Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Zagroda dla zwierząt
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zagroda dla zwierząt
Na wojnie po równi cierpią i ludzie, i zwierzęta. Dlatego Zakonnicy stworzyli w Oazie także niewielką enklawę dla braci mniejszych. Na początku Susanne Lovegood przyprowadziła do zagrody po dwie kozy i krowy oraz kilka kur, jednak stadko prędko zaczęło się powiększać. Każdy z mieszkańców Oazy może przyjść i zająć się zwierzętami: na drzwiach wejściowych do budynku wisi drewniana tablica z dokładną instrukcją, jak zajmować się podopiecznymi.
Zagroda znajduje się w okolicy kwiecistej łąki. Składa się na nią średniej wielkości, drewniany budynek, pełniący rolę zarówno kurnika, jak i obory. Wewnątrz znajdują się także podstawowe narzędzia gospodarskie. Otoczony jest zaś płotem tworzący niewielkie pastwisko, na którym wypasają się zwierzęta. Zakonnicy i inne osoby przebywające w Oazie mogą do woli korzystać z zebranych jaj, czy z wydojonego mleka, pamiętając jednak o tym, aby mieszkające tu zwierzęta pozostały zdrowe i zadbane.
W tym miejscu mieszka także Greta: brązowa koza należąca do Gwendolyn Grey.
Zagroda znajduje się w okolicy kwiecistej łąki. Składa się na nią średniej wielkości, drewniany budynek, pełniący rolę zarówno kurnika, jak i obory. Wewnątrz znajdują się także podstawowe narzędzia gospodarskie. Otoczony jest zaś płotem tworzący niewielkie pastwisko, na którym wypasają się zwierzęta. Zakonnicy i inne osoby przebywające w Oazie mogą do woli korzystać z zebranych jaj, czy z wydojonego mleka, pamiętając jednak o tym, aby mieszkające tu zwierzęta pozostały zdrowe i zadbane.
W tym miejscu mieszka także Greta: brązowa koza należąca do Gwendolyn Grey.
-Ja znałem... znam Pomonę tylko z plakatów. - westchnął, w połowie zdania poprawiając się z czasu przeszłego na teraźniejszy. Choć przypuszczał, że Pomonie stało się coś złego jeśli zniknęła bez słowa, to nie chciał o tym myśleć, chciał wierzyć, że jest gdzieś cała i zdrowa. Że faktycznie porzuciła rodzinę dla ich i własnego bezpieczeństwa. Nie mógł jednak przepędzić sprzed powiek widoku listu gończego i wspomnienia dzieci Jayden'a, oprzeć się wrażeniu, że to właśnie jeden kawałek papieru (skopiowany i rozwieszony w całym Londynie, w całej Anglii) zniszczył tamtą kochającą się rodzinę i rozsypał wszystko w pył. Ile jeszcze rodzin będzie cierpieć, zanim to wszystko się skończy?
Lata pracy w zawodzie wyczuliły go na obserwację innych, więc - a może mu się zdawało, może to już nie spostrzegawczość a nadwrażliwa emocjonalność? - przelotnie zauważył, że Hannah zdrabnia imię Billy'ego (to akurat nic dziwnego, często zdrabniała imiona) jakimś cieplejszym, miękkim tonem. Michael miał dzisiaj - od aresztowania Just - zbyt wiele na głowie, by się nad tym zastanowić, by chcieć się nad tym zastanowić. Przez głowę przemknęła mu jedynie prędka i z pozoru niezwiązana z rozmową myśl, że William Moore to dobry człowiek. I, co ważniejsze, normalny i odpowiedzialny.
Michael zawsze życzył Hannah dobrze, troszcząc się o nią po swojemu. Choć stłumienie własnych emocji nie przychodziło mu łatwo, to niespodziewana przemiana w wilkołaka pomogła mu podjąć decyzję, zdecydowała za niego. Uczucia, które żywił do Hannah rozkwitały bardzo nieśmiało, niczym pąk opóźnionego kwiatu, ale ten kwiat okazał się trujący i lepiej będzie cisnąć go w płomienie. Obecność kogoś, kto w chwili stresu może zagrozić życiu panny Wright na pewno nie była i nie będzie dla niej dobra.
Zwłaszcza, że przy niej czuł się czasem wilkiem bardziej niż przy osobach, do których nie czuł absolutnie nic. To nie jej wina, widać niektóre...namiętności emocje budziły w nim potwora, widać bezpieczniej się wycofać, nic nie czuć, zamknąć w sobie. Tak naprawdę będzie lepiej.
-Hannah... - wyrwało mu się jedynie z troską, gdy zaczęła opowiadać o Benie, o Crucio. Skoro dotychczas pozostało to sekretem jej brata, przynajmniej przed Michaelem, to musiała bardzo się przejąć jego stanem. W jej decyzji, by się tym podzielić, wyczuł szczerą troskę. Mike nie starał się dzisiaj ukrywać emocji innych niż ta, którą najbardziej usiłował stumić - mogła więc wyraźnie dostrzec na jego twarzy mieszankę lęku, gniewu i troski.
Opowiadała o Benie. Ale nie o sobie. Wiedział, że dusiła w sobie wiele rzeczy, zupełnie jak on - i pamiętał tamtą jesień, gdy chodziła z przepaską na oku, gdy on sam nie wiedział jeszcze o Zakonie Feniksa, gdy dzielnie udawała, że sobie radzi i zasłaniała swoje piękne oczy grzywką.
Przełknął ślinę, czując jak gniew zmienia się w żądzę zemsty.
-To Rosier...? - upewnił się, lekko dotykając palcami własnej skroni, niedaleko gałki ocznej. Nie naciskał dalej, nie chciał jej zawstydzić.
-Poradzę sobie. - zapewnił więc z dzielnym, choć trochę wymuszonym uśmiechem. Poradzi sobie, bo musiał.
Tyle, że nie był w stanie skupić się na sobie, dopóki Justine pozostawała w rękach wrogów. Szukanie pomocy będzie musiało poczekać.
Poczekać nie mogły za to pewne słowa. Wiedział, że pod raźnym uśmiechem ukrywała wielką wrażliwość i - obiecując jej bezpieczeństwo - żałował, że pewnie poczuje się smutna lub speszona. Ścisnął lekko jej dłoń, próbując bez słów przekazać, że naprawdę wszystko będzie jeszcze dobrze.
Być może dla Tonksów nie, być może zniknięcie Justine na zawsze złamało ich rodzinę, złamało jego. Ale dla Hannah tak, na pewno. Musi być.
Nie będziesz sam - spodziewał się różnych zapewnień, ale nie tego. Uśmiechnął się ze smutnym zaskoczeniem, w jasnych oczach na moment błysnęła nieokreślona nadzieja, ale przez myśl od razu przebiegł sprzeciw: nie, Hannah, muszę nauczyć się być sam i z tym pogodzić - bo inaczej z płonnych nadziei znowu wyniknie coś niedobrego.
-Dziękuję, Hannah. - nie protestował jednak na głos, chcąc by uwierzyła, że przyjął jej pocieszenie, by poczuła się lepiej, by uwierzyła, że dla nich obydwojga wszystko się ułoży. Po prostu osobno.
Atmosfera była już tak gęsta, a niewypowiedziane słowa tak ciężkie, że trzeba było cofnąć się o krok, wrócić do pracy, przerwać chwilę częściowej szczerości. Mimo wszystko, zrobiło mu się trochę lżej. Hannah chyba też.
-Jasne, że dam znać. Ty też. - obiecał, uśmiechając się blado. Podjął już decyzję o narzuceniu im jednego rodzaju dystansu, ale wciąż była dla Justine jak siostra, dla Tonksów jak rodzina. Tego nic nie zmieni, na szczęście. -Wróćmy do pracy. - pokiwał głową, sięgając po różdżkę aby rzucić kolejne zaklęcia na drewniane belki. Chłopcy pracujący nad budowlą zbyt długo pozostawali już bez nadzoru, powinien do nich wrócić - spojrzeniem i myślami.
/zt x 2
Lata pracy w zawodzie wyczuliły go na obserwację innych, więc - a może mu się zdawało, może to już nie spostrzegawczość a nadwrażliwa emocjonalność? - przelotnie zauważył, że Hannah zdrabnia imię Billy'ego (to akurat nic dziwnego, często zdrabniała imiona) jakimś cieplejszym, miękkim tonem. Michael miał dzisiaj - od aresztowania Just - zbyt wiele na głowie, by się nad tym zastanowić, by chcieć się nad tym zastanowić. Przez głowę przemknęła mu jedynie prędka i z pozoru niezwiązana z rozmową myśl, że William Moore to dobry człowiek. I, co ważniejsze, normalny i odpowiedzialny.
Michael zawsze życzył Hannah dobrze, troszcząc się o nią po swojemu. Choć stłumienie własnych emocji nie przychodziło mu łatwo, to niespodziewana przemiana w wilkołaka pomogła mu podjąć decyzję, zdecydowała za niego. Uczucia, które żywił do Hannah rozkwitały bardzo nieśmiało, niczym pąk opóźnionego kwiatu, ale ten kwiat okazał się trujący i lepiej będzie cisnąć go w płomienie. Obecność kogoś, kto w chwili stresu może zagrozić życiu panny Wright na pewno nie była i nie będzie dla niej dobra.
Zwłaszcza, że przy niej czuł się czasem wilkiem bardziej niż przy osobach, do których nie czuł absolutnie nic. To nie jej wina, widać niektóre...
-Hannah... - wyrwało mu się jedynie z troską, gdy zaczęła opowiadać o Benie, o Crucio. Skoro dotychczas pozostało to sekretem jej brata, przynajmniej przed Michaelem, to musiała bardzo się przejąć jego stanem. W jej decyzji, by się tym podzielić, wyczuł szczerą troskę. Mike nie starał się dzisiaj ukrywać emocji innych niż ta, którą najbardziej usiłował stumić - mogła więc wyraźnie dostrzec na jego twarzy mieszankę lęku, gniewu i troski.
Opowiadała o Benie. Ale nie o sobie. Wiedział, że dusiła w sobie wiele rzeczy, zupełnie jak on - i pamiętał tamtą jesień, gdy chodziła z przepaską na oku, gdy on sam nie wiedział jeszcze o Zakonie Feniksa, gdy dzielnie udawała, że sobie radzi i zasłaniała swoje piękne oczy grzywką.
Przełknął ślinę, czując jak gniew zmienia się w żądzę zemsty.
-To Rosier...? - upewnił się, lekko dotykając palcami własnej skroni, niedaleko gałki ocznej. Nie naciskał dalej, nie chciał jej zawstydzić.
-Poradzę sobie. - zapewnił więc z dzielnym, choć trochę wymuszonym uśmiechem. Poradzi sobie, bo musiał.
Tyle, że nie był w stanie skupić się na sobie, dopóki Justine pozostawała w rękach wrogów. Szukanie pomocy będzie musiało poczekać.
Poczekać nie mogły za to pewne słowa. Wiedział, że pod raźnym uśmiechem ukrywała wielką wrażliwość i - obiecując jej bezpieczeństwo - żałował, że pewnie poczuje się smutna lub speszona. Ścisnął lekko jej dłoń, próbując bez słów przekazać, że naprawdę wszystko będzie jeszcze dobrze.
Być może dla Tonksów nie, być może zniknięcie Justine na zawsze złamało ich rodzinę, złamało jego. Ale dla Hannah tak, na pewno. Musi być.
Nie będziesz sam - spodziewał się różnych zapewnień, ale nie tego. Uśmiechnął się ze smutnym zaskoczeniem, w jasnych oczach na moment błysnęła nieokreślona nadzieja, ale przez myśl od razu przebiegł sprzeciw: nie, Hannah, muszę nauczyć się być sam i z tym pogodzić - bo inaczej z płonnych nadziei znowu wyniknie coś niedobrego.
-Dziękuję, Hannah. - nie protestował jednak na głos, chcąc by uwierzyła, że przyjął jej pocieszenie, by poczuła się lepiej, by uwierzyła, że dla nich obydwojga wszystko się ułoży. Po prostu osobno.
Atmosfera była już tak gęsta, a niewypowiedziane słowa tak ciężkie, że trzeba było cofnąć się o krok, wrócić do pracy, przerwać chwilę częściowej szczerości. Mimo wszystko, zrobiło mu się trochę lżej. Hannah chyba też.
-Jasne, że dam znać. Ty też. - obiecał, uśmiechając się blado. Podjął już decyzję o narzuceniu im jednego rodzaju dystansu, ale wciąż była dla Justine jak siostra, dla Tonksów jak rodzina. Tego nic nie zmieni, na szczęście. -Wróćmy do pracy. - pokiwał głową, sięgając po różdżkę aby rzucić kolejne zaklęcia na drewniane belki. Chłopcy pracujący nad budowlą zbyt długo pozostawali już bez nadzoru, powinien do nich wrócić - spojrzeniem i myślami.
/zt x 2
Can I not save one
from the pitiless wave?
14 marzec
To nie tak, że Florence nie lubiła zwierząt. Wręcz przeciwnie, włochate owce i kozy oraz kilka krów zamieszkujących zagrodę w Oazie były bardzo miłymi towarzyszami. Były wybitnymi słuchaczami, gotowymi w każdej chwili nadstawić ucha, gdyby ktoś chciał wyrzucić z siebie to, co leżało mu na sercu. Co więcej, każdy sekret był z nimi bezpieczny, bo żaden z futrzaków nie był skłonny by rozpowiadać je dalej. No, może między sobą, ale przynajmniej żaden z ludzi zamieszkujących wyspę nie mógł się o nich dowiedzieć! Miało też to jednak i słabe strony. Każda rozmowa z nimi była tak naprawdę rozmową Florence samej ze sobą. Praca w zagrodzie nie była ciężka, doglądanie zwierząt koniec końców sprowadzało się do tego, że kobieta prędzej czy później zaczynała rozmyślać i snuć wizje przyszłości - a to wprawiało ją raczej w kiepski nastrój. Nawet jeśli próbowała jakoś trzymać się jasnej strony swoich wyobrażeń, i tak na koniec dnia była raczej nieco markotna. To właśnie dlatego nie lubiła, gdy nadchodziła jej kolej na pilnowanie niewielkiego stadka zamieszkującego Oazę. Dużo bardziej wolała zająć się bardziej wymagającą pracą fizyczną, taką jak gotowanie, cerowanie czy nawet pranie. Wtedy nie miała czasu myśleć, a gdy kończyła pracę, była zwyczajnie zbyt zmęczona by jakiekolwiek myśli zaprzątały jej głowę - dzięki czemu udawało jej się zwykle dość spokojnie przesypiać całe noce.
Florence zauważyła z resztą, że nie tylko ona ma podobny problem. W normalnej sytuacji pilnowanie trzody byłoby wręcz nagrodą - gdy pogoda sprzyjała można było położyć się na trawce i udawać, że właśnie jest się na wakacjach. Ludzie woleli jednak zajmować myśli czymś konkretnym - tym bardziej że pracy na wyspie było przecież bardzo dużo. Miejsce już i tak było przeludnione, a jednak wciąż przybywali nowi ocaleni. Dla każdego trzeba było znaleźć jakiś kąt.
Kobieta westchnęła cicho, sięgając po związany snopek siana i rozsypując jedzenie dla zwierząt w dwóch miejscach - dzięki temu futrzaki nie przeszkadzały sobie wzajemnie. Krowy i owce majestatycznym krokiem ruszyły ku sianiu, podczas gdy jedna z kóz zainteresowała się raczej samą Florence. - Nie mam nic dla ciebie, Franiu - Fortescue pogłaskała czarne koźlątko po szyi, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Koza zabeczała cicho, próbując skubnąć rękaw jej swetra. O nie, absolutnie to nie było tak, że Florence nie lubiła zwierząt. Przeciwnie, uwielbiała je. Kiedyś nawet marzył jej się domek na wsi z kilkoma kurami i może nawet krową, która dawałaby im codziennie świeże mleko. Ależ byłyby z tego cudowne lody.
To nie tak, że Florence nie lubiła zwierząt. Wręcz przeciwnie, włochate owce i kozy oraz kilka krów zamieszkujących zagrodę w Oazie były bardzo miłymi towarzyszami. Były wybitnymi słuchaczami, gotowymi w każdej chwili nadstawić ucha, gdyby ktoś chciał wyrzucić z siebie to, co leżało mu na sercu. Co więcej, każdy sekret był z nimi bezpieczny, bo żaden z futrzaków nie był skłonny by rozpowiadać je dalej. No, może między sobą, ale przynajmniej żaden z ludzi zamieszkujących wyspę nie mógł się o nich dowiedzieć! Miało też to jednak i słabe strony. Każda rozmowa z nimi była tak naprawdę rozmową Florence samej ze sobą. Praca w zagrodzie nie była ciężka, doglądanie zwierząt koniec końców sprowadzało się do tego, że kobieta prędzej czy później zaczynała rozmyślać i snuć wizje przyszłości - a to wprawiało ją raczej w kiepski nastrój. Nawet jeśli próbowała jakoś trzymać się jasnej strony swoich wyobrażeń, i tak na koniec dnia była raczej nieco markotna. To właśnie dlatego nie lubiła, gdy nadchodziła jej kolej na pilnowanie niewielkiego stadka zamieszkującego Oazę. Dużo bardziej wolała zająć się bardziej wymagającą pracą fizyczną, taką jak gotowanie, cerowanie czy nawet pranie. Wtedy nie miała czasu myśleć, a gdy kończyła pracę, była zwyczajnie zbyt zmęczona by jakiekolwiek myśli zaprzątały jej głowę - dzięki czemu udawało jej się zwykle dość spokojnie przesypiać całe noce.
Florence zauważyła z resztą, że nie tylko ona ma podobny problem. W normalnej sytuacji pilnowanie trzody byłoby wręcz nagrodą - gdy pogoda sprzyjała można było położyć się na trawce i udawać, że właśnie jest się na wakacjach. Ludzie woleli jednak zajmować myśli czymś konkretnym - tym bardziej że pracy na wyspie było przecież bardzo dużo. Miejsce już i tak było przeludnione, a jednak wciąż przybywali nowi ocaleni. Dla każdego trzeba było znaleźć jakiś kąt.
Kobieta westchnęła cicho, sięgając po związany snopek siana i rozsypując jedzenie dla zwierząt w dwóch miejscach - dzięki temu futrzaki nie przeszkadzały sobie wzajemnie. Krowy i owce majestatycznym krokiem ruszyły ku sianiu, podczas gdy jedna z kóz zainteresowała się raczej samą Florence. - Nie mam nic dla ciebie, Franiu - Fortescue pogłaskała czarne koźlątko po szyi, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Koza zabeczała cicho, próbując skubnąć rękaw jej swetra. O nie, absolutnie to nie było tak, że Florence nie lubiła zwierząt. Przeciwnie, uwielbiała je. Kiedyś nawet marzył jej się domek na wsi z kilkoma kurami i może nawet krową, która dawałaby im codziennie świeże mleko. Ależ byłyby z tego cudowne lody.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ostatnie noce spędził nad pracą na rzecz Zakonu. Misja zlecona przez Longbottoma zajmowała cały jego wolny czas, ale w momencie odkrycia wraz z Castorem przełomowej mikstury mógł na chwilę pozwolić sobie na odpoczynek. Musiał złapać oddech i zastanowić się nad dalszym planem i działaniem. Koniecznym było zebranie odpowiedniej ekipy, która wraz z nim wybierze się do Sennej Doliny, obezwładni wroga, przejmie teren i zabezpieczy go przed kolejnymi atakami. Nawet pokusił się o myśl, żeby postawić tam ludzi Zakonu by szmalcownicy więcej się tam nie panoszyli. Plan na kartce brzmiał świetnie, gorzej z wykonaniem i tutaj potrzebował porady kogoś bardziej obeznanego w misjach. Wiedział nawet do kogo się zwróci, ale uznał, że najpierw zajdzie do Oazy, by odwiedzić pewną osobę bliską jego sercu.
Otrzymał informację, że znajdzie Florkę przy zagrodzie dla zwierząt więc tam też skierował swoje kroki i po chwili dostrzegł jak kobieta krząta się wśród inwentarza. Zwolnił trochę kroku walcząc z chęcią podbiegnięcia i porwania jej w ramiona.
Chociaż dom Greyów nazywał się Greengrove Farm, to poza królikami w danych czasach nie posiadali innych zwierząt, a sam botanik nie miał z nimi zbyt wiele do czynienia. Nie miał pojęcia jak zajmować się kozami, kurami czy krowami, o wiele bardziej znał się na roślinach i to one stanowiły główną bazę jego wiedzy. Kiedyś był plan aby stworzyć zagrodę przy domu i stać się w pełni samowystarczalni, ale nie wiedział czy życie rolnika było dla niego.
Kiedy podchodził bliżej usłyszał jak Florka podejmuje rozmowę z kozą. Uśmiechnął się pod nosem.
-Ładnie tak przychodzić bez smakołyków? - Zagadnął przystając niedaleko Florki. Widok kobiety w tym miejscu przywodził na myśl sielski obrazek, taki który przynosi spokój i ulgę. Kiedy był obok nie chciał myśleć o wojnie ani o tym co go czeka jak opuści Oazę. Jednocześnie pragnął znów ujrzeć te orzechowe oczy, objąć kobietę i nigdy jej nie puszczać, czuć ciepło jakie bije od drobnego ciała, całować włosy i usta. Florka trąciła swoją osobą delikatnie pewną strunę, która zaczynała drżeć gdy była tuż obok.
Otrzymał informację, że znajdzie Florkę przy zagrodzie dla zwierząt więc tam też skierował swoje kroki i po chwili dostrzegł jak kobieta krząta się wśród inwentarza. Zwolnił trochę kroku walcząc z chęcią podbiegnięcia i porwania jej w ramiona.
Chociaż dom Greyów nazywał się Greengrove Farm, to poza królikami w danych czasach nie posiadali innych zwierząt, a sam botanik nie miał z nimi zbyt wiele do czynienia. Nie miał pojęcia jak zajmować się kozami, kurami czy krowami, o wiele bardziej znał się na roślinach i to one stanowiły główną bazę jego wiedzy. Kiedyś był plan aby stworzyć zagrodę przy domu i stać się w pełni samowystarczalni, ale nie wiedział czy życie rolnika było dla niego.
Kiedy podchodził bliżej usłyszał jak Florka podejmuje rozmowę z kozą. Uśmiechnął się pod nosem.
-Ładnie tak przychodzić bez smakołyków? - Zagadnął przystając niedaleko Florki. Widok kobiety w tym miejscu przywodził na myśl sielski obrazek, taki który przynosi spokój i ulgę. Kiedy był obok nie chciał myśleć o wojnie ani o tym co go czeka jak opuści Oazę. Jednocześnie pragnął znów ujrzeć te orzechowe oczy, objąć kobietę i nigdy jej nie puszczać, czuć ciepło jakie bije od drobnego ciała, całować włosy i usta. Florka trąciła swoją osobą delikatnie pewną strunę, która zaczynała drżeć gdy była tuż obok.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jak to już zdarzyło sie nie raz, nagle znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. Florence odwróciła się, dostrzegając Herberta - co wykorzystała mała koza, znów próbując skubnąć jej ubranie, tym razem celując jednak w spódnicę. Twarz kobiety rozjaśniła się - od razu także jej myśli się rozpogodziły, ponure przemyślenia umknęły gdzieś daleko. - Książę powrócił! - zawołała, nawiązując do przezwiska, które otrzymał przy ich ostatnim nieplanowanym spotkaniu w Jamie. Fortescue zaraz schyliła się, podnosząc koźlątko, i wskazała mu mężczyznę - Franiu, zobacz, książę! Może cię odczaruje? - szepnęła mu konspiracyjnie do ucha, na co zwierzak zareagował głośnym meee!. Potem przez chwilę tylko patrzył jak urzeczony, póki Florence nie odstawiła go na ziemię. Kobieta zaraz potem opuściła zagrodę, dokładnie zamykając bramkę - Frania próbowała wyjść za nią, dlatego trzeba było bardzo uważać na tego nicponia.
- Herbert - Florka wymówiła jego imię miękko, z uczuciem, podchodząc do mężczyzny i składając na obu jego policzkach delikatne pocałunki. - Zgubiłeś się, książę? - przekrzywiła lekko głowę z zadziornym błyskiem w oku.
Tak prawdę mówiąc to koza już ją oskubała ze smakołyków - nie, żeby Florence miała ich jakoś wiele. Jakieś obierki od marchewek, nic więcej nie dało się przeznaczyć dla kóz. Nawet na resztkach zawsze dało ugotować się coś zjadliwego dla uchodźców.
Od ich ostatniego spotkania minęło kilkanaście dni, kobieta nie mogła więc odmówić sobie krótkiej obserwacji mężczyzny - jego listy bardzo podnosiły ją na duchu i pozwalały wierzyć, że nic mu nie dolegało, niemniej zawsze lepiej było osobiście przekonać się, że wszystko jest w porządku. A jako że jej oczy nie wypatrzyły żadnych nieprawidłowości, Florence mogła odetchnąć z ulgą.
- Nie mogę jej tak rozpieszczać. Inne kozy będą zazdrosne. Są jak dzieci - odpowiedziała jeszcze na jego zarzut względem niedokarmiania Frani. Kiedyś zdradziła Michaelowi Tonksowi swoje marzenie, właśnie to o domku na wsi. Auror optymistycznie stwierdził wtedy, że przecież obecnie poniekąd to życzenie się spełniło. Przyznała mu rację, choć rzeczywistość ta mocno odbiegała od jej snów. Była jednak gotowa jeszcze trochę poczekać. Może kiedyś uda jej się zrealizować ten plan. Tymczasem póki co jej pociechę stanowił Herbert. Jasny promyk słońca, ciepły i znajomy. Jego obecność przynosiła Florence poczucie stabilizacji, był bezpieczną przystanią w chwili burzy i sztormu. W podzięce za to wszystko wtuliła się w jego osobę, a potem obdarowała go kolejnym ze swoich uśmiechów, łagodnym i przeznaczonym tylko dla niego.
- Herbert - Florka wymówiła jego imię miękko, z uczuciem, podchodząc do mężczyzny i składając na obu jego policzkach delikatne pocałunki. - Zgubiłeś się, książę? - przekrzywiła lekko głowę z zadziornym błyskiem w oku.
Tak prawdę mówiąc to koza już ją oskubała ze smakołyków - nie, żeby Florence miała ich jakoś wiele. Jakieś obierki od marchewek, nic więcej nie dało się przeznaczyć dla kóz. Nawet na resztkach zawsze dało ugotować się coś zjadliwego dla uchodźców.
Od ich ostatniego spotkania minęło kilkanaście dni, kobieta nie mogła więc odmówić sobie krótkiej obserwacji mężczyzny - jego listy bardzo podnosiły ją na duchu i pozwalały wierzyć, że nic mu nie dolegało, niemniej zawsze lepiej było osobiście przekonać się, że wszystko jest w porządku. A jako że jej oczy nie wypatrzyły żadnych nieprawidłowości, Florence mogła odetchnąć z ulgą.
- Nie mogę jej tak rozpieszczać. Inne kozy będą zazdrosne. Są jak dzieci - odpowiedziała jeszcze na jego zarzut względem niedokarmiania Frani. Kiedyś zdradziła Michaelowi Tonksowi swoje marzenie, właśnie to o domku na wsi. Auror optymistycznie stwierdził wtedy, że przecież obecnie poniekąd to życzenie się spełniło. Przyznała mu rację, choć rzeczywistość ta mocno odbiegała od jej snów. Była jednak gotowa jeszcze trochę poczekać. Może kiedyś uda jej się zrealizować ten plan. Tymczasem póki co jej pociechę stanowił Herbert. Jasny promyk słońca, ciepły i znajomy. Jego obecność przynosiła Florence poczucie stabilizacji, był bezpieczną przystanią w chwili burzy i sztormu. W podzięce za to wszystko wtuliła się w jego osobę, a potem obdarowała go kolejnym ze swoich uśmiechów, łagodnym i przeznaczonym tylko dla niego.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Stwierdził, że chyba wejdzie mu w nawyk zaskakiwanie Florence. Obserwowanie to jak się zmienia wyraz jej twarzy za każdym razem sprawiał mu przyjemność. Przez zaskoczenie, poprzez ulgę, a potem szczery uśmiech, który był przeznaczony tylko dla niego.
-Moja pani. - Ukłonił się iście dworsko posyłając jej pełen przekory uśmiech, a potem musiał się zmierzyć z kozą, która nagle przed nim wyrosła. Cały czas kręciła pyskiem coś przeżuwając i wpatrywała się w Herberta tymi swoimi ślepiami. On również się na nią patrzył, chyba trochę lekko podejrzliwie. Kozy miały to do siebie, że zżerały wszystko co możliwe, żadna roślina nie była bezpieczna gdy koza znajdowała się obok. Na szczęście Florka w końcu odstawiła zwierzaka, a on otrzymał dwa, miękkie pocałunki w niedogolone policzki. -Tak się zgubić to czysta przyjemność. - Uśmiechnął się do czarownicy i puścił jej oczko. Nie widzieli się raptem parę dni, ale tyle wystarczyło aby Grey zatęsknił za jej głosem i orzechowymi oczami, które teraz lustrowały go dokładnie. -Może pani medyk chce udać się na bok i dokładnie sprawdzić czy nic mi nie jest? - Zażartował sobie przeczesując dłonią ciemne włosy, a widząc cień troski czający się w tych pięknych oczach położył ręce na kruchych ramionach. -Nic mi nie jest. - Zapewnił poważnym tonem, wiedząc, że Florka martwi się bardziej o niego niż on sam gdy wyrusza na misje. Zerknął znów na kozy, które leniwie spacerowały po zagrodzie skubiąc trawę. -Wierzę, że tak jest. - Skomentował, jakoś w jego wyobraźni koza jawiła się jako zwierzę, które zdepcze i zje wszystkie grządki jakie posiadał w Greengrove Farm, żadna siła nie byłaby wstanie jej odciągnąć od całkowitego zniszczenia jaki by zasiała. Na szczęście, te konkretne kozy były dokładnie zamknięte w zagrodzie. -Czyżby moja pani się stęskniła? - Zapytał zaskoczony tą nagłą wylewnością. Florka raczej unikała takich gestów kiedy ktoś mógł ich zobaczyć. To on zwykle naginał zasady i przekraczał śmiało pewne granice. Gdy posłała mu ten jeden ze swoich cudownych uśmiechów, odpowiedział tym samym. Uniósł dłoń aby pogładzić ją po miękkim policzku, delikatnie i z troską. Światło słoneczne układało się na jej włosach kasztanowymi refleksami. Była piękna. Nie zastanawiając się długo zamknął ją w swoich ramionach i schyliwszy głowę złączył ich usta w długim pocałunku. Od dawna chciał to zrobić, ba od teraz zawsze będzie tak robił. Żadna siła go nie powstrzyma.
-Moja pani. - Ukłonił się iście dworsko posyłając jej pełen przekory uśmiech, a potem musiał się zmierzyć z kozą, która nagle przed nim wyrosła. Cały czas kręciła pyskiem coś przeżuwając i wpatrywała się w Herberta tymi swoimi ślepiami. On również się na nią patrzył, chyba trochę lekko podejrzliwie. Kozy miały to do siebie, że zżerały wszystko co możliwe, żadna roślina nie była bezpieczna gdy koza znajdowała się obok. Na szczęście Florka w końcu odstawiła zwierzaka, a on otrzymał dwa, miękkie pocałunki w niedogolone policzki. -Tak się zgubić to czysta przyjemność. - Uśmiechnął się do czarownicy i puścił jej oczko. Nie widzieli się raptem parę dni, ale tyle wystarczyło aby Grey zatęsknił za jej głosem i orzechowymi oczami, które teraz lustrowały go dokładnie. -Może pani medyk chce udać się na bok i dokładnie sprawdzić czy nic mi nie jest? - Zażartował sobie przeczesując dłonią ciemne włosy, a widząc cień troski czający się w tych pięknych oczach położył ręce na kruchych ramionach. -Nic mi nie jest. - Zapewnił poważnym tonem, wiedząc, że Florka martwi się bardziej o niego niż on sam gdy wyrusza na misje. Zerknął znów na kozy, które leniwie spacerowały po zagrodzie skubiąc trawę. -Wierzę, że tak jest. - Skomentował, jakoś w jego wyobraźni koza jawiła się jako zwierzę, które zdepcze i zje wszystkie grządki jakie posiadał w Greengrove Farm, żadna siła nie byłaby wstanie jej odciągnąć od całkowitego zniszczenia jaki by zasiała. Na szczęście, te konkretne kozy były dokładnie zamknięte w zagrodzie. -Czyżby moja pani się stęskniła? - Zapytał zaskoczony tą nagłą wylewnością. Florka raczej unikała takich gestów kiedy ktoś mógł ich zobaczyć. To on zwykle naginał zasady i przekraczał śmiało pewne granice. Gdy posłała mu ten jeden ze swoich cudownych uśmiechów, odpowiedział tym samym. Uniósł dłoń aby pogładzić ją po miękkim policzku, delikatnie i z troską. Światło słoneczne układało się na jej włosach kasztanowymi refleksami. Była piękna. Nie zastanawiając się długo zamknął ją w swoich ramionach i schyliwszy głowę złączył ich usta w długim pocałunku. Od dawna chciał to zrobić, ba od teraz zawsze będzie tak robił. Żadna siła go nie powstrzyma.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Koza nie była jakąś straszną bestią, żeby książę się musiał z nią mierzyć. Starczyło jej podsunąć trochę siana i już straszny potwór był poskromiony. Aczkolwiek było to prawdą że kozy potrafiły siać spustoszenie, próbowały zjeść każdą roślinkę, jaka napatoczyła się im pod pysk, ale też było to coś, co Florence uznawała za niezwykle fascynujące - a dokładnie fakt, że taki zwierz mógł zjeść nawet roślinę powszechnie uważaną za toksyczną, trującą... czasem nawet zabójczą... i nic mu nie było. Pamiętała co nieco o bezoarze i o tym, że kamień ten znajdował się właśnie w żołądku kozy, oraz że to właśnie on odpowiedzialny był za tę niezwykłą odporność. Natura potrafiła czasem stworzyć prawdziwe cuda. Chociaż nawet kozy nie były niewrażliwe na wszystkie toksyny. Dlatego trzeba było pilnować tego, co jedzą. Dla dobra ich i otoczenia. Stąd też bardzo postarano się, aby ogrodzenie, za którym pasły się zwierzęta Oazy, było bardzo wytrzymałe i uniemożliwiało ucieczki.
- Herbert! - zawołała z pewnym wyrzutem, uderzając go jednocześnie otwartą dłonią w pierś. Dobrze odczytał jej uważne spojrzenie, niemniej komentarz którym ją uraczył był nieco zbyt bezpośredni. Insynuował nieco... zbyt wiele. Ich relacja była już co prawda na poziomie dość zaawansowanym, Florence potrafiła się nawet zdobyć na tak śmiałe gesty jak ten owo przytulenie się, ale też pozwalała sobie na nie tylko wtedy, gdy miała pewność, że faktycznie są sami. Były jednak pewne granice których póki co nie zamierzała przekraczać, nawet gdy nikogo nie było w pobliżu. Niemniej komentarz ten poniekąd jeszcze bardziej upewnił ją w przekonaniu, że Herbert faktycznie jest cały i zdrów.
- Oczywiście że tak! - odpowiedziała, znów z nutą wyrzutu w głosie. Tak jakby mogła za nim nie tęsknić! Codziennie się o niego martwiła, codziennie o nim myślała, czasem nawet wyglądając przez okno Oazy, zastanawiając się, kiedy ją znów odwiedzi. Rozważała także odwiedziny u niego, ale zawsze istniało ryzyko, że nie będzie go w domu, że będzie gdzieś daleko, wykonując zadania dla Zakonu. I już cały koncept wizyty-niespodzianki upadał - Każdego dnia wyglądam mojego szczęścia - wyznała mu jeszcze, zanim zamknął ją w uścisku. Choć to wszystko trwało już jakiś czas i nie był to pierwszy raz gdy Grey kradł jej pocałunek, Florence wciąż czuła tę ekscytację, jak gdyby to wszystko nie miało nigdy wcześniej miejsca. Miękła pod jego dotykiem, nawet jeśli wcześniej czyniła mu wyrzuty, teraz wszystko szło w zapomnienie. Odruchowo zacisnęła dłonie na materiale jego ubrania, czując jednocześnie jak mocno palą ją policzki. Czy on kiedykolwiek przestanie tak na nią oddziaływać? Póki co nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Gdy w końcu oderwała się od jego ust, napotkała spojrzenie znajomych, jasnych oczu. Miały kolor sztormu, ale stanowiły dla niej ostoję. Był słońcem, dzięki któremu jej osoba rozkwitała - zupełnie jak nieśmiały kwiat z nadejściem wiosny. W tym momencie był dla niej prawdziwym uosobieniem szczęścia. - Drapiesz - zauważyła przyciszonym głosem, wyraźnie rozbawiona.
- Herbert! - zawołała z pewnym wyrzutem, uderzając go jednocześnie otwartą dłonią w pierś. Dobrze odczytał jej uważne spojrzenie, niemniej komentarz którym ją uraczył był nieco zbyt bezpośredni. Insynuował nieco... zbyt wiele. Ich relacja była już co prawda na poziomie dość zaawansowanym, Florence potrafiła się nawet zdobyć na tak śmiałe gesty jak ten owo przytulenie się, ale też pozwalała sobie na nie tylko wtedy, gdy miała pewność, że faktycznie są sami. Były jednak pewne granice których póki co nie zamierzała przekraczać, nawet gdy nikogo nie było w pobliżu. Niemniej komentarz ten poniekąd jeszcze bardziej upewnił ją w przekonaniu, że Herbert faktycznie jest cały i zdrów.
- Oczywiście że tak! - odpowiedziała, znów z nutą wyrzutu w głosie. Tak jakby mogła za nim nie tęsknić! Codziennie się o niego martwiła, codziennie o nim myślała, czasem nawet wyglądając przez okno Oazy, zastanawiając się, kiedy ją znów odwiedzi. Rozważała także odwiedziny u niego, ale zawsze istniało ryzyko, że nie będzie go w domu, że będzie gdzieś daleko, wykonując zadania dla Zakonu. I już cały koncept wizyty-niespodzianki upadał - Każdego dnia wyglądam mojego szczęścia - wyznała mu jeszcze, zanim zamknął ją w uścisku. Choć to wszystko trwało już jakiś czas i nie był to pierwszy raz gdy Grey kradł jej pocałunek, Florence wciąż czuła tę ekscytację, jak gdyby to wszystko nie miało nigdy wcześniej miejsca. Miękła pod jego dotykiem, nawet jeśli wcześniej czyniła mu wyrzuty, teraz wszystko szło w zapomnienie. Odruchowo zacisnęła dłonie na materiale jego ubrania, czując jednocześnie jak mocno palą ją policzki. Czy on kiedykolwiek przestanie tak na nią oddziaływać? Póki co nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
Gdy w końcu oderwała się od jego ust, napotkała spojrzenie znajomych, jasnych oczu. Miały kolor sztormu, ale stanowiły dla niej ostoję. Był słońcem, dzięki któremu jej osoba rozkwitała - zupełnie jak nieśmiały kwiat z nadejściem wiosny. W tym momencie był dla niej prawdziwym uosobieniem szczęścia. - Drapiesz - zauważyła przyciszonym głosem, wyraźnie rozbawiona.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zaśmiał się szczerze w głos gdy obrywał otwartą dłonią, a w oczach kobiety dojrzał wojowniczy błysk zmieszany z lekkim zawstydzeniem różowiącym jej policzki. Być może za dużo sobie pozwalał, zbyt śmiało rzucał pewnymi żartami, ale czasami nie mógł się powstrzymać. Chciał słyszeć jej śmiech, widzieć iskrę w oku, wzniecać płomień chcęci do życia, bo to teraz nie było łatwe. Poza tym, nie mógł nic poradzić na to, że już nie tylko umysł reagował na obecność Florki. Całe jego jestestwo nie chciało jej puszczać, trzymając w dłoniach z pełnym oddaniem i czułością na jaką było go stać.
Gdyby nie wojna mógłby zabierać ja na spacery, romantyczne pikniki, budował wokół niej spokojną strefę, ale rzeczywistość wokół nich wymagała innych zabiegów więc Grey nie czekał na okoliczności tylko je tworzył. Tak jak teraz kiedy trzymał czarownicę w objęciu ramion jakby chciał ochronić ją przed całym złem tego świata. Gdyby tylko mógł przyjąłby każdy cios jaki spadał na nią, nie pozwoliłby aby jakakolwiek krzywda się jej stała. Niestety, doskonale wiedział, że nie jest to możliwe więc skupiał się na tym co realnie mógł zrobić; choć na chwilę wywołać szczery i radosny śmiech.
-Po takich słowach będzie ciężko wrócić do siebie. - Odparł z zadziornym uśmiechem w kącikach ust kiedy ponownie sięgnął ku Florce. Nie obchodziło go to czy ktoś ich zobaczy. Mogli zostać przyłapani przez całą Oazę, a on i tak by się tym nie przejął. Beczące kozy mu nie przeszkadzały kiedy cieszył się bliskością kobiety. Drobna i krucha, zdawała się ginąć w jego objęciach, czuł jak topnieje i pomimo wcześniejszej nagany teraz sama lgnęła ku niemu. Z każdym dniem przekonywał się, że trafił na wspaniałą osobę i choć jeszcze nie wiedział jak nazwać ich relację, tak zdawał sobie sprawę, że zmierzają wspólnie w jakimś kierunku. Prędzej niż później będzie należało złożyć deklarację.
Pogładził się dłonią po policzku czując szorstkość krótkiego zarostu.
-Tylko trochę. - Zgodził się z Florką - Chyba potrzebuję golenia.
Kiedy wychodził z Greengrove Farm nie myślał o tak prozaicznej czynności jak brzytwa i golenie. Głowę miał zajętą zupełnie innymi sprawami.
Gdyby nie wojna mógłby zabierać ja na spacery, romantyczne pikniki, budował wokół niej spokojną strefę, ale rzeczywistość wokół nich wymagała innych zabiegów więc Grey nie czekał na okoliczności tylko je tworzył. Tak jak teraz kiedy trzymał czarownicę w objęciu ramion jakby chciał ochronić ją przed całym złem tego świata. Gdyby tylko mógł przyjąłby każdy cios jaki spadał na nią, nie pozwoliłby aby jakakolwiek krzywda się jej stała. Niestety, doskonale wiedział, że nie jest to możliwe więc skupiał się na tym co realnie mógł zrobić; choć na chwilę wywołać szczery i radosny śmiech.
-Po takich słowach będzie ciężko wrócić do siebie. - Odparł z zadziornym uśmiechem w kącikach ust kiedy ponownie sięgnął ku Florce. Nie obchodziło go to czy ktoś ich zobaczy. Mogli zostać przyłapani przez całą Oazę, a on i tak by się tym nie przejął. Beczące kozy mu nie przeszkadzały kiedy cieszył się bliskością kobiety. Drobna i krucha, zdawała się ginąć w jego objęciach, czuł jak topnieje i pomimo wcześniejszej nagany teraz sama lgnęła ku niemu. Z każdym dniem przekonywał się, że trafił na wspaniałą osobę i choć jeszcze nie wiedział jak nazwać ich relację, tak zdawał sobie sprawę, że zmierzają wspólnie w jakimś kierunku. Prędzej niż później będzie należało złożyć deklarację.
Pogładził się dłonią po policzku czując szorstkość krótkiego zarostu.
-Tylko trochę. - Zgodził się z Florką - Chyba potrzebuję golenia.
Kiedy wychodził z Greengrove Farm nie myślał o tak prozaicznej czynności jak brzytwa i golenie. Głowę miał zajętą zupełnie innymi sprawami.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- W takim razie szybciej znów tu zawitasz. - chyba nieco udobruchał ją swoją wypowiedzią, bo zmarszczone brwi wygładziły się, a ona puściła mu nieco zadziornie oko - Albo ja odwiedzę ciebie. Poślę wcześniej sowę, żeby upewnić się, że na pewno jesteś w domu - dodała. Mogła jakoś przeboleć fakt, że nie będzie mogła go zaskoczyć. Ważne by był na miejscu, cały i zdrów. Zaczynała troszkę tęsknić za Greengrove Farm. Ostatnio więcej czasu spędzała w Oazie, tym bardziej gdy wiedziała, że Herbert ma już bezpośredni dostęp do wyspy i mógł ją odwiedzać. Czy to było głupie, że tęskniła za miejscem, które nie było jej domem? Było jednak bardzo bliskim, niemal idealnym odzwierciedleniem domu, który Florence sobie wymarzyła. Teraz łapała się na tym, że ilekroć uciekała w swoje marzenia i wyobrażała sobie takie miejsce, przybierało ono kształt gospodarstwa Greyów. No, może z kilkoma drobnymi różnicami, ale hej. To tylko kosmetyka. Liczyło się jednak, że ilekroć odwiedzała Herberta, czuła tę swojskość, bezpieczeństwo a nawet rodzinną atmosferę. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wszystko to była zasługa Herba - gdyby nie on, Greengrove Farm byłoby tylko budynkiem, takim samym jak każdy inny umiejscowionym gdzieś na wsi.
- Na pewno potrzebujesz - przytaknęła mu, samemu unosząc rękę i gładząc jego kłujący policzek. Nie chciała mu absolutnie dokuczyć, dobrze wiedziała, że mężczyzna miał teraz dużo ważniejsze rzeczy na głowie. Sama nie prezentowała się z resztą najlepiej, nie była nawet świadoma że we włosach nosi kilka źdźbeł słomy, którą wcześniej rozsypywała kozom. Musiała się z nim jednak troszkę podroczyć. Ale Florence nauczyła się już przymykać oko na pewne rzeczy i cieszyć tym, co podsuwał jej los.
- Masz dziś trochę więcej czasu? Udało mi się zdobyć dwa ciastka. Mam też jeszcze resztę kawy od ciebie - odsunęła się od niego na pół kroku, łapiąc go za obie dłonie i spoglądając wyczekująco. Kosztowało ją to nieco wysiłku, ale kilka dni wstecz udało jej się po kryjomu przemycić trzy ciastka z miodem. Podwędziła je ze skrzyń z zaopatrzeniem, które zakon dostarczał uchodźcom. Miała oczywiście potem ogromne wyrzuty sumienia, ale uznała, że naprawdę nie wyrządzi nikomu krzywdy, to były tylko trzy ciastka. Jedno oddała Floreanowi. Dwa pozostałe skryła w swoim kąciku w Jamie, zamykając je w małej metalowej puszce. Nie smakowały już dziś zapewne tak dobrze jak w chwili gdy były w miarę świeże, wciąż jednak był to łakoć, którym chciała podzielić się z Herbertem - Tylko że w Jamie pewnie siedzi teraz trochę ludzi... - zauważyła, mając na myśli iż, paradoksalnie, zagroda dla kóz stanowiła obecnie miejsce gdzie dużo prościej było o odrobinę prywatności.
- Na pewno potrzebujesz - przytaknęła mu, samemu unosząc rękę i gładząc jego kłujący policzek. Nie chciała mu absolutnie dokuczyć, dobrze wiedziała, że mężczyzna miał teraz dużo ważniejsze rzeczy na głowie. Sama nie prezentowała się z resztą najlepiej, nie była nawet świadoma że we włosach nosi kilka źdźbeł słomy, którą wcześniej rozsypywała kozom. Musiała się z nim jednak troszkę podroczyć. Ale Florence nauczyła się już przymykać oko na pewne rzeczy i cieszyć tym, co podsuwał jej los.
- Masz dziś trochę więcej czasu? Udało mi się zdobyć dwa ciastka. Mam też jeszcze resztę kawy od ciebie - odsunęła się od niego na pół kroku, łapiąc go za obie dłonie i spoglądając wyczekująco. Kosztowało ją to nieco wysiłku, ale kilka dni wstecz udało jej się po kryjomu przemycić trzy ciastka z miodem. Podwędziła je ze skrzyń z zaopatrzeniem, które zakon dostarczał uchodźcom. Miała oczywiście potem ogromne wyrzuty sumienia, ale uznała, że naprawdę nie wyrządzi nikomu krzywdy, to były tylko trzy ciastka. Jedno oddała Floreanowi. Dwa pozostałe skryła w swoim kąciku w Jamie, zamykając je w małej metalowej puszce. Nie smakowały już dziś zapewne tak dobrze jak w chwili gdy były w miarę świeże, wciąż jednak był to łakoć, którym chciała podzielić się z Herbertem - Tylko że w Jamie pewnie siedzi teraz trochę ludzi... - zauważyła, mając na myśli iż, paradoksalnie, zagroda dla kóz stanowiła obecnie miejsce gdzie dużo prościej było o odrobinę prywatności.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
-Pamiętaj, że Greengrove Farm stoi dla ciebie zawsze otworem - zapewnił czarownicę uśmiechając się tym razem ciepło, bez droczenia się. Gdyby mógł to porwałby ją tam teraz aby nie musiała siedzieć w Oazie, ale znał ją na tyle dobrze, że porzucenie tego miejsca byłoby dla niej bardzo trudne. Pozostawić brata i innych, o których dbała nie jest sprawą łatwą. Pragnął aby pamiętała, że jego dom zawsze będzie bezpieczną przystanią dla niej. Kiedy tylko tego zapragnie. -Możesz przychodzić bez zapowiedzi, nawet jak mnie nie ma.
Nie ukrywał już przed sobą, że chciałby aby Florka była na farmie wtedy kiedy on wracał do domu. Jeszcze pół roku temu nie sądził, że to możliwe, że tak się do kogoś przywiąże, że zacznie wręcz snuć pewne plany na przyszłość. Zwłaszcza w takich czasach jak teraz, ale może właśnie te czasy były najlepsze z możliwych. Świadomość kruchości życia zmieniła priorytety, wskazywała, że z pewnymi sprawami nie ma co zwlekać. Leniwym gestem wyciągnął z jej włosów resztki słomy i przechylił głowę ku jej ciepłej dłoni. -Czas zawsze znajdę. - Odparł kiwając głową. Dla Ciebie zawsze. Ciastko i kawa zdawały się być luksusem, ale mieli do niego prawo, był ciekaw czy jeżeli przetrwają to wszystko to tak jak ojciec, siedząc na kanapie będzie wspominał czasy kiedy słodkości i ten gorzki napój były rarytasem jakich mało. Nachylił się w stronę czarownicy by rzucić konspiracyjnym szeptem:
-Możemy po cichu wejść, zabrać ciastka, kawę i rondelek do podgrzania wody, po czym się wycofać w bardziej spokojne miejsce. - Choć nie miał nic przeciwko temu aby porozmawiać z Florianem tak teraz chciał spędzić czas w towarzystwie kobiety. -A następnym razem przyjdę na golenie. - Potarł się po brodzie coś czując, że niedługo dogoni brata z tym zarostem. Choć może na tyle spodoba mu się taki wygląd, że na jakiś czas pożegna się z brzytwą? Zwłaszcza, że teraz nie miał głowy do tak prostych czynności, które kiedyś były codzienną rutyną u Greya.
Nie ukrywał już przed sobą, że chciałby aby Florka była na farmie wtedy kiedy on wracał do domu. Jeszcze pół roku temu nie sądził, że to możliwe, że tak się do kogoś przywiąże, że zacznie wręcz snuć pewne plany na przyszłość. Zwłaszcza w takich czasach jak teraz, ale może właśnie te czasy były najlepsze z możliwych. Świadomość kruchości życia zmieniła priorytety, wskazywała, że z pewnymi sprawami nie ma co zwlekać. Leniwym gestem wyciągnął z jej włosów resztki słomy i przechylił głowę ku jej ciepłej dłoni. -Czas zawsze znajdę. - Odparł kiwając głową. Dla Ciebie zawsze. Ciastko i kawa zdawały się być luksusem, ale mieli do niego prawo, był ciekaw czy jeżeli przetrwają to wszystko to tak jak ojciec, siedząc na kanapie będzie wspominał czasy kiedy słodkości i ten gorzki napój były rarytasem jakich mało. Nachylił się w stronę czarownicy by rzucić konspiracyjnym szeptem:
-Możemy po cichu wejść, zabrać ciastka, kawę i rondelek do podgrzania wody, po czym się wycofać w bardziej spokojne miejsce. - Choć nie miał nic przeciwko temu aby porozmawiać z Florianem tak teraz chciał spędzić czas w towarzystwie kobiety. -A następnym razem przyjdę na golenie. - Potarł się po brodzie coś czując, że niedługo dogoni brata z tym zarostem. Choć może na tyle spodoba mu się taki wygląd, że na jakiś czas pożegna się z brzytwą? Zwłaszcza, że teraz nie miał głowy do tak prostych czynności, które kiedyś były codzienną rutyną u Greya.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Gdyby chodziło tylko o poprawienie warunków życiowych, Florence nie wahałaby się przed przeprowadzką ani chwili. No, może jednak przez chwilę. Już pal licho to co wypadało samotnej kobiecie. Bardziej chodziło o to, że musiałaby w końcu zostawić tutaj brata. Tak sądziła. Gdyby okoliczności potoczyły się zupełnie inaczej, kiedyś w końcu nadszedłby moment, gdy każde z bliźnią poszłoby w swoją stronę. Nie ważne jak bardzo im się by to nie podobało. Pytanie tylko, czy w czasie wojny w ogóle był sens trzymać się starych norm? Dziś należało raczej trzymać rodzinę jak najbliżej i jak najdłużej. Stąd też jej rozterki. Ponadto, Florence nie była pewna, ale miała wrażenie, że Florean, w przeciwieństwie do niej, dużo bardziej wolał Oazę. Nie dało się ukryć, że wyspa była jednak bezpiecznym schronieniem - i to nawet ze wszystkimi niedogodnościami, nawet licząc nieumarłych, którzy powstawali z kości wyrzuconych na brzeg przez morze. Tutaj Florean czuł się najbezpieczniej, także dzięki obecności innych członków zakonu. Poza tym, niezmiernie głupio byłoby Florce pytać Greya, czy ewentualnie jakimś cudem nie znalazłby się jeszcze jeden, dodatkowy pokój. To by było zwyczajnie niewdzięczne.
Pozostawała jednak także kwestia pomocy w Oazie. Będąc tu, na miejscu, Florence mogła po prostu reagować błyskawicznie. Lepiej orientowała się w zapasach, organizowała czas, wykonywała wszystkie potrzebne prace. Nie, póki co nie zamierzała opuszczać Oazy. Nawet dla Greengrove Farm. Wciąż jednak zamierzała traktować to miejsce jako odskocznię, swoją ucieczkę, dziuplę do której mogła się schować przed światem i problemami, poszukać pocieszenia w mocnym, ciepłym uścisku Herberta. - Zapamiętam - uśmiechnęła się. Sama świadomość tego, że faktycznie ma dokąd się udać w razie potrzeby, dodawała jej sił.
Parsknęła cicho, widząc co Herbert wyciągnął z jej włosów. Może to właśnie do tych źdźbeł tak usilnie próbowała dostać się Frania. Koza nadal spoglądała w ich kierunku z oślim uporem, mecząc co jakiś czas cicho. Florence posłała jej szybkie spojrzenie - wyglądało na to, że wszystkie zwierzęta miały co jeść i pić, były także dokładnie zamknięte w zagrodzie. Chyba więc mogła urwać się ze swojego dyżuru piętnaście minut wcześniej... - Chodź szybko, może uda się zrobić to po kryjomu - wyszeptała konspiracyjnym szeptem, jakby już ktoś ich podsłuchiwał. Nie, żeby ktoś im bronił pożyczyć ten rondelek i kubki z Jamy... równie dobrze mogła po prostu wejść do kuchni i wszystko wziąć. Ba, nawet zrobić im tę kawę na miejscu. Ale jednak sam pomysł ukradkowego wykradnięcia potrzebnych rzeczy z Jamy wydał jej się tak cudownie dziecinny i po prostu wspaniały. Kobieta zacisnęła mocniej dłoń na ręce Herberta i pociągnęła go w kierunku wspomnianego budynku. Na uwagę o goleniu nic nie odpowiedziała, tylko posłała mu lekko zadziorny uśmiech - właściwie nie wyglądał wcale tak źle. Krótka broda by mu pasowała. No, ale będą mieli czas o tym porozmawiać przy kawie i ciastkach. A więc, do Jamy!
zt Florka
Pozostawała jednak także kwestia pomocy w Oazie. Będąc tu, na miejscu, Florence mogła po prostu reagować błyskawicznie. Lepiej orientowała się w zapasach, organizowała czas, wykonywała wszystkie potrzebne prace. Nie, póki co nie zamierzała opuszczać Oazy. Nawet dla Greengrove Farm. Wciąż jednak zamierzała traktować to miejsce jako odskocznię, swoją ucieczkę, dziuplę do której mogła się schować przed światem i problemami, poszukać pocieszenia w mocnym, ciepłym uścisku Herberta. - Zapamiętam - uśmiechnęła się. Sama świadomość tego, że faktycznie ma dokąd się udać w razie potrzeby, dodawała jej sił.
Parsknęła cicho, widząc co Herbert wyciągnął z jej włosów. Może to właśnie do tych źdźbeł tak usilnie próbowała dostać się Frania. Koza nadal spoglądała w ich kierunku z oślim uporem, mecząc co jakiś czas cicho. Florence posłała jej szybkie spojrzenie - wyglądało na to, że wszystkie zwierzęta miały co jeść i pić, były także dokładnie zamknięte w zagrodzie. Chyba więc mogła urwać się ze swojego dyżuru piętnaście minut wcześniej... - Chodź szybko, może uda się zrobić to po kryjomu - wyszeptała konspiracyjnym szeptem, jakby już ktoś ich podsłuchiwał. Nie, żeby ktoś im bronił pożyczyć ten rondelek i kubki z Jamy... równie dobrze mogła po prostu wejść do kuchni i wszystko wziąć. Ba, nawet zrobić im tę kawę na miejscu. Ale jednak sam pomysł ukradkowego wykradnięcia potrzebnych rzeczy z Jamy wydał jej się tak cudownie dziecinny i po prostu wspaniały. Kobieta zacisnęła mocniej dłoń na ręce Herberta i pociągnęła go w kierunku wspomnianego budynku. Na uwagę o goleniu nic nie odpowiedziała, tylko posłała mu lekko zadziorny uśmiech - właściwie nie wyglądał wcale tak źle. Krótka broda by mu pasowała. No, ale będą mieli czas o tym porozmawiać przy kawie i ciastkach. A więc, do Jamy!
zt Florka
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Zagroda dla zwierząt
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda