać wykradzioną błyskotkę. – To mój naszyjnik ze szczurem – wyznała szybko, chyba jeszcze bardziej rumiana, bo przecież szczur… Jakże kuriozalna sprawa! Podarek tak symboliczny. Czy Bertie wiedział o gryzoniowym Steffenie? Popatrzyła na niego nagle z zaintrygowaniem, a potem odwróciła głowę, nieco zasmuconym spojrzeniem obejmując przestrzeń wokół nich. – Potrafisz złap… - Miała już pytać, kiedy panicz Bott w szlachetnym geście uniósł różdżkę i przeszedł natychmiast do działania. Złapany zaklęciem stwór opadł ciężko na najpiękniejszą zastawę w całym Kurniku i pewnie się biedaczek połamał, krusząc przy okazji delikatne, malowane naczynia. – O nie! – pisnęła zrozpaczona, wyobrażając sobie już spojrzenie Idy i Alexa. Sytuacja stawała się beznadziejna. – Powiedz, proszę, że jesteś człowiekiem talentu... wielu talentów. Czuję, że tak jest – odparła pełna nadziei, podkreślając w głosie aż teatralnie dramat całego zdarzenia.
– Nie może się ruszyć? – podpytała, robiąc ostrożny krok w stronę kreta spoczywającego na górce potłuczonej zastawy. Wydawało jej się, że zna ten złotawy wzór. Czy to salamandry? Zmrużyła lekko oczy i ostrożnie nachyliła się nad niuchaczem. Oko złodziejaszka łypnęło na nią nerwowo, pewnie rozczarowane takim przebiegiem sprawy. Nigdzie jednak nie ujrzała swojej zguby. Nie wiedziała o tajemniczych kieszonkach pochowanych w futerku. – Chyba przepadł... – Westchnęła rozczarowana.
Próbowała sięgnąć z wyższej półeczki naczynie, kiedy drobne łapki zerwały z jej szyi błyszczący upominek od pewnego młodzieńca. O mały włos nie uczepiła się tej biednej drewnianej deski i nie zwaliła sobie na głowę tych wszystkich słoików i puszek. Zakołysało nią lekko, dłoń pokierowała mimowolnie na dekolt, poszukując wisiorka, ale natrafiła jedynie na czerwone ślady po pazurkach. Co za łapserdak!
– Wracaj tu, ty mały psotniku! – zawołała głośno i natychmiast pognała do saloniku, by wytropić złodziejaszka. Czy to dokładne ten sam niuchacz, który psocił się im w grządkach? Na palcach przemierzała kolejne metry niezbyt wielkiej przestrzeni, licząc na to, że zdoła łotrzyka zaskoczyć i sprytnie odzyskać swoją pamiątkę. Futerkowy przyjaciel najwidoczniej liczył na to, że ten łup ponownie znajdzie się w jego kryjówce. Niedoczekanie! Bella zaglądała powoli w każdy kącik. Stworzenie wypełzło nagle spod kanapy i błyskawicznie przebiegło przez cały pokój, pozostawiając za sobą brzęk kosztowności. A to spryciarz! Pobiegła za nim i prawie się wywróciła, zaczepiając czubkiem bucika o dywanik. No nie! Zjawił się jednak przybysz z pakunkiem, dziwnie znajomy, tak radosny. Przerwała szaleńczy pościg i popatrzyła na niego, próbując szybko zmyć z rozgrzanej buzi ten bezradny wyraz. Wzięła głęboki wdech. Pan Bott! No tak. Pamiętała jego eleganckie oblicze z wesela. Wchodził do domku tak po prostu? Zwyczajnie Kurnika nie przestawały jej zadziwiać, ale może to kolejny przyjaciel, jak rodzina. Niemniej poczuła wstyd na myśl, że zdołał ujrzeć ją w takich okolicznościach.
– Jak miło cię widzieć! Pamiętam, drogi Bertie. Jesteś przyjacielem Alexandra – odpowiedziała jednak pogodnie, a gdzieś z tyłu zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek ujrzy łańcuszek. Kret pewnie był już daleko, daleko stąd. – Och, to.. – urwała, zastanawiając się, jak powinna nazwać wykradzioną błyskotkę. – To mój naszyjnik ze szczurem – wyznała szybko, chyba jeszcze bardziej rumiana, bo przecież szczur… Jakże kuriozalna sprawa! Podarek tak symboliczny. Czy Bertie wiedział o gryzoniowym Steffenie? Popatrzyła na niego nagle z zaintrygowaniem, a potem odwróciła głowę, nieco zasmuconym spojrzeniem obejmując przestrzeń wokół nich. – Potrafisz złap… - Miała już pytać, kiedy panicz Bott w szlachetnym geście uniósł różdżkę i przeszedł natychmiast do działania. Złapany zaklęciem stwór opadł ciężko na najpiękniejszą zastawę w całym Kurniku i pewnie się biedaczek połamał, krusząc przy okazji delikatne, malowane naczynia. – O nie! – pisnęła zrozpaczona, wyobrażając sobie już spojrzenie Idy i Alexa. Sytuacja stawała się beznadziejna. – Powiedz, proszę, że jesteś człowiekiem talentu... wielu talentów. Czuję, że tak jest – odparła pełna nadziei, podkreślając w głosie aż teatralnie dramat całego zdarzenia.
– Nie może się ruszyć? – podpytała, robiąc ostrożny krok w stronę kreta spoczywającego na górce potłuczonej zastawy. Wydawało jej się, że zna ten złotawy wzór. Czy to salamandry? Zmrużyła lekko oczy i ostrożnie nachyliła się nad niuchaczem. Oko złodziejaszka łypnęło na nią nerwowo, pewnie rozczarowane takim przebiegiem sprawy. Nigdzie jednak nie ujrzała swojej zguby. Nie wiedziała o tajemniczych kieszonkach pochowanych w futerku. – Chyba przepadł... – Westchnęła rozczarowana.
- Tak, dokładnie. - uśmiechnął się wesoło. Spodziewał się, że Isabelli może być trudno spamiętywać kolejne nowe imiona, przez sam Kurnik przetaczało się sporo osób, a ostatecznie... cóż, Bella całkowicie zmieniła środowisko. Kiedy usłyszał o bardzo charakterystycznym naszyjniku, wyraz twarzy młodego Botta stał się w jakiś sposób jeszcze weselszy. Nabrał też odrobinę ciepła. - Od Steffa? - spytał, żeby się upewnić, choć doprawdy, kto inny wpadłby na coś takiego? I chyba tylko w jego wydaniu to mogło być w sumie nawet urocze. - To nie mamy innego wyboru jak tylko go odzyskać.
Nie miał bladego pojęcia gdzie Steffen mógł taki naszyjnik znaleźć, ale był pewien że w ów poszukiwania włożył cholernie dużo wysiłku. I co ważniejsze, obecnej tu panience zdawało się na naszyjniku zależeć, nie można więc tego zignorować!
I już wypowiadał zaklęcie, które miał okazję już nie jeden raz testować. Tylko w życiu Bertiego tak już jest, że zawsze jakaś przeciwność musi się pojawić i tak oto chciał być fajnym bohaterem dnia, a nie pierwszy już raz coś natłukł. Tylko tym razem to nie był jakiś kubek czy zwykły talerz.
Skrzywił się i podszedł bliżej.
- Spokojnie, psucie rzeczy to jeden z moich największych talentów, więc muszę umieć je naprawiać. - zapewnił przede wszystkim, że sam jest zdarzeniu winien, bo celować to on powinien nie tylko w zwierzę, ale i w otoczenie patrzeć. Nie był pewien, czy na zastawie kompletnie nie będzie śladu, ale na pewno zrobi co w jego mocy. - A jak nie naprawię doskonale to obiecuję osobiście wysłuchać Alexowej litanii. - puścił jej jeszcze oczko, nie wątpił że Farley by mu wybaczył, ostatecznie chyba woli te inne fioletowe filiżanki, bo je zawsze wyjmuje jak Bott przychodzi.
No, chyba że przy nim Alex wyciąga filiżanki których nie jest mu szkoda potłuc. Zaraz spojrzał w stronę niuchacza.
- Nie może. Ale nie wiem jak długo to potrwa. - przyznał. Podniósł zwierzę na ręce. - E tam, spokojnie. Jak go Alexowi podrzuciłem, zjadł mu pół komnaty, a potem wszystko się udało mu zabrać. Jeden łańcuszek tym bardziej znajdziemy. - zapewnił, podnosząc zwierzę i przeglądając dokładnie jego futerko.
- Jak się czujesz w nowym życiu? - zagadnął zaraz, wesoło, jakby nie widział całej sytuacji dookoła i narazie skupiając się na niuchaczu.
Nie miał bladego pojęcia gdzie Steffen mógł taki naszyjnik znaleźć, ale był pewien że w ów poszukiwania włożył cholernie dużo wysiłku. I co ważniejsze, obecnej tu panience zdawało się na naszyjniku zależeć, nie można więc tego zignorować!
I już wypowiadał zaklęcie, które miał okazję już nie jeden raz testować. Tylko w życiu Bertiego tak już jest, że zawsze jakaś przeciwność musi się pojawić i tak oto chciał być fajnym bohaterem dnia, a nie pierwszy już raz coś natłukł. Tylko tym razem to nie był jakiś kubek czy zwykły talerz.
Skrzywił się i podszedł bliżej.
- Spokojnie, psucie rzeczy to jeden z moich największych talentów, więc muszę umieć je naprawiać. - zapewnił przede wszystkim, że sam jest zdarzeniu winien, bo celować to on powinien nie tylko w zwierzę, ale i w otoczenie patrzeć. Nie był pewien, czy na zastawie kompletnie nie będzie śladu, ale na pewno zrobi co w jego mocy. - A jak nie naprawię doskonale to obiecuję osobiście wysłuchać Alexowej litanii. - puścił jej jeszcze oczko, nie wątpił że Farley by mu wybaczył, ostatecznie chyba woli te inne fioletowe filiżanki, bo je zawsze wyjmuje jak Bott przychodzi.
No, chyba że przy nim Alex wyciąga filiżanki których nie jest mu szkoda potłuc. Zaraz spojrzał w stronę niuchacza.
- Nie może. Ale nie wiem jak długo to potrwa. - przyznał. Podniósł zwierzę na ręce. - E tam, spokojnie. Jak go Alexowi podrzuciłem, zjadł mu pół komnaty, a potem wszystko się udało mu zabrać. Jeden łańcuszek tym bardziej znajdziemy. - zapewnił, podnosząc zwierzę i przeglądając dokładnie jego futerko.
- Jak się czujesz w nowym życiu? - zagadnął zaraz, wesoło, jakby nie widział całej sytuacji dookoła i narazie skupiając się na niuchaczu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mieszały się w jednej fali: twarze, imiona, głosy i przemieniające się spojrzenia. Isabella dorastała w otoczeniu bystrych oczu, które nieustannie zachęcały i zarazem zmuszały do tego, by świat analizować bardziej wnikliwie, by łączyć drgnięcie ust, mrugnięcie czy uniesioną dumnie brew z emocją i zamiarem. Selwynowie przecież byli mistrzami sztuczek, a zadaniem lady było ugłaskiwanie sobie otoczenia. Miała czarować, być chlubą i opiekunką dobrej myśli, a jeszcze później wymazywać złe wrażenie po wygnanym kuzynie. Wyszła z rzeczywistości, w której wszystko istniało po coś, w której sztuczność stawała się naturalnością a sympatia jedynie mdłym obowiązkiem. To nowe otoczenie zdawało się wymykać nieustającym gierkom i podchodom, podklejanym sprytnie maskom, pod którymi nic już nie zostawało, kiedy tylko poza wyżerała prawdziwe spojrzenie. A tutaj? Lekkość, radość, która wcale nie potrzebowała drogich strojów i wystawnych kolacji. Zajrzenie do Kurnika przypominało Belli opowiastkę o dziewczynie, która nagle wpada do innej bajki, gubiąc całą przeszłość na rzecz zachwycających, wesołych krain. Bertiemu odpowiadał uśmiech. Uwielbiała niewymuszone, mimowolne iskierki radości, które umiały przemycić ciepło do największych głębi serca.
Pamiętała. Pamiętała o wielu powiązaniach, przydomkach i przyjaciołach, o każdym sojuszniku kurnikowego azylu. Mógłby się zadziwić. Nie chciała ignorować ważnych elementów tego miejsca i życia, które jej właśnie podarowano. Z całą jednak pewnością nie spodziewała się, że naszyjnik szczurzy zostanie z taką łatwością rozszyfrowany. Beztroski uśmiech przemienił się w nieco wstydliwy, kiedy została przyłapana…. Tylko właściwie na czym? Tu już nie było srogiej ciotki grożącej swoja szlachetną laską. Nikogo, kto mógłby to wszystko przerwać. To podobało jej się najbardziej i zarazem budziło wielki lęk. Skojarzenie gryzonia z młodym panem Cattermole nie mogło być przypadkowe, więc chłopak musiał wiedzieć. W pierwszej jednaj chwili potrzasnęła głową, jakby chciała nerwowo zaprzeczyć. Potem zastygła i wzięła głęboki oddech. – Właściwie to… Czy jego też dobrze znasz? – zapytała, choć przecież akurat to wydawało się oczywiste. Bertie był taki pogodny, jak słońce uchwycone w kropli. – Wiesz o szczurze? – zapytała trochę tak, jakby dzielili się między sobą jakąś wielką tajemnicą, była przejęta. Bertie musiał być mu bliski. Isabella dopiero oswajała się z jego sekretem. Tak jak i z obrazkami krain zbyt pełnych i rozległych, by zmieściły się w oczach ściśniętej konwenansami szlachcianki. – Jest taki miły! Żałuj, że nie widziałeś jego miny, kiedy mi go podar… Och, tak! Odzyskajmy, koniecznie – mówiła, czując, jak wraz z pozyskanym sojusznikiem wstępuje w nią dodatkowa energia.
- Więc cierpisz na brak szczęścia? Mogę się z tobą podzielić moim, jeśli tylko wciąż mnie nie opuściło – zaoferowała przyjacielsko, wcale nie podejrzewając, że stał przed nią równie szczęśliwy chłopiec. A co jeśli fortuna objawiała się w tym, że właśnie posiadł umiejętność składania tego rozsypanego świata?
– Nie chciałabym już niczego psuć, ale wszystko wokół wydaje się tak skomplikowane, inne. Przedmioty i ludzie zdają się działać inaczej… – mówiła z zafascynowaniem, choć potem jednak zamknęła buzię, za dużo słów, a przed nimi misja.
Pan Bott wziął w dłonie winowajcę i mógł teraz dokładnie go przeszukać, dzieląc się jednocześnie z Bellą kolejną nową informacją. – Komnaty? – zareagowała najpierw, gdy padło dość charakterystyczne określenie. – Byliście przyjaciółmi jeszcze zanim utracił tytuł? I dlaczego podarowałeś mu niuchacza? – Przeszukiwany niuchacz wydał dziwny kwik, kiedy Bertie go dotknął, a potem chyba… kichnął? Isa otworzyła szeroko oczy. – W naszych ogrodach też mieszka jeden, chowa się sprytnie, czasami przekopywał się do mojej cieplarni… – Westchnęła, nagle powracając do porzuconych widokówek z dawnego życia. Już nie naszych, już nie jej. A potem zapytał. – Nie jestem pewna, ale chyba czuję radość. Szlacheckie salony są piękne, tak jak i naszyjniki z pereł i haftowane złotą nicią obrusy, ale… Tu nikt nie odbierze mi przygody, o której marzę – stwierdziła z większym spokojem. – Widzisz tam coś? – Przeniosła spojrzenie na futrzanego rozbójnika. Mogłaby długo opowiadać o emocjach, o wrażeniach, niesłychanych różnicach i pootwieranych wrotach. Wolałaby jednak, by pan Bott nie uciekł spłoszony jej gadulstwem.
Pamiętała. Pamiętała o wielu powiązaniach, przydomkach i przyjaciołach, o każdym sojuszniku kurnikowego azylu. Mógłby się zadziwić. Nie chciała ignorować ważnych elementów tego miejsca i życia, które jej właśnie podarowano. Z całą jednak pewnością nie spodziewała się, że naszyjnik szczurzy zostanie z taką łatwością rozszyfrowany. Beztroski uśmiech przemienił się w nieco wstydliwy, kiedy została przyłapana…. Tylko właściwie na czym? Tu już nie było srogiej ciotki grożącej swoja szlachetną laską. Nikogo, kto mógłby to wszystko przerwać. To podobało jej się najbardziej i zarazem budziło wielki lęk. Skojarzenie gryzonia z młodym panem Cattermole nie mogło być przypadkowe, więc chłopak musiał wiedzieć. W pierwszej jednaj chwili potrzasnęła głową, jakby chciała nerwowo zaprzeczyć. Potem zastygła i wzięła głęboki oddech. – Właściwie to… Czy jego też dobrze znasz? – zapytała, choć przecież akurat to wydawało się oczywiste. Bertie był taki pogodny, jak słońce uchwycone w kropli. – Wiesz o szczurze? – zapytała trochę tak, jakby dzielili się między sobą jakąś wielką tajemnicą, była przejęta. Bertie musiał być mu bliski. Isabella dopiero oswajała się z jego sekretem. Tak jak i z obrazkami krain zbyt pełnych i rozległych, by zmieściły się w oczach ściśniętej konwenansami szlachcianki. – Jest taki miły! Żałuj, że nie widziałeś jego miny, kiedy mi go podar… Och, tak! Odzyskajmy, koniecznie – mówiła, czując, jak wraz z pozyskanym sojusznikiem wstępuje w nią dodatkowa energia.
- Więc cierpisz na brak szczęścia? Mogę się z tobą podzielić moim, jeśli tylko wciąż mnie nie opuściło – zaoferowała przyjacielsko, wcale nie podejrzewając, że stał przed nią równie szczęśliwy chłopiec. A co jeśli fortuna objawiała się w tym, że właśnie posiadł umiejętność składania tego rozsypanego świata?
– Nie chciałabym już niczego psuć, ale wszystko wokół wydaje się tak skomplikowane, inne. Przedmioty i ludzie zdają się działać inaczej… – mówiła z zafascynowaniem, choć potem jednak zamknęła buzię, za dużo słów, a przed nimi misja.
Pan Bott wziął w dłonie winowajcę i mógł teraz dokładnie go przeszukać, dzieląc się jednocześnie z Bellą kolejną nową informacją. – Komnaty? – zareagowała najpierw, gdy padło dość charakterystyczne określenie. – Byliście przyjaciółmi jeszcze zanim utracił tytuł? I dlaczego podarowałeś mu niuchacza? – Przeszukiwany niuchacz wydał dziwny kwik, kiedy Bertie go dotknął, a potem chyba… kichnął? Isa otworzyła szeroko oczy. – W naszych ogrodach też mieszka jeden, chowa się sprytnie, czasami przekopywał się do mojej cieplarni… – Westchnęła, nagle powracając do porzuconych widokówek z dawnego życia. Już nie naszych, już nie jej. A potem zapytał. – Nie jestem pewna, ale chyba czuję radość. Szlacheckie salony są piękne, tak jak i naszyjniki z pereł i haftowane złotą nicią obrusy, ale… Tu nikt nie odbierze mi przygody, o której marzę – stwierdziła z większym spokojem. – Widzisz tam coś? – Przeniosła spojrzenie na futrzanego rozbójnika. Mogłaby długo opowiadać o emocjach, o wrażeniach, niesłychanych różnicach i pootwieranych wrotach. Wolałaby jednak, by pan Bott nie uciekł spłoszony jej gadulstwem.
Przyglądał się młodej kobiecie, w gruncie rzeczy tak na prawdę nie wiedział czego się spodziewać, kiedy tutaj szedł. O ile własne życie uczuciowe tworzyło w głowie młodego Botta niemały mętlik, tak Steffenem musiał martwić się od chwili w której chyba w końcu zainteresował się jakąś kobietą na poważnie. Największym zmartwieniem zdawał się być narzeczony z rodu, który - przynajmniej zgodnie z wiedzą Botta - nie wybaczał zbyt łatwo podobnej zniewagi. Jakby wstąpienie do Zakonu miało przysporzyć mu w życiu zbyt mało niebezpieczeństw. Kolejne zmartwienia były bardziej praktyczne: znał kilku szlachciców całkiem, a nawet bardzo blisko i widział, że nawet jeśli zgadzali się rezygnować z wygód szlacheckiego życia, nie odrzucali go na stałe. Alex był tutaj wyjątkiem, był jednak jeden między pozostałymi. W tym wszystkim kobiety szlacheckiego pochodzenia mają przecież jeszcze mniej swobody i mniej obowiązków. Isabella się tu jakkolwiek odnajdzie? Nie znali się przecież nawet szczególnie długo.
I oto Bertie, który prawie zawsze patrzył w świat i przyszłość pozytywnie, nie był pewien co myśleć o całej sytuacji. Nawet, jeśli poderwanie szlachcianki - nie da się ukryć! - było całkiem imponujące.
Zgodna z jego naturą była jednak jeszcze jedna rzecz: wiedział, że dziewczynie trzeba dać szansę. Wiedział od zawsze, że szlachciców nie można wrzucać do jednego wora i wiedział też, że jego przyjaciel nie zostawi jej samej sobie, jakkolwiek ich relacja by się nie potoczyła.
Był jednocześnie ciekaw. Co pchnęło Bellę, by odejść? Bott nie był w stanie uwierzyć, że chłopak którego nawet nie znała za dobrze, choćby wywarł na niej najlepsze możliwe wrażenie. Choć znając politykę Selwynów, mógł mieć podejrzenia.
Widząc zawstydzenie wkradające się na twarz byłej już szlachcianki, uśmiechnął się weselej, może trochę cieplej. Cóż, zgadywanka nie była zbyt trudna.
- Śmiem twierdzić, że nawet bardzo dobrze. - przyznał wprost na zadane mu pytanie. - Znamy się właściwie całe życie. - wyjaśnił tylko, wzruszając przy tym ramionami. Widział Steffena w chwilach radości, smutku, żenady i lęku. I vice versa. Zaraz uniósł brew, kiedy kobieta zapytała go o szczura. - Na prawdę zawróciłaś mu w głowie. - zaśmiał się zaraz szczerze, kręcąc przy tym głową. - Nie wierzę. Robił ze mnie kretyna przez ponad pięć lat. Tobie powiedział praktycznie od razu. Jestem zazdrosny. - nie mógł kryć rozbawienia. Sekret nie był wielki, a Bott wiedział że przyczyna dla której długo o tym nie wiedział jest taka, że Steffena po prostu bawiło nabijanie się z Bertiego, będzie musiał mu jednak wytknąć, że panience wszystko wypaplał od razu!
- Mhmm. Wyobrażam sobie. Ciekawe w sumie, gdzie go dorwał. - przyznał szczerze, szczur nie jest ostatecznie najbardziej typowym zwierzątkiem do ozdób. Nie jest to piękny motyl, uroczy królik, czy dostojny ptak. Tak czy inaczej Bott zajął się przeszukiwaniem zwierzątka w poszukiwaniu własności panienki... w sumie już nie Selwyn, a nowego nazwiska jeszcze nie znał.
Pytanie Isabelli było miłe i uroczo wręcz nietrafione. Cóż, nie mogła wiedzieć, że jedną z tych rzeczy których Bertie ma absolutnie wbród jest właśnie szczęście.
- Dziękuję, to miłe, ale szczęścia mam w sumie pod dostatkiem. Dość osobliwego, ale odpowiada mi ono. - zapewnił, wzruszywszy przy tym ramionami. Nie mógł narzekać, skoro ładował się ciągle w tarapaty, a wychodził z nich cały, lub w stanie możliwym do ostatecznego poskładania.
- Nie wątpię w to. - przyznał szczerze. - Ale nie przejmuj się. W sensie... mało jest rzeczy, których nie dałoby się naprawić. - wzruszył lekko ramionami. - A ludzie jak ludzie, mam wrażenie że jedyna różnica między nami jest taka, że szlachcic wie, którą łyżką jeść którą zupę. Ja za to wiem, że za moje pączki oddałby szlachceki tytuł wraz z włościami, dlatego proszę się częstować. - dodał zaraz, wskazując na tacę pełną słodkości, kiedy jego palec natknął na delikatny łańcuszek.
- Mam! Połowa misji wykonana. - powiedział zaraz i delikatnie wysunął z niuchaczowej kieszonki zgubę i podał ją właścicielce. - Tak, w sensie znamy się trochę ponad rok. A to... był właściwie podarek na prima a prillis. Lubię ten dzień. I spodobał mi się pomysł szlachcica budzącego się w swojej komnacie, której zawartość upchał w siebie niuchacz. - uśmiechnął się weselej. Żałował, że nie mógł całości obserwować. - Jak widać, zaprzyjaźnili się. - postawił zaraz Otello na podłodze, kiedy ten zaczął się poruszać. - W sumie to to też początek naszej przyjaźni. - zaśmiał się cicho na tę myśl, kręcąc lekko głową. Pogłaskał lekko jego łepek na pocieszenie po stracie złotego wisiorka.
- Czego szukał w cieplarni? - spytał zaraz. Nie wydawało mu się, żeby to było miejsce, które to stworzenie jakoś mocno sobie upatrzy. Raczej spodziewał się, że zwierz polowałby na bogactwa szlachcianek.
- Jakie przygody masz na myśli? - spytał zaraz, zachęcony odpowiedzią szlachcianki. Uśmiech na jego twarzy pogłębił się odrobinkę, kiedy sam Bott podszedł tym razem do stłuczonego serwisu. - Mam w ogóle wrażenie, że cię kojarzę. Chodziłaś do Hogwartu? - zagadnął zaraz. Miał całkiem dobrą pamięć do twarzy, mogli nigdy nie rozmawiać, ale miał po prostu wrażenie że ją trochę kojarzył.
I oto Bertie, który prawie zawsze patrzył w świat i przyszłość pozytywnie, nie był pewien co myśleć o całej sytuacji. Nawet, jeśli poderwanie szlachcianki - nie da się ukryć! - było całkiem imponujące.
Zgodna z jego naturą była jednak jeszcze jedna rzecz: wiedział, że dziewczynie trzeba dać szansę. Wiedział od zawsze, że szlachciców nie można wrzucać do jednego wora i wiedział też, że jego przyjaciel nie zostawi jej samej sobie, jakkolwiek ich relacja by się nie potoczyła.
Był jednocześnie ciekaw. Co pchnęło Bellę, by odejść? Bott nie był w stanie uwierzyć, że chłopak którego nawet nie znała za dobrze, choćby wywarł na niej najlepsze możliwe wrażenie. Choć znając politykę Selwynów, mógł mieć podejrzenia.
Widząc zawstydzenie wkradające się na twarz byłej już szlachcianki, uśmiechnął się weselej, może trochę cieplej. Cóż, zgadywanka nie była zbyt trudna.
- Śmiem twierdzić, że nawet bardzo dobrze. - przyznał wprost na zadane mu pytanie. - Znamy się właściwie całe życie. - wyjaśnił tylko, wzruszając przy tym ramionami. Widział Steffena w chwilach radości, smutku, żenady i lęku. I vice versa. Zaraz uniósł brew, kiedy kobieta zapytała go o szczura. - Na prawdę zawróciłaś mu w głowie. - zaśmiał się zaraz szczerze, kręcąc przy tym głową. - Nie wierzę. Robił ze mnie kretyna przez ponad pięć lat. Tobie powiedział praktycznie od razu. Jestem zazdrosny. - nie mógł kryć rozbawienia. Sekret nie był wielki, a Bott wiedział że przyczyna dla której długo o tym nie wiedział jest taka, że Steffena po prostu bawiło nabijanie się z Bertiego, będzie musiał mu jednak wytknąć, że panience wszystko wypaplał od razu!
- Mhmm. Wyobrażam sobie. Ciekawe w sumie, gdzie go dorwał. - przyznał szczerze, szczur nie jest ostatecznie najbardziej typowym zwierzątkiem do ozdób. Nie jest to piękny motyl, uroczy królik, czy dostojny ptak. Tak czy inaczej Bott zajął się przeszukiwaniem zwierzątka w poszukiwaniu własności panienki... w sumie już nie Selwyn, a nowego nazwiska jeszcze nie znał.
Pytanie Isabelli było miłe i uroczo wręcz nietrafione. Cóż, nie mogła wiedzieć, że jedną z tych rzeczy których Bertie ma absolutnie wbród jest właśnie szczęście.
- Dziękuję, to miłe, ale szczęścia mam w sumie pod dostatkiem. Dość osobliwego, ale odpowiada mi ono. - zapewnił, wzruszywszy przy tym ramionami. Nie mógł narzekać, skoro ładował się ciągle w tarapaty, a wychodził z nich cały, lub w stanie możliwym do ostatecznego poskładania.
- Nie wątpię w to. - przyznał szczerze. - Ale nie przejmuj się. W sensie... mało jest rzeczy, których nie dałoby się naprawić. - wzruszył lekko ramionami. - A ludzie jak ludzie, mam wrażenie że jedyna różnica między nami jest taka, że szlachcic wie, którą łyżką jeść którą zupę. Ja za to wiem, że za moje pączki oddałby szlachceki tytuł wraz z włościami, dlatego proszę się częstować. - dodał zaraz, wskazując na tacę pełną słodkości, kiedy jego palec natknął na delikatny łańcuszek.
- Mam! Połowa misji wykonana. - powiedział zaraz i delikatnie wysunął z niuchaczowej kieszonki zgubę i podał ją właścicielce. - Tak, w sensie znamy się trochę ponad rok. A to... był właściwie podarek na prima a prillis. Lubię ten dzień. I spodobał mi się pomysł szlachcica budzącego się w swojej komnacie, której zawartość upchał w siebie niuchacz. - uśmiechnął się weselej. Żałował, że nie mógł całości obserwować. - Jak widać, zaprzyjaźnili się. - postawił zaraz Otello na podłodze, kiedy ten zaczął się poruszać. - W sumie to to też początek naszej przyjaźni. - zaśmiał się cicho na tę myśl, kręcąc lekko głową. Pogłaskał lekko jego łepek na pocieszenie po stracie złotego wisiorka.
- Czego szukał w cieplarni? - spytał zaraz. Nie wydawało mu się, żeby to było miejsce, które to stworzenie jakoś mocno sobie upatrzy. Raczej spodziewał się, że zwierz polowałby na bogactwa szlachcianek.
- Jakie przygody masz na myśli? - spytał zaraz, zachęcony odpowiedzią szlachcianki. Uśmiech na jego twarzy pogłębił się odrobinkę, kiedy sam Bott podszedł tym razem do stłuczonego serwisu. - Mam w ogóle wrażenie, że cię kojarzę. Chodziłaś do Hogwartu? - zagadnął zaraz. Miał całkiem dobrą pamięć do twarzy, mogli nigdy nie rozmawiać, ale miał po prostu wrażenie że ją trochę kojarzył.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ustalenie dokładnej daty, konkretnej chwili, w której powiedziała sobie dość, wcale nie było łatwe. Może nawet niemożliwe, bo przecież list wysłany do kuzyna poprzedzało wiele myśli, dni nasączone szlachetnymi obowiązkami i próbami zakochania się w obiecanej jej bajce. Gdzieś po drodze wydarzyło się coś, co kazało jej odkryć spojrzenie tej drugiej Belli, tej schowanej za maskami wzorowego Selwyna, pięknej damy, nadziei wielkiego rodu. Może był to dzień, kiedy zamyślona spoglądała w lustro, a szczotka zastygła na słonecznych falach, przemieniając żywą iskrę w posąg. Może to wtedy utraciła lekkość, może to wtedy myśli zaczęły ciążyć. Nie istniał jeden wyraźny powód. Nie chodziło o narzeczonego, który przecież czynił wszystko, by ich relacja rozkwitała – tak jak i sama Bella. Gdzieś podświadomie chciała podążyć za Alexem, chciała wolności i słońca, niepowstrzymanych płomieni. Chciała ludzi, którzy stali po drugiej stronie i przecież nie byli tak źli, jak w słowach jej matki. Ostatnie miesiące były czasem odwagi, wciskania się do twarzy i miejsc niegodnych posłusznej panny, ale ciekawości nie dało się zdusić tak po prostu. Ambicje medyczne nie mogły zostać zaleczone parą znad kociołka, a martwe oczy nigdy nie stały się dla niej niewidzialne. Coraz mniej pasowała do najpotężniejszej rodziny, coraz chętniej pozwalała, by jej płomień owiewał ciepłem zupełnie inne skrawki świata.
A dziś mieszkała w skromnym domku jak służąca, jak dziewka z gminu. Sukienki traciły kolor, przemycona biżuteria bladła, a buzia stawała się skąpana kroplą natury, daleka od wymyślnego malowania i misternych teatralnych zasłon. Jak wiele dałaby, by móc znów usiąść na widowni i podziwiać baletowe wdzięki. Lord Alexander Selwyn przeobraził się w chłopca stąd, pojął magię i obrazy tego otoczenia, stał się Farleyem. Czy ona też tak mogła? Nie była pewna.
Dla niej udział Steffena w tym wydarzeniu wydawał się być wciąż zagadką, niezrozumiałymi zrywami serca, które dopiero za jakiś czas miała pojąć.
– Jestem pewna, że znasz Steffena o wiele lepiej ode mnie. Nie bądź zazdrosny, na pewno jesteście sobie drodzy – Potrząsnęła lekko głową, nie kryjąc także zdziwienia. To przecież oni byli wielkimi przyjaciółmi od wielu lat, a Isabella szczurzego chłopca wciąż poznawała. – Jesteś jego powiernikiem? – spytała nagle, nim zdążyła ugryźć się w język. Nieładnie! Co takiego chciała się dowiedzieć? – Naprawdę myślisz, że ja… że mu… Że mnie lubi? – zapytała wciąż speszona. Nie znała się na tym, dworskie intrygi i plotki zwykle dotyczyły przyłapanych nieprzyzwoitości, podsłuchanych z koleżankami planów o połączeniu rodów i skandali, o których tutaj w Dolinie Godryka nikt nie słyszał. Isabella zupełnie nie wiedziała, jak to wyglądało tutaj, ale pamiętała, kiedy wtedy na moście wspomniał o miłości. Czy to możliwe? Och, to głupie. Nie powinna o to pytać. W dodatku mężczyzny!
– Zabrał go właśnie temu niuchaczowi – wyjaśniła i odruchowo poszukała wzrokiem wspomnianego gagatka. Dziwna to była sprawa. Szczurzy chłopak stoi przy dziewczynie, a tu znikąd magiczny krecik z kieszonką pełną szczurzych artefaktów. Magia? A może nad paniczem Cattermolem również czuwały duchy przodków? Chociaż Isa domyślała się, że Dziwaczna Wendelina dawno przestała okazywać jej łaskę. – Więc może zechciałbyś opowiedzieć mi o swojej szczęśliwej przygodzie? – zapytała serdecznie, tłumiąc zaciekawione westchnienie. Najwyraźniej obydwoje urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą. Szlachcic czy nie – los wybierał po swojemu. Była ciekawa przygód pana Botta.
– Z wielką przyjemnością spróbuję. To bardzo miłe. – Zbliżyła się do pięknych pączków gościa. – Czy wszystkie są z takim samym nadzie… Och! – urwała, kiedy tylko oznajmił bohatersko, że zguba została odnaleziona. Zamknęła w delikatnej dłoni ten mały skarb. Pierwszą rzecz, jaką podarowano jej w nowym życiu. Każde muśnięcie zawieszonej na szyi ozdoby mimowolnie przywoływało obrazek Steffa. – Ojej, komnaty mojego kuzyna były naprawdę zachwycające. Biednemu niuchaczowi pewnie mocno urósł brzuch. Jak to właściwie możliwe, że są w stanie chować te wszystkie drogocenności? Czy zna się pan na magicznych stworzeniach, panie Bott? – zapytała zafascynowana, gubiąc gdzieś przy okazji fakt, że przecież chyba nie było między nimi aż tak oficjalnych tonów. – Myślę, że dobrego miejsca na norkę. Albo innych futrzastych przyjaciół? Pożywienia? Miałam naprawdę… naprawdę wiele roślin, niektóre niespotykane w naszych stronach, zielarstwo jest mi bliskie – odparła trochę tęsknie, bo teraz mogła co najwyżej popielęgnować kilka krzaczków i kwiatów, a w o wiele ciaśniejszej cieplarni nie było tak rzadkich gatunków, ale może udałoby jej się z czasem zaopiekować się tym miejscem. Dziś nie znała swojej przyszłości. Dziwnie jej było z tym uczuciem, kiedy dorastała, mając przed sobą konkretny obraz dorosłego świata.
Umazała usta pierwszym kęsem cudownego pączka, kiedy padło pytanie o przygodę. Powstrzymywane długo fantazje i chęci wreszcie otrzymały szansę na realizację. Czy mógłby to pojąć? Popatrzyła w wyglądające na podwórze okienko. Cukrowe rozkosze pieściły przyjemnie duszę. – Jesteś zdolnym twórcą pączków! Są smaczniejsze od salonowych deserów, wzbudziłyby zachwyt na każdym dworze. Jestem tego pewna, drogi Bertie! – odparła najpierw. Powstrzymała się od rozanielonych mruknięć podczas konsumpcji, nie wypadało. Tylko jednak spróbowała. Nie chciała jeść, kiedy gość zamierzał naprawiać porozbijaną przez niuchacza porcelanę. Zbliżyła się do niego znów. – Kiedy jesteś damą, twoje przeznaczenie jest określone, wielu rzeczy ci nie wolno, proste marzenia stają się niemożliwe. Od zawsze chciałam być uzdrowicielem, dzieliliśmy z kuzynem pasję, oglądaliśmy anatomiczne atlasy. On został medykiem, a ja zostałam narzeczoną. Damie nie wolno… – opowiedziała spokojnie, a potem tylko szerzej otworzyła oczy. – Pamiętasz mnie z Hogwartu? – zdziwiła się. Ślizgońskiej szlachciance raczej nie wypadało spoglądać na takich chłopców jak Bertie i Steffen. Jego słowa jednak zdradzały, że byli w podobnym wieku.
Cieszyła się z niesamowitej swobody tej rozmowy. Zupełnie jakby nie stało się nic, jakby nie zrobiła niczego złego, porzucając ród, jakby Bertie rozumiał. Obdarowywał ją tak piękną sympatią, chował w sobie bliską Belli energię.
A dziś mieszkała w skromnym domku jak służąca, jak dziewka z gminu. Sukienki traciły kolor, przemycona biżuteria bladła, a buzia stawała się skąpana kroplą natury, daleka od wymyślnego malowania i misternych teatralnych zasłon. Jak wiele dałaby, by móc znów usiąść na widowni i podziwiać baletowe wdzięki. Lord Alexander Selwyn przeobraził się w chłopca stąd, pojął magię i obrazy tego otoczenia, stał się Farleyem. Czy ona też tak mogła? Nie była pewna.
Dla niej udział Steffena w tym wydarzeniu wydawał się być wciąż zagadką, niezrozumiałymi zrywami serca, które dopiero za jakiś czas miała pojąć.
– Jestem pewna, że znasz Steffena o wiele lepiej ode mnie. Nie bądź zazdrosny, na pewno jesteście sobie drodzy – Potrząsnęła lekko głową, nie kryjąc także zdziwienia. To przecież oni byli wielkimi przyjaciółmi od wielu lat, a Isabella szczurzego chłopca wciąż poznawała. – Jesteś jego powiernikiem? – spytała nagle, nim zdążyła ugryźć się w język. Nieładnie! Co takiego chciała się dowiedzieć? – Naprawdę myślisz, że ja… że mu… Że mnie lubi? – zapytała wciąż speszona. Nie znała się na tym, dworskie intrygi i plotki zwykle dotyczyły przyłapanych nieprzyzwoitości, podsłuchanych z koleżankami planów o połączeniu rodów i skandali, o których tutaj w Dolinie Godryka nikt nie słyszał. Isabella zupełnie nie wiedziała, jak to wyglądało tutaj, ale pamiętała, kiedy wtedy na moście wspomniał o miłości. Czy to możliwe? Och, to głupie. Nie powinna o to pytać. W dodatku mężczyzny!
– Zabrał go właśnie temu niuchaczowi – wyjaśniła i odruchowo poszukała wzrokiem wspomnianego gagatka. Dziwna to była sprawa. Szczurzy chłopak stoi przy dziewczynie, a tu znikąd magiczny krecik z kieszonką pełną szczurzych artefaktów. Magia? A może nad paniczem Cattermolem również czuwały duchy przodków? Chociaż Isa domyślała się, że Dziwaczna Wendelina dawno przestała okazywać jej łaskę. – Więc może zechciałbyś opowiedzieć mi o swojej szczęśliwej przygodzie? – zapytała serdecznie, tłumiąc zaciekawione westchnienie. Najwyraźniej obydwoje urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą. Szlachcic czy nie – los wybierał po swojemu. Była ciekawa przygód pana Botta.
– Z wielką przyjemnością spróbuję. To bardzo miłe. – Zbliżyła się do pięknych pączków gościa. – Czy wszystkie są z takim samym nadzie… Och! – urwała, kiedy tylko oznajmił bohatersko, że zguba została odnaleziona. Zamknęła w delikatnej dłoni ten mały skarb. Pierwszą rzecz, jaką podarowano jej w nowym życiu. Każde muśnięcie zawieszonej na szyi ozdoby mimowolnie przywoływało obrazek Steffa. – Ojej, komnaty mojego kuzyna były naprawdę zachwycające. Biednemu niuchaczowi pewnie mocno urósł brzuch. Jak to właściwie możliwe, że są w stanie chować te wszystkie drogocenności? Czy zna się pan na magicznych stworzeniach, panie Bott? – zapytała zafascynowana, gubiąc gdzieś przy okazji fakt, że przecież chyba nie było między nimi aż tak oficjalnych tonów. – Myślę, że dobrego miejsca na norkę. Albo innych futrzastych przyjaciół? Pożywienia? Miałam naprawdę… naprawdę wiele roślin, niektóre niespotykane w naszych stronach, zielarstwo jest mi bliskie – odparła trochę tęsknie, bo teraz mogła co najwyżej popielęgnować kilka krzaczków i kwiatów, a w o wiele ciaśniejszej cieplarni nie było tak rzadkich gatunków, ale może udałoby jej się z czasem zaopiekować się tym miejscem. Dziś nie znała swojej przyszłości. Dziwnie jej było z tym uczuciem, kiedy dorastała, mając przed sobą konkretny obraz dorosłego świata.
Umazała usta pierwszym kęsem cudownego pączka, kiedy padło pytanie o przygodę. Powstrzymywane długo fantazje i chęci wreszcie otrzymały szansę na realizację. Czy mógłby to pojąć? Popatrzyła w wyglądające na podwórze okienko. Cukrowe rozkosze pieściły przyjemnie duszę. – Jesteś zdolnym twórcą pączków! Są smaczniejsze od salonowych deserów, wzbudziłyby zachwyt na każdym dworze. Jestem tego pewna, drogi Bertie! – odparła najpierw. Powstrzymała się od rozanielonych mruknięć podczas konsumpcji, nie wypadało. Tylko jednak spróbowała. Nie chciała jeść, kiedy gość zamierzał naprawiać porozbijaną przez niuchacza porcelanę. Zbliżyła się do niego znów. – Kiedy jesteś damą, twoje przeznaczenie jest określone, wielu rzeczy ci nie wolno, proste marzenia stają się niemożliwe. Od zawsze chciałam być uzdrowicielem, dzieliliśmy z kuzynem pasję, oglądaliśmy anatomiczne atlasy. On został medykiem, a ja zostałam narzeczoną. Damie nie wolno… – opowiedziała spokojnie, a potem tylko szerzej otworzyła oczy. – Pamiętasz mnie z Hogwartu? – zdziwiła się. Ślizgońskiej szlachciance raczej nie wypadało spoglądać na takich chłopców jak Bertie i Steffen. Jego słowa jednak zdradzały, że byli w podobnym wieku.
Cieszyła się z niesamowitej swobody tej rozmowy. Zupełnie jakby nie stało się nic, jakby nie zrobiła niczego złego, porzucając ród, jakby Bertie rozumiał. Obdarowywał ją tak piękną sympatią, chował w sobie bliską Belli energię.
- No nie wiem, na razie to czuję się zdradzony. - odpowiedział, choć ani ton, ani mimika nie wskazywały na to, że faktycznie źle tę informację przyjął. Na jego twarzy wciąż tkwił tak bardzo typowy dla niego wesoły uśmiech, szczery, obejmujący policzki i oczy. Nawet, jeśli w głębi ducha martwił się tą sytuacją, nie mógł nie widzieć w niej czegoś szczególnego, tym bardziej że za maską głupkiego śmieszka kryły się jednak skrawki romantyka, do których zapewne wstydziłby się poważnie przyznać. Pytanie, jakie padło z kobiecych ust trochę go zdziwiło, wzruszył jednak ramionami.
- Czy tego chce, czy nie. Choć z reguły gada tyle, że chyba chce. - dodał, pomijając fakt, że obaj byli niezłymi gadułami, nie o nim w końcu toczyła się rozmowa, prawda? Choć widział, jak na policzki nie-dawnej szlachcianki wkrada się rumieniec, a całą twarz obejmuje wyraźne speszenie. Była ładna, urocza, miała w sobie coś szczególnego, to musiał swojemu zakochanemu przyjacielowi oddać. I, choć zapewne czuła się tu jak na wsi nawet, jeśli ten dom był i tak ze dwa razy bardziej szlachecki od przeciętnego, ona nadal miała w gestach i całym uroku coś z wyższych sfer.
- Hmmm... jeśli zdradził ci swój największy sekret, nie lubiąc cię to chyba do reszty postradał rozum. Tak przynajmniej mi się wydaje. - uśmiechnął się ponownie, rozkładając przy tym ręce i tylko dlatego, że miał w sobie tyleż lojalności, co potrzeby dokuczenia przyjacielowi, darował sobie opowieść o tym, ile i jak Steff o Belli paplał.
Pochodzenie wisiorka z kolei wydało mu się podejrzane. Że akurat Steffen przypadkiem znalazłby w niuchaczowej kieszonce coś takiego? No, zapewne jeśli sam mu wcześniej ozdóbkę dał, Bertie nie widział innej opcji, tą myślą jednak także nie postanowił się podzielić, zapewne pogratuluje zamiast tego Steffowi genialnej bajery.
- Właściwie to nie jest jedna przygoda. W sensie... mogę ci trochę opowiedzieć, o ile chcesz słuchać o szczeniackich wygłupach, czy też przygodach które powinienem skończyć jako trup, a jak widać stoję tu przed tobą, ale to bardziej kwestia tego, że całe życie ładuję się gdzieś, gdzie nie powinienem, najczęściej w towarzystwie którego nie powinienem w to wciągać, a ostatecznie kończę cały, nieoskarżony i zdrowy, lub okaleczony w stopniu do-wyleczenia. - wzruszył ramionami, śmiejąc się do siebie, bo przez głowę przemknęły mu nielegalne wyścigi, ucieczki z domu i inne głupie rzeczy w jakie dawniej się mieszał, jeszcze zanim zaczął ryzykować życiem dla idei, z czego niebawem będzie musiał się tłumaczyć przed rodziną. Narazie świat pozostawał wesoły.
- Może za to ty opowiesz o swoim szczęściu? - uśmiechnął się pod nosem, zaraz jednak skupił się na tym, by znaleźć wisiorek, który już za chwilę znalazł się w dłoniach właścicielki.
- Mówiąc szczerze, nie mam bladego pojęcia. - przyznał szczerze, kiedy padło pytanie o niuchacza. - Myślę, że odpowiedzią jest po prostu magia. Mają takie właściwości i tyle. Choć pewnie niejeden badacz uznałby to, co mówię za herezję. - dodał zaraz, bo tego był pewien. Magia po prostu to prosta odpowiedź laików, a kiedy jakiś spec zagłębiał się dalej, obserwował tę magię, znajdował w niej zależności, cechy charakterystyczne i zaczynał w jakiś sposób rozumieć jej działanie, to dopiero było pełne rozumienie tematu, które Bott skrycie podziwiał. Było coś, co go w sposobie działania magii fascynowało, nie mógł jednak wiedzieć wszystkiego o wszystkim, więc mimo iż zapewne tak byłoby też z niuchaczową torbą, tu jednak proste słowo magia Bertiemu wystarczyło.
- O! A to jest cenna wiedza. Widzisz, założyłem z przyjaciółką mały ogródek przy Ruderze. Nic wielkiego, marchewki, rzodkiew, sałaty i tak dalej, tylko sami nie mamy w tym temacie zbyt imponującej wiedzy i przydałby się ktoś kto za nas nadrobi. - stwierdził radośnie, kiedy Isabella przyznała się do znajomości zielarstwa. Nie wpadł za bardzo na to, że typowe ogrodnictwo może już być znacznie bardziej odległe jej delikatnym dłoniom. - Jeśli zechcesz zobaczyć nasze sadzonki i podpowiedzieć czy wygląda to jakby miało wyrosnąć to chętnie cię tam kiedyś zgarnę. - dodał zaraz, tematu niuchacza nie podważając. Może faktycznie jakieś rośliny przyciągały go szczególnie?
Kiedy go pochwalono, urósł oczywiście o kilka centymetrów, bo choć od długiego czasu jego wypieki były doceniane, komplementy oczywiście niezmiennie lubił. Uśmiechnął się więc dumnie i ukłonił przed koneserką na przeciwko.
- Czy to nie wspaniałe, najlepsze rzeczy przemycać wśród prostego plebsu? - puścił jej oczko, bo w sumie śmieszny wydawał mu się fakt, że tym właśnie byli. Oczywiście tylko w oczach ludzi, którzy byli na tyle głupi, by pielęgnować w sobie pogardę względem klasy społecznej. W jego ustach słowo plebs było określeniem wesołym, świadczyło o klasie pozbawionej głupich ograniczeń, która może tworzyć co tylko zechce.
Kiedy Bella opowiadała o byciu damą, do Bertiego dotarło, jak wielkie znaczenie w tym świecie odgrywa płeć. Mógł się przyjaźnić z dwójką Ollivanderów właściwie tylko dlatego, że byli facetami. W szkole oczywiście przyjaźnienie się z każdym było całkiem proste, czy panienkę Selwyn puszczonoby jednak na zabawę z półkrwi kimkolwiek? W tym momencie Bott zrozumiał, czym była ta ucieczka i w gruncie rzeczy nie mógł pojąć, dlaczego więcej dam nie ucieka od bycia damą.
- Cieszę się w takim razie, że uciekłaś. - przyznał szczerze. - Obiecuję, że jeśli jeszcze kiedyś stracę kończynę, a zapewne się to wydarzy, pozwolę ci uczyć się na sobie przyklejania. - puścił jej oczko, a na tyle był pełen wiary w świat i chyba przede wszystkim swoje szczęście, że mówił całkiem serio. No, nie planował tracić kończyn, ale ze swoim szczęściem uważał to za realne! - Tylko może niech Alex siedzi obok. A w zamian wykradnij mu słoik z kończyną. Zawsze chciałem mieć taki w domu, a on je ciągle zabiera.
Dodał marudnie.
- Mam dobrą pamięć do twarzy. Szczególnie kobiecych. - przyznał, śmiejąc się pod nosem. - Można powiedzieć, że przyglądanie się im w Hogwarcie było moim głównym zainteresowaniem.
Uśmiechnął się szerzej. W szkole wszędzie go było pełno. Ciągle kombinował, śmiał się, łamał regulamin i zajmował się wszystkim, byle nie siedzieć z książkami, co wydawało mu się dramatycznie nudne. Po prawdzie bardzo niedawno docenił niektóre ciekawsze przedmioty, które sprawiają, że magia jest jeszcze bardziej fascynująca, przeszłości jednak nie żałował i gdyby mógł powtórzyć szkołę, zapewne niczego by nie zmienił. Im bardziej przyglądał się Selwynównie, tak powoli zaczynał kojarzyć, choć raczej nie zamienili w swoim życiu ani jednego zdania. Do tej pory.
- Ślizgonka?
Upewnił się, nadal wesoło. Ostatecznie nie miało to dla niego żadnego znaczenia, był jednak ciekaw czy dobrze kojarzy.
- Czy tego chce, czy nie. Choć z reguły gada tyle, że chyba chce. - dodał, pomijając fakt, że obaj byli niezłymi gadułami, nie o nim w końcu toczyła się rozmowa, prawda? Choć widział, jak na policzki nie-dawnej szlachcianki wkrada się rumieniec, a całą twarz obejmuje wyraźne speszenie. Była ładna, urocza, miała w sobie coś szczególnego, to musiał swojemu zakochanemu przyjacielowi oddać. I, choć zapewne czuła się tu jak na wsi nawet, jeśli ten dom był i tak ze dwa razy bardziej szlachecki od przeciętnego, ona nadal miała w gestach i całym uroku coś z wyższych sfer.
- Hmmm... jeśli zdradził ci swój największy sekret, nie lubiąc cię to chyba do reszty postradał rozum. Tak przynajmniej mi się wydaje. - uśmiechnął się ponownie, rozkładając przy tym ręce i tylko dlatego, że miał w sobie tyleż lojalności, co potrzeby dokuczenia przyjacielowi, darował sobie opowieść o tym, ile i jak Steff o Belli paplał.
Pochodzenie wisiorka z kolei wydało mu się podejrzane. Że akurat Steffen przypadkiem znalazłby w niuchaczowej kieszonce coś takiego? No, zapewne jeśli sam mu wcześniej ozdóbkę dał, Bertie nie widział innej opcji, tą myślą jednak także nie postanowił się podzielić, zapewne pogratuluje zamiast tego Steffowi genialnej bajery.
- Właściwie to nie jest jedna przygoda. W sensie... mogę ci trochę opowiedzieć, o ile chcesz słuchać o szczeniackich wygłupach, czy też przygodach które powinienem skończyć jako trup, a jak widać stoję tu przed tobą, ale to bardziej kwestia tego, że całe życie ładuję się gdzieś, gdzie nie powinienem, najczęściej w towarzystwie którego nie powinienem w to wciągać, a ostatecznie kończę cały, nieoskarżony i zdrowy, lub okaleczony w stopniu do-wyleczenia. - wzruszył ramionami, śmiejąc się do siebie, bo przez głowę przemknęły mu nielegalne wyścigi, ucieczki z domu i inne głupie rzeczy w jakie dawniej się mieszał, jeszcze zanim zaczął ryzykować życiem dla idei, z czego niebawem będzie musiał się tłumaczyć przed rodziną. Narazie świat pozostawał wesoły.
- Może za to ty opowiesz o swoim szczęściu? - uśmiechnął się pod nosem, zaraz jednak skupił się na tym, by znaleźć wisiorek, który już za chwilę znalazł się w dłoniach właścicielki.
- Mówiąc szczerze, nie mam bladego pojęcia. - przyznał szczerze, kiedy padło pytanie o niuchacza. - Myślę, że odpowiedzią jest po prostu magia. Mają takie właściwości i tyle. Choć pewnie niejeden badacz uznałby to, co mówię za herezję. - dodał zaraz, bo tego był pewien. Magia po prostu to prosta odpowiedź laików, a kiedy jakiś spec zagłębiał się dalej, obserwował tę magię, znajdował w niej zależności, cechy charakterystyczne i zaczynał w jakiś sposób rozumieć jej działanie, to dopiero było pełne rozumienie tematu, które Bott skrycie podziwiał. Było coś, co go w sposobie działania magii fascynowało, nie mógł jednak wiedzieć wszystkiego o wszystkim, więc mimo iż zapewne tak byłoby też z niuchaczową torbą, tu jednak proste słowo magia Bertiemu wystarczyło.
- O! A to jest cenna wiedza. Widzisz, założyłem z przyjaciółką mały ogródek przy Ruderze. Nic wielkiego, marchewki, rzodkiew, sałaty i tak dalej, tylko sami nie mamy w tym temacie zbyt imponującej wiedzy i przydałby się ktoś kto za nas nadrobi. - stwierdził radośnie, kiedy Isabella przyznała się do znajomości zielarstwa. Nie wpadł za bardzo na to, że typowe ogrodnictwo może już być znacznie bardziej odległe jej delikatnym dłoniom. - Jeśli zechcesz zobaczyć nasze sadzonki i podpowiedzieć czy wygląda to jakby miało wyrosnąć to chętnie cię tam kiedyś zgarnę. - dodał zaraz, tematu niuchacza nie podważając. Może faktycznie jakieś rośliny przyciągały go szczególnie?
Kiedy go pochwalono, urósł oczywiście o kilka centymetrów, bo choć od długiego czasu jego wypieki były doceniane, komplementy oczywiście niezmiennie lubił. Uśmiechnął się więc dumnie i ukłonił przed koneserką na przeciwko.
- Czy to nie wspaniałe, najlepsze rzeczy przemycać wśród prostego plebsu? - puścił jej oczko, bo w sumie śmieszny wydawał mu się fakt, że tym właśnie byli. Oczywiście tylko w oczach ludzi, którzy byli na tyle głupi, by pielęgnować w sobie pogardę względem klasy społecznej. W jego ustach słowo plebs było określeniem wesołym, świadczyło o klasie pozbawionej głupich ograniczeń, która może tworzyć co tylko zechce.
Kiedy Bella opowiadała o byciu damą, do Bertiego dotarło, jak wielkie znaczenie w tym świecie odgrywa płeć. Mógł się przyjaźnić z dwójką Ollivanderów właściwie tylko dlatego, że byli facetami. W szkole oczywiście przyjaźnienie się z każdym było całkiem proste, czy panienkę Selwyn puszczonoby jednak na zabawę z półkrwi kimkolwiek? W tym momencie Bott zrozumiał, czym była ta ucieczka i w gruncie rzeczy nie mógł pojąć, dlaczego więcej dam nie ucieka od bycia damą.
- Cieszę się w takim razie, że uciekłaś. - przyznał szczerze. - Obiecuję, że jeśli jeszcze kiedyś stracę kończynę, a zapewne się to wydarzy, pozwolę ci uczyć się na sobie przyklejania. - puścił jej oczko, a na tyle był pełen wiary w świat i chyba przede wszystkim swoje szczęście, że mówił całkiem serio. No, nie planował tracić kończyn, ale ze swoim szczęściem uważał to za realne! - Tylko może niech Alex siedzi obok. A w zamian wykradnij mu słoik z kończyną. Zawsze chciałem mieć taki w domu, a on je ciągle zabiera.
Dodał marudnie.
- Mam dobrą pamięć do twarzy. Szczególnie kobiecych. - przyznał, śmiejąc się pod nosem. - Można powiedzieć, że przyglądanie się im w Hogwarcie było moim głównym zainteresowaniem.
Uśmiechnął się szerzej. W szkole wszędzie go było pełno. Ciągle kombinował, śmiał się, łamał regulamin i zajmował się wszystkim, byle nie siedzieć z książkami, co wydawało mu się dramatycznie nudne. Po prawdzie bardzo niedawno docenił niektóre ciekawsze przedmioty, które sprawiają, że magia jest jeszcze bardziej fascynująca, przeszłości jednak nie żałował i gdyby mógł powtórzyć szkołę, zapewne niczego by nie zmienił. Im bardziej przyglądał się Selwynównie, tak powoli zaczynał kojarzyć, choć raczej nie zamienili w swoim życiu ani jednego zdania. Do tej pory.
- Ślizgonka?
Upewnił się, nadal wesoło. Ostatecznie nie miało to dla niego żadnego znaczenia, był jednak ciekaw czy dobrze kojarzy.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Poskładane w całość kawałki podsunięte przez pana Botta pozwoliły Belli odkrywać, fantazjować, dowiadywać się o tym, co się działo u Steffka przez ostatnie tygodnie. Nie były to fakty odnoszące się do jego planu dnia i wydarzeń. Bardziej informacja o tym, że nie zapomniał. Tak jak zresztą powiedział jej wtedy w grządkach. Nie zapomniałem. I choć brakowało jej pewności co do tak pogmatwanych uczuć, przyjemne ciepło rozlało się po jej klatce piersiowej, kiedy tylko pomyślała, że Steffen mógł przywoływać jej obraz częściej niż przelotnie. Nie ośmieliłaby się dumać nad tym wcześniej, ale porzuciła już salony, nie musiała się obawiać. Tutaj nie sięgała władza cwanej nestorzycy, tutaj jej płomień nie mógł jej ukąsić. Teraz przejmować mogła się jedynie odważnymi myślami i pogubionymi powinnościami.
Odpowiedział mu uśmiech, szczęśliwy, trochę niedowierzający tym faktom. Promieniała, jakby właśnie zdmuchnęła niepewność z pewnych kwestii. Dzielny panicz Cattermole nie kłamał, a słowa jego przyjaciela zdawały się jawnie podpowiadać o względach, jakimi darzył Isę. Czy bardziej ją to radowało czy niepokoiło? Wybór wydawał się banalny, ale wciąż nie oswoiła się z nim.
Bella nie znała się na magicznych stworzeniach, nie znała sekretów niuchaczowego życia i nie podejrzewała Steffka o tajemnicze podstępy z gryzoniowi ozdóbką w roli głównej, ale gdyby pomyślała o tym głębiej, faktycznie mogłoby się to wydawać zastanawiające. W tamtej jednak chwili przypominała wulkan, tryskała ogniem emocji, zderzała się z niemożliwie zadziwionym przyjacielem, próbowała głośno mówić o nowej rzeczywistości, jakby szeptane w myśli treści nie miały takiej mocy. I była to prawda, bo gdy tylko wybrzmiały, gdy ujrzała malujące się na chłopięcej buzi uczucia, pojęła, jak niesamowite było to, co zrobiła. Czuła to wcześniej, ale teraz powoli wchodziła ostrożnie w fazę dogaszania wątpliwości. Bardzo, bardzo wczesną, inicjowaną przez wspierających ją mieszkańców Kurnika i Steffa.
– Musisz być zatem bardzo odważny. Twoje talenty już znam, na pewno pomogły ci wymknąć się wrogom i innym przeciwnościom losu. Wyobrażam sobie te wszystkie historie, młodego mężczyznę zachęconego ciekawością, odkrywcę, poszukiwacza wielkich historii… – mówiła z przejęciem, przyciskając gładziutkie dłonie do mostka. – Nie potrafisz się zatrzymać. Czy nie czujesz lęku? – spytała zamyślona. W bezgranicznej fantazji Belli, która kochała zanurzać się w sensacyjnych opowiastkach i nietuzinkowych życiorysach, urastał do rangi naprawdę interesującego towarzysza. – Na szlacheckim dworze byłbyś zjawiskiem lub… – przekleństwem. Czarną owcą, dziwakiem, wstydem rodziny. – Czy podróżowałeś kiedyś, Bertie? Skoro wchodzisz tam, gdzie nie powinieneś, z pewnością zdołałeś odkryć wiele tajemnic – zauważyła, spoglądając na niego z wciąż roziskrzonymi oczami. Mieli przecież tyle samo lat, a jednak Bella, która przecież też wymykała się i testowała nieprzystałe rzeczy, czuła, że nie zdołała nawet musnąć palcem szerokiego świata pełnego tak wielu kolorów. Nawet gdy wydawało jej się, że wydostaje się z pięknych murów, wciąż nie była wolna. Osobiste odkrywanie rzadko było naprawdę pełne i naprawdę… osobiste.
Jej szczęście? Czy chciał słuchać o rzeczach, które rozgrzewały salonowe kąty, o plotkach i nietypowych sytuacjach, które Bella przyciągała z niezwykłą łatwością? – Przekraczałam granicę, chciałam podejrzeć nieznane. Odwracałam uwagę przyzwoitki, wymykałam się do miejsc, w których nie powinno mnie być i zawsze uchodziło mi to płazem. Moje nieszczęścia kończyły się szczęściem. Któregoś dnia na ulicy padłam ofiarą złośliwej klątwy, która przemieniła mnie w szkaradę, a wtedy poznałam Steffena. – Właściwie czemu poczuła, że musi o tym wspomnieć, gdy została zapytana o szczęście? – Przedostawałam się tam, gdzie powinno mnie spotkać coś nagannego, a jednak wynikały z tego przyjemne rzeczy. Kiedyś wpadłam do Tamizy, ale dziwnym trafem dobry człowiek wyłowił mnie i uleczył. I jestem tutaj, choć wciąż czuję, jakbym śniła. To jednak jest moje szczęście, takie nowe – stwierdziła, łapiąc nastrój głębokiej nostalgii. Fortuna okazała wiele dobroci, obecność Belli w Kurniku wydawała się największym z podarków. Złoty los nie przestawał jej sprzyjać, choć podjęła decyzję, która wiązała się z potężną utratą.
To Isie wystarczyło. Przecież wiedziała, że wszystko, czego dotknęła magia, stawało się niezwykłe, czasami niemożliwe do ogarnięcia przez nawet największych marzycieli. Czarodzieje łapali jej dzieła każdego dnia, a jednak wciąż nie znali tak wielu odpowiedzi.
- Z przyjemnością odwiedzę twój ogródek, ale obawiam się, że moja wiedza o niemagicznych roślinach jest niewielka. Do tej pory poświęcałam się głównie opiece nad zaczarowanymi sadzonkami, wspierali mnie pałacowi zielarze. Obce są mi rzodkiewki czy marchewki, choć pozbawione magii rośliny wydają się nie tak odległe od tych zaczarowanych. Kurnikowy ogród wciąż mnie przyciąga, czuję, że będę musiała zgłębiać wiedzę o pozostałych roślinach. Wciąż odkrywam, jak wiele nie wiem, jak wiele rzeczy wyrastało daleko ode mnie – wyjaśniła. Na koniec zbiegła z tematu, wybierając dość szeroką metaforę. Popatrzyła również zadumana na otoczenie. Rośliny, ludzie, przedmioty, nawet taki niuchacz pałętający się między korytarzami. Wiedza, którą posiadała dziś, wydawała się ledwie ułamkiem.
Poza murami rezydencji, poza twarzami i tradycjami, które wychowywały, szlachcianki pozostawały raczej bezbronne, kruche, niezdolne w większości do poradzenia sobie samotnie, przyzwyczajone do wygód i możliwości, o których przeciętny czarodziej mógłby pomarzyć. Los pisał jednak wiele scenariuszy. Lucinda była dzielna, przecież od dawna już nie mieszkała pod dachami Morgany, nie wiodła życia przykładnej panny. Takich jak ona było jednak mało. Zaprzyjaźnione damy mogła podzielić na te silne, pełne pasji i odpowiednio ujawnionej mądrości, oddane rodowym powinnościom tak jak lady Melisande oraz te płochliwe, polegające na woli i wsparciu krewnych jak chociażby najmilsza Cressida. Między nimi istniało wiele innych twarzy, historii i uczuć – te ostatnie tłumiły wachlarze, dusiły gorsety i karcące spojrzenia. Kobiety szlachetnej krwi nie miały wcale łatwego życia, choć można było dostrzec w nim wiele piękna.
Obcy mężczyzna, ktoś, z kim rozmawiała właściwie pierwszy raz, szczerze, z nutą wesołości i swobody, wyznawał jej swą radość z faktu utracenia tytułu. Otworzyła szeroko oczy, słuchała jak urzeczona. Uznawał słuszność jej decyzji. – To bardzo miłe, Bertie – odparła, nie kryjąc zaskoczenia jego postawą. Potem jednak potrząsnęła lekko główką. – Nie powinnam jeszcze, Alexander z pewnością zająłby się twoimi odpadającymi kończynami lepiej, ja… ja właściwie niewiele miałam do czynienia z prawdziwymi pacjentami – wyznała prawdę, która mogła przygasić jej wielki entuzjazm. – Ale jeśli Alexander się zgodzi i będzie czuwał nad moimi poczynaniami, mogłabym spróbować ci pomóc, ale… powinieneś uważać na siebie. Nie trać kończyn bez potrzeby. Po co ci słoik z kończyną? – Uniosła delikatnie brwi i popatrzyła na rozmówce przenikliwie
- Kolejny podglądacz? Czy to domena młodych chłopców? Nieładnie jest podglądać dziewczęta. My was nie podglądamy – zarzekła, wciskając między te słowa żartobliwe oskarżenie i wyraźne zgorszenie. Mogłaby tupnąć nogą i prychnąć z obrazą, ale tak naprawdę wcale tego nie chciała. W jej słowach kryło się kłamstwo, bo przecież już na pierwszym sabacie oswajające się z towarzyską śmietanką damy podglądały dorastających lordów, a w ich maślanych, spojrzeniach krył się zachwyt i jednocześnie zawstydzenie. Podglądały. Podglądały w szkolnym mundurku i w balowej sukni. – Nie wyglądam, prawda? – Uśmiech przyjemnie rozciągnął jej usta. Pochodzenie i dorastanie pod okiem sprytnych intrygantów doprowadziło do tego, że Bella szkolne lata spędziła wśród szlachetnych i czystokrwistych cwaniaków. Dziś zdawała się wcale nie przypominać potomkini Salazara. – Czy już w Hogwarcie ciągnęło cię do tych wypieków? Byłeś kiedyś w zamkowej kuchni? – zapytała uprzejmie wciąż jakby zauroczona jego umiejętnościami.
Odpowiedział mu uśmiech, szczęśliwy, trochę niedowierzający tym faktom. Promieniała, jakby właśnie zdmuchnęła niepewność z pewnych kwestii. Dzielny panicz Cattermole nie kłamał, a słowa jego przyjaciela zdawały się jawnie podpowiadać o względach, jakimi darzył Isę. Czy bardziej ją to radowało czy niepokoiło? Wybór wydawał się banalny, ale wciąż nie oswoiła się z nim.
Bella nie znała się na magicznych stworzeniach, nie znała sekretów niuchaczowego życia i nie podejrzewała Steffka o tajemnicze podstępy z gryzoniowi ozdóbką w roli głównej, ale gdyby pomyślała o tym głębiej, faktycznie mogłoby się to wydawać zastanawiające. W tamtej jednak chwili przypominała wulkan, tryskała ogniem emocji, zderzała się z niemożliwie zadziwionym przyjacielem, próbowała głośno mówić o nowej rzeczywistości, jakby szeptane w myśli treści nie miały takiej mocy. I była to prawda, bo gdy tylko wybrzmiały, gdy ujrzała malujące się na chłopięcej buzi uczucia, pojęła, jak niesamowite było to, co zrobiła. Czuła to wcześniej, ale teraz powoli wchodziła ostrożnie w fazę dogaszania wątpliwości. Bardzo, bardzo wczesną, inicjowaną przez wspierających ją mieszkańców Kurnika i Steffa.
– Musisz być zatem bardzo odważny. Twoje talenty już znam, na pewno pomogły ci wymknąć się wrogom i innym przeciwnościom losu. Wyobrażam sobie te wszystkie historie, młodego mężczyznę zachęconego ciekawością, odkrywcę, poszukiwacza wielkich historii… – mówiła z przejęciem, przyciskając gładziutkie dłonie do mostka. – Nie potrafisz się zatrzymać. Czy nie czujesz lęku? – spytała zamyślona. W bezgranicznej fantazji Belli, która kochała zanurzać się w sensacyjnych opowiastkach i nietuzinkowych życiorysach, urastał do rangi naprawdę interesującego towarzysza. – Na szlacheckim dworze byłbyś zjawiskiem lub… – przekleństwem. Czarną owcą, dziwakiem, wstydem rodziny. – Czy podróżowałeś kiedyś, Bertie? Skoro wchodzisz tam, gdzie nie powinieneś, z pewnością zdołałeś odkryć wiele tajemnic – zauważyła, spoglądając na niego z wciąż roziskrzonymi oczami. Mieli przecież tyle samo lat, a jednak Bella, która przecież też wymykała się i testowała nieprzystałe rzeczy, czuła, że nie zdołała nawet musnąć palcem szerokiego świata pełnego tak wielu kolorów. Nawet gdy wydawało jej się, że wydostaje się z pięknych murów, wciąż nie była wolna. Osobiste odkrywanie rzadko było naprawdę pełne i naprawdę… osobiste.
Jej szczęście? Czy chciał słuchać o rzeczach, które rozgrzewały salonowe kąty, o plotkach i nietypowych sytuacjach, które Bella przyciągała z niezwykłą łatwością? – Przekraczałam granicę, chciałam podejrzeć nieznane. Odwracałam uwagę przyzwoitki, wymykałam się do miejsc, w których nie powinno mnie być i zawsze uchodziło mi to płazem. Moje nieszczęścia kończyły się szczęściem. Któregoś dnia na ulicy padłam ofiarą złośliwej klątwy, która przemieniła mnie w szkaradę, a wtedy poznałam Steffena. – Właściwie czemu poczuła, że musi o tym wspomnieć, gdy została zapytana o szczęście? – Przedostawałam się tam, gdzie powinno mnie spotkać coś nagannego, a jednak wynikały z tego przyjemne rzeczy. Kiedyś wpadłam do Tamizy, ale dziwnym trafem dobry człowiek wyłowił mnie i uleczył. I jestem tutaj, choć wciąż czuję, jakbym śniła. To jednak jest moje szczęście, takie nowe – stwierdziła, łapiąc nastrój głębokiej nostalgii. Fortuna okazała wiele dobroci, obecność Belli w Kurniku wydawała się największym z podarków. Złoty los nie przestawał jej sprzyjać, choć podjęła decyzję, która wiązała się z potężną utratą.
To Isie wystarczyło. Przecież wiedziała, że wszystko, czego dotknęła magia, stawało się niezwykłe, czasami niemożliwe do ogarnięcia przez nawet największych marzycieli. Czarodzieje łapali jej dzieła każdego dnia, a jednak wciąż nie znali tak wielu odpowiedzi.
- Z przyjemnością odwiedzę twój ogródek, ale obawiam się, że moja wiedza o niemagicznych roślinach jest niewielka. Do tej pory poświęcałam się głównie opiece nad zaczarowanymi sadzonkami, wspierali mnie pałacowi zielarze. Obce są mi rzodkiewki czy marchewki, choć pozbawione magii rośliny wydają się nie tak odległe od tych zaczarowanych. Kurnikowy ogród wciąż mnie przyciąga, czuję, że będę musiała zgłębiać wiedzę o pozostałych roślinach. Wciąż odkrywam, jak wiele nie wiem, jak wiele rzeczy wyrastało daleko ode mnie – wyjaśniła. Na koniec zbiegła z tematu, wybierając dość szeroką metaforę. Popatrzyła również zadumana na otoczenie. Rośliny, ludzie, przedmioty, nawet taki niuchacz pałętający się między korytarzami. Wiedza, którą posiadała dziś, wydawała się ledwie ułamkiem.
Poza murami rezydencji, poza twarzami i tradycjami, które wychowywały, szlachcianki pozostawały raczej bezbronne, kruche, niezdolne w większości do poradzenia sobie samotnie, przyzwyczajone do wygód i możliwości, o których przeciętny czarodziej mógłby pomarzyć. Los pisał jednak wiele scenariuszy. Lucinda była dzielna, przecież od dawna już nie mieszkała pod dachami Morgany, nie wiodła życia przykładnej panny. Takich jak ona było jednak mało. Zaprzyjaźnione damy mogła podzielić na te silne, pełne pasji i odpowiednio ujawnionej mądrości, oddane rodowym powinnościom tak jak lady Melisande oraz te płochliwe, polegające na woli i wsparciu krewnych jak chociażby najmilsza Cressida. Między nimi istniało wiele innych twarzy, historii i uczuć – te ostatnie tłumiły wachlarze, dusiły gorsety i karcące spojrzenia. Kobiety szlachetnej krwi nie miały wcale łatwego życia, choć można było dostrzec w nim wiele piękna.
Obcy mężczyzna, ktoś, z kim rozmawiała właściwie pierwszy raz, szczerze, z nutą wesołości i swobody, wyznawał jej swą radość z faktu utracenia tytułu. Otworzyła szeroko oczy, słuchała jak urzeczona. Uznawał słuszność jej decyzji. – To bardzo miłe, Bertie – odparła, nie kryjąc zaskoczenia jego postawą. Potem jednak potrząsnęła lekko główką. – Nie powinnam jeszcze, Alexander z pewnością zająłby się twoimi odpadającymi kończynami lepiej, ja… ja właściwie niewiele miałam do czynienia z prawdziwymi pacjentami – wyznała prawdę, która mogła przygasić jej wielki entuzjazm. – Ale jeśli Alexander się zgodzi i będzie czuwał nad moimi poczynaniami, mogłabym spróbować ci pomóc, ale… powinieneś uważać na siebie. Nie trać kończyn bez potrzeby. Po co ci słoik z kończyną? – Uniosła delikatnie brwi i popatrzyła na rozmówce przenikliwie
- Kolejny podglądacz? Czy to domena młodych chłopców? Nieładnie jest podglądać dziewczęta. My was nie podglądamy – zarzekła, wciskając między te słowa żartobliwe oskarżenie i wyraźne zgorszenie. Mogłaby tupnąć nogą i prychnąć z obrazą, ale tak naprawdę wcale tego nie chciała. W jej słowach kryło się kłamstwo, bo przecież już na pierwszym sabacie oswajające się z towarzyską śmietanką damy podglądały dorastających lordów, a w ich maślanych, spojrzeniach krył się zachwyt i jednocześnie zawstydzenie. Podglądały. Podglądały w szkolnym mundurku i w balowej sukni. – Nie wyglądam, prawda? – Uśmiech przyjemnie rozciągnął jej usta. Pochodzenie i dorastanie pod okiem sprytnych intrygantów doprowadziło do tego, że Bella szkolne lata spędziła wśród szlachetnych i czystokrwistych cwaniaków. Dziś zdawała się wcale nie przypominać potomkini Salazara. – Czy już w Hogwarcie ciągnęło cię do tych wypieków? Byłeś kiedyś w zamkowej kuchni? – zapytała uprzejmie wciąż jakby zauroczona jego umiejętnościami.
- Możesz mi wierzyć, brakuje mi wielu rzeczy. Piątej klepki, zdrowego rozsądku, niekiedy instynktu samozachowawczego, ale na pewno nie lęku. - odpowiedział na jej słowa, szczerząc przy tym zęby w wesołym uśmiechu. Nie uważał siebie za bardzo odważnego. Owszem, robił wiele rzeczy, czasem głupich i niepotrzebnie ryzykownych, czasem przynajmniej w jego oczach ważnych. Bał się jednak zawsze. - Po prostu za wiele o tym nie myślę. Albo za mocno mnie kusi to co może być po drugiej stronie przepaści. - wzruszył lekko ramionami. Niepotrzebne, pełne lęków myśli upychał gdzieś na bok, chował i starał się ukryć przed samym sobą.
- Zależy. Wielką Brytanię znam dość dobrze. - przyznał. - Zdarzyło mi się za dzieciaka uciec z domu i zwiedzić niemałą część Szkocji przez miesiąc. Byłem w górach, żeby zobaczyć jak trolle zachowują się w okresie godowym. W Walii szukałem groty, która działa trochę jak bogin, przywołuje lęki. To miał być głupi zakład. - wymienił kilka z licznych wypraw, jakie w ciągu swojego dość krótkiego jak dotąd życia odbył w celach powiedzmy-że-naukowych. - Raz zaciągnąłem przyjaciół aż do Irlandii na koncert, przy czym okazało się, że kapela w sumie to jest grupą duchów i w sumie to to jest koncert dla duchów. To na prawdę dziwne uczucie, kiedy sobie myślisz że to w sumie nie na miejscu, że żyjesz. - zaśmiał się pod nosem. - No, w każdym razie dobrze znam Wielką Brytanię z miejsc które mi się wydają bardziej ciekawe, ale poza jej obrębem jak narazie nie byłem. Marzy mi się wyprawa, wziąć plecak i po prostu ruszyć przed siebie, ale to... - po wojnie - za jakiś czas.
Czy się popisywał? Trochę tak. Lubił o tym opowiadać, a gdyby nie miał w sobie na tyle przyzwoitości, by darować dopiero poznanej panience swój pełny życiorys, chętnie wspomniałby jeszcze o niejednej wyprawie. Rzecz w tym, że wspomnienia go ożywiały, te dziwne i śmieszne chwile były jego motorkiem, siłą napędową, kierowały jego myśli ku przyszłości i ku temu, że podobne rzeczy jeszcze go czekają. Wspominając tworzył plany i nowe marzenia.
- Ale na dworze raczej zjawisko nie jest słowem, jakim ktokolwiek by mnie określił. Titus albo Kostek Ollivander, czasem jeden i drugi towarzyszył mi przy prawie każdej wycieczce, czy czymkolwiek co w Londynie wpadło mi do głowy. W sumie to z Titusem mieliśmy pierwszokwietniową tradycję, do Alexa włamaliśmy się razem. Pewnie facetowi jest pod tym względem łatwiej, ale... no, wiem że u szlachty problemy są jeszcze mniej fajne niż moje szlabany. I, że o ile u mnie czasem rodziców dało się zagadać i obłaskawić, o tyle z nestorem i tak dalej to już nie takie proste. - przyznał wprost, bo niejedno zdarzało mu się obserwować. W sumie to nieźle nim trzepnęło kiedy Titusowi grożono wydziedziczeniem. Do tej pory przy wszystkim co odwalali i co mimo wszystko uchodziło mu płazem, chyba sądził że wydziedziczenie to mit, czarna legenda. Cóż - mylił się. Oj, bardzo się mylił, jak później na innych przykładach miał się dowiedzieć.
- A ty? Pytam o podróże. Udało ci się wyjechać gdzieś dalej? Albo w granicach Wysp ale w jakieś szczególne miejsce. - spytał zaraz. Pewnie z perspektywy szlachcianki podróż była całkowicie inna, to nie oznaczało jednak że mniej ciekawa. Niewątpliwie szlacheckie bogactwa otwierały wiele drzwi i możliwości.
- Wygląda na to, że dzielimy bardzo podobny rodzaj szczęścia. - zauważył, słuchając kolejnych wymienianych przez Bellę opowieści. Wiele osób nie nazwałoby tego szczęściem, Bertie rozumiał jednak doskonale, co miała na myśli, tak przynajmniej sądził. - Jaka jest najdziwniejsza lub najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłaś?
Spytał zaraz, skoro rozmawiał z buntowniczką - a temat buntów szczerze uwielbiał! Uśmiechnął się weselej, oczekując jej historii, szczególnie że sam już paplał tak dużo, że gdyby nie był tak wprawiony, niewątpliwie rozbolałaby go już szczęka. Oby Belli głowa nie rozbolała!
Na słowa dotyczące ogródka, Bott uśmiechnął się lekko.
- W sumie trochę ci zazdroszczę tego odkrywania. W sensie wchodzisz w całkowicie inny świat. Zawsze lubiłem zaciągać czarodziejów w mugolskie miejsca, pokazywać im różne cuda. U ciebie to w sumie trochę podobne, tylko szok mniejszy. - stwierdził, odbierając całą tę sytuację jako całkiem niezłą przygodę. Tym bardziej, że Bella mimo niewątpliwego niepokoju zdawała się całkiem nieźle w tym wszystkim odnajdywać. - Co do ogródka, rzodkiewki mogą śpiewać albo tańczyć jeśli to ułatwi sprawę. - uśmiechnął się z tymi słowami szerzej. - Tak czy inaczej, możesz zgłębić temat z nami. W sumie robienie własnego jedzenia tak totalnie od grządek wydaje m się całkiem fajne. - liczył, że coś im z tego wyjdzie. Uprawy może nie będą wielkie ale fajnie będzie powiedzieć, że tę zupę zrobili od absolutnych podstaw własnymi rękami.
W przyznaniu, że dawna szlachcianka zrobiła dla siebie coś dobrego z czego zdecydowanie warto było się cieszyć, nie widział nic niezwykłego. Bertie zawsze cenił ludzi, którzy mają odwagę sięgać w życiu po to, co jest im potrzebne, co może poprawić ich sytuację.
- Spokojnie, nigdy nie tracę kończyn bez potrzeby. - zaśmiał się, bo to sformułowanie wydało mu się w jakiś sposób urocze. - Słoik bo w sumie fajnie byłoby mieć słoik z kończyną. W sensie one generalnie super wyglądają. Chciałbym zobaczyć jak taki palec, ręka, stopa czy inny nos powoli rośnie do swojej normalnej formy. Jest w tym coś dziwnie pociągającego. - przyznał, wzruszając przy tym ramionami, bo nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym, co dokładnie go w tym pociąga, ani czy aby na pewno mieści się to w ogólnie przyjętych normach. - Tak czy inaczej do odważnych świat należy, możesz na mnie trenować. - puścił jej jeszcze oczko. No, pod okiem Alexa oczywiście, istniała granica której Bertie wolał jednak nie przekraczać.
Na słowa o podglądactwie wzruszył ramionami, choć uśmiechał się przy tym wesoło.
- Ależ oczywiście, proszę nie udawać, że to dla panienki zaskoczenie. - puścił jej oczko. Co prawda nie był pewien, czy wiele osób aż tak rozglądało się za dziewczętami jak on w szkole, taki Kostek był pod tym względem dużo spokojniejszy (co jednak Bertiego już dawno przestało dziwić, niestety), Steff... chyba po prostu bardziej i łatwiej uczuciowy, ale podobnie jak Bott zainteresowany!
- Zdecydowanie nie wyglądasz. - przyznał. - Odnajdowałaś się tam?
Spytał zaraz ciekawsko. Nie znał wielu byłych Ślizgonów, dawno wyrósł już poza te podziały, często po prostu nie wiedział już kto do jakiego domu należał, nie wymieniłby jednak wielu dawnych Ślizgonów o których wie, z którymi miałby później dobry kontakt. Możliwe, że szkoda, że podziały w Hogwarcie zrobiły się w pewnym momencie aż tak silne.
Na pytanie o kuchnię uśmiechnął się pod nosem, bo w sumie to bardziej niż ona interesowały go w pewnym momencie dostępne zaraz obok dormitoria Puchonek. Cóż.
- Hmm. Byłem. W sumie to nie raz, próbowaliśmy zaskarbić sobie sympatię skrzatów. - jego uśmiech poszerzył się trochę, nie wspominał jednak już o drugiej motywacji, jaka ciągnęła go z przyjaciółmi w te okolice.
- Zależy. Wielką Brytanię znam dość dobrze. - przyznał. - Zdarzyło mi się za dzieciaka uciec z domu i zwiedzić niemałą część Szkocji przez miesiąc. Byłem w górach, żeby zobaczyć jak trolle zachowują się w okresie godowym. W Walii szukałem groty, która działa trochę jak bogin, przywołuje lęki. To miał być głupi zakład. - wymienił kilka z licznych wypraw, jakie w ciągu swojego dość krótkiego jak dotąd życia odbył w celach powiedzmy-że-naukowych. - Raz zaciągnąłem przyjaciół aż do Irlandii na koncert, przy czym okazało się, że kapela w sumie to jest grupą duchów i w sumie to to jest koncert dla duchów. To na prawdę dziwne uczucie, kiedy sobie myślisz że to w sumie nie na miejscu, że żyjesz. - zaśmiał się pod nosem. - No, w każdym razie dobrze znam Wielką Brytanię z miejsc które mi się wydają bardziej ciekawe, ale poza jej obrębem jak narazie nie byłem. Marzy mi się wyprawa, wziąć plecak i po prostu ruszyć przed siebie, ale to... - po wojnie - za jakiś czas.
Czy się popisywał? Trochę tak. Lubił o tym opowiadać, a gdyby nie miał w sobie na tyle przyzwoitości, by darować dopiero poznanej panience swój pełny życiorys, chętnie wspomniałby jeszcze o niejednej wyprawie. Rzecz w tym, że wspomnienia go ożywiały, te dziwne i śmieszne chwile były jego motorkiem, siłą napędową, kierowały jego myśli ku przyszłości i ku temu, że podobne rzeczy jeszcze go czekają. Wspominając tworzył plany i nowe marzenia.
- Ale na dworze raczej zjawisko nie jest słowem, jakim ktokolwiek by mnie określił. Titus albo Kostek Ollivander, czasem jeden i drugi towarzyszył mi przy prawie każdej wycieczce, czy czymkolwiek co w Londynie wpadło mi do głowy. W sumie to z Titusem mieliśmy pierwszokwietniową tradycję, do Alexa włamaliśmy się razem. Pewnie facetowi jest pod tym względem łatwiej, ale... no, wiem że u szlachty problemy są jeszcze mniej fajne niż moje szlabany. I, że o ile u mnie czasem rodziców dało się zagadać i obłaskawić, o tyle z nestorem i tak dalej to już nie takie proste. - przyznał wprost, bo niejedno zdarzało mu się obserwować. W sumie to nieźle nim trzepnęło kiedy Titusowi grożono wydziedziczeniem. Do tej pory przy wszystkim co odwalali i co mimo wszystko uchodziło mu płazem, chyba sądził że wydziedziczenie to mit, czarna legenda. Cóż - mylił się. Oj, bardzo się mylił, jak później na innych przykładach miał się dowiedzieć.
- A ty? Pytam o podróże. Udało ci się wyjechać gdzieś dalej? Albo w granicach Wysp ale w jakieś szczególne miejsce. - spytał zaraz. Pewnie z perspektywy szlachcianki podróż była całkowicie inna, to nie oznaczało jednak że mniej ciekawa. Niewątpliwie szlacheckie bogactwa otwierały wiele drzwi i możliwości.
- Wygląda na to, że dzielimy bardzo podobny rodzaj szczęścia. - zauważył, słuchając kolejnych wymienianych przez Bellę opowieści. Wiele osób nie nazwałoby tego szczęściem, Bertie rozumiał jednak doskonale, co miała na myśli, tak przynajmniej sądził. - Jaka jest najdziwniejsza lub najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłaś?
Spytał zaraz, skoro rozmawiał z buntowniczką - a temat buntów szczerze uwielbiał! Uśmiechnął się weselej, oczekując jej historii, szczególnie że sam już paplał tak dużo, że gdyby nie był tak wprawiony, niewątpliwie rozbolałaby go już szczęka. Oby Belli głowa nie rozbolała!
Na słowa dotyczące ogródka, Bott uśmiechnął się lekko.
- W sumie trochę ci zazdroszczę tego odkrywania. W sensie wchodzisz w całkowicie inny świat. Zawsze lubiłem zaciągać czarodziejów w mugolskie miejsca, pokazywać im różne cuda. U ciebie to w sumie trochę podobne, tylko szok mniejszy. - stwierdził, odbierając całą tę sytuację jako całkiem niezłą przygodę. Tym bardziej, że Bella mimo niewątpliwego niepokoju zdawała się całkiem nieźle w tym wszystkim odnajdywać. - Co do ogródka, rzodkiewki mogą śpiewać albo tańczyć jeśli to ułatwi sprawę. - uśmiechnął się z tymi słowami szerzej. - Tak czy inaczej, możesz zgłębić temat z nami. W sumie robienie własnego jedzenia tak totalnie od grządek wydaje m się całkiem fajne. - liczył, że coś im z tego wyjdzie. Uprawy może nie będą wielkie ale fajnie będzie powiedzieć, że tę zupę zrobili od absolutnych podstaw własnymi rękami.
W przyznaniu, że dawna szlachcianka zrobiła dla siebie coś dobrego z czego zdecydowanie warto było się cieszyć, nie widział nic niezwykłego. Bertie zawsze cenił ludzi, którzy mają odwagę sięgać w życiu po to, co jest im potrzebne, co może poprawić ich sytuację.
- Spokojnie, nigdy nie tracę kończyn bez potrzeby. - zaśmiał się, bo to sformułowanie wydało mu się w jakiś sposób urocze. - Słoik bo w sumie fajnie byłoby mieć słoik z kończyną. W sensie one generalnie super wyglądają. Chciałbym zobaczyć jak taki palec, ręka, stopa czy inny nos powoli rośnie do swojej normalnej formy. Jest w tym coś dziwnie pociągającego. - przyznał, wzruszając przy tym ramionami, bo nie miał zamiaru zastanawiać się nad tym, co dokładnie go w tym pociąga, ani czy aby na pewno mieści się to w ogólnie przyjętych normach. - Tak czy inaczej do odważnych świat należy, możesz na mnie trenować. - puścił jej jeszcze oczko. No, pod okiem Alexa oczywiście, istniała granica której Bertie wolał jednak nie przekraczać.
Na słowa o podglądactwie wzruszył ramionami, choć uśmiechał się przy tym wesoło.
- Ależ oczywiście, proszę nie udawać, że to dla panienki zaskoczenie. - puścił jej oczko. Co prawda nie był pewien, czy wiele osób aż tak rozglądało się za dziewczętami jak on w szkole, taki Kostek był pod tym względem dużo spokojniejszy (co jednak Bertiego już dawno przestało dziwić, niestety), Steff... chyba po prostu bardziej i łatwiej uczuciowy, ale podobnie jak Bott zainteresowany!
- Zdecydowanie nie wyglądasz. - przyznał. - Odnajdowałaś się tam?
Spytał zaraz ciekawsko. Nie znał wielu byłych Ślizgonów, dawno wyrósł już poza te podziały, często po prostu nie wiedział już kto do jakiego domu należał, nie wymieniłby jednak wielu dawnych Ślizgonów o których wie, z którymi miałby później dobry kontakt. Możliwe, że szkoda, że podziały w Hogwarcie zrobiły się w pewnym momencie aż tak silne.
Na pytanie o kuchnię uśmiechnął się pod nosem, bo w sumie to bardziej niż ona interesowały go w pewnym momencie dostępne zaraz obok dormitoria Puchonek. Cóż.
- Hmm. Byłem. W sumie to nie raz, próbowaliśmy zaskarbić sobie sympatię skrzatów. - jego uśmiech poszerzył się trochę, nie wspominał jednak już o drugiej motywacji, jaka ciągnęła go z przyjaciółmi w te okolice.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Za mocno mnie kusi to, co może być po drugiej stronie przepaści.
Słowa jak echo odbijały się w jej duszy. Drugi, trzeci, piąty raz. Wydawały się tak dobrze znane, przybierały kształt myśli, która Bellę popchnęła do przodu – może nawet doprowadziła prosto do Alexandra. Zdawało jej się, że rozumie, że może nawet postąpiła podobnie, tak kiedyś jak i dziś, w chwili przedzielenia życia nieodwracalną wstęgą losu. Czuła strach, ale motywacje okazały się zbyt silne i czułe, aby mogła je tak po prostu zignorować, zadusić, zaczarować urokiem szlachetnej części aury. Nie tak to działało i dopiero teraz uczyła się odkrywać te zatajane przed nią mechanizmy. Poznawała życie, które przecież wołało ją przez ostatnie lata. Chociaż dziś nie potrafiła zaprzestać gorączkowego zastanawiania się nad słusznością, to jednak czuła się dobrze, przyjemne dreszcze wreszcie zaczęły łagodzić urastający do ogromnych rozmiarów strach. Przecież miała szczęście. Przecież mogła liczyć na rodzinę i przyjaciół. Przecież tam już nikogo nie obchodziła i nic nie znaczyła. Choć akurat to dalej bolało. Świat się okrutnie pogmatwał.
- To imponujące przygody, drogi Bertie. Zupełnie jakbyś był bohaterem wyjętym z kart grubej księgi o wyjątkowo kolorowej okładce. Przyciągasz tak niesamowite zdarzenia. Zdaje się, że moglibyśmy rozprawiać o nich aż do wieczoru, a i na kolejne dni starczyłoby historii. Czy tak właśnie jest? Trolle, duchy, och, to takie… - urwała, by się zamyślić, bo tutaj należało dobrać odpowiednie słówko. Odpowiednie dla damy, dla kobiety, ale czy odpowiednie dla Isabelli tak po prostu? – Już sama nie wiem, czy bardziej mnie to przeraża czy ekscytuje. Chyba dalej jestem trochę damą, nie ośmieliłabym się towarzyszyć ci w tych spotkaniach, choć z ciekawością słucham o twoich wojażach. I… z zauroczonym sercem zastanawiam się, co takiego sama chciałabym przeżyć. Dokąd teraz mogłabym pójść, kiedy już mogę, kiedy już nikt mnie nie zatrzyma. Oprócz kochanego Alexandra. Kusi mnie świat dotąd tak pozamykany, bo przecież jest tak wspaniały. Pragnę go poznawać. Wierzę, Bertie, że któregoś dnia będziesz gotowy do drogi i po prostu ruszysz – wyznała natchniona. – Czy czułeś się źle w swoim domu? To przez to wymykałeś się ku płomiennym spojrzeniom słońca? – podpytała, nim zdążyła powstrzymać ciekawość. A co jeśli wcale nie chciał się dzielić tymi emocjami z obcą dziewczyną? Nie wyglądał jednak na skrytego młodzieńca. Wręcz przeciwnie.
Obydwoje będziemy gotowi, by wyruszyć. Cokolwiek jest naszą drogą.
Gdzieś się zbiegł ich entuzjazm. Dama zręcznie wydostawała się z klatki. Już mogła prostować zdrętwiałe skrzydełka, pofrunąć jak ten płomienny feniks. Ale jeszcze chyba czekała na ten ostrzejszy powiew wiatru, który tchnie dodatkową moc między czerwone pióra.
- Chociaż u nas… pośród szlachty wspaniałych francuskich bułeczek i tortów dostatek, to jednak wcale nie jest tak słodko, tak miło – jest gorzko. Gorzko, a wszelakie próby Isabelli słodzenia szlachetnego życia kończyły się rozumianym różnorako zepsuciem lub podłym niesmakiem. Choć niejednokrotnie udawało jej się wyplątać z niepochlebnych spojrzeń ojca, choć oswobadzała się z kajdan konwenansów, to wciąż nie był ten obraz, który marzyła ujrzeć. – Szlachta jest za murem, którego nie przeskoczyć sam jeden, który jest zbyt twardy, by mogło go ugiąć jedno twoje marzenie. Tak mi szkoda, bo to mój dom, rodzina, wspomnienia. Masz rację, z nestorem wcale nie jest tak prosto – oświadczyła trochę uniesiona myślami daleko ponad ich dwie głowy. Obraz lady Morgany szybko pojawił się przed jej oczami, ale kolejne pytanie miłego przyjaciela zdołało rozmyć pochmurne refleksje. – Widziałam wiele pięknych miejsc, pałace wielkich rodzin w całym kraju, niesamowite wybrzeża, klify, bywałam w Paryżu, odwiedzałam najsłynniejsze teatry europejskie… Czy to wszystko brzmi jak cudowna podróż? – podpytała trochę niepewna, czy zaplanowane wyjazdy, oczywiście godne damy, były czymś, o czym naprawdę chciał słuchać.
- Jako lady, narzeczona znakomitego syna najpotężniejszego rodu konserwatywnego uciekłam, przeciwstawiając się rozpisanemu dla mnie przeznaczeniu, przeciwstawiając się myśli i tradycji, która mnie stworzyła. Czy to jest.. czy to jest dostatecznie szalone? – zapytała zamyślona. Uznała, że żadna jej dotychczasowa… decyzja nie była bardziej zwariowana, straszliwsza od porzucenia rodu. Uciekła, bo… bo tęskniła za wykluczonym kuzynem, bo chciała spełniać się jako uzdrowicielka, bo chciała czegoś więcej od różanych kąpieli i ozdobionych spódnic, bo się zakochała? Trudno jej było odkryć pierwszą, największą motywację, ale mówienie o tym głośno przynosiło jakiś rodzaj ulgi. To już nie były senne obrazy, fakt odejścia od Selwynów stał się prawdą.
- Nigdy nie robiłam sobie sama nawet przekąski. Wszystkiego muszę się nauczyć, mam wrażenie, że ominęło mnie tak wiele – przyznała, kiedy wspomniał o przygotowywaniu posiłków od.. od uprawy. – Postaram się dla ciebie o jakąś rozmowną roślinę. Wyobrażam sobie, że byłoby wam dobrze razem. Kto wie, może nie potrafiłbyś jej potem wrzucić do garnka – skwitowała trochę rozbawiona wizją relacji rozkwitającej między dwójką niekonwencjonalnie dobranych rozmówców.
- Bez potrzeby? – Uniosła trochę lewy kącik ust, zaświeciły jej się oczy. Jak wiele tajemnic chował jeszcze ten młodzieniec? Czy aż tak wariacko wyzywał na pojedynek każdą możliwą przygodę? – Twoje fascynacje mnie zaskakują, Bertie. Niejeden uznałby, że te widoki są nieprzyjemne, ale ty zerkałbyś na dojrzewającą kończynę z zachwytem. Podróżnik, cukiernik, bohater, przyjaciel samotnych kończyn. Skąd ty się wziąłeś? – zapytała, nie kryjąc iskrzących się oczu. Dlaczego poznali się dopiero teraz? Dlaczego Alexander nigdy jej nie przedstawił pana Botta? No tak, wiedziała. – Obiecuję, że będę się przykładać do ćwiczenia na tobie praktyki uzdrowicielskiej – oświadczyła poważnie, choć i wielce przejęta możliwością obcowania z prawdziwym… mężczyzną. Z człowiekiem, o, może tak to brzmiało rozsądniej.
Promieniała podczas dyskusji z tak rozmownym towarzyszem, który mógł być jej oknem na świat, jej wielką odpowiedzią na wszystkie głupiutkie pytania o pozornie nieskomplikowaną rzeczywistość, w której żyła i której najwidoczniej kompletnie nie znała. – Chyba tylko tam mogłam się odnajdywać – odparła niejednoznacznie. Dom Salazara to gniazdo węży, gniazdo młodych arystokratów, wyznawców tradycji, odważnych i sprytnych, salonowych królów. Była tam, gdzie były inne damy w jej wieku, tam, gdzie dostawała się jej rodzina. W tamtych latach nigdzie indziej nie wyobrażała sobie być. Rodzina była dumna z zielonego herbu na jej piersi.
Nie gasł entuzjazm Isy, każde nowe zdania pana Botta prowokowało pytania. Lubiła dużo wiedzieć, a on chętnie mówił. Mogli więc pić herbatkę, jeść słodkie pyszności i rozprawiać o największych przygodach jeszcze długo.
zt
Słowa jak echo odbijały się w jej duszy. Drugi, trzeci, piąty raz. Wydawały się tak dobrze znane, przybierały kształt myśli, która Bellę popchnęła do przodu – może nawet doprowadziła prosto do Alexandra. Zdawało jej się, że rozumie, że może nawet postąpiła podobnie, tak kiedyś jak i dziś, w chwili przedzielenia życia nieodwracalną wstęgą losu. Czuła strach, ale motywacje okazały się zbyt silne i czułe, aby mogła je tak po prostu zignorować, zadusić, zaczarować urokiem szlachetnej części aury. Nie tak to działało i dopiero teraz uczyła się odkrywać te zatajane przed nią mechanizmy. Poznawała życie, które przecież wołało ją przez ostatnie lata. Chociaż dziś nie potrafiła zaprzestać gorączkowego zastanawiania się nad słusznością, to jednak czuła się dobrze, przyjemne dreszcze wreszcie zaczęły łagodzić urastający do ogromnych rozmiarów strach. Przecież miała szczęście. Przecież mogła liczyć na rodzinę i przyjaciół. Przecież tam już nikogo nie obchodziła i nic nie znaczyła. Choć akurat to dalej bolało. Świat się okrutnie pogmatwał.
- To imponujące przygody, drogi Bertie. Zupełnie jakbyś był bohaterem wyjętym z kart grubej księgi o wyjątkowo kolorowej okładce. Przyciągasz tak niesamowite zdarzenia. Zdaje się, że moglibyśmy rozprawiać o nich aż do wieczoru, a i na kolejne dni starczyłoby historii. Czy tak właśnie jest? Trolle, duchy, och, to takie… - urwała, by się zamyślić, bo tutaj należało dobrać odpowiednie słówko. Odpowiednie dla damy, dla kobiety, ale czy odpowiednie dla Isabelli tak po prostu? – Już sama nie wiem, czy bardziej mnie to przeraża czy ekscytuje. Chyba dalej jestem trochę damą, nie ośmieliłabym się towarzyszyć ci w tych spotkaniach, choć z ciekawością słucham o twoich wojażach. I… z zauroczonym sercem zastanawiam się, co takiego sama chciałabym przeżyć. Dokąd teraz mogłabym pójść, kiedy już mogę, kiedy już nikt mnie nie zatrzyma. Oprócz kochanego Alexandra. Kusi mnie świat dotąd tak pozamykany, bo przecież jest tak wspaniały. Pragnę go poznawać. Wierzę, Bertie, że któregoś dnia będziesz gotowy do drogi i po prostu ruszysz – wyznała natchniona. – Czy czułeś się źle w swoim domu? To przez to wymykałeś się ku płomiennym spojrzeniom słońca? – podpytała, nim zdążyła powstrzymać ciekawość. A co jeśli wcale nie chciał się dzielić tymi emocjami z obcą dziewczyną? Nie wyglądał jednak na skrytego młodzieńca. Wręcz przeciwnie.
Obydwoje będziemy gotowi, by wyruszyć. Cokolwiek jest naszą drogą.
Gdzieś się zbiegł ich entuzjazm. Dama zręcznie wydostawała się z klatki. Już mogła prostować zdrętwiałe skrzydełka, pofrunąć jak ten płomienny feniks. Ale jeszcze chyba czekała na ten ostrzejszy powiew wiatru, który tchnie dodatkową moc między czerwone pióra.
- Chociaż u nas… pośród szlachty wspaniałych francuskich bułeczek i tortów dostatek, to jednak wcale nie jest tak słodko, tak miło – jest gorzko. Gorzko, a wszelakie próby Isabelli słodzenia szlachetnego życia kończyły się rozumianym różnorako zepsuciem lub podłym niesmakiem. Choć niejednokrotnie udawało jej się wyplątać z niepochlebnych spojrzeń ojca, choć oswobadzała się z kajdan konwenansów, to wciąż nie był ten obraz, który marzyła ujrzeć. – Szlachta jest za murem, którego nie przeskoczyć sam jeden, który jest zbyt twardy, by mogło go ugiąć jedno twoje marzenie. Tak mi szkoda, bo to mój dom, rodzina, wspomnienia. Masz rację, z nestorem wcale nie jest tak prosto – oświadczyła trochę uniesiona myślami daleko ponad ich dwie głowy. Obraz lady Morgany szybko pojawił się przed jej oczami, ale kolejne pytanie miłego przyjaciela zdołało rozmyć pochmurne refleksje. – Widziałam wiele pięknych miejsc, pałace wielkich rodzin w całym kraju, niesamowite wybrzeża, klify, bywałam w Paryżu, odwiedzałam najsłynniejsze teatry europejskie… Czy to wszystko brzmi jak cudowna podróż? – podpytała trochę niepewna, czy zaplanowane wyjazdy, oczywiście godne damy, były czymś, o czym naprawdę chciał słuchać.
- Jako lady, narzeczona znakomitego syna najpotężniejszego rodu konserwatywnego uciekłam, przeciwstawiając się rozpisanemu dla mnie przeznaczeniu, przeciwstawiając się myśli i tradycji, która mnie stworzyła. Czy to jest.. czy to jest dostatecznie szalone? – zapytała zamyślona. Uznała, że żadna jej dotychczasowa… decyzja nie była bardziej zwariowana, straszliwsza od porzucenia rodu. Uciekła, bo… bo tęskniła za wykluczonym kuzynem, bo chciała spełniać się jako uzdrowicielka, bo chciała czegoś więcej od różanych kąpieli i ozdobionych spódnic, bo się zakochała? Trudno jej było odkryć pierwszą, największą motywację, ale mówienie o tym głośno przynosiło jakiś rodzaj ulgi. To już nie były senne obrazy, fakt odejścia od Selwynów stał się prawdą.
- Nigdy nie robiłam sobie sama nawet przekąski. Wszystkiego muszę się nauczyć, mam wrażenie, że ominęło mnie tak wiele – przyznała, kiedy wspomniał o przygotowywaniu posiłków od.. od uprawy. – Postaram się dla ciebie o jakąś rozmowną roślinę. Wyobrażam sobie, że byłoby wam dobrze razem. Kto wie, może nie potrafiłbyś jej potem wrzucić do garnka – skwitowała trochę rozbawiona wizją relacji rozkwitającej między dwójką niekonwencjonalnie dobranych rozmówców.
- Bez potrzeby? – Uniosła trochę lewy kącik ust, zaświeciły jej się oczy. Jak wiele tajemnic chował jeszcze ten młodzieniec? Czy aż tak wariacko wyzywał na pojedynek każdą możliwą przygodę? – Twoje fascynacje mnie zaskakują, Bertie. Niejeden uznałby, że te widoki są nieprzyjemne, ale ty zerkałbyś na dojrzewającą kończynę z zachwytem. Podróżnik, cukiernik, bohater, przyjaciel samotnych kończyn. Skąd ty się wziąłeś? – zapytała, nie kryjąc iskrzących się oczu. Dlaczego poznali się dopiero teraz? Dlaczego Alexander nigdy jej nie przedstawił pana Botta? No tak, wiedziała. – Obiecuję, że będę się przykładać do ćwiczenia na tobie praktyki uzdrowicielskiej – oświadczyła poważnie, choć i wielce przejęta możliwością obcowania z prawdziwym… mężczyzną. Z człowiekiem, o, może tak to brzmiało rozsądniej.
Promieniała podczas dyskusji z tak rozmownym towarzyszem, który mógł być jej oknem na świat, jej wielką odpowiedzią na wszystkie głupiutkie pytania o pozornie nieskomplikowaną rzeczywistość, w której żyła i której najwidoczniej kompletnie nie znała. – Chyba tylko tam mogłam się odnajdywać – odparła niejednoznacznie. Dom Salazara to gniazdo węży, gniazdo młodych arystokratów, wyznawców tradycji, odważnych i sprytnych, salonowych królów. Była tam, gdzie były inne damy w jej wieku, tam, gdzie dostawała się jej rodzina. W tamtych latach nigdzie indziej nie wyobrażała sobie być. Rodzina była dumna z zielonego herbu na jej piersi.
Nie gasł entuzjazm Isy, każde nowe zdania pana Botta prowokowało pytania. Lubiła dużo wiedzieć, a on chętnie mówił. Mogli więc pić herbatkę, jeść słodkie pyszności i rozprawiać o największych przygodach jeszcze długo.
zt
Odkąd Louis zamieszkał na strychu Kurnika nagle wszelkie usterki dotyczące wyższej kondygnacji domu stały się o wiele bardziej zauważalne i zdecydowanie częściej namierzane i naprawiane. Tak też było i dziś, kiedy na jednej ze ścian pojawił się zaciek. Stało się tak po krótkim acz ulewnym deszczu, który miał miejsce poprzedniej nocy.
Alexander uniósł spojrzenie znad porannej gazety i zmarszczył brwi, zerkając na mugola.
– Cieknie? – zapytał, przez chwilę nie do końca wiedząc, co ma ze sobą zrobić, bo jego pierwszą reakcją była chęć udania się do Bertiego po pomoc. Tyle że już nie mógł tego zrobić. Bertiego nie było.
Alexander przełknął z wysiłkiem i odstawił filiżankę z herbatą, zaraz też zaginając róg czytanej gazety, po czym złożył ją i położył również na kuchennym stole, od którego właśnie wstawał. – Zerknijmy, chociaż nie będę się łudził, że będę lepiej będziesz wiedział o co chodzi niż ty – wciąż jeszcze nieco nieswoim głosem powiedział, bliżej nieokreślonym gestem dłoni wskazując na sylwetkę Louisa. Przeszli przez korytarz do przedpokoju, gdzie Farley pochwycił stojącą przy drzwiach wejściowych miotłę. – Wylecę i przyjrzę się sprawie z góry, pokierujesz mną z okna – ustalił prędko, odwracając się przez ramię do Louisa i zerkając na chłopaka w poszukiwaniu zgody. Skinął mu krótko głową i wyszedł frontowymi drzwiami, na miotłę wskakując jeszcze nim zdążył dobrze zejść z ganku.
Alex wzbił się w powietrze i dając czas Bottowi na wdrapanie się po schodach na górę dosyć leniwie poszybował przez letnie i wciąż rześkie, bo poranne powietrze. Pogoda w tym roku zdawała się z nawiązką odpłacać za ubiegłoroczne anomalie, obsypując Brytyjczyków pięknymi dniami wyjętymi jakby prosto z pejzaży.
Zatoczył koło wokół posesji, wyciągając jedną rękę i muskając palcami mijane czubki drzew, nim nie ujrzał wychylającej się z dachowego okna głowy Louisa. Zmienił wtedy kurs i opadł ku dachowi, starając się najpierw samemu ustalić, co było nie tak. Prędko jednak się zirytował, bo chociaż Louis wskazywał mu kierunek to Farley wciąż nie potrafił stwierdzić, co tak właściwie się popsuło.
– Nie, nie znajdę tego sam. Dasz radę wyjść? Wydaje się całkiem w porządku, żeby na nim stanąć, będę cię asekurował – zaproponował, podlatując bliżej okna i pytająco spoglądając na Louisa.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Tej nocy nawet spałem. To znaczy, no... Zasnąłem jak jeszcze było ciemno, a to spory sukces jak dla mnie. Gdyby nie chmury, które pojawiły się dosłownie znikąd i zasnuły niebo, to pewnie siedziałbym do rana jak zwykle. Ostatnio spędzałem jeszcze więcej czasu na gapieniu się przez teleskop i porównywaniu map nieba - moich i pożyczonych - magicznych. Generalnie były bardzo podobne, choć nazwy gwiazd i innych ciał niebieskich często się różniły. Nomenklatura to jednak frajer - intrygowały mnie niezgodności w dużo istotniejszych szczegółach jak odległości pomiędzy poszczególnymi obiektami w przestrzeni kosmicznej czy tor ich ruchu. Gdyby na obie mapy spojrzał jakiś laik, spokojnie mógłby uznać, że są identyczne, ale nie ja. Doszukałem się tych różnic i musiałem dojść do tego, skąd one wynikały. Gdybym tylko mógł z tymi mapami pójść do porządnego obserwatorium astronomicznego... Ech, póki co nie wchodziło to jednak w grę i musiałem zdać się na zwykły niezbyt dobry (choć starałem się go ulepszać) teleskop. Zawsze to coś. Zawsze to jakieś zajęcie.
No, ale tej nocy nie dane mi było oglądać gwiazd. Męczyłem się z zaśnięciem jakiś czas, przewracałem się z boku na bok, ale gonitwa myśli nie dawała mi spokoju. Usłyszałem pierwsze grzmoty, przez zamknięte powieki przedostawały się niepokojące błyski, więc naciągnąłem kołdrę po sam czubek głowy, niezrażony tym, że jednocześnie odkryłem swoje stopy.
Zbiegłem po schodach. Musiało być tuż przed południem, bo już wszyscy byli na nogach - słyszałem krzątaninę na parterze, a nos prowadził mnie prosto do kuchni. Z pewnością Ida upichciła coś pysznego. Uśmiechnąłem się do siebie i przyspieszyłem jeszcze kroku pokonując po kilka stopni na raz, a z ostatnich zeskakując w widowiskowy sposób. Na moje nieszczęście w tym samym momencie drzwi frontowe się otworzyły i o mały włos, a zderzyłbym się z Alexem.
- Dzieeń... - zacząłem wesoło, ale błyskawicznie dostrzegłem jego minę. Jego oczy. Znałem ten wyraz twarzy, znałem aż za dobrze. Widziałem go już u ojca, kiedy powiedział, że mama już do nas nie wróci, widziałem go u dyrektorki, kiedy informowała mnie o wypadku taty i u Bertiego, gdy mówił o stryjku.
Momentalnie mnie sparaliżowało, nieprzyjemne lodowate ciarki przecięły moje ciało podnosząc na baczność wszystkie włoski. Coś się stało.
- Lou...
Coś złego.
Obudziłem się zlany potem... a przynajmniej tak mi się wydawało, bo pierwszym co poczułem to przemoknięte prześcieradło i poszewka poduszki. Oddychałem głęboko przez chwilę wpatrując się w ścianę i uświadamiając sobie, że to był tylko sen. Tylko sen... i że po ścianie, w którą się wgapiam niewielką strużką spływa kropla za kroplą, by zakończyć swą drogę wsiąkając w moją już i tak zamokniętą poduszkę.
Mruknąłem z niezadowoleniem, ale podniosłem się z wyrka, naciągnąłem na tyłek jeansy, a na grzbiet koszulę w kratę i jeszcze rozejrzałem się w poszukiwaniu innych szkód wywołanych nocną ulewą.
Zbiegłem po schodach tak jak tamtego dnia z ostatnich kilku stopni zeskakując z trochę większym łupnięciem niż bym tego chciał. Muszę popracować nad lądowaniem.
- O, Lex, liczyłem na to, że cię tu znajdę - zacząłem zlokalizowawszy go w kuchni. Sięgnąłem przy okazji po jabłko leżące w misce i wgryzłem się w nie łakomie. Bo grunt to śniadanie, prawda?
- Cieknie po ścianie na strychu po tej ulewie... - poinformowałem go między kolejnymi kęsami. Owoc zniknął niemal w mgnieniu oka, Alex za to już zdążył wstać gotów do działania. Kiwnąłem głową na jego pomysł i kiedy on wyszedł na zewnątrz z miotłą, ja z powrotem pognałem po schodach, tym razem ze skrzynką z narzędziami. Nie byłem pewny czy się przyda, czy wystarczą... umiejętności Lexa, ale lepiej ją tam na strychu mieć i nie musieć po nią później jednak schodzić.
Otworzyłem okno i wyjrzałem przez nie najpierw lokalizując kumpla, później zaś starając się ustalić, w którym miejscu dach mógł być uszkodzony. Kierowałem Lexa najlepiej jak potrafiłem, co chwilę nurkując głową do pokoju, żeby rzucić okiem na ścianę, a później znów wystawiając łeb nad dach, ale ani to było wygodne, ani nie odniosło żadnych sukcesów.
- Mhm, już wychodzę - przytaknąłem, kiedy zaproponował mi wyjście na dach. Ostatni raz rzuciłem okiem na swoją ścianę, po czym chwyciłem za krawędź okna dachowego i podciągnąłem się, żeby znaleźć się na zewnątrz. Może trochę zbyt gwałtownie, bo niespodziewanie przeważyło mnie do przodu jakbym miał zaraz ześlizgnąć się z dachu na główkę, ale spokojnie, wszystko było pod kontrolą.
- Dobrze, że nie mam lęku wysokości - mruknąłem rozbawiony, kiedy asekuracyjnie przykucnąłem na dachu rozglądając się po nim. I faktycznie - na pierwszy rzut oka nie było widać żadnych uszkodzeń. Nie mogłem winić Alexa, że nic nie znalazł. Ostrożnie ruszyłem naprzód, z każdym krokiem czując się pewniej na tym pochyłym podłożu. Dłonią co i rusz badałem dachówki... ale jak na złość tam, gdzie powinno być uszkodzenie, niczego niepokojącego nie dostrzegłem ani nie wymacałem. W końcu z irytacją mruknąłem pod nosem ciche: "Niech to czarna dziura" i wyprostowałem się sięgając do tylnej kieszeni spodni. Musiałem zapalić.
- Papierosa? - zaproponowałem Alexowi, wyciągając w jego stronę rękę z paczką fajek. Jedną z nich już wpakowałem sobie między wargi.
- A jakbyś - zacząłem, kiedy już odpaliłem i odetchnąłem przyjemnie gryzącym w gardle dymem. - No wiesz... - spojrzałem na niego znacząco. Z jednej strony głupio się czułem proponując tego typu rozwiązanie, skoro byłem niemal pewny, że poradziłbym sobie z naprawą dachu... gdybym wiedział gdzie jest uszkodzony. A z drugiej strony... skoro Lex i tak już tu był - może miał na podorędziu jakieś zaklęcia? Swoją drogą musiałem przyznać, że robiłem postępy ze swoją fobią - Alex mógł już przy mnie czarować i nie panikowałem. Wciąż przełaziły mi po plecach ciarki jak wyciągał tę swoją różdżkę, ale nie wpadałem w szał, a to już było coś.
No, ale tej nocy nie dane mi było oglądać gwiazd. Męczyłem się z zaśnięciem jakiś czas, przewracałem się z boku na bok, ale gonitwa myśli nie dawała mi spokoju. Usłyszałem pierwsze grzmoty, przez zamknięte powieki przedostawały się niepokojące błyski, więc naciągnąłem kołdrę po sam czubek głowy, niezrażony tym, że jednocześnie odkryłem swoje stopy.
Zbiegłem po schodach. Musiało być tuż przed południem, bo już wszyscy byli na nogach - słyszałem krzątaninę na parterze, a nos prowadził mnie prosto do kuchni. Z pewnością Ida upichciła coś pysznego. Uśmiechnąłem się do siebie i przyspieszyłem jeszcze kroku pokonując po kilka stopni na raz, a z ostatnich zeskakując w widowiskowy sposób. Na moje nieszczęście w tym samym momencie drzwi frontowe się otworzyły i o mały włos, a zderzyłbym się z Alexem.
- Dzieeń... - zacząłem wesoło, ale błyskawicznie dostrzegłem jego minę. Jego oczy. Znałem ten wyraz twarzy, znałem aż za dobrze. Widziałem go już u ojca, kiedy powiedział, że mama już do nas nie wróci, widziałem go u dyrektorki, kiedy informowała mnie o wypadku taty i u Bertiego, gdy mówił o stryjku.
Momentalnie mnie sparaliżowało, nieprzyjemne lodowate ciarki przecięły moje ciało podnosząc na baczność wszystkie włoski. Coś się stało.
- Lou...
Coś złego.
Obudziłem się zlany potem... a przynajmniej tak mi się wydawało, bo pierwszym co poczułem to przemoknięte prześcieradło i poszewka poduszki. Oddychałem głęboko przez chwilę wpatrując się w ścianę i uświadamiając sobie, że to był tylko sen. Tylko sen... i że po ścianie, w którą się wgapiam niewielką strużką spływa kropla za kroplą, by zakończyć swą drogę wsiąkając w moją już i tak zamokniętą poduszkę.
Mruknąłem z niezadowoleniem, ale podniosłem się z wyrka, naciągnąłem na tyłek jeansy, a na grzbiet koszulę w kratę i jeszcze rozejrzałem się w poszukiwaniu innych szkód wywołanych nocną ulewą.
Zbiegłem po schodach tak jak tamtego dnia z ostatnich kilku stopni zeskakując z trochę większym łupnięciem niż bym tego chciał. Muszę popracować nad lądowaniem.
- O, Lex, liczyłem na to, że cię tu znajdę - zacząłem zlokalizowawszy go w kuchni. Sięgnąłem przy okazji po jabłko leżące w misce i wgryzłem się w nie łakomie. Bo grunt to śniadanie, prawda?
- Cieknie po ścianie na strychu po tej ulewie... - poinformowałem go między kolejnymi kęsami. Owoc zniknął niemal w mgnieniu oka, Alex za to już zdążył wstać gotów do działania. Kiwnąłem głową na jego pomysł i kiedy on wyszedł na zewnątrz z miotłą, ja z powrotem pognałem po schodach, tym razem ze skrzynką z narzędziami. Nie byłem pewny czy się przyda, czy wystarczą... umiejętności Lexa, ale lepiej ją tam na strychu mieć i nie musieć po nią później jednak schodzić.
Otworzyłem okno i wyjrzałem przez nie najpierw lokalizując kumpla, później zaś starając się ustalić, w którym miejscu dach mógł być uszkodzony. Kierowałem Lexa najlepiej jak potrafiłem, co chwilę nurkując głową do pokoju, żeby rzucić okiem na ścianę, a później znów wystawiając łeb nad dach, ale ani to było wygodne, ani nie odniosło żadnych sukcesów.
- Mhm, już wychodzę - przytaknąłem, kiedy zaproponował mi wyjście na dach. Ostatni raz rzuciłem okiem na swoją ścianę, po czym chwyciłem za krawędź okna dachowego i podciągnąłem się, żeby znaleźć się na zewnątrz. Może trochę zbyt gwałtownie, bo niespodziewanie przeważyło mnie do przodu jakbym miał zaraz ześlizgnąć się z dachu na główkę, ale spokojnie, wszystko było pod kontrolą.
- Dobrze, że nie mam lęku wysokości - mruknąłem rozbawiony, kiedy asekuracyjnie przykucnąłem na dachu rozglądając się po nim. I faktycznie - na pierwszy rzut oka nie było widać żadnych uszkodzeń. Nie mogłem winić Alexa, że nic nie znalazł. Ostrożnie ruszyłem naprzód, z każdym krokiem czując się pewniej na tym pochyłym podłożu. Dłonią co i rusz badałem dachówki... ale jak na złość tam, gdzie powinno być uszkodzenie, niczego niepokojącego nie dostrzegłem ani nie wymacałem. W końcu z irytacją mruknąłem pod nosem ciche: "Niech to czarna dziura" i wyprostowałem się sięgając do tylnej kieszeni spodni. Musiałem zapalić.
- Papierosa? - zaproponowałem Alexowi, wyciągając w jego stronę rękę z paczką fajek. Jedną z nich już wpakowałem sobie między wargi.
- A jakbyś - zacząłem, kiedy już odpaliłem i odetchnąłem przyjemnie gryzącym w gardle dymem. - No wiesz... - spojrzałem na niego znacząco. Z jednej strony głupio się czułem proponując tego typu rozwiązanie, skoro byłem niemal pewny, że poradziłbym sobie z naprawą dachu... gdybym wiedział gdzie jest uszkodzony. A z drugiej strony... skoro Lex i tak już tu był - może miał na podorędziu jakieś zaklęcia? Swoją drogą musiałem przyznać, że robiłem postępy ze swoją fobią - Alex mógł już przy mnie czarować i nie panikowałem. Wciąż przełaziły mi po plecach ciarki jak wyciągał tę swoją różdżkę, ale nie wpadałem w szał, a to już było coś.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Strych
Szybka odpowiedź