[SEN] Za Esgaroth!
AutorWiadomość
✬ ✬ ✬
Gęsta krew wsiąkała w ziemię, tworząc cuchnące błoto. Krzyki i dźwięk skrzyżowanych mieczy dobiegały do uszu Gwendolyn Ó Laighin, jednak potężna czarownica nie miała czasu, aby się na nich skupiać. Sama próbowała odeprzeć dwóch zbrojnych, korzystając z kolejnych to potężnych uroków.
– Bombarda Maxima! – krzyczała. – LAMINO!
Czary bezbłędnie dopadały biegnących ku niej z mieczami wojów, jednak było ich zbyt wielu; zbliżali się do niej niebezpiecznie, za nic mając potężną magię, którą władała. A przecież mana mogła skończyć się jej w każdej chwili. Ó Laighin już czuła znaczne osłabienie, związane z nadużyciem swoich cennych umiejętności.
– AERIS! – krzyknęła, odwracając się na chwilę do potężnego, czarnowłosego rycerza w lśniącej zbroi, który podobnie jak ona sama dzierżył w ręku różdżkę. Sir Rosier nigdy nie był typowym wojem. W jego żyłach płynęła smocza krew, dzięki czemu i on potrafił korzystać z magii, nie raz skuteczniej niż sama czarownica. – Szlachetny mój rycerzu! Musimy obronić to leże, nim będzie za późno! Narjnijczycy nie mogą zabić smoka! – krzyknęła, próbując przebić się przez harmider bitwy.
Cofnęła się, znów celując różdżką w biegnących ku niej wojowników. W oddali widziała zbliżającego się maga, który również unosił swój zaczarowany oręż: kostur, choć mniej poręczny, potrafił nieść w sobie więcej magii.
– Drętwota! Everte Stati! – krzyczała po raz kolejny, a po jej czole spływał pot.
W oddali rozległy się trąby. Gwendolyn spojrzała w stronę z którego dobiegł dźwięk.
– Sir Rosierze! Szósta kompania właśnie upadła! Nie możemy… nie możemy pozwolić im się tu zbliżyć ani o stopę! – zawyrokowała, rzucając kilkoma kolejnymi urokami. Czuła się coraz bardziej wykończona. Ile jeszcze wytrzyma? Minutę? Pięć? Potrzebowali posiłków!
Wiedziała, co musi zrobić. Wezwać swoją wierną kozę, która zaniesie wieść do generała. Tylko on, dumny sir Harold Longbottom, był w stanie im pomóc.
Właśnie próbowała rzucić silny urok, gdy – mimowolnie, widząc lecąca w swą stronę strzałę – potknęła się o kamień, tracąc równowagę. Potknęła się, wpadając do zimnego, wartkiego strumienia, który okalał okoliczne, smocze leże. To, którego poprzysięgli bronić.
– BOMBARDA MAXIMA! Sir Rosierze, nie pozwól, im! – krzyknęła raz jeszcze, nieporadnie próbując wstać i starając się odpędzić od zbliżających wojowników. – Orkowie! Czy to orkowie?! – W do tej pory pewnym głosie Ó Laighin zabrzmiała panika.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zapach krwi unoszący się w powietrzu drażnił zmysły. Pobudzał. Rosier patrzył na śmierć, zbierającą swe żniwo, uważnie krocząc w każdą kolejną chwilę, aby nie podzielić losu poległych. Palce zaciśnięte na różdżce, krew odznaczająca się wyraźnym śladem na policzku, rozczochrane przydługie włosy i ciemne tęczówki wprawnie szukające kolejnego celu. Bitwa była zażarta, intensywna, przerażająca swym ogromem z każdą kolejną chwilą. Wokół leżały ciała. Nie interesowało go do kogo należały, czy mieli swe rodziny, plany na przyszłość, pragnienia. Zdecydowanie nie leżało to w jego interesie. O wiele bardziej przejmował się sobą i własnymi pragnieniem przeżycia. Musiał przecież żyć, miał obowiązki i przyszłość, zginąć nie było trudno, za to unieść ciężar życia - o wiele trudniejsze zadanie.
Ktoś nieopodal niego wykrzykiwał kolejne zaklęcia. Zacisnął mocno dłonie na różdżce unosząc ją w górę.
- Fulgoro! Lamino Glacio! Orcumiano! - rzucał jedno za drugim, a każde mknęło w stronę przeciwników w potężny sposób. Władał magią, która słuchała go bezgranicznie. Jeśli mieli szansę na pokonanie przeciwnika i istniała nadzieja, że nie polegną na polu bitwy - musieli to wykorzystać. Każdy czar, każdy urok, każdy rodzaj magii wchodził w grę, kiedy liczyła się walka o przetrwanie. Gwen doskonale o tym wiedziała, walcząc z nim ramię w ramię. Nie wstydził się tego kim jest, ani tym bardziej tego, co potrafił.
- Uważaj! - krzyknął, widząc przeciwnika lecącego prosto w jej stronę. Sam pęd potężnego ciała mógłby ją zmiażdżyć. - Avada Kedavra! - rzucił, skupiając na nim swoją uwagę na krótki moment. Zielony rozbłysk światła i atakujący poległ, wbijając ciało w ziemię. Kolejny martwy, kolejny trup, który nie robił na nim specjalnego wrażenia. Sięgał po każde środki, które mogłyby pozwolić im na przetrwanie. Stosowanie uroków miało niekoniecznie pożądane skutki. Musieli padać bez życia, nie być jedynie oszołomieni. Zauważył jak upada. Kilka zielonych błysków pomknęło w stronę natarczywych przeciwników, nie zamierzających się poddać nawet na moment. W kilka chwil znalazł się obok niej, chwytając jej dłoń i pomagając wstać.
- Nie pozwolę. - powiedział, na krótki moment krzyżując ich spojrzenia. - Igne Inferiori! Sectumsempra! Vulnerario! - krzyczał dalej, kierując kolejne zaklęcia w stronę przeciwników. - Posłuchaj mnie... Jeśli będzie trzeba, rzucę szatańską pożogę, a Ty się teleportujesz... - w chwili wytchnienia zbliżył się do niej, to mogła być jedyna szansa, spalić ich wszystkich, a sobie dać szansę.
Ktoś nieopodal niego wykrzykiwał kolejne zaklęcia. Zacisnął mocno dłonie na różdżce unosząc ją w górę.
- Fulgoro! Lamino Glacio! Orcumiano! - rzucał jedno za drugim, a każde mknęło w stronę przeciwników w potężny sposób. Władał magią, która słuchała go bezgranicznie. Jeśli mieli szansę na pokonanie przeciwnika i istniała nadzieja, że nie polegną na polu bitwy - musieli to wykorzystać. Każdy czar, każdy urok, każdy rodzaj magii wchodził w grę, kiedy liczyła się walka o przetrwanie. Gwen doskonale o tym wiedziała, walcząc z nim ramię w ramię. Nie wstydził się tego kim jest, ani tym bardziej tego, co potrafił.
- Uważaj! - krzyknął, widząc przeciwnika lecącego prosto w jej stronę. Sam pęd potężnego ciała mógłby ją zmiażdżyć. - Avada Kedavra! - rzucił, skupiając na nim swoją uwagę na krótki moment. Zielony rozbłysk światła i atakujący poległ, wbijając ciało w ziemię. Kolejny martwy, kolejny trup, który nie robił na nim specjalnego wrażenia. Sięgał po każde środki, które mogłyby pozwolić im na przetrwanie. Stosowanie uroków miało niekoniecznie pożądane skutki. Musieli padać bez życia, nie być jedynie oszołomieni. Zauważył jak upada. Kilka zielonych błysków pomknęło w stronę natarczywych przeciwników, nie zamierzających się poddać nawet na moment. W kilka chwil znalazł się obok niej, chwytając jej dłoń i pomagając wstać.
- Nie pozwolę. - powiedział, na krótki moment krzyżując ich spojrzenia. - Igne Inferiori! Sectumsempra! Vulnerario! - krzyczał dalej, kierując kolejne zaklęcia w stronę przeciwników. - Posłuchaj mnie... Jeśli będzie trzeba, rzucę szatańską pożogę, a Ty się teleportujesz... - w chwili wytchnienia zbliżył się do niej, to mogła być jedyna szansa, spalić ich wszystkich, a sobie dać szansę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Atmosfera zagęszczała się coraz bardziej. Orkowie niebezpiecznie zbliżali się w ich stronę. Ich skóra, bardziej odporna na magię, nie przepuszczała większości z uroków, którymi władała Gwendolyn Ó Laighin. Czarna magia radziła sobie z nimi znacznie lepiej i choć rudowłosa czarodziejka doskonale wiedziała, że w tej sytuacji talenty sir Rosiera były niezastąpione, nie potrafiła powstrzymać drżenia na dźwięk klątw. Sama nigdy nie odważyła się sięgnąć po potęgę klątw. Były zbyt wyniszczające, by jej ciało pozbawione domieszki smoczej krwi, mogło je znieść.
Cudem uniknęła ciosu mieczem prosto w brzuch zakryty jedynie drobną kolczugą. Jako czarodziejka, polegająca na własnej energii życiowej, nie mogła sobie pozwolić na zbyt ciężki strój. Zbyt prędko traciłaby siły. Na szczęście sir Rosier był obok. Jak od lat wspierał ją swoją obecnością. Nie dałaby sobie bez niego rady. Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.
– Lamino! – krzyknęła, wysyłając śmiercionośne noże w kierunku jednego z najbliższych atakujących, który akurat próbował zaatakować ciemnowłosego rycerza.
Rzucała kolejne uroki, pozwalając sobie ledwie na moment wytchnienia, gdy sir Rosier pochylił się ku niej, aby odpowiedzieć na jej wcześniejsze słowa. Otaczający ich wrogowie jakby zamarli na moment, pozwalając im na krótką chwilę rozmowy.
– Nie, sir Rosierze! Mój wierny towarzyszu! Nie pozwolę ci tu zginąć! – wykrzyknęła, spoglądając na otaczający ich wokół rozgardiasz. – Musimy… musimy… sprawić, by ziemia się rozstąpiła! Tak, jak dokonali tego sir Macmillan i jego wierny parobek, Skamander, w trakcie szczytu w Arenjun! To da generałowi Longbottomowi czas, by tu dotrzeć! Ale sir Rosierze, nie wiem… nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić! Ich mag mnie blokuje! – oznajmiła, czując, jak szloch ściska jej gardło.
Musieli ochronić smocze leże. Inaczej tyle śmierci… tyle poświęcenia… będzie po nic! W niebiesko-zielonym spojrzeniu Ó Laighin pojawiły się łzy, które rudowłosa czarownica natychmiast spróbowała odegnać.
– Musimy to zrobić. Razem. Za Esgaroth. Nie zależnie od kosztów – powiedziała, powstrzymując drżenie: cała dolna część jej stroju była mokra od wody w strumieniu, do której przed chwilą wpadła.
Wtem chordy, które do tej pory stały niczym zamrożone, nagle ponownie ruszyły do ataku.
– Deprimo! Fulgoro! – krzyczała. – Sir Rosierze, najpierw musisz pozbyć się tego maga! – Spojrzała na stojącego kilkadziesiąt metrów od niej mężczyznę z kosturem.
Cudem uniknęła ciosu mieczem prosto w brzuch zakryty jedynie drobną kolczugą. Jako czarodziejka, polegająca na własnej energii życiowej, nie mogła sobie pozwolić na zbyt ciężki strój. Zbyt prędko traciłaby siły. Na szczęście sir Rosier był obok. Jak od lat wspierał ją swoją obecnością. Nie dałaby sobie bez niego rady. Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.
– Lamino! – krzyknęła, wysyłając śmiercionośne noże w kierunku jednego z najbliższych atakujących, który akurat próbował zaatakować ciemnowłosego rycerza.
Rzucała kolejne uroki, pozwalając sobie ledwie na moment wytchnienia, gdy sir Rosier pochylił się ku niej, aby odpowiedzieć na jej wcześniejsze słowa. Otaczający ich wrogowie jakby zamarli na moment, pozwalając im na krótką chwilę rozmowy.
– Nie, sir Rosierze! Mój wierny towarzyszu! Nie pozwolę ci tu zginąć! – wykrzyknęła, spoglądając na otaczający ich wokół rozgardiasz. – Musimy… musimy… sprawić, by ziemia się rozstąpiła! Tak, jak dokonali tego sir Macmillan i jego wierny parobek, Skamander, w trakcie szczytu w Arenjun! To da generałowi Longbottomowi czas, by tu dotrzeć! Ale sir Rosierze, nie wiem… nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić! Ich mag mnie blokuje! – oznajmiła, czując, jak szloch ściska jej gardło.
Musieli ochronić smocze leże. Inaczej tyle śmierci… tyle poświęcenia… będzie po nic! W niebiesko-zielonym spojrzeniu Ó Laighin pojawiły się łzy, które rudowłosa czarownica natychmiast spróbowała odegnać.
– Musimy to zrobić. Razem. Za Esgaroth. Nie zależnie od kosztów – powiedziała, powstrzymując drżenie: cała dolna część jej stroju była mokra od wody w strumieniu, do której przed chwilą wpadła.
Wtem chordy, które do tej pory stały niczym zamrożone, nagle ponownie ruszyły do ataku.
– Deprimo! Fulgoro! – krzyczała. – Sir Rosierze, najpierw musisz pozbyć się tego maga! – Spojrzała na stojącego kilkadziesiąt metrów od niej mężczyznę z kosturem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Klątwy miały w sobie coś, co wzbudzało grozę. Wiedział doskonale, że nie każdy sięgnąłby po zaklęcia czarnej magii, obawiając się konsekwencji, jakie za sobą niosły. Dusza ulegała destrukcji, uszkodzeniu, za każdym razem, kiedy usta wypowiadały dźwięczne litery, układające się w mroczne zaklęcia, szczególnie te pozbawiające życia. Nigdy nie przeszkadzał mu widok ciała padającego bez ładu na ziemię, ani tym bardziej świadomość, że to jego magia pozbawiła istotę życia. Wręcz przeciwnie, sprawiało mu to pewien rodzaj satysfakcji. W ferworze walki nie było jednak czasu na zastanawianie się, musieli zabić, aby móc żyć. Wojna rządziła się swoimi prawami, a im jedynie pozostało dostosować się do wymagań świata. Tego od nich oczekiwał. Życie za życie.
Tak jak teraz, kiedy uchroniła go przed atakiem. Nie mógłby wyobrazić sobie, że ktoś inny stałby obok niego w walce. To właśnie ona chroniła go od początku do końca, a on wdzięcznie odpowiadał jej dokładnie tym samym. Palce zaciśnięte na różdżce, starannie wypowiadane zaklęcia, kolejny ataki i kolejna krew mocząca ziemię. To ich żywioł, bez względu na wszystko. Czasem jednak nadchodziła sytuacja jak ta, która nie miała odwrotu. Znajdywali się w patowej sytuacji, z której było tylko jedno racjonalne wyjście. Nie chciał pozwolić jej umrzeć, musiała przeżyć, aby prowadzić świat do światłości i nadziei. Ktoś musiał odpuścić, ktoś musiał podjąć odpowiednie decyzje, a on jako mężczyzna czuł się w obowiązku ochrony jej, ochrony tego świata.
- Jeśli nie będzie wyjścia zapłoną. Decyzje zapadły. - odparł z pewnością w głosie. Nie zamierzał się kłócić, ani wdawać w dyskusje. Niejednokrotnie wygrana zależała od najbardziej brutalnej decyzji. Jego towarzyszka nie mogła działać w pełni, była blokowana przez potężnego maga, który najwyraźniej działał przeciwko nim. Rosier nie zamierzał czekać. Od razu uniósł różdżkę i wycelował w niego, z pewnym siebie głosem wyrzekł kolejne zaklęcie.
- Avada Kedavra! - rzucił. Mag jednak był zbyt silny i potężny, zaklęcie rozpadło się zanim zdążyło dolecieć w jego stronę. Za to odpowiedział Rosierowi równie intensywnie, posyłając go kilkanaście metrów dalej silnym podmuchem wiatru. Krzyk towarzyszący łamaniu kości i wściekłe spojrzenie Rosiera. - Nie pokonamy go! Spalmy ich żywcem! - warknął, zaciskając palce na różdżce. - Uciekaj! - rzucił jeszcze do towarzyszki, mając nadzieję, że tym razem zamierza go posłuchać.
Tak jak teraz, kiedy uchroniła go przed atakiem. Nie mógłby wyobrazić sobie, że ktoś inny stałby obok niego w walce. To właśnie ona chroniła go od początku do końca, a on wdzięcznie odpowiadał jej dokładnie tym samym. Palce zaciśnięte na różdżce, starannie wypowiadane zaklęcia, kolejny ataki i kolejna krew mocząca ziemię. To ich żywioł, bez względu na wszystko. Czasem jednak nadchodziła sytuacja jak ta, która nie miała odwrotu. Znajdywali się w patowej sytuacji, z której było tylko jedno racjonalne wyjście. Nie chciał pozwolić jej umrzeć, musiała przeżyć, aby prowadzić świat do światłości i nadziei. Ktoś musiał odpuścić, ktoś musiał podjąć odpowiednie decyzje, a on jako mężczyzna czuł się w obowiązku ochrony jej, ochrony tego świata.
- Jeśli nie będzie wyjścia zapłoną. Decyzje zapadły. - odparł z pewnością w głosie. Nie zamierzał się kłócić, ani wdawać w dyskusje. Niejednokrotnie wygrana zależała od najbardziej brutalnej decyzji. Jego towarzyszka nie mogła działać w pełni, była blokowana przez potężnego maga, który najwyraźniej działał przeciwko nim. Rosier nie zamierzał czekać. Od razu uniósł różdżkę i wycelował w niego, z pewnym siebie głosem wyrzekł kolejne zaklęcie.
- Avada Kedavra! - rzucił. Mag jednak był zbyt silny i potężny, zaklęcie rozpadło się zanim zdążyło dolecieć w jego stronę. Za to odpowiedział Rosierowi równie intensywnie, posyłając go kilkanaście metrów dalej silnym podmuchem wiatru. Krzyk towarzyszący łamaniu kości i wściekłe spojrzenie Rosiera. - Nie pokonamy go! Spalmy ich żywcem! - warknął, zaciskając palce na różdżce. - Uciekaj! - rzucił jeszcze do towarzyszki, mając nadzieję, że tym razem zamierza go posłuchać.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Sir Rosier potrafił zadziwiać ją swoim okrucieństwem. Nie ważne, czy w bitwie za Minas Tirith w starciu pod R'lyeh – ciemnowłosy rycerz zawsze zachowywał się odważniej, niż ona sama. Podejmował kluczowe decyzje tam, gdzie czarodziejka się wahała. Jej wrażliwe serce nie pozwalało jej na dowodzenie bitwą, choć potrafiła być stanowcza, gdy tego wymagała sytuacja.
Przęłknęła z trudem ślinę.
– Jeśli sir Longbottom skutecznie wezwie Przedwiecznego, możemy mieć jeszcze szanse! – Wyciągnęła szyję, aby spojrzeć ponad zmierzających w ich stronę wojów: – Deprimo! Sir Rosierze! Widzę ich sztandary! Zbliżają się nasi! Ale możemy się tu nie utrzymać! LAMINO! – krzyczała Gwendolyn Ó Laighin.
Gdy jednak sir Rosier kazał jej uciekać, chwyciła go za ramię, przyciągając go do siebie.
– Możesz ich spalić, jeśli tak wolisz – powiedziała czarodziejka. – Ale nie zostawię cię tu na pewną śmierć! Razem mamy szansę! Jeśli połączymy nasze siły… – Westchnęła, czując jak wizja utraty sir Rosiera, jedynego mężczyzny, który kiedykolwiek zdawał się ją rozumieć, łamie jej serce. A przecież wciąż był obok, wciąż żył i oddychał. Nie mogła pozwolić mu umrzeć. – … a jeśli umrzemy to tylko razem, mój odważny rycerzu! – dodała patetycznym tonem. Oczy Gwendolyn zawilgotniały. – FLURGO! – rzuciła kolejny czar. – Teraz albo nigdy, sir Rosierze! Odsłonili go! Rzuć pożogę! Ja spróbuję otworzyć ziemię! – stwierdziła, unosząc różdżkę i przygotowując się do rzucenia potężnego uroku.
Doskonale wiedziała, że jeśli jej się to uda, to będzie ostatni czar, jaki rzuci w trakcie tej bitwy. Ilość potrzebnej do niego many i tak przewyższała jej zasoby. Starała się zebrać te tkwiące w okolicznym strumieniu i ziemi, wszak magia była wszędzie, otaczała i przenikała wszystko. Bezustannie miała jednak wrażenie, że jest jej za mało bądź też ona sama po prostu nie ma już sił, aby zebrać ją w wystarczającej ilości.
– Jeśli wyjdziemy z tego żywi… Oddamy Necronomicon w odpowiednie miejsce i odejdziemy ku zachodzącemu słońcu, sir Rosierze. Obiecaj mi to – rzekła, zbliżając się do niego jeszcze bardziej. Jeśli mieli tu umrzeć to tylko stojąc obok siebie. Jej magiczny zmysł czuł pulsującą w jego żyłach magię.
Przęłknęła z trudem ślinę.
– Jeśli sir Longbottom skutecznie wezwie Przedwiecznego, możemy mieć jeszcze szanse! – Wyciągnęła szyję, aby spojrzeć ponad zmierzających w ich stronę wojów: – Deprimo! Sir Rosierze! Widzę ich sztandary! Zbliżają się nasi! Ale możemy się tu nie utrzymać! LAMINO! – krzyczała Gwendolyn Ó Laighin.
Gdy jednak sir Rosier kazał jej uciekać, chwyciła go za ramię, przyciągając go do siebie.
– Możesz ich spalić, jeśli tak wolisz – powiedziała czarodziejka. – Ale nie zostawię cię tu na pewną śmierć! Razem mamy szansę! Jeśli połączymy nasze siły… – Westchnęła, czując jak wizja utraty sir Rosiera, jedynego mężczyzny, który kiedykolwiek zdawał się ją rozumieć, łamie jej serce. A przecież wciąż był obok, wciąż żył i oddychał. Nie mogła pozwolić mu umrzeć. – … a jeśli umrzemy to tylko razem, mój odważny rycerzu! – dodała patetycznym tonem. Oczy Gwendolyn zawilgotniały. – FLURGO! – rzuciła kolejny czar. – Teraz albo nigdy, sir Rosierze! Odsłonili go! Rzuć pożogę! Ja spróbuję otworzyć ziemię! – stwierdziła, unosząc różdżkę i przygotowując się do rzucenia potężnego uroku.
Doskonale wiedziała, że jeśli jej się to uda, to będzie ostatni czar, jaki rzuci w trakcie tej bitwy. Ilość potrzebnej do niego many i tak przewyższała jej zasoby. Starała się zebrać te tkwiące w okolicznym strumieniu i ziemi, wszak magia była wszędzie, otaczała i przenikała wszystko. Bezustannie miała jednak wrażenie, że jest jej za mało bądź też ona sama po prostu nie ma już sił, aby zebrać ją w wystarczającej ilości.
– Jeśli wyjdziemy z tego żywi… Oddamy Necronomicon w odpowiednie miejsce i odejdziemy ku zachodzącemu słońcu, sir Rosierze. Obiecaj mi to – rzekła, zbliżając się do niego jeszcze bardziej. Jeśli mieli tu umrzeć to tylko stojąc obok siebie. Jej magiczny zmysł czuł pulsującą w jego żyłach magię.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Położenie, w którym się znaleźli było fatalne. Coraz większy natłok atakujących, coraz więcej przelanej krwi brudzącej ziemię pod ich nogami. Kolejne ataki, zaklęcia błyskające i świszczące ponad nimi, obok nich. Kilka zaklęć omal nie sięgnęło celu, kiedy jego towarzyszka wprawnie broniła się, wypuszczając z różdżki kolejne wiązki magii. Ich wspólne działania były pełne emocji i rozumieli się niemal bez słów, jakby byli stworzeni do walki u swego boku i gotowi poświęcić dosłownie wszystko, dbając o dobre i bezpieczeństwo swojego największego wsparcia.
- Musimy podjąć nadzwyczajne środki! - krzyknął, machając różdżką i wypuszczając kolejne błyski magii, pędzące w przeciwników i powalające ich jeden za drugim. Padali jak muchy, a jednak było ich zbyt wielu i walka nie była wyrównana. Zbliżające się sztandary to zwiastun nadziei, którą musieli mieć, aby przetrwać ten koszmar wspólnie, u swego boku, aby mogli opowiadać fascynujące historie o tej mrożącej krew w żyłach bitwie, w której przyszło im uczestniczyć. Będą świadkami narodzin nowego świata i świadkami wydarzeń, które właśnie miały miejsce, o ile dane będzie im przeżyć.
Wiedział, że tak łatwo się nie podda. Wiedział, że nie opuści jego boku, nawet jeśli karą miałaby być śmierć. Bohaterska, w walce o najważniejsze, w walce o przetrwanie. Przeciwników było wielu i choć Rosier po lekkim oberwaniu miał mały problem, by się podnieść, dźwięk głosy kobiety prowadził go. Złapał ją, bliżej siebie, obejmując bok silnym ramieniem. Skoro chciała być z nim tutaj, walczyć ramię w ramię, musieli trzymać się naprawdę blisko. Różdżka uniosła się w górę na jej słowa, niczym na komendę. To ich jedyna szansa! Machnął nią solidnie, a ogień zaczął rozprzestrzeniać się w ekspresowym tempie, sięgając w maga, który blokował magię kobiety.
- Jeśli wyjdziemy z tego żywi, tak też się stanie. - odparł na jej słowa, składając obietnicę. Nie miał pewności czy uda im się wyjść z tego w jednym kawałku, że ich ciała nie zostaną strawione przez ogień piekielny. Musieli walczyć, ale wszystko teraz leżało w jej rękach. - Zrób to, teraz! - krzyknął, chcąc ją ponaglić. Musiała działać w tym momencie, póki śmierć nie zdąży zajrzeć im prosto w oczy.
- Musimy podjąć nadzwyczajne środki! - krzyknął, machając różdżką i wypuszczając kolejne błyski magii, pędzące w przeciwników i powalające ich jeden za drugim. Padali jak muchy, a jednak było ich zbyt wielu i walka nie była wyrównana. Zbliżające się sztandary to zwiastun nadziei, którą musieli mieć, aby przetrwać ten koszmar wspólnie, u swego boku, aby mogli opowiadać fascynujące historie o tej mrożącej krew w żyłach bitwie, w której przyszło im uczestniczyć. Będą świadkami narodzin nowego świata i świadkami wydarzeń, które właśnie miały miejsce, o ile dane będzie im przeżyć.
Wiedział, że tak łatwo się nie podda. Wiedział, że nie opuści jego boku, nawet jeśli karą miałaby być śmierć. Bohaterska, w walce o najważniejsze, w walce o przetrwanie. Przeciwników było wielu i choć Rosier po lekkim oberwaniu miał mały problem, by się podnieść, dźwięk głosy kobiety prowadził go. Złapał ją, bliżej siebie, obejmując bok silnym ramieniem. Skoro chciała być z nim tutaj, walczyć ramię w ramię, musieli trzymać się naprawdę blisko. Różdżka uniosła się w górę na jej słowa, niczym na komendę. To ich jedyna szansa! Machnął nią solidnie, a ogień zaczął rozprzestrzeniać się w ekspresowym tempie, sięgając w maga, który blokował magię kobiety.
- Jeśli wyjdziemy z tego żywi, tak też się stanie. - odparł na jej słowa, składając obietnicę. Nie miał pewności czy uda im się wyjść z tego w jednym kawałku, że ich ciała nie zostaną strawione przez ogień piekielny. Musieli walczyć, ale wszystko teraz leżało w jej rękach. - Zrób to, teraz! - krzyknął, chcąc ją ponaglić. Musiała działać w tym momencie, póki śmierć nie zdąży zajrzeć im prosto w oczy.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Oby aniołowie z Siedmiu Królestw czuwali nad ich duszami i nie pozwolili im tu spłonąć. Przeżyła wiele lat, czasem pięknych, czasem okrutnych; jej pozornie młode ciało przeżyło o wiele więcej, niż mogłoby to wydawać się to możliwe. Magia, choć potrafiła być kapryśna, pozwoliła jej na zachowanie pięknego i młodego wyglądu, mimo upływu czasu. Nic więc dziwnego, że niejedno młode dziewczę marzyło o zostaniu czarodziejką.
Mało która z nich rozumiała jednak cierpienie, jakie się z tym wiązało.
Widziała śmierć niejednego przyjaciela i obserwowała, jak starzeje się nie jeden z jej kochanków. Płakała na wielu pogrzebach i nie potrafiła cieszyć się na weselach, wiedząc, jak ulotne jest ludzkie życie. Cierpiała, nie znajdując zrozumienia wśród zwykłych śmiertelników, a jako kobieta o niskim urodzeniu, była odrzucana i przez licznych magów. Dlatego sir Rosier, również przemieniony przez magię, akceptujących ją taką, jaką była w istocie, od lat jawił się jej jako jedyny powiernik i przyjaciel. Tylko on jeden ją rozumiał, nawet jeśli zdarzało im się wymijać poglądami i podejściem do różnych spraw.
Ale wszak Gwendolyn Ó Laighin była kobietą. Nic dziwnego, że jej wrażliwość ją hamowała. Mężczyźni wszak byli bestiami, a kobiety delikatnym powiewem wiatru, który miał ostudzać ich zapały. I to dotyczyło wszystkich: i magicznych, i śmiertelników.
Nie dane było jej długo zastanawiać się nad tymi filozoficznymi zagadnieniami, bo wróg wciąż atakował. Musieli go powstrzymać. Już, teraz, zaraz. Ocalić smocze łożę i zanieść na odpowiednie miejsce świętą księgę, dzięki której moc Przedwiecznego wróci do łask tego świata. Jego wyznawcy znów będą krążyli po ziemi, a wielki Cthulhu wyłoni się z otchłani oceanu, aby ponownie pokonać Narnijczyków i pozwolić ich ludowi na wiedzenie spokojnego, bezpiecznego życia.
Oby tylko generał Longbottom zrozumiał, co się dzieje w tym rejonie wystarczająco szybko i zyskał przewagę.
– Musimy, sir Rosierze! – powiedziała.
Nie potrzebowała więcej zachęty z jego strony, Gdy krzyknął, wpiła się gwałtownie ustami w jego usta, jakby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobi w życiu, Jedna z jej dłoni zagłębiła się w jego czarnych lokach, a druga, w której trzymała różdżkę, wykonała drobny gest. Drobny, lecz gotowy kruszyć skały.
Terremotio – pomyślała.
Niech ziemia się rozstąpi. Tak jak wtedy dokonali tego sir Macmillan i dzielny, młody Skamander.
Mało która z nich rozumiała jednak cierpienie, jakie się z tym wiązało.
Widziała śmierć niejednego przyjaciela i obserwowała, jak starzeje się nie jeden z jej kochanków. Płakała na wielu pogrzebach i nie potrafiła cieszyć się na weselach, wiedząc, jak ulotne jest ludzkie życie. Cierpiała, nie znajdując zrozumienia wśród zwykłych śmiertelników, a jako kobieta o niskim urodzeniu, była odrzucana i przez licznych magów. Dlatego sir Rosier, również przemieniony przez magię, akceptujących ją taką, jaką była w istocie, od lat jawił się jej jako jedyny powiernik i przyjaciel. Tylko on jeden ją rozumiał, nawet jeśli zdarzało im się wymijać poglądami i podejściem do różnych spraw.
Ale wszak Gwendolyn Ó Laighin była kobietą. Nic dziwnego, że jej wrażliwość ją hamowała. Mężczyźni wszak byli bestiami, a kobiety delikatnym powiewem wiatru, który miał ostudzać ich zapały. I to dotyczyło wszystkich: i magicznych, i śmiertelników.
Nie dane było jej długo zastanawiać się nad tymi filozoficznymi zagadnieniami, bo wróg wciąż atakował. Musieli go powstrzymać. Już, teraz, zaraz. Ocalić smocze łożę i zanieść na odpowiednie miejsce świętą księgę, dzięki której moc Przedwiecznego wróci do łask tego świata. Jego wyznawcy znów będą krążyli po ziemi, a wielki Cthulhu wyłoni się z otchłani oceanu, aby ponownie pokonać Narnijczyków i pozwolić ich ludowi na wiedzenie spokojnego, bezpiecznego życia.
Oby tylko generał Longbottom zrozumiał, co się dzieje w tym rejonie wystarczająco szybko i zyskał przewagę.
– Musimy, sir Rosierze! – powiedziała.
Nie potrzebowała więcej zachęty z jego strony, Gdy krzyknął, wpiła się gwałtownie ustami w jego usta, jakby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobi w życiu, Jedna z jej dłoni zagłębiła się w jego czarnych lokach, a druga, w której trzymała różdżkę, wykonała drobny gest. Drobny, lecz gotowy kruszyć skały.
Terremotio – pomyślała.
Niech ziemia się rozstąpi. Tak jak wtedy dokonali tego sir Macmillan i dzielny, młody Skamander.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Setki pokonanych wrogów i ciała ścielące się pod ich stopami, brudzące krwią, okrutny zapach śmierci. Droga do tego dnia była długa i wyboista, przepełniona bólem, cierpieniem i ciągłą walką o kolejne tchnienie, o kolejny dzień. Z nikim nie walczyło mu się tak dobrze, nikt nie potrafił bez najmniejszych problemów odgadnąć jego zamiarów, ani tym bardziej zaakceptować targających nim emocji czy pobudek. Dzielna walka o własne życie i dobro całego świata kierowała nimi od początku. Ich drogi były połączone, zapisano to w gwiazdach i zarówno Sir Rosier jak i piękna Gwendolyn zrozumieli to już za pierwszym razem. Niebywałe połączenie dwóch ciał, dwóch dusz, które wspólnie mogły zrobić dosłownie wszystko.
Ocalenie smoczego miejsca leżało w ich rękach. Musieli podjąć wszelkich działań, aby ich misja została wypełniona, choćby za cenę śmierci, która zdawała się być jedynie błahostką w odniesieniu do ratunku dla całego świata. Ta walka, ich walka, mogła doprowadzić do zakończenia konfliktów i problemów, które trawiły wiele ludzkich istnień od dawien dawna. To jedyny sposób, aby znów zapanował pokój. Sir Rosier gotów był umrzeć, jeśli tylko uda im się pokonać wroga ostatecznie i zażegnać konflikty. Gwendolyn, jego największa partnerka i najlepszy wojownik, z jakim dane było mu stać w walce... podzielała jego zdanie. Nie chciała ratować siebie, zostawiając go na placu boju, ruszyła do walki z nim.
Pocałunek był krótki, intensywne, głęboki... Był w nim pewien rodzaj magii, który jedynie potrafił wzmocnić czary, którymi się posługiwali. Jej niewerbalne zaklęcie w ostateczności rozstąpiło ziemię. Trzęsła się ogromnie, a on przytrzymywał swoją kompankę w objęciach, aby nie stała jej się żadna krzywda. Troska o bezpieczeństwo i nadzieja na przetrwanie tego wszystkiego były teraz najważniejsze. Była obok, on ją wspierał, wszystko musiało się udać. Drżenie ziemi nie będzie trwało w nieskończoność, musieli obmyślić plan, aby w razie czego móc odpierać atak wroga. Jego szatańska pożoga robiła swoje.
- Udało się! - powiedział entuzjastycznie i ponownie wpił się w jej usta namiętnie, na krótką chwilę. To nie odpowiedni czas na zaspokajanie potrzeby przyjemności.
Ocalenie smoczego miejsca leżało w ich rękach. Musieli podjąć wszelkich działań, aby ich misja została wypełniona, choćby za cenę śmierci, która zdawała się być jedynie błahostką w odniesieniu do ratunku dla całego świata. Ta walka, ich walka, mogła doprowadzić do zakończenia konfliktów i problemów, które trawiły wiele ludzkich istnień od dawien dawna. To jedyny sposób, aby znów zapanował pokój. Sir Rosier gotów był umrzeć, jeśli tylko uda im się pokonać wroga ostatecznie i zażegnać konflikty. Gwendolyn, jego największa partnerka i najlepszy wojownik, z jakim dane było mu stać w walce... podzielała jego zdanie. Nie chciała ratować siebie, zostawiając go na placu boju, ruszyła do walki z nim.
Pocałunek był krótki, intensywne, głęboki... Był w nim pewien rodzaj magii, który jedynie potrafił wzmocnić czary, którymi się posługiwali. Jej niewerbalne zaklęcie w ostateczności rozstąpiło ziemię. Trzęsła się ogromnie, a on przytrzymywał swoją kompankę w objęciach, aby nie stała jej się żadna krzywda. Troska o bezpieczeństwo i nadzieja na przetrwanie tego wszystkiego były teraz najważniejsze. Była obok, on ją wspierał, wszystko musiało się udać. Drżenie ziemi nie będzie trwało w nieskończoność, musieli obmyślić plan, aby w razie czego móc odpierać atak wroga. Jego szatańska pożoga robiła swoje.
- Udało się! - powiedział entuzjastycznie i ponownie wpił się w jej usta namiętnie, na krótką chwilę. To nie odpowiedni czas na zaspokajanie potrzeby przyjemności.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Przesiąknięta krwią ziemia rozstąpiła się, pękając w kilku miejscach. Stojący na przepaściach wojowie zaczęli opadać z krótkim krzykiem, aby uderzyć bezpośrednio w gorącą, żarzącą się czerwono lawę. Smocze leże przynajmniej chwilowo było bezpieczne: wrogowie wpadli w popłoch, czekając, aż ziemia przestanie drżeć. Gwendolyn wiedziała jednak, że to nie potrwa długo. Że już wkrótce znajdą sposób, aby się do nich przedostać. Że już wkrótce magt, który jakimś cudem uratował się przed wpadnięciem w otchłań, stworzy dla nich magiczne mosty, aby mogli znów szturmować smocze leże.
Oderwała się od jego ust z ociąganiem, chcąc aby ta chwila trwała jak najdłużej. Wiedziała jednak, że nie może się wahać, nie może się teraz skupiać na nim. Po bitwie przyjdzie na to czas, nie teraz. Teraz musieli chronić znajdujące się na południu Esgaroth.
– Spal ich, sir Rosierze! Niech spłoną! – krzyknęła, celując różdżką w kolejnych zbliżających się ku nim wojownikom. – Lamino! Aeris! Commotio! – krzyczała po raz kolejny, tym razem jednak jakby z przypływem siły. Bliskość sir Rosiera dodała jej energii i otuchy. Musieli z tego wyjść. Razem.
Sztandary generała Longbottoma były coraz bliżej. Jeszcze chwilę i złapią ich w pułapkę. Wtem czarodziejka zauważyła kolejne symbole, których nie mogła dostrzec z daleka.
– To czardan lady Carrow – rzekła do siebie. – Sir Rosierze! Lady Carrow do nas dołączyła! Wiezie ze sobą Necromicon, z mocą tych czarów… musimy zwyciężyć! – krzyknęła, odwracając się na chwilę w jego stronę, uradowana, czując jak ciężar spada z jej barków.
A potem poczuła przeszywający jej klatkę ból.
Włócznia jednego z wojów przebiła ją na wskroś, sprawiając, że rudowłosa czarodziejka jęknęła z bólu.
Gwendolyn Ó Laighin, Szara Wiedźma z Valsuli nie upadła od razu. Zdziwiona, wypuściła różdżkę, a jej dłonie chwyciły włócznię wystającą z jej piersi. Spoglądała to na ranę, to na Sir Rosiera z wyraźnym zdziwieniem.
A potem jęcząc opadła na ziemię. W kącikach oczu czarodziejki pojawiły się łzy.
– Sir Rosierze – wydukała. – Mathieu...
Oderwała się od jego ust z ociąganiem, chcąc aby ta chwila trwała jak najdłużej. Wiedziała jednak, że nie może się wahać, nie może się teraz skupiać na nim. Po bitwie przyjdzie na to czas, nie teraz. Teraz musieli chronić znajdujące się na południu Esgaroth.
– Spal ich, sir Rosierze! Niech spłoną! – krzyknęła, celując różdżką w kolejnych zbliżających się ku nim wojownikom. – Lamino! Aeris! Commotio! – krzyczała po raz kolejny, tym razem jednak jakby z przypływem siły. Bliskość sir Rosiera dodała jej energii i otuchy. Musieli z tego wyjść. Razem.
Sztandary generała Longbottoma były coraz bliżej. Jeszcze chwilę i złapią ich w pułapkę. Wtem czarodziejka zauważyła kolejne symbole, których nie mogła dostrzec z daleka.
– To czardan lady Carrow – rzekła do siebie. – Sir Rosierze! Lady Carrow do nas dołączyła! Wiezie ze sobą Necromicon, z mocą tych czarów… musimy zwyciężyć! – krzyknęła, odwracając się na chwilę w jego stronę, uradowana, czując jak ciężar spada z jej barków.
A potem poczuła przeszywający jej klatkę ból.
Włócznia jednego z wojów przebiła ją na wskroś, sprawiając, że rudowłosa czarodziejka jęknęła z bólu.
Gwendolyn Ó Laighin, Szara Wiedźma z Valsuli nie upadła od razu. Zdziwiona, wypuściła różdżkę, a jej dłonie chwyciły włócznię wystającą z jej piersi. Spoglądała to na ranę, to na Sir Rosiera z wyraźnym zdziwieniem.
A potem jęcząc opadła na ziemię. W kącikach oczu czarodziejki pojawiły się łzy.
– Sir Rosierze – wydukała. – Mathieu...
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Szala przeważyła się na ich stronę. Nadzieja umierała ostatnia, a ich siły dwoiły się, troiły - wróg za to nikł w oczach. Kolejne jednostki przeciwnych mocy ginęły tępione ogniem, jakby ich ciała były żywymi pochodniami. Brutalny widok, mrożący krew w żyłach, powodujący ogromne odczucie lęki. Śmierć w płomieniach ognia była najgorszą z możliwych, ciała płonęły żywcem, a powietrze drżało nie tylko od zaklęcia pięknej Gwendolyn, ale również od krzyków potępieńców. Zapach palonych ciał docierał do nozdrzy wzmagając to dziwne uczucie... Jego to nie dziwiło, jemu to nie przeszkadzało. To wojna, która nie pytała o zgodę i prywatne odczucia. Tutaj istniały tylko dwa wyjścia. Śmierć lub życie, poprzez zadawanie śmierci.
Zdawało się, że wszystko się ułoży, że za kilka chwil koszmarna walka zaniknie, kiedy sztandary i pomoc dotrą na miejsce kompletnej masakry. Musieli być ostrożni, ogień trawił coraz większy obszar, ale dawał im przewagę. Nic nie zwiastowało początku katastrofy, która tak boleśnie miała uderzyć w nierozłącznych od dawien dawna kompanów. To była chwila, moment, świst powietrza i drące ciało Gwendolyn. Zobaczył, że jej ciało przebito na wylot włócznią. Dosłownie tak, jakby poczuł jej ból, jakby dzielił z nią tą chwilę. Sztandary Sir Longbottoma dotarły na pole walki, ale teraz przyszło im zmierzyć się z czymś zupełnie innym. Kolejna walka o życie. Zobaczył jak osuwa się, chwytając wystające z ciała ostrze. Złapał ją za ramiona.
- Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz... - nie potrząsał ją, nasilając ucisk. Nie mogła odejść, nie w tym momencie. Gdzie ich zachodzące słońce, gdzie ich wspólna klarowna przyszłość? Wiązało się to jedynie z szybką decyzją. - Wytrzymaj najdroższa, patrz na mnie... - powiedział, umacniając uścisk na jej ramionach. Cichy trzask i teleportacja, do najlepszego medyka, jaki chodził po tym świecie. Wiedział, że tylko on będzie w stanie uratować Gwendolyn, wyrwać ją z okrutnych szponów śmierci i nie pozwolić, aby po tym wszystkim co przeszli dzisiejszego dnia dokonała żywota...
[KONIEC]
Zdawało się, że wszystko się ułoży, że za kilka chwil koszmarna walka zaniknie, kiedy sztandary i pomoc dotrą na miejsce kompletnej masakry. Musieli być ostrożni, ogień trawił coraz większy obszar, ale dawał im przewagę. Nic nie zwiastowało początku katastrofy, która tak boleśnie miała uderzyć w nierozłącznych od dawien dawna kompanów. To była chwila, moment, świst powietrza i drące ciało Gwendolyn. Zobaczył, że jej ciało przebito na wylot włócznią. Dosłownie tak, jakby poczuł jej ból, jakby dzielił z nią tą chwilę. Sztandary Sir Longbottoma dotarły na pole walki, ale teraz przyszło im zmierzyć się z czymś zupełnie innym. Kolejna walka o życie. Zobaczył jak osuwa się, chwytając wystające z ciała ostrze. Złapał ją za ramiona.
- Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz... - nie potrząsał ją, nasilając ucisk. Nie mogła odejść, nie w tym momencie. Gdzie ich zachodzące słońce, gdzie ich wspólna klarowna przyszłość? Wiązało się to jedynie z szybką decyzją. - Wytrzymaj najdroższa, patrz na mnie... - powiedział, umacniając uścisk na jej ramionach. Cichy trzask i teleportacja, do najlepszego medyka, jaki chodził po tym świecie. Wiedział, że tylko on będzie w stanie uratować Gwendolyn, wyrwać ją z okrutnych szponów śmierci i nie pozwolić, aby po tym wszystkim co przeszli dzisiejszego dnia dokonała żywota...
[KONIEC]
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
[SEN] Za Esgaroth!
Szybka odpowiedź