stół na zewnątrz
AutorWiadomość
stół na zewnątrz
To właśnie przy tym stole odbywają się wszystkie rodzinne przyjęcia jeżeli tylko pozwoli na to temperatura. Tutaj jest zdecydowanie więcej miejsca niż w kuchni, poza tym Bottowie lubią przebywać na świeżym powietrzu. Generalnie na zewnątrz panuje porządek, choć czasem można się potknąć o pustką skrzynkę po owocach. Gdzieniegdzie stoją doniczki z kolorowymi kwiatami, a po ścianie drapie się dorodna winorośl. Uwaga. Na krzesłach uwielbia spać kot, trzeba uważać zanim się na nich usiądzie.
12.04.57r
Lubił tu wracać. Po części przez prosty, typowy dla siebie sentyment, sięganie myślami do tych łatwiejszych i weselszych czasów. Po części przez to, że po prostu zawsze jest tu jakoś tak dobrze. Nawet, kiedy mama ma kiepski nastrój albo kiedy coś się dzieje, ostatecznie to właśnie tutaj najczęściej są razem, całą rodzinką. A Bertie bardzo doceniał swoją rodzinkę.
Kiedy przyszedł, trochę osób kręciło się po terenie, grupka dzieciaków coś ewidentnie kombinowała bliżej krzaków, co rusz zerkając i wyglądając w stronę magicznego dywanu dziadka Boba, który nadal leżał na trawie niezłożony. Bertie uśmiechnął się pod nosem, nie zamierzając im przeszkadzać w tym podboju, sam uwielbiał dziadkowe dywany i wcale z tego nie wyrósł nawet jeśli zaliczył z nimi już bardzo dużo wypadków. W sumie to dobrze, że je zdelegalizowano.
Sam dziadek siedział przy stole i opowiadał coś wesoło dwóm wujkom, babcia Rosie siedziała niedaleko i zerkała ku niemu z dezaprobatą, choć był to wyraz ciepłej dezaprobaty, dość dla niej typowy, bo nawet jeśli uważała że dziadek mówi coś niewłaściwego to go w sumie kochała i chyba lubiła słuchać jego głupot. Tylko nie wypada się do tego przyznać.
Ktoś z boku śpiewał sto-lat, pewnie tysięczny już raz tego dnia, tata z boku rozmawiał z jakimś dalszym kuzynem widocznie podekscytowany. Bertie witając się wesoło, ogólnie z każdym kto zwrócił uwagę na jego pojawienie, zaczął rozglądać się za solenizantką.
- Dwieście lat, dwieście lat... - zanucił, kiedy tylko ją znalazł. Uśmiechnął się zeroko. W dłoniach miał sporą paczkę, a w środku tort który miał wystarczyć dla całej ferajny, która się zjechała proszona, czy też nie. Zaraz odstawił go na stolik, żeby przytulić do siebie mamę, rozważając że to w sumie zabawne że wydaje mu się taka malutka.
- Tylko nie zmalej do tej dwusetki jeszcze mocniej, bo będę cię mylił z krasnalem ogrodowym. Choć w sumie nawet pasowałaby ci taka czerwona czapeczka. - powiedział zaczepnie, uśmiechając się przy tym radośnie. - W każdym razie niechaj spełniają się wszystkie twoje marzenia, żyj nam długo i szczęśliwie w pełni swoich życiowych ambicji, a owoce na dżemy i nalewki niechaj rosną ci duże i soczyste. - zakończył swój zestaw życzeń. - Jak się bawisz?
Lubił tu wracać. Po części przez prosty, typowy dla siebie sentyment, sięganie myślami do tych łatwiejszych i weselszych czasów. Po części przez to, że po prostu zawsze jest tu jakoś tak dobrze. Nawet, kiedy mama ma kiepski nastrój albo kiedy coś się dzieje, ostatecznie to właśnie tutaj najczęściej są razem, całą rodzinką. A Bertie bardzo doceniał swoją rodzinkę.
Kiedy przyszedł, trochę osób kręciło się po terenie, grupka dzieciaków coś ewidentnie kombinowała bliżej krzaków, co rusz zerkając i wyglądając w stronę magicznego dywanu dziadka Boba, który nadal leżał na trawie niezłożony. Bertie uśmiechnął się pod nosem, nie zamierzając im przeszkadzać w tym podboju, sam uwielbiał dziadkowe dywany i wcale z tego nie wyrósł nawet jeśli zaliczył z nimi już bardzo dużo wypadków. W sumie to dobrze, że je zdelegalizowano.
Sam dziadek siedział przy stole i opowiadał coś wesoło dwóm wujkom, babcia Rosie siedziała niedaleko i zerkała ku niemu z dezaprobatą, choć był to wyraz ciepłej dezaprobaty, dość dla niej typowy, bo nawet jeśli uważała że dziadek mówi coś niewłaściwego to go w sumie kochała i chyba lubiła słuchać jego głupot. Tylko nie wypada się do tego przyznać.
Ktoś z boku śpiewał sto-lat, pewnie tysięczny już raz tego dnia, tata z boku rozmawiał z jakimś dalszym kuzynem widocznie podekscytowany. Bertie witając się wesoło, ogólnie z każdym kto zwrócił uwagę na jego pojawienie, zaczął rozglądać się za solenizantką.
- Dwieście lat, dwieście lat... - zanucił, kiedy tylko ją znalazł. Uśmiechnął się zeroko. W dłoniach miał sporą paczkę, a w środku tort który miał wystarczyć dla całej ferajny, która się zjechała proszona, czy też nie. Zaraz odstawił go na stolik, żeby przytulić do siebie mamę, rozważając że to w sumie zabawne że wydaje mu się taka malutka.
- Tylko nie zmalej do tej dwusetki jeszcze mocniej, bo będę cię mylił z krasnalem ogrodowym. Choć w sumie nawet pasowałaby ci taka czerwona czapeczka. - powiedział zaczepnie, uśmiechając się przy tym radośnie. - W każdym razie niechaj spełniają się wszystkie twoje marzenia, żyj nam długo i szczęśliwie w pełni swoich życiowych ambicji, a owoce na dżemy i nalewki niechaj rosną ci duże i soczyste. - zakończył swój zestaw życzeń. - Jak się bawisz?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W którymś momencie urodziny przestają być tak wesołym dniem jak wcześniej. Człowiek uświadamia sobie, że lata naprawdę mijają, a do tego w sposób nieubłagany. Zmusza się do zrobienia rachunku sumienia i wyliczenia wszystkich sukcesów, ale do głowy jak na złość najpierw wpadają porażki. Sam chciała zatrzymać ten szalony pojazd, bo niebezpiecznie szybko zbliżał się do pięćdziesiątki. Ta okrągła liczba to już nie były przelewki, to zdecydowanie była oznaka starości. Pięćdziesiąt lat! Dlatego wstała dzisiaj trochę naburmuszona, bo nie chciała przekraczać tej magicznej granicy. Dobrze jej się żyło w ciele i umyśle czterdziestolatki. Dopiero po wzięciu orzeźwiającego prysznica doszła do wniosku, że przesadza. Ubrała się w długą kwiecistą sukienkę i upięła włosy w wysoki kok – nie miała zamiaru się jakoś szczególnie stroić, ale chciała wyglądać ładnie. Nie planowała dzisiaj żadnej wielkiej imprezy, nie przepadała za hucznym obchodzeniem swoich urodzin. W końcu to był jej dzień, więc lubiła go spędzać dość leniwie i bardzo samolubnie. Niestety to nie zawsze się udawało, tak jak w tym roku, kiedy cała rodzina postanowiła jej się zrzucić na głowę. Teść z teściową, szwagrowie i szwagierki, kuzyni i ich dzieci. W Gnieździe było głośno i tłumnie. Całe szczęście, że przynieśli ze sobą jedzenie, bo sama tak szybko nie ugotowałaby im za wiele. Na początku nie była zachwycona ich wizytą, ale bardzo szybko zmieniła zdanie, kiedy wszyscy zasiedli do stołu. Naprawdę lubiła tę rodzinną atmosferę, z rozbawieniem przyglądała się mężowi, tak żywo rozmawiającemu ze swoim krewnym.
W którymś momencie usłyszała miauczenie kota. Miała wyczulony słuch, nawet głośne rozmowy przy stole jej nie przeszkodziły. Przeprosiła szwagierkę, z którą akurat wspominała stare dobre czasy, i poszła za dom. - Oj, Avis - westchnęła, spoglądając na swojego przebiegłego kota, który utknął w okienku piwnicznym. Cóż, jednak nie był aż tak przebiegły jak się wydawało. Kucnęła, żeby go wydostać z potrzasku, a wtedy usłyszała za plecami znajomy głos syna. - Bertie! - Uśmiechnęła się, szybko wstając i na moment zapominając o uwięzionym kocie. - Cieszę się, że wpadłeś - powiedziała, przytulając go na powitanie. Uśmiech jednak jej szybko zrzedł, słysząc ten wcale nieśmieszny żart. - Haha, no bardzo śmieszne - uderzyła go lekko w ramię, ale i tak cieszyła się, że go widzi całego i zdrowego. W obecnych czasach to nie było takie oczywiste. - Dziękuję - uścisnęła go jeszcze raz, bo nie mogła w sobie powstrzymać tej matczynej fali miłości. - Jak widzisz wszyscy Bottowie świata postanowili mnie dzisiaj odwiedzić, ale nie narzekam - zaśmiała się. - Skoro już tu jesteś, pomóż mi z Avisem. Utknął w oknie piwnicznym i nie mogę do niego sięgnąć - westchnęła. - Uwielbia cię, może na sam twój widok uda mu się wyskoczyć. A co tu masz takiego ciekawego... - nie byłaby sobą gdyby nie zajrzała do przyniesionego pudełka. Wydała z siebie cichy okrzyk radości, kiedy zobaczyła w środku piękny okrągły i na pewno pyszny tort. Jak to dobrze, że jej syn znalazł w sobie talent cukierniczy.
W którymś momencie usłyszała miauczenie kota. Miała wyczulony słuch, nawet głośne rozmowy przy stole jej nie przeszkodziły. Przeprosiła szwagierkę, z którą akurat wspominała stare dobre czasy, i poszła za dom. - Oj, Avis - westchnęła, spoglądając na swojego przebiegłego kota, który utknął w okienku piwnicznym. Cóż, jednak nie był aż tak przebiegły jak się wydawało. Kucnęła, żeby go wydostać z potrzasku, a wtedy usłyszała za plecami znajomy głos syna. - Bertie! - Uśmiechnęła się, szybko wstając i na moment zapominając o uwięzionym kocie. - Cieszę się, że wpadłeś - powiedziała, przytulając go na powitanie. Uśmiech jednak jej szybko zrzedł, słysząc ten wcale nieśmieszny żart. - Haha, no bardzo śmieszne - uderzyła go lekko w ramię, ale i tak cieszyła się, że go widzi całego i zdrowego. W obecnych czasach to nie było takie oczywiste. - Dziękuję - uścisnęła go jeszcze raz, bo nie mogła w sobie powstrzymać tej matczynej fali miłości. - Jak widzisz wszyscy Bottowie świata postanowili mnie dzisiaj odwiedzić, ale nie narzekam - zaśmiała się. - Skoro już tu jesteś, pomóż mi z Avisem. Utknął w oknie piwnicznym i nie mogę do niego sięgnąć - westchnęła. - Uwielbia cię, może na sam twój widok uda mu się wyskoczyć. A co tu masz takiego ciekawego... - nie byłaby sobą gdyby nie zajrzała do przyniesionego pudełka. Wydała z siebie cichy okrzyk radości, kiedy zobaczyła w środku piękny okrągły i na pewno pyszny tort. Jak to dobrze, że jej syn znalazł w sobie talent cukierniczy.
Odpowiedział jej wesołym uśmiechem. Wiedział, że mama się cieszy, podobnie jak z większości gości, nie ważne czy miała na nich ochotę czy nie i nie ważne jakim wypadkiem skończy się polowanie na latający dywan.
- Cieszę się, że doceniasz moje żarty, chociaż ty jedna. - stwierdził poważnym tonem udręczonego i wiecznie nie docenianego komika, zerkając zaraz ku rogu domu, zza którego dobiegła głośniejsza salwa śmiechu, podobne odgłosy zapewne trwać tu będą do późna. - Może zrobimy wieczorem grilla?
Zamarudził zaraz. Miał ochotę na jakieś dobre jedzenie, nie koniecznie słodkie, bardzo chętnie mięsne i jeśli trzeba to pójdzie nawet zaraz po zakupy żeby dane mu było tylko dostać dobry karczek. Nawet, jeśli tata go spali.
- Gdzie wszyscy, widziałem zaledwie jedną ósmą. - zaśmiał się, obejmując mamę, która znowu się przytuliła. Co mógł zrobić, cieszył się że znowu ją widzi, że jest cała i zdrowa, że jeszcze nie zmalała do wymiarów krasnala ogrodowego i, że w miarę dobrze się bawi. Wiedział, że lubi sobie pomarudzić na swoje urodziny, ale oto przybyła rodzinka, aby pani Bott nie miała na to czasu.
Zaraz spojrzał w kierunku kota, którego szczerze uwielbiał, choć w głębi ducha był przekonany, że to tak na prawdę jakiś Bott, który chciał uciec przed życiem pełnym obowiązków, albo musiał uciekać przed prawem, zmienił się w zwierzę i przypałętał do jego mamy wiedząc, że ta go zawsze dobrze nakarmi. Bo jak inaczej wyjaśnić, że kot może być pokraką?
- No, hej mały. - przywitał się ze stworzeniem w formie kota, usiłując wsunąć ręce obok niego, żeby dać mu jakieś podparcie dla tylnych łapek. - W ogóle myślałem ostatnio, żeby zrobić przy Ruderze ogródek. Taki wiesz z ziołami, warzywami. - odezwał się zaraz w kierunku mamy, usiłując pomóc kotu wyjść z okna i czując jak w dłoń wbija mu się drzazga. - No wyłaź, cholero. - mruknął w kierunku kota. - Pomożesz mi z tym trochę? - dokończył swoją wypowiedź, szamocząc się jeszcze chwilę, kiedy kot w końcu wyskoczył z okna, skacząc na jego głowę, przebiegając po plecach i uciekając gdzie pieprz rośnie. Bertie domknął tylko okno i pokręcił głową.
- Masz funkcję chowania pazurów! - zawołał tylko tak informacyjnie za kotem.
- Cieszę się, że doceniasz moje żarty, chociaż ty jedna. - stwierdził poważnym tonem udręczonego i wiecznie nie docenianego komika, zerkając zaraz ku rogu domu, zza którego dobiegła głośniejsza salwa śmiechu, podobne odgłosy zapewne trwać tu będą do późna. - Może zrobimy wieczorem grilla?
Zamarudził zaraz. Miał ochotę na jakieś dobre jedzenie, nie koniecznie słodkie, bardzo chętnie mięsne i jeśli trzeba to pójdzie nawet zaraz po zakupy żeby dane mu było tylko dostać dobry karczek. Nawet, jeśli tata go spali.
- Gdzie wszyscy, widziałem zaledwie jedną ósmą. - zaśmiał się, obejmując mamę, która znowu się przytuliła. Co mógł zrobić, cieszył się że znowu ją widzi, że jest cała i zdrowa, że jeszcze nie zmalała do wymiarów krasnala ogrodowego i, że w miarę dobrze się bawi. Wiedział, że lubi sobie pomarudzić na swoje urodziny, ale oto przybyła rodzinka, aby pani Bott nie miała na to czasu.
Zaraz spojrzał w kierunku kota, którego szczerze uwielbiał, choć w głębi ducha był przekonany, że to tak na prawdę jakiś Bott, który chciał uciec przed życiem pełnym obowiązków, albo musiał uciekać przed prawem, zmienił się w zwierzę i przypałętał do jego mamy wiedząc, że ta go zawsze dobrze nakarmi. Bo jak inaczej wyjaśnić, że kot może być pokraką?
- No, hej mały. - przywitał się ze stworzeniem w formie kota, usiłując wsunąć ręce obok niego, żeby dać mu jakieś podparcie dla tylnych łapek. - W ogóle myślałem ostatnio, żeby zrobić przy Ruderze ogródek. Taki wiesz z ziołami, warzywami. - odezwał się zaraz w kierunku mamy, usiłując pomóc kotu wyjść z okna i czując jak w dłoń wbija mu się drzazga. - No wyłaź, cholero. - mruknął w kierunku kota. - Pomożesz mi z tym trochę? - dokończył swoją wypowiedź, szamocząc się jeszcze chwilę, kiedy kot w końcu wyskoczył z okna, skacząc na jego głowę, przebiegając po plecach i uciekając gdzie pieprz rośnie. Bertie domknął tylko okno i pokręcił głową.
- Masz funkcję chowania pazurów! - zawołał tylko tak informacyjnie za kotem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Samantha klepnęła pocieszająco syna po ramieniu. - Tak, ja wiem, nikt cię nie rozumie - westchnęła, chociaż częściej miała wrażenie, że to ona jest najbardziej niezrozumianym członkiem ich rodziny. Bądź co bądź w jej żyłach nie płynęła krew Bottów i do końca życia miała pozostać nim tylko z nazwiska, nawet jeżeli dzięki niej przyszły na świat dwie niesamowite osoby, zasilające tę specyficzną rodzinę swoją energią. - Ooo, bardzo chętnie! Tylko może wieczorem, kiedy już zostaniemy sami - zaproponowała, bo choć pokochała głośną rodzinę swojego męża jak własną, miała ochotę spędzić wieczorem czas z najbliższymi. Zjeść dobrze usmażoną kiełbaskę i napić się ciepłej herbaty, bo coś czuła, że z jej domowej nalewki już nic na wieczór nie zostanie. Kolejna salwa śmiechu, dobiegająca ze stołu za domem, tylko ją utwierdziła w tym przekonaniu.
- Pewnie gdzieś się kręcą po domu - odparła z uśmiechem, co wcale nie było takie dalekie od prawdy. Straciła już rachubę ile osób pojawiło się w Gnieździe, ale jak zwykle jej to nie przeszkadzało, nawet jeżeli lubiła sobie cicho (lub trochę głośniej) narzekać pod nosem.
Oparła się o ścianę, obserwując jak Bertie ratuje Avisa z potrzasku. Ten kot przeżył z nimi już tyle lat, Samantha czasem się dziwiła, że jeszcze żyje i ma się tak dobrze. To pewnie przez te wszystkie myszy, na które polował w piwnicy. - Ogródek warzywny? - Powtórzyła zdziwiona, bo nie spodziewała się po swoim synu smykałki do ogrodnictwa. Chociaż powinna się nauczyć przez ostatnie dwadzieścia lat, że absolutnie nic nie powinno ją dziwić. - Czemu nie, to całkiem dobry pomysł - stwierdziła po chwili, idąc myślami do swojego ogródka, który ostatnio zarósł chwastami. Koniecznie musiała się za niego zabrać, bo pewnie rośliny już wołały o ratunek. - Oczywiście, daj tylko znać kiedy będziesz chciał zacząć - odparła, obserwując jak kot ucieka w wielkich podskokach jak najdalej od nich. Przedziwne zwierzę, ale wciąż miękkie i kochane. Wygładziła materiał swojej letniej sukienki, która zabrudziła się lekko, kiedy próbowała wyciągnąć kota z okienka. Pogoda sprawiła jej dzisiaj ogromną radość, w końcu nie wiało i nie padało, a zza chmur nawet wyjrzało słońce. Musiała to uczcić lżejszym ubiorem. - Teraz musisz poopowiadać co tam u ciebie - zarządziła i przycupnęła na jakimś niewysokim pieńku, stojącym pod oknem. Wyjęła z kiszeni mugolskiego papierosa (te magiczne były zbyt aromatyczne) i podpaliła go końcem różdżki, delektując się tą chwilą spokoju od gwarnego przyjęcia. Chyba dlatego zawsze lubiła palić, bo zawsze miała wymówkę, żeby na chwilę wyjść i się przewietrzyć, a wychowując Bertiego i Matta takie momenty naprawdę zapobiegały szaleństwu. - Pewnie gdybym nie miała urodzin to jeszcze długo bym cię nie zobaczyła - dodała, śmiejąc się pod nosem, ale co mogła poradzić na to, że jej dzieci były już dorosłe i miały inne zajęcia poza odwiedzaniem starej matki?
- Pewnie gdzieś się kręcą po domu - odparła z uśmiechem, co wcale nie było takie dalekie od prawdy. Straciła już rachubę ile osób pojawiło się w Gnieździe, ale jak zwykle jej to nie przeszkadzało, nawet jeżeli lubiła sobie cicho (lub trochę głośniej) narzekać pod nosem.
Oparła się o ścianę, obserwując jak Bertie ratuje Avisa z potrzasku. Ten kot przeżył z nimi już tyle lat, Samantha czasem się dziwiła, że jeszcze żyje i ma się tak dobrze. To pewnie przez te wszystkie myszy, na które polował w piwnicy. - Ogródek warzywny? - Powtórzyła zdziwiona, bo nie spodziewała się po swoim synu smykałki do ogrodnictwa. Chociaż powinna się nauczyć przez ostatnie dwadzieścia lat, że absolutnie nic nie powinno ją dziwić. - Czemu nie, to całkiem dobry pomysł - stwierdziła po chwili, idąc myślami do swojego ogródka, który ostatnio zarósł chwastami. Koniecznie musiała się za niego zabrać, bo pewnie rośliny już wołały o ratunek. - Oczywiście, daj tylko znać kiedy będziesz chciał zacząć - odparła, obserwując jak kot ucieka w wielkich podskokach jak najdalej od nich. Przedziwne zwierzę, ale wciąż miękkie i kochane. Wygładziła materiał swojej letniej sukienki, która zabrudziła się lekko, kiedy próbowała wyciągnąć kota z okienka. Pogoda sprawiła jej dzisiaj ogromną radość, w końcu nie wiało i nie padało, a zza chmur nawet wyjrzało słońce. Musiała to uczcić lżejszym ubiorem. - Teraz musisz poopowiadać co tam u ciebie - zarządziła i przycupnęła na jakimś niewysokim pieńku, stojącym pod oknem. Wyjęła z kiszeni mugolskiego papierosa (te magiczne były zbyt aromatyczne) i podpaliła go końcem różdżki, delektując się tą chwilą spokoju od gwarnego przyjęcia. Chyba dlatego zawsze lubiła palić, bo zawsze miała wymówkę, żeby na chwilę wyjść i się przewietrzyć, a wychowując Bertiego i Matta takie momenty naprawdę zapobiegały szaleństwu. - Pewnie gdybym nie miała urodzin to jeszcze długo bym cię nie zobaczyła - dodała, śmiejąc się pod nosem, ale co mogła poradzić na to, że jej dzieci były już dorosłe i miały inne zajęcia poza odwiedzaniem starej matki?
stół na zewnątrz
Szybka odpowiedź