Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia na półpiętrze
AutorWiadomość
Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]10.05.20 19:44

Sypialnia na półpiętrze

Miejsce, w którym znajduje się sypialnia Billy'ego, trudno właściwie nazwać pomieszczeniem - upchnięte między częścią kuchenną a spadzistym dachem półpiętro jest maleńkie, oraz częściowo otwarte na resztę chaty. Zamiast ściany, namiastkę prywatności zapewnia zaciągana na noc zasłona, a drzwi zastąpione są drewnianymi schodkami, bardziej przypominającymi drabinę. Jedynym, co udało się tutaj zmieścić, jest łóżko, nocny stolik, narożna komoda oraz piecyk, w chłodniejsze wieczory pełniący rolę ogrzewania.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]03.04.21 2:10
Noc z 4 na 5 października 1957r.
Oswobodził się już z tego palącego uścisku strachu, który jeszcze kilka miesięcy temu nie dawał mu normalnie funkcjonować, ale jego stan daleki był od ideału - wciąż śnił, a sny te łatwo przeradzały się w koszmary. W dodatku do tego stopnia realistyczne, że naprawdę ciężko było mu odróżnić je do jawy, a tym samym obudzić się i zakończyć tortury, na jakie skazywał go własny umysł. Tej nocy również wyswobodził się z tego stanu zmęczony, zlany potem, rozgrzany jakby spał na piecu, przerażony tym, co musiał przeżyć na nowo - ogień trawiący wszystko co widział sięgał go już swoimi językami. Jeszcze chwila i miał spłonąć żywcem na rozłożonym na środku drogi stosie.
A jednak żyje. No tak, oczywiście, że żyje, to był tylko zły sen. Któryś z kolei, ale wciąż jedynie zły sen. Pierwszy taki w październiku. Zdarzały się coraz rzadziej. Odetchnął z ulgą, zrzucając z siebie gruby koc i podniósł się z kanapy, która od dłuższego czasu pełniła funkcję jego łóżka. Plecy go bolały od niej niemożebnie, bo jak francuski piesek przywykł do wygód, na które mógł sobie pozwolić, kiedy jeszcze zamieszkiwał w stolicy. Nie śmiał jednak narzekać. Nijak się przecież miał ich brak do tego, że znajdował się wśród bliskich.
Każdy dzień, który spędzał w tym miejscu coraz bardziej utwierdzał go w przekonaniu, że czuje się inaczej. Z jednej strony był spokojniejszy - nie musiał już uciekać, nie musiał martwić się wieloma rzeczami zaprzątającymi mu głowę jeszcze niedawno. Z drugiej strony spokój ten mąciły kolejne przeszkody, z którymi musiał się mierzyć, a może bardziej... To innym przyszło się z nimi mierzyć, a on nie mógł się z tym pogodzić. Prześladowały go smutne spojrzenia, podkrążone oczy, pozbawione tej iskry nadziei. Dostrzegał w ludziach, którzy go otaczali coraz mniej siły i chęci, jakby po części poddali się już losowi i pogodzili z rzeczywistością, którą Cillian pogodzić się nie chciał. Od wielu dni snuł więc plany nocną porą. Stukał chudymi palcami o parapet, obserwował niebo i myślał - tyle na ten moment potrafił zrobić. Kiełkował w nim jednak plan, tylko na ten moment nie wypowiedziany na głos.
Ta noc okazała się być inna.
Pierwszym co usłyszał było głośne westchnienie. Podniósł głowę w stronę antresoli, ale nic nie powiedział. Powróciłby do poprzedniego zajęcia (o ile można to było w ogóle nazwać zajęciem), gdyby to westchnienie nie powtórzyło się ponownie. I znowu. I jeszcze raz. I kolejny. Odruchowo przeczesał włosy palcami, podniósł się z miejsca i wdrapał po drabinie tak cicho jak tylko potrafił. Po odsunięciu zasłonki mającej dać im chociaż namiastkę prywatności, pisarz momentalnie zmarszczył brwi. Niespokojny oddech brata, połączony z naprawdę nieprzyjemnie wyglądającym wyrazem twarzy malującym się w jego obliczu, wywołał w Cillianie naprawdę silne uczucie niepokoju. Wdrapał się tych kilka stopni wyżej. Wreszcie stanął obok łóżka. Szturchnął go, próbując być w tym na tyle delikatnym i ostrożnym, aby nie obudzić przy okazji Amelii.
- Billy? Wstań, nie męcz się.


no beauty shines brighter
than a good heart
Cillian Moore
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia na półpiętrze C511aabdf597b22fa48d7610e8ae258d
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9648-cillian-moore https://www.morsmordre.net/t9664-aslan#293571 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9741-skrytka-bankowa-nr-2207#295617 https://www.morsmordre.net/t9666-cillian-moore#293577
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]03.04.21 14:15
Znowu tam był.
Masywne kolumny pięły się w górę, niknąc w ciemnościach spowijających nieistniejące sklepienie; tak samo znikał jego oddech – kłęby pary wydobywające się z ust rozmywały się w przestrzeni, pustce wypełnionej szeptami, kakofonią głosów nakładających się na siebie i wzajemnie się zagłuszających, niczym wznosząca się i opadająca muzyka, ponad którą od czasu do czasu wybijał się potępieńczy śmiech albo przesiąknięty cierpieniem krzyk. Kogoś tam szukał, kogoś zgubił wśród labiryntu korytarzy, ale nie był w stanie przypomnieć sobie: kogo; rozglądając się wokół, obracając dookoła własnej osi, widział tylko takie same cele i popękaną posadzkę, runiczne znaki wyryte na okręgu, parę łańcuchów zwisających z nicości, pokrytych krzepnącą krwią niczym rdzą. Nie trzymały jednak nikogo; niżej, tam, gdzie powinny opierać się stopy skazańca, kamień pokrywały jedynie brunatne smugi; dalej – dwa wiadra z zamarzniętą wodą, mignięcie błękitu sukienki i kilka jasnych pukli, kojarzących mu się z czymś, o czym powinien był pamiętać. Tato? Obejrzał się za siebie gwałtownie, zdjęty nagłym przestrachem, ale niosące się korytarzem echo ucichło; ruszył w jego stronę, nogi mając jak z waty, wraz z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej zagłębiając się w ciemność. Otoczyły go cele, białka oczu, połamane kości, wyciągnięte ręce; znów dusił się smrodem rozkładu. Dziecięcy krzyk odebrał mu oddech, pobiegł w jego stronę – ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa i sekundę później już leciał w dół, lądując na brudnej posadzce. Chciał iść do przodu, ale nie mógł, dłonie ślizgały się na krwi wypływającej z ciała nabitej na lodowe sople kobiety; gdzieś w pobliżu zapłonął ogień, i chociaż nie miało to żadnego sensu, wiedział, że płonęła Oaza. Miał zaledwie chwilę, żeby ją uratować, mimo że nie wiedział już: Amelię czy wioskę, ale mógł tylko czołgać się w ślimaczym tempie, bezskutecznie zmuszając do ruchu zdrętwiałe mięśnie. Tuż za jego plecami załopotały czarne płaszcze, złowrogi świst przeciął powietrze; lodowate zimno wspięło się wzdłuż palców, nadgarstków, ramion; dementor zawisł tuż nad nim, wyciągając pokryte liszajami szpony, by zacisnąć je wreszcie na jego ramieniu.
Poderwał się do góry.
Łóżko zaskrzypiało pod nim głośno, częściowo przywracając go do rzeczywistości, choć przez kilka długich sekund charakterystyczny zapach wypełniający chatę wciąż jeszcze mieszał się z echem niosącego się wzdłuż korytarzy odoru; zareagował instynktownie, w pierwszym odruchu chcąc odtrącić od siebie obcą dłoń, dopiero po dwóch nerwowych oddechach orientując się, że należała do jego brata. – Cillian – wyrzucił z siebie na wydechu, czując falę ulgi – zalewającą go jednak w pełni dopiero, gdy odwrócił się przez ramię, tuż obok dostrzegając zagrzebaną w pościeli twarz córki. Sięgnął dłonią do własnej, przecierając ją powoli; starając się zetrzeć spod powiek resztki trzymającego się go snu. – Która g-g-godzina? – zapytał, w pierwszej chwili sądząc, że zaspał; zerknął w stronę okna, pomiędzy prostymi firankami nie dostrzegł jednak jesiennego, przedzierającego się przez nie słońca – na zewnątrz było ciemno; musiał być środek nocy. – Dlaczego nie śpisz? – zdziwił się, przenosząc spojrzenie na brata – w ciemniejszych kręgach pod oczami i pobladłej zbyt mocno skórze dopatrując się oznak tego samego zmęczenia, które ciągnęło się za nim jak cień od przeszło dwóch tygodni. – Obudziłem cię – odpowiedział sam sobie. – P-p-psidwaczamać, chciał zakląć, ale zreflektował się, raz jeszcze zerkając w stronę śpiącej Amelii. – Przepraszam – mruknął zamiast tego, wysuwając się ostrożnie spod koca, żeby zsunąć nogi z krawędzi łóżka. Przysiadł na nim, dając sobie pół minuty na pozbieranie myśli, wyrównanie oddechu; poruszył ramionami, starając się pozbyć gęsiej skórki, która pojawiła się na jego skórze, gdy tylko dotknęło jej chłodniejsze powietrze. Było mu zimno – choć nie był pewien, czy był to wynik nieszczelnych okien czy pozostałości dyszącego mu w kark oddechu dementora.
Przeczesał zmierzwione snem włosy palcami, zawieszając wzrok na twarzy brata; była jakaś stałość w jego obecności, ułatwiająca mu otrząśnięcie się z koszmaru – nawet jeśli sama obecność stanowiła jednoznacznie przypomnienie o trawiącej Anglię wojnie. Uśmiechnął się słabo, przepraszająco. – Nie chce ci się pić? Zap-p-parzę herbaty – zaproponował cicho. Było późno, senność opuściła go jednak na dobre, a język miał suchy jak papier ścierny; poza tym – chyba potrzebował towarzystwa, żeby na dobre wyrwać się z lodowatych korytarzy magicznego więzienia.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]03.04.21 15:46
Czy brat go w pierwszym momencie nie rozpoznał? Mieli już prawie trzydzieści lat na karkach, a jednak nie był w stanie przypomnieć sobie podobnej sytuacji. Mimo tego twarz pisarza pozostała niewzruszona. W sercu tliły mu się ciekawość i troska, ale emocje te nie wydostały się na zewnątrz - zastygł w bezruchu obserwując uważnie to, co się działo. Niby faktycznie może człowieka zdenerwować, kiedy się go odgania jak muchę, ale to przecież był Billy. Nawet gdyby w gębę od niego dostał, to wpierw by mu przez myśl przeszło, że komar urządził przyjęcie na jego czole, dopiero później pojawiłyby się wyrzuty i pytania. Nie przeszła mu więc przez głowę żadna myśl mająca postawić wybudzającego się z koszmaru Moore'a w złym świetle.
- Istotnie, to ja.
Równocześnie z nim wyjrzał za okno, marszcząc przy tym czoło w geście konsternacji. Szczerze mówiąc, nawet nie wpadł na to, że Billy mógł myśleć, że gdziekolwiek zaspał. Odpowiedział mu na to pytanie przydługim yyy, połączonym z nietęgim wyrazem twarzy.
- Aah, nie obudziłeś mnie, nie spałem już. I za co ty mnie przepraszasz? Za to, że miałeś zły sen?
Prawie kaszlnął od tego półszeptu, którym starał się mówić tak, aby nie zbudzić drzemiącej obok kruszyny. Cały plan bycia cicho mógł właśnie spłonąć niczym jego poprzednie lokum. Cillian się nie poddał. Przełknął ślinę z widocznym bólem, zastukał pięścią w klatkę piersiową. Aż mu się oczy zeszkliły. Uniósł kciuk w górę - herbatka to jest to. Cóż, nie wnosił do tego domostwa żadnej pożytecznej w obliczu wojny i głodu umiejętności (ups), ale nadrabiał to nieco czarem humoru. Podobno jest potrzebny, żeby się całkowicie nie poddać, a o załamanie nerwowe w tej rzeczywistości nie trzeba było się dopraszać - pukało do drzwi już od dawna, Cillian po prostu wpadł na to, żeby nie naciskać klamki tak długo, jak tylko zdoła.
Otarł łezkę, co mu się zebrała w kąciku lewego oka i zszedł za bratem na dół, uważnie obserwując to, jak się porusza. Ten niepokój nadal się w nim przecież tlił, ciężko się było dziadostwa pozbyć. Przysiadł na schodku drabiny i stukał kościstymi palcami prawej dłoni o kolano.
- Nie spałem już, bo mnie męczą myśli przeróżne i chyba nie jestem w tym sam. Co ci na duszy leży, Billy? Tylko nie mów, że nic, bo na nic nie umiem pomóc.
Też mi zagadka! Oprzytomniał nagle.
- Nie licząc tego, że kraj nam płonie.
Na to chyba nie pomoże naklejenie plastra.
Ciemno było, ale pisarzowi wydawało się, że dokładnie widzi wszystko - poprzysiągłby, że widzi przez nią nawet te dwie delikatne zmarszczki, które rysowały się Williamowi pod oczyma. W rzeczywistości dużo sobie w tym widoku dopowiadał.


no beauty shines brighter
than a good heart
Cillian Moore
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia na półpiętrze C511aabdf597b22fa48d7610e8ae258d
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9648-cillian-moore https://www.morsmordre.net/t9664-aslan#293571 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9741-skrytka-bankowa-nr-2207#295617 https://www.morsmordre.net/t9666-cillian-moore#293577
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]04.04.21 0:34
Senna dezorientacja ustępowała stopniowo, rozmywając się jak poranna, snująca się wokół domów mgła, w miarę jak umysł dopasowywał do siebie kolejne elementy otaczającej go rzeczywistości, uświadamiając mu, że zadane w pierwszym odruchu pytania tak naprawdę nie miały żadnego sensu. Był w chacie, Amelia spała obok niego; byli bezpieczni – wszyscy, łącznie z przyglądającym mu się trochę zbyt uważnie Cillianem.
Wzruszył niemrawo ramionami, nie do końca wiedząc, jak odpowiedzieć na zadane przez brata pytanie, zawieszone gdzieś w pogrążonej w półmroku przestrzeni pokoju. Z jednej strony – zanurzanie się w dręczących go od tygodni koszmarach nie było jego wyborem; z drugiej – nie mógł powstrzymać oplatającego go ciasno wrażenia, że snujące się za nim widziadła były po części zasłużoną karą za to, że zawiódł: że pojawił się za późno, że nie był w stanie ocalić uwięzionych w podziemiach istnień. Że to dlatego teraz do niego wracały: pozbawiona imienia kobieta i jej córka, z pustymi oczami wbitymi w przestrzeń, którą ostatkami sił przytargał do Oazy, po to tylko, by następnego dnia wyryć jej imię na pomniku pamięci. – Dzięki – mruknął szeptem, unosząc spojrzenie na parę jasnych tęczówek i uśmiechając się słabo. – Że mnie ob-b-budziłeś – doprecyzował, kiwając krótko głową i wyciągając rękę, żeby poklepać Cilliana po plecach, bo chyba prawie się zakrztusił. Podniósł się z łóżka; uważnie, tym razem pamiętając już o tym, jak nisko zawieszony był sufit. Nie szukając butów, ruszył na dół na bosaka – chłód drewnianych stopni i kuchennego parkietu, w zestawieniu z ciepłem rozgrzanego od snu ciała, wydał mu się przyjemny i otrzeźwiający; wyciągający go z odmętów własnego umysłu, które ostatnimi czasy okazywały się wyjątkowo zdradliwe.
Czuł na sobie wbijający mu się w plecy wzrok brata, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Cillian jak nikt inny potrafił czytać z niego jak z otwartej księgi. Nie to, żeby w jego przypadku było to trudne; nie potrafił kłamać ani ukrywać emocji, te prawdziwe zazwyczaj wylewały się z niego zanim jeszcze zdążył o nich pomyśleć, ale tym razem wolałby, żeby zostały w środku – bo nie miał pojęcia, w jakie słowa powinien je ubrać. Różdżką zgarniętą po drodze z nocnego stolika stuknął dwa razy w czajnik, napełniając go wodą i kładąc na żeliwnym piecu, niemal słysząc we własnej głowie zadane przez brata pytanie, zanim jeszcze to faktycznie rozległo się w niewielkiej przestrzeni kuchni. Przykucnął przy drewnianej szafce, szukając w niej kubków i resztki pozostałej z zeszłego miesiąca herbaty, celowo nie odpowiadając od razu ani na niego nie patrząc; mnąc głoski w ustach, zupełnie jakby się spodziewał, że dzięki temu staną się znośniejsze. – Azkaban – odezwał się w końcu cicho, opierając się dłońmi o pokryty zarysowaniami blat. Dziwnie mu było wypowiadać tę nazwę tutaj, w oświetlonej słabo przestrzeni chaty, ale wbrew jego obawom ten zlepek sylab nie przywołał z ciemności zastępu dementorów; być może odpędzało je towarzystwo Cilliana, który zawsze w jakiś sposób był w stanie wyrwać go z pułapki własnych myśli. Uniósł na niego spojrzenie, bezwiednie skubiąc palcami skórkę przy paznokciu; odkąd dwa tygodnie wcześniej wrócił ze zorganizowanej przez Zakon Feniksa misji, omijał jej temat niemal paranoicznie. Nie dlatego, że mu nie ufał – bo polegał na nim bardziej, niż aktualnie polegał na sobie – ale wciąż świeże wspomnienia przypominały wrażliwą, odsłoniętą tkankę, gotową porazić go obezwładniającą falą bólu, jeśli tylko dotknąłby jej zbyt bezpośrednio. – A t-t-tobie? – zapytał, po paru sekundach wypełnionego wahaniem milczenia odrzucając metaforyczny kafel z powrotem w stronę Cilliana. Wziął do ręki łyżeczkę, żeby nasypać do kubków trochę zasuszonych, herbacianych liści; z zadowoleniem rejestrując, że prawie nie drżały mu ręce.

| dorzucam na poazkabanowe konsekwencje
[bylobrzydkobedzieladnie]




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?



Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 04.04.21 1:03, w całości zmieniany 1 raz
William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]04.04.21 0:34
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia na półpiętrze Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]04.04.21 18:42
Zamknął się w jednym słowie. Niewiele Cillianowi mówiło - nie było go tam przecież, nie niósł na barkach żadnego konkretnego obrazu, który umysł mógłby mu teraz przywołać. Nie przeszkadzało mu to jednak w tym, by poczuć jego ciężar i by serce zabiło mu mocniej. Bo przecież to Billy Moore - w jego oczach najodważniejszy Gryfon na świecie, gnieżdżący w sobie tyle siły ile był w stanie zmieścić człowiek, wsparty o blat, trwający w jakimś dziwnym zawieszeniu, jakby nie wiedział, co właściwie powinien powiedzieć. Cillian się szczerze tego widoku przestraszył. Nie przyznałby się do tego, ale wiedział, że zostanie to z nim na długo. Ciężko mu będzie pozbyć się z głowy tej ciemności, tej twarzy skrytej w półmroku, sylwetki wspartej  o mebel, jakby zbyt ciężko było ustać na nogach. Gdyby to jeszcze był ktoś inny niż jego ukochany brat, to może nie zrobiłoby to na nim aż takiego wrażenia. Teraz - cierpiał.
Całą scenę skwitował jedynie przykryciem ust dłonią w geście zamyślenia. Zaprzestał postukiwania palcami, po prostu milczał kilka piekielnie długich sekund. Dłużyły się niemiłosiernie, kiedy próbował to wszystko przetrawić. Mógłby przysiąc, że spędzili w ciszy dobrą minutę, w rzeczywistości był to ledwie jej ułamek.
- Bezsilność.
Bo przecież nie chodziło tutaj o sam ogień. Nawet on, chociaż to jego bezpośrednio dotykał temat, nie był ślepy na fakty - to na widok płomieni odczuwał ten piekielny dyskomfort i zaczynał panikować, ale w istocie męczyła go właśnie ta bezsilność. Nie ważne jak daleko uciekał, prędzej czy później go dopadały. Choćby biegł z całych sił, choćby ukrywał się najlepiej jak potrafił, one zawsze potrafiły go dogonić i wytropić. Choćby i przyłożył się do nauki, choćby i się na kursy aurorskie dostał, choćby został jakąś szychą w tym przeklętym Londynie, to nie miało większego znaczenia - tak czy siak ostatecznie znalazłby się tutaj, tylko dlatego, że przyszło mu urodzić się Moorem. Nie wpisali jego nazwiska w żaden prestiżowy ani ciekawy dokument. No, może oprócz listów gończych.
- Jako małe dziecko byłem wręcz pewien, że w tym wieku już się czegoś dorobię. Ponazywam dzieci jakoś dziwnie, typu Willybilly Moore. Aktualnie dorobiłem się jedynie bólu pleców, w krzyżu strzela kiedy to mówię. W dodatku aż mnie pali w gardle, kiedy widzę cię w takim stanie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ta rzeczywistość mnie już całkowicie wyprała ze zdrowego rozsądku. Tak z rok temu jeszcze pomyślałbym sobie, że jak mnie tu nie chcą, to się przeniosę gdzieś na stary kontynent i będę wypasał owce w Akwitanii, mając to wszystko w głębokim poważaniu, ale...
Urwał na moment.
- Za każdym razem, kiedy zamykam oczy, widzę tych wszystkich ludzi, którzy stracili nadzieję na to, że będą bezpieczni, że będzie tu normalnie. I nie mogę znieść tego, że pracowali na wszystko, co mieli tak ciężko, ale ktoś po prostu przyszedł i im to odebrał - tak o, w imię jakiejś chorej idei, w którą wierzą tylko najwięksi wariaci. Czy to jest możliwe, żeby CAŁY naród był szalony? Chyba się zaplątałem w tym co mówię. Chodziło mi o to, że coraz mniej ludzi wokół mnie potrafi się uśmiechać, Billy, a we mnie się budzi taka chęć pokazania im, że nadal się da, tylko... nie do końca wiem jak.


no beauty shines brighter
than a good heart
Cillian Moore
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia na półpiętrze C511aabdf597b22fa48d7610e8ae258d
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9648-cillian-moore https://www.morsmordre.net/t9664-aslan#293571 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9741-skrytka-bankowa-nr-2207#295617 https://www.morsmordre.net/t9666-cillian-moore#293577
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]08.04.21 1:49
Blat był zarysowany. Cztery krótkie kreski, nieco odchylone od poziomu, znaczyły drewno jedna po drugiej, kompletnie niewidoczne w świetle dziennym – ale wychodzące na wierzch w miękkim blasku, rzucanym przez pojedynczą lampę zawieszoną nad piecem. Przejechał po nich palcami, w ciągu paru wypełnionych milczeniem sekund przyglądając im się tak uporczywie, jakby chciał wyryć ich układ w pamięci, zapamiętać kształt i fakturę. Czy zrobił je sam, tego pamiętnego popołudnia, kiedy naprawiał szufladę z Marcelem? Jego myśli uciekły na moment, kołysząc się jeszcze odrobinę w sennym chaosie, przywołane z powrotem do kuchni pojedynczym słowem wypowiedzianym przez brata. Bezsilność.
Obrócił głowę, zatrzymując na nim spojrzenie i odrywając dłonie od blatu, żeby odwrócić się i oprzeć o niego plecami. – Wobec czego? – zapytał, z mieszaniną ciekawości i troski, która odbiła się w postaci pionowej zmarszczki pomiędzy jasnymi brwiami. Znał bezsilność – towarzyszyła mu niemal od zawsze, w młodości brzmiąc urywanymi sylabami, które za nic nie chciały wydostać się spomiędzy jego warg akurat wtedy, gdy potrzebował ich najbardziej, a ostatnio – kojarząc się głównie z pieczeniem mięśni próbujących wciągnąć na miotłę bezwładne ciało, gardłowym śmiechem spoglądającego mu prosto w twarz szmalcownika, albo do upartego powtarzaną inkantacją, za każdym razem skutkującą wyłącznie niemrawym światełkiem lśniącym na końcu jarzębinowej różdżki; zbyt słabym, by odegnać dementora. Znał bezsilność – ale nigdy wcześniej nie utożsamiał z nią Cilliana, widząc w nim raczej kogoś, kto uparcie brnął do przodu, nawet wtedy, gdy wszyscy dookoła próbowali go przekonać, że nie może.
Zmarszczył brwi, rzucając bratu spojrzenie zabarwione niedowierzaniem. – Willyb-b-billy, poważnie? – zapytał, zaraz potem jednak milknąc i poważniejąc; doskonale zdając sobie sprawę, że lekkie wstawki stanowiły jedynie przerywnik, odejmujący odrobinę ciężaru od reszty słów, chowających pod sobą zupełnie inne znaczenie. Odwrócił się na chwilę, żeby zdjąć czajnik z pieca, gdy ten zaczął cicho gwizdać, nie przestawał jednak słuchać; ani nalewając wrzątku do kubków, ani ostrożnie odstawiając naczynie. – Nie wydaje mi się, żeby ludzie byli szaleni, Silly. T-t-to znaczy – ci fanatycy może tak, czarna magia zabiła w nich p-p-pewnie wszystkie szare komórki, ale reszta się po prostu boi – powiedział powoli, biorąc do rąk oba kubki i przechodząc z nimi przez kuchnię, żeby jeden z nich – niebieski, z lekko wyszczerbionym uchem – wyciągnąć w stronę Cilliana. Później, uważając, żeby nie rozchlapać herbaty, usiadł na drewnianej podłodze, opierając plecy o ścianę; tuż przy drabince, na której przysiadł brat. – P-p-pewnego dnia poszli spać i obudzili się w świecie, w którym ich rząd urządza – zaczął, ale w połowie zdania urwał, jakby sobie o czymś przypominając; zerknął odruchowo w górę, w stronę antresoli, na której wciąż spała Amelia. Ściszył głos. – W którym ich rząd urządza p-po-pokazowe egzekucje w biały dzień, w środku miasta. Sp-p-prowadza dementorów i olbrzymy, żeby siały postrach. Płaci szmalcownikom za to, że m-m-mordują mugoli – wymienił, znów czując, jak wzbiera w nim złość; zacisnął mocniej palce na uchu kubka, obejmując go też drugą dłonią; porcelana parzyła, ale zdawał się tego nie zauważać. – Ja też sobie m-m-myślę czasem, że da się z tym wygrać i idę budować boisko dla dzieciaków. Żeby miały coś swojego i nie m-m-musiały trenować na pustej polanie. Kupiłem działkę w Irlandii, bo p-p-pomyślałem, że Amelia powinna mieć prawdziwy dom. Ale zastanawiam się też – czy to nie jest tak, że im mniej masz, tym m-m-mniej mogą ci zabrać. Może z tymi t-t-twoimi uśmiechami jest tak samo – zasugerował, nie do końca wiedząc, czy gdzieś po drodze nie zgubił sensu. Przyciągnął do siebie zgiętą w kolanie nogę, żeby oprzeć na niej dno kubka; westchnął. – Przepraszam. St-t-trasznie to zabrzmiało – bardziej stwierdził niż zapytał, reflektując się po fakcie. – Nie słuchaj mnie, nie wiem, skąd mi się… T-t-to znaczy, wiem, ale przez większość czasu tak nie myślę. To p-p-przejściowe, ten mój… stan, jak go nazwałeś, nie musisz tym zadręczać swojej b-b-biednej głowy. Naprawdę – dodał szybko; nie powinien był mówić w ten sposób, miał zbyt wiele, by zachowywać się niewdzięcznie; a jednak – nie potrafił też tak do końca wyrzucić z myśli ostatnich obrazów, wydarzeń, które zdawały się zachwiać wszystkim; przyjaciela straconego za nic, kilkulatki uwięzionej w najkoszmarniejszym miejscu, jakie można było sobie wyobrazić, wypełnionego zapachem śmierci mieszkania w Londynie. Wyryły się pod jego powiekami, pojawiając się przy zbyt słabym świetle – tak samo jak rysy na kuchennym blacie. – Co w-w-wymyśliłeś? Jak chcesz im pokazać, że można? – zapytał, unosząc spojrzenie na twarz Cilliana; do końca nie wiedział, jak – ale skoro ta myśl w ogóle zakiełkowała w jego głowie, to nie wierzył, by do tego czasu nie obrócił jej kilkadziesiąt razy dookoła, rozważając, w którą stronę mogłaby się rozwinąć.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]09.04.21 15:17
Wypowiedzenie tego na głos stanowiło jakiś koniec - skoro to z siebie wydusił, to już ostatecznie przyznał przed samym sobą, jak się czuje. Dlaczego to wszystko było takie ciężkie? Słowa, które miał na końcu języka przerażały go tak bardzo, że jakaś część umysłu chciała ich unikać. Zupełnie jakby takie uczucia dało się zamieść pod dywan, ukryć przed samym sobą. Niestety nawet mimo intensywnych starań, aby tak się stało, nie chciały go opuścić.
- Objęła mnie bezsilność, bo... ta rzeczywistość jest jak pułapka. Człowiek czuje się, jakby nie miał dokąd zwiać, jakby nieważne gdzie się znalazł, to przyjdą po niego. Dobitnie mi przekazali, że mają mnie za chwast.
Na moment podniósł się z drabiny. Rozprostował plecy, które strzeliły kilka razy. Dopiero po pełnym ulgi westchnieniu, Silly wyszczerzył się komicznie.
- Oh, oczywiście, że jestem śmiertelnie wręcz poważny. Wyobraź sobie tę scenę. Ja, mój syn, przechodzimy przez ścianę prowadzącą na peron, Hogwart Express zaraz zabierze go do szkoły. - Mówiąc to, gestykulował rękoma, jakby miało to na moment przemienić ciasną chatkę w stację kolejową. Odegrał swoją rolę, modulując głos tak, aby brzmieć o wiele dostojniej niż w rzeczywistości. Odegrał też rolę teoretycznego pierworodnego, próbując odwzorować swój piskliwy głos z młodości, ale zrobił to tak cicho jak tylko potrafił. - Wszystkie najważniejsze rozmowy mamy już za sobą, pozostaje tylko wejść do pociągu, ale on odwraca się w moją stronę i mówi: "Tatusiu, a co jeżeli nie przyjmą mnie do Hufflepuffu? Co jeżeli...", a ja uśmiecham się dziko i odpowiadam: "Willybilly Moore, nosisz imię po dwóch osobach, które cenię w życiu najbardziej. Przynajmniej jedna z nich jest Gryfonem i najlepszym człowiekiem, jakiego znałem. Więc idź już, nie przejmuj się takimi drobnostkami, ale pamiętaj, że jeżeli nie dostaniesz się do drużyny Quidditcha, to cię wydziedziczę".
Z satysfakcją odgonił przynajmniej część tego napięcia, które osiadło w pomieszczeniu. Serce mu pękało, kiedy widział go takim, jeszcze jedno słowo, albo jedna łza i wyskoczy mu z piersi. Wrócił na swoje miejsce, z wdzięcznością przyjął od brata kubek herbaty, ale na ten moment odstawił go na podłogę, po drugiej stronie drabiny, żeby Billy nie strącił go przypadkiem. Słuchając tego pełnego rozpaczy wyznania, zachował spokój, chociaż oczy znów mu się zeszkliły. Przetarł je palcami.
- Nie przejmuj się, po prostu uczucia wpadły mi do oka - wyjaśnił z piekielnie poważną miną. Dopiero po niemal minucie ciszy, Silly przerwał swoje milczenie. - Wiesz co... - urwał, jakby tak naprawdę nie wiedział jak zacząć tę wypowiedź, a jedynie pragnął zaznaczyć swoją obecność. - Mnie też czasami pęta ten strach, czuję taki ucisk w klatce piersiowej, że aż nie mogę oddychać. Też jestem człowiekiem, też się boję. Momentami wmawiam sobie, że to się nie dzieje naprawdę. Szczególnie że całą nienawiść, jaka z nich płynie ukierunkowali w naszą stronę. I może jest w tym jakaś racja, jakiś instynkt przetrwania mówi nam, aby żyć powoli i po cichu, jak mysz pod miotłą, żywić się okruchami, ale dla mnie to jest właśnie to czego oni chcą - złamać w nas tę radość, bo to ona motywuje nas do działania.
Zbyt długo ukrywał się przed światem, żeby nie zrozumieć, jak zgubne to było dla duszy. Niby człowiek żył, niby oddychał, ale jakoś ciężko było podnieść się z łóżka, kiedy się nie miało nic i bało ten stan rzeczy zmienić.
- Przeprosiłeś mnie dzisiaj o dwa razy za dużo - zauważył. - Czym innym mam im to pokazać, jeżeli nie słowem i obrazem? Też powinniśmy mieć jakąś maszynę propagandową, co by obśmiewała wrogów i budowała poczucie jedności. Gorzej z tym, że nie wiem do końca jak się za to zabrać. Na ten moment próbuję znaleźć sobie jakieś miejsce, żeby nie siedzieć bezczynnie, bo to mnie męczy gorzej niż bezsenność. Daj mi znać gdybyś mnie do czegoś potrzebował i... Billy...
Wyciągnął z jego rąk naczynie, które parzyło mu dłoń.
- To, co za plecami jest już nasze, nie mogą tego tknąć. Nie da się komuś ukraść czegoś takiego jak uśmiech i szczęście. Żeby nas ich pozbawić, musieliby znaleźć sposób na odebranie nam tego kim jesteśmy jak żyjemy, a to jest możliwe tylko wtedy, kiedy ulegamy tej narracji, którą nas karmią. Śmierć spotka kiedyś każdego, ale najgorsze jest chyba - głośno przełknął ślinę - w chwili kiedy życie się kończy, bardzo mocno czegoś żałować. Czegoś, na co mieliśmy realny wpływ, ale stchórzyliśmy.


no beauty shines brighter
than a good heart
Cillian Moore
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia na półpiętrze C511aabdf597b22fa48d7610e8ae258d
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9648-cillian-moore https://www.morsmordre.net/t9664-aslan#293571 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9741-skrytka-bankowa-nr-2207#295617 https://www.morsmordre.net/t9666-cillian-moore#293577
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]20.04.21 23:42
Słuchał odpowiedzi Cilliana, przyglądając się bratu w milczeniu i zastanawiając, czy to, co mówił, budziło w nim zrozumienie czy złość. Może jedno i drugie; wiedział, jak się czuł – klaustrofobiczne uczucie osaczenia dopadało i jego, czasami zakradając się za jego plecy nawet tutaj, na pozornie bezpiecznej i obłożonej silną magią wyspie; magią, którą władanie – według obecnej, rządzącej czarodziejskim światem władzy – im się nie należało. Zepchnięci na margines, zmuszeni do ukrywania się, do walki o najprostsze i najbardziej oczywiste prawo: to do oddychania, do swobodnego poruszania się, do życia bez strachu. Do życia w ogóle. – Nie jesteś chwastem – powiedział, nieco głośniej niż zamierzał, tonem podszytym gniewem. Potrafił znieść to, że znalazł się na celowniku – poniekąd sam był za to odpowiedzialny, jego twarz nie znalazła się na wydrukowanym dzień wcześniej liście gończym bez powodu; wchodził wrogom pod nogi od dłuższego czasu, i jeśli coś go dziwiło, to fakt, że posłali za nim psy tak późno. Ale gdy myślał o tym, co Ministerstwo Magii zrobiłoby z jego rodziną – z życzliwą dla wszystkiego i wszystkich Amelią; z Aidanem, który nie skończył nawet jeszcze szkoły; z kochaną i odważną Lydią; z Cillianem, z jego poczuciem humoru i sercem wrażliwszym, niż byłby skory przyznać – zalewała go krew; przypominał mu się ten dzień, lepki i paskudny, w którym dowiedział się o śmierci Rodericka i prawie w pojedynkę wyruszył do Londynu, chcąc zrobić coś – cokolwiek – żeby im pokazać, że nie byli bezkarni.
Cichy trzask kości odwrócił jego uwagę, rozpraszając ponure myśli i sprawiając, że znów skupił się na bracie – mimowolnie pozwalając mu na wciągnięcie się w rysowaną słowami wizję. Potrafił go sobie takiego wyobrazić: starszego, ale przejętego nie mniej niż wyruszający po raz pierwszy do Hogwartu syn. Zaśmiał się cicho, czując ciepło rozlewające się za mostkiem w reakcji na przemycony sprytnie komplement. – P-p-powiedziałbym, że w twojej historii jest dziura, bo zostanie Gryfonem to żadna t-t-tragedia, ale gdybym nazywał się Willybilly, to chyba rzeczywiście m-m-modliłbym się o Hufflepuff. Tylko P-p-puchoni są na tyle mili, by nie śmiać się przez siedem lat z tego imienia – skwitował, czując, jak rozbawienie stopniowo rozrzedza otaczające go powietrze, sprawiając, że oddychało mu się lżej. Rzeczywistość, w której ich dzieci mogłyby bez przeszkód pojechać do Hogwartu, nawet jeśli póki co istniejąca tylko w zabawnych wyobrażeniach, kreślona głosem Cilliana wydawała się realniejsza; prawdziwsza; majacząca gdzieś tam na horyzoncie, nieważne, jak bardzo odległym. – Byłbyś świetnym ojcem, w-w-wiesz – zauważył mimochodem, unosząc wyżej brew. Gdyby znajdował się bliżej, trąciłby go ramieniem, ale zamiast tego po prostu odwrócił się na moment, żeby zebrać z blatu parujące przyjemnie kubki.
Odsunięte na bok obawy wspięły się po bosych kostkach chwilę później, wyciągając z jego ust plątaninę słów, których pożałował już w chwili, w której je opuściły; nie mógł ich już jednak cofnąć, tak samo, jak nie był w stanie nie dostrzec dłoni brata, ocierającej wilgotne nagle oczy. Wnętrzności wykręciły mu się nieprzyjemnie w fali wyrzutów sumienia, nie znosił być ciężarem; gdyby tylko mógł zrzucić z siebie ten, który naciskał na jego barki i mostek, raz po raz uniemożliwiając mu nabranie powietrza, wszystko byłoby łatwiejsze. – Kiedy zrobiłeś się taki m-m-mądry? – zapytał, starając się uśmiechnąć – ale jego uśmiech tym razem nie sięgnął oczu. Zbyt wiele było prawdy w docierających do niego słowach, rezonujących w jego klatce piersiowej tak, jakby wypowiedział je sam; opuścił spojrzenie na własne dłonie, przesuwając opuszkiem palca po krawędzi kubka.
Może to nie jest wcale zły p-p-pomysł. To znaczy – przeniósł wzrok na brata – Prorok wciąż dociera przecież do mnóstwa ludzi. Buntowników, b-b-bojówek, zwykłych czarodziejów, którzy mają dość szerzonej przez Walczącego Maga p-p-propagandy. A Zakon ma dojścia do ludzi zaangażowanych w jego d-dy-dystrybucję, dołożenie do wydań prześmiewczego plakatu albo zabawnego k-ko-komiksu nie byłoby problemem. – A w tym Cillian nie miał przecież sobie równych; jeśli wymyśloną na poczekaniu historią potrafił skutecznie oderwać jego myśli od przeżytych w podziemiach koszmarów, to mógł przecież to samo zrobić dla innych.
Uśmiechnął się słabo, pozwalając wyjąć sobie z dłoni kubek i dopiero wtedy orientując się, jak mocno zaczerwieniona była jego skóra; kilka razy zgiął i rozprostował palce, słuchając słów brata i czując, jak w gardle na nowo rośnie mu potężna gula. Po plecach przebiegł mu dreszcz, zaczynając się na karku i pełznąc wzdłuż kręgosłupa. – Chyba wiem, jak to jest, w-w-wiesz – powiedział cicho, tym razem nie szukając jednak znajomej pary niebieskich tęczówek – Kiedy życie się k-k-kończy? Był taki moment, tam – w Azkabanie. – Kiedy dementorzy otaczali go coraz szczelniej, a wszystkie szczęśliwe wspomnienia rozpierzchły się w nicości; kiedy tuż obok bez życia leżała dziewczynka, w której uparcie nie chciał dostrzec Amelii – ale wyobraźnia i tak obracała się przeciwko niemu, przekonując go, że skazał własną córkę na śmierć. – I jeszcze Lydia była… W-w-wyglądała, jakby jej już nie było, i myślałem… Że to ja ją tam sp-p-prowadziłem, i że ona… – Urwał, gubiąc się w sylabach, w emocjach przelewających się między głoskami. – Jesteś p-p-pewien, że nie mogą nam odebrać tego, kim jesteśmy, Silly? – zapytał, po raz pierwszy od dłuższego czasu ośmielając się oderwać spojrzenie od własnej dłoni i przenieść je na brata; to była chyba jego największa obawa, to dlatego wracał raz po raz do przeklętych, cuchnących śmiercią korytarzy – bojąc się, że oprócz ludzi, którym nie pomógł, utracił tam gdzieś nieodwracalnie cząstkę samego siebie.
[bylobrzydkobedzieladnie]




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?



Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 22.05.21 20:28, w całości zmieniany 1 raz
William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]09.05.21 11:58
Fakt, iż Billy musiał zaznaczyć głośno, że tym chwastem nie był, sprawił, że jego brat uśmiechnął się szerzej, wzdychając przy tym lekko. Istotnie - nie był nim, ale do zorientowania się, że sam wpadł w pułapkę, o której przed chwilą tak żywo mówił, potrzebował niezdrowej ilości czasu. Nie zdziwiła go więc potrzeba powiedzenia tego na głos, głośno i dobitnie. Rozumiał też złość wylewającą się z tego zdania, a także to, że nie była wymierzona w niego ani jego słowa, tylko całą tę chorą rzeczywistość, w której... ah, aż ciężko się o tym myślało, ale naprawdę byli postrzegani przez część społeczeństwa jako gorsi z natury.
- Mylisz się Billy, mój syn byłby królem boiska - rzucił, celowo porzucając tym samym temat swojego osobistego koszmaru, co go wyłączył z życia na kilka długich miesięcy. Ewidentnie nie był gotowy na to, żeby w to brnąć. Może się już ogarnął, może podniósł się z ziemi i strzepał kurz z kolan, ale część tej historii była wciąż niczym otwarta rana i mimo rzucanych tu i ówdzie mądrości godnych kogoś, kto to wszystko w pełni rozumiał, sam się wciąż o to potykał, a o tych potknięciach nie lubił mówić głośno, nawet jeżeli jego biografia dobitnie ukazywała, jak wielkim błędem to było. To oczywiście nie było tak, że nikt o tym wszystkim, co przeżywał, nie wiedział, bo był zbyt gadatliwym człowiekiem, żeby się nie wyspowiadać z tego tu i ówdzie, pomiędzy wierszami, ale nigdy nie ubrał tego w jakąś dłuższą historię, która skupiłaby myśli wszystkich wokół na jego załamaniu nerwowym. - Nikt by mu nie podskoczył, bo bałby się podzielić rolę tłuczka.
Na wzmiankę o byciu idealnym kandydatem na rodzica niezręcznie pokręcił głową, przygryzając przy tym dolną wargę. Chyba niewiele musiał tutaj mówić. Miał co prawda w zanadrzu wiele dowcipów o swoim stanie cywilnym, bo przecież byłby ojcem tak świetnym, że Bóg musiał mieć w opiece jego minione partnerki i nie pozwolił im założyć rodziny z kimś mającym tak duże predyspozycje do wyjścia po mleko i niewrócenia nigdy, ale... To trochę bolało. Bo to przecież nie było tak, że chciał być sam, nawet jeżeli świadomie podjął wiele naprawdę absurdalnych w tym świetle decyzji. Nie potrafił z tego zażartować. Jeszcze nie teraz. Niech zostaną przy tym, że był świetnym wujkiem.
- Może jak zacznę rysować komiksy, to Aidan wreszcie coś przeczyta - zauważył niepewnie. - Tylko niesamowicie boli mnie to, że każdy taki komiks, każdy taki plakat, każdy mój dowcip i każda historia, o ile uda im się sięgnąć Londynu, zmuszą drugą stronę do reakcji, a oni nie odpowiadają żartobliwymi wierszykami, tylko stekiem bzdur, szczuciem na siebie ludzi i przelewem krwi. - Odetchnął głęboko. - I tak, wiem, to nie jest tak, że w alternatywnym scenariuszu życia ich potencjalnych ofiar będą płynąć mlekiem i miodem, ale... - chyba nie musiał tego tłumaczyć. Był wciąż pisarzem, a nie jakimś politykiem albo taktykiem, nikt go nigdy nie przygotował na dźwiganie wielkiego, emocjonalnego ciężaru. Mimo szczerych chęci i silnej potrzeby motywacji innych wciąż się bał. Bo to było nowe, niepewne. Oczywiście nie żartował i wciąż chciał spróbować, ale potrzebował też przemyśleć to wpierw na tyle, żeby niczego później nie żałować.
Ciężko było pojąć umysłem to, co Billy musiał przeżyć w Azkabanie. Ciężko było też pojąć, jak ciężko musiał walczyć o to wszystko również wcześniej, za co stał się dla ludzi w stolicy jedną z twarzy na szeregu plakatów. Cillian mógł tylko współczuć i martwić się, ułożyć dłoń na jego ramieniu w geście wsparcia i wysłuchać strzępków zdań o scenie, która musiała wyryć się w jego pamięci już permanentnie.
- Jestem - przyznał. Chyba nigdy nie powiedział nic na głos z taką pewnością w głosie. - To chyba najważniejsza rzecz, jakiej nauczyłem się na własnych błędach. - Bo to były przecież życiowe mądrości człowieka, który spędził niemal rok, ukrywając się w mieszkaniu wujka. - To my sobie to odbieramy, działając na przekór sobie. W gruncie rzeczy, to co oni mogą nam zrobić? Zabiją nas? I tak kiedyś umrzemy. Usuną nam pamięć? Wymażą wspomnienia? Nie zetrą przecież naszej egzystencji, bo to, co przeżyliśmy i zrobiliśmy dla innych, jest już nasze. Straszą ciągle, że jeżeli przed nimi nie klękniesz, to wejdą do domu i skrzywdzą nasze rodziny, bo wiedzą jak bardzo nam na nich zależy. Zawsze będą używać tego przeciw nam, bo tak najłatwiej nas przestraszyć, zirytować, doprowadzić do obłędu. - Urwał na moment. - Zatracimy siebie dopiero wtedy, kiedy nas to przestanie ruszać. Póki można użyć przeciwko komuś to, że kogoś kocha lub kochał, to choćby się miało umrzeć za tę miłość nawet jutro, nie jestem pewny kto tu jest prawdziwym przegranym - ten co ginie, czy ten, dla którego to znaczy tak niewiele?


no beauty shines brighter
than a good heart
Cillian Moore
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia na półpiętrze C511aabdf597b22fa48d7610e8ae258d
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9648-cillian-moore https://www.morsmordre.net/t9664-aslan#293571 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9741-skrytka-bankowa-nr-2207#295617 https://www.morsmordre.net/t9666-cillian-moore#293577
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]23.05.21 14:36
Gniewny grymas wykrzywił jego rysy na krótko, rozmywając się szybko w panującym w kuchni półmroku – zastąpiony przez ciche rozbawienie, na kilka chwil skutecznie odrywające jego myśli od przygniatających go od tygodni wspomnień. Koszmar, który śnił jeszcze niedawno, rozproszył się w dźwięku znajomego głosu i cieple parującej herbaty, starła go wizja nienarodzonego jeszcze jedenastolatka, spoglądającego w górę parą niebieskich oczu należących do Cilliana. – Masz zamiar ożenić się z p-p-pałkarką? – zapytał, gdy – zgodnie ze słowami brata – obraz w jego głowie przekształcił się, ewoluując z chłopca szczupłego i dosyć drobnego, w barczystą sylwetkę ubranego w sportowe szaty młodzieńca. Coś zgrzytnęło w jego umyśle, wyobraźnia go zawiodła; uniósł więc w niedowierzaniu brew, spoglądając na Cilliana trochę zaczepnie. – Mogę cię z jakąś p-p-poznać, zawodniczka Harpii wydaje się całkiem miła. To zn-n-naczy, jak już odłoży pałkę. – Zamyślił się, marszcząc teatralnie brwi i przekrzywiając głowę. – Chyba nawet nie jest od ciebie d-d-dużo wyższa – dodał, przez moment wciąż jeszcze siląc się na powagę, ale ponosząc klęskę w próbie zachowania niewzruszonego wyrazu twarzy; kąciki ust drgnęły mu w górę, sprawiając, że nałożona naprędce maska popękała, odsłaniając kryjące się pod spodem rozbawienie.
Stygnące w miarę, jak stygła parująca w kubkach herbata, a jego myśli stopniowo dryfowały ku poprzednim torom, ściągane tam jakąś niemożliwą do przezwyciężenia siłą. Trudno było mu zapomnieć o wojnie na dłużej niż kilka minut, a chociaż czasami mu się to udawało, to za każdym razem przychodziło to razem z falą wyrzutów sumienia: że nie poświęcał każdej chwili na pomoc innym; że podczas gdy ludzie dookoła cierpieli, on na przekór wszystkiemu znajdował czas na nieśmiałe próby budowania własnej przyszłości. Potrzebował jej jednak – tej nadziei, że miało być coś potem; że ich życia były czymś więcej niż nieustającą walką prowadzącą prosto do tragicznego końca.
Może – odpowiedział krótko na wspomnienie o Aidanie, instynktownie milknąc na moment i starając się wychwycić w ciszy jego spokojny, pogrążony we śnie oddech. Fakt, że ich najmłodszy brat powinien być teraz w Hogwarcie, a utknął tutaj, w odciętej od świata Oazie, był jedną z rzeczy, która dręczyła go w ten nieznośny, smakujący bezsilnością sposób. Niesprawiedliwość tego wszystkiego sprawiała, że miał ochotę krzyczeć – zwłaszcza, gdy uświadamiał sobie, że tak naprawdę nie mógł zrobić wiele więcej. – Im w-w-właśnie o to chodzi, Silly – odezwał się cicho. Nie musiał tłumaczyć mu strachu – znał go doskonale, przez ostatnie miesiące zaprzyjaźnił się z nim niczym z najlepszym znajomym, prawie akceptując, że już zawsze miał mu towarzyszyć; bez względu na to, czy znajdzie się na ukrytej wyspie na końcu świata, czy znów stanie twarzą w twarz z przeklętym szmalcownikiem. – Żeby sparaliżował nas lęk, żebyśmy bali się p-po-podnieść na nich rękę. Odezwać się, zap-p-przeczyć ich kłamstwom. Ja też się boję – cały czas m-m-myślę o tym, że jak mnie złapią i wyciągną ze mnie wsp-p-pomnienia, to w pierwszej kolejności odegrają się na was. Bo tak. Bo będą chcieli p-po-pokazać że mogą. Ale jeśli nie zrobię nic, jeśli nikt n-n-nic nie zrobi, to wcale nie będzie lepiej – bo jeśli wygrają i będą się czuli b-b-bezkarni, to będą dalej zabijać ludzi, odcinać głowy m-m-mugolskim dzieciom i nabijać je na pale. A na to nie p-p-pozwolę – wyjaśnił, nieświadomy, że ostatnie sylaby podniosły się wyżej, wybijając się ponad zduszony szept.
Wypuścił powoli powietrze z płuc, starając się uspokoić zbyt mocno bijące serce. Zbyt często mu się to ostatnio zdarzało – tracić kontrolę nad emocjami, poddawać się ich działaniu, pozwalać im kontrolować wypływające z ust słowa; częściowo na pewno odpowiedzialne za to było zmęczenie, ale na krawędź mocniej popychało go to nieprzerwane i niedające się odegnać poczucie zagrożenia, którego tak naprawdę nigdy się nie pozbył – wypełzło w ślad za nim z cuchnących korytarzy magicznego więzienia, pętając kostki jak zaplątane w szatę pnącza.
Dopiero ciepła dłoń na ramieniu i pewne słowa potwierdzenia wyrwały go z chwilowego odrętwienia, zmuszając do oderwania spojrzenia od cieni tańczących na podłogowych deskach i skupienia go na parze jasnych tęczówek; oderwał dłoń od podłogi odruchowo, żeby zacisnąć palce na wyciągniętym w jego kierunku przedramieniu brata; szukając zarówno tam, jak i w jego słowach, jakiegoś oparcia, stabilnego fragmentu gruntu pomiędzy osypującą się wszędzie dookoła ziemią. – A co jeśli nic, co zrobiliśmy i p-p-przeżyliśmy, nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia? – zapytał, po raz pierwszy werbalizując pytanie, które dręczyło go od dawna; odkąd pamiętał właściwie – a już na pewno odkąd po raz kolejny postawił stopę na angielskiej, pogrążonej w wojennej zawierusze ziemi. Przełknął z trudem ślinę, miał wrażenie, że gardło miał ściśnięte. – Co wtedy, Silly? – Być może było to wyłącznie jego wrażenie, ale wydawało mu się, że jego głos pobrzmiewał bardziej niemą prośbą niż faktycznym pytaniem.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]08.06.21 19:23
Nie spodziewał się usłyszeć teraz tego żartu, ale przyjął go dobrze - z uśmiechem, lekko zażenowanym, niewątpliwie jednak wesołym. Czasy, kiedy na wspomnienie o swoim wzroście Cillian pieklił się niemożebnie, już minęły. Wyrósł, dorósł. Kompleks jakiś nadal w nim tkwił, bo często o tym wspominał, jakby chciał zaznaczyć swój olbrzymi dystans do własnych wad, ale to już na pewno nie były te same reakcje co w czasach szkolnych, kiedy Moore czerwienił się tak bardzo, że wyglądał jak pomidor.
- Bardzo chętnie - powiedział otwarcie - musi mieć naprawdę długie nogi. - Zawtórował mu uniesieniem brwi do tego wyobrażenia, jakby się rozmarzył. Była to gra oczywiście, ale miała w sobie ziarno prawdy, bo kto nigdy się za piękną panną nie obejrzał, niech pierwszy rzuci kamieniem. - I przy okazji broniłaby mnie przed złem tego świata. - Odchrząknął, poruszając przy tym ramionami, jakby przeszedł mu po plecach dreszcz, w rzeczywistości wzdrygnął się na myśl, jak mocno musiało boleć starcie z pałką użytą przez kogoś, kto od młodości ćwiczył uderzanie z całej siły w rozpędzoną piłkę. - Ale jesteś pewny, że nie będzie mnie bić? - Kompletnie niewzruszony tym, że Billy nie starał się już nawet zachować powagi, upił łyk herbaty, trzęsąc przy tym dłonią, chcąc uwydatnić tym samym wątłość swoich rąk. Moore urósł bowiem, ale tylko w górę - był człowiekiem o ektomorficznej budowie ciała, muszącym znosić wieczne docinki ze strony starszych członków rodziny, dokładających mu jedzenie na talerz przy każdej możliwej okazji.
Słowa o tym, że nie mogli nie robić nie były dla Cilliana nowością - pasywność i uciekanie od problemów przyniosły mu co najwyżej rozpacz i wstyd. Przeczytał też wystarczająco książek, żeby wiedzieć o wojnie jedno - trzeba było stawiać opór. I nie chodziło tu tylko o ginięcie dla sprawy. Chodziło o nieuleganie drugiej stronie, nawet jeżeli przejawiać się do miało w przelewaniu na młodsze pokolenie pamięci o wartościach, które się ceniło. O życie po swojemu, na przekór tym, którzy chcieli im to życie odebrać. Pragnienia Billy'ego, żeby uszczknąć dobie choćby ten skrawek normalności, nie były zdaniem Moore'a czym zbędnym. Były podstawą tego, żeby zachować trzeźwość umysłu i pamiętać, po co codziennie budzili się rano.
Nie miał jednak pojęcia jak odpowiedzieć na zadane mu pytanie. Obrócił je w głowie kilka razy, wpatrując się w oblicze brata z lekkim roztargnieniem.
- Chyba nie mnie, tylko Boga powinieneś zapytać, o ile istnieje. Albo dolej mi czegoś do tej herbaty, to może poniesie mnie kreatywność, bo to jest największa zagadka ludzkości. - Upił kolejny łyk. Tak naprawdę, to wcale nie potrzebował tego alkoholu. - Mamy tu dla siebie jakiś mały urywek wszechświata i czasu, za sto lat rozliczą nas za niego, tak jak my rozliczamy poprzednie pokolenia. Będziemy dla nich kilkoma znakami na pergaminie, które przekręcą na egzaminie i ich znienawidzony profesor wstawi im trolla. Gdzie wtedy będziemy? - Wzruszył ramionami. - Jest w tym coś przerażającego. To, jacy my wszyscy, bez wyjątku, jesteśmy malutcy w tej wielkiej skali wszystkiego, ale tak sobie myślę, że to jest też w jakiś sposób piękne. Bo ten malutki fragmencik jest nasz. Gdzieś tam, na końcu świata, ktoś teraz pewnie tańczy i nie ma pojęcia, że w naszym kraju toczy się jakaś wojna. Znaczymy dla niego mniej-więcej tyle, co wpadający do strumienia pyłek. I bez urazy dla niego, ja też mam jego rozterki gdzieś. Bo to, co jest tu i teraz zupełnie mi wystarcza do szczęścia i nieszczęścia. Choćby wszystkie gwiazdy na niebie zgasły jutro i świat się skończył, to podczas tego niepozornie małego fragmentu życia znaczyłeś dla mnie wszystko. Nic co dla mnie zrobiłeś, nie obeszło się w moim sercu bez echa. I to się nie zmieni, choćbyśmy ten konflikt przegrali i zapłacili za to najwyższą cenę.
Czknął.
- Może powinienem to gdzieś zapisać na przyszłość? Będziesz miał deja vu podczas mojej przemowy weselnej.


no beauty shines brighter
than a good heart
Cillian Moore
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia na półpiętrze C511aabdf597b22fa48d7610e8ae258d
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9648-cillian-moore https://www.morsmordre.net/t9664-aslan#293571 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9741-skrytka-bankowa-nr-2207#295617 https://www.morsmordre.net/t9666-cillian-moore#293577
Re: Sypialnia na półpiętrze [odnośnik]07.08.21 0:17
Zaśmiał się w odpowiedzi na komentarz brata, wzruszając szeroko ramionami. – O tak – przytaknął, decydując się jeszcze przez moment kontynuować tę w grę w udawanie. Przychodziło mu to niespodziewanie lekko, wspomnienie o Quidditchu wyjątkowo nie powodowało paskudnego, szarpiącego uczucia w jego klatce piersiowej – ale podejrzewał, że była to zasługa Cilliana, który jak zwykle był w stanie bez większego wysiłku odciągnąć jego myśli w jaśniejszym kierunku. – Oczywiście, że nie b-b-będzie – zaoponował, unosząc wyżej brwi; po sekundzie jednak zmarszczył je w zamyśleniu, sięgając dłonią do twarzy i pocierając palcami brodę. – No chyba, że p-p-pomyli twoją głowę z tłuczkiem – dodał z namysłem, po czym znów przeniósł spojrzenie na brata i przekrzywił głowę, jakby starał się ocenić jego podobieństwo do czarnej, furkoczącej piłki. Powaga już dawno go jednak opuściła, wargi drgały w słabo powstrzymywanym rozbawieniu; nie był najlepszym aktorem.
Niezbyt dobrze ukrywał też swoje myśli, a kiedy już wypowiedział je na głos, nie był w stanie ich cofnąć – ale nie był też pewien, czy chciał; cenił opinię brata, podziwiając tez sposób, w jaki spoglądał na świat, dostrzegając w nim rzeczy, które innym często umykały. Gdy już więc pytanie opuściło jego usta, skupił się na słowach Cilliana, płynących cicho w ciepłej, wypełnionej zapachem herbaty przestrzeni chaty; opierając się wygodniej o twardą ścianę i bezwiednie pocierając palcami własne knykcie, zastanawiając się nad tym wszystkim – wyobrażając sobie ludzi żyjących gdzieś daleko, w krajach, których nigdy nie odwiedził – których nie potrafił sobie wyobrazić, a może i takich, o których istnieniu nie miał pojęcia – i myśl, że wieść o trwającej w Anglii wojnie mogła w ogóle do nich nie dotrzeć, na krótką chwilę odebrała mu oddech. Wydawało mu się to niemożliwe, surrealistyczne – ale jednocześnie też oczywiste; dlaczego ci mieszkający po drugiej stronie globu mieliby się nimi interesować? Wypuścił powoli powietrze z płuc, nie do końca pewien, czy uczucie, które go ogarnęło, było dobre czy nie – może ani jedno ani drugie.
Chciał coś powiedzieć. Słowa kotłowały się na końcu jego języka, ale nie układały w żaden sensowny ciąg, a jego gardło coś chyba ścisnęło, bo ledwie był w stanie przełknąć ślinę. Oczy go zapiekły, zamrugał więc szybko, starając się wysuszyć gromadzące się pod powiekami łzy (na pewno nie wynikające z ogarniającego go nagle wzruszenia i czegoś, nie potrafił nazwać). Sięgnął dłonią do twarzy, opuszkami palców przecierając oczy, starając się nadać temu gestowi jakiejś naturalności. Zaśmiał się. – Zapisz k-k-koniecznie – powiedział, głosem wciąż ściśniętym od emocji, mających swoje źródło zarówno w zmęczeniu i rozedrganiu ostatnim koszmarem, jak i tym wszystkim, co właśnie usłyszał. – Mam nadzieję, że zap-p-pisujesz też inne rzeczy, skądś te dzieciaki za sto lat b-b-będą musiały się uczyć. I lepiej dla nich, żeby nie były to n-n-numery Walczącego Maga – spróbował zażartować, ale wyszło mu średnio; wypuścił więc powietrze z płuc, wyrównując oddech; unosząc spojrzenie, żeby odnaleźć nim oczy brata, a później uśmiechnąć się – słabiej, ale już szczerze. Wyciągnął rękę, żeby krótko, ale mocno zacisnąć palce na ramieniu Cilliana. – Dziękuję, Silly – powiedział, starając się w tym jednym słowie zawrzeć wszystko: i wdzięczność za wyrwanie z objęć cuchnącego Azkabanem snu, i za całą resztę.
Westchnął. – Chyba się już całkiem r-r-rozbudziłem. Nie masz ochoty na p-p-partię czarodziejskich szachów? Gdzieś tu był komplet – zapytał, przenosząc pytające spojrzenie na brata. Podniósł się z drewnianej podłogi, rozprostowując tkwiące w niewygodnej pozycji nogi i przeciągając się; ruszył w stronę jednej z szafek, w której – jak mu się wydawało – widział po raz ostatni charakterystyczną planszę, ale zanim ją otworzył, przeniósł jeszcze spojrzenie na Cilliana. – A, i Silly? – zagadnął, unosząc wyżej brew. – Jeśli faktycznie zdecydujesz się ożenić z tą p-p-pałkarką, to pamiętaj, żeby o ślubną p-p-przemowę poprosić Volansa, co? – poprosił – podejrzewając jednak, że skazanie go na kilkunastominutowe jąkanie się w trakcie publicznej przemowy byłoby dokładnie w stylu Cilliana.

| zt x2 :pwease:




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Sypialnia na półpiętrze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach