Calanthe Goyle
Nazwisko matki: Wilkes
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: alchemiczka, trucicielka
Wzrost: 163 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: zielony
Znaki szczególne: usta wygięte w wiecznym grymasie, delikatne zmarszczki przy kącikach ust, dumna postawa, charakterystyczny głos
11 ½ cala, dość sztywna, jakaranda, włos z głowy wampira
Durmstrang
brak
Martwe ciało matki, brata oraz małego dziecka pokryte błękitnymi piórami
morską bryzą, suszoną miętą, farbami oraz, choć w mniejszym stopniu, walerianą
siebie z wysokim mężczyzną u boku o dumnej postawie i oczach takich jak moje
eliksirami, zielarstwem, malarstwem
-
tworzę eliksiry, maluję oraz okazjonalnie spaceruję
norweskiej muzyki folkowej
Florence Pugh
"together
we were born under the same sky
serving to the same god
praying to the same stars
and together
we shall collapse into the sea."
Chłód towarzyszył mi od zawsze, już od pierwszych momentów narodzin. Kiedy o poranku mój pierwszy krzyk przeciął ciszę oczekiwania, leniwe płatki śniegu spadały na ziemię przykrywając ją białym delikatnym puchem. Byłam głośnym noworodkiem, a przynajmniej tak mi mówią. Wydawało się, jakbym potrzebowała jakiejś wyjątkowej atencji, bo przecież ponoć takowa mi się należała – dopiero co przyszłam na świat, więc powinnam zwracać uwagę. Zresztą, nawet moje imię na to wskazuje. Calanthe w tłumaczeniu oznacza „piękny kwiat”, a więc już w samym imieniu skryto dla mnie rolę. Nie nalezę do rodziny szlachetnej, a jednak tradycje rodzinne nakazywały mi ją reprezentować w sposób godny. Ja po prostu nie musiałam się uczyć gry na fortepianie czy tańców balowych by to zrobić.
Moim wychowaniem zajęła się matka, bowiem ojciec nigdy nie wykazywał zainteresowania moją osobą. Nie było go nawet przy narodzinach. Nigdy jednak nie miałam o to żalu, nie brakowało mi jego towarzystwa ponieważ Caelan, najstarszy z rodzeństwa, godnie go zastąpił. Stałam się jego oczkiem w głowie, a on moim wzorem do naśladowania. Karmił mój umysł opowieściami o przeszłości naszych przodków, którzy poskramiali fale i pogardzali osobami brudnej krwi. Ja również zaczęłam odczuwać tą pogardę i żal. Dlaczego mieliśmy się podporządkować osobom, które były nikim? Nie było na to racjonalnego wytłumaczenia, a ta niesprawiedliwość zawsze rozpalała ogień złości w sercu moim i brata. Wówczas jednak nie mogłam z tym wiele zrobić – mała dziewczynka mająca problem z wdrapaniem się na kolana brata, nie mogła zmienić świata. Czasami trzeba oddać możliwość dokonywania wielkich rzeczy innym osobom, by samemu schować się w cieniu i z niego wspierać wyznawane przez siebie idee. Ja chciałam wspierać brata. Może to dlatego tak bardzo pociągała mnie alchemia, bo Caelan nigdy nie miał do tego ręki? A może to mama potrafiła mówić o tym w tak interesujący sposób, że stało się to moją pasją? Możliwe, że te dwa czynniki sprawiły, iż dość szybko zaczęłam się interesować sztuką warzenia eliksirów, w której moja mama doskonale się odnajdywała. Ja również tego pragnęłam, toteż z ogromną cierpliwością trwałam przy niej, obserwując jej poczynania. Lubię malarstwo, a okazjonalne wypełnienie płótna barwami jest dość relaksujące, ale to alchemia stała się dla mnie najpiękniejszą ze sztuk.
Niestety, to nie podczas tych bezcennych chwil z matką objawiły się moje magiczne zdolności. Doskonale pamiętam ten dzień, bowiem radość z mojego dokonania została przykryta złością i smutkiem. Mój ojciec był mężczyzną niestroniącym od alkoholu, lecz rzadko przychodził do domu pod jego wpływem. Tego wieczoru jednak odwiedził go stary znajomy – ich rubaszne śmiechy rozchodziły się po całym domu. Nie były jednak wystarczająco głośne by przykryć dźwięk umierającego ptaka. Do tej pory nie wiem co mój ojciec mu zrobił ani jaki był tego powód. Gdy wbiegłam do pokoju, widziałam już tylko martwe ciało zwierzęcia. Chyba nigdy wcześniej nie wydałam z siebie tak głośnego pisku zmieszanego z płaczem, wtedy jeszcze nie nauczono mnie radzić sobie ze stratą. Na początku nie zauważyłam nawet, iż ciało ptaka zajęło się ogniem. Dopiero w momencie gdy kupka popiołów rozsypała mi się pomiędzy palcami zorientowałam się, iż właśnie udowodniłam wszystkim iż jestem pełnowartościową czarownicą. Nie umiałam się jednak cieszyć z tego. Później próbowano mnie pocieszyć, proponowali mi zakup drugiego zwierzątka, ale ja stanowczo odmawiałam. Ojciec zaś nie przejął się jakoś szczególnie, bo przecież to tylko ptak.
"Nothing haunts us like the things we don’t say.”
Tak jak wspominałam, Caelan często opowiadał mi o przeszłości. Lubił też mówić mi o swoich przeżyciach na pokładzie statku, których ja nigdy nie będę miała okazji przeżyć. Od najmłodszych lat ta część rodzinnej tradycji jest dla mnie niedostępna. Doskonale pamiętam słowa ojca, iż kobieta na pokładzie przynosi pecha. Nigdy nie sprzeciwiałam się tej zasadzie, nawet nie śmiałam o tym myśleć. Pogodziłam się z faktem, iż nigdy nie będzie mi dane usłyszeć na własne uszy przyjemnego dźwięku skrzypienia wilgotnych desek statku, a morska woda nigdy nie zwilży mojej twarzy pod wpływem uderzenia fal o statek. Z tego też powodu nigdy nie nauczyłam się pływać, nigdy nawet nie chciałam. Unikałam wody, jednocześnie jednak czując niewypowiedzianą tęsknotę za tym nieznanym mi światem. Z jednej strony chciałabym zanurzyć się w morską toń, ale z drugiej strony nie mogę znieść samej myśli o tym. Dlatego też nie przepadam za przygotowywaniem amortencji – jej zapach przypomina mi o tym znienawidzonym pragnieniu, którego jednak nie mogę się wyzbyć. Zawsze jestem ze sobą zgodna i wierna swoim przekonaniom, ale w tym przypadku wiem, że okłamuję samą siebie. A jednak do tej pory, tak jak niegdyś w dzieciństwie, lubię iść do portu. Kiedy byłam mała matka zabierała mnie oglądać statek brata, lecz nigdy nie wyraziłam nawet chęci wejścia na pokład. Stałam w oddaleniu, przyglądając się z zaciekawieniem. Do tej pory zdarza mi się przyłapywać na tym, choć niewidzialna bariera oddziela mnie od tego świata.
"I want to be great or nothing.”
Nauki pobierałam tam gdzie wszyscy członkowie mojej rodziny – w Durmstrangu. Mówią, że okres szkolny to wyjątkowy czas, ale ja nigdy tego nie postrzegałam w taki sposób. Nie należę też do osób sentymentalnych, wiec pamięcią nie wracam często do tamtego okresu. Szkoła jednak była dość istotnym momentem, bowiem tam poszerzyłam swoją wiedzę i zdolności. Nie przejmowałam się też poprzeczką postawioną mi przez rodzeństwo, bowiem wierzyłam iż mój alchemiczny potencjał pozwoli mi dobrze wypaść. Nie chciałam jednak zawieść brata, więc tak dla pewności zainteresowałam się również czarną magią, która szybko okazała się być interesującą dziedziną. Nie poświęcałam się temu jednak na tyle głęboko co eliksirom, co skutkowało błyszczeniu podczas zajęć. Chciałam być najlepsza, toteż postawiłam sobie granice mojego poznania. Nie skupiałam się na obronie przed czarną magią czy na urokach, bowiem moją uwagę pochłaniały opasłe tomiszcza z zielarstwa oraz opieki nad magicznymi stworzeniami. Dużo czasu również spędzałam w wieży astronomicznej, zgłębiając tajemnice gwiazd oraz ciał niebieskich. Poza tym zawsze uważałam, iż najlepszą obroną jest atak, a ja i tak nigdy nie miałam zamiaru się z nikim otwarcie pojedynkować. W dalszym ciągu wyznawałam zasadę, iż najlepiej jest działać z cienia. Skutkiem tego była też moja zdystansowana postawa. Lubiłam obserwować wszystko dookoła, wyciągać wnioski z tego co widzę bądź słyszę. Daleko mi jednak do cichej myszki, choć mogę sprawiać takie pozory. W końcu jestem siostrą swojego brata. Ja po prostu nie lubię strzępić języka niepotrzebnie, toteż wdaję się w dyskusję jedynie kiedy sytuacja tego wymaga bądź mój rozmówca jest osobą dla mnie istotną. A należę do osób nieszczędzących szczerości i nieukrywających swoich poglądów, choć nie lubię wypowiadać się na tematy nieistotne bądź mi obce. Nie przyjmuję też odmowy, a w szkole udało mi się rozwinąć swoje umiejętności perswazji, szczególnie kiedy chodziło o osiągnięcie czegoś. Nigdy więc nie miałam problemu ze zdobyciem potrzebnych książek z anatomii czy numerologii, które ktoś wypożyczył przede mną. Jeśli musiałam uciec się do kłamstwa, nie miałam z tym żadnych problemów. Zazwyczaj jednak nie wszczynam kłótni ani niepotrzebnych dyskusji, ponieważ niektórzy nie są warci takiego wysiłku.
Efektem mojej edukacji w szkole są doskonałe wyniki z przedmiotów, których potrzebowałam do zawodu. Nie było wątpliwości, iż zawodowo zajmę się alchemią, czym wywołałam dumę w oczach matki. Szczególnie zainteresowałam się truciznami, bowiem ich warzenie wydawało się o wiele bardziej fascynujące i, w pewien pokrętny sposób, potrzebne. Aby jednak zająć się tym zawodowo, musiałam dokonać jeszcze kilku starań z tym związanych. Na początek postanowiłam skończyć trzyletni kurs w katedrze alchemii i uzdrowicielstwa przy Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, co przy mojej ambicji nie było problemem. Następnie postanowiłam szukać wiedzy za granicą, co dało mi możliwość rozwinięcia wiedzy z zakresu astronomii, zielarstwa oraz opieki nad magicznymi stworzeniami (z naciskiem na to pierwsze). Ponadto udało mi się poszerzyć swoje umiejętności wytwarzania eliksirów, ale również i trucizn. Tym samym otworzyłam sobie drzwi wymarzonej kariery alchemicznej. Po powrocie przeprowadziłam się do własnego mieszkania w jednej z magicznych dzielnic (co zmusiło mnie do zgłębienia tajników gotowania), gdzie bez problemu mogłam przyjmować klientów indywidualnych. Oczywiście początki nie były łatwe, ponieważ każdy zazwyczaj ogranicza się do znajomego alchemika. Szybko wypracowałam sobie jednak dobrą opinię zarówno wśród klientów przychodzących po zwykłe specyfiki na drobne bóle, jak i wśród tych którzy poszukiwali skutecznych metod na niewygodnych świadków.
Patrząc w przeszłość mam wrażenie, że świat ostatnio przyśpieszył. Anomalie, które pojawiły się wraz z pierwszymi dniami maja, znacząco utrudniły mi życie. Choć próbowałam odnaleźć zalążek normalności, szybko musiałam zrezygnować z wykonywania zawodu. Każda próba uwarzenia eliksiru mogła skończyć się dość przykrym fiaskiem. Czarę goryczy przelał wypadek w pracowni – w jednej chwili dziesięć szklanych butelek pękło, pokrywając podłogę mieszanką mikstur i szkła. Na szczęście byłam wówczas w domu i mogłam opanować zaistniały kryzys, choć nie było to łatwe ani przyjemne zadanie. W skutek tego wydarzenia postanowiłam tymczasowo przenieść się do rodzinnego domu, gdzie mogłam mieć również oko na matkę. Pośród tak dobrze znanych mi ścian, śledziłam sytuację w kraju z niecierpliwością czekając na koniec anomalii. Była to dobra okazja na dalsze poszerzanie wiedzy, a szczególnie z zakresu zielarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami. Zaletą był fakt, iż matka od pewnego czasu zaczęła hodować niektóre zioła, toteż studiowanie ich było o wiele łatwiejsze. Pomimo wszystko pragnęłam jednak wrócić do normalności – do swojej pracowni przesiąkniętej zapachem mikstur i ingrediencji. Pod koniec roku jednak miało miejsce wydarzenie, które rzuciło pozytywne światło na sytuację w kraju. Obwołanie nowym Ministrem osobę uznającą wyższość czarodziejów nad mugolami, zwiastowało pomyślne zmiany i jestem dumna z faktu, iż wszystko to ma miejsce za mojego życia. Poza tym brat od zawsze mi mówił, że kiedyś tak znienawidzony przez nas porządek świata się skończy i, oczywiście, miał rację.
Po przyjściu nowego roku na powrót przeniosłam się do własnego mieszkania, gdzie kontynuowałam pracę w zawodzie. Postanowiłam również, idąc w ślady matki, zacząć hodować niektóre zioła, co ułatwiło mi pracę i okazało się dość przyjemnym zajęciem. Ostatnio doszłam również do wniosku, że wolałabym nie przyjmować klientów z półświatka pod swój dach, toteż postanowiłam zwrócić się o pomoc do brata i wykorzystać jego ostatnią inwestycję. Obecnie wszelkie transakcje z klientami potrzebującymi trucizn przeprowadzam w karczmie „Pod Mantykorą”. Dzięki dogodnej lokalizacji mam zapewnioną większą ilość klienteli, a przy tym pewną dozę anonimowości – w lokalu panuje bowiem niepisana zasada „co się stało w karczmie, zostaje w karczmie”.
"Look like the innocent flower, but be the serpent under it."
Tak jak wspominałam, zaraz po skończonej edukacji szkolnej, dość szybko zabrałam się za rozwijanie swojej kariery. Jednym z powodów była chęć rozwoju, ale i świadomość iż przyjdzie czas, kiedy nie będzie mi już dane swobodnie podróżować i całkowicie poświęcać się eliksirom. Znam swoje obowiązki wobec rodziny i całkowicie je akceptuję. Od zawsze postrzegałam małżeństwo jako propozycję ekonomiczną, coś do czego należy podejść na chłodno i bez zbędnych miłosnych uniesień. Poza tym zawsze podziwiałam moją matkę i chciałam być taka jak ona - wydać na świat syna, który będzie dumnie reprezentował wartości rodzinne i kultywował tradycje. Mam zatem dość jasno określoną sylwetkę przyszłego męża. Raz nawet, po zakończeniu kursu, pojawiła się okazja na małżeństwo. Młody Blythe jawił się jako odpowiednia partia, a przynajmniej taki wydawał się na początku. Szybko jednak okazał się zwykłym nieudacznikiem, a ja wykorzystałam wyjazd za granicę jako skuteczny sposób na zakończenie tej raczkującej dopiero relacji. Jednakże ostatnio pojawił się na horyzoncie kandydat, a zatem pojawiła się kolejna możliwość na wywiązania się z moich powinności wobec rodzinie. Jak już mówiłam, znam swoje miejsce w świecie. Nie jest mi dane być wielkim bohaterem albo szalejącym na polu bitwy żołnierzem. Nigdy też do tego nie dążyłam. Zawsze wiedziałam, że będę działać w cieniu, wspierając mojego brata i przyświecające mi idee. Będę szanować tradycje rodzinne. W końcu jestem tylko kobietą, pięknym kwiatem. A czasami kwiat jest tylko kwiatem, a najlepszą rzeczą którą może dla nas zrobić jest umrzeć.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 0 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 0 | Brak |
Czarna magia: | 5 | 2 (różdżka) |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 30 | 3 (różdżka) |
Sprawność: | 1 | 1 (waga) |
Zwinność: | 0 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
norweski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
astronomia | III | 25 |
anatomia | I | 2 |
historia magii | I | 2 |
kłamstwo | I | 2 |
numerologia | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | II | 10 |
perswazja | I | 2 |
spostrzegawczość | I | 2 |
zielarstwo | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szczęście | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Malarstwo (tworzenie) | I | ½ |
Malarstwo (wiedza) | I | ½ |
Gotowanie | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak) | - | 0 |
Reszta: 7 |
-
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Calanthe Goyle dnia 04.05.20 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
czułki szczuroszczeta, kolec smoka, wydzielina korniczaka;
[08.05.20] Ingrediencje (kwiecień-czerwiec)
[11.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-maj-czerwiec): + 0,5 PB do reszty
[29.05.20] Rejestracja różdżki
[05.08.20] Wydarzenie: Na kogo wypadnie, na tego bęc; +60 PD
[11.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-maj-czerwiec): +30 PD, + 0,5 PB