Ginevra Sophie Wright (zd. Blackwood)
Nazwisko matki: Harrower
Miejsce zamieszkania: Szkocja, Contin
Status majątkowy: ubogi
Zawód: gospodyni domowa, opiekunka domowego ogniska, dorywczo krawcowa i kucharka
Wzrost: 169 centymetrów
Waga: 68 kilogramów
Kolor włosów: jasny brąz, mocno przyprószony już siwizną
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: siateczka zmarszczek wokół oczu i ust; szerokie biodra i trochę wystający brzuszek; długi nos i noszone na nim okulary połówki; ciepły i serdeczny uśmiech nieschodzący z ust; spracowane, szorstkie dłonie
martwe ciała moich dzieci i męża
szkockim wrzosowiskiem, palonym drewnem, domową szarlotką, piwoniami z mojego ogrodu
moją rodzinę, pełną i szczęśliwą, synów z żonami, córkę z mężem i gromadkę wnuków
gotowaniem, pieczeniem, krawiectwem i ogrodnictwem
gotuję, robię na drutach, dbam o ogród i jeżdżę na rowerze
spokojnej
Meryl Streep
Maj pachniał już bzem, kiedy urodziło się drugie z sześciorga dzieci – a pierwsza córka - państwa Blackwood, małżeństwa dość ubogich, lecz kochających się Szkotów, którzy mieszkali w maleńkiej wiosce nieopodal jeziora Loch Achilty. Ginevra Sophie, bo tak miało na imię, wspomina te lata dobrze, w jej pamięci pozostały te tłuste lata, kiedy uprawom jej rodziców nie doskwierał nieurodzaj i nie musieli martwić się o to co włożyć do garnka. Czas zatarł te gorsze momenty, gdy ojciec z nerwów czasami krzyczał, a na twarzy matki nieustannie malował się niepokój. Teraz jednak sami nie chcą tego pamiętać, przy rodzinnych spędach wspominają jak Ginevra jako mały brzdąc zwykła ganiać po podwórzu za kurami i kaczkami, a raz nie usłuchała matki i zaczęła drażnić się z gęsiami – a te ptaszyska nie są ani zbyt wyrozumiałe, ani zbyt cierpliwie. Tak poszczypały ją w ręce i pupę, że przestała zbliżać się do ich zagrody. Uwielbiała słuchać bajek i kołysanek śpiewanych przez mamę, zasypiać na kolanach taty, gdy kołysał się na bujanym fotelu przy kominku i po kryjomu wpuszczać kota do sypialni, którą dzieliła z rodzeństwem, by mruczał jej do snu. Nieróbstwo i słodkie lenistwo nie trwało jednak długo. W tamtych czasach dzieci przychodziły na świat między innymi właśnie po to, by pomagać swoim rodzicom.
Państwo Blackwood często powtarzali, że niebiosa zesłali im taką córkę jak Ginny – posłuszną, pracowitą i grzeczną. Nie miała w zwyczaju psocić, chętnie pomagała zarówno w kuchni, jak i w polu, a młodsze rodzeństwo ją uwielbiało. Matka nie musiała się martwić, gdy zostawiała najmłodsze dzieci z Ginny, wiedziała, że są pod dobrą opieką. Ona zaś uwielbiała się nimi zajmować, ale kiedy tylko mogła chętnie wyrywała się z domu, by spotkać się z przyjaciółmi z wioski. Miała radosne i serdeczne usposobienie, łatwo zjednywała sobie ludzi i nawiązywała nowe kontakty. Lubiły ją sąsiadki i nauczycielka, do której Ginevra bardzo się przywiązała. Do szkoły miała daleko i musiała wstawać skoro świt, by dojechać do niej na rowerze, nigdy jednak na to nie narzekała. Chciała nauczyć się czytać i pisać – nie wszyscy w ich wiosce to potrafili. Dziadkowie byli niepiśmienni i odwiedzając ich dom narzekali, że marnuje czas, kiedy mogłaby pomóc rodzicom przy gospodarstwie, ale oni na całe szczęście nigdy nie zabronili jej się uczyć.
Może i Ginny nigdy nie miała żadnych szans na zawrotną karierę naukową, była jednak dziewczynką pojętną i bystrą, uczyła się szybko, a swoje obowiązki uczennicy wypełniała bardzo sumiennie. Ćwiczyła czytanie wieczorami, kiedy siadała na swoim łóżku ze skrzyżowanymi nogami i książką baśni w dłoniach, zaś młodsze rodzeństwo gromadziło się wokół niej i słuchało opowieści z zapartym tchem. Później ona i Willem, starszy brat, roznosili brzdące do łóżek. Im starsza była, tym chętniej słuchała nauczycielki i nabierała przekonania, że sama chciałaby pewnego dnia znaleźć się na jej miejscu. Zdradziła pani Findley ten sekret, ona zaś entuzjastycznie podeszła do tego pomysłu i obiecała jej pomóc, zarekomendować ją do szkoły w mieście, gdy tylko osiągnie odpowiedni wiek. Bardzo chciała nauczać dzieci podobne jej samej - z uboższych rodzin, pozornie bez szans na ścieżkę inną, niż ta związana z rolnictwem, czy hodowlą, marzyło jej się, by uczyć je czytać, pisać, prostych rachunków, opowiadać o odległym świecie i literaturze. Nawet o rzeczach trudnych i smutnych - w końcu Europą wstrząsnęła pierwsza wielka wojna, o której czytywali w gazetach i listach, przysyłanych przez synów niektórych rodzin z frontu. Rzadko wracali. Jeszcze rzadziej cali i zdrowi, a nawet jeśli mieli wszystkie kończyny, wciąż sprawny słuch i wzrok - to ran na duszy nie dało się zaleczyć. Tacy jak Ginny wychowywali się w cieniu wojny, lękali się, że pewnego dnia dotrze i do ich małego świata - do szkockiej wioski, która zdawała się leżeć gdzieś poza wszelkimi granicami. Przynajmniej tak się jej wtedy wydawało.
Lata mijały, zaś z nieco pulchnej, rumianej Ginny wyrosła smukła, ładna dziewczyna o długim, jasnobrązowym warkoczu, za który próbowali ciągnąć ją chłopcy z wioski. Ona śmiała się wtedy i uciekała, matka zawsze powtarzała, że z nimi trzeba przecież ostrożnie. Kiedy tylko zaokrągliła się tu i ówdzie, to ojciec musiał widłami przeganiać co namolniejszych adoratorów.
Im bliżej było końca szkoły, tym w domu atmosfera stawała się gęstsza. Ginevra prosiła i błagała, by rodzice pozwolili jej wyjechać do miasta i zdobyć zawód nauczycielki literatury, namówiła nawet panią Findley, by ich odwiedziła i wstawiła się za nią, ale rodzice pozostali nieugięci. Powtarzali, że nie mają na to pieniędzy, a pod wpływem szlochu i płaczu matki, jej nie mniej gorących próśb, by została i im pomogła, zwłaszcza przy młodszym rodzeństwie, na sumieniu Ginevry zaczęła ciążyć myśl, że może jest zbyt egoistyczna. Porzuciła to marzenie, przekreśliła je i pozostała w domu, w którym zaczęło robić się ciasno, gdy starszy brat się ożenił i sprowadził na świat pierwsze dziecko. Długo miała do rodziców żal, głęboko ukrywany w sobie, z uśmiechem wstawała dzień w dzień skoro świt i ruszała do pracy, z niecierpliwością wyczekując niedzieli, kiedy pracować zwyczajnie nie wypada.
Nie można powiedzieć, by Ginevrę i Hectora Wright połączyła miłość od pierwszego wejrzenia. Prawdę mówiąc, to uczucie w niej samej narodziło się już po ślubie. On pojawił się w jej życiu, kiedy miała dwadzieścia lat i snuła plany na przyszłość z innym chłopcem w tajemnicy przed wszystkimi. Jej rodzice nie lubili Logana – to właściwie mało powiedziane. Uważali go za łobuza i nicponia. Miał w sobie jednak urok, któremu czasami nie potrafiła się oprzeć. Z niechęcią spoglądała na jego zupełne przeciwieństwo – prostolinijnego Hectora o dłoniach wyciosanych jakby z dębu, szerokich barkach i czarnej jak węgiel, gęstej brodzie. Mieszkał w pobliskim Contin i po raz pierwszy spotkali się przy brzegu jeziora, nad którym oboje spędzali czas wraz z przyjaciółmi. Tyle, że jego i on sam byli dziwacznie ubrani, a w ich rozmowach pojawiały się dziwne, niezrozumiałe słowa. Przyjaciółka Ginevry ekscytowała się, że znają magiczne sztuczki, a ona później powtarzała, że najlepszą magiczną sztuczką byłoby, gdyby po prostu sobie zniknął. Hector uczepił się jej jak rzep psiego ogona. Nie chciał dać jej spokoju. Ciągle przychodził, próbował ją gdzieś zaprosić, proponował pomoc w gospodarstwie rodziców i takim sposobem zdobył ich przyjaźń i sympatię, choć wciąż jego ubrania bywały jakieś dziwne i niedopasowane. Mogłaby przysiąc, że raz miał na sobie przykrótką, damską koszulę, ale po dziś dzień się tego wypiera.Ginny marzyła o ślubie z Loganem, a on złamał dziewczynie serce, kiedy uciekł na południe razem z jej przyjaciółką. Któż wtedy przy niej był? Hector. Wiernie i wytrwale przy niej trwał. Z cierpliwością, której nauczył się podczas ciężkiej pracy przy rodzinnym biznesie, zdobywał jej przychylność i sympatię. W końcu zgodziła się gdzieś z nim wybrać, a pewnego dnia – zgodziła się zostać jego żoną. Wszyscy powtarzali, że to dobra decyzja. Był przecież uczciwy, dobry i bardzo pracowity. Kilka dni przed ślubem podenerwowany oświadczył, że musi jej coś wyznać.
Czekała wtedy na niego, na brzegu jeziora, z mocno bijącym sercem przepełnionym trwogą. Kolejny chciał uciec z jej przyjaciółką? Nigdy wcześniej nie widziała tego pewnego siebie mężczyzny tak zestresowanego. Aż drżały mu te jego wielkie dłonie. Wtedy padło zdanie, którego spodziewała się usłyszeć najmniej. Jestem czarodziejem. Zaczęła się tak głośno śmiać, że wypłoszyła wszystkie szpaki z pobliskich czereśniowych drzew. Szaleju się najadłeś?, odpowiedziała, patrząc na niego z pobłażaniem jak na małe, krnąbrne dziecko. Wyciągnął wtedy z kieszeni jakiś długi patyk i zaczął jej wmawiać, że to czarodziejska różdżka. Ginevra popukała się w czoło i pomyślała, że może za dużo wypił za dużo whisky. Serce jej stanęło, gdy zaczął nią wymachiwać – i przekonała się, że magia to nie wymysł bajkopisarzy. Przestraszyła się i uciekła do domu. Nie słuchała, kiedy prosił, by się zatrzymała. Nad ranem ukradła ojcu konia i pojawiła się w Contin skoro świt, by jej to wszystko wyjaśnił.
Ciężko było w to wszystko uwierzyć. Miała wrażenie, że świat wywrócił się do góry nogami, cóż jednak pomyśleliby ludzie, gdyby odwołali ślub zaledwie kilka dni przed? Stanęli na ślubnym kobiercu, kiedy maj pachniał bzem, a na drzewach czerwieniały pierwsze czereśnie. W przeciwieństwie do nich uczucie do Hectora dojrzewało w niej najpierw powoli, później zaś wybuchło niczym jedno z jego zaklęć, kiedy pod jej sercem zaczęło bić drugie. To nie gorące pożądanie od pierwszego wejrzenia ich połączyło, ale pokochała go silnie i prawdziwie – za jego dobroć, wytrwałość i siłę ducha.
Najprawdziwsza magia w życiu Ginevry pojawiła się wraz z Benjaminem pewnego sierpniowego dnia. Wspomina go jako jedną z najcięższych i najpiękniejszych chwil swojego życia. Zawsze miała szerokie biodra i kobiety z wioski powtarzały, że urodzi silnych synów, ale chyba nie spodziewano się, że jej syn będzie największym niemowlęciem w całej okolicy (a może nawet i Szkocji...). Wymęczona wzięła go w ramiona i powtarzała, że najważniejsze, że jest zdrowy. Pokochała Benjamina całym sercem od pierwszej chwili i nie mogła się na niego napatrzeć. Wszyscy im gratulowali i ich odwiedzali, by na własne oczy zobaczyć tak dorodne niemowlę. Czarodzieje, którzy odwiedzali Hectora, pytali, czy w ich rodzinie może była domieszka krwi olbrzymów, a oczy Ginevry zrobiły się wielkie jak talerze. Magiczny świat był dla niej wciąż ogromną zagadką i tajemnicą.
Ich dom wypełnił się tupotem małych stópek i dziecięcym śmiechem. I to nie jednym! Pięć lat później powitali na świecie Josepha, nad którym Ginevra długo drżała z niepokoju. Jako niemowlę był dość chorowity i wątły, nie tak dorodny i silny jak jego brat, czasami spędzał jej z powiek sen, ale jego uśmiech dawał po stokroć więcej radości. Serce pani Wright rosło i rosło z każdym dniem, który spędzała ze swoimi chłopcami i czasami nie mogła uwierzyć, że można kochać aż tak bardzo – ale w ich życiu pojawiło się miłości jeszcze więcej, kiedy mroźnej zimy tysiąc dziewięćset trzydziestego roku przyszła na świat Hannah. Najsłodsza dziewczynka jaką kiedykolwiek widziała – i najlepsza córka o jakiej nawet nie śmiała marzyć. W przeciwieństwie do Josepha, który lubił nieustanną uwagę wszystkich wokoło, nie grymasiła i nie przysparzała Ginevrze zmartwień. Prędko nauczyła się przesypiać całe noce i cieszyło ją wszystko wokoło.
Hector ciężko pracował, zaś Ginevra zajmowała się domem i dziećmi. Nigdy na to nie narzekała. Naprawdę to przecież lubiła. Marzenie o pracy nauczycielki przekreśliła już dawno, może to nigdy nie było jej przeznaczeniem, bo jako matka Benjamina, Josepha i Hannah czuła, że jest na swoim miejscu. Tam, gdzie powinna być – przy nich. Nikt nie dał jej nigdy większej radości i miłości niż ta trójka. Czasami krnąbrna, bo mająca zbyt wiele energii, by mogli usiedzieć na miejscu. Benjamin wyrastał na zdrowego i silnego chłopca, Joseph miał w sobie czar nie do odparcia i bynajmniej nie chodziło o magię, zaś czas spędzony z Hannah równał się spokojnej radości. Najbardziej cieszyła się, że pomiędzy nimi więź była trwała i silna. Chłopcy opiekowali się siostrą, a ona chodziła wpatrzona w nich jak w obrazek. Ginevra czuła się spokojna, zostawiając ją pod ich opieką, kiedy miała pracę w ogrodzie, bądź przy maszynie do szycia. Od matki nauczyła się podstaw, ale to sąsiadki z Contin nauczyły ją najwięcej. Często sama szyła dzieciom – mugolskie oczywiście, czarodziejskie stroje znajomych Hectora wzbudzały w niej czasem chichot – ubrania, a kilka lat później, kiedy nabrała wprawy i nauczyła się więcej, to znajome i sąsiadki zaczęły ją odwiedzać z prośbą, by poprawiła lub naprawiła im ubrania.
W ich niedużej, szkockiej chatce może się nie przelewało, ale żyli daleko od trosk wielkiego świata i cieszyli się spokojem. Jedynie Ginevra czasami nocami nie mogła zmrużyć oka. Hector opowiadał jej o Hogwarcie, o szkole magii, w której uczą się dzieci czarodziejów tych wszystkich zaklęć i eliksirów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie jeden mały szczegół – to, że mieli opuścić ją po jedenastych urodzinach i odwiedzać rodzinnymi dom jedynie na święta i letnie wakacje. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić i czasami myślała, ze może byłoby lepiej, gdyby magia się w nich nie przebudziła. Zwyczajnie nie wyobrażała sobie rozstania z dziećmi, kiedy nie mieli być jeszcze dorośli. Potem ganiła się za te myśli – magia przecież tak wiele ułatwiała. Różdżka i czary uczyniłyby ich życie dużo prostszym. Nie musieliby jak ona dźwigać i wszystkiego robić własnymi dłońmi. W całej trójce przebudziła się magia i wszyscy troje z niecierpliwością wyczekiwali swojego listu z Hogwartu.
Czas płynął zdecydowanie zbyt szybko. Dopiero co urodziła Benjamina, a nim zdążyła się obejrzeć miał już jedenaście lat i żegnała go ze łzami w oczach, kiedy wyjeżdżał do szkoły. Przepłakała wtedy całą noc, leżąc w ramionach Hectora, który próbował ją pocieszyć. Pocieszała się tym, że jeszcze kilka lat będzie miała przy sobie Josepha i Hannah, ale… I oni wyjechali do szkoły pełni ekscytacji i radości. Nie potrafiła się nie uśmiechnąć, kiedy patrzyła na ich uśmiechnięte twarze, gdy wymachiwali różdżkami zakupionymi na ulicy Pokątnej. Najtrudniej Ginevrze było rozstać się z Hannah i nie tylko dlatego, że wyjeżdżała jako ostatnia. Miejsce córki jest przecież przy matce, to wyniosła z domu, ale widziała jak markotna się stała, gdy tak bardzo tęskniła za braćmi przez ostatnie dwa lata.
Dom bez nich stał się pusty. Zdecydowanie zbyt cichy. Snuła się po nim bez celu i uśmiechu. Ostatnie kilkanaście lat było przecież dla niej ciągłą harówką. Przy dzieciach nie ma chwili odpoczynku. Zwłaszcza takiej energicznej trójce. Gdy byli mali marzyła o dniu tylko dla siebie, by mogła się położyć, wyspać i odpocząć, ale kiedy zaczęli się uczyć w tym całym Hogwarcie – nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Dnie wypełniała sobie szyciem, robieniem na drutach i dbaniem o ogród. Gotowała więcej niż musiała i wysyłała dzieciom co tydzień paczki, choć Hector tłumaczył, że w Hogwarcie naprawdę dobrze karmią – wcale w to nie wierzyła. Jakieś skrzaty nie mogły gotować lepiej od mamy, prawda?
Kiedy minęła jej młodość? Nawet nie zauważyła, kiedy wokół oczu i ust pojawiły się zmarszczki, skóra zrobiła się wiotka, na dłoniach zaś pojawiły plamy. Przeżyła dwie wielkie wojny światowe, które toczyli między sobie niemagiczni. Ona sama pozostawała względnie bezpieczna, chroniona przez swojego męża czarodzieja, ale jeden z jej braci wyrywał się do walki, choć wszyscy prosili, by pozostał w rodzinnej Szkocji. Gdyby tylko ich usłuchał, to łzy wylewaliby nad bezimiennymi zmarłymi, przez strach, że pewnego dnia wojna dotrze i na daleką północ Wysp - lecz jednej mroźnej zimy przyszedł z frontu telegram, że Willem zginął podczas bombardowania. Państwo Blackwood nigdy się z tym nie pogodzili. Rodzic nie powinien chować własnego dziecka. Ginevra po cichu wtedy dziękowała, że czarodziejów ta wojna nie dotyczy - nieświadoma, że jej własne dzieci w przyszłości postąpią podobnie jak ich wuj, wyrwą się do boju, by bronić innych.
Przez długi czas żyła myślą o Bożym Narodzeniu i letnich wakacjach, wyczekując powrotu ukochanych dzieci, dogadzała im wtedy na wszelkie możliwe sposoby. Może trochę za dużo podsuwała ciast Hannah, ale najważniejsze, że wyglądała zdrowo i dobrze. W oczach matki dzieci są najpiękniejsze. Dawały jej zresztą wiele powodów do dumy – wyrośli na dobrych i porządnych ludzi. Benjamin prędko stał się gwiazdą tego całego quidditcha. Nieliczne mecze miała okazję widzieć na własne oczy, nie na wszystkie zdobyli zgodę, by na trybunach zasiadł mugol (okazało się, ze tak czarodzieje ją nazywali, zawsze brzmiało to w uszach Ginevry bardzo dziwnie), ale krzyczała wtedy dopingując swojego synka najgłośniej - a później zamartwiała się, gdy trafił go tłuczek. Joseph poszedł w jego ślady i z niego czuła się nie mniej dumna. Zawsze czuła, że jej dzieci osiągną wiele w swoim życiu – były absolutnie wyjątkowe. Talent Hannah tkwił w jej dłoniach. Nikt nie potrafił tyle wyczarować z drewna, co ona. Stworzyła dla niej miotłę, która sama zamiata ganek! Niesamowite. Mocno zmartwiła się, kiedy córka oświadczyła, że wyprowadza się do Londynu, by pomóc dziadkowi ze strony ojca w prowadzeniu sklepu z miotłami na tej całej Pokątnej. Przez pierwsze cztery miesiące wymykała się z domu wbrew woli Hectora i jechała pociągiem na południe, by ją odwiedzić i sprawdzić, czy ma się dobrze. Szalała z dumy, kiedy dzieci radziły sobie tak dobrze. Benjamin święcił triumfy jako gwiazda sportu, miał u swego boku przepiękną Harriet, wokół Josepha kręciło się mnóstwo dziewcząt (a Ginevra kręciła nosem, bo żadna nie była dla niego dość dobra), a Hannah tworzyła sportowe miotły. Dzieci wyfrunęły z gniazda i czuła się szczęśliwa, choć młodość minęła.
Jak to jednak mówią – małe dzieci, mały problem, duże dzieci, duży problem. Szalała z dumy, a później niepokoju, kiedy kariera Bena została przekreślona i wyjechał z kraju włócząc się gdzieś nie wiadomo gdzie. Wokół niebieskich oczu Ginevry pojawiło się o wiele więcej zmarszczek. Nieustannie słała listy do Josepha i Hannah, by spróbowali przemówić mu do rozsądku. Okropnie za nim tęskniła. Chciała mu pomóc, ale nie wiedziała jak. Powrócił, lecz nie po to, by znów święcić triumfy, ale zając się… na boga… Smokami. Omal nie zemdlała, kiedy to usłyszała.
Cieszyła się z powrotu syna, wreszcie miała blisko całą trójkę, potrafili znaleźć się przy niej w mgnieniu oka. Wierzyła, że wreszcie wszystko powróci na spokojne, dobre tory. Żyła w naiwności i niewiedzy. Hector i dzieci ukrywali przed nią to, co naprawdę działo się w czarodziejskim świecie. Nie chcieli jej martwić. Nie miała pojęcia o tym kim jest Grindelwald. Jeszcze kiedyś czytała czarodziejskie gazety, a później Hector zaczął je przed nią ukrywać. Nie pytała o to, może chciała trochę wyprzeć niepokój, bo podświadomie przeczuła, że coś jest nie tak.
Wreszcie przyszedł maj tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku. Miesiąc jej urodzin i rocznica ślubu z Hectorem – ale wtedy byli dalecy od radości i świętowania. Z Ginevrą działo się coś niedobrego. Dręczyła ją jakby magia, a przecież nie potrafiła czarować. Czasami to jej działa się krzywda, niekiedy to osobom wokół niej. Działo się tak z wszystkimi niemagicznymi w ich wiosce i dziećmi czarodziejów. Ukrywała się wtedy w ich rodzinnej chatce, nie wychodziła zbyt często, by nie martwić męża i dzieci. Zawsze inaczej wyobrażała sobie posiadanie w sobie pierwiastka magicznego. Niejednokrotnie przecież fantazjowała o tym, że podobnie jak Hector urodziła się czarownicą, ma różdżkę i potrafi czarować - o ile życie byłoby prostsze! Wiele prawdy jest w powiedzeniu, by uważać na to, czego człek sobie życzy. Tak dosłowny kontakt z magią był dla ponad pięćdziesięcioletniej kobiety dość... traumatyczny. Czasami przerażało ją to, co się z nią działo, a jeszcze bardziej krzywda, którą nieumyślnie czyniła innym wokół. Prosiła, aby to się wreszcie skończyło.
Okazało się jednak, że to dopiero początek prawdziwych zmartwień. Gdy ujrzała Hannah na łóżku, słabą i pozbawioną oka, wylała całe morze łez. Trwała przy niej dzień i w nocy, przynosząc jej herbatę i próbując wmusić jeszcze trochę gulaszu, by nabrała sił. Blizny na twarzy Benjamina wprawiały Ginevrę w drżenie. Ponoć zostali zaatakowani. Prosiła ich, by na siebie uważali. Nie przeżyłaby przecież, gdyby straciła którekolwiek ze swoich dzieci, czy Hectora.
Wciąż żyje w nieświadomości, że dwójka jej dzieci toczy heroiczną walkę o lepsze jutro dla Wielkiej Brytanii i dla niej, dla takich jak ona - ale gdyby tylko wiedziała, byłaby z nich dumna. To dzięki nim po długich miesiącach przestały dręczyć ją nieznośne anomalie i mogła powrócić do szycia, pracy w ogrodzie, odwiedzić rodzinę i przyjaciół. Nie tęskni za tą magią w swoim ciele. Zbyt wiele uczyniła jej szkody - woli pracować własnymi rękami. Uczciwie.
Wierzy, że wszystko będzie dobrze - i do tego przygotowuje się nieustannie, na wszelki wypadek piekąc na niedzielę najlepszą szarlotkę w całej Szkocji i robiąc tłusty gulasz z pieczonymi ziemniaczkami.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: szkocki | II | 0 |
Język angielski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Anatomia | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Mugoloznastwo | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Gotowanie | II | 7 |
Krawiectwo | II | 7 |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (śpiew) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Jazda na rowerze | I | ½ |
Taniec współczesny | I | ½ |
Jazda konna | I | ½ |
Pływanie | I | ½ |
Reszta: 3 |
Świat dziwny jest jak sen
Ostatnio zmieniony przez Ginevra Wright dnia 01.05.20 23:27, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzała: Deirdre Mericourt
[21.01.21] Aktualizacja postaci