Pokój gościnny
AutorWiadomość
Sypialnia
Dawniej sypialnia rodziców. Mieści się na pierwszym piętrze i posiada widok na ogród oraz rozpościerający się w niedalekiej odległości od domu las.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Informacja o powrocie Billy'ego była zdecydowanie zaskakującą i radosną wieścią, ale jednocześnie równie niepokojącą. Kto mądrzejszy uciekał jak najdalej z objętej wojną Anglii, niż wracał, o ile w ogóle miał do czego. Gdy zaledwie przed trzema dniami kilkukrotnie czytała spisany męską dłonią list, nie mogła się nadziwić takiemu zanikowi rozsądku, jednak nie starała się nawet doszukiwać przyczyny na siłę, pomiędzy wierszami – o tę zamierzała zapytać go twarzą w twarz, bo tylko w ten sposób mogła sprawdzić, czy Billy mówił prawdę. W głębi duszy mimo wszystko wiedziała, że jej kuzyn nie był ani głupi ani szalony i najwidoczniej miał bardzo dobry powód do podjęcia takiego kroku, i pozostawienia swojego dziecka gdzieś na świecie. Opcjonalnie, mógł oszaleć w przeciągu ostatniego roku; takiej możliwości nie mogła przecież wykluczyć.
Kiedy Penelopa ujrzała chłopaka w drzwiach, z początku bez słowa zlustrowała go wzrokiem, a dopiero potem zreflektowała się, że jej zachowanie nie należało do szczególnie przyjaznych powitań po takim czasie nie widzenia się; w dwóch zwinnych krokach pokonała dzielącą ich odległość i jakby nigdy nic przytuliła kuzyna do siebie.
– Nie popieram tej decyzji – powtórzyła swoje słowa z listu opanowanym, stłumionym głosem gdzieś spomiędzy jego ramienia a klatki piersiowej, po czym odsunęła się nieznacznie z uśmiechem naznaczonym lekką ulgą – ale cieszę się, że nic ci nie jest – pogoda tego dnia nieszczególnie dopisywała, dlatego bez przeciągania skierowała ich do mieszkania, do pokoju na piętrze, który miał się stać teraz jego w miarę bezpiecznym lokum.
Duża sypialnia jeszcze nieco ponad rok temu była pokojem, do którego dostęp mieli jedynie jej rodzice, jednak po ich wyjeździe i zabraniu większości rzeczy, nie widziała sensu w trzymaniu pomieszczenia nieużytkowanego, jedynie z nadzieją, że może kiedyś państwo Moore do niego wrócą. Właściwie z każdym następnym miesiącem nadzieja stawała się słabsza, a moment, w którym miała całkowicie ulecieć zbliżał się coraz większymi krokami.
– Jest tyle rzeczy, o które chciałabym zapytać, że nawet nie wiem od czego zacząć – oparła się o drewnianą framugę, przecierając dłonią bladą twarz. – Jesteś głodny? Na pewno tak, zrobiłam obiad i szarlotkę z owoców z tej jabłonki, którą pomogłeś mi doprowadzić do porządku w zeszłym roku – mimowolnie spojrzała w stronę okna, z którego rozpościerał się widok na ogród i las, i przeklętą jabłonkę, przyczynę wielu siniaków, zadrapań i pokąsań przez niezadowolone z naruszenia ich prywatności owady. – Chyba, że wolisz odpocząć? Jedno słowo i znikam – przez moment poczuła się dziwnie, co najmniej tak, jakby pierwszy raz w życiu zobaczyła ducha.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie tak wyobrażał sobie powrót do kraju. Choć właściwie - był czas, kiedy nie wyobrażał go sobie wcale, uparcie przekonując samego siebie, że było to bezcelowe; że po ucieczce przed anomaliami z Amelką i ojcem, bezpowrotnie zamknął za sobą te drzwi - nie spodziewając się, że chaos, który za nimi pozostawił, miał z każdą chwilą napierać na nie coraz mocniej, aż ich powtórne wyważenie stanie się jedynie kwestią czasu. Dziś stały już przed nim otworem, chwiejąc się niepewnie w zawiasach, a jemu pozostało jedynie przyjrzenie się poczynionym pod jego nieobecność zniszczeniom. Nie wiedział jeszcze - i bał się dowiedzieć - jak bardzo były rozległe, i ilu z jego przyjaciół już nigdy nie odpowie mu na listy, które wysłał zbyt późno - ale i tak je wysyłał, za każdym razem z duszą na ramieniu czekając na powrót Bursztyna, a w międzyczasie starając się układać kolejne niedokończone sprawy.
Musiał przyznać, że utrata mieszkania stanowiła jedną z tych najbardziej palących.
Nie to, żeby się tego nie spodziewał. Połówka bliźniaka na Hartlake Road była zadłużona od dawna, i fakt, że nie otrzymał nakazu eksmisji jeszcze kiedy tam mieszkał, musiał mieć jakiś związek z sympatią, jaką właściciel domu darzył Jastrzębie. A chociaż tuż przed powrotem do Anglii przesłał starszemu czarodziejowi wszystkie zaległe płatności, to nie zdziwił go wcale brak odpowiedzi - po zamknięciu Londynu dla mugoli i mugolaków tylko szaleniec zdecydowałby się na ukrycie jednego z nich pod swoim dachem. Billy nie miał mu tego za złe, miał jedynie nadzieję, że milczenie było z jego strony jedynie wynikiem przezorności, a nie zwiastunem złych wieści - oraz że on sam nim nie był, nieco niepewnie stając w progu Penny.
Uśmiechnął się szeroko na jej widok, nie zwracając uwagi na długie, rzucone w jego kierunku spojrzenie, i bez zawahania odwzajemniając uścisk. Ulga, stanowiąca w ostatnich dniach uczucie coraz bardziej znajome, rozlała się cicho za jego mostkiem, gdy upewnił się, że była cała i zdrowa. - I ja t-t-też się cieszę, że cię widzę - rzucił nieco żartobliwie w odpowiedzi na pierwsze padające z jej ust zdanie, wypowiadając te słowa gdzieś na wysokości jej ucha. Zdawał sobie sprawę, z tego, że jego powrót nie należał do rozsądnych posunięć - że jako syn mugola i ojciec mugolaczki powinien raczej uciekać od niebezpieczeństwa, niż biec prosto w jego kierunku - ale o dziwo tym razem nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że jego decyzja była tą słuszną.
Wszedł za nią do domu, rozglądając się dookoła jak ktoś, kto był tam po raz pierwszy, choć wciąż pamiętał doskonale rozkład pomieszczeń. Nie miał ze sobą wiele, jedną walizkę i miotłę; większość jego rzeczy została w opuszczonym mieszkaniu - zdziwiła go realizacja, że właściwie wcale ich nie potrzebował. - Przepraszam, że z-z-zawracam ci głowę, ale nie za bardzo mogę w-w-wrócić teraz do siebie. - Wyjaśnianie, dlaczego, było raczej zbędne. Odstawił walizkę na podłogę przy ścianie, unosząc spojrzenie i po raz pierwszy przyglądając się Penny uważniej. Wydawała mu się starsza, niż zapamiętał, ale może musiał się zacząć do tego przyzwyczajać: że widmo wojny rzucało głębsze cienie na rysy i odbijało się w jasnych nawet tęczówkach. - Właściwie - zaczął, chcąc powiedzieć, że nie, nie był głodny, niczego mu nie brakowało - ale w tej samej chwili coś zdradliwe zabulgotało w jego żołądku - t-t-tylko jeśli to nie problem. Może ci p-p-pomogę? - W zaparzeniu herbaty, chociażby. Nie znosił bezczynności.
Słysząc padające z jej ust pytanie, pokręcił głową. - Odpoczywa się najlepiej w dobrym towarzystwie. No i wiesz dobrze, że nigdy nie odmawiam sz-sza-szarlotki - odpowiedział z uśmiechem. Prawdę mówiąc nigdy nie przepadał za samotnością - a ostatnio, odkąd w jego głowie wirowały setki niechcianych myśli, wypełzając na pierwszy plan za każdym razem, kiedy tracił czujność, nie lubił jej podwójnie. - M-m-mieszkasz teraz sama? - zapytał po chwili, w pytaniu przemycając inne; takie, na które mogła odpowiedzieć lub udawać, że wcale go nie zauważyła: Co u rodziców?
Musiał przyznać, że utrata mieszkania stanowiła jedną z tych najbardziej palących.
Nie to, żeby się tego nie spodziewał. Połówka bliźniaka na Hartlake Road była zadłużona od dawna, i fakt, że nie otrzymał nakazu eksmisji jeszcze kiedy tam mieszkał, musiał mieć jakiś związek z sympatią, jaką właściciel domu darzył Jastrzębie. A chociaż tuż przed powrotem do Anglii przesłał starszemu czarodziejowi wszystkie zaległe płatności, to nie zdziwił go wcale brak odpowiedzi - po zamknięciu Londynu dla mugoli i mugolaków tylko szaleniec zdecydowałby się na ukrycie jednego z nich pod swoim dachem. Billy nie miał mu tego za złe, miał jedynie nadzieję, że milczenie było z jego strony jedynie wynikiem przezorności, a nie zwiastunem złych wieści - oraz że on sam nim nie był, nieco niepewnie stając w progu Penny.
Uśmiechnął się szeroko na jej widok, nie zwracając uwagi na długie, rzucone w jego kierunku spojrzenie, i bez zawahania odwzajemniając uścisk. Ulga, stanowiąca w ostatnich dniach uczucie coraz bardziej znajome, rozlała się cicho za jego mostkiem, gdy upewnił się, że była cała i zdrowa. - I ja t-t-też się cieszę, że cię widzę - rzucił nieco żartobliwie w odpowiedzi na pierwsze padające z jej ust zdanie, wypowiadając te słowa gdzieś na wysokości jej ucha. Zdawał sobie sprawę, z tego, że jego powrót nie należał do rozsądnych posunięć - że jako syn mugola i ojciec mugolaczki powinien raczej uciekać od niebezpieczeństwa, niż biec prosto w jego kierunku - ale o dziwo tym razem nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że jego decyzja była tą słuszną.
Wszedł za nią do domu, rozglądając się dookoła jak ktoś, kto był tam po raz pierwszy, choć wciąż pamiętał doskonale rozkład pomieszczeń. Nie miał ze sobą wiele, jedną walizkę i miotłę; większość jego rzeczy została w opuszczonym mieszkaniu - zdziwiła go realizacja, że właściwie wcale ich nie potrzebował. - Przepraszam, że z-z-zawracam ci głowę, ale nie za bardzo mogę w-w-wrócić teraz do siebie. - Wyjaśnianie, dlaczego, było raczej zbędne. Odstawił walizkę na podłogę przy ścianie, unosząc spojrzenie i po raz pierwszy przyglądając się Penny uważniej. Wydawała mu się starsza, niż zapamiętał, ale może musiał się zacząć do tego przyzwyczajać: że widmo wojny rzucało głębsze cienie na rysy i odbijało się w jasnych nawet tęczówkach. - Właściwie - zaczął, chcąc powiedzieć, że nie, nie był głodny, niczego mu nie brakowało - ale w tej samej chwili coś zdradliwe zabulgotało w jego żołądku - t-t-tylko jeśli to nie problem. Może ci p-p-pomogę? - W zaparzeniu herbaty, chociażby. Nie znosił bezczynności.
Słysząc padające z jej ust pytanie, pokręcił głową. - Odpoczywa się najlepiej w dobrym towarzystwie. No i wiesz dobrze, że nigdy nie odmawiam sz-sza-szarlotki - odpowiedział z uśmiechem. Prawdę mówiąc nigdy nie przepadał za samotnością - a ostatnio, odkąd w jego głowie wirowały setki niechcianych myśli, wypełzając na pierwszy plan za każdym razem, kiedy tracił czujność, nie lubił jej podwójnie. - M-m-mieszkasz teraz sama? - zapytał po chwili, w pytaniu przemycając inne; takie, na które mogła odpowiedzieć lub udawać, że wcale go nie zauważyła: Co u rodziców?
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie potrafiła zrozumieć powodu, przez który wszyscy w ostatnim czasie ją przepraszali za rzekome zawracanie głowy, zabieranie czasu i odciąganie od zajęć, jakby miała ich aż tyle, że każdego musiała umawiać na konkretną godzinę i datę. W rzeczywistości czasu miała aż nadto, zajęcia wykonywane były już codzienną rutyną, a rozrywek w perspektywie nie posiadała żadnych poza odwiedzinami kuzynki, czy odwiedzeniem sąsiedniej wioski poruszając się rowerem albo przegrzebaniem grządek, uformowanych wprost od linijki. Z każdą więc zapowiedzianą i niezapowiedzianą wizytą cieszyła się, że wreszcie w jej życiu pojawi się choćby na moment coś nowego, zdając sobie doskonale sprawę z tego, jak monotonia i rutyna wpływają na ludzką psychikę, jednak nie zamierzała obarczać Billy'ego swoim narzekaniem. Podejrzewała, że miał wystarczająco dużo swoich problemów a ona z kolei nigdy nie należała do osób uskarżających się na swój los; od dziecka brnęła przez wszelkie przeciwności z uśmiechem, z kłopotami radząc sobie na swój, sprawdzony sposób. Uśmiechnęła się lekko, zbywając w ten sposób słowa kuzyna.
– Chyba nie pomyślałeś o powrocie do siebie na poważnie ani przez chwilę? – spytała zaskoczona, rozbiegane po ścianach spojrzenie wreszcie zahaczając na twarzy chłopaka. – Podejrzewam, że i tak mógłbyś tam nic nie znaleźć – nie miała żadnej pewności w swoim stwierdzeniu, jeśli jednak miała wierzyć opowieściom, Londyn całkowicie wymknął się spod kontroli, dając nieme przyzwolenie wszelkim typom spod czarnej gwiazdy, złodziejom i rzezimieszkom na robienie tego, co im się żywnie podoba.
– Jeśli chcesz, to jak najbardziej – potrzebowała pomocy nie tylko w przyniesieniu herbaty, ale i paru naprawach, kontrolnym przeglądzie dachu – bo ten chyba zaczął przeciekać w jednym miejscu lub na strychu rzeczywiście żył ghul – w remoncie cieplarni i wielu innych rzeczach, które zamierzała zlecić Billy'emu za jakiś czas, gdy zaadaptuje się do sytuacji – po prostu pomyślałam, że jesteś zmęczony – usprawiedliwiła się niepotrzebnie i skierowała wraz z kuzynem na dół, do kuchni.
Na stole stała przygotowana wcześniej taca z ciepłą herbatą i ciastem, nieopodal z kolei podgrzewała się zupa, którą w ostatnim czasie gotowała namiętnie, wprost do perfekcji opanowując swój własny, autorski przepis.
– Od zeszłego maja – a może czerwca? nie pamiętała już dokładnie miesiąca, w którym jej życie postanowiło wywrócić się do góry nogami – ojciec postanowił zabrać matkę w świat i tam szukać specjalistów od problemów psychicznych – dodała, wyłapując bez większego problemu skrzętnie przemycone pytanie kuzyna; pytanie, do którego zdołała przywyknąć i nie bolało już tak bardzo, jak rok temu – czasem się odzywa, czasem zapomina i aktualnie nie mam pojęcia gdzie są – położyła przed chłopakiem kubek z ciepłym napojem, a zaraz potem z obiadokolacją, na którą również sama się skusiła. – Gdzie jest mała? – odbiła tłuczek, dochodząc do wniosku, że tylko bezpośrednimi pytaniami zdołają przebrnąć przez chwile niezręczności.
– Chyba nie pomyślałeś o powrocie do siebie na poważnie ani przez chwilę? – spytała zaskoczona, rozbiegane po ścianach spojrzenie wreszcie zahaczając na twarzy chłopaka. – Podejrzewam, że i tak mógłbyś tam nic nie znaleźć – nie miała żadnej pewności w swoim stwierdzeniu, jeśli jednak miała wierzyć opowieściom, Londyn całkowicie wymknął się spod kontroli, dając nieme przyzwolenie wszelkim typom spod czarnej gwiazdy, złodziejom i rzezimieszkom na robienie tego, co im się żywnie podoba.
– Jeśli chcesz, to jak najbardziej – potrzebowała pomocy nie tylko w przyniesieniu herbaty, ale i paru naprawach, kontrolnym przeglądzie dachu – bo ten chyba zaczął przeciekać w jednym miejscu lub na strychu rzeczywiście żył ghul – w remoncie cieplarni i wielu innych rzeczach, które zamierzała zlecić Billy'emu za jakiś czas, gdy zaadaptuje się do sytuacji – po prostu pomyślałam, że jesteś zmęczony – usprawiedliwiła się niepotrzebnie i skierowała wraz z kuzynem na dół, do kuchni.
Na stole stała przygotowana wcześniej taca z ciepłą herbatą i ciastem, nieopodal z kolei podgrzewała się zupa, którą w ostatnim czasie gotowała namiętnie, wprost do perfekcji opanowując swój własny, autorski przepis.
– Od zeszłego maja – a może czerwca? nie pamiętała już dokładnie miesiąca, w którym jej życie postanowiło wywrócić się do góry nogami – ojciec postanowił zabrać matkę w świat i tam szukać specjalistów od problemów psychicznych – dodała, wyłapując bez większego problemu skrzętnie przemycone pytanie kuzyna; pytanie, do którego zdołała przywyknąć i nie bolało już tak bardzo, jak rok temu – czasem się odzywa, czasem zapomina i aktualnie nie mam pojęcia gdzie są – położyła przed chłopakiem kubek z ciepłym napojem, a zaraz potem z obiadokolacją, na którą również sama się skusiła. – Gdzie jest mała? – odbiła tłuczek, dochodząc do wniosku, że tylko bezpośrednimi pytaniami zdołają przebrnąć przez chwile niezręczności.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zawahał się nad odpowiedzią na zadane przez Penny pytanie, być może o ułamek sekundy za długo; zdawał sobie sprawę z tego, że powrót do mieszkania – nawet na chwilę, nawet by sprawdzić, jak teraz wyglądało – stanowił skrajny przejaw braku rozsądku, ale prawda była taka, że już tam był: nie wszedł do środka, zatrzymał się po drugiej stronie ulicy, zahaczając jedynie spojrzeniem o puste, zaciągnięte okna i przez pełną minutę zastanawiając się, czy mimo wszystko nie zapukać do drzwi, które przed jego wyjazdem należały do Jackie. – Nie – odparł odrobinę bez przekonania, niemal natychmiast czując się z tym jednak źle – i odruchowo korygując białe kłamstwo. – To znaczy, m-m-masz rację. Nic tam już dla mnie n-n-nie ma – dodał, z cichą goryczą przesuwającą się pomiędzy głoskami. Chociaż wiedział, czego mniej więcej powinien był się spodziewać jeszcze przed powrotem – czytał wszystkie nielegalne wydania Proroka Codziennego – to rzeczywistość i tak przerosła jego najśmielsze oczekiwania, a ilekroć myślał o Londynie – zamkniętym, zniszczonym, cuchnącym śmiercią i niesprawiedliwością – rozpalał się w nim podsycany bezsilnością gniew.
Zdusił go teraz w zarodku, nie chcąc obarczać Penny własnymi troskami, bo z całą pewnością miała wystarczająco wiele własnych; każdy je teraz miał – bez względu na to, czy chodziło o strach o najbliższych, czy braki w podstawowych produktach. – Najlepiej odpocznę zajmując czymś r-ręce – odpowiedział, ruszając za nią do kuchni. Ręce i myśli; miała rację – był zmęczony, ale nie było to zmęczenie fizyczne, którego można było pozbyć się paroma godzinami zdrowego snu. To właśnie kiedy coś robił, kiedy działał, kiedy brał kolejne zlecenia i wyrządzał drobne przysługi, czuł się najlepiej; bezczynność go męczyła, wzmagając irytujące poczucie bezradności wobec tego, co działo się dookoła. I nie, przykręcenie paru półek nie mogło niczego naprawić – ale póki co musiała wystarczyć mu ta iluzja.
Wszedł za Penny do kuchni, już od wejścia przywitany mieszaniną apetycznych zapachów. – Coś wspaniale p-p-pachnie – zauważył, spojrzenie przenosząc na dymiący lekko garnek z zupą; miał ochotę zajrzeć pod pokrywkę, zamiast tego zatrzymał się jednak w drzwiach, opierając się ramieniem o futrynę – i wysłuchując odpowiedzi kuzynki. Kiwnął głową, a pomiędzy jego brwiami na moment pojawiła się pionowa zmarszczka. – Lepiej dla nich, że są teraz d-d-daleko – powiedział ostrożnie. Rozłąkę, zwłaszcza tę przedłużającą się i naznaczoną niepewnością, było trudno znieść – ale sam wolałby chyba żyć w nieświadomości niż w ciągłym lęku przed znalezieniem tragicznych wieści w porannym wydaniu gazety. To z tego samego powodu nalegał, by jego ojciec został we Francji, mimo że właściwie nic go tam nie trzymało. Bez mamy wszystko było trudniejsze.
Opadł powoli na krzesło, zachęcony wizją ciepłej herbaty, z trudem zmuszając się, by w pierwszej kolejności sięgnąć po zupę – a nie wyglądającą wyjątkowo apetycznie szarlotkę. – Z moim ojcem – odpowiedział, mimowolnie czując ukłucie wyrzutów sumienia gdzieś na wysokości żołądka – i potrzebę, żeby się wytłumaczyć. – Nie chciałem jej tutaj ściągać, d-d-dopóki… Dopóki nie będę miał stałego k-k-kąta – dodał, opuszczając spojrzenie i przez moment trochę bez celu mieszając łyżką w misce z zupą. Uwierało go to – to, że ją tam zostawił, i to zaledwie parę miesięcy po tym, jak straciła matkę – ale nie wyobrażał sobie włóczenia się z kilkuletnią mugolaczką po kraju ogarniętym wojną. – Jak t-ty sobie radzisz? Ze wszystkim? – zapytał po chwili, unosząc spojrzenie. Nie mogło być jej łatwo samej: z domem, z pracą. – Jest coś, w czym m-m-mógłbym ci pomóc? – Rozejrzał się odruchowo; kuchnia nie wyglądała, jakby wymagała jakichś natychmiastowych napraw, ale domy miały to do siebie, że kryły w sobie sporo rzeczy niewidocznych na pierwszy rzut oka.
Zdusił go teraz w zarodku, nie chcąc obarczać Penny własnymi troskami, bo z całą pewnością miała wystarczająco wiele własnych; każdy je teraz miał – bez względu na to, czy chodziło o strach o najbliższych, czy braki w podstawowych produktach. – Najlepiej odpocznę zajmując czymś r-ręce – odpowiedział, ruszając za nią do kuchni. Ręce i myśli; miała rację – był zmęczony, ale nie było to zmęczenie fizyczne, którego można było pozbyć się paroma godzinami zdrowego snu. To właśnie kiedy coś robił, kiedy działał, kiedy brał kolejne zlecenia i wyrządzał drobne przysługi, czuł się najlepiej; bezczynność go męczyła, wzmagając irytujące poczucie bezradności wobec tego, co działo się dookoła. I nie, przykręcenie paru półek nie mogło niczego naprawić – ale póki co musiała wystarczyć mu ta iluzja.
Wszedł za Penny do kuchni, już od wejścia przywitany mieszaniną apetycznych zapachów. – Coś wspaniale p-p-pachnie – zauważył, spojrzenie przenosząc na dymiący lekko garnek z zupą; miał ochotę zajrzeć pod pokrywkę, zamiast tego zatrzymał się jednak w drzwiach, opierając się ramieniem o futrynę – i wysłuchując odpowiedzi kuzynki. Kiwnął głową, a pomiędzy jego brwiami na moment pojawiła się pionowa zmarszczka. – Lepiej dla nich, że są teraz d-d-daleko – powiedział ostrożnie. Rozłąkę, zwłaszcza tę przedłużającą się i naznaczoną niepewnością, było trudno znieść – ale sam wolałby chyba żyć w nieświadomości niż w ciągłym lęku przed znalezieniem tragicznych wieści w porannym wydaniu gazety. To z tego samego powodu nalegał, by jego ojciec został we Francji, mimo że właściwie nic go tam nie trzymało. Bez mamy wszystko było trudniejsze.
Opadł powoli na krzesło, zachęcony wizją ciepłej herbaty, z trudem zmuszając się, by w pierwszej kolejności sięgnąć po zupę – a nie wyglądającą wyjątkowo apetycznie szarlotkę. – Z moim ojcem – odpowiedział, mimowolnie czując ukłucie wyrzutów sumienia gdzieś na wysokości żołądka – i potrzebę, żeby się wytłumaczyć. – Nie chciałem jej tutaj ściągać, d-d-dopóki… Dopóki nie będę miał stałego k-k-kąta – dodał, opuszczając spojrzenie i przez moment trochę bez celu mieszając łyżką w misce z zupą. Uwierało go to – to, że ją tam zostawił, i to zaledwie parę miesięcy po tym, jak straciła matkę – ale nie wyobrażał sobie włóczenia się z kilkuletnią mugolaczką po kraju ogarniętym wojną. – Jak t-ty sobie radzisz? Ze wszystkim? – zapytał po chwili, unosząc spojrzenie. Nie mogło być jej łatwo samej: z domem, z pracą. – Jest coś, w czym m-m-mógłbym ci pomóc? – Rozejrzał się odruchowo; kuchnia nie wyglądała, jakby wymagała jakichś natychmiastowych napraw, ale domy miały to do siebie, że kryły w sobie sporo rzeczy niewidocznych na pierwszy rzut oka.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie odpowiedziała, chociaż zauważyła zawahanie i wyraźny brak przekonania w głosie Billy'ego, i pozostała jej jedynie nadzieja, że cokolwiek zrobił do tej pory, nie powtórzy się ponownie. Nie chciała, by wracał do Londynu, ze zwykłej troski i świadomości wydarzeń, które rozgrywają się tam bez przerwy. Samosądy, morderstwa w biały dzień, które uchodzą mordercom płazem, kradzieże, czy tajemnicze zniknięcia, które nigdy nie zostaną rozwiązane... z trudem przyjmowała do siebie następne tego typu wieści, a gdyby usłyszała, że główną rolę w nich brał ktoś bliski, mogłaby tego nie wytrzymać. Zbyt wiele złego działo się wokół niej i dziwiła się, że jeszcze zachowywała resztki normalności i pogody ducha, które już nie raz zostały wystawione na próbę tak, że nawet wykonywany zawód nie pomagał. Umiejętność rozwiązywania problemów pacjentów nie przekładała się na umiejętność rozwiązywania swoich, a ona, cóż, robiła dokładnie to, co odradzała swoim podopiecznym – kumulowała wewnątrz złe emocje, wydarzenia i pozwalała, by te czasem brały nad nią kontrolę.
Uśmiechnęła się ciepło do kuzyna, zauważając ile podobieństw między nimi było; nie podejrzewała go o nagły potok słów, w których dzielił się swoimi troskami i problemami, i ona na jego miejscu postąpiłaby dokładnie tak samo. Nie należała do osób, które lubiły obarczać innych tym, co aktualnie leżało im na sercu, choć wielokrotnie żałowała. Rozmowa miała kojące możliwości, leczyła, z pewnością oczyszczała umysł. Z drugiej strony również nie potrafiła siedzieć bezczynnie, męcząc się wtedy bardziej, niż pracując.
– Skąd ja to znam – zaśmiała się – jeśli chcesz, to znajdę ci kilka rzeczy do roboty... na przykład zaczął przeciekać dach a robotnik ze mnie marny najwyraźniej skoro dalej nie doprowadziłam do użytku cieplarni po matce – lekkim machnięciem różdżki wprawiła chochlę w ruch by zamieszać aromatyczną zupę w garnku, a potem rozlała do kubków herbaty, podsuwając jeden z nich w kierunku Billy'ego.
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – stwierdziła spokojnie, zerkając na twarz kuzyna – wydaje mi się, że konflikt w końcu przeniesie się poza centrum, do magicznych wiosek, Billy, odpowiedzialni za wojnę nie poprzestaną tylko na stolicy – nie miała pewności, mogła co najwyżej snuć domysły, obserwować i trzymać rękę na pulsie – co jakiś czas pomagam wygnańcom, więc jestem mniej więcej na bieżąco, po prostu nie chciałabym, żeby coś wam się stało – domyślała się, co kierowało chłopakiem i co stało za chęcią ściągnięcia małej tutaj, jednak uważała, że najlepiej było podejść do sytuacji na chłodno i przekalkulować ją na nowo. Postawione przed nią pytanie spowodowało, że tym razem to ona musiała zastanowić się nad odpowiedzią, bo zwyczajnie nie wiedziała co odpowiedzieć. – Jakoś, daję radę, jak zwykle – czy to było wystarczająco satysfakcjonujące? – Poza tym, że moje dni przypominają siebie do złudzenia, staram się znajdować sobie jakieś zajęcia. Często odwiedzam Corę, zaczęłam ją dokarmiać – dokończyła żartobliwie i ruszyła w kierunku garnka, żeby już po chwili postawić na stole dwie miseczki pełnej warzyw zupy. – Nie mogę wyhodować żadnej rośliny, ale dla równowagi przynajmniej idzie mi uprawa warzyw i owoców – i była z tego niezwykle dumna.
Uśmiechnęła się ciepło do kuzyna, zauważając ile podobieństw między nimi było; nie podejrzewała go o nagły potok słów, w których dzielił się swoimi troskami i problemami, i ona na jego miejscu postąpiłaby dokładnie tak samo. Nie należała do osób, które lubiły obarczać innych tym, co aktualnie leżało im na sercu, choć wielokrotnie żałowała. Rozmowa miała kojące możliwości, leczyła, z pewnością oczyszczała umysł. Z drugiej strony również nie potrafiła siedzieć bezczynnie, męcząc się wtedy bardziej, niż pracując.
– Skąd ja to znam – zaśmiała się – jeśli chcesz, to znajdę ci kilka rzeczy do roboty... na przykład zaczął przeciekać dach a robotnik ze mnie marny najwyraźniej skoro dalej nie doprowadziłam do użytku cieplarni po matce – lekkim machnięciem różdżki wprawiła chochlę w ruch by zamieszać aromatyczną zupę w garnku, a potem rozlała do kubków herbaty, podsuwając jeden z nich w kierunku Billy'ego.
– Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł – stwierdziła spokojnie, zerkając na twarz kuzyna – wydaje mi się, że konflikt w końcu przeniesie się poza centrum, do magicznych wiosek, Billy, odpowiedzialni za wojnę nie poprzestaną tylko na stolicy – nie miała pewności, mogła co najwyżej snuć domysły, obserwować i trzymać rękę na pulsie – co jakiś czas pomagam wygnańcom, więc jestem mniej więcej na bieżąco, po prostu nie chciałabym, żeby coś wam się stało – domyślała się, co kierowało chłopakiem i co stało za chęcią ściągnięcia małej tutaj, jednak uważała, że najlepiej było podejść do sytuacji na chłodno i przekalkulować ją na nowo. Postawione przed nią pytanie spowodowało, że tym razem to ona musiała zastanowić się nad odpowiedzią, bo zwyczajnie nie wiedziała co odpowiedzieć. – Jakoś, daję radę, jak zwykle – czy to było wystarczająco satysfakcjonujące? – Poza tym, że moje dni przypominają siebie do złudzenia, staram się znajdować sobie jakieś zajęcia. Często odwiedzam Corę, zaczęłam ją dokarmiać – dokończyła żartobliwie i ruszyła w kierunku garnka, żeby już po chwili postawić na stole dwie miseczki pełnej warzyw zupy. – Nie mogę wyhodować żadnej rośliny, ale dla równowagi przynajmniej idzie mi uprawa warzyw i owoców – i była z tego niezwykle dumna.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Również uśmiechnął się do niej ciepło, odpowiadając na bliźniaczy gest i gdzieś w międzyczasie uświadamiając sobie, jak bardzo mu jej brakowało; jej kojącej obecności, pogody ducha – nie wiedział, dlaczego, ale z jakiegoś powodu od zawsze czuł się w jej towarzystwie tak, jakby wszystko miało być dobrze. Bez względu na okoliczności. – Możesz zrobić m-mi listę, mam teraz m-m-mnóstwo wolnego czasu. Wiesz, odkąd zawiesili ligowe r-ro-ozgrywki – powiedział, tylko pozornie lekko – nie potrafiąc tak do końca pozbyć się oblewającej sylaby goryczy ani przyznać głośno, że nawet jeśli Jastrzębie z Falmouth graliby w lidze, to dla niego – jako mugolaka – i tak nie byłoby tam miejsca.
Wziął do ręki parujący kubek. – W którym p-p-pokoju? – zapytał, mając na myśli dach; przez chwilę miał ochotę odstawić herbatę na blat i od razu ruszyć w stronę schodów, ale w miejscu zatrzymał go kuszący zapach zupy – chwilowo pokonując potrzebę natychmiastowego odpłacenia Penny za gościnę. Nie dlatego, że spodziewał się, by tego od niego oczekiwała, byli rodziną – ale odkąd napisał do niej list, gdzieś za mostkiem czuł palące wyrzuty sumienia. Chociaż minęło sporo czasu, a o jego powrocie do kraju wiedziało zaledwie kilka zaufanych osób, to wciąż był członkiem Zakonu Feniksa – i wciąż miał zamiar nim być, ani przez sekundę nie rozważając biernego obserwowania rozwoju sytuacji z bezpiecznych trybun. Co oznaczało, że narażał na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale też wszystkich wokół. Razem z Penny.
I razem z Amelią.
Opuścił spojrzenie w dół, na własne dłonie, zaciśnięte wokół kubka; szorstkie, pokryte odciskami i zgrubieniami od trzymania miotły. – Pewnie m-masz rację – przyznał. – To znaczy, oczywiście, że ją masz – dodał po chwili, z kapitulacją wypuszczając z płuc powietrze. Miał wrażenie, że w gardle utknęła mu potężna gula, której nie sposób było przełknąć. Mimo wszystko spróbował. – Po prostu – nie chcę, że p-po-pomyślała, że ją zostawiłem – dodał. Niewypowiedziane znowu zawisło w powietrzu, niemal namacalne – odegnane dopiero następnymi słowami Penny. Uniósł wzrok, przez moment spoglądając na nią z zaskoczeniem, które po chwili przerodziło się w zrozumienie. Czy w ogóle powinien czuć zdziwienie? – Pomagasz..? W jaki sposób? – zapytał, bez owijania w bawełnę. Było to coś, za co można było wylądować na liście gończym, a później w cuchnącej celi w Tower, ale przez myśl by mu nie przeszło, że kuzynka mogłaby go podpuszczać. Ufał jej bezwarunkowo – i miał nadzieję, że było to zaufanie odwzajemnione, nawet jeśli ostatnio zrobił niewiele, by na nie zasłużyć. – Musisz być ostrożna P-p-penny, i tak jesteśmy już na c-ce-celowniku – powiedział z troską, nie umiejąc się powstrzymać, chociaż jednocześnie czuł dumę – przebijającą się również w posłanym jej spod zmarszczonych brwi spojrzeniu.
Zamilkł na chwilę, żeby ostrożnie upić łyk gorącej herbaty, jednocześnie uważnie słuchając odpowiedzi kuzynki. Brzmiącej dziwnie znajomo; zdawało się, że wszyscy żyli teraz w ten sposób: z dnia na dzień, w zawieszeniu, bez wyraźnych planów na niepewną przyszłość. – Co u niej? – zagadnął, kiedy wspomniała o Corze, ciesząc się, że Penny mimo wszystko miała kogoś obok.
Wziął od niej zupę, delikatnie przysuwając miskę bliżej siebie. – P-p-przez tę cieplarnię? – podjął poruszony przez kuzynkę temat, unosząc wyżej brwi. O zielarstwie wiedział niewiele, ale instynktownie połączył się ze sobą te dwa fakty. – Mogę ci pomóc doprowadzić ją do p-p-porządku – zaoferował, w razie, gdyby nie było to oczywiste. – Nie znam się n-na roślinach, i nie za b-b-bardzo wiem, czego potrzebują, ale jeśli p-p-powiesz mi, co trzeba zrobić… – Wzruszył ramionami; nie miał wątpliwości, że we dwójkę na pewno poradziliby sobie z przywróceniem budynku do dawnej świetności. Albo chociaż do stanu używalności.
Wziął do ręki parujący kubek. – W którym p-p-pokoju? – zapytał, mając na myśli dach; przez chwilę miał ochotę odstawić herbatę na blat i od razu ruszyć w stronę schodów, ale w miejscu zatrzymał go kuszący zapach zupy – chwilowo pokonując potrzebę natychmiastowego odpłacenia Penny za gościnę. Nie dlatego, że spodziewał się, by tego od niego oczekiwała, byli rodziną – ale odkąd napisał do niej list, gdzieś za mostkiem czuł palące wyrzuty sumienia. Chociaż minęło sporo czasu, a o jego powrocie do kraju wiedziało zaledwie kilka zaufanych osób, to wciąż był członkiem Zakonu Feniksa – i wciąż miał zamiar nim być, ani przez sekundę nie rozważając biernego obserwowania rozwoju sytuacji z bezpiecznych trybun. Co oznaczało, że narażał na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale też wszystkich wokół. Razem z Penny.
I razem z Amelią.
Opuścił spojrzenie w dół, na własne dłonie, zaciśnięte wokół kubka; szorstkie, pokryte odciskami i zgrubieniami od trzymania miotły. – Pewnie m-masz rację – przyznał. – To znaczy, oczywiście, że ją masz – dodał po chwili, z kapitulacją wypuszczając z płuc powietrze. Miał wrażenie, że w gardle utknęła mu potężna gula, której nie sposób było przełknąć. Mimo wszystko spróbował. – Po prostu – nie chcę, że p-po-pomyślała, że ją zostawiłem – dodał. Niewypowiedziane znowu zawisło w powietrzu, niemal namacalne – odegnane dopiero następnymi słowami Penny. Uniósł wzrok, przez moment spoglądając na nią z zaskoczeniem, które po chwili przerodziło się w zrozumienie. Czy w ogóle powinien czuć zdziwienie? – Pomagasz..? W jaki sposób? – zapytał, bez owijania w bawełnę. Było to coś, za co można było wylądować na liście gończym, a później w cuchnącej celi w Tower, ale przez myśl by mu nie przeszło, że kuzynka mogłaby go podpuszczać. Ufał jej bezwarunkowo – i miał nadzieję, że było to zaufanie odwzajemnione, nawet jeśli ostatnio zrobił niewiele, by na nie zasłużyć. – Musisz być ostrożna P-p-penny, i tak jesteśmy już na c-ce-celowniku – powiedział z troską, nie umiejąc się powstrzymać, chociaż jednocześnie czuł dumę – przebijającą się również w posłanym jej spod zmarszczonych brwi spojrzeniu.
Zamilkł na chwilę, żeby ostrożnie upić łyk gorącej herbaty, jednocześnie uważnie słuchając odpowiedzi kuzynki. Brzmiącej dziwnie znajomo; zdawało się, że wszyscy żyli teraz w ten sposób: z dnia na dzień, w zawieszeniu, bez wyraźnych planów na niepewną przyszłość. – Co u niej? – zagadnął, kiedy wspomniała o Corze, ciesząc się, że Penny mimo wszystko miała kogoś obok.
Wziął od niej zupę, delikatnie przysuwając miskę bliżej siebie. – P-p-przez tę cieplarnię? – podjął poruszony przez kuzynkę temat, unosząc wyżej brwi. O zielarstwie wiedział niewiele, ale instynktownie połączył się ze sobą te dwa fakty. – Mogę ci pomóc doprowadzić ją do p-p-porządku – zaoferował, w razie, gdyby nie było to oczywiste. – Nie znam się n-na roślinach, i nie za b-b-bardzo wiem, czego potrzebują, ale jeśli p-p-powiesz mi, co trzeba zrobić… – Wzruszył ramionami; nie miał wątpliwości, że we dwójkę na pewno poradziliby sobie z przywróceniem budynku do dawnej świetności. Albo chociaż do stanu używalności.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Propozycję ze strony kuzyna przyjęła z uśmiechem, lecz uznała, że dzisiejszego dnia nie będzie mu już zawracać głowy. Żyła bowiem w przekonaniu – a przynajmniej taką miała nadzieję – że Billy pozostanie u niej na dłużej, niż kilka dni i jak na razie nic nie wskazywało na to, by miał inne plany. Być może myliła się i mimo wszystko nie miałaby mu za złe, gdyby zmienił chwilowe miejsce zamieszkania, ale skoro już wrócił do Anglii, to wolała mieć go obok. Z tęsknoty, dla wypełnienia czasu i nadrobienia miesięcy, gdy się nie kontaktowali; dla bezpieczeństwa, które naruszone w ostatnich dniach nie dawało jej spokojnie spać i zwykłej chęci gotowania dla kogoś więcej, niż samej siebie. Gdy temat zszedł na najmłodszą istotę w rodzinie, blondynka westchnęła cicho. Kiwnęła głową na znak, że rozumie, był to jednak ten przypadek, w którym wolałaby się nie odzywać, niż doradzać jakkolwiek. W swojej pracy, magipsychoterapii, najmniej miała do czynienia z dziećmi a więc nie była do końca pewna w jaki sposób myślą, zachowują się i postrzegają świat. Mogła bazować na wiedzy, którą posiadła z książek i krótkich obserwacji, ale ta sytuacja była na tyle wyjątkowa, że w pierwszym momencie pożałowała poruszenia kwestii Amelki.
– Jest mała, ale bardzo mądra – westchnęła – nie zapewnię cię, że tak nie pomyśli; jest jednak dzieckiem, któremu trzeba wszystko wyjaśniać na tyle delikatnie, że sprowadzenie jej do Londynu generowałoby stos pytań z odpowiedziami, których nie powinno słyszeć dziecko – powiedziała spokojnie, bacząc na dobór słów. Rozumiała również to, jak bardzo rozdarty Billy się czuł w tym momencie i mimo odsunięcia rodzinnych relacji, wciąż pozostawała przy swoim zdaniu – z tej sytuacji zresztą nie ma dobrego wyjścia – jakiejkolwiek decyzji by nie podjął, każda była zła i ciągnęła za sobą negatywne skutki lub jak na razie te wysuwały się na pierwszy plan najbardziej.
– Jestem uzdrowicielem, Billy – przypomniała – i magipsychoterapeutą, który pozwala zrozumieć ludziom co się dzieje z nimi, ale teraz i na świecie – częściowo – dobrze wiesz, że nie odmówię nikomu pomocy, bo wiąże mnie mimo wszystko dalej przysięga składana po kursie, i tak już po prostu mam – najprawdopodobniej najgorszemu wrogowi w pewnych okolicznościach też nie odmówiłaby pomocy, choć nie myślała w tym momencie o osobach, które zabijały podobnych do niej – wiem, że mogę mieć przez to problemy, ale nie chcę mieć na sumieniu ludzi, a tym bardziej małych dzieci, które nie rozumieją co się dzieje – z czasem przywykła do tego typu sytuacji awaryjnych, chociaż początki bywały ciężkie; nie od razu zgodziła się na niesienie medycznej pomocy poszkodowanym uciekinierom, wiedząc dobrze z czym się to wiąże, dopóki nie ujrzała przed sobą małego dziecka w wieku najmłodszej panienki Moore. Teraz, gdy konflikt trochę się unormował, niezapowiedzianych wizyt miała o wiele mniej. Nad postawionym przed nią pytaniem zastanowiła się, upijając łyk herbaty. Chociaż odwiedzała kuzynkę, ciężko było jej odnaleźć dobrą odpowiedź – ich rozmowy zazwyczaj omijały kwestie samopoczucia, wkraczając na bardziej przyziemne tematy.
– Zwierzęta wypełniają jej czas – uśmiechnęła się, by wreszcie gestem zachęcić Billy'ego do jedzenia. – Nie zaprzątajmy sobie teraz tym głowy, na naprawy przyjdzie jeszcze czas – skwitowała, lecz bez przekonania, nie wiedząc, co przyniesie następny dzień. Nie miała absolutnie żadnej pewności czy jej przeczucia się nie spełnią i nie będzie musiała niedługo zmieniać miejsca zamieszkania. Zamiast tego wiedziona ciekawością co prawda niedosłownie wsadziła nos w talerz, ale i tak nie omieszkała się zadać pytania:
– Kontaktowałeś się już z kimś poza mną? – w mniejszym, czy większym stopniu znała, kojarzyła przyjaciół i przyjaciółki kuzyna, jednak nie wiedziała jak przyjaźnie te przetrwały zniknięcie chłopaka.
– Jest mała, ale bardzo mądra – westchnęła – nie zapewnię cię, że tak nie pomyśli; jest jednak dzieckiem, któremu trzeba wszystko wyjaśniać na tyle delikatnie, że sprowadzenie jej do Londynu generowałoby stos pytań z odpowiedziami, których nie powinno słyszeć dziecko – powiedziała spokojnie, bacząc na dobór słów. Rozumiała również to, jak bardzo rozdarty Billy się czuł w tym momencie i mimo odsunięcia rodzinnych relacji, wciąż pozostawała przy swoim zdaniu – z tej sytuacji zresztą nie ma dobrego wyjścia – jakiejkolwiek decyzji by nie podjął, każda była zła i ciągnęła za sobą negatywne skutki lub jak na razie te wysuwały się na pierwszy plan najbardziej.
– Jestem uzdrowicielem, Billy – przypomniała – i magipsychoterapeutą, który pozwala zrozumieć ludziom co się dzieje z nimi, ale teraz i na świecie – częściowo – dobrze wiesz, że nie odmówię nikomu pomocy, bo wiąże mnie mimo wszystko dalej przysięga składana po kursie, i tak już po prostu mam – najprawdopodobniej najgorszemu wrogowi w pewnych okolicznościach też nie odmówiłaby pomocy, choć nie myślała w tym momencie o osobach, które zabijały podobnych do niej – wiem, że mogę mieć przez to problemy, ale nie chcę mieć na sumieniu ludzi, a tym bardziej małych dzieci, które nie rozumieją co się dzieje – z czasem przywykła do tego typu sytuacji awaryjnych, chociaż początki bywały ciężkie; nie od razu zgodziła się na niesienie medycznej pomocy poszkodowanym uciekinierom, wiedząc dobrze z czym się to wiąże, dopóki nie ujrzała przed sobą małego dziecka w wieku najmłodszej panienki Moore. Teraz, gdy konflikt trochę się unormował, niezapowiedzianych wizyt miała o wiele mniej. Nad postawionym przed nią pytaniem zastanowiła się, upijając łyk herbaty. Chociaż odwiedzała kuzynkę, ciężko było jej odnaleźć dobrą odpowiedź – ich rozmowy zazwyczaj omijały kwestie samopoczucia, wkraczając na bardziej przyziemne tematy.
– Zwierzęta wypełniają jej czas – uśmiechnęła się, by wreszcie gestem zachęcić Billy'ego do jedzenia. – Nie zaprzątajmy sobie teraz tym głowy, na naprawy przyjdzie jeszcze czas – skwitowała, lecz bez przekonania, nie wiedząc, co przyniesie następny dzień. Nie miała absolutnie żadnej pewności czy jej przeczucia się nie spełnią i nie będzie musiała niedługo zmieniać miejsca zamieszkania. Zamiast tego wiedziona ciekawością co prawda niedosłownie wsadziła nos w talerz, ale i tak nie omieszkała się zadać pytania:
– Kontaktowałeś się już z kimś poza mną? – w mniejszym, czy większym stopniu znała, kojarzyła przyjaciół i przyjaciółki kuzyna, jednak nie wiedziała jak przyjaźnie te przetrwały zniknięcie chłopaka.
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- To prawda - przyznał, wypuszczając powoli powietrze z płuc i osuwając się nieco niżej na krześle. Amelia była dzieckiem, ale nie była ślepa na to, co działo się dookoła, zauważając więcej, niż początkowo mógłby się spodziewać. Być może miało to coś wspólnego z charakterystyczną dla dzieci ciekawością świata - a może z niezwykłymi pokładami wrażliwości, które posiadała, ani przez moment nie zachowując obojętności, jeżeli tylko gdzieś w pobliżu komuś działa się krzywda. - I tak p-p-przeżyła już za dużo okropności - dodał po chwili. Tylko w ciągu ostatniego roku jego córka doświadczyła więcej, niż część ludzi przez połowę życia - najpierw stając się naocznym świadkiem śmierci własnej matki, a później trafiając pod opiekę ojca, którego nie znała - zmuszona do radzenia sobie nie tylko z nową sytuacją, ale też z szarpiącymi jej dziecięcym ciałem anomaliami. Coś nieprzyjemnie ściskało go w klatce piersiowej, kiedy o tym myślał, i w żadnym wypadku nie chciał narażać jej na obserwowanie tego, co działo się aktualnie w kraju, ale z drugiej strony - czułby się znacznie lepiej z poczuciem, że jest w stanie ją ochronić. Znajdując się w oddaleniu kilkuset mil, nawet ze świadomością, że Amelka przebywała pod troskliwą opieką jego ojca, nie potrafił pozbyć się pełzającego pod skórą niepokoju. - To wszystko nie p-p-powinno tak wyglądać - dodał jeszcze, bardziej w przestrzeń niż kierując te słowa do kogokolwiek; nie oczekiwał od Penny odpowiedzi ani tym bardziej błyskawicznego rozwiązania trapiących czarodziejski świat problemów, po prostu - pozwalał się ulotnić gromadzącej się pod jego skórą złości.
Westchnął cicho. Dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewał. - Wiem, P-p-penny - odpowiedział, doskonale zdając sobie sprawę, że kuzynka nigdy nie zatrzasnęłaby potrzebującemu drzwi przed nosem. W tej kwestii byli do siebie podobni, suszenie jej o to głowy zakrawałoby więc o hipokryzję. - Po prostu się martwię - przyznał bez zawahania czy wstydu; nie widział w tym nic złego. - M-m-masz tu chociaż jakieś zaklęcia ochronne? - zapytał, rozglądając się dookoła, zupełnie jakby spodziewał się dostrzec zawieszoną w powietrzu magię. Sam nie był co prawda mistrzem od zabezpieczeń, potrafiąc nałożyć tylko kilka podstawowych, ale był pewien, że w razie potrzeby nie miałby problemu ze ściągnięciem tutaj Justine lub innego członka Zakonu Feniksa. - Pomagasz wszystkim - odezwał się po chwili, wciąż przyglądając się jej badawczo. - Czy ktoś p-p-pomaga tobie? - Nikt nie był w końcu w stanie dźwigać wszystkich trosk samodzielnie.
Do jedzenia nigdy nie potrzebował specjalnej zachęty, sięgnął więc po łyżkę, w międzyczasie słuchając słów kuzynki. Uśmiechnął się. - Nie myślałaś, żeby t-też sobie jakieś sprawić? - zapytał, pół-żartem, pół-serio. - Zawsze chciałem mieć p-p-psa - dodał, zgodnie zresztą z prawdą; marzenie o posiadaniu własnego czworonoga towarzyszyło mu właściwie od dzieciństwa, ale najpierw na sprowadzenie go nie zgadzała się mama - być może obawiając się, że zajmowanie się nim spadnie finalnie na jej głowę - a później plany odroczył sam Billy, zdając sobie sprawę, że między treningami a działalnością z ramienia Zakonu, nie byłby w stanie poświęcić zwierzęciu wystarczającej ilości uwagi. - Jasne, nigdzie się nie w-wybieram. No chyba, że m-mnie wyrzucisz - przytaknął. Chociaż trudno było mu to przyznać, nawet samemu przed sobą, to nie miał pojęcia, co dalej.
Kiwnął głową w odpowiedzi na kolejne pytanie Penny, odkładając na bok łyżkę i przełykając kolejną porcję zupy. - Widziałem się wczoraj z Joem. P-p-powiedział mi dosyć dosadnie, co m-myśli o moim zniknięciu - powiedział, uśmiechając się z rozbawieniem na to wspomnienie. - Napisałem t-też do Hannah - dodał po chwili, po czym - być może odrobinę za szybko - ponownie przeniósł swoją uwagę na miskę z zupą. - Jeszcze mi nie odpisała, ale Joe m-mówi, że wszystko w nią w p-po-porządku, więc pewnie po prostu ma dużo na g-g-głowie - dorzucił jeszcze po chwili przedłużającego się milczenia, nie mówiąc tego, co naprawdę myślał, a co sprawiało, że w jego żołądku zaczynało rozpychać się coś kanciastego i lodowatego: że Hannah najprawdopodobniej zwyczajnie nie chciała go widzieć.
Westchnął cicho. Dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewał. - Wiem, P-p-penny - odpowiedział, doskonale zdając sobie sprawę, że kuzynka nigdy nie zatrzasnęłaby potrzebującemu drzwi przed nosem. W tej kwestii byli do siebie podobni, suszenie jej o to głowy zakrawałoby więc o hipokryzję. - Po prostu się martwię - przyznał bez zawahania czy wstydu; nie widział w tym nic złego. - M-m-masz tu chociaż jakieś zaklęcia ochronne? - zapytał, rozglądając się dookoła, zupełnie jakby spodziewał się dostrzec zawieszoną w powietrzu magię. Sam nie był co prawda mistrzem od zabezpieczeń, potrafiąc nałożyć tylko kilka podstawowych, ale był pewien, że w razie potrzeby nie miałby problemu ze ściągnięciem tutaj Justine lub innego członka Zakonu Feniksa. - Pomagasz wszystkim - odezwał się po chwili, wciąż przyglądając się jej badawczo. - Czy ktoś p-p-pomaga tobie? - Nikt nie był w końcu w stanie dźwigać wszystkich trosk samodzielnie.
Do jedzenia nigdy nie potrzebował specjalnej zachęty, sięgnął więc po łyżkę, w międzyczasie słuchając słów kuzynki. Uśmiechnął się. - Nie myślałaś, żeby t-też sobie jakieś sprawić? - zapytał, pół-żartem, pół-serio. - Zawsze chciałem mieć p-p-psa - dodał, zgodnie zresztą z prawdą; marzenie o posiadaniu własnego czworonoga towarzyszyło mu właściwie od dzieciństwa, ale najpierw na sprowadzenie go nie zgadzała się mama - być może obawiając się, że zajmowanie się nim spadnie finalnie na jej głowę - a później plany odroczył sam Billy, zdając sobie sprawę, że między treningami a działalnością z ramienia Zakonu, nie byłby w stanie poświęcić zwierzęciu wystarczającej ilości uwagi. - Jasne, nigdzie się nie w-wybieram. No chyba, że m-mnie wyrzucisz - przytaknął. Chociaż trudno było mu to przyznać, nawet samemu przed sobą, to nie miał pojęcia, co dalej.
Kiwnął głową w odpowiedzi na kolejne pytanie Penny, odkładając na bok łyżkę i przełykając kolejną porcję zupy. - Widziałem się wczoraj z Joem. P-p-powiedział mi dosyć dosadnie, co m-myśli o moim zniknięciu - powiedział, uśmiechając się z rozbawieniem na to wspomnienie. - Napisałem t-też do Hannah - dodał po chwili, po czym - być może odrobinę za szybko - ponownie przeniósł swoją uwagę na miskę z zupą. - Jeszcze mi nie odpisała, ale Joe m-mówi, że wszystko w nią w p-po-porządku, więc pewnie po prostu ma dużo na g-g-głowie - dorzucił jeszcze po chwili przedłużającego się milczenia, nie mówiąc tego, co naprawdę myślał, a co sprawiało, że w jego żołądku zaczynało rozpychać się coś kanciastego i lodowatego: że Hannah najprawdopodobniej zwyczajnie nie chciała go widzieć.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Uśmiechnęła się pokrzepiająco, chociaż wiedziała, że jej uśmiech na nic się tu nie zda, gdy w grę wchodziło cierpienie rodzica i dziecka, które nawet jeśli nie teraz, to za jakiś czas zacznie wychodzić na światło dzienne. Z jednej strony nie zachęcała do tłamszenia uczuć w sobie, z drugiej z kolei wiedziała, że gdy tylko zaczną się problemy, Billy może podjąć pochopną, nieprzemyślaną decyzję. Była jednak zwolennikiem uczenia się na błędach, niż człowiekiem, który mówił innym jak mają żyć, więc wiedziała, że niezależnie od tego co uczyni i niezależnie od tego czy będzie się z tym zgadzać, dołoży starań, by go wesprzeć. Kiedy temat zszedł na nią i jej bezpieczeństwo, zamilkła na moment, a potem wzruszyła ramionami.
– Chyba nie – nie była znawcą, z tego co jednak widziała, dom był pozbawiony jakiejkolwiek ochrony – ale to odludzie, kto tutaj się zapuści poza sarnami? – westchnęła, nie wiedząc jeszcze, że za kilka dni za podobne podejście okrzyczy własną kuzynkę, która zdawała się mieć więcej rozumu od niej. Zamiast tego swoją uwagę skierowała na słowa Billy'ego. Pomagała wszystkim, to było oczywiste, ale czy ktoś jej pomagał? Nie, jeśli nie liczyła okolicznych mieszkańców i wymian produktami spożywczymi, które czasem dostawała w ramach zapłaty i doceniała równie mocno, o ile nie mocniej, co pieniądze.
– Wiesz dobrze, że nie przyjmuję pomocy od nikogo – przypomniała, zerkając w okno; nie lubiła, nie chciała, uznawała, że duma jej na to nie pozwalała. Bardzo często zresztą spotykała się z przypadkami pomocy wcale nie bezinteresownej, których nie do końca rozumiała, ale z perspektywy czasu zdołała przyswoić informację, że nie każdy miał tak altruistyczne serce jak ona. Równie często tej cechy u siebie nie lubiła i postanawiała sobie w duchu, że spróbuje ją wyplenić lub nie da się wykorzystać po raz kolejny, co zazwyczaj nie wychodziło. – Tak samo nie chciałabym wykorzystywać ciebie, ale skoro twierdzisz, że masz dużo czasu i szukasz zajęć... to zmienia postać rzeczy – stwierdziła, choć dość zawoalowanie, i uśmiechnęła się; by przyjąć propozycję kuzyna, rzeczywiście potrzebowała do tego powodu a jego powrót i poszukiwanie zajęcia dla zabicia czasu – i odwrócenia uwagi od robienia głupot – zdawało się być wprost idealne. Kiedy Billy przyznał się do kontaktu z przyjaciółmi, odczuła dziwną ulgę.
– Miałeś swoje powody – bez przekonania podsumowała jego słowa, bo tak naprawdę do teraz nie była pewna dlaczego zniknął wtedy niemal z dnia na dzień i bez słowa, jednak nie czuła się w obowiązku do wypytywania go o to. Nie potrzebowała tej informacji do szczęścia, niezależnie od łączącej ich relacji, z prostego powodu: wrócił cały i zdrowy, a to wymagało mimo wszystko odwagi w zaistniałych okolicznościach. – Ale Hania na pewno będzie na ciebie wściekła, więc lepiej wymyśl sposób ucieczki, jeśli nie wyjdzie ci załagodzenie jej złości – dodała, ot tak, by przygotować go na gniew przyjaciółki.
zt
– Chyba nie – nie była znawcą, z tego co jednak widziała, dom był pozbawiony jakiejkolwiek ochrony – ale to odludzie, kto tutaj się zapuści poza sarnami? – westchnęła, nie wiedząc jeszcze, że za kilka dni za podobne podejście okrzyczy własną kuzynkę, która zdawała się mieć więcej rozumu od niej. Zamiast tego swoją uwagę skierowała na słowa Billy'ego. Pomagała wszystkim, to było oczywiste, ale czy ktoś jej pomagał? Nie, jeśli nie liczyła okolicznych mieszkańców i wymian produktami spożywczymi, które czasem dostawała w ramach zapłaty i doceniała równie mocno, o ile nie mocniej, co pieniądze.
– Wiesz dobrze, że nie przyjmuję pomocy od nikogo – przypomniała, zerkając w okno; nie lubiła, nie chciała, uznawała, że duma jej na to nie pozwalała. Bardzo często zresztą spotykała się z przypadkami pomocy wcale nie bezinteresownej, których nie do końca rozumiała, ale z perspektywy czasu zdołała przyswoić informację, że nie każdy miał tak altruistyczne serce jak ona. Równie często tej cechy u siebie nie lubiła i postanawiała sobie w duchu, że spróbuje ją wyplenić lub nie da się wykorzystać po raz kolejny, co zazwyczaj nie wychodziło. – Tak samo nie chciałabym wykorzystywać ciebie, ale skoro twierdzisz, że masz dużo czasu i szukasz zajęć... to zmienia postać rzeczy – stwierdziła, choć dość zawoalowanie, i uśmiechnęła się; by przyjąć propozycję kuzyna, rzeczywiście potrzebowała do tego powodu a jego powrót i poszukiwanie zajęcia dla zabicia czasu – i odwrócenia uwagi od robienia głupot – zdawało się być wprost idealne. Kiedy Billy przyznał się do kontaktu z przyjaciółmi, odczuła dziwną ulgę.
– Miałeś swoje powody – bez przekonania podsumowała jego słowa, bo tak naprawdę do teraz nie była pewna dlaczego zniknął wtedy niemal z dnia na dzień i bez słowa, jednak nie czuła się w obowiązku do wypytywania go o to. Nie potrzebowała tej informacji do szczęścia, niezależnie od łączącej ich relacji, z prostego powodu: wrócił cały i zdrowy, a to wymagało mimo wszystko odwagi w zaistniałych okolicznościach. – Ale Hania na pewno będzie na ciebie wściekła, więc lepiej wymyśl sposób ucieczki, jeśli nie wyjdzie ci załagodzenie jej złości – dodała, ot tak, by przygotować go na gniew przyjaciółki.
zt
awareness is the enemy of sanity, for once you hear the screaming
it never stops.
it never stops.
Penelope Moore
Zawód : magipsychoterapeutka
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
w psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Uniósł wyżej brwi, spoglądając na nią z lekkim niedowierzaniem, powstrzymując się, żeby nie odpowiedzieć: każdy, kogo najdzie taka ochota. Funkcjonariusze (zbiry – tak ich nazywał w myślach) ministerstwa magii nie przejmowali się odległością, nie respektowali prywatności; nawet on to wiedział, mimo że był w kraju od niedawna – Prorok Codzienny raz po raz donosił w końcu o kolejnych rodzinach mugolskiego pochodzenia, których członkowie rozpłynęli się w powietrzu – albo nad których domami zawisł mroczny znak. – Strzeżonego G-go-godryk strzeże – odpowiedział, po chwili namysłu decydując się nie wchodzić z kuzynką w sprzeczkę na temat dodatkowej ochrony, ale planując wrócić do tej kwestii później. Za dzień albo tydzień, póki co wyglądało na to, że nigdzie się nie wybierał. – Pomyślę, co się da zrobić przy okazji n-na-naprawiania tego dachu – zaznaczył jeszcze tylko, po czym pochylił się nad zupą, nie przejmując się zbytnio, że gorący płyn parzy go w język; był pyszny.
Słysząc kolejne słowa Penny, westchnął cicho. – Wiem – potwierdził niechętnie, odkładając na moment łyżkę z cichym szczęknięciem i unosząc spojrzenie na kuzynkę. – Ale w-wiesz, czasem pomoc działa w obie strony. I p-p-pozwalając sobie pomóc, też komuś pomagasz. – Tak było przecież w ich przypadku; myślenie o tym wszystkim, o czym do tej pory zdążyła mu wspomnieć kuzynka – przeciekającym dachu, cieplarni wymagającej uporządkowania – już teraz pozwalało mu odciągnąć myśli od gromadzących się nad jego głową chmur. Problemy związane z powrotem nie miały co prawda zniknąć, wiedział, że prędzej czy później będzie musiał się z nimi zmierzyć – ale było coś kojącego w myśli, że oprócz wojny do wygrania, miał do zrobienia coś jeszcze; coś, co nie wymagało podejmowania niemożliwych decyzji ani nie groziło śmiercią najbliższych. – Mam. I szukam. N-nie mogę wypaść z formy, jeszcze czeka mnie kariera w r-re-reprezentacji – zażartował, razem z następną porcją zupy przełykając również ledwie wyczuwalną gorycz; chciałby wierzyć, że faktycznie będzie mu dane wrócić któregoś dnia do drużyny.
Na pozbawione przekonania stwierdzenie nie odpowiedział od razu, przez chwilę obracając je we własnej głowie; sposób, w jaki Penny wypowiedziała te słowa, właściwie sam w sobie stanowił komentarz – ale ciche pytanie i tak wyrwało się Billy’emu z ust. – Miałem? – Nie oczekiwał odpowiedzi; sam jeszcze chyba jej nie znał. Westchnął ciężko na myśl o swoim nieuchronnym losie. – Na szczęście wciąż szybko b-b-biegam – skwitował, wiedząc jednak, że tym razem uciekał nie będzie – nawet jeśli Hannah postanowi wygarnąć mu każdy dzień nieobecności z osobna.
| zt <3
Słysząc kolejne słowa Penny, westchnął cicho. – Wiem – potwierdził niechętnie, odkładając na moment łyżkę z cichym szczęknięciem i unosząc spojrzenie na kuzynkę. – Ale w-wiesz, czasem pomoc działa w obie strony. I p-p-pozwalając sobie pomóc, też komuś pomagasz. – Tak było przecież w ich przypadku; myślenie o tym wszystkim, o czym do tej pory zdążyła mu wspomnieć kuzynka – przeciekającym dachu, cieplarni wymagającej uporządkowania – już teraz pozwalało mu odciągnąć myśli od gromadzących się nad jego głową chmur. Problemy związane z powrotem nie miały co prawda zniknąć, wiedział, że prędzej czy później będzie musiał się z nimi zmierzyć – ale było coś kojącego w myśli, że oprócz wojny do wygrania, miał do zrobienia coś jeszcze; coś, co nie wymagało podejmowania niemożliwych decyzji ani nie groziło śmiercią najbliższych. – Mam. I szukam. N-nie mogę wypaść z formy, jeszcze czeka mnie kariera w r-re-reprezentacji – zażartował, razem z następną porcją zupy przełykając również ledwie wyczuwalną gorycz; chciałby wierzyć, że faktycznie będzie mu dane wrócić któregoś dnia do drużyny.
Na pozbawione przekonania stwierdzenie nie odpowiedział od razu, przez chwilę obracając je we własnej głowie; sposób, w jaki Penny wypowiedziała te słowa, właściwie sam w sobie stanowił komentarz – ale ciche pytanie i tak wyrwało się Billy’emu z ust. – Miałem? – Nie oczekiwał odpowiedzi; sam jeszcze chyba jej nie znał. Westchnął ciężko na myśl o swoim nieuchronnym losie. – Na szczęście wciąż szybko b-b-biegam – skwitował, wiedząc jednak, że tym razem uciekał nie będzie – nawet jeśli Hannah postanowi wygarnąć mu każdy dzień nieobecności z osobna.
| zt <3
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź