Biblioteka
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Biblioteka
We wszystkich posiadłościach w których urzędują Carrow'owie jest wyselekcjonowane specjalne pomieszczenie na tony książek. Rodzina słynie z hodowli Aetonanów, ale to nie jest jedyne zajęcie, które uprawiają w ciągu dnia. Każda biblioteka wyposażona jest w wygodne fotele i lampy dające przyjemne światło, tak aby po męczącym dniu, szlachcic mógł odpocząć przy ciekawej lekturze. Za biblioteką znajduje się tajemniczy pokój do którego wchodzi się odsuwając jedną ze ścian.
Biblioteka w Marseet wyróżnia się na tle innych wyjątkowym zbiorem ksiąg o astronomii i prawie magicznym. W trakcie, gdy dom zajął młodszy syn, Deimos - w pomieszczeniu tym walają się butelki i nieopróżnione popielniczki. Skrzaty domowe mogą sprzątać tylko na przyjazd gości, bo Carrow'owi to nie przeszkadza, że żyje w brudzie.
Biblioteka w Marseet wyróżnia się na tle innych wyjątkowym zbiorem ksiąg o astronomii i prawie magicznym. W trakcie, gdy dom zajął młodszy syn, Deimos - w pomieszczeniu tym walają się butelki i nieopróżnione popielniczki. Skrzaty domowe mogą sprzątać tylko na przyjazd gości, bo Carrow'owi to nie przeszkadza, że żyje w brudzie.
Dwudziesty ósmy maja bieżącego roku. Siedzę na werandzie domu mego ojca, patrzę w przestrzeń sącząc popołudniową herbatę. Jej smak uszlachetniła nalewka wieloprocentowa, a mi na ustach zostawiła cierpkość. Odpoczywam. Jest długo przed uroczystą kolacją na której będziemy gościć rodzinę Lestragne. Mojemu ojcu przypadły do gustu interesy robione z tym rodem. Byli rzetelnymi klientami, którzy nie szczędzili grosza. Ja cieszyłem się, że biznes znów nabiera tempa. Mój brat zaś robił interesy z zagranicznymi i po raz pierwszy od kilkunastu lat mogliśmy zgodnie twierdzić, że jest nudno. Poniekąd męczyłem się zaistniałem stanem rzeczy: bo nigdy nie lubiłem wszechogarniającej nudy. Ciągnęło mnie na zewnątrz, bądź do środka, ale nigdy nie potrafiłem stać w miejscu. Wychodzi na to, że za to, co stało się w maju tego roku, powinienem być nawet wdzięczny memu ojcu. Zrobił coś, co miało wywrócić całym moim spokojem.
Dziś wspominam ten dzień z jakiegoś rodzaju melancholią. Byłem wolny i komentarze o ladacznicach z wiadomych ulic rzucałem przy odpalaniu każdego kolejnego papierosa. Popijałem alkohol herbatką i śniłem na jawie o skrzydlatych koniach. Mój ojciec postanowił zaś za moimi plecami, ustalić mi kandydatkę na żonę. Nie miałem prawa się z nim sprzeczać, ale był na tyle kulturalnym człowiekiem, żeby mi się wytłumaczyć. Ja nie mógłbym przymusić go to tego, dlatego przyznam, że zdziwiło mnie to, że mi się tłumaczy. Rzekł mi wtedy: synu, z żoną będzie ci lepiej. Wierzyłem w jego słowa, a jednak kiedy dziś czekam na nią, przeczucia mam zgoła inne.
To nie tak, że mi się Malfoy nie podoba: jest zgrabna, trochę niska, ale wygląda niewinnie. Co dodaje jej uroku, zwał jak zwał. Problem z turkaweczką polegał na tym, że mnie niesamowicie irytowała. jej oczy chciały czegoś więcej, patrzyły na mnie i widziały. Niebywałe, że już po pierwszym spotkaniu dwie godziny leżałem w wannie i śniłem na jawie o sposobach trzystu w które chciałbym ją udusić. Nie zasługiwała na życie u mego boku. Fobos, mój rodzony brat, miał łatwiej. Wygrał żonę, nie kochał jej, więc zajął się czymś innym. Moja sprawa była o tyle cięższa, że ja nie umiałem się wyabstrahować i kiedy dotarło do mnie, że z tą potworzycą będzie mi pisane kolejnych lat pięćdziesiąt - musiałem działać. Po pierwsze należało pokazać jej gdzie jest jej miejsce. A ono było zawsze kilka kroków za mną. Nie mogłem pozwolić na to, by miała w domu jakąkolwiek władzę. Nie dopuszczałem również takiej myśli, że kiedykolwiek awansuje. Miała być moją żoną, a nie bratnią duszą.
Moje narzeczeństwo trwa już więc około kilku miesięcy, dotychczas widzieliśmy się oficjalnie dwa-trzy razy. Za każdym razem była to jednak rodzinna kolacja i okazji do prywatnej rozmowy mieliśmy nadzwyczaj mało. Nie zdołałem wtedy nawet wspomnieć mej przyszłej małżonce, jak będzie wyglądała jej sytuacja po ślubie. Dziś mogłem mieć jednak nadzieję na to, że czasu będziemy mieli więcej. Kiedy wszedłem do biblioteki, mija mnie w drzwiach mój ojciec, ściska mnie i mówi, że wraca natychmiast do koni. Ja zaś miałem zająć się... nie kim innym, jak Megarą, która przyjechała oglądać książki. Przyznam, że miałem odruch wymiotny, kiedy usłyszałem jaki jest cel jej podróży. Witamy się chłodno, acz uprzejmie. Patrzę na nią, a ona na mnie. Nie polubiliśmy się mimo tak optymistycznych planów naszych rodziców.
- Mój ojciec musiał wyjść, co cię interesuje? - pytam zimnym tonem podpalając papierosa i nie bacząc na to, że znajduję się w łatwopalnym pomieszczeniu, strzepuję popiół na ziemię i kartki.
Dziś wspominam ten dzień z jakiegoś rodzaju melancholią. Byłem wolny i komentarze o ladacznicach z wiadomych ulic rzucałem przy odpalaniu każdego kolejnego papierosa. Popijałem alkohol herbatką i śniłem na jawie o skrzydlatych koniach. Mój ojciec postanowił zaś za moimi plecami, ustalić mi kandydatkę na żonę. Nie miałem prawa się z nim sprzeczać, ale był na tyle kulturalnym człowiekiem, żeby mi się wytłumaczyć. Ja nie mógłbym przymusić go to tego, dlatego przyznam, że zdziwiło mnie to, że mi się tłumaczy. Rzekł mi wtedy: synu, z żoną będzie ci lepiej. Wierzyłem w jego słowa, a jednak kiedy dziś czekam na nią, przeczucia mam zgoła inne.
To nie tak, że mi się Malfoy nie podoba: jest zgrabna, trochę niska, ale wygląda niewinnie. Co dodaje jej uroku, zwał jak zwał. Problem z turkaweczką polegał na tym, że mnie niesamowicie irytowała. jej oczy chciały czegoś więcej, patrzyły na mnie i widziały. Niebywałe, że już po pierwszym spotkaniu dwie godziny leżałem w wannie i śniłem na jawie o sposobach trzystu w które chciałbym ją udusić. Nie zasługiwała na życie u mego boku. Fobos, mój rodzony brat, miał łatwiej. Wygrał żonę, nie kochał jej, więc zajął się czymś innym. Moja sprawa była o tyle cięższa, że ja nie umiałem się wyabstrahować i kiedy dotarło do mnie, że z tą potworzycą będzie mi pisane kolejnych lat pięćdziesiąt - musiałem działać. Po pierwsze należało pokazać jej gdzie jest jej miejsce. A ono było zawsze kilka kroków za mną. Nie mogłem pozwolić na to, by miała w domu jakąkolwiek władzę. Nie dopuszczałem również takiej myśli, że kiedykolwiek awansuje. Miała być moją żoną, a nie bratnią duszą.
Moje narzeczeństwo trwa już więc około kilku miesięcy, dotychczas widzieliśmy się oficjalnie dwa-trzy razy. Za każdym razem była to jednak rodzinna kolacja i okazji do prywatnej rozmowy mieliśmy nadzwyczaj mało. Nie zdołałem wtedy nawet wspomnieć mej przyszłej małżonce, jak będzie wyglądała jej sytuacja po ślubie. Dziś mogłem mieć jednak nadzieję na to, że czasu będziemy mieli więcej. Kiedy wszedłem do biblioteki, mija mnie w drzwiach mój ojciec, ściska mnie i mówi, że wraca natychmiast do koni. Ja zaś miałem zająć się... nie kim innym, jak Megarą, która przyjechała oglądać książki. Przyznam, że miałem odruch wymiotny, kiedy usłyszałem jaki jest cel jej podróży. Witamy się chłodno, acz uprzejmie. Patrzę na nią, a ona na mnie. Nie polubiliśmy się mimo tak optymistycznych planów naszych rodziców.
- Mój ojciec musiał wyjść, co cię interesuje? - pytam zimnym tonem podpalając papierosa i nie bacząc na to, że znajduję się w łatwopalnym pomieszczeniu, strzepuję popiół na ziemię i kartki.
Megara chodziła po ogrodzie przyglądając się niezwykle pięknym w tym roku kwiatom. Ich barwy i niezwykła woń sprawiały, że po raz pierwszy od kilku tygodni Megara czuła się spokojne. Chcąc jak najdłużej utrzymać ten stan rzeczy zabrała z domu koc i książkę, po czym rozłożyła się wygodnie w najdalszej części terenu z tej, z którego nie było widać jej domu. Rozkoszowała się tym pięknym dniem powoli przewracając stronę po stronie. Zaczęło wierzyć, że nic nie jest w stanie tego zepsuć. Wtedy znikąd tuż przy boku córki pojawiła się Pani Malfoy. Smukła postać o lekko zatroskanym wyrazie twarzy ustawiła Meg do pionu. Znała ten wzrok, znała te lekko otwarte usta, które nie bardzo wiedziały, co powiedzieć. Tak to wyglądało zawsze, gdy Megara miała się znaleźć w pobliżu pana Carrowa. Za małżeństwem zorganizowanym w tak szybkim tempie i z taką różnicą wieku musiało stać coś więcej niż tylko interesy. Panu Malfoyowi nie podobała się coraz bardziej widoczna postawa jego córki wobec szlachectwa krwi, magii czy roli kobiet. To dla tego wszystko zostało zaaranżowane szybko i po cichu. Gdy przekazywali jej tę jakże wesołą wiadomość najmłodsza panna Malfoy zemdlała. Stąd wyraz twarzy jej matki i sama jej obecność. Obawiano się podobnych epizodów a odpowiedzialność za nie zrzucono właśnie na biedną kobietę. W końcu jaśnie szanowny pan Malfoy nie będzie się zajmował histeriami nastolatki.
- Zaproszono cię to obejrzenia zbioru książek - Zaczęła ostrożnie uważnie obserwując zachowanie swojego dziecka. Meg od razu wiedziała, że to nie był pomysł pana Carrowa . Po tych kilku spotkaniach, jakie mieli okazję odbyć miała sporę wątpliwości czy on umie choćby przeliterować to słowo. Dziewczyna wzniosła oczy ku niebu powtarzając w myślach tą samą litanie, którą ułożyła w dniu ich zaręczyn. Wśród jej wersów znajdowały się wszystkie choroby i najbardziej bolesne wersje śmierci, jakie znała. To ją wprawiało w lepszy nastrój i pozwalało przeżyć zbliżające się tortury. Kiwnęła lekko głową i wróciła do domu biorąc się za przygotowania do wyjścia. Starała się wyglądać jak najdelikatniej wręcz dziecinnie. Miała w tym dwa powody: podkreślenie dla niej wręcz astronomicznej różnicy wieku oraz danie panu Carrowi mylnego przeświadczenia, że nie jest wstanie sama się obronić. Im szybciej pokaże, na co go stać tym Meg szybciej znajdzie sposób na to jak go pokonać. Spodziewała się, że będzie czekać na nią matka lub jedna z ciotek, ale zamiarem odwiedzenia Carrowów wychylił się pan Malfoy. Jeszcze bardziej zdegustowana dziewczyna ruszyła za ojcem.
Gdy znaleźli się na miejscu Megara robiła wszystko by przybrać wesoły i niewinny wyraz twarzy. Była Malfoyem umiejętności oszukiwania otoczenia miała w genach. Po tym jak dotarła do biblioteki pana Carrowa musiała przed sobą przyznać, że zbiór był imponujący. Oczywiście nie taki jak w jej domu, ale na pewno znalazłaby coś, co ją interesowało. Matka na zachętę wspomniała jej o kilku pozycjach, jakie mogłaby tu znaleźć. Byli sami, więc nie musiała zwracać aż takiej uwagi na swojego zachowanie. Podeszła do jednej z półek i opuszkami palców przeleciała po okładkach książek. Odwróciła się w stronę swojego…rozmówcy i wtedy o jej ciele przeszedł wyraźny dreszcz. Oczywiście spowodowany jego zachowaniem. Cudem powstrzymała się od komentarza czy przewrócenia oczami. W myślach jedynie dodała krótkie, ale treściwie PROSTAK! .
- Księgi związane z magicznym prawem - odpowiedziała spokojnie nawet z nutką wesołości w głosie. Rodzice dobrze ją wyszkolili. W myślach dodała tylko wzmiankę małżeńskim . O ile w ogóle zostanie dopuszczona do książek przez tego troglodytę. Po czym szybko i zwinnie machnęła swoją różdżką pozbywając się naniesionych przez niego śmieci.
- Zaproszono cię to obejrzenia zbioru książek - Zaczęła ostrożnie uważnie obserwując zachowanie swojego dziecka. Meg od razu wiedziała, że to nie był pomysł pana Carrowa . Po tych kilku spotkaniach, jakie mieli okazję odbyć miała sporę wątpliwości czy on umie choćby przeliterować to słowo. Dziewczyna wzniosła oczy ku niebu powtarzając w myślach tą samą litanie, którą ułożyła w dniu ich zaręczyn. Wśród jej wersów znajdowały się wszystkie choroby i najbardziej bolesne wersje śmierci, jakie znała. To ją wprawiało w lepszy nastrój i pozwalało przeżyć zbliżające się tortury. Kiwnęła lekko głową i wróciła do domu biorąc się za przygotowania do wyjścia. Starała się wyglądać jak najdelikatniej wręcz dziecinnie. Miała w tym dwa powody: podkreślenie dla niej wręcz astronomicznej różnicy wieku oraz danie panu Carrowi mylnego przeświadczenia, że nie jest wstanie sama się obronić. Im szybciej pokaże, na co go stać tym Meg szybciej znajdzie sposób na to jak go pokonać. Spodziewała się, że będzie czekać na nią matka lub jedna z ciotek, ale zamiarem odwiedzenia Carrowów wychylił się pan Malfoy. Jeszcze bardziej zdegustowana dziewczyna ruszyła za ojcem.
Gdy znaleźli się na miejscu Megara robiła wszystko by przybrać wesoły i niewinny wyraz twarzy. Była Malfoyem umiejętności oszukiwania otoczenia miała w genach. Po tym jak dotarła do biblioteki pana Carrowa musiała przed sobą przyznać, że zbiór był imponujący. Oczywiście nie taki jak w jej domu, ale na pewno znalazłaby coś, co ją interesowało. Matka na zachętę wspomniała jej o kilku pozycjach, jakie mogłaby tu znaleźć. Byli sami, więc nie musiała zwracać aż takiej uwagi na swojego zachowanie. Podeszła do jednej z półek i opuszkami palców przeleciała po okładkach książek. Odwróciła się w stronę swojego…rozmówcy i wtedy o jej ciele przeszedł wyraźny dreszcz. Oczywiście spowodowany jego zachowaniem. Cudem powstrzymała się od komentarza czy przewrócenia oczami. W myślach jedynie dodała krótkie, ale treściwie PROSTAK! .
- Księgi związane z magicznym prawem - odpowiedziała spokojnie nawet z nutką wesołości w głosie. Rodzice dobrze ją wyszkolili. W myślach dodała tylko wzmiankę małżeńskim . O ile w ogóle zostanie dopuszczona do książek przez tego troglodytę. Po czym szybko i zwinnie machnęła swoją różdżką pozbywając się naniesionych przez niego śmieci.
Czy był prostakiem? W skali arystokratycznej na pewno tak. Daleko mu do chłopa, który nie myśli tylko orze, ale z drugiej strony prócz ułożonych włosków i poważnych rysów twarzy nie ma w sobie ani krzty elegancji. Nie chodzi tu bynajmniej o maniery przy stole, chociaż owe w zaciszu domowym są gorsze niż chłopskie. Wiadomo, że nie umałby przynieść rodzinie większego wstydu na proszonych uroczystościach - niech się Megara nie przejmuje, że tort weselny będzie jadł paluchami. Kolejne obiady już tylko z nią, no to na pewno nie będzie miły widok. On zaś nie ma za grosz elegancji także w innych aspektach. I jednym z nich jest nieumiejętność powstrzymywania się przed ciskaniem komentarzy nieuprzejmych w stronę kobiet. A najmocniej denerwowały go kobiety, którym się wydawało, że są mądre.
Znudzony zdaje się nie zauważył jej potrzeby utrzymania czystości. Znudzony, czy raczej zobojętniały - bo i tak wszyscy za niego wszystko sprzątają, na pewno nie przeniesie się do popielniczki, by ta zbierała jego śmieci. Siada sobie zatem w fotelu, koniec tych uprzejmości. Nie jest jakimś phi rycerzem, żeby stać kiedy dama stoi. Megara nie powiedziała mu czy jest damą, czy mu da czy nie, więc nie musiał jej ani tak traktować, ani czekać na te informacje. I tak będzie jego żoną, co to za różnica, kiedy staną się pewne rzeczy. Na przykład kiedy odkryje czego on chce od niej.
- A po co ci one? W twej kobiecej główce i tak nic nie powinno zostać. Marnujesz tylko czas. Zajęłabyś się kupowaniem sukienek - powiedziałby, że układaniem włosów, ale mam nadzieję, że ona nie ma włosów takich jak na aweczku! Wszak 1950 rok i realia szlacheckie zobowiązują do eleganckiej fryzury.
Znudzony zdaje się nie zauważył jej potrzeby utrzymania czystości. Znudzony, czy raczej zobojętniały - bo i tak wszyscy za niego wszystko sprzątają, na pewno nie przeniesie się do popielniczki, by ta zbierała jego śmieci. Siada sobie zatem w fotelu, koniec tych uprzejmości. Nie jest jakimś phi rycerzem, żeby stać kiedy dama stoi. Megara nie powiedziała mu czy jest damą, czy mu da czy nie, więc nie musiał jej ani tak traktować, ani czekać na te informacje. I tak będzie jego żoną, co to za różnica, kiedy staną się pewne rzeczy. Na przykład kiedy odkryje czego on chce od niej.
- A po co ci one? W twej kobiecej główce i tak nic nie powinno zostać. Marnujesz tylko czas. Zajęłabyś się kupowaniem sukienek - powiedziałby, że układaniem włosów, ale mam nadzieję, że ona nie ma włosów takich jak na aweczku! Wszak 1950 rok i realia szlacheckie zobowiązują do eleganckiej fryzury.
Gdyby ktoś w tym momencie otworzył czaszkę Megary widziałby jak ostatkiem sił racjonalna część jej osobowości wpycha feministyczny pierwiastek do niewielkiej klatki i pilnuje, żeby stamtąd nie wyszedł. W normalnych okolicznościach, czyli bez wizji ślubu i ojca kręcącego się gdzieś niedaleko już wydrapałaby mu oczu. Ale nie! Malfoy jest grzeczna dziewczynką. Starając się nie patrzeć w jego stronę wyciągnęła jeden z tomów, który ją zainteresował i zaczęła go przeglądać.
- Panie Carrow, któreś z nas powinno wziąć na siebie prowadzenie rozmów z gośćmi. W końcu nie wszyscy interesują się zwierzętami i…papierosami- zamknęła głośno książkę uśmiechając się jak gdyby nigdy nic. Będzie grzeczna, ale to wcale nie oznacza, że da się ta po prostu obrażać. Z tym panem Carrowem może przesadzała, ale to była jej jedyna deska ratunku. Używanie tego zwrotu pozwalało jej wierzyć, że jeszcze się z tego wyplącze. Znajdzie sposób, kruczek, który pogrzebie te okropne plany. Odłożyła książkę na najbliższy stolik i wzięła w dłonie następną. Przez cały czas nie patrzyła w jego stronę, co wyglądało tak jakby go ignorowała albo, co zdecydowanie głupi pomysł się go bała. Meg obawiała się, że nie zapanuje nad własnym wzrokiem i za szybo wyjdzie na światło dzienne jak bardzo…nie podoba się jej ten człowiek. – A im przyda się lekki rozruch. Widać, że nikt z nich nie korzystał - odłożyła książkę na miejsce. Zrobiła kilka kroków do tyłu chcąc ogarnąć cały zbiór wzrokiem- Szkoda. To dość wyjątkowo kolekcja. - Jej słowa była skierowana bardziej do samych książek niż do ich właściciela. Jeśli chodzi o niego to zaczęła poważnie wątpić w tą potęgę rodu Carrowów. Mając takich przedstawicieli Meg wróżyła im dość szybkie zniknięcie z kart historii. - O ubrania proszę się nie martwić. Chętnie przeniosę się tu z całą swoją garderobą. Niestety będzie trzeba tu wprowadzić kilka kosmetycznych zmian. - Fakt garderoba panny Malfoy miała pokaźne rozmiary a jej matka pilnowałaby spełniała wszystkie wymagania odnośnie mody i pozycji w klasie społecznej. Jednak Megara nie mogła wiedzieć, o czym mówi. Widziała rezydencje tylko kila razy, co w dużej mierze ograniczyło się do serii zamkniętych drzwi. Interesowało ją to jak Carrow zareaguje na jej niewinne próby rządzenia się na jego terenie. Megara wciąż nie zwracając na niego należytej uwagi sięgnęła po kolejną książkę i po przeglądnięciu odłożyła na stół. - Pożyczę sobie kilka. Czy to będzie jakiś problem? - Spytała po raz pierwszy patrząc prosto na niego. Panując nad każdym nerwem swojego ciała wyglądała jak przeraźliwie niewinna i wesoła młoda dziewczynka.
- Panie Carrow, któreś z nas powinno wziąć na siebie prowadzenie rozmów z gośćmi. W końcu nie wszyscy interesują się zwierzętami i…papierosami- zamknęła głośno książkę uśmiechając się jak gdyby nigdy nic. Będzie grzeczna, ale to wcale nie oznacza, że da się ta po prostu obrażać. Z tym panem Carrowem może przesadzała, ale to była jej jedyna deska ratunku. Używanie tego zwrotu pozwalało jej wierzyć, że jeszcze się z tego wyplącze. Znajdzie sposób, kruczek, który pogrzebie te okropne plany. Odłożyła książkę na najbliższy stolik i wzięła w dłonie następną. Przez cały czas nie patrzyła w jego stronę, co wyglądało tak jakby go ignorowała albo, co zdecydowanie głupi pomysł się go bała. Meg obawiała się, że nie zapanuje nad własnym wzrokiem i za szybo wyjdzie na światło dzienne jak bardzo…nie podoba się jej ten człowiek. – A im przyda się lekki rozruch. Widać, że nikt z nich nie korzystał - odłożyła książkę na miejsce. Zrobiła kilka kroków do tyłu chcąc ogarnąć cały zbiór wzrokiem- Szkoda. To dość wyjątkowo kolekcja. - Jej słowa była skierowana bardziej do samych książek niż do ich właściciela. Jeśli chodzi o niego to zaczęła poważnie wątpić w tą potęgę rodu Carrowów. Mając takich przedstawicieli Meg wróżyła im dość szybkie zniknięcie z kart historii. - O ubrania proszę się nie martwić. Chętnie przeniosę się tu z całą swoją garderobą. Niestety będzie trzeba tu wprowadzić kilka kosmetycznych zmian. - Fakt garderoba panny Malfoy miała pokaźne rozmiary a jej matka pilnowałaby spełniała wszystkie wymagania odnośnie mody i pozycji w klasie społecznej. Jednak Megara nie mogła wiedzieć, o czym mówi. Widziała rezydencje tylko kila razy, co w dużej mierze ograniczyło się do serii zamkniętych drzwi. Interesowało ją to jak Carrow zareaguje na jej niewinne próby rządzenia się na jego terenie. Megara wciąż nie zwracając na niego należytej uwagi sięgnęła po kolejną książkę i po przeglądnięciu odłożyła na stół. - Pożyczę sobie kilka. Czy to będzie jakiś problem? - Spytała po raz pierwszy patrząc prosto na niego. Panując nad każdym nerwem swojego ciała wyglądała jak przeraźliwie niewinna i wesoła młoda dziewczynka.
Grzeczna dziewczynka. Za kilka miesięcy przyda jej się ta cecha: ta umiejętność ocenienia sytuacji i wycofywania własnych wybujałych fantazji. Bez bólu serca, nie chciałbym widzieć przecież mojej własnej żony zasmuconej okrutnie z powodów natury biologicznej. Co innego miałoby ją trapić w sercu? Mówią, że łatwiej się zakochać komuś, kto nie kocha, niż przeżyć rozstanie - ja zaś wychodziłem z założenia, że ta miłość Megary do książek i feministycznych poglądów, musiała się skończyć. Wszak to tylko nieistotne elementy życia. A jeżeli miała ochotę na pogadanki polityczne, zawsze mogła się zwrócić do mnie. Ja dopiero opowiedziałbym jej o polityce. Opowiedziałbym też o tym jaki stosunek mam do tych wszystkich szlam i podludzi, którzy powinni mi usługiwać. A niechby chciała ze mną dyskutować, złapałbym ją za szyję i całe to jej gadulstwo nie miałoby prawa istnienia pod moją ciężką dłonią. A co ona na to? Cóż mnie by to obeszło co ona na to. Ma być moją żoną, żon się nie pyta co one na to. Żony są od innych rzeczy. Z tego wniosek jeden, że może to i dobrze, że nie wiem jeszcze o upodobaniach politcznych Megary Malfoy. Nie wiem o jej miłości do książek, nie mam pojęcia czy chrapie. Nic o niej nie wiem, a jednak odpowiadam jej z całą pewnością siebie. A tej mam aż nadto.
- Bynajmniej nie sądzę, byś mogła zainteresować moich znajomych znajomością.. prawa - tu wykrzywia się moja mina, kiedy wypowiadam się rzeczowo i przesuwam wzrokiem po jej figurze, pragnąc porównać ją do każdej innej, która zajęła me myśli w ostatnich miesiącach. I nie, nie była ani to figura tak wiotka jak Rosalie, ani szczególnie ponętna. Megara przypominała dziecko, także postanowiłem ją traktować jak dziecko. - Czy o tym rozmawiają damy w swoich salonikach, nie wnikam, jednak będzie lepiej, jeżeli swojej głowy nie będziesz przeciążała informacjami, które cie nie dotyczą - mam nadzieję, że ma luba (hehe) pojęła sprawę jasno. Nie życzyłem sobie, żeby moja przyszła żona była istotą myślącą. I tak już zbyt piękna nie była. Była co najwyżej niebrzydka. To głownie dlatego pozwoliłem na to narzeczeństwo. Będzie mi się uwieszała na ramieniu podczas bali przeróżnych, nie może być paskudną szkaradą. Najlepiej by było, gdyby się nie odzywała wcale. - A jeżeli szukasz zajęcia na wolny czas, wierzę, że pani Malfoy podpowie ci, czym zajmują sie niewiasty
Jej uwagi o tym, że nie czytamy w domu puszczam mimo uszu. Nigdy nie interesowałem się książkami, jakkolwiek swoje już w życiu zdążyłem wyczytać.
- Droga wolna, będziesz miała połowę dworku do własnej dyspozycji, nie obchodzi mnie co tam będziesz robić - macham ręką, niespecjalnie się przejąłem tą marną próbą sprawdzenia co ja na jej ingerencję w mój świat. Podchodzę bliżej niej i mówię takim cichszym tonem - Bylebyś się nie zbliżała do mojej połowy, a wszyscy będziemy zadowoleni - stojąc nieopodal znów nachodzi mnie potrzeba zmierzenia się z tym, czy mi się podoba to dziecko czy mi się nie podoba. Ostatecznie mógłbym się skusić. - Oczywiście moja połowa będzie większa - oświadczam jej i przechodzę do dalszej części biblioteki. Gaszę papierosa w popielniczce zaraz obok wielkiego starego tomiska, jak się spali też nie będzie mi przykro. Mruknąłem pod nosem coś, że nie będzie to problem, żeby sobie wzięła książki, ale wywracam oczami kiedy uświadamiam sobie po co jej te tomiska.
- Tylko się nie przewróć, kiedy będziesz je stąd wynosić - pozwalam sobie na ową złośliwość, kiedy już się niecierpliwię, by wyjść na zewnątrz. Wiem jednak, że ojciec chciałby bym zachowywał się odpowiednio, stąd nie wychodzę wcale, a zostaję by przypilnować gościa. Który gościem niedługo w tym domu nie pobędzie, a raczej stanie się jego mieszkańcem. Urzekająca wizja.
Nie wychodze z inicjatywą, bo nieszczególnie mnie interesuje zacieśnianie więzi z Malfoy Megarą. Będzie do tego dużo czasu po ślubie.
- Bynajmniej nie sądzę, byś mogła zainteresować moich znajomych znajomością.. prawa - tu wykrzywia się moja mina, kiedy wypowiadam się rzeczowo i przesuwam wzrokiem po jej figurze, pragnąc porównać ją do każdej innej, która zajęła me myśli w ostatnich miesiącach. I nie, nie była ani to figura tak wiotka jak Rosalie, ani szczególnie ponętna. Megara przypominała dziecko, także postanowiłem ją traktować jak dziecko. - Czy o tym rozmawiają damy w swoich salonikach, nie wnikam, jednak będzie lepiej, jeżeli swojej głowy nie będziesz przeciążała informacjami, które cie nie dotyczą - mam nadzieję, że ma luba (hehe) pojęła sprawę jasno. Nie życzyłem sobie, żeby moja przyszła żona była istotą myślącą. I tak już zbyt piękna nie była. Była co najwyżej niebrzydka. To głownie dlatego pozwoliłem na to narzeczeństwo. Będzie mi się uwieszała na ramieniu podczas bali przeróżnych, nie może być paskudną szkaradą. Najlepiej by było, gdyby się nie odzywała wcale. - A jeżeli szukasz zajęcia na wolny czas, wierzę, że pani Malfoy podpowie ci, czym zajmują sie niewiasty
Jej uwagi o tym, że nie czytamy w domu puszczam mimo uszu. Nigdy nie interesowałem się książkami, jakkolwiek swoje już w życiu zdążyłem wyczytać.
- Droga wolna, będziesz miała połowę dworku do własnej dyspozycji, nie obchodzi mnie co tam będziesz robić - macham ręką, niespecjalnie się przejąłem tą marną próbą sprawdzenia co ja na jej ingerencję w mój świat. Podchodzę bliżej niej i mówię takim cichszym tonem - Bylebyś się nie zbliżała do mojej połowy, a wszyscy będziemy zadowoleni - stojąc nieopodal znów nachodzi mnie potrzeba zmierzenia się z tym, czy mi się podoba to dziecko czy mi się nie podoba. Ostatecznie mógłbym się skusić. - Oczywiście moja połowa będzie większa - oświadczam jej i przechodzę do dalszej części biblioteki. Gaszę papierosa w popielniczce zaraz obok wielkiego starego tomiska, jak się spali też nie będzie mi przykro. Mruknąłem pod nosem coś, że nie będzie to problem, żeby sobie wzięła książki, ale wywracam oczami kiedy uświadamiam sobie po co jej te tomiska.
- Tylko się nie przewróć, kiedy będziesz je stąd wynosić - pozwalam sobie na ową złośliwość, kiedy już się niecierpliwię, by wyjść na zewnątrz. Wiem jednak, że ojciec chciałby bym zachowywał się odpowiednio, stąd nie wychodzę wcale, a zostaję by przypilnować gościa. Który gościem niedługo w tym domu nie pobędzie, a raczej stanie się jego mieszkańcem. Urzekająca wizja.
Nie wychodze z inicjatywą, bo nieszczególnie mnie interesuje zacieśnianie więzi z Malfoy Megarą. Będzie do tego dużo czasu po ślubie.
Z jednej strony feministyczny twór trząsł swoją klatką na lewo i prawo nie mogą znieść jego słów. Z drugiej strony Meg chciało się śmiać. Nie było w tym nic ironicznego czy sarkastycznego. Naprawdę chciało jej się śmiać, ale ograniczyła się jedynie do szybkiego uśmiechu. Miała do czynienia z głupcem i była tego pewna. Oczywiście wiedziała, że tacy ludzie potrafią być niebezpieczni, ale na ten moment nie czuła bezpośredniego zagrożenia. Wolała niekontynuowań tematów rozmów z gośćmi zostawiając wszystkie komentarze dla siebie. Mogła mu wypomnieć, że gdy jego przodkowie wydawali rozkazy, co do wyczyszczenia stajni jej przodkowie dzierżyli władzę wpływając na tych, co oficjalnie ją sprawowali. Ale, po co miałaby to robić skoro on i tak tego nie zrozumie? Na tę chwilę dla Meg Deimos Carrow był niczym więcej niż seksistowskim głupcem. Mógł być, więc spokojny o to, że Megara nie będzie z nim dyskutować na żadne tematy. Zresztą spodziewała się, że na większość spraw ma takie same poglądy jak resztą, więc, po co marnować na niego czas? To jej wystarczyłoby powoli zacząć nim gardzić. Oczywiście nie miała zamiaru tego okazywać zbyt dobitnie. Na to przyjdzie jeszcze czas. Na wzmiankę związaną z je matką również nie zareagowała. Dobrze wiedziała, czym zajmują się damy z potężnych rodów. Organizowały bale, co według Megary było śmiertelnie nudnym i niepotrzebnym zajęciem albo, co gorsza doglądały swoich dzieci. Na samą myśl o tym Malfoyówna zbladła. Nie trzeba być geniuszem by się domyślić, że nigdy nie miała kontaktu z płcią przeciwną. Ów akt napełniał ją przerażeniem i obrzydzeniem. Jeśli ktokolwiek liczyłby się jej zdaniem ( a powszechnie wiadomo, że tak nie jest) z wielką chęcią przygarnęłaby nawet tuzin bękartów Deimosa i nazwałaby je swoimi dziećmi. Wszystko byle by tylko nie musiała znosić tych wszystkich okropieństw. O czym ja w ogóle myślę?! Zganiła samą siebie. Potrząsnęła lekko głową by pozbyć się tych wszystkich obrzydliwych rozważań. Żadnego ślubu nie będzie i tyle! W zmianką o podziale dworku przyciągnął jej uwagę. Meg przeniosła wzrok w jego stronę przyglądając mu się uważnie. To teoretycznie nic nie znaczyło, ale i tak nie spodziewała się takiej swobody okazanej przez tego neandertalczyka. Po dodaniu tego jakże sprytnego komentarza na kilka sekund wznosi oczy ku niebu. Za jakie grzechy?! No tak przecież ja dobrze wiem, jakie. Westchnęła cicho z rezygnacją wracając do książek. - Naturalnie. - dodaje cicho zgodna niczym baranek. - Nie śmiałabym prosić o nic więcej- tutaj ironia była już wyczuwalna, ale przecież Meg nie była maszyną zdolną do panowania nad sobą przez cały czas. Kątem oka spogląda w stronę popielniczki. Cóż jakiś postęp jest . Uśmiecha się pod nosem z nutką ironii przypominając sobie jego wcześniejsze zachowania.
- Dam sobie jakoś radę- –mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Nie przejmowała się nawet ojcem, który może na to krzywo patrzeć. Niech widzi, że ten chory układ nic nie zmieni. Zamknęła kolejną książkę nad czymś się zastanawiając. Zabawa w podchody trochę ją nużyła a tym razem chciała zobaczyć jak zareaguje na szczerość. Znów odwróciła wzrok w jego stronę na kilka chwil porzucając pozory niewinnej dziewczynki.
- Czego Pan oczekuje od tej…transakcji?- i znowu nuta obrzydzenia w głosie.- Nie nadaje się na ozdobę dworu a z tego, co wiem ród Carrow ma już następcę - mówiła spokojnie i cicho starając się nie okazywać żadnych oznak poczucia wyższości czy niechęci.
- Dam sobie jakoś radę- –mruknęła bardziej do siebie niż do niego. Nie przejmowała się nawet ojcem, który może na to krzywo patrzeć. Niech widzi, że ten chory układ nic nie zmieni. Zamknęła kolejną książkę nad czymś się zastanawiając. Zabawa w podchody trochę ją nużyła a tym razem chciała zobaczyć jak zareaguje na szczerość. Znów odwróciła wzrok w jego stronę na kilka chwil porzucając pozory niewinnej dziewczynki.
- Czego Pan oczekuje od tej…transakcji?- i znowu nuta obrzydzenia w głosie.- Nie nadaje się na ozdobę dworu a z tego, co wiem ród Carrow ma już następcę - mówiła spokojnie i cicho starając się nie okazywać żadnych oznak poczucia wyższości czy niechęci.
Deimos nabierał coraz większej pewności siebie. Podobało mu się, że Megara była tak twarda, a jednocześnie posłuszna. Zastanawiał się, jak daleko może się posunąć, ile może jej zabronić i na ile mu pozwoli, czy raczej jak bardzo może nią kontrolować. Nie chciał mieć z nią dużo do czynienia, ale skoro już musiał mieć - widział tylko jedno wyjście: da jej ten kawałek domu do własnego użytku, żeby mu nie wchodziła w paradę, kiedy będzie kontynuował swoje kawalerskie życie. - I nie proś, bo więcej nie dostaniesz - z uniesiętymi brwiami i znudzonym odetchnięciem, usuwa się na bok i sięga po coś do picia. A widząc, że Megara zmierza do drzwi, dziwi się trochę. -Już mnie opuszczasz? Myślałem, że porozmaiwamy o naszym weselu - bawi go to dręczenie młodej osóbki, która tak chce dźwigać książki. I zaraz rzeczywiście Megara chce rozmawiać, a to ci sprawa.
Faktem było, że ta cała transakcja była pomyłką. Z logicznego punktu widzenia, został wkręcony w coś co nie miało mieć dla niego nawet większych profitów. To ona miała mieć więcej szczęścia. A raczej jej rodzina, która oddając pod pieczę posępnego Carrowa, miała się pozbyć problemu. Rzecz niesłychana, co też w tych głowach szlacheckich się rodzi. Oddawać dziecko swoje mądre, to kogoś obcego. Malfoy miała mu jednak zapewnić pieniądze, które mógłby przepuszczać na swoje niskie zachcianki. Rzeczywiście jej ojciec widział w nim dobrego kandydata, z czym nie mógł się już kłócić. Nieważne, że ślub nie był mu po drodze, wcale nie miał go w planach i najchętniej zostałby kawalerem do końca życia. Stało się jednak. A złośliwość wrodzona, pierwszy stopień do agresji, każe się Deimosowi postawić w tej sytuacji w roli atakującego. Ale sprytem, nie będzie wszak bić jej tak od razu.
- Em, ktoś podpowiedział mi, że kobiety z rodziny Malfoy mają zdolność do rodzenia chłopców - odpowiada, a podchodzić do niej nie musi i nie musi jej dotykać, by wzrok jego dał jej znak, o tym co też jej zrobi zaraz po ślubie. Adoptowanie bękartów nie wchodziło w grę, żona miała mu dać syna najnaturalniejszym ze sposobów. Nieszczęście ma Megara, gdyż trafiła na Deimosa, który pewnie ją trochę poturbuje no i najpewniej nie będzie to nic przyjemnego biorąc pod uwagę fakt, że Megara się tak boi kontaktu. - Także liczę na dużą ilość potomstwa, żeby moi bratankowie mieli się z kim wychowywać. Poza tym, taka była wola mego i twego ojca, jak sądzę, wybrali nas nawzajem sobie, robiąc dobry rachunek. Nie widzę sensu, by się im sprzeciwiać
Więcej plusów, niż minusów, droga przyszła-małżonko.
Faktem było, że ta cała transakcja była pomyłką. Z logicznego punktu widzenia, został wkręcony w coś co nie miało mieć dla niego nawet większych profitów. To ona miała mieć więcej szczęścia. A raczej jej rodzina, która oddając pod pieczę posępnego Carrowa, miała się pozbyć problemu. Rzecz niesłychana, co też w tych głowach szlacheckich się rodzi. Oddawać dziecko swoje mądre, to kogoś obcego. Malfoy miała mu jednak zapewnić pieniądze, które mógłby przepuszczać na swoje niskie zachcianki. Rzeczywiście jej ojciec widział w nim dobrego kandydata, z czym nie mógł się już kłócić. Nieważne, że ślub nie był mu po drodze, wcale nie miał go w planach i najchętniej zostałby kawalerem do końca życia. Stało się jednak. A złośliwość wrodzona, pierwszy stopień do agresji, każe się Deimosowi postawić w tej sytuacji w roli atakującego. Ale sprytem, nie będzie wszak bić jej tak od razu.
- Em, ktoś podpowiedział mi, że kobiety z rodziny Malfoy mają zdolność do rodzenia chłopców - odpowiada, a podchodzić do niej nie musi i nie musi jej dotykać, by wzrok jego dał jej znak, o tym co też jej zrobi zaraz po ślubie. Adoptowanie bękartów nie wchodziło w grę, żona miała mu dać syna najnaturalniejszym ze sposobów. Nieszczęście ma Megara, gdyż trafiła na Deimosa, który pewnie ją trochę poturbuje no i najpewniej nie będzie to nic przyjemnego biorąc pod uwagę fakt, że Megara się tak boi kontaktu. - Także liczę na dużą ilość potomstwa, żeby moi bratankowie mieli się z kim wychowywać. Poza tym, taka była wola mego i twego ojca, jak sądzę, wybrali nas nawzajem sobie, robiąc dobry rachunek. Nie widzę sensu, by się im sprzeciwiać
Więcej plusów, niż minusów, droga przyszła-małżonko.
Przyszłość zapowiadała się w jakże jasnych barwach. On sprowadzający Merlin jeden wie, kogo do domu i ona krążąca pomiędzy stajnią a biblioteką. Tylko patrzeć, jakie cała posiadłość runie w posadach. Cóż zawsze można było jeszcze uciec. Od zaręczyn już nie, ale od ślubu była jeszcze szansa. Przecież nikt nie ustalił żadnej daty. Słysząc te groźbę znów miała ochotę się roześmiać, ale znów skończyło się na przygryzieniu języka, ( jeśli on jej za niedługo nie odpadnie to będzie cud). Nie potraktowała tego na poważnie. A nawet, jeśli to miała jeszcze swój majątek, który zabezpieczy w ten sposób, żeby Deimos nie położył na nim dłoni. Ojciec jej nie lubił, dobrze o tym wiedziała, ale istniały sposoby by i na niego wpłynąć. Trzeba było tylko do tego nakłonić odpowiednich ludzi.
- Wesele to raczej domena kobiet - odpowiedziała spokojnie zupełnie nie przejmując się tym, że była to tylko głupawa zaczepka - Pan panie Carrow musi tylko przyjść, stanąć w odpowiednim miejscy i powiedzieć parę słów. To nie powinno być trudne - nie uśmiechnęła się, nic nie błyszczało w jej oczach. Zwykła cyniczna uwaga, których miało być jeszcze sporo podczas ich małżeństwa.
Słuchając jego słów, obserwując jego wyraz twarzy doszła do pewnych niepokojących wniosków. Człowiek, który przed nią stał oprócz nazwiska nie miał niczego. To ją trochę zasmuciło. Tak Meg było żal Deimosa, że bez tego krótkiego słowa Carrow był nikim. Miał trzydzieści lat i niczym potulny pies zgodził się z wolą ojca. Meg myślała, że przynajmniej mężczyzn szanuje się bardziej…a jednak. Choć powinna być przerażona i zdegustowana na wzmiankę o rodzeniu chłopców po prostu parsknęła śmiechem. To dopiero zaściankowe poglądy. Nawet, jeśli jej ciotki czy babki rodziły w pierwszej kolejności chłopców zawdzięczały to albo wyjątkowemu szczęściu albo tajemniczemu zaginięciu dziecka tuż po narodzinach. Czując na sobie te dwa obleśne ślepia Megara nie kryła odrazy. Będzie trzeba znaleźć tą książkę z wywarami nasennymi . Mruknęła do siebie w duchu. Strach odnośnie procesu robienia owych potomków miał ją dopaść dopiero później. Na razie zachowywała zimną krew, która pozwalała jej ustać na nogach. Przed oczami stanęła jaj armia małych Karolów z twarzami Deimosa. Otrząsnęła szybko głową chcąc pozbyć się tego koszmaru. Zamiast tego przechyliła lekko swoją blond włosom główkę i przyglądała się mu o dziwo z…ciekawością.
- Tak, nie ma sensu się im sprzeciwiać - powtórzyła wyrywając się z zamyślenia. - Z przykrością muszę stwierdzić, że nie znam się na dużych rodzinach. U nas preferuje się max troje dzieci. - Specjalnie dobrała takie słowa by nie dać po sobie poznać, że wizja licznych procesów produkcyjnych zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie. - Chciałbym jednak mieć wpływ na wychowanie dzieci a nie pozostawiać je innym. Lubię sama wszystkiego dopilnować. - stwierdziła spokojnie a nawet…przyjaźnie. Jeśli nie uda się jej jakoś z tego wyplątać i któreś z nich nie zginie w ciągu tygodnia od dnia uroczystości może wizja sprowadzenia na świat garstki swoich kopi nie byłaby takim złym pomysłem. Już ona się o to postara by oprócz nazwiska czy koloru włosów nie odziedziczyły nic po ojcu. Na szczęście to jest odległa przyszłość.
- Wesele to raczej domena kobiet - odpowiedziała spokojnie zupełnie nie przejmując się tym, że była to tylko głupawa zaczepka - Pan panie Carrow musi tylko przyjść, stanąć w odpowiednim miejscy i powiedzieć parę słów. To nie powinno być trudne - nie uśmiechnęła się, nic nie błyszczało w jej oczach. Zwykła cyniczna uwaga, których miało być jeszcze sporo podczas ich małżeństwa.
Słuchając jego słów, obserwując jego wyraz twarzy doszła do pewnych niepokojących wniosków. Człowiek, który przed nią stał oprócz nazwiska nie miał niczego. To ją trochę zasmuciło. Tak Meg było żal Deimosa, że bez tego krótkiego słowa Carrow był nikim. Miał trzydzieści lat i niczym potulny pies zgodził się z wolą ojca. Meg myślała, że przynajmniej mężczyzn szanuje się bardziej…a jednak. Choć powinna być przerażona i zdegustowana na wzmiankę o rodzeniu chłopców po prostu parsknęła śmiechem. To dopiero zaściankowe poglądy. Nawet, jeśli jej ciotki czy babki rodziły w pierwszej kolejności chłopców zawdzięczały to albo wyjątkowemu szczęściu albo tajemniczemu zaginięciu dziecka tuż po narodzinach. Czując na sobie te dwa obleśne ślepia Megara nie kryła odrazy. Będzie trzeba znaleźć tą książkę z wywarami nasennymi . Mruknęła do siebie w duchu. Strach odnośnie procesu robienia owych potomków miał ją dopaść dopiero później. Na razie zachowywała zimną krew, która pozwalała jej ustać na nogach. Przed oczami stanęła jaj armia małych Karolów z twarzami Deimosa. Otrząsnęła szybko głową chcąc pozbyć się tego koszmaru. Zamiast tego przechyliła lekko swoją blond włosom główkę i przyglądała się mu o dziwo z…ciekawością.
- Tak, nie ma sensu się im sprzeciwiać - powtórzyła wyrywając się z zamyślenia. - Z przykrością muszę stwierdzić, że nie znam się na dużych rodzinach. U nas preferuje się max troje dzieci. - Specjalnie dobrała takie słowa by nie dać po sobie poznać, że wizja licznych procesów produkcyjnych zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie. - Chciałbym jednak mieć wpływ na wychowanie dzieci a nie pozostawiać je innym. Lubię sama wszystkiego dopilnować. - stwierdziła spokojnie a nawet…przyjaźnie. Jeśli nie uda się jej jakoś z tego wyplątać i któreś z nich nie zginie w ciągu tygodnia od dnia uroczystości może wizja sprowadzenia na świat garstki swoich kopi nie byłaby takim złym pomysłem. Już ona się o to postara by oprócz nazwiska czy koloru włosów nie odziedziczyły nic po ojcu. Na szczęście to jest odległa przyszłość.
Deimos nie był wzorowym gospodarzem: prawdę powiedziawszy dworek w Marseet pod jego rządami zamieniał się w jeden wielki burdel. Jedynie okresowe wizyty ojca czy brata, skłaniały najmłodszego Carrowa, to podjęcia decyzji o wysprzątaniu pomieszczeń. Zajmowały się tym skrzaty domowe, żeby nie było niedomówień, ale mimo wszystko to w jego gestii leżało organizowanie wszelkiego pozostałego życia społecznego, a on traktował to jako możliwość wydania w krótkim czasie dużych sum i zapijania swoich porażek na poziomie zarządzania posiadłością. Megara zaś była młoda i zbyt nawinie sądziła, że jej rola pani domu będzie ograniczać się do czytania ksiąg i wędrówek pieszych po okolicach. Jej pierwszym i najważniejszym zadaniem jest urodzenie i wychowanie dzieci, Deimos nie miał przecież do tego głowy. Gdzieś po siódmym roku, piątym jeżeli się spisze, dziecko odda się guwernantce, ale powinna się na początku skupić na nim, a nie na książkach.
Deimos śledzi wzrokiem Megarę, widać, że dziewczyna zaczęła sie panoszyć. Właśnie dlatego oświadcza nagle wywyższającym się tonem: - A jednak chciałbym, żebyśmy to przedyskutowali. Po pierwsze: nie chciałbym widzieć na weselu przedstawicieli gorszej krwi. Ktoś.. raczył mi wspomnieć o liberalnym podejściu panienki do tych spraw, a jednak nie życzyłbym sobie takiego afrontu ze strony przyszłej małżonki. Wystarczająco dużo będzie na naszym weselu ważnych osobistości, darujmy sobie podobne rewelacje. O posagu już rozmawialiśmy z Twoim ojcem, ale chciałbym, żebyś dowiedziała się od niego, co ustaliliśmy - tu mina Deimosa staje się okrutngo wyrazu, strach domniemywać cóż też ustalił z papą Megary. A kiedy miało być już tego dobrego koniec, Carrow uświadamia sobie, że nie po to jej wyliczał, żeby nie doliczyć do 3. Dlatego dodaje: - Po trzecie, przygotuj się dobrze na noc poślubną - mruga do niej, bo jeżeli sądziła, że spojrzenie jego ślepi jest obleśne, to to mrugnięcie musiało obrzydzić ją do cna. Nieważne, czy wypadało mówić takie rzeczy, czy nie wypadało, Carrow czerpał niewypowiedzianą radość z obserwowania reakcji na twarzy szlachetnej narzeczonej. Czy da się zblednąć jeszcze bardziej?
- Trzy to dopuszczalna ilość - kiwa powoli głową, już tracąc ochotę rozmawiania o potencjalnych potomkach. Nigdy nie interesowali go ludzie, wolał konie. Zaś jej słowa traktuje z rezerwą, przed chwilą chciała uciekać, a teraz przekonuje go do tego, że sama wychowa dzieci? - Sęk w tym, panienko Malfoy, że nie wydaje mi sie, żebyś była w stanie wychować sama całą, powiedzmy, trójkę. W naszych domach niańki były oczywistym rozwiązaniem i tradycyjnie rozwijaniem zainteresowań będzie zajmowała się guwernantka - to nie podlegało dyskusji, chociaż Malfoy na pewno miała przygotowane argumenty, skoro rozpoczęła taką rozmowę.
Deimos śledzi wzrokiem Megarę, widać, że dziewczyna zaczęła sie panoszyć. Właśnie dlatego oświadcza nagle wywyższającym się tonem: - A jednak chciałbym, żebyśmy to przedyskutowali. Po pierwsze: nie chciałbym widzieć na weselu przedstawicieli gorszej krwi. Ktoś.. raczył mi wspomnieć o liberalnym podejściu panienki do tych spraw, a jednak nie życzyłbym sobie takiego afrontu ze strony przyszłej małżonki. Wystarczająco dużo będzie na naszym weselu ważnych osobistości, darujmy sobie podobne rewelacje. O posagu już rozmawialiśmy z Twoim ojcem, ale chciałbym, żebyś dowiedziała się od niego, co ustaliliśmy - tu mina Deimosa staje się okrutngo wyrazu, strach domniemywać cóż też ustalił z papą Megary. A kiedy miało być już tego dobrego koniec, Carrow uświadamia sobie, że nie po to jej wyliczał, żeby nie doliczyć do 3. Dlatego dodaje: - Po trzecie, przygotuj się dobrze na noc poślubną - mruga do niej, bo jeżeli sądziła, że spojrzenie jego ślepi jest obleśne, to to mrugnięcie musiało obrzydzić ją do cna. Nieważne, czy wypadało mówić takie rzeczy, czy nie wypadało, Carrow czerpał niewypowiedzianą radość z obserwowania reakcji na twarzy szlachetnej narzeczonej. Czy da się zblednąć jeszcze bardziej?
- Trzy to dopuszczalna ilość - kiwa powoli głową, już tracąc ochotę rozmawiania o potencjalnych potomkach. Nigdy nie interesowali go ludzie, wolał konie. Zaś jej słowa traktuje z rezerwą, przed chwilą chciała uciekać, a teraz przekonuje go do tego, że sama wychowa dzieci? - Sęk w tym, panienko Malfoy, że nie wydaje mi sie, żebyś była w stanie wychować sama całą, powiedzmy, trójkę. W naszych domach niańki były oczywistym rozwiązaniem i tradycyjnie rozwijaniem zainteresowań będzie zajmowała się guwernantka - to nie podlegało dyskusji, chociaż Malfoy na pewno miała przygotowane argumenty, skoro rozpoczęła taką rozmowę.
W pewnym momencie Megara cała się napięła. Słuchając tej dziwacznej przemowy walczyła sama ze sobą. Miała ochotę wyjść z tego pokoju z krzykiem i nigdy nie wracać . Znów pojawiły się te same pytania o to, dla czego ojciec jej to zrobił. Wlepiając wzrok w okładkę jednej z książek w myślach odliczała od stu, wspak ale na to było już za późno. Trzeba wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy. Megara nie jest przystosowana do tak otwartych…ataków na swoją osobę. Sztywny świat czysto krwistych nie pozwala na otwarte okazywanie wyższości i niechęci. To mogłoby przecież zaszkodzić rodzinnym interesom. Można, więc zrozumieć, dla czego na chwilę opuściła ramę „ grzecznej dziewczynki” i całkowicie rozplątała język.
- Chciałabym uprzejmie zwrócić uwagę na fakt, że znam swoje obowiązki i nie uczyniłabym takiego…afrontu ani moim bliskim ani przyszłemu…mężowi. Jednak ośmielę się przypomnieć, że czystą krew posiada wiele rodów. Jeżeli, któraś z zaproszonych przeze mnie osób nie spodoba się panu i będzie chciał się pan jej pozbyć nie widzę przeszkód. To…wydarzenie będzie już wystarczającą farsą, więc można dodać do tego również i te małe elementy. - mówiła śmiertelnie poważnie. Wyznaczone przez nią osoby będą na ślubie choćby miała je wprowadzić tylnym wyjście. Już nawet wiedziała, kim będą jej druhny. Za jednym razem uda się jej wkurzyć ojca, pana Carrowa i wszystkich zebranych. – Co do posagu to jestem pewna, że mój drogi ojciec wyznaczył odpowiednią sumę pieniędzy za jak najszybsze zabranie mnie sprzed jego oczu.- po raz pierwszy okazała niechęć do własnego ojca, co nie było prawdopodobnie mądrym posunięciem, ale już trudno. - Swoją drogą jestem ciekawa ile jestem warta, ale jak sam pan stwierdził porozmawiam z nim sama. - Dodała przenosząc na niego wzrok. Kwestia posagu była bardzo ważna i zarazem niebezpieczna. Obawiała się tego, że w ramach dodatkowej kary ojciec uzależni ją finansowo od męża. Miała na to przygotowany plan a ten zawsze może się nie powieść.
Od grzecznej dziewczynki poprzez mądrale do zirytowanej blondynki. Szybko to jakoś poszło. Okazuje się, że Megara jednak nie jest taka sprytna jak się jej wydawało i jeszcze wiele musi się nauczyć, zwłaszcza, jeśli chodzi o kontakt z drugim człowiekiem. Teraz liczy się tylko ta piękna wizja, w, której głowa Deimosa eksplodowała na wszystkie strony! Na kości swoich przodków pamiętaj, kim jesteś! Ostatnie resztki zdrowego rozsądku próbowały jeszcze dawać o sobie znać. Jestem Malfoyem a Malfoy nie da sobie wejść na głowę jakiemuś podrzędnemu Carrowowi! To tyle, jeśli chodzi o zdrowy rozsądek. O fakcie, że danie się sprowokować jest bardzo blisko daniu sobie wejść na głowę po prostu zapomnijmy. Kolejną podświadomą formą uspokojenia się było wyprostowanie zesztywniałego ciała i kilka lekkich wdechów. Wszystko na nic. Znowu wizja tego głupiego obrzędu produkcji potomków! To już było trochę za dużo. Meg oparła się o stół. To było by na tyle, jeśli chodzi o zimną krew. Machnęła lekko różdżką w stronę okien chcąc wpuścić odrobinę świeżego powietrza. Muszę z stąd wyjść! . Zamiast jednak udać się prosto do wyjścia i uciec odpowiedziała również na to. - Nie mogę się doczekać. Niestety mam bardzo niski próg bólu i dość szybko mdleje. Choć podobno niektórzy wolą takie rzeczy.- mruknęła pod nosem praktycznie wyglądając na pokonaną. Zaraz jednak uniosła głowę siląc się na kpiące spojrzenie. - No proszę panie Carrow chyba pana nie doceniłam. To musi być niezwykła umiejętność z miejsca wiedzieć, czego człowiek może a czego nie może. - mruknęła kąśliwie. Odwróciła się w stronę półek z książkami wyciągając z niej ostatni tom. Z hukiem odłożyła go na wybraną przez siebie stertę zmuszając całość do ruszenia się z miejsca.
- Chciałabym uprzejmie zwrócić uwagę na fakt, że znam swoje obowiązki i nie uczyniłabym takiego…afrontu ani moim bliskim ani przyszłemu…mężowi. Jednak ośmielę się przypomnieć, że czystą krew posiada wiele rodów. Jeżeli, któraś z zaproszonych przeze mnie osób nie spodoba się panu i będzie chciał się pan jej pozbyć nie widzę przeszkód. To…wydarzenie będzie już wystarczającą farsą, więc można dodać do tego również i te małe elementy. - mówiła śmiertelnie poważnie. Wyznaczone przez nią osoby będą na ślubie choćby miała je wprowadzić tylnym wyjście. Już nawet wiedziała, kim będą jej druhny. Za jednym razem uda się jej wkurzyć ojca, pana Carrowa i wszystkich zebranych. – Co do posagu to jestem pewna, że mój drogi ojciec wyznaczył odpowiednią sumę pieniędzy za jak najszybsze zabranie mnie sprzed jego oczu.- po raz pierwszy okazała niechęć do własnego ojca, co nie było prawdopodobnie mądrym posunięciem, ale już trudno. - Swoją drogą jestem ciekawa ile jestem warta, ale jak sam pan stwierdził porozmawiam z nim sama. - Dodała przenosząc na niego wzrok. Kwestia posagu była bardzo ważna i zarazem niebezpieczna. Obawiała się tego, że w ramach dodatkowej kary ojciec uzależni ją finansowo od męża. Miała na to przygotowany plan a ten zawsze może się nie powieść.
Od grzecznej dziewczynki poprzez mądrale do zirytowanej blondynki. Szybko to jakoś poszło. Okazuje się, że Megara jednak nie jest taka sprytna jak się jej wydawało i jeszcze wiele musi się nauczyć, zwłaszcza, jeśli chodzi o kontakt z drugim człowiekiem. Teraz liczy się tylko ta piękna wizja, w, której głowa Deimosa eksplodowała na wszystkie strony! Na kości swoich przodków pamiętaj, kim jesteś! Ostatnie resztki zdrowego rozsądku próbowały jeszcze dawać o sobie znać. Jestem Malfoyem a Malfoy nie da sobie wejść na głowę jakiemuś podrzędnemu Carrowowi! To tyle, jeśli chodzi o zdrowy rozsądek. O fakcie, że danie się sprowokować jest bardzo blisko daniu sobie wejść na głowę po prostu zapomnijmy. Kolejną podświadomą formą uspokojenia się było wyprostowanie zesztywniałego ciała i kilka lekkich wdechów. Wszystko na nic. Znowu wizja tego głupiego obrzędu produkcji potomków! To już było trochę za dużo. Meg oparła się o stół. To było by na tyle, jeśli chodzi o zimną krew. Machnęła lekko różdżką w stronę okien chcąc wpuścić odrobinę świeżego powietrza. Muszę z stąd wyjść! . Zamiast jednak udać się prosto do wyjścia i uciec odpowiedziała również na to. - Nie mogę się doczekać. Niestety mam bardzo niski próg bólu i dość szybko mdleje. Choć podobno niektórzy wolą takie rzeczy.- mruknęła pod nosem praktycznie wyglądając na pokonaną. Zaraz jednak uniosła głowę siląc się na kpiące spojrzenie. - No proszę panie Carrow chyba pana nie doceniłam. To musi być niezwykła umiejętność z miejsca wiedzieć, czego człowiek może a czego nie może. - mruknęła kąśliwie. Odwróciła się w stronę półek z książkami wyciągając z niej ostatni tom. Z hukiem odłożyła go na wybraną przez siebie stertę zmuszając całość do ruszenia się z miejsca.
Jak mniemam, gdyby wybiegła z krzykiem z pokoju, Deimos poczułby niewypowiedzianą satysfakcję, możliwe nawet, że upiłby się dzisiejszego popołudnia na wesoło. Drzemie bowiem w nim jakaś bestia, która nie może przeżyć myśli, że beztroskie życie mógłby mieć ktoś w jego towarzystwie. Rzecz jeszcze lepsza, bo Carrow, gotowy jest nawet zadawać ból, jeżeli chce, żeby kobieta krzyczała - stąd jego podchody niewybredne, które mają zaprowadzić Megarę do szaleństwa. Deimos jeszcze nie wie, ale podświadomość kieruje jego działaniem, najpewniej sądząc, że byłoby ogromnie urocze, gdyby dwóch szaleńców mieszkało pod jednym dachem.
Bo tym właśnie jest Deimos - szaleńcem. W kartotece zaopiniowano, że zdrów na umyśle. Możliwe, że starań do tego przyłożył Fobos, bo to bardzo absurdalne - uznawanie go za najnormalniejszego, zważywszy na wszystkie myśli kotłujące się w głowie. I czyny, przecież od czynów nie umie się wystrzegać, wszak to odróżnia szaleńców od zwykłych ludzi. Przy takiej charakterystyce, nie może być mowy o przestrzeganiu zasad szlachetnie urodzonego młodzieńca. Trzymany w ryzach przez momenty w których obecny był ojciec czy brat, zupełnie zapominał o trzymaniu się ich (zasad). Niczym pies spuszczony z łańcucha. Nie bez kozery były wielodniowe maskarady w progach jego domu, niszczące wszelkie tradycje (a przy okazji zabytkowe meble czy tapiserie). Świecenie przykładem miało mieć miejsce poza domem, a w domu... Megara miała być częścią jego domu, to nawet eleganckie na jakiś sposób, że postanowił pokazać jej jak będzie wyglądało jej życie, zanim jeszcze przyrzekną sobie posłuszeństwo przed wszystkimi. Tzn, ona przysięgnie jemu.
A jednak Malfojce się nie spodobało to, bo chociaż mówiła słowa, które miały go uspokoić, jej ton narastał, aż w końcu powiedziała coś, co Deimos odczytał jako jej koniec. Farsą zwie ich małżeństwo, ależ co to za pomysł, cóż to za bezczelność. Zasmucił się Carrow, chociaż w głowie tańczy kankana.
- Dlatego przed ślubem dostarczysz mi listę swoich gości. Twój ojciec obiecał dopilnować wszystkiego, a jednak z doświadczenia wiem, że należy pilnować swoich spraw - Carrow odrywa spojrzenie od Megary i uśmiecha się lekko - Na szczęście wybrał odpowiedniego kandydata do upilnowania swojej nieposłusznej córki. Powinnaś być mu wdzięczna, że nie pozbył się Ciebie sprzed swoich oczu w inny sposób - musiała przecież znać sposoby arystokracji. I chociaż wydziedziczenie byłoby dla niej nagrodą, Deimos wciąż żył w przekonaniu, że to najgorsze co może spotkać młodą damę. I uważał to za świetny argument przeciwko jej liberalistycznym poglądom. No własnie, w żadnym wypadku nie mógł zaakceptować takich rozmów. Mega powinna zrozumieć, że nie może się odzywać do niego w taki sposób. Na informację o jej niskim progu bólu, aż dłonie zaczęły go świerzbić, żeby zaraz to sprawdzić. Może na kolejnym spotkaniu sprawdzi jak bardzo jest wytrzymała.
- Dziwię się, że sama nie wiesz czego nie możesz - stwierdził, utwierdzając się w przekonaniu, że ma do czynienia z bezczelnym dzieckiem. Że też przyszło mu na starość zajmować sie rozwydrzonymi córeczkami. Zapala kolejnego papierosa, bynajmniej nie ze stresu, raczej z potrzeby zajęcia ust czymś, co będzie przyjemniejsze niż rozmowa ze swoją przyszłą żoną.
Milczy przez jakiś czas, by w końcu powiedzieć: - Niedługo mój przyjaciel będzie również się zaręczał. Powinnaś towarzyszyć mi na kolacji z jego narzeczoną - wyglada za okno i zastawia się, czy Caesar jest już gotowy na kolejne małżeństwo. I jeżeli tak, to czy Fobosa także czeka taki los?
Bo tym właśnie jest Deimos - szaleńcem. W kartotece zaopiniowano, że zdrów na umyśle. Możliwe, że starań do tego przyłożył Fobos, bo to bardzo absurdalne - uznawanie go za najnormalniejszego, zważywszy na wszystkie myśli kotłujące się w głowie. I czyny, przecież od czynów nie umie się wystrzegać, wszak to odróżnia szaleńców od zwykłych ludzi. Przy takiej charakterystyce, nie może być mowy o przestrzeganiu zasad szlachetnie urodzonego młodzieńca. Trzymany w ryzach przez momenty w których obecny był ojciec czy brat, zupełnie zapominał o trzymaniu się ich (zasad). Niczym pies spuszczony z łańcucha. Nie bez kozery były wielodniowe maskarady w progach jego domu, niszczące wszelkie tradycje (a przy okazji zabytkowe meble czy tapiserie). Świecenie przykładem miało mieć miejsce poza domem, a w domu... Megara miała być częścią jego domu, to nawet eleganckie na jakiś sposób, że postanowił pokazać jej jak będzie wyglądało jej życie, zanim jeszcze przyrzekną sobie posłuszeństwo przed wszystkimi. Tzn, ona przysięgnie jemu.
A jednak Malfojce się nie spodobało to, bo chociaż mówiła słowa, które miały go uspokoić, jej ton narastał, aż w końcu powiedziała coś, co Deimos odczytał jako jej koniec. Farsą zwie ich małżeństwo, ależ co to za pomysł, cóż to za bezczelność. Zasmucił się Carrow, chociaż w głowie tańczy kankana.
- Dlatego przed ślubem dostarczysz mi listę swoich gości. Twój ojciec obiecał dopilnować wszystkiego, a jednak z doświadczenia wiem, że należy pilnować swoich spraw - Carrow odrywa spojrzenie od Megary i uśmiecha się lekko - Na szczęście wybrał odpowiedniego kandydata do upilnowania swojej nieposłusznej córki. Powinnaś być mu wdzięczna, że nie pozbył się Ciebie sprzed swoich oczu w inny sposób - musiała przecież znać sposoby arystokracji. I chociaż wydziedziczenie byłoby dla niej nagrodą, Deimos wciąż żył w przekonaniu, że to najgorsze co może spotkać młodą damę. I uważał to za świetny argument przeciwko jej liberalistycznym poglądom. No własnie, w żadnym wypadku nie mógł zaakceptować takich rozmów. Mega powinna zrozumieć, że nie może się odzywać do niego w taki sposób. Na informację o jej niskim progu bólu, aż dłonie zaczęły go świerzbić, żeby zaraz to sprawdzić. Może na kolejnym spotkaniu sprawdzi jak bardzo jest wytrzymała.
- Dziwię się, że sama nie wiesz czego nie możesz - stwierdził, utwierdzając się w przekonaniu, że ma do czynienia z bezczelnym dzieckiem. Że też przyszło mu na starość zajmować sie rozwydrzonymi córeczkami. Zapala kolejnego papierosa, bynajmniej nie ze stresu, raczej z potrzeby zajęcia ust czymś, co będzie przyjemniejsze niż rozmowa ze swoją przyszłą żoną.
Milczy przez jakiś czas, by w końcu powiedzieć: - Niedługo mój przyjaciel będzie również się zaręczał. Powinnaś towarzyszyć mi na kolacji z jego narzeczoną - wyglada za okno i zastawia się, czy Caesar jest już gotowy na kolejne małżeństwo. I jeżeli tak, to czy Fobosa także czeka taki los?
Ból głowy i mdłości zaczęły brać górę nad gniewem i irytacją. Musiała opuścić to miejsce i wrócić dopiero, gdy to będzie konieczne. Kiedy już zmuszą ją do wypowiedzenia słów, w, które nie wierzy. Kiedy każą jej upaść na kolana przed wszystkimi gośćmi przyznając się tym samym, że jest tchórzem, który wybrał pieniądze zamiast wolności. To oczywiście nie będzie tak wyglądało, ale rozciągnięty przez gniew i ból mózg Meg podsuwał jej najdziwniejsze wizje. Wśród nich pojawiła się wizja Deimosa wychodząca z jej cienia tylko po to by pilnować, co robi. Ale to przecież niemożliwe. Będzie zbyt zajęty piciem i paleniem żeby przejmować się młodą żoną. Meg wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze z płuc.
- Oczywiście. Razem z propozycjami kwiatów, muzyki, jedzenia oraz krojów sukni - mruknęła pod nosem przewracając przy tym oczami. Meg widząc jak się uśmiecha skrzywia się z odrazą. Mózg próbuje sobie z tym jakoś poradzić podsuwając kolejne dziwne wizje, ale jest zbyt zmęczona by skupić się, choć na jednej. W tedy pojawia się ta najgorsza z możliwych. Megara ubrana w długą suknie ślubną. Lekko chwieje się na nogach próbując walczyć z ogarniającym przerażeniem. Kolejny głęboki wdech pozwolił jej na jedno pogardliwe spojrzenie. - Skoro tak bardzo chce się bawić w psa stróża proszę bardzo - wiedziała, że bliżej mu będzie do kata niż do psa, ale teraz to nie miało znaczenia. Niech i on się, choć trochę podenerwuje. Czemu tylko ona ma cierpieć? Wzmiankę o tym, że prawdopodobnie jedyną rzeczą, jaka ją uratowała było trzymanie złączonych kolan już zostawiła dla siebie. Przecież tego nie musiał wiedzieć…Kolejny głęboki wdech. Meg jeszcze nie bała się go na tyle by przejmować się tym, co może a czego nie może mówić do Deimosa. Na razie to tylko głupi człowiek, który trochę ją brzydzi i może troszeczkę przeraża, ale tylko tyle. Sam w sobie koszmarem sennym jeszcze nie jest. Kilkoma palcami Meg wciąż trzyma się tego koła ratunkowego mówiącego, że narzeczeni przychodzą i odchodzą.
- Jeszcze nie doszłam do tej granicy - odpowiedziała troszkę wyzywająco. Nie ma to jak drażnienie byka, ale skoro i tak wielkimi krokami zmierza ku krawędzi zagłady. Chciała się już ruszyć w stronę wyjścia, ale zatrzymała się w pół kroku. Odwróciła się w jego stronę. - Oczywiście. Jeśli zajdzie taka potrzeba na pewno się zjawię. - skłoniła lekko głowę znów stając się grzeczną i ułożoną panienką, w końcu pan Malfoy czekał za drzwiami. Czas już na mnie. Dowiedzenia panie Carrow - po jej twarzy przemknął niemrawy uśmiech, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Książki posłusznie poleciały za nią, ale ona już się nimi nie przejmowała. Chciała się znaleźć jak najdalej od tego dworu.
/zt
- Oczywiście. Razem z propozycjami kwiatów, muzyki, jedzenia oraz krojów sukni - mruknęła pod nosem przewracając przy tym oczami. Meg widząc jak się uśmiecha skrzywia się z odrazą. Mózg próbuje sobie z tym jakoś poradzić podsuwając kolejne dziwne wizje, ale jest zbyt zmęczona by skupić się, choć na jednej. W tedy pojawia się ta najgorsza z możliwych. Megara ubrana w długą suknie ślubną. Lekko chwieje się na nogach próbując walczyć z ogarniającym przerażeniem. Kolejny głęboki wdech pozwolił jej na jedno pogardliwe spojrzenie. - Skoro tak bardzo chce się bawić w psa stróża proszę bardzo - wiedziała, że bliżej mu będzie do kata niż do psa, ale teraz to nie miało znaczenia. Niech i on się, choć trochę podenerwuje. Czemu tylko ona ma cierpieć? Wzmiankę o tym, że prawdopodobnie jedyną rzeczą, jaka ją uratowała było trzymanie złączonych kolan już zostawiła dla siebie. Przecież tego nie musiał wiedzieć…Kolejny głęboki wdech. Meg jeszcze nie bała się go na tyle by przejmować się tym, co może a czego nie może mówić do Deimosa. Na razie to tylko głupi człowiek, który trochę ją brzydzi i może troszeczkę przeraża, ale tylko tyle. Sam w sobie koszmarem sennym jeszcze nie jest. Kilkoma palcami Meg wciąż trzyma się tego koła ratunkowego mówiącego, że narzeczeni przychodzą i odchodzą.
- Jeszcze nie doszłam do tej granicy - odpowiedziała troszkę wyzywająco. Nie ma to jak drażnienie byka, ale skoro i tak wielkimi krokami zmierza ku krawędzi zagłady. Chciała się już ruszyć w stronę wyjścia, ale zatrzymała się w pół kroku. Odwróciła się w jego stronę. - Oczywiście. Jeśli zajdzie taka potrzeba na pewno się zjawię. - skłoniła lekko głowę znów stając się grzeczną i ułożoną panienką, w końcu pan Malfoy czekał za drzwiami. Czas już na mnie. Dowiedzenia panie Carrow - po jej twarzy przemknął niemrawy uśmiech, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Książki posłusznie poleciały za nią, ale ona już się nimi nie przejmowała. Chciała się znaleźć jak najdalej od tego dworu.
/zt
|7 listopad|
Musiał iść i porozmawiać z którymś z dziećmi Nestora Carrowa, aby się czegoś więcej dowiedzieć. Jemu oszczędzają informacji, jakby był jakimś niemowlakiem. I pomyśleć, że to wszystko jest spowodowane pewną damą, która początkowo niezbyt pozytywnie była nastawiona do tego związku, a potem zniknęła. Czy tak powinna się zachowywać lady Carrow? Czy takie są wszystkie lady Carrow pochodzące właśnie z tego rodu? Barry nie wiedział co o tym myśleć, choć słowa nestora dały jemu do zrozumienia, że należy dmuchać na zimno i powinien czekać na odpowiedni moment. Ale Barry nie chciał czekać. Czuł, że jego zakochane serce może się nie uspokoić i nie spełni żądań wobec swego rodu. Jeszcze miał w sobie cząstkę sumienia i posłuszeństwa wobec swojego rodu. Mimo jego wszelkich myśli co do tej całej arystokracji i przymuszonych małżeństw, wolał wypełnić swoje zadanie. I to te myśli podkusiły jego, aby napisać do Deimosa list z niewielką, lecz bardzo istotną prośbą. Dostając list z powrotem sobie zapisał dzień w swoim kalendarzu, jak i postanowił przyjść później do Borgina. Powinien przyjąć usprawiedliwienie, że był zajęty rzeczami wagi swego rodu. Tego żaden szlachcic nie powinien lekceważyć.
Zjawił się przed Marseet ubrany elegancko. Założył na siebie frak, który miał podczas ślubu Carrowów. Do tego nałożył szatę czarodziejów, aby postarać się wyglądać, jak porządny czarodziej, a nie jak biedak z nokturnu. Wchodząc do cudzych dworów musiał być odpowiednio ubrany. Na szczęście frak był w miarę czysty, więc żadnej hańby miał jemu nie przynieść tego popołudnia. Barry wszedł po chwili do środka wpuszczony przez skrzaty. Jeden z nich poszedł zakomunikować Deimosowi o jego przybyciu jak i się spytać, gdzie Barry ma przyjść. Ze zwrotną informacją skrzat przybiegł do rudzielca i oznajmił wszystko, co lord Carrow mu powiedział. Zaraz ten zabrał płaszcz, który powiesił na wieszaku, a rudzielca zaprowadził do biblioteki. Barry idąc ścieżkami Marseet podziwiał po drodze wszelkie bogactwa, którymi mógł szczycić się Deimos. Typowy szlachcic. Niczego mu pewnie nie brakuje. Przeszły mu takie myśli oglądając róże obrazy, które w większości przedstawiały konie i aetonany. Wchodząc w końcu do biblioteki, rudzielec ujrzał Deimosa, który już czekał na niego. - Lordzie Carrow.- przywitał się jednocześnie przytakując głową. Zaraz też podszedł do niego i podał dłoń, którą uścisnął swego gospodarza. Zajął swe miejsce naprzeciwko Carrowa. Złożył krótkie zamówienie, jeśli skrzat podszedł do niego z pytaniem, czego chce. A czego chciał? Herbaty najlepiej. Musi iść potem do pracy. - Nie chcę przedłużać spotkania, więc może od razu przejdźmy do konkretów, jeśli pozwolisz. Coś ci wiadomo o tej młodej dziewczynie, co ma być w przyszłości moją żoną?- powiedział spokojnym tonem, choć jego ciało tonęło z niecierpliwienia. Nie chciał wyjść na natarczywego rudzielca, jednakże może Deimos wybaczy jemu, że od razu chce przejść do tego tematu. W końcu po to się spotkali, a nie poplotkować, jak to robią panie.
Musiał iść i porozmawiać z którymś z dziećmi Nestora Carrowa, aby się czegoś więcej dowiedzieć. Jemu oszczędzają informacji, jakby był jakimś niemowlakiem. I pomyśleć, że to wszystko jest spowodowane pewną damą, która początkowo niezbyt pozytywnie była nastawiona do tego związku, a potem zniknęła. Czy tak powinna się zachowywać lady Carrow? Czy takie są wszystkie lady Carrow pochodzące właśnie z tego rodu? Barry nie wiedział co o tym myśleć, choć słowa nestora dały jemu do zrozumienia, że należy dmuchać na zimno i powinien czekać na odpowiedni moment. Ale Barry nie chciał czekać. Czuł, że jego zakochane serce może się nie uspokoić i nie spełni żądań wobec swego rodu. Jeszcze miał w sobie cząstkę sumienia i posłuszeństwa wobec swojego rodu. Mimo jego wszelkich myśli co do tej całej arystokracji i przymuszonych małżeństw, wolał wypełnić swoje zadanie. I to te myśli podkusiły jego, aby napisać do Deimosa list z niewielką, lecz bardzo istotną prośbą. Dostając list z powrotem sobie zapisał dzień w swoim kalendarzu, jak i postanowił przyjść później do Borgina. Powinien przyjąć usprawiedliwienie, że był zajęty rzeczami wagi swego rodu. Tego żaden szlachcic nie powinien lekceważyć.
Zjawił się przed Marseet ubrany elegancko. Założył na siebie frak, który miał podczas ślubu Carrowów. Do tego nałożył szatę czarodziejów, aby postarać się wyglądać, jak porządny czarodziej, a nie jak biedak z nokturnu. Wchodząc do cudzych dworów musiał być odpowiednio ubrany. Na szczęście frak był w miarę czysty, więc żadnej hańby miał jemu nie przynieść tego popołudnia. Barry wszedł po chwili do środka wpuszczony przez skrzaty. Jeden z nich poszedł zakomunikować Deimosowi o jego przybyciu jak i się spytać, gdzie Barry ma przyjść. Ze zwrotną informacją skrzat przybiegł do rudzielca i oznajmił wszystko, co lord Carrow mu powiedział. Zaraz ten zabrał płaszcz, który powiesił na wieszaku, a rudzielca zaprowadził do biblioteki. Barry idąc ścieżkami Marseet podziwiał po drodze wszelkie bogactwa, którymi mógł szczycić się Deimos. Typowy szlachcic. Niczego mu pewnie nie brakuje. Przeszły mu takie myśli oglądając róże obrazy, które w większości przedstawiały konie i aetonany. Wchodząc w końcu do biblioteki, rudzielec ujrzał Deimosa, który już czekał na niego. - Lordzie Carrow.- przywitał się jednocześnie przytakując głową. Zaraz też podszedł do niego i podał dłoń, którą uścisnął swego gospodarza. Zajął swe miejsce naprzeciwko Carrowa. Złożył krótkie zamówienie, jeśli skrzat podszedł do niego z pytaniem, czego chce. A czego chciał? Herbaty najlepiej. Musi iść potem do pracy. - Nie chcę przedłużać spotkania, więc może od razu przejdźmy do konkretów, jeśli pozwolisz. Coś ci wiadomo o tej młodej dziewczynie, co ma być w przyszłości moją żoną?- powiedział spokojnym tonem, choć jego ciało tonęło z niecierpliwienia. Nie chciał wyjść na natarczywego rudzielca, jednakże może Deimos wybaczy jemu, że od razu chce przejść do tego tematu. W końcu po to się spotkali, a nie poplotkować, jak to robią panie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Tak, dowiadywałem się o Macelyn - Deimos mierzy uważnym spojrzeniem swego rozmówcę. Więc rudzielec Weasley będzie częścią jego rodziny, częścią rodziny, która wywodzi się od królów angielskich. Więc na tym kończy się ta sama rozgrywka, która złączyła jego los z losem tej całej młodej Malfoy'ówny. Świat zaskakuje nas na każdym kroku. On musi cierpieć za miliony, a jakaś tam kuzynka wychodzi za kogoś z rodu, który już właściwie powinien utracić szlachectwo. Z drugiej strony, znał Marcelyn. To niepoważne dziewcze i tak nie zasługiwało na nikogo lepszego. Dobrze, czy niedobrze, miał wrażenie, że ten mały rudzielec się dla niej nada. A wystroił się pięknie. Gdyby lord Carrow przykładał wagę do Weasleyów, to pewnie zauwazyłby, że to ten sam frak, który gościł na swoim weselu. Mimo wszystko przeszło mu przez pamięć, że chyba tego jegomościa już widział. I rzeczywiście skojarzył mu się z tortem weselnym i... rudymi długimi włosami, które się całe w lukrze smęcą? Samantha. Zaraz. Samantha Weasley. No tak...- Jak blisko jesteś spokrewniony z Samanthą.. sir Weasley? - celowo uniknął tego nazywania Barrego lordem. Bo przecież to by świadczyło o jakiejś równości pomiędzy nimi, czy nie? Ale był uprzejmy, nazwał go sir, przez wzgląd na ojca, który właściwie p r z e p a d a ł za rudzielcami Weasleyów. No i przy okazji zwrócił tym samym uwagę Baremu, który zbyt prędko przeszedł z nim na t y. Sięga po filiżankę z naparem herbacianym i opowiada. - Jeżeli rozchodzi się o moją kuzynkę. Coż, nie jest mi szczególnie bliska, to na pewno. Jej rodzina pochodzi z północy. Z Norwegii jeżeli mam być dokładniejszy. Na pewno interesuje cię, czy jest piękna? - czy nie każdego mężczyznę interesuje to właśnie najbardziej? Rozbawiony tym Deimos przypomina sobie, jak zadał to pytanie ojcu, ten zaś opowiedział: Piękna? Deimosie, ona ma osiemnaście lat. Może powinien tak odpowiedzieć Barremu?
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Biblioteka
Szybka odpowiedź